Strona główna » Obyczajowe i romanse » Pod niebem pełnym zapytania

Pod niebem pełnym zapytania

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8127-149-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pod niebem pełnym zapytania

Pod niebem pełnym zapytania” to książka, która zaprasza nas do zamieszkania w małym przytulnym „Hoteliku dla dwojga”. Można znaleźć sobie miejsce w ciepłym salonie, przy kominku albo na oszklonym tarasie. Pani Ania przyniesie ciepłą kawę i świeżo upieczone ciasto. I z naszego wybranego miejsca obserwować będzie można bohaterów dwunastu opowieści, którzy na chwil parę zamieszkali w hotelu, by odpocząć od codzienności, zatrzymać się na moment albo po prostu poczytać dawno zapomnianą a zamkniętą w sercu poezję. Kto wie, może nawet uda się nam zaprzyjaźnić z właścicielami tego hotelu: panem Maurycym i Magdą.

 

Książka ks. Marka Chrzanowskiego to opowieść o zwykłych ludziach; historie gości przeplatają się z życiem pracowników hotelu. A nad wszystkim jest potęga gór i cierpliwość morza. I Bóg, który ukryty w małych chwilach, został odnaleziony i ubrany w słowa. Będzie i poezja.

 

Serdecznie zapraszamy do urokliwego hoteliku, do zapatrzenia się w horyzont, za którym czekać będzie Bóg, przystań dla ludzkich pytań, miłość. Na długie wieczory, na smutek i radość, na dobre i złe dni. Słowa tej książki mogą stać się balsamem dla duszy. Trzeba tylko przyjść, usiąść i zapatrzeć się w „niebo pełne zapytania”.

Polecane książki

Spencer Ashton nigdy nie dbał o swoje dzieci z kolejnych związków. Nic dziwnego, że oprócz nazwiska i pracy w rodzinnych winnicach łączy je nienawiść do ojca.   Smak kalifornijskiego wina Cole Ashton zarządza winnicą Louret w Kalifornii. Choć ich wina były wielokrotnie...
Irlandia ma pewną magię w sobie, która pochłania bez reszty, każdego kto tu przybędzie. Jaka jest owa Zielona Wyspa widziana oczami polskiego emigranta? Jacy jesteśmy my, Polacy w Irlandii? O tym jest ta książka....
Książka opisuje doświadczenia z programów rozwojowych z końmi (Horse Assisted Education), w których – w ciągu ostatnich 10 lat – wzięli udział menedżerowie z kilkuset polskich i zagranicznych firm najróżniejszych branż. Inspiracją do powstania każdego rozdziału były doświadczenia uczestników prog...
Z e-booka dowiesz się między innymi: 1. Kto może być doradcą DGSA 2. Jak uzyskać uprawnienia 3. Jak wygląda egzamin 4. Jakie są obowiązki doradcy ADR 5. Jak zatrudnić doradcę 6. Czy wolno nie wyznaczyć doradcy 7. Na co zwrócić uwagę przy współpracy...
Kto jest najpopularniejszym pediatrą na świecie?! Lekarz pediatra z olbrzymim doświadczeniem oraz dziennikarka specjalizująca się w tematach o zdrowiu rozprawiają się z diagnozami wprost z sieci. ...
Praca zbiorowa pod redakcją Dobiesława Jędrzejczyka Książka, którą oddajemy do rąk Czytelników, jest pierwszym kompendium wiedzy na temat nowej dziesiątki krajów Unii Europejskiej, wśród nich Polski. Budowa spójnej, poszerzonej wspólnoty to jedno z najwięks...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marek Chrzanowski

OkładkaKarta tytułowaMIŁOŚĆ PRZYJDZIE…

Dzisiaj niczego już się nie spodziewałam, a tu taka niespodzianka. Szef wyjeżdża na dwa tygodnie. Zostawił zadania, zlecenia i małą obietnicę, że jak sobie ze wszystkim poradzę, to może awansuję. Nie do końca wierzę w takie gadanie, ale przez dwa tygodnie będę „kierowniczką”. Pożegnałam go uśmiechem najbardziej promiennym z całego mojego zestawu i zaczęłam porządkować „mój warsztat pracy” – recepcję. Po prostu. Tak. To ja. Recepcjonistka w małym hoteliku położonym w bardzo urokliwym miejscu. Widać i góry, i morze. Jesteśmy umiejscowieni na wzgórzu, z którego rozciąga się piękny widok. Czasem jak się tak zapatrzę, gdy nie ma gości, to oczu oderwać nie mogę. Ale rzadko się to zdarza, bo mamy bardzo duże obłożenie i niestety muszę być i pokojówką, i menedżerką, i recepcjonistką – wszystko w jednym. Ostatnio byli u nas Anglicy – też hotelarze – i zostawili księgę gości. Kupili pewnie dla swojego hotelu. Zadzwoniłam, by odesłać, ale powiedzieli, że ten nasz hotelik taki ładny, że zasługuje na piękną księgę. Ale ja zamówiłam jedną już wcześniej, w naszej zaprzyjaźnionej drukarni, tym razem w góralskim stylu. Bo tak zmieniamy. I już myślałam o tym, jaki inny pożytek z tej pięknej księgi zrobić, gdy życie hotelowe mi samo podpowiedziało, a dokładnie pokojówka i jeden z gości. Romantyczna historia, szczególnie dla mnie – kobiety o złamanym sercu. Porzuconej w połowie drogi. Ale nie o tym teraz.

Gość, o którym mówię, zadzwonił jakieś dwa tygodnie temu. Przedstawił się i powiedział:

– Proszę pani. Czy ja dodzwoniłem się do Hoteliku dla dwojga? Bo chcę sprawdzić, czy ktoś mnie nie wkręca. Naprawdę tak nazywa się państwa hotel?

– Tak. Hotelik dla dwojga. Magdalena – recepcjonistka – przy telefonie. W czym mogę panu pomóc?

– Wie pani co? Chciałbym zarezerwować u państwa pokój małżeński na ostatni tydzień stycznia. Mamy z żoną małą rocznicę i chcę zrobić jej niespodziankę.

– Już sprawdzam. Niestety, wszystkie pokoje mamy zajęte.

– Proszę pani, bardzo proszę, niech pani jeszcze sprawdzi. Bardzo mi na tym zależy. Nie mogłem uwierzyć, jak znalazłem wasz hotelik w necie. Nawet kiedyś myślałem, by napisać opowiadanie o takim pięknym miejscu na ziemi, gdzie można spotkać się i przeżyć coś, co normalnie się nie zdarza. Jestem poetą, nie prozaikiem, ale to może się zmienić, gdy tylko zarezerwuje mi pani pokój.

– Tak właśnie myślałam, słysząc pana nazwisko, ale niestety nikt nie odwołał rezerwacji.

– Bardzo gorąco panią proszę. Zapłacę każdą cenę, by tylko móc choć na chwilę u państwa gościć. Bardzo proszę. Bardzo.

– Na dzisiaj nie mogę panu pomóc. Ale proszę zostawić mi swój numer telefonu. Jak tylko zwolniłby się pokój, zadzwonię.

– Będę czekał, a jak się nie zwolni, to i tak przyjadę. Namiot rozbiję przed państwa hotelem, jeżeli nie będzie innego wyjścia

Uśmiechnęłam się mimo woli, zapisując numer, po czym powiedziałam:

– Gdy tylko zwolni się jakiś pokój, to zadzwonię. Do widzenia!

– Do zobaczenia! – powiedział z naciskiem i odłożył słuchawkę.

Nie powiem, zaintrygował mnie tym telefonem, ale tyle było pracy, że nie miałam chwili, by tym się zająć. Dopiero późnym wieczorem usiadłam do Internetu, by znaleźć jakieś informacje o poecie. I zaciekawił mnie jeszcze mocniej. Wpisałam imię i nazwisko i wysypały się dane. Lat czterdzieści dwa. Od dwóch lat żonaty. Żona młodsza o dwanaście lat. Paulina. Mieszkają na Mazurach w jakiejś wiosce. Około czterech lat temu pojawił się w brukowcach jako dziwoląg i zupełny szaleniec. Zostawił bardzo dobrze płatną pracę w korporacji, kupił dom na Mazurach i rozlatującą się przystań z łódkami. I pisał wiersze. Współpracownicy wypowiadali się o nim z szacunkiem, ale i przestrachem. „Taki »zimny drań« dążący po trupach do celu” – tak mówili. Twierdzili nawet, że to całe pisanie to jedna wielka ściema. Musiałam oderwać się od czytania, bo szef dzwonił. I dobrze, bo miałam sprawę.

– Witaj. Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale zapomniałem ci powiedzieć, że jutro pojawi się fachowiec od okien. Jak wiesz, kilka musimy wymienić. Szczególnie w kuchni. Wymierzy i potem poda ci termin. Napiszesz mi e-mail, co wymyślił, dobrze? Lepiej nie dzwoń.

– W porządku, szefie. Przyjmę go z honorami, ale jeszcze mam pytanie. Czy mogłabym popytać gości, którzy zarezerwowali pokoje na najbliższe dwa tygodnie, czy jest to aktualne, czy nie? Takie przypomnienie, ale z sympatią, że hotelik pamięta. Podobno taka jest obecnie tendencja – kłamałam, ale w dobrej sprawie.

– Ty jesteś teraz szefem, więc rób, co chcesz, byle tylko goście przyjeżdżali. Muszę kończyć. Pamiętaj o e-mailu do mnie jutro.

Odłożył słuchawkę, a ja wróciłam do lektury. Okazuje się, że nie tylko poeta, ale i wierzący bardzo. Wydał cztery tomiki wierszy, które szeroko odbiły się w świecie poezji. Tak bardzo, że został zaproszony do Związku Literatów Polskich. Zapraszany na wieczory autorskie i spotkania do większych ośrodków kultury. Ostatni tomik wierszy był dziękczynieniem Bogu za dar jego żony i afirmacji życia blisko serca Boga – tak opisywali to w Internecie. Na chwilę oderwałam wzrok od ekranu i zamyśliłam się. Już rozmawiając z nim przez telefon, czułam ciepłą moc jego głosu. Kto wie, może obecność takiego znanego poety nada splendoru naszemu hotelikowi? Pomyślałam, że warto byłoby spróbować jednak znaleźć dla nich pokój.

