Strona główna » Obyczajowe i romanse » Portret damy

Portret damy

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1342-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Portret damy

Panna Amethyst Dalby podczas swojego pierwszego sezonu doznała bolesnego zawodu. Narzeczony Nathan Harcourt niesłusznie oskarżył ją o zdradę i zerwał zaręczyny. Poprzysięgła sobie wówczas, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie zależna od żadnego mężczyzny. Po dziesięciu latach jako właścicielka posiadłości i przedsiębiorstw cieszy się upragnioną wolnością. Pewnego razu spotyka w Paryżu dawnego narzeczonego. Nathan popadł w niełaskę ojca i jest zmuszony zarabiać na życie jako malarz. Amethyst postanawia napawać się jego upokorzeniem i zamawia portret…

Polecane książki

Mechanizm działania jest prosty: Nauczyciele muszą wystawiać oceny, a że przepytywanie zajęłoby horrendalnie dużo czasu, to z dużą dozą skwapliwości robią uczniom kartkówki, które, jak wiadomo, przysparzają uczniom negatywnych ocen. My musimy się bronić przed złymi ocenami. Nie wiesz jak to zrobić? ...
Najlepsza brytyjska książka dla dzieci w roku 2014! Ciotka Alberta to najstraszniejsza ze wszystkich cwanych ciotek, jakie chodziły po ziemi. Nosi czapkę myśliwską, pali fajkę i ma oswojoną bawarską sowę górską. A do tego zamierza pozbawić majątku swoją bratanicę Stellę! Czy jest ktoś, kto przyjdzie...
Pewnej burzliwej nocy do Piotra Wolskiego przybywa młoda Rosjanka – Nadia Prokotov. Mężczyzna zaskoczony porą niecodziennej wizyty każe jej się wynosić. Jednak słowa, które słyszy przez zamknięte drzwi sprawiają, że zaczyna on rozumieć, jak wiele ich łączy. Stare niedokończone rzeczy, o...
Autorzy jednego z najpopularniejszych fanpejdży naukowych (Crazy Nauka) – Piotr i Ola Stanisławscy – w lekki i pełen humoru sposób rozbierają na części pierwsze najpopularniejsze mity związane z nauką. Sprawdzają, jakie błędy się w nich kryją i dlaczego tak wielu ludzi, wbrew twardym danym, wciąż w ...
Trening ortograficzny – przygotowany z myślą o uczniach klas czwartych. Służy on utrwaleniu pisowni wyrazów i umiejętności stosowania zasad ortograficznych. Ze słownictwem użytym w ćwiczeniach czwartoklasiści mają do czynienia w codziennej praktyce szkolnej, a podjęta w tekstach tematyka jest bliska...
Niniejsza publikacja oprócz życiorysu, kalendarium, wykazu oraz omówienia niektórych projektów ojca, zawiera jego wspomnienia o miasteczku Łuczaj, gdzie się urodził i spędził swoje dzieciństwo, o pracach konserwatorskich prowadzonych na zamku w Trokach, o największym swoim dziele – rekonstrukcji...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Annie Burrows

Annie BurrowsPortret damy

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Madame, je vous assure… Zapewniam, że nie ma potrzeby sprawdzać pomieszczeń kuchennych.

– Mademoiselle – poprawiła stanowczo Amethyst, zdążając w stronę kuchni, pomimo obietnic Le Bruna.

– Czy apartament pani nie odpowiada?

– Pokoje, które dotychczas obejrzałam, są zadowalające – przyznała i przechyliła czujnie głowę, nasłuchując. Do jej uszu zza kuchennych drzwi dobiegały odgłosy tłuczonej zastawy.

– To – wyjaśnił monsieur Le Brun, prostując plecy, jakby postawa ciała miała dodać słuszności jego słowom – jest problem bardzo błahy.

Amethyst otworzyła drzwi i zobaczyła pomywaczkę, płaczącą nad stertą potłuczonych talerzy, i dwóch mężczyzn w trakcie gwałtownej kłótni.

– Ten w fartuchu to szef naszej kuchni – powiedział jej do ucha monsieur Le Brun. – Ma on opinię artysty, a kazała mi pani zatrudniać tylko najlepszych. Ten drugi zaś to awanturnik, którego moim zdaniem należy wyrzucić. Jeżeli pani pozwoli – dodał znacząco – załatwię tę sprawę. Do tego przecież mademoiselle mnie zatrudniła.

– Świetnie, monsieur, proszę się tym zająć – odrzekła, patrząc na tamtych dwóch z odrazą. – Udam się tymczasem do swojego pokoju i dopilnuję rozpakowywania bagaży.

– Przyjdę później i złożę pani sprawozdanie, gdy już uporam się z tym problemem – oznajmił Le Brun i złożył ukłon, w którym wyczuła szyderstwo.

– Mógł równie dobrze pokazać mi język – powiedziała gniewnie Amethyst, znalazłszy się w pokoju swej towarzyszki podróży, Fenelli Mountsorrel.

– Nie sądzę, by chciał to zrobić, bo straciłby pracę – odrzekła pani Mountsorrel. – Może nie powinnaś go tak prowokować.

– Gdybym go nie prowokowała – obruszyła się Amethyst, zdejmując porywczym gestem kapelusz – byłby zapewne jeszcze bardziej nieznośny. Rozkazywałby nam tak, jakbyśmy to my były jego służącymi, a nie na odwrót. Jest jednym z tych mężczyzn, którzy sądzą, że kobiety nie potrafią się niczego nauczyć.

– Niektóre z nas – rzekła ze smutkiem jej towarzyszka – chętnie widziałyby koło siebie dużego silnego mężczyznę, ale nie po to, by mówił jej, co ma robić… Ale by mogła się na jego ramieniu wesprzeć.

Amethyst powstrzymała się od złośliwości. Miała ochotę zapytać, co dobrego dała taka postawa Fenelli. Odpowiedź była prosta: nic. Została na świecie sama i na dodatek bez grosza.

– Trudności sprawiają – powiedziała, zdjąwszy rękawiczki i poprawiwszy włosy – że dowiadujemy się, z jakiej gliny nas ulepiono… A ty i ja, Fenello, jesteśmy ulepione z takiej gliny, że niepotrzebny nam żaden dominujący, nieodpowiedzialny i nieznośny mężczyzna, który by dyktował, jak mamy żyć.

– A mimo to – upierała się Fenella – nie odbyłybyśmy tak dalekiej podróży, gdyby nie…

– Gdybyśmy nie zatrudniły mężczyzny, by zajął się co bardziej męczącymi stronami wojażu.

– Nie wszyscy mężczyźni są źli – upierała się Fenella z westchnieniem.

– Sądzę, że mówiąc tak, masz na myśli swojego ukochanego zmarłego Fredericka. No cóż, śmiem twierdzić, że skoro tak bardzo go kochałaś, musiałaś dostrzegać w nim coś dobrego.

– Miał swoje wady, nie mogę zaprzeczyć. Ale brakuje mi go i żałuję, że nie żyje i nie może zobaczyć, jak rośnie nasza Sophie.

– A jak teraz Sophie się czuje? – zapytała szybko Amethyst.

Zmieniła temat, bo nie chciała sprawiać przykrości Fenelli. Prawda bowiem była taka, że jej mąż roztrwonił spadek, żyjąc ponad stan i lekkomyślnie inwestując. Po jego śmierci została bez grosza i nigdy nie pozwalała powiedzieć na świętej pamięci męża złego słowa. Co więcej, sama musiała wychowywać córkę.

