Strona główna » Humanistyka » Pochwała malarstwa. Studia z historii i teorii sztuki

Pochwała malarstwa. Studia z historii i teorii sztuki

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7453-240-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pochwała malarstwa. Studia z historii i teorii sztuki

Na tom złożyły się artykuły poświęcone malarstwu XIX wieku. Pierwsza część książki zawiera szkice, które wyznaczają paradygmat myślenia o sztuce XIX stulecia. W centrum zainteresowania autorki znalazły się tu kwestie wartościowania, problematyka zapożyczeń oraz inspiracji czy paralelizmów, a także pytania, przed którymi stają historycy sztuki podejmujący te zagadnienia. Tematem refleksji stał się też język historii sztuki, jego charakter, powiązania z różnymi obszarami życia, przede wszystkim zaś z językiem polityki. Ponadto autorka rozważa stosunek między szkicem a skończonym dziełem oraz kryteria ich oceny, ukazuje zagadnienia związane z tak charakterystycznymi dla historyków sztuki działaniami, jak periodyzacja czy atrybucja. Ten model teoretyczny staje się podstawą do rozważań prowadzonych w drugiej części książki. Tu znalazły się szkice mówiące o malarskim wizerunku mistrza, o twórczości Courbeta, Maneta, Matejki. Dwa teksty zostały poświęcone polskim artystkom, kondycji kobiet-malarek i wyborom, przed jakimi musiały stawać. Tom zamyka szkic o polskim malarstwie z przełomu XIX i XX wieku, a więc z okresu uznawanego za najważniejszy w jego dziejach.

Polecane książki

Jeśli sięgniecie po tę książkę, to prawdopodobnie macie psiego przyjaciela. Kochacie go i chcielibyście, aby był zdrowy i zadowolony z życia. Przed Wami książka kucharska dla psów. Znajdziecie w niej psie przepisy na przekąski, dania główne, przysmaki świąteczne, wartościowe porady oraz mnóstwo ...
Każdy ogród – królewski, przydomowy czy warzywny – to magiczne miejsce, gdzie ludzie wszystkich kultur od początku swojej historii organizowali rzeczywistość po swojemu. Każdy człowiek odciskał na niej swoje indywidualne piętno, ale także zaklinał ją, Ogrodnicy bowiem to specyficzny rodzaj czaro...
Spełniając marzenia innych, spełniasz się i Ty! To miał być zwyczajny projekt na studia. Dominika, Maciej i Julian mieli pomysł, by spełniać marzenia. Zaczęło się od listów dzieciaków z pobliskiego Oratorium, jednak dzięki determinacji trójki przyjaciół i z pomocą profe...
Angielska lekarka Rebecca Flynn ma za sobą rozstanie z narzeczonym. Czego może oczekiwać, udając się na długie wakacje na karaibską wyspę? Plażowania, wspaniałych widoków i egzotycznych potraw? Ciszy i spokoju? Tańców na plaży przy świetle księżyca? A może kogoś pozna? Bo raczej ni...
Szóstka przyjaciół, którzy stali się rodziną. Serial telewizyjny,  który stał się fenomenem. Przyjaciele to ikona, najchętniej oglądany serial telewizyjny. Kiedy w 1994 roku debiutował na ekranach, nikt nawet nie przypuszczał, jak wielki odniesie sukces. W jakich okolicznościach Jennifer Aniston, Ma...
Kiedy jesteś DDA, nic nie jest proste, wszystko jest bardziej skomplikowane i trudniejsze. Niemniej jednak walczysz, wszak życie masz tylko jedno. Dwie krótkie historie. Dwie dorosłe córki alkoholika. Anka i Maria. Dla wszystkich DDA i nie tylko....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maria Poprzęcka

Ma­ria Poprzęcka

Po­chwała Ma­lar­stwa

Stu­dia z hi­sto­rii i teo­rii sztu­ki

Hen­ryk Sie­mi­radz­ki, szkic olej­ny do ob­ra­zu Dir­ce chrześcijańska

Jak mówić o sztu­ce„Wiel­cy artyści”, „ar­cy­dzieła” i inne słowa

Les ta­lents va­lent mo­ins dans un temps qui ne vaut guère.

„Ta­len­ty mniej są war­te w cza­sie, który nie­wie­le jest wart” – tak pe­in­tre–phi­lo­so­phe Paul Che­na­vard prze­ko­ny­wał Eu­ge­niu­sza De­la­cro­ix. De­la­cro­ix tego pe­sy­mi­stycz­ne­go sądu nie po­dzie­lał, uważając, iż „je­den na­wet miłośnik ta­len­tu, choć za­gu­bio­ny w tłumie, wzru­sza się tak samo jak ci, co nie­gdyś byli od­bior­ca­mi dzieł Ra­fa­ela i Mi­chała Anioła. To, co stwo­rzo­ne jest dla lu­dzi, znaj­dzie za­wsze lu­dzi, którzy to oce­nią”1.

Spo­koj­na ufność De­la­cro­ix, kon­ser­wa­ty­sty, ra­czej niechętne­go współcze­sności, nie wy­ni­kała z wia­ry w war­tość własnych czasów, lecz z wia­ry w po­nad­cza­sową war­tość ta­lentów i dzieł dzięki nim po­wstałym. Obaj ma­la­rze, których twórczość dzie­li nie­mal wszyst­ko, a łączy in­te­lek­tu­al­ne uspo­so­bie­nie i po­trze­ba na­mysłu nad sztuką, różnią się tyl­ko co do zależnego od epo­ki, względne­go bądź bez­względne­go cha­rak­te­ru war­tości. Che­na­vard w swym zgorzk­nie­niu nie re­la­ty­wi­zu­je war­tości ta­lentów, lecz gani cza­sy, które je re­la­ty­wi­zują i po­mniej­szają. Obaj są obiek­ty­wi­sta­mi. War­tość sztu­ki jest dla nich czymś tak oczy­wi­stym, że nie po­ja­wia się w ogóle jako przed­miot dys­ku­sji. Obaj też wpi­sują się w starą tra­dycję „sporów na Par­na­sie” – fran­cu­skich aka­de­mic­kich qu­erel­les zwo­len­ników czasów daw­nych bądź no­wych2.

W la­tach pięćdzie­siątych, z których po­cho­dzi no­tat­ka De­la­cro­ix tycząca roz­mo­wy z Che­na­var­dem, ar­ty­sta pra­co­wał nad Słowni­kiem sztuk pięknych. W jego Dzien­ni­ku przy­go­to­waw­cze no­tat­ki i za­ry­sy haseł mie­szają się z co­dzien­ny­mi, po­wsze­dni­mi za­pi­sa­mi. Nie należy ocze­ki­wać, że znaj­dzie­my tam hasło „War­tość”. Słownik trzy­ma się swej ar­ty­stycz­nej ma­te­rii bar­dzo ściśle; jest w nim miej­sce dla kwe­stii tak różnych, jak „Naśla­do­wa­nie”, „Szkic”, „Ko­lor”, „An­tyk”, „Au­to­ry­tet”, lecz po­mi­mo fi­lo­zo­ficz­nej umysłowości au­to­ra nie ma w nim pojęć bliższych fi­lo­zo­fii niż sztu­ki sa­mej. Ale jest tu oczy­wiście hasło „Ar­cy­dzieło” – pojęcie od­noszące się do dzieła naj­wyższej war­tości: „O   a r c y d z i e ł a c h.  Nie ma wiel­kie­go ar­ty­sty bez ar­cy­dzieła: ale ci wszy­scy, którzy stwo­rzy­li za życia jed­no ar­cy­dzieło, nie są jesz­cze z tego po­wo­du wiel­cy”. Po­dob­nie jak w dys­ku­sji z Che­na­var­dem De­la­cro­ix daje tu wy­raz na­dziei na spra­wie­dli­wy osąd dziejów. Na­wet początko­wo źle przyjęte, „praw­dzi­we ar­cy­dzieła […] ukażą się w całym swym bla­sku i zo­staną oce­nio­ne według swej praw­dzi­wej war­tości. Rzad­ko zda­rza się, by prędzej czy później nie wy­mie­rzo­no spra­wie­dli­wości wiel­kim osiągnięciom umysłu ludz­kie­go w każdej dzie­dzi­nie; byłby to, obok prześla­do­wań, ja­kich przed­mio­tem pra­wie za­wsze jest cno­ta, jesz­cze je­den ar­gu­ment prze­ma­wiający za nieśmier­tel­nością du­szy”3. Owo pod­niosłe cre­do, do­tyczące wszak nie tyl­ko spraw sztu­ki, sąsia­du­je z no­tatką o wie­czo­rze u pani de Neu­vil­le, przy­po­mnie­niem o ko­la­cji u księcia Na­po­le­ona i o po­sie­dze­niu ko­mi­sji mi­ni­ste­rial­nej w spra­wie pla­cu przy Luw­rze. Ist­nie­nie ar­cy­dzieł i należnej im oce­ny zda­je się być dla ar­ty­sty taką samą oczy­wi­stością jak ofi­cjal­ne i to­wa­rzy­skie obo­wiązki.

„Nie ma wiel­kie­go ar­ty­sty bez ar­cy­dzieła” – pi­sze De­la­cro­ix. Oba określe­nia: „wiel­ki ar­ty­sta” i „ar­cy­dzieło” – to dwie naj­wyższe po­chwały w języku mówiącym o sztu­ce. Jed­na od­no­si się do twórcy, dru­ga – do jego dzieła. Oba dziś nie­obec­ne. Nie­obec­ne w hi­sto­rii sztu­ki, bo oczy­wiście wszech­obec­ne w po­pu­la­ry­za­cji, pro­mo­cji, re­kla­mie, na ryn­ku sztu­ki. W tym in­fla­cyj­nym nadużyciu można by wi­dzieć przy­czynę wy­co­fa­nia się hi­sto­rii sztu­ki z oce­nia­nia, a zwłasz­cza z wy­sta­wia­nia ocen naj­wyższych. Gdy „ar­cy­dziełem mistrzów ho­len­der­skich” sta­je się piwo (co jest zresztą dow­cip­nym hasłem), trud­no się dzi­wić wstrze­mięźliwości języka, który o sztu­ce chce mówić se­rio.

