Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Przeglądarka. Felietony poufałe

Przeglądarka. Felietony poufałe

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8132-014-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Przeglądarka. Felietony poufałe

Precyzyjnie  – jak laserem. Czule – z głębi serca. Z realu i z przestrzeni wirtualnej. Zawsze – w punkt.

Jak na poetkę i pisarkę przystało, Anna Janko patrzy na świat oczami szeroko otwartymi na doznania, na chwile i spina je słowami w obserwacje.

Annę inspiruje wszystko, a zwłaszcza to, w czym nie zawsze uczestniczy sama, a jedynie zauważa – zwłaszcza w Internecie, bo to z powodu częstego używania przez nas tego narzędzia książka i cykl felietonów w magazynie „Zwierciadło” zaczerpnęły tytuł.

Buszowanie w Internecie może dostarczyć wiedzy, rozrywki – a dla Ani jest źródłem nieustającej inspiracji. Czasem czuje się jak Calineczka wśród mięśniaków i próbuje rozszyfrować w jaki sposób kodują oni swoje plany treningowe, czasem szuka możliwości spowiedzi online, a czasem zgłębia tajniki stron oferujących styl życia bez jedzenia.

Często sama testuje skuteczność niektórych ofert, często wrodzony sceptycyzm staje się barierą, by tego nie robić. Jedno jest pewne – strona wyszukiwarki internetowej jest ustawiona na jej komputerze jako strona startowa.

Anna Janko - poetka, pisarka, felietonistka. Autorka m.in. kilku tomików wierszy, bestsellerowej powieści Dziewczyna z zapałkami oraz książki Mała zagłada. Laureatka wielu nagród i wyróżnień, m.in. Nagrody Literackiej im. Władysława Reymonta. Dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike (2001, 2013). Za Małą zagładę otrzymała wiele nagród (m.in. Nagrodę miesięcznika „Nowe Książki”, „Warszawską Premierę Literacką”, „Nagrodę Literacką miasta st. Warszawy”, Nagrodę Literacką „Gryfia”. Jako jedna z dwóch polskich książek, Mała zagłada znalazła się w finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2016.

Polecane książki

Sabina sprząta firmament niebieski, a mówiąc prościej, mieszkania gwiazd. Wcześniej jej życie było bardzo barwne. Córka znanego jubilera i niezła sportsmenka, wychowywała się, jak na peerelowskie czasy w luksusie. Kiedy zaczął się czas przemian, Sabina otwiera ze wspólnikiem kawiarnię, wchodzi w s...
Od kilku lat trwa porządkowanie danych związanych z bilansowaniem ilości substancji uwalnianych w wyniku działalności gospodarczej do środowiska. Wiele mówiło się o tym, że opłata za wprowadzanie gazów będzie ustalana na podstawie wielkości rocznej rzeczywistej emisji, określonej w raporcie przedkła...
Zadaniem niniejszego poradnika jest pomoc w przebrnięciu przez tryby „Factory Driver” oraz „Evolution”. Znajdziecie tu wszystko, czego nowy kierowca w świecie Need for Speed: Porsche Unleashed potrzebuje. Need for Speed: Porsche 2000 - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacj...
Książka powstała z kompilacji „szkalunków”, żartów powstających w niedużej grupie osób. Z czasem krótkie wcześniej dowcipy rozrosły się tworząc przerysowaną, alternatywną rzeczywistość, pisaną tak grubą kreską, jak ta Mazowieckiego. Z tych początkowo drobnych anegdot wykluł się świat rozbudowany, aż...
Kwestia połączeń i fuzji przedsiębiorstw bankowych dążących do poprawy konkurencyjności należała do najważniejszych problemów bankowości polskiej w latach 1990. i z pewnością nadal stanowić będzie integralny element przemian strukturalnych sektora bankowego w Polsce. Ranga tego zjawiska wynikała z w...
Epickie zmagania polskich Wojsk Specjalnych w nowym wymiarze.   Wojna skończona. Obcy z innego świata wycofali się. Zmasakrowana ludzkość może odetchnąć z ulgą. Ale nie może świętować zwycięstwa – zagrożona powrotem wroga, głodem i chaosem na swojej planecie.   Na terenie Polski ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Janko

Redakcja: ALEKSANDRA WOŁOSZCZUK Korekta: MAŁGORZATA SUCHARSKA, DOROTA ROŻEKProjekt okładki i makiety, skład i łamanie: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN® – www.panczakiewicz.pl Zdjęcie na okładce: RAFAŁ MASŁOWZdjęcia w książce: Włodzimierz Wasyluk/EAST NEWS Redaktor prowadzący: DOROTA ROŻEKRedaktor serii: MAGDALENA CHORĘBAŁADyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKI© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2017
Text © copyright by Anna Janko 2017Wydanie IWszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.ISBN 978-83-8132-014-6Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Postępu 14, 02-676 Warszawa
tel. (22) 312 37 12
Dział handlowy:handlowy@grupazwierciadlo.plKonwersja:eLitera s.c.

CALINECZKA W KRAINIE MIĘŚNIAKÓW

Lubię patrzeć na silnych ludzi, ubranych w grube mięśnie maskujące prawdziwą nagość, jak chodzą po scenie świata w poczuciu nieustającej dominacji, w aurze permanentnego zwycięstwa.

Kategoria: dziecko, typ: podwórkowy. Kimś takim byłam do 13. roku życia. Nie znosiłam siedzieć w domu, wystarczyło drzwi otworzyć, bym się przesmyknęła pomiędzy nogami listonosza i poleciała na pole ganiać z chłopakami, na klopsztangę się przewijać (czyli poszaleć na trzepaku) albo na huśtawki, aby z nich w locie zeskakiwać w bury piach podwórka. Wieczorem nie można się było mnie dowołać. Gdy w końcu wracałam, a tylko strach przed pasem mnie do tego nakłaniał, warkocze miałam potargane, czoło zakurzone, zroszone potem, a policzki piekły mnie i płonęły żywą krwią. Czułam, że moje ciało ma duszę i to wcale nie tę, o której się mówi na lekcjach religii. Ciało ma swoją osobną dziką duszę, która ożywa tylko wtedy, gdy jest się w ruchu, gdy biega się i skacze, gdy się walczy i wygrywa. I gdy ta dusza budzi się w mięśniach, w stawach, w płucach, we krwi pędzącej przez serce, wtedy się dopiero czuje, jak cudownie przyjemne jest samo istnienie i jak ono świeci w nas kosmicznym światłem.