– Sophie była bardzo blada, gdy Francine ją kładła do łóżka – odrzekła Fenella, marszcząc brwi.

– Jestem pewna, że zaraz po drzemce i lekkim posiłku będzie pełna energii i wesoła. Tak jak zwykle.

Opuściwszy Stanton Basset, po dziesięciu milach zorientowały się, że Sophie cierpi na nudności spowodowane kołysaniem powozu. Siadała raz tyłem, raz przodem, otwierały okienko, ale nic nie pomagało. W związku z tym podróż trwała dwa razy dłużej, niż zaplanowały, gdyż po każdym dniu jazdy musieli się zatrzymywać na dzień odpoczynku. Niepokoiło to bardzo monsieur Le Bruna, który był odpowiedzialny za organizację przedsięwzięcia, a także miał we Francji prowadzić negocjacje handlowe. Obawiał się, że wskutek spóźnienia straci ona niejedną okazję ekspansji na rynek francuski. Amethyst nie przejmowała się tym zbytnio, zwłaszcza że dostała już sporo listów od francuskich kupców.

Pogrążona w myślach, usłyszała wyjątkowo natarczywe pukanie. Zaraz potem drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył monsieur Le Brun, informując ją, że problem w kuchni jest poważniejszy, niż się spodziewał. Szef kuchni bowiem oświadczył, że nie mając odpowiednich produktów, nie może przygotować posiłku godnego gości, którzy spędzają właśnie swój pierwszy wieczór w Paryżu.

– Jednakże – oznajmił Le Brun – mam pewną propozycję, która pozwoli pokonać tę przeszkodę, a mianowicie wieczór w restauracji.

Ustalono, że udadzą się do Le Caveau. Obie z Fenellą z miejsca zapomniały o zmęczeniu podróżą i pobiegły się przebrać.

W chwili gdy Bonaparte został pokonany i zesłany na niewielką wysepkę noszącą nazwę Elba, Francję zalała fala angielskich turystów. Którzy potem, po powrocie do Anglii, publikowali w gazetach i czasopismach sprawozdania ze swoich podróży.

Im bardziej ci podróżnicy zachwycali się urokami Paryża, tym bardziej Amethyst pragnęła pojechać i zobaczyć miasto na własne oczy. Poinformowała dyrektora swych fabryk, pana Jobbingsa, że teraz, gdy zniesione zostało embargo, zamierza osobiście sprawdzić, czy znajdzie nowe rynki zbytu. A ponieważ sądziła, że francuscy kupcy, podobnie jak angielscy, nie będą chętnie negocjowali z kobietą, zatrudniła do pomocy monsieur Le Bruna, który także odgrywał rolę organizatora podróży i przewodnika.

Wkrótce po tym, jak obie z Fenellą przebrały się i ucałowały na dobranoc rozespaną Sophie, znalazły się na słabo oświetlonych ulicach Paryża.

Paryż! Naprawdę była w Paryżu! – zachwycała się w duchu. Nic nie mogło być lepszym dowodem na to, że jest kobietą niezależną, że może próbować nowości i dokonywać samodzielnych wyborów. Zapłaciła za szaleństwa młodości i nie zamierza już żyć w zamknięciu tak, jakby wstydziła się siebie.

Na kolację w dość skromnej wedle słów monsieur Le Bruna restauracji noszącej nazwę Le Caveau ubrała się tak, jak poradziłaby jej ciotka. Mianowicie w suknię, w jakiej odwiedza się bankierów. Na jej widok monsieur Le Brun omal się nie wzdrygnął, uznawszy zapewne kreację za prowincjonalną.

Amethyst uważała, że jest znacznie lepiej, gdy ludzie nas nie doceniają, niż gdy przeceniają. Gdyby wyruszyła w podróż na kontynent w karecie, której towarzyszyłyby cztery powozy służby i bagaży, mogłaby równie dobrze zawiesić na szyi tabliczkę z napisem: „Jestem bogata. Obrabuj mnie!”.

A tak, wyglądając skromnie i nie zwracając na siebie uwagi swoim zachowaniem, obie z Fenellą narażone były tylko na nieuprzejmość i niewygody.

Gdy przekroczyły w towarzystwie Le Bruna próg restauracji, zdumionym oczom Amethyst ukazały się lustra, umieszczone w niszach posągi, a także stoły, na których znajdowały się lśniące sztućce i kryształy. Goście ubrani byli w stroje wieczorowe i obsługiwani przez rzeszę tańczących wokół nich kelnerów. Potrawy odpowiadały wystrojowi, bowiem okazały się przepyszne – smakowały tak jak na przyjęciu u angielskiego arystokraty.

Jednak największą satysfakcję sprawił Amethyst fakt, że restauracją zarządzała kobieta. Zajmowała miejsce w pobliżu wejścia i kierowała gości do stolików, inkasowała pieniądze i wpisywała wpłaty do wielkiej księgi leżącej przed nią na stole o granitowym blacie.

I nikt nie sądził, że jest w tym cokolwiek niestosownego.

Skończyli właśnie deser, kiedy na twarzy monsieur Le Bruna pojawił się wyraz niezadowolenia. Podążając wzrokiem za jego spojrzeniem, Amethyst zamarła w bezruchu, ponieważ zorientowała się, że wywołał je widok mężczyzny, który wkroczył właśnie na salę.

Mężczyzną tym był Nathan Harcourt. Na jego widok poczuła, że jej twarz oblewa gorący rumieniec, a z ust omal nie wyrwało się dręczące ją przez całe lata pytanie: „Jak mogłeś mi to zrobić, Nathanie? Jak mogłeś?”.

Miała ochotę wstać, przemaszerować przez salę i spoliczkować go na oczach gości, ale zdawała sobie sprawę, że owa reakcja byłaby spóźniona o jakieś dziesięć lat. Powinna była to zrobić tamtego wieczora, gdy on udając, że jej nie zauważa, tańczył ze wszystkimi dziewczętami w sali balowej prócz niej.

– Ten człowiek – odezwał się, patrząc w jego stronę monsieur Le Brun – nie powinien być tutaj wpuszczony. Ale cóż, jak pani widzi, jest w łaskach madame i dlatego goście muszą znosić jego impertynencję. Ale proszę się nie obawiać. Nie pozwolę, by ten człowiek zakłócał paniom spokój.

Było jednak na to za późno. Ale słowa monsieur Le Bruna obudziły ciekawość Amethyst.

– Co ma pan na myśli, mówiąc o jego impertynencji? – zapytała.

– Ku uciesze odwiedzających miasto gości robi portrety. Takie ołówkowe studia, wykonywane na poczekaniu – wyjaśnił.

Nathan Harcourt tymczasem, jakby na dowód prawdziwości tych słów, z przewieszonej przez ramię torby wyjął niewielkie sztalugi, ukucnął w pobliżu jednego ze znajdujących się przy drzwiach stolików i węglem zaczął szkicować zbiorowy portret gości.

– Portrety? Nathan Harcourt?

Monsieur Le Brun zrobił wielkie oczy.

– Pani zna tego człowieka? Nigdy bym nie pomyślał… to znaczy… Choć z drugiej strony… to pani rodak. Nigdy bym nie pomyślał, że obracaliście się państwo w tych samych kręgach.

– Ostatnio nie – przyznała. – Choć kiedyś… tak było.