De­wa­lu­acja ar­ty­stycz­nej po­chwały to może naj­bar­dziej wi­docz­na, ale i naj­bar­dziej po­wierz­chow­na stro­na zja­wi­ska. Ra­czej ob­jaw niż przy­czy­na. „Ak­sjo­lo­gicz­ne wy­co­fa­nie” hi­sto­rii sztu­ki to spra­wa nie­no­wa4. Wszyst­kie nie­mal ten­den­cje współcze­snej na­uki o sztu­ce: iko­no­lo­gia, so­cjo­lo­gia i psy­cho­lo­gia sztu­ki, se­mio­ty­ka, struk­tu­ra­lizm i jego różne od­mia­ny, kon­tek­stu­alizm, de­kon­struk­cja, mają – acz z różnych po­wodów – cha­rak­ter ni­we­la­cyj­ny, spro­wa­dzają dzieła do równe­go sta­tu­su „symp­tomów”, „sym­bo­li”, „tekstów”, „aktów”, „wy­da­rzeń”, „znaków”, „re­pre­zen­ta­cji”. „Za­in­te­re­so­wa­nie ar­te­fak­ta­mi sub-es­te­tycz­ny­mi, mar­gi­nal­ny­mi, nie­ka­no­nicz­ny­mi; scep­ty­cyzm wo­bec dys­kur­su hi­sto­rii sztu­ki i jej rosz­czeń do mia­na «hi­sto­rii»; za­kwe­stio­no­wa­nie on­to­lo­gicz­ne­go i se­mio­tycz­ne­go sta­tu­su przed­miotów hi­sto­rii sztu­ki, szczególnie ich re­la­cji do języka; prze­eg­za­mi­no­wa­nie tra­dy­cyj­nych mo­de­li «twórcy» i «od­bior­cy», pro­wadzące do za­kwe­stio­no­wa­nia kul­tu ar­ty­sty jako jed­nost­ko­we­go ge­niu­sza i idei wi­dza jako sub­tel­nie na­stro­jo­ne­go, ale pasywne­go sen­so­rium” – oto jak cha­rak­teryzowane są „symp­tomy trans­for­ma­cji” wpro­wadzanej przez tak zwaną New Art Hi­sto­ry5. W nie­daw­nym przeglądzie pod­sta­wo­wych ter­minów hi­sto­rii sztu­ki pojęcie „war­tość”, za­li­czo­ne do gru­py haseł społecz­nych, zaj­mu­je przed­ostat­nie miej­sce, za nim jest już tyl­ko Post­mo­der­nism/Po­st­co­lo­nia­lism6. Za­uważyć przy tym trze­ba, że ak­sjo­lo­gicz­ny re­la­ty­wizm czy eli­mi­na­cja war­tościo­wa­nia były nie tyle ce­lem sa­mym w so­bie, ile po­chodną po­stu­lo­wa­nych grun­tow­nych prze­kształceń hi­sto­rii sztu­ki jako dzie­dzi­ny na­uki. Wy­ra­zi­stym przykładem może być fun­da­men­ta­li­stycz­ny fe­mi­nizm, pod­ważający hi­sto­rię sztu­ki jako jedną z form kul­tu­ry pa­triar­chal­nej, kwe­stio­nujący stwo­rzo­ne i kul­ty­wo­wa­ne w jej ra­mach war­tości oraz idee, który war­tościo­wa­nia by­najm­niej nie li­kwi­du­je, lecz tyl­ko apo­dyk­tycz­nie dia­me­tral­nie od­wra­ca7.

Oczy­wiście, tra­dy­cyjną hi­sto­rię sztu­ki oskarżano (i nadal się oskarża) o „ko­ne­ser­ski sno­bizm”, wy­ol­brzy­mia­nie własnej roli ar­bi­tra i eks­per­ta, aro­gancką pew­ność sądów es­te­tycz­nych8 czy podstępne bu­do­wa­nie społecz­nych nierówności przez kre­owa­nie uprzy­wi­le­jo­wa­nej, już nie uro­dze­niem, lecz ce­le­bro­wa­nym wy­kształce­niem, „me­ry­to­kra­cji”9. Z tego punk­tu wi­dze­nia doświad­cze­nie es­te­tycz­ne i idący za nim osąd są nie tyle owo­cem wro­dzo­ne­go do­bre­go gu­stu (wy­obrażane­go nie­mal jako świec­ki stan łaski), ile wy­uczoną dys­po­zycją, odzie­dzi­czo­nym przy­wi­le­jem, umoc­nio­nym przez in­sty­tu­cje ro­dzi­ny i szkoły. Służy to nie tyl­ko utrzy­my­wa­niu różnic społecz­nych, lecz także ra­so­wych, et­nicz­nych, płcio­wych10. Re­zy­gna­cja z war­tościo­wa­nia jest jed­nak nie tyle od­po­wie­dzią na te za­rzu­ty, ile nie­za­mie­rzo­nym, acz nie­uchron­nym skut­kiem zmian pa­ra­dyg­ma­tu ba­daw­cze­go, co naj­bar­dziej ra­dy­kal­ny kształt znaj­du­je w dzi­siej­szych pro­gra­mach Vi­su­al and Cul­tu­ral Stu­dies, mających zastąpić tra­dy­cyj­ne ba­da­nia nad sztuką, nie­zdol­ne do wyjścia poza „sztukę wy­soką”, i to ra­czej dawną. Szczególnej pre­sji do­da­wała temu dążeniu właśnie sztu­ka współcze­sna, czy­niąca bezużytecz­nym nie tyl­ko tra­dy­cyj­ny apa­rat pojęcio­wy hi­sto­rii sztu­ki, lecz także wszyst­kie kry­te­ria war­tościo­wa­nia i nor­my es­te­tycz­ne. Raz jesz­cze znaj­du­je tu po­twier­dze­nie zja­wi­sko współzależności pro­gra­mo­wych kie­runków myślo­wych i ten­den­cji in­ter­pre­ta­cyj­nych hi­sto­rii sztu­ki z prądami sztu­ki ak­tu­al­nej. Oma­wia­ne ten­den­cje po­ja­wiają się w myśli o sztu­ce równo­le­gle z dążeniem ar­tystów do roz­bi­cia za­mkniętego, jed­no­znacz­nie zde­ter­mi­no­wa­ne­go pojęcia sztu­ki. Właśnie w początkach XX stu­le­cia – jak pisał Wer­ner Hof­mann – „mo­ty­wo­wa­ne w różny sposób nie­za­do­wo­le­nie z ba­nal­nych sztamp war­tościo­wa­nia spo­wo­do­wało, iż na­gle w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia zna­lazły się mar­gi­ne­so­we re­jo­ny życia i sztu­ki, jak­by od­pad­ki życia i rze­czy­wi­stości, język po­tocz­ny i sama sfe­ra po­spo­li­tości”11. I tak jak w dwu­dzie­sto­wiecz­nej sztu­ce – od Du­cham­pa po jego współcze­snych nam spad­ko­bierców – ten­den­cja ta się utrzy­my­wała, przyj­mując różno­rod­ne for­my i pro­gra­my, tak w różnych po­sta­ciach ob­ja­wiała się w na­uce o sztu­ce, nie tyl­ko no­wo­cze­snej, acz­kol­wiek bar­dzo istotną rolę ode­grała tu po­trze­ba zmniej­sze­nia roz­zie­wu między pracą na polu hi­sto­rii sztu­ki a działalnością kry­tyczną w dzie­dzi­nie sztu­ki współcze­snej12.

W tych dążeniach hi­sto­ria sztu­ki nie była od­osob­nio­na. Jak­kol­wiek bez­pośred­nio może in­a­czej mo­ty­wo­wa­na, hi­sto­ria sztu­ki szła tu w tym sa­mym kie­run­ku co inne na­uki hi­sto­rycz­ne. Hi­sto­ria, a zwłasz­cza tak zwa­na „nowa hi­sto­ria”, da­le­ko wy­prze­dzając tu „nową hi­sto­rię sztu­ki”, także bar­dziej in­te­re­so­wała się sto­sun­ka­mi ilościo­wy­mi niż jakościo­wy­mi, badała to, co ma­so­we, se­ryj­ne, dające się ująć sta­ty­stycz­nie13. Także przed hi­sto­rią kul­tu­ry sta­wia­no po­stu­lat ba­da­nia wszyst­kich ob­ser­wo­wa­nych za­cho­wań oraz za­le­ca­no „spoj­rze­nie na kul­turę przede wszyst­kim w ka­te­go­riach funk­cjo­nal­ne­go zja­wi­ska społecz­ne­go, wy­twa­rzające ob­raz od­mien­ny od in­dy­wi­du­ali­stycz­nej tra­dy­cji hu­ma­ni­zmu”14. Ten ostat­ni pro­ces uka­zał daw­no temu Le­szek Kołakow­ski, ana­li­zując za­nik pojęcia „wiel­ki fi­lo­zof” jako ka­te­go­rii hi­sto­rycz­no-fi­lo­zoficznej15. Od­cho­dzi od nie­go dwu­dzie­sto­wiecz­na hi­sto­rio­gra­fia fi­lo­zo­ficz­na w tak różnych i tak co do in­spi­ra­cji teo­re­tycz­nej nie­po­dob­nych od­mia­nach, jak hi­sto­rio­gra­fia opar­ta na regułach mark­si­stow­skich, dok­try­na Dil­they­ow­ska czy psy­cho­ana­li­za. „Wszędzie tam – pi­sze Kołakow­ski – gdzie hi­sto­rio­gra­fia ufun­do­wa­na jest na prze­ko­na­niu, że jed­nost­ka jest zro­zu­miała do­pie­ro dzięki re­duk­cji do nie­oso­bo­wych, po­wszech­nie obo­wiązujących wa­runków, wszędzie tam wiel­kość jako ka­te­go­ria sui ge­ne­ris mu­siała w na­tu­ral­ny sposób za­niknąć. Dzie­dzi­na wie­dzy zwa­na «hi­sto­rią idei» w sa­mym swym zamyśle była re­zy­gnacją z tego pojęcia”16.

Idąc da­lej tro­pem pa­ra­le­li między hi­sto­rio­gra­fią fi­lo­zo­ficzną a ar­ty­styczną, można spy­tać, czy na­uko­wa hi­sto­ria sztu­ki sfor­mułowała kie­dy­kol­wiek teo­re­tycz­nie pod­bu­do­wa­ne kry­te­ria „wiel­kości” ar­tystów. Na pew­no nie sporządziła nig­dy żad­nej Ba­lan­ce des pe­in­tres, jaką, ra­czej dla za­ba­wy, za­pro­po­no­wał w końcu XVII wie­ku Ro­ger de Pi­les. Na­to­miast „wiel­ki ar­ty­sta”, po­dob­nie jak „wiel­ki fi­lo­zof”, jako wyraźnie wy­odrębnio­ne pojęcie po­ja­wia się tam, gdzie jest jakaś teo­ria „ge­niu­sza” jako osob­nej od­mia­ny ludz­kie­go ga­tun­ku, a więc w dok­try­nach, które pod tym względem kon­ty­nu­ują dzie­dzic­two fi­lo­zofii ro­man­tycz­nej. Ob­raz dziejów sztu­ki jako hi­sto­rii ge­niu­szy wyłaniał się nie­gdyś z wiel­kich, dzie­więtna­sto­wiecz­nych mo­no­gra­fii Her­man­na Grim­ma czy Kar­la Ju­stie­go. Ta­kie wi­dze­nie zo­stało wszakże wkrótce zdo­mi­no­wa­ne przez „hi­sto­rię sztu­ki bez na­zwisk”, a następnie przez wszyst­kie ten­den­cje re­la­ty­wi­stycz­ne i ni­we­la­cyj­ne. W na­uce o sztu­ce nikt nig­dy się nie po­ku­sił o za­rys osob­nej teo­rii wiel­kości ar­ty­stycz­nej, tak jak na grun­cie fi­lo­zofii zro­bił to Karl Ja­spers. Al­bo­wiem – jak pisał Kołakow­ski – „jeśli mamy wie­rzyć, że wiel­kość jest czymś fak­tycz­nie obec­nym w hi­sto­rii i jed­no­znacz­nie dającym się wska­zać, mu­si­my do tego celu posłużyć się ideą nie­ciągłości hi­sto­rycz­nej; w pojęciu wiel­kości za­wie­ra się wy­obrażenie pew­nej nie­spro­wa­dzal­ności zupełnej, ru­chu ini­cja­ty­wy nie­ocze­ki­wa­nej, sko­ku spon­ta­nicz­ne­go, który hi­sto­rię współtwo­rzy, ale sam przez hi­sto­rię nie może być objaśnio­ny bez resz­ty”17.

