Strona główna » Obyczajowe i romanse » Przygody prof. Vojnara

Przygody prof. Vojnara

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62674-52-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Przygody prof. Vojnara

....Vojnar zrozumiał, że był to imitujący kormorana Dron, uzbrojony w broń laserową.  Taki -jakie budowano w laboratoriach Los Alamos. Dlaczego CIA unicestwiła akurat Lorda Montgomery? ...  

Polecane książki

Das vorliegende Buch unter dem Titel Leben und Werk von Gabriela Zapolska ist ein Sammelband von Skizzen, die 2011 während der vom Institut für polnische Literatur organisierten wissenschaftlichen Konferenz an der Nikolaus Kopernikus Universität zu Thorn (Polen) vorgetragen wurden. Gabriela Zapolska...
Mimo monumentalnej pracy pisarskiej, translatorskiej i niezwykle rozległych projektów edytorskich, nie zdobył należnego mu uznania ani nie osiągnął stabilizacji materialnej pozwalającej założyć rodzinę. Ostatnie lata spędził przy rodzinie siostry w Warszawie. Pośmiertnie, w 1931 r., ukazał się przyg...
Wysłodki — zbiór opowiadań, które można, ale nie trzeba czytać po kolei. Gdy czytelnik sam ustali kolejność, lepiej będzie mu się czytać....
Analiza wyzwań stojących współcześnie przed bankami, regulatorami i innymi uczestnikami rynku finansowego wskazuje na konieczność ponownego przemyślenia roli banku i pozycji, jaką zajmuje on na rynku finansowym. Korzyści płynące z szerokiego zakresu oferowanych przez bank produktów i usług należy oc...
Nawet w najśmielszych snach Klaudia nie sądziła, że jej najlepszym przyjacielem zostanie magiczny piesek. Kiedy w czarodziejski sposób zjawia się Burza, cudowny biało-brązowy King Charles spaniel, marzycielka Klaudia przezwycięża swoją nieśmiałość i wyrusza na spotkanie przygodzie! Gdzie jeszcze zja...
Przepiękna baśń o dziejach i losie cudownego różowego korala, opowiedziana znakomitym językiem zapomnianego już nieco pisarza Józefa Birkenmajera. Warto ją jednak przypomnieć i przeczytać naszym dzieciom, które nie tylko poznają wiele cudownych tajemnic morskich głębin i ludzkiego serca, ale także b...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bohdan Borowik

O f i c y n a  D r u k a r s k a  Z d z i s ł a w  S p y r a

43-200 Pszczyna, ul. Piastowska 26

Copyright © 2015 Bohdan Borowik

All rights reserved

No parts of this book may be reproduced in any material form, including photocopying or storing in any medium by electronic means and whether or not transiently or incidentally to some other use of this publication, without the written permission of the copyright holder.

Permission may by sought directly from Borowik-Lab Fund.www.bel-borowik.com phone: +48 604875247

ISBN 978-83-62674-43-5

For information on all Bel publications visit our website at:

www.bel.ltwww.oficyna.drukarska. pl

Czarny Kormoran

Czarny Kormoran

Katya uśmiechnęła się anielsko "Wracam z kursu tańca.”

Vojnar niby bez zainteresowania podał jej rękę, ale nie była to płaska dłoń, tylko huck do rocka. Podchwyciła intencję i płynnie odchyliła się do przodu.

"Rock, Rock, Rock and Roll”Skocznie odbiła się w tył i wykręciła pirueta.

Yanche, stojący obok, był pod wrażeniem, wpatrywał się w wykręconą obcasami w śniegu dziurę. "Choćbyś i wykręciła Rocka na samym wierzchołku Mt. Gerlach i tak z tego chleba nie będzie.” W komentarzu jego zawsze przebijała nuta bezrobotnego. Zużywał hektolitry tuszu do drukarki na pisanie CV. We wszystkich jego wypowiedziach pobrzmiewało krescendo comiesięcznej pensji, chleba, pracy jak rezonans proletariackiej duszy.

"Yanche, ależ jesteś przyziemny, oderwij się od prozy życia, pensji, PIT-ów, VAT-ów, bądź lotny jak ważka,” ripostował Vojnar.

"Katyia, nie spotkałaś przypadkiem Anglika z Rolls-Royce’em, by Yanche wreszcie znalazł stałą pracę szofera?”

"Jak go znaleźć, skoro Rollsa każdy zostawia najpewniej na parkingu przy lotnisku w Popradzie. Rollsem zakopałbyś się w pierwszej wydmie śniegowej.

„To klapa, nigdy już nie rozpoznam prawdziwego Anglika,” załkała Katyia.

"Na dansingu też maliny. Przeważnie danserzy udają zagranicznych. Po angielsku nawijają nawet kucharze.” Vojnar zdjął czapkę z pomponem i wytrzepał ciągle padający śnieg z ramion. Na koniec wytrzepał Katyii białe gwiazdki z kołnierza i odezwał się. ”Dla brain-twisterów świat stoi otworem. Prawdziwy syn Albionu zawsze chodzi w skarpetkach do sandałów. Wiesz już, na co masz mieć oko.”

