Strona główna » Obyczajowe i romanse » Prezent na Gwiazdkę

Prezent na Gwiazdkę

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9971-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Prezent na Gwiazdkę

Prezent na Gwiazdkę.
Gdy Jaz poznała Caida, od razu wiedziała, że to mężczyzna jej życia. Wydawało się, że on także jest nią poważnie zainteresowany. Już po pierwszej wspólnej nocy chciał się z nią ożenić, ale… na jego warunkach. Jaz miała zrezygnować ze świetnie zapowiadającej się kariery artystycznej i spędzić resztę życia na farmie męża.

Gwiazdka z marzeń.
Mieli spędzić ze sobą tylko cztery dni świąt, a ze zdumieniem odkryli, że nie mogą żyć bez siebie. Oliver nagle stał się zazdrosny o byłego narzeczonego Lisy, a jej uczuciu do niego wciąż towarzyszył lęk. Dlaczego nie potrafili zaufać sobie nawzajem?

Polecane książki

Jest to światowej klasy bestseller! W dniu premiery książka "Dzieci szczęścia" uplasowała się w księgarni Amazon na pierwszym miejscu! Nie tylko w kategorii sukces, praca i kariera, business i kariera etc. - lecz na pierwszym miejscu wśród wszystkich sprzedawanych książek! Pierwszy nakład zosta...
Utwór pisany jest prozą poetycką z obszernymi wierszowanymi fragmentami. Jego akcja rozgrywa się w świecie mityczno-baśniowym a zarazem realnym; w następstwie pór roku – od wiosny do jesieni. Bohaterami baśni jest gromada krasnoludków, którymi rządzi król Błystek. Krasnoludki, które zimę spędziły po...
    Wspólnicy (akcjonariusze) spółek często decydują się na wnoszenie do spółek aportów (wkładów niepieniężnych) na pokrycie wartości wydawanych im udziałów/akcji w spółce kapitałowej lub udziału w spółce osobowej. W opracowaniu przedstawiamy najważniejsze podatkowe skutki takich działań i to jak po...
Dodatkowe wynagrodzenie roczne oblicza się jako 8,5% sumy wynagrodzeń otrzymanych przez pracownika w roku kalendarzowym. Zatem w przypadku korzystania przez pracowników z urlopów związanych z pełnieniem funkcji rodzicielskich, za które przysługuje zasiłek macierzyński, nie jest on uwzględniany w pod...
Życie członków trzeciego pokolenia eXst eXiste to uzależnienie od środków odurzających, seksu, zniszczenia i zatracenie własnej osobowości. Ufność wizji zmiany świata odwodzi od miłości, rodziny i spokoju. Główny Przewodniczący widzi i kontroluje wszystko ze swej siedziby. Organizuje podziemne, ukry...
Siedemnasta edycja sztandarowej publikacji Biblioteki Analiz. W pięciu tomach omówione zostały najważniejsze zagadnienia dotyczące funkcjonowania polskiej branży wydawniczo-księgarskiej.Tom "Dystrybucja" zawiera: analizę rynku dystrybucyjnego oraz prezentację największych polskich hurtowni, firm...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Penny Jordan

Penny JordanPrezent
na Gwiazdkę

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jaz uniosła dłoń i delikatnie przycisnęła guzik windy. Była dziś w dziwnym, melancholijnym nastroju. Próbowała wiele razy przywołać się do porządku, ale nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Usłyszała zbliżające się kroki i spojrzała machinalnie w stronę przybysza, lecz natychmiast odwróciła wzrok. Przez moment miała ochotę z powrotem wbiec po schodach na piętro, na którym znajdował się jej apartament, jak gdyby chciała uciec przed swoim przeznaczeniem. Stała jednak bez ruchu, niczym przykuta do chłodnej marmurowej posadzki holu, i nawet nie drgnęła. Po chwili westchnęła ciężko. Do diabła, on był naprawdę zabójczo przystojny, a przynajmniej na niej już od samego początku robił piorunujące wrażenie. W przytłumionych światłach foyer prezentował się po prostu wspaniale. Był bardzo wysoki i wyjątkowo dobrze zbudowany, a poza tym emanował jakąś niezwykle pozytywną energią. Oboje stali i w milczeniu czekali na windę. Po plecach Jaz przemknął dreszcz podniecenia.

Po chwili nieznacznie zbliżył się do niej i stanął tak, że była zupełnie niewidoczna dla wszystkich mijających ich osób, jak gdyby nie chciał, by ktokolwiek inny, oprócz niego, na nią patrzył. A może jej się tylko zdawało? Może to jej wybujała wyobraźnia? Może również tylko wydawało się jej, że niedwuznacznie omiótł ją spojrzeniem? Niczego już nie była pewna. Miała cichą nadzieję, że nie dostrzegł tego, jak bardzo się jej podoba. I tak był już dostatecznie pewny siebie. Sama nie wiedziała, czy to z powodu jego spojrzenia, czy raczej jej własnych myśli, ale cały czas czuła jakieś przedziwne wewnętrzne rozedrganie i podniecenie.

Zaraz, zaraz, zbeształa się w duchu, nie po to przecież tu przyjechałam, żeby komplikować sobie życie. Z trudem spróbowała skoncentrować uwagę na właściwym celu swego pobytu w Nowym Orleanie. Przyjechała tu do pracy, a nie po to, by wdawać się w jakieś przelotne flirty czy romanse i pod żadnym pozorem nie powinna o tym zapominać. W Londynie, to znaczy w Cheltenham, pracowała w ekskluzywnym domu towarowym jako dekoratorka wnętrz i witryn sklepowych. Właścicielem tego domu był jej ojciec chrzestny, wuj John. I mimo że wuj nosił się właśnie z zamiarem sprzedania tego domu, Jaz postanowiła utrzymać swoją pozycję. Nadchodził więc dla niej czas próby i chciała udowodnić sobie i światu, że nie popełniła błędu, wybierając tak nietypową, w przekonaniu jej rodziców, drogę. Nigdy nie zrozumieli, jak może przedkładać studia w Wyższej Szkole Artystycznej nad przywiązanie do rodzinnej farmy, na której się wychowała. Z wielkim trudem, i to tylko dzięki wsparciu ojca chrzestnego, zaakceptowali ten, ich zdaniem, dziwny pomysł swojej jedynaczki. Zawsze podkreślali, jak wiele ich to kosztowało.

Wujowi zawdzięczała również pracę, którą kochała ponad wszystko. Wiedziała jednak, że rodzice cały czas marzą po cichu o tym, że pozna kiedyś jakiegoś uroczego farmera, zakocha się w nim po uszy i dzięki temu powróci do swojego dawnego stylu życia. Ale ona przysięgła sobie już dawno, że nie zakocha się w facecie, który nie będzie rozumiał jej fascynacji sztuką i potrzeby tworzenia. Zdawała sobie sprawę ze swoich możliwości. W końcu nie na darmo zabiegały o nią znane domy mody w jej rodzinnym mieście. Była dobrze wykształcona, utalentowana i ambitna, a do tego czuła się wolna i nie chciała burzyć tego swojego świata, o który tak długo musiała walczyć. Kochała swoich rodziców, ale za nic nie chciałaby związać się z człowiekiem pokroju jej ojca, choć musiała przyznać, że ojciec był dobry, wyrozumiały i szczodry.

Otrzymała wiele korzystnych propozycji w Londynie, postanowiła jednak być wierna domowi towarowemu wuja. Ten niezwykły dom założony został jeszcze przez dziadka jej wuja, ponad sto lat temu. A teraz wuj John, jako że dobiegał już osiemdziesiątki, zaczął rozglądać się za jakimś godnym następcą, który przejąłby ten dom towarowy, nie zmieniając jego profilu. Głównie zgłaszali się ze swoją ofertą bogaci Amerykanie, ale wuj cały czas miał wątpliwości, czy ktoś urodzony po drugiej stronie Atlantyku będzie w stanie utrzymać specyficzną atmosferę starego angielskiego sklepu. Nie miał bezpośredniego spadkobiercy i w końcu postanowił, że jednak przekaże sklep w ręce jakiejś zamożnej amerykańskiej rodziny, która zobowiąże się poprowadzić go dalej zgodnie z dotychczasowymi założeniami. Ostatecznie wybór wuja padł na rodzinę Dubois i Jaz całkowicie się z nim zgadzała. To byli wyjątkowi ludzie, tak jak wyjątkowy był sklep wuja Johna.

Z rozmyślań wyrwał ją subtelny dzwoneczek, oznajmiający, że winda właśnie się zatrzymała. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Jaz, nie zwlekając, weszła do środka. Czuła obecność tego niezwykłego mężczyzny tuż za sobą i nie mogła się oprzeć, by nie zerknąć na niego przez ramię. Zwilżyła suche wargi i z przerażeniem stwierdziła, że ekscytuje ją myśl, że już za chwilę zamkną się drzwi i będzie w windzie sam na sam z tym przystojniakiem. Raz jeszcze zerknęła na niego i poczuła kolejny dreszcz podniecenia.

– Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało, moja śliczna? – zapytał z niejaką nonszalancją.

– Być może – odparła, patrząc mu prosto w oczy. Musiała być czujna, uprzedzano ją, że Nowy Orlean jest siedliskiem zniewalająco przystojnych i pewnych siebie mężczyzn. Wstrzymała na chwilę oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.

Ukradkiem zerknęła na jego odbicie w lustrze. Przystojny jak cholera, pomyślała ze złością. I ta rozpięta koszula… Wyobraziła sobie przez moment, że leżą gdzieś na łące, a ona całuje właśnie to odsłonięte miejsce. Poczuła, jak ogarnia ją podniecenie i nic nie pomogło, że była na siebie za to wściekła. W żaden sposób nie mogła przywołać się do porządku. Po chwili uzmysłowiła sobie, że jeszcze nigdy w życiu nie reagowała tak na żadnego mężczyznę. Miał w sobie coś magicznego, wprost nie mogła oderwać od niego oczu. Był świetnie ostrzyżony i doskonale ubrany – idealnie skrojony garnitur i nieskazitelnie biała koszula czyniły go jeszcze bardziej pociągającym. I tylko jego ręce, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na wyjątkowo spracowane, zaburzały ten ład i harmonię. Nie mogła nad sobą zapanować, jej oddech stawał się coraz szybszy, a źrenice wyraźnie się powiększyły.