Mogę spędzić parę godzin przy biurku, ale potem mnie roznosi. Zrywam się od „siedzącej pracy”, aby chociaż bieg do kuchni odbyć po… kolejną kanapkę. Nie chcąc dłużej kultury fizycznej uprawiać tak chaotycznie i kalorycznie, postanowiłam nabyć rowerek stacjonarny. W tym celu weszłam do internetu. Rowery stacjonarne do klubów fitness, siłowni i do domu, mechaniczne i magnetyczne, za 199 zł, za 999, za 2999… Koła zamachowe trzy, pięć, siedem kg, komputerki na kierownicy, sensory, skanery, bajery… Parę godzin studiowania, parę telefonów, dwie wizyty w sklepie realnym, by pomacać i spróbować. I wiem już prawie wszystko. Teraz jeszcze wędrówka po forach sportowych, by posłuchać, co wiedzą inni. Ale gdy weszłam na te fora, to się zorientowałam, że zwykły rower to mały pikuś, na świecie są orbitreki, ławki, bieżnie, trenażery, atlasy, wielkie maszyny, w które się wprzęga ciało, a ono pokonując własny opór, zaczyna produkować energię, tę samą znaną mi w mniejszej skali z dzieciństwa. Byt sam w sobie nasila się i rozrasta, bo ciało w ruchu pracuje jak prądnica. Uczeni biochemicy i neurofizjolodzy mówią o endorfinach, substancjach wytwarzanych przez nasz organizm podczas systematycznego treningu, które dają owo uczucie przyjemności i uzależniają jak narkotyk. Całkiem niedawno odkryto, że ćwiczenia fizyczne powodują nawet wzrost liczby neuronów w mózgu!

Przeglądając kulturystyczne portale, czułam się jak Calineczka w Krainie Mięśniaków, nieco przestraszona, ale podekscytowana. Wszędzie zdjęcia siłaczy wyglądających jak Herkulesi, na forach ciężkie nicki typu Ładowacz, Aggressor, Paco-Paco, Stronger, Móskół, atmosfera gęsta od testosteronu. Autorzy postów prezentują swe napięte i posplatane jak chałka torsy i plecy, drukują „wypiski”, czyli dzienne plany treningów, z wyszczególnieniem wyciskanych kilogramów, diet, supli (suplementów), no i podają – co najważniejsze – przyrosty objętości bicepsów i tricepsów. Ile się bierze na klatę, to informacja, która pojawia się najczęściej. Masa, rzeźba, klata, pompa, wycinka – to ważne hasła w kulturystycznym słowniku. Oto przykładowy fragment „wypiski”: „pon. klatka tric, wt. barki bic, czw. plecy tric, sob. klatka lekko, plecy na maxa”. Prawie szyfr! Dalej lecą dieta i suple: jajka, kura, kasza, oliwa, twaróg, orzechy, kreatyna, białko. Jajek można i dziesięć sztuk, cztery całe, reszta bez żółtek. Tu wszystko jasne. To się nazywa „trzymać michę”! „Jedz żelki, będziesz wielki” – takim hasłem jakiś żartowniś podpisuje swoje wpisy. I zdjęcia: klatka luz, plecy luz, biceps, klatka przód (zza klatki wystają plecy, już nie „luz”, przeciwnie, jak pancerz żółwia), łokcie na zewnątrz, dłonie zwieszone z przodu jak u Gąski Balbinki, taka poza, która uwydatniać ma wspaniałość pleców… Czas trwania treningu ok. półtorej godziny. O jejku, a ja na mój rowerek wsiadam na pięć, dziesięć minut. Pociesza mnie to, co pisze Móskół, że ostatnie wyciskanie na siedząco skończył szybko, na 60 razach – „nie szedłem wyżej, bo zrobiłem *****ski przeprost i mnie łokieć n******ala”.

A co znaczy to wyznanie: „Na treningu mocy nie było, bo tylko cztery kapsy poleciały. Chyba będę walił 12”. Co za kapsy? Nitro? Jakiś środek pobudzający? Ponoć strongmani przed zawodami to sobie i krew przetaczają albo preparaty erytrocytowe zażywają. Erytrocyty transportują tlen, im więcej tlenu, tym większa wytrzymałość mięśni. Kokaina, kodeina, nawet pospolita kofeina silnie działają na pobudzenie i wydolność. Dla pływaków dobra jest efedryna, ta sama co w preparatach na katar, ułatwia oddychanie. To się nazywa „walić farmaka”. Zaglądam do historii dopingu: już gladiatorzy podnosili swą moc, zjadając lwie serca, pijąc krew i wino (słynny Milon z Krotonu dziesięć litrów dziennie!). Egipcjanie popijali wywar z oślich kopyt. Wyciągi z halucynogennych grzybów i liści (np. koki, guarany) znane były nie tylko w kręgach kapłańskich. Podobno znakomicie działało ziarno sezamowe.

Najsilniejszą kobietą świata była przez parę lat (2003–06) Polka Aneta Florczyk. W internecie chodzą filmiki pokazujące, jak zwija patelnię w rulon albo jak ćwiczy „spacer farmera”, czyli biegnie z dwiema potężnymi sztangami w dłoniach. Ja najbardziej lubię obrazek, na którym rzuca mężczyzn na matę. Chwyta faceta, zarzuca go sobie na barki, po czym prostuje ramiona i zwala go na ziemię. I tak ze 20 razy, a oni ustawiają się do niej w kolejce. Nie wiem, czemu ciągle włączam ten filmik. Aneta jest kobieca, ma ładną twarz i uśmiech pełen uroku. Lubi się ją od pierwszego wejrzenia. To nasza współczesna Cymbarka (słynna z urody XIV-wieczna księżniczka, która gołą ręką rozgniatała orzechy, a gwoździe wbijała pięścią).

Lubię patrzeć na silnych ludzi, ubranych w grube mięśnie maskujące prawdziwą nagość, jak chodzą po scenie świata w poczuciu nieustającej dominacji, w aurze permanentnego zwycięstwa. Ich ciała mają tę pamiętaną z dzieciństwa dziką, pierwotną duszę, nawet jeśli w domu na kanapie czytają Heideggera. Dają mi oni złudzenie, że w tym pustym i zimnym kosmosie kruchość i niepewność ludzkiej kondycji jest do pokonania, a przynajmniej do ukrycia.