Wiel­kość taka jawi się ni­czym ful­gu­ra­cja18 – gwałtow­ne przy­spie­sze­nie tętna dziejów, potężne wez­bra­nie możliwości twórczych, erup­cja in­dy­wi­du­al­nych ta­lentów. Tym­cza­sem naj­trwal­sze sche­ma­ty, w które uj­mo­wa­no dzie­je sztu­ki: zarówno naj­star­szy – or­ga­nicz­ny, jak i ewo­lu­cyj­ny – utwier­dzo­ny w XIX wie­ku, oraz wszel­ki nie­sio­ny przez nie de­ter­mi­nizm są sprzecz­ne z ta­ki­mi nagłymi i nie­wytłuma­czal­ny­mi prze­rwa­nia­mi ciągłości, ja­ki­mi są „wiel­kość” czy „ge­nial­ność” twórcy. Ta­kie zakłóce­nia toku hi­sto­rii trud­no także po­go­dzić z two­rzoną przez hi­sto­rię sztu­ki wizją ogląda­ne­go z dy­stan­su „nie­prze­rwa­ne­go po­cho­du”, a tym­cza­sem – zda­niem Lo­ren­za Dit­t­man­na – wszyst­kie daw­ne sys­te­my hi­sto­rii sztu­ki dążyły do stwo­rze­nia na­uki o nie­prze­rwa­nym po­cho­dzie myśle­nia ar­ty­stycz­ne­go i życia du­cho­we­go w ogóle19. Te właśnie sche­ma­ty, bar­dzo głęboko za­ko­rze­nio­ne w myśli o sztu­ce, sta­no­wią ukrytą i pośred­nią prze­szkodę w war­tościo­wa­niu i hie­rar­chi­zo­wa­niu zja­wisk20. Ogra­ni­czają skalę war­tości, po­zwa­lają oce­niać: lep­szy – gor­szy, ale nie znaj­dują miej­sca ni wyjaśnie­nia dla nie­prze­wi­dzia­nych załamań ciągłości, gwałtow­nych zrywów, eks­plo­zji twórczej in­wen­cji, które nie wpi­sują się ani w przy­czy­no­wo-skut­ko­wy, ani w dia­lek­tycz­ny, ani w żaden inny ra­cjo­nal­nie skon­stru­owa­ny ob­raz pro­cesów dzie­jo­wych.

Od­cho­dze­nie hi­sto­rii sztu­ki od war­tościo­wa­nia ma jesz­cze jedną, głęboko tkwiącą przy­czynę, do­ty­kającą fun­da­men­tal­nych prze­mian za­chodzących w poj­mo­wa­niu sztu­ki i, co za tym idzie, ba­dającej ją na­uki. U źródeł wie­lu re­wi­zji tra­dy­cyj­nej hi­sto­rii sztu­ki, do­ko­ny­wa­nych zarówno przez nie­miecką Ide­olo­gi­kri­tik, jak an­glo­saską New Art Hi­sto­ry, leży kry­ty­ka i od­rzu­ce­nie ro­zu­mie­nia sztu­ki jako dzie­dzi­ny au­to­no­micz­nej, rządzącej się własny­mi pra­wa­mi roz­wo­ju for­mal­ne­go, a dzieła jako bytu trans­cen­dent­ne­go, prze­kra­czającego swe uwa­run­ko­wa­nia cza­so­we21. Wy­mie­rzo­ne w kon­ser­wa­tywną hi­sto­rię sztu­ki dążenia miały na celu „wy­zwo­le­nie dzieł sztu­ki spod władzy au­to­no­micz­ne­go dys­kur­su es­te­ty­ki i przywróce­nie wszel­kim ob­ra­zom ega­li­tar­nych praw w ra­mach ogólnej iko­nos­fe­ry”22, nade wszyst­ko zaś znisz­cze­nie „re­li­gii sztu­ki” przez ra­dy­kalną ne­gację jej związków z ab­so­lu­tem i trans­cen­dencją. Tym­cza­sem właśnie trans­cen­dencja wi­dzia­na jest jako za­ra­zem możliwość i wa­ru­nek wiel­kości – i lu­dzi, i ich dzieł23. Owo z ro­man­tycz­nej myśli zro­dzo­ne poj­mo­wa­nie sztu­ki i dzieła upra­wo­moc­niało usa­mo­dziel­niającą się wówczas nową dzie­dzinę wie­dzy – naukę o sztu­ce. Ona też objęła nim zarówno sztukę swe­go cza­su, jak i – a może przede wszyst­kim – sztukę mi­nioną. Au­to­no­micz­ne ro­zu­mie­nie dzieła osiągnęło apo­geum u pro­gu sztu­ki no­wo­cze­snej, a więc w cza­sie, który no­stal­gicz­nie przy­wołuje się jako „złoty wiek” hi­sto­rii sztu­ki. Au­to­no­mia sfe­ry ar­ty­stycz­nej umożliwiła także obu­do­wa­nie i sa­mej sztu­ki, i hi­sto­rii sztu­ki sie­cią in­sty­tu­cji: muzeów i ga­le­rii, ka­tedr uni­wer­sy­tec­kich i in­sty­tutów ba­daw­czych, oto­cze­nie jej prawną ochroną, włącze­nie w sys­te­my edu­ka­cyj­ne. Na­wia­sem można tu za­uważyć, że wszyst­kie re­wi­zje i kon­te­sta­cje nie na­ru­szyły owych in­sty­tu­cjo­nal­nych struk­tur. Nastąpiło tyl­ko istot­ne i zna­mien­ne odwróce­nie: już nie sztu­ka i przy­pi­sy­wa­ne jej war­tości upra­wo­moc­niają in­sty­tu­cje, lecz in­sty­tu­cje – sztukę24. Jej war­tość za­tem, jako po­chod­na, sta­je się pro­ble­ma­tycz­na i in­stru­men­tal­na.

„Kry­tycz­na”, zi­de­olo­gi­zo­wa­na czy so­cjo­lo­gi­zująca hi­sto­ria sztu­ki rze­czy­wiście niosła ze sobą „prze­kształce­nia war­tości”25, ich eli­mi­nację w tra­dy­cyj­nym kształcie. Oka­zało się, iż in­a­czej na­kie­ro­wując spoj­rze­nie na sztukę (in­a­czej zresztą ro­zu­mianą), można cały pro­blem war­tościo­wa­nia po pro­stu usunąć z pola wi­dze­nia. Wy­bit­ne, in­spi­rujące, a także całko­wi­cie wol­ne od ide­olo­gicz­ne­go zaśle­pie­nia przed­sięwzięcia ba­daw­cze ostat­niej de­ka­dy do­wodzą, że hi­sto­rię sztu­ki daje się grun­tow­nie prze­mo­de­lo­wać. Na przykład od­dzie­lając od „ery sztu­ki” – „erę ob­ra­zu” i ba­dając „hi­sto­rię ob­ra­zu przed epoką sztu­ki”, jak robi to Hans Bel­ting w głośnej książce Bild und Kult26. Lub od­rzu­cając hi­sto­rię sztu­ki na rzecz ba­da­nia re­la­cji między ob­ra­za­mi i ludźmi na prze­strze­ni dziejów, jak to ma miej­sce w ob­szer­nej pu­bli­ka­cji The Po­wer of Ima­ges Da­vi­da Fre­ed­ber­ga27 – by ogra­ni­czyć się tyl­ko do tych dwóch, naj­bar­dziej prze­ko­nujących przykładów.

Odejście od war­tościo­wa­nia se­nior dys­cy­pli­ny, Sir Ernst Gom­brich, daw­no już wi­dział jako „sa­mo­uni­ce­stwie­nie hi­sto­rii sztu­ki”28. Na­to­miast wy­bit­ny hi­sto­ryk sztu­ki no­wo­cze­snej, były dy­rek­tor ham­bur­skiej Kun­sthal­le Wer­ner Hof­mann – za­le­d­wie jako „re­zy­gnację z za­ro­zu­miałości sądów es­te­tycz­nych”29. Sko­ro zda­nia wy­po­wia­da­ne przez au­to­ry­te­ty są tak roz­bieżne, a ak­tu­al­na hi­sto­ria sztu­ki do­star­cza do­wodów, że po „końcu hi­sto­rii sztu­ki” można ją nadal z po­wo­dze­niem upra­wiać, na tyle tyl­ko zmie­niając jej przed­miot, iż daw­ny pa­ra­dyg­mat for­mal­no-ar­ty­stycz­ny sta­je się bezprzed­miotowy, a „gra może być kon­ty­nu­owa­na w inny sposób”30, wol­no pytać: czy war­tościo­wa­nie jest rze­czy­wiście niezbędnym ele­men­tem na­uki o sztu­ce? Czy rzeczą hi­sto­rii jest osądzać, czy tyl­ko re­la­cjo­no­wać? Czy ta­kie ka­te­go­rie jak „wiel­ki ar­ty­sta” lub „ar­cy­dzieło” są po­trzeb­ne, ope­ra­tyw­ne, po­znaw­cze? Czy są tyl­ko czczym, re­to­rycz­nym ba­la­stem, ma­skującym bez­rad­ność dys­cy­pli­ny wo­bec wy­my­kającego się jej przed­mio­tu?