Yanche uradowany skoczył jak raper wywijając w białym puchu. „Czuję, że jeszcze tej zimy będę miał stałą robotę szofera w Rollsie.”

"Chłopie, będziesz miał odprowadzony comiesięczny socjal rentowy, PIY-y, ZUS-y…” sypnął Vojnar, by dopełnić szczęścia. Wywinął z Katyią pirueta. „W tylnym kufrze Rollsa powinny się zmieścić twoje szpilki i halki. W razie czego, będziecie ciągnąć przyczepkę.” Ukłonił się szarmancko. ”Madame Katyia-Montgomery na tylnym siedzeniu Rollsa wraz z Lordem Montgomery. Za kierownicą jako szofer jej kumpel, a ja przyjaciel domu jako operator komputera pokładowego w Rollsie”

Zajaśniało słońcem. Choć niebo stalowe pełne cumulusów nie puszczało najmniejszego promyczka, to jeden kwant słońca musiał się przenieść płatkiem śniegowym i odbił się od źrenicy Katyii. Jak zwielokrotniony błysk zalśnił w oku Yanche. Malutkie gwiazdki, wyrzeźbione przez najlepszego szlifierza, przynosiły z nieba ułamki słońca. Skośne przeloty białych śnieżynek z nieba do ziemi. „Każda ma swoją unikalną drogę. Tak jak ludzie,” pomyślał Vojnar. Każda z gwiazdek z chwilą dotknięcia ziemi zmieniała się. Traciła na swej wyrazistości, gdzieś gubiła swe ostre rzeźbione rysy i stawała sie laną kluską, taką samą jak miliony sąsiadek. Podświadomie poczuł, że dobrze się ustabilizować jak ta kluska, ale równocześnie w zamian trzeba oddać cały romantyczny rzeźbiony walor. Przed sobą zobaczył wyraźnie odcinające się na tle spadającego śniegu trzy płatki. Leciały wbrew grawitacji zupełnie po skosie. Czekał, aż legną wraz innymi na glebę, lecz zanim jej dosięgły, odskoczyły w górę, przeleciały mu wokół ucha i mknęły ku ośnieżonej limbie. „To nasze image,” krzyknął Vojnar i podążył za śnieżynkami.

Wirowały wraz z innymi, które też oderwały się od gleby. Patrzył jak oniemiały starając się ich nie zagubić. Ważne było dla niego czy spodlą się w glebie. Jak długo jeszcze się utrzymają. Może nigdy nie sięgną gleby i nie staną się obłe.

"Co, wojujesz z wiatrakami?” -Yanche złapał go za ramię. Vojnar szarpnął się, ale stracił na moment kontakt z płatkami. Zdało mu się że, jedna z gwiazdek trój -konstelacji osiadła na gruncie. „Nie mi to chyba nie grozi, może to oni.” Wyobraził sobie siebie osamotnionego, bez Yenche, bez Katyii. On tu sam, a drodzy kamraci jako obłe kluski spłacają raty, mieszkają w blokach gdzieś w mieście. Nie, -on by tak nie mógł. Bez gór, pensjonatu, bez gości z Rosji, Borisa, Darii, to nie to. Nie jest możliwe “One leg on the platform and one on the train. ”

Obok na drodze przemknął kulig. Sanki góralskie zaprzężone w rącze konie sunęły w kopnym śniegu. Turyści na sankach, z pochodniami w rękach wywijali, śpiewając rzewne romanse. Dołączyli się i nucili razem, zanim nie ucichł tętent koni.

" Będziecie śpiewać cienko jak Borys przyjedzie,” pisnęła Katia. Yanche skoczył po łopaty. „My tu odśnieżymy parking, a ty przygotuj mu w pensjonacie kwaterę. Vojnar -zrównaj podjazd, by nie zaczepił dyfrem.”

Tym razem Vojnar wymigał się od roboty, bo już lśniące Pajero na Moskiewskich rejestracjach wtoczyło się na parking. Lokalni turyści z Warszawy na swych tuzinkowych Seatach wyglądali teraz jak pchełki.

„Nu dla tebja jest Złota Trojka,” Borys zwrócił się do Yanche. Vojnar odrzucił łopatę i pomagał Darii, córce Borysa przenieść narty i buty do narciarni. Umówił się na zwiedzanie śnieżnych szlaków jutro i zaprowadził Darię na kwaterę. Zadzwoniła komórka. Góralski baryton Yenche zaanonsował: „Jesteśmy zaproszeni na dansing przez Borysa. Bądź gotów za pół godziny.”