Jak przez sen usłyszała jego głos:

– Śmiało, moja śliczna, weź to, czego pragniesz. Nie mylę się przecież, że pragniesz tego, prawda? – szeptał zmysłowo.

Nie wiedziała, jak to się stało, że nagle znalazła się tuż przy nim, a jej dłoń niespodziewanie spoczęła na jego torsie. Spojrzała mu w oczy. Boże, co za błękit, czegoś podobnego jeszcze w życiu nie widziała. Taki intensywny i głęboki…

– Nie… nie mogę – wyjąkała, zażenowana własnym zachowaniem. – Nie tutaj – dodała po chwili.

– Urocza z ciebie kłamczucha – uśmiechnął się nonszalancko. – Mógłbym cię mieć tu i teraz, dobrze o tym wiesz. Mam ci to udowodnić? – szepnął.

Poczuła, jak się czerwieni, ale nie spuszczała z niego wzroku.

– Uważaj, kochanie – jego głos brzmiał jak ostrzeżenie – bo nie zapanuję nad sobą i będę musiał spełnić to, o co błagają mnie twoje piękne oczy.

Jaz zdołała jedynie pokręcić głową, ale było już za późno na odmowę, a przynajmniej miała takie wrażenie. Przyparł ją do jednej ze ścian windy i poczuła na wargach jego gorące usta, a w nozdrzach jego podniecający zapach. A więc to była prawda, a nie sen. Zadrżała, gdy położył rękę na jej piersi i zaczął ją delikatnie pieścić.

Otworzyła oczy, wiedziała, że powinna przywołać się do porządku, ale nadaremnie. Pragnęła go całą sobą, tak samo jak on jej.

Nagle drzwi windy otworzyły się, przerywając tę pełną namiętności scenę. Jaz czuła, że jej twarz płonie, czuła, jak drżą jej kolana. Nurtowało ją, czy zrobiliby to, gdyby winda nie zatrzymała się na piętrze.

– Idziemy do ciebie? – Usłyszała jego zmysłowy szept tuż koło ucha.

Bezradna spojrzała na niego i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Był tak inny od mężczyzn, których znała do tej pory i wszystko potoczyło się także całkiem inaczej niż zwykle. Poza tym do tej pory była zajęta udowadnianiem światu, że podoła temu, na co się porwała i nie poświęcała zbyt wiele uwagi i czasu mężczyznom.

Gdy znaleźli się pod jej drzwiami, otworzyła torebkę w poszukiwaniu klucza i zaczęła nieśmiało:

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…

Ale mężczyzna bez słowa wziął od niej torebkę i już po chwili drzwi do jej mieszkania były otwarte.

– Nie sądzisz? Więc nie pragniesz mnie już? – Objął ją mocno wpół i gorąco pocałował.

Jaz miała wrażenie, że topnieje i rozpływa się w jego ramionach. Nie wiedziała, kiedy i jak zatrzasnęły się za ich plecami drzwi i poczuła jego ręce na swoim rozedrganym ciele.

Boże, co on ze mną robi, przemknęło jej przez myśl. Ależ on zna ciało kobiece! Jest niebezpieczny i ekscytujący, i to nie na żarty. Poczuła płomienny żar i głód, jakich dotąd nie znała. Nic się już nie liczyło, tylko ona i on. Zaplotła ręce wokół jego szyi i odpowiedziała mu namiętnym pocałunkiem.

– A więc jednak mnie pragniesz…. – szepnął z satysfakcją, wziął ją na ręce i ruszył w stronę łóżka.

Nie protestowała. Od momentu kiedy go zobaczyła po raz pierwszy w restauracji, gdzie wspólnie z jego matką zjedli kolację, wiedziała, że tak się to skończy.

Księżyc przeświecał przez muślinowe zasłony, oświetlając jej nagie piersi. Wszystko wydawało się jej takie inne, takie nowe, takie dziwne. Gdy nachylił się nad nią, bez namysłu zaplotła swoje zgrabne długie nogi wokół jego bioder. Pragnęła wreszcie poczuć go w sobie. Poruszali się w szalonym rytmie, a wraz z nimi falował cały świat. Zdawało jej się, że oboje znaleźli się w jakimś niekończącym się transie. Pragnęła już tylko spełnienia… A było jak piorun z jasnego nieba.

Caid leżał obok śpiącej Jaz i wpatrywał się w jej twarz. Była niezwykle drobna i delikatna, a przy tym tak nadzwyczaj zdecydowana. Wzięła go szturmem i szturmem wdarła się w jego życie. Musiał przyznać sam przed sobą, że budziło to jego zdziwienie, znali się przecież zaledwie kilka dni. Dowiedział się jednak sporo o Jaz z opowieści jej chrzestnego ojca i dzięki temu nie była dla niego tylko piękną nieznajomą, bo już całkiem dużo o niej wiedział. Na przykład, że wychowała się na farmie, a jej praca w firmie wuja była w zasadzie swoistą manifestacją niezależności i że jej rodzice liczyli na to, że kiedyś powróci do swoich korzeni. Zresztą on ze swej strony nigdy nie związałby się z kobietą, która nie dzieliłaby jego zamiłowania do życia na wsi i marzenia, by ich dzieci wychowywały się na farmie, w otoczeniu przyrody, u boku matki zawsze gotowej, by im pomóc. Jego matka całe życie jeździła po świecie i nigdy nie miała dla niego czasu. Kiedy jej naprawdę potrzebował, nigdy nie było jej w domu. Sieć sklepów, którą od lat posiadała jej rodzina, była zawsze na pierwszym miejscu, ważniejsza nie tylko od niego, ale i od wszystkiego innego na świecie. Zresztą matka nawet nie usiłowała ukryć przed Caidem, że jego poczęcie było czystym przypadkiem. Dotknęła go tym do żywego. W końcu, gdy ojciec nie miał już dłużej ochoty znosić ciągłej nieobecności swojej żony, rodzice się rozwiedli. I wtedy Caid podjął żelazne postanowienie, że nie zgotuje swoim dzieciom takiego samotnego i bolesnego dzieciństwa. Nigdy nie zapomni, jak bardzo czuł się opuszczony, gdy jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Nawet wówczas matki nie było przy nim, bo miała na głowie ważniejsze sprawy. Doskonale pamiętał, jak bardzo go to bolało, jak bardzo rozpaczał. Miał wtedy zaledwie jedenaście lat i to na niego spadł koszmarny obowiązek zidentyfikowania zwłok. To było po prostu straszne. Nie sposób wyrazić, jak bardzo był wówczas przerażony i samotny, a do tego wściekły na matkę za to, że go zostawiła w tak trudnej sytuacji. Poprzysiągł sobie wtedy, że nigdy nie sprawi swoim dzieciom takiego bólu.

Dlatego też, jeśli chodzi o związki z kobietami, był bardzo ostrożny. Aż do tamtego pamiętnego dnia, do spotkania z Jaz. Kiedy wszedł wówczas do restauracji, w której odbywało się spotkanie rodziny jego matki z ojcem chrzestnym Jaz, wystarczył mu jeden rzut oka i wiedział, że on i Jaz należą do siebie. Zresztą i jej reakcja była jednoznaczna. Nie umiała ukryć, że zrobił na niej duże wrażenie. To nie mógł być przypadek, to musiało być przeznaczenie, bo przecież do tego spotkania mogło w ogóle nie dojść. Caid od dawna miał alergię na tego typu biznesowe spotkania. Jeśli tylko mógł, starał się w nich nie uczestniczyć. Najchętniej w ogóle wycofałby się z rodzinnych interesów, ale na razie nie było to możliwe, gdyż jego dziadek pozostawił mu w spadku sporą część swoich udziałów, a matka posunęła się nawet do emocjonalnego szantażu, wymuszając na nim, by pełnił w ich rodzinnej firmie funkcję doradcy finansowego. To prawda, że miał w tym kierunku odpowiednie wykształcenie, ale co z tego, jeśli jednocześnie nie miał na to najmniejszej ochoty. Matka upierała się też, żeby uczestniczył we wszystkich spotkaniach dotyczących przejęcia ekskluzywnego domu towarowego pod Londynem. Dom ten miał stanowić kolejne ogniwo ich i tak już sporej sieci handlowej i umożliwić im wejście na angielski rynek.

Matkę zupełnie to nie obchodziło, że jej syn, inaczej niż reszta rodziny, nie interesował się handlem, ale ukochał sobie ziemię. Mimo że wiedziała, że Caid kupił duże ranczo, które z zarobionych w firmie pieniędzy wciąż udoskonalał i rozbudowywał, ciągle nalegała, aby pracował w handlu. Jego protesty na nic się nie zdały, gdyż matka była wyjątkowo uparta i tym oto sposobem wylądował w Nowym Orleanie.

Uśmiechnął się, kiedy Jaz otworzyła oczy.

– To była cudowna noc, proszę pani – zamruczał jak kocur. Wiedział, że Jaz za moment zarumieni się i sprawiało mu to swoistą przyjemność. Była taka wstydliwa.

– Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz, Caid. Pamiętasz, że to miała być nasza tajemnica? Muszę się pospieszyć, bo mój ojciec chrzestny oczekuje mnie ze śniadaniem. Umówił się na dziś z twoją matką, która zorganizowała dla nas zwiedzanie waszych magazynów. Tak więc sam rozumiesz, że muszę już się zbierać.

Caid pocałował ją czule.

– Jesteś pewna, że chcesz, żebym zniknął? – szepnął jej wprost do ucha.

Próbowała ratować się resztkami rozsądku przed tym zaborczym mężczyzną, ale wiedziała, że jest na z góry straconej pozycji.

