Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Polska. Polacy i suwerenność

Polska. Polacy i suwerenność

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-835-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Polska. Polacy i suwerenność

Profesor Ryszard Legutko, filozof, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i czynny polityk proponuje współczesnym Polakom głęboką refleksję na temat suwerenności.

Nawiązując do bolesnej historii naszego kraju podkreśla jak trudne jest, w epoce określanej jako czasy wolności, zachowanie niezależności w myśleniu i działaniu. Stara się również odpowiedzieć na pytanie, dlaczego polska suwerenność jest ciągle zagrożona.      

Książka jest zbiorem tekstów publikowanych i wygłaszanych  w różnych miejscach przez ostatnich kilka lat. Proponowana publikacja jest nie tylko wnikliwym i krytycznym opisem stanu rzeczy, ale powinna stanowić także inspirację do zmian w sposobie myślenia i rozumienia podejmowanego problemu.

Polecane książki

Romans baletnicy Bronte Bennett i włoskiego milionera Luki Sabbatiniego był gorący, lecz krótki. Luca porzucił ją już po pół roku, z niezrozumiałych powodów. Nie zdążył dowiedzieć się, że zostanie ojcem. Po dwóch latach spotykają się ponownie. Ona nadal nie wie, dlaczego ją opuścił, a on nie wie nic...
Janusz Rolicki, mistrz wywiadów rzek, autor słynnej "Przerwanej dekady" sprzedanej w milionowym nakładzie, po raz pierwszy sam udziela biograficznego wywiadu rzeki. W bardzo szczerej rozmowie z Krzysztofem Pilawskim opowiada niezwykłą historię swego życia, ujawniając zaskakujące fakty: - w 1942 r...
Język angielski - poziom B2 Niezależnie od tego, czy angielski jest twoim pierwszym, drugim czy nawet trzecim językiem, nowa, globalna gospodarka cyfrowa sprawia, że umiejętność sprawnej komunikacji w tym języku nigdy dotąd nie była tak istotna, zarówno dla ciebie, jak i dla twojej firmy. Książka d...
W pracy omówiono zastosowanie badań marketingowych z perspektywy korzyści, jakie przynoszą one w praktyce marketingowej, a także w tworzeniu strategii firmy i budowaniu przewagi konkurencyjnej produktu. Opracowanie dostarcza niezbędnej wiedzy metodologicznej, która przygotowuje Czytelnika do fachowe...
Książka jest poświęcona zagadnieniom finansów publicznych, z uwzględnieniem aktualnych wyzwań stojących przed nimi. Omawia system obowiązujących podatków i opłat stanowiących dochody państwa i jednostek samorządu terytorialnego. Problematyka finansów ujęta została tak z punktu samego systemu fin...
Jordan Everette, jeden z szefów koncernu naftowego, uważnie obserwuje nową sekretarkę. Jest zbyt seksowna i zbyt profesjonalna. Postanawia uwieść piękną Jane i w ten sposób poznać prawdę o niej. Nawet mu do głowy nie przychodzi, że Jane została tu przysłana z tajną misją i że to ona próbuje odkryć p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ryszard Legutko

Strona redakcyjna

Projekt okładki:

Miłosz A. Lodowski

Korekta i łamanie:

www.wydawnictwojak.pl

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-835-5

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:wydawnictwom@wydawnictwom.pl

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Tomik niniejszy zawiera teksty publikowane i
wygłaszane w różnych miejscach przez ostatnich kilka lat. Zachęcony do ich
publikacji, z przyjemnością wyraziłem zgodę, ponieważ myślę, że podnoszą
one sprawy ciągle aktualne i naglące. Z nich jedna jest najważniejsza i
ona przewija się we wszystkich tekstach. Ona też — jak twierdzę — ujawnia
główny problem, przed którym stoi Polska. Jest to problem suwerenności —
suwerenności narodu, państwa, umysłu. Brak suwerenności tkwi u źródła
większości naszych kłopotów, jej odzyskanie zaś stanowi warunek pomyślnej
przyszłości Polski. Mam nadzieję, że w tekstach Czytelnicy znajdą nie
tylko krytyczny opis stanu rzeczy, ale także inspirację do zmiany na
lepsze.

