Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Pod słońcem Florydy

Pod słońcem Florydy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9646-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pod słońcem Florydy

W mrocznych zakamarkach Miami kwitnie mafijna przestępczość. Mąż Spencer Huntington, oficer policji, od lat toczy wojnę z niebezpiecznym półświatkiem. Kiedy ginie z rąk skrytobójczego mordercy, a śledztwo w sprawie jego śmierci przeciąga się, Spencer sama postanawia znaleźć zabójcę. Jest zdesperowana i nieostrożna. Nie wie, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraża. Na szczęście ani na krok nie odstępuje jej David, przyjaciel męża i jej dawny ukochany z lat młodości. Czy David pilnuje jej tylko dlatego, że - jak twierdzi - został do tego celu wynajęty?

Polecane książki

Powieść dla młodzieży z 1898 roku. Akcja osnuta jest wokół wyprawy, na którą dziadek po zakończeniu roku szkolnego zabrał swoje wnuki, by pokazać im piękno ojczystej ziemi, jej tradycje, ludzi, krajobrazy i legendy. Teresa Jadwiga Papi (1843–1906), pisząca pod pseudonimami Teresa Jadwiga, Teresa Gał...
Książka ,,Prawo spółek" jest adresowana nie tylko do studentów wydziałów prawa polskich uczelni jako podręcznik akademicki oraz do aplikantów sędziowskich, adwokackich, radcowskich i notarialnych jako repetytorium z tego zakresu, ale także dla prawników praktyków zajmujących się prawem spółek oraz w...
Autorka książki, czyniąc punktem odniesienia doświadczenia niemieckich pedagogów i nauczycieli w zakresie koleżeńskiego doradztwa, stara się odpowiedzieć na pytanie, na czym polega istota wspomnianej koncepcji sytuowanej tradycyjnie wśród metod superwizji i coachingu. Tematyka książki koncentruje s...
Mężczyźni i kobiety – począwszy od starożytnych greckich filozofów, przez Einsteina i Watsona z Crickiem, po współczesnych naukowców wspomaganych przez komputery – zastanawiali się, badali, eksperymentowali, obliczali, a czasami dokonywali tak wstrząsających odkryć, ...
Zatoka trujących jabłuszek – istnieje naprawdę, w przeciwieństwie do Klubu Mało Używanych Dziewic, który ożył tylko na kartach książek Moniki Szwai. Jego „matki założycielki” zdobyły sobie wszakże taką sympatię Czytelników, jakby były najprawdziwsze w świecie. Czy to znaczy, że takie „dziewice” ...
5 zmian w szkolnym prawie pracy na 2016 r. - to kompleksowe zestawienie nowości kadrowych, jakie szkoły są zobowiązane stosować od 2 stycznia i 22 lutego 2016 r. Zbiór przykładów i wyjaśnień ekspertów ułatwi wdrożenie nowych przepisów i ich dostosowanie do realiów szkoły i obowiązujących w niej odmi...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Heather Graham

Heather GrahamPod słońcem Florydy

Tłumaczył
Andrzej

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Poczekaj!

Danny Huntington zatrzymał się u podnóża schodów i spojrzał w górę.

Spencer stała w wyłożonym marmurem korytarzu na piętrze, opierając się obiema rękami o mahoniową poręcz. Miała na sobie kobaltową, jedwabną koszulę nocną, a jej wzburzone podczas snu włosy okalały całą twarz. Wyglądała nieco egzotycznie, jak postać z jej własnej promocyjnej reklamy: piękność na tle pełnym elegancji. Za nią stała wiktoriańska kozetka, nad którą wisiało piękne, kryształowe lustro. Brązowy dywan, dopasowany kolorem do brokatowego obicia kozetki, kontrastował z jej bosymi stopami i jaskrawo polakierowanymi paznokciami. W tym starym domu, zbudowanym w stylu śródziemnomorskim, który odrestaurowała i przywróciła do dawnej świetności, sama prezentowała się wspaniale. Danny myślał czasem, że jest ona od urodzenia ideałem urody. Miała kryształowo niebieskie oczy, jasne włosy i klasyczne, delikatne rysy. Znał ją niemal od dziecka, a kochał od czasów szkolnych. Inni nie byli zapewne zbyt zaskoczeni, kiedy za niego wyszła, ale on sam przeżył szok. Nie tylko zgodziła się go poślubić, ale rozumiała jego potrzebę zachowania niezależności. Nie protestowała, kiedy zamiast zająć się firmą – czego oczekiwała od niego cała rodzina – wstąpił do policji. A gdy pojawiały się problemy, z uśmiechem stawiała im czoło i robiła, co mogła, żeby nie odczuwał wyrzutów sumienia. Czasem, kiedy uświadamiał sobie, co gotowa jest zrobić dla niego Spencer, czuł, że pocą mu się dłonie i drżał na samą myśl o tym, jak bardzo ją kocha i jak bardzo jest dzięki niej szczęśliwy.

– Danny, jestem niebieska! – oznajmiła z wielkim podnieceniem.

– Co? – Zmarszczył czoło, patrząc na nią ze zdziwieniem.

– Test na owulację, Danny. Kreseczka zrobiła się niebieska! – powiedziała, śmiejąc się z jego zmieszania.

– Och, niebieska! – powtórzył.

Przez chwilę patrzył na nią z roztargnieniem. Był umówiony z Davidem Delgado. Mieli razem odbyć poranny bieg, a potem podzielić się informacjami dotyczącymi sprawy Vichy’ego. Ale skoro teraz Spencer jest niebieska…

To on tak bardzo chciał mieć dzieci. Oboje ze Spencer byli jedynakami, urodzonymi w bogatych, tak zwanych dobrych domach. Prawdę mówiąc, zamożność jego rodziny datowała się od niezbyt dawna, ale minęło dość czasu, by ludzie zapomnieli, że źródłem jej bogactwa był nielegalny handel alkoholem. Oboje wychowywali się w Miami, w dzielnicy Coconut Grove, w której mieszkali ostatni przedstawiciele starej, południowej szlachty i bogaci przybysze z Północy, a która graniczyła obecnie z enklawami biedy i niedostatku. Danny zawsze miał wszystko co najlepsze i chodził do najbardziej ekskluzywnych szkół. Brakowało mu tylko ludzi, których mógłby kochać, a obserwując swych przyjaciół oraz ich rodzeństwo, już we wczesnym okresie życia zdał sobie sprawę, że szczęście nie jest czymś, co można kupić w sklepie. Obiecał sobie, że jego dzieci nigdy nie będą samotne – a jeśli tylko mu się to uda, będzie ich miał tuzin. Później zrezygnował z tuzina, ale nadal chciał mieć rodzinę, dwoje lub czworo dzieci, w zależności od tego, co uzna za stosowne Spencer.

Od początku małżeństwa próbowali zrealizować ten plan, ale kiedy po dwóch latach od ślubu nie zostali jeszcze rodzicami, Spencer zaproponowała, by przeszli badania. Poddała się im bez oporu, choć niektóre były bolesne i upokarzające. Danny, siedząc w ciasnej klitce laboratorium, stwierdził z przykrością, że pod wpływem tego miejsca jego penis staje się miękki jak rozgotowane fettucini, ale wiedział, że musi przejść badania, więc bez szemrania wykonał wszystkie zalecenia lekarza. Jedynym jasnym aspektem całej sprawy była chwila, w której powiedziano im, że oboje są zupełnie zdrowi; lekarz sugerował, że po prostu zbyt ciężko pracują i są nadmiernie spięci. Spencer, od kiedy jej dziadek imieniem Sly przeszedł na emeryturę, sama w praktyce prowadziła Montgomery Enterprises, a on był jeszcze bardziej zajęty niż ona. Lekarz powiedział, że być może po prostu nie umieją trafić we właściwy termin, umożliwiający poczęcie dziecka.

– Czy możesz wziąć sobie wolny dzień? – spytał Danny.

– Oczywiście – odparła. – A ty? – Zawahała się. – Myślałam, że jesteś umówiony z Davidem.

– Jestem, ale jakoś się z tego wykręcę.

– A możesz to zrobić?- Powiem mu po prostu prawdę – oznajmił Danny, uśmiechając się pogodnie. – Powiem mu, że ty i ja próbujemy się rozmnażać i wydać na świat potomstwo.

– Danny!

– Spencer, ja tylko żartowałem. Znajdę jakiś sposób, żeby przełożyć to spotkanie na inny termin. Nie martw się. – Był trochę zły o to, że twarz jego żony zarumieniła się, ale w gruncie rzeczy cała sytuacja raczej go bawiła.

Kiedyś Spencer i jego najbliższy przyjaciel przeżyli gorącą miłość, ale przecież, na miłość boską, byli wtedy jeszcze w college’u! Spencer nie chciała o tym mówić za nic na świecie, a David Delgado był równie dyskretny. Do niedawna David i Danny byli nie tylko wieloletnimi przyjaciółmi, lecz również kolegami z pracy. Ale David zrezygnował z posady w policji, ponieważ zebrał dość pieniędzy, by otworzyć własną firmę ochroniarską i jak dotąd, dzięki swemu doświadczeniu, radził sobie bardzo dobrze. Nadal spotykali się często na gruncie zawodowym; David wykonywał pewne prace na zlecenie władz miasta, więc wymieniali niekiedy informacje i poglądy.

Spencer i David zawsze byli dla siebie uprzejmi, kiedy się spotykali. Danny wiedział, że oboje chcą uszanować jego uczucia związane z przeszłością, więc starają się unikać swego towarzystwa. Kiedy mimo to dochodziło do spotkań, byli wobec siebie uprzejmi i chłodni, on zaś, widząc, że robią wszystko co w ich mocy, by postępować taktownie, czuł się okropnie.

Wiedział, że naprawdę są szlachetni, i tym bardziej ich za to kochał. Ale od czasu do czasu, kiedy musieli się wszyscy spotkać, atmosfera była tak ciężka jak wilgotne sierpniowe powietrze w ich rodzinnym stanie, a on musiał przyznać, że w głębi serca odczuwa lęk. Bał się, że gdyby nie te ich cholerne zasady moralne, Spencer i David leżeliby nago, spleceni w miłosnym uścisku, nie zwracając uwagi na to, że nie mają już sobie nic do powiedzenia, że zerwali z sobą gwałtownie przed wielu laty i nawet wtedy różnili się od siebie jak dzień od nocy. Ona była jasną blondynką, a on śniadym brunetem; ona pochodziła z najlepszego towarzystwa i miała drzewo genealogiczne sięgające czasów żaglowca „Mayflower”, on zaś był synem biednego imigranta. Ale jeśli prawdą było to, co opowiadano w maturalnej klasie…

Był z nimi w tej klasie, znał ich przez całe życie. Teraz Spencer była jego żoną, a David najlepszym przyjacielem. Miał nadzieję, że kiedyś uda mu się nakłonić ich do ponownego nawiązania przyjaznych stosunków. Może kiedy on i Spencer zostaną rodzicami…

Miał już na sobie szorty, koszulkę i sportowe buty. Zależało mu na pomocy Davida w sprawie Vichy’ego, ale najważniejsze na świecie było to, by spędzić ten poranek ze Spencer.