– Jeszcze miesiąc temu nigdy bym nie przypuszczała nawet, że będę tu wyprawiać z tobą takie rzeczy – wyszeptała cicho, rozkoszując się dotykiem jego wprawnych rąk.

– Mam nadzieję, że się tego nie spodziewałaś, bo przed miesiącem jeszcze się nie znaliśmy.

W jednej chwili oczy Jaz wypełniły się łzami.

– Kochanie, co się stało? Sprawiłem ci przykrość? – Objął dłońmi jej drobną twarz. – Powiedz – szepnął. – Proszę…

– Boże, kiedy pomyślę, że przecież mogłabym nie przyjechać z wujem do Nowego Orleanu i nigdy cię nie spotkać…

– Ale spotkaliśmy się i wiesz dobrze… oboje wiemy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Jesteś moim absolutnym ideałem.

Jaz z niedowierzaniem patrzyła na niego swoimi ogromnymi, załzawionymi oczami. Nigdy by nie przypuszczała, że kiedykolwiek zakocha się od pierwszego wejrzenia, że pójdzie do łóżka z facetem, wcale go nie znając. Ale z nim wszystko było inne, wszystko było cudowne.

– Caid, pojedziesz z nami?

Zaprzeczył, kręcąc głową.

Spróbowała ukryć swoje rozczarowanie. Swoją odmową sprawił jej przykrość. Wiedziała, że jego matka podróżuje po całym świecie w poszukiwaniu nowych, atrakcyjnych produktów. Spodziewała się więc znaleźć w ich magazynach różne cuda i pragnęła, by Caid był razem z nią i żeby wspólnie podziwiali te cudeńka.

– Możemy spotkać się po południu – zaproponował, kiedy byli już gotowi do wyjścia. – Myślę, że musimy omówić kilka spraw… – zawiesił głos.

– Ale przecież wiesz, że wracamy z wujem dopiero jutro.

– No właśnie, o tym również chciałbym z tobą porozmawiać.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jaz z uśmiechem na twarzy przemierzała ulice dzielnicy francuskiej Nowego Orleanu. Jeszcze chwila i znajdzie się w eleganckiej willi, w której zatrzymał się podczas swojej wizyty w tym mieście Caid. Z nieukrywaną satysfakcją ściskała w ręku komplet kluczy do tego pięknego domu. Caid wręczył jej klucze tej samej nocy, której wyznał jej miłość, czyli dokładnie po tygodniu od ich pierwszego spotkania. To wszystko potoczyło się tak nagle i niespodziewanie, że trudno jej było ułożyć wydarzenia ostatniego tygodnia w jakąś chronologicznie spójną całość. W żaden sposób nie mogła wyobrazić sobie ich rozstania, a tymczasem przecież już jutro miała wracać do domu. W ciągu tego tygodnia zdążyła niemal całkowicie zaplanować swoje życie – życie z Caidem, rzecz jasna.

Fantazjowała na temat ich wspólnego życia, dzieci, których pragnęła teraz niemal tak bardzo, jak wcześniej pragnęła utrzymania się na swoim dobrym stanowisku. I w ogóle nie wyobrażała sobie, że cokolwiek mogłoby stanąć im na drodze do niekończącego się szczęścia.

Przekręcając klucz w drzwiach eleganckiej willi, nagle zamarła w bezruchu. Zdała sobie bowiem sprawę, że nawet nie wie, gdzie Caid mieszka na stałe. W ogóle bardzo niewiele o nim wiedziała. Szybko jednak pocieszyła się myślą, że gdy ludzie się kochają, nie ma to żadnego znaczenia. W końcu trochę zdążyli się już poznać i choć może faktycznie sprawy potoczyły się zaskakująco szybko, to jednak najistotniejsze informacje na jego temat miała już w małym palcu.

Wiedziała, na przykład, że lubił sypiać po prawej stronie łóżka, że łatwo było go obudzić, choć twierdził o sobie, że śpi mocno jak suseł. Poza tym mówił, że skończył studia w Bostonie i że tam również mają jeden ze swoich domów towarowych. Był doskonałym konsultantem finansowym i bardzo dużo podróżował po świecie. Raz z zadowoleniem stwierdził, że może pracować wszędzie, oczywiście pod warunkiem, że ma przy sobie komputer i dysponuje własnym samolotem. A zatem z pewnością słowo „wszędzie” oznaczało, że także w Cheltenham, chyba że miał wtedy coś innego na myśli.

No i co, chyba całkiem sporo informacji, jak na tak krótki okres znajomości? Nie było więc powodu do obaw. Poza tym była szalenie podekscytowana, bo matka Caida wyraziła swoje uznanie dla jej pracy i zaproponowała jej przedłużenie kontraktu i poszerzenie warunków umowy.

Czy nie mogła nazwać się prawdziwą szczęściarą? Jeden tydzień, zaledwie siedem dni, a jakże wiele zmieniło się w jej życiu. Może zresztą ta propozycja kontraktu to sprawka Caida? Może rozmawiał o niej z matką? Jeszcze zanim wyznał jej miłość, Jaz czuła, że Caid ją kocha, przecież tyle razy powtarzał, że idealnie pasują do siebie. Może więc zwierzył się matce ze swoich uczuć do Jaz? Miałaby się więc przenieść do Ameryki i pracować dla ich sieci handlowej? Trudno jej było w to wszystko uwierzyć. Starała się nie mówić z nim zbyt wiele o swojej pracy, nie chciała, by pomyślał, że usiłuje wywrzeć na nim jakieś szczególne wrażenie. Powiedziała mu tylko, że zawsze wiedziała, co chce w życiu robić, i że marzyła o tym od dziecka. Także nic jeszcze nie wspominała mu o problemach, z jakimi borykała się w dzieciństwie. Powstrzymywała ją od tych zwierzeń miłość do rodziców, ale także szaleńcze tempo ich związku, które nie pozostawiało zbyt wiele czasu na rozmowy. Była pewna, że ją zrozumie, znała przecież problemy jego dzieciństwa. W końcu też przecież nie miał łatwo.

Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Zrobiła po domu małą rundkę i spostrzegła, że sypialnia Caida jest otwarta na oścież. Oznaczało to, że wrócił do domu przed nią i teraz czekał na nią niecierpliwie. Zajrzała do środka. Leżał przykryty prześcieradłem, z rękami założonymi za głowę.

Już po chwili znalazła się w jego ramionach.

– Tęskniłaś za mną? – szepnął.

– Yhm – przeciągnęła się jak kotka. – Wiesz, te wasze magazyny to prawdziwa oaza dobrobytu. Szczerze mówiąc, myślałam, że my jesteśmy nieźli, ale twoja matka jest nie do pokonania.

– Powiedz mi coś, o czym nie wiem – wymamrotał Caid cynicznie.

Jaz, niezrażona, ciągnęła dalej, jakby w ogóle nie usłyszała jego słów.

– Jak to możliwe – pokręciła z niedowierzaniem głową – że każdą rzecz wybiera sama? Musi być całkowicie pochłonięta swoją pracą i oddana jej bez granic.

– O, tak! Całkowicie i bez granic – powtórzył jak echo Caid, ale jego głos stał się nagle ostry, a ton jakby oskarżający.

– O co ci chodzi? – Jaz spojrzała na niego pytająco i zmarszczyła brwi.

– O nic – potrząsnął głową i przytulił ją mocniej. – Co najwyżej o to, że masz na sobie za dużo fatałaszków. Tylko tracimy czas na jakieś tam nieważne rozmowy.

– Ale mówiłeś przecież, że chcesz porozmawiać – przypomniała mu Jaz. – Porozmawiać i ułożyć plan działania – dodała, nieco nadąsana.

– Wszystko się zgadza, ale jesteś taka cudowna, taka ekscytująca, że nie mogę się już doczekać, by porozumieć się z tobą na całkiem innej płaszczyźnie. Poza tym nie przywitałaś się jeszcze ze mną – dodał z wyrzutem.

– Cześć – powiedziała z uśmiechem i cmoknęła go w policzek.

Caid pokręcił głową.

– Nie tak. A teraz skup się i ucz się! – Przywarł wargami do jej ust i zaczął całować ją wolno i czule.

– A więc tak to należy robić? O takie przywitanie ci chodziło… – wyszeptała, kiedy udało jej się wreszcie uwolnić.

– No, o takie właśnie – powiedział, mrużąc oczy.

Był naprawdę cudowny! Te jego gorące usta i to namiętne spojrzenie… Jaz poczuła, jak jej ciało ogarnia fala podniecenia. Zaczęła lekko drżeć. Patrzyła mu prosto w oczy i po chwili zobaczyła, jak zapłonął w nich ogień. Och, jak bardzo go pragnęła.

– Jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo, kto tak otwarcie pokazywałby swoje uczucia – szepnął Caid. – Kocham to w tobie, Jaz, bardzo to kocham, a brzydzę się ludźmi, którzy całe życie udają i kłamią.

Odpowiedziała mu czułym pocałunkiem. Tak, to był jej Caid, mężczyzna, o którym zawsze marzyła i śniła. Choć zdawała sobie sprawę z tego, że miał swoje wady, na przykład potrafił być uparty, wręcz nieprzejednany.

– Ubóstwiam to, w jaki sposób okazujesz, że mnie kochasz i pragniesz – usłyszała jego gorący szept. – To działa na mnie jak afrodyzjak o niezwykłej mocy. No, pokaż mi to raz jeszcze, proszę, pokaż…

Nie musiał jej długo namawiać, szybko zaczęła zrzucać z siebie ubranie, nie odrywając od Caida wzroku.

Kilka godzin później leżeli wyczerpani i szczęśliwi w półmroku sypialni, spleceni ze sobą niczym dwa zrośnięte drzewa.

– Chyba trzeba będzie się powoli podnieść i ubrać – szepnął Caid i nachylił się, żeby ją pocałować.

– Ubrać? – spytała ze zdziwieniem. – Przecież mieliśmy ze sobą porozmawiać – przypomniała mu szybko.