Przyszła dziewczyna na zmianę, więc odeszłam od ekranu, wydałam dyspozycję na noc i powoli zaczęłam się szykować do wyjścia. Mieszkałam bardzo blisko hoteliku, na razie w wynajętym mieszkaniu. Uciekłam trochę w popłochu od partnera, który mnie porzucił. Szybkie rozstanie i szybki również jego nowy start z inną kobietą, która już wtedy spodziewała się dziecka. Nam jakoś się nie udawało. Mieszkaliśmy ze sobą cztery lata. On nie napierał, byśmy zalegalizowali związek, a mi na tym kompletnie nie zależało. Ale nie mogłam znieść tego „wylewającego się” na mnie ich szczęścia. Wiem teraz, że zaczął zdradzać mnie po roku. Jej się oświadczył, jak tylko dowiedział się, że będzie ojcem i wtedy ze mnie bardzo szybko zrezygnował. Nie namyślałam się długo. Pomieszkiwałam u koleżanki, bo on chciał zbudować swoje życie od nowa. W dwa tygodnie później znalazłam ofertę pracy w hotelu w Szwajcarii. Mały, przytulny, prowadzony przez Polaka, który osiedlił się tam na stałe i teraz potrzebował recepcjonistki-menedżera. Skończyłam hotelarstwo, znałam cztery języki i byłam gotowa na wyjazd w każdej chwili. Miesiąc później byłam już tutaj. Szef znalazł mi mieszkanie niedaleko. Zabrałam się do pracy i hotel zaczął się prężniej rozwijać. Ulepszyłam stronę internetową. Byłam menedżerem hotelu, ale tak naprawdę robiłam wszystko. Najbardziej lubię recepcję i obserwowanie gości. Kopalnia wiedzy o życiu, emocjach i wartościach, tych prawdziwych i tych na pokaz. Tak rozmyślając, dotarłam do domu. Szybko nastawiłam w komórce budzenie na jutro i w ubraniu zasnęłam. To był bardzo udany dzień, ale nie miałam sił na nic. Tylko na sen.

Dotarłam do pracy trochę spóźniona, ale wypoczęta i gotowa do działania. Gdy poranny harmider się trochę uspokoił, ułożyłam serdeczny list do wszystkich rezerwujących pokoje w ostatni tydzień stycznia z przypomnieniem i zapewnieniami, że czekamy. I ja czekałam. Czy moja mała intryga wyda owoc. Wydała prawie natychmiast. Okazało się, że małżeństwo z Francji nie może przyjechać, bo mąż się rozchorował i niestety lekarz kategorycznie zabronił jakichkolwiek wyjazdów. Przesłałam wyrazy szczerej pamięci. I zadzwoniłam do marzyciela-poety – jak nazwałam go w myślach. Komórka była wyłączona. Pomyślałam, że spróbuję wieczorem. Ruch znów zaczął się nasilać. Fachowcy od okien, w kuchni czegoś brakowało, pokojówka się rozchorowała – czyli codzienność trochę mnie pochłonęła. Gdy kończyłam już dyżur, na recepcji rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na ekran i od razu wiedziałam, że będą kłopoty. Szef dzwonił, a ja nie wysłałam e-maila. Tyle się działo. Szef spytał krótko:

– Okna załatwione?

– Tak, za dwa tygodnie przyjdzie ekipa. Miałam napisać do szefa, ale tyle się działo. Mamy wszystkie pokoje zajęte i jakbyśmy pozwolili, to goście spaliby również w naszym gościnnym salonie, przy kominku na skórach.

– Dobrze, już dobrze. Wiem, że hotel został w dobrych rękach. Zajmiesz się oknami, gdybym nie wrócił?

– Jasne. Wiadomo.

– Dobrej nocy – powiedział szef i się rozłączył.

Trochę mi ulżyło. Z natury mój pracodawca był bardzo nerwowy i wybuchowy. O wszystko robił karczemną awanturę. Szybko wybuchał i szybko się wszystko kończyło. Później tylko próbował załagodzić sytuację, ale różnie mu to wychodziło.

Poeta nie dzwonił. Pomyślałam, że jeszcze w domu poszukam o nim informacji. Lepiej wiedzieć jak najwięcej, by się dobrze do spotkania przygotować. Zostawiłam wszystko zmienniczce i pobiegłam do domu jak na skrzydłach. Mnie samą ten entuzjazm zadziwiał. Żyłam przecież cudzym życiem, a czułam się, jakbym nabierała wiatru w żagle. Siedząc z herbatą przed laptopem, przeglądałam grafikę. Najpierw on – Konrad. Najczęstsze jego fotki były ze strony internetowej jego przystani, ale nazywała się dziwnie: „Przystań u Franciszka”. On z jakimś starszym panem. W tle – żaglówki. I zdjęcia małego kortu tenisowego. Dość dziwne połączenie. Ale jak widać po wizytach na jego stronie, bardzo trafione. On sam – wysportowany, smukły. Przystojniak z siwizną na skroniach. Ale żony nigdzie znaleźć nie mogłam. Skupiona nie słyszałam, jak dzwonił telefon. Odezwał się znowu po dziesięciu minutach. Spojrzałam na zegarek. Było dobrze po dwudziestej trzeciej. „Kto może dzwonić o tej porze?” – pomyślałam i od razu rzuciłam się do aparatu. Nie pomyliłam się.

– Przepraszam, że dzwonię tak późno. Mam nadzieję, że nie obudziłem?

– Nie, nie. Słucham pana.

– Dzwoniła pani do mnie, a ja miałem wyłączony telefon. Zanim zobaczyłem wszystkie nieodebrane połączenia, zrobiło się dość późno. Udało się coś znaleźć?

– Mają państwo szczęście. Para z Francji nie może przyjechać, więc byłby wolny pokój w tym właśnie terminie, który by pana interesował.

– Bardzo się cieszę. I jestem zobowiązany. I miałbym do pani jeszcze jedną prośbę. Jak pani już wspomniałem, to ma być niespodzianka z okazji rocznicy ślubu i chciałbym żonę jakoś przygotować.

– W jaki sposób?

– Wyjaśniłbym wszystko w e-mailu, jeżeli oczywiście można. Wysłałbym na hotel.

– Dobrze. Będę w takim razie czekała na list. Zaintrygował mnie pan.

– Na to liczyłem. Dobrej nocy i niebawem napiszę. Jeszcze raz dziękuję.

– Dobranoc.

Odłożyłam słuchawkę. Zamyśliłam się. Cokolwiek to miałoby być, jakakolwiek pomoc, jedno jest pewne – bardzo kochał żonę. Pomyślałam, że powinnam szukać chyba poety. Tylko nie chciałam nikogo szukać. Tak było dobrze. Z takimi myślami zasnęłam.

Kolejny dzień zapowiadał się pracowicie, ale znalazłam chwilę, by usiąść na chwilę z księgą gości (tą od Anglików). Na cóż może się przydać? Bawiłam się długopisem i musiałam wyglądać na bardzo zamyśloną, gdy z zadumy wyrwał mnie głos pokojówki:

– Pani Magdo, pamiętnik pani pisze? Nie chcę przeszkadzać, ale skończyłam pracę i chciałam zapytać, czy mogę już iść.

– Zobacz jeszcze, Alicjo, pokój numer cztery. Goście prosili o dodatkowe ręczniki. I możesz iść.

Pomyślałam, że może nie do końca pamiętnik, a bardziej życie hotelu oczami recepcjonistki. Zapisywałabym pokoje i historie gości, którzy tam przez chwil parę mieszkali. Oczywiście informacje zebrane z myśli, reakcji, słów, czasem może z prawdą zupełnie niezwiązane, czasem trafione w sedno, a czasem gdzieś pomiędzy. Taka moja osobista księga gości. Sama siebie upewniałam, że to dobry pomysł.

Zanim wyszłam z pracy, sprawdziłam firmową pocztę. Istotne były dwa listy. Jeden od szefa i drugi nieznany, ale w tytule: „Niespodzianka od męża dla żony” – pomoże nam Pani? Oczywiście otworzyłam najpierw list od szefa. Zaczęłam czytać półgłosem, bo nie mogłam uwierzyć.

Magdaleno!

Wiesz, że pisanie nie jest moją najmocniejszą stroną, ale myślę, że tak lepiej powiem Ci to, o czym dumam od paru miesięcy. Najpierw myślałem nad tym sam, a potem podzieliłem się z żoną i przyznała mi rację. Jak wiesz, nie mamy dzieci, a hotelik jest dla mnie jak ukochane dziecko. Ale niestety zdrowie już nie to i czas na odpoczynek. Dlatego piszę do Ciebie z pewną propozycją. Pracujesz w hotelu od czterech lat i od Twojej bytności tutaj hotel nabrał charakteru i jest zdecydowanie lepiej prowadzony niż kiedykolwiek. Wiem też (nie kryjesz się z tym), że chcesz zostać na stałe. Nawet rozglądałaś się za jakimś domem. Moja propozycja jest następująca: chciałbym uczynić Cię współwłaścicielem „Hoteliku dla dwojga”. Wiem, że ja nie będę żył wiecznie, a żona moja – Szwajcarka – nie zajmie się hotelem na pewno. Zawsze uważała, że praca odciąga mnie od domu 🙂 W Polsce nie mam już nikogo, a tutaj tylko Ty masz serce do tej pracy i w Twoich rękach wszystko, co z hotelem związane zamienia się w złoto. Odnośnie do dokumentów i pieniędzy, to skontaktowałbym Cię z moim prawnikiem. Mam nadzieję, że przemyślisz to, co napisałem i dasz mi znak.

Pozdrawiam ze słonecznej Italii

Maurycy

Czułam przecież, że coś się szykuje, ale że aż tak, to nie przypuszczałam. Od razu odeszłam od laptopa i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. To prawda, że do Polski nie chciałam wracać, zwłaszcza że „życzliwi” donosili, że szczęśliwy „niedoszły” mój małżonek ma dwójkę dzieci. Byłam jedynaczką, rodzice po rozwodzie. Mama w Paryżu, tata w Meksyku. Dziadkowie nie żyli. I faktycznie myślałam, by nie wracać i tutaj ułożyć sobie życie. Dlatego od czterech lat odkładałam pieniądze na dom. Ale potem znów myślałam, że może jednak wrócę do Polski i tam kupię dom w górach albo nad morzem. Propozycja mnie zaskoczyła. Ale pomyślałam: „Co nagle, to po diable”. Wrócę do tego jutro. Sen będzie najlepszym rozwiązaniem. O drugim e-mailu zapomniałam.

