Strona główna » Obyczajowe i romanse » Portret modej wenecjanki

Portret modej wenecjanki

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-08-05944-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Portret modej wenecjanki

„Historie takie zdarzają się rzadko – raz, dwa, góra trzy razy za życia, ale zdarzają się każdemu. Tak, każdemu! Każdemu? Każdemu! No, chyba że ktoś zupełną jest klęską, katastrofą i zapaścią. Ale i wtedy się zdarzają”.  Jerzy Pilch

Słownik samotności? Opowieść o miłosnym olśnieniu? Czy może wyznania arcymistrza rozpadu na temat dążenia do wielkiej miłości?

Przewrotna, dramatyczna i poruszająca historia. Główny bohater, niedoszły historyk sztuki, który całe życie spędził na obsesyjnym szukaniu miłości, poznaje młodziutką i olśniewającą Pralinę Pralinowicz – żywą kopię młodej kobiety z obrazu Albrechta Dürera, studentkę psychologii, kobietę ze wszech miar niepokojącą i tajemniczą, obdarzoną również „atletycznym” talentem literackim.

Niestety, szybko okazuje się, że burzliwy i ekstatyczny związek dwojga kochanków nie ma  najmniejszej szansy na przetrwanie. Dlaczego?  Czy dwójka bohaterów rzeczywiście pragnie miłości, czy raczej marzy o gwałtownym i efektownym rozstaniu?  Kto tu kogo uwodzi, kto kogo zostawia, kto nad kim ma władzę?  Czy  Pralina rzeczywiście  była miłością życia? I czy w ogóle była?

„Portret młodej wenecjanki jest bodaj najdoskonalszym pomieszaniem tego, co Pilch od lat uprawia: prozy beletrystycznej, dziennika, eseju, felietonu. Jest jednocześnie kpiarski i smutny, przerażony i euforyczny, zachwycony i gorzki, czuły i zrozpaczony”. Tadeusz Nyczek

Polecane książki

Tytuł książeczki mówi sam za siebie. Przeznaczona jest dla maluchów, których nie zdążyły jeszcze wciągnąć po czubek głowy gry komputerowe. A zresztą wiem z obserwacji moich wnuków, że jedno nie przeszkadza drugiemu. Zawsze lubiłam czytać dzieciom. Najpierw córkom, potem wnukom. Dla dzieci świat baśn...
„Bądź naturalnie piękna” Barbary Ciepielewskiej to poradnik, przedstawiający domowe sposoby „upiększania się” za pomocą naturalnych kosmetyków, które można przygotować samemu w domu. Chyba większość z nas chciałaby wyglądać ładnie, gdyż zdrowy i ładny wygląd s...
Wanda Rutkiewicz, zwana Gwiazdą Himalajów, pierwsza Polka, która zdobyła Mount Everest, zaginęła podczas swej kolejnej górskiej wyprawy.Mało jest kobiet na świecie, które w sporcie tak ekstremalnym jak himalaizm osiągnęły tak dużo. Opowieść o niej napisała dziennikarka, a zarazem przyjaciółka. P...
  Autorzy wywodzą się z zupełnie odmiennych kręgów kulturowych i wyznaniowych, a ich książka gładko łączy filozofię buddyjską z kulturą chrześcijańską. W ich publikacji znajdziesz uniwersalne nauki połączone z medytacjami, ćwiczeniami i praktycznymi poradami. Dzięki nim dowiesz się, czym jest bycie ...
Powieść łotrzykowska i przygodowo-sensacyjna a zarazem kryminał miejski z elementami thrillera, dziejący się w latach 1905–1925. Autor wykorzystał pasjonującą historię miasta, świetne wątki polityczne, a także opisał warszawski półświatek okresu międzywojennego. Wyjątkowa dbałość o sz...
Każdy wybór ma swoje konsekwencje Na pierwszy rzut oka życie Oliwii przypomina bajkę. Jest szczęśliwą żoną i matką, mieszka w eleganckim apartamencie w Warszawie u boku przystojnego męża, wziętego prawnika. Z czasem jednak zauważa, że ceną za życie w luksusie jest bezwzględne podporządkowani...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jerzy Pilch

Copyright © by Jerzy Pilch
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2017

PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Marek Pawłowski

ILUSTRACJE: Albrecht Dürer „Portret młodej wenecjanki” ze zbiorów Kunsthistorisches Museum Wien