– Pamiętam i dlatego właśnie musimy wstać i się ubrać, bo inaczej, sama rozumiesz, nic z tego nie będzie. Jeżeli zostaniemy w łóżku, to z pewnością już wkrótce zajmiemy się zupełnie czymś innym. Mam rację? Nie mogę się już doczekać chwili, kiedy będziemy po ślubie i pojedziemy na moje ranczo w Kolorado. Z pewnością pokochasz to miejsce, jestem o tym przekonany. Będziesz miała swojego konia, będziemy galopować razem przez prerię… A potem, kiedy na świat przyjdą dzieci…

– Jakie ranczo? – przerwała mu, zaskoczona jego słowami. – O czym ty mówisz, Caid? Przecież jesteś konsultantem finansowym dużej firmy, biznesmenem posiadającym sieć domów towarowych… Jakie ranczo? Nic z tego nie rozumiem…

– To prawda, jestem konsultantem finansowym i dlatego mogę sobie pozwolić na utrzymywanie rancza – przerwał jej Caid. Zmartwiła go wyraźna nuta niepokoju w głosie Jaz. – A sieć sklepów mojej matki zupełnie mnie nie podnieca. To ostatni sposób zarabiania na życie, jakiego mógłbym sobie życzyć. Nie rozumiesz, że ja tego wszystkiego serdecznie nienawidzę? – Caid zacisnął mocno wargi. – Nie widzę w tym niczego wartościowego. Takiego biznesu nie można pogodzić z życiem rodzinnym. Wiem coś na ten temat, aż za dobrze wiem, możesz mi wierzyć. Nie w tym tkwi sens życia.

Jaz była zdumiona. Zdawało się jej, że to nie Caid mówi, że to ktoś zupełnie inny. Nie wierzyła własnym uszom.

– Caid, co ty mówisz? Chcesz harować na farmie jak jakiś wyrobnik, jak wół roboczy? I to jest dla ciebie sensem życia? – Głos jej drżał, bo Caid przeraził ją, a jego słowa obudziły w niej zbyt wiele bolesnych wspomnień. Czuła ogromne rozczarowanie. Powoli zaczynała rozumieć, jak błędne miała wyobrażenie na jego temat. Cóż więc ich zatem łączyło? Nie potrafiła wprost uwierzyć, że tak bardzo mogła się pomylić. – Caid – zaczęła gorączkowo – domy towarowe to przecież nie tylko handel, to o wiele więcej, to otwieranie ludziom oczu na świat rzeczy pięknych, to uwrażliwianie na piękno różnych przedmiotów, rozbudzanie poczucia estetyki. Tak wiele od ciebie zależy… Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? Powiedz, że tak właśnie jest, że mnie rozumiesz!

To niepojęte, pomyślał Caid i przymrużył oczy. Te same słowa usłyszał już dawno temu, gdy miał sześć lat i przez cały ten czas rozbrzmiewały w jego głowie ponurym echem. To nie może być prawda, czyżby los zakpił sobie z niego w tak okrutny sposób?

– Nie, Caid, nie mogę tak po prostu tego wszystkiego rzucić i przenieść się na ranczo. Pomyśl o tych ludziach, którzy czekają na cudowne rzeczy, często specjalnie dla nich sprowadzane z egzotycznych zakątków świata. Pragną je mieć i cieszyć się nimi. Co jest w tym złego? Przecież musisz to rozumieć…

Nie tylko nie rozumiem, ale i nie chcę zrozumieć, pragnął krzyknąć Caid, ale nie zrobił tego, powstrzymał wybuch złości. Jednak nie zamierzał raz jeszcze popełnić błędu, który zmieniłby jego życie w koszmar. Musiał jakoś wyrazić to, co czuł.

– Sądziłem, że rozmawiamy o nas, Jaz, o naszym życiu i naszej przyszłości. Dlaczego więc mieszasz w to biznes i sklepy?

– Bo pracuję w jednym z nich – odparła bez namysłu. – I moja praca jest dla mnie bardzo ważna, jest częścią mojego życia, rozumiesz?

– Jak bardzo ważna? – zapytał lodowato Caid.

Jaz spojrzała na niego z wyrzutem. A przecież jeszcze przed chwilą łączyło ich tak wiele! Tak więc wygląda jego miłość? Miała przez moment ochotę wycofać się ze wszystkiego, ale czy potrafiłaby okłamać samą siebie?

– Moja praca jest dla mnie bardzo ważna – powtórzyła z determinacją. Przecież to właśnie praca stanowiła dla niej treść życia, pozwalała jej wyrazić to, co czuła, dawała jej spełnienie i poczucie szczęścia. Mogła w niej wyrazić siebie, dać upust swojej fantazji i kreatywności.

– No, to świetnie się to wszystko zapowiada! Nigdy w życiu i za nic w świecie nie wyrzeknę się rancza! – wykrzyknął wzburzony Caid.

– A ja nie zrezygnuję ze swojej pracy! – odpowiedziała ze złością Jaz.

Obrzucili się nawzajem zdumionym spojrzeniem, oboje w równym stopniu zaskoczeni tym niespodziewanym obrotem rozmowy. Jaz, pod wpływem piorunującego wzroku Caida, najchętniej by wyskoczyła z łóżka i jak najszybciej uciekła z jego domu, ale nie chciała dać za wygraną, więc nawet nie drgnęła.

– To wprost nie do wiary – wycedził przez zęby Caid. – Zupełnie nie dociera do mnie, że to dzieje się naprawdę. Gdybym tylko wiedział…

– Wiedziałeś! – krzyknęła Jaz. – Dobrze wiedziałeś! Nigdy nie robiłam tajemnicy z tego, jak bardzo ważna jest dla mnie moja praca. Za to ty nigdy do tej pory nie zdradziłeś się ze swoją miłością do rancza, nie wspomniałeś nawet jednym słowem, że tak naprawdę jesteś urodzonym farmerem, że to twój sposób na życie…

– I co by to zmieniło? Może wtedy nie wskoczyłabyś mi do łóżka, co?

Przemilczała te ostatnie słowa, bo wiedziała, że jeśli ostro zareaguje, to być może będzie to ich ostatnia wymiana zdań. Postarała się więc, aby jej głos nie zdradził, jak bardzo jest zdenerwowana.

– Wychowałam się na farmie i wiem, że takie życie mnie nie pociąga.

– A ja wyrosłem przy matce, dla której nie liczył się ani mąż, ani syn, za to tylko i wyłącznie jej firma i wiem, jak bardzo jest to bolesne. Nie chcę żony, która ma taką samą obsesję na punkcie swojej kariery! – wykrzyknął. – Pragnę żony, która będzie kochała mnie i nasze dzieci, i to my będziemy dla niej najważniejsi, i tylko dla nas będzie żyła.

– Więc oczekujesz, że twoja żona zrezygnuje ze wszystkiego, ze swoich marzeń, własnego życia i osobowości? To czysty egoizm! – zaatakowała go. – Nigdy bym się nie spodziewała, że taki jesteś.

– A ja nie pojmuję, jak mogłem być na tyle głupi, by wierzyć, że jesteś dla mnie wymarzoną kobietą – odciął się. – Popełniłem najwyraźniej błąd.

– Widocznie tak! – wypaliła Jaz z wściekłością. – Dowiedz się zatem, że nienawidzę farm i nie rozumiem, jak można skazywać kogoś na życie na ranczu, z dala od świata i ludzi. To dopiero jest egoizm! Wiedz też, że ludzie mają różne talenty… A wiesz, co to jest talent? To taki dar od Boga, którego nie należy zmarnować.

– Taki sam dar jak miłość? Czy pielęgnowanie i rozwijanie własnego talentu więcej znaczy niż pielęgnowanie i rozwijanie wspólnego szczęśliwego życia? Czy może być coś piękniejszego i ważniejszego niż kochająca się rodzina?

– Nic nie rozumiesz! – wyrzuciła z siebie, a jej oczy wypełniły się łzami. Ale nie rozpłakała się, powstrzymywała je ostatkiem sił. – Na farmie czułam się jak w klatce, uwięziona i niezrozumiana. Wiedziałam jedno: muszę stamtąd uciec, żeby móc rozwijać moją miłość do sztuki, moje zdolności. Czułam, że jeśli tego nie zrobię, moje życie będzie nic nie warte. Lecz moi rodzice nie potrafili tego zaakceptować, nie potrafili zrozumieć, że jestem inna niż oni. I gdyby nie wuj John, nie mam pojęcia, co by się ze mną stało. Walczyłam o siebie długie lata, nie mogę teraz po prostu z tego zrezygnować. Nawet dla ciebie.

To, czego w żaden sposób nie udało mu się zrozumieć w dzieciństwie, teraz powoli zaczynało do niego docierać. A więc znowu spotkał kobietę, która nie kochała go na tyle, by zrezygnować dla niego ze swoich ambicji.

– Sądziłem – powiedział zniżonym głosem – że po tym, co przeszedłem z moją matką, kobietę do niej podobną będę mógł rozpoznać na kilometr. I pewnie tak by się stało, gdybym nie słuchał twojego ukochanego wujka. Tyle razy rozprawiał o tym, jak to twoja rodzina liczy na to, że już wkrótce powrócisz do swoich korzeni, czyli do życia, które kiedyś było twoim…

– Nigdy nie było moim! – krzyknęła. Jego słowa wyprowadziły ją do reszty z równowagi. – I z całą pewnością powrót na ranczo nie jest tym, czego pragnę. Może chcieliby tego moi rodzice, ale nie ja! Słyszysz? A jeżeli miałeś na ten temat inne wyobrażenie, to jest mi bardzo przykro, ale to nie moja wina. Skoro to dla ciebie takie bardzo ważne, dlaczego nigdy o tym nie wspomniałeś?