Ryszard Legutko

O polskiej tożsamości

Tożsamość polska nie ma się dobrze, choć zapewne mogła
mieć się jeszcze gorzej, zważywszy na straszliwą historię polskiego
narodu. Kłopoty naszej tożsamości biorą się stąd, że jej dziejom nie
towarzyszył rozwój państwa polskiego. Zwykle tak bywa, że wspólnota wie
więcej o sobie i ma mocniejsze poczucie własnej wartości, jeśli dysponuje
politycznymi narzędziami, którymi swoje istnienie może potwierdzać i
rozwijać. Takim narzędziem jest przede wszystkim państwo. Ale słabość
państwa bywa czasami nie przyczyną, lecz skutkiem słabej tożsamości.

Upadek I Rzeczypospolitej był poprzedzony atrofią
poczucia wspólnoty, wspólnego losu i wspólnego interesu. Dzieje I
Rzeczypospolitej to zawstydzający przykład samonapędzającej dezintegracji.
Samo nazwanie tego tworu politycznego rzecząpospolitą, czyli rzeczą
wspólną, jest nieuprawnione. Może ów twór miał różne dobre strony, ale
jednej na pewno nie miał. Nie miał rzeczy wspólnej, ani jako naród, ani
jako państwo. Dlatego przestał istnieć.

Później już w romantyzmie próbowano dorobić tożsamość
przeszłości. Pisano, że specyfiką („prawością”, jak to nazywał Joachim
Lelewel) polskiego narodu był republikanizm, gminowładztwo, wolność i
kilka pokrewnych idei. Trudno o bardziej rozmijającą się z prawdą
charakterystykę I Rzeczypospolitej: znajdowano godne nazwy dla czegoś, co
w istocie było polską chorobą.

Ale romantycy, będąc na bakier z przeszłością narodu,
odegrali rolę niezmiernie pozytywną w nadawaniu sensu jego teraźniejszości
i przyszłości. To oni wykreowali zarys nowej polskiej tożsamości, i chwała
im za to. Nadali polskiej historii sens, którym Polacy żywią się do tej
pory. Wielka literatura, a także inne dziedziny twórczości — co wiemy —
odegrały u nas rolę analogiczną do tej, jaką gdzie indziej odgrywała
polityka. Powstanie listopadowe okazało się narodowotwórcze nie z powodu
samego przedsięwzięcia militarnego, lecz z jego obrazu u Mickiewicza,
Mochnackiego, Słowackiego.

Ale równocześnie polska literatura — romantyczna i
nieromantyczna — uporczywie notowała polską słabość. Od Mickiewicza,
Norwida, Józefa Korzeniowskiego, poprzez Sienkiewicza, Prusa,
Wyspiańskiego, Reymonta, Żeromskiego pojawia się w różnych wariantach
jeden wątek: Polacy nie potrafią się zorganizować, ich instytucje są
niesprawne, zamysły gospodarcze nie odnoszą sukcesów, a duch obywatelski
wyraża się wyłącznie w retoryce. Wokulski i Borowiecki to samotnicy
zmagający się mniej lub bardziej niemoralnie z amorficznym i impotentnym
polskim otoczeniem, by wreszcie przegrać swoją walkę i wycofać się w
samotność.

O tym wątku pryncypialnie krytycznym warto pamiętać.
Nasze współczesne narzekania na słabości ducha organizacyjnego odnoszą się
do czegoś, co trwa od wieków. Tę złą polską cechę opisywali wszyscy nasi
najwięksi pisarze. „Uczmy się od innych” — mówili nam. „Uczmy się od
Niemców, Żydów, Anglików”. Opowiadano nam historie o Polakach, którzy
przebywając wśród obcych, wykazywali się sprawnością, oraz o Polakach,
którzy wśród swoich ponosili klęskę. Były to wszystko historie mające nas
pobudzić do jakiegoś wielkiego odbicia się od tej mizerii życia w
poddaństwie politycznym i mentalnym, w którym znaleźliśmy się z własnej
winy. Ale to odbicie przesuwało się ciągle na przyszłość.