Przypomniałam sobie w pracy, przeglądając skrzynkę. Najpierw odpisałam szefowi, że do jego powrotu będę już wiedzieć i odpowiem, a potem zajrzałam do listu poety.

Szanowna Pani 🙂

Na początku dziękuję jeszcze raz za to, że udało się, dzięki Pani wysiłkowi, znaleźć dla nas pokoik. Jak już zapowiedziałem, będę miał do Pani ogromną prośbę. Oczywiście zrozumiem, jeżeli Pani się nie zgodzi. Wiem, że nie jest to zakres Pani obowiązków. To może przedstawię swój plan:

1. Czy udałoby się za dwa dni wysłać do mojej żony liścik z Waszego hoteliku z zaproszeniem do Was na styczniowy tydzień? Byłby on następującej treści:

w nagłówku 🙂 Jak przestanę Cię kochać, to będzie dla mnie koniec świata

treść zaproszenia 🙂 Zakochany mąż pragnie zaprosić Panią na romantyczny, z nutką poezji, ostatni tydzień styczniowy do naszego „Hoteliku dla dwojga”. Zapewniamy salon z kominkiem, porcelanowe duże kubki i przytulny pokoik nr (tutaj jakby mogła Pani napisać nr pokoju). Czekamy na Państwa (i standardowy podpis).

na koniec 🙂 Gdzie moja samotność, tam twoja miłość zawsze czeka. I ja czekam na Ciebie tutaj, żono moja.

Wie Pani, na Waszej stronie internetowej widziałem, że to wszystko macie, dlatego pozwoliłem sobie to umieścić w zaproszeniu. To pierwsza prośba.

2. Na tydzień przed przyjazdem chciałbym poprosić, by na adres, który Pani podam wysłała Pani e-mail o takiej treści:

Szanowna Pani 🙂

„Hotelik dla dwojga” czeka na Państwa przyjazd i śpieszy z zapytaniem, czy mają Państwo jakieś określone i wymarzone menu lub jakieś specjalne zamówienie. Pani mąż pragnie, aby pobyt tutaj był niezapomniany.

I na koniec 🙂

Spotkaliśmy się tak naprawdę

w sam raz…

3. Na trzy dni przed wyjazdem gdyby udało się wysłać tylko wiersz:

Spotkaliśmy się tak naprawdę w sam raz

gdy piękno Twoje

zapisałaś w moim sercu

a zweryfikowane marzenia

ziściły się w Tobie

Na koniec:) Chcę, by był to niezapomniany tydzień

Twój zakochany mąż

Czytając te listy, nie mogłam wprost uwierzyć, że tacy mężczyźni żyją naprawdę. I wtedy pod wpływem chwili postanowiłam, że zgodzę się na to, co proponuje szef. Zaangażuję się w ten hotelik i dzięki niemu (tak wierzyłam) zdobędę szczęście. A wszystko zacznę od tajemniczej pary – Pauliny i Konrada. Jak łatwo się domyślić, zgodziłam się na wszystkie warunki i powoli odliczałam dni, kiedy romantyczna para się pojawi. Z ogromnym zaangażowaniem realizowałam to wszystko, co miałam napisane w e-mailu. Na dzień przed przyjazdem poprosiłam Alicję, by w specjalny sposób przygotowała pokój numer siedem. Był z widokiem na morze i piętrzące się za nim góry. Gdy, jeszcze na początku, sprzątałam w nim, zawsze byłam zauroczona widokiem. Czasem siadałam na łóżku i tylko patrzyłam. Podniesiony głos na recepcji przywoływał mnie do porządku. Pomyślałam teraz, że właśnie od tej pary rozpocznie się „żywot” księgi gości, ale będzie miał zupełnie inne zastosowanie. Na razie w nagłówku zdążyłam tylko zapisać: „Paulina i Konrad”. I koncepcja się skończyła. Ale głęboko wierzyłam, że coś ciekawego się wydarzy. Nadmienię, że nie będę podglądała gości, tylko zapiszę swoje spostrzeżenia, myśli, emocje i wrażenia z rozmów. Taki pilny, niemy obserwator w maleńkim hoteliku. Wydawało mi się (wiem, że to trochę nad wyraz), że od tej pierwszej opisanej pary coś się zmieni. Przynajmniej chciałam w to wierzyć.

Przyjechali w czwartek wieczorem. Tak zresztą umawiali się ze mną, więc nie byłam zdziwiona. Gdy tylko weszli, wiedziałam, że to oni. Konrada – poetę – pamiętałam ze zdjęcia, a Paula (tak do niej zwracał się Konrad) była… znam niewiele tak pięknych kobiet! Nawet zmęczenie nie potrafiło „zepsuć” piękna. Podałam im klucz, powitałam serdecznie i zaprosiłam jutro na śniadanie. Tak szczęśliwie się złożyło, że dzisiaj miałam nocny dyżur na recepcji. Mogłam ich nie tylko przywitać, ale i poobserwować, a potem opisać, jak nie będzie już takiego wielkiego ruchu.

Po godzinie do oświetlonego przez ogień kominka salonu przyszedł sam Konrad. Poprosił o herbatę. Zrobiłam. Patrzył w palące się drwa i jakby zawiesił się pomiędzy niebem i ziemią. Potem wyjął telefon i zadzwonił. Przypuszczam, że do Pauli, bo był rozpromieniony i pełen wewnętrznego światła. Gdy skończył, zaczął coś pisać na przyniesionych kartkach. „Poeta w trudzie pracy – pomyślałam – nigdy nie odpoczywa”. Z tworzenia wyrwał go dźwięk telefonu. Odebrał szybko i zaczął mówić po włosku z radością i entuzjazmem. Po dziesięciu minutach skończył i patrzył z uśmiechem na kartki. A potem, jakby sobie o czymś przypomniał. Zerwał się, podziękował za herbatę i wrócił do pokoju. Był bardzo przystojny. Już szpakowaty, ale wysoki, smukły, z iskrami w oczach. Całym sobą „mówił”, że jest szczęśliwy. Pomyślałam ze smutkiem, że tylko mi trafiają się faceci, którzy… ach! Szkoda słów.

Noc minęła szybko i kiedy wracałam do domu, pomyślałam sobie, że muszę wrócić tutaj wieczorem. Bałam się, że może coś mnie ominie. Kręciłam się po recepcji, gdy zeszli na dół i poprosili, by kolację podać im w salonie. Dopuszczaliśmy taką praktykę. W salonie nie było nikogo. Większość gości posiłki jadła w pokoju.

Kolacja była bardzo uroczysta. Dużo rozmawiali, trzymali się za ręce, wymieniali prezentami. Ona wyjęła z ozdobnej torebki książkę, a on z pudełeczka dwa maleńkie buciki. Domyślił się od razu. Podszedł szybko do Pauli i bardzo długo trzymał ją w ramionach. Jakby kołysał do snu. A potem już niewiele mówili, wtuleni w siebie i zapatrzeni w ogień. I znów pomyślałam, że to spotkanie dla mnie nie będzie bez znaczenia. Chciałam wierzyć, że i do mnie kiedyś uśmiechnie się los. Ten hotelik właśnie miał przynieść mi szczęście, mimo że ciągle byłam sama. Poszli na górę, a ja w zamyśleniu siedziałam i siedziałam. „Szczęście i radość są możliwe” – mówiłam sobie. I zdarza się. Ale trzeba trafić na kogoś takiego jak Konrad albo kierować się w życiu czymś więcej niż kariera i pieniądze. Pokój numer siedem. Małżeństwo z radosną nowiną i czekaniem na dopełnienie. Pomyślałam, że ja też tak chcę. Może trzeba budować miłość nie na przyjemności i własnym zaspokojeniu, ale zupełnie inaczej. Na Bogu, wzajemnym szacunku i pewności, że każda strona chce tego samego. Ale przecież to w moim przypadku niemożliwe. Ani wiary we mnie, ani szukania. Tylko takie czekanie na „nie wiem co”. Ocknęłam się z tych dywagacji, gdy świeżo zatrudniony kierowca coś do mnie mówił. W końcu chyba usłyszałam.

– Pani Magdo, trzeba jeszcze coś zrobić czy na dzisiaj wolne i przyjechać jutro o szóstej?

– Możesz jechać – powiedziałam.

I dopiero teraz do mnie dotarło, że coś w tym chłopaku jest. Cichy, skromny, pracuje za trzech. Podobno w Polsce nie mógł znaleźć pracy, a w domu chora matka. Więc przyjechał, by zarobić, a matką zajmuje się siostra. Podobno dorabia jeszcze tutaj gdzieś na budowie. Pan Maurycy powiedział mi tylko, że dobrze mu z oczu patrzy. I zatrudnił go. Ale mnie zostawił wszystko inne. I muszę przyznać, że ma w sobie jakąś tajemnicę. Niby zwyczajny, ale taki nie na ten czas. Kobiety plotkują, że pewnie taki cichy i spokojny, bo gdzieś dziewczynę zostawił i uciekł. Takie babskie gadanie po godzinach.

Tymczasem para z siódemki zeszła na dół. Usiedli przy kominku, obok stała świeżo zaparzona herbata. Siedzieli obok siebie i mówili niewiele. Prawdziwa miłość nie potrzebuje wielu słów. Tak kiedyś przeczytałam i coś w tym jest. Chyba. Drzwi były trochę uchylone i dochodziły do mnie strzępki rozmowy:

– Dzieci na pogrzeb przyjechały. Nie wiedziałem, że Franciszek miał tak liczną rodzinę.

– Ja też. Prawdę powiedziawszy, to nie spodziewałam się aż tak wielu osób.

– Jak to się można pomylić. A może przyjechali sprawdzić, czy ta przystań taka, jak ojciec im mówił.

– I miny mieli nietęgie, gdy zobaczyli. Chyba nie dowierzali, że z takiej rudery powstanie coś takiego.

– I twój kort. Syn Franciszka musiał spróbować czy to nie atrapa.

Zaśmiali się oboje, a ja musiałam iść. Wywnioskowałam, że ów Franciszek to pewnie przyjaciel domu i właściciel owej przystani, z której pochodzą zdjęcia. I znów urzekło mnie ciepło w ich głosie i taka łagodność, takie pogodzenie się ze światem, choć nie bez walki, trudu i bólu.