DZIKIE CIAŁO, PIĘKNY UMYSŁ

Mowa jest prostym, ale przestarzałym sposobem komunikowania się.

Komputer niech będzie pochwalony… Bo to właśnie komputer okazał się wehikułem, za pomocą którego Michał wylądował wśród swoich. Był zamknięty we własnej głowie, przebywał tam jak na innej planecie, samotnie jak Mały Książę i, jak ów bohater Saint-Exupéry’ego, z nikim nie mógł podzielić się swoim zachwytem nad pięknem zachodzącego słońca. Bo Michał nie mówi, jest autystykiem, który dopiero dzięki pisaniu na komputerze mógł dać znać światu, że nie jest „opóźniony w rozwoju” czy „upośledzony umysłowo”, lecz jedynie zamknięty w sobie tak bardzo, że nieraz sam ze sobą nie może wytrzymać. Odkąd do szkół dla autystycznych uczniów wprowadzono komputery, rozpoczęła się nowa era w edukacji autystyków. Od kilku lat codziennie ojciec Michała siada ze swoim synem do klawiatury i rozmawiają na ekranie, poznając się nawzajem.

Jak powszechnie wiadomo, każdy człowiek to inny świat, jednak w przypadku nastoletniego Michała inność ta jest szczególna, nadzwyczajna, nieziemska. Dzięki komputerom, umożliwiającym autystykom porozumiewanie się z innymi, powoli zmienia się społeczne i medyczne postrzeganie autyzmu. Zaczyna się go traktować nie jako chorobę psychiczną, lecz neurologiczną inność, jako pozaprzeciętny stan umysłu, spowodowany odmiennym „okablowaniem” mózgu. Bo, jak wykazały badania, w pewnych rejonach mózgu osób z autyzmem sieć neuronów jest szczególnie gęsta, w innych zaś może być ich znacznie mniej niż u przeciętnego człowieka. Efektem jest nadwrażliwość tak potężna, że nie działają żadne mózgowe filtry chroniące zmysły autystyków, powodując niekonwencjonalne zachowania, dające im jakie takie ukojenie, niestety oczywiście, przy braku akceptacji otoczenia.

Moje myślenie o autyzmie zmieniło się diametralnie nie tak dawno, kiedy to poszłam do gastrologa po skierowanie na badania kontrolne… Mówię mu, że nie mogę jeść, źle się czuję, jestem okropnie zmęczona, bo przez ostatnie dwa lata pisałam książkę o wojnie. A on na to, że też opublikował książkę. Wyraziłam uznanie i dodałam grzecznie, że to pewnie jakaś książka o tkankach chorobowo zmienionych, no, w każdym razie medyczna, naukowa, a doktor odpowiada, że nic z tych rzeczy. Okazało się, że wraz ze swoim kilkunastoletnim synem napisali książkę o autyzmie. I tak się dowiedziałam, że doktor, do którego chodzę od lat, ma autystycznego syna, który dzięki komputerowi znalazł drogę porozumiewania się ze swoimi rodzicami. Natychmiast przypomniałam sobie, że ostatniej jesieni poznałam Jolę, która także ma autystyczne dziecko, z którym rozmawia za pomocą klawiatury. Gdy tylko wróciłam z przychodni do domu, siadłam do laptopa i zamówiłam w internetowej księgarni „Trzy pustynie” autorstwa Michała i Andrzeja Rutkowskich. Przyciągający tytuł. A środek – fascynujący! Nie mogłam się oderwać od lektury, czytałam w tramwaju i w pociągu, robiąc szybkie notatki w smartfonie. Zapisywałam skrótowo:

„»Trzy pustynie« to w zasadzie książka filozoficzna, takie jakby dialogi platońskie. Ten autystyczny Michał postrzega »rzeczy pierwsze« jak poeta. Odczuwa znacznie więcej niż zwykli ludzie i na innych poziomach percepcji odbiera rzeczywistość. Jak np. Rimbaud (synergia zmysłowa, kojarzy np. barwy z odczuciem dotykowym i zapachem; sprawdzić, jak to dokładnie było z tym Rimbaudem). Czyta książki jednym rzutem oka, kartkując strony. Podaje dokładną liczbę kwiatów czy liści na gałęzi drzewa. Słyszy w szerszym paśmie, idzie ulicą, a docierają do niego rozmowy ludzi w tramwaju, słyszy także własne serce, szum krwi, pracę zastawek i skurcze włókien mięśniowych. O Boże, jak można to wytrzymać??? Dlatego nieraz krzyczy albo ma ataki autoagresji, bo się czuje jak wstrząśnięta butelka coca-coli, taki zamęt w głowie. Ma wszystko naraz i ze wszystkich stron, jego mózg nie selekcjonuje bodźców. Nic dziwnego, że od małego »odwrażliwia się« autystyków, takie specjalne ćwiczenia są, żeby się oni nauczyli wytrzymywać, nie robiąc sobie krzywdy, nie krzycząc tak strasznie. Michał w rozmowach z ojcem wciąż powtarza: »my« i »wy«, tak jakby był z innego kraju, no i przecież jest! Jest jakby z równoległego wszechświata, gdzie panują całkiem inne warunki bytowe. Gdzie tamtejsi ludzie nie mówią, bo »mowa jest prostym, ale przestarzałym i powierzchownym sposobem komunikowania się« – to są słowa Michała. Wystukał je na klawiaturze. A może Michał jest jednak bardziej »stąd« niż ja? Przecież ja używam Ziemi jak rzeczy, a on ją traktuje jak cud, wciąż podziwia, współodczuwa, telepatycznie odbiera sygnały od innych istot, jest jak anioł, czasem krzyczący anioł, a ja jak użytkownik, który patrzy, jak skorzystać… Odmienny styl poznawczy; zapamiętać, że autyzm to odmienny styl poznawczy”.

Po powrocie z podróży zaczęłam szperanie w internecie, bo przecież musi być więcej takich piszących na komputerze autystyków. I znalazłam sporo materiałów. Jest nawet autystyczny blog i powieść autystycznej autorki po angielsku. Na stronie domrainmana.pl trafiłam na informacje o Carly Fleischmann, nastolatce, która pisze o swoim autyzmie tak:

„Bycie osobą autystyczną jest bardzo trudne, bo nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć. Ludzie patrzą na mnie i zakładają, że nic nie rozumiem, dlatego że nie umiem mówić albo zachowuję się w inny od nich sposób. Myślę, że ludzie obawiają się tego, co jest inne lub na takie wygląda. […] Gdybym mogła uświadomić im tylko jedną rzecz, to chciałabym, aby wiedzieli, że nie chcę być taką, jaka jestem. Nic na to jednak nie mogę poradzić, więc, proszę, nie denerwujcie się na mnie. Okażcie zrozumienie”.