– Bo naiwnie sądziłem, że to, co jest ważne dla mnie, będzie ważne również dla ciebie – powiedział szorstko. – Myślałem, że jesteś kobietą, która znajdzie swoje spełnienie przy kochającym mężu i dzieciach…

– Siedząc w domu i wpychając w siebie góry ciasta, podczas gdy jej mąż uzdatnia ugory? – wpadła mu w słowo. W jej głosie było lekceważenie. – Jeśli twój ojciec był choć w części do ciebie podobny, nic dziwnego, że twoja matka go zostawiła. Świat poszedł do przodu, a ty zatrzymałeś się gdzieś w średniowieczu. Ludzie, którzy się kochają, dzielą między siebie obowiązki związane z domem i dziećmi.

– Czyżby? W takim razie miałem wyjątkowego pecha, bo moja matka nigdy nie dzieliła z ojcem swoich obowiązków związanych z domem i dzieckiem. I dla tych pięknych rzeczy, jak je określasz – dodał z sarkazmem – ciągle zostawiała i jego, i mnie. To ojciec mnie wychował i zrobił to najlepiej, jak potrafił. Możesz mi wierzyć lub nie, ale po jakimś czasie obaj uznaliśmy, że jest nam dużo lepiej bez niej…

– W takim razie wynika z tego, że i beze mnie będzie ci lepiej, Caid! – Jaz bez zastanowienia wyskoczyła z łóżka, pobiegła do łazienki, szybko umyła się i ubrała, po czym wróciła do sypialni i sztywno usiadła na krześle. Ciągle czuła złość.

Caid też już wstał z łóżka. Był w spodniach i koszuli, i siedział na kanapie ze spuszczoną głową. Gdy weszła, spojrzał na nią swoimi niebieskimi, teraz ogromnie zasmuconymi oczami. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i tak długo całował i pieścił, aż przyznałaby, że go pragnie i że nic innego na świecie nie liczy się bardziej od niego. Lecz nie zrobił tego.

– No cóż! Świetnie! – wyrzuciła z siebie ze złością. – Ja z pewnością doskonale sobie z tym poradzę – skłamała. Tak naprawdę czuła się tak, jakby ktoś miażdżył jej serce, oczy ją piekły, a policzki paliły.

– Ty… – Caid wstał z miejsca i ruszył w jej kierunku.

Przeraziła się. Gdyby jej dotknął, objął ją, czy pocałował, wszystko byłoby stracone.

– Nie podchodź bliżej! – ostrzegła go, wpatrując się w niego przestraszonymi oczami. – Niech ci nawet nie przyjdzie do głowy mnie dotknąć. Nigdy już mnie nie dotkniesz. Słyszysz? Nigdy! – krzyknęła, po czym zerwała się z krzesła i wybiegła z pokoju.

I tak było już po wszystkim, to był koniec. Zresztą, prawdę mówiąc, w ogóle nie powinno się to wydarzyć. Gdyby tylko wcześniej odkryła, jakim naprawdę mężczyzną jest Caid… Na szczęście, dzięki jego rozwadze, zachowali ich związek w tajemnicy. Nie będzie więc najmniejszych reperkusji tego romansu. Była mu za to teraz niepomiernie wdzięczna.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Słucham? Oczekujesz ode mnie, że pojadę do Anglii i przejrzę wszystkie dokumenty? – Caid wpatrywał się w matkę z niedowierzaniem. Był oburzony i wściekły. – Nie ma mowy, za nic w świecie! – wykrzyknął.

– Caid, to konieczne. Wiem, że nie kochasz tego biznesu, ale jesteś w końcu moim synem, a do tego doskonałym specjalistą. Do kogo więc mam się teraz zwrócić, jeśli nie do ciebie? Tylko do ciebie mam całkowite zaufanie. A i w twoim interesie jest – kontynuowała spokojnie – żebyśmy nie wzięli sobie na głowę kłopotu, czegoś, co będzie przynosiło nam same straty. Tobie w końcu też nie byłoby to na rękę, zwłaszcza teraz, kiedy zainwestowałeś tyle pieniędzy w to swoje ranczo.

– W porządku, zaczynam rozumieć, o co ci chodzi – przerwał jej ostro Caid – ale naprawdę nie widzę związku. Dlaczego odejście kilku osób miałoby wywołać takie problemy?

– Caid, nie pojmujesz? Przecież oni będą pracowali dla konkurencji!

– No to zatrudnimy jeszcze lepszych fachowców. To nie takie trudne. A tak w ogóle, to właściwie o jaki dział chodzi? – zapytał poirytowany.

Jeśli miał być szczery, wcale by się nie zmartwił, gdyby jedną z tych osób była Jaz. Minęły już prawie cztery miesiące od czasu, kiedy rozstali się po tej sławetnej kłótni, a dokładnie trzy miesiące, trzy tygodnie i pięć dni. I jeszcze, zgodnie z jego wyliczeniami, siedem i pół godziny. Sam nie wiedział, skąd się nagle wzięła u niego ta dziwna potrzeba odmierzania czasu od tamtego pamiętnego dnia. Chyba tylko po to, żeby sobie uświadomić, jakim jest szczęściarzem. Zakończyli ten namiętny romans, zanim sprawy zaszły za daleko. I bardzo dobrze. Za daleko? Rany, był tak bardzo zaślepiony, że jeszcze moment, a skończyłoby się to ślubem. Był zakochany jak szczeniak, jak jakiś smarkacz, bez pamięci. Otrząsnął się. Powoli miał już dość swego wewnętrznego głosu, który coraz częściej nie dawał mu spokoju. Tylko on wiedział, ile razy wystukał jej numer telefonu, by w ostatniej chwili, kierując się resztkami zdrowego rozsądku, jednak się rozłączyć. Co zresztą mogłaby zmienić między nimi jakakolwiek rozmowa? Kompletnie nic! Był o tym całkowicie przekonany. Po co więc ta dodatkowa tortura, skoro i tak wystarczająco już się ze sobą męczył. Wciąż słyszał jej głos, wciąż zdawało mu się, że jest gdzieś w pobliżu. Caid zmarszczył brwi. W końcu minęło już sporo czasu, powinien wreszcie o niej zapomnieć, a przynajmniej przestać za nią tęsknić i mniej o niej myśleć. Najgorsze były te długie wieczory i bezsenne noce.

– Caid, o czym tak intensywnie myślisz? Wróć do rzeczywistości. Czasem wydaje mi się, że jesteś gdzieś bardzo, ale to bardzo daleko stąd, o setki kilometrów.

Głos matki przywołał go do porządku. Spojrzał na nią jakoś niezbyt przytomnie.

– Tak, jestem, jestem…

– Ludzie, którzy odeszli z firmy, to bardzo dobrzy i lojalni pracownicy – kontynuowała. – Pracowali tam od lat i możemy to boleśnie odczuć, rozumiesz? Za nimi mogą pójść także inni i tego najbardziej się obawiam. Czasami trzeba w tej branży bardzo niewiele, by nagle znaleźć się na dnie. Wystarczy nawet jakaś głupia plotka, a akcje zaczynają spadać na łeb na szyję… – Spojrzała na niego zaniepokojona.

– No dobrze, zatem odeszły od nas dwie osoby, ale to jeszcze nie koniec świata – powiedział i wzruszył ramionami. – Nie ma co popadać w przesadę.

Ostatnie, na co miał w tej chwili ochotę, to angażowanie się w przedsięwzięcia matki, zwłaszcza te dotyczące londyńskiego domu towarowego.

– Caid, następna może być Jaz, a do tego nie powinniśmy dopuścić, bo to oznaczałoby dla nas już poważne kłopoty. Prasa nam tego na pewno nie odpuści. Ta dziewczyna ma unikalne zdolności, talent, którego ja potrzebuję. I to nie tylko w Londynie, potrzebuję jej w ogóle, rozumiesz? Chciałam zaproponować jej stanowisko szefowej, i to nie tylko na Londyn, ale w całej naszej sieci. Ona nie może odejść, nie możemy sobie pozwolić w tej chwili na to, żeby ją stracić. Zależy mi na tym, by na początek przeszła przez wszystkie nasze domy towarowe. I wierz mi, że gdyby nie ten głupi zakaz lekarza, sama wsiadłabym w samolot i jeszcze dziś poleciała do Anglii.

Spod oka obserwował matkę, przemierzającą tam i z powrotem pokój. Był poważnie zaniepokojony, zarówno diagnozą lekarza, który stwierdził u niej zagrażające życiu zakrzepy, jak i jej absolutnym zafascynowaniem Jaz.

– Caid, twierdzisz, że już wybaczyłeś mi za swoje nie do końca szczęśliwe dzieciństwo, ale czasem mi się zdaje, że to nieprawda… – przymknęła oczy i odwróciła głowę.

– Co chcesz mi przez to dać do zrozumienia? – zapytał oschle. – Że nie dostarczyłem ci dość jasnych i przekonujących dowodów na to, że ci przebaczyłem? – Westchnął ciężko. – Mam więc zawsze podporządkowywać się tobie i robić to, czego ode mnie oczekujesz, żeby nie przypominać ci o przeszłości i zagłuszyć twoje wyrzuty sumienia? – dodał z sarkazmem. – Chyba przesadzasz. Dziś prosisz mnie o lot do Londynu, a o co poprosisz następnym razem? O lot do Honolulu?

– Tak wiele by to dla mnie znaczyło – wyrzuciła z siebie jednym tchem, jakby nie dostrzegając jego gorzkich słów i ironicznego tonu. – Bardzo cię o to proszę, Caid. Nie mam nikogo innego, komu mogłabym zaufać. Ostatnio odnoszę wrażenie, że twój wuj pogrywa ze mną niezbyt uczciwie. – Zniżyła głos, jakby w obawie, że ktoś może ją usłyszeć i nerwowo szeptała: – Wiesz przecież, że jego pasierb zawędrował już na dyrektorski stołek i nie wiem, do czego to wszystko doprowadzi. Nie mam pojęcia, do czego on zmierza. Może uważa, że skoro jest najstarszy, to ma więcej praw i nie musi się z nami liczyć? A ten jego pasierb naprawdę o niczym nie ma pojęcia, a już na pewno nie o specyfice naszych sklepów. Bardzo mi to wszystko nie na rękę.