Nieśpiesznie wracałam do domu. Gdzieś kołatała myśl, by już zacząć pisać. Ale moje serce dzisiaj było smutne. Pomyślałam, że zacznę od jutra. I z tą myślą zasypiałam.

Ranek przywitał mnie śniegiem i zanim odśnieżyłam wejście do domu, zdążyłam spóźnić się do pracy. Był porządek i wszystko „chodziło jak w zegarku”, ale ja chciałam być blisko. Kierowca mignął mi tylko przed oczami. Wydałam dyspozycje i usiadłam na recepcji. Pary spod siódemki nie było. Przypuszczałam, że śnieg ich nie odstraszył, by gdzieś wyruszyć. Mieliśmy piękną okolicę i dużo ciekawych rzeczy do zobaczenia, więc często turyści przyjeżdżali tylko na noc. Zimą jednak lubili spędzać czas przy dużym kominku w salonie. Liczyłam na to, że Paula i Konrad przyjdą wieczorem na herbatę. Ruchu nie było dużego, więc usiadłam do zostawionej przez Anglików książki hotelowej i pewną ręką napisałam na pierwszej stronie: Nietypowe historie „Hoteliku dla dwojga”. Kolejna strona to: Paula i Konrad – pokój nr 7. Nie „Paulina”, bo poeta „zwierzył się”, że do żony można mówić tylko „Paula”. I znów się zapatrzyłam. Jak opisać miłość? Nie ma słów, które by ją wyraziły czy opowiedziały. Ale pomyślałam, że spróbuję. Wróciłam do listów poety-romantyka i na początku napisałam jego wiersz, ale trochę przerobiony.

Spotkałam Was tak naprawdę w sam raz

gdy Wasze piękno

zapisaliście w moim sercu

a zweryfikowane marzenia

ziściły się w Waszej miłości.

I ciągle podpatruję tę Waszą miłość, próbując ją nazwać. Paula i Konrad. Spełnione marzenia, gdy się o marzenia zawalczy i szuka ich spełnienia. Gdy serca otworzy się na miłość Boga, a potem dopiero człowieka. I w takich małych rzeczach tę miłość się zauważa. Otwarte drzwi samochodu, podana herbata, muśnięcie ręki. Niewiele wiem o Was, ale widzę, że jesteście dla siebie, ucząc się siebie co dnia od nowa. Zazdroszczę trochę temu maleństwu, które pojawi się w Waszym domu. Jednocześnie rodzi się w sercu moim taka nadzieja, że taka miłość zdarzyć się może każdemu, kto serce ma otwarte i chce kochać. Będę więc na takie kochanie czekać, ucząc się, jak można radować się ze wszystkiego, co los niesie. I wyczekiwać cierpliwie. Przecież – jak kiedyś napisał Konrad:

Miłość przyjdzie

tylko czekanie czasem

tak bardzo się dłuży.

I jeszcze jedno. Niesiecie ze sobą jakąś tajemnicę, której na razie nie odkryłam. Paula ma w sobie taki niespotykany smutek – jakby pod powiekami znalazł sobie miejsce. Smutek ukojony miłością. To tak, jakby serce się śmiało, a oczy płakały. Jak wielką moc ma miłość.

Zamyśliłam się. Przeczytałam jeszcze raz i wiedziałam na pewno, że poza mną nikt tego nie może czytać. Tekst dobry na sen. Ale pokazywał moje serce i tęsknotę za spełnieniem. Gdy pochylona wpatrywałam się w kartki, usłyszałam:

– Szefowo, wszystko zrobiłem. Mogę jechać?

Kierowca patrzył na mnie z nadzieją i błyskiem w oku.

– Jasne, jasne – powiedziałam odruchowo, bo chciałam jak najszybciej zagłębić się w pisanie.

Ale wena uciekła. Wpatrywałam się w swoje pismo i myślałam nad swoim życiem. Przeczytałam ostatnie zdanie i dopisałam:

A czasem miłość jest tak bardzo na wyciągnięcie ręki, że można jej po prostu nie zauważyć. Dopiero jej moc przypomina, że jest tak bardzo blisko. Z wierszy Konrada wynika, że musiał dobrze patrzeć, a potem sercem pokochać i walczyć. I wygrał, ale pewnie po drodze wiedział, co to smak porażki. I umiał czekać. Jakie to ważne w miłości. Potrafić czekać.

Skrzypnęły drzwi, podniosłam głowę. Stali tacy zaśnieżeni i pełni radości. Choć w oczach Pauli tlił się jakiś smutek. Poprosili o klucz i o kolację w salonie. Potwierdziłam, że będzie. I po czasie pomyślałam, że kierowca mógłby odśnieżyć wejście. Cóż. Spadnie to na mnie, niestety. I jakby czytał mi w myślach, bo stanął w drzwiach ze słowami:

– Szefowo, pomyślałem, że pomogę z tym odśnieżaniem, bo sporo śniegu nasypało, a w hotelu tyle pracy.

Uśmiechnęłam się tylko, kiwnęłam głową i poszłam do kuchni. Za kilka chwil w salonie czekała kolacja z ciepłą herbatą w naszych firmowych kubkach. Zadzwoniłam pod siódemkę, że mogą schodzić, bo wszystko gotowe. Nie śpieszyli się. Schodzili powoli. Paula owinięta w koc jak w swoje smutne myśli. I refleksyjny poeta. Usiedli do stołu i jedli w milczeniu. Patrzyłam na nich z daleka i myślałam sobie, że cisza w miłości ma moc. Kto wie, może nawet mówi więcej, niż może się wydawać. Zerknęłam do Internetu. Gdzieś widziałam taki wiersz Konrada, który by tutaj pasował. Patrzyłam raz na ekran, raz na „moją” parę, by nic mi nie uciekło. Po kolacji usiedli na kanapie. I znów nic nie mówili. Trzymali kubki w dłoni, przytuleni do siebie i szczęśliwi. Spuściłam wzrok. Nie chciałam, żeby zobaczyli w nim iskierkę zazdrości.

Kończyłam już zmianę i tak naprawdę mogłam iść do domu. Nie chciałam. W domu czekała na mnie tylko cisza. Dopiero gdy zmienniczka stanęła nade mną, ruszyłam. Paula i Konrad siedzieli na kanapie i szeptali do siebie. „Faktycznie nic tutaj po mnie” – pomyślałam. Zebrałam swoje rzeczy. Zajrzałam do kuchni, popatrzyłam na jutrzejszy grafik i nieśpiesznie poszłam w stronę bocznego wyjścia z hotelu. Zaskoczył mnie śnieg, którego było bardzo dużo i… kierowca, który, miałam wrażenie, czyhał na mnie przy drzwiach.

– Ależ mnie pan przestraszył – powiedziałam. – Co się pan tak chowa? Wszystko przecież pięknie pan odśnieżył – dodałam z uśmiechem.

Patrzył tylko na mnie i widziałam, że przełamuje się, by coś powiedzieć.

– Bo widzi szefowa – zaczął – mam sprawę i nie wiem, jak zacząć.

– Od początku – wyrwało mi się.

– To może ja szefową odprowadzę – zaproponował.

– A co będziesz mi szefował – powiedziałam. – Zresztą, jaka tam ze mnie szefowa, zwykła Magda jestem!

– Maciek – odpowiedział. – Nie mogę na ty, no nie mogę.

– Co to za sprawa? – zachęcałam go, podziwiając spadający śnieg i otulając się mocniej szalikiem.

– Pani Magdo – zaczął – potrzebowałbym dwa tygodnie urlopu. Wiem, że w złym czasie przychodzę. Gości pełno, szefa nie ma, a pani ma wszystko na głowie. Dopiero co dostałem tę pracę, a już chcę wolne. Ale muszę pojechać do Polski, do matki. Siostra pisze, że sobie dobrze radzi, ale ja czuję, że coś tam się dzieje. I dawno w domu nie byłem.

Popatrzył na mnie, jakby zastanawiając się, czy można mi zaufać. Ciągnął dalej:

– Zanim przyjęliście mnie tutaj, łapałem się czego tylko można. Ale mówię słabo po niemiecku. Angielski też mam nie najlepszy. Gdy znaleźli kogoś, z kim można się lepiej dogadać, zwalniali mnie. Dlatego gdy dowiedziałem się, że szukacie kierowcy, poczułem, że praca spadła mi jak z nieba. Jeszcze pracowałem na budowie, a jednocześnie u was. Teraz już tylko w hotelu. A pieniądze są mi bardzo potrzebne, bo matka chora i nie wiadomo, jak to dalej będzie.

Zamyślił się, a ja cały czas się zastanawiałam, dlaczego mi to wszystko mówi. Ale może potrzebował się wygadać. Dochodziliśmy już do domu, gdy powiedziałam:

– Jedź i niech okaże się, że siostra miała rację i nic się nie dzieje.

– Dziękuję, pani Magdo, dziękuję – uśmiechnął się i dodał: – Gośka, pokojówka, powiedziała, że czasem może pomóc i kucharz też się zaoferował, że w razie czego pomoże.

– Widzę, że zorganizowałeś to już – powiedziałam i spontanicznie dodałam jeszcze: – A jak wrócisz, to mogę dać ci parę lekcji niemieckiego. Zawsze cieszyło mnie, że mogę kogoś uczyć.

– Byłoby super – powiedział. Chwycił za łopatę do śniegu i rzucił się na ścieżkę.

– Nie trzeba – śmiałam się – nie trzeba. Sama to zrobię rano.

– Rano i tak trzeba będzie, bo niech pani zobaczy, jak pada – powiedział uśmiechnięty.

Po dziesięciu minutach miałam odśnieżone schody i ścieżkę.

– Dziękuję i do zobaczenia w lutym – powiedział Maciek, idąc w stronę hotelu.

Zamykając drzwi, pomyślałam, że czas to jedyny mistrz w bieganiu – nikt go przegonić nie potrafi. Zaparzyłam herbatę i usiadłam do laptopa. Chciałam znaleźć ten wiersz o ciszy, który napisał Konrad. Szukając, zastanawiałam się nad historią Maćka. Co tak naprawdę ciągnie go do Polski. I już siebie strofowałam, że posądzam niewinnego chłopaka o kłamstwo. „Mniej słuchania plotek w pracy” – powiedziałam do siebie.

Kładłam się z bólem głowy i jakimś smutkiem w sercu. Mój niezawodny przyjaciel. Żałowałam tylko, że obudzić mnie nie potrafi. Znowu zaspałam. Obudził mnie telefon spanikowanej pokojówki.