REDAKTOR PROWADZĄCY: Anita Kasperek

REDAKCJA: Magdalena Bielska

KOREKTA: Jacek Błach, Ewelina KorostyńskaWydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl
fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 619 27 70

ISBN: 978-83-08-05944-9

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
I

Sztuka rozpadu

Jeśli jestem w czymkolwiek biegły, to głównie w sztuce rozpadu. Miłość
rzecz jasna mam na myśli i wszelkie jej klęski. Z miłością, a zwłaszcza
z trwałością miłości nie bardzo sobie, mówiąc oględnie, radzę.
Kilkadziesiąt związków — wszystkie w zgliszczach. Gdyby choć jedna
historia ocalała, nie byłbym sam, nie miałbym uprawnień do wszczynania
procedur rozpadu, nie układałbym skarg — pozornych zresztą i obłudnych,
w końcu rzecz w tym, że ja nie chcę trwałości.

Kiedykolwiek chciałem? Raczej nie zdawałem sobie sprawy, że nie chcę, i z uporem godnym lepszej sprawy próbowałem? W każdym razie po latach
daremności dochodzę do wniosku, że nie chcę. Nie chcę trwałości. Ale
skąd one (One!) o tym wiedzą? Natychmiast! W lot! Grubo wcześniej! Skąd?
Iluminacja ani inne trafne oświecenia nie są ich specjalnością. Skąd?
Skąd wiedzą? Są wtajemniczone? Jakby były wtajemniczone, nie byłyby
rozczarowane.

Rozległy zespół paradoksalnej niemocy życia w parze? Paradoksalnej,
ponieważ pacjentowi się wydaje, iż dąży do bycia z kimś, iż pragnie
czyjejś obecności, iż chce, i to chce gorączkowo, żyć w parze, w narzeczeństwie, małżeństwie, konkubinacie, na kocią łapę — jak zwał, tak
zwał, byle z kimś. W chwilach nieodróżnialnej od realu fikcji akceptuje
szczególne warunki, sięga do świata rzeczy, jedne przedmioty
personalizuje, inne animizuje, animizowane rozpieszcza, dla
personalizowanych bywa niemiły — życie pozornie burzliwe i bogate —
wszystko po to, by zaprzeczać pustce. Nie jest to jednak ucieczka w czas
zabaw dziecięcych, przynajmniej nie wyłącznie. Nie ucieka, bo nie ma
takiej potrzeby — umie, naprawdę umie i naprawdę chce być tylko i wyłącznie sam. Udaje pełnię dla świętego spokoju. Samotni nie budzą
powszechnego zaufania, ich mieszkania uchodzą za wylęgarnię występku i zbrodni, niesamotni krzywo na nich patrzą, zazdroszczą im, iż mogą
robić, co dusza zapragnie. Faktycznie, jakby ktoś skomponował „Słownik
samotności”, musiałaby się w nim znaleźć część zatytułowana „Zabobony
samotności”, w niej rozdział „Elementarne gusła samotności”, tam zaś na
końcu: „Opinie Polaków o pożytkach z bycia samotnym”. I z opinii tych
wyzierałoby mniej lub bardziej skrywane przeświadczenie, iż samotność
przede wszystkim daje swobodę erotyczną, wzmaga i głód kopulacji, i samą
kopulację jako taką, ergo nieubłaganie wiedzie do życia rozpustnego.

Nawiasem: niesamotni? Wieluż ich? Mniej, znacznie mniej, niż się zdaje.
Zawyżona liczba pochodzi z pozorów. Nie ma dotkliwszej samotności niż w niefortunnie wybranym związku, nie ma boleśniejszej samotności niż z kimś, kto miał być lekiem na samotność, a mnoży samotność.

