Strona główna » Obyczajowe i romanse » Prawdy i tajemnice

Prawdy i tajemnice

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379761548

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Prawdy i tajemnice

Chociaż Magdalena godzinami wsłuchiwała się w opowieści dziadka, jego przeszłość wciąż skrywa tajemnice. We wspomnieniach Ludwika z lat wojny nie brakuje skomplikowanej miłości, strachu i cierpienia. Gdy Magdalena odkrywa niezwykłe poświęcenie Heleny dla jej bliskich, ma wrażenie, że powrót do rodzinnych historii buduje ją na nowo. Przy dźwiękach nostalgicznej muzyki czyta listy i zapiski, które nigdy nie powinny wyjść na jaw. Próba rozliczenia się z przeszłością okaże się bolesna, bo niektórych obrazów nie da się już wymazać z pamięci, a dawno podjęte decyzje wciąż przynoszą konsekwencje. Jak prawda o dziadku wpłynie na życie Magdaleny?

Prawdy i tajemnice to krok w stronę rodzinnego pojednania. Rany, przez długie lata pełne żalu, dumy i tęsknoty, jeszcze mogą się zabliźnić. Jeszcze jest na to czas…

Polecane książki

Jared Stone, magnat rynku informatycznego, staje się obiektem skandalu. Tylko jedna osoba może uratować jego wizerunek, a tym samym pozycję firmy. Jest nią Bailey St John, ambitna i zdolna specjalistka od marketingu. Jared powierza Bailey kierownicze stanowisko, choć instynkt podpowiada mu, że t...
Kalkulacja kosztów i zarządzanie kosztami to jeden z najtrudniejszych, a zarazem najważniejszych problemów polskiej ochrony zdrowia. W publikacji zdefiniowano zadania, jakie współcześnie stawiane są przed pielęgniarkami w tym zakresie, a także ich rolę jako dostawców i odbiorców informacji zarządcze...
Co się dzieje, kiedy…niewłaściwa dziewczyna znajdzie się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie?Gdy chłopak, który podoba się Sarie, prosi ją o podwózkę po imprezie, nic nie zwiastuje kłopotów. Jednak adres okazuje się narkotykową metą obserwowaną przez policję, a p...
Przywykliśmy sądzić, że nazizm był ideologią obcą demokracji zachodniej, niewytłumaczalnym wrzodem na ciele europejskiej cywilizacji, wytworem kilku zdemoralizowanych umysłów. Czy na pewno?O ile humanistyka powojenna przybliżyła nas do zrozumienia popularności i tajemnicy sukcesu Adolfa Hitlera, o t...
Zaginione dziecko, zbrodnicza kradzież dzieła sztuki, niepowstrzymany morderca... To wyzwanie dla Sherlocka Holmesa i jego wszelkich słabości. Wyzwanie, w którym sztuka dedukcji i artystyczna natura oraz przyjaźń z Watsonem zostaną poddane najcięższej próbie. LONDYN. ŚNIEŻNY GRUDZIEŃ 1888. Trzydzies...
Publikacja stanowi zbiór referatów zaprezentowanych podczas konferencji naukowej zorganizowanej przez Katedrę Prawa Samorządu Terytorialnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach w dniach 10-11 marca 2016 r., dotyczącej nowych form udziału społeczeństwa w zarządzaniu jed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sylwia Trojanowska

Copyright © Sylwia Trojanowska, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Adriana Biernacka

Redakcja: Malwina Błażejczak

Korekta: Magdalena Wiśniowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Klaudia Kumala

Elementy graficzne layoutu: © OliaFedorovsky | Depositphotos

Projekt okładki: Joanna Wasilewska

Fotografia na okładce: © MillaF | Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektroniczne: Dariusz Nowacki

Choć niektóre postaci i wydarzenia są autentyczne, powieść jest fikcją literacką.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-7976-154-8

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Trzem Muszkieterkom:

Grażynce Wróbel,

Kasi Chojnackiej-Musiał

i Hani Smarzewskiej.

Oraz moim Chłopcom.

Jeszcze tylko ty

Magdalenę obudził stukot butów.

– Co pani tu robi? – Pielęgniarka wyglądała na wzburzoną. – Myślałam, że już dawno pani stąd poszła.

– Przepraszam. Zasnęłam…

Magda wstała, przeczesała włosy palcami i obdarzyła pielęgniarkę sztucznym uśmiechem.

– Przez panią mogę mieć nieprzyjemności – stwierdziła tamta. – Proszę natychmiast opuścić salę!

Magda spojrzała raz jeszcze na Jakuba. Wydawało się, że spokojnie śpi. Ale obandażowana głowa i urządzenia, do których był podłączony, budziły niepokój.

– Jeśli jego stan… Jeśli coś się zmieni, to… – wydukała.

– Będziemy dzwonić. Zgodnie z procedurą – odparła oschle poirytowana pielęgniarka.

Magda bardzo powoli opuszczała oddział. Żegnał ją rytmiczny dźwięk pomp i odgłosy urządzeń monitorujących funkcje życiowe. Nigdy nie lubiła tego potwornego dźwięku. Choć powinien oznaczać życie, jej kojarzył się ze śmiercią. Podświadomie wyczekiwała długiego, mrożącego krew w żyłach pojedynczego „piii…”.

Na ulicy złapała taksówkę i choć jako punkt docelowy podała ulicę Skalistą, nie miała pewności, czy chce tam wracać, czy chce rozmawiać ze swoim dziadkiem. Kilkanaście godzin wcześniej po raz kolejny doprowadził ją przecież do łez i po raz kolejny zawiódł jej zaufanie.

Mimo to pojechała.

Stojąc przed furtką, dostrzegła światło w bibliotece. Dziadek musiał na nią czekać. Wzięła głęboki wdech i przymknęła oczy. W myślach powróciła do rozmowy z nim sprzed kilku godzin, ze szpitalnego korytarza.

– Nie oceniaj mnie zbyt surowo – powiedział wtedy Ludwik.

– Inaczej nie potrafię – odpowiedziała Magdalena. – To, co zrobiłeś, było po prostu złe. Jest złe i złe będzie. Nic tego nie zmieni!