A mówiąc ściśle, dziesięć lat temu, gdy kompletnie nie znała się na ludziach i nie potrafiła strzec przed mężczyznami pokroju Harcourta. Pochodzi z ubogiej rodziny i nie miała wówczas nikogo, kto czuwałby nad nią i chronił ją.

Teraz jednak rzeczy miały się całkiem inaczej.

Zarówno dla niej, jak i najwidoczniej dla niego.

Jego twarz stała się bardziej pociągła, a wśród kruczoczarnych włosów pobłyskiwały srebrne nici siwizny. Jednak to ubiór potwierdzał plotki mówiące, że jego ojciec w końcu odciął się od najmłodszego syna. Frak Harcourta był wytarty i źle leżał, słomkowy kapelusz o szerokim rondzie był podniszczony, a spodnie workowate i wypchane na kolanach. Krótko mówiąc, wyglądał na obdartusa.

No, no, pomyślała Amethyst, usiadła wygodniej i z rosnącą przyjemnością obserwowała go przy pracy. Nie słyszała o nim od momentu, kiedy osławiony licznymi skandalami wyjechał na kontynent. Do tej chwili sądziła, że wiódł życie w luksusach i lenistwie, podobnie jak inni marnotrawni synowie znakomitych rodów.

Teraz jednak wyglądało na to, że jego ojciec, hrabia Finchingfield, rzeczywiście wpadł w tak wielki gniew, o jakim pisano w gazetowych plotkarskich kolumnach, i okazał się równie nieskory do wybaczenia jak jej ojciec. Przed sobą miała oto wyniosłego Nathana Harcourta zmuszonego do pracy.

– Nie będę bynajmniej niezadowolona, jeżeli podejdzie do naszego stolika – powiedziała do monsieur Le Bruna i poczuła lekki dreszcz. – A nawet przeciwnie, chętnie zamówię swój portret.

O, co za słodka zemsta! Oto miała przed sobą człowieka, który dziesięć lat temu był zbyt dumny, zbyt wpływowy i… zbyt ambitny, by się z nią związać. Teraz żebrał o skromny zarobek, podczas gdy ona stała się niewiarygodnie bogata.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nathan wstał, wręczył ukończony szkic swemu pierwszemu tego wieczoru klientowi i wyciągnął rękę po zapłatę. Następnie podziękował za komplementy i odpowiedział na nie tak dowcipnie, że całe towarzystwo się roześmiało. Wszystko to uczynił jednak machinalnie, ponieważ aż do tej chwili nie ochłonął z wrażenia, jakie na nim zrobił widok Amethyst Dalby.

Nie widzieli się dziesięć lat, a w ciągu tego czasu zmieniło się ich życiowe położenie. Los ją wyniósł najwyraźniej w górę, a jego zepchnął w dół. Nie miało to jednak znaczenia, pomyślał. I zaraz to jej udowodnię.

Skoro ma ona czelność pojawiać się w miejscu publicznym z kochankiem, pora zdjąć białe rękawiczki i dać jej prawdziwą nauczkę. Dawno już minął czas, gdy po rycersku odnosił się do słabszej płci i robił wszystko, by oszczędzić damie zawstydzenia.

Słabej płci! – prychnął pod nosem. Należałoby raczej powiedzieć płci przebiegłej! Nie spotkał nigdy w życiu kobiety, która nie skrywałaby jakichś sekretów – choćby najmniejszych dotyczących wieku.

A na pewno żadna nie miała sekretów okropniejszych niż ona.

– Panno Dalby – powiedział, znalazłszy się przy jej stoliku. – Co za niespodzianka widzieć panią tutaj!

– Tutaj? To znaczy w Paryżu? – zapytała.

– To znaczy gdziekolwiek – odrzekł z lodowatym uśmiechem. – Gotów byłbym pomyśleć…

Urwał. Dobrze wiedziała, co o niej myślał, dał jej to jasno do zrozumienia, gdy dziesięć lat temu odkrył, że go okłamuje. Wtedy miała na tyle przyzwoitości, że przestała bywać w towarzystwie i powróciła na wieś.

Spojrzał na jej dłoń. Nie nosiła obrączki. I nie poprawiła go, gdy zwrócił się do niej, mówiąc: „panno Dalby”.

– Nie przedstawi mnie pani?

Wskazał wzrokiem jej towarzysza o ziemistej cerze, zastanawiając się, gdzie go poprzednio widział.

– Nie widzę potrzeby – odrzekła z wymuszonym uśmiechem.

Nie widziała potrzeby? Oczywiście, mogło to być nieco niezręczne: przedstawiać dawnego ukochanego aktualnemu. Zwłaszcza gdy ten aktualny należał do zazdrosnych. Nathan przyjrzał się mężczyźnie uważnie i napotkał jego nieprzyjazne spojrzenie. Czyżby ów człowiek był zazdrosny?

– Przecież – mówiła dalej wyniosłym tonem – nie podszedł pan, chcąc odnowić naszą znajomość. Poszukuje pan klienteli. Nie mylę się, prawda?

Miała oczywiście rację. Zaskoczyła go jej pewność siebie i siła w głosie.

– Wyjaśniłem madame – włączył się mężczyzna, akcentem zdradzając swoją narodowość – że żyje pan ze sprzedaży portretów.

Nie było to tak do końca prawdą, ale Nathan nie sprostował. Owa pogłoska czyniła życie prostszym, a także dostarczała znakomitego pretekstu do kontaktu.

– Madame życzy sobie, żeby pan szybko narysował jej portret – powiedział Francuz.

Panna Dalby posłała swemu francuskiemu kochankowi karcące spojrzenie. A on odwzajemnił się spojrzeniem niezdradzającym ani odrobiny skruchy.

Interesujące. Francuz czuł potrzebę górowania nad nią. Przypominania, kto tu rządzi. Albo też już odkrył, jaka potrafi być zmienna, i nie zamierzał pozwolić jej na flirt z potencjalnym kochankiem.

Mądry człowiek, pomyślał z uznaniem Nathan. Tak właśnie należy postępować z panną, która zapominała, gdzie jej miejsce.

Mimowolnie oczami wyobraźni zobaczył półnagą pannę Dalby w jego sypialni…

Potrząsnął głową. Nic więcej nie powiedział i zaczął się przygotowywać do szkicowania, zły, że po zaledwie paru minutach spędzonych w jej obecności już był gotów ulec jej czarowi i marzył o czymś takim.

Spojrzał na nią okiem artysty i zobaczył, że mimo niemodnego stroju wygląda urzekająco. Pamiętał ją sprzed lat jako młodą, prześliczną dziewczynę i uznał, że lata, które upłynęły, okazały się dla niej łaskawe. Twarz Amethyst o wydatnych kościach policzkowych i brzoskwiniowej cerze była równie piękna jak kiedyś, a piwne oczy wciąż tak samo błyszczące i tajemnicze.

Od razu pożałował, że do dyspozycji ma jedynie węgiel. Chętnie dodałby kolory… Być może później, powiedział sobie, uwiecznię to spotkanie, sporządzając z pamięci malowany portret.

Tymczasem jego palce wykonywały nad arkuszem papieru wyszukany taniec z wielką łatwością i wprawą. Być może dlatego że jej twarz była znana mu od bardzo dawna. Przed laty spędzał długie godziny, rysując twarz Amethyst, jej ręce, szyję i dekolt. Nie czynił tego oczywiście w jej obecności, bowiem ona udawała niewinną debiutantkę, a on był zbyt młody i niedoświadczony, by mieć odwagę łamać konwenanse. Czynił to nocą, gdy z tęsknoty za nią nie mógł zasnąć.