Wreszcie wybuchła Niepodległa, czyli II
Rzeczpospolita. Korzystając z sytuacji zewnętrznej, sami wywalczyliśmy
niepodległość na polach bitewnych, w rozgrywkach politycznych i w
dyplomacji. Ziściło się wspaniałe marzenie wypowiedziane w wielkiej
twórczości romantycznej. Polacy odzyskali Warszawę, Kraków, Lwów, Wilno,
Grodno, Poznań oraz inne piękne miasta i regiony Rzeczypospolitej.
Stworzyli państwo, które miało wiele słabości, głównie w mechanizmach
politycznych, lecz było państwem rzeczywistym, to znaczy posiadającym
dobrą administrację, niezłą gospodarkę i dobre szkolnictwo oraz
kształtującym z sukcesem cnoty obywatelskie i patriotyczne. Państwo to
zmiotła z powierzchni ziemi apokalipsa drugiej wojny i komunizmu, ale też
dzięki niemu okazaliśmy się zdolni do oporu przed największym wrogiem w
naszych dziejach.

Po drugiej wojnie historia zaczęła się od początku.
Nowe władze uznały, że trzeba stworzyć inne społeczeństwo i nadać mu
zupełnie nową tożsamość, niemającą wiele wspólnego z tym, czym Polacy byli
w przeszłości. Zamiar ten się nie udał, lecz kontynuując dzieło
zniszczenia, dodał do starych kłopotów tożsamościowych nowe, niwecząc tę
dobrą robotę, jaką udało się osiągnąć II Rzeczypospolitej. Gdy powstawała
III Rzeczpospolita, jej główni architekci chcieli powtórzyć pomysł z 1945
roku, tyle że za pomocą środków miękkich i dla innych celów. Oni też
dążyli do tego, by nowe liberalno-demokratyczne społeczeństwo III RP miało
nową tożsamość, zrywając ze starą, która była — jak dowodzili —
anachroniczna, niebezpieczna i szkodliwa. W tym swoim przedsięwzięciu
znaleźli wsparcie w ideologii europejskiej i w europejskich instytucjach,
które także planowały stworzyć nowe społeczeństwo i nową tożsamość, tyle
że w skali kontynentu. Poddając się bez reszty Unii Europejskiej, mieliśmy
— wedle tej samej koncepcji — większe szanse stać się nowymi Polakami.

Te pomysły też się nie udały, bo udać się nie mogły.
Ale kłopoty tożsamościowe nie znikają, a nawet z powodu niewczesnych
pomysłów kreatorów nowej polskości stają się coraz poważniejsze.
Dzisiejszy Polak (co oznacza większość rodaków) jest więc istotą niepewną
siebie, zakompleksioną, niemającą własnego zdania w żadnym z wielkich
problemów dzisiejszego świata, a nawet uważającą posiadanie takiego zdania
za godne nagany zuchwalstwo. Dekady tożsamościowego recyklingu nie mogły
pozostać bez widocznych skutków.

W III RP poczucie wspólnoty nie zostało odbudowane.
Nie ma ani jednego podstawowego celu, który nadawałby polskiemu narodowi i
polskiemu państwu jednoczący sens — ani wyobrażenie polskości, ani
konstytucja, ani edukacja, ani aspiracje międzynarodowe, ani polityka
historyczna, ani kultura. Jedyne, co cieszy się szeroką zgodą, to nasze
uczestnictwo w Unii, lecz tylko na poziomie ogólnych deklaracji; plany
bardziej konkretne dotyczące Unii już nas dzielą. We wszystkich tych
rzeczach różnimy się zasadniczo, i to nie odnośnie do konkretów i sposobów
działania, ale na poziomie tożsamościowym. Za tymi różnicami idzie inne
rozumienie polskości, polskiego narodu i państwa polskiego.