Na to py­ta­nie może być kil­ka od­po­wie­dzi. Jedną dał kie­dyś Ernst Gom­brich, bro­niąc tak, zda­wałoby się, daw­no zdys­kwa­li­fi­ko­wa­nych pojęć jak „ka­non ar­cy­dzieł” czy kon­cep­cji hi­sto­rii sztu­ki jako hi­sto­rii ar­cy­dzieł i „wiel­kich mistrzów”, ob­stając przy ist­nie­niu obiek­tyw­nych i po­wszech­nych war­tości sztu­ki31. Jego zda­niem, re­la­ty­wizm i sza­cu­nek dla in­nych sys­temów war­tości po­wi­nien do­pusz­czać też wiarę w ich ist­nie­nie. Uważać sa­me­go sie­bie (w tym także swoją epokę, kul­turę, poglądy) za miarę je­dyną – to i nie­re­ali­stycz­ne, i próżne. To my możemy być nie­zdol­ni – z różnych przy­czyn – do przyjęcia dzieła. I jeśli weźmie­my pod uwagę taką możliwość, prze­sta­nie­my być całko­wi­ty­mi re­la­ty­wi­sta­mi i su­biek­ty­wi­sta­mi. To nie my spraw­dza­my ar­cy­dzieła. To one nas spraw­dzają. Gom­brich za­ra­zem od­su­wa py­ta­nia o kry­te­ria, o mia­ry do­ko­nań. „Wiel­kość” jest dlań częścią hi­sto­rii, two­rzy część tej „lo­gi­ki sy­tu­acyj­nej”, bez której hi­sto­ria po­pa­da w cha­os. Z dru­giej stro­ny dla badań nad sztuką in­spi­ro­wa­nych her­me­neu­tyczną fi­lo­zo­fią Han­sa-Geo­r­ga Ga­da­me­ra przed­mio­tem po­zo­sta­je nadal tra­dy­cyj­nie ro­zu­mia­na sztu­ka i dzieła sztu­ki, nie zaś to­tal­ne uni­wer­sum ob­razów. Her­me­neu­ty­ka dąży właśnie do uchwy­ce­nia au­to­no­mii czy odrębności sztu­ki w sto­sun­ku do in­nych ob­szarów rze­czy­wi­stości. Sta­tus dzieła sztu­ki jako ta­kie­go ma dla niej fun­da­men­tal­ne zna­cze­nie. „Dzieło sztu­ki, jako nie­zastąpio­ne, nie jest tyl­ko nośni­kiem sen­su, którym można obciążyć także inne nośniki. Sens dzieła sztu­ki po­le­ga ra­czej na tym, że jest ono tu oto […] znaj­dzie je każdy, kto­kol­wiek wyj­dzie mu na­prze­ciw, każdy też może wej­rzeć w jego «jakość»” – pi­sze Ga­da­mer32. Dzieło działa przez so­bie tyl­ko właściwą, kryjącą własne zna­cze­nia struk­turę wi­zu­alną; jest es­te­tycz­nie doświad­czaną jed­nością. Upra­wo­moc­nie­nie sztu­ki, na której spo­czy­wa „pro­mien­ne spoj­rze­nie Mne­mo­zy­ne” – muzy za­cho­wa­nia i utrwa­le­nia – to jej jed­noczący związek z ota­czającym świa­tem, dzi­siej­szym i mi­nio­nym. Bli­skie jest to poglądowi Gom­bri­cha, wska­zującego, że to właśnie sztu­ka po­zwa­la roz­sze­rzać na­sze zro­zu­mie­nie na inne sys­te­my war­tości niż własny i doświad­czać cze­goś, co nie jest częścią na­szego życia. Ga­da­mer, mówiąc o de­gra­da­cji twórczych dzieł sztu­ki przez ich uczest­nic­two w świe­cie przed­miotów użyt­ko­wych, o ich nie­unik­nio­nej dy­fu­zji, a nade wszyst­ko poświęcając roz­ważania „pięknu” i jego doświad­czaniu, ob­ja­wia przy­wiąza­nie do naj­bar­dziej tra­dy­cyj­nych ka­te­go­rii war­tości wiąza­nych ze sztuką: piękna, świętości, do­niosłości, wyjątko­wości, uni­kal­ności. „Doświad­cza­nie piękna, zwłasz­cza piękna w sztu­ce, jest przy­zy­wa­niem możli­we­go sa­kral­ne­go porządku, gdzie­kol­wiek by on był […]. Sta­le i wciąż, w co­raz to no­wych po­sta­ciach szczególności, które na­zy­wa­my dziełami sztu­ki, prze­ma­wia do nas w tym doświad­cze­niu to samo przesłanie świętości. Wy­da­je mi się, że jest to w isto­cie dość pre­cy­zyj­na od­po­wiedź na py­ta­nie: «Co de­cy­du­je o do­niosłości piękna i sztu­ki?»”33. Nie­miec­ka her­me­neu­tycz­na hi­sto­ria sztu­ki, in­spi­ro­wa­na myślą Ga­da­me­ra, bli­ska ide­ali­stycz­nej fi­lo­zo­fii i tra­dy­cji me­ta­fi­zycz­nej, za­wsze żywej w nie­miec­kiej na­uce o sztu­ce34, przy­bie­rając różne po­sta­ci, po­zo­sta­je wier­na pod­sta­wo­wym ka­te­go­riom ak­sjo­lo­gicz­nym. Za­py­taj­my tyl­ko: nie­pokój czy – prze­ciw­nie – na­dzieję wi­nien bu­dzić fakt, że obrońcami war­tości oka­zują się myśli­cie­le, dosłownie, wie­ko­wi?

Trud­no wresz­cie nie do­strze­gać, że po­mi­mo swe­go re­la­ty­wi­zmu, ak­sjo­lo­gicz­nej obojętności czy ide­olo­gicz­nych prze­war­tościo­wań „nor­mal­na” (według ter­mi­no­lo­gii Tho­ma­sa Kuh­na) hi­sto­ria sztu­ki, zdy­stan­so­wa­na wo­bec pa­ra­dy mód me­to­do­lo­gicz­nych, w swych co­dzien­nych prak­ty­kach nig­dy nie za­rzu­ciła war­tościo­wania, na­wet nie za­wsze będąc świa­do­ma swych funk­cji oce­niających. Zresztą wy­mu­sza to na niej co­dzien­na za­wo­do­wa prak­ty­ka: mu­ze­al­na, kon­ser­wa­tor­ska, aka­de­mic­ka. Jest jed­nym z jej wewnętrznych pęknięć, że jako na­uka hi­sto­rycz­na, ska­za­na na hi­sto­rycz­ny re­la­ty­wizm, była za­ra­zem spad­ko­bier­czy­nią nor­ma­tyw­nej es­te­ty­ki i sprzecz­ności te wciąż usiłowała go­dzić. Już daw­no wska­zy­wa­no, że hi­sto­ria sztu­ki działa, opie­rając się na nieświa­do­mym sys­te­mie war­tości odzie­dzi­czo­nym po re­ne­san­so­wym neo­pla­to­ni­zmie35, a później Ernst Gom­brich uka­zy­wał pa­ra­dok­sy wy­ni­kające z fak­tu zdo­mi­no­wa­nia za­chod­niej myśli o sztu­ce przez tę właśnie tra­dycję fi­lo­zo­ficzną36. Fun­da­men­tal­ne (po­mi­mo całej kry­ty­ki) pojęcie sty­lu także funk­cjo­nu­je jako in­stru­men­tal­ny „typ ide­al­ny”, służący po­mocą w po­go­dze­niu re­la­ty­wi­zmu ocen z po­trzebą ich obiek­ty­wi­za­cji37. Naj­ważniej­szym jed­nak z nie w pełni świa­do­mych narzędzi war­tościo­wa­nia jest język.

Początek spra­wy to samo „wysłowie­nie” ob­ra­zu i cha­rak­ter związku między dziełem sztu­ki a słowem38. Na­uka o sztu­kach ob­ra­zo­wych posługu­je się słowem jako „je­dy­nym in­ter­pre­tan­tem”, ale za­wsze to­wa­rzy­szy jej tłumio­na nie­pew­ność co do za­sad­ności tego z po­zo­ru oczy­wi­ste­go postępo­wa­nia. Źródła owe­go nie­po­ko­ju sięgają bar­dzo głęboko. W pla­tońskim Fi­le­bie So­kra­tes w dia­lo­gu z Pro­tar­cho­sem roz­waża „li­te­ry i ob­raz­ki”, które tworzą pi­sarz i ma­larz pra­cujący w na­szych du­szach39. Od tego cza­su związki słowa i ob­ra­zu, ich wza­jem­na od­po­wied­niość bądź nieod­po­wied­niość, po­zo­sta­wały jed­nym z cen­tral­nych za­gad­nień re­flek­sji nad sztuką. Hi­sto­ria sztu­ki odzie­dzi­czyła ten pro­blem, z płasz­czy­zny ar­ty­stycz­nej prze­nosząc go na na­ukową. Oba­wy co do nie­wy­star­czal­ności mowy, co do szans two­rze­nia kry­tycz­no-aka­de­mic­kie­go ekwi­wa­len­tu dzieła wca­le jej nie opusz­czają. To, co ważne w tym miej­scu, to to, że wysłowie­nie ob­ra­zu – samo w so­bie wątpli­we – nie­sie jego ocenę. Wysławia­nie jest nie­roz­dziel­nie sple­cio­ne z war­tościo­wa­niem. Pra­wie żadne z pod­sta­wo­wych pojęć hi­sto­rii sztu­ki nie jest ak­sjo­lo­gicz­nie obojętne, od pojęć „sztu­ka” i „dzieło sztu­ki” po­czy­nając40. Wy­bie­rając swój przed­miot, hi­sto­ryk sztu­ki ma do czy­nie­nia z war­tościo­wa­niem im­pli­ci­te, za­war­tym w sa­mym pojęciu dzieła sztu­ki – oba jego człony są, acz nie­ja­sno, po­zy­tyw­nie na­ce­cho­wa­ne. Stąd zresztą dzi­siej­sza uciecz­ka w obez­war­tościo­wujące słowotwórstwo, dążenie do neu­tra­li­za­cji języka przez zastępo­wa­nie „dzieła” – „obiek­tem”, „dzieła sztu­ki” – „ar­te­fak­tem”, „twórczości” – „działalnością”. Można od­nieść wrażenie, że im wyższy po­ziom samoświa­do­mości, tym da­lej po­su­nięta języ­ko­wa powściągli­wość. Z dru­giej stro­ny roz­ważania nad języ­kiem mówiącym o sztu­ce kon­cen­trują się na możliwościach i ogra­ni­cze­niach wza­jem­nej przekładal­ności bądź na jego me­ta­fo­rycz­nym cha­rak­te­rze41. Mniej się myśli o oce­nach ukry­tych w języku, który wszak „mówi sam”, nie będąc prze­zro­czy­stym i wy­ste­ry­li­zo­wa­nym narzędziem. Nie cho­dzi tu o dyk­to­wa­ne ide­olo­gią ma­ni­pu­la­cje języ­ko­we, ja­kie w nie­miec­kiej hi­sto­rii sztu­ki śle­dził nie­gdyś i piętno­wał Mar­tin Warn­ke42. Sto­so­wa­ne w tek­stach o sztu­ce przy­miot­ni­ki, a także wszyst­kie porówna­nia i me­ta­fo­ry: bio­lo­gicz­ne, li­te­rac­kie, mu­zycz­ne, mi­li­tar­ne, po­li­tycz­ne – są nie tyl­ko obar­czo­ne sko­ja­rze­nia­mi i na­sy­co­ne emo­cja­mi, ale także war­tościują: lu­dzi, dzieła, zja­wi­ska. Cza­sem prze­my­cają oce­ny, po­zor­nie służąc tyl­ko opi­so­wi, rze­ko­mo prze­zro­czy­stej i obiek­tyw­nej re­la­cji. Miraż obiek­ty­wi­zmu jest tu szczególnie zwod­ni­czy. Na­wet od­su­wając zda­nie, że każde ob­co­wa­nie ze sztuką za­wie­ra w so­bie ele­ment war­tościujący, trze­ba przy­znać, że na pew­no za­wie­ra go każda próba wysłowie­nia, a zwłasz­cza ta do­ko­ny­wa­na przez „kwa­li­fi­ko­wa­ne­go ob­ser­wa­to­ra”, ja­kim jest hi­sto­ryk lub kry­tyk sztu­ki. Można „wy­zwo­lić dzieła sztu­ki spod władzy au­to­no­micz­ne­go dys­kur­su es­te­ty­ki”, nie można wy­zwo­lić ich spod władzy języka, tego tyleż wy­mow­ne­go, co ułomne­go języka hi­sto­rii sztu­ki. Jesz­cze da­lej idące za­strzeżenia zgłasza Geo­r­ge Ste­iner: „ge­ne­ro­wa­nie i ko­mu­ni­ka­tyw­na wer­ba­li­za­cja wszyst­kich in­ter­pre­ta­cji i osądów war­tościujących należą do porządku języka, wszel­ka eks­pli­ka­cja i kry­tyka li­te­ra­tu­ry, mu­zy­ki i sztuk pla­stycz­nych musi funk­cjo­no­wać wewnątrz nie­zde­cy­do­wa­nia nie­ogra­ni­czo­nych sys­temów znaków. Per­cep­cja es­te­tycz­na nie zna żad­ne­go ar­chi­me­de­so­we­go punk­tu opar­cia poza dys­kur­sem. Sed­nem wszel­kie­go mówie­nia jest mówie­nie. Mówie­nie nie pod­da­je się żad­nej ry­go­ry­stycz­nej we­ry­fi­ka­cji ani fal­sy­fi­ka­cji”43. Na­wet nie po­dzie­lając w pełni tego sądu, trze­ba przy­znać, że wo­bec „ak­sjo­lo­gicz­ne­go wy­co­fa­nia” hi­sto­rii sztu­ki cały ofia­ro­wy­wa­ny przez język nie­ja­sny splot porównań, me­ta­for i ka­ta­chrez od­gry­wa nie­raz rolę główne­go czyn­ni­ka war­tościującego. Zwy­cza­jo­we spo­so­by wer­ba­li­zo­wa­nia zaj­mują miej­sce kry­tycz­nej re­flek­sji, której właśnie brak „ar­chi­me­de­so­we­go punk­tu opar­cia”. Oce­ny zaś – wśród których może się zda­rzyć na­wet „wiel­ki ar­ty­sta” i „ar­cy­dzieło” – stają się ra­czej po­chodną języ­ko­wych na­wyków niż ja­kie­go­kol­wiek świa­do­mie przyjętego sys­te­mu war­tości.