– Mam się spotkać z Davidem na Main Street. Chcieliśmy pobiec do jego domu i przejrzeć akta podczas śniadania. Spotkam się z nim w umówionym miejscu i wymyślę jakiś pretekst. Nieważne jaki – w takich przypadkach David nie jest dociekliwy. Wrócę za jakieś dwadzieścia pięć minut. Co ty na to?

– Będę czekać – uroczyście obiecała Spencer.

Uśmiechnął się szeroko i podniósł kciuk, a potem ruszył w stronę drzwi. Zaczął biec, zanim jeszcze do nich dotarł.

Dwadzieścia pięć minut! Spencer pobiegła do sypialni. W ciągu kilku sekund posłała łóżko i zachęcająco ułożyła poduszki. Potem poszła pod prysznic. Miał to być dzień Danny’ego, a ona postanowiła, że będzie to najmilszy dzień, jaki kiedykolwiek przeżył.

Praca! Pognała do telefonu.

Powiedziała sekretarce, że ma lekką grypę, ale przyjdzie do biura nazajutrz. Zarumieniła się lekko, kiedy sekretarka wyraziła ubolewanie z powodu jej choroby i nadzieję, że jej stan ulegnie poprawie. Jakie to dziwne! Była kobietą zamężną oraz prezesem Montgomery Enterprises i traktowała Audrey jak swą przyjaciółkę, a mimo to nie mogła się zdobyć na powiedzenie jej prawdy. Widzisz, próbujemy mieć potomstwo, ale nasze rozkłady zajęć są tak napięte, że Danny spędza większość ważnych nocy w pracy, a ja muszę w najważniejszych okresach wyjeżdżać do innych miast. Zostaję w domu, żeby spędzić cały dzień na próbach poczęcia dziecka.

– Czy potrzebujesz czegoś, Spencer? Czy mogę ci coś przywieźć? – pytała Audrey z troską w głosie.

– Nie, nie, Danny wróci zaraz po swoim joggingu. Mam wszystko, czego mi potrzeba, bardzo dziękuję – powiedziała stanowczo, znów czując wyrzuty sumienia.

Przecież jestem szefem! – przypomniała sobie. Pracuję ciężko przez cały tydzień i zasługuję na wolny dzień, który mogłabym spędzić ze swoim mężem.

– Tylko nie wstawaj z łóżka – ostrzegła ją Audrey.

– Ja… tak, oczywiście, nie zamierzam się z niego ruszać. – Patrzyła przez chwilę na słuchawkę, a potem odłożyła ją na widełki.

Co Danny powie Davidowi?

Poczuła w całym ciele ciepły dreszcz; nie chciała o tym myśleć. Nie chciała myśleć o Davidzie. Przez większość czasu robiła wszystko, co mogła, żeby nie myśleć o Davidzie.

Energicznie odkręciła kran.

– Kocham Danny’ego Huntingtona! – powiedziała głośno i z naciskiem. I była to prawda.

Kochała go. Bardzo. Ale istnieją najwyraźniej różne rodzaje miłości. Powiedział jej o tym kiedyś Sly. I miał rację.

– Kocham Danny’ego!

Kochała go. Ich życie układało się doskonale. Lubili z sobą rozmawiać, śmiali się z tych samych dowcipów. Danny był dobry, troskliwy, łagodny, cudowny. Miała wiele szczęścia. Weszła pod prysznic. Danny chce mieć dziecko. Tym razem zamierzali zrobić wszystko tak jak trzeba – i we właściwym czasie.

Danny był już daleko od domu i wdychał czyste, poranne powietrze. Zapowiadał się upalny dzień, ale nie było jeszcze bardzo gorąco. Lubił wychodzić z domu o świcie lub wczesnym rankiem, zanim miasto dostawało się w objęcia słońca. Lubił biegać, kiedy ptaki jeszcze spały, kiedy rosa nadal opadała na trawę i na liście powykręcanych, rosnących wzdłuż drogi drzew.

Uśmiechnął się. Co, do diabła, powie Davidowi? Najlepsza byłaby prawda, ale obiecał Spencer, że wymyśli coś innego. Jak jednak może dotrzymać tej obietnicy, skoro uśmiecha się od ucha do ucha na myśl o czekającym go dniu? Nie mieli takiej okazji od miodowego miesiąca. Od tego dnia w Paryżu, kiedy obserwowali słońce wychodzące zza ozdobnych budynków i oblewające złocistymi smugami Miasto Światła. Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej wrócić do domu.

Był już na końcu prywatnej drogi prowadzącej od jego domu do ulicy i właśnie okrążał narożnik, kiedy ku swemu zdumieniu ujrzał znajomą postać, biegnącą w jego stronę. To ciekawe, pomyślał. Nigdy nie spodziewałbym się spotkać tej osoby w tych stronach…

David Delgado biegał w miejscu pod znakiem ulicznym, a potem zrobił kilka kółek na ścieżce dla biegaczy, zbudowanej obok drogi. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, czarne włosy i oczy tak ciemnoniebieskie, że wydawały się czasem czarne – był więc mężczyzną, którego łatwo zauważyć. Tu, w Coconut Grove, spotykało się najróżniejszych biegaczy: tęgich i chudych, umięśnionych i tak wątłych, jakby cierpieli na anoreksję. Ale David wyróżniał się nawet wśród zdrowych, umięśnionych, opalonych, niekiedy bardzo młodych mężczyzn, którzy biegali po tej starej, ale nadal modnej dzielnicy Miami. W wyniku dziwnej, lecz korzystnej dla niego mieszaniny genów, był tak wysoki i silnie zbudowany jak szkoccy górale, przodkowie jego matki, zaś kruczoczarne włosy i delikatne, klasyczne rysy były spadkiem po hiszpańskich i kubańskich protoplastach ojca. Dzięki hiszpańskiemu pochodzeniu atawistycznie kochał słońce i szybko się opalał, a ponieważ spędził na tym słońcu większość życia, dobrze znosił upał. Przebiegł kolejne kółko, zerknął na zegarek i zaczął się zastanawiać, czy nie wrócić do domu i nie zadzwonić do Danny’ego. Danny nie miał zwyczaju się spóźniać. Jego nieobecność była tym bardziej dziwna, że mieszkał blisko. Domu Davida nie można było porównać z wybudowaną w latach dwudziestych rezydencją, którą kupili, a potem odrestaurowali Spencer i Danny. Choć jego nowa firma doskonale prosperowała – tak doskonale, że chwilami niemal go to przerażało – nie mógłby sobie pozwolić na kupno takiej posiadłości, nie mówiąc już o jej utrzymaniu. Musiał jednak przyznać, że w ich domu nie było nic, co trąciłoby ostentacją. Był położony w spokojnej, zamożnej dzielnicy i miał styl, ale trudno byłoby nazwać go oszałamiającym. Wchodziło się do niego z przyjemnością, ale David nie lubił w nim bywać, gdyż nie chciał utrzymywać kontaktów ze Spencer Anne Montgomery, a raczej – poprawił się w myślach – ze Spencer Anne Huntington. Nie łączyło go z nią już nic od ponad dziesięciu lat, a Danny był jednym z jego najlepszych przyjaciół. Nadal był zdumiony, że ktoś urodzony w tak bogatej rodzinie mógł wyrosnąć na tak uczciwego człowieka. Ale Danny zawsze był przyzwoitym facetem; David odkrył to już w dniu ich pierwszego spotkania. Spencer natomiast traktowała go teraz z lodowatą obojętnością. Do diabła, przecież to są już stare dzieje. Ich wzajemne uczucia dawno wygasły i oboje ułożyli sobie życie. Mogli wszyscy razem śmiać się z przeszłości – ale nigdy tego nie robili. Może dlatego, że są w pewien sposób przewrażliwieni. Jako dzieci poznali swoje słabości i być może nadal je w sobie dostrzegali. On i Spencer, mimo upływu lat, nadal byli wobec siebie nieufni, choć ze względu na Danny’ego usiłowali traktować się uprzejmie.

On zaś starał się nie okazywać swemu najlepszemu przyjacielowi, jak wiele wspomnień łączy go ze Spencer Anne Montgomery.

Spencer Anne Huntington.

Przebiegł jeszcze jedno kółko, patrząc w głąb ulicy. Od czasu jego dzieciństwa niewiele się tu zmieniło. Pobocza krętej drogi nadal porośnięte były gęstą roślinnością, a stare domy stały niemal tuż przy niej. Wyjątkiem były ukryte przed wzrokiem przechodniów wielkie rezydencje, do których prowadziły długie podjazdy. Kochał tę dzielnicę, odkąd zamieszkał w niej jako czteroletni chłopiec, choć życie nie zawsze było tu łatwe. Wtedy, w początku lat sześćdziesiątych, był to zaniedbany zaścianek, nieprzygotowany zupełnie na przyjęcie fali gwałtownego rozwoju, która pozbawiła Miami raz na zawsze statusu małego, południowego miasta i zamieniła je w międzynarodową metropolię. Wtedy roiło się tu od „śnieżnych ptaków”, bogatych ludzi z Północy, którzy przyjeżdżali do Miami tylko na zimę. Pojawiali się tu nadal, ale teraz jeździli przeważnie do Naples, Palm Beach, na wyspy lub do miasta Disneyworld, leżącego w samym centrum stanu. Ale Miami nadal prosperowało, a dzielnica Coconut Grove rozwijała się wraz z nim. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych rozkwitał tu ruch hippisów. W sklepach sprzedawano kurtki av la Nehru, kadzidła i czarne świece. Artyści, którzy czuli się tu jak u siebie w domu, palili haszysz, a powietrze wypełniała psychodeliczna muzyka. Ale potem wszystko poszło naprzód i miasto opanowali młodzi biznesmeni; teraz modne sklepy sprzedawały kosztowną biżuterię i cenne dzieła sztuki, a w restauracjach dominowała nouvelle cuisine. David z sympatią porównywał swą dzielnicę do bardzo sprytnej prostytutki; Coconut Grove zawsze zmieniała swe oblicze w zależności od tego, skąd wiał wiatr i skąd napływały pieniądze, zawsze robiła to, co umożliwiało jej przeżycie. Leżała nad zatoką i należała do najstarszych dzielnic Miami; nadal żyli tu nieliczni weterani, snujący opowieści o dawnych czasach. Dziadek Spencer, Sly, potrafił opowiadać o przeszłości ze swadą urodzonego gawędziarza, a David tęsknił niekiedy za wielogodzinnymi rozmowami ze starym niemal tak samo, jak tęsknił za jego wnuczką.