Cóż więc robić? Jak odbudować to, co w ciągu czterech
wieków nawet nie zdążyło dojrzeć i okrzepnąć, a czego słabość była jednym
z głównych źródeł naszych kłopotów i klęsk? Jest chyba tylko jedna
racjonalna i realistyczna odpowiedź. Narzędziem odbudowy i wzmacniania
polskiej tożsamości musi być państwo. Nie chodzi wyłącznie o państwo
sprawne — ta tak ważna cecha wydaje się na razie ciągle trudna do
osiągnięcia — nie tylko o państwo dbające o system szkolnictwa gwarantujący
patriotyczne i obywatelskie wychowanie — co jak na razie spotyka się z
niechęcią rządzących i wściekłym oporem dużej części elit. Chodzi o
państwo, które by wprzęgło większość Polaków w jakieś wspólne
przedsięwzięcie, pozostające wspólnym mimo zmiany rządów i mimo
dziesiątków innych konfliktów partyjnych i światopoglądowych.

Takie budujące czy wzmacniające tożsamość zabiegi są
możliwe, choć musi być do tego odpowiednia atmosfera sprzyjająca narodowym
aspiracjom oraz stosowny do tego stan mobilizacji. Pewne szanse mieliśmy w
roku 2005, ale skończyło się to wywołaną przez Platformę Obywatelską zimną
wojną domową rozdzierającą Polskę tak głęboko, jak jeszcze się nie
zdarzyło od okresu narzucania nowego ustroju przez komunistów po wojnie.
Gdybym miał wskazać możliwe sytuacje, które mogą doprowadzić do
jednoczącej mobilizacji, to wymieniłbym dwie. Realizacja pewnej wersji
scenariusza węgierskiego: kraj zostaje doprowadzony do tak katastrofalnego
stanu, że działanie sanacyjne zyskuje potężne wsparcie większości narodu i
w wypadku choćby umiarkowanego sukcesu czyni pewne zmiany tożsamościowe
nieodwracalnymi. Druga możliwa sytuacja to szeroki bunt wobec rosnącej
arogancji unijnej, powodujący wzrost samodzielności politycznej i potrzebę
szukania własnych pomysłów na zmiany.

Możliwe też, że polska tożsamość będzie się powoli i
spontanicznie rozwijała wraz ze stopniową sanacją państwa bez żadnych
ekstraordynaryjnych kryzysów wewnętrznych i zewnętrznych. Taki scenariusz
byłby najkorzystniejszy, choć na razie wydaje się najmniej prawdopodobny.

Myśleć suwerennie

Prezydent Lech Kaczyński zwykł powoływać się na takie
twierdzenie o Polsce: „Jesteśmy krajem jednocześnie zbyt dużym i zbyt
małym; zbyt dużym, by odgrywać rolę kraju małego, i zbyt małym, by
odgrywać rolę kraju dużego”. To jedna z prawd, które opisują trudność
polskiej sytuacji. A sytuacja ta jest niezwykle trudna i była trudna od
dłuższego czasu.

Gdyby spojrzeć na historię Polski ostatnich kilku
stuleci, to można wpaść w głębokie przygnębienie. Z mocarstwa
europejskiego weszliśmy w fazę kompletnego upadku i nieistnienia państwa
polskiego. Później w roku 1918 to państwo odzyskaliśmy, by je znowu
stracić, a wraz z nim połowę terytorium oraz wiele milionów obywateli,
domy, zabytki, kulturę materialną. Po roku 1945, gdy połowa świata
triumfowała, my popadliśmy w kolejne nieszczęście — komunizm. Uzyskaliśmy
niepodległość w roku 1989. W istocie zatem przez ostatnie stulecia tylko
dwie daty oznaczają dla nas triumf — 1918 oraz 1989. Triumf pierwszy trwał
dwadzieścia lat. A co zrobiliśmy po roku 1989?

Nie trzeba być wnikliwym badaczem, by stwierdzić
rzeczy oczywiste: mimo wielu indywidualnych sukcesów w karierach życiowych
Polacy nie czują się dobrze w nowej rzeczywistości, nie mają przekonania,
że ich kraj coś znaczy w dzisiejszym świecie, nie widzą siebie jako
ważnych dla tego świata. Nie mamy dobrych szkół, nasza nauka i technologia
też nie spisują się najlepiej, przegrywamy ważne sprawy w polityce
zagranicznej. Infrastrukturą — mimo unijnych pieniędzy — ciągle ustępujemy
wielu krajom. Państwo polskie jest słabe, przerośnięte, niezdolne do
energicznego działania. O jego niemocy tak boleśnie przekonaliśmy się w
roku 2010.

