Strona główna » Obyczajowe i romanse » Powiem ci coś

Powiem ci coś

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65897-25-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Powiem ci coś

Opowieść nie tylko o miłości, lecz także o granicach, których nie wolno przekraczać zarówno w życiu, jak i po śmierci.

Pisarz samotnie mieszkający w wielkim domu wynajmuje pokój studentce malarstwa. Dziewczyna tworzy w ukryciu tajemnicze obrazy zamawiane przez ekstrawaganckich kolekcjonerów oraz gwiazdy Hollywood. Podobno są w stanie zapewnić nieśmiertelność… Mężczyzna zaś pisze kryminał niepokojąco zbieżny z wydarzeniami rozgrywającymi się wokół domu. Czy są one tylko inspiracją dla fikcji literackiej? Z czasem oboje zakochują się w sobie. Nie są jednak świadomi, że dla siebie nawzajem mogą stanowić zagrożenie.

 

Polecamy również "Pożądanie mieszka w szafie".

Polecane książki

Horacy Bianchon, uznany lekarz, odkrywa ze zdumieniem, że jego dawny mentor, słynny chirurg Desplein, uczestniczy w mszach w kościele Saint Sulpice, chociaż zawsze deklarował się jako ateista. Bianchon podejmuje intensywne poszukiwania, lecz dopiero w siedem lat później, z ust samego Despleina, pozn...
To książka o tym, jak odnaleźć siłę i piękno, które pomoże pokonać przeszkody, jak wyciągnąć z nich naukę i zyskać poczucie, że jest się w stanie stawić czoła wszystkiemu, co przyniesie los. Tomás Navarro jest doświadczonym psychologiem specjalizującym się w tematyce siły emocjonalnej, którą traktuj...
"Militarni. Polskie organizacje proobronne" to pierwsza w Polsce książka poświęcona współczesnemu ruchowi proobronnemu. Jej autorzy, dziennikarze Wojciech Chełchowski i Andrzej Czuba przeprowadzili prawie sto wywiadów z członkami organizacji oraz osobami decydującymi w naszym kraju o...
Na wracającą do Nowego Jorku balerinę Sofię Koslow czeka bogaty Cameron McNeill, który znalazł w internecie jej ofertę matrymonialną. Gdy okazuje się, że doszło do pomyłki, Cameron znika, ale w hali przylotów czekają na Sofię media. Ponieważ sensacja z życia prywatnego Sofii mogłaby za...
W monografii przedstawiono koncepcję ukształtowania treści zobowiązania łączącego strony, powstałego po odstąpieniu od umowy w sytuacji, gdy spełnione są przesłanki ustawowego odstąpienia od umowy. Autorka prezentuje kompleksowy, spójny model wzajemnych rozliczeń stron po dokonaniu odstąpie...
Sir Mark Turner zyskuje sławę i majątek jako autor poczytnego poradnika o zaletach wstrzemięźliwości. Szybko staje się moralnym autorytetem i ulubieńcem salonów. Chociaż nie jest politykiem uchodzi za głównego kandydata do objęcia prestiżowej rządowej posady. Kiedy poznaje piękną w...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Adamczyk

Copyright ‌© by Piotr Adamczyk

Copyright ‌© by Grupa ‌Wydawnicza ‌Literatura Inspiruje ‌Sp. z o.o., 2018

Wszelkie ‌prawa zastrzeżone

All rights reserved

Książka ‌ani żadna jej ‌część nie mogą być ‌publikowane ‌ani ‌w jakikolwiek inny ‌sposób ‌powielane w formie elektronicznej oraz ‌mechanicznej bez ‌zgody wydawcy.

Redakcja: Justyna ‌Jakubczyk

Korekta: Agnieszka Brach, Jolanta ‌Chrostowska-Sufa

Projekt ‌okładki ‌i stron ‌tytułowych: ‌Ilona ‌Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcie Autora na okładce: ‌Ewa ‌Adamczyk

Skład ‌graficzny: ‌Justyna Jakubczyk

ISBN: 978-83-65897-25-1

Słupsk/Warszawa ‌2018

Wydawnictwo ‌Dobra Literatura

zamowienia@literaturainspiruje.pl

www.dobraliteratura.pl

www.literaturainspiruje.pl

Skład wersji elektronicznej: ‌Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

96.82

– W porządku?

– ‌Nie. W porządku jest ‌bardzo daleko stąd.

96.83

Miłość, ‌cóż to jest miłość; ‌wszyscy o niej tyle ‌mówią, ‌że aż sprawdziłem ‌w Wikipedii, a tam napisane jest: ‌„Miłość – wieś w Polsce ‌położona w województwie śląskim, w powiecie ‌myszkowskim, w gminie Koziegłowy. W latach ‌1975–1998 miejscowość ‌administracyjnie należała ‌do województwa częstochowskiego”.

I ‌tyle. Po prostu ‌wioska, a gadania co ‌najmniej jak o metropolii.

96.84

W domu ‌po przeciwnej stronie ulicy ‌nikt nie ‌mieszka. Stara przedwojenna willa ‌z kariatydami ‌podtrzymującymi balkon. ‌Chodnik ‌zasłany jest liśćmi i połamanymi ‌gałęziami, ‌ze ‌skrzynki ‌pocztowej wysypują się ‌druki reklam. Rolety okienne ‌opuszczone są ‌tak długo, ‌że ‌na styku z parapetem zdążył ‌pojawić się mech. Wieczorem ‌jednak zobaczyłem przy furtce ‌dostawcę ‌pizzy. Podjechał ‌na skuterze, ‌nacisnął dzwonek, a gdy nie ‌było żadnej reakcji, sprawdził ‌druk ‌zamówienia i wyjął telefon. Rozmawiał ‌przez kilkanaście sekund, wsiadł ‌na skuter, minął ‌narożną posesję i skręcił w stronę ‌parku, aleją dojeżdżając do drugiej strony domu, gdzie kiedyś znajdowało się wejście dla służby. Tam na chwilę mrok rozjaśniło światło wypuszczone z otwartych drzwi, pojawiły się dwa cienie, po czym znów nastąpiła ciemność, jak to w domu, w którym nikt od dawna nie mieszka.

96.85

Powiem ci coś. Czasami jest tak, że spotykasz kogoś przez przypadek, ledwie muśniesz go dłonią i potem o tym krótkim dotyku nie możesz zapomnieć, czujesz na opuszkach palców tęsknotę taką, jaką byś czuła całym ciałem, więc przypominasz sobie tę sekundę na dziesiątki sposobów, w myślach odtwarzasz krótki gest po wielokroć, zupełnie jakby to były zastygłe kadry w filmach animowanych, którym suma martwych punktów nadaje życie.