Zaklął w myślach, oburzony na samego siebie. Wcale nie tęskni za Spencer. Jak można tęsknić za kimś, z kim spędziło się tak krótki wycinek życia? Tęskni tylko za zapamiętanymi uczuciami. Spencer jest częścią jego wspomnień z okresu dorastania, podobnie jak pewnego rodzaju muzyka, pnące kwiaty czy słony zapach wzburzonego morza. Jego pech polega po prostu na tym, że znali się wszyscy od zawsze.

Pobiegł kawałek dalej i znalazł się na ulicy, na której mieszkał tuż po przybyciu do Miami. Boże, co to był za okropny rok. Jego ojczystym językiem był hiszpański i pamiętał, że przez długi czas wszyscy nazywali go „uciekinierem”. Nie chłopcem, tylko uciekinierem. Ale i tak miał więcej szczęścia niż inni. Jego ojciec przebywał w kubańskim więzieniu, skazany na karę śmierci, matka umarła wkrótce po urodzeniu Revy, ale ojciec matki, stary Michael MacCloud, pojawił się w chwili kryzysu, by udzielić im pomocy. Nauczył Davida i jego siostrę Revę angielskiego i od tej pory David mógł przynajmniej zrozumieć tych Americanos, którzy patrzyli na niego z góry, choć sam mówił po angielsku ze szkockim akcentem dziadka. Bez rodziców znalazł się w świecie, który nie chciał umożliwić mu awansu społecznego, więc zaczął walczyć. Wtedy właśnie poznał Danny’ego Huntingtona. Danny, który po wyjściu ze swej ekskluzywnej szkoły szedł do Yacht Clubu na spotkanie z rodzicami, został zatrzymany przez grupę chuliganów. David obserwował to zdarzenie z parku, w którym akurat się bawił i dostrzegł w postawie Danny’ego coś, co zwróciło jego uwagę. Był on szczupłym chłopcem i z pewnością wiedział, że poniesie porażkę, ale łobuzom nie ustąpił. David po chwili wkroczył do akcji. Podbito mu oko, ale wyszedł ze starcia zwycięsko. Była to jedna z owych bójek, o których długo się potem opowiada, a kiedy dobiegła końca, Danny patrzył na niego tak, jakby był bohaterem.

– Dziękuję ci, kolego!

David wzruszył ramionami, nie chcąc mu pokazać, że też jest cały obolały.

– Jesteś po prostu chudym, bogatym smarkaczem. Widziałem, że potrzebujesz pomocy.

– O Jezu, jakiego masz siniaka! – zawołał Danny, zupełnie niezrażony jego odpowiedzią. – Lepiej chodź ze mną, żeby ktoś cię opatrzył.

W taki oto sposób David po raz pierwszy wkroczył w świat Danny’ego i było to dla niego niezwykłe przeżycie. Choć był zakrwawiony i miał podarte ubranie, został wprowadzony do klubu, którego nieskazitelnie czyste okna wychodziły na przystań i na rzędy pięknych, wysmukłych jachtów. Wszyscy na niego patrzyli. Damy miały na sobie tradycyjnie białe suknie, a panowie sportowe ubrania. Nie mógł patrzeć na ludzi, którzy rozmawiali o degradacji miasta, wywołanej przez uciekinierów i wszelkiego rodzaju hołotę. Patrzył więc na łodzie i doszedł do wniosku, że chciałby kiedyś mieć własny jacht. Pragnął tego bardziej niż wystawnego życia, apetycznych potraw, jakie podawano w klubie, możliwości gry w tenisa na idealnie przygotowanych kortach czy nurkowania w basenie. Dla niego szczęście to była własna łódź.

Nie był zachwycony rodzicami Danny’ego, ale oprócz nich był tam Sly. Choć miał mieszane uczucia wobec reszty członków klubu, czuł, że Sly zasługuje na szacunek. Był o tym tak głęboko przekonany, jak o tym, że pewnego dnia będzie miał własną łódź.

Sly znał się trochę na polityce. Słyszał o ojcu Davida, a nawet znał jego dziadka. Zafundował chłopcu posiłek, a potem, patrząc mu w oczy, z których przebijało onieśmielenie, powiedział:

– Ameryka, chłopcze. To jest Ameryka. Zaufaj mi. Tutaj trzeba walczyć o to, czego się pragnie. Jedyna różnica między tobą a tymi ludźmi polega na tym, że ich rodzice przyjechali tu wcześniej i przygotowali im grunt. – I mrugnął do niego porozumiewawczo.

Wychodząc z klubu, był pewien, że nigdy więcej nie spotka Danny’ego ani starego pana Montgomery. Ale w dwa tygodnie później niespodziewanie otrzymał stypendium do ekskluzywnej szkoły, do której chodził Danny, a Michael MacCloud namówił go do jego przyjęcia. Kiedy czuł się samotny albo stawał się przedmiotem drwin niektórych dzieci bogaczy, Danny zawsze stawał po jego stronie i traktował go jak najlepszego przyjaciela. Na szczęście osiągał znakomite wyniki w sporcie, a to zasadniczo zmieniało sytuację biednego chłopca. Uciekiniera. Jego siostra, Reva, otrzymała wrotce potem, równie niespodziewanie, stypendium do tej samej szkoły, a Danny również wobec niej zachowywał się jak przyjaciel.

Spencer pojawiła się… później.

Raz jeszcze zerknął na zegarek, zastanawiając się, czy nie pobiec w kierunku domu Danny’ego, ale po namyśle postanowił wrócić do siebie. Wolał dzwonić do przyjaciela, niż pojawiać się u niego osobiście. Łatwiej mu było rozmawiać ze Spencer przez telefon. Nie było zresztą wykluczone, że Danny z jakichś powodów jest nadal w domu, więc słuchawkę podniesie on sam albo służąca.

Była to dziwna sytuacja. Danny, urodzony w świecie ludzi bogatych, został policjantem. Funkcjonariuszem wydziału zabójstw. Tam właśnie spotkali się ponownie, po wielu latach od ukończenia szkoły średniej. W ciągu tych lat każdy z nich szedł własną drogą. Danny chciał pewnego dnia zostać prokuratorem okręgowym. W gruncie rzeczy miał nadzieję, że zajdzie znacznie wyżej, ale chciał poznać wszystkie szczeble kariery politycznej. Pragnął zgłębić sekrety zawodowe zwykłego policjanta, a potem zająć się nie tylko łapaniem przestępców, lecz wysyłaniem ich do więzienia. Kiedy Spencer dowiedziała się, że Danny podejmuje pracę w wydziale zabójstw, była początkowo zaniepokojona, ale szybko ją przekonał.

– Przypadki, do których będę wzywany, są naprawdę bezpieczne, Spence. Co mogą mi zrobić ofiary? Przecież są już martwe!

Spencer przypomniała mu, że są martwe z powodu złej woli innych, ale musiała naprawdę kochać swego męża i mieć do niego pełne zaufanie, bo Danny nadal pracował w wydziale zabójstw. A David, myśląc o tym, że Spencer należy do kogoś innego, a nie do niego, czuł od czasu do czasu bolesny skurcz serca. Może wtedy, przed wielu laty, nie był wobec niej do końca sprawiedliwy, a może Spencer się zmieniła. Tak czy owak, nie miało to już znaczenia. Była żoną Danny’ego, a ich małżeństwo wydawało się udane. Oboje pochodzili z tego samego świata, wiedzieli, jak w nim żyć i jak z nim walczyć. Dla wszystkich było oczywiste, że się pobiorą; nikomu nie przychodziło nawet do głowy, że Spencer Anne Montgomery mogłaby zostać żoną Davida Delgado.

To była przeszłość. Dawne dzieje. David miał własne życie. Ale choćby nie wiadomo jak szybko uciekał od przeszłości, miał od czasu do czasu wrażenie, że ona go dogania.

Do diabła, gdzie jest Danny? – pomyślał. Słońce bezlitośnie prażyło go w głowę. Po raz ostatni się rozejrzał, a potem ruszył biegiem w kierunku swego domu.

Miał wygodny dom. Przestronny i nowoczesny, stojący tuż nad wodą. Za nim przycumowany był jego jacht. Pchnął drzwi i podszedł do telefonu.

– Co się dzieje? Co tu, do diabła, robisz? – zapytał Danny.

W odpowiedzi padły strzały. Jedna z kul drasnęła Danny’ego w ucho, dwie ugrzęzły w brzuchu.

Napastnik pobiegł dalej. Danny otworzył usta, by zaprotestować, ale nie był w stanie wydobyć głosu. Upadł na ziemię.

Nie stracił przytomności. Jeszcze nie. Zaczął się czołgać. Krew tryskająca z jego ran padała na ziemię, na korzenie drzew, na opadłe liście. Na trotuar i na żwir.

Czołgał się dalej. Dom Davida jest już niedaleko. Drzwi są otwarte. O Boże, jak to boli, pomyślał. Jak może jeden człowiek stracić tyle krwi… Moje życie… och nie… nie mogę jeszcze umrzeć…

Spencer…

– Danny!

David upuścił słuchawkę, którą przed chwilą podniósł, i podbiegł do drzwi. Danny czołgał się w jego stronę, brocząc krwią. David zaczął go podnosić, odnotowując w podświadomości, że Danny został postrzelony. Przypomniał sobie wszystko, czego nauczono go podczas szkolenia, podszedł do telefonu i wybrał numer pogotowia policyjnego.

– Trzysta piętnaście! – zawołał do słuchawki. Było to zaszyfrowane hasło, oznaczające: „Nagły przypadek. Funkcjonariusz policji potrzebuje natychmiastowej pomocy!” Potem podał swój adres.

– Pospieszcie się, do diabła! – dodał. Było to zupełnie niepotrzebne; wiedział, że spieszyliby się do każdego policjanta, ale tu chodziło o Danny’ego. Chryste, powtarzał w myślach, pomóż nam, proszę, to naprawdę wygląda okropnie.

Podbiegł do przyjaciela i objął go, usiłując ustalić rodzaj obrażeń. Stwierdził, że Danny ma dwie rany postrzałowe i stracił wiele krwi. Ale puls był nadal wyczuwalny, serce biło, a płuca funkcjonowały normalnie. Miał nadzieję, że ekipa ratunkowa pojawi się szybko i zawiezie go do szpitala Jacksona. Tam naprawdę robiono cuda.

Zatamuj krew, ty durniu, powiedział do siebie w myślach. Zatamuj krew. Musisz utrzymać go przy życiu.

Ale mimo wszystkich jego wysiłków krwawienie nie ustawało.