Jakimże okropnym był wtedy głupcem! Godzinami mieszał farby i próbował oddać kolor jej zachwycających włosów…

Do osiągnięcia celu nie starczyło mu jednak umiejętności, a na lekcje nie pozwalał mu ojciec.

– To dobre dla kobiet albo dla synów kupców – powiedział hrabia podczas jednej z dyskusji na temat jego przyszłości. – Dla potomka hrabiowskiego rodu nie jest to odpowiednie zajęcie.

Teraz jednak tutaj, w Paryżu, mógł się temu zajęciu oddawać całkiem swobodnie. Wiedział już, co to światło i cień. Wiedział, co to kolor i perspektywa.

Jego pracujące nad portretem palce zatrzymały się w bezruchu. Amethyst nie była po prostu brunetką. Patrząc na jej włosy, widział nasycone barwą, ciepłe błyski, przywodzące na myśl dobre porto, oglądane pod światło migoczącego płomienia świecy. Nie mógł dopatrzyć się choćby jednej siwej nitki. Wydawały się równie miękkie jak dawniej. Aż zapragnął ponownie zanurzyć w nich palce…

Zmarszczył brwi, opuścił głowę i wrócił do pracy, starając się zapanować nad swoimi myślami. Jej piękno było jednak niezaprzeczalne.

Nie zmieniało jednak faktu, że ta urodziwa kobieta jest zabójcza niczym trucizna.

Nathan podniósł ponownie wzrok i spojrzał w jej oczy, te same, które niegdyś patrzyły na niego z wyrazem uwielbienia. Uśmiechnął się smutno na to wspomnienie. Teraz bowiem, kiedy był starszy i mądrzejszy, potrafił właściwie odczytywać intencje Amethyst. Potrafił dostrzec wyrachowanie i fałsz.

Usłyszał, że siedzący za jego plecami jej obecny kochanek poruszył się niecierpliwie na krześle. Z pewnością żałował, że się zgodził na pozowanie do portretu. Denerwował go zapewne fakt, że ona w jego obecności z taką uwagą wpatruje się w innego mężczyznę.

Boże, westchnął w duchu Nathan, jakąż ona jest utalentowaną kochanką. Wykonał kilka ostatnich pociągnięć węglem i zakończył pracę.

– Proszę – powiedział, podając swoje dzieło Francuzowi.

Ów spojrzał na szkic, uniósł brwi i wręczył go siedzącej naprzeciwko pannie Dalby.

– To jest… – zaczęła, przyglądając się szkicowi uważnie. – To jest wprost zadziwiające… Zważywszy że wykonał pan ten portret tak szybko.

Wyraz jej oczu zmienił się, jakby nabrała do Nathana odrobiny szacunku.

Poczuł zadowolenie – jak zwykle wtedy, kiedy ktoś dostrzegał jego talent. Bo miał talent i pomimo licznych niepowodzeń w życiu, wiedział, że sztuki plastyczne są dziedziną, w której panuje nad wszystkim.

– Ile płacę? – zapytała panna Dalby, wciąż zaskoczona efektem.

Nathan tymczasem wstał, złożył swój stołek i wzruszył jak zwykle niefrasobliwie ramionami.

– Tyle, ile, pani zdaniem, ten portrecik jest wart.

Tyle, ile, jej zdaniem, jest wart? Przecież on jest wart każdej sumy!

Tak… Zapłaciłaby każdą sumę za to, by widzieć jego autora u swych stóp, pokornie błagającego o łaskę. Dziesięć lat temu ten człowiek panoszył się na salonach pełen buty. Zachowywał się jak młody bóg zaszczycający w łaskawości swą uwagą śmiertelników. Widzieć go w tej sytuacji, zmuszonego do pracy na kawałek chleba, warte było wprost królewskiej zapłaty. Bo przecież dziesięć lat temu uznał, że ją, dziewczynę pochodzącą z niższych sfer i pozbawioną wpływowych krewnych i przyjaciół, można porzucić tak, jakby była nikim.

Naraz przyszedł jej do głowy zachwycający wprost pomysł.

– Monsieur Le Brun – skinęła na swego przewodnika, na co on przysunął się tak blisko, że mogła szeptem mówić mu do ucha. – Chciałabym, żeby ten młody człowiek otrzymał ekwiwalent dwudziestu pięciu funtów. We frankach francuskich.

Była to suma równa rocznej pensji kamerdynera.

– Ma pan przy sobie taką sumę?

Monsieur Le Brun otworzył szeroko oczy.

– Nie, madame, noszenie takiej sumy przy sobie byłoby istnym szaleństwem.

– Musi pan zatem podjąć pieniądze z banku i dopilnować, by ten człowiek je otrzymał. Jutro z samego rana.

– Ale madame…

– Nalegam.

– Rozumiem, madame – odrzekł cicho Le Brun po chwili wahania i zaraz, tak jakby rzeczywiście zrozumiał, o co chodzi, dodał:

– Jak madame sobie życzy.

Wyjął z kieszeni garść monet i wręczył je Harcourtowi.

– Proszę mi podać swój adres – zwrócił się do niego z wyraźną niechęcią – a zgłoszę się do pana z resztą zapłaty.

Nathan z cynicznym uśmieszkiem napisał swój adres na odwrocie rysunku. Było dla niego oczywiste, że ten bezczelny Francuz chce go odwiedzić i ostrzec, by trzymał się z dala od piękności, którą miał aktualnie na utrzymaniu. Z jego szyderczej miny można było wywnioskować, że sądzi, że ma do czynienia z malarzem bez grosza przy duszy. Ludzie często popełniali ten błąd, widząc jego ubranie. A on nosił owe stare rzeczy, by nie pobrudzić węglem wykwintniejszych strojów.

Nagle poczuł nieprzepartą pokusę, by odebrać ją temu oślizgłemu cherlakowi, by ją zdobyć, zniewolić, przywiązać do siebie, a potem… porzucić.

Zapragnął ukarać ją za to wszystko, co wycierpiał przez ostatnie dziesięć lat. Rozkochała go w sobie i uczyniła z niego nieomal swojego niewolnika, a kiedy poznał prawdę, kiedy okazało się, że jej niewinność była tylko fasadą, za którą się kryła jej prawdziwa natura, załamał się. I zgodził się wkrótce na to fatalne małżeństwo, które zaaranżowała jego rodzina. Zmuszono go też do kariery politycznej, z czego wyplątał się tylko dzięki skandalowi.

O tak, powiedział sobie, i jeżeli na świecie jest jakakolwiek sprawiedliwość…

Nie! – pomyślał zaraz. Sprawiedliwości na świecie nie ma. Tego nauczyło go życie. Górą zawsze są ci przebieglejsi i bezwzględni, a uczciwość nigdy nie zostaje nagrodzona.

Spakowawszy torbę, przywołał na twarz uśmiech, który wyćwiczył, gdy zajmował się polityką, i obdarzył nim Francuza, pannę Dalby i mysiej urody kobietę, która siedziała przy stoliku razem z nimi.

A potem zdecydowanym krokiem skierował się ku wyjściu.

– Boże drogi – wyszeptała pani Fenella Mountsorrel. – Słyszałam o nim oczywiście, ale nie spodziewałam się, że jest taki…

Urwała i oblała się rumieńcem.