Na szczęście, prawie w każdym sensie ciągle jest sam. Jest sam w pełnym
splendorze tego sformułowania. Syci się samotnością, tarza się w samotności, upija się samotnością. Gdyby go zapytać, czy jest szczęśliwy
— zaprzeczy. Gdyby go zapytać, czy jest nieszczęśliwy — nie potwierdzi.
Stroi zwycięskie miny przed lustrem i jak przystało człowiekowi, którego
nikt nie widzi, dziwne rzeczy robi, w euforycznych zastyga pozach, gada
do siebie. Czasami wychynie z siedziby. W lewo? W prawo? Prosto? Prosto.
Niczym seryjny morderca, ofiarę bezbłędnie wypatrzywszy, rusza jej ledwo
wyczuwalnym śladem. Dogoni, zacznie się jej zwierzać, w niekontrolowanym
przypływie doznań, które mylnie uzna za serdeczność, zaprosi ją do
siebie i zaprosiwszy, natychmiast chce się wycofać, żałuje i kombinuje,
jak teraz wszystko odkręcić, wiadomo, że nie przyjdzie, cała nadzieja w tym, że wyczuła w nim wariata i nie przyjdzie. Nie przyjdzie. Nie
przyjdzie. A jak tak przyjdzie? Jak, owszem, wydał się jej wariatem, ale
niegroźnym? Jak odwołać? Jak rozplątać tę nie do rozsupłania motaninę?
Zabić ją? Tak od razu? Może jednak nie przyjdzie?

Uprawiałem kunszt rozpadu jak trzeba: z pasją i uwagą. Dobre to było —
wysilać się, nawet jak siebie bierzesz pod uwagę, nie musisz, a wynik
zawsze wymowny.

Spośród kilkudziesięciu pożarów wybieram niby zgaszony, niby
niezgaszony.

Ja wybieram? O, moje prawo wyboru! O, moje dawno utracone prawa
obywatelskie, publiczne, wyborcze, erotyczne, estetyczne, literackie,
jakiekolwiek. Ja wybieram? Ja niczego ani nikogo nie wybieram. Chyba że
jak w starym dowcipie: ja kobiet nie wybieram, a jeśli wybieram, to
tylko te, które uprzednio wybrały mnie. Z czego zresztą wiele nie
wynika, bo wybrawszy, zostawią mnie niebawem. Z czego zresztą wiele nie
wynika, bo nie wybrawszy mnie, wybiorą kogo innego. Ergo ich wybór
również okazał się niefortunny. Bardziej nawet — wybierały na całe
życie. W każdym razie na dłużej. Jakież lamenty! Jakież lamenty
obopólne! Zostawiałaś mnie, zostawiałaś mnie na pożarcie pustce,
zostawiałaś mnie w pustym hotelu, w Krakowie opustoszałym jak po
ewakuacji. Wariatka nie powinna zostawiać czuba! Czub wariatki! Nigdy i pod żadnym pozorem! Byliśmy parą? Byliśmy parą szukającą schronienia, na
wszelki wypadek lądującą w każdej kryjówce, w każdej jamie piaszczystej,
w każdym trawiastym bunkrze poniemieckim, w każdej piwnicy albo na
każdym strychu. Nie było nigdy wiadomo, z której strony lęk natrze i zaczniemy się — do trupiej białości — wykrwawiać. Oto nasza miłość! Czym
była i czy w ogóle była — spróbuję wyjaśnić, prowadząc dociekliwe
notatki w umiarkowanie wykwintnym zeszycie w linie. Oprawa: imitacja
płótna żeglarskiego, kolor: brudnozielony. Plus ołówek, owszem,
ekskluzywny: Palomino Blackwing. W zeszycie byle jakim możesz pisać.
Byle czym już nie. Pisz zresztą, czym chcesz, i żyj, jak chcesz. Nie
wracaj do mnie, to zresztą jest dziwnie niemożliwe. Nie od nas zależy.
Choćbyśmy się nie wiem jak starali — nie wznowimy. Trwało tyle, ile
miało trwać. Kiedyś powiedziałaś: tęsknię za naszą miłością. W pierwszej
chwili nie zrozumiałem, nie zrozumiałem, co znaczy czas przeszły — potem
tak. Tęsknię za tym, co było. Ty tęsknisz, ja tęsknię, cóż prostszego —
wznówmy to!

Tęsknię, ale nie chcę, żeby cokolwiek wróciło. A nawet jakbym chciał,
nie wróci. Poza tym gdybyś wróciła, musiałbym zrezygnować z tego, co
mam, a mam bezlik. Bezlik plus wzbogacającą duchowo gorycz naszego
rozstania. Bezlik pocieszeń — tyle mogę zdradzić. Porzucony ma skłonność
(nie tylko ja — każdy) do doraźnych pociech. Jak pokierować nimi
niezręcznie (a kierowanie niezręczne to poniekąd moja specjalność),
rychło zajmą podstawowe miejsce. Tak. Doraźne pociechy stają się zasadą
życia. Jak zwykle pracuję w warunkach rygorystycznej cenzury
wewnętrznej, więc o dalszych ciągach doraźności ani słowa. Pewnie, że
bosko by było karmić koty przy ulicy Mokwy. Ale to już było. I nie wróci
więcej.