– Pani Magdo! Przyjdzie pani dzisiaj do pracy? Ja już sobie nie radzę. Kierowcy nie ma, kucharz spóźniony, a tu jeszcze jacyś od reklamy przyszli. Nie wiem, co mam robić.

– Będę za pięć minut – rzuciłam do słuchawki. – Tych od reklamy przytrzymaj, a do kucharza zadzwoń i dowiedz się, co się dzieje.

Gdy wpadłam do hotelu, od razu wiedziałam, że nie jest dobrze. Przy recepcji stała niezadowolona Mary – stała bywalczyni naszego hotelu. Bardzo wymagająca i przekonana, że tylko dzięki jej finansom nasz hotel jeszcze prosperuje. Sprawę pogarszało to, że była przyjaciółką żony właściciela. Pan Maurycy z żoną wyjechali na urlop, a Mary nie miała towarzystwa, więc szukała dziury w całym. Przywitałam ją najjaśniejszym uśmiechem, na jaki potrafiłam się zdobyć.

– Dzień dobry szanownej pani. Pięknie pani wygląda. Może zaproponuję ciepłą herbatę na ten zimny poranek?

– No właśnie – wpadła mi w słowa. – Zimny poranek? Wie pani, jak u mnie w pokoju jest zimno?!

– Przygotowaliśmy dodatkowe koce. Nie pomogło? – spytałam, mając w pamięci, że dla Mary nawet w tropikach byłoby niezbyt ciepło.

– Dzięki nim dotrwałam do rana. Myślałam, że w ogóle nie grzejecie, ale pokojówka zapewniała, że moje ogrzewanie aż pali.

– Tak też jest w rzeczywistości – potwierdziłam. – Gdyby jednak wieczorem nadal było zimno, damy dodatkowy grzejnik.

– Pani jest dla mnie taka miła, pani Magdo. Wiem, że czasem jestem nie do zniesienia, ale o grzejniczek poproszę i chętnie wypiję herbatkę. Potowarzyszy mi pani?

– Z największą przyjemnością, ale za chwilę, bo mam jeszcze trochę spraw. Zapraszam do salonu z kominkiem. Ogrzeje się pani.

Ruszyłam do kuchni, prosząc pana od reklamy, by był cierpliwy. Kucharz już był na miejscu. Uśmiechnięty zapewniał, że ktoś herbatę Mary dostarczy. Pan od reklamy przedstawił nam bardzo korzystną ofertę. Przed wyjazdem rozmawialiśmy z szefem, że potrzebujemy dobrej promocji i najlepiej byłoby zatrudnić jakąś firmę. I jest. Zapewniłam, że zadzwonię, jak tylko skontaktuję się z szefem i poszłam w stronę Mary. Ale w salonie nie była sama. Na kanapie siedzieli Paula i Konrad. On coś pisał, a ona czytała książkę. Konrad co kilka chwil podnosił wzrok znad kartek i z troską patrzył na Paulę. „Musiała pewnie słabo się poczuć, skoro zostali w hotelu” – pomyślałam i usłyszałam, jak Mary szepcze:

– Śliczna z nich para.

Pokiwałam tylko głową. Posiedziałam chwilę i słuchałam szeptów starszej pani. Kątem oka obserwowałam znajomą parę. Znów nie rozmawiali, byli po prostu blisko. Nie dane mi było posiedzieć, bo przyjechali kolejni goście i trzeba było ich przyjąć. Zajęta, nie zauważyłam, jak mijał czas. Zrobiło się późno. Dziewczyna, która miała mnie zmienić, dzwoniła, że się spóźni. Było mi to na rękę, bo moja „ulubiona para” siedziała w salonie. Rozmawiali. Uchylone drzwi wpuszczały mnie na chwilę do ich tajemnicy. Czułam, że Paula wspomina coś bardzo smutnego.

– To stało się tak nagle – mówiła ze smutkiem. – Był, pracował, spalał się dla innych. I zgasł. Dwa tygodnie po Franciszku. Mały ból w klatce piersiowej. Tak prosiłyśmy z mamą, by poszedł do lekarza.

– I zmarł tak, jak żył. Spalając się dla innych.

– Wiem, tylko tak trudno żyje się z tęsknotą – powiedziała Paula i popatrzyła smutno w dal.

Nie słuchałam więcej. Patrzyłam w ekran komputera, zastanawiając się nad ulotnością życia. Usłyszałam ciche „dobranoc” i zanim się obejrzałam, wbiegła moja zmienniczka.

– Przepraszam, szefowo. Mogę dłużej posiedzieć. Chore dziecko, ale już wszystko opanowane. To tylko niegroźne przeziębienie, ale maluch cierpi. Ale jest z babcią.

Mówiła i mówiła, a ja nic nie słyszałam. Pożegnałam się i powoli ruszyłam w stronę domu. Zabrałam ze sobą „moje” nietypowe historie. Śnieg pięknie się srebrzył w świetle latarni, a ja byłam nostalgiczna i znów pełna smutku. Usiadłam przy nocnym stoliku, zapaliłam lampkę i zaczęłam pisać.

Czekanie i cisza – przyjaciółki miłości. Zresztą tak przecież kiedyś Konrad napisał:

Cisza musi być przyjacielem miłości

czułym i dobrym

pełnym wewnętrznego ciepła

wyczekiwanym

i rozumiejącym wszystko

jak Twoje oczy

kiedy wpatrujesz się we mnie

znad filiżanki kawy.

Otwiera się przede mną Wasza historia i powoli odsłania tajemnica. Trochę dziwnie się czuję, nasłuchując Waszych rozmów. Ale jak inaczej się dowiedzieć, jak szukać miłości, jak budować, jak pielęgnować i wreszcie, jak nią żyć? Ból dzielony staje się przecież mniejszym bólem, a obecnością można pomóc komuś płakać. Tak dobrze się czuję w domu Waszej miłości. Ogrzewam serce i rośnie we mnie nadzieja, że i mnie spotka kiedyś coś tak dobrego. Dzisiaj naprawdę w to wierzę. I tą wiarę zostawię sobie na poduszce. By obudziła mnie rano.

Zamknęłam oczy i poczułam, że tak właśnie jest dobrze. Czekać na miłość, która przyniesie nadzieję i oswoi smutek. Dzisiaj, w ten wieczór, wiedziałam, a może wierzyłam bardziej, że jest to możliwe.

Rano dotarło do mnie, że wieczorem szef wraca z urlopu, a za trzy dni Paula i Konrad wyjeżdżają. Niby wiem, że wszystko ma swój kres, ale czasem chciałoby się, żeby to, co dobre, zatrzymało czas. Przeglądając e-maile w pracy, przeczytałam, że szef przyjdzie jutro, bo chciał odpocząć po podróży. „Nie pali się” – powiedziałam do siebie i dyskretnie zerkałam w stronę salonu. Było dużo gości, ale na swojej kanapie siedziała para spod siódemki. Dzisiaj znowu nigdzie się nie wybrali, ale Paula wyglądała lepiej. Miałam nawet wrażenie, że smutku w oczach nie ma. Śmiali się, przekomarzali i wyglądali na bardzo szczęśliwych. Po chwili Konrad odebrał telefon. Słuchał przez chwilę i powiedział:

– Słuchałem z takim przejęciem twojej nowiny, że zapomniałem ci powiedzieć, że i my będziemy rodzicami.

Gdy usłyszał odpowiedź, zaśmiał się i podsumował:

– Co chcesz? Zawsze byłeś dla mnie wzorem. I w pracy, i w życiu rodzinnym. – Po krótkiej ripoście odłożył słuchawkę.

Jeszcze długo się do siebie uśmiechali. Domyślałam się tylko, że mają jakąś znajomą parę, która też doczekała się dziecka. „Dzielona radość podwaja się albo i potraja” – powiedziałam w myślach. Pracy miałam bardzo dużo, więc na tym zakończyłam moje rozważania. Za chwilę Paula i Konrad z uśmiechem opuszczali salon. Paula poszła na górę, a Konrad na chwilę stanął przy recepcji.

– Mam do pani dwie prośby – powiedział.

– Słucham – odpowiedziałam, uśmiechając się. Gdyby on wiedział, jak namieszał mi w sercu swoim przybyciem, byłby pewnie zaskoczony.

– Chciałbym zarezerwować ten pokój na przyszły rok. Też w styczniu. Bardzo chcielibyśmy tutaj wrócić i mam głęboką nadzieję, że się uda.

– Już rezerwuję – odpowiedziałam szybko.

– A druga sprawa… Chciałbym, żeby mnie pani dobrze zrozumiała. Wasz kucharz gotuje wyśmienicie, ale chciałbym żonę zabrać do jakiejś ekskluzywnej restauracji na obiad.

– Rozumiem. W miasteczku, na rynku, jest przytulna i bardzo dobra restauracja. Nie jest może bardzo ekskluzywna, ale ma klimat i jej właściciele współpracują z nami od lat. Jeszcze żaden nasz gość się nie skarżył. – „Poza panią Mary” – dodałam w myślach. – Tutaj jest ulotka reklamowa i mapka jak dojść.

– Dziękuję bardzo. Nigdy nie przypuszczałem, że tutaj, w małym hotelu spotka mnie tyle szczęścia.

Uśmiechnęłam się tylko, a Konrad ruszył na górę. „Życie potrafi nas zaskakiwać na każdym kroku” – dumałam po cichu, przeglądając firmową pocztę i szykując się do spotkania z szefem. Nie powiem, że bardzo był mi na rękę jego powrót. Jednak bez kierowcy było ciężko. Ale nie ma co narzekać.

Znowu późno wyszłam z pracy. W domu szybko wzięłam prysznic i położyłam się spać. Chciałam wypoczęta przywitać kolejny dzień.

Szef pojawił się po południu, uśmiechnięty. Szarmancko pocałował mnie w dłoń i cierpliwie słuchał mojego sprawozdania.

– Super, że załatwiłaś firmę reklamową – podsumował. – Czuję, że mogłem jeszcze nie wracać. Bardzo dobrze sobie radzisz.

– Dobrze, że szef wrócił. Nasz nowo przyjęty kierowca potrzebował urlopu. Jak szef pamięta, jest z Polski i zostawił tam chorą matkę. Musiał jechać i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

– No, dobrze. Czyli mam pracować jako kierowca? – uśmiechnął się.

– Tylko w nagłych przypadkach – powiedziałam szybko, wiedząc, że można na niego liczyć.