Specjalnie zacząłem od przypomnienia przygnębiającego
obrazu ostatnich stuleci, bo one rzucają, jak sądzę, sporo światła na
polską duszę. Powierzchowna pamięć historyczna jest krótka, lecz istnieją
zawsze głębsze pokłady historycznej świadomości czy nawet podświadomości.
Z takim doświadczeniem, jakie mamy, trudno sobie wyobrazić, by polska
dusza dawała się porównywać z amerykańską czy angielską. Amerykanie
wprawdzie przegrali w Wietnamie, a Anglicy stracili imperium, lecz ich
dusze nadal cechują się wielką pewnością siebie. Jak ktoś nie lubi mówić o
duszy narodowej, to może mówić o państwach czy rządach, które są emanacją
tamtych społeczeństw i odgrywają ważną rolę w dzisiejszym świecie,
stawiają swoje cele, walczą o nie, mogą się przeciwstawiać innym i starać
się tworzyć własną opowieść.

Polacy tego nie mają i trudno się temu dziwić. Po
takich przejściach, jakie mieliśmy, to i tak cud, że jeszcze istniejemy.
Narzuca się jednak wniosek, że zachodzi jakiś związek między marnymi
naszymi osiągnięciami po roku 1989 a stanem polskiej duszy, czy — mówiąc
bardziej konkretnie — między lichością III RP a polskimi postawami
wytworzonymi przez stulecia bolesnych i frustrujących doświadczeń. Mówi i
piszę się ostatnio wiele o tym, że Polska ma mentalność krajów
postkolonialnych, czyli brak wiary we własne siły i brak samodzielności.

Tę mentalność po roku 1989 wzmocniły dwa czynniki:
jednym z nich było wejście w europejskie struktury polityczne, drugim —
procesy globalizacyjne. I jedno, i drugie utrwaliło w nas nawyk, że należy
się poddawać toczącym się procesom, bo, po pierwsze, i tak nie jesteśmy w
stanie ich zmienić, a po drugie, poddając się im, tylko na tym
skorzystamy, ponieważ upodobnimy się do tych, którzy te procesy tworzą. W
obu przypadkach stało się to przy hałaśliwej aprobacie dużej części
naszych elit, co niestety świadczy o tych elitach jak najgorzej.
Pogłębiały one w nas mentalność niesuwerenną sprawiającą, że wolimy być
kibicami, a nie graczami.

Wejście do Unii traktowaliśmy jako wehikuł, który nas
zawiezie do świetlanej przyszłości cywilizacji nowoczesnej, główny zaś
wysiłek był włożony w to, by możliwie wiernie wypełniać wszystkie
zalecenia i dyrektywy. Kluczem do przyszłości i obowiązkiem nowoczesnego
Polaka stała się — przepraszam za słowo — implementacja. Potoczna mądrość
głosiła, że im bardziej będziemy implementować, czyli wprowadzać w życie
wszelkie europejskie wskazówki, tym szybciej wejdziemy do grona
europejskiej elity politycznej. Podobne myślenie rodziły procesy
globalizacyjno-modernizacyjne. Traktowano je jako obiektywnie realizujący
się scenariusz, w który trzeba się wpisać, bo inaczej będzie się
zmiecionym i zmarginalizowanym.

W ten sposób skazywaliśmy się coraz bardziej na bycie
podrzędnym aktorem w jakimś wielkim spektaklu polityczno-cywilizacyjnym,
który nie powstał dzięki nam, który nie myśmy wymyślili i reżyserowali.
Nam pozostała rola statystów. Kto zaś się przeciw temu w Polsce buntował,
na tego spadały razy i Niagara inwektyw: że nie rozumie świata, że jest
nacjonalistą, że żyje w wieku dziewiętnastym, że za niego trzeba się
wstydzić przed światem. Można było odnieść wrażenie, że bycie statystą w
dzisiejszym świecie to szczyt marzeń wielkiej liczby Polaków i ich
najbardziej elokwentnych przedstawicieli.

