Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Powtórka

Powtórka

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7985-146-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Powtórka

MIŁOŚĆ ŻYCIA TO MIŁOŚĆ REALNA, A NIE WYŚNIONA Rankiem 9 lipca 2012 roku, kilka dni po swoim ślubie, Andrew, reporter śledczy „New York Timesa”, biegał jak co dzień wzdłuż rzeki Hudson, gdy nagle poczuł ostry ból i upadł w kałuży krwi. Kiedy odzyskał przytomność, okazało się, że jest 7 maja 2012 roku – dokładnie dwa miesiące wcześniej. Od tego momentu Andrew ma sześćdziesiąt dni, aby odnaleźć swojego mordercę. Sześćdziesiąt dni, aby zdecydować, jak ma wyglądać jego życie. Wyrusza więc w szalony pościg od Nowego Jorku do Buenos Aires, aby zmienić przeznaczenie. I przekonać się, która z kobiet jest jego prawdziwą miłością. 

Zagadka goni zagadkę, wątek kryminalny splata się z historią miłosną i zmierza ku zaskakującemu zakończeniu.



Doskonały thriller o dziennikarzu „New York Timesa”,
który musi zdążyć przed najważniejszym deadline’em swojego życia… KIRKUS REVIEW

Polecane książki

Specjalnie dla Ciebie wybraliśmy 10 ważnych wyroków sądów i wyjaśnień organów podatkowych z 2016 roku. Skorzystaj z praktycznych komentarzy naszych ekspertów, aby bezbłędnie prowadzić rozliczenia VAT....
    Publikacja zawiera szczegółowe informacje o kosztach przymusowego ściągania (egzekucji) podatków. Te koszty są ponoszone przez podatnika i mogą bardzo istotnie podwyższyć koszt zapłaty zaległego podatku. Autor udziela tu odpowiedzi na następujące pytania: 1) za co i ile podatnik musi zapłacić? ...
    Bitwa o Wzgórze Elsenborn miała kluczowe znaczenie dla powstrzymania niemieckiej kontrofensywy w Ardenach, która rozpoczęła się 16 grudnia 1944 roku i miała na celu odcięcie aliantów od dostaw z portu w Antwerpii oraz zmuszenie ich do podpisania rozejmu.   ...
W poradniku do gry Rayman Origins znajduje się opis przejścia, położenia wszystkich sekretnych pomieszczeń z Elektrunami oraz wszelkie.go rodzaju ukrytych Lum. Poradnik zawiera również dokładne strategie na wszystkich bossów i sposób zebrania znajdziek. Rayman Origins - poradnik do gry zawiera poszu...
Przejmujący tryptyk o miłości, odwadze, sekretach i morderstwie. Romans, suspens i tajemnica z czasów II wojny światowej splatają się w trzech pomysłowo skonstruowanych i połączonych ze sobą opowiadaniach autorki „Latarni”. I Na położonej w pobliżu Lazurowego Wybrzeża wyspie Porquerolles, należącej ...
Poradnik do dodatku do gry Sid Meier’s Civilization V - Bogowie i Królowie skupię się na dokładnym przybliżeniu takich aspektów rozgrywki jak system religii, szpiedzy oraz scenariusze wraz ze wszelkimi powiązanymi z w/w zagadnieniami.Sid Meier’s Civilization V: Bogowie i Królowie - poradnik do gry z...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marc Levy

Okładka

O ‌książce

Strona tytułowa

O ‌autorze

Tego autora

Strona redakcyjna

Dedykacja

Motto

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

Podziękowania

Przypisy

O książce

Andrew ‌to ‌dziennikarz po trzydziestce. ‌Pisze ‌właśnie najważniejszy ‌artykuł w swojej karierze, związany ‌z porwaniami dzieci w Argentynie. ‌Za ‌dnia ‌pochłonięty pracą, ‌wieczory ‌spędza w klubach. ‌Pewnej nocy, kompletnie pijany, ‌wpada na ‌swoją ‌dawną ‌dziewczynę, Valérie. Rozpoczyna się ‌płomienny romans, który ‌przeradza się ‌w Jmiłość i doprowadza do ‌zaręczyn. Jednak kilka ‌dni przed ślubem ‌Andrew ‌spotyka tajemniczą kobietę i wszystko ‌się komplikuje. ‌Tymczasem ‌dziennikarskie ‌śledztwo nabiera rozpędu…

Parę ‌dni ‌później Andrew zostaje ‌zamordowany. I wtedy jego ‌życie ‌staje się naprawdę interesujące… ‌Bo ‌lista kandydatów na mordercę ‌jest ‌naprawdę długa. Andrew ‌sam ‌będzie miał okazję odkryć ‌tożsamość zabójcy.

MARC LEVY

Jeden z najlepiej ‌rozpoznawalnych pisarzy francuskich. W wieku ‌18 lat ‌podjął pracę ‌w organizacji Czerwonego Krzyża. ‌Równolegle studiował ‌zarządzanie na Uniwersytecie ‌Paris-Dauphine. ‌W 1984 r. wyjechał ‌do USA, gdzie ‌założył firmę zajmującą się ‌grafiką komputerową. ‌Po powrocie ‌do kraju ‌otworzył kolejną, ‌specjalizującą ‌się w architekturze wnętrz. Debiutancka ‌powieść Jak w niebieuczyniła ‌go ‌gwiazdą literatury. Przetłumaczona ‌na 38 języków, ‌rozeszła się w 3 milionach ‌egzemplarzy; ‌w Hollywood powstała jej adaptacja ‌z Reese Witherspoon w roli głównej ‌(za prawa filmowe Steven ‌Spielberg zapłacił ‌2 miliony dolarów!). Łączna ‌sprzedaż książek ‌Levy’ego, m.in. ‌W następnym życiu, Dzieci wolności, ‌Moi przyjaciele, ‌moje kochanki, Pierwszy dzień, ‌Pierwsza noc, Złodziej cieni, ‌Przeznaczenie, ‌Powtórkai Uczucie ‌silniejsze od strachu przekroczyła 20 milionów egzemplarzy. „Le Figaro” plasuje go na drugim pod względem poczytności miejscu we Francji (w 2012 sprzedał prawie półtora miliona książek).

www.marclevy.info

Tego autora

JAK W NIEBIEJESZCZE SIĘ SPOTKAMYW NASTĘPNYM ŻYCIUMOI PRZYJACIELE, MOJE KOCHANKIDZIECI WOLNOŚCIWSZYSTKO, CZEGO NIE ZDĄŻYLIŚMY POWIEDZIEĆPIERWSZY DZIEŃPIERWSZA NOCGDZIE JESTEŚ?ZŁODZIEJ CIENIPRZEZNACZENIEPOWTÓRKA

Tytuł oryginału:SI C’ETAIT A REFAIRE

Copyright © Marc Levy/Susanna Lea Associates 2012All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2015

Polish translation copyright © Joanna Prądzyńska 2015

Redakcja: Ewa Pawłowska

Zdjęcia na okładce: © Nick Dolding/Iconica/Getty Images,dibrova/Shutterstock

Projekt graficzny okładki: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.

ISBN 978-83-7985-146-1

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ S.C.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, 88em

Dla Louisa, Georges’a i Pauline

Jak dobrze byłoby móc porzucić samego siebie, tak jak porzuca się innych.

Marie Anne de Vichy-Chamrond,markiza du Deffand

1

Wtopić się w tłum, odegrać tę dramatyczną rolę tak, żeby nikt niczego nie zauważył, nie zapamiętał…

Dres, doskonałe ubranie, żeby przejść i nie zostać zauważonym. W River Parku o siódmej rano biegają wszyscy. W mieście, w którym liczy się każda minuta, a nerwy wystawiane są raz po raz na ciężką próbę, ludzie biegają, żeby zachować formę, wymazać skutki zbyt długiej imprezy, zapobiec stresowi nadchodzącego dnia.

· · ·

Ławka: postawić na niej stopę, że niby zawiązujesz sznurowadło, i czekać, aż cel się zbliży. Kaptur przysłania widok, ale skrywa również twarz. Wykorzystać tę chwilę na odpoczynek. Uwaga! Ręka nie może drżeć. Pot nie przeszkadza, tu wszyscy się pocą.

Kiedy ofiara się pojawi, trzeba pozwolić jej biec, ruszyć za nią drobnym krokiem po dłuższej chwili. Zachować dystans.

Scena była powtarzana siedem razy, co rano przez tydzień, zawsze o tej samej godzinie. Za każdym razem pokusa, żeby przekroczyć próg, była coraz silniejsza. Ale sukces zależy od dobrego przygotowania. Nie ma miejsca na pomyłki.

I oto nadszedł długo oczekiwany dzień. Ofiara schodzi Charles Street w kierunku parku, wierna swojej rutynie czeka na czerwone światło, żeby przeskoczyć przez pierwsze cztery pasy West Side Highway, po której zmierzający na północ sznur samochodów wiezie ludzi do pracy.

Ofiara wskakuje na wysepkę. Zielony ludzik na słupie z sygnalizatorem już miga ostrzegawczo. Powoli rusza gęsty strumień samochodów jadących w kierunku TriBeKi i dzielnicy finansowej. Mimo to mężczyzna wskakuje na jezdnię. Jak zwykle reaguje na klaksony uniesioną zaciśniętą pięścią z wystawionym palcem. Przebiegłszy na drugą stronę, gwałtownie skręca w lewo i wbiega na ścieżkę dla pieszych ciągnącą się wzdłuż rzeki Hudson.

Ofiara tak jak inni biegacze pokona dwadzieścia przecznic, z satysfakcją wyprzedzi tych w słabej formie, obsobaczy tych, którzy wyprzedzą jego, bo to żadna ich zasługa, są po prostu o dziesięć lub dwadzieścia lat młodsi. Kiedy on miał osiemnaście lat, te okolice nie nadawały się do spacerów, ale i tak zaczął tu biegać jako jeden z pierwszych. Od strony odgrodzonych palami doków śmierdziało rybami i rdzą. Pali już prawie nie ma, tak jak i nie czuć już krwi, której zapach unosił się wówczas nad rzeką. Jak bardzo jego miasto zmieniło się w ciągu dwudziestu lat, jak odmłodniało i wypiękniało! On odwrotnie, minione lata zaczęły zostawiać ślady na jego twarzy.

Wstawał dzień. W Hoboken i Jersey City po drugiej stronie rzeki powoli gasły światła.

Nie tracić celu z oczu; kiedy mężczyzna dobiegnie do skrzyżowania z Greenwich Street, zboczy ze ścieżki. Trzeba działać przedtem. Tego ranka ofiara nie zamówi swej mokki w Starbucksie.

Niezauważony przez nikogo, biegnący za nim cień dopadnie go na poziomie mola numer cztery.

· · ·

Jeszcze jedna przecznica. Przyspieszyć, wtopić się w grupkę biegaczy tam, gdzie alejka się zwęża i gdzie ci powolniejsi blokują ścieżkę tym szybszym. Długa igła przesuwa się pod rękawem, cień przytrzymuje ją dłonią zdecydowanym ruchem.

Musi uderzyć w punkt między kością krzyżową a ostatnim żebrem. Szybkim ruchem tam i z powrotem, głęboko, żeby przebić nerkę i trafić w arterię brzuszną. Przy wyciąganiu igła pozostawi nieuleczalne rany, a zanim ktokolwiek się zorientuje, co się stało, zanim nadjedzie karetka, zanim ofiara trafi na salę operacyjną… Nawet na sygnale niełatwo dotrzeć do szpitala w porannym szczycie, kiedy ruch jest tak wielki, że kierowca karetki może tylko zżymać się ze swojej bezradności.

Dwa lata wcześniej zraniony mężczyzna miałby może szansę na ratunek. Od kiedy zamknięto szpital Saint Vincent i sprzedano teren inwestorom budowlanym, najbliższy ostry dyżur znajduje się we wschodniej części miasta, po przeciwnej stronie River Parku. Przy masywnym krwotoku wewnętrznym ofiara umrze, zanim tam dotrze.

Ranny nie będzie szczególnie cierpiał, po prostu będzie mu coraz zimniej. Pojawią się dreszcze, zniknie czucie w kończynach, szczękanie zębami uniemożliwi mu mówienie, a zresztą, co miałby powiedzieć? Że coś go zakłuło w plecach? To ci dopiero! Co to pomoże policji?

Morderstwa doskonałe istnieją. Prawie każdy starszy policjant przyzna się do wiszącego nad nim ciężaru dawnych nierozwiązanych zbrodni.

Oto cień znalazł się w idealnej odległości. Setki razy trenował ten gest na worku z piaskiem, ale kiedy igła wbija się w ciało ludzkie, wrażenie jest zupełnie inne. Ważne, żeby nie trafić na kość. Uderzenie w kręg lędźwiowy oznaczałoby klęskę. Igła ma się wbić i natychmiast cofnąć do rękawa.

Potem cień musi odbiec bez odwracania się, ma się wtopić w grupę innych biegaczy.

Tyle godzin przygotowań dla kilku sekund akcji.

Dłużej, bo około kwadransa, zajmie ofierze umieranie, ale pewne jest to, że tego ranka, około siódmej trzydzieści, Andrew Stilman zejdzie z tego świata.

2

Maj 2011

Andrew Stilman jest dziennikarzem, pracuje w „New York Timesie”. Zaczął jako szeregowy pracownik w wieku dwudziestu trzech lat i wytrwale wspinał się po szczeblach kariery. Legitymacja dziennikarska i praca w jednym z największych dzienników na świecie były marzeniem jego młodych lat. Codziennie rano, gdy Andrew przekracza próg podwójnych drzwi pod numerem osiemset sześćdziesiątym przy Ósmej Alei, spogląda w górę na napis, który zdobi fasadę budynku, myśląc z satysfakcją, że oto tutaj, w tej świątyni prasy, której progi tysiące gryzipiórków chciałoby przekroczyć przynajmniej raz, znajduje się jego biuro.

Po czterech latach przepracowanych w charakterze researchera Andrew awansuje na stanowisko zastępcy redaktora w dziale nekrologów. Jego poprzedniczka wpadła pod autobus, wychodząc z pracy. Znalazła się w ten sposób w rubryce, którą redagowała. Zbyt spieszyła się do domu, aby nie minąć się z kurierem z UPS, który miał przynieść jej paczkę z seksowną bielizną, zamówioną w internecie. Oto od czego zależy nasze życie!

Następne pięć lat Andrew Stilman spędził na żmudnej anonimowej pracy. Teksty zamieszczane w rubryce nekrologów nigdy nie są podpisane, ważniejszy od redaktora jest bowiem zmarły. Pięć lat spędzonych na pisaniu not biograficznych ludzi, którzy byli tylko wspomnieniem, nawet nieważne, dobrym czy złym… Tysiąc osiemset dwadzieścia pięć dni i prawie sześć tysięcy drinków — wytrawnego martini, wypijanego co wieczór między dziewiętnastą trzydzieści a dwudziestą piętnaście w barze hotelu Marriott przy Czterdziestej Ulicy.

Trzy oliwki na kieliszek i każda pestka wypluta do popielniczki pełnej niedopałków to była każdego wieczoru jego nagroda, mająca wymazać z mózgu pamięć o zgasłym życiu, którego skróconą wersję redagował danego dnia. Być może to bezustanne towarzystwo zmarłych pchnęło Andrew do nadużywania alkoholu. Czwartego roku pisania nekrologów wypijał w Marriotcie już sześć kolejek dziennie. Często przychodził do biura blady i napuchnięty, z niedopiętym kołnierzykiem i w wymiętej marynarce. Na szczęście w boksach sal redakcyjnych dzienników w ogóle, a w jego dzienniku w szczególności, garnitur z krawatem i wykrochmalona koszula nie były absolutną koniecznością.

Czy to z powodu jego eleganckiego, starannego stylu, czy w rezultacie wyjątkowo upalnego lata, rubryki, które redagował, zajmowały teraz aż dwie pełne strony. Przygotowując podsumowanie kwartalne, biegły w statystykach analityk działu finansowego zauważył, że dochody z nekrologów niezwykle wzrosły. Rodziny w żałobie honorowały swoich zmarłych coraz dłuższymi wspomnieniami pośmiertnymi. Liczby, które robią wrażenie, szybko obiegają całą firmę. Gdy na początku jesieni omawiano na zebraniu zarządu te rezultaty, przewidując dodatkowe wynagrodzenie dla ich autora, Andrew Stilman stracił wreszcie anonimowość. Został mianowany redaktorem, wciąż w tym samym dziale miejskim, ale tym razem w niedochodowej rubryce ślubów.

Andrew zawsze miał dużo ciekawych pomysłów, przestał więc przez jakiś czas chodzić do „swojego” baru, a zamiast tego zaczął odwiedzać modne kluby gejowskie. Nawiązując kontakt za kontaktem przy niezliczonych kieliszkach martini, rozdawał wszystkim swoje wizytówki. Rozpowiadał przy tym na lewo i prawo, że jego rubryka chętnie opublikuje zawiadomienia o wszystkich związkach, nawet takich, o których nie chcą słyszeć inne gazety. Śluby homoseksualne nie były jeszcze legalne w stanie Nowy Jork, co to, to nie, ale nikt nie mógł zabronić prasie zamieszczać anonsów dotyczących nieformalnych związków, w końcu ważna jest intencja.

W ciągu trzech miesięcy rubryka ślubów rozrosła się do czterech pełnych stron w wydaniu niedzielnym, a pensja Andrew Stilmana nie pozostała w tyle.

Wówczas to Andrew Stilman postanowił ograniczyć spożycie alkoholu, bynajmniej nie w trosce o swoją wątrobę, ale dlatego, że kupił datsuna 240Z, o którym marzył od dziecka. Policja była obecnie nieprzejednana, jeśli chodziło o przekroczenie dopuszczalnego poziomu alkoholu we krwi kierowcy, musiał więc wybrać, chlanie albo jazda. A że wprost przepadał za swoją nową bryką wspaniale wyremontowaną w warsztacie jego najlepszego przyjaciela, który specjalizował się w kolekcjonerskich autach… Jeśli więc Andrew znów odwiedzał swój ulubiony bar w Marriotcie, nigdy nie wypijał więcej niż dwa drinki. Nigdy, z wyjątkiem czwartków.

· · ·

I to właśnie w czwartek, kilka lat później, wychodząc z Marriotta, wpadł prosto na Valérie Ramsay. Była równie pijana jak on i gdy upadła na chodnik, potykając się o dystrybutor gazet, dostała ataku niepohamowanego śmiechu.

Andrew od razu ją rozpoznał, bynajmniej nie po rysach twarzy, które zmieniły się nie do poznania w ciągu ostatnich dwudziestu lat, kiedy to widział ją po raz ostatni, ale po tym niepohamowanym rechocie. Był to śmiech niezapomniany, wprawiający w drżenie biust Valérie Ramsay, którego obraz, poruszający do głębi, nawiedzał go regularnie przez cały okres dojrzewania.

Poznali się w college’u. Valérie, wyrzucona z zespołu cheerleaderek za idiotyczną kłótnię w szatni ze swoją szpanującą koleżanką, zapisała się do chóru. Andrew, który miał zwyrodnienie stawów kolanowych, zoperowanych lata później z powodu dziewczyny uwielbiającej tańczyć, był zwolniony z WF-u. On więc także w rezultacie wylądował w tym samym chórze.

Aż do ukończenia college’u flirtował z nią. Nie spali z sobą, ale gorliwie korzystali ze swoich języków i rąk. Andrew, pieszcząc obfite kształty Valérie, zaliczył szkołę podstawową seksu.

No i właśnie dzięki niej doświadczył pierwszego orgazmu nie z własnej dłoni. Któregoś wieczoru po meczu, gdy dokazując odważniej niż zwykle, dwa gołąbki ukryły się w pustej szatni, Valérie zgodziła się w końcu wsunąć dłoń w dżinsy Andrew. Piętnaście sekund zawrotu głowy… Jej śmiech, wskutek którego piersi dziewczyny zachęcająco się unosiły, przedłużając tę ulotną przyjemność… Pierwszego razu nigdy się nie zapomina.

· · ·

— Valérie? — wybełkotał Stilman.

— Ben? — odpowiedziała pytaniem Valérie, tak samo zdumiona jak on.

Nie mógł sobie w żaden sposób przypomnieć, dlaczego w college’u wołano na niego Ben. Od dwudziestu lat nikt się tak do niego nie zwracał.

Valérie, żeby usprawiedliwić swój żałosny wygląd, oświadczyła, że wychodzi właśnie z babskiego wieczoru, jakiego nie przeżyła od czasów studiów. Andrew, który wyglądał podobnie, mruknął coś o podwyżce, nie precyzując, że otrzymał ją dwa lata wcześniej, ale czy zabronione jest fetować szczęśliwe wydarzenia z opóźnieniem?

— Co robisz w Nowym Jorku? — spytał Andrew.

— Mieszkam tu — odpowiedziała, gdy pomagał jej wstać.

— Od dawna?

— Od pewnego czasu, nie pytaj mnie odkąd, nie jestem w stanie policzyć w tym momencie. A co ty robisz?

— To, co zawsze chciałem robić. A ty?

— Dwadzieścia lat… To będzie długa historia… — odrzekła Valérie, otrzepując spódnicę.

— Dziewięć linijek — westchnął Andrew.

— Co: „Dziewięć linijek”?

— Jeśli mi każesz, zmieszczę dwadzieścia lat twego życia w dziewięciu linijkach tekstu.

— Bzdury.

— Założysz się?

— Zależy o co.

— O kolację.

— Nie jestem sama, mam kogoś, Andrew — odpowiedziała szybko Valérie.

— Nie proponuję ci nocy w hotelu. Zupa z chińskimi pierożkami u Joe’s Shanghai… Czy nadal szalejesz za pierożkami?

— Nadal.

— Możesz powiedzieć partnerowi, że umówiłaś się ze starą przyjaciółką.

— Musiałbyś najpierw faktycznie streścić dwadzieścia lat mego życia w dziewięciu linijkach.

Valérie popatrzyła na Andrew z uśmieszkiem czającym się w kącikach ust, uśmiechała się już tak w czasach, gdy koledzy nazywali go Benem i kiedy proponowała mu spotkanie w szopie za budynkiem wydziału matematyczno-fizycznego. Uśmiech ten w ogóle się nie zestarzał.

— Zgoda! — rzekła. — Ostatni drink i opowiem ci swoje życie.

— Nie w tym barze, tu jest zbyt wielki hałas.

— No, jeśli wydaje ci się, że pójdę do ciebie, to bardzo się mylisz.

— Valérie, to mi w ogóle nie przyszło na myśl, po prostu w stanie, w jakim oboje się znajdujemy, powinniśmy coś zjeść, bo inaczej nici z naszego zakładu.

Andrew miał rację. Mimo że od chwili, gdy pomógł jej się podnieść, mocno wystukiwała rytm obcasami na brudnym chodniku Czterdziestej Ulicy, cały czas miała wrażenie, że chodzi po pokładzie kołyszącego się okrętu. Pomysł, żeby coś zjeść, był zupełnie niezły. Andrew zatrzymał taksówkę i podał kierowcy adres nocnego bistra w SoHo, do którego miał zwyczaj chodzić. Kwadrans później Valérie siedziała naprzeciw niego przy stoliku i opowiadała mu o sobie.

Otrzymała stypendium na Uniwersytecie Indiany. Była to pierwsza uczelnia, na którą złożyła podanie o przyjęcie i która najszybciej zaakceptowała jej kandydaturę. Środkowy Zachód nie był szczytem jej marzeń, ale nie mogła sobie pozwolić na długie oczekiwanie na odpowiedź bardziej prestiżowego uniwersytetu; gdyby nie przyjęła tej finansowej pomocy na studia, mogłaby jedynie liczyć na pracę kelnerki w jakimś barze w Poughkeepsie, tej dziurze na północy stanu Nowy Jork, w której oboje wyrośli.

Osiem lat później z dyplomem lekarza weterynarii w kieszeni Valérie opuściła Indianapolis i jak wiele ambitnych młodych kobiet urządziła się na Manhattanie.

— Skończyłaś weterynarię na Uniwersytecie Indiany, żeby wylądować w Nowym Jorku? — spytał Andrew.

— A dlaczego by nie? — odrzekła Valérie.

— To było twoje marzenie: obmacywać tyłki pudli?

— Ale z ciebie kretyn, Andrew!

— Nie chciałem cię zranić, ale przyznaj, że Manhattan to żadna egzotyka, jeśli chodzi o zwierzęta. Jaka jest twoja klientela, jeśli pominiemy pieski starych bab z Upper East Side?

— Byłbyś zdziwiony, jak ważną rolę spełniają zwierzęta domowe w mieście, które liczy dwa miliony singli.

— Rozumiem… Leczysz również chomiki, koty i złote rybki.

— Jestem weterynarzem policji konnej i leczę psy brygady kryminalnej, w której nie ma ani jednego pudla, tylko labradory do poszukiwania zwłok, kilka owczarków niemieckich bliskich emerytury, parę retrieverów wyspecjalizowanych w tropieniu ukrytych narkotyków i beagle’e szukające materiałów wybuchowych.

Andrew uniósł najpierw jedną brew, potem drugą. Nauczył się tego triku w szkole dziennikarskiej i zawsze zbijał nim z tropu rozmówców. Kiedy przeprowadzał wywiad i nie za bardzo wierzył w to, co słyszał, zaczynał ruszać brwiami i po reakcji wypytywanej osoby starał się ocenić, czy ona kłamie, czy nie. Ale twarz Valérie pozostała nieruchoma.

— Rzeczywiście, zupełnie nie spodziewałem się czegoś takiego — rzekł zdumiony. — Czy jesteś w policji, czy tylko pracujesz tam jako weterynarz? To znaczy, masz odznakę policyjną i nosisz przy sobie broń?

Valérie popatrzyła na niego przez chwilę nieruchomym wzrokiem, po czym wybuchła śmiechem.

— Widzę, że bardzo wydoroślałeś, mój drogi Benie, od czasu, gdy widziałam cię ostatni raz.

— Wygłupiałaś się?

— Nie, ale zrobiłeś taką minę, że od razu przypomniały mi się dawne czasy.

— Wcale mnie nie dziwi, że zostałaś weterynarzem — rzekł Andrew. — Zawsze uwielbiałaś zwierzęta. Kiedyś wieczorem zadzwoniłaś do mnie do domu, błagając, żebym natychmiast przeskoczył przez mur i przyszedł do ciebie. Myślałem, że tak bardzo mnie pragnęłaś, ale wcale nie! Zmusiłaś mnie, bym poniósł starego, śmierdzącego psa ze złamaną łapą, którego znalazłaś przy drodze, wracając ze szkoły. Obudziliśmy weterynarza w środku nocy…

— Pamiętasz to, Andrew?

— Pamiętam wszystkie nasze historie, Valérie. A teraz, proszę, opowiedz mi dokładniej, co się wydarzyło między tym popołudniem, kiedy na próżno czekałem na ciebie pod kinem w Poughkeepsie, a dniem dzisiejszym, kiedy pojawiłaś się przede mną.

— W porannej poczcie znalazłam list z informacją, że zostałam przyjęta na Uniwersytet Indiany. Nie mogłam czekać ani dnia dłużej. Spakowałam się, a dzięki odłożonej forsie z tych wszystkich wakacyjnych prac i pilnowania dzieci mogłam opuścić dom i wyjechać z Poughkeepsie tego samego wieczoru. Spieszyło mi się, żeby jak najszybciej stamtąd zniknąć, żeby nigdy więcej nie być świadkiem awantur rodziców, którzy zresztą nie chcieli mnie nawet odprowadzić na dworzec autobusowy, wyobrażasz sobie? A ponieważ masz dla starej przyjaciółki tylko dziewięć linijek, oszczędzę ci szczegółów mego życia studenckiego. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, podłapywałam fuchy w różnych przychodniach weterynaryjnych. Pewnego dnia odpowiedziałam na anons policji i zatrudnili mnie jako asystentkę. Od dwóch lat mam tytuł weterynarza policji stanu Nowy Jork.

Obok nich przeszła kelnerka i Andrew zamówił dwie kawy.

— W sumie fajnie, że jesteś weterynarzem w policji. Zredagowałem więcej nekrologów i zawiadomień o ślubach, niż możesz sobie wyobrazić, ale nigdy jeszcze nie zetknąłem się zawodowo, że tak powiem, z twoją profesją. Nie wiedziałem nawet, że coś takiego istnieje.

— Oczywiście, że istnieje.

— Wiesz, że miałem do ciebie żal?

— O co?

— O to, że uciekłaś bez pożegnania.

— Byłeś i tak jedynym człowiekiem, któremu powiedziałam, że wyjadę, jak tylko nadarzy się okazja.

— Nie wziąłem tego na serio. Teraz, kiedy to mówisz, widzę, że wszystko to miało jednak sens.

— Jeszcze masz do mnie pretensję? — spytała Valérie kpiąco.

— Może powinienem, ale myślę, że sprawa uległa przedawnieniu.

— A ty? Czy naprawdę zostałeś dziennikarzem?

— Skąd wiesz?

— Spytałam, co robisz w życiu, a ty odpowiedziałeś: „To, co zawsze chciałem robić”. Przecież chciałeś być dziennikarzem.

— Pamiętasz to, Valérie Ramsay?

— Pamiętam wszystko, Andrew Stilmanie.

— Tak więc masz kogoś?

— Już późno… — westchnęła Valérie. — Muszę wracać. A poza tym, jeśli powiem ci za dużo, nigdy nie zmieścisz się w dziewięciu linijkach.

Andrew uśmiechnął się przebiegle.

— Czy to znaczy, że zgadzasz się na kolację w Joe’s Shanghai?

— Jeśli wygrasz zakład… Ja zawsze dotrzymuję słowa.

Szli w milczeniu pustymi ulicami SoHo aż do Szóstej Alei. Andrew wziął Valérie pod rękę, pomagając jej iść po nierównym bruku starej dzielnicy.

Zatrzymał taksówkę, która jechała szeroką aleją, i przytrzymał drzwiczki, podczas gdy Valérie sadowiła się na tylnym siedzeniu.

— Spotkanie ciebie było bardzo przyjemną niespodzianką, Valérie.

— Dla mnie również, Ben.

— Na jaki adres mam wysłać moje dziewięć linijek?

Valérie zaczęła grzebać w torebce, wyciągnęła z niej ołówek do brwi i poprosiła Andrew, żeby podał jej dłoń, na której zapisała mu swój numer telefonu.

— Dziewięć linijek możesz mi przysłać SMS-em. Dobranoc, Ben.

Andrew popatrzył za taksówką, odjeżdżającą na północ. Kiedy stracił samochód z oczu, poszedł pieszo do swego mieszkania, oddalonego o kwadrans drogi od miejsca, w którym się rozstali. Czuł potrzebę zachłyśnięcia się świeżym powietrzem. Mimo że od razu zapamiętał numer zapisany czarnym ołówkiem we wnętrzu dłoni, przez całą drogę powrotną do domu uważał, żeby jej niechcący nie zacisnąć.

3

Już dawno nie streszczał czyjegoś życia w kilku linijkach, gdyż mijały dwa lata, odkąd przeniesiono go do działu zagranicznego. Cechowała go ciekawość życia i świata, zwłaszcza zaś tego, co działo się za granicą.

Teraz, kiedy ekrany komputerów zastąpiły stoły do składania tekstów, przy których kiedyś pracowali linotypiści, każdy w redakcji miał dostęp do artykułów, które miały pojawić się w gazecie następnego dnia. Zdarzało się, że Andrew wypatrzył na stronach aktualności zagranicznych błędy analizy lub niezgodność ze stanem faktycznym. Dzięki jego uwagom, wypowiadanym podczas cotygodniowych zebrań komitetu redakcyjnego, nieraz uniknięto pełnych pretensji listów od czytelników, a następnie konieczności zamieszczania sprostowań. Szybko doceniono kompetencje Andrew i gdy dano mu do wyboru wysoką premię pod koniec roku lub awans, nie miał kłopotu z wyborem.

Myśl, że znów ma napisać „kronikę życia”, jak lubił nazywać swoje stare artykuły, bardzo mu się spodobała; odczuł nawet nostalgię, zasiadając do pracy nad życiem Valérie.

Dwie godziny oraz osiem i pół linijki później wystukał biogram i wysłał SMS-a zainteresowanej.

Przez resztę dnia na próżno starał się napisać artykuł o dużym prawdopodobieństwie wystąpienia rozruchów w Syrii, czego jego koledzy w ogóle nie brali pod uwagę, uważając, że plecie bzdury.

Nie umiał się skupić, przenosił wzrok znad komputera na ekran telefonu, który tępo milczał. Kiedy zaświecił się i zabuczał w końcu koło siedemnastej, Andrew rzucił się na swoją komórkę, ale był to fałszywy alarm, gdyż zobaczył jedynie zawiadomienie z pralni, że może już odebrać swoje koszule.

Dopiero następnego dnia koło południa dostał następującego SMS-a:

„Przyszły czwartek, 19.30. Valérie”.

Natychmiast wystukał odpowiedź: „Masz mój adres?”.

I pożałował swego pośpiechu, gdy kilka sekund później przeczytał lakoniczne: „Tak”.

· · ·

Andrew zabrał się do pracy i przez cały następny tydzień nie wypił ani kropli alkoholu. To znaczy ani kropli, założywszy po swojemu, że piwo się właściwie do alkoholu nie zalicza.

W środę wstąpił do pralni, żeby odebrać garnitur oddany poprzedniego wieczoru, i poszedł kupić sobie białą koszulę. Przy okazji wpadł do fryzjera, żeby go ogolił i ostrzygł. Potem, jak w każdy środowy wieczór, spotkał się koło dziewiątej ze swoim najlepszym przyjacielem, Simonem, w małym niepozornym bistrze, w którym podawano najlepszą rybę w całym West Village. Andrew mieszkał o dwa kroki od Mary’s Fish i stołował się tam, zwłaszcza gdy wracał późno z pracy, co zdarzało mu się dość często. Podczas gdy Simon jak zawsze narzekał, że republikanie przeszkadzają Obamie w przeprowadzaniu reform obiecanych wyborcom, Andrew, którego myśli błądziły gdzieś indziej, patrzył przez szybę na przechodniów i turystów przechadzających się po ulicach jego dzielnicy.

— Pozwól teraz, że cię zaskoczę, ale ze źródła jak najbardziej pewnego wiem, że podobno Barack Obama oszalał na punkcie Angeli Merkel!

— No tak, ona jest zupełnie niezła… — odrzekł Andrew z roztargnionym wyrazem twarzy.

— Albo pracujesz nad jakimś sensacyjnym artykułem, i wówczas ci wybaczam, albo kogoś spotkałeś, a w takim razie musisz mi o tym natychmiast opowiedzieć! — zdenerwował się Simon.

— Ani jedno, ani drugie — odpowiedział Andrew. — Przykro mi, ale jestem po prostu zmęczony.

— Nie ze mną te numery! Nie widziałem cię tak dokładnie ogolonego od czasu, kiedy spotykałeś się z tą brunetką wyższą od ciebie o głowę! Sally, jeśli dobrze pamiętam…

— Sophie, zresztą nieważne, dowodzi jedynie tego, jak mało interesuje cię to, co mówię. Nie mogę mieć do ciebie pretensji, że zapomniałeś jej imienia, skoro spotykałem się z nią tylko półtora roku!

— Była niemożliwie nudna, nigdy nie słyszałem, żeby się śmiała! — odciął się Simon.

— Bo nigdy nie śmiała się z twoich żartów. Skończ jedzenie, chciałbym już wrócić do domu i się położyć — westchnął Andrew.

— Jeśli mi nie powiesz, co cię trapi, będę zamawiał kolejne desery!

Andrew popatrzył przyjacielowi w oczy.

— Czy jakaś dziewczyna zapadła ci w serce, kiedy byłeś w szkole? — spytał, dając znak kelnerce, żeby przyniosła rachunek.

— Wiedziałem, że to nie praca doprowadziła cię do takiego stanu!

— Nie, nie, pracuję nad okropnym tematem, obrzydliwa, wywracająca flaki historia…

— O czym?

— Tajemnica zawodowa.

Simon zapłacił gotówką i wstał.

— Zróbmy kilka kroków, muszę odetchnąć świeżym powietrzem.

Andrew zdjął z wieszaka swój płaszcz i dołączył do przyjaciela, który już stał na chodniku przed restauracją.

— Kathy Steinbeck — wyszeptał Simon.

— Kathy Steinbeck?

— Spytałeś mnie przed chwilą, czy jakaś dziewczyna zapadła mi w serce, kiedy byłem w szkole, zapomniałeś już?

— Nigdy mi o niej nie mówiłeś.

— Nigdy nie zadałeś mi takiego pytania.

— Valérie Ramsay — rzucił Andrew.

— Tak naprawdę masz w nosie, w jaki sposób Kathy Steinbeck mogła zapaść w serce dorastającego chłopaka. Zadałeś mi to pytanie tylko po to, żebyś mógł zacząć mówić o tej twojej Valérie.

Andrew wziął Simona za ramię i pociągnął go kawałek dalej. Stanęli przed trzema schodkami prowadzącymi do sutereny niskiego budynku z cegły. Zeszli na dół i pchnęli drzwi Fedory, baru, w którym kiedyś produkowali się młodzi artyści, tacy jak Count Basie, Nat King Cole, John Coltrane, Miles Davis, Billie Holiday czy Sarah Vaughan.

— Uważasz, że jestem egoistą? — spytał Andrew.

Simon milczał.

— Pewnie masz rację. Przez tyle lat zajmowałem się streszczaniem życiorysów nieznanych mi ludzi, że w końcu uwierzyłem, iż na mnie też zwróci się uwagę dopiero, gdy znajdę się w tej cholernej rubryce o umarlakach.

Andrew uniósł kieliszek w górę i zaczął recytować:

— Urodzony w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym większą część życia pracował w „New York Timesie”… Widzisz, Simonie, to dlatego lekarze nie umieją sobie pomóc, ręka się trzęsie, gdy trzeba operować samego siebie. A przecież to podstawa mojego zawodu: epitety muszą dotyczyć wyłącznie zmarłego. Zaczynam więc jeszcze raz: urodzony w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym Andrew Stilman pracował wiele lat w „New York Timesie”. Zawodowy sukces zaprowadził go w roku dwa tysiące dwudziestym na stanowisko redaktora naczelnego. To za jego rządów dziennik na nowo rozkwitł i stał się jedną z najbardziej szanowanych codziennych gazet na świecie… Czy przypadkiem nie przesadzam?

— Zabraniam ci zaczynać od początku!

— Cierpliwości, pozwól mi dokończyć, zobaczysz, twój nekrolog też ułożę, będzie śmiesznie.

— W jakim wieku zamierzasz zejść z tego świata? Chciałbym wiedzieć, ile jeszcze czasu będzie trwał ten koszmar.

— Nie wiadomo, medycyna poczyniła ogromne postępy… Na czym stanąłem? Ach, tak, to dzięki niemu, ble-ble, dziennik odzyskał swój splendor. Andrew Stilman otrzymał w roku dwa tysiące dwudziestym pierwszym Nagrodę Pulitzera za wizjonerski artykuł o… No, nic mi w tej chwili nie przychodzi do głowy, wpiszę coś potem. Temat tego artykułu wykorzystał w pierwszej książce, wielokrotnie wydawanej i obecnie będącej lekturą obowiązkową na wszystkich prestiżowych uniwersytetach…

— Tytuł dzieła brzmiał: Traktat o skromności dziennikarskiej — odezwał się Simon zrzędliwie. — A w jakim wieku dostałeś Nobla?

— Miałem wówczas lat siedemdziesiąt dwa, do tego właśnie zmierzam… Opuścił stanowisko redaktora naczelnego, przechodząc na emeryturę w wieku siedemdziesięciu jeden lat, a rok później otrzymał…

— …wezwanie na komisariat, gdzie zatrzymano go pod zarzutem morderstwa swego najbliższego przyjaciela.

— Nie wykazujesz dla mnie zbyt wiele współczucia.

— Dlaczego miałbym ci współczuć?

— Drogi Simonie, przechodzę dziwny okres: ciąży mi samotność, co nie jest normalne, bo zawsze najbardziej lubiłem być sam.

— Zbliżasz się do czterdziestki!

— Dzięki ci, ale jeszcze zostało mi kilka lat, zanim przekroczę tę magiczną granicę. Atmosfera w pracy jest napięta, żyjemy z mieczem Damoklesa nad głową. Chciałem się trochę rozerwać. Kto to była ta Kathy Steinbeck?

— Moja profesor filozofii.

— Ach tak? Trudno mi sobie wyobrazić, że dziewczyna, która zapadła ci w serce w szkole, nie była już… dziewczyną.

— Życie nie jest dobrze zorganizowane. Kiedy miałem dwadzieścia lat, uwielbiałem kobiety starsze ode mnie o lat piętnaście, a kiedy mam trzydzieści siedem, fascynują mnie te o piętnaście lat młodsze.

— To nie życie, to twoja głowa jest źle zorganizowana, stary!

— Powiedz mi coś więcej o tej Valérie Ramsay.

— Wpadłem na nią w zeszłym tygodniu, wychodząc z baru w Marriotcie.

— Aha.

— Nie żadne „aha”. Szalałem za nią w college’u. Kiedy jak złodziejka uciekła z naszego zapyziałego miasteczka, lata całe nie mogłem o niej zapomnieć. Tak naprawdę nie wiem, czy o niej w ogóle zapomniałem.

— No i gdy już ją zobaczyłeś, zawiodłeś się?

— Wprost przeciwnie, zmieniła się, ale kręci mnie jeszcze bardziej!

— Stała się kobietą, kiedyś ci to wyjaśnię! Czy chcesz mi powiedzieć, że się znów w niej zakochałeś? Andrew Stilman trafiony przez miłość od pierwszego wejrzenia na Czterdziestej Ulicy, ale nagłówek!

— Przecież ci mówię, że jestem, powiedzmy, zbity z tropu… Od dawna nie zdarzyło mi się nic takiego.

— Czy wiesz, jak się z nią skontaktować?

— Jem z nią kolację jutro wieczorem i mam tremę jak żółtodziób.

— Powiem ci w zaufaniu, że taka trema nie mija. Dziesięć lat po śmierci mamy ojciec poznał podczas zakupów w supermarkecie kobietę. Miał wtedy sześćdziesiąt osiem lat. W przeddzień randki, na którą się umówił w restauracji, musiałem zawieźć go do miasta. Koniecznie chciał sobie kupić nowy garnitur. W przymierzalni u krawca cały czas opowiadał, o czym zamierza z nią rozmawiać przy stole, i pytał mnie o zdanie. To było okropne. Morał z tego, że mężczyzna niezależnie od wieku zawsze traci głowę przy kobiecie, która robi na nim duże wrażenie!

— Dzięki, bardzo mi pomogłeś w sprawie jutrzejszej randki.

— Mówię to, by cię uprzedzić, że będziesz strzelał gafę za gafą, będzie ci się wydawało, że mówisz same głupoty, co najprawdopodobniej będzie zgodne z prawdą, a kiedy wrócisz do domu, będziesz się wstydził przed samym sobą, że przez cały wieczór zachowywałeś się tak beznadziejnie.

— Mów dalej, Simon, nie przerywaj, jak to dobrze mieć prawdziwego przyjaciela.

— Zaczekaj, nie wściekaj się. Chcę ci pomóc, musisz pamiętać o jednym. Jutro wieczorem korzystaj jak najwięcej z tego niespodziewanego spotkania. Bądź sobą, jeśli podobasz się jej, to się jej podobasz i koniec.

— Czyżbyśmy do tego stopnia byli zdominowani przez kobiety?

— Rozejrzyj się dokoła, popatrz na ten bar. Dobra, o mojej psorce filozofii opowiem ci innym razem. Spotykamy się w piątek na lunchu, oczekuję dokładnego opisu spotkania… no, po zastanowieniu, może nie tak dokładnego jak ten twój nekrolog.

Kiedy wyszli z Fedory, zaskoczyła ich chłodna noc. Simon wskoczył do taksówki, Andrew wrócił pieszo do siebie.

· · ·

W piątek Andrew powiedział Simonowi, że wieczór upłynął zupełnie tak, jak przyjaciel przewidział, a może nawet jeszcze gorzej. Prawdopodobnie znów zakochał się w Valérie Ramsay, co nie wróżyło niczego dobrego, gdyż, nie rozwodząc się na ten temat, Valérie powtórzyła mu, że jest z kimś związana. Nie zadzwoniła do Andrew ani następnego dnia, ani w następnym tygodniu. Andrew ogarnęło przygnębienie. Sobotę spędził w pracy, w niedzielę spotkał się z Simonem na boisku do koszykówki u zbiegu Szóstej Alei i West Houston, gdzie w milczeniu wymienili z sobą kilka podań.

Niedzielny wieczór Andrew był tak ponury, jak tylko może być niedzielny wieczór. Zamówił przez telefon chińszczyznę, obejrzał po raz kolejny jakiś stary film na przemian z meczem hokeja oraz enty serial kryminalny, w którym specjaliści od kryminalistyki rozwikływali ponure zbrodnie. Tak trwało do dziewiątej, kiedy to rozświetlił się ekran jego komórki. To nie była wiadomość od Simona, ale od Valérie, która chciała się z nim spotkać jak najprędzej, gdyż musiała porozmawiać.

Andrew odpowiedział natychmiast i szczerze, że jest zachwycony, i spytał: „Kiedy?”.

Odpisała „Teraz”. W następnym SMS-ie podała miejsce spotkania, róg Dziewiątej Ulicy i Alei A, naprzeciw Tompkins Square w East Village.

Andrew przejrzał się w lustrze wiszącym w salonie. Ile czasu potrzebuje, żeby doprowadzić się do porządku? Wciąż miał na sobie szorty i polo, w których grał z Simonem w kosza, w czym nie prezentował się najlepiej, no i dobrze byłoby wziąć prysznic. Ale wyczuł w wiadomości Valérie niepokojące napięcie. Szybko włożył dżinsy, czystą koszulę, chwycił klucze leżące w czarce w przedpokoju i zbiegł z trzeciego piętra po schodach na ulicę.

Na dole było pusto, ani żywego ducha. Taksówek też nie było widać. Zaczął biec ku Siódmej Alei i w ostatniej chwili złapał taksówkę stojącą na światłach przy Charles Street. Obiecał szoferowi duży napiwek, jeśli dotrą na miejsce w dziesięć minut.

Skurczony na tylnym siedzeniu prawie od razu pożałował obietnicy, ale dojechali jeszcze szybciej i w rezultacie taksówkarz zarobił sporo forsy.

Valérie czekała na niego przed zamkniętą kawiarnią Pick Me Up, co na moment przywołało na jego twarz uśmiech, ale tylko na moment, bo Valérie miała dziwną minę.

Podszedł do niej, a tymczasem ona wymierzyła mu siarczysty policzek.

— Kazałaś mi przejechać pół miasta, żeby mnie uderzyć? — spytał, masując twarz. — Co ci zrobiłem?

— Moje życie było prawie doskonałe aż do chwili, kiedy wpadłam na ciebie przed tym cholernym barem. Teraz wszystko mi się rozwaliło.

Andrew poczuł, jak zalewa go fala gorąca, i pomyślał, że to był najbardziej uroczy policzek, jaki ktoś kiedykolwiek mu wymierzył.

— Nie oddam ci, dżentelmenowi nie wypada, ale mogę ci powiedzieć to samo — wyszeptał, nie spuszczając jej z oczu. — Ostatnie dwa tygodnie miałem fatalne!

— A ja od piętnastu dni myślę tylko o tobie, Andrew Stilmanie!

— Kiedy uciekłaś z Poughkeepsie, Valérie Ramsay, myślałem o tobie dzień i noc przez trzy lata… właściwie cztery, a może nawet dłużej.

— To były inne czasy, wtedy byliśmy smarkaczami, ja mówię o tym, co się stało teraz.

— Teraz jest tak samo, Valérie. Nic się nie zmieniło, ani ty, ani to, jak na mnie działasz.

— Tak mówisz, ale może chcesz tylko się na mnie odegrać za to, że przeze mnie cierpiałeś.

— Nie wiem, skąd przychodzą ci do głowy tak pokręcone myśli, chyba to twoje prawie doskonałe życie nie jest aż tak szczęśliwe.

Kiedy to powiedział, zanim się zorientował, Valérie zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go. Najpierw nieśmiało przyłożyła swoje usta do jego warg, ale potem przycisnęła je mocniej. Przerwała na chwilę i popatrzyła na niego wilgotnymi oczami.

— Jestem zgubiona — powiedziała.

— Valérie, naprawdę nie rozumiem nic z tego, co do mnie mówisz.

Przysunęła się do niego, pocałowała go namiętnie i znów odepchnęła.

— To koniec.

— Przestań to powtarzać, do cholery!

— Jedyna rzecz, jaka jeszcze mogłaby mnie uratować, to żeby ten pocałunek był…

— …żeby był jaki? — spytał Andrew, a serce mu biło tak samo jak wtedy, gdy spotykał się z nią po zajęciach.

— Andrew Stilmanie, cholernie cię pragnę.

— Przykro mi, ale nie idę do łóżka na pierwszej randce — odrzekł z uśmiechem.

Valérie klepnęła go w ramię, a on cały czas głupio się do niej uśmiechał, kiedy wzięła jego dłonie w swoje.

— Co teraz zrobimy, Ben?

— Pobędziemy trochę razem, Valérie, trochę i jeszcze dłużej, pod jednym warunkiem, że już nigdy nie nazwiesz mnie Benem.

4

Valérie, żeby mogła pobyć trochę i jeszcze dłużej z Andrew, musiała opuścić swego narzeczonego, a trudno w ciągu jednego wieczoru przekreślić dwa lata wspólnego życia. Andrew czekał na nią, wiedząc, że swoją niecierpliwością może wszystko zepsuć.

Dwadzieścia dni później w środku nocy otrzymał od niej prawie identyczną wiadomość jak ta, która odmieniła mu życie tamtej niedzieli. Kiedy jego taksówka zatrzymała się przed Pick Me Up, Valérie już czekała na niego. Z oczu spływały jej czarne strumyczki łez pofarbowanych tuszem do rzęs, a u stóp stała walizka.

Kiedy przyjechali do niego, Andrew wniósł jej skromny bagaż do sypialni i zostawił dziewczynę samą, żeby się zadomowiła. Kiedy wrócił, Valérie leżała pod kołdrą w ciemnościach. Usiadł obok, pocałował ją i wyszedł z pokoju, domyślając się, że z pewnością woli zostać sama, żeby spokojnie móc otrząsnąć się po rozstaniu z narzeczonym. Życzył jej dobrej nocy i spytał, czy wciąż lubi gorącą czekoladę. Valérie przytaknęła. Andrew wyszedł.

Tej nocy, nie mogąc zasnąć na kanapie w salonie, usłyszał, że Valérie płacze. Umierał z chęci pocieszenia jej, ale się powstrzymał. Musiała sama dać sobie radę ze swym smutkiem.

Rano Valérie znalazła na niskim stoliku w salonie tacę, na której stał kubek z gorącą czekoladą i liścik:

Dziś wieczorem zabieram Cię na kolację.

To będzie nasz pierwszy raz.

Klucze dla Ciebie są w przedpokoju.

CałujęAndrew

Valérie obiecała Andrew, że zostanie u niego, dopóki jej były narzeczony nie zabierze z jej mieszkania swoich rzeczy. Gdyby jej przyjaciółka, Colette, nie mieszkała w Nowym Orleanie, przeniosłaby się do niej. Dziesięć dni później, ku niezadowoleniu Andrew, któremu coraz bardziej podobało się mieszkanie z nią, spakowała się i przeprowadziła do East Village. Widząc jego smutną minę, powiedziała, że przecież dzielić ich będzie nie więcej niż piętnaście przecznic.

Przyszło lato. W weekendy, w które nowojorski upał stawał się nie do wytrzymania, jechali metrem na Coney Island i całe godziny spędzali na plaży.

We wrześniu Andrew wyjechał ze Stanów na dziesięć dni. Nie chciał zdradzić Valérie celu podróży, powiedział tylko, że to tajemnica zawodowa, i przysiągł jej, że nie ma żadnego powodu, by mu nie ufała.

W październiku, kiedy znów wyjechał w taki tajemniczy sposób, żeby nie miała do niego pretensji, obiecał jej wspólne wakacje najszybciej, jak będzie to możliwe. Ale Valérie nie zadowoliła ta nagroda pocieszenia i kazała mu się wypchać razem z jego letnimi planami.

Pod koniec jesieni Andrew otrzymał nagrodę za pracę, która tak bardzo go absorbowała. Tygodnie poświęcone na zbieranie informacji, dwie podróże do Chin w poszukiwaniu relacji świadków i weryfikacji źródeł dla sprawdzenia ich autentyczności pozwoliły mu odkryć szczegóły handlu dziećmi w prowincji Hunan i doprowadzić do końca jedno z dochodzeń. Jego artykuł, opublikowany w wydaniu niedzielnym, spowodował wielkie wzburzenie społeczne.

Sześćdziesiąt pięć tysięcy chińskich noworodków zostało w ciągu ostatnich dziesięciu lat adoptowanych przez rodziny amerykańskie. Skandal dotyczył dzieci, które nie zostały porzucone, jak dowodziły tego dokumenty, ale porwane od rodziców i umieszczone w sierocińcu, który otrzymywał za każdą adopcję pięć tysięcy dolarów. Ta finansowa manna spadała na członków policyjnej mafii i przekupnych urzędników, którzy zapoczątkowali ponury proceder. Władze chińskie szybko zareagowały i ukróciły tę skandaliczną działalność, ale szkoda została wyrządzona. Artykuł Andrew spowodował, że wiele amerykańskich rodzin uświadomiło sobie moralną stronę adopcji zagranicznych i ich dramatyczne konsekwencje.

Nazwisko Stilman stało się sławne w jego własnej redakcji, ale cytowano je również w wieczornych dziennikach telewizyjnych, które często rozwijały tematy poruszane na łamach „New York Timesa”.

Andrew zbierał zasłużone pochwały od kolegów po fachu. Jego bezpośrednia szefowa przysłała mu e-mail z gratulacjami, otrzymał też wiele listów od zbulwersowanych wynikami jego dochodzenia czytelników. Ściągnął na siebie, niestety, również zazdrość kilku kolegów dziennikarzy, a na adres redakcji przysłano mu trzy anonimowe listy z pogróżkami. Cóż, w tym zawodzie od czasu do czasu to się zdarzało, normalka.

Nowy Rok spędził samotnie. Valérie wyjechała z Nowego Jorku, postanowiła odwiedzić przyjaciółkę mieszkającą w Nowym Orleanie.

Następnego dnia po jej wyjeździe Andrew został napadnięty na parkingu i pobity kijem baseballowym. Napaść mogłaby się zakończyć dramatycznie, gdyby nie nadjechał właściciel warsztatu samochodowego, z którym Andrew miał tam wyznaczone spotkanie.

Simon spędzał sylwestra w towarzystwie przyjaciół narciarzy w Beaver Creek w Kolorado.

Andrew nie przywiązywał szczególnej wagi ani do świąt Bożego Narodzenia, ani do Nowego Roku. Nienawidził ceremonii zaplanowanych od dawna, na których pod presją otoczenia trzeba było się bawić. Spędził obydwa święta w Mary’s Fish nad talerzem ostryg i z butelką wytrawnego białego wina.

· · ·

Rok dwa tysiące dwunasty zapowiadał się lepiej, z wyjątkiem małego wypadku, który zdarzył mu się w pierwszych dniach stycznia, a mianowicie potrącił go samochód, wyjeżdżający spod posterunku policji przy Charles Street. Kierowca, emerytowany policjant, który przy okazji wizyty w Nowym Jorku odwiedzał swoje dawne miejsce pracy, przestraszył się, kiedy nagle jakiś człowiek wpadł mu pod koła. Jednak Andrew nic się nie stało, sam podniósł się z ziemi, nie doznawszy większych obrażeń. Uszczęśliwiony policjant w ramach przeprosin zaprosił Andrew do restauracji, a ponieważ tego wieczoru nie miał nic szczególnego do roboty, przyjął zaproszenie. Dobry kawałek befsztyka jest zawsze lepszy niż podpisywanie nudnych formularzy ubezpieczeniowych, a dziennikarz nie powinien nigdy odmawiać posiłku ze starym nowojorskim policjantem w nastroju do rozmowy. Inspektor opowiedział mu o swoim życiu i pracy w komisariacie.

· · ·

Valérie zatrzymała swoje mieszkanie, które Andrew nazywał jej „spadochronem”, ale od lutego praktycznie codziennie znów u niego nocowała. Zaczęli się zastanawiać nad znalezieniem większego lokum i zamieszkaniem razem na stałe. Jedyną przeszkodą było to, że Andrew nie chciał wyprowadzić się z West Village, ponieważ kiedyś przysiągł sobie, że będzie mieszkał tam do końca życia. W dzielnicy zabudowanej przeważnie małymi willami trudno było o trzypokojowe mieszkanie. Valérie na próżno wymyślała mu od zatwardziałych singli, wiedziała, że nie namówi go na opuszczenie tych dziwnych uliczek, których historie dokładnie znał. Lubił je zresztą jej opowiadać, kiedy przechadzali się tam razem, mijając na przykład skrzyżowanie z Greenwich Avenue, gdzie kiedyś znajdowała się restauracja rozsławiona obrazem Hoppera Nocne marki, czy przechodząc pod oknami domu, w którym mieszkał John Lennon, zanim przeprowadził się do Dakota Building. West Village było miejscem wszystkich rewolucji kulturalnych, znajdowały się tu najsłynniejsze w Stanach kawiarnie, kabarety i kluby, a kiedy Valérie mówiła mu, że dzisiejsi artyści wybierają raczej Williamsburg, Andrew patrzył na nią i z powagą odpowiadał:

— Dylan, Hendrix, Streisand, Peter, Paul and Mary, Simon and Garfunkel, Joan Baez, wszyscy oni zaczynali w West Village, w barach mojej dzielnicy, czy to nie jest wystarczający powód, żeby chcieć tu pozostać?

A Valérie, która nigdy nie chciała go urazić, odpowiadała:

— Oczywiście, że tak, kochany.

Kiedy wychwalała wygodę mieszkań w drapaczach chmur, wznoszących się zaledwie kilka ulic dalej, Andrew odpowiadał, że nigdy nie będzie mieszkać w stalowej wieży. Chce móc słyszeć odgłosy ulicy, syreny, klaksony taksówek niecierpliwiących się pod światłami, skrzypienie starych parkietów, bulgotanie w rurach, kiedy grzejnik budynku zaczyna działać, skrzypiące drzwi, te wszystkie odgłosy, dzięki którym wie, że żyje pośród ludzi.

Któregoś popołudnia, wracając z redakcji do domu, opróżnił swoje komody i półki i przeniósł większość rzeczy do miejscowej przechowalni. Następnie pokazał Valérie pustą szafę, mówiąc, że nie muszą się stąd przeprowadzać, gdyż teraz będzie miała mnóstwo miejsca, żeby się zadomowić.

W marcu szefowa zleciła Andrew nowe śledztwo dziennikarskie. Było to coś bardzo poważnego, do czego zabrał się od razu, uradowany, że praca nad nowym artykułem zaprowadzi go do Argentyny.

W pierwszych dniach maja opuścił Buenos Aires, ale wiedział, że będzie tam musiał niedługo wrócić, tak więc nie znalazłszy innego sposobu, żeby udobruchać Valérie, Andrew oświadczył się jej podczas kolacji.

Popatrzyła na niego podejrzliwie i wybuchła śmiechem. Śmiech Valérie zawsze na niego dziwnie działał. Andrew popatrzył na nią zbity z tropu, uświadamiając sobie, że te oświadczyny, których wcale nie planował, uszczęśliwiły go.

— Chyba nie mówisz poważnie? — spytała Valérie, wycierając kąciki oczu chusteczką.

— Dlaczego nie?

— Ależ, Andrew, jesteśmy z sobą zaledwie od kilku miesięcy. To niezbyt długo, żeby podjąć tak poważną decyzję.

— Jesteśmy razem od roku, a znamy się od czasów szkoły. Nie wydaje ci się, że to wystarczy?

— Z krótką dwudziestoletnią przerwą…

— Dla mnie fakt, że poznaliśmy się jako nastolatki, a potem straciliśmy z oczu, żeby wreszcie przypadkowo się odnaleźć, wpadając na siebie na nowojorskiej ulicy, to znak.

— Ty, dziennikarz, racjonalny wyznawca Kartezjusza, nagle wierzysz w znaki?

— Kiedy siedzisz przede mną, wierzę!

— Poproś mnie jeszcze raz.