I wresz­cie war­tościo­wa­nie jest nie tyl­ko uplątane w mówie­nie o sztu­ce, lecz po­nad­to w „mówie­nie o mówie­niu o sztu­ce”. Przez piętrzące się pokłady słowne­go ko­men­ta­rza – o czym tyle dys­ku­to­wa­no w związku z książką Ste­ine­ra44 – szczególnie znie­kształcane są właśnie sztu­ki ob­ra­zo­we. Nie­po­wstrzy­ma­nie sa­mo­re­pro­du­kujące się tek­sty o sztu­ce niosą dla nich wie­lo­ra­kie kon­se­kwen­cje. In­fla­cyj­na de­wa­lu­acja ocen, o której mowa była na początku, to tyl­ko jed­na z nich. „Me­tajęzyki strażników–ku­sto­szy” nie tyl­ko prze­ci­nają bez­pośred­ni kon­takt z dziełami sztu­ki, ska­zując na ob­co­wa­nie z ich pasożyt­niczą słowną otoczką. Dzieła, po wie­le­kroć zapośred­niczone przez słowa, za­tra­cają swe ma­te­rial­ne ist­nie­nie. Tym­cza­sem spe­cy­fiką hi­sto­rii sztu­ki, tym, co istot­nie różni ją od hi­sto­rii i uważanych za po­krew­ne dzie­dzin hu­ma­ni­sty­ki, jest fakt ma­te­rial­nej eg­zy­sten­cji dzieł będących jej przed­mio­tem. Mają one swo­je roz­mia­ry, cza­sem potężne, swo­je – jakże różno­rod­ne – ma­te­rial­ne two­rzy­wo, swoją kon­sy­stencję, swoją prze­strzeń. Można je nie tyl­ko wi­dzieć, można ich do­tknąć, okrążyć je, wejść w nie lub wziąć je do ręki, po­czuć ich ciężar, wo­lu­men, fak­turę, po­wierzch­nię, tem­pe­ra­turę, na­wet za­pach. Po­czuł go każdy, kto wy­tknął nos poza bi­blio­tekę i wszedł do sta­re­go kościoła, za­byt­ko­we­go pałacu, mu­ze­al­ne­go ma­ga­zy­nu czy pra­cow­ni ar­ty­sty. Owe dzieła, na­zy­wa­ne trochę z de­fi­ni­cyj­nej bez­rad­ności „sztu­ka­mi wi­zu­al­ny­mi”, odwołują się prze­cież i do in­nych zmysłów. Dwu­dzie­sto­wiecz­na hi­sto­ria sztu­ki, zwłasz­cza ta mówiąca mniej o sztu­ce, a więcej o sa­mej so­bie, zro­biła wie­le na rzecz za­po­mnie­nia o ma­te­rii, o sub­stan­cjal­ności i sen­su­al­ności swe­go przed­mio­tu badań. W tym de­ma­te­ria­li­zującym działaniu ogołociła go też z war­tości, tych może najłatwiej uchwyt­nych i wy­mier­nych.

„Wtórne mia­sto” kry­tycz­no-aka­de­mic­kie­go ko­men­ta­rza oka­zu­je się symp­to­mem try­um­fu na­uki nad sztuką, kry­ty­ki nad twórczością. Miej­sce dzieł zaj­mują pojęcia. Miej­sce doświad­cze­nia – mówie­nie, pi­sa­nie i czy­ta­nie. Miej­sce przeżycia – pro­ble­ma­ty­za­cja. I wte­dy „re­flek­sja nad war­tością sta­je się nie­możliwa, bo od­ci­na nas od niej  p r o b l e m a t y k a  war­tości”45. Na­to­miast każdy sąd prze­ciw­ny może zo­stać zdys­kre­dy­to­wa­ny jako „kon­ser­wa­tyw­ny re­gres”. A jeśli tak, to można pytać: ku cze­mu?

Wska­zu­je się na rolę, jaką w two­rze­niu „re­li­gii sztu­ki” i pro­mie­niejącej wokół niej aury war­tości ode­grała ro­man­tycz­na no­stal­gia za cza­sem mi­nio­nym, utra­co­nym ra­jem, zwłasz­cza za śre­dnio­wiecz­nym „wie­kiem wia­ry”, prze­ciw­sta­wio­nym „wie­ko­wi ro­zu­mu”46. Dla „kry­tycz­nej” hi­sto­rii sztu­ki tyl­ko czy­sto eko­no­micz­ne, an­tro­po­lo­gicz­ne, lin­gwi­stycz­ne i psy­cho­lo­gicz­ne po­dejścia do kwe­stii war­tości sztu­ki mają być od no­stal­gii wol­ne47. To bar­dzo sze­ro­kie, ale płaskie per­spek­ty­wy, pod­czas gdy świat war­tości jest świa­tem hie­rar­chicz­nym. Tym­cza­sem właśnie tęskno­ta – za in­nym, za obec­nością, za trans­cen­dencją, za tym, co przełamu­je ludzką nie­możność i prze­kra­cza do­cze­sność – ro­dzi po­trzebę ob­co­wa­nia ze sztuką, gdyż ta po­zwa­la doświad­czać in­ne­go i zna­leźć się gdzie in­dziej. Nie dla­te­go, że ofia­ro­wu­je dro­gi uciecz­ki od rze­czy­wi­stości, lecz dla­te­go, że uobec­nia, przy­bliża to, co nie jest nam dane, a cze­go pra­gnie­my. „Po­sia­da bo­wiem w so­bie jakąś nie­mal boską moc; nie tyl­ko – jak to mówią o przy­jaźni – nie­obec­nych obec­ny­mi czy­ni, lecz także po upływie całych wieków uka­zu­je zmarłych oczom żyjących […] to zaś, że daje wy­obrażenie bogów, których na­ro­dy darzą czcią, uważać należy za nie­zwykły dar udzie­lo­ny śmier­tel­nym” – jak pisał w po­chwa­le ma­lar­stwa Le­one Bat­ti­sta Al­ber­ti48.

Re­gres, a za­tem krok wstecz, cof­nięcie się, uka­zu­je więcej, roz­sze­rza pole wi­dze­nia – dla­te­go ar­ty­sta się cofa, by ogarnąć swe dzieło w całości. To także spoj­rze­nie za sie­bie. Hu­ma­ni­sta – in­a­czej niż „na­uko­wiec” – w nie­unik­nio­ny sposób pa­trzy wstecz. „Na­tu­ral­na skłonność ser­ca pro­wa­dzi go do przeświad­cze­nia, być może nie zwer­ba­li­zo­wa­ne­go, że osiągnięcia przeszłości świecą jaśniej­szym bla­skiem niż dzieła współcze­sne. […] Ta­kie jest zna­cze­nie losów Eu­ry­dy­ki; po­nie­waż rze­czy­wi­stość wnętrza człowie­ka leży poza nim, człowiek słowa, pieśniarz, będzie się od­wra­cał w stronę niezbędnych mu uko­cha­nych cie­ni”49.

Doświad­cza­nie sztu­ki po­zwa­la właśnie zwrócić się w stronę „uko­cha­nych cie­ni”, pielęgno­wać – utra­co­ny? wy­ima­gi­no­wa­ny? – ogród war­tości. Każdy może in­a­czej umieścić go w cza­sie i prze­strze­ni. Jed­no z ta­kich miejsc i jedną z ta­kich chwil już tu przy­wołano. Paryż. Połowa XIX wie­ku. Dwaj mądrzy ma­la­rze roz­ma­wiają o war­tości ta­lentów i mar­ności czasów. Pla­ce Fur­sten­berg – w narożniku wejście do miesz­ka­nia De­la­cro­ix – wygląda tak samo jak dziś. W nie­od­ległym koście­le Sa­int-Sul­pi­ce ar­ty­sta pra­cu­je nad Walką Ja­ku­ba z aniołem. Wiel­kie dzieła zaś cze­kają na spra­wie­dli­wy osąd po­tom­nych, którego nie­za­wod­ne na­dejście jest „jesz­cze jed­nym ar­gu­men­tem prze­ma­wiającym za nieśmier­tel­nością du­szy”.

Fla­xman 1793 – Pi­cas­so 1903

Mie­czysławo­wi Porębskie­mu

Wiosną 1903 roku, w cza­sie swe­go ostat­nie­go po­by­tu w Bar­ce­lo­nie, Pi­cas­so na­ma­lo­wał ob­raz La Vie, uzna­ny za naj­bar­dziej enig­ma­tycz­ne z jego młodzieńczych dzieł. Ob­raz przed­sta­wia parę na­gich ko­chanków oraz stojącą na­prze­ciw nich matkę z dziec­kiem śpiącym w ra­mio­nach. W tle, pomiędzy po­sta­cia­mi, wi­docz­ne są dwa ob­ra­zy, usta­wio­ne je­den na dru­gim, na których na­szki­co­wa­no na­gie, skur­czo­ne po­sta­cie, co określa miej­sce jako pra­cow­nię ma­larską.

W cy­klu ilu­stra­cji do Ilia­dy wy­ko­na­nych przez Joh­na Fla­xma­na w 1793 roku znaj­du­je się ry­ci­na Pożegna­nie Hek­to­ra z An­dro­machą. Wy­obraża ona małżonków w pożegnal­nym uści­sku i stojącą nie­opo­dal pia­stunkę z dziec­kiem. Tłem jest wi­docz­na w od­da­li, su­ma­rycz­nie po­trak­to­wa­na ar­chi­tek­tu­ra.

W obu wy­obrażeniach: Fla­xma­na i Pi­cas­sa, bar­dzo zbliżony jest układ po­sta­ci – dwie za­stygłe w bez­ru­chu gru­py: mężczy­zna z garnącą się doń ko­bietą oraz ko­bieta z dziec­kiem. Za­sad­ni­cza różnica po­le­ga na sto­sun­ku fi­gur do ota­czającej je prze­strze­ni. Fla­xman uj­mu­je scenę z dy­stan­su, po­zo­sta­wiając po bo­kach duże par­tie pu­ste­go tła. Pi­cas­so ka­dru­je z bli­ska, cia­sno, ob­ci­na mar­gi­ne­sy, tak iż po­sta­cie zdają się nie mieścić w wy­zna­czo­nych im ra­mach.