Jeśli takie nastawienie będzie nadal trwało, to
znikniemy z Europy, nie w tym sensie, jak w wieku osiemnastym, lecz
staniemy się kimś, kogo istnienia się nie zauważa. Przyzwyczailiśmy
naszych partnerów do tego, że nie mamy własnego zdania, a nawet jak mamy,
to i tak można nas ograć, a my specjalnie nie protestujemy. Możemy zniknąć
w tym znaczeniu, że nie będziemy mieli żadnego wpływu na to, co się dzieje
w jakiejkolwiek sferze rzeczywistości. Polak, czyli kto? Takie pytanie
będą sobie zadawali przedstawiciele innych narodów, gdy usłyszą, że ktoś
jest Polakiem.

Aby tak się nie stało, należy zerwać z dotychczasowymi
nawykami i absurdalnym przekonaniem, że płynięcie z głównym nurtem jest
korzystne dla Polski. Po traktacie lizbońskim sytuacja takich krajów jak
Polska wyraźnie się pogorszyła, ponieważ straciliśmy możliwości blokujące.
Ale możliwości zmiany ciągle istnieją. Zerwanie z dotychczasowymi
postawami powinno następować w wielu dziedzinach, tak aby wytworzyła się z
czasem — możliwie szybko — postawa myślenia suwerennego wypierającego
myślenie niewolnicze. Płynięcie z głównym nurtem, jeśli kiedykolwiek miało
dobre skutki, to wyczerpało już swoje możliwości. Wszystko, co dzięki
niemu mieliśmy osiągnąć, już osiągnęliśmy. Teraz trzeba się przygotowywać
do myślenia suwerennego.

Co będzie oznaczało zerwanie z myśleniem
niesuwerennym?

Po pierwsze — i to jest najłatwiejsze — wyznaczenie
takich dziedzin, gdzie nie jesteśmy skazani na „implementację” i gdzie
można myśleć twórczo. Takimi dziedzinami jest edukacja i nauka. Po dwóch
dekadach niszczenia tego, co jeszcze zostało dobrego z polskich szkół,
niszczenia w imię europejskości i nowoczesności, będzie niezmiernie trudne
odwrócenie tego kierunku, ale to jest możliwe. Tutaj wrogiem dobrych szkół
jesteśmy my sami, nie zaś Unia czy globalizacja. Tutaj mamy władztwo.
Jeśli z niego skorzystamy, to będzie niezmiernie dobry sygnał, że coś się
zmienia. Szkoły utrwalające myślenie niewolnicze są ważną częścią tego
systemu, a reformy PO w zakresie edukacji takie myślenie dodatkowo
wzmocniły. Zmiana, która — mam nadzieję — się dokona, będzie bolesna, bo
podważy najbardziej utrwalone schematy myślowe, jakie hodowaliśmy przez
ostatnie półwiecze.

Po drugie — i to jest trudniejsze — trzeba wydzielić
te dziedziny w relacjach międzynarodowych, gdzie nasze interesy rozmijają
się w istotnych aspektach z dominującym myśleniem i dominującymi
interesami. To one powinny stać się głównymi celami polskiej polityki. Dwa
obszary przede wszystkim przychodzą na myśl: energetyka oraz relacje
Europa-Rosja. Obszarem trzecim jest kształt Unii Europejskiej, który się
formuje i w którym takie kraje jak Polska mają coraz mniej do powiedzenia.
O ile dwa pierwsze problemy jakoś dotarły do świadomości Polaków, o tyle
ten ostatni w ogóle nie. Dokąd sprawa kształtu Unii nie stanie się jednym
z wielkich polskich tematów politycznych, nie widzę szans na jakąś wielką
zmianę w naszym nastawieniu do świata. Bezrefleksyjna wiara w Unię to u
nas jeden z głównych powodów myślenia niesuwerennego.

Po