96.86

Nie lubię końca lata, żal mi kolorów, ciepła, liści – opadają, suche po tegorocznych upałach. Jeszcze wczoraj park na Julianowie pachniał nimi jak wielka herbaciarnia pod gołym niebem. Dziś o świcie wychodzę z psem – wszędzie leży szron. Lekko trzeszczy drobinami lodu. Jak półprzezroczyste miraże unoszą się nad stawem smugi mgły. Udają watę cukrową dla kaczek. Te zdezorientowane płyną między nimi, patrzą, jak Pan Bóg pije mrożoną herbatę przez słomkę.

Jesień – niby kolorowo, ale sny mi wyblakły bez ciebie.

96.87

W nocy znów widziałem tego dostawcę pizzy. Tym razem nie zatrzymał się przy froncie opuszczonego domu, od razu pojechał ku wejściu od parku, między pniami drzew migotało białe światełko skutera. Z ciekawości wybrałem się na spacer i zobaczyłem, że od strony parku rolety także są zasunięte.

Noc to sytuacja niejasna.Patrzę w okno,mleczną drogą idą czarne koty.

00.01Porwanie

Zmierzchało. Mężczyzna w czarnym bmw z uwagą przyglądał się kobiecie wychodzącej z dworca.

– Wydaje mi się, że kilka minut temu już ją tu widziałem – rzucił przez ramię do kolegi siedzącego z tyłu.

Tamten ostrożnie wyjrzał przez okno.

– Niezła jest – powiedział.

Wysoka, zgrabna. Szerokie biodra uwypukliła dżinsowymi szortami, przewiązanymi w wąskiej talii złotym paskiem. Złoty kolor miały również jej buty na wysokim obcasie oraz płaska torebka wisząca na błyszczącym łańcuszku. Długie nogi, falujące blond włosy, głęboki dekolt.

– Ma czym oddychać – jęknął z podziwem kierowca bmw. – Moim zdaniem osiemdziesiąt D.

– Pewnie silikon – prychnął kompan z tyłu. – Nie lubię tego wynalazku.

– Masz rację. Silikon dobry jest do uszczelniania kabiny prysznicowej. Powinien być w tubce, a nie w kobiecie.

Zarechotali.

Podeszła bliżej. Mogła mieć dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Duże zmysłowe usta mocno podkreśliła czerwoną szminką. Czarny makijaż położyła niemal na całych powiekach, z wyjątkiem wewnętrznych kącików oczu obrysowanych srebrnym kolorem.

– Lalunia – gwizdnął z podziwem ten z tyłu.

– I na kilometr widać, że bez stanika.

To nie był kilometr, najwyżej pięć metrów. Po chwili – cztery, trzy, dwa.

– Sama się prosi – orzekł mężczyzna siedzący za kierownicą.

Mimo późnej pory i zupełnej pustki panującej już przed dworcem Łódź Kaliska kobieta nieroztropnie zbliżała się do czarnego samochodu.

Kierowca uchylił szybę.

– Podwieźć panią?

Spojrzała niezdecydowana na mężczyznę siedzącego z tyłu.

– Chłopak miał po mnie przyjechać, ale coś go nie ma – wyjaśniła. – Chyba pojadę taksówką.

– Ja jestem taksówkarzem – uspokoił ją kierowca bmw. – Ale dziś już po pracy. A ten z tyłu to szwagier. Podrzucimy panią. Jak ma pani na imię? Może Magda? Znałem jedną Magdę, podobna była do pani.

– Lena.

– O, moja żona też tak ma. To serdecznie zapraszam.

– No nie wiem – wahała się jeszcze.

– Przesiądę się do przodu, żeby była pani spokojniejsza – zaproponował siedzący z tyłu mężczyzna. Wysiadał z wozu i gestem ręki zaprosił dziewczynę do środka.

– Chyba nie powinnam – powiedziała.

Słowa te padły bez przekonania, ale stojący na chodniku mężczyzna nie czekał na ostateczną decyzję. Objął kobietę ramieniem, tak jakby dobrze się znali, i coś jej szeptał do ucha. Potem pchnął na tylne siedzenie auta, wsiadł za nią i zatrzasnął drzwiczki. Bmw cicho ruszyło z miejsca, początkowo bez świateł, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Jeszcze wyciągnęła rękę w kierunku klamki, ale kierowca był szybszy. Krótki metaliczny odgłos przesuwającej się zapadki świadczył o tym, że właśnie nacisnął przycisk ryglujący drzwi od wewnątrz.

96.88

Niby wszyscy składamy się z takich samych atomów, ale niektórzy mają wredniejsze.

96.89

Minął rok, odkąd przeniosłem się z redakcji Fun TV do Era TV – zdecydowanie bardziej odpowiada mi format tej drugiej, czasy takie, że nie zawsze jest człowiekowi do śmiechu, zwłaszcza gdy wiadomości telewizyjne przypominają kabarety. Jak same nazwy wskazują, ta pierwsza stacja nadaje programy poświęcone zabawie, a druga zjawiskom naszej ery. Mam tam swój kącik literacki, co tydzień przygotowuję epizod powieści w odcinkach. To pastisz kryminału, akcja toczy się w Łodzi i jest prezentowana też na łamach „Expressu Ilustrowanego”, najpopularniejszego dziennika w regionie.

96.90

Gdy przejeżdżałem koło dworca, dostrzegłem czarne bmw zatrzymujące się przy młodej kobiecie. Zgrabna, szczupła blondynka. Kocia miękkość w ruchach. Ktoś uchylił drzwi, coś powiedział, kobieta odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Ale potem wróciła, wsiadła do samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Samochód szybko odjechał, a wtedy z ukrycia w ślad za nim ruszył motocyklista w czarnej kurtce ze skóry i czarnym kasku.

96.91

Wczoraj na spotkaniu autorskim pewien bardzo młody człowiek zapytał mnie, jak można zdobyć kobietę. Bo się zakochał, a ona nie. Wiem, jak można zdobyć żółty czepek albo prawo jazdy, ale kobietę?

Znam tylko dwa sposoby.

1. Przez zasiedzenie.

2. W niewyjaśniony sposób.

Ad 1. Jest takie osobliwe prawo, które pozwala na zdobycie mieszkania przez zasiedzenie. Potrzebny jest do tego przede wszystkim upływ czasu. Wprowadzasz się i mieszkasz tak długo, aż wszyscy się przyzwyczają, łącznie z urzędem meldunkowym. Wydaje mi się, że podobnie bywa z kobietami. Pamiętam, że przed drzwiami mieszkania swojej pierwszej dziewczyny dzień w dzień siadałem na schodach, aż pół roku później wpuściła mnie do środka. Nadal przychodziłem codziennie, przynosiłem pieczywo na śniadanie i przez kolejne pół roku grzecznie siadałem przy stole. Przez trzecie pół roku czytałem jej na noc, siedząc przy łóżku. W końcu poddała się i pewnego wieczoru uchyliła kołdrę. I tak, po półtora roku, zdobyłem ją przez zasiedzenie.