Danny otworzył nagle oczy, wyciągnął dłoń i objął Davida za szyję. Usiłował wypowiedzieć jakieś słowa.

– Spokojnie, Danny, spokojnie. Pomoc jest już w drodze. Znasz policjantów, wiesz, jak szybko się zjawiają, kiedy chodzi o swojego.

– Spen… cer – wychrypiał Danny.

– Tak, tak, wezwę Spencer. Danny, posłuchaj mnie uważnie, musisz nam pomóc. Posłuchaj… kto to zrobił? Kto?

– Spencer – powtórzył Danny. Z jego ust zaczęła się sączyć krew. Ponownie zdobył się na wysiłek i powtórzył: – Spencer!

– Trzymaj się, Danny! – zawołał David, widząc, że oczy rannego robią się szkliste. – Nie umieraj! Kocham cię, ty chudy, bogaty chłopcze! Danny!

Słyszał już syreny. Słyszał warkot śmigłowca. Zawiadomił ich, że potrzebny jest sprzęt do intensywnej terapii i uwierzyli mu. Pomoc miała nadejść w ciągu kilku sekund.

Sanitariusze rozrywali już paczki z bandażami i przygotowywali kroplówkę. David poczuł na ramieniu czyjąś dłoń i usłyszał głos:

– David!

Odwrócił się i zobaczył, że stoi przed nim porucznik Oppenheim, przełożony Danny’ego.

– David, pozwólmy im robić swoje. Jeśli ktokolwiek może uratować Danny’ego, to właśnie oni. Co się stało? Kto to zrobił?

Oppenheim, weteran pracy w policji, był siwy, wysoki i potężnie zbudowany.

– Nie wiem… Miał się ze mną spotkać na ulicy. Spóźnił się. Wróciłem do domu, żeby do niego zadzwonić, a kiedy popatrzyłem w stronę drzwi…

Spojrzał na Danny’ego. Jego przyjaciel leżał już na noszach. Ktoś porozumiewał się przez radio z załogą śmigłowca, ustalając miejsce lądowania.

– David, co się, do diabła, stało? Czy coś wiesz? Czy Danny coś powiedział?

David potrząsnął głową, nie spuszczając wzroku z przyjaciela, jakby miał nadzieję, że w ten sposób zachowa go przy życiu.

– Miał się ze mną spotkać. Spóźnił się. Wróciłem do domu, żeby do niego zadzwonić i zobaczyłem go w drzwiach. To wszystko.

– Czy coś powiedział?

David potrząsnął przecząco głową.

– Powtarzał tylko jedno słowo: Spencer. To imię jego żony.

Jeszcze dziesięć minut! Spencer zakręciła kran, wyszła spod prysznica i zaczęła się energicznie wycierać. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Odrzuciła ręcznik i wzięła szczotkę oraz suszarkę. Starała się jak najszybciej ułożyć włosy. Doszła do wniosku, że musi wyglądać wspaniale. Po prostu wspaniale. I wiedziała dokładnie, co musi zrobić.

W kilka sekund później miała już na sobie czarny pas z czarnymi podwiązkami, czarne pończochy i czarne buty na wysokich obcasach. Znalazła w szafie czarny, jedwabny krawat Danny’ego i obwiązała nim luźno szyję. Spojrzała na swe odbicie w lustrze. Minimum czerni. Danny powiedział kiedyś, że podoba mu się w czerni i że wyglądałaby najlepiej, mając na sobie czarny krawat i nic więcej. No cóż, w tym szczególnym dniu postanowiła spełnić jego marzenie.

Odwróciła się szybko od lustra i zbiegła na dół, upewniając się po drodze, że kotary są zaciągnięte.

Wpadła do kuchni, napełniła kubełek lodem, wyciągnęła schowaną na specjalną okazję butelkę szampana Dom Perignon i popędziła do salonu. Przykryła koronkowym obrusem wiktoriański stolik, postawiła na nim kubełek z szampanem i wróciła do kuchni, by ułożyć w dwóch kryształowych wazach dwie kiście winogron – białych i ciemnych. Zerknęła na zegarek. Pięć minut. Danny powinien wrócić za pięć minut.

Zasiadła na stoliku, lokując się pomiędzy dwiema wazami winogron w taki sposób, że butelka szampana stała tuż za nią. Poderwała się, ponownie zerknęła na zegarek i podbiegła do drzwi. Muszą być otwarte. Zepsułaby cały efekt, gdyby musiała je otwierać, a przecież Danny nie ma przy sobie klucza, bo wyszedł w szortach.

Podeszła do stolika i usiadła na nim ponownie, krzyżując nogi jak Indianin. Czekała z bijącym sercem. Nie była pewna, czy wygląda seksownie, czy po prostu głupio? Uśmiechnęła się, dochodząc do wniosku, że nie ma to znaczenia, bo i tak oboje uznają to wszystko za żart, a jeśli osiągną zamierzony rezultat, będzie on wart wszystkich wysiłków. Danny tak bardzo chce mieć dzieci. Choć niewielu ludzi to rozumiało, był jako chłopiec bardzo samotny. Dopóki nie będą mieli dzieci, Spencer będzie się czuła winna, jakby go zawiodła. A przecież tak bardzo chciała go uszczęśliwić!

Spojrzała na drzwi z niepokojem. Co będzie, jeśli otworzy je listonosz? Nie, listonosz nigdy nie przychodzi przed południem.

Jakiś wariat? Psychopatyczny morderca?

Spencer! – upomniała w myślach samą siebie. Przecież Danny ma wrócić już za kilka minut. Może pije kawę z Davidem. Może czuje się winny, że odwołał umówione spotkanie. Może – mimo danej jej obietnicy – powiedział Davidowi prawdę. Są przecież najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze byli przyjaciółmi. Nic ich nigdy nie poróżniło. Nawet ona.

Nie chciała rujnować niczyjej przyjaźni, podobnie jak była pewna, że David Delgado zniknął z jej życia na zawsze. Że ból już przeszedł, burza minęła. Była taka młoda, kiedy zakochała się w Davidzie. Nigdy nie wyobrażała sobie, że można przeżyć coś, co przeżyła z nim, coś tak namiętnego, tak okropnego, tak…

– Przestań! – powiedziała do siebie na głos i zamknęła oczy. Siedziała niemal naga na stoliku, czekając na swego męża, z którym zamierzała właśnie począć dziecko. Dziecko, którego oboje chcieli. Czekała niecierpliwie na męża, który był jednym z najlepszych ludzi na całym świecie.

Czekała na Danny’ego, ale wiedziała, że jeśli nad sobą nie zapanuje, zacznie wspominać swą pierwszą przygodę miłosną. Przygodę, którą przeżyła z jego najlepszym przyjacielem.

Z Davidem Delgado.

– Jeśli to będzie dziewczynka, chciałabym nazwać ją Kyra – powiedziała głośno. – Ciekawa jestem, co o tym sądzi Danny. Wiem, że nigdy nie powie mi prawdy. Będzie szczęśliwy, że mamy dziecko i nie będzie przywiązywał żadnego znaczenia do jego imienia.

To było w domu jej dziadka. Miała wtedy szesnaście lat, a on niewiele więcej. I jak we wszystkich przypadkach, które dotyczyły ich obojga, to ona przeforsowała swoją wolę. On nie chciał jej nawet tknąć; była wnuczką pana Montgomery, którego uwielbiał od pierwszego spotkania. Ale zalecała się do niego bezwstydnie Terry-Sue, a Spencer nie mogła tego znieść. Wiedziała od początku, czego chce, więc sprowokowała go i dopięła swego. Wiedziała, czego chce…

Ale nie była przygotowana na to, co ją spotkało. Ani na to, co nastąpiło później…

– Jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go oczywiście Daniel – powiedziała głośno.

W tym momencie usłyszała głośne stukanie do drzwi. Uśmiechnęła się. Danny wrócił do domu, a ona naprawdę go kocha. Wspólnie potrafią przepędzić demony przeszłości. Niemal zmusić je do odejścia na zawsze.

– Wejdź! – zawołała.

Drzwi otworzyły się i w ich kadrze dostrzegła na tle promieni słońca ciemną sylwetkę mężczyzny. Zrobił krok do przodu, a ona, zanim jeszcze ujrzała jego twarz, wiedziała, że stało się coś złego. Mężczyzna był za wysoki i za szeroki w ramionach, a poza tym miał ciemne włosy. Nie przypominał Danny’ego, który był szczupłym, żylastym blondynem.

– David! – wykrztusiła z trudem.

Miała wrażenie, że nie oddycha, że jej serce przestało bić. Czuła się jak idiotka, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na stole. Poza tym była niemal naga, a czarny krawat pogarszał jeszcze sytuację.

Poderwała się, przebiegła przez pokój i zarzuciła na siebie wiszący na oparciu kanapy afgański szal. Potem odwróciła się do obserwującego ją mężczyzny. Żałowała, że nie może zapaść się pod ziemię.

– Ja… – zaczęła mamrotać – ja… właśnie czekam na Danny’ego. Miał z tobą porozmawiać. Czyżbyście się minęli? W kuchni jest kawa. Ja tylko się ubiorę i…

– Spencer – przerwał jej David. Nie powiedział nic więcej. Jego ton był spokojny, ale przepojony bólem. Nie dokuczał jej ani nie komentował wyglądu. Po prostu patrzył na nią, a ona nagle poczuła dotkliwy chłód. I domyśliła się. Domyśliła się, słysząc jego stłumiony głos, widząc wyraz jego oczu.

– Danny? – spytała szeptem.

I nagle wszystko stało się jasne. Dostrzegła czerwone plamy na koszulce i białej obwódce czarnych spodenek Davida. I łzy w jego oczach. Dotychczas tylko raz widziała, żeby David Delgado miał łzy w oczach: w dniu, w którym pochowano Michaela MacClouda.

– Danny, o mój Boże, Danny! – wyszeptała. Nigdy w życiu nie była tak przerażona. Zrobiło jej się słabo, wszystko zaczęło wirować, stopniowo otaczała ją ciemność.

– Spencer, musisz pojechać ze mną! Szybko!

Słyszała jego słowa, ale docierały do niej jakby przez mgłę. Chciała pokonać ogarniającą ją ciemność i jechać z nim, ale była bezsilna. Opuszczała ją świadomość. Upadła na podłogę, w czarnych butach, pończochach, krawacie… wszystko zrobiło się tak czarne, jakby ktoś zgasił światło…

Dotarła do szpitala na czas. David położył jej na głowie zimny kompres i potrząsał nią, dopóki nie odzyskała przytomności. Natychmiast zaczęła żałować, że nie może ponownie zapaść się w ciemność. Przecież Danny nie był w pracy! Nie miał na sobie munduru ani nawet cywilnego ubrania.

– Spencer, on żyje. Pospiesz się.