– Sądziłem, że zajmuje się siecią supermarketów – odezwał się wreszcie Caid. Ta nigdy niekończąca się walka pomiędzy matką a jej braćmi! Znał to na wylot i nie miał najmniejszej ochoty wnikać w te wszystkie zawiłości i szczegóły.

– A owszem, owszem, ale teraz siedzi jeszcze i na tym stołku. A wszystko po to, by sprawić przyjemność swojej nowej żonie. Naprawdę nie wiem, po diabła on się z nimi wszystkimi żeni – dodała cynicznie. – To już chyba piąta, jeśli mnie pamięć nie myli. Gdybym tylko nie była w tym czasie w szpitalu… Nie rozumiem, jak zarząd mógł zaakceptować taką kandydaturę, przecież ten Jerry nic sobą nie reprezentuje! Udało mu się tym razem, ale jego niedoczekanie… Niech no ja tylko…

– Nie przesadzasz przypadkiem? Nie zagalopowałaś się zbytnio? W końcu to wasze wspólne przedsięwzięcie i nie przypuszczam, żeby wuj robił coś wyłącznie dla swojej nowej żony. Przecież i jemu musi zależeć na tym, by firma dobrze prosperowała. Nie zatrudniłby nikogo, nawet swego pasierba, gdyby był faktycznie taki kiepski, jak mówisz.

– Ależ on jest kiepski, uwierz mi! Sama tego nie pojmuję i biorąc pod uwagę, że twój wuj ma na utrzymaniu wszystkie swoje poprzednie żony, nie powinien działać na szkodę firmy. A już zupełnie nie rozumiem, dlaczego chce mnie wygryźć z interesu, mnie, która całe swoje życie oddała tej rodzinnej firmie. Ale on zawsze taki był. Oni wszyscy są tacy sami! Bracia! Nawet nie wiesz, jak zawsze pragnęłam mieć choć jedną jedyną siostrę zamiast tych pięciu braci. Sama nie wiem, po co ja wychodziłam za mąż? Jakby mi było jeszcze mało pięciu mężczyzn w domu, jakbym nie wiedziała, czym to pachnie. Wokół mnie zawsze byli sami mężczyźni. Najpierw bracia, potem mąż i syn, a ja ciągle marzyłam chociaż o jednej bratniej duszy, która nie należałaby do mężczyzny, ale do kobiety. Nie masz pojęcia, jaki z ciebie szczęściarz, że jesteś jedynakiem. – Spojrzała na Caida i dostrzegając jego współczujące spojrzenie, szybko ponowiła prośbę. – Caid, pomóż mi, proszę – powiedziała błagalnie. – Nie możemy przecież pozwolić na to, żeby weszli nam na głowę. A co do Jaz, jest po prostu wyjątkowa! Sam wiesz, że jej świąteczne wystawy to prawdziwe dzieła sztuki. Ludzie przychodzą tylko po to, żeby je obejrzeć. Kiedy pomyślę, jakie mamy szczęście, że jest z nami… Musimy o nią walczyć.

– Ależ, mamo… – jęknął Caid.

– Nie możesz się teraz ode mnie odwrócić i zostawić mnie samej. – Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.

Jeszcze nigdy nie widział, żeby płakała.

– Tak bardzo mi na tym zależy… proszę cię, Caid.

– Daj już spokój – zamachał nerwowo ręką – lepiej już nic nie mów!

Wiedział, że wbrew sobie, wbrew swoim uczuciom, znowu ulegnie matce i to przerażało go najbardziej. Chciał wierzyć, że pojedzie do Londynu ze względu na interesy firmy. A także ze względu na to, że ostatnio zbyt dużo pieniędzy włożył w swoje ranczo, aby móc sobie pozwolić na straty. Lecz dobrze wiedział, że nie dlatego to zrobi.

– Jaz, mogę cię poprosić na słówko?

Uniosła głowę znad biurka i spojrzała na swojego nowego szefa, Jerry’ego Brockmanna. Starała się być lojalnym pracownikiem, ale niestety nie najlepiej układała się jej współpraca z nim.

Od chwili powrotu z Nowego Orleanu w ogóle wszystkie sprawy nie miały się najlepiej. Wprawdzie rozgrzeszyła się ze wszystkiego, co powiedziała Caidowi, ale i tak nie czuła się zbyt dobrze. To fakt, nie było szansy, by mogli stworzyć udany związek. Dzieliło ich zbyt wiele. Lecz tak bardzo brakowało jej tego, co ich łączyło. Często śniła o nim, czasem budziła się z twarzą wilgotną od łez i ogarniało ją uczucie całkowitej beznadziei. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.

Po spotkaniu z matką Caida i wysłuchaniu jej entuzjastycznych planów na przyszłość, nigdy nie spodziewałaby się, że kontrola nad całym domem towarowym, kupionym od jej wuja, zostanie powierzona tak niezdarnemu osobnikowi, jakim niewątpliwie był Jerry. Zwłaszcza że jego poglądy całkowicie odbiegały od poglądów jej wuja, no i oczywiście także i jej. Zmiany, jakie zdążył już powprowadzać, wpłynęły niekorzystnie nie tylko na personel, ale nie podobały się także stałym, wieloletnim klientom ich sklepu. Docierały do niej skargi i utyskiwania, że to już nie ten sam dom, co kiedyś, za czasów jej wuja. Brakowało ludziom co najmniej paru drobiazgów, jak choćby na przykład przyjemnego zapachu, który dawniej rozchodził się po całym domu towarowym. Zapach ten sama skomponowała i bardzo go lubiła. Jak się okazało, nie tylko ona.

– Co to za fanaberie? – zapytał któregoś dnia Jerry, podtykając jej pod nos rachunek. – Z czego to paskudztwo jest zrobione, ze złota? – ironizował ze złością. – I właściwie po co mielibyśmy płacić za takie ekstrawagancje? Śmierdzą tu gdzieś jakieś rury czy może jest coś nie tak z kanalizacją?

– To sprawia ludziom przyjemność, uczy ich estetyki i rozbudza ich potrzeby, powoduje, że mają ochotę kupić sobie coś, co pachnie równie pięknie – wyjaśniła, usilnie starając się zignorować jego impertynencję.

Kilka dni później Lucinda, szefowa działu zaopatrzenia, ogłosiła swoje odejście.

– Powiedział, że planuje obciąć mój budżet o połowę, wyobrażasz to sobie?! – wybuchła ze złością. – Nigdy bym się czegoś podobnego nie spodziewała, a szczególnie po tym, co opowiadałaś o ich sklepach w Nowym Orleanie. Jak wspaniale są prowadzone, jakie mają towary i w ogóle. Nie mogę zostać w takiej firmie, bo stracę swoją dobrą opinię jako fachowiec. Nie da się prowadzić ekskluzywnego domu towarowego za takie grosze.

Jaz sama nie wiedziała dlaczego, ale czuła się winna, słuchając tych zarzutów. Za wszelką cenę usiłowała załagodzić konflikt, choć przecież nie miała z tym wszystkim nic wspólnego. Lucinda była jednak nieprzejednana, nie dała się przekonać i jak się okazało pod koniec ich rozmowy, już złożyła swoją rezygnację.

Nieco później Jaz dowiedziała się, że również jej najbliższa przyjaciółka chce odejść z firmy. To przeraziło ją na dobre.

– Ale przecież zawsze kochałaś tę pracę! – wykrzyknęła z przejęciem Jaz.

– Właśnie, kochałam, ale to należy już do przeszłości – odparła spokojnie Kyra. – Już nie, Jaz. Nasz szef nie dalej jak dwa dni temu poprosił mnie do swojego biura i powiedział, że powinniśmy zmienić dostawców pościeli i łóżek. Stwierdził, że nasze produkty adresowane są do zbyt małej grupy klientów.

– Trzeba było mu powiedzieć, że to nie jest sklep dla mas, że nie zamierzamy konkurować z produkcją masową, bo nie mielibyśmy najmniejszych szans. Nasz atut to najwyższa jakość, a nie niska cena – przypomniała jej Jaz.

– Oczywiście, że mu to usiłowałam wytłumaczyć, ale to na nic, nie docierają do niego racjonalne argumenty i wieloletnie doświadczenie. Ma obsesję na punkcie masowej sprzedaży i wydaje mu się, że to jedyna droga do sukcesu. Za nic nie chce zrozumieć, że w naszym domu towarowym w ogóle o to nie chodzi. Tak mnie tym wszystkim wkurzył, że mu wreszcie powiedziałam, co może zrobić z tą swoją masową sprzedażą i swoimi durnymi pomysłami.

– Och, Kyra… – westchnęła Jaz.

– Ale wygląda na to, że zrobiłam sobie tym przysługę. Dzwoniła do mnie koleżanka, która pracuje na lotnisku w Dubaju. Pomyśl tylko, tam dopiero jest raj! Mają tam mnóstwo przepięknych, luksusowych rzeczy! Ach Dubaj, Dubaj… Powiedziała, że jeżeli tylko zechcę, już mam pracę.

– Będzie mi ciebie brakowało. Zostanę tu sama… – powiedziała smętnie Jaz.

– Przecież ciebie też tu nic nie trzyma. Chcesz pracować z tym osłem? Nie przypuszczam, żeby ci brakowało interesujących ofert pracy. Kiedy właścicielem był jeszcze twój wuj John, mogłam to zrozumieć. No wiesz, lojalność i te rzeczy… Ale teraz?

– Może faktycznie powinnam pomyśleć o odejściu? – zamyśliła się Jaz. – Ale jeszcze nie teraz.

– Jasne, zaczekasz do świąt. Rozumiem.

Świąteczna wystawa była dla Jaz czymś zupełnie wyjątkowym, absolutną świętością i wiedzieli o tym wszyscy w firmie.

– To byłoby nie fair – dodała po chwili.