Ad 2. Swoje następne kobiety zdobyłem w niewyjaśniony sposób. Do dziś mianowicie nie potrafię wyjaśnić, jak mi się to udało.

96.92

Nie mogę zasnąć, coś we mnie tyka.

Chodzi we mnie zegar nakręcony na ciebie.

00.02Żelazna klatka

Dziewczyna wcisnęła się w kąt tylnego siedzenia.

– Wypuśćcie mnie! – krzyknęła.

– Śliczna Leno, nie drzyj się, a wszystko będzie dobrze – syknął mężczyzna z fotelu pasażera. – Bo inaczej…

Sięgnął do płaszcza po nóż sprężynowy. Szczęknęło wyciągnięte ostrze.

Czarne bmw powoli wyjechało spod dworca Łódź Kaliska i skręciło w aleję Włókniarzy. Kierowca spojrzał we wsteczne lusterko.

– Ktoś za nami jedzie – rzucił przez ramię.

Dziewczyna nacisnęła guzik otwierający okno. Bezskutecznie. Było zablokowane przez kierowcę razem z drzwiami.

Mężczyzna siedzący obok kierowcy odwrócił się i złapał ją za nadgarstek.

– To boli! – jęknęła.

– Nie rób głupot, bo cię potnę – zagroził. – Chcesz się przekonać?

– Czego ode mnie chcecie? – zapytała drżącym głosem.

– Uległości i współpracy – wyjaśnił kierowca. – Wyobraź sobie, że my jesteśmy Rosją, a ty Ukrainą. I albo przejdziesz do nas dobrowolnie, albo cię weźmiemy siłą. Taką reprezentujemy ogólnonarodową politykę.

Ukryła twarz w dłoniach.

– Ja nie interesuję się polityką…

– I nawet ani prezydent Trump, ani jego poprzednik Barack Obama ci nie pomogą – wtrącił jego towarzysz. – Swoją drogą, co to za imię dla prezydenta? To tak jakby nasz nazywał się Szopa.

Zarechotali.

Kierowca ponownie spojrzał we wsteczne lusterko.

– No mówię ci, że ktoś za nami jedzie – powtórzył, tym razem z niepokojem.

Kobieta odwróciła głowę.

– To twój chłopak? – zapytał siedzący przy niej mężczyzna.

– Nie. Nie, nie, nie znam go – odpowiedziała pośpiesznie.

Jakoś zbyt pośpiesznie.

– Zwolnię, zobaczymy – powiedział kierowca, sięgając jednocześnie pod fotel. Błysnęła maczeta.

Skręcili w kierunku ulicy Drewnowskiej. Samochód jadący za nimi zniknął. Minął ich motocyklista. Na chwilę zwolnił i mężczyźni mieli wrażenie, że zagląda do wnętrza samochodu. Ale może im się wydawało.

Po kilku minutach czarne bmw minęło park na Julianowie i skręciło w ciche i spokojne uliczki osiedla. Mijała północ. Tylko w nielicznych oknach paliły się światła. Samochód podjechał pod okazałą willę, która od lat wyglądała na opuszczoną. Skrzydła automatycznie otwieranej bramy uchyliły się bezszelestnie. Zniknęli w podziemnym garażu. Nikt z trójki pasażerów nie zauważył samotnego motocyklisty, który na chwilę zatrzymał się przy bramie, zrobił kilka zdjęć, po czym odjechał. W domu naprzeciwko ktoś opuścił żaluzje, jakby nic nie chciał widzieć.

96.93

Konkurencyjna Toya TV zaprosiła mnie na talk-show o miłości. Na początku szło sprawnie. Miła charakteryzatorka, sympatycznie nastawiona publiczność. Prowadzący czyta mój biogram, opowiada, jakim to byłem przez lata popularnym aktorem, przedstawia tytuły napisanych przeze mnie powieści, a potem pyta o mechanizm powstawania uczuć. Tłumaczę więc, że ludziom się wydaje, że miłość przychodzi nie wiadomo skąd, że dana jest nam raz na zawsze jak bonus w supermarkecie. I z takiego myślenia potem się biorą kłopoty. Jeśli miłość przychodzi nie wiadomo skąd, to później odchodzi nie wiadomo dokąd. Często jest tak: spotyka się dwoje ludzi, oboje mają różowe okulary. Ona ogląda wyłącznie komedie romantyczne? On myśli: słodka jak mała dziewczynka. On kupuje najtańsze kwiaty? Ona myśli: dobrze, widać, że jest oszczędny. W fazie fascynacji nie warto zakochanym mówić, że są ślepi, bo są także głusi. Publiczność słucha z zainteresowaniem, bryluję:

– Ślepa miłość powstaje wtedy, gdy Amor nie trafia strzałą w serce, lecz w oko.

Prowadzący wstaje z kanapy i przerywając mi, pyta:

– A czy pan jest szczęśliwy?

– Oczywiście! – odpowiadam z uśmiechem.

– A pana była żona?

Co za pytanie? Dlaczego Magdalena miałaby nie być szczęśliwa?

– Sądzę, że tak – odpowiadam ostrożnie. – Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.

– Ale ja pytam o to, czy była szczęśliwa z panem.

– A dlaczego mnie pan o to pyta?

– Bo skoro jest pan takim znawcą kobiet, to dlaczego odeszła do innego mężczyzny?

– Nie wiem – mówię, czując zbliżającą się złość. – To ją powinniście zapytać.

Prowadzący robi efektowną pauzę i zwraca się w stronę kamer.

– A teraz niespodzianka! – podnosi teatralnie głos i ręką wskazuje wejście. – Witamy byłą żonę naszego gościa.

Wchodzi Magdalena. Urocza jak zawsze, uśmiechnięta. Lekko pokonuje dwa schodki i siada na brzegu kanapy, splatając nogi w kostkach.

– Czy pani jest rzeczywiście szczęśliwa?

– Jestem – uśmiecha się szeroko.

– A co jest głównym powodem pani szczęścia?

– Mój związek.

– A z tym panem, poprzednim swoim mężem, też pani była szczęśliwa?

Czuję się jak na sądzie ostatecznym, a nawet gorzej, bo tam przynajmniej nie ma kamer i telewizja nie transmituje grzechów.