Czy to nie wygląda jak list zamknięty w butelce i wrzucony do morza? Morza społecznej obojętności… Albo wrogości. Oczywiście każdy autystyk jest inny, nie wszyscy są tak wybitni jak Michał, który ma fotograficzną pamięć, dar mistycznego odczuwania rzeczywistości oraz talent do autoanalizy. Poziom IQ jest zróżnicowany, wiele zależy też od pracy z dzieckiem od najwcześniejszych lat jego życia. Ale jedno jest zasadnicze – to nieprawda, że autystyczne dziecko nie potrzebuje innych. Bo taka pokutuje powszechna opinia, że dziecko z autyzmem nie szuka kontaktu, bo nikogo nie potrzebuje, nie nawiązuje nawet kontaktu wzrokowego. No i teraz już wiem, że to tylko pozór wynikający z ogromnej nadwrażliwości.

Paweł, syn Joli, wciąż pisze podczas sesji ze swoją mamą o miłości do niej. Mama pyta go na ekranie: „Paweł, czy czujesz się dobrze?”. A Paweł odpowiada z błędami, bo robi literówki (Michał zresztą także, obaj piszą ze wspomaganiem ręki): „Boli mnie ząb boli mocno po prawej stronie kocham mame bardzo czxasem mocno i zawsze bede kochal moja mame”. Mama pyta go o różne rzeczy: Co chce dostać pod choinkę? Kiedy Polska odzyskała niepodległość? Albo za co Skłodowska-Curie dostała Nobla? On wszystko to wie, a ponadto zapewnia ją o swojej miłości. Pisze: „Czuje sie dobrze tylko tesknie za tata i wojtkiem bo nie wiem gdzie sa co robia bo nie wiem czy tata mnie kocha i nie zapomnial o mnie bo ja go kocham i wojtka tez kocham i mame tez kocham”… Zarówno Michał, jak i Paweł oraz Carly mają stwierdzony głęboki autyzm, nie mówią, mają swoje rytuały, zachowania stereotypowe, autoagresywne, czasami krzyczą, bo w ich świecie jest zbyt wiele bodźców, których nie są w stanie spokojnie wytrzymać. Na YouTubie można obejrzeć filmy z Carly, gdzie pokazano, jak wygląda zwykła rzeczywistość w oczach (i uszach) autystyków. Czasami „napięcie elektryczne” prawie rozsadza ich niezwykłe mózgi.

Okazuje się, że w opornych ciałach, które tak trudno okiełznać, mieszkają niezwykle wrażliwe dusze i piękne umysły, o zdolnościach, o których zwykły zjadacz chleba może sobie tylko poczytać… w literaturze science fiction.

TNĘ SWÓJ PROBLEM…

Sznyty nie bolą, endorfina się wydziela, znieczula nawet do godziny…

„Siedziała na podłodze i zadawała sobie ból. Kiedy przestała, patrzyła na świeże rany, na rany, które były już jej codziennością. Gdy krew napływała, jej smutek odpływał… Siedziała tak jeszcze przez parę minut, po czym wstała, schowała żyletkę na miejsce, położyła misia na łóżku i jakby nigdy nic usiadła z czerwoną i piekącą ręką przed komputerem”. To fragment opowieści, którą znalazłam w sieci, spisanej przez nastolatkę. W internecie temat autoagresji i samookaleczeń powoli wychodzi na światło dzienne, powoli się wylewa, na czerwono… Zdjęcia pociętych rąk i nóg, brzuchów i piersi można sobie wygooglować. Ale nie lubią tego widoku nawet pielęgniarki na urazówkach, gdzie trafiają krwawiące młodziaki, gdy przesadzą z żyletą. Nie lubią, bo nie mogą pojąć, jak można tak się głupio ciąć, celowo sprawiać sobie ból, a służbie zdrowia – kłopot.

Ale to nie boli. A raczej – nie to boli, nie ciało, lecz dusza boli, tak bardzo boli, że aby to wytrzymać, trzeba „odwrócić uwagę”, zranić się w inne miejsce. Pociąć żyletką, nożyczkami, nożykiem do papieru, nawet skuwką, spinką, agrafką pokłuć, poszarpać! Żeby się znieczulić. Bo, jak piszą na forach ci, co to robią, sznyty nie bolą, endorfina się wydziela, znieczula nawet do godziny, a tymczasem patrzenie na płynącą krew koi wzburzone emocje, ucisza psychiczny ból aż po wymarzoną obojętność na wszystko. Ta swoista homeopatia, wypieranie bólu bólem, może być instynktowna, nieświadoma i bywa, że się staje udziałem nawet całkiem małego dziecka. Sama pamiętam, że chorując na zapalenie ucha w wieku przedszkolnym, gryzłam sobie ręce, by nowy ból przyćmiewał tamten, wydawało się – nie do wytrzymania. Nie do wytrzymania bywa dla dzieci osieroconych, opuszczonych, zaniedbanych pustka emocjonalna i dojmujące poczucie braku; obsesyjnie wyrywają sobie włosy, obgryzają paznokcie i palce, nawet uderzają głową o ścianę, by zagłuszyć psychiczny ból, którego przecież nie są w stanie sobie uświadomić. „Najczęstszą przyczyną autoagresji – czytam w tekście informacyjnym na stronie WWW poświęconej zachowaniom autoagresywnym – jest uraz spowodowany w dzieciństwie. Może nim być: bicie dziecka, poniżanie go, ignorowanie jego potrzeb, co prowadzi do zaburzeń w sferze emocjonalnej i w konsekwencji do autoagresji. Niewłaściwe postawy rodzicielskie (odrzucenie, zaniedbanie, nadopiekuńczość, nadmierne wymagania), trudna sytuacja ekonomiczna, bezrobocie, problemy alkoholowe – sprzyjają pojawieniu się tego zaburzenia. Powodem może być również brak rodziców: śmierć, rozwód, pobyt w domu dziecka, szpitalu”. Czyli – wszelki dramat, zbyt silny i długotrwały stres.

