
Połów. Poetyckie debiuty 2017
- Wydawca:
- Biuro Literackie
- Kategoria:
- Poezja i dramat
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65358-80-6
- Rok wydania:
- 2018
- Słowa kluczowe:
- debiuty
- edycji
- grzegorz
- patryk
- pidzik
- poetyckie
- połów
- przemysław
- rokujących
- sendecki
- smoliński
- wyborem
- zajęli
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Połów. Poetyckie debiuty 2017”
Almanach z wierszami 10 najlepiej rokujących poetów, będących przed debiutem książkowym. W edycji 2017 znaleźli się: Paweł Bień, Maciej Konarski, Patryk Kosenda, Nina Manel, Paulina Pidzik, Jan Rojewski, Krzysztof Schodowski, Grzegorz Smoliński, Przemysław Suchanecki i Katarzyna Szweda. Wyborem oraz redakcją zajęli się Joanna Mueller, Marta Podgórnik oraz Marcin Sendecki.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe
PAWEŁ BIEŃŚWIĘTO OFIAROWANIA[W źrenicy nocy dwie kobiety]
W źrenicy nocy dwie kobiety
zamknięte w samochodzie
jedzą kebab. ciemno. w lusterku
senna budka strażnika parkingu:
wschód serialu. szklany spodek, ciężki dym.
symbol ma przewagę nad rzeczywistością.
[Nie mogąc za bardzo przebierać]
Nie mogąc za bardzo przebierać w okolicznościach, zaczął
tłumaczyć swoją obecność światłem na białe i czarne plamy.
aż wreszcie został – przekład w delcie martwego narzecza.
[Oglądałem telewizję]
Oglądałem telewizję – pokazywali wojnę na Ukrainie
i blondynkę. wszyscy łamali się gestem pojednania.
jej brat spalił się w samochodzie, przed domem.
jej pies merda chwacko ogonem, przed kamerą.
Berlin, wiosna
Tu, gdzie rzucali się jak pisklęta z parapetów,
na drugą stronę, teraz ojciec, piłka, syn i słońce
nad murkiem wyblakłego cmentarza parafialnego.
[W przeddzień wyjazdu]
W przeddzień wyjazdu, na krótko przed północą,
prasowałem koszule. pachniało: białe,
na wieszaku z logotypem nieistniejącego już
domu handlowego Bleyle.
die Kleidung, in der man sich wohlfühlt.
powinno się odchodzić razem
ze swoimi rzeczami, bo przecież
wszystko zasługuje na swój koniec,
choćby bez puenty.
Święto ofiarowania
Przez cały wieczór prowadzą zwierzęta,
przez całe miasto, prowadzą zwierzęta
do swoich salonów, garaży, na balkon.
zasypiają spokojnie przy otwartych oknach.
rano widok na dachy, piramidy i szklanki
miejscowego wyrobu. pytamy o owce prowadzone
ulicami. wszystkie ciała zwierząt zmieniono
w zapach święta krzepnący pod stopami.
dzieci mażą krwią po samochodach i murach,
śmieją się, piszą lepkimi dłońmi.
ale ja znam to wyłącznie z opowieści.
Przywiązanie
Pod moim oknem, od trzech pór roku,
rdzewieje bezpański rower.
[Wschodziły siane]
Wschodziły siane po ostatnich mrozach nasturcje; jesteś ciałem
błękitnym, patrząc w popiół w puencie gestu. a przecież wprost
nad tobą świeciło, co było gwiazdą.
[Tam, gdzie chemia z Niemiec]
Tam, gdzie chemia z Niemiec tanio i czerwone pióropusze
stacji paliw, robię ci tym wierszem sporo miejsca,
choć miało być o zapominaniu.
Pierwszy krok
Wiersze Pawła Bienia ujmują prostotą i powagą. Ich powagę – bez żadnego despektu dla autora – chciałoby się nazwać młodzieńczą, a zatem ufną, uważną, szlachetną, może odrobinę naiwną, lecz pewnie właśnie dzięki temu budzącą taką sympatię. Podobną sympatię budzi ich prostota, ich dążenie do skondensowania kreślonych obrazów w zwartej, dobitnej puencie, a nawet nieco na siłę „uniezwyklający” teksty tryb zapisu (choć w przyszłości może obrócić się w manierę).
Paweł Bień robi dopiero pierwszy krok jako poeta. Sądząc z tego, o czym chce opowiadać i jakie emocje kryją się za pisanymi przezeń wierszami, mam wielką nadzieję, że zajdzie daleko.
Marcin Sendecki
MACIEJ KONARSKINAUKI PRZYRODNICZEObserwacja uczestnicząca
od związków węgla, przewiązek form
fauna wrastała w miasto, nawet gdy miasta nie było.
mówisz, że jakiś bóg (myśląc populacja o strukturze firmy)
rozszerza asortyment, od środków do funkcji,
by wtłoczyć życie w kable, by nadać nową postać iskaniu
i jeśli wniknąć w szczeć pobliskiego siedliska,
można w rytm pulsu wyczuć ruch groupies
za grouponem. zlepionych na obraz, bez podobieństwa.
to o nas i nie każde zamieszkiwać znaczy mieszkać.
czasem tyle, co zaprószyć, zająć drugi brzeg.
wplątać się, pląsać w rytm ruchomych granic.
ich łącza synkopą otwierają pole, miejsce
wśród wymarłych rzędów, których ślady mieszczą gabloty.
wskaż punkty wspólne z przeszklonych powierzchni –
węgiel ich związków, ich węgiel związków.