Kochał ten hotel i oddał mu najpiękniejsze lata swojego życia. Bardzo wielu naszych gości przyjeżdżało, bo wiedzieli, że właściciel hotelu da im to, co najlepsze. Szef po chwili dodał:

– Sprawy notarialne dotyczące hotelu i ciebie załatwimy w marcu. Prawnik tak mi doradził.

– Dobrze – powiedziałam – szef wie najlepiej. Jeszcze raz dziękuję za zaufanie i propozycję.

– Oczywiście będę się wtrącał w prowadzenie hotelu, dopóki będę żył – powiedział ze śmiechem.

– Na to liczę – powiedziałam. – To w końcu pańskie „dziecko” i wielka część życia. – Potwierdził, kiwając głową. Podaliśmy sobie dłonie i każdy wrócił do swoich zajęć.

Zajrzałam do kuchni. Byłam głodna i spragniona kawy. Niezastąpiona pani Ania krzątała się przy kuchni. Zaraz mi wyczarowała gulasz i gorącą kawę. Gdy zajadałam, przysiadła się do mnie i powiedziała:

– Pani Magdo, krążą plotki, że pan Maurycy chce hotel sprzedać, a my bez pracy zostaniemy.

– Co też pani opowiada, pani Aniu – mówiłam, przełykając. – Proszę przekazać tym krążącym plotkom, by zajęły się pracą.

– Toż ja też powtarzam, że najlepiej pracą się zająć, a nie farmazony rozpowiadać.

– Tylko dobrze będzie pani Aniu, tylko dobrze. A gulasz przepyszny. Za nic szef pani nigdzie nie puści. Taki talent kucharski. Martwić się nie ma co. A gdzie Tim? Już po pracy?

– Prosił, abym przyszła wcześniej, bo on do teściowej musiał jechać. Zachorowała biedaczka, a żona w delegacji, to na niego padło. A mówię pani, że…

– Już wystarczy, pani Aniu – przerwałam jej w pół słowa, bo wiedziałam, że jak zacznie mówić, to noc mnie tu zastanie.

– A nic nie mówiłam, pani Madziu, bo po co takimi głupstwami głowę zawracać. Kuchnią się przecież zajmę.

– Już dobrze, pani Aniu – ucięłam. – Goście spod jedenastki prosili o kolację do pokoju. Coś bez mięsa i lekkostrawnego, a pod ósemkę może pani podać gulasz. Zresztą wszystko tutaj zapisałam – mówiąc to, podałam jej kartkę. – Kawę zabieram i do zobaczenia – dodałam.

Gdy wyszłam z kuchni i doszłam do recepcji, zobaczyłam Paulę siedzącą samotnie w salonie. Otulona w koc patrzyła w dal spokojnie i z nadzieją. Za chwilę zadzwonił telefon. Gdy rozmawiała, uśmiechała się czule. Przyjmowała wszystkie nowinki, dziwiąc się i ciesząc. Przez chwilę milczała, po czym powiedziała:

– A wiesz, mamuś, mam i ja dla ciebie nowinę.

Chwilę słuchała odpowiedzi, a potem powiedziała:

– Roksana i Seweryn też będą rodzicami. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. – Słuchała cierpliwie mamy. Kiwała głową, a za chwilę wtrąciła:

– Tak jak mówisz, modlitwa ma moc i wstawiennictwo świętych jest niezastąpione. Jak się spotkamy z Roksaną, to porozmawiamy jak mama z mamą.

Znów słuchała, a potem powiedziała:

– Mamuś, dbam o siebie, dbam. Wiesz, jaki jest Konrad, dmucha na mnie i chucha. Nie martw się. Odpoczywam, spaceruję i czuję się naprawdę świetnie.

Rozmowa trwała dalej, ale ja musiałam ruszyć do pokoju numer pięć, bo pojawił się tam jakiś problem i goście chcieli rozmawiać z kierownictwem. Już tak się wczułam w rolę, że szłam za każdym razem, gdy wołano kogoś z szefostwa. Nie wiem tylko, czy nie za szybko. Okazało się, że z dużej chmury naprawdę pada mały deszcz i wszystko dawało się szybko załagodzić.

Do głowy przyszły mi kolejne słowa na temat znajomej pary, ale księgę niezwykłych historii naszego hotelu zostawiłam w domu. Szybko zapisałam, żeby nie zapomnieć i przez kolejne godziny zajmowałam się sprawami hotelu.

Do domu dotarłam późno, ale z jakąś siłą, dla mnie nieznaną, usiadłam, by napisać parę słów:

Trzeba wierzyć w miłość i nauczyć się rozpoznać jej subtelne znaki i drobne gesty. I uczyć się jej od Boga – Mistrza miłości. Zastanawiam się tylko, jak to zrobić, kiedy nigdy Boga się nie spotkało? Albo inaczej – gdy Boga tak naprawdę nigdy się nie szukało. Kto wie, może to jest ten czas? A może Bóg czeka za rogiem mojego serca i delikatnie puka, tylko ja usłyszeć nie potrafię? Zostawię to teraz. Położę się z tą myślą spać, by jutro dzień przywitać nadzieją.

Kolejny dzień spędziłam na jeżdżeniu po okolicy i załatwianiu mnóstwa spraw, które zlecił mi szef. Wróciłam do hotelu późnym popołudniem. Domyślna Gośka – pokojówka – postawiła kawę przy służbowym komputerze. Zajrzałam do firmowej poczty, ale nie znalazłam nic ciekawego. Potem przyjrzałam się rezerwacjom na luty. Patrzyłam na imiona i nazwiska. Myślałam sobie, czy będzie kogo obserwować i o kim pisać. – Nika i Jan – przeczytałam na głos. „Dziwne imię” – dodałam w myślach. Jak końcówka Weroniki. Od ekranu komputera oderwał mnie dźwięk telefonu.

– Hotelik dla dwojga. W czym mogę pomóc?

– Jowita. Czy mają państwo jednoosobowe pokoje?

– Tak, pokój numer dwa, tylko na dziś jest zajęty.

– Interesowałby mnie ostatni weekend marca – powiedziała moja rozmówczyni.

– Na razie jest zarezerwowany, ale jeżeli rezerwacja nie zostanie potwierdzona, oddzwonię do pani i zatrzymam pokój.

– Bardzo dziękuję i z nadzieją czekam na telefon.

Znów zatopiłam się w czytaniu listy naszych gości, gdy usłyszałam znajome kroki.

– Zanim wyjedziemy – powiedział Konrad – chcemy nasycić się jeszcze urokami okolicy i pospacerujemy trochę.

– A potem zapraszam na taras. Jest ogrzewany i roztacza się z niego piękny widok – powiedziałam.

– Do zobaczenia – powiedzieli i poszli.

Ten taras to mój pomysł. Część miejsca w hotelu nie miała zastosowania, a ja kiedyś miałam w Polsce znajomego architekta, który szukał pracy. Wiedział, że mi się udało i liczył, że trochę mu pomogę. Na stałe nie został, ale uczciwie zarobił, a nasz hotel miał dodatkowy plus. Czasem i ja siadałam i zatapiałam się w ciszę. Rzadko mi się to udawało, bo ruch zawsze był duży. Gościom bardzo ten pomysł się podobał i chętnie z niego korzystali. Niedawno podłączyliśmy ogrzewanie i sezonowy dach, by dało się posiedzieć również zimą. Znajomy architekt dwoił się i troił i wymyślił.

Po skończonej pracy usiadłam na tarasie otulona w koc. Byłam sama, bo gości jednak mróz wystraszył. Było chłodno, ale dało się siedzieć. Rozgrzewałam się ciepłą herbatą, gdy przyszli. Zarumienieni od mrozu, uśmiechnięci i zrelaksowani. Usiedli obok mnie. Zaproponowałam herbatę.

Piliśmy w milczeniu. W końcu Paula zapytała, a może bardziej stwierdziła:

– Obserwuje nas Pani bacznie, prawda? Od momentu, kiedy się pojawiliśmy.

Tym razem ja się zarumieniłam. Myślałam, że jestem najbardziej dyskretną osobą na całym świecie. A jednak? Paula z uśmiechem ciągnęła dalej:

– Nie mówię tego, żeby zrobić pani przykrość. To pani patrzenie jest takie dobre, serdeczne i pełne… nie wiem czego. Może tęsknoty?

Pokiwałam głową. Bałam się odezwać, a tak naprawdę było mi wstyd. Po prostu. Zresztą cóż mogłam powiedzieć. Konrad nic nie mówił. Patrzył w dal. Jakby zamknięty w swoim świecie. Wreszcie zebrałam się na odwagę i powiedziałam:

– Przepraszam panią bardzo. Myślałam, że jestem bardziej dyskretna. Przepraszam.

– Ależ proszę nie przepraszać – obruszyła się Paula. – W tym patrzeniu pani nie było wścibstwa ani niczego, co mogło wydać się niegrzeczne czy niestosowne. Jak już mówiłam, patrzyła pani jak na przyjaciół, powiedziałabym nawet, z podziwem.

– Rzadko zdarza się zobaczyć taką miłość – powiedziałam. – Dlatego same oczy i serce chciały chłonąć jak najwięcej.

– Konrad kiedyś tak napisał – odezwała się po chwili Paula.

Piękna miłość jest tylko wtedy

gdy zamykając oczy

idziesz po wodzie

głęboko wierząc, że na drugim brzegu

Ktoś czeka…

– My właśnie poznając siebie, zamykaliśmy oczy, szliśmy po wodzie, wierząc, że na drugim brzegu czeka ktoś.

– Bóg – odezwał się cicho Konrad – wierzę głęboko, że On wszystko wymyślił i zaplanował. Bym za pięknem Pauli zobaczył jeszcze większe piękno jej duszy. I nie obyło się bez łez.

– Łez smutku, bólu, tęsknoty – dodała – łez przemijania i odrzucenia. Ale mimo całego bólu i cierpienia tliła się ta świadomość, ta pewność, że razem damy radę; że uzupełnimy nawzajem nasze braki; że nauczymy się siebie; pokochamy wszystko, co w nas i pozwolimy sobie na życie razem.

– Mieliśmy też szczęście do ludzi – dodał Konrad. – Oddanych i wiernych przyjaciół. Czasem przejmująco szczerych, a czasem milczących, kiedy nie umieli znaleźć słów na nasz smutek.