To otrzeźwiło ją do reszty. Odzyskawszy resztki sił i resztki godności, błyskawicznie się ubrała. Eskorta policyjna umożliwiła im dojechanie do szpitala Jackson Memorial w ciągu niecałych dziesięciu minut.

Danny był już na sali operacyjnej. Ona i David przez wiele godzin chodzili po szpitalnych korytarzach, pijąc ohydną kawę z automatu w papierowych kubkach, czekając…

Danny żył. Zdumiewającym zrządzeniem losu przeżył operację. Lista uszkodzeń ciała, spowodowanych przez kule, była nieskończenie długa: rany szarpane trzustki i wątroby, urazy płuc i jelit.

Ale trzymał się życia. Przez wiele dni trzymał się życia. Leżał na oddziale intensywnej terapii, a Spencer przez cały czas była przy nim.

Potem, w trzy tygodnie po napadzie, lekarze oznajmili jej, że zapadł w śpiączkę. Byli z nią David i Sly; tłumaczyli, co się stało, a ona nie chciała tego zrozumieć. Ogólny stan Danny’ego w gruncie rzeczy nie uległ pogorszeniu, ale infekcja, która wzięła się nie wiadomo skąd, dotarła do mózgu – a zmiany w mózgu były nieodwracalne. A więc Danny żył, ale był martwy. Prosili o zgodę na odłączenie go od aparatów.

Podpisała odpowiednie dokumenty i znów usiadła przy jego szpitalnym łóżku. Trzymała go za rękę. Jego dłoń wyglądała tak dobrze, tak normalnie. Wydawała się silna i zdrowa. Długie, opalone palce. Przycisnęła ją do twarzy i poczuła na policzku jego kostki. Wydawało jej się niesprawiedliwe, że Danny nadal wygląda zupełnie tak samo…

W cztery tygodnie po strzelaninie wydał ostatnie tchnienie. David i tym razem był przy niej. Nie odzywał się, tylko patrzył i czekał. Był tam przez cały czas. Kręcili się też ciągle różni policjanci – czekali, modlili się, strzegli rannego. David nie był już policjantem, ale to nie miało znaczenia. Gotów był skazać swą firmę na bankructwo, byle siedzieć przy Dannym. Przy niej. Na ogół milczał, ale był na miejscu. I przeszłość została pogrzebana. Zawarli milczące zawieszenie broni. Oboje kochali Danny’ego i ze względu na niego wszystko inne zeszło na dalszy plan. Przychodzili jej krewni, jej przyjaciele. Nie szczędzili słów pociechy; słów, które mimo ich najlepszych intencji nie na wiele się przydawały.

Jedyną rzeczą, która się naprawdę liczyła, była milcząca obecność Davida. Słyszała, jak rozmawiał z odwiedzającymi szpital policjantami. Nikt nie miał pojęcia, kto strzelał do Danny’ego. Spencer nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że Danny umrze, że w gruncie rzeczy już jest martwy. Nadal myślała, że się poruszy, odwróci głowę, posłucha jej, otworzy oczy. Powiedzieli jej, że jego mózg nie żyje, ale serce było silne i biło nadal. A David czuwał w milczeniu, siedząc za jej plecami.

Trzymał ją w objęciach, kiedy wszystko się skończyło, gdy zabierano ciało, a ona krzyczała przeraźliwie, nie mogąc mimo wszystko uwierzyć, że Danny naprawdę odszedł.

To David przemawiał na pogrzebie, w którym wzięły udział setki ludzi. Mówił o Dannym jako chłopcu, o Dannym jako mężczyźnie, o tym, co znaczył Danny dla wszystkich, którzy go kochali. Mówił też o tym, że Danny był zawsze dobrym policjantem oraz najlepszym, najuczciwszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał.

Gdy skończył, odszedł od mikrofonu, a jego miejsce zajął mistrz ceremonii.

– Detektyw Daniel Huntington jest obecnie zero sześć – oznajmił cicho.

Zwolniony ze służby, skreślony z listy policjantów. Powietrzem wstrząsnęła salwa, oddana z dwudziestu jeden karabinów.

I już było po wszystkim. Danny mógł nareszcie odpocząć.

ROZDZIAŁ DRUGI

Czytał jakieś leżące na biurku akta, kiedy wpadła do pokoju jak niespokojny powiew wiatru. A raczej jak jakiś nieposkromiony huragan. Rzuciła na biurko poranną gazetę i przeszyła go oskarżycielskim spojrzeniem swych pięknych, kryształowo niebieskich oczu.

Podniósł wzrok i zmarszczył brwi.

– Spencer! Cieszę się, że cię widzę – powiedział chłodnym tonem.

Był naprawdę zadowolony, że ją widzi, choć wyglądała jak polująca lwica, gotowa w każdej chwili rzucić mu się do gardła. Ale Spencer zawsze prezentowała się imponująco, mimo że ostatni rok odbił się trochę na jej urodzie. Miała szczuplejszą twarz i nieco zapadnięte policzki, lecz na wygląd Spencer Anne Montgomery nawet tragiczne przeżycia wpływały korzystnie. Huntington, przypomniał sobie po raz nie wiadomo który.

Unikał jej i zdawał sobie z tego sprawę. Początkowo ułatwiała mu to. Zaraz po pogrzebie pojechała do Newport, do jednej z rodzinnych posiadłości swej matki. Potem wróciła i przez kilka miesięcy pracowała w West Palm, gdzie mieściło się jej biuro. W Miami przebywała już od ponad dwóch miesięcy, a teraz stała w jego gabinecie, patrząc na niego z nieukrywaną wściekłością.

– Codziennie kupuję „Miami Herald” – oznajmił.

– To, że kupujesz, nie znaczy, że czytasz – odparła. Podsunęła mu gazetę palcem o długim, starannie polakierowanym paznokciu, a on był przekonany, że jeśli wkrótce nie podniesie dziennika z biurka, Spencer podetknie mu go pod nos. Wiedział, o który artykuł jej chodzi, bo go przeczytał i ubolewał z jego powodu.

Choć od zamordowania Danny’ego minął już rok, nie znaleziono sprawcy. Nie było nawet żadnych umotywowanych podejrzeń. Policja pracowała nad tą sprawą nieustannie, a David poświęcił jej całą energię. Wykorzystywał swoje kontakty, przeszukiwał ulice. Nie ustalono nawet, jaki był motyw zabójstwa, gdyż wszystkie dotyczące go koncepcje zostały odrzucone. Policja przesłuchiwała także Davida. I Spencer. Żona automatycznie jest głównym podejrzanym, a drugie miejsce zajmują często najlepsi przyjaciele, chyba że gdzieś w tle istnieje szereg byłych żon lub kochanek.

– Czy chcesz usiąść, Spencer? – spytał David, wskazując jej stojący przed biurkiem obity skórą fotel. – Czy też zamierzasz nadal stać i patrzeć na mnie z wściekłością?

– Chcę, żebyś coś zrobił!

– David, przyszła Spencer – oznajmiła Reva, pojawiając się w drzwiach gabinetu.

Nikt inny nie był w stanie przedrzeć się przez barykadę stawianą przez jego młodszą siostrę. Reva wiedziała, jak zatrzymać każdego niepożądanego gościa – oprócz Spencer. David uśmiechnął się lekko. Tak było zawsze, nawet w czasach ich wspólnie przeżytego dzieciństwa.

– Dzięki, Reva. Może poprosisz panią Huntington, żeby usiadła?

– Spencer…

– Reva, czytałaś ten artykuł? – zapytała Spencer, odwracając się gwałtownie.

Ona i Reva są w tym samym wieku i obie odznaczają się niezwykłą urodą, pomyślał David, tracąc na chwilę zdolność koncentracji. Ostatnio często mu się to zdarzało. Wiedział, że jest to wynik ogromnego stresu. Wyglądały jak para księżniczek ze współczesnej bajki, Biała Róża i Czerwona Róża. Spencer miała długie, złociste włosy i oczy koloru nieba. Reva była opalona na brąz i miała bujne, kręcone, ciemne włosy, a jej ciemnoniebieskie oczy często wydawały się czarne, tak samo jak oczy jej brata. Zawsze się lubiły, ale nie zostały bliskimi przyjaciółkami ze względu na układ towarzyski, którego centralnym punktem był on sam.

– Czytałam to, Spencer – potwierdziła Reva. – Ale musisz wiedzieć, że David zrobił wszystko, co w jego mocy…

– To nie wystarczy!

– Ależ, Spencer…

– On był twoim najlepszym przyjacielem – powiedziała Spencer, odwracając się do Davida. – Jak możesz tak po prostu o nim zapomnieć? Przeczytaj artykuł! Ten dziennikarz twierdzi, że policja jest nieudolna, że ta sprawa najwyraźniej nikogo już nie obchodzi!

– Spencer, czytałem ten cholerny artykuł – oznajmił David. – Może tego nie zauważyłaś, ale ten dziennikarz twierdzi również, że policja powinna dokładniej przyjrzeć się tobie.

– A prawdziwy morderca nadal przebywa na wolności i śmieje się z nas.

– Spencer – wtrąciła Reva, pragnąc uchronić brata przed zarzutami. – David tak był zajęty szukaniem mordercy Danny’ego, że omal nie doprowadził do upadku swej firmy. Musisz…

– W takim razie wynajmę Davida i tę całą jego cholerną agencję! Wtedy nikt nie będzie się musiał martwić, że grozi jej bankructwo.

David wstał. Miał już dość dyskusji utrzymanej w tym tonie i nie zamierzał pozwolić na to, by młodsza siostra musiała go bronić. Nawet, a może zwłaszcza przed Spencer.

– Nie będę dla ciebie pracował, Spencer – oznajmił chłodno. – A teraz możesz albo usiąść i wysłuchać wszystkiego, co wiem, albo wyjść.

– Do diabła, David, nie wyjdę stąd!

– Wyjdziesz, albo wyrzucę cię siłą, a potem wezwę policję i powiem, że mnie nachodzisz i utrudniasz prowadzenie działalności zawodowej – oświadczył stanowczo. Potem westchnął bezradnie, widząc, że Spencer nadal jest bliska wybuchu. – Spencer, proszę cię, usiądź!

Tym razem posłuchała. Reva wymieniła z bratem znaczące spojrzenia.

– Przyniosę kawę – powiedziała.

– Jeśli zamierzasz podać ją Spencer, to wybierz kawę bez kofeiny! – zawołał za nią David. – Ona z pewnością nie potrzebuje żadnych środków pobudzających!