– Myślę, że powinnaś zacząć być fair w stosunku do siebie. Sama sobie szkodzisz i to też nie jest w porządku. Nie chciałam ci tego mówić, ale odkąd wróciłaś z Nowego Orleanu, zmieniłaś się nie do poznania. Nie chcę się wtrącać, ale jeśli potrzebowałabyś z kimś pogadać…

– Nie ma o czym – szybko zaprzeczyła Jaz.

– Czyżby? Nie jestem tego taka pewna – powiedziała Kyra.

Jaz stała bez słowa na środku pokoju, a jej oczy wypełniły się łzami. Oczywiście, że już dawno powinna się zwierzyć swojej najbliższej przyjaciółce, ale jaki sens miała rozmowa na temat Caida? To już przeszłość i żadna rozmowa nic tu nie może zmienić. Wolała więc nic nie mówić.

– Przykro mi, że odrywam cię od twoich myśli, ale czy przypadkiem nie powinnaś wziąć się raczej do pracy, niż tak dumać? – zaskoczył ją któregoś ranka Jerry Brockmann.

Jaz oblała się rumieńcem.

– Oczywiście… już… zaraz…

– Nie wiem dlaczego, ale nie mogę znaleźć planu budżetu twojego działu – ciągnął dalej. – To nieprawdopodobne! Jak takie dokumenty mogą się zagubić? – dodał z pretensją w głosie.

– Mój dział nigdy nie miał ściśle określonego budżetu, ponieważ… – zaczęła najspokojniej jak potrafiła, ale natychmiast jej przerwał.

– Co? Nie miał? – Nie pozwolił jej na dalsze wyjaśnienia, dając do zrozumienia brutalnym gestem ręki, że nie interesują go żadne przemawiające za tym argumenty, które ma zamiar mu przedstawić. – Proszę zatem przyjąć do wiadomości, że od teraz i twój dział będzie pracował zgodnie z wcześniej ustalonym budżetem. I oczekuję, że znajdzie się on na moim biurku najdalej jutro po południu. Mam nadzieję, że się dobrze rozumiemy.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i zniknął w drzwiach. Jaz nie zdążyła nawet otworzyć ust.

Jakiś czas stała pośrodku swojego biura, z rozpalonymi policzkami, całkowicie zaskoczona sytuacją. Ogarnęła ją jakaś dziwna niechęć i rezygnacja. Jedyną pociechą był fakt, że nie tylko ona ma z tym facetem problemy. Odkąd Jerry się tu pojawił, wszyscy narzekali na kompletny brak manier szefa i coraz bardziej nieciekawe układy w firmie.

– Jaz, co to wszystko ma znaczyć? Czyżbyś aż tak się pomyliła? – zadrwiła z niej jedna z koleżanek. – Zapewniałaś mnie wcześniej, że te ich sklepy w Ameryce są urzekające i mają niepowtarzalną atmosferę, zbliżoną nieco do naszej. Jak to możliwe, skoro ten nieokrzesany Amerykanin próbuje za wszelką cenę zmienić nasz elegancki dom towarowy w typowy supermarket, stosując zasadę „im taniej, tym więcej”?

– Naprawdę nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. – Jaz stała osłupiała i czuła się jak winowajca zapędzony w kozi róg.

– Pogadaj o tym z Johnem. W końcu to twój wuj i były właściciel. Tak bardzo mu zależało na tym, żeby sklep trafił w dobre ręce, i co?

– Nie mogę, ponieważ wuj ostatnio nie czuje się zbyt dobrze. Bardzo by się zmartwił…

Jaz nie kontynuowała tej rozmowy z koleżanką, bo cóż jej mogła jeszcze powiedzieć? Że angina pectoris postępuje i stan zdrowia wuja z dnia na dzień się pogarsza? Lekarz zalecił mu, by opuścił swój stary dom i przeniósł się w miejsce, które byłoby lepiej przystosowane dla człowieka w jego wieku. Doktor miał na myśli przede wszystkim strome wiktoriańskie schody. Wprawdzie ten stary dom nie należał już do wuja, gdyż wraz z domem towarowym został objęty umową sprzedaży, niemniej jednak, jako że wuj spędził w nim niemal całe swoje życie, w umowie było zastrzeżenie, że może pozostać w nim aż do śmierci. Wszyscy jednak uważali, że rozsądnie byłoby z jego strony, gdyby zechciał zmienić miejsce zamieszkania, zwłaszcza że ma sporą posiadłość w niewielkiej odległości od farmy rodziców Jaz. W końcu postanowił się do niej przenieść zgodnie z zaleceniem lekarskim. I chyba dlatego któregoś dnia zaprosił Jaz do siebie i zaproponował jej, by chwilowo zamieszkała w jego starej rodzinnej siedzibie. Bardzo się z tego ucieszyła, jako że niedawno sprzedała swoje mieszkanie i nie zdążyła jeszcze zakupić innego.

– Myślisz, wuju, że nowi właściciele nie będą mieli nic przeciwko temu, bym się tam wprowadziła? – zapytała Jaz trochę niepewnie.

– A niby dlaczego mieliby mieć coś przeciwko temu? No, wprawdzie nie jest to już mój dom, ale wciąż jeszcze mam do niego prawo. W końcu jeszcze żyję, a zatem wciąż należy do mnie. Mają go przejąć dopiero po mojej śmierci. Tak jest w umowie. Wierz mi, Jaz, będę czuł się o niebo lepiej, jeśli zamieszka w nim ktoś, kogo dobrze znam i komu mogę ufać. Jesteś wymarzoną kandydatką.

Nie mogłaby znaleźć lepszej lokalizacji, jeżeli chodzi o odległość do pracy. Kiedyś oszalałaby ze szczęścia, ale teraz czuła się jakoś dziwnie niezręcznie. Firma nie była już dla niej tak ważna jak kiedyś, za czasów wuja Johna. Lecz jak mu miała o tym powiedzieć? Nie dojrzała wprawdzie jeszcze do odejścia z firmy, jak zrobili to inni, ale zaczynała całkiem poważanie o tym myśleć. Jak można współpracować z kimś takim jak Jerry? Może i odejdzie, ale na pewno nie przed świętami Bożego Narodzenia. Za dużo czasu poświęciła już na projekty i za dużo włożyła w nie serca. Po powrocie z Nowego Orleanu przyrzekła sobie, że będzie to najlepsza wystawa, jaką kiedykolwiek zrobiła. Stanowiła dla niej swoiste wyzwanie, a zarazem miała być potwierdzeniem jej zdolności i umiejętności. Niech się przekonają nowi właściciele domu towarowego, że jest w tym naprawdę dobra. Czasem bowiem miała wrażenie, że ci nowi właściciele nie do końca są o tym przekonani. A potem zakomunikuje im, że odchodzi. Tak, taki plan wydał jej się najlepszy.

Długo zastanawiała się nad tym, jaki motyw przewodni wybierze na ten rok. Bajki i fantastyka były ciekawe, ale zbyt oklepane. Zresztą i ona zastosowała już kiedyś te motywy. Elementy modernistyczne też wcześniej już wykorzystała. Wiedziała, że tak naprawdę najważniejszy jest dobry pomysł, potem wszystko idzie gładko. I wreszcie po długich rozmyślaniach olśniło ją. Znalazła temat, o jakim marzyła: niebanalny, dający niemal nieograniczone możliwości, a do tego ściśle powiązany z rzeczywistością. Będzie to świat współczesnej kobiety, pokaże jej życie i pracę twórczą, na przekór wszystkiemu, co powiedział Caid. Kobieta według jej projektu będzie kochającą matką i żoną, a także równocześnie będzie doskonałym pracownikiem i przede wszystkim niezależnym człowiekiem. Każde z okien wystawowych będzie ilustrować inną rolę kobiety we współczesnym świecie i każde z nich będzie oferować prezenty, które są jednocześnie nieodzownymi rekwizytami w jej życiu, i których w żadnym wypadku nie powinna sobie odmawiać. Uwieńczeniem wszystkich kolejnych ról będzie scena z życia rodzinnego, bo przecież święta Bożego Narodzenia mają taki właśnie charakter. Powodują, że ludzie podążają do siebie z najdalszych zakątków świata po to, by zgromadzić się przy wspólnym wigilijnym stole.

Dla Jaz najgorętszy okres pracy nie przypadał bynajmniej na dni tuż przed świętami. Wtedy już wszystko było gotowe, wszelkie prace miała za sobą, a ludzie od kilku dni cieszyli oczy owocami jej nieprzespanych nocy. Za to tygodnie, a nawet miesiące poprzedzające święta były czasem wytężonej pracy, wykluwania się pomysłów i wprowadzania ich w życie. Zresztą ten etap prac kochała najbardziej, gdyż ciągle udowadniała, że potrafi i w ten sposób budowała wiarę we własne umiejętności. Zawsze wiele razy zmieniała koncepcję i nanosiła mnóstwo poprawek, lecz tym razem przeszła samą siebie. Tyle nie nakreśliła się jeszcze nigdy w życiu! Widocznie bardzo zależało jej, by udowodnić sobie i całemu światu, że jest dobra, i że podjęła słuszną życiową decyzję. Udowodni, że w swojej ukochanej pracy, w realizacji swoich pomysłów odnajdzie to coś, co zastąpi jej wszystko inne, co być może bezpowrotnie straciła…

Jaz otrząsnęła się z rozmyślań. I po co ta cała ideologia? – skarciła się w myślach. Po prostu chciała dobrze wykonać swoją pracę i osiągnąć kolejny sukces, i tyle.

Teraz, kiedy już prawie wszystkie projekty były gotowe, pozostało jej jedynie dopracować szczegóły. Ale to wcale nie było takie proste, bowiem u Jaz wszystko musiało się zgadzać co do joty, zanim uzna projekt za skończony i postawi ostatnią kropkę. Rozmyślała teraz intensywnie nad znalezieniem rzeczywistej kobiety, która w życiu realizowałaby założenia jej projektu, a więc takiej, która z powodzeniem potrafiła pogodzić te wszystkie społeczne role. Kochała i była kochana, a do tego była ceniona w miejscu pracy i niezależna finansowo. Potrzebowała kobiety, która potrafiła jednocześnie zrealizować się zawodowo, rozwijać swoje pasje, ale była również kochającą matką i żoną, a więc kobiety, jaką sama chciałaby być.