– I odkryłam – dodała ponownie Paula – że z drugim człowiekiem można przejść przez ból śmierci i żałoby, gdy patrzy się na odchodzenie do wieczności ukochanych ludzi, trzymając w dłoni drugą dłoń. Ktoś, kto po prostu nie mówił, ale płakał razem ze mną – kończyła już prawie szeptem, ocierając łzy.

Konrad delikatnie pogłaskał Paulę po dłoni. Znów milczeliśmy. Zrobiło się ciemno. Wiatr delikatnie dotykał dachu, a chłód wieczoru zaczął „lizać” nasze dłonie. Powiedziałam, podnosząc się z fotela:

– To był dla mnie ogromny przywilej móc patrzeć na państwa miłość. Chcę wierzyć, że i na mnie taka miłość czeka z otwartymi ramionami i gorącym sercem. Dziękuję losowi, że mogłam państwa gościć. Dobranoc.

Uśmiechnęli się do mnie, a ja powoli szłam w stronę recepcji. Już dawno skończyłam pracę, ale potrzebowałam chwili samotności. I jak to w moim życiu bywa, dostałam zupełnie coś innego, co zapaliło w moim sercu nadzieję. Jak na skrzydłach biegłam do domu. Zostawiłam tu zeszyt z moimi nietypowymi historiami i chciałam koniecznie dopisać parę słów. Szybko napaliłam w kominku. Otulona kocem zamyśliłam się.

Nadzieja przyszła szybciej, niż myślałam. Cóż, okazało się, że nie jestem taka sprytna; że widać to moje wpatrywanie się, ale jednocześnie wyszło to na dobre. Wiem już, że o miłość, prawdziwą i głęboką, trzeba walczyć ze wszystkich sił, najmocniej jak można. I że trzeba (wiem, że niestylistycznie, ale emocje są silniejsze ode mnie) znaleźć Boga. Trzeba, bo tylko wtedy budowanie czegokolwiek w życiu ma sens. Paulo i Konradzie, dziękuję, że mogłam patrzeć i uczyć się walki serca o okruchy miłości i dziękuję, że napełnieni dobrem chcecie to dobro dać innym; dziękuję, że zatrzymaliście się właśnie u nas – w „Hoteliku dla dwojga”.

Zamknęłam zeszyt i pierwszy raz od wielu miesięcy zasnęłam spokojnie, śniąc sny, których nie sposób zapamiętać.

Ostatnie chwile pobytu Pauli i Konrada przeleciały jak błyskawica. Miałam dużo zajęć i żadnej sposobności, by patrzeć na ich miłość. Dlatego tak mnie zaskoczyło, gdy stanęli przede mną z bagażami.

– To już? – spytałam. – Z uśmiechem pokiwali głowami.

– To był niezapomniany czas – powiedziała Paula. – Wrócimy tu za rok, gdy tylko będzie to możliwe.

– A ja pomyślę o opowiadaniu o państwa hoteliku – dodał Konrad. – Takie piękno nie powinno się marnować.

Uśmiechnęłam się i dodałam:

– Są państwo zawsze mile widziani i wyczekiwani w tym hotelu. I poproszę jeszcze o wpis do naszej księgi gości.

Konrad chwycił za pióro, jakby czekał na tę propozycję. Napisał kilka strof. Za chwilę dopisała jeszcze kilka słów Paula. Uścisnęliśmy sobie dłonie i cicho zamknęli za sobą drzwi. Pomyślałam sobie wtedy, że coś się kończy. „Nie tylko miesiąc” – dodałam w myślach. „Łapczywie” popatrzyłam na wpis.

Hotelik dla dwojga

miejsce, gdzie mieszkają

dobrzy aniołowie

a marzenia przyjaźnią się ze spełnieniem

gdzie ciepło wylewa się

nie tylko z kominka

ale i dobrych oczu właścicieli

gdzie patrzenie staje się drogą

do poznania serca

Hotelik dla dwojga

miejsce, gdzie nie tylko się odpoczywa

ale i żyje naprawdę

Wrócimy tu

Paula, Konrad i…

Uśmiechnęłam się ciepło i pomyślałam, że to piękne zakończenie historii. Styczniowej historii kochających serc. Ale zakończenie nie zawsze znaczy koniec. Kto wie, może to będzie początek czegoś zupełnie nowego?

A MOŻE PODARUJESZ MI SWOJĄ SAMOTNOŚĆ…

Zima zaczęła się na dobre. Uświadomiłam sobie to dopiero wtedy, gdy zobaczyłam zaśnieżone wejście do hotelu. Najgorsze, że nie miałam kogo wysłać do odśnieżania. „Cóż – pomyślałam – trzeba będzie samemu zakasać rękawy i do pracy”. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Gdy kończyłam, zza hotelu wyłonił się nasz kierowca. Inny niż wyjechał. Smutny, ale pogodzony. Zamyślony, ale zamyśleniem niosącym nadzieję.

– Szefowo, ja to zrobię – powiedział tylko.

Podtrzymałam ten konkretny krótki styl i poprosiłam, by do mnie przyszedł, jak skończy. Zjawił się po niecałych dziesięciu minutach.

– Przygotowałam listę zadań na jutro – powiedziałam i zawahałam się trochę. Bałam się pytać o urlop, bo wydawało mi się, że to wścibskie i nie na miejscu. On tylko kiwnął głową i poszedł.

Następny dzień obfitował w tyle wrażeń, że dopiero około piętnastej udało mi się wpaść do kuchni na kawę. Jak zwykle pani Ania krzątała się jak w ukropie i była na stanowisku. Postawiła przede mną parującą filiżankę, usiadła na chwilę i zaczęła mówić – jak zawsze – bez jakiejkolwiek zachęty.

– Pani Madziu, ten hotel to dla niektórych z nas jest jak dom. Widzi Pani, ja, mimo tej całej krzątaniny, odpoczywam tutaj i z nową siłą do domu wracam. Tak, tak – potwierdzała, kiwając głową. – Tutaj taka ciepła i domowa atmosfera – kontynuowała – że czasem chciałoby się zostać. A na potwierdzenie moich słów niech pani popatrzy na Maciusia – naszego kierowcę. Gadali w całym hotelu, że dziewczynę zostawił i uciekł, a to nieprawda. Siadł tu wczoraj, z oczami pełnymi smutku i odpowiedział, że to jego oszukano i porzucono, a jeszcze, dzięki pani dobroci, zdążył się z matką przed śmiercią pożegnać i ją pochować. No wie pani, co na ten urlop pojechał. Jak to się los plecie, pani Madziu, czasem nie wiemy. Jeden mały dobry gest, a tyle nadziei przynieść może.

Uśmiechałam się na te opowieści pani Ani i tak naprawdę nic mądrego jako odpowiedź do głowy mi nie przychodziło. Postanowiłam sobie, że sama kierowcę (tak go w myślach nazywałam) o urlop nie zapytam. Poczekam, aż sam będzie chciał powiedzieć cokolwiek. Pani Ania mówiłaby jeszcze i jeszcze, ale mi do domu było śpieszno, więc podziękowałam za kawę i poszłam. W domu jeszcze długo się krzątałam, by szukać snu nad ranem.

Zjawiłam się następnego dnia w pracy strasznie niewyspana. Wszystko (dokładnie wszystko) leciało mi z rąk. Gdy większość spraw udało mi się jakoś poukładać, przy recepcji stanęła para. Nika i Jan. W głowie zaświtała mi myśl, że gdzieś już ten zestaw imion widziałam. Nie miałam czasu na zastanowienie. Sprawdziłam rezerwację, wydałam klucz i usłyszałam prośbę, by obiad podać do pokoju. W pośpiechu poszli na górę, a ja pomyślałam sobie, że nie będę już patrzeć. Coś w sercu mi mówiło, że będzie to wyjątkowa para. Uśmiechnęłam się do siebie samej. Ale ktoś inny przygotował mi niespodziankę. Tuż przed moim wyjściem z pracy przy recepcji pojawił się Jan.

– Nie wie pani czasem, czy udałoby mi się spotkać z właścicielem hotelu?

– Chodzi o pana Maurycego? – zapytałam, by być pewną.

– A ktoś jeszcze „dowodzi” tym hotelikiem? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Ja się przyuczam – powiedziałam z uśmiechem. – Pan Maurycy będzie w hotelu jutro od rana. Coś przekazać?

– Chciałbym się z nim spotkać.

– Czy coś się stało? Czegoś brakowało w pokoju, tak? – zapytałam z przestrachem.

– Nie, nie, niech się pani nie niepokoi. Wszystko jest w najlepszym porządku. Wybudowaliśmy z żoną pensjonat i chcemy ruszyć niebawem. Szukamy inspiracji, a państwa hotel bardzo nam się spodobał. Niestety nasz nie leży w tak urokliwej okolicy, ale też jest pięknie. Mieszkamy w górach. Zostawiliśmy dzieci z dziadkami na weekend i przyjechaliśmy trochę państwa „poszpiegować”.

– To z miłą chęcią ułatwię państwu to szpiegowanie, zadzwonię do szefa i umówię państwa na spotkanie.

– Tylko mnie, bo żona chce trochę odpocząć. Mieliśmy bardzo dużo pracy ostatnio i była wyczerpana.

– U nas odpocznie na pewno. Dużo ludzi w hotelu, ale jest spokój i cisza.

– I dlatego do państwa przyjechaliśmy. Dziękuję.

I poszedł na górę, a ja już wiedziałam, jak nazwę drugi rozdział „Nietypowych historii”. Gdy tylko doszłam do domu, szybko zrzuciłam z siebie kurtkę i buty, po czym pobiegłam do pokoju. Usiadłam przy lampce i napisałam:

Nika i Jan – pokój nr 1.

Para z gór. Z tajemnicą. Ona – Weronika, ale podpisuje się końcówką imienia. On – młodszy od niej, ale pewny siebie i taki, właśnie, nienazwany. Mają pensjonat, ale czuję, że nie tylko po wiedzę o hotelarstwie przyjechali. Czekam z utęsknieniem na kolejne spotkania. Wiem, że czegoś nowego dowiem się o miłości. Może jest taka jak w tym wierszu:

Miłość jest milczeniem

wierna jak pies

z głową na kolanach

czasem tylko zaskomli

odepchnięta do budy

……

miłość zawsze powraca

gdy jest oswojona.

Zasnęłam. Umęczona dniem, a może i nadzieją, że świat może być dobry. Nawet pod śniegiem schowany, może być dobry.