Spencer puściła tę uwagę mimo uszu. Kiedy David zasiadł ponownie za biurkiem, poczuł ogarniającą go falę żalu i wyrzutów sumienia. Spencer była blada i szczupła. Przez całe życie ubierała się pięknie, ale skromnie, i to nie uległo zmianie. Miała na sobie suknię bez rękawów, sięgającą niemal do kolan. Jej krój był idealny, a David domyślał się, że pochodzi ona z kolekcji jakiegoś znanego projektanta, choć Spencer zawsze kupowała to, co jej się podobało, a nie to, co opatrzone było słynnym nazwiskiem. Nigdy nie zachowywała się jak osoba od urodzenia bogata, ale i tak dawało się to wyczuć. David musiał jednak przyznać, że nie jest pewien, które z nich oparło się naciskom rodziny: ona czy on.

Tak czy owak, Spencer prezentowała się wspaniale w prostej, ale idealnie uszytej sukni. Przed chwilą przypominała burzę, a teraz wyglądała jak eteryczna zjawa. Była zbyt szczupła, zbyt blada… W jej oczach malował się wyraz udręki. David pomyślał, że ten sam wyraz można zapewne dostrzec w jego spojrzeniu. Trudno się przyzwyczaić do życia bez Danny’ego.

I polować na jego mordercę.

– Minął już rok, David – powiedziała bezbarwnym tonem.

– Spencer, czy byłaś na policji…

– Oczywiście. Wiele razy. Zawsze są bardzo mili… z wyjątkiem tych okazji, podczas których zaczynają mnie na nowo przesłuchiwać.

– Oni muszą to robić, Spencer.

– Jak mogłabym go zabić? – zapytała posępnie. David wahał się przez chwilę.

– Oni na ogół biorą pod uwagę wszystkie możliwości. Mogłaś wybiec za nim, zastrzelić go, wrócić szybko do domu i czekać na kogoś, kto przyniesie ci wiadomość.

– Ale przecież wiesz…

– Mówię ci, jak rozumuje prokuratura. Szukają osoby, która miałaby motyw. Byłaś jego żoną. Odziedziczyłaś po jego śmierci znaczny majątek.

– Ale przecież zastałeś mnie…

– Niemal nagą. Może dlatego, że pozbyłaś się zakrwawionej odzieży.

Spencer wstała i spojrzała na niego tak, jakby był wyrachowanym mordercą.

– Ty draniu! A co powiesz o sobie? Umarł w twoich ramionach!

– Usiądź, Spencer, bo za dwie sekundy zmuszę cię do tego siłą.

Nie usiadła, dopóki David nie zaklął i nie wstał. Wtedy wróciła na fotel i popatrzyła na niego z furią, której nawet nie usiłowała opanować.

– Spencer, do diabła, przecież mnie też wielokrotnie przesłuchiwali, i to faceci, z którymi pracowałem przez wiele lat. Muszą rozpatrywać wszystkie możliwości.

W jej oczach zakręciły się łzy. Widać było, że robi, co może, by nie wybuchnąć płaczem.

– Kochałam Danny’ego – wykrztusiła z trudem.

– Wiem o tym, Spencer. – Zacisnął zęby, czując się tak, jakby ktoś go uderzył prosto w serce. On też kochał Danny’ego. Każdy, kto poznał Danny’ego Huntingtona, darzył go sympatią. Oczywiście z wyjątkiem mordercy. A może morderców?

– Spencer, czy pamiętasz przypadek sprzed kilku lat, ten z Bayshore Drive? Żona zadzwoniła na policję z wiadomością, że jej mąż został zastrzelony. Że jacyś ludzie włamali się do domu i zabili go. Okazało się, że sama wynajęła morderców, wpuściła ich do domu, a kiedy było po wszystkim, poczekała, aż znikną, i zadzwoniła po radiowóz. Pamiętasz, Spencer?

– Tak, pamiętam – odparła z irytacją. – Była znacznie młodsza niż on i chciała zagarnąć jego pieniądze. Te dwie sprawy nie mają z sobą nic wspólnego.

– Spencer, policja nic nie może na to poradzić. Sprawcami większości morderstw są osoby bliskie ofiarom. Żony znajdują się na pierwszym miejscu.

– Do diabła, David, nie przyszłam tu po to, żebyś mi tłumaczył, dlaczego policja mnie przesłuchuje. Danny nie żyje od przeszło roku. Zamordowano policjanta i nikt nie jest nawet podejrzany, a ty siedzisz tutaj i tłumaczysz, dlaczego mnie przesłuchiwali! Chcę wiedzieć, co oni wiedzą, a oni mówią mi tylko: och, mamy kilka poszlak, śledzimy taki a taki trop. Kpią ze mnie. Klepią mnie po plecach, ale nic nie robią!

– Spencer, oni robią, co mogą. To wymaga czasu…

– Musisz mi powiedzieć, co oni wiedzą.

– Spencer, jedź do domu. Spróbuj może coś zrekonstruować.

Nie był pewien, czy użył właściwego słowa. Firma Montgomery Enterprises nie była przedsiębiorstwem budowlanym ani instytucją zajmującą się dekoracją wnętrz. Sly zaczął swą działalność we wczesnym okresie istnienia miasta. Wykonywał wtedy różne detale – gzymsy, profile, kominki – zatrudniając najlepszych architektów i pracowników budowlanych. Lubił wspominać te odległe czasy, w których dzisiejsza ruchliwa metropolia była tylko małą, południową osadą, powstałą na ziemi wydartej bagnom. Teraz firma Slya zajmowała się odnawianiem zabytków architektury. Restaurowała stare budynki aż do najdrobniejszych szczegółów, takich jak kafle, gzymsy i attyki. David nie mógł czasem uwierzyć, że tego rodzaju firma może prosperować w Miami, ale stary Sly tłumaczył mu niekiedy, że wiele budynków nabrało tu wartości historycznej. W ciągu ostatnich dziesięciu lat panowała moda na secesję, więc rekonstruowano niektóre hotele i obszary miasta, a wszystko co stare stało się cenne. Firma Montgomery Enterprises prosperowała więc znakomicie.

– Jedź do domu albo zajmij się odnowieniem jakiejś dziwnej, starej łazienki, czy czegoś w tym rodzaju – powtórzył, masując skronie.

– Byłam już w domu, David – odparła i zmrużyła lekko oczy. – Zniknęłam na rok, zostawiając wszystko w rękach policji. I w twoich rękach, rękach jego najlepszego przyjaciela, człowieka, który zna miasto od podszewki i potrafi się wszystkiego dowiedzieć! Zniknęłam, ale teraz wydaje mi się, że jestem jedyną osobą, którą ta sprawa obchodzi! Jeśli mamy w ogóle znaleźć mordercę Danny’ego, to muszę się sama tym zająć. Twoja mowa była piękna, policjanci, którzy przyszli na pogrzeb, wyglądali wspaniale, salwa z dwudziestu jeden karabinów zrobiła wielkie wrażenie, ale tajemnica jego śmierci została pogrzebana razem z nim i chcę coś z tym zrobić. Chcę się dowiedzieć, co na ten temat wiecie. Był policjantem, pracował w wydziale zabójstw. Czym się zajmował? Po co miał spotkać się z tobą tego ranka?

– Kawa! – oznajmiła pogodnym tonem Reva.

David ucieszył się, kiedy siostra weszła do gabinetu i postawiła tacę na jego biurku. Chciał zyskać czas do namysłu, ale widok tacy uniemożliwiał mu koncentrację. Zawsze używali w biurze kubków – mocnych, grubych kubków – tymczasem Reva wniosła na srebrnej tacy porcelanowe filiżanki, srebrny imbryk, srebrny dzbanuszek do śmietanki i srebrną cukiernicę.

Zerknął na siostrę, która wzruszyła ramionami i znacząco spojrzała w stronę Spencer. Uśmiechnął się i potrząsnął głową.

– Dziękuję, Reva – rzuciła z roztargnieniem Spencer, wstając i podchodząc do tacy.

– Spencer, proszę, uspokój się! – powiedział David.

– Nie mogę się uspokoić! – krzyknęła, sięgając po dzbanek z kawą i zerkając na Revę. – Nie chcę być nieznośna, ale czy nie mogłabym dostać jednego z tych wspaniałych kubków, których używaliście dawniej?

– Ja… – zaczęła bezradnie Reva i znów spojrzała na Davida. – Oczywiście, zaraz ci przyniosę.

Reva wyszła. David rozsiadł się wygodniej w fotelu, nie wiedząc, czy ma ochotę wybuchnąć śmiechem, czy też złapać Spencer za kark i wyrzucić ją siłą z biura. W końcu pochylił się i splótł palce na biurku.

– Spencer, jeśli wierzysz, że byłem przyjacielem Danny’ego, to wiesz, że robię, co mogę. Poza tym wiadomo, że gliniarze zawsze wychodzą ze skóry, żeby złapać mordercę policjanta.

– Po co miał spotkać się z tobą tego ranka? – przerwała mu bezceremonialnie.

– Żeby porozmawiać o sprawie Vichy’ego.

Weszła Reva z kubkami. Spencer uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

– Dziękuję. Nie wiem, na czym to polega, ale kawa zawsze ma lepszy smak, jeśli pije się ją z kubka.

– A więc napijmy się kawy – zaproponował David.

– Ale to może potrwać dość długo – uprzedziła go Spencer.

– Ja naleję – powiedział wstając. Nie miał pojęcia, jak się jej pozbyć.

– Mnie nie nalewaj. – Reva spojrzała na niego z uśmiechem. – Mam mnóstwo roboty – dodała i ponownie wyszła z gabinetu.

– Spencer, do cholery, jeżeli zamierzasz zostać, to usiądź – mruknął David z irytacją. Usiadła, a on nalał kawę do dwóch kubków. – Czy nadal pijesz bez mleka, z jedną kostką cukru?

– Tak, dziękuję ci bardzo.

Bez mleka, z jedną kostką cukru. Tak było już za czasów szkolnych. Niektóre przyzwyczajenia nie ulegają zmianie. Tak jak uczucie, które zawsze do niej żywił.

Energicznie postawił przed nią kubek, a potem wrócił na swój fotel, otworzył szufladę i położył na blacie biurka gruby plik teczek z aktami.

– Oto czym się zajmowałem przez cały rok, Spencer. Są tu protokoły rozmów z przeszło dwustoma osobami i notatki na temat ludzi, miejsc, kryjówek. Pięć teczek dotyczy zamkniętych spraw, czyli zabójstw, nad którymi pracował Danny. Ich sprawcy zostali ujęci wcześniej i nie mogli mieć nic wspólnego z jego śmiercią. Sprawa Vichy’ego pozostaje otwarta i może pozostać taka na zawsze.

– Dlaczego?

– Znasz Eugene’a Vichy.

– Znam go?

– Jest członkiem twojego Yacht Clubu.

Spencer zmarszczyła brwi, a on zdał sobie sprawę, że pewnie nie była w klubie od dłuższego czasu.