– Ma złą opinię – oznajmił monsieur Le Brun. – Jego postępowanie z damami budzi niesmak.

– O tak. Wiem na ten temat wszystko – zaszczebiotała teraz Fenella. – Panna Dalby czyta wszystko, co o nim piszą w gazetach. Zaraz po śmierci jego żony zaczęły się najokropniejsze plotki. A potem oczywiście, kiedy popadł w tę straszną niełaskę, nie było już wątpliwości co do prawdziwości tych plotek. Bo przecież gdyby gazety kłamały, podałby ich właścicieli do sądu za zniesławienie.

– Mówi pani tak, jakby ten człowiek panią fascynował – powiedział monsieur Le Brun, mrużąc oczy.

– O nie. On wcale mnie nie fascynuje – zabrzmiała odpowiedź Fenelli. – To nie ja, tylko Amethyst tak uważnie śledzi jego karierę. To znaczy, panna Dalby.

Monsieur Le Brun spojrzał na Amethyst, marszcząc brwi.

– No cóż, madame – zaczął. – Ja… jestem gotów odnieść się z uznaniem do faktu, że chce pani pomóc… dawnemu przyjacielowi. Taka hojność się chwali. Ale błagam panią, niech pani nie da się zwieść jego czarującemu uśmiechowi.

Aha, pomyślała Amethyst, więc to dlatego nie dyskutował ze mną na temat sposobu, w jaki zapragnęłam wydać pieniądze. Sądzi, że pomagam dawnemu przyjacielowi, któremu powinęła się noga.

Gdybyż wiedział, jaka jest prawda!

– To raczej smutny widok – dodała Fenella. – Człowiek z jego pochodzeniem i upadł tak nisko…

– Sam sprowadził na siebie kłopoty – odrzekła cierpko Amethyst.

– A mimo to pani jest dla niego taka hojna – zauważył monsieur Le Brun.

– No cóż… – zaczęła, ale zaraz zamilkła.

Nie powodowała nią hojność, tylko chęć utarcia mu nosa. Chciała w ten sposób pokazać mu, jak jest zamożna, wpływowa i… niezależna.

– Nie rozumiem, dlaczego pan się temu tak dziwi – odezwała się stanowczym tonem Fenella. – Myślałam, że jest pan bardziej spostrzegawczy. I że zauważył pan, że panna Dalby nie lubi, by ludzie wiedzieli, jak jest hojna. By to ukryć, udaje osobę szorstką, ekscentryczną… Ale w głębi serca… No… w każdym razie nie ma na świecie osoby życzliwszej niż ona. Gdyby pan wiedział, jak wielką okazała mi pomoc…

Amethyst podniosła rękę, pragnąc przerwać ten potok pochwał.

– Fenello! – zawołała. – Dość już tego! Zatrudniłam cię ze złości na wszystkie te damy ze Stanton Basset. Wiesz, że tak było. Kiedy w pięć minut po pogrzebie ciotki Georgie przyszła do mnie pani Podmore i powiedziała, że muszę wynająć jakąś kobietę, która będzie ze mną mieszkała, bo inaczej stracę opinię osoby przyzwoitej, pomaszerowałam prosto do twojego domu i zaoferowałam posadę tobie. Po to tylko, żeby zrobić im na złość.

– Panna Dalby zapomniała dodać – zwróciła się Fenella do monsieur Le Bruna – że nigdy nie mogła pogodzić się ze sposobem, w jaki plotkowano na mój temat, i zrobiła wszystko, co mogła, by mi pomóc. Najpierw podarowała mi swoją przyjaźń, a potem, po śmierci ciotki, zaoferowała mi posadę.

– Okropnie cię traktowano. Samotne macierzyństwo w mieście, gdzie nikogo nie znałaś, musiało być dla ciebie wystarczająco ciężkie. A oni jeszcze rozpuszczali plotki, że po prostu wymyśliłaś sobie męża.

– Ty też mogłaś uwierzyć w te plotki.

– A gdyby nawet były prawdą? Gdybyś została uwiedziona i porzucona? Należałoby ci się raczej współczucie i wsparcie! Na czym polegałaby twoja wina? Na tym, że uwierzyłaś słowom jakiegoś drania?

Monsieur Le Brun nie wiedział, czy Amethyst wciąż mówiła o Fenelli, czy może spotkanie z Nathanem Harcourtem obudziło wspomnienia o własnych doświadczeniach. Słuchał obu dam z zainteresowaniem, a one bezwiednie i stopniowo odsłaniały coraz więcej faktów ze swojej przeszłości.

– Sądzę, że dosyć już o tym – powiedziała w pewnej chwili Amethyst, odstawiając kieliszek.

– Ona zawsze się wstydzi, gdy ktoś ją chwali – poinformowała Fenella Le Bruna. – Ale nie mogę się powstrzymać. Panna Dalby nie tylko dała mi pracę, zapewniając mnie i mojej Sophie środki do życia, ale także zapewniła małej wszystko, co powinna mieć córka dżentelmena, a czego odmówiła jej moja rodzina z tego jedynie powodu, że żywiła niechęć do Fredericka. Tak, zapewniła nianię, piękne ubrania i kucyka… A co najważniejsze, edukację…

– Sophie to taka żywa i zdolna dziewczynka – powiedziała Amethyst, która pogodziła się już z tym, że pozostanie bezdzietna – w wieku dwudziestu siedmiu lat nie miała szans na szczęśliwe zamążpójście.

Wiedziała bowiem doskonale, że żaden mężczyzna nie spojrzałby na nią, gdyby nie majątek, który zostawiła jej ciotka.

– Jednak niech nikt nie sądzi – wycedziła, podążając za tokiem swoich myśli – że mnie można oskubać! Wystarczy jeden błąd i odprawię każdego, kogo zatrudniam, w jednej chwili.

– Ależ droga Amethyst! – zawołała na to Fenella. – Nie ma potrzeby grozić w ten sposób monsieur Le Brunowi. Przecież udowodnił nie raz, jak jest uczciwy, pracowity i… sprytny. Doznała szoku na widok Nathana Harcourta… Dlatego jest tak zdenerwowana – dodała, zwracając się do monsieur Le Bruna, który, o dziwo, wyglądał na rozbawionego. – Niegdyś znali się bardzo dobrze. Panna Dalby spodziewała się nawet jego oświadczyn…

– Fenello! Monsieur Le Brun nie musi tego wiedzieć.

Fenella uśmiechnęła się tylko, po czym, tonem poufnym, kontynuowała:

– Był najmłodszym synem hrabiego. I… no cóż… spodziewam się, że wciąż nim jest.

Zachichotała i Amethyst zrozumiała.

– Sądzę, że za dużo wypiłaś, moja droga.

Fenella zmarszczyła brwi w zastanowieniu i zapytała:

– Naprawdę? – Wskazała kieliszek. – Spójrz, jest jeszcze w połowie pełny…

Nie zauważyła jednak, że kelnerzy uzupełniali ubytki wina. Działanie trunku poczuła w pełni dopiero, gdy wstała – ledwie utrzymała równowagę. Amethyst i monsieur Le Brun musieli poprowadzić ją do powozu.

– Nie jest przyzwyczajona do jadania w restauracjach. I do tego, że kelnerzy dolewają jej wina… które dzisiaj okazało się wyjątkowo zdradliwe. Miało taki lekki, owocowy aromat…

– To nie wino tak na panią Mountsorrel podziałało, to Paryż – odrzekł monsieur Le Brun z niefrasobliwym wzruszeniem ramionami. – Potrafi zawrócić w głowie. Musimy od tej pory, jako jej przyjaciele, nad nią czuwać.