Oto za­sad­ni­cze po­do­bieństwo i za­sad­ni­cza różnica. Inne, do­strze­ga­ne w miarę porówny­wa­nia obu przed­sta­wień, są już mniej istot­ne. Gru­py mężczy­zny i ko­bie­ty oraz ko­bie­ty z dziec­kiem nie stoją w jed­nej li­nii. U Fla­xma­na ta dru­ga jest nie­co cof­nięta (co tłuma­czy dru­gorzędna rola pia­stun­ki); u Pi­cas­sa – le­d­wo do­strze­gal­nie wy­su­nięta ku przo­do­wi. Po­stać ko­bie­ty z dziec­kiem po­zo­sta­je w obu wy­pad­kach bar­dzo po­dob­na: twarz ujęta ściśle z pro­fi­lu, ciało nie­mal fron­tal­nie. Taki sam jest układ spo­wi­jającej ko­bietę sza­ty – u góry za­wi­niętej wokół rąk, niżej zwi­sającej pro­sty­mi fałdami do stóp. Tyl­ko dziec­ko przed­sta­wio­ne jest in­a­czej. U Fla­xma­na, siedząc na ręku pia­stun­ki, obej­mu­je jej szyję, u Pi­cas­sa śpi przy­tu­lo­ne do pier­si. Więcej różnic wy­ka­zu­je gru­pa ko­bie­ty i mężczy­zny. Naj­ważniej­sza – u Pi­cas­sa obo­je są nadzy. Ko­bie­ta Pi­cas­sa tym sa­mym ge­stem co An­dro­ma­cha kładzie rękę na ra­mie­niu mężczy­zny i składa na nim głowę, tyl­ko jak­by się prze­sunęła, przeszła od jego le­we­go do pra­we­go ra­mie­nia, odsłaniając tym sa­mym swój pro­fil. Zdu­mie­wający szczegół: ko­bieta, „prze­chodząc”, puściła rękę mężczy­zny, która po­zo­stała na wpół otwar­ta, w dziw­nym, nie­wytłuma­czal­nym geście, jak­by właśnie przed chwilą wy­su­nięto z niej dłoń. Wresz­cie in­a­czej w obu przed­sta­wieniach skie­ro­wa­ne są spoj­rze­nia. Fla­xma­now­ski Hek­tor spogląda na An­dro­machę, pia­stun­ka na żegnających się małżonków. U Pi­cas­sa nagi mężczy­zna i ko­bieta z dziec­kiem patrzą so­bie w oczy, mat­ka upo­rczy­wym, mężczy­zna umy­kającym spoj­rze­niem, i li­nia ich spoj­rzeń jest linią naj­większe­go napięcia w ob­ra­zie. Ta ostat­nia uwa­ga wy­bie­ga już poza założone tu porówna­nie sa­me­go tyl­ko ele­men­tar­ne­go układu obu przed­sta­wień, z po­mi­nięciem ich tech­ni­ki, sty­lu czy eks­pre­sji.

„Hi­sto­ria sztu­ki po­czy­na się od pro­ste­go stwier­dze­nia po­do­bieństwa dzieł […] uwa­ga hi­sto­ry­ka sztu­ki bez­wied­nie czy­ha na sy­gnał odesłania do dzieła in­ne­go”1. Na do­strze­ga­niu i udo­wad­nia­niu po­do­bieństw i od­mien­ności opar­ty jest cały aka­de­mic­ki kurs hi­sto­rii sztu­ki, uj­mujący jej dzie­je w sty­le, szkoły, kręgi ar­ty­stycz­ne. Znacz­na część wysiłku tra­dy­cyj­nej hi­sto­rii sztu­ki skie­ro­wa­na była i jest na wy­szu­ki­wa­nie i wska­zy­wa­nie mo­de­li, wzorów, klisz, sta­no­wiących źródła ba­da­nych form. W su­mie po­zwa­la to wi­dzieć sztukę eu­ro­pejską jako wiel­ki ciąg tra­dy­cji wy­obrażenio­wej i for­mułować prze­ko­na­nie, iż „sztukę ro­dzi przede wszyst­kim sama sztu­ka”2.

1. John Fla­xman Pożegna­nie Hek­to­ra z An­dro­machą, 1793

2. Pa­blo Pi­cas­so La Vie, 1903

W znacz­nie węższym za­kre­sie ta­kie porówna­nie jak prze­pro­wa­dzo­ne powyżej jest także jedną z naj­bar­dziej ru­ty­no­wych czyn­ności hi­sto­ry­ka sztu­ki, wy­ko­ny­wa­nych, by wy­ka­zać ist­nie­nie „źródła”, „gra­ficz­ne­go pier­wo­wzo­ru” ana­li­zo­wa­ne­go obiek­tu. W ba­da­niach nad sztuką dawną są to nie­zli­czo­ne przykłady świa­do­me­go lub nie­za­mie­rzo­ne­go, a na­wet skry­wa­ne­go ko­rzy­sta­nia z warsz­ta­to­wych wzor­ników, ry­tow­ni­czo po­wie­la­nych dzieł mistrzów, gra­fi­ki ilu­stra­cyj­nej. Za­zwy­czaj zapożycze­nia ta­kie trak­tu­je się jako coś oczy­wi­ste­go we wszel­kiej sztu­ce tra­dy­cjo­nal­nej, prze­strze­gającej kon­wen­cji i ka­nonów, wresz­cie po pro­stu wtórnej i słabej. Za­sko­cze­niem bywa od­na­le­zie­nie pier­wo­wzo­ru dzieła wy­bit­ne­go ar­ty­sty. Ro­man­tyzm wsz­cze­pił prze­ko­na­nie, którego trud­no się po­zbyć, iż wszel­kie wiel­kie twórcze in­dy­wi­du­al­ności wyróżnia właśnie wy­obrażenio­wa in­wen­cja, że dzięki nim po­wstają mo­de­le, którymi kar­mi się po­tem sztu­ka po­zba­wio­na tej ob­ra­zotwórczej siły, sztu­ka, której rolą nie jest już kre­acja, lecz kon­ty­nu­acja. Ta­kim też za­sko­cze­niem było początko­wo stwier­dze­nie, że z gra­ficz­nych, często nieświet­nych wzorów ko­rzy­sta­li wiel­cy no­wa­to­rzy sztu­ki XIX wie­ku. Te­raz wia­do­mo, że Goya czer­pał zarówno ze sta­rych kom­pen­diów em­ble­ma­tycz­nych i iko­no­lo­gii, jak i pro­pa­gan­do­wych, ulot­nych druków, Con­sta­ble z podręczni­ka dla ma­la­rzy-ama­torów, Co­ur­bet z pro­win­cjo­nal­nych klep­sydr, im­pre­sjo­niści z ilu­stra­cji w bru­ko­wych pi­smach, z fo­to­gra­fii i in­nych podrzędnych ma­te­riałów wi­zu­al­nych, które ofia­ro­wy­wała do­sko­naląca się tech­ni­ka re­pro­duk­cji. Osob­nym za­gad­nie­niem jest ko­rzy­sta­nie z po­pu­lar­ne­go obraźnic­twa przez awan­gardę początków XX wie­ku.

Twórczość Pi­cas­sa, „wiel­kie­go przed­sta­wi­cie­la hi­sto­ry­zmu”3, będąca stałym dia­lo­giem z tra­dycją, ba­da­na od stro­ny źródeł, ob­ja­wia roz­ległe i fa­scy­nujące mu­zeum wy­obraźni4. Czy jest w tym mu­zeum miej­sce dla ry­ci­ny Fla­xma­na? Na­zwi­sko Fla­xma­na wy­mie­nia się w związku z twórczością Pi­cas­sa do­pie­ro w kon­tekście jego ilu­stra­cji do Me­ta­mor­foz Owi­diu­sza, w których Pi­cas­so podjął Fla­xma­nowską tra­dycję kon­tu­ro­wych ry­sunków do dzieł au­torów grec­ko-rzym­skich5. Ze­sta­wie­nie wy­pa­da zresztą na nie­ko­rzyść Fla­xma­na, którego sztyw­nym kon­tu­rom Al­fred Barr prze­ciw­sta­wia giętką, nie­skrępo­waną kreskę Pi­cas­sa. Porówna­nie jest za­tem bar­dzo ogólne, w ni­niej­szym zaś wy­pad­ku cho­dzi o zbieżność dwóch kon­kret­nych wy­obrażeń. Zwy­kle przyjętą w ta­kich oko­licz­nościach me­todą postępo­wania jest zna­le­zie­nie ja­kiejś nici wiążącej te tak po­dob­ne, a prze­cież tak od­mien­ne ob­ra­zy. Wni­kając w iko­nos­ferę twórcy, re­kon­stru­ując jego wi­zu­al­ne możliwości, szu­ka się choćby wątłego świa­dec­twa tego, że ar­ty­sta „mógł wi­dzieć” wy­obrażenie, które świa­do­mie lub bez­wied­nie przyjął za pod­stawę własne­go dzieła.

Ta­kie postępo­wa­nie wo­bec ar­ty­sty dwu­dzie­sto­wiecz­ne­go jest całko­wi­cie chy­bio­ne. Ar­ty­sta żyjący w XX stu­le­ciu „mógł wi­dzieć” wszyst­ko. Nie tyl­ko całą ar­ty­styczną przeszłość, którą udostępniła hi­sto­ria sztu­ki, mu­zea i re­pro­duk­cje. Także wszel­kie wy­obrażenia niear­ty­styczne, eg­zo­tycz­ne lub po­spo­li­te, które es­te­tycz­ny li­be­ra­lizm po­zwo­lił „zo­ba­czyć”, a prze­można po­trze­ba in­no­wa­cji – wy­ko­rzy­stać w twórczości6.

Py­ta­nie nie po­win­no za­tem brzmieć: czy ar­ty­sta „mógł wi­dzieć”, lecz dla­cze­go spośród tysięcy wy­obrażeń, które prze­sunęły się przed jego oczy­ma, wy­brał to jed­no. Ale i to py­ta­nie wy­da­je się w wy­pad­ku ob­ra­zu Pi­cas­sa bez­za­sad­ne. Wszyst­ko, co wie­my o tym płótnie i o jego po­wsta­wa­niu, świad­czy o głęboko oso­bi­stym cha­rak­te­rze tego dzieła7. Szki­ce do ob­ra­zu (w tym je­den na liście pre­cy­zyj­nie go da­tującym) uka­zują tyl­ko parę na­gich ko­chanków, tło jest bar­dziej jed­no­znacz­nie określone jako pra­cow­nia, ob­ra­zy stoją na szta­lu­gach, a mężczy­zna ma wyraźne rysy au­to­por­tre­to­we. W osta­tecz­nej wer­sji ob­ra­zu Pi­cas­so zastąpił własną twarz ry­sa­mi młode­go hisz­pańskie­go ma­la­rza Ca­sa­ge­ma­sa. Śmierć Ca­sa­ge­ma­sa w pa­ry­skiej ka­wiar­ni w lu­tym 1901 roku, sa­mobójstwo bar­dzo w sty­lu pe­in­tre mau­dit8, stało się dla młode­go Pi­cas­sa bodźcem do na­ma­lo­wa­nia kil­ku ob­razów – zarówno „do­ku­men­tal­nych” por­tretów zmarłego na ma­rach, jak wi­zyj­nej Evo­ca­tion, na­su­wającej sko­ja­rze­nia z Po­grze­bem hra­bie­go Or­ga­za El Gre­ca. Za­miast au­to­por­tre­tu mamy więc „ne­kro­manc­ki” (jak by po­wie­dział Adolf Ba­sler) por­tret przy­ja­cie­la, a zmia­na ta mu­siała się wiązać ze zmianą ogólnej kon­cep­cji ob­ra­zu.