– Bo ja jestem złym człowiekiem – stwierdził z taką lekkością, jakby rozmawiał ze sprzedawczynią w sklepie i decydował się na dwadzieścia deko rzeszowskiej, a nie krakowskiej. – Nawet jeśli z tym walczę, to ono i tak wygrywa. Zawsze wygrywa…

– Nieprawda! – zaprzeczyła Magda. – Gdybyś chciał, mógłbyś się stać lepszym człowiekiem. Już dawno…

Ludwik mruknął, jakby zamierzał powiedzieć: „Jak ty nic nie rozumiesz…”. Po krótkiej chwili wydusił z siebie jednak zupełnie inne słowa.

– Chciałbym to obiecać, ale nie mogę. Mogę natomiast powiedzieć, że postaram się więcej cię nie oszukać i…

Magda spojrzała na niego pytająco. Ludwik zrobił krok w jej stronę i przytulił ją do siebie.

– Nie zostawiaj mnie… – poprosił.

Gdy tylko przekroczyła próg domu, poczuła dławiący zapach cygar. Pomyślała, że dziadek musiał palić nieprzerwanie przez kilka ostatnich godzin. Od kiedy pamiętała, Ludwik uwielbiał cygara. Nawet w czasach kryzysu potrafił je zdobyć, narażając się tym na gniew babci Antoniny, która wolałaby zobaczyć pełną lodówkę jedzenia zamiast nowego pudełka cygar.

Z biblioteki dochodziły dźwięki muzyki. Od razu rozpoznała charyzmatyczny głos Freddie’ego Mercury’ego. Najciszej jak potrafiła przeszła przez korytarz. Była jednak pewna, że Ludwik ją usłyszy, bo słuch, mimo upływu lat, miał doskonały. Nie pomyliła się. Kiedy stanęła w szeroko otwartych drzwiach biblioteki, Ludwik już patrzył w jej stronę. Siedział w swoim ulubionym fotelu, w jednej dłoni trzymając palące się cygaro, w drugiej szklankę z wódką. Na podręcznym stoliku stała popielnica, otwarty humidor, który przed ponad trzydziestoma laty dziadek otrzymał w prezencie urodzinowym od jakiegoś kolegi z pracy, oraz butelka wódki. Połowy trunku już nie było.

Ludwik Starkowski obserwował wnuczkę zmęczonym wzrokiem.

– Jesteś… – stęknął po chwili.

Magda nie odpowiedziała. Weszła do środka i usiadła na seledynowym fotelu, który od zawsze zarezerwowany był dla niej.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała, nie kryjąc żalu.

Ludwik pufnął dymem z cygara i wychylił zawartość szklanki. W jego oczach pojawiła się przenikliwość. Magda poczuła się jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała i czekała teraz na dyscyplinującą rozmowę. Z tym, że to nie ona zawiniła. Nie ona kłamała. I to nie ona uknuła tę okrutną intrygę.

– Nigdy się nie zmienisz… – powiedziała z rezygnacją. – A ja naiwnie myślałam, że mam na ciebie dobry wpływ. Chyba nikt nie jest w stanie cię zmienić, bo ty sam tego nie chcesz.

– Już to kiedyś słyszałem… – stwierdził.

– Wiem. I nawet wiem od kogo.

– Tosia… Jesteś do niej bardzo podobna.

– I dobrze! Babcia była najlepszą osobą, jaką znałam.

Ludwik nieznacznie pokiwał głową.

– Hmm… Chyba masz rację. Nie chcę się zmienić, bo… chyba nie potrafię być inny. Nawet jak wydaje mi się, że chcę się zmienić, to nie daję rady. To jest zbyt trudne dla kogoś takiego jak ja. Kogoś… w kim jest tak dużo zła. A może… – zawahał się, a potem zachichotał w jakiś mroczny, zupełnie niepasujący do niego sposób, sprawiając, że po plecach Dusi przebiegł zimny dreszcz. – W pracy uwielbiałem statystyki szpitalne. Liczba zgonów, porodów, operacji, powikłań, zwolnień lekarskich, skarg, pochwał… – wyliczał powoli, patrząc w stronę okna. – Procenty mnie cieszyły. Dawały jasny obraz i pozwalały podejmować trudne decyzje. Teraz już mnie nie cieszą, ale jasny obraz nadal dają i pozwalają podejmować trudne decyzje. Ja się nie zmienię. Nie ma na to szans. Statystyki nie kłamią… I dają niemal sto procent pewności.

– Niemal… – podkreśliła.

– Jeśli ze mną zostaniesz, ponownie cię skrzywdzę. Więc najlepiej zrobisz, jeśli odejdziesz.

– Ale wczoraj mówiłeś…

– Nieważne, co mówiłem! – przerwał jej gwałtownie. Magda wyprostowała się, napięta niczym struna. – Odejdź z tego przeklętego domu! On jest przesiąknięty złem! Tu nie ma miejsca dla takich słabych istot jak ty! Wszystkie stąd dawno już zniknęły… Wszystkie sczezły w tych murach. Wszystkie…

Magda nerwowo poruszyła się w fotelu.

– Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! – zachrypiał Ludwik.

Kobieta głośno przełknęła ślinę. Takiego dziadka już dawno nie widziała, bardzo dawno… i nie spodziewała się zobaczyć. Ludwik wyraźnie chciał wyglądać i brzmieć przerażająco i ktoś, kto go nie znał, zapewne wystraszyłby się go. Ale nie ona. W niej taki Ludwik budził współczucie. Czuła, że pod skamieniałą fasadą surowości i gniewu bije ludzkie serce, które nie chce być samo. Czuła to… Wstała, zbliżyła się do dziadka, uklękła u jego stóp, przez co on zaczął je nieudolnie podkurczać. Nie odpuściła.

– Z jakiegoś powodu tu jestem i nie zamierzam znikać, choć Bóg jeden wie, że chciałam. Kiedy przed chwilą stałam przy furtce, poczułam coś dziwnego. Myślę, że to babcia Tosia każe mi przy tobie być…

– Co ty możesz wiedzieć o Tosi?! – warknął, strącając z kolana jej dłoń. – O mojej Tosi! O mojej słabej, małej Tosi, która… która gnije teraz gdzieś w ziemi, razem z Anną, Heleną, a nawet Grażyną i Adamem. Z tymi, którzy tu mieszkali. Nie widzisz, że to wszystko moja wina?! Że to przeze mnie wszyscy stąd znikają?! Przez to, co płynie w mojej krwi? Naprawdę jesteś aż tak ślepa?! Aż tak?!