Jako przyjaciele? Czyżby monsieur Le Brun uważał siebie za przyjaciela Fenelli? A co gorsza, spoufalał się także ze mną? – zastanowiła się.

O nie! Tak być nie może. Będzie musiała przypomnieć mu, gdzie jego miejsce. Najpierw jednak bezpiecznie zawiezie Fenellę do hotelu.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Zawiodłam cię – jęczała Fenella na drugi dzień rano, leżąc jeszcze w łóżku. – Nie ma usprawiedliwienia dla mojego wczorajszego postępku.

– Wypiłaś po prostu za dużo wina i stałaś się nieco rozmowniejsza niż zwykle, to wszystko. Każdy, kto nie jest przyzwyczajony do alkoholu, popełnia ten sam błąd. Domyślam się, że możesz czuć się zawstydzona tym, że potrzebowałaś wczoraj pomocy, ale zapewniam cię, nie zmieniłam o tobie zdania. Ponadto wiemy o tym tylko ja i monsieur Le Brun. A on nie odważy się o tym wspomnieć. Zostawię cię teraz, żebyś mogła się wyspać, a sama zaopiekuję się Sophie i dopilnuję, żeby nie dowiedziała się o twojej wczorajszej niedyspozycji.

To powiedziawszy, Amethyst opuściła pokój Fenelli. Następnie rozmówiła się z monsieur Le Brunem, który zdążył już udać się do Nathana Harcourta i uiścić zapłatę za jej portret. Tego dnia nie miała żadnych umówionych spotkań. Poleciła zatem obmyślić dla siebie i Sophie jak najprzyjemniejszy spacer po mieście i udała się do pokoju dziewczynki.

Sophie tego ranka czuła się bardzo dobrze i zdążyła już spędzić sporo czasu przy oknie, oglądając przechodniów i widoczne z okna domy. Z ożywieniem opowiedziała Amethyst o swoich obserwacjach.

– A gdzie jest mama? – zapytała ją w pewnej chwili.

– Mama nie czuje się dziś dobrze. Poprosiłam, by została w łóżku – odpowiedziała Amethyst, powodując na twarzy dziewczynki wyraz rozczarowania.

– Mama nie pójdzie dziś z nami do miasta – mówiła dalej. – Ale monsieur Le Brun obiecał, że pokaże nam mnóstwo ciekawych miejsc.

– Ale mama tych rzeczy nie zobaczy. Chciałabym, żeby poszła z nami…

– Ja też bym tego chciała – odparła. – Ale po powrocie do domu wszystko będziesz mogła jej opowiedzieć. I, na pocieszenie, kupimy jej jakiś prezent?

Twarz Sophie rozjaśniła się.

– Kupimy małpkę – oznajmiła. – Wyglądając przez okno, widziałam człowieka, który niósł małpkę w czerwonym kubraczku i czapeczce.

– Nie, kochanie. Nie sądzę, by twoja mama chciała trzymać w domu małpkę.

Sophie zamyśliła się.

– Nie… chyba nie – przyznała. – Mama lubi spokój, prawda?

– Tak – potwierdziła Amethyst i pomyślała, że Sophie ma znacznie żywsze usposobienie niż Fenella i że musiała to usposobienie odziedziczyć po ojcu lekkoduchu.

– Możemy jej kupić obrazek. Obrazek jej się spodoba, prawda? Są takie sklepy, w których sprzedaje się obrazki?

– Jestem pewna, że tak.

Tak samo pewna jak tego, że w Paryżu jest mnóstwo malarzy, którzy śnią się po nocach pewnym damom.

Amethyst wzdrygnęła się na tę myśl. Nathan Harcourt z pewnością nie chciał pojawić się w jej śnie. Nawiedził ją tuż przed zaśnięciem, gdy raz jeszcze rozkoszowała się chwilą, w której podszedł do niej, prosząc o możliwość zarobku. Następnie obmyślała, jak sprawić, by zapłacił jej za dawne krzywdy; za to, że ją porzucił dla owej kobiety o końskiej twarzy jedynie z tego powodu, że jej ojciec zasiadał w parlamencie. Chciała zobaczyć go klęczącego u swych stóp, błagającego o wybaczenie i łaskę. Chciała usłyszeć, jak mówi, że jedynie pocałunek uśmierzy jego ból i ulży w cierpieniu.

Obudziła się, czując się bardzo nieswojo. Boże miłosierny, powiedziała sobie, przecież wcale nie chcę, by błagał o pocałunki ani o cokolwiek innego. Wykreśliłam go z pamięci, i to na dobre. Powtarzała to sobie za każdym razem, gdy widziała jego nazwisko w druku, czytała o jego nieudolnych posunięciach na niwie polityki. Okazał brak lojalności wobec partii i ludzi, którzy pomogli mu w karierze. Coraz bardziej i jawniej oddawał się rozpuście, aż popadł w niełaskę u ojca i został wydziedziczony. Miała w ręku niezaprzeczalny dowód.

Dowód jego niegodziwości.

Jakież to szczęście, że nie dostałam się w łapy Nathana Harcourta, pomyślała.

– Jestem gotowa!

Amethyst ocknęła się z zamyślenia, widząc Sophie przeskakującą z nogi na nogę, gotową do wyjścia, w zapiętym płaszczyku i kapelusiku na głowie.

Czas było iść.

I odsunąć od siebie myśli o nieodpowiedzialnym, niewiernym Nathanie Harcourcie. Miała przecież lepsze zajęcia niż rozmyślanie o nim. Musiała jednak przyznać, że po dziesięciu latach jest znacznie przystojniejszy niż dawniej. Co więcej, w trakcie szkicowania był pełen życia i pasji, inaczej niż przed laty, gdy brylując na salach balowych, czuł się wiecznie znudzony.

Na samą myśl o tym odchrząknęła z irytacją, sprawiając, że czekający na nie w holu monsieur Le Brun wzdrygnął się pełen pokory.

Niech myśli, że jestem na niego zła, pomyślała. Będzie się bardziej starał.

W tej samej chwili podbiegła Sophie i powiedziała z uśmiechem:

– Ciocia Amy mówi, że pan pokaże nam mnóstwo ciekawych rzeczy. Gdzie pójdziemy najpierw?

– Zaczniemy – odrzekł, wskazując gestem drzwi holu – od przechadzki bulwarem.

Bulwar okazał się miejscem wprost fantastycznym. Nie tylko dlatego, że stały wzdłuż niego najbardziej imponujące budynki, jakie Amethyst widziała w życiu, i rosły piękne, zapewniające cień drzewa, ale także dlatego, że były tam stoiska, na których sprzedawano wszystko, od lemoniady po zabawki. Co krok spotykało się tu żonglerów i akrobatów, był nawet grający na wielu instrumentach człowiek orkiestra. Sophie zafascynował mężczyzna, który podawał się za uczonego i wyczyniał najróżniejsze sztuczki z wodą, powodując, że tryskała ona ku uciesze gapiów z wnętrza wymyślnych urządzeń.

W końcu, gdy Sophie utraciła entuzjazm, a Amethyst poczuła zmęczenie, Le Brun zaproponował, żeby wstąpili do kawiarni.