Fakt, że ob­raz wyrósł z oso­bi­stych przeżyć, ze wstrząsu wywołane­go bli­skim ze­tknięciem ze śmier­cią, nie musi wca­le do­wo­dzić, iż u źródeł jego for­my nie stoi ja­kieś wi­dzia­ne uprzed­nio wy­obrażenie. Jest zresztą w La Vie bez­spor­ny cy­tat z cu­dze­go dzieła: dol­ne płótno w tle po­wta­rza ry­su­nek van Go­gha Sor­row. Ob­raz kon­sty­tu­ują dwie gru­py: mężczy­zna z ko­bietą i ko­bieta z dziec­kiem (w tym zresztą tkwi za­sad­ni­cze po­do­bieństwo z ry­ciną Fla­xma­na). Otóż owe gru­py to złączo­ne w jed­nym wy­obrażeniu dwa mo­ty­wy prze­wi­jające się przez cały okres „błękit­ny”: „uścisk” i „ma­cie­rzyństwo”. Dzięki temu ob­raz sta­je się syn­tezą tego okre­su, jego za­mknięciem i pod­su­mo­wa­niem.

Za­tem py­ta­nie, czy Pi­cas­so „mógł wi­dzieć” ilu­stra­cje Fla­xma­na do Ilia­dy i czy „wpłynęły” one na jego ob­raz, jest py­ta­niem nie­po­trzeb­nym. To, czy je wi­dział czy nie (bo oczy­wiście mógł), jest bez zna­cze­nia dla ge­ne­zy ob­razu, który wy­ra­sta przede wszyst­kim ze współcze­snej twórczości sa­me­go Pi­cas­sa. Ar­gu­men­ta­cja ta nie ma na celu obro­ny ro­man­tycz­nie poj­mo­wa­nej „ory­gi­nal­ności”9 Pi­cas­sa, bo to pojęcie jest do jego twórczości całko­wi­cie nie­przy­sta­wal­ne. Porówna­nie ry­ci­ny Fla­xma­na i ob­ra­zu Pi­cas­sa nic nam nie mówi o zależności ar­ty­sty, wie­le na­to­miast o sy­tu­acji hi­sto­ry­ka sztu­ki no­wo­cze­snej, dla którego za­wod­ne mogą się oka­zać pro­ste i spraw­dzo­ne me­to­dy ba­daw­cze jego dys­cy­pli­ny.

Ze­sta­wie­nie Fla­xman – Pi­cas­so nie jest więc jesz­cze jedną z Pi­cas­sowskich kon­fron­ta­cji z tra­dycją, tych kon­fron­ta­cji, którym André Mal­raux, pisząc je z wiel­kiej li­te­ry, nada­wał rangę wy­da­rzeń dzie­jo­wych. Nie­mniej po­zo­sta­je nadal spra­wa prze­ko­ny­wających po­do­bieństw obu przed­sta­wień. „Po­do­bieństwo tra­ci nie­zwykłość po stwier­dze­niu po­kre­wieństwa”10, tu jed­nak nic ta­kie­go się nie stało, po­nie­waż po­kre­wieństw wy­kryć nie sposób. Oba dzieła za­cho­wały swą nie­zwykłość i sa­mo­ist­ność. Można je więc roz­pa­try­wać nie z punk­tu wi­dze­nia zależności i od­działywa­nia, lecz jako dwa nie­za­leżne wy­obrażenia, których wspólnym mia­now­ni­kiem jest zbliżony układ form. Ta­kie ze­sta­wie­nie sta­no­wi do­god­ny punkt ob­ser­wa­cji, ostrzej wy­do­by­wa pew­ne ce­chy ob­ra­zu, bu­dzi wresz­cie różne po­ku­sy in­ter­pre­ta­cyj­ne.

Pierw­sza możliwość porównań to porówna­nie „sty­lu”. Po­zor­nie trud­no o lep­szy ma­te­riał do szkol­ne­go ćwi­cze­nia sty­li­stycz­ne­go, o bar­dziej do­bit­ny przykład opo­zy­cji: ry­go­ry­stycz­ny kla­sy­cyzm – eks­pre­sjo­ni­stycz­ny mo­der­nizm. Oka­zu­je się jed­nak, iż za­sad­ni­czy kon­trast li­ne­ary­zmu Fla­xma­na i ma­lar­skości Pi­cas­sa wy­ni­ka przede wszyst­kim z różnic tech­no­lo­gicz­nych. Idąc da­lej tro­pem Wölffli­now­skich prze­ciw­sta­wień, wi­dzi­my, że sto­sun­ki prze­strzen­ne zakłócają pro­sty, opo­zy­cyj­ny sche­mat. Układ fi­gu­ral­ny jest w obu wy­pad­kach płasz­czy­zno­wy, nie­mal jed­no­pla­no­wy, i choć prze­strzeń, jak po­wie­dzia­no na wstępie, u Fla­xma­na jest roz­legła, a u Pi­cas­sa cia­sna, w obu wy­pad­kach jest ona nie­określona, a nie­licz­ne pre­cy­zujące ją ele­men­ty są dwu­znacz­ne.

Porówna­nie „sty­lu” oka­zu­je się po­nad­to tym trud­niej­sze, że ob­raz Pi­cas­sa wca­le nie jest sty­lo­wo jed­no­li­ty. Sztyw­na, bryłowa­ta po­stać ko­bie­ty z dziec­kiem na­ma­lo­wa­na jest chro­pa­wo, ma­syw­nym fałdom sza­ty i to­por­nym sto­pom przy­da­je jesz­cze ciężaru gru­bo sma­ro­wa­na far­ba i czar­ny kon­tur. Sposób ma­lo­wa­nia pary ko­chanków przy­po­mi­na już lek­kie prze­cier­ki okre­su „różowe­go”, a pod­kreślany przez wszyst­kich wpływ El Gre­ca wyraża się przede wszyst­kim w wy­smu­kle­niu kształtów, miękkości mo­de­lun­ku, ma­nie­rycz­nym wy­szu­ka­niu gestów. Akty są nie­mal aka­de­mic­kie (Barr nie wahał się porównać La Vie do sa­lo­no­wej „ma­chi­ny”11), mat­ka – eks­pre­sjo­ni­stycz­na. Swą sty­lową niespójnością ob­raz za­po­wia­da później­sze o czte­ry lata Pan­ny awi­niońskie, w których po­szczególne par­tie płótna do­ku­men­tują stop­nio­we na­ra­sta­nie sty­li­stycz­ne­go przełomu12.

Wyraźniej­sze i liczniej­sze opo­zy­cje ry­sują się na płasz­czyźnie iko­no­gra­ficz­nej. Po pierw­sze, Fla­xma­nowską ilu­strację tek­stu li­te­rac­kie­go zastąpiło wy­obrażenie, za którym nie stoi żadna wer­bal­na eks­pli­ka­cja, które nie jest obciążone funkcją przekłada­nia określo­nych wersów na for­my wi­zu­al­ne13. In­a­czej za­tem wygląda spra­wa od­bio­ru. Dla właści­we­go zro­zu­mie­nia ry­ci­ny wy­star­czy znać Iliadę, można nic nie wie­dzieć o Fla­xma­nie. Od­czy­ta­nia ob­ra­zu nie za­pew­ni żaden tekst, na­to­miast chcąc go pojąć, trze­ba znać ówcze­sne życie Pi­cas­sa, jego przy­jaźnie i miłości, jego emo­cje i sta­ny psy­chicz­ne, po­nad­to wczuć się w na­stro­je ka­ta­lońskie­go mo­der­ni­zmu. Na ob­ra­zie bo­ha­terów Ilia­dy zastąpili ano­ni­mo­wi miséra­bles, których życio­wej kon­dy­cji można się tyl­ko domyślać. Ar­ty­sta? Mo­del­ka? Po­dob­nie w miej­sce Ho­me­ryc­kich nie­pod­ważal­nych im­pe­ra­tywów moral­nych otrzy­mu­je­my przesłanie mo­ral­ne su­ge­styw­ne, ale nie­ja­sne i nie­jed­no­znacz­ne. Ry­ci­na Fla­xma­na, ilu­strując kon­kret­ny mo­ment epo­su, jest osa­dzo­na w dia­chro­nicz­nej nar­ra­cji. Nie­mniej przed­sta­wio­na na niej sce­na pożegna­nia, na­wet po­zba­wio­na li­te­rac­kie­go do­po­wie­dze­nia, sama sy­tu­uje się w cza­sie, im­pli­ku­je ja­kieś „przed­tem” i „po­tem”, sta­no­wi cen­zurę za­my­kającą dawną, a otwie­rającą nową epokę w życiu bo­ha­terów. Ob­raz Pi­cas­sa jest za­mknięty w swo­im własnym cza­sie, a ra­czej swej własnej bez­cza­so­wości, i to potęguje jego wy­czu­wal­ny, ale­go­rycz­ny cha­rak­ter.

Jest god­ne uwa­gi, że mimo ana­lo­gicz­ne­go mo­ty­wu ry­ci­na Fla­xma­na i ob­raz Pi­cas­sa należą do zupełnie in­nych kręgów iko­no­gra­ficz­nych. Sce­na pożegna­nia to te­mat, który miał mieć swoją wielką przyszłość do­pie­ro w sztu­ce XIX wie­ku, znaj­dując nie­zli­czo­ne re­ali­za­cje w pożegna­niach pa­trio­tycz­nych, me­lo­dra­ma­tycz­nych, sen­ty­men­tal­nych. Ob­raz Pi­cas­sa ma za sobą wie­lo­wie­kową tra­dycję cy­klicz­nych przed­sta­wień życia ludz­kie­go. Piszący o La Vie wska­zy­wa­li na po­pu­lar­ność tego te­ma­tu w ma­lar­stwie przełomu wieków, cy­tując przede wszyst­kim Mun­cha, lecz także To­oro­pa, Klin­ge­ra, Klim­ta14. Wszyst­kie te ob­ra­zy są sym­bo­li­stycz­ny­mi prze­kształce­nia­mi przed­sta­wień etapów życia ludz­kie­go i tym sa­mym należą do wiel­kie­go kręgu wy­obrażeń va­ni­ta­tyw­nych. Zmia­ny wpro­wa­dzo­ne przez Pi­cas­sa są wszakże bar­dzo znacz­ne. Za­miast ujęcia cy­klicz­ne­go jest kon­fron­ta­cja młodości i doj­rzałości, ero­ty­zmu i ma­cie­rzyństwa, czy może – co tak bli­skie byłoby du­cho­we­mu kli­ma­to­wi przełomu wieków – miłości i śmier­ci15. Mężczy­zna ma prze­cież rysy nieżyjącego. W jego pra­cow­ni za­sko­czyła go nie skrzyw­dzo­na ko­bie­ta, lecz śmierć. To przed jej wzro­kiem nie ma uciecz­ki. Czy ob­raz za­ty­tułowa­ny Życie jest więc ob­ra­zem Śmier­ci? Jeśli tak, to owa Śmierć, znów zgod­nie z ob­se­sja­mi epo­ki, jest za­ra­zem Na­ro­dzi­na­mi, przy­no­si kres, ale i nowe życie.