Trafiam też na tekst stricte naukowy i dowiaduję się, że do zachowań autoagresywnych zalicza się także anoreksję, tatuowanie się i kolczykowanie. No tak… Mam na koncie rozwód i z pewnością ja też nieraz przejawiałam „niewłaściwą postawę rodzicielską”, bo moje dziecko nosiło kolczyki nie tylko w uszach. Ile się naprosiłam, by tego nie robiło! Ale kto miał do czynienia z nastolatkiem wie, ile można uprosić… Wielu badaczy nie zalicza jednak piercingu i tatuowania się do działań patologicznych. Wiążą tego rodzaju „zdobnictwo” z rytuałami tożsamościowymi i inicjacyjnymi (budowanie granicy wokół rozproszonego poczucia własnego ja, szczególnie w trudnym czasie dorastania), odwołując się do podobnych szamańskich praktyk u tzw. ludów pierwotnych. Tak wolę, przecież nie chcę być winna temu, że moje dziecko ma dziury w ciele i blizny na całe życie.

Dziewczyny, które się tną i mają po 150 sznytów na rękach i nogach, chodzą potem w długich spodniach i bluzach nawet w 30-stopniowy upał, by nikt się nie domyślił. Autoagresja jest nałogiem skrywanym, tak jak ból, który ma ona ukoić. Internetowe forum, a nawet księga gości na portalu – przecież nie podaje się tu danych i adresu szkoły – staje się zaufanym miejscem, gdzie się można wyspowiadać i znaleźć podobnych sobie. Gdzie się szuka, czasem po raz pierwszy, ratunku. Tam się pisze prawdę, gołą, wstrętną: „W szale wbiłam żyletkę w nadgarstek… było mi dobrze… ale 30 minut potem ból, krew lała się ciurkiem”; „Ja jestem sobą przerażona. Ostatnio nie miałam nic pod ręką. Żadnych nożyczek. Nic. Więc wzięłam zwykłą wsuwkę do włosów. I udało mi się. Rana bolała bardziej od tej zrobionej nożyczkami”; „Ja już nie wiem, co robić; codziennie rozdrapuję rany, zrywam strupy z ciała i kaleczę się na całym ciele, brzydzę się siebie samej, brzydzę się tego, kim jestem, mam zły charakter, nie mam kontaktu z rówieśnikami, dwa razy doprowadziłam się do zapalenia węzłów chłonnych, co może skończyć się na onkologii, ale jednak to jest silniejsze ode mnie…”.

Częstość występowania samouszkodzeń oceniana jest na 4 proc. populacji ogólnej i 21 proc. populacji klinicznej, a tendencja jest wzrostowa… Znacznie częściej kaleczą się dziewczęta i kobiety niż chłopcy i mężczyźni. A Marina Abramović, sławna performerka? Ona swoje cierpienie upubliczniła, przekuła swój bolesny nałóg w sztukę. Zimne, restrykcyjne wychowanie, bez czułości, brak bliskości w domu rodzinnym spowodowały zaburzenia osobowości, a zaniżone poczucie własnej wartości skłoniło ją do tego, że zaczęła swoje ciało traktować jako pole bitwy. Jej pierwszy publiczny występ w 1973 roku to była zabawa nożami, do krwi, jej własnej krwi na białym płótnie. W następnych latach fundowała sobie w ramach występów kolejne cierpienia: dusiła się w ogniu, truła się, biczowała, przymarzała do krzyża z lodu, masochistycznie prowokowała widzów swoich spektakli do wyrządzania jej rozmaitych krzywd albo przeciwnie – do ratowania jej w ostatniej chwili. Z każdym nowym pomysłem była bliżej samobójstwa. – Niszczyłam się na wszystkie sposoby – przyznała po latach. Nawet z miłości swego życia uczyniła bolesny, wieloletni, „morderczy” spektakl dla publiczności. Tak radykalne, intensywne i tak krwawe „życiotworzenie” nie ma chyba precedensu w historii sztuki…

Patrzenie na krew powoduje u wielu ludzi mdłości. Ja, gdy się natknę na ślady krwi na schodach albo gdy ktoś woła, że się skaleczył, reaguję na granicy omdlenia, czuję, jak się pode mną nogi uginają. Trwa to chwilę, ale jest przemożne. Krew powinna być w krwiobiegu! Czym jest krew? Substancją życia. Gdy krew wypływa z ciała, śmierć pyta: „Czy już? Czy już jestem potrzebna?”. Tylko pyta… Zwykli ludzie tego właśnie pytania boją się najbardziej. Zaś ci, którzy nie mogą wytrzymać wewnętrznego napięcia, czasami paradoksalnie szukają ulgi w pobliżu śmierci. I powtarzają może taką straceńczą mantrę, którą znalazłam w necie: „Jedna żyletka, jedna żyła, jedno życie, jedna chwila…”.

PRZEZMIANKI I KĘDZIORY

Właśnie zdałam sobie sprawę, że wszystkie moje dramaty przydarzyły mi się dlatego, że jestem kobietą.

„Courteney Cox pokładała się ze śmiechu, kiedy media puściły w obieg plotkę o jej menopauzie” – czytam informację w portalu lansik.pl. – To czyste kłamstwo! – oburza się urodziwa Courteney, która najpierw „pokładała się ze śmiechu”, a potem naprawdę się zdenerwowała i określiła artykuł jako podły. Na ogół omijam plotkarskie „lansiki”, „pudelki”, „pomponiki” i „kozaczki”, bo nie interesuje mnie świat oglądany z takiej perspektywy, jednak internet to, jak wiadomo, loteria fantowa i nigdy nie wiesz, co wyciągniesz. Mnie się trafiła Cox – biała brunetka, 165 cm wzrostu, na Ziemi od ok. 50 lat, ma brata, siostrę, męża, córkę. Gra w filmach. Posądzona o menopauzę reaguje ekstremalnie…

Reaguje ekstremalnie, więc przyznaje się do winy… No bo kiedy baba krzyczy, nie panuje nad emocjami, to klimakter murowany. Gdy „zakwitała”, też miała zapewne „trudny okres” i reagowała ekstremalnie. Prawdopodobnie chłopcy z klasy łapali ją za pączkujący biust i podglądali w toalecie, czy już nosi podpaski. Kto wie, czy jakiemuś wścibskiemu Mike’owi nie wykrzyczała swego wstydu na szkolnym korytarzu. Ja to się nawet biłam z takim Jasiem, który sięgał mi do ramienia, a próbował sprawdzać stan rozkwitających pączków. Z głębi swego emocjonalnego chaosu, z zażenowania i dumy, ale i w obronie swej budzącej się kobiecości uderzyłam 13-latka. Ale to było dawno temu. Potem całe dziesięciolecia byłam spokojna. Smutna, wesoła, rozżalona, szczęśliwa, ale zasadniczo zrównoważona. Jednak niedawno…