Cisza. Cisza jak makiem zasiał. Tak się mówi, ale nie wiem, jak to jest, nigdy nie siałem maku. Czuję, jak krople potu spływają mi po twarzy; kamera robi zbliżenie i widzą to miliony telewidzów.

– Tak, byłam bardzo szczęśliwa – mówi Magdalena spokojnym głosem.

– Czy aby na pewno?

Wszyscy widzą – kamera pokazuje to bardzo dokładnie – jak wielka kropla potu zawisa na moim czole. Wydaje mi się, że już słyszę łoskot, z jakim spada.

Widzi to tylko Magdalena.

– Lęk jest sposobem otwarcia drzwi dla zła – mówi nieoczekiwanie zupełnie nieswoim głosem.

96.94

Magdalena uważała, że niczego nie należy naprawiać. Jak coś się zepsuło, to się zreperuje. Dotyczyło to zarówno kranu w łazience, jak i związków między ludźmi. Rzeczywiście, krany w naszym domu naprawiały się same. Podobnie jak zepsute zamki w drzwiach i przepalone żarówki. Te ostatnie trzeba było po prostu zamienić miejscami. Raz nawet sama wstawiła się wybita szyba. Magdalena twierdziła, że nasz związek też z czasem sam się naprawi. Być może miała rację. Może właśnie się naprawia. Na razie jednak znudziło jej się na to czekać, więc rok temu przeprowadziła się do faceta młodszego o pięć lat, a ode mnie o piętnaście. Kult młodości, normalna sprawa. Chrystus też miał tylko trzydzieści trzy lata.

96.95

To cudowne, że człowiek ma zdolność do regeneracji. Wątroba odbudowuje nam się co sześć tygodni, skóra co miesiąc, kości co trzy miesiące, krew co cztery miesiące, DNA co pół roku, a mózg co rok. Nikt jednak nie wie, jak długo odbudowują się nam zakochane serca.

00.03Kolekcjoner

Dwie dziewczyny zamknięte były w klatce, którą zespawano z metalowych prętów i ustawiono pod ścianą podziemnego garażu. Mogły mieć najwyżej po osiemnaście lat. Obie brudne, posiniaczone, w porozdzieranych ubraniach. Siedziały na kocu, blisko siebie, wzajemnie grzejąc się ciepłem ciał. Skuliły się, widząc samochód wjeżdżający do garażu. Dziewczyna siedząca na tylnym siedzeniu auta się wzdrygnęła.

– Boże – szepnęła.

Mężczyzna obok niej uśmiechnął się zadowolony.

– Lena, jak nie będziesz grzeczna, też tam wylądujesz – powiedział.

– Będę… – wydusiła z trudem.

– Dla mężczyzny kobieta grzeczna to kobieta grzeszna – zarechotał mężczyzna. – Wystarczy jedną literę zmienić, a taka różnica.

Był w dobrym humorze. Coś sobie gwizdał. Potem kazał wysiąść z samochodu. Zabrał torebkę, buty i pasek. – Wysokie obcasy są niebezpieczne – wyjaśnił. – Mieliśmy tu jedną taką, która o mało mnie nie zabiła.

Pokazał bliznę na lewej skroni i ślady po szwach. Podszedł do metalowego regału stojącego nieopodal klatki. Chwilę szukał na nim miejsca, po czym postawił buty na najwyższej półce.

– To moja kolekcja – pochwalił się. – Powoli brakuje już miejsca.

Półki były pełne damskich butów. Ustawiono je parami, równo, jedna obok drugiej. Większość czerwonych. Sporo czarnych i białych. Kilka zielonych. Mężczyzna delikatnie przejechał dłonią po ich czubkach.

– Nie lubimy kobiet w zielonych butach, prawda? – zapytał jakby w głąb siebie. – One chyba wierzą, że zielony to kolor nadziei, bo najdłużej odmawiają współpracy. Dlatego nie porywamy już tych w zielonych butach. Zabawne, przyznasz, koteczku?

Zwrócił się do kobiety, która z osłupieniem patrzyła na jego koszmarną kolekcję. Znów złapał ją za gardło.

– Do klatki czy do pokoju? – wycedził przez zęby.

– Puśćcie mnie, proszę!

– Do klatki?

– Nie chcę do klatki… – jęknęła dziewczyna.

Pchnął ją na schody prowadzące w głąb domu. Przewróciła się. Kazał wstać i iść na górę. Minęli kilka pomieszczeń. Zza niektórych drzwi słychać było jakieś głosy, zza innych tylko muzykę. Otworzył ostatnie w korytarzu i wepchnął kobietę do środka. Usłyszała tylko przekręcany w zamku klucz i odgłos oddalających się kroków. Została sama w ciemnym pomieszczeniu.

Drżącymi rękami odpięła haftkę ukrytą pod szeroką szlufką dżinsowych spodenek. Wyciągnęła mały podłużny przedmiot. Delikatnie przesunęła paznokciem włącznik. Mikroskopijna dioda zamrugała na zielono. Lena zbliżyła przedmiot do ust.

– Już jestem – szepnęła jakby z ulgą, chociaż niemożliwe, by jakakolwiek inna kobieta chciałaby być w tym miejscu.

96.96

W teorii liczby są bezwzględne, w życiu – ludzie.

96.97

Przypomina mi się rozwód z Magdaleną. Jej nowy mężczyzna czeka w korytarzu pachnący hugo bossem, w garniturze z naszywką „Hugo Boss” na rękawie; nie wiem, może to był sam Hugo Boss, skoro taki podpisany. Od tej pory nie cierpię Hugo Bossa. Na sali rozpraw jej adwokat dwoi się i troi, żeby sprawy nie przeciągać, po czym w nagłym przypływie natchnienia mówi tak:

– Wysoki sądzie, w tym przypadku rozkład pożycia małżeńskiego osiągnął już ten stopień, że moja klientka nie ma swojego męża nawet wśród znajomych na Facebooku.

Na tej samej rozprawie dostaliśmy rozwód.

Miłość to produkt o krótkim terminie ważności.

96.98

Głowę mam pełną niepotrzebnych tęsknot. Pod pewnymi względami człowiek jest gorzej wymyślony niż pierwszy lepszy laptop – ten ma przynajmniej kosz na śmieci w rogu pulpitu. Też chciałbym mieć w głowie takie miejsce, do którego mógłbym bezpowrotnie wrzucić wszystkie niepotrzebne myśli.

Mądrość zaczyna się wtedy, gdy nie tracisz nadziei, ale pozbywasz się złudzeń.