Teologia stosowana
zwinięte dni i rozejm po wielkich bitwach na dywanie,
bo ciała z plastiku straciły rangę. zwarte były sale,
żar gnieździł się wtedy w żarówkach. popołudniami
katechezy, przekupieni bierzmowaniem klepaliśmy pacierz.
szeptaliśmy nabożnie, lecz szybko, w ślepych kuchniach,
gdzie blaty są lepkie i nie kleją się słowa.
tylko szum świetlówek – migotanie komór,
gdy się zmieniają godziny przyjęć.
moment był duszny jak podział zygoty,
kiedy z wody żywota pobieraliśmy próbki.
tylko zamieszać, spojrzeć pod światło i przejść
od błędnych diagnoz do zwarć na stykach,
aż w żarniku dostrzeże się układ drobin,
nimb zyska fizyczny sens.
Anarchitektura wnętrz
gdzie zza powierzchni wygłuszanej – hałas bytowy,
wykarmi się i deweloper skończony,
a na architekturę poczeka. w tej dzielnicy
ciało przy ciele zamieszkuje, nie mieszka,
nie dostrzegając celi mierzonej w dioptriach.
dla adaptacji dobiera niepokój, nie pokój.
jego zabudowa nie zna sutereny,
co ledwie mogę wywęszyć z obostrzeń,
gdy problem rozbić o pozycję w stadzie –
miedzę, zza której pobudzi mój układ nagrody
złudzenie ściany, byle przepierzenia
roszczącego sobie prawo do znaczenia
czasu. zawartość wabi
się domostwo. przyjęta za wartość, bawi
się okostną, jej wilgoć
podciągana od posadzki wzdłuż naroża,
ćmi bliżę moją powłoką –
tępym narzędziem dla technik wyjścia.
Plądrofonia
postrzec ramiona przez pryzmat światła,
gałąź sprowadzić do miąższu lub pestek. nigdy obrzeży.
badania wykażą, że duch jest przetworem z materii,
że jątrzy po trzy na styku powierzchni. tych jeszcze nie znamy,
ale znów się jej przyglądam, gdy przegląda się w lustrze,
jedynie zmniejszając interwały, miejsca pomiędzy szańcami.
jeśli pamiętasz stare płyty, z nich szczep zmutuje
w ślinę, na peryferiach spierzchłych ust
w słowo. tok
obrócony w przemyt poza granice melodii,
gdzie nagie staną się dziąsła, jak naga jest stopa
zwrotu. o ciele nie ma mowy.
mowa nie staje się ciałem.
Dla zrozumienia istoty laktacji
dany jest moment, który wypiera wrzawa,
i więźnie w gardle tłuszczy to, co miotano w kocioł.
dane niech będzie też ciało o masie m,
rzucone ukośnie, odbite sprężyście od dna
reperkusji, a zatrze światłocień w rozkładzie akcentów,
gdy nie dostrzegasz już tła poza pierzeją.
w parterze wietrz, skąd wydziela się pokarm,
poprzez fleksję z mąki, deklinację z plew, i niech będzie oddalony
sposób, w jaki megafon zniekształca głos.
niech będzie oddalona mamka, niebyła,
nie doszła, nazbyt pieszczona ręką rynku.
znajdź wartość m, dla której zostaniesz objęty poczęciem
na mocy gwałtu, tuż pod kreską, w transakcji wiązanej.
czyj tlen, czyj rachunek określi pozycje?
Neosecesja / Nie o secesji
(I)
wciąż odległa, gnie się w rozszczepionym świetle,
a sen jeszcze skropliną, dżdży i spływa po szyi
w bluszcz, owija ciało niby macierzyństwo
i chciałbym złudzenia, że geometria nie ma skazy,
gdy co dzień jest tracona w jedzącej cokolwiek,
wpatrzonej w zawieszeniu, nie dla uwiecznienia
w scenie rodzajowej. przez zbytek czułości
w ruchu widelca, odlanego zgrubnie z polipropylenu,
chciałbym złudzenia skazy już poza geometrią.
z perspektywy, jaką zapewnia mi rząd
podmiejskich garaży z rzędem latarń, myślę o wykresach
i obnaża się trend w przebiegu krzywej.
a ona, na powrót senna, zgrzebnie się okrywa,
powtarza bezwiednie jedno tylko słowo,
(II)
które ością w gardle
porasta, robiąc użytek z negatywnej przestrzeni.
Płyn nie
dopuścić i zamieszkać. rozpuścić, zamieszać i zażyć.
ciało jeszcze w ciszy, jeszcze cieszy,
jeszcze jak na dnie naczynia
pomiędzy okiem a wydatnym kształtem
zewnętrza. już całe dnie
nie znika grymas po tamtej osobie,
choć dane przecież było > łączenie gsm <
jak temu ziomkowi, który kiedyś nie wrócił
z tripa. stosunek tlenu do azotu przerasta
mój stosunek do tlenu, jego tonu, do okręgu,
który węglem stoi, za węgłem leży.
oddać nie mniej, niż zabrać.
cezarowi, co cesarskie,
strefie – co deoksyrybonukleinowe.
Życie jest nowelą
do ustawy o prawie karnym, jego okno
wciąż jeszcze oknem inwentarskim,
bo jest tym, do czego daje się sprowadzić.
sprowadza się do tego, o co zabiega
właśnie teraz, zbiegając w dół klatki,
plącze, ale nie gubi wzroku w duszy
schodów, gdy ogniskuje na sobie matrycę
i więzi w kadrze. jego okno wciąż jeszcze na tapecie,
a awatar wysunięty o linijkę kodu
osuwa się w tekst ujednolicony.