– Pójdziemy do Tortoniego – powiedział. – Wieczorami przychodzi tam publiczność po przedstawieniu w operze. Ale kawiarnia znana jest także z tego, że sprzedaje najlepsze na świecie lody. Mademoiselle Sophie przekona się, że będą jej bardzo smakowały.

Słysząc te słowa, dziewczynka się rozpromieniła, a Le Brun natychmiast znalazł stolik z doskonałym widokiem na bulwar.

– Cudownie – pochwaliła go Amethyst, a on wydawał się poczuć ulgę. – Uszczęśliwił pan dziś Sophie. Dziękuję za to.

Policzki monsieur Le Bruna zaróżowiły się, co przyjęła z zaskoczeniem, ale i satysfakcją.

Następnie przejrzeli menu i złożyli zamówienie. Gdy po chwili podniosła wzrok, zobaczyła Nathana Harcourta, który zmierzał prosto do ich stolika.

Co on tu robi? – zadała sobie pytanie.

Gdy dostrzegła jego niedbały ubiór i torbę przewieszoną przez ramię, od razu zrozumiała, o co chodzi. Kawiarnia była lokalem bardzo uczęszczanym, zatem szukał tu klienteli.

To wyjaśniało fakt jego obecności, ale dlaczego zmierzał ku jej stolikowi? Czego mógł chcieć?

Zauważyła, że Nathan zmierza ku nim z podniesioną dumnie głową. No cóż, pomyślała, byłam ciekawa, jak zareaguje na tak sowitą zapłatę, a teraz wygląda na to, że się o tym przekonam.

Gdy podszedł bliżej, zorientowała się, że osiągnęła swój cel – upokorzyła go, podkreślając swoim postępkiem różnicę w pozycji społecznej, jaka istniała między nimi. Postąpiła wobec niego tak jak on wobec niej przed dziesięciu laty.

Różnica polegała na tym, że on, w przeciwieństwie do niej, nie wycofał się po wszystkim z płaczem. I co więcej, wyglądał na człowieka, który zamierza odpłacić pięknym za nadobne.

No cóż, niech spróbuje, dodała sobie otuchy. Zobaczymy, do jakiego stopnia mu się to uda. Nie jestem już debiutantką o rozmarzonych oczach, gotową uwierzyć w każde pochlebstwo i w każdą mglistą obietnicę. Teraz jest trzeźwo myślącą kobietą interesu, która nigdy, pod żadnym pozorem, nie pozwoli żadnemu mężczyźnie nad sobą górować.

Oburzenie prowadziło go przez zatłoczoną kawiarnię prosto do jej stolika. Jak ona śmiała przysłać z pieniędzmi tego Francuza, który potraktował go z taką wyższością, jakiej by się po nim spodziewał.

Tak, zachowanie tego człowieka nie zdziwiło Nathana, zdziwiła go jednak wczesna godzina, o jakiej się u niego zjawił.

Nie otworzyłby też drzwi swego mieszkania, gdyby wiedział, że zaraz zobaczy nie jednego ze swoich sąsiadów, tylko szyderczo uśmiechniętą twarz tego jej uprzykrzonego francuskiego kochanka.

Gdyby nie był jeszcze na wpół senny, natychmiast odrzuciłby pieniądze. Tak, pomyślał znowu, odrzuciłbym je do ostatniego francuskiego sou. Lecz jego stan półuśpienia sprawił, że przyjął sakiewkę i otworzył ją dopiero, gdy drzwi za składającym drwiący ukłon posłańcem się zamknęły. Wtedy dopiero przekonał się, jak bardzo został poniżony przez tego człowieka, który, aby go obrazić, nie musiał wypowiedzieć ani jednego słowa.

Nathan jednak przypomniał sobie, skąd znał jego twarz, dlaczego wydawała mu się taka znajoma. Tym samym zdobył broń przeciwko niemu i mógł, jeżeliby tego zechciał, uprzykrzyć mu pobyt w Paryżu.

I teraz, w kawiarni, zmierzał ku nim, by ich ostrzec, by dać im do zrozumienia, że mają wynosić się z Paryża, bo w przeciwnym razie rozgłosi wszem wobec ich wstydliwy, skandaliczny sekret.

No tak, pomyślał, jeżeli chodzi o sekrety, to ci dwoje dobrali się jak w korcu maku. Choć z drugiej strony wyglądało na to, że wcale nie zamierzają się ukrywać. Żywy dowód na to, że dziesięć lat temu go okłamywała, siedział bowiem z nią przy kawiarnianym stoliku i pałaszował lody, rozkoszując się tą prostą przyjemnością w całkowitym skupieniu osoby zupełnie niewinnej.

Westchnął. Bez względu na to, jak wielki żal żywił do jej matki, nie mógł narazić tej małej osóbki na ból i cierpienie, ujawniając prawdę na temat monsieur Le Bruna, który był kochankiem jej matki. Nie był aż takim łajdakiem.

Przyglądał się dziewczynce, a ona, zauważywszy to, odwzajemniła mu się otwartym, śmiałym spojrzeniem.

Nie dostrzegł w jej rysach żadnego podobieństwa do panny Dalby. Ani w barwie jasnych włosów, ani niebieskich oczu. Doszedł zatem do wniosku, że musi być podobna do ojca…

Na tę myśl zabrakło mu tchu.

Dawniej o tym nie myślał, bo rozpamiętywał jedynie perfidne kłamstwo panny Dalby. Tamtego wieczoru, w chwili gdy Fielding powiedział mu o plotce głoszącej, że panna Dalby ma nieślubne dziecko, poczuł się jak ktoś, kogo brutalnie ograbiono. Tak, słowa Fieldinga odebrały mu całe życie. Życie, które zaplanował sobie z panną Dalby. Stracił marzenia o wiejskim domu, o biegających wkoło dzieciach, o sadzie, w którym grzebiąc wśród spadłych owoców, chodziły kury. Wszystko rozmyło się w jednej chwili i nie potrafił myśleć o niczym prócz własnej straty.

Jednak oczywista prawda była taka, że miała to dziecko z jakimś mężczyzną. Tak, z mężczyzną o jasnych włosach i niebieskich oczach.

Z mężczyzną całkowicie pozbawionym sumienia.

Do diabła, kiedy ją poznał i się w niej zakochał, panna Dalby miała zaledwie siedemnaście lat. Nie mogła więc mieć więcej niż szesnaście w chwili, gdy… jakiś łotr ją uwiódł i porzucił. I ten łotr najwyraźniej nie płacił na dziecko, skoro była zmuszona sprzedawać swe ciało osobnikom w typie tego paskudnego Francuza.

Uświadomiwszy to sobie, ponownie spiorunował wzrokiem Le Bruna i zaraz uświadomił sobie, że pała gniewem także na inne osoby uwikłane w tę farsę.

Na rodziców panny Dalby, którzy na tamten sezon przywieźli ją do Londynu. Przecież musieli wiedzieć i zapewne to oni rozkazali, by udawała niewinną. A Amethyst, w wieku siedemnastu lat, nie odważyła się im przeciwstawić, zwłaszcza po tym, co przeszła. Dobrze wychowane dziewczęta nie przeciwstawiają się woli rodziców.

Podobnie jak młodociani synowie, tacy jak on. Wówczas przebywał w Londynie na wyraźny rozkaz ojca. Zabronił mu rozwijać artystyczny talent i wysłał do stolicy, a on udawał, że myśli o wybraniu sobie innego, bardziej godnego szacunku zawodu. W rzeczywistości natomiast próbował znaleźć jakiś sposób, który pozwoliłby mu nie spełnić nadziei rodziny.