96.99

Z okna widzę opuszczone rolety domu naprzeciwko. Wczoraj pod bramę podjechał motocyklista. Zajrzał do skrzynki na listy, jakby sprawdzając, czy ktoś w ogóle ją opróżnia. Ubrany był tak samo jak ten, którego widziałem kilka dni temu przed dworcem. Czarna kurtka ze skóry, czarny kask. Myślę o tamtej kobiecie, która wsiadła do czarnego bmw. Co usłyszała? Co odpowiedziała? I kim jest ten motocyklista? Czego szuka naprzeciw mojego domu?

00.04Handlarze kobiet

Miała na imię Marysia, ale uwielbiała Louisa Armstronga, więc mówili na nią Mary Jazz. Jęknęła ze zgrozą, spoglądając na leżące przed nią wydanie „Expressu Ilustrowanego”. Gazeta opisywała balangę w łódzkim komisariacie. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości. Alkohol, rozochoceni funkcjonariusze w erotycznych pozach, kobiety.

– Szef będzie wściekły – rzuciła do koleżanki siedzącej za biurkiem.

– Obawiam się, że pani komisarz też się dostanie – odparła dziewczyna, odruchowo zapinając pod szyją guzik policyjnej koszuli.

– Mnie? A niby za co? – zdziwiła się Mary Jazz.

– Za cokolwiek. Wszystkim się dziś dostaje. Ja oberwałam za odpięte guziki.

– To niech tu założą klimatyzację.

Drzwi otworzyły się z impetem. Pojawiła się w nich twarz młodego aspiranta.

– Ratuj się, kto może! – zawołał. – Inspektor Groch idzie!

Po chwili do pokoju wszedł wysoki, zwalisty mężczyzna.

– Co jest, do ciężkiej nędzy!? Co tu się dzieje? – krzyknął wzburzony.

Mary Jazz spojrzała na leżącą przed nią gazetę.

– To przecież nie nasz komisariat, panie inspektorze, to ten przy Wysokiej – próbowała tłumaczyć.

– Jakie to ma znaczenie? – warknął Groch. – Komendant jest wściekły i wszystkich się czepia. Awans może mu przejść koło nosa. Mnie się dostało dziś za ciebie!

– Dlaczego za mnie? Przecież ja nic nie zrobiłam. – Mary Jazz bezradnie rozłożyła ręce.

– No właśnie. Sam bym tego lepiej nie ujął! Nie wiem, po co przysłali cię z komendy głównej. Od pół roku prowadzisz śledztwo w sprawie tych kobiet i nic! Jaj nie masz! Facet już dawno by sobie poradził!

Mary przygryzła wargi. Sporo pracy ją kosztowało, by powierzono jej w końcu to śledztwo. Handel kobietami na międzynarodową skalę. Z Rosji, Ukrainy i Białorusi młode dziewczyny trafiały do klubów nocnych i agencji towarzyskich w całym kraju. Potem te najlepsze przerzucano dalej – do Hamburga, Berlina, Amsterdamu. Zdaniem Interpolu kilka tropów prowadziło do Łodzi. Mary Jazz marzyła o pracy w Interpolu. Gdyby wszystko poszło tak, jak sobie planowała, mogłaby ją dostać dzięki temu śledztwu.

– Chyba pan inspektor nie przeczytał mojego raportu – powiedziała drżącym z wściekłości głosem. – Normalnemu człowiekowi do czytania nie trzeba jaj, wystarczą oczy. Ale nie wiem, czy tak samo jest w przypadku facetów.

Groch spojrzał na nią, zdumiony bezczelnością wypowiedzi. Chciał coś odpowiedzieć, ale poza brzydkimi wyrazami rzadko mu coś przychodziło do głowy. Ugryzł się w język. Pomyślał, że tym razem odpuści. Przez tę balangę na komisariacie atmosfera wśród policjantów zrobiła się nerwowa. Jeszcze by mu tego brakowało, żeby smarkula poleciała do komendanta ze skargą, że niby traktuje ją w seksistowski sposób. To modne – uskarżać się na molestowanie w pracy lub seksizm. Teraz zachowa spokój, ale zemści się inaczej.

– Za pół godziny czekam na ciebie w swoim gabinecie – powiedział ostrym tonem i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Ze złości tak mocno, że znad framugi wypadł gwoździk, na którym wisiał krzyżyk poświęcony jeszcze za czasów papieża Polaka.

97.00

Na studiach moim marzeniem był motocykl. Wyobrażałem sobie, jak pędzę nim przez polne drogi, zostawiając smugę piaskowego kurzu, a na tylnym siedzeniu przytula się mocno do moich pleców blondynka. Blondynki najlepiej wyglądają na motorach, zwłaszcza wtedy, gdy wiatr rozwiewa ich długie włosy. Ale jak to z marzeniami bywa – skończyło się na rowerze.

Czasami na ramie podwoziłem Marysię Jezus. Miała takie dwa imiona, bo jej ojciec pochodził z Hiszpanii, a tam Jezus to bardzo popularne imię, chłopcy często otrzymują je na pierwsze, a dziewczynki na drugie. Była blondynką, więc kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, wiedziałem już, że marzenia spełniają się na raty. Wprawdzie wciąż nie miałem motocykla, ale miałem już blondynkę, którą wiozłem rowerem. Czyli byłem w pół drogi do realizacji marzeń.

Mężczyzn, którzy nie wiedzą, warto ostrzec, że takie podwożenie dziewczyny może być dla kawalera bardzo niebezpieczne. Dziewczyna siedzi przed tobą, oboje trzymacie dłonie na kierownicy, co i rusz dotykasz jej rąk przedramieniem. Choćbyś nie chciał. No, wiadomo, że byś chciał, ale trzeba przecież zachować fason i pozory. Jednak przy braniu zakrętów nie da się nie dotknąć. A jak pomimo rozumu chcesz dotykać z własnej woli i świadomie, to robisz to na swoją odpowiedzialność. Z takiego małego dotykania od razu chce ci się dotykać coraz więcej i więcej. Dotykanie kobiet jest uzależniające bardziej niż narkotyki albo alkohol. W dodatku cały czas masz twarz tuż przy jej włosach i nie możesz się nadziwić, jak one pięknie pachną. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że włosy kobiet pachną tak pięknie. Albo jak łąka, albo jak owoce rozgrzane słońcem, albo – w ostateczności – jak kisiel żurawinowy. Zawsze jest to zapach ujmujący i na tyle ulotny, że wciąż go za mało. Wciąż się za nim tęskni. Dlatego tak bardzo niebezpieczne jest podwożenie dziewczyn na rowerze.

97.01

Miłość. Wyszła z domu i nie wróciła.

Ktokolwiek wie o losie zaginionej, proszony jest.

97.02

W warzywniaku starsza pani wybiera jabłka. Powoli, starannie, każdemu przyglądając się z uwagą. Wzięła cztery, po chwili, z wahaniem, jedno odkłada z powrotem. Prosi jeszcze o koperek, płaci trzy dwadzieścia i wychodzi, kłaniając się z elegancją nieco przesadną jak na warzywniak.

– To poetka – mówi sprzedawczyni do następnej klientki. W jej głosie brzmi duma, bo nie w każdym sklepie warzywnym kupują poeci.

– Poetka? – dziwi się klientka. – Nawet nie wiedziałam, że poeci jeszcze istnieją.

– No a Szymborska?

– Przecież nie żyje.

– Co pani powie? A ten ksiądz, jakże mu tam? Taki znany. I uczciwy, łatwo go było zapamiętać. Twardowski? – Sprzedawczyni nie daje za wygraną.

– Też chyba nie żyje.

Zapada chwila kłopotliwego milczenia.

– No ale ta jeszcze żyje – wraca do tematu sprzedawczyni.

– Może to ostatnia.

Znowu milczenie.

Po czym sprzedawczyni:

– A ja ten koperek taki zwiędnięty jej podałam.

00.05Śledztwo

Mary Jazz z obawą zapukała do drzwi gabinetu inspektora. Ten stary seksista zabierze mi śledztwo i skończą się moje marzenia o pracy w Interpolu – myślała rozzłoszczona.

– Wejść! – dobiegło zza drzwi.

Inspektor Groch siedział za biurkiem i grzebał w stercie papierów.

– Jaki raport? Gdzie ten raport? – zwrócił się do Mary Jazz z pretensją. – Nie dałaś mi żadnego raportu, przecież bym pamiętał.

Podeszła i z samego spodu wyjęła zieloną teczkę, opatrzoną kryptonimem„Magda/Lena”.

– Proszę bardzo.

Spojrzał wściekły.

– To przez ten nadmiar roboty – próbował się usprawiedliwić.

Wzruszyła ramionami. Inspektor otworzył teczkę, zaczął czytać. Zauważyła, że stopniowo robi się czerwony. Najpierw poczerwieniała mu szyja, potem policzki i uszy, w końcu cała twarz. Wygląda zupełnie jak dojrzewający pomidor, zaraz pęknie i zmieni się w keczup – pomyślała z satysfakcją.

– Czyś ty zwariowała, do ciężkiej nędzy? – Skończył wreszcie czytanie, uchodząc z życiem, niestety.

Ciężko oddychał. Ocierał pot z czoła. Sapał. Może jednak pęknie – pomyślała z nadzieją.

– Nie miałaś na to mojej zgody! – wyrzucił w końcu z siebie.

– Raport złożyłam w kwietniu – powiedziała spokojnie. – Formalnie wie pan więc o Magdzie od ponad miesiąca.

– To jakiś obłędny pomysł! Ryzykujesz przecież życiem tej kobiety! A jej ciałem to już na pewno!

– Pan wybaczy bezpośredniość, inspektorze, ale jeśli chodzi o ciało naszej Magdy, to nie ma już czym ryzykować. Pracowała w kilku agencjach towarzyskich. Potem zajęła się sutenerstwem. W dodatku zatrudniała nieletnie dziewczyny, więc grozi jej do dziesięciu lat więzienia. Sama zaproponowała nam współpracę. W zamian za wolność, oczywiście.

– Trzeba to przerwać! Na jakim jesteś etapie?

– Udało nam się podszyć pod sutenera z Amsterdamu, który szuka odpowiednich Polek. Mają to być naturalne blondynki z dużym biustem, bo takie preferowane są na tamtym rynku. Magda, to znaczy Lena, dokładnie taka jest. Biust osiemdziesiąt D. Wiemy, gdzie polują handlarze kobiet, więc od paru dni podprowadzamy ją na porwanie.

– Ale nie możesz organizować prowokacji policyjnej bez wiedzy komendanta wojewódzkiego!

– Ale mogę za wiedzą Krajowego Biura Interpolu.

Położyła palec na ustach. Z kieszeni jej munduru dobiegło ciche pikanie. Odpięła guzik i wyjęła przedmiot przypominający mały nadajnik z diodą migającą na zielono.

– To właśnie ta dziewczyna – wyjaśniła Mary Jazz, pospiesznie podpinając słuchawki iPhone’a.

Przez chwilę słuchała w skupieniu.

– Świetnie, a teraz moja kolej – powiedziała po chwili do mikrofonu wbudowanego w miniaturowe urządzenie. – Znajdź mi tam jakieś bezpieczne zajęcie. Tylko pamiętaj, że jak mnie zdradzisz, to zgnijesz w pierdlu.

Zielona dioda zgasła.

97.03

Marzyłem o niej śmiało, bez zahamowań, czasami wręcz bezczelnie, w ogóle nie pytając o zgodę, bo wierzyłem, że marzenia należą do świata, w którym o zgodę nie trzeba pytać. Marzyłem o niej perfekcyjnie i totalnie, w śnieniu miałem opanowany każdy centymetr jej ciała i każdą zmianę w tonie jej głosu, wypowiadała nim zdania, od których odbierało mi najpierw mowę, potem rozum, a na końcu oddech – wtedy zrozumiałem, że z marzeniami trzeba się obchodzić ostrożnie.

Tylko marzeń nie trzeba się uczyć, człowiek umie fantazjować od dziecka, chociaż tych pierwszych wizji już nie pamięta. W marzeniach każdy z nas jest doskonały, każdy potrafi ułożyć sobie najpiękniejszą przyszłość, a gdy ona już się zdarzy i wcale nie jest tak piękna, wówczas niektórzy potrafią wymarzyć sobie równie wspaniałą przeszłość i odtąd żyją wspomnieniami zjawisk i rzeczy, które się nie zdarzyły.

97.04

Powiem ci coś.

Marzenie to szczęście we wczesnej fazie realizacji.

97.05

Dzwonili z Polsatu z propozycją nowej pracy. Solorz kupił oba kanały stacji, w której pracuję, Fun TV oraz Era TV, i połączył w jeden – wyszło im Funeral TV.

97.06

Początek był obiecujący.

– Dobry jesteś?

– Oczywiście. Rankiem przynoszę rogaliki i świeżo zaparzoną kawę.

Byliśmy ze sobą pięć lat, chociaż we wszystkich poradnikach małżeńskich napisane jest, że kryzys przychodzi po siedmiu. Może ich autorzy nie biorą pod uwagę tego, że w naszych czasach wszyscy się spieszą. Kryzysy też.

97.07

A wracając do tego podwożenia dziewczyn na rowerze, to po raz pierwszy podwiozłem Marysię Jezus, gdy kończyłem trzeci rok studiów. No a przed wakacjami już jej wyznałem miłość. Potem spędziliśmy ze sobą miesiąc na Mazurach. Jeszcze była ostrożna, wzięła swój śpiwór, ale po kilku dniach spaliśmy już w jednym. Pod koniec wakacji się oświadczyłem.

– Jesteś wariat! – krzyknęła. – Sypiamy ze sobą dopiero trzy tygodnie, a ty chcesz się już żenić?

– Tak! Tak! Tak! Po trzykroć tak! – Objąłem ją w talii. – Chcę z tobą zamieszkać i mieć pół tuzina dzieci. A każde ma być do ciebie podobne.

– Sześcioro dzieci? Czyś ty zwariował? Nikt tyle nie ma.

– Dlatego, gdy będziemy ich tyle mieć, dostaniemy duże mieszkanie komunalne.

– To jest jakiś pomysł. Urządzimy w nim prywatne przedszkole, dostaniemy dotację z budżetu miasta i nic nie będziemy robić, tylko się kochać, a dzieci będą nas utrzymywać.

– I będą za nas sprzątać.

– I nam gotować.

– I przynosić nam książki z biblioteki.

– Oraz zakupy.

– A ja wszystkie nauczę jeździć na motorze, żeby obsługiwały nas jak najprędzej.

97.08

W metrze dwie panie po czterdziestce:

– Ty nie masz pojęcia, co to znaczy trudne dzieciństwo. Kiedy wszystkie dzieci jadły watę cukrową, ja miałam normalną.

00.06Mężczyzna na ścigaczu

Motocyklista na ścigaczu wyjął ze skórzanej sakwy aparat z teleobiektywem. Wycelował go w czarne bmw stojące pod dworcem Łódź Kaliska. Do auta zbliżyła się młoda blondynka. Kierowca ścigacza nacisnął spust migawki. Z auta wysiadł mężczyzna i wepchnął kobietę do środka. Zaterkotała szybka seria zdjęć.

– Złapałeś haczyk, bydlaku – szepnął motocyklista w kierunku odjeżdżającego samochodu i powoli ruszył za porywaczem.

Wjechali na aleję Włókniarzy. Przed pierwszym skrzyżowaniem zatrzymało ich czerwone światło. Motocyklista zatrzymał się w bezpiecznej odległości od bmw. Nagle usłyszał ryk sześciocylindrowego silnika i poczuł pęd powietrza. Dwustukonny opel calibra przeleciał z prędkością minimum stu pięćdziesięciu kilometrów. Tuż przed stopami pieszych wchodzących na pasy.

Kierowca ścigacza odruchowo przekręcił manetkę gazu, jakby chciał ruszyć w pościg za piratem. Od razu jednak zreflektował się i zwolnił obroty. Dziś nie mam czasu na wyścigi – pomyślał.

Kwadrans później czarne bmw zatrzymało się przed domem, sprawiającym wrażenie dawno opuszczonego. Brama wjazdowa otworzyła się automatycznie i wóz wjechał w głąb podziemnego garażu. Mężczyzna na ścigaczu ponownie wyjął aparat i zrobił serię zdjęć. Potem przejechał powoli i niemal bezszelestnie uliczkami sennego osiedla. Kiedy jednak znalazł się znów na Włókniarzy, przekręcił manetkę gazu do oporu i pognał tak, jakby chciał zrekompensować sobie niedoszły pościg za sześciocylindrową calibrą.

Wjechał na dziedziniec komisariatu. Zeskoczył ze ścigacza i pobiegł w kierunku dyżurki.

– Interpol – rzucił krótko pryszczatemu sierżantowi.

Pryszczaty obejrzał z podziwem legitymację i bez słowa wpuścił go do środka.

Mary Jazz z zaskoczeniem spojrzała w kierunku drzwi, w których stanął mężczyzna w kompletnym stroju motocyklisty. Wysokie buty, skórzane spodnie, kurtka z ochraniaczami wzdłuż kręgosłupa, na głowie kask.

– Petr?

Mężczyzna zdjął kask.

– A spodziewałaś się kogoś innego?

Rzuciła mu się w ramiona. Żaden mężczyzna nie całował tak jak on. Mocno, z determinacją, jakby był na wiecznym głodzie. Ale nawet gdy przygryzał jej wargi, to delikatnie – tak, że nie czuła odrobiny bólu, tylko lekki dreszcz na plecach, ramionach i w końcu na policzkach.

– Mamy ich – powiedział po chwili. – Porwali Lenę, zrobiłem zdjęcia.

– Wiem, przed chwilą dostałam od niej informację. Teraz czas na mnie.

– Boję się o ciebie.

– Nic się nie bój.

Zaczęła znów go całować, czując ten dreszcz.

97.09

Chciałem porozmawiać na temat mojego przeniesienia, ale od razu po wejściu do redakcji zobaczyłem, że nie ma żadnego z dyrektorów, bo sekretarce nie było widać majtek. Gdy szefowie są w firmie, ona przychodzi w spódnicy tak krótkiej, że musi wkładać wiele wysiłku w to, by je zasłaniać. Cały czas obciąga spódnicę, zakłada nogę na nogę i wierci się na krześle. Wtedy człowiek ma wrażenie, że na tym właśnie polega jej praca. Na zasłanianiu swoich majtek. A gdy tylko dyrekcja wyjeżdża w delegację, to ona przychodzi w spódnicy za kolana, jakby dla nas szkoda było widoku.

97.10

Powinienem był czuć się zaniepokojony, gdy pewnego dnia powiedziała:

– Tyłek masz niczego sobie. Dobrze poruszasz się na parkiecie. Może chcesz zarobić?

– Odbiło ci?

– Możesz zostać facetem, który tańczy przed panienkami.

– Żartujesz.

Nie żartowała. Okazało się, że to dość popularne i w każdym większym mieście jest przynajmniej kilka grup tancerzy erotycznych. Zespół jej znajomego miał już zakontraktowanych kilka najbliższych tygodni. Głównie weekendy. Czasami dziewczyny chcą zrobić niespodziankę swoim przyjaciółkom, np. z okazji imienin. Choreografia jest rozłożona na czterech tancerzy, ale akurat wczoraj jeden zrezygnował, więc pilnie potrzebują kogoś nowego. Pilnie, czyli od jutra.

– To nic skomplikowanego. Masz ruszać tyłkiem i się uśmiechać!

– Marysiu, ale ja ledwo potrafię tańczyć! – zaprotestowałem.

– Dziewczyny nie po to przychodzą, by patrzeć na kroki. Interesują się tylko twoim tyłeczkiem.

Prawdę mówiąc, do tej pory nie wiedziałem, że mam tyłeczek. No, dupa, owszem, była, do siedzenia, zasadniczo, ale jaki jest sens, żeby na nią patrzeć? A jednak. Zaprawdę powiadam wam, mężczyźni nie mają pojęcia o tym, jak bardzo kobiety lubią ich pośladki.

Pewnie bym się na to nie zgodził, gdyby nie stawka. Za krótki występ, kwadrans, na prywatnej imprezie tancerz dostaje minimum dwieście złotych, ale w klubie płacą już kilka razy tyle. Za jutrzejszy, półgodzinny, miałem dostać osiemset złotych. Pół godziny gibania się na scenie i problemy z czynszem znikają.

Z oporami, ale się zgodziłem.

Nazajutrz menedżer klubu, łysy czterdziestolatek, zaprowadził mnie do garderoby, w której przebierało się kilku facetów.

– No, macie nowe ciacho – oznajmił, po czym uszczypnął mnie w pośladek.

Chciałem mu przywalić, ale Marysia Jezus mnie powstrzymała.

Przebraliśmy się w coś obrzydliwego. Na górę założyliśmy kuse kamizelki wyszywane cekinami. Bez guzików, oczywiście, tak że od razu widać było tors i pępek. Do tego takie idiotyczne spodnie z szerokimi nogawkami rozciętymi do połowy uda. Też z cekinami, jak dla pajaców. I jeszcze kapelusz. Najgorsza była jednak bielizna. Miałem założyć stringi! Ja w stringach? Nigdy w życiu! Nawet za osiemset złotych. Od razu powiedziałem to Marysi.

– Załóż, słowo ci daję, że lepsze stringi niż twoje bokserki – przekonywała.

Oczywiście, że nie dałem się przekonać. W końcu mam swój honor. Zostałem w bokserkach.

– Jak chcesz – zachichotała Marysia. – Ale zobaczysz, że miałam rację.

Gdy weszliśmy na salę, widziałem tylko światło. Snopy dwóch jupiterów oślepiająco waliły nam w oczy. Zabrzmiały werble, po czym rozległa się głośna muzyka, rytmiczny jazz, trąbka i głos Armstronga, za którym Marysia z niezrozumiałych powodów przepadała. Ruszyła pierwsza, my za nią. Od razu zniknęła. Mężczyźni, a ja wśród nich, zaczęli tańczyć. Mimo głośnej muzyki słyszałem radosne okrzyki dziewcząt. Światło przygasło, reflektory zmieniły się w punktowe i wtedy z przerażeniem zobaczyłem, że na sali jest z kilkadziesiąt, a może i ze sto roztańczonych, rozradowanych dziewczyn. Te najbliżej sceny coś pokrzykiwały, wyciągając do nas ręce.

Zacząłem liczyć minuty do końca naszego występu. Mniej więcej od jego połowy mieliśmy zacząć się rozbierać. Nie całkiem, tylko do majtek, które dodatkowo mogliśmy przesłaniać kapeluszami. Kiedy zdarliśmy z siebie kamizelki, salę wypełniły gwizdy. Trwały do czasu, w którym każdy z nas jednym szybkim ruchem pozbył się spodni zapinanych na rzepy. Dziewczyny zamruczały zadowolone, a gwizdy ustąpiły owacjom. Zasłoniliśmy naszą bieliznę kapeluszami, a gdy co kilka taktów unosiliśmy je ku górze, cała sala rozbrzmiewała piskiem. Dziewczyny chichotały, krzyczały, rzucały się w naszym kierunku, starając się odebrać nam kapelusze i złapać za gumkę od majtek. I wtedy zrozumiałem, na czym polegał mój błąd.

Nie da się zedrzeć stringów z mężczyzny, który tańczy, trudno złapać za gumkę, ale bez trudu można tancerza pozbawić bokserek. Nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało. Nagle moje bokserki znalazły się poniżej kolan, potknąłem się, zaplątałem i leżałem jak długi wśród ogłuszającego wrzasku zachwyconych dziewcząt. Po sekundzie moje bokserki znalazły się w powietrzu i podrzucane jako trofeum zniknęły gdzieś w końcu sali. Chłopaki kończyły występ, a ja siedziałem goły na podłodze. Na scenę posypały się pieniądze.

– Nadstaw kapelusz! Nadstaw kapelusz! – krzyczały rozbawione dziewczyny.

Na kilka sekund światło litościwie przygasło i wtedy mogłem się wycofać do garderoby.

– Ten numer z bokserkami menedżer wpisuje do repertuaru – ucieszyła się moja dziewczyna. – Wszystkim bardzo się spodobało.

Taka była ta moja Marysia Jezus.

97.11

Kiedy kobieta mówi „weź mnie”, mężczyzna nawet się nie domyśla, ile to go może kosztować. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy zacząłem znajdować w domu różne przedmioty. Pierwszym było pióro kulkowe ystudio z tajwańskiej manufaktury, na pudełku widniała cena dwieście dolarów. Wprawdzie Marysia chodziła jeszcze do liceum, ale wciąż gubiła długopisy i sama takiego gadżetu z pewnością by sobie nie kupiła. Potem zauważyłem u niej najnowszy model nokii, rzadkiego jeszcze wówczas telefonu komórkowego, wart był majątek. Poza nią znałem najwyżej trzy osoby, które używały komórek. Zasięg był jeszcze tak kiepski, że z całej ulicy wszyscy ich właściciele schodzili się wieczorami na plac między garażami a śmietnikiem, bo tylko tam od osiemnastej do dwudziestej można było coś usłyszeć w tych telefonach. Zazwyczaj stali tam prezes banku PKO, prezydent miasta i dwaj handlarze walutą, no i moja Marysia Jezus między nimi, dzwoniąca Bóg wie do kogo. Gdy zapytałem, odpowiedziała, że to nie moja sprawa. Coś mnie tknęło i zacząłem szukać. I bardzo dziwne rzeczy znalazłem. W kilku miejscach. Wewnątrz tapczanu stojącego w dawnym pokoju gościnnym kilkadziesiąt opakowań kosmetyków. Damskich, fabrycznie zapakowanych, z metkami sklepów i cenami takimi, że każda miała jedno zero za dużo. W górnej szufladzie biurka zobaczyłem złote łańcuszki, kolczyki, bransoletki. Wszystkie jeszcze z ceną, zazwyczaj wysoką. Otworzyłem następną szufladę. Leżał w niej zestaw gadżetów erotycznych. Nie używała ich ze mną. Najdziwniejsza była jednak znaleziona w pawlaczu nieco pognieciona trąbka z certyfikatem informującym, że piętnastego stycznia 1934 roku podczas koncertu w Nowym Orleanie używana była przez Louisa Armstronga i warta jest piętnaście tysięcy dolarów.

A kobiety dwulicowe nakładają rano dwa makijaże czy jeden?

97.12