Nie wydarzyło się nic szczególnego, tylko mój życiowy partner po raz kolejny wyrzucił do śmieci jakąś rzecz jego zdaniem w domu zbędną. A moim zdaniem niezbędną, całkiem nową i od dawna upragnioną. Znowu mi to zrobił. W jednej chwili poczułam się jak wielka brzęcząca mucha, która macha skrzydełkami. Ile razy na sekundę? Sprawdzam: kilkaset. Tzw. przezmianki jej w tym pomagają. Nie mam przezmianek, które informują mózg o każdym porywie wiatru i nie umiem szybko wyrównać lotu… Mam ochotę chwycić róg stołu, podnieść go i spuścić gwałtownie. Żeby wszystko pospadało, żeby się wszystko potłukło i żeby był okropny hałas. Nie mam przezmianek, ale mam jakiś kulturowy statecznik – więc zamiast krzyczeć, zaciskam usta i duszę w sobie napad furii. „To chyba menopauza – powiedziałam wieczorem do męża – przez chwilę chciałam cię zabić”.

Jest po północy. Leżę w łóżku mokra od potu i łez. Kobiecość to piekło. Właśnie zdałam sobie sprawę, że wszystkie moje dramaty życiowe, wypadki i większość chorób przydarzyły mi się dlatego, że jestem kobietą. Tylko wycięcie migdałków w siedemnastej wiośnie życia nie miało nic wspólnego z płcią. No, może jedynie to, że młody doktor G. przychodził do mnie po zabiegu nadnaturalnie często sprawdzać, jak się czuję. W tzw. okresie dojrzewania miałam na czole pryszcze i cierpiałam na okropne bóle brzucha. Pan doktor powiedział, że to hormony, że kiedy moje gonady dojrzeją, to się wszystko uspokoi. I miał rację, doktor jasnowidz…

A teraz co? Nic mnie nie boli, a jestem bezdennie nieszczęśliwa i wściekła na swój los. Najpierw poci się szyja i czoło, potem kark i piersi, a następnie brzuch. Pot spływa nawet po nogach. Ciepły i świeżutki jak majowy deszcz. Nie śpię godzinami i kto wie, kiedy zasnę. Jak ja jutro będę pracować? Zmieniam koszulkę. Najpóźniej za kwadrans dostanę dreszczy. Podciągnę kołdrę pod samą brodę, ale i tak będę drżeć z chłodu, jakby to była papierowa serwetka. Ten, kto wymyślił kobietę, zemścił się na człowieku! Dlaczego zepchnął na nas tyle zła? Nie dość miesiączek, porodów, codziennej żmudy domowego gospodarstwa, to jeszcze i TO! TO jest takie okropne, że mam wrażenie, że można od tego umrzeć, co chwila się rozżalam i łzy ciekną mi po twarzy; nie różnią się niczym od kropli potu.

Ruszam w podróż ratunkową po morzu internetowym. Poszukam innych rozbitków. Wpisuję w Google’u dla zabawy hasło: wściekła menopauza. Ale wcale nie jest zabawnie. Nikt nie chce żartować.

„Pocicie się? Ja tak bardzo, że zaczynam się wstydzić wychodzić z domu. Pot spływa mi strumieniami po twarzy i kapie na bluzkę lub biurko. Koszmar. Nie miesiączkuję ponad 1,5 roku i rok temu miałam zawał serca. Terapia hormonalna odpada. Na dodatek tyję. Co robić?”. Odzew jest prawie zaraz. Radzi „Skrzydlata”: „Głodówka, kaszka i jarzynki, weganizm, żadnej herbaty, kawy i alkoholu, przynajmniej trzy miesiące na ostro, potem można trochę pofolgować, pasuje?”. Dalej trafiam na taki słodki pościk: „Mam pytanko… moja Mamunia przechodzi menopauzę… Nie mam pojęcia, jak jej pomóc przetrwać ten czas? Sytuacja jest o tyle utrudniona, że studiuję poza miejscem zamieszkania i w domku bywam tylko w weekendy… Z góry bardzo dziękuję. Pozdrawiam cieplutko”. No proszę, aniołek w sieci. A może naprawdę są na świecie córunie i mamunie, a nie tylko takie kowbojki jak ja i moja pierworodna?

A tak w ogóle – czy nasze młode, rozkwitające córki powinny brać udział w przekwitaniu swych matek? Skoro, posądzając kogoś o menopauzę, można go nie tylko skonfundować, ale i obrazić? Dopóki się raz porządnie nie spociłam, nie interesowało mnie słówko „klimakterium”. Myślałam jednak, że ludzkość, że poziom cywilizacji, że loty kosmiczne i nanotechnika, że w takim kontekście menopauzalne tabu jest już dawno rozpakowane i odtajnione. W końcu coś, co się przytrafia co drugiemu mieszkańcowi Ziemi, powinno być oczywiste jak słonko na niebie… Myliłam się. Niedawno w towarzystwie wiekowo zbliżonej pary, skarżąc się na bóle głowy, westchnęłam, że to chyba już klimakter. Cisza, która zapadła, uświadomiła mi, że powiedziałam coś niestosownego.

Na koniec „ciekawostka biologiczna” wyłowiona z internetu: Indianki znad Orinoko nie mają objawów menopauzy. Menstruacja to „zły wiatr”, gdy znika, podnosi się status społeczny kobiety i zyskuje ona pełny szacunek społeczny. Oznaczałoby to, że Europejki kąpią się w fontannach potu na własne życzenie, bo przyczyna jest psychiczna! Bardzo dziwne. Tak dziwne jak ów post Malwiny na forum dla seniorek: „Przez ten brak hormonów zaczęły mi się kręcić włosy! Jak umyję głowę i nie rozczeszę, to mam takie loki, że hej… Dlaczego nie miałam ich za młodu?”. Ja też całe życie marzyłam o kędziorach, kędziorach rozwiewanych przez wiatr…

„MOTYW Z PODUSZKĄ”, CZYLI INICJACJA W SIECI

Profesor Google jest dziś do dyspozycji adeptów ars amandi non stop. Przy zachowaniu ich pełnej anonimowości i komforcie bezwstydu. Ale czy bez emocji?