Ranek przywitał mnie mnogością spraw i ciągłym biegiem. Spotkanie Jana i Maurycego zarządziłam na dwunastą, a Weroniki (jakoś nie mogłam się przyzwyczaić, że to jest Nika) nigdzie nie widziałam, choć przyznam się, że byłam jej bardzo ciekawa. Jednak obiecałam sobie, że koniec z podglądaniem i patrzeniem. Raz wystarczyło. Panowie spotkali się w gabinecie Maurycego, a ja uwijałam się jak w ukropie, doglądając wszystkiego. Byłam chyba bardzo zmęczona lub na taką wyglądałam, bo nawet pani Ania wyłoniła się z kuchni i zaproponowała herbatę ze świeżo upieczoną struclą jabłkową. Z przyjemnością usiadłam w fotelu, wbijając zęby w pyszne ciasto. Nagle przy recepcji zjawiła się Weronika. Uśmiechnięta i pełna radosnego światła. Bardzo szczupła, z długim warkoczem. Siwe pasma przebijały się przez ciemne włosy, ale to dodawało jej uroku. Usiadła na wprost mnie i zapytała, czy mogłaby dołączyć do uczty.

– Oczywiście – zerwałam się na równe nogi. – Zaraz przyniosę herbatę.

Ciasta pani Ania nakroiła tyle, że starczyłoby dla pułku wojska. Znad kubka patrzyłam ciekawie na tę piękną kobietę i zastanawiałam się, jaką nosi w sobie historię. Odezwała się pierwsza:

– Przyjechaliśmy tu z Janem (delikatność i tęsknota, z jaką wypowiadała imię męża, zadziwiała) odpocząć, ale i trochę popytać o państwa hotel. Nasz pensjonat nie jest może tak imponujący, ale też ma swój urok.

– Na pewno – powiedziałam szybko, a w myśli dodałam – „jak wszystko w Polsce”.

– Czy gdzieś państwo mają może spisaną historię tego hotelu? – zapytała Weronika.

– Niestety nie, bo pan Maurycy nie godzi się na jej publikowanie. Nie stanowi bowiem chluby dla jego rodziny. Powiedziałabym, że wręcz odwrotnie.

– To robi się dość interesujące – stwierdziła Nika (może się wreszcie przyzwyczaję).

– Opowieść jest jak z prawdziwego romansu. Pradziadek pana Maurycego wywodzi się z Polski. Romantyk i do tego kochliwy. Ożenił się z Polką i wiedli dostatnie życie w pięknym zakątku Puszczy Białowieskiej. Niestety przodek pana Maurycego wyjechał kiedyś w te okolice sam. Zobaczył uroczy, podupadający wtedy hotel, a na recepcji – piękność. Zakochał się i kupił dla ukochanej hotel, nazywając go „Hotelikiem dla dwojga”. Niestety ukochana po kilku miesiącach uciekła z bogatym Szwajcarem, a przodek szefa podupadł na zdrowiu. Nie mając już rodziny, bo żona wzgardziła niewiernym mężem, zapisał ku przestrodze całą posiadłość synowi. Syn, a dziadek pana Maurycego, nie był kompletnie zainteresowany prowadzeniem hotelu, a że i historia nie była zbyt wesoła, to jak szybko odziedziczył, tak szybko sprzedał. Hotelik znów podupadł. Gdy pan Maurycy odkrył rodzinny, choć niechlubny skarb, a zawsze marzył o tym, by mieć hotel, odkupił, wyremontował i zakazał opowiadać tę historię – mówiąc to, mrugnęłam. – Opowieści o hotelu krążą wśród nas jako tkliwa historia o miłości. Na to chcąc nie chcąc szef się godzi, ale opisywanie historii i przekazywanie jej dalej nie wchodzi w grę.

Skończywszy, upiłam kolejny łyk herbaty i wyczekująco spojrzałam na Nikę (idzie mi coraz lepiej). Zamyślona patrzyła w dal, jakby szykowała się do jakiejś opowieści jeszcze nieopowiadanej, nieopisanej. Czekałam z nieukrywaną już ciekawością.

– Z naszym pensjonatem jest zupełnie inaczej – zaczęła. – Nazywa się „Górski Pensjonat”, a Jan (ile czułości w tym imieniu) nazywa go „Pensjonatem Niki”. Powstał, by zapoczątkować miłość, a może ją potwierdzić, umocnić. Zaczęliśmy budować, jak tylko się pobraliśmy. Jan i teść mają wprawę w remontowaniu. Zaprosili jeszcze fachowców z okolicznych wiosek. Nie były to łatwe lata. Wiele rzeczy działo się po drodze, choroba brata, potem jego dzieci, ale Bóg tak jakoś utkał nasze losy i ćwiczył nas w cierpliwości, że budowa zajęła nam pięć lat. – Nagle urwała, zawstydzona własną otwartością, szczerością czy może „rzeką”, która popłynęła z jej serca. Podziękowała za herbatę i poszła.

„Dziwne to wszystko” – pomyślałam.

Do końca dnia nie opuszczały mnie myśli o nieopowiedzianej historii Weroniki i Jana. Pan Maurycy po spotkaniu z Janem był rozpromieniony i pełen radości. Mi nic nie chciał powiedzieć. Stwierdził tylko, że wszystko w swoim czasie i że trzeba uczyć się cierpliwości. Zatem uczyłam się i zajrzałam do moich „Nietypowych historii”. Przy Nice i Janie dopisałam kolejny wiersz.

A może to jest tak:

Tajemnica i cierpliwość

idą razem w parze

a towarzyszy im milczenie

pełne powagi i dostojeństwa

tylko tak bowiem

zbudować można miłość

która nie ma początku ani końca

jest Drogą

jest Prawdą

jest Życiem

jest Bogiem.

I dopisałam jeszcze: i znowu Bóg się pojawia. Może czas zacząć Go szukać?

Kompletnie nie wiedziałam, skąd te słowa wzięły się w mojej głowie. Pomyślałam więc, że na dziś tyle. Poczekam na kolejną opowieść o miłości. Szybko zasnęłam i tym razem śniłam o Polsce, o górach i o pięknym pensjonacie. A w tle Nika i Jan.

Mieli tu zostać jeszcze dwa dni. Taki przedłużony weekend. Ale kolejny dzień miał mi upłynąć bez ich widoku. Wcześnie rano gdzieś ruszyli i nie było pewności, że wrócą na obiad. Trochę mnie to smuciło, a że niedziela jest tutaj dniem spokojniejszym, miałam więc czas, by rozmyślać i analizować całą naszą rozmowę. Taką zamyśloną, zapatrzoną w dal zastał mnie nasz kierowca.

– A pani kierowniczka zamyślona, smutna. To ja przeszkadzać nie będę.

– Nie, nie, zostań. Tak myślę sobie, jak to ludzkie losy są czasem takie zagmatwane, niedopowiedziane, jakby ktoś specjalnie tego wszystkiego nie dopowiedział, by człowiek całe życie musiał szukać odpowiedzi.

– I tu ma pani rację.

– A ty taki jakiś pogodny. Coś dobrego się wydarzyło?

– Tak po trosze dlatego tutaj przyszedłem, pani Magdo.

– Już prosiłam, byś mówił mi na „ty”. Niewielka różnica wiekowa między nami.

– Nie uchodzi – powiedział kierowca (jak widać przyzwyczajenie jest silniejsze i skąd, na Boga, on zna takie sformułowania: „po trosze”, „nie uchodzi”) – a po drugie to ja podziękować chciałem. Nigdy jeszcze w moim życiu nie spotkałem kogoś takiego jak pani, pani Magdo. Nieznany, bez polecenia, przyjęty do pracy, z niewiadomą przeszłością, z żądaniem urlopu po paru tygodniach. Nawet plotki panią nie zniechęciły. – Gdy zauważył, że zbieram się do tłumaczenia, dodał szybko: – Proszę nic nie mówić. Wiem, wiem, nieraz już nasłuchałem się, stojąc niewidoczny przy kuchni czy na zapleczu. Ale nie o tym teraz chciałem. Pani, nie zważając na nic, bierze „znajdę” i darzy zaufaniem, powierza zadania.

– Tak prawdę mówiąc – przerwałam mu – to pan Maurycy cię zatrudnił.

– Ale pani wykonuje całą resztę. Przydziela, wysyła i ciągle ufa, że wywiążę się należycie.

– I jak na razie się nie zawiodłam – uśmiechnęłam się do niego.

– Stąd w sercu mam dla pani ogromną wdzięczność i gdybym tylko mógł zrobić coś jeszcze… Nie dokończył. Złapał mnie energicznie za dłonie. Przycisnął do ust bardzo mocno i uciekł.

Stałam jak skamieniała, pełna oczywistego i bezbrzeżnego zdziwienia. Aż bałam się pomyśleć, co ten dzień przyniesie jeszcze.

Para spod jedynki jednak wróciła na obiad. Czułam, że Nika (już prawie lubię ten skrót) dziwnie mnie unikała. Ale może się myliłam. Po nietypowym zachowaniu Maćka (no proszę, już nie „kierowca”) wszystko wydawało mi się zaskakujące. Przestałam o tym myśleć, przejrzałam pocztę i zajrzałam do rezerwacji na marzec. Była prawie pełna. Został mi tylko pokój numer dwa – jednoosobowy, z którym najczęściej były kłopoty. Rzadko ktoś podróżował solo i chciał sporo płacić. Ale pan Maurycy uważał, że taki pokój w hotelu być musi. „Skoro być musi – myślałam sobie – to niech będzie – nawet pusty”. Myślałam tak, ponieważ do teraz nie była potwierdzona rezerwacja. Ale zapisałam jakiś numer telefonu, gdy okaże się, że ktoś nie potwierdzi. Zaczęłam dzwonić i zapewniać, że na marzec jedynka będzie wolna i że z przyjemnością zarezerwuję na ostatni weekend marca. Byłam tak zajęta rozmyślaniem i telefonowaniem, że nie zauważyłam, że od dłuższego czasu jedna z klientek naszego hotelu stoi przy recepcji i czeka. Żeby było ciekawiej, była to Nika. Gdy wreszcie ją zauważyłam, zapytała:

– Czy nie znalazłaby się jeszcze ta dobra herbata, którą w tak dobrym towarzystwie piłam wczoraj? Może być bez ciasta.

– Na pewno się znajdzie – powiedziałam energicznie i poszłam do kuchni.