– Sam chciałeś, żebym tu przyjechała. Żebym do ciebie wróciła.

– Bo tak naprawdę tylko ty mi zostałaś… – zająknął się. – Tylko ty mi zostałaś… do zabicia.

– Jesteś pijany!

– Nawet gdybym był… taka jest prawda.

– Ale to, co mówisz… To jest idiotyczne!

– Ślepa i naiwna… – wyszeptał Ludwik, po czym nagle pochylił się nad okrągłym stolikiem, stojącym tuż obok, i zaczął grzebać w jego szufladzie. W końcu z jednej z przegródek wyjął rulon dwustuzłotówek, obwiązany gumką recepturką. – Bierz! – Wyciągnął je do wnuczki. Dusia natychmiast się podniosła i odsunęła o krok. – Bierz, jak mówię! – ryknął.

– Niczego od ciebie nie wezmę!

– Bierz! Potraktuj to jako mój ostatni dobry uczynek!

– Nie chcę! Mam gdzieś twoje pieniądze! Kiedyś nie chciałeś się nimi dzielić i co? Teraz nagle ci się odmieniło?!

Ludwik cisnął pieniędzmi. Upadły na podłogę w kącie pokoju.

– Chyba nigdy cię nie zrozumiem – stwierdziła Magda. –Nigdy…

Zrobiła w tył zwrot i zatrzymała się w drzwiach biblioteki.

– Jutro i tak wrócę – powiedziała na odchodnym. – Będę nocowała u Ewy. Ona dzisiaj mnie potrzebuje.

Noc w oparach cynamonu

Ewa czekała na nią w korytarzu. Miała zapuchniętą twarz,a w ręku trzymała bawełnianą chusteczkę. Na widok Magdy wyraźnie się rozpogodziła.

– Kto to widział, żeby tyle płakać… – stwierdziła żartobliwie, po czym wpadła w ramiona Dusi. – Nie potrafię się opanować…

Magda pogładziła ją po włosach i mocno przytuliła.

– To dobrze. Płacz oczyszcza, jak ciepły prysznic –wyszeptała. – Każdy człowiek płacze, tylko że niektórzy się z tym kryją.

Ewa westchnęła i odstąpiła od Magdy na krok. Zdobyła się na uśmiech. Choć był sztuczny, znacząco rozświetlał zmęczoną twarz mamy Jakuba.

– Myślisz o Ludwiku?

– Hmm… – Magdalena zastanowiła się. – Akurat nie, ale podejrzewam, że z nim też tak jest.

– Mnie się wydaje, że on czasami płacze. Tak naprawdę. Kiedy jest sam i nikt go nie widzi. Nie lubi okazywać słabości.

– Nigdy nie lubił.

– Bo to mężczyzna… – Ewa strzepnęła z rękawa Magdy niewidzialny paproszek. Nagle wyraźnie zmarkotniała. – Myślisz, że będzie dobrze? Z Jakubem?

– Oczywiście! – oznajmiła, bez wahania. – Stanie na nogach szybciej, niż nam się wydaje. Zobaczysz.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jasne!

– Jeszcze nie doszedł do siebie po tamtym wypadku, a tu już kolejny. Ta jego noga… Połamana w tylu miejscach…

– Teraz jest złamana tylko w jednym. Zobaczysz. Będzie dobrze.

Magda czuła, że musi tak właśnie powiedzieć, że musi uspokoić Ewę, choć sama w środku drżała. Bała się, że w jej słowach nie było ani krzty prawdy, że to potworne złamanie nogi, na które patrzyła w „dzikim parku”, będzie bardzo trudne do zrehabilitowania.

– Masz ochotę na rogalika z marmoladą? – Ewa nagle zmieniła temat. – Albo ciasto marchewkowe? Albo drożdżóweczkę?

– Pewnie! – odparła entuzjastycznie, podążając za Ewą do kuchni. – Kiedy ty to wszystko zrobiłaś?

– Nie mogłam zasnąć, więc… sama rozumiesz.

Magda doskonale wiedziała, że Ewa w ten sposób rozładowywała stres. Piekła. Uwielbiała to robić. A potem swoimi słodkościami obdarowywała najbliższych, bo sama za wypiekami nie przepadała.

Na samym środku obszernej kuchni znajdowała się duża wyspa z szerokim blatem. Panował na nim idealny porządek. Równo ułożone torebki mąk różnego gatunku, słoiczki z konfiturami i bakaliami, koszyk jaj, paczka kakao i kolorowe woreczki, równo powtykane w kuchenny organizer.

– Chcesz herbatę? Zaparzyłam zieloną z melisą.

Magda pokiwała głową, a Ewa natychmiast sięgnęła po filiżankę.

– Ponoć uspokaja. Mnie się przyda, ale ty w sumie taka spokojna, to może chcesz inną?

– Może być. Wcale taka spokojna nie jestem.

– Nie widać.

– Teraz nie, ale uwierz mi, byłam dziś, a raczej wczoraj, kłębkiem nerwów.

– Dlaczego ten Chochoł musiał rzucić się akurat na Kubę? – wypaliła nagle Ewa.

Postawiła przed Magdą filiżankę z herbatą i talerzyk deserowy z ciastem.

– Akurat jego musiał sobie upatrzeć? – ciągnęła. – Nie mógł kogoś innego?

Kiedy zadała to pytanie, poczuła się nieswojo.

– To znaczy, chodziło mi o to… że… ja nie życzyłabym nikomu czegoś takiego, ale…

– Nie musisz się tłumaczyć.

Ewa odwróciła się do Magdy plecami i spojrzała w sufit.

– Ten chłopak już tyle wycierpiał! – jęknęła, unosząc dłoń ponad głowę. – Za czyje grzechy zrzucasz jeszcze to na jego barki?!

Magda wstała i delikatnie pogłaskała kobietę po ramieniu. Ewa natychmiast odwróciła się. W jej oczach Dusia dostrzegła łzy.

– To niczyja wina. To był przypadek – próbowała ją pocieszyć.

– Wiem, że niczyja, ale… Nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko jest przez kogoś zaplanowane, tyle że ten ktoś, kto zaplanował życie Jakubowi, ma naprawdę wybitne poczucie humoru. To znaczy, w ogóle go nie ma.

– Teraz już będzie tylko lepiej. Zobaczysz.

Ewa przygryzła wargę.

– Naprawdę cieszę się, że przyszłaś! – Znów zmieniła temat. – Nie będziesz miała nic przeciw temu, żebym upiekła ciasteczka maślane?

– Ależ skąd. Nawet chętnie ci pomogę.

– Nie musisz.

– Ale chcę. Może w końcu nauczę się piec.

Godzinę później ciasteczka wylądowały w piekarniku, a ich aromat powoli roznosił się po całym domu. Magda była już potwornie zmęczona i jedyne, o czym marzyła, to ciepłe łóżko. Nie chciała jednak zostawiać Ewy samej. Czuła, że matka Jakuba desperacko pragnęła jej towarzystwa.

– Zmęczona jesteś, prawda? – zapytała Ewa, jakby słysząc jej rozmyślania, a Magda natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy. – Nie musisz udawać. Ja jeszcze długo nie zasnę. Kiedy tyle się dzieje, zawsze mam problemy ze snem. Ale ty zmykaj.

– Zostanę – zdecydowała. – Najwyżej zdrzemnę się w fotelu.

Ewa uśmiechnęła się ciepło, dolała herbaty do filiżanek, podsunęła talerz z łakociami i poprawiła uczesanie. Kilka niesfornych kosmyków wydostało się z nienagannego koka. Spojrzała na Magdę i nagle, bez szczególnego powodu zaczęła mówić. Była to opowieść o jej życiu, historia, która sprawiła, że Magdzie zupełnie odechciało się spać.

Smak wolności

– Urodziłam się i wychowywałam w Łodzi. Lubiłam to miasto, zresztą innego nie znałam. Na naszej ulicy prawie wszyscy zajmowali się handlem tkaninami. Wyjątkiem był pan Tabaczyński, który prowadził gabinet weterynaryjny, no i moi rodzice. Oni byli cukiernikami. „Cukiernia u Balcerskich”… Tak właśnie nazywało się miejsce, w którym spędziłam niemal całe dzieciństwo. Byłam jedynaczką, oczkiem w głowie rodziców. Marzyli, abym przejęła po nich interes, i przygotowywali mnie, by tak się stało. Ja zresztą chyba tego właśnie chciałam. Uwielbiałam piec i byłam w tym dobra. Wygrałam kilka konkursów dla młodych talentów, zdobywałam nagrody. Kilka moich przepisów zostało opublikowanych w „Dzienniku Łódzkim”, w dodatku dla gospodyń domowych. Moi rodzice gromadzili wszystkie wzmianki prasowe na mój temat. Wiesz, jacy byli dumni?

Ewa uważnie przyjrzała się Magdzie.

– Pewnie cię zanudzam. Mamy środek nocy, a ja ci o cukierni opowiadam…

Magda zaprzeczyła gorąco.

– To bardzo ciekawe. Mów dalej! Nie usnę, jeśli nie usłyszę całej historii.

Ewa uśmiechnęła się, dolała herbaty i odchrząknęła.

– Lata świetności przypadły na moment, kiedy cukiernia stała się kawiarnią. To były czasy, w których ludzie łaknęli odrobiny luksusu, a my im ten luksus mogliśmy dać. Eleganckie stoliki, zapach świeżo mielonej kawy, kolonialny wystrój. Niemal mieszkaliśmy w naszej kawiarni. Zatrudnialiśmy piętnaście osób! Piętnaście! Tyle było pracy!

Jesienią siedemdziesiątego ósmego ktoś dokonał rezerwacji całej sali. Niby nic nadzwyczajnego. Takie sytuacje czasami się zdarzały. Z tym, że tamta grupa była wyjątkowa, zwłaszcza jeden z jej członków. Juliusz Majer. Kompletnie zawrócił mi w głowie. Był najbardziej szarmanckim i najelegantszym mężczyzną, jakiego w życiu poznałam. Przepadłam. Tak… To dobre określenie. Zupełnie przepadłam. Liczył się tylko Juliusz, jego kwiaty, uściski i pocałunki… Świat poza nim przestał mieć znaczenie, kawiarnia również. Moi rodzice byli przerażeni. Próbowali wybić mi Juliusza z głowy, ale im usilniej to robili, tym bardziej wciskali mnie w jego ramiona. Nie chciałam słuchać ich głosu rozsądku. Kierowałam się tylko sercem i… tym, czego pragnął Juliusz.

Wiesz… Jak na swój wiek był zaskakująco zamożnym człowiekiem. Miał dom, samochód, nawet gosposię. Imponował mi w każdym calu. Byłam młoda i łaknęłam wielkiego świata, a on mi to obiecywał. Nie przeczuwałam niczego złego. „Jesteś zbyt piękna, by gnić w tej kawiarni. Pokażę ci lepszy świat!” – zwykł mawiać. Na początku śmiałam się z tego, ale z czasem zaczęłam mu wierzyć. Zresztą, która dziewczyna by mu nie wierzyła… Był taki pewny siebie i… czarujący.

Szybko zaszłam w ciążę. Przeraziłam się. Bałam się powiedzieć o tym Juliuszowi, bo nie wierzyłam, że się ucieszy. Nie mogłam jednak za bardzo zwlekać, bo… hmm… Niezręcznie mi o tym mówić…

Magdalena pogładziła Ewę po dłoni.

– Nie musisz, jeśli nie chcesz…

– Juliusz nie był zbyt delikatny w łóżku… – wyszeptała Ewa. – A ja nie chciałam stracić dziecka. W jakiś przedziwny sposób pokochałam je od pierwszej chwili. Bałam się, ale wiedziałam, że chcę je mieć. Juliusz na wieść o ciąży nie był szczególnie zadowolony, ale nie złościł się i szybko się oświadczył. Potem był ślub, huczne wesele i… koniec wielkiej miłości… Wraz z założeniem ślubnej obrączki Juliusz po prostu się zmienił, stał się zupełnie innym człowiekiem. Zamknął mnie w domu, zabronił pracować w kawiarni, ograniczył odwiedziny rodziców, a po porodzie zaczął mnie traktować jak swoją własność. Początkowo nie widziałam w tym niczego złego. Myślałam, że to miłość, że przemawiał przez niego instynkt opiekuńczy. Nie słuchałam rodziców, którzy radzili mi od niego jak najszybciej uciekać. Zrozumiałam, że coś jest nie tak, dopiero kiedy nie zgodził się, bym poszła na pogrzeb mojej mamy. Oczywiście, mimo zakazu, poszłam. Wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. Potem kolejny raz i następny. Kiedy po raz pierwszy uderzył mnie tak mocno, że połamał mi rękę, wpadłam w rozpacz i chciałam odebrać sobie życie. Mały Kubuś mnie powstrzymał. Tylko on. Musiałam żyć dla niego, bo sam przecież nie dałby sobie rady. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby mnie zabrakło.

Juliuszowi nie zależało na Jakubie. To było dziwne, ale w ogóle nie zajmował się synem. Traktował go jak eksponat, o który ja musiałam dbać, a którym on chwalił się przed znajomymi.

Życie z Juliuszem miało swoje plusy, bo mój mąż potrafił być miły i serdeczny. Naprawdę. – Ewa uśmiechnęła się cierpko. – Ale kiedy obrzucał mnie inwektywami, kiedy podnosił na mnie rękę, zapominałam o tych dobrych chwilach. Wymazywałam je z pamięci. Kiedy łamał mi rękę, nogę czy żebro, zastanawiałam się, czy one, te dobre chwile, to w ogóle prawda, a nie jakieś moje imaginacje… – Ewa głośno przełknęła ślinę. – Niektórzy mówią, że mężowie biją, kiedy alkohol przesłania im jasność myślenia. Mój mąż nie pił. Nigdy. Zawsze robił to na trzeźwo. Zawsze potrafił znaleźć powód… Zbyt długa rozmowa z sąsiadką, z listonoszem, nawet z podstarzałym wychowawcą Jakuba. – Westchnęła i umilkła. – Podejrzewał mnie o zdrady – wyznała po chwili. – A to przecież on otaczał się wianuszkiem kobiet. Tyle razy czułam zapach damskich perfum, tyle razy prałam koszule, na których znajdowałam ślady szminki. Jaka ja byłam głupia, że przy nim tak długo trwałam. Straciłam tyle czasu … Ale… Nawet kiedy chciałam, nie mogłam odejść.

– Dlaczego?

– Juliusz powiedział, że zniszczy mojego ojca i będzie mi kazał patrzeć na jego zawodową agonię. Nie żartował. Wiedziałam, że miał wpływy. Wiedziałam, że mógł to zrobić bez problemu, więc trwałam w tym chorym związku, bo mój ojciec nie widział świata poza swoją kawiarnią. Ubłagałam Jakuba, by wyjechał na studia najdalej, jak się da. Padło na Szczecin. Mój ojciec wszystko sfinansował. Zajął się przeprowadzką. Ja nie mogłam…

Ewa nerwowo potarła szyję, zostawiając na niej czerwony ślad.

– Odeszłam dopiero, kiedy zmarł mój ojciec. Myślałam, że Juliusz mnie nie puści, że będzie chciał siłą mnie zatrzymać, że dotkliwie mnie pobije… W sumie, było mi wszystko jedno… Jedyne, o czym myślałam, to by już nigdy na niego nie patrzeć. Przyjechałam do Szczecina, bo Jakub mnie potrzebował po tym okropnym wypadku. Przez lata zebrałam trochę gotówki na nowy start. Juliusz, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, w ogóle nie oponował, nie zatrzymywał. Później dowiedziałam się dlaczego. Jego ostatnia kochanka, jakieś dwadzieścia pięć lat młodsza, była z nim w ciąży. Szybko zaproponował rozwód. Zgodziłam się, bez słowa i bez jakichkolwiek roszczeń. Chciałam się po prostu uwolnić. Nie wzięłam od niego nawet złotówki…

– Smutna ta twoja historia.

– Przepraszam, że na noc ci to opowiadam, ale… – Ewa głośno westchnęła – …czułam, że po prostu muszę. Dawno nikomu o tym nie mówiłam. I wiesz… to wcale nie jest smutna historia. Mogłabym mówić, że żałuję, że poznałam Juliusza, że mu zaufałam i z nim byłam, ale gdyby nie on, nie miałabym Jakuba i nie wiedziałabym, jak smakuje wolność. A ta moja smakuje cynamonem, a dokładnie to szarlotką z cynamonem. Kiedy zamieszkałam w Szczecinie, namiętnie piekłam ciasto, którego nienawidził mój mąż: szarlotkę z cynamonem. Do dzisiaj jest dla mnie smakiem wolności.

Trefny kontroler

Magdę obudził głos Ewy. Nie otworzyła jednak oczu. Przeciągnęła się, ziewnęła i przyłożyła głowę do drugiego ramienia. Czuła ból w plecach, ale przez chwilę chciała jeszcze podrzemać. Spała przecież krótko. Kiedy jednak usłyszała imię swojego dziadka, przebudziła się na dobre.

– Śpi. Nie musisz się martwić, Ludwiku. – Zza drzwi dobiegł ją głos Ewy. Tłumaczyła coś przez telefon. – Przekażę jej. W drodze do szpitala podrzucę ci rogaliki. Zrobiłam te, które lubisz… Nie, nie musisz mi płacić. Upiekłam je, żeby się odstresować. Kosztowały tyle co nic. Zapłacisz uśmiechem…

„Zapłacisz uśmiechem”? – Magda nie dowierzała.

– Jasne, że potrafisz. Ja to wiem, Ludwiku – ciągnęła Ewa bardzo łagodnym głosem. – Do zobaczenia. Niedługo będziemy… Tak.

Magda podniosła się z fotela, poprawiła ubranie i przeczesała włosy palcami.

– To był mój dziadek, prawda? – zawołała.

– O! Witaj, śpiochu – powitała ją Ewa, wchodząc do pokoju. – Tak. To Ludwik. Dopytywał, czy rzeczywiście spędziłaś u mnie noc.

– Przecież mu powiedziałam.

– Wiesz, jaki jest.

– Czy on w ogóle komukolwiek ufa?

– Ufa, ale na swój sposób. Taki odrobinę ograniczony –zażartowała.

– Raczej bardzo ograniczony.

– No, może racja, ale ma to również swoje zalety.

– Ciekawe jakie…

– Nikt nie nabierze go na numer z wnuczką.

– Też prawda. On by w życiu w takie brednie nie uwierzył. Pamiętam, jak kiedyś w domu zjawił się trefny kontroler z wodociągów. Niby sprawdzał szczelność rur czy coś w tym stylu. Miał pecha, bo przyszedł do naszego domu akurat w dniu, kiedy dziadek był na zwolnieniu lekarskim. To się rzadko zdarzało, naprawdę, bo dziadek, nawet gdy był chory, szedł do pracy. Wtedy coś go mocno złamało. Więc kiedy tylko ten gość przekroczył próg domu, dziadek wyczuł w nim krętacza. Nie było zmiłuj. Zaczął wypytywać o procedurę kontroli, potem sprawdził jego legitymację. Coś mu nie pasowało. A gdy powiedział, że zadzwoni do wodociągów, żeby potwierdzić wizytę, mężczyzna zwiał, zostawiając wszystko, z czym przyszedł. Nie uciekł za daleko, bo gdy wybiegał, poślizgnął się na schodach i tak uderzył o poręcz, że aż karetkę wołaliśmy. Zlecieli się sąsiedzi i okazało się, że facet miał w torbie jakieś kosztowności z ich domów. Dziadka okrzyknięto wybawcą. Oczywiście on tytułu ani nie przyjął, ani się nim nie przejął.

– Świetna historia! – Ewa klasnęła w dłonie. – Wyborna! Ludwik Wybawca… Całkiem to zgrabne.

– Nigdy nie zapomnę jego miny, kiedy pani Krysia wtuliła się w jego tors. Nie wiedział, co ma zrobić z rękoma! – Magda zademonstrowała pokraczną pozę.

– Jestem w stanie to sobie wyobrazić – odpowiedziała Ewa, nalewając herbaty do kubków.

Izia

Magdalena opuściła dom Ewy w zaskakująco dobrym nastroju. Opowieść o Ludwiku Wybawcy sprawiła, że podczas śniadania szczerze się śmiały. A przecież Magda nie przypominała sobie zbyt wielu wesołych zdarzeń związanych z dziadkiem.

Na ulicy wzdrygnęła się. Było nieprzyjemnie chłodno i wilgotno.

„Kwiecień plecień…” – pomyślała i szczelniej owinęła się kurtką, którą pożyczyła od Ewy. Jej była poplamiona krwią Jakuba.

Otworzyła furtkę do posesji dziadka i rozejrzała się. W oknie dostrzegła Ludwika. Jego surowe oblicze sprawiło, że dobry nastrój Magdy w ułamku sekundy po prostu się ulotnił. Przełknęła ślinę i rzuciła okiem na kępkę przekwitniętych krokusów. Kiedy znów spojrzała na biblioteczne okno, dziadka w nim już nie było.

Zrobiła kilka kroków w stronę frontowych drzwi i zatrzymała się. Sąsiad, starszy pan poruszający się o lasce, wyszedł na spacer ze swoim kundelkiem, który wyglądał na maltańczyka. Skinął do niej głową, a ona odwzajemniła powitanie. Pies skrzekliwie zaszczekał, ale starzec szybko go uciszył.

– Zimno – stwierdził.

– To prawda – przytaknęła Magda.

Mężczyzna ruchem ręki przywołał ją do płotu.

– Pewnie zauważyła panienka, że mnie ostatnio nie było. – Potwierdziła, choć gdyby miała być szczera, powinna zaprzeczyć. Tyle działo się w jej życiu, że nie miała czasu rozmyślać o sąsiedzie, z którym wcześniej zamieniła zaledwie kilka zdań. – Byłem chory. Wychodzić nigdzie nie mogłem, a i do szpitala na krótko musiałem się położyć.

– O, to przykre.

– Ale już dobrze. Ja się choróbskom nie poddaję. Moja lekarka stwierdziła, że jestem niezniszczalny.

– To dobrze. Yhm… Życzę panu zdrowia – odpowiedziała Magda pospiesznie. Chciała już iść do domu.

Pies znowu zaczął szczekać.

– No przestań, Leo! To nasza sąsiadka. Nie żaden wróg! – Pies ponownie posłusznie zamilkł i zaczął merdać ogonem. – Dobry Leo! – dodał mężczyzna z emfazą. – Moja córka go tak nazwała. Na cześć jej ulubionego aktora, Leonarda DiCaprio. Powiedziała, że mają podobne spojrzenie.

Magda zerknęła na psa. Jego oczu niemal w ogóle nie było widać przez niewystrzyżoną sierść tworzącą nad pyskiem dość szczelną zasłonę.

– Ja tam nie uważam, żeby nadawanie psom ludzkich imion było dobre, ale tak mnie prosiła, że uległem. Wolałbym takie bardziej pieskie. Weźmy na to Reksio czy Szarik. Co panienka myśli?

– Leo do niego pasuje – stwierdziła Magda.

– Leo tak. Bo przecież ta grzywa jak u lwa, ale gdybym miał mówić do mojego Niuńka Leonardo, to chyba nie dałbym rady.

Magda mruknęła twierdząco i już chciała się pożegnać, gdy sąsiad ponownie ją zagadnął.

– Straszna sprawa z tym Majerem, prawda? Żeby tak go jakiś włóczęga załatwił… Nie żebym męskości odejmował Majerowi. Musiał go ten włóczęga, ten Chochoł, po prostu zaskoczyć! Nie inaczej! Ale z Majerem będzie dobrze, tak?

– Jestem o tym przekonana.