Jeszcze niedawno wierzyła, że jest bliska tego celu, ale wtedy właśnie Caid brutalnie zniszczył te jej piękne marzenia…

Kto mógłby być tu dobrym przykładem? Szukała w pamięci, aż wreszcie znalazła. Jamie! Jej kuzynka, atrakcyjna trzydziestolatka, która prowadziła własną firmę i mieszkała w bajkowej posiadłości na wsi z trójką wspaniałych dzieci i ubóstwiającym ją mężem.

Ostatnio Jaz miała nawet ochotę opowiedzieć jej o Caidzie, ale jaki miałoby to sens? Dużo rozsądniej było uczynić z niej bohaterkę swoich wystaw, obrać ją na wzór, niż zanudzać własnymi problemami. Zadzwoniła więc do Jamie i wprosiła się na kilka dni. Doszła bowiem do wniosku, że powinna spędzić z nią trochę czasu, żeby zrozumieć, w jaki sposób udaje jej się pogodzić ze sobą tak wiele pozornie sprzecznych ról.

Jaz miała nadzieję, że już niedługo, kiedy środowiska opiniotwórcze coraz głośniej będą mówić o jej talencie, a znakomite firmy handlowe zaczną o nią walczyć, z pewnością odczuje, że jej decyzja była absolutnie słuszna.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Słońce w Anglii? I to jesienią? Caid z niedowierzaniem patrzył przez okno samolotu. To rozświetlone niebo zupełnie nie pasowało do jego chmurnych myśli i do zmęczenia, które dawało mu się we znaki po nieprzespanej nocy. To cena, jaką przyszło mu zapłacić za dobre serce. Wczoraj na lotnisku oddał swój bilet w pierwszej klasie ledwo żywej matce z malutkim dzieckiem na ręku. Przymałe fotele i ogólna ciasnota dały mu się nieźle we znaki. Czuł się tak, jakby go ktoś przepuścił przez maglownicę. Ale jego kiepska forma nie wynikała wyłącznie z trudów podróży. Właściwa przyczyna jego złego samopoczucia tkwiła zupełnie gdzie indziej i dobrze o tym wiedział.

Gdy wsiadał do wypożyczonego samochodu, by udać się w kierunku Cheltenham, starał się nie myśleć o ostatnim spotkaniu z Jaz ani o tym, jak cudownie było się z nią kochać, patrzeć na nią, kołysać ją w ramionach.

Na miejsce dotarł w porze obiadowej. Najpierw rozejrzał się trochę po sklepie, przyglądając się kolejno wszystkim pracownikom z poszczególnych działów sprzedaży. Przez dobrą godzinę nikt nie odkrył jego obecności i dopiero gdy zdecydował się na kupno urzekającego antycznego wachlarza dla jednej ze swoich wiekowych ciotek, został rozpoznany. Zapłacił kartą kredytową, na której widniało jego nazwisko. Trudno więc było tego nie zauważyć. Szefowa działu natychmiast wysłała dyskretnie jednego z pracowników do Jerry’ego, żeby poinformować go o przybyciu zagranicznego gościa.

Jaz zatrzymała się w połowie starych gotyckich schodów, prowadzących na parter. Znajdował się tam jej ulubiony dział mody firmowany przez wielkich kreatorów. Chyba już od samego początku był najbliższy jej sercu. Matka Caida także się nim zachwyciła i zapragnęła przenieść ten pomysł do swoich sklepów w Stanach. Konfekcja wyeksponowana była na tle antycznych mebli, a kosmetyki zaprezentowano w czymś w rodzaju buduaru. Spory fragment powierzchni do złudzenia przypominał olbrzymi pokój jadalny, z pięknym starym stołem, na którym prezentowane były najcudowniejsze, porcelanowe zastawy stołowe i wykwintne sztućce. A wszystko w urzekających odcieniach czerwieni. Tak, ten dom towarowy coś w sobie miał. Był niewątpliwie najbardziej luksusowym, a zarazem oryginalnym sklepem w całym Cheltenham. Aż nie do wiary, że Jerry swoimi głupimi decyzjami mógł zniszczyć ten jego niezwykły urok i unikalność.

Wiedziona jakimś nagłym impulsem, rozejrzała się dokoła i w ułamku sekundy zamarła w bezruchu. Dostrzegła bowiem dobrze znanego sobie młodego mężczyznę, który jakby nigdy nic spacerował pomiędzy regałami i wieszakami. To niemożliwe! Caid tutaj? Skąd się tu wziął? Przez chwilę miała wrażenie, że się pomyliła, ale nie, to był on, z całą pewnością on. Przyjechał, żeby ją przeprosić? Czyżby zrozumiał swój błąd? Czyżby faktycznie dotarło do niego, jak bardzo się mylił? Ogarnęły ją sprzeczne uczucia: z jednej strony bezgraniczna radość, a z drugiej paraliżujące przerażenie. Biegiem ruszyła schodami w dół, by jak najszybciej znaleźć się obok mężczyzny, którego przecież tak bardzo kochała.

– Caid?! – zawołała, a jej oczy wypełniły się łzami.

Odwrócił się i patrzył teraz w jej stronę, ale nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy. Serce waliło w jej piersiach z taką siłą, że miała wrażenie, że za chwilę rozerwie się na strzępy.

– Caid? – wyszeptała raz jeszcze, kiedy stała już obok niego, na wyciągnięcie ręki. Koniuszkiem palców dotknęła rękawa jego marynarki i wiedziała, co za chwilę nastąpi, wiedziała, że za moment znajdzie się w jego ramionach, poczuje jego gorące usta… – Cześć, Caid, dlaczego nie przyszedłeś od razu do mojego biura? – spytała niepewnie.

Caid rzucił jej tylko krótkie spojrzenie i przeszedł obok niej, jakby się w ogóle nie znali, jakby była powietrzem i skierował się w stronę Jerry’ego. Dopiero teraz go dostrzegła. Czekał nieopodal z wyciągniętą ręką. Wystarczyło jej, że usłyszała ich radosne powitanie. Jerry z przyklejonym do twarzy uśmiechem zapewniał, że go oczekiwał, że cieszy się niezmiernie i tak dalej. A zatem wiedział, że Caid dzisiaj przyjedzie, był o wszystkim poinformowany… A to oznaczało dla niej tylko jedno: Caid nie przyjechał tu po to, żeby spotkać się z nią, jak naiwnie sobie pomyślała.

– Jaz, co ty tutaj robisz? Nie powinnaś przypadkiem siedzieć przy swoim biurku?

Po krótkiej chwili zorientowała się, że ta uwaga skierowana była do niej. Ogarnęła ją złość i poczuła, że się czerwieni.

Caid przyglądał się jej przez chwilę, ale nie było w jego spojrzeniu nawet odrobiny miłości czy tęsknoty. Zakręciło jej się w głowie.

– Nawet nie masz pojęcia, co ja tutaj mam z tymi ludźmi – powiedział Jerry. – Kompletnie nie potrafią pracować, żadnej dyscypliny. Nie chciałbym krytykować posunięć twojej matki, ale widzę, że Donny miał wiele racji, nie chcąc pakować się w ten interes. Cała administracja kuleje, nie mówiąc już o marnowaniu czasu i pieniędzy. Są okropnie rozrzutni… – Ponownie spojrzał w kierunku Jaz. – Naprawdę nie rozumiem, na co jeszcze czekasz. Czy nie miałaś przypadkiem zająć się opracowaniem swojego budżetu? A może już jest gotowy? W takim razie przynieś go do mojego biura. Chyba że właśnie przyszłaś tu, aby mi powiedzieć, że nie wiesz, jak się do tego zabrać…

Jaz czuła, że jej twarz płonie. Sama nie wiedziała, które z targających nią w tej chwili uczuć było najbardziej dotkliwe: wściekłość, ból czy zażenowanie?

– Jeśli mnie pamięć nie myli, mam czas do jutrzejszego popołudnia – wypaliła w końcu.

– Widzisz, Caid, i tak tu wszystko wygląda – powiedział, całkowicie ignorując obecność Jaz. – W Stanach dawno miałbym już wszystkie opracowania na biurku, a tu każdy ma czas. Mówię ci, jeżeli coś z tego ma być i mam wycisnąć z tego biznesu jakieś rozsądne dochody, potrzebne są zmiany i to znaczne zmiany.

Jaz spojrzała na Caida, miała wrażenie, jakby postąpił kilka kroków w jej stronę. Jeszcze niedawno z całą pewnością wziąłby ją w obronę, nie pozwoliłby traktować jej w ten sposób. Ale dziś patrzył tylko na nią chłodnym, lekceważącym wzrokiem. Jakie to było okropne i jak bardzo bolesne.

– Przede wszystkim trzeba zacząć od czystki wśród personelu – kontynuował Jerry. – Przecież ich tu jest o połowę za dużo! – dodał z oburzeniem. – No nic, witaj na pokładzie. Cieszę się, że wreszcie mam jakieś wsparcie. Ci ludzie zdają się w ogóle nie wiedzieć, po co zostali tu zatrudnieni. Najlepiej chodźmy do biura, tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać.

– Za chwilę – odrzekł Caid – za chwilę do ciebie przyjdę.

Odczekał, aż Jerry zniknie z horyzontu i odwrócił się do Jaz.

Ale jej przeszła już ochota na jakiekolwiek powitanie. Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.

– Hej, chwileczkę! – zawołał za nią i chwycił ją za rękę.

– Czego jeszcze chcesz? – zapytała oschle. Jej oczy przepełnione były rozgoryczeniem i gniewem. Dumnie podniosła głowę i rzuciła mu ostre spojrzenie.

– Czy on cały czas zachowuje się w ten sposób?