Kocice okropnie wrzeszczą. Najpierw miauczą, płaczą jak dzieci, że bardzo chcą, a potem krzyczą, że je boli, że kocury są niedobre, a ten ich interesik kłuje jak diabli! Sama widziałam, sama słyszałam, za młodu, gdy wszelkie możliwe podglądactwo erotyczne należy do ścisłych obowiązków zakwitających dziewcząt i dojrzewających chłopców. Pieski, kotki, kogut z kurami, ba, nawet dwie muchy sczepione w locie budziły zdrowe podniecenie! Cały ten czas oczekiwania na Pierwszy Raz, dłużący się jak serial „M jak miłość”, obfitował w podglądanie natury oraz marzenia, marzenia, marzenia! Wydawało się, że seksualna inicjacja jest złotą bramą do dorosłego życia, że wszystko, co się wydarza przedtem to tylko preludium do właściwej, bujnej i pięknej symfonii istnienia. I wydawało się, że wraz z tym arcyważnym rytuałem przejścia zmieni się wszystko! I się zmieniło! Pamiętam ze swojego życia, że potem czułam się jak nowa, jakbym dopiero wtedy, po 20 latach życia na ziemi, przyszła na świat! Bardzo mi było uroczyście i dziwnie zarazem, miałam wrażenie, że przekroczyłam granicę dzielącą ludzi i to nie tylko fizycznie. Zanim jest Potem musi być Przedtem… Przedtem powinno nas jakoś przygotowywać do całej sprawy. Tymczasem: „Piekło i szatany!” – wołała moja babcia, gdy pokazywałam jej jakiegoś psa z suką w miłosnym zwarciu, pytając, co się dzieje. Po wiadro biegła i zimną wodą zlewała dwójkę niewinnych przedstawicieli gatunku. Mama, gdy parę lat później chciałam się dowiedzieć, „jak to się robi”, spłonęła rumieńcem od koka na głowie po puchaty pomponik na pantoflach. Książeczek uświadamiających było w czasach mego wczesnego dziewczęctwa jak na lekarstwo; wiekopomne dzieło Michaliny Wisłockiej „Sztuka kochania” wpadło mi w ręce, gdy już byłam mężatką. A sprzedało się ono (jak podaje Wikipedia) w siedmiu milionach egzemplarzy – wyobrażacie sobie? Wyobrażacie sobie taki (przedinternetowy!) głód wiedzy o seksie?

Cud internetu polega między innymi na bezwstydzie. Dzisiejsza młodzież, ta najbardziej dzisiejsza, w ogóle już babki czy matki nie pyta, bo jeśli od pieluch ma się dostęp do sieci, to się wiedzę taką wyssie z wirtualnym mlekiem Wielkiej Komputerzycy! Czy taki chłopak lub dziewczyna w ogóle pamiętają swój pierwszy raz na stronach typu sexpytania.pl albo beztabu.com? Prawdziwym promotorem wiedzy jest dziś profesor Google, dniem i nocą służy radą i pomocą, zarówno w kwestiach ogólnej natury, jak i w przypadkach indywidualnych. Mówiąc krótko: co z czym złączyć i jak wprawić w ruch, wiedzą dziś już przedszkolaki. A na forach, wątkach, topikach w dziesiątkach portali omawia się konkrety, opisuje detale, radzi się w sprawie Pierwszych Razów, koryguje błędy, służy doświadczeniem. Wszystko to bez większego zażenowania, bo przecież i tak nie wiadomo, kto jest kim i gdzie mieszka. Wczytywałam się w te rozmowy ze zrozumieniem, z rzadka tylko czując niesmak, częściej wzruszenie lub rozbawienie. Rumcajsy, Lale, Lole, Coca-Cole, Pogromcy Postów, Ostrzy Wymiatacze swobodnie dyskutują o roli poduszki podczas defloracji, jakby to była sałata do obiadu. Bliżej im do rozpasanych Kandyda z Kunegundą z powiastki Woltera niż do starożytnych niewinnych pastuszków Dafnisa i Chloe, co się kochali, nie mając pojęcia, jaka to siła pcha ich ku sobie… „Jeżeli chcesz mniej bólu sprawić dziewczynie, to podłóż jej pod pupę poduszkę i zadbaj, żeby była bardzo wilgotna, zanim wejdziesz” – pisze z prostotą X, który ma już akt pierwszy za sobą. A drugi, niedoświadczony, z jeszcze większą prostotą dopytuje: „A co daje taka wilgotna poduszka?”. Śmiejące się „buźki” są tu najwłaściwszym komentarzem. Niedoświadczony wypytuje na wszelki wypadek o inne pozycje, bo planuje to wreszcie zrobić ze swoim Kwiatuszkiem i otrzymuje rozmaite odpowiedzi. Panna Migotka radzi: „Mi całe życie wmawiały koleżanki, że »misjonarska« z poduszką pod pupą jest super na pierwszy raz. Inne niektóre mówiły, że na jeźdźca, bo kontrolujesz ruchy. A ja jako jedyna mówię, że na 1 raz sprawdziła się u mnie na pieska!”. Do dyskusji dołącza Pepsi i popiera Pannę Migotkę: „Każda pozycja ma swoje wady i zalety. U mnie też piesek się sprawdził, na pieska było tylko mocne ciach-ciach, i już!”. Oprócz motywu poduszki i pieska powtarza się też „pakiet romantyczny”: „Zadbaj o atmosferę, rozstaw świece w pokoju, włącz cichą, nastrojową muzykę w tle. I nie trzep dzień przed, bo może ci nie stanąć!”. To Rumcjas tak napomina. Jeszcze słusznie dodaje: „Nie mów jej w trakcie pieszczot: O, ale masz dużego pieprzyka na plecach, czy coś w tym rodzaju…”. Wreszcie Niedoświadczony odebrał wszelkie instrukcje i może się oddalić od komputera ku alkowie. Żegnają go serdeczne wpisy w rodzaju: „Trzymaj się. Powodzenia”. Całe forum trzyma za was kciuki! Napisz, jak już będzie Po. Ogólne wzruszenie, pożegnalne kliknięcia i oto bohater wyrusza na wyprawę po złote runo…