Nie chciałem też, żebyś za często myślała o tym, co czasem cię nęci.
Wiedziałem o twoich skłonnościach niejedno. Więcej wiedzieli twoi
rodzice, ale ponieważ nie chcieli i nie potrafili tego wypowiedzieć —
jest tak, jakby nie wiedzieli. Jest tak, jakby nie wiedzieli nic. Nic a nic. Swoje oczywiście wiedzą. Nie byliby sobą, jakby nie wiedzieli.
Przypisywanie komuś gruntownego nierozumienia spraw jest podstawowym
chwytem literatury i podstawowym błędem życia.

II

„Słownik depresji naszej powszedniej”

„Każdego dnia powstaje nowy słownik jałowych kobiet nieznanych
dezerterów zmarnotrawionych synów w ich mgle mrowi się tłum stronników
milczenia”.

Jan Polkowski

Kolekcjonowałem wszelkie „kiepskie formy”, „marne widoki”, „nagłe
zapaści”, „rozległe zawały”, „wielkie głody”, „mordercze poniedziałki”,
„zabójcze wtorki”, „samobójcze środy”, „śmiercionośne czwartki”,
„godziny diabła”, „oczy szatana”, „czarne piątki”, „białe noce”,
„pieskie popołudnia”, „nieoczekiwane ataki”, „fatalne trzynastki”,
groźne, a nawet najgroźniejsze „upojne soboty” i inne nie do ominięcia
„gleby”. Na „Słownik depresji naszej powszedniej” brakło haseł, nie
pierwszy raz brakło terminów na wampirzy dykcjonarz. I to dość prędko
brakło, a zdawało się, że wiele tomów przed nami. A tu nawet z synonimami za mało. „Upojne soboty”, też na przykład „apokaliptyczne
soboty” czy „czarne piątki”, też „studzienne piątki” etc., etc.,
przytaczam kilka, ostatnie z trudem, ale coś za coś. Jak się całożyciową
frekwencję czarnych zwrotów w czarnych zwojach przebadało, to globalnie
wychodziło, że mniej więcej jedną trzecią życia jestem w złym humorze.
Nie było źle! Biorąc pod uwagę, że znaczną część pozostałych dwóch
trzecich przesypiałem, że nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem spokojny
albo chociaż w równowadze — naprawdę nie było źle.

Ideę skoku w końcu odrzuciłem. Odrzuciłem wbrew sobie, szukałem
nieodwracalności, a nic nie daje takiej gwarancji jak skok z co najmniej
ósmego piętra. Chciałem definitywności, a potem cykor? Najpewniej tak.
Chciałem nie chciałem. Z naporem rozwiązań jak z chorobą — do ostatniej
godziny liczysz, że się cofnie? Też. Poza tym w nierównowadze skutecznie
nie skoczysz. Ani z ósmego. Ani ze sto ósmego. Zanim ruszysz — staniesz.
Aby skoczyć, aby wkroczyć w pozbawioną przeszkód przestrzeń, potrzebna
jest długa, lodowata homeostaza. Zrównoważona, wytrwała i odporna na
przeszkody i argumenty, posępna równowaga. Musisz być uważny jak
zwiadowca zastygły w bagnach, zrównany z nimi oddechowo, ciśnieniowo i ogólnowojskowo, nieruchomy i bezwzględny. Dopiero jak wszyscy zapomną,
jak sam będziesz bliski zapomnienia o sobie samym — wtedy ruszysz i wtedy runiesz skutecznie. Poza tym póki żyjesz, to żyjesz, ale jak już
po, jak już zetknę się z betonem, to udawać, że nie jestem (albo jestem)
kupą mięsa po eksplozji, nie bardzo się da. Niby masz gwarantowane
bezczucie, ale przecież do końca samemu sobie towarzyszysz. A jak
towarzyszysz, jak wiesz, że towarzyszysz — to nawet resztki świadomości
starczą, by całość położenia przedstawić.

Spiętrzenie rur grzewczych nad kotłownią nawet części takich (jak widać,
niekoniecznie stuprocentowych) asekuracji nie daje, ale jest bardziej
ludzkie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki