Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza

Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64822-85-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza

"W roku 1932 czy 1933 zjawił się u nas na Brackiej ksiądz o dość niechlujnym wyglądzie. Przeczytał wszystkie - nieliczne zresztą - drukowane sztuki Stasia i zapragnął poznać resztę, twierdząc, że nic podobnie wspaniałego nie czytał" - wspomina Jadwiga Witkiewiczowa. Taki był początek niezwykłej przyjaźni Witkacego z księdzem Henrykiem Kazimierowiczem. Jej świadectwem jest korespondencja Witkacego z księdzem, który z powodu swych zainteresowań filozoficznych i niepokornej postawy przenoszony był z parafii do parafii.

Przemysław Pawlak poszedł jego śladami w nadziei, że zaprowadzą go do rękopisów Witkacego, które ksiądz posiadał, zanim w roku 1941 został aresztowany przez gestapo i wywieziony do obozu w Dachau, gdzie go zamęczono. Rękopisów Pawlak nie odnalazł, ale natrafił na wiele publikacji księdza. Zebrane w tomie świadczą, jak oryginalny myślicielem był ks. Kazimierowicz. Bez wątpienia prowadzili z Witkacym "rozmowy istotne". Czy te rozmowy przybierały na tyle konfesyjny charakter, że ksiądz stał się spowiednikiem Witkacego?

prof. Janusz Degler

Polecane książki

Opis: Przegląd figur demonicznych w literaturze ludów wyznających politeizm. Szatan w literaturze ludów monoteistycznych. Szatan w gnostycyzmie, manicheizmie. Szatan u Dantego, Miltona. Wpływ Odrodzenia na pojęcie diabła. Szatan - Wiek XVII, XVIII i początek XIX. Figury demoniczne w literaturze pols...
Alayna i Hudson wracają w nowym tomie elektryzującej serii Uwikłani! Po wielu burzliwych przejściach Alayna i Hudson prowadzą spokojne rodzinne życie. Wszystko do czasu, gdy Chandler oznajmia, że zamierza się ożenić. Jego wybranką jest córka Edwarda Fasbendera, a to może oznaczać tylko jedno… Ich si...
Jakież to przeciwieństwa narzucają się każdemu, co śledzi obchody i uroczystości eucharystyczne: bo i co widzą nasze oczy? Oto kruszynkę chleba, przed którą zarówno króle i pany jak i ubogie, mądre jak i prostaczki w prochu pokory się rzucają. Czyż to nie bijące przeciwieństwo? przeciwieństwo między...
Poradnik do gry Silent Storm przeznaczony dla tych, którzy utknęli gdzieś w walce z siłami Aliantów bądź Osi. Znajdziecie tu kompletny opis przejścia gry po każdej ze stron poprzedzony garścią porad.Silent Storm - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. [Oś] Pierw...
Poradnik do gry The Walking Dead: A New Frontier to zestawienie wszystkich epizodów wydanych przez znane wszystkim studio Telltale Games. Każda część poradnika zawiera bogato ilustrowany opis przejścia wraz z potencjalnymi różnicami wynikającymi z podejmowania ważnych wyborów w tej produkcji. W każd...
Każdy wojownik światła bał się kiedyś podjąć walkę. Każdy wojownik światła zdradził i skłamał w przeszłości. Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość. Każdy wojownik światła cierpiał z powodu spraw, które nie były tego warte. Każdy wojownik światła wątpił w to, że jest wojownikiem ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Przemysław Pawlak

zakupiono

w sklepie:

Sklep

Testowy

identyfikator

transakcji:

156365535905772

6

e-mail

nabywcy:

test@virtualo.p

l

znak

wodny:

Okładka i strony tytułowe

Karolina Tolka

Na okładce wykorzystano fragment autoportretu w futrzanym kołnierzu

S. I. Witkiewicza (8–9 kwietnia 1927) ze zbiorów Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku oraz fragment portretu ks. H. Kazimierowicza autorstwa

S. I. Witkiewicza (14 lutego 1937) ze zbiorów Książnicy Pomorskiej w Szczecinie

Opracowanie redakcyjne

Krystyna Kurmanowa

Opracowanie indeksu

Maria Kaniewska

Korekta

Małgorzata Denys

Księgarnia internetowa:www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku!

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

© Copyright by Przemysław Pawlak, 2017

© Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017

Dystrybucja:

Dictum sp. z o.o.

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22 663 98 13

e-mail:biuro@dictum.pl

Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

e-mail:piw@piw.plwww.piw.pl

Wydanie pierwsze

Skład i łamanie: Anter-Poligrafia

ISBN 978-83-64822-85-8

Skład wersji elektronicznej:

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Pamięci Femy Morek, Krysi Siarkiewicz

i Marysi Łyszczak

PrzedmowaMonada nie z tego świata

W 1996 roku Konrad Szołajski przeprowadził prywatne śledztwo, którego pośrednim efektem była sprzedaż przez Ryszarda Fiechowskiego, zięcia siostry ks. Henryka Kazimierowicza, części korespondencji księdza ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem oraz namalowanego przez niego pastelowego portretu księdza Książnicy Pomorskiej w Szczecinie. Planując realizację filmu dokumentalnego o przyjacielu Witkacego, w sierpniu 1996 roku Szołajski napisał scenariusz i ogłosił w „Tygodniku Powszechnym” nieco sensacyjny w tonie artykuł Nieznany inscenizator Witkacego1. Po trzech tygodniach redakcja zamieściła krótki list Mariana Koszewskiego, który prostował nieścisłości w informacji o okolicznościach śmierci księdza, powołując się na Martyrologium polskiego duchowieństwa…2. Mimo że Szołajski wspomniał o legendarnym księgozbiorze, zawierającym zaginione dramaty Witkacego, do szerszych poszukiwań ani tym bardziej do wszczęcia poważniejszych badań literackich nad wpływem księdza na twórczość Witkacego nie doszło.

Film o Kazimierowiczu nie powstał z braku funduszy, ale kilka osób zainteresowało się lub przypomniało sobie o tajemniczej postaci. Dyrektor Biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, ks. Kazimierz Rulka, opublikował tekst Od walk i szamotań się do duchowej równowagi3, opracował też biogram Kazimierowicza do Włocławskiego Słownika Biograficznego4. W dużym stopniu na podstawie materiałów zebranych przez Nelly Palczewską, w bardzo efektownym albumie Szczecińskie Witkacjana Marta Skwara ogłosiła tekst Kim był ksiądz Henryk Kazimierowicz? Podała też do druku ocalone 24 kartki pocztowe nadane przez Witkacego oraz 5 listów księdza do Witkacego5. Kolejne sygnały zainteresowania sylwetką niepokornego i nietuzinkowego proboszcza pojawiły się6 wraz z pomnikową edycją Listów do żony Witkacego, gdzie prof. Janusz Degler zamieścił obszerny przypis przybliżający postać księdza, wraz z reprodukcją pastelowego portretu7, a w czwartym tomie z lat 1936–1939 również wspomnienia Jadwigi Witkiewiczowej, zawierające kilka zdań o Kazimierowiczu8.

W 2011 roku Krzysztof Harbaszewski przypomniał artykuł Jerzego Pieńkowskiego (1901–1985), poświęcony w większości księdzu w „czerwonym «odzieniu» i słomianym «kapelusie»”. Przedwojenny dziedzic Sutna, bratanek wykładowcy krakowskiej ASP, malarza Ignacego (1877–1948), po latach emigracji londyńskiej, w 1971 wspominał z łezką w oku, ile serca i delikatności uczuć okazał mu ten ekscentryczny, „na pozór zabawny”, niezwykle oczytany mielnicki proboszcz-tułacz. Opowieść była tak barwna, że warto przytoczyć jej dłuższe fragmenty:

„Mały, niepozorny, twarz bardzo zeszpecona ospą, nieogolona od paru dni, rogowe okulary, sutanna jak toga studenta w Cambridge, rękawy w strzępach, dół we frędzlach. Wyraźnie miał ochotę zamknąć mi drzwi przed nosem, ale się przemógł i z minimum uprzejmości zaprosił do swojej pracowni. Pracownia – duży pokój, wzdłuż ścian podłużne (około metra długości) czarne skrzynki ustawione piętrowo do sufitu, w jednym rogu tapczan oddzielony od reszty pokoju podwójną ścianą ze skrzynek, nad tapczanem futurystyczny Chrystus ni mniej, ni więcej – Hulewicza. W środku długi stół zawalony papierami i książkami, pod stołem dwie baterie butelek, jedna pełnych, druga pustych. Z niewyraźną miną usiadłem na bardzo skołatanym krześle zapeszony wnętrzem i gospodarzem. – Czy pan pije kwas? Wziął spod stołu pełną butelkę i nalał dwie szklanki chlebowego kwasu. Tajemnica butelek została wyjaśniona. Pił co dzień od 15 do 20 butelek kwasu i twierdził, że to świetnie robi na świeżość umysłu. Skrzynki, które jak potem zobaczyłem, stały pod ścianami wszystkich pokoi plebanii, były obudowanymi półkami na książki, każda z podnoszoną klapą zamykaną na klucz, przy każdym kluczu tabliczka z numerem półki. Księdza bardzo często przenoszono z jednej parafii do drugiej i 6000-tomowa biblioteka zawsze była gotowa do przeprowadzki. […] gdy ksiądz dowiedział się, że przeczytałem Pragmatystów i wiem, kto to był Freud, lody pękły, moja wizyta skończyła się nad ranem i była początkiem bardzo zażyłej przyjaźni. Ksiądz plus dr teologii, dr filozofii, mgr prawa, dypl. kryminologii, poza tym muzykolog i pisarz. Encyklopedia chodząca literatury, plastyki i muzyki. Entuzjasta awangardy, zapalony freudysta. […] wystawił w zorganizowanym przez siebie teatrze parafialnym Wariata i zakonnicę Witkacego (to nie bajka), no i pojechał dalej, wreszcie znalazł się w moim sąsiedztwie. Zasilał stale artykułami prasę katolicką z miesięcznikiem «Pro Christo» na czele, złożył do swoich władz kościelnych szczegółowo opracowany projekt korespondencyjnego Instytutu Religioznawczego, marzył o zmodernizowaniu prasy katolickiej, o awangardowych jednodniówkach typu «Nuż w bżuhu», «Fioletowe płuca» itp., oczywiście w duchu katolickim. […] Uwielbiał Witkacego i był chyba jednym z najwierniejszych jego przyjaciół. Witkacy nigdy ani na chwilę nie zawiesił go w prawach przyjaciela, odwrotnie, musiał mieć do niego wielkie zaufanie, bo często przysyłał mu rękopis do korekty i zaopiniowania. Ksiądz robił korekty i jednocześnie własnoręczne odpisy, w ten sposób miał wiele rzeczy jeszcze niewydanych drukiem. W miasteczku, gdzie wystawił Wariata i zakonnicę, Witkacy go odwiedził i biedny ksiądz wychodził ze skóry, żeby gościowi na niczym nie zbywało, a że znał appendix do książki o narkotykach, zaangażował specjalnie zdrową dziewuchę ze szczotką ryżową i balią. […]

Biedak mimo najlepszych chęci nie umiał nawiązać kontaktu z parafią. Wieś była mu zupełnie obca, urodzony i wychowany w Warszawie, był stuprocentowym mieszczuchem. Kazania trafiały w próżnię […] Dla moich letników wygłosił dwa doskonałe odczyty, jeden o Freudzie, drugi o dramatach Witkacego, oba zrobiły furorę, ale sublimacja nie zakwitła i nikt nie zaczął używać peyotlu.

Znał dużo języków, mówił świetnie po rosyjsku, po włosku i po żydowsku. Książki były jego pasją, ale dochody miał bardzo mizerne. W Warszawie nie szedł do księgarni, natomiast podpinał agrafkami sutannę (pod nią nosił czarne spodnie), żeby nie było jej widać spod płaszcza, i w brudnym szaliku naokoło szyi i czarnej okrągłej z małym daszkiem żydowskiej czapeczce szedł na Tłomackie, gdzie z koszy za grosze wykupywał książki, które go interesowały. Targował się zażarcie, a jego «żargon» był tak wspaniały, że sprzedający Żydzi nie mieli najmniejszej wątpliwości, iż mają do czynienia z rodakiem. Parę razy jeździliśmy razem do Warszawy, w wagonie wkładał czerwony wierzch piżamy na sutannę, żeby się nie wycierała, i dwa kapelusze jeden w drugim na głowie, dla oszczędności miejsca w walizce”9.

O ile z rzadka pisano o księdzu w kontekście przyjaźni ze Stanisławem I. Witkiewiczem i amatorskich inscenizacji sztuk na poleskiej wsi, o tyle Kazimierowicza – myśliciela, naukowca i przenikliwego komentatora polskiej polityki religijnej dwudziestolecia międzywojennego – nie poznał prawie nikt.

Dorobek naukowy ks. Kazimierowicza dostrzegł, jako jeden z bardzo nielicznych, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Henryk Hoffmann w Dziejach polskich badań religioznawczych 1873–193910. Nazwał go „jednym z czołowych polskich katolickich psychologów religii, także znawcą i propagatorem religioznawstwa (jako samodzielnej i ważnej dla teologii dyscypliny naukowej)”. Trafnie podsumował, że w pracach o charakterze de facto ekumenicznym Kazimierowicz zwracał uwagę na „spójność religioznawstwa empirycznego z wykształceniem teologicznym, na możliwości jego wykorzystania w łagodzeniu sporów międzywyznaniowych, interreligijnych i światopoglądowych”. Hoffmann poszukiwał wśród historyków śladów zainteresowania pracami naukowymi księdza, jednak skonsternowany stwierdził: „Znamienne, że nie odnotowują ks. H. Kazimierowicza Słownik polskich teologów katolickich11 ani Encyklopedia Katolicka KUL”12.

To prawda. Próżno szukać biogramu czy choćby cytatu z Kazimierowicza w podręcznikach akademickich czy seminaryjnych, jak też w innego typu publikacjach z dziedziny teologii pastoralnej, teorii i praktyki duszpasterstwa, psychologii religii, religioznawstwa, psychoanalizy, fenomenologii, antropologii i etnologii. Nie wspominają o nim – choćby jako autorze pracy nt. filozofii tomistycznej – w wydanej przez Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu dwutomowej Encyklopedii Filozofii Polskiej (Lublin 2011) i dziesięciotomowej Powszechnej Encyklopedii Filozofii (Lublin 2000–2009) ani w starszych o ćwierćwiecze Dziejach teologii katolickiej w Polsce (Towarzystwo Naukowe KUL, red. bp Marian Rechowicz, Lublin 1977).

Profesor KUL, macierzystej uczelni Kazimierowicza, Jerzy Strojnowski (1922–1999) w rozprawie Fenomen religii w ujęciu psychoanalitycznym pisze, że „w latach trzydziestych podnosili wartość psychoanalizy m.in. ks. J. B. Łubieński, ks. S. Huet”13, nie wspominając słowem księdza, który propagował psychoanalizę wśród duchownych już w połowie lat dwudziestych. Można za to trafić na biogram księdza lub nawiązanie do jego pism w publikacjach regionalnych, kościelnych, o małym nakładzie i gronie czytelników, jak np. monografia Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Pińskiej 1925–1939 autorstwa ks. Eugeniusza Borowskiego (Drohiczyn 2000)14, a także niektórych bibliografiach religiologicznych15.

W serii Klasycy Polskiej Nowoczesności wykładowczyni UW Lena Magnone wydała antologię tekstów Psychoanaliza w Polsce16, w której uwzględniła dwie bardzo istotne i nowatorskie rozprawy: Katolicyzm w świetle psychoanalizy i Psychoanalizę w konfesjonale. To prawdopodobnie pierwszy od 1934 roku przedruk prac naukowych ks. Kazimierowicza.

Zebrane w tym tomie prace Henryka Kazimierowicza to tylko część jego dorobku. Z kilku powodów bardzo trudno powiedzieć, jak duża to część. Wiele artykułów i rozpraw naukowych drukowano w prasie międzywojennej anonimowo lub jedynie z inicjałami czy podpisem Redakcja. Przykładem trudności w ustaleniu autorstwa jest choćby podobny (w 1 połowie lat dwudziestych XX wieku) do Kazimierowicza sposób sygnowania i tematyka artykułów ks. Zygmunta Kozubskiego, profesora i dziekana Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu Warszawskiego. Archiwa kresowe, obejmujące m.in. akta szkół, w których ksiądz był prefektem oraz parafii przez niego administrowanych w latach 1926–1936, w większości uległy zniszczeniu w czasie II wojny światowej lub przepadły później, w efekcie celowej polityki władz ZSRR. W powstaniu warszawskim w całości uległa zniszczeniu dokumentacja Katolickiego Uniwersytetu Żeńskiego w Warszawie, mieszczącego się na początku lat dwudziestych XX wieku przy ul. Pięknej, na którym historię filozofii i kryteriologię wykładał krótko Kazimierowicz po obronie dwóch doktoratów na Uniwersytecie Laterańskim w 1923 roku.

Biblioteka Narodowa od wielu lat pracuje nad bibliografią narodową, jednak wciąż brak pełnej bibliografii zawartości czasopism 1918–1939. Pozostaje wertować czasopisma diecezjalne, filozoficzne, etnograficzne, religioznawcze, antropologiczne, psychologiczne, muzykologiczne, gdyż tak rozległe były pasje naszego bohatera. Nadzieję na odzyskanie dla pamięci Polaków sylwetek tak wybitnych ludzi jak ks. Kazimierowicz daje za to program cyfryzacji zasobów bibliotek i archiwów polskich, dostarczający codziennie nowe źródła.

Wśród nieodnalezionych dotychczas prac ks. Kazimierowicza, o których wspomina się w dokumentach, innych publikacjach lub w korespondencji jego przełożonych, są następujące:

– Stirner i Nietzsche. Podobieństwa i różnice17,

– Ludzie i człowieczki oraz

– Ekspresjonizm w służbie kultu religijnego18,

– Psychoanaliza stanów wyższej świadomości religijnej19,

– Przyczynki do filozofii religii na podkładzie fenomenologicznym20,

– Celibat kapłański w świetle psychoanalizy21,

– Synteza filozoficzno-religijnej myśli polskiej XVIII i XIX wieku22,

– Psychoanaliza w zastosowaniu duszpasterskim23,

– Nacjonalizm w ogóle i stosunek kościoła katolickiego do tegoż24.

Mam nadzieję, że uda się ustalić ich adres publikacyjny lub miejsce przechowywania rękopisów. Stałyby się wówczas przyczynkiem do wydania drugiego tomu pism tego wybitnego kapłana, filozofa i przyjaciela sztuk.

Pisownię i interpunkcję tekstów w niniejszym wydaniu poprawiono i uwspółcześniono (zachowano jedynie pisownię specyficznych dla autora zwrotów). Układ, treść i zapis przypisów autorskich ks. Kazimierowicza zachowano. Przypisy autorskie oznaczone gwiazdką umieszczone są na dole strony, przypisy edytora oznaczone numerkami znajdują się po każdym tekście. Ks. Kazimierowicz pisał przede wszystkim po to, by przekazać szerszemu gremium poglądy własne lub swoich – głównie obcojęzycznych – mentorów. Starał się upowszechniać wiedzę z najróżniejszych dziedzin, uporządkowaną w formie pisemnego wykładu, w obliczu braku możliwości prowadzenia zajęć ze studentami. Nie publikował z przyczyn ambicjonalnych, lecz z potrzeby serca i umysłu, który chłonął i przetwarzał więcej niż umysły jemu współczesne. Prace Kazimierowicza nie wynikały z chęci uzyskania wyższych stopni naukowych, stąd nieco niekonsekwentny układ przypisów, częste skróty, brak numeracji stron (błędy i opuszczenia w tytułach cytowanych dzieł poprawiono i uzupełniono). On pisał z pasji dążenia do Prawdy i Tajemnicy. Widział je w Bogu, w którego istnienie i siłę sprawczą wierzył niewątpliwie. Tak mocno, że nie obawiał się zapuszczać na antypody nauki Kościoła, badając psychologiczne i kulturowe fundamenty kultu religijnego czy promując psychoanalizę jako narzędzie pracy duszpasterskiej. Jego Bóg takich pytań i pomysłów się nie bał.

Za cierpliwą lekturę, wsparcie, wyrozumiałość i uprzejme zainteresowanie sylwetką ks. Henryka Kazimierowicza dziękuję z całego serca Adamowi Kundziczowi, Lidii Łyszczak, Jadwidze „Agatonce” Miluśkiej-Stasiak.

Za wielkie wsparcie merytoryczne i organizacyjne dziękuję mojej Promotor, prof. Jagodzie Hernik-Spalińskiej.

Stefanii Wodzińskiej, Kazimierze Konopińskiej-Szymczak, Sabinie Popiel, Marii Kornackiej, Annie Raszewskiej, Kazimierze i Annie Macke, Urszuli Borwik, Edycie Banasiak, Józefowi Borwikowi, ks. Władysławowi Mrozińskiemu, ks. Jackowi Paczkowskiemu dziękuję za użyczenie dokumentów, wiedzy i wspomnień.

Za udostępnienie zbiorów i poszukiwania dziękuję zespołowi Archiwum Diecezjalnego we Włocławku, ks. prof. Kazimierzowi Rulce, pracownikom: Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego, Gminnej Biblioteki Publicznej w Opatówku, Książnicy Pedagogicznej im. Alfonsa Parczewskiego w Kaliszu, Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Adama Asnyka w Kaliszu, Biblioteki Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego i parafii Bronisław.

Za wszelką pomoc w poszukiwaniu Witkacowskich źródeł, motywujące komentarze i porządkujące poprawki dziękuję Fundatorom Instytutu Witkacego w Warszawie: prof. Januszowi Deglerowi i prof. Lechowi Sokołowi, Joannie Gondowicz, Janowi Gondowiczowi, Kapsydzie Kobro-Okołowiczowej, Włodzimierzowi Mirskiemu, Stefanowi Okołowiczowi, Tomaszowi Pawlakowi i Markowi Średniawie oraz Wojciechowi Sztabie, założycielowi i redaktorowi portalu witkacologia.eu

Pani Julii Hartwig dziękuję za dobre słowo i „oficjalne namaszczenie”.

Mojej niestrudzonej Mamie Ewie Pawlak nie tylko za Sonatę Belzebuba, tłokińskie peregrynacje, wywiady i sesje zdjęciowe, ale za Wszystko.

Czy Witkacy miał spowiednika?

Czym religia była dla ludzkości według Witkacego, wyłożył on sam w Narkotykach:

„Ale jak tylko daleko sięgnie się w dzieje ludzkie, zawsze na jakieś «omamy narkotyczne» natrafić można. Widocznie świadomość doprowadzona do pewnego stopnia wyostrzenia nie mogła wprost znieść samej siebie wśród metafizycznej potworności Istnienia i czymś musiała łagodzić swą własną perspikację. […] Religia i sztuka też były przecież kiedyś zasłonami dla zbyt okropnie jaskrawo świecącej z czarnej otchłani Bytu – Wiecznej Tajemnicy. […] Podobnie działają: religia, sztuka i filozofia, które początkowo wyrażają na różne sposoby metafizyczny niepokój, łagodząc zasłonami konstrukcji i uporządkowania uczuć metafizycznych w kultach, konstrukcji form artystycznych w sztuce i systemów pojęciowych w filozofii – okropność samotności indywiduum w bezsensownym Bycie, następnie, w związku z uspokojeniem społecznym, degenerują się i zanikają w miarę zanikania samego niepokoju, do czego same się przyczyniły”25.

Nie był to jednorazowy niebezpieczny zakręt na drodze filozoficznych poszukiwań. Przekonania Witkacego nie ulegały zmianie przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego. Można powiedzieć, że rewolucyjnie oceniał istotę i rolę religii w 1918 roku w Nowych formach w malarstwie, bardzo podobnie w najpóźniejszych publikacjach z lat trzydziestych i u schyłku życia, decydując się na samobójczą śmierć w Jeziorach. Zbitka religii i narkotyków brzmi znajomo – kojarzy się z duchowym ojcem i faktycznym przywódcą rewolucji październikowej. Niedaleko od Witkacowskiej „zasłony i omamów narkotycznych” do Marksistowskiej frazy „opium ludu” (Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa, 1843) czy Leninowskiej „duchowej gorzałki” (Socjalizm i religia, 1905).

W Niemytych duszach Stanisław Ignacy Witkiewicz odżegnał się od religijności, przyznając to bardzo otwarcie i bez emocji. Próbując dokonać zdystansowanej samooceny, stwierdził: „Sam jestem człowiekiem absolutnie areligijnym i nigdy nim w istocie, poza próbami kompromisu, nawet w dzieciństwie nie byłem. Mówię o tym kompletnie bezstronnie, szanując każdą wiarę, która prowadzi do  p r a w d z i w e g o  postępu i twórczości”26.

Trudno byłoby obronić tezę, że Witkacy religijność zwalczał. Raczej się jej dziwił. Tak jak zwykle traktuje się zjawiska anachroniczne, tak on oczekiwał wypalenia się, zaniku religijności. On jej obecność przyjmował do wiadomości – jak obecność kobiecego makijażu czy reguł towarzyskiego konwenansu. Uznawał za coś w rodzaju egzystencjalnego ułatwienia, leczenia objawowego. Niepokój metafizyczny, otwartość na ludzi i poszukiwanie odpowiedzi na fundamentalne pytania prowadziło go jednak wielokrotnie do bram katolickich kościołów. Miał bowiem w nich przyjaciół, ciekawych rozmówców, klientów „Firmy Portretowej”. Nie chodzi tu na pewno o ks. Jana Tobolaka (1883–1965), czwartego w historii Zakopanego proboszcza. Ten człowiek instytucja sprawował rząd dusz w stolicy polskich Tatr od roku 1920 do śmierci. Ale jako endek i antysemita z przekonania nie mógł mieć wielu wspólnych tematów z autorem Nienasycenia. W życiu Witkacego pozostawili ślad czterej inni kapłani katoliccy: Jan Humpola, Paweł Iliński, Henryk Kazimierowicz i Piotr Śledziewski.

Ks. Jan Humpola (1889–1958) tuż przed I wojną światową studiował na Uniwersytecie w Innsbrucku, tam po raz pierwszy chodził po Alpach. W niepodległej Polsce dyrektorował m.in. gimnazjum zakopiańskiemu (1927–1932), gdzie wykładał historię sztuki. Był kapelanem przybocznym prezydenta Mościckiego, działaczem społecznym, członkiem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, taternikiem, który dokonał kilku pierwszych wejść, m.in. wschodnią ścianą Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.

Ks. Paweł Iliński (1903–1994) w latach 1929–1936 mieszkał w Zakopanem, dokąd przyjechał leczyć płuca. Od 1930 był kapelanem sanatorium Czerwonego Krzyża, ważnego ośrodka zakopiańskiego życia towarzyskiego i kulturalnego. W grudniu 1931 koncelebrował mszę pogrzebową Marii z Pietrzkiewiczów Witkiewiczowej (1853–1931). Witkiewicz podziękował mu osobiście, a potem zaczął odwiedzać w sanatorium, gdzie też pracowali inni jego przyjaciele: doktor Marceli Staroniewicz (1893–1964) i Jadwiga Trembecka-Ziębina (1898–1975). Ks. Iliński częstował gościa lwowskimi słodyczami, najczęściej piernikami i śliwkami w czekoladzie. Po wojnie ksiądz Iliński obronił doktorat z prawa kanonicznego (1947), dwa lata później ubecy aresztowali go pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Watykanu i USA. Rok po śmierci księdza opublikowano jego pracę Przeszłość nie mija bez echa. Wspomnienia 1903–1990, w których parę stron (s. 146–148) poświęcił Witkacemu i swoim portretom.

Ks. H. Kazimierowicz, ok. 1920 r.

Ks. Henryk Kazimierowicz (1896–1942) studiował na Uniwersytecie Lubelskim, Warszawskim i w Wolnej Wszechnicy Polskiej, doktoryzował się z filozofii i teologii na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie (1923), był krótko profesorem historii filozofii i kryteriologii Uniwersytetu Żeńskiego w Warszawie; prefekt gimnazjów, wikariusz, a następnie administrator wielu parafii w diecezji kujawsko-kaliskiej, łódzkiej i pińskiej, autor publikacji naukowych z dziedziny etnologii, antropologii, historii Kościoła, religioznawstwa i – co zaskakujące – propagator psychoanalizy i jej zastosowania w duszpasterstwie. Rozmach jego zainteresowań, oczytanie, umiłowanie sztuk i nauk, bez względu na ich (nie)zgodność z polityką władz kościelnych, powodowały konflikty i nieporozumienia z przełożonymi. Efektem tych tarć, a także potrzeby zmieniania świata i poszukiwania bratnich dusz na odpowiednim poziomie intelektualnym, były nieustanne przeprowadzki księdza. Zdarzało się, że Witkacy nie wiedział, jak adresować korespondencję, by dotarła do aktualnego miejsca pobytu ks. Kazimierowicza. Kapłan przeżył swego przyjaciela o niecałe trzy lata. Zginął śmiercią męczeńską w nazistowskim centrum eutanazji w zamku Hartheim po dziesięciomiesięcznym pobycie w obozie Dachau.

Ks. Piotr Śledziewski (1884–1950) był kapelanem wojskowym, doktorem filozofii i sztuki, artystą, fotografikiem, jednym z najbliższych przyjaciół pisarza Sergiusza Piaseckiego (1901–1964) w przedwojennym Wilnie, w środowisku artystycznym zwanym zazwyczaj Śledziem. Jadwiga Karbowska (pseud. Teddy), recenzentka teatralna „Słowa”, wspominała: „Piasecki ufał mu bezgranicznie. Jeśli Śledź powiedział: «To opowiadanie jest słabe», Piasecki darł kartki i wrzucał do kosza”27. Ostatnie lata życia ks. Śledziewski poświęcił na odtworzenie we Wrocławiu Muzeum Archidiecezjalnego, którego został dyrektorem w roku 1948. Jan Sunderland (1891–1979) doceniał dorobek Śledziewskiego-fotografa: „[…] artysta o wybitnej indywidualności. Prace jego odznaczają się rzadką u jednego artysty różnorodnością wizji, pełnej poezji w wyrazie, a umiaru w ujęciu. Ksiądz Piotr potrafi przedziwnie trącać o głęboko ukryte struny wrażliwości estetycznej”28.

Tylko ksiądz Humpola nie miał tytułu doktora, był za to w Wojsku Polskim w stopniu dziekana, co w II RP odpowiadało randze pułkownika. Jego Witkacy poznał najwcześniej, 2 stycznia 1928 przeszli na ty. Kilka lat później, będąc w Nowym Sączu, snuł z przekąsem domysły, czy czasem Helena Maciakowa (1889–1945) nie była kiedyś kochanką księdza Humpoli (list do Jadwigi Witkiewiczowej z 7 kwietnia 1934). No cóż, jako prezydencki kapelan, będąc na sanacyjnym świeczniku, ksiądz musiał się liczyć z dociekliwością i ludzkimi językami. Dziś okazałby się prawdopodobnie chętnie zapraszanym celebrytą.

Witkacy co najmniej raz sportretował księży Śledziewskiego i Kazimierowicza, co najmniej trzykrotnie Ilińskiego, aż ośmiokrotnie Humpolę. Wszyscy sportretowani przeżyli malarza, ale tylko ks. Ilińskiemu pisana była długowieczność. Artysta, jeśli już poznawał księży, to zazwyczaj w Zakopanem. Łącznikiem stały się Tatry, wspinaczka, wspólni znajomi, spotkania towarzyskie i niepowtarzalna atmosfera międzywojennego Zakopanego. Inaczej było w przypadku ks. Henryka Kazimierowicza, który cenił, choć to za małe słowo, podziwiał, uwielbiał Witkiewicza dramaturga. Na długo przed osobistym z nim zetknięciem czytał, analizował, wręcz studiował kolejne dzieła Witkacego. A spotykały się one przecież wtedy z nikłym odzewem społecznym i niezrozumieniem u krytyków.

Ksiądz Kazimierowicz zajął się propagowaniem sztuk ulubionego autora w najmniej spodziewanych miejscach i najodleglejszych wioskach, kompletując amatorskie zespoły teatralne pośród parafian. To kapłan zainicjował ośmioletnią przyjaźń, zjawiając się u Witkacego w Warszawie na Brackiej. Witkacy odwiedzał Kazimierowicza w poleskim Stolinie, Tłokini koło Kalisza, a prawdopodobnie także w nadbużańskim Mielniku. Latem 1938 ksiądz starał się wydać w drukarskich Zakładach Ziemi Sieradzkiej Metafizykę dwugłowego cielęcia z własnym przedsłowiem i posłowiem. Spisywał je – z braku pieniędzy na papier – „na torbach od cukru, depeszach i odwrotnych stronach różnych rachunków i powiadomień”29. Próbował też wzbogacić to wydanie kilkoma rysunkami, jednak Witkacjusz zareagował histerią na sam pomysł wypożyczenia ich przyjacielowi.

W korespondencji, a czasem również na plebanii w Tłokini, ksiądz z dramaturgiem roztrząsali istotę bytu, omawiali postępy w pracy nad ostatnimi sztukami Tak zwana ludzkość w obłędzie i Miazmat, grywali na XIX-wiecznym fortepianie. Pozwalali sobie na muzyczne „chlusty”, ale też brodzili w samobójczych myślach schorowanego, zirytowanego nadchodzącą starością, głuchnącego pisarza. Kapłan żalił się na początki gruźlicy i niezrozumienie homilii u wiernych. Kazimierowicz dosłownie żył Witkacym. To była jego pasja, ucieczka od codzienności, estetyczne wyznanie wiary. Mieli o to do niego pretensje biskupi, dziwili się parafianie, pomstowała siostra Aleksandra Wierzbowska (1897–1982). A może ksiądz liczył po cichu na nawrócenie artysty? Może podświadomie wcielił się w Wyprztyka chrystianizującego Helę Bertz? Awangardowy, niekonwencjonalny w formie, potrafił zażarcie bronić Boga i Kościoła – tego przez duże K, bo działania niektórych hierarchów i pasterzy ostro krytykował. Śmierć przyjaciela 18 września 1939 musiała pozbawić księdza największej – po nadziei na życie wieczne – pociechy w życiu doczesnym.

Ze względu na kierunki badań naukowych Kazimierowicza w 1. połowie lat dwudziestych XX wieku musiałby mieć wiele zbieżnych zainteresowań i tematów do dyskusji nie tylko z Witkiewiczem, ale i Bronisławem Malinowskim czy Tadeuszem Micińskim, gdyby temu udało się przeżyć czas rewolucji bolszewickiej. Wszyscy poszukiwali w swych pracach pierwotnych źródeł wierzeń religijnych. Pytali, czy metafizyka dotykała człowieka pierwotnego, czyli czy istniał przed strachem jakiś element nieredukowalny w kulturze, czy też religia zrodziła się tylko ze strachu i niewiedzy. Interesowała ich mana i tabu, rola rytuału i emocji. Ksiądz poświęcił temu zagadnieniu m.in. obszerne eseje drukowane w „Przeglądzie Katolickim”: O kulturze pierwotnej. Psychologiczne kryterium pierwotności objawów kulturowych (1924), Rodzina pierwotna w świetle etnologii i etnopsychologii (1930), Dogmat a religia osobista (1931). Wielokrotnie odwoływał się w nich do badań Malinowskiego, a jedną pracę poświęcił im w całości, tj. Teorię emocjonalnej genezy religii (1931).

To, że badacz wysp Polinezji, jeden z twórców współczesnej antropologii, Bronisław Malinowski znał manaistyczną koncepcję energii, nie jest czymś zaskakującym. Ale może szokować fakt, że alumn włocławskiego seminarium duchownego, błąkający się w porwanej sutannie po błotnistych parafiach Polesia, twórca amatorskich teatrzyków i gazetek ściennych, pisał w 1937 roku traktat o minach i grymasach (nieukończony, pierwodruk w niniejszym tomie, oryginał w zbiorach Muzeum Literatury w Warszawie), analizujący w nim istotę mana: „Nosiciel więc grymasu, podmiot maski budzącej przerażenie, zionie maną i w pewnym sensie jest nią samą, wyłania z siebie boski pierwiastek i sam jest tym bogiem. Inaczej mówiąc, mamy tu jedną z atrybucji many złoczynnej: wzbudzanie przerażenia, przechodzącą w samo bóstwo: boga – stracha. Przedstawicielami tego rodzaju bóstw hipostazujących strach jako taki są w pierwszej linii potwornie wykrzywione twarze posągów bóstw, signa militaria zawierające umieszczane na kosach maszkary, które tak przerażały naszych przodków w epoce najazdów Tatarów”31. Kazimierowicz był niewątpliwie człowiekiem wybitnym, tak jak Witkacy – geniuszem zawczesnym. Jak trafnie skonstatował ksiądz Kazimierz Rulka, dyrektor biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, publikacje Kazimierowicza były zbyt kontrowersyjne nie tylko w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziś okazałyby się pewnie trudniejsze do zaakceptowania przez polski Kościół.

Okładka I wyd. Sonaty Belzebuba, egzemplarz z księgozbioru ks. H. Kazimierowicza

Prof. Janusz Degler w wywiadzie udzielonym Krzysztofowi Kucharskiemu 5 października 2009 tak wyjaśniał olbrzymią płodność epistolarną Witkacego – tysiące listów, w tym także do ks. Kazimierowicza: „Korespondencja miała stanowić pomost między jednym Istnieniem Poszczególnym a wybraną, najbliższą mu «monadą» i właśnie dzięki temu nie pozostawało się samemu z sobą. Kiedy czyta się jego listy, widać, jak powoli wciąga adresata w krąg swoich spraw, jak zaczyna traktować go jak spowiednika, zwierzając się z najbardziej intymnych przeżyć. Liczył na podobną wzajemność. Intensywny dialog korespondencyjny stanowił często ucieczkę przed samotnością. Bo był to jednak człowiek samotny, mimo wielu przyjaciół i znajomych, a także roju kobiet, który go otaczał”32. Ksiądz Henryk Kazimierowicz był zatem nie spowiednikiem – uszanujmy deklarowaną areligijność autora Sonaty Belzebuba – lecz właśnie najlepiej wyselekcjonowaną monadą Witkacego.

Numer obozowy 28 287

Nie ma się co łudzić, w tej historii nie ma happy endu. Nie może być, jeśli w opisie dokumentów życia bohatera widnieją słowa: Auszug aus dem Zugansbuch des Konzentrationslagers Dachau. Muszę to z siebie wyrzucić, by móc opowiadać o wcześniejszych zabawnych perypetiach z lat dwudziestych i trzydziestych, o chlustach na fortepianie i dziwacznym stroju. By żółć zebrana w trzewiach biografa, w miarę poznawania i zaprzyjaźniania się z obiektem badań, nie wylewała się na karty całego życia opisywanego ex post. Chcę mieć to za sobą, wejść w 1942 rok, by później już tylko zanurzać się w minione życie księdza, niczym w bezpieczne dzieciństwo…

Ks. Henryk Kazimierowicz, ok. 1937–1938 r.

Zło Dachau, Ravensbrück, Majdanka – nawet w odniesieniu do więźniów, którzy dożyli wyzwolenia – nie mogło być ani w trakcie, ani potem oswojone, wklejone do albumu wspomnień. To musiało pozostać obok zdrowej tkanki jak drzazga.

Gdy zostało wchłonięte przez organizm, uznane za też-człowiecze, toczyło go, niczym proces gnilny zatruwało cały i najczęściej prowadziło do choroby psychicznej lub samobójstwa. Jak choćby pisarza, Tadeusza Borowskiego, który uznał, że to, co widział, i to, co przeżył w obozie, to niestety wynikało z istoty człowieczeństwa, było od zawsze składową jego amoralnej konstrukcji. Nie zniósł własnych wniosków33.

Ponieważ nie umiałem uznać, że czyste zło jest nieodłączną częścią człowieka, a nie czymś zewnętrznym, czemu tylko w niektórych sytuacjach się poddaje, zrozumiałem, dlaczego tak trudno dowiedzieć się nam, kolejnym pokoleniom, jak wyglądała codzienność kacetu. Ten obszar pamięci u byłych więźniów działał jak odłamek, który neurochirurg postanowił pozostawić w mózgu, ze względu na zbyt duże ryzyko śmierci. Wielu dawnych więźniów przez dekady nie potrafiło rozmawiać o obozowym życiu. W wielu przypadkach dzieci i wnuki nawet o nim nie wiedziały. Inne ofiary, kiedy decydowały się opowiedzieć, co przeszły, nie umiały powstrzymać szlochu, goryczy, krzyku. Doznawały szoku, ewidentnie cofały się w czasie. Jak Wilhelm Brasse, tragiczny więzień – fotograf z Auschwitz, tytułowy bohater Portrecisty34, który przed kamerą stopniowo przeistoczył się w płaczącego chłopca, skrzywdzonego uczestnictwem w niewypowiadalnym i niewyobrażalnym horrorze.

Gromadzenie strzępków biografii siedemdziesiąt lat po śmierci bohatera jest jak sekcja ekshumowanych zwłok. W przypadku ks. Kazimierowicza sekcja z konieczności symboliczna. Rozgrzebuję przecież popioły, zwłoki spalili hitlerowcy. Chcę wierzyć, że zwłoki, a nie jeszcze żywego, umierającego księdza. Analizując przesyłkę z archiwum w Bad Arolsen, mam wrażenie, że odłamki przeszłości pryskają na mnie. Gdybym wertował nie skany, ale oryginalne karty, bałbym się nawet bezpośredniego kontaktu z ich substancją, fragmentem TEGO. Zagłębienie się w treść tych dokumentów powoduje wrażenie uczestnictwa w zbrodni.

Początkowo myślałem, że ksiądz Kazimierowicz, numer obozowy w Dachau: 28 287, został zamęczony przez Niemców 10 sierpnia 1942 w głównym obozie nieopodal miejscowości Dachau, czyli jednym z najsłynniejszych, obok Auschwitz chyba najokropniejszym z obozów koncentracyjnych. Chciałoby się dodać: obozów z czasów II wojny światowej, ale nie byłoby to ścisłe.

Symboliczny grób ks. H. Kazimierowicza, gdzie w 1942 r. złożono skrzynkę z prochami z Dachau. Pochowano tu także matkę księdza – Marię z Ratyńskich, siostrę – Aleksandrę Wierzbowską oraz jej córkę Irenę i zięcia Ryszarda Fiechowskich

KL Dachau powstał wiosną 1933, czyli na długo przed wojną, dla przeciwników politycznych Hitlera, duchownych, homoseksualistów, Żydów, Romów, jako wzór dla następnych obozów. „Najliczniejszą kolumnę obozowej pracy stanowili więźniowie, w tym księża zatrudnieni na plantacji ziół leczniczych i korzennych. Powierzchnia plantacji obejmowała 240 morgów. Odzienie obozowe tam pracujących składało się z cienkiego, pasiastego ubrania – spodni i marynarki. Na zimę przydzielano cienki, pasiasty płaszcz. Tak ubrany więzień musiał pracować nawet w srogie mrozy. Za wszelkie ukryte docieplanie, czy nawet szmaty podkładane pod przydzielone odzienie, więźniów bito. […] Pościel stanowiły 2 koce i prześcieradło. […] Za najdrobniejsze niedopatrzenia przy słaniu łóżek, czyszczeniu szafek czy prymitywnego obuwia izbowy bił po twarzy. Jak zrelacjonował jeden z ocalałych księży: «Przy pracy capo popychał, często sadystycznie katował, bijąc po głowie i kopiąc po nogach, a gdy katowany upadł, otrzymywał kopniaki po całym ciele». Często stosowano karę słupka, więźnia wieszano w łaźni na jedną godzinę, wiążąc mu ręce z tyłu do słupka. Kiedy mdlał, polewano go wiadrem zimnej wody dla orzeźwienia. Po wymierzeniu takiej kary więzień jeszcze do kilku miesięcy odczuwał nadwyrężenie w stawach i mięśniach rąk. […] W pierwszym okresie wojny nie dochodziły do obozu paczki żywnościowe. Racje przedstawiały się następująco: 150 g chleba, litr czarnej, zbożowej kawy bez cukru, na obiad ok. litra kapusty, brukwi albo szpinaku. Na kolację trzy razu w tygodniu była cienka zupa, w pozostałe dni herbata z ziół, 150 g chleba z dodatkiem najczęściej margaryny. Pożywienie to nie miało większych wartości odżywczych, obliczone było jedynie na ilość. Od czasu do czasu dodawano ziemniaki w łupinach. Praca przy słabym odżywieniu niszczyła ludzi, prowadziła ich do powolnej śmierci”35.

Wyzwolenie Dachau przez wojska amerykańskie nie położyło od razu kresu masakrze. Przybyli z zewnętrznego, innego, też wojennego, ale jednak normalniejszego świata żołnierze odkryli komory gazowe, stosy trupów wypełniające pomieszczenia po sufit i agonię reszty ofiar. Nie umieli sobie z tą wiedzą poradzić. Zabili, nie czekając na sąd, ponad pięciuset esesmanów i członków załogi obozu36. Około czterdziestu zatłukli łopatami i innymi narzędziami pozostali przy życiu więźniowie, tzn. ci, którzy byli w stanie kogoś zabić. To także świadczy o skali – naprawdę trudno znaleźć adekwatne słowo – skali czego w Dachau? okrucieństwa, cierpienia, ludobójstwa, zezwierzęcenia czy właśnie niestety człowieczeństwa?

Jedyny zachowany dokument obozowy z odręcznymi, coraz mniej czytelnymi podpisami ks. H. Kazimierowicza – ostatni podpis z 24 lutego 1942

Nasilenie represji i poziom śmiertelności w KL Dachau nie były jednakowe we wszystkich latach wojny. Tysiące więźniów starało się ratować nie tylko życie, ale i swój kręgosłup moralny. Księżom polskim brakowało najbardziej możliwości wspólnego odprawiania mszy. Modlono się w tajemnicy, w myślach, gdyż głośna modlitwa groziła pobiciem i śmiercią. Mało kto wie, że o prawa więźniów obozów koncentracyjnych i robotników przymusowych w III Rzeszy upominała się Stolica Apostolska, a także niektórzy hierarchowie niemieccy, jak kardynał Adolf Bertram, arcybiskup Wrocławia, znany skądinąd z przesadnej uniżoności wobec Hitlera. Dzięki takim działaniom polscy księża byli przenoszeni z różnych obozów w jedno miejsce – do Dachau, co miało im dać większe szanse przetrwania. Od stycznia do września 1941 mogli korzystać z kaplicy w bloku 26 i uczestniczyć w nabożeństwach. „Dziś po raz pierwszy w dziejach obozu w Dachau złożono Bogu najświętszą i najmilszą Mu Ofiarę. W tym miejscu nasiąkniętym krwią pomordowanych! W tym przybytku bluźnierstwa, przekleństwa i nienawiści! Trudno mi zapanować nad sobą; z największym wysiłkiem tłumię cisnące się do oczu łzy; czuję, że dzieje się rzecz wielka, której «oni» nie pojmują! Cud Wszechmogącego, triumf potęgi Bożej nad księciem ciemności i jego sługami […] Wielu w kaplicy płacze. Każdy z nas ma na ręce cząsteczkę hostii, którą kapłan odprawiający Mszę św. konsekruje”37.

Ksiądz Henryk Kazimierowicz przekroczył bramę Dachau 30 października 1941, już po likwidacji tych „przywilejów”. Na nieszczęście miał już wtedy prawdopodobnie zaawansowaną gruźlicę. Trzy lata wcześniej, w liście z 4 czerwca 1938, donosił bowiem Stanisławowi I. Witkiewiczowi: „Trwam już od dłuższego czasu w silnej depresji o podkładzie konstytucjonalnym, wzmożonym przez rozpoczynającą się chorobę płucną”38. Nieprzywykły do całodniowej pracy fizycznej, chory, pobity przy aresztowaniu, już niemłody, bo czterdziestosześcioletni nie miał szans na przetrwanie. „Poniósł śmierć w obozie koncentracyjnym w Dachau […] zabrany na śmierć przez zagazowanie… – pisał o Kazimierowiczu ks. prof. Kazimierz Rulka39, korzystając z ustaleń ks. Stanisława Librowskiego, który zaraz po wojnie zebrał informacje o męczeństwie duchowieństwa diecezji włocławskiej40. Na Librowskiego powołał się też ks. Kazimierz Tartanus w odpowiedzi na wzruszający list łowickiego przyjaciela ks. Kazimierowicza, Feliksa Pawłyszki41.

List Feliksa Pawłyszki do bp. włocławskiego Antoniego Pawłowskiego, 18 lutego 1964

Na symbolicznym nagrobku na cmentarzu w Tłokini Kościelnej wyryto błędną datę 1941 – może siostra księdza nie uwierzyła w datę zgonu podaną przez Niemców i podejrzewała, że jej brat zginął wcześniej, już w roku pojmania go w Tłokini?

Datę 10 sierpnia 1942 podał też ks. Rulka we Włocławskim Słowniku Biograficznym, choć tu pojawiła się wprost informacja o wywiezieniu z Dachau. Dokąd wywieziono księdza? Do innego obozu, a może szpitala? Może gazowanie odbywało się tak jak w Chełmnie nad Nerem, w specjalnie skonstruowanych w tym celu furgonetkach? Tam z 300 000 więźniów przeżyło 4, słownie: czterech! A czy w Dachau przeżył ktoś z uczestników słynnych transportów inwalidów? Z relacji więźniów, w tym innych kapłanów, którzy przeżyli wojnę, wyłonił się przerażający obraz gehenny, która w momencie wywózki z Dachau dla niektórych dopiero się potęgowała. „Więźniów z bloku inwalidów z obozu w Dachau, od maja 1942 do listopada tegoż roku, przewożono ok. 200 km dalej, w okolice Linzu, gdzie kierowano ich bezpośrednio do komór gazowych na śmierć. Informują o tym raporty obozowe, których nie zdążono zniszczyć przed niespodziewanym wyzwoleniem obozu przez żołnierzy amerykańskich. Była tam zamieszczona m.in. informacja: «Czas konania w komorze trwał ok. 6 min». Komory gazowe w pobliżu Linzu wielokrotnie były miejscem eksperymentowania na więźniach skuteczności nowych gazów trujących. W takich okolicznościach, z całą pewnością, wkrótce po przewiezieniu do komory gazowej, zakończył życie ks. Henryk Kaczorowski”42.

Miejscem kaźni okazał się potężny, XVI-wieczny, późnorenesansowy zamek w Alkoven k. Linzu, na południowo-wschodnim krańcu zalewu Eferding w Górnej Austrii. Na przełomie XIX i XX w. siostry pallotynki prowadziły tam charytatywny instytut dla osób upośledzonych fizycznie lub umysłowo. Z początkiem 1939 zamek przejęli naziści i urządzili w nim jedną z najwydajniejszych fabryk śmierci w ramach ściśle tajnej Akcji T4, która miała na celu eksterminację ludzi niepełnosprawnych i chorych. Po upublicznieniu informacji o mordach, protestach kleru, a przede wszystkim po głośnym kazaniu biskupa Klemensa hrabiego von Galena w dniu 3 sierpnia 1941 oficjalnie wstrzymano jej realizację. W rzeczywistości eksterminację przeniesiono do hitlerowskich obozów na terenie Polski, a zamek Hartheim zaczął służyć jako piec dla KL Dachau. „Tylko w 1942 r. do krematorium w zamku Hartheim k. Linzu wywieziono 32 transporty, prawie 3200 ludzi zagazowano i spalono, w tym wielu księży. W tzw. Invaliden Transport wywieziono do komór gazowych 310 polskich kapłanów. Wielu zagazowano w specjalnie w tym celu przygotowanych samochodach, zanim dotarli do Hartheim, tam ich zwłoki palono w krematorium”43.

Zamek Hartheim, 2005 r.

Niemieccy pseudolekarze, w ramach eksperymentów przeprowadzanych głównie na polskich księżach, „zarażali malarią, ropowicą (flegmoną), żółtaczką. Do celów lotniczych przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono nagich więźniów, po kilku jednocześnie i przywiązywano. Wynoszono ich na wiele godzin na zewnątrz. Krzyk tych zamrażanych ofiar był najbardziej przejmującym krzykiem, jaki można sobie wyobrazić. Pozostawali tam do utraty przytomności. Czasami usiłowano przywrócić ich do życia, co kilkakrotnie się udało. Przeważnie jednak dokonywano sekcji zwłok. Jeśli więzień nie był przeznaczony do natychmiastowej sekcji, przeprowadzano ogrzewanie ciepłym powietrzem, a w pewnym okresie ciepłem ciała ludzkiego. Na zdrowych i młodych więźniach robiono zabiegi operacyjne najpierw w celu szkolenia techniki operacyjnej. Po doświadczeniach w komorze ciśnieniowej pozostały przerażające zdjęcia, wykonywane w celu uchwycenia reakcji człowieka na gwałtowne zmiany ciśnienia”44.

Dokument z archiwum w Bad Arolsen – przykład drobiazgowej dokładności w rejestracji ofiar hitlerowskich

Akt zgonu ks. H. Kazimierowicza wystawiony w dniu 16 września 1942. Jako datę zgonu podano 15 września. Oficjalna przyczyna zgonu: niewydolność serca i krążenia z wodobrzuszem i obrzękiem płuc

Więźniowie transportu inwalidów z Dachau do zamku Hartheim z 10 sierpnia 1942. Pod numerem 56 na tej liście H. Kazimierowicz

Chciałbym wierzyć, że tych, których wyczytywano i pędzono do czarnych ciężarówek, krytych szczelnie plandeką, mordowano szybko i bezboleśnie. Nie ma wątpliwości co do jednego – 10 sierpnia 1942 wszyscy więźniowie już wiedzieli, że transporty inwalidów oznaczały śmierć. Z relacji współwięźniów wynika, że mimo to większość księży-inwalidów zachowywała hart ducha i żarliwą wiarę w Boga, pocieszając wręcz i podtrzymując na duchu tych, którzy ich żegnali: „Z Bogiem, chłopaki! A nie zapominajcie, że Polska musi być do Odry. No, nie beczcie, nie beczcie. Czas na mnie starego. Wy trwajcie. Nie załamujcie się!”45.

Dziesiątego sierpnia prócz ks. Kazimierowicza wywieziono do Hartheim dziewięćdziesięciu siedmiu mężczyzn, głównie księży. Niektórzy z nich zostali wyniesieni już na ołtarze przez Jana Pawła II w grupie stu ośmiu Błogosławionych Męczenników zamordowanych podczas II wojny światowej z nienawiści do wiary – np. wikariusz generalny diecezji włocławskiej ks. Edward Grzymała (1906–1942) czy duszpasterz środowisk akademickich w Warszawie, ks. Edward Detkens (1885–1942). Dwudziestego czwartego maja 2011 w Pelplinie zakończył się etap diecezjalny procesu beatyfikacyjnego kolejnych duchownych z tego transportu46 – m.in. ojca Cherubina Walentego Kozika (1906–1942), jezuity Kazimierza Dembowskiego (1912–1942) i misjonarza, werbisty Teodora Drapiewskiego (1880–1942). Razem z Kazimierowiczem zabrano także Kazimierza Kaszubę (1904–1942), ekspedienta z Opatówka, nieopodal którego leży Tłokinia. Mogli się znać sprzed wojny. Z pewnością bliskimi kompanami byli z ks. dr. Józefem Bielowskim (1894–1942), bibliotekarzem seminarium włocławskiego w latach 1928–1932. To „kolega kursowy i przyjaciel”47, który przejął po Kazimierowiczu parafię Bronisław. Prawie każdy więzień z tego transportu miał inną oficjalną datę śmierci. Akt zgonu ks. Kazimierowicza mówi o 15 września 1942. Gdyby przyjąć tę datę jako prawdziwą, strach pomyśleć, co działo się z nim przez ponad miesiąc od 10 sierpnia…

Zapomniany Uniwersytet przy ulicy Pięknej

Przyzwyczaiłem się już do tego, że w dziejach Warszawy są karty zatarte przez zawieruchy wojenne, że wielu dat, nazwisk, adresów, biogramów, a tym bardziej chronologii wydarzeń nie da się ustalić. II wojna światowa, a szczególnie pożary września’39 i powstania’44 obróciły w proch kilometry akt, miliony książek, fotografii, rysunków, pamiętników, całe kolekcje malarstwa, antyków… Ba! Dzielnice całe praktycznie przestały istnieć. Nie dziwi mnie brak u współczesnych mieszkańców stolicy wiedzy o szkołach, instytucjach, a także zwyczajach warszawskich Żydów, bo w żadnej populacji kilka procent uratowanych nie było i nie będzie w stanie przechować i przekazać pamięci o kilkumilionowej społeczności. Ale odkrycie, że zniknął prawie bez śladu cały uniwersytet w Warszawie, było jednak dla mnie szokiem! I to nie uniwersytet hebrajski, lecz katolicki – Uniwersytet Żeński przy ul. Pięknej 28.

Przewodniczącą Komitetu Organizacyjnego tej uczelni była dr Kazimiera Proczkówna (?–1926), filozof, absolwentka Uniwersytetu we Fryburgu, długoletnia przyjaciółka i współpracownica Cecylii hr. Plater-Zyberkówny (1853–1920), znanej z powołania do życia prywatnych szkół katolickich w Chyliczkach i w Warszawie przy ul. Pięknej 24. Do dziś, mimo przerwy wojennej i późniejszych szykan ze strony władz PRL, w gmachu zaprojektowanym przez Władysława Hirszla (1831–1889) kształcą się dziewczęta hołdujące tradycji i dumnie mówiące o sobie Platerki. Niestety ani dyrekcja szkoły, ani Towarzystwo Oświatowe noszące imię hrabianki, ani zakonne zgromadzenie sióstr, będące spadkobiercą przedwojennych Platerek, nie dysponuje żadnymi archiwaliami, które mogłyby przybliżyć historię pierwszego polskiego uniwersytetu dla kobiet. Wszystkie dokumenty spłonęły w powstaniu warszawskim.

Cecylia hr. Plater-Zyberk i dr Kazimiera Proczkówna już w roku 1904 założyły wspólnie Katolicki Związek Kobiet Polskich, by „podnieść oświatę, moralność i dobrobyt kobiet oraz starać się o rozwiązanie kwestii kobiecej w oparciu o zasady katolickie”48. Prowadziły pogadanki przygotowujące do opieki nad dziećmi i niektórych zawodów, katechizowały, sprowadzały z zagranicy nowoczesne urządzenia rzemieślnicze i maszyny rolnicze, a nawet najwydajniejsze rasy bydła, otwarły też mleczarnię dla robotników. Namacalnym efektem ich pracy u podstaw są do dziś ogródki działkowe, nazywane na początku XX wieku ogrodami robotniczymi, których ideę panie propagowały w ślad za grudziądzkim lekarzem, homeopatą, Janem Jalkowskim. Proczkówna pisała do „Świata Kobiecego” o społecznym znaczeniu przemysłu domowego, redagowała i wydawała w Warszawie w latach 1909–1913 dwutygodnik kulturalno-społeczny dla kobiet „Przebudzenie”, o nauczaniu wychowawczym pisała do miesięcznika „Prąd”, jest też autorką rozprawy: Sposób zaradzenia nędzy bez dawania jałmużny.

Wycinek z „Głosu Warszawskiego” z 23 sierpnia 1909, s. 4

W 1907 roku, po okresie tajnego nauczania, Związek uzyskał zgodę władz carskich na zorganizowanie Kursów Pedagogiczno-Naukowych dla kobiet. Ich kierowniczką została Proczkówna. Zachowały się anonse o naborze, publikowane m.in. 18 i 23 sierpnia 1909 w łódzkim dzienniku „Rozwój” i w „Głosie Warszawskim”. Kursy były dotowane przez prywatnych darczyńców, gdyż czesne musiało być dostosowane do możliwości finansowych niezamożnych pań. W 1910 roku pierwszy trzyletni kurs ukończyło 117 studentek. Były to czasy, gdy kobiety dopiero zdobywały dostęp do studiów wyższych. Mimo że Polki broniły doktoratów w zachodniej Europie już w XIX wieku, uniwersytety: Warszawski czy Jagielloński, utrudniały paniom uzyskanie habilitacji jeszcze długo po narodzinach II RP. Pierwsze profesury kobietom nadano dopiero na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Były to wyjątki potwierdzające regułę – kariera naukowa pozostała przed II wojną światową domeną mężczyzn.

Pierwszą siedzibą Kursów była kamienica przy Brackiej 13, róg Alej Jerozolimskich. W 1921 roku, już po śmierci Cecylii Plater-Zyberk (1920), na bazie przedwojennych doświadczeń, przy Pięknej 28 powstał pierwszy w Polsce żeński uniwersytet. Można było ustalić tę datę, dzięki korespondencji Kazimiery Proczkówny z biskupem kujawsko-kaliskim Stanisławem Zdzitowieckim (1854–1927). Pod koniec września 1923 szefowa Komitetu Organizacyjnego przesłała kurii włocławskiej sprawozdanie z pierwszych dwóch lat działalności tej uczelni, „z gorącą prośbą o ideowe poparcie dla nowo powstałej na wzór zagranicznych wszechnic instytucji przez uświadomienie, dzięki swym wpływom i stosunkom, szerszych kół naszej inteligencji o istnieniu i pożytku Uniwersytetu oraz o łaskawe jednanie […] zwolenników zarówno w szeregach kończącej szkoły średnie młodzieży, jak i sił zdolnych do podjęcia współpracy na polu wypracowywania charakterów i pogłębiania prawdziwej nauki”49. Prosiła jednocześnie o zgodę na objęcie katedry historii filozofii greckiej i kryteriologii przez ks. dr. Henryka Kazimierowicza. List zachował się w Archiwum Diecezjalnym we Włocławku, mieszczącym się w… kruchcie gotyckiej katedry.

Swoje wynagrodzenie profesorskie Kazimierowicz określił w korespondencji z kurią jako znikome, wskutek „trudności finansowej natury”, podobnych do problemów, z którymi borykał się w pierwszych latach Uniwersytet Lubelski. Ksiądz prosił o przydzielenie mu etatu wikariuszowskiego, gdyż nie mógł się domagać podwyżki na uczelni przy ulicy Pięknej, „która jest placówką wymagającą zwłaszcza teraz w takich przełomowych czasach poparcia”50. A były to czasy szalejącej hiperinflacji, cięć budżetowych, strajków, ulicznych walk robotników z policją i wojskiem oraz upadku drugiego rządu Wincentego Witosa.

Wykłady prowadzili m.in. Maria Czesława Przewóska, Eugeniusz Chlebowski i Władysław Chodecki51. W październiku 1924 siedzibę uczelni przeniesiono z ul. Pięknej na trzecie piętro kamienicy przy ul. Senatorskiej 32. W lipcu 1925 wykładowcy wzięli udział w trzydziestosześcioosobowej pielgrzymce do Rzymu, gdzie na specjalnej audiencji u papieża Piusa XI uzyskali deklarację zdecydowanego wsparcia idei edukacji wyższej kobiet52. Paradoksalnie dużym problemem dla małej uczelni stała się emancypacja kobiet. Rosnący odsetek studentek na Uniwersytecie Warszawskim i Wolnej Wszechnicy Polskiej musiał szybko doprowadzić do zakwestionowania sensu dalszego bytu Uniwersytetu Żeńskiego. Nie wiadomo, ile lat przetrwał Katolicki Uniwersytet Żeński w Warszawie. Prawdopodobnie zrezygnowano ze starań o ministerialną akredytację w 1926, po przedwczesnej śmierci założycielki, dr Proczkówny.

O tym, jak Xiądz w prasie katolickiej Witkacego cytował

Drukarnia oraz Wydawnictwo Księży Pallotynów działały w latach 1927–1939. Siedziba ich mieściła się w trzypiętrowej, skromnej kamienicy Cymbaurowskiej przy Krakowskim Przedmieściu 71 w Warszawie. Pallotyni wznowili w dwudziestoleciu międzywojennym jeden z najstarszych polskich tygodników o tematyce religijno-społecznej: „Przegląd Katolicki”, z założenia czasopismo nie tylko dla kleru, ale też inteligencji laickiej. „Przejawiało się to na zewnątrz w przewadze współpracowników świeckich i poszerzeniu tematyki poza ściśle kościelną. Eksperyment się nie powiódł. Pismo zatraciło swój dawny wyrobiony i utrwalony tradycją profil, a nie wyrobiło sobie nowego. […] pozostał «Przegląd Katolicki» do końca swego 75-letniego żywota mieszanką, amorficznym periodykiem ani duszpasterskim, ani czysto świeckim. Lista stałych i przygodnych współpracowników pozostawała płynna, przypadkowa. W całym okresie międzywojennym nie zdołał skupić zespołu ludzi gwarantujących kierunek, jednolity poziom i adres czytelniczy” – ocenił go surowo po latach Czesław Lechicki53.

Jednym z publicystów często zasilających łamy „Przeglądu Katolickiego” w latach 1924–1934 był ksiądz Kazimierowicz. Na pewno nie pasował on konserwatywnym komentatorom i niewyrobionym abonentom „Przeglądu…”. Można go uznać za przypadkowego, nieprzewidywalnego współpracownika, chociaż bez wątpienia był żarliwie wierzącym katolikiem. Przyjmowanie jego artykułów dobrze świadczyło o ambicjach, otwartości i szerokim spektrum światopoglądowym redakcji. Kazimierowicz nadsyłał, czasem przywoził osobiście na Krakowskie Przedmieście teksty z dziedziny filozofii, antropologii, etnologii, religioznawstwa, a zatem – jak można się domyślać – ze swej naukowej natury raczej hermetyczne, trudne w percepcji czytelników. Ksiądz był jednak przekonany, że na każdy temat, choćby o psychoanalizie, obrządku unickim, metafizycznym nienasyceniu czy genezie papiestwa, da się pisać przystępnie. Zdawał sobie oczywiście sprawę z niskiego poziomu wykształcenia mas polskiego społeczeństwa. Osobiście – jako kaznodzieja – zderzał się z brakiem zainteresowania czy jakiejkolwiek aktywności poznawczej większości parafian. Mimo to nie ustawał w próbach zarówno ewangelizacji, jak i podstawowej, również laickiej edukacji. Chciał nieść kaganek oświaty i w ten sposób zyskiwać prasie katolickiej odbiorców.

W swoich parafiach starał się rozszerzać horyzonty wiernych oraz ich wrażliwość artystyczną. Wśród często niepiśmiennych jeszcze wtedy Poleszuków było to bardzo żmudne i frustrujące. Kazimierowicz zdawał sobie sprawę z własnego potencjału. Studiował przecież w Lublinie i Warszawie. Doktoraty obronił w Rzymie i gdyby nie nieporozumienia i konflikty z przełożonymi, mógłby był zrobić karierę naukową. O swojej podróży z Warszawy w kierunku ówczesnej granicy Rzeczpospolitej ze Związkiem Radzieckim, w okolice Pińska, tak z przekąsem opowiadał: „Radośnie nucąc ogólnie znaną pieśń: «Kewojdo male ojłom», dotarłem przy pomocy koni, wołów i ręcznej siły tubylców, broniących mnie przed stadami wilków, do swej przeraźliwej tundry, gdzie z bliżej nieznanych mi powodów w kwiecie wieku i rozwoju bajecznych zdolności przebywam”54.

„Czytelnicy chcą katolickiej treści, przyodzianej w lekką, powabną formę. […] «Przegląd Katolicki» ma za sobą już długą i bogatą tradycję. Znajdziemy tam wszystko. Jednak widoczną jest rzeczą, że dziś spełni swe przeznaczenie i chętniej będzie czytany, gdy przeglądać będzie sprawy katolickie tak, jak tzw. «oni» przeglądają swoje, tzn. z naciskiem na wartości literackie, lecz głównie in-te-re-su-ją-co! […] Dla nas wprawdzie wszystkim winno być apostolstwo tej prawdy, którą posiadamy. Na nic jednak się nie zda teoretyczny nasz nad nią zachwyt, jeżeli, podając ją, przybieramy w odstręczające szaty, sprzęgamy z nudą, suchością ekspozycji, słowem, z tym, czego rezultatem jest, że catholica non leguntur. Powie ktoś: «Prawda, przede wszystkim bez względu na szatę, w której występuje». Bzdurne to gadanie. Dziś zwykły nauczyciel szkoły ludowej wie, że bicie na czynnik zainteresowania stanowi postulat dydaktyczny pierwszorzędnej wagi. I to wszędzie: w dziele naukowym (celują w tym Francuzi), w artykule, w felietonie, w przedstawieniu zawiłych i mało z natury zajmujących kwestii. «Wiadomości Literackie» (co za tragizm, że ciągle do nich wracamy, a one do nas nigdy) zapewne dużo zawdzięczają pospolitej pikanterii, jednak osąd byłby grubo niesprawiedliwy, gdybyśmy uznali, że to już jest wszystko. O nie, oni potrafią oprócz tego pięknie i interesująco pisać, trafiają właśnie w płytę rezonansową artystycznej naszej wrażliwości. […] Nie rozumiem, dlaczego byśmy nie mieli swymi artykułami i felietonami również czarować publiki, tak ażeby zamiast na Królewskiej, tłumnie wystawała przed tablicą «Przeglądu» na Krakowskim. Przecież to nawet zniewaga dla religii pisać o niej nudno, scholastycznie, koturnowo lub zawsze z całą masą cytat i dopisków u dołu, co niby ma świadczyć o tzw. naukowej metodzie”55.

Postulat przejrzystości i przystępności tekstu nie oznaczał kapitulacji księdza wobec oczekiwań czytelnika. Był wyrazem empatii, osadzenia w realiach, świadomości ograniczeń i zdroworozsądkowego, trzeźwego podejścia do roli kapłana-naukowca w życiu społecznym. Wysiłki formalne Kazimierowicza nie prowadziły do kompromisów w doborze tematów dla prasy. Z wykształcenia był teologiem i filozofem. Ukończył zatem studia tradycyjnie wybierane przez kleryków. Jego zamiłowania i zainteresowania naukowe, począwszy mniej więcej od 1924 roku, kroczyły jednak w awangardzie Kościoła. Antropolog kultur pierwotnych, etnolog religii, pionier ekumenizmu, bibliofil i wielbiciel dramaturgii Stanisława Ignacego Witkiewicza – takie CV proboszcza mogłoby być problemem dla wielu współczesnych biskupów, a co dopiero dla hierarchów urodzonych przed lub niedługo po powstaniu styczniowym, jak bp Zdzitowiecki, generał zakonu jezuitów Włodzimierz Halka-Ledóchowski (1866–1942) czy bp Zygmunt Łoziński (1870–1932), ordynariusz w Pińsku.

W swej pasji poznawczej ksiądz Kazimierowicz nie rozumiał potrzeby przejmowania się konwenansami, stereotypami, nierównością płci i klas społecznych, nieprzychylnością otoczenia, kolegów i przełożonych, fałszywymi dogmatami ani faktyczną tabuizacją niektórych postaci, choćby papieża. W „Przeglądzie Katolickim”, „Gazecie Kościelnej” czy nawet w prasie diecezjalnej i parafialnej potrafił bez uprzedzeń cytować Freuda, Junga i Witkacego. Rozprawiał o emocjonalnym pochodzeniu wszelkich wierzeń religijnych, co niewprawnego czytelnika mogło szybko doprowadzić do przekonania, że ksiądz podważał istnienie Boga. W jednym tekście, a nawet akapicie zderzał słowa: papiestwo i libido, analizując psychikę istnień poszczególnych. Psychoanalizę, która dopiero zaczynała być modna, choć w kręgach konserwatywnych uważana za pseudonaukowe brednie, jeśli nie pomiot szatana, uważał za niezwykle przydatne narzędzie pracy… w konfesjonale! Trudno sobie wyobrazić stopień zgorszenia, jakie mógł wywoływać swoimi wypowiedziami, doborem lektur czy amatorskimi inscenizacjami Wariata i zakonnicy. Paradoksalnie, mimo dążenia do jasnego wyłożenia myśli, ksiądz Kazimierowicz pozostawał do końca życia niezrozumiały dla najbliższego otoczenia. Być może uchroniło go to od ekskomuniki? Doprowadziło w każdym razie do dwudziestoletniej tułaczki po trzech diecezjach.

Zafascynowany pisarstwem autora Tumora Mózgowicza, żądny dostępu do jego niepublikowanych jeszcze dramatów, ksiądz Kazimierowicz nawiązał kontakt z Witkacym w połowie roku 1931. Przyjechał po prostu – jak już wspomniałem – do warszawskiego mieszkania, wynajmowanego przez Jadwigę Witkiewiczową w kamienicy przy Brackiej 23. W listopadzie 1931 Witkacy znał już niektóre prace naukowe Kazimierowicza, prowadził z nim korespondencję, w której między innymi donosił o chorobie matki. Wcześniej ksiądz zdążył już poprosić o możliwość pożyczenia rękopisów wszystkich sztuk Witkacego, w celu ich dokładnej lektury, przepisania i wystawiania w amatorskich teatrzykach parafialnych. Witkacy nie zgodził się, słusznie obawiając się utraty swych dzieł, istniejących w większości tylko w jednym egzemplarzu – maszynopisie lub rękopisie. Dziesiątego listopada 1931 pisał z Zakopanego: „Te, które mają podwójne, może Siostra Xiędza weźmie u  m o j e j   ż o n y.  Może się resztę przepisze”. Kazimierowicz nie ustępował i już na przełomie listopada i grudnia 1931 otrzymał pierwsze utwory – raczej nie pocztą, lecz przywiezione do Stolina przez siostrę, pytanie tylko – przez którą56.

Kurierami na trasach między Bracką 23 i kolejnymi parafiami administrowanymi przez Kazimierowicza: Stolinem, Mielnikiem, Śledzianowem, Brześciem (prefektura w gimnazjum, 1935), Bronisławiem i Tłokinią, były prawdopodobnie trzy osoby – dwie młodsze siostry i szwagier księdza: Aleksandra Janina z Kazimierowiczów Wierzbowska oraz Kazimiera Wincentyna z Kazimierowiczów i Stanisław Skrzypkowie. Pan Skrzypek w tym charakterze pojawił się na wysłanej do Mielnika karcie pocztowej, datowanej na 3 stycznia 1933: „Firma «S. I. Witkiewicz» prosi uprzejmie o potwierdzenie odbioru listu z fotografią Mistrza i hauptwerku zabranego przez p. Skrzypka. Z szacunkiem szef gabinetu Witkasiewicz”57.

Według relacji Marii Kornackiej oraz księdza Władysława Mrozińskiego, późniejszego proboszcza parafii tłokińskiej, Aleksandra Wierzbowska, rok młodsza od brata Henryka, negatywnie odnosiła się do przyjaźni księdza z tak oryginalnym, ekscentrycznym artystą, który na dodatek nie ukrywał fascynacji narkotykami58. Sama była zamknięta w sobie, dość nieprzewidywalna i zgorzkniała. Prawdopodobnie postrzegała Witkacego jako pośredniego sprawcę konfliktów Kazimierowicza z przełożonymi. Być może uważała, że brat powinien był skupić się na karierze w hierarchii kościelnej, a nie na badaniu możliwości zastosowania psychoanalizy czy próbach popularyzacji sztuk Witkacego. Ksiądz mógł poprawić sytuację finansową rodziny (na plebanii mieszkała nie tylko Wierzbowska, ale też ich matka Maria z Ratyńskich I voto Dąbrowska, II voto Kazimierowicz, zmarła w 1938), wolał jednak oddawać się swoim naukowym i artystycznym pasjom. Trudno więc sobie wyobrazić, by z ochotą pośredniczyła w kontaktach swego brata z artystą i kopiowaniu sztuk. Chociaż mogło też być tak, że to robiła do momentu, gdy Jadwiga Witkiewiczowa bądź Witkacy czymś ją niechcący urazili. Ksiądz Henryk sam podobno robił psikusy siostrze i naigrawał się z niej, na co reagowała bardzo nerwowo.

Nieco ponad rok po pierwszej wymianie rękopisów Kazimierowicz opublikował w „Przeglądzie Katolickim” rozprawę, w której wprost odnosił się do tekstów filozoficznych Stanisława Ignacego Witkiewicza. Studiował zatem nie tylko dramaty i powieści mistrza. To właśnie o pracy Laicyzm i sakralizm59 wspomina Witkacy w karcie pocztowej do księdza z 28 lutego 1933, w okresie pisania Szewców, których głównym tematem jest nuda i nienasycenie. „Pewne cytaty ze mnie zniknęły. Za to podane źródło tylko w kwestii rel[igijnej]. Będę tu jeszcze pewno 10 dni najw[yżej]. «Prackę» przejrzałem. B. mi się podoba (jako sposób), ale to  j u ż  za późno. Dowód słuszny, ale inne sfery wydarły to właśnie r[eligii] i nic na to nie pomoże”60.

Fragmenty Laicyzmu i sakralizmu sprawiają wrażenie, jakby były kontynuacją dysput prowadzonych przez obu panów w Stolinie latem 1932. Kazimierowicz używa co rusz terminów żywcem zaczerpniętych z Witkacego: istnienie poszczególne, metafizyczne nienasycenie, narkotyki. Będąc głęboko wierzącym katolikiem, w religii widzi remedium na poczucie pustki, braku i nienasycenia, męczące współczesnego zdesakralizowanego człowieka. Jednocześnie z ogromnym sceptycyzmem odnosi się do samej możliwości istnienia człowieka całkowicie zdesakralizowanego. Odpowiada tu wręcz Witkiewiczowi z pozycji prozelity. Ksiądz roztrząsa podstawy i sensowność wierzeń religijnych, jest przekonany, iż naukowo dowodzi, że wiara w Synostwo Boże jest niezbędną i naturalnie przyjmowaną przez ludzi nadbudową, sycącą potrzeby metafizyczne; może dla niego samego był to konieczny proces, by utwierdzić się w wierze? A gdy już ten stan osiągnął, jął przekonywać swego mistrza i przyjaciela, by również uwierzył. Chce go uchronić przed tym, co „przepaliłoby, zniszczyłoby rodzaj ludzki odmetafizyczniony i odreligijniony, jak męczy właśnie jednostki tego typu, doprowadzając do narkomanii, abulii i obłędu”. Trudno tu nie dostrzec apelu skierowanego personalnie do Stanisława I. Witkiewicza. Przyjrzyjmy się więc dłuższemu fragmentowi pracy Laicyzm i sakralizm:

„W religii mamy nadbudowę, która ze wszystkich tego typu instytucji jest w stanie najmocniej i najkompletniej człowieka wchłonąć, wessać i nadać mu nowy, mistyczny sposób istnienia. Tak więc, biorąc pod uwagę faktyczny stan rzeczy w jego sumarycznych przejawach, nie spotykamy życia w postaci «czystej» prawie nigdzie, z wyjątkiem teoretycznej koncepcji istnienia całkiem zdesakralizowanego. Człowiek uzupełnia się to religią, to sztuką, to rozkoszą badawczą. Przyrodzony to «nienasyceniec», konstruktor nowych form istnienia poza zwykłym życiem, bezpośrednio przeżywanym. Z takiego ukształtowania się rzeczy możemy wyprowadzić wniosek, iż zwykłe życie jako takie człowiekowi nie wystarcza, że jest dlań uciążliwe, co więcej, nieznośne, do granic konieczności odurzania się serią najwyszukańszych nieraz narkotyków. […] Niedostateczność życiowych odczuć w tym kierunku zmusza do transponowania się w inną płaszczyznę, w każdym razie ta właśnie niedostateczność jest czymś pierwotnie odczutym i punktem wyjścia dalszego szukania. Czy więc możliwym jest stwierdzenie na gruncie doświadczalnym typu życia zupełnie zdesakralizowanego? […] Typ człowieka zupełnie eliminującego ze swego życia pierwiastek sakralny jest oczywiście i teoretycznie, i praktycznie możliwy. Zawsze można założyć i zrealizować pewną formę trwania, przeżywającą życie tylko od «tej strony». Istnienie poszczególne nie jest w stanie jednak obronić się całkowicie przed wtargnięciem nadprzyrodzoności mimo złudzenia autonomizmu w zakresie działań etycznych. Wiemy, iż nawet do utrzymania się na poziomie czysto naturalnej dobroci, do zachowania prawa nawet tylko naturalnego na dłuższy dystans potrzebujemy pomocy, zwanej łaską. […] Nie możemy dać sobie rady z nędzą istnienia. Religia właśnie syci to metafizyczne nienasycenie w sposób dający się schematycznie ująć, jak następuje. Naprzód wyrabia mocne przekonanie o istnieniu Synostwa Bożego, w myśl którego Bóg jest naszym Ojcem, my zaś Jego umiłowanymi dziećmi. Dalej ten Ojciec nasz jest Nieskończonością, Absolutem, Wszechpotęgą samą i jednocześnie bytem osobowym, z którym można wejść w łączność, w przeciwstawieniu do panteistycznej koncepcji Bóstwa, mało w tym względzie przydatnej. I oto na tle straszliwego nienasycenia człowiek drżącymi rękami usiłuje nawiązać nici łączności z Absolutem, który go ratuje przed ostateczną zagładą spalenia się we własnym ogniu. Jaźń ludzka bowiem w religii dokonywa przerzucenia się ze świata własnej ograniczoności, rodzącej cierpienie, w sferę Bytu Bożego, Absolutnego”.

Wycinek z „Przeglądu Katolickiego” z 14 grudnia 1932, s. 760

Kolejne „przemycenie” elementów filozofii Witkacego do publicystyki religioznawczej udało się księdzu Kazimierowiczowi już po miesiącu, 12 lutego 1933. W numerze 7 „Przeglądu Katolickiego” opublikował artykuł – bez wątpienia szokujący dla wielu czytelników w tym czasie – Papiestwo a natura ludzka61. Przypomnijmy, że istnieniem Poszczególnym (IP) Witkacy określił „istnienie cielesnej osobowości rozciągłego «ja», psychofizycznego indywiduum, czy jak tam nazwać tę istność, którą znamy tak dobrze z codziennego życia i z życiowego poglądu jako nas samych”62. Zdaniem Kazimierowicza instytucja papiestwa to jeden ze sposobów na ograniczenie i koordynację libido istnień poszczególnych. Możemy się domyślać, że chodziło mu o libido w sensie szerszym, rozumianym przez Carla G. Junga jako energia psychiczna, a nie o Freudowski popęd seksualny, bo tego warszawscy pallotyni mogliby już nie znieść:

„Instytucja papiestwa wymaga postawy nader uległej. […] Struktura życia społecznego, gdzie bez władania i ulegania nie może być mowy o zorganizowaniu stosunków ludzkich, co przecież należy do definicji społeczeństwa, nakładałaby na człowieka ciężar nie do zniesienia, gdyby nie była konsekwencją jego strony instynktowej. Toteż na drodze czysto empirycznej dochodzimy do zgromadzenia olbrzymiej ilości dowodów na uleganie w stosunkach między współludźmi. […] odnalezienie siebie nawet jako ulegającego rozszerza naszą osobowość, sprzęgając się z radością, że i  m y   t e ż  działamy. Zachodzi tu samopotwierdzenie na podobieństwo wypadku z instynktem jawnie władczym. Tam wstępuje w szranki działania «ja» indywidualne, tutaj zaś «ja» jako członek kolektywu z towarzyszącą mu świadomością, że nie przeżywa dramatu osamotnienia, lecz uczestniczy na równych prawach z innymi w zbiorowej akcji tworzenia, konstruowania nowych form bytu, budowania rzeczywistości życia społecznego.

Rozumie się jednak, że życie codzienne dostarcza dość przykładów, gdzie uleganiu nie towarzyszy samopotwierdzenie, gdzie więc występuje w związku z nim zjawisko ujemnych odczuć. Nie podrywa to jednak naszej tezy, gdyż jest w związku z organizacją społeczno-państwową, rozporządzającą władzą przymusu, ograniczającą w celach współżycia libido istnień poszczególnych”.

Artykuł J. E. Skiwskiego w dodatku do „Wiadomości Literackich” z 19 listopada 1933, s. 7

Nazwisko Witkiewicza pojawiło się w „Przeglądzie Katolickim” w grudniu 1933, w sarkastycznym artykule księdza Kazimierowicza Czy na serio?63. Tytułowe pytanie odzwierciedlało wątpliwości autora co do prawdziwych intencji redaktorów, którzy w tymże roku postanowili poszerzyć „Wiadomości” o część pt. „Ze Świata Katolickiego. Dodatek «Wiadomości Literackich» poświęcony zagadnieniom religijnym”. W słowie wstępnym 19 listopada Paweł Hulka-Laskowski postulował odnowę życia duchowego poprzez rozwój i aktywność katolickiego laikatu, odżegnując się od jakichkolwiek zapędów propagandowych. Ksiądz Kazimierowicz zakwestionował merytoryczne przygotowanie publicystów z kręgu „WL” do komentowania i współtworzenia życia Kościoła katolickiego. Uważał ich za liberalnych sympatyków masonerii, posłużył się też niestety zakamuflowanymi wycieczkami antysemickimi, podejrzewając redakcję o chęć dezorientowania czytelników i wypaczenia polskiego katolicyzmu:

„Taka interpretacja zamiarów redakcji jest według mnie trafna, zwłaszcza jeżeli się weźmie pod uwagę dotychczasową działalność «oświatową» «Wiadomości Literackich» i nazwiska autorów, tak przeraźliwie kompromitujące wszelkie zamierzenie w tej materii, na którą się redakcja zdecydowała. Już to jedno zakrawa na drwiny i humorystykę albo też obliczone jest na niesłychaną ignorancję czytających, przynajmniej w tym zakresie. Przecież to jest to samo, co kazać Witkiewiczowi pisać entuzjastyczne artykuły o Marczyńskim, Słonimskiemu o ćwiczeniach wojskowych pod Słonimem, a mnie – bo ja już wiem, co – zachwycać się perspikacją moich konfratrów, zwalczających psychoanalizę. […] Najgorsze to, że ktoś niezbyt mocny gotów wziąć laskowsko-skiwską bzdurę za katolicyzm i tak z tym chodzić długi czas albo nawet do końca życia”.

Kazimierowicz wiedział, że Marczyński był dla Witkacego synonimem tandety literackiej, ponieważ mistrz wspomniał o nim w wydanych w 1932 roku Narkotykach: „… jest gazetka, puchnąca z dnia na dzień i zastępująca niektórym wszelką inną lekturę, dla tych np., dla których Wallace czy nasz Marczyński (o Boże!) jest już literaturą zbyt ciężką. Na żadne tzw. «wyższe» zainteresowania nie ma się już czasu: grozi zupełne zbydlęcenie i ogłupienie. Ciągłe obniżanie poziomu artykułów, książek i teatru do gustu danego przekroju społecznego doprowadza do tego, że wychowuje się coraz niższej wartości pokolenia, do których poziomu znowu trzeba się obniżać i w ten sposób dojdzie się wreszcie do społeczeństwa kretynów”64. […] Słowo „perspikacja” to bardzo rzadko spotykany, archaiczny makaronizm, użyty także przez Witkacego m.in. w Nienasyceniu65 i w Narkotykach, na początku rozdziału o nikotynie66.

Następnie ksiądz Kazimierowicz atakował redakcję „Wiadomości Literackich”, cytując jedną z powieści Witkacego: „Są i tacy, co cieszą się z zapowiedzi nawrócenia się «Wiadomości Literackich», porzucenia drogi nieprawości i przekształcenia się w pismo katolickie. «O, jakże ty się potwornie dajesz nabierać, księże Hieronimie!» – woła potworna bohaterka jednej nie mniej potwornej powieści współczesnej”.

Chodziło o księdza Hieronima Wyprztyka, bohatera Witkacowskiego Pożegnania jesieni. Potworna bohaterka to Hela Bertz, którą Wyprztyk nawracał. Po raz kolejny Kazimierowicz ujawniał tu, kto był jego ulubionym pisarzem.

Redaktor naczelny endeckiej „Myśli Narodowej”, Zygmunt Wasilewski, złośliwie podsumowywał Szyfmanowskie inscenizacje sztuk Witkacego: „Ibsen by umarł, gdyby go kto nie zrozumiał, ten – dlatego się dobrze miewa, że go nie rozumieją. Witkiewicz bez wątpienia ma talent, ale jeszcze więcej ma szczęścia, że urodził się w czasach kabaretu i wywrotu, które sprzyjają bezczelności i próżniactwu artystycznemu”67. Ksiądz Kazimierowicz radził przeżywać Witkacowskie czyste formy, jeśli ich rozumienie miałoby nastręczać trudności. Amboną, z której głosił te poglądy, była tym razem pińska „Gazeta Kościelna”. Oto fragment drukowanego w 1934 w odcinkach artykułu Religioznawstwo w zastosowaniu duszpasterskim68.

„[…] niezależnie od tego, co lud w obrzędach widzi i co w nie wkłada, zanotować wypadnie, iż w ogóle przeżycia obrzędowe stanowią w jego życiu pozycję dość ulubioną, stanowczo na niekorzyść religijności bezobrzędowej. Niewątpliwie grają tu rolę uprzednio wyłuszczone cechy umysłowości, stanowiące u ludu o przewadze obrzędowości nad religijnością wewnętrzną. Poza tym z pewnością nie bez znaczenia jest ten bardziej ogólnoludzki popęd ku  k o n s t r u k t y w i z m o w i,