Nie miał wyjścia. Ojciec nie był człowiekiem, któremu można się było łatwo sprzeciwić. Tak samo jak wielebny Dalby.

Co działo się z Amethyst przez wszystkie te lata? Zaczął się nad tym zastanawiać dopiero wczoraj wieczorem, ponieważ przedtem odsuwał od siebie wszelkie myśli o niej. Wyglądało jednak na to, że rodzina się od niej nie odcięła i pomogła jej przetrwać. W przeciwnym razie nie mogłaby w tej chwili siedzieć tutaj z córką, kochankiem i bez obrączki na palcu…

Czy jej ojciec był człowiekiem, który odciąłby się od własnego dziecka jedynie dlatego, że przyniosło rodzinie wstyd? Tak jak jego własny ojciec? Czy próba nakłonienia go do małżeństwa była ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem, by zażegnać gniew rodziców? Czy był wtedy jej ostatnią deską ratunku?

Jeżeli tak, to nic dziwnego, że płakała na wieść o tym, że zaręczył się z Lucastą…

Westchnął. To dziwne, do jakiego stopnia upływ czasu zmieniał perspektywę, z której spogląda się na czasy młodości. Zyskuje się dystans i umiejętność dostrzegania innej strony.

– Czy pan jest przyjacielem monsieur Le Bruna? – zabrzmiał dziecięcy głosik.

Nathan ocknął się z zamyślenia i zobaczył, że dziewczynka uśmiecha się do niego.

– Nie, Sophie – zaprzeczyła pospiesznie panna Dalby. – To jest monsieur Harcourt. Artysta malarz. Wczoraj wieczorem narysował mój portret, w restauracji, gdzie jadłyśmy kolację. Sądzę, że teraz ma nadzieję, że zamówimy u niego kolejne obrazy.

Twarz dziecka rozpromieniła się na tę wiadomość.

– A czy ten pan mógłby narysować mnie? Mówiłaś, że mogłybyśmy kupić dziś obrazek. W sklepie. Ale… taki od pana malarza byłby lepszy, prawda?

– Tak. To prawda – zgodziła się panna Dalby, patrząc na Nathana z tryumfującym uśmieszkiem, pod wpływem którego całe jego współczucie dla niej wyparowało. Nie dość że znalazła sobie mężczyznę, który nie zważał na nieślubne dziecko, teraz na dodatek chciała, by usiadł u jej stóp i to dziecko rysował!

Znowu wspomniał, jak Amethyst próbowała usidlić go, i spróbował wyobrazić sobie, jak wyglądałoby małżeństwo z kobietą mającą nieślubne dziecko. Czy byłoby gorsze od tego z Lucastą, której nawet nie polubił, gdy ją bliżej poznał? Nie mówiąc już o tym, że jej nie pragnął i że złośliwie rozgłaszała na jego temat przykre plotki.

Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, ale jedno nie ulegało wątpliwości – jako mąż Amethyst nie przestałby jej pragnąć i się z nią często kochać. Nawet teraz, po dziesięciu latach, czując odrazę do kłamstw i podstępów, pragnął jej całym sobą. Dziś rano był taki półprzytomny, bo spędził bezsenną noc, myśląc właśnie o niej.

Teraz, usłyszawszy słowa panny Dalby, przysunął sobie krzesło do jej stolika, po czym, nie zwracając uwagi na nieprzychylną minę francuskiego kochanka, rozpakował torbę i szybkimi, pełnymi złości pociągnięciami zaczął rysować podobiznę tego nieszczęsnego dziecka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gdy już skończył portrecik oddający odziedziczoną po ojcu urodę dziewczynki, jak również – a właściwie przede wszystkim – jej pełną ciekawości i ufności naturę, i gdy z dumą odmówił przyjęcia z rąk Francuza zapłaty za swoją pracę, pakował pospiesznie torbę.

Czuł się okropnie. Płonął gniewem, a równocześnie nękała go frustracja płynąca z niezaspokojonego pożądania. Miał jednak na tyle przytomności umysłu, że – korzystając z tego, że Francuz zajęty jest właśnie rozmową z kelnerem – pochylił się w stronę panny Dalby i powiedział cicho:

– Czy ten człowiek to najlepsze, na co panią stać? Jest pani wciąż młoda i atrakcyjna na tyle, by zyskać sobie protektora, który potrafiłby przynajmniej zadbać o modną garderobę dla pani.

Amethyst spojrzała na niego z gniewnym błyskiem w oku i już miała na końcu języka ostrą ripostę, gdy coś jej kazało się powstrzymać. Poprawiła się na krześle.

– Sądzi pan, że ja… jestem atrakcyjna? – zapytała.

– Sama pani o tym dobrze wie. Wie pani również to, że dziesięć lat temu uważałem panią za tak atrakcyjną, że omal nie zapomniałem o ostrożności i nie zrobiłem z pani kobiety uczciwej. Ale teraz… teraz jest pani jeszcze bardziej pociągająca.

Ze sposobu, w jaki wstrzymała oddech, wywnioskował, że ją zaszokował. Potwierdzał to też płomienny rumieniec, lekko rozchylone wargi i spojrzenie.

– Nie powinien pan mówić takich rzeczy – powiedziała z wyrazem twarzy świadczącym, że ma na myśli coś wprost przeciwnego.

– Mimo tego że moje słowa sprawiły pani przyjemność? – zapytał i uśmiechnął się do niej kpiąco.

Pragnęła go i wiedział, że zastosowawszy nieco finezyjnej perswazji, mógłby odbić ją temu wyglądającemu na złośliwca Francuzowi i zrekompensować sobie wszystkie frustracje, jakie przeżył w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

W następnej chwili dodał pełnym głosem, aby nie zwracać na siebie uwagi konspiracyjnym szeptem:

– Z przyjemnością pozostaję do pani usług. O każdej dogodnej dla pani porze. Każdej – dodał na koniec z emfazą.

Amethyst zamrugała i rozejrzała się naokoło. Stali w miejscu, otoczeni ogromną otwartą przestrzenią i za nic nie mogła sobie przypomnieć, jak się tu znaleźli.

Czy Nathan Harcourt rzeczywiście uważał, że jest utrzymanką Le Bruna, a przed laty zamierzał jej się oświadczyć? Cóż innego mógł mieć na myśli, wypowiadając gniewnie tych kilka zagadkowych zdań?

Ogrody Tuileries, przypomniała sobie. Jest tutaj wraz z monsieur Le Brunem i Sophie.

– W dni przyjęć na dworze – mówił monsieur Le Brun – gromadzą się tu tłumy ludzi, by zobaczyć ministrów i szlachetnie urodzone towarzystwo, udające się do króla.

– A my… czy my też możemy tu przyjść i popatrzeć?

Gdy Le Brun z uśmiechem obiecywał Sophie, że zrobi w tej sprawie, co w jego mocy, Amethyst powróciła wspomnieniami do dnia, w którym, stojąc w gabinecie ojca, usiłowała go przekonać, że Harcourt ją naprawdę kocha.

– Jeżeli nabijesz sobie głowę takimi głupimi myślami na temat tego człowieka – grzmiał ojciec – to będziesz mogła winić tylko siebie. Gdyby myślał o małżeństwie, przyszedłby najpierw do mnie i zapytał, czy może cię adorować.