Mija czasu mało-wiele, jeden wtorek, dwie niedziele… No i powinno już być Po. To znaczy użytkownicy forum tak sądzą, ale Niedoświadczony milczy. Co to może oznaczać? Coś nie wyszło? Zabłądził? Smok go pożarł? Jednak nie, wszystko jest OK. Mamy długo oczekiwanego posta:

„Na wstępie przepraszam, że długo nic nie pisałem, bo wyjechałem na 2 tygodnie do babci… – pisze Niedoświadczony. – A teraz odpowiem na pytania. Nie będę wnikał w szczegóły [Bogu dzięki – przyp. autorki]. Zrobiłem kolację, wiadomo, świece, muzyka i te sprawy… Było bardzo romantycznie… Było naprawdę przyjemnie… Chociaż, z drugiej strony, tak jakoś dziwnie. Ale nastąpił mały problem… pękła prezerwatywa! Mieliśmy stracha, że w płynach mogło coś być. Na szczęście Asia ma teraz okres. Aha… Nic mojego Kwiatuszka nie bolało… Starałem się być delikatny i wykorzystałem ten motyw z poduszką”.

Całe forum odetchnęło z ulgą. Udało się. Niedoświadczony i Kwiatuszek stali się dorośli. Mogą iść w świat. Nie myślcie sobie, że wyśmiewam tu kogokolwiek, że kpię, że mi się nie podoba. Przeciwnie. Mam świadomość, że zmieniły się tylko formy, istota rzeczy pozostała chyba ta sama od wieków. Sytuacja, gdy młoda para znika za drzwiami sypialni, pod którymi czyha cała rodzina w napiętym oczekiwaniu na efekt Pierwszego Razu, to przecież obyczaj znany w dawnych wiekach. Podobno jeszcze dziś w krajach wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego koszulę nocną panny młodej i prześcieradło ze śladami miłosnej konsumpcji wywiesza się w oknie na siedem dni, aby każdy przechodzień mógł się przekonać o fakcie defloracji. Grupowe wsparcie na ekranie w kwestii Pierwszego Razu wpisuje się w długi ciąg znanych nauce o człowieku rozmaitych kulturowych rytuałów, wobec których wyświetlenie posta na internetowym forum to doprawdy mały pikuś!

SSAKI DRAPIEŻNE

Gdzie tkwi przyczyna dziecięcej agresji, skąd zło w małolatach, dlaczego jedne są takie, a drugie inne? Geny? Wychowanie? Opętanie jakieś? A może gry komputerowe? Czy to jest do wytropienia?

Była sobie dziewczynka. Miała koleżankę, trochę większą dziewczynkę. Pewnego dnia obie uciekły ze szkoły na wagary. Na podmiejskiej łące kwitły kolorowe kwiaty i piętrzyły się krecie kopczyki. Dziewczynki z grubymi kijami w rączkach biegały po trawie, bucząc i warcząc, bo się bawiły w myśliwce bombardujące, a te kije to były stery. Wtem mniejsza zatrzymała się i pochyliła nad kopczykiem. „O, jaka wielka mysz!”, zawołała. „To kret, głupia, patrz, ślepy jest!” – pouczyła większa mniejszą. „Ślepy, bo mu słońce świeci!” – pisnęła niepewnie mała. „Nie, bo oczów nie ma! Wstrętny, ślepy kret!”. I zamachnęła się większa dziewczynka kijem, trafiając w brązowe futerko. Uderzyła jeszcze raz i jeszcze raz, a mała stała jak zahipnotyzowana, patrząc, jak kret zwija się po każdym uderzeniu i robi coraz wstrętniejszy. Gdy zwierzątko przestało się ruszać, dziewczynka patrząca poczuła, że musi zwymiotować, ale dziewczynka bijąca uderzała jeszcze na wszelki wypadek. Bo jak się zacznie zabijanie, to nie wolno tego zostawić w połowie. Dla pewności trzeba zawsze zabić do końca.

To byłam ja, ta mniejsza. Miałam dziewięć lat, moja koleżanka rok więcej. Nie pamiętam jej imienia i nie mam pojęcia, jak potoczyło się jej dalsze życie. Ale pamiętam wydarzenie z podmiejskiej łąki, jakby to było dzisiaj. I jeszcze jak koledzy z klasy nadmuchiwali żaby, a te pękały jak balony, wywołując salwy śmiechu. I jak Wojtek chwycił kota za ogon i zrobił mu karuzelę. Podobno psychopaci to ludzie, którzy nie mają uczuć, nie reagują emocjonalnie na hasła: bić, zabić, krew, ból. Oglądają sceny tortur i morderstw, nie pocąc się. Normalny człowiek się poci… Czy dzieci, które wyrywają muchom nogi, to mali psychopaci? Są uczeni, którzy twierdzą, że człowiek z natury jest dobry, a dopiero życie go deprawuje. Są uczeni, którzy twierdzą, że rodzimy się gotowi na wszystko i dopiero wychowanie rzeźbi naszą psychikę i tworzy osobowość. Jak jest naprawdę? Unde malum, skąd zło (na ziemi), pytają filozofowie, nikt nie wie…

Chodząc po rozmaitych internetowych forach, gdzie się wpisują nianie, młode mamy, czasami, z rzadka tatusiowie, natrafiam na hasło „Mój syn mnie bije!”, co jest początkiem większej dyskusji o agresywnych maluchach. „Kto ma pszczoły, ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma smród” – niektórzy rodzice dobrze znają to przysłowie.

„Syn” ma 16 miesięcy:

„Mój syn mnie bije rączkami, zresztą innych też, kopie naszego psa i dzieci, jak podchodzą do wózka. Ciągnie mnie za włosy. A dziś rano stał i pluł na mnie z 10 minut. Do tego każda taka akcja sprawia mu niesłychanie wiele radości. Często, jak zamierza się na mnie, biorę jego rączkę i mówię, że zrobimy mamie cacy, i głaszczę siebie jego rączką. Mówienie mu, że to boli, nie pomaga. A powtarzanie: »no, no«, tylko go »pompuje« i mały wali jeszcze mocniej”.

„A jak moja mnie ugryzie – pisze inna mama – to krzyczę na nią »nu! nu! nu!, nie wolno!«. To ona w śmiech i znowu, to ja ją po łapach. To ona w płacz. Wczoraj w desperacji też ją ugryzłam! Nie wiem, czy to zadziała, ale nie pozwolę się gryźć”.

„Bić czy