– Tak myślałem… Tak myślałem… Nawet rano zdrowaśkę w jego intencji odmówiłem. On taki młody. Ten Majer. A z panienką też wszystko dobrze?

– Tak – zdziwiła się. – A dlaczego pan pyta?

– Lubię na panienkę patrzeć… – oznajmił, okraszając to szerokim uśmiechem i ukazując nie za bardzo dopasowaną sztuczną szczękę.

– Na mnie? – zdziwiła się.

– Niech panienka się nie obawia. Nie o takie patrzenie mi chodzi. Nie jestem jakimś tam podglądaczem erotomanem. Nic z tych rzeczy! Chociaż wyobraźnię mam całkiem bujną, nie powiem… – Oderwał wzrok od Magdy i uśmiechnął się sam do siebie. – Ale… To już nie to samo, co kiedyś. Do osiemdziesiątki mi bliżej niż dalej. Lubię na panienkę patrzeć, bo mi panienka moją Izię przypomina. Izydorę. Ale wczoraj w nocy bardziej przypominała mi panienka moją macochę. Wtedy kiedy burzyła się na mojego ojca. – Mężczyzna pokręcił głową i wydał z siebie pomruk niezadowolenia. – Śpię jak zając i najdrobniejszy dźwięk mnie budzi, więc wczoraj też się obudziłem i widziałem, jak panienka przyszła, a potem wyszła i na koniec zniknęła u Majerowej. Nie wyglądała panienka na szczęśliwą. Coś się stało?

– Mam nadzieję, że nie.

– Czyli jednak się stało. – Magda przyglądała się mężczyźnie, nie kryjąc konsternacji. – Nie oczekuję, że panienka zacznie mi teraz cokolwiek opowiadać. Chciałem tylko zasugerować, żeby się panienka częściej uśmiechała. Tak jak wczoraj, w południe. – Mężczyzna ponownie uśmiechnął się szeroko. – Wtedy młody Majer, jak już wróci do pełni sił, na pewno będzie panienkę częściej odprowadzał do drzwi i nerwów u panienki będzie znacznie mniej.

Magdalena musiała zrobić zaskoczoną minę.

– Chyba niczego nie pomyliłem?

– Nie – przerwała mu Dusia. – Wszystko zrozumiałam. Jest pan bardzo spostrzegawczy.

– A dziękuję. To bardzo miłe ze strony panienki. Komplementy od tak młodej kobiety smakują niczym wadowickie kremówki. Wie panienka, co to kremówki?

– Tak i… lubię, ale przepraszam. Muszę już lecieć. Do widzenia panu, panie… – zawahała się, nie mogąc przypomnieć sobie imienia mężczyzny.

– Warcisławie, ale żona mówiła do mnie Waruś.

– Do widzenia, panie Warcisławie! – Magda uśmiechnęła się grzecznie.

– O! Tak właśnie proszę się uśmiechać, a nawet jeszcze szerzej. I niech panienka pozdrowi pana Ludwika. Pana Majera też i tego młodego Bartkowskiego, jeśli panienka go zobaczy! Ponoć bohatersko się zachował.

– Pozdrowię i… dziękuję – rzuciła Magda i czmychnęła w stronę ganku.

Zaskakujący potok słów, który przed chwilą wylał się z ust sąsiada, tylko na moment oderwał ją od myślenia o tym, z czym zaraz miała się zmierzyć. A raczej – z kim.

Narodziny zła

Weszła do domu najciszej, jak potrafiła, ale Ludwik oczywiście od razu ją usłyszał.

– Jednak jesteś – powitał ją w korytarzu.

– Dzień dobry.

– Nie posłuchałaś mnie…

– A niby dlaczego miałabym cię słuchać? Tak naprawdę wcale nie chciałeś, żebym cię posłuchała – zdobyła się na szczerość.

Mówiła bardzo powoli, spokojnie. Nie chciała pokazywać, jak bardzo jest zdenerwowana. Ludwik zmrużył szare oczy, odwrócił się i pokuśtykał w stronę biblioteki.

– Uparta! – rzucił przez ramię.

Dusia nie musiała widzieć twarzy dziadka, aby mieć pewność, że dokładnie w tym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech. I to taki, który wyrażał dumę.

W bibliotece usiedli naprzeciwko siebie, tak jak zawsze.

– Być może powinnam wyjechać… – zaczęła Dusia. Serce łomotało jej w piersiach jak szalone. – Być może powinnam uciec od ciebie… Może tak postąpiłby ktoś rozsądniejszy, ale ja postanowiłam zostać.

– Nie musisz tego robić dla mnie.

– A ty tylko o sobie! – parsknęła. – Nie chcę tego robić dla ciebie, ale dla siebie! Dla siebie! – powtórzyła. – Od dłuższego czasu nie robiłam niczego tylko dla siebie. Muszę to zmienić, a nawet… chcę. – Ludwik spojrzał na nią podejrzliwie. – Potrzebuję poznać historię twojego życia do końca. Bo to jest też moja historia. Ta przeklęta dziura w mojej tożsamości z każdą twoją opowieścią staje się coraz mniejsza. A ja coraz lepiej rozumiem i ciebie, i siebie, i naszą rodzinę.

Ostatnie zdanie Magda wypowiedziała z ogromną powagą, patrząc dziadkowi prosto w oczy. Potem zamilkła. Ludwik patrzył na nią uważnie. Z jego twarzy trudno było odczytać jakiekolwiek emocje. Jakby zamienił się w kamień.

W końcu wstał, podszedł do barku, nalał sobie odrobinę wódki i wypił ją jednym haustem. Nie patrząc nawet w stronę Magdy, skierował się ku drzwiom.

– Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytała z wyrzutem. – Nic a nic?

Stanął. Bardzo powoli odwrócił się.

– Muszę się zastanowić, jak to zrobić… Jak mam ci opowiedzieć o narodzinach zła.

Dobry człowiek

Ludwik znany był z tego, że lubił mieć ostatnie słowo – i to takie, po którym innych wciskało w fotel albo zamurowywało. Magda wielokrotnie doświadczała sytuacji, kiedy rozmówcy dziadka nie byli w stanie w żaden sposób zareagować na jego błyskotliwe stwierdzenie. Nie chodziło o kąśliwy ton, tylko o niezwykły dobór słów. Czasami tak zaskakujący, jak właśnie ten przed momentem.

„Narodziny zła…” – te słowa rezonowały w jej myślach, nie pozwalając przez dłuższy czas nawet głębiej odetchnąć.

Dziadek od momentu jej przyjazdu niczym mantrę powtarzał, że więcej w nim zła niż dobra, ale traktowała to jako czcze gadanie. Historia z Jerzykiem Bartkowskim wcale nie świadczyła o tym, że Ludwik Starkowski był do szpiku kości złym człowiekiem. To, jak potraktował ją i Wiktora, jak kłócił się z babcią Tosią, również.

„Żaden człowiek nie jest czystym złem. – Przypomniała sobie słowa babci. – W każdym jest ziarno dobra. W niektórych kiełkuje i przeradza się w obfite plony, w innych po prostu czeka. Czasami bardzo długo. Tylko w niektórych gnije, ale o tych nigdy nie myśl. Zawsze zakładaj, że w każdym człowieku jest coś dobrego. Że jest dużo dobrego”. Magdalena właśnie tak starała się robić i dlatego nie dowierzała słowom Ludwika. Pomimo jego oschłego stylu bycia kochała go. I widziała w nim dobro…

Pamiętała, jak do dziadka przychodzili ludzie dziękować mu za pomoc w zdobyciu pozwolenia na rozbudowę lokalnego domu starców, za przekazanie fantów na rzecz akcji charytatywnej dla kombatantów wojennych. Najbardziej dziękowano mu, gdy przekonał władze miasta do remontu podziurawionej głównej ulicy Podjuch. Mieszkańcy uznali, że gdyby nie on, nikt nie pochyliłby się nad potrzebami dzielnicy znacząco oddalonej od centrum miasta. A on wcale żadnych podziękowań nie oczekiwał.

Ludwik Starkowski potrafił być dobry, potrafił przecież kochać. Tego Magda była pewna. Zastanawiało ją tylko to, z jakiego powodu ciągle twierdził, że jest inaczej. Co takiego przed nią jeszcze ukrywał…? Chciała wiedzieć. I wierzyła, że lada moment dziadek wyjawi jej całą prawdę. I że między nimi nie będzie już tajemnic.

Wesołek

– Gotowa? – zapytała Ewa, zaglądając do pokoju Magdy.

– Tak. Już schodzę.

– Ja już od dwóch godzin nie mogę spać. Nawet chciałam do szpitala zadzwonić, ale… bałam się, bo jak z Kubą jest coś nie tak, to… – nie dokończyła, gdyż zadzwoniła jej komórka. Szybko odebrała.

– Tak. To ja. Dzień dobry! – przybrała oficjalny ton.

Magda od razu pomyślała, że dzwoni ktoś ze szpitala. Jej myśli zasnuły czarne chmury, ponieważ Ewa zasępiła się.

– Dobrze… Iiii… – Głośno wypuściła powietrze. – …Bardzo panu dziękuję! Nawet pan nie wie, jak się cieszę!

W oczach Ewy pojawiły się łzy, ale były to łzy szczęścia, nie rozpaczy.

– Jest dobrze! Jest przytomny, a wszystkie parametry są w normie! – zawołała.

– Wspaniale! – Magda uściskała Ewę. – Możemy go odwiedzić?

– Lekarz powiedział, żeby przyjechać przed południem. Potem będzie miał jakieś badania krwi i coś jeszcze, ale z wrażenia zapomniałam, co takiego.

– Nieważne! Jedziemy!

Kiedy znalazły się na parterze domu, natknęły się na Ludwika. Spojrzał na nie.

– Dzień dobry, Ludwiku! – zaświergotała Ewa. – W kuchni zostawiłam dla ciebie świeżutkie rogaliki drożdżowe. Tak jak mówiłam. – Zbliżyła się i pocałowała go w policzek, po czym spłoszyła się jak nastolatka. – Przepraszam, ale to ze szczęścia! Lekarz właśnie dzwonił i powiedział, że Jakub zadziwiająco szybko dochodzi do siebie i że wszystko idzie ku dobremu. Taka jestem szczęśliwa! – Klasnęła w dłonie. – Musimy lecieć, prawda, Madziu? Ale niedługo będziemy z powrotem.

Ludwik nie odezwał się. Nie zdążył.

Magda złapała w biegu jednego rogalika i ruszyła szybko za Ewą.

Matka Jakuba przez całą drogę do szpitala rozmawiała przez telefon ze swoją kuzynką, więc Magda miała czas, by rozmyślać. Przede wszystkim nad tym, co ją czeka w szpitalu. Bała się spotkania z Jakubem, bo pomimo zapewnień lekarza, że było z nim coraz lepiej, nie do końca w to wierzyła. Miała w pamięci widok jego zabandażowanej głowy, niereagujących na dotyk dłoni, wystających z ciała rurek. Choć doświadczenie podpowiadało jej, że to przecież normalna sytuacja po operacji, jaką przeszedł Jakub, to coś w środku niej drżało, coś kazało jej powątpiewać w prawdziwość lekarskich zapewnień. Z drugiej strony bała się również spotkania z Jakubem, spojrzenia mu prosto w twarz po tym, co zrobił… Nie zdążyła przemyśleć, jak powinna z nim rozmawiać. Choć serce Magdy rwało się ku niemu, rozum podpowiadał powściągliwość.

Kiedy znalazły się w sali pooperacyjnej, w której leżał Kuba, wszelkie ciemne myśli uleciały. Mężczyzna, mimo bandaży, wyciągu i kroplówki, wyglądał rześko i radośnie.

– Już myślałem, że o mnie zapomniałyście! – powitał je.

– Och, ty! – Ewa rzuciła się w stronę syna i wyściskała go tak mocno, że aż syknął.

– Aż tak zdrowy nie jestem – zażartował i rzucił okiem na Magdę, która nieco skonsternowana nadal stała tuż obok drzwi.

Uśmiechnął się do niej ciepło, a potem znacząco zmrużył oczy, jakby chciał jej coś w ten sposób przekazać.

–