– Ma pięćdziesiąt kilka lat, siwe włosy, jest przystojny i zawsze wygląda tak, jakby zszedł z planu filmowego. Jego żona, świętej pamięci pani Vichy, miała ponad sześćdziesiąt lat i nie była tak przystojna, ale bardzo bogata. Zmarła na skutek uderzenia w głowę. Dom został splądrowany; ukradziono kilka brylantów. Vichy twierdzi, że zastał mieszkanie w nieładzie i że jest załamany utratą swojej ukochanej Vickie.

– Vickie? Vickie Vichy? – spytała Spencer.

– Znałaś ją?

– Wydaje mi się, że gdzieś słyszałam to imię i nazwisko – które zresztą razem brzmią absurdalnie – ale może Danny opowiadał mi o tej sprawie. Nie pamiętam. A dlaczego sądzisz, że może ona pozostać nierozwiązana?

– Bo Vichy przeszedł pozytywnie badanie przez wykrywacz kłamstw i nadal upiera się przy swojej wersji wydarzeń.

– Może jest niewinny.

– Nie sądzę – stwierdził David, potrząsając głową. – Ani przez chwilę tak nie sądziłem. A Danny zgadzał się ze mną.

Spencer pochyliła się do przodu, a w jej oczach pojawił się nagle błysk czujności.

– A więc Danny usiłował przyprzeć tego człowieka do muru? Vichy wiedział, że Danny nie da za wygraną, a ponieważ dowiódł już, że potrafi kogoś zamordować…

– Spencer, policjanci nie mogą nikogo aresztować, nie mając dowodów.

– Świetnie. Mów dalej.

– Dalej?

– Kto jeszcze jest na liście podejrzanych?

– Spencer, powinnaś pojechać do domu…

– Nie pojadę do domu, dopóki nie powiesz mi dokładnie, jaką rolę odgrywasz w tym śledztwie.

– Nie muszę ci nic mówić. Nie pracuję dla ciebie.

– Więc zacznij dla mnie pracować.

– Nie.

– David, jeśli chodzi o finanse, to mogę konkurować z każdym innym klientem, jakiego masz. Muszę…

– Do diabła, Spencer! – Chciał zachować spokój i wyrozumiałość. Nie byli dziećmi; życie dało im już mocno po głowie. Lecz w Spencer było coś, co sprawiało, że miał ochotę ją objąć lub potrząsnąć nią z całej siły. Potrząśnięcie było o wiele bardziej bezpieczne. – Nie można mnie kupić, Spencer. Chyba o tym wiesz.

– Nie powinieneś mnie zmuszać do tego, żebym próbowała cię kupić! – odburknęła, usiłując powstrzymać gniew. – On był twoim najlepszym przyjacielem. On…

– Spencer, wyjdź stąd.

– Nie wyjdę, dopóki nie skończysz.

– Spencer, wezmę cię za kark i wyrzucę za drzwi!

– Wyjdę z własnej woli – oznajmiła, mrużąc oczy. – Chcę tylko wiedzieć, co jeszcze robicie, kogo jeszcze obserwujecie?

– Wyrzucili cię z posterunku, więc przyszłaś tutaj, żeby znęcać się nade mną – jęknął.

– David…

– No dobrze. Vichy mógł mieć dość Danny’ego, który się uparł, że dowiedzie jego winy – stwierdził chłodnym tonem, patrząc przez duże okno na ogród, który otoczony drewnianym płotem, wydawał się ustronny i cichy. Pod płotem rosła zbita masa purpurowych kwiatów bugenwilli, powoje wdzierały się w wolne miejsca między ciemnozielonymi paprociami i niecierpkami. Był to miły i kojący widok, ale David nie czuł się ani zadowolony, ani spokojny. – Wśród podejrzanych, których sprawy prowadził Danny, byli tylko dwaj ludzie mogący mieć motyw i sposobność zabicia go. Pierwszym jest Ricky Garcia…

– Widziałam gdzieś to nazwisko – przerwała Spencer nerwowo. – Pamiętam dokładnie, że Danny mi o nim opowiadał. To jeden z rekinów zorganizowanej przestępczości, szef kubańskiej mafii. Podlegają mu gangi zajmujące się handlem narkotykami, prostytucją, hazardem…

– Wszystko się zgadza. Jest śliski jak węgorz. Może na zawołanie znaleźć tuzin płatnych morderców.

– To musi być on – szepnęła Spencer, patrząc mu stanowczo w oczy. Musi być jakiś sposób złapania go w pułapkę.

– Jeśli jest, to policja go znajdzie. Lub znajdę go ja. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że Danny coś o nim wiedział ani że on miał coś przeciwko Danny’emu. W istocie nawet go lubił.

– Lubił?

– Nie masz pojęcia, jak często przestępcy darzą sympatią ścigających ich policjantów – odparł i wzruszył ramionami.

– Ale…

– Drugim człowiekiem jest Trey Delia. To nazwisko też musisz znać.

Spencer kiwnęła głową i zmarszczyła brwi.

– To ten przywódca sekty.

– Nie nazwałbym go przywódcą sekty.

– Był jednym z ludzi oskarżonych o rabowanie grobów i wyciąganie z nich różnych części ciała! – zawołała Spencer. – Używali ich podczas rytualnych obrządków.

– Oskarżono go o rabowanie grobów, ale policja nie była pewna, czy wyciągał z nich części ciała. Posądzają go o ukrywanie dowodów rzeczowych. Liczni członkowie jego sekty zmarli w tajemniczych okolicznościach, a on doprowadził do kremacji większości z nich. Danny posądzał go o akty wandalizmu na kilku cmentarzach. Wykopywał swoich wyznawców, żeby się upewnić, że policja nic nie znajdzie w razie ewentualnej ekshumacji. To wszystko, Spencer. Podałem ci wszystkie nazwiska, jakie zostały na mojej liście osób potencjalnie podejrzanych. Nie siedzę bezczynnie, robię, co się da. A teraz chcę, żebyś pojechała do domu i postarała się o tym nie myśleć.

Wstała, oparła dłonie na biurku i popatrzyła na niego równie wrogo, jak on patrzył na nią.

– Nie potrafię o tym zapomnieć.

– Musisz. – Zacisnął zęby, ponownie walcząc z pokusą objęcia jej lub wyrzucenia za drzwi siłą.

To pierwsze byłoby okropnym błędem – na pewno zachowałaby się wobec niego tak czule i serdecznie jak jeżozwierz. Ich stosunki nie mogły już ulec poprawie; śmierć Danny’ego ostatecznie upewniła go w tym przekonaniu. Musiał trzymać ją z dala od siebie. Powinien był zawsze trzymać ją z dala od siebie. Kiedy była blisko, z trudem opierał się pokusie, a w tym przypadku pokusa była udręką. Przekonał się na własnej skórze, że nic na świecie nie jest silniejsze niż jego uczucie do Spencer. I nic na świecie nie jest w stanie wypełnić pustki, jaka powstaje w duszy mężczyzny po odejściu takiej kobiety. Wyglądała tak, jakby powinna stać na piedestale. Jasnowłosa bogini o alabastrowej skórze. Anglosaska bogini o wspaniałym rodowodzie. Tak, Danny idealnie do niej pasował.

– Wynoś się, Spencer.

– David, niech cię diabli wezmą!

– Kiedy się czegoś dowiem, dam ci znać. Jeśli będziesz mogła na coś się przydać, zawiadomię cię. A tymczasem daj mi, do diabła, święty spokój i pozwól pracować.

– David…

Zamilkła, bo zbliżył się do niej z groźnym wyrazem twarzy. Starając się – bez większego powodzenia – zachować spokój, chwycił ją za ręce, potem odwrócił i wypchnął z gabinetu najszybciej jak mógł, żałując w ciągu tych kilku sekund, że musi się do niej zbliżyć. Czuł jej zapach. Nie potrafił go określić, ale wiedział, że pachniała tak zawsze, odkąd zaczęła nosić biustonosz i że nie jest to jedynie aromat perfum czy wody kolońskiej, lecz również mydła i olejku do ciała. Ten subtelny, charakterystyczny dla niej zapach był zmysłowy i odurzający. Natychmiast ogarnęło go poczucie winy. Pragnął jej równie silnie jak wtedy, kiedy Danny jeszcze żył, jak wtedy, kiedy oboje byli jeszcze młodzi, trochę szaleni, ożywieni siłą swej młodości i budzącej się zmysłowości. Pragnął Spencer zawsze, nigdy nie przestał jej pragnąć, nawet wtedy, kiedy poślubiła jego najlepszego przyjaciela. Ale nigdy nie dotknąłby jej, kiedy była żoną Danny’ego, a teraz, jako wdowa po Dannym, wydawała mu się dwa razy bardziej nietykalna.

– David, niech cię diabli wezmą – powiedziała ze złością, kiedy przechodził z nią szybko obok biurka Revy w stronę drzwi.

– Pożegnaj się ze Spencer, Reva. Ona musi stąd wyjść i zająć się własnym życiem.

Reva, wyraźnie speszona, podniosła wzrok znad swego biurka. Spencer wyrwała ręce z dłoni Davida.

– Dziękuję ci, Reva – powiedziała do jego siostry, a potem utkwiła w nim gniewne spojrzenie swych oczu, które były teraz lodowato niebieskie. – I oczywiście dziękuję tobie. Za twoje bezinteresowne poparcie i za pomoc!

– Spencer, ile razy mam ci to powtarzać? Przysięgam, że robię wszystko, co mogę!

– To za mało, David. Za mało.

Wygłosiwszy tę pożegnalną kwestię, zniknęła za drzwiami jego biura i ruszyła w kierunku małego parkingu, położonego tuż przy Main Street, a David jeszcze przez dłuższą chwilę słyszał stukot jej obcasów.

Może powinienem był otworzyć biuro bliżej plaży, pomyślał. W Miami Springs albo na Key Biscayne. W jakiejś okolicy, w której Spencer nigdy nie mieszkała. Ale przecież to jest moja dzielnica, a Spencer nie odczepi się ode mnie, choćbym przeniósł biuro do jakiejś nieistniejącej krainy.

Odwrócił się, czując na sobie wzrok Revy. Czuł się tak, jakby jego serce zostało schwytane w pułapkę.

– No i co? – spytał ostro. – Czy myślisz, że ona ma rację? Czy myślisz, że mogłem zrobić coś więcej?

Reva ze smutkiem pokręciła głową.

– Wiem, że spędziłeś przeszło rok nad sprawą Danny’ego – powiedziała przygnębionym tonem. – Ale po prostu bardzo mi jej żal.

– To wspaniałe. Ona tu wpada jak furia, a ty żałujesz biednej Spencer.