Dla umiej­sco­wie­nia ob­ra­zu Pi­cas­sa w iko­no­gra­ficz­nej tra­dy­cji istot­ny jest jesz­cze je­den ele­ment – tło. To ko­lej­ny przykład ty­le­kroć ana­li­zo­wa­ne­go pro­ble­mu pra­cow­ni ar­ty­sty jako miej­sca kul­to­we­go (tu w do­dat­ku pra­cow­nia zajęła miej­sce an­tycz­nej świątyni, która u Fla­xma­na była tłem sce­ny pożegna­nia). Spo­między wie­lu dzie­więtna­sto­wiecz­nych re­ali­za­cji tego te­ma­tu na­su­wa się jed­na, dość za­ska­kująca ana­lo­gia – Ate­lier Co­ur­be­ta. Po­do­bieństwo leży nie tyle w sa­mych ob­ra­zach, ile w in­ten­cjach ich po­wsta­nia. Obaj młodzi artyści – Co­ur­bet i Pi­cas­so – su­mują tymi dziełami swe do­tych­cza­so­we doświad­cze­nia ar­ty­stycz­ne i życio­we. Obaj zry­wają z doraźną te­ma­tyką współczesną i po­dej­mują trud stwo­rze­nia ob­ra­zu ale­go­rycz­ne­go. Obaj umiesz­czają owe „ale­go­rie” w ma­lar­skim ate­lier, cho­ciaż Co­ur­bet treścią swo­jej czy­ni idee ar­ty­stycz­ne, społecz­ne czy, jak próbo­wa­no do­wo­dzić, masońskie, Pi­cas­so zaś – fi­lo­zo­ficz­ne i mo­ral­ne. Obaj w cen­trum swych kom­po­zy­cji umiesz­czają „ob­raz w ob­razie”. Obaj wresz­cie – co jest już ana­lo­gią z płasz­czy­zny ba­daw­czej – po­zo­sta­wiają dzieła wciąż pro­wo­kujące do in­ter­pre­ta­cji.

Jeśli raz jesz­cze powrócimy do porówna­nia ry­ci­ny Fla­xma­na i ob­ra­zu Pi­cas­sa, za­uważymy, że nastąpiło tam zupełne odwróce­nie ran­gi po­szczególnych po­sta­ci. U Fla­xma­na jest dwo­je bo­ha­terów złączo­nych pożegnal­nym uści­skiem: Hek­tor i An­dro­ma­cha. Pia­stun­ka z dziec­kiem to tyl­ko bier­ny świa­dek sce­ny, jej rola sta­ty­sty ogra­ni­czo­na jest do do­po­wie­dze­nia sy­tu­acji żegnającej się pary – Hek­tor żegna nie tyl­ko ko­bietę, żegna życie ro­dzin­ne. U Pi­cas­sa po­stać ko­biety z dziec­kiem, nie­za­leżnie od tego, jak zo­sta­nie zin­ter­pre­to­wa­na, jest klu­czo­wa dla dra­ma­tur­gii ob­ra­zu. To ona sta­no­wi źródło kon­flik­tu, ona wno­si nie­pokój i uczu­cie za­grożenia, tak sil­nie ema­nujące z ob­ra­zu. Ona spra­wia, że ob­raz od­bie­ra­my jako pełne napięcia prze­ciw­sta­wie­nie. Miłości i śmier­ci? Życia i śmier­ci? W sce­nie pożegna­nia nie ma żad­ne­go kon­flik­tu, jest wy­ni­kające z mo­ral­nych na­kazów pod­da­nie się prze­zna­cze­niu. Eks­pre­sja tych wy­obrażeń jest skraj­nie różna, cho­ciaż ich sta­tycz­ny układ po­zo­stał nie­na­ru­szo­ny, nie zmie­niła się żadna po­stawa, żaden gest, po­zo­stał na­wet ten sam kie­ru­nek spoj­rze­nia, zmie­niło się tyl­ko jego natężenie. Ten sam mo­tyw oka­zu­je się nie tyl­ko ramą dla in­ne­go te­ma­tu iko­no­gra­ficz­ne­go, lecz od­bi­ciem zupełnie in­nej sy­tu­acji ar­che­ty­picz­nej.

Próba usta­le­nia zależności między ry­ciną Fla­xma­na a ob­ra­zem Pi­cas­sa wiodła do wnio­sku o od­mien­nej sy­tu­acji hi­sto­ry­ka sztu­ki no­wo­cze­snej. Za­wod­ność wypróbo­wa­nych me­tod nie jest oczy­wiście różnicą je­dyną. Każdy z za­sy­gna­li­zo­wa­nych wyżej pro­blemów można by roz­wi­jać, obu­do­wy­wać przy­pi­sa­mi, każdy bo­wiem ma wielką „li­te­ra­turę przed­mio­tu”. Naj­większą oczy­wiście sam Pi­cas­so. Daw­no już zwra­ca­no uwagę, że chęć wy­czer­pa­nia „stanów badań” spra­wia, iż hi­sto­ria sztu­ki sta­je się hi­sto­rią swo­ich własnych poglądów16, że – jak sztu­ka współcze­sna – sta­je się au­to­te­ma­tycz­na. W wy­pad­ku Pi­cas­sa, pa­ra­dok­sal­nie, ta­kie nie­bez­pie­czeństwo nie gro­zi, bo „stan badań” nad do­rob­kiem ar­ty­sty, który żył długo i two­rzył bar­dzo dużo, jest prak­tycz­nie nie do ogar­nięcia. Usługi in­for­ma­tycz­ne są ra­czej blo­kadą niż po­mocą. Smu­ga cie­nia, jaka po­mi­mo wie­lu wy­staw zda­je się padać na sztukę Pi­cas­sa, jest chy­ba spo­wo­do­wa­na in­flacją słów, które na jej te­mat na­pi­sa­no. Za­tem hi­sto­ryk sztu­ki no­wo­cze­snej nie tyl­ko wy­bie­ra przed­miot i me­todę badań. Po­dej­mu­je też ry­zy­ko, że będzie po­ko­ny­wał prze­bytą już drogę. Lecz jeśli nie sposób po­znać wszyst­kie­go, można próbować określić roz­piętość punktów wi­dze­nia, uświa­do­mić so­bie gra­ni­ce, w których za­my­kają się możliwe in­ter­pre­ta­cje. W wy­pad­ku La Vie jed­nym bie­gu­nem tych możliwości może być doświad­cze­nie Ru­dol­fa Arn­he­ima, któremu wy­pre­pa­ro­wa­ne z ob­ra­zu za­ry­sy służą do ilu­stra­cji tezy, że „wspólny kon­tur może być po­strzeżenio­wo dwu­znacz­ny”17 i że to, co mogło się zda­wać mglistą re­mi­ni­scencją fi­gur­ki pre­hi­sto­rycz­nej We­nus, oka­zu­je się frag­men­tem złączo­nych ciał ko­bie­ty i mężczy­zny. Za naj­dalszą opo­zycję tego abs­trak­cyj­ne­go „ćwi­cze­nia oka” można uznać frag­ment ese­ju Car­la Jun­ga o Pi­cas­sie, przy­wołujący mo­ty­wy tego ob­ra­zu: „Pi­cas­so za­czy­na od jesz­cze przed­mio­to­wych ob­razów utrzy­ma­nych w to­nach nie­bie­skich, w nie­bie­skiej bar­wie nocy, światła księżyca i wody, błękitu Tuat, egip­skie­go świa­ta pod­ziem­ne­go. On sam umie­ra, a jego du­sza zjeżdża na ko­niu do świa­ta pośmiert­ne­go. Co­dzien­ne życie cze­pia się go jesz­cze, upo­mi­na go pod­chodząca do nie­go ko­bie­ta z dziec­kiem. Ko­bietą jest dla nie­go zarówno dzień, jak i noc, co psy­cho­lo­gicz­nie rzecz biorąc ozna­cza jasną i ciemną duszę (animę). Ciem­na sie­dzi czy­hając nań w nie­bie­skim zmierz­chu i budząc pa­to­lo­gicz­ne prze­czu­cia…”18.

Jak w tej ska­li pro­blemów mieszczą się py­ta­nia o po­do­bieństwo La Vie i kla­sy­cy­stycz­nej ilu­stra­cji do Ho­me­ra? Czy źródeł ich po­krew­nej for­my należałoby szu­kać w ja­kimś da­le­kim wspólnym pier­wo­wzo­rze? Czy może ra­czej w obie­go­wych for­mułach eks­pre­syj­nych, którymi „wi­zu­al­na re­to­ry­ka” sztu­ki eu­ro­pej­skiej posługu­je się jak utar­ty­mi zwro­ta­mi? Po­mnożą one tyl­ko py­ta­nia, których tyle pro­wo­ku­je ten ta­jem­ni­czy ob­raz błękit­ny ta­jem­ni­czym błęki­tem.

Język hi­sto­rii sztu­ki a język po­li­ty­ki

W la­tach dwu­dzie­stych kry­ty­ka niechętna sztu­ce Pi­cas­sa pisała o nim: „bol­sze­wik”. Sam ar­ty­sta nie ob­ja­wiał wówczas skry­sta­li­zo­wa­nych poglądów po­li­tycz­nych. Słowo „bol­sze­wik” nie miało zresztą wca­le określać po­li­tycz­nych na­sta­wień ani sztu­ki Pi­cas­sa, ani jego sa­me­go. Było agre­syw­nym epi­te­tem, obelgą, nie­spre­cy­zo­wa­nym, ale groźnym słowem-stra­sza­kiem. Znacz­nie później, w 1944 roku, gdy Pi­cas­so na łamach „L’Hu­ma­nité” de­kla­ro­wał, „dla­cze­go wstąpił do Par­tii Ko­mu­ni­stycz­nej”, na­zy­wając ry­su­nek i ko­lor swo­im „orężem”, mówił: „je­stem przeświad­czo­ny, że ma­lar­stwem moim wal­czyłem jak re­wo­lu­cjo­ni­sta. Ale dziś zro­zu­miałem, że na­wet i to nie wy­star­cza. Te strasz­ne lata uci­sku po­ka­zały mi, że po­wi­nie­nem wal­czyć nie tyl­ko za po­mocą sztu­ki, ale całym sobą”1.

W tym zda­niu, pro­stym i do­sad­nym jak większość jego wy­po­wie­dzi, Pi­cas­so do­ko­nu­je ja­sne­go roz­gra­ni­cze­nia między re­wo­lu­cyj­nością poj­mo­waną jako po­li­tycz­na me­ta­fo­ra i jako po­li­tycz­na rze­czy­wi­stość. Do­ko­nu­je go zresztą nie pojęcio­wo, lecz prak­tycz­nie: wstępując do FPK, z re­wo­lu­cjo­ni­sty w sztu­ce sta­je się re­wo­lu­cjo­nistą „całym sobą”.

Wy­po­wiedź Pi­cas­sa mogłaby się stać punk­tem wyjścia do różnego ro­dza­ju roz­ważań. Można by pytać, jak się po­li­tycz­ny i społecz­ny ra­dy­ka­lizm ma do ra­dy­ka­lizmu es­te­tycz­ne­go i ar­ty­stycz­ne­go, w jaki sposób poglądy po­li­tycz­ne ar­tystów znaj­do­wały wy­raz w ich sztu­ce, jak się mają po­li­tycz­ne za­pa­try­wa­nia ar­tystów i teo­re­tyków sztu­ki do ich śro­do­wi­ska, ja­kie są przy­czy­ny po­li­tycz­nego za­an­gażowa­nia ar­tystów i tym po­dob­nie. Na py­ta­nia te próbo­wa­no nie­raz od­po­wia­dać, wy­chodząc z różnych sta­no­wisk, cze­go przykładem może być ob­szer­na książka Do­nal­da Eg­ber­ta o społecz­nym ra­dy­ka­lizmie w sztu­ce, bo­ga­ta w ma­te­riał, mniej, nie­ste­ty, we wnio­ski2