– Nikt z nas nie może uwierzyć w to, co spotkało Danny’ego – odparła Reva, wzruszając ramionami i ignorując jego napastliwy ton. – Wydaje się, że wszyscy go kochali. Czy pamiętasz, żeby Danny kiedykolwiek odmówił komuś pomocy? A Spencer była jego żoną. Nam wszystkim łatwiej pogodzić się z tym, że być może morderca nigdy nie zostanie schwytany, choć możliwość taka wydaje się przerażająca, ale Spencer… Spencer nie odzyska spokoju, dopóki sprawa nie zostanie definitywnie zamknięta.

David zaklął cicho, odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.

– Dokąd idziesz? – spytała Reva.

– W jakieś spokojniejsze miejsce. Idę odwiedzić Danny’ego.

Odwiedzić Danny’ego…

Kiedy zatrzymał samochód, istotnie znalazł się wreszcie w spokojnym miejscu. Jeździł podrasowanym mustangiem, który nie zwracał niczyjej uwagi, nie wyglądał jak wrak i był na tyle szybki, by nadążyć za każdym pojazdem, jaki David musiał akurat śledzić. Michael MacCloud zawsze twierdził, że należy kupować wyroby amerykańskie.

Cmentarz nie był daleko. Trzeba było przejechać przez Coconut Grove, minąć od północy dzielnicę Coral Gables i skręcić w prawo, w kierunku śródmieścia Miami. Grób Danny’ego, ozdobiony marmurowym aniołem, mieścił się w centralnym punkcie. David stanął nad nim w zadumie. Był już zarośnięty trawą. Mosiężny wazon, pełen świeżych kwiatów, stał tuż obok kamiennej płyty, na której wyryto imię i nazwisko Danny’ego, jego rangę oraz napis: „Najlepszy przyjaciel, ukochany mąż, pozostanie na zawsze w naszych sercach”.

Chwilami nie mógł uwierzyć, że Danny odszedł.

– Dlaczego nie pogadałeś wtedy ze mną, kolego? – spytał cicho. – Nie powiedziałeś mi nic o tym mordercy, musiałeś wyszeptać jej imię. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdybyś dał mi jakąś wskazówkę.

Usłyszał za sobą delikatny szelest. Nosił pod marynarką rewolwer, ale poczuł instynktownie, że tu, w krainie umarłych, nic mu nie zagraża. Odwrócił się powoli, wyczekująco.

Stał za nim Sly. Sly Montgomery. David nie wiedział dokładnie, ile Sly ma lat, ale był niewątpliwie bardzo stary. Przyjechał na Południe z pierwszymi pionierami, gdy tylko Henry Flager zbudował tu linię kolejową, musiał więc mieć dziewięćdziesiąt kilka lat – jeśli nie przekroczył setki – ale najwyraźniej nie poddawał się wiekowi. Nadal był szczupły i wyprostowany jak struna. Nie stracił włosów. Były białe jak śnieg, ale bardzo bujne. I miał najbardziej przenikliwe niebieskie oczy, jakie David kiedykolwiek widział – z wyjątkiem oczu Spencer. Sly zarobił dość pieniędzy, by przejść na emeryturę i osiąść w dowolnie wybranym miejscu świata, ale tu był jego dom, a praca fizyczna była jego zawodem. Kiedy David był młody, Sly wyznał mu, że zamierza umrzeć przy pracy, i traktował te słowa poważnie.

– Cieszę się, że cię widzę, Davidzie – powiedział Sly, uśmiechając się.

David uniósł brwi.

– Czy spotkaliśmy się tu przypadkiem?

– Oczywiście że nie.

– A więc…?

– Reva powiedziała mi, gdzie mogę cię znaleźć.

– Dlaczego mnie szukałeś? – spytał David, a potem westchnął, raz jeszcze spojrzał na grób i zaczął mówić, zanim Sly zdążył udzielić odpowiedzi na zadane mu pytanie. – Spencer była u mnie. Musiałem jej powiedzieć to samo, co wcześniej powiedziałem tobie. Nie możecie mnie wynająć i kazać mi szukać mordercy Danny’ego. Robię wszystko co w mojej mocy. Musicie w to oboje uwierzyć. Był moim najbliższym przyjacielem i nie trzeba mi płacić za to, że dokładam wszelkich starań.

– Och, przecież ja w to wierzę – powiedział Sly. – I nie przyjechałem tu po to, żeby spytać, czy mogę cię wynająć.

David spojrzał na niego uważnie.

– Nie jest to przecież wizyta towarzyska, bo byś nie składał jej na cmentarzu.

Sly uśmiechnął się szeroko. To nie mogą być jego własne zęby, pomyślał David. Ale bez względu na to, czy miał rację, zęby były idealnie równe.

– Nie przyjechałem w sprawie Danny’ego.

– A więc…

– Przyjechałem, żeby porozmawiać o Spencer.

– Co?

– Chcę cię wynająć, żebyś się nią zaopiekował.

– Dlaczego?

– Myślę, że ktoś ją śledzi. Nie, to nieprawda. Jestem pewien, że ktoś ją śledzi. Tak naprawdę myślę, że ten ktoś próbuje ją zabić.

Jerry Fried, ostatni partner Danny’ego w wydziale zabójstw, bębnił palcami po stole, patrząc z niesmakiem na tytuł zamieszczony na pierwszej stronie „Miami Herald”: W ROK PO ŚMIERCI DZIELNEGO POLICJANTA JEGO MORDERCA POZOSTAJE NA WOLNOŚCI.

Autor artykułu dał się ponieść wyobraźni i rzucił podejrzenia na wszystkich, oskarżając między innymi nieskazitelną panią Huntington, Davida Delgado, połowę mieszkających w mieście przestępców i połowę składu osobowego sił policyjnych.

Jerry jęknął, sięgnął po duży flakon tabletek na nadkwasotę żołądka i wrzucił do ust całą garść, jakby to były cukierki.

To przeklęte zamieszanie wywołał powrót Spencer, pomyślał. Dlaczego nie pozwalają Danny’emu leżeć spokojnie w grobie? Wszyscy wiedzą, że kiedy zginie policjant, jego koledzy wychodzą z siebie, żeby odnaleźć sprawcę. I wszyscy wiedzą, że zdarzają się przestępstwa, których okoliczności na zawsze pozostają niewyjaśnione. Może nie zdają sobie sprawy, ile ich jest, ale wiedzą, że się zdarzają, zwłaszcza w tak wielkim mieście jak Miami.

Znów poczuł pieczenie w żołądku, więc połknął następną garść pastylek. Przeklęta Spencer. Dlaczego nie została w Rhode Island? Tak byłoby lepiej dla wszystkich.

Gene Vichy przeczytał artykuł, siedząc przy śniadaniu w swym klubie i rozkoszując się widokiem kołyszących się na wodzie eleganckich jachtów. Uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. No tak, musiał go pisać jakiś zakłamany dziennikarz. Przedstawił policję jako bandę amatorów. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Społeczeństwo nie zawsze rozumie, na czym polega prawo. Tak było w przypadku jego biednej, zamordowanej żony. Policjanci byli przekonani, że to on ją zabił, ale nie mieli ani cienia dowodu. Prokuratura nie mogła wszcząć postępowania; nie dysponowała niczym oprócz przekonania, że motywem były pieniądze. A jeśli chodzi o Danny’ego…

Biedni gliniarze. Nie mają nawet wyraźnego motywu. W przypadku zamordowania męża lub żony natychmiast zaczynają podejrzewać pozostałego przy życiu współmałżonka.

Spencer istotnie odziedziczyła fortunę w wyniku śmierci męża, ale jakież to miało znaczenie dla kobiety, która już była właścicielką wielu fortun? W grę wchodzić mogła zazdrość. A może kochanek?

Policjanci i tu mieli pecha. Spencer Huntington wydawała się bielsza niż świeży śnieg. Kogo więc mieli podejrzewać? Najbliższego przyjaciela?

A może wszystkich oszustów, których ścigał Danny?

Przyjaciela, wroga… donosiciela?

Zaśmiał się głośno. Wyczuwał instynktownie, że znów dojdzie do awantury.

Ricky Garcia zaklął gwałtownie w swym ojczystym języku, po hiszpańsku, i rzucił gazetę na podłogę.

Merde! Policjanci znów zaczną się go czepiać. Zamykać jego kasyna i prostytutki.

Wszystko przez to, że ta żona policjanta wróciła do miasta i zaczęła rozrabiać!

Jared Monteith nie zdążył tego ranka przeczytać gazety w domu. Zobaczył tytuł artykułu dopiero wtedy, kiedy stanął nad swoim biurkiem. Jeszcze nie zdążył usiąść, gdy zadzwonił telefon. Skrzywił się, podnosząc słuchawkę, gdyż wiedział dobrze, że to żona.

– Czytałeś tę cholerną gazetę? – spytała Cecily piskliwym głosem.

– Tak, właśnie mam ją przed sobą.

– Mówiłam ci, że ta Spencer narobi kłopotów.

– Cecily, przecież ten dziennikarz rzuca podejrzenia na nią!

– I myślisz, że ona się tym przejmie? – parsknęła gniewnie.

– Cecily, Sly mnie wzywa – westchnął Jared. – Nie przejmuj się, zgoda? Muszę lecieć.

Trey Delia przeczytał gazetę w swoim pokoju, w którym unosił się zapach kadzidła. Siedział na podłodze nago, ze skrzyżowanymi nogami, pijąc ziołową herbatę zmieszaną z krwią byka. Dwie młode kobiety, które przyszły przed chwilą, by zaspokoić jego potrzeby, chichotały cicho za jego plecami. Przed nim leżały na talerzu surowe serca kurcząt.

Lepszy byłby jakiś ludzki organ.

Rozumieli to dobrze starożytni. Zjadając wroga, przejmowało się jego siłę. Serce było źródłem odwagi i rozsądku, kości zwiększały sprawność ciała i umysłu.

A teraz jeszcze to…

Wszyscy znów chwycą za broń.

Policjanci dostaną szału. Źródłem całego zamieszania musi być wdowa po Dannym. Spencer, piękna żona. Trey widział jej fotografię. Jasnowłosa, elegancka… Kusząca.

Wetknął do ust serce kurczęcia i zaciągnął się haszyszem. Dziewczęta nadal chichotały.

Spencer…

Jest źródłem kłopotów. Taka ładna. Poważnych kłopotów. Taka blada, szczupła, wytworna.

Ciekawe, jaki mogłaby mieć smak.

Audrey piła kawę i czytała gazetę. Biedna Spencer. Rana, jaką spowodowała śmierć Danny’ego, jest na nowo rozgrzebywana. Oczywiście przyczyniała się do tego sama Spencer, ale było to smutne.

Wzbudzi to niepokój wielu ludzi, niebezpiecznych ludzi, ale Spencer nie zrezygnuje. Audrey znała ją dobrze i w gruncie rzeczy nie miała jej tego za złe.

Zagryzła wargi i czytała dalej.