Sala płonęła kandelabrami. Orkiestra grała Oczi Czornye, a Daria już została poproszona do tańca. Przy stole Borys jak zwykle częstował kawiorem. Pod kawior lała się Stolicznaja wódka. Vojnar poczuł błogie ciepło. Wokół wspaniały zapach tytoniu Złota Trojka, którym Yanche delektował się. Patrzył na wirujące w tańcu pary. „Oczi Czornye, kak lublju ja was.” Wśród tanecznic rozpoznał Darię. „Kak lubliu ja was w tot niedobryj czas.”

"I za zdrowie Borysa!” Vojnar wyczuwał stare słowiańskie rytmy. Wszystko wokół poruszało się w rytmie muzyki.

Nagle wśród tańczących rozpoznał złotą suknię Katyii. Partner jej wydał się dziwnie sztywny. Ponadto odróżniał się od wszystkich tancerzy, mających buty, tym że tańczył w sandałach. Vojnar wytężył wzrok i przez opary dymu z cygaretów zobaczył przez moment skarpetę helanco, obciągająca żylaste łydki partnera Katyii. Zerwał się od stołu i wzniósł toast za: „Rolls-Royce’a i jego szofera,” kierując te słowa do Yanche.

"Ten durnyj czerep się opił, a ledwie co przybył,” poszła łagodna uwaga od strony Borysa. Ale Yanche wydawało się, że kuma gdyż, gapił się jak oniemiały w tańczących. Niezadługo wstał, by wnieść toast za: „Rolls-Royce’a i jego dzielnego operatora komputera pokładowego,” kierując te słowa w kierunku Vojnara.

Vojnar poczuł wspaniały prąd po całym organizmie. Wydało mu się nawet, że jest tak ciepło jakby zima się skończyła i zakwitły już przebiśniegi. A może w ogóle zimy nie było. Nie było śniegu, -białego czuba Mt Gerlach. Od początku tu siedzi, ma wszystko, stałą robotę operatora komputera w Rollsie, obok przyjaciół, niezwykłego szofera Rollsa- Yanche. Zaraz do nich pcha się właśnie jakiś gość w sandałach, jedna skarpetka helanko opadła mu, odsłaniając chudą kostkę. Wygląda nazbyt sztywno, rzekłbyś jest z wosku, takiego jak świece w kościele. Ale co tam, rusza się jak człowiek, a w dodatku to wybraniec Katyii, a ona przecież wie, co robi. Widziały gały co brały. Vojnar bije się z myślami czy nie zwrócić uwagi Katyii na trochę dziwnego Anglosasa. Ale w tym momencie uspakaja się widząc jak sięga po kieliszek. To chyba nic, to moje mrzonki, on chce wznieść toast. To musi być taki sam chłop jak Yanche czy Słowacy. Strzelają korki z Ruskoje Igrestnoe.

"Za madam Montgomery.” Vojnar zrywa się z gratulacjami. Yanche próbuje się docisnąć, by uściskać wybrańca Katyii Lorda Montgomery. Katyia jest obdarowana przez gości prezentami tak skrupulatnie, że wyrasta obok stolika sterta obrączek, naszyjników, wreszcie Borys dorzuca do stosu kilka sztabek złota. Katyia martwi się, jak to wszystko zabierzemy, ale Lord Motgomery jak zwykle jest na stanowisku. „OK, zawezwę przez komórkę, by dostarczyli mi Rolls-Royce’a. Ma być; Komputer Pokładowy dla Vojnara, kaszkiet szoferski dla Yanche, rozkładane tylne siedzenia dla nas oraz duży kufer na moje ciuszki,” szepnęła do ucha Lordowi Katyia.

Jak wielkie fale oceanu przelatywały przez głowę Vojnara fantastyczne obrazy, oto tańczy z Darią na dansingu, orkiestra gra niezapomniane „Oczi Cziornye”. Chciałby to zatrzymać, by ten piękny moment trwał, ale jak fala ucieka, obrys się zaciera. Zanika twarz Darii, jest sam. Ciemno jest w pustce pomiędzy falami. Jakoś mgła ustępuje, wchodzi następna fala.

Jakby na końcu horyzontu widzi następny punkt, który się jeszcze nie zarysował dość wyraźnie tak, by przynajmniej można było coś wyczuć. Jedyne co widzi, to że z ciemnego tła oświetlone przez smugę pastelowego światła, sunie się w jego kierunku jakiś punkt. Wytęża zmysły, bo nie tylko samym wzrokiem wyczuwa to czarodziejskie zjawisko, ale wszystkimi swymi perceptorami. Coś wskazuje na brykę, raczej na kabriolet. Na przodzie wyraźnieje chromowana chłodnica. nad którą góruje statuetka. Silver Lady. Nie do wiary! Czyżby to Rolls? Tak teraz widzi już pełno-szprychowe koła i wspaniałą maskę kryjącą potężną ośmiogarową maszynę. Odbite refleksy słońca dają po oczach. Gdy tylko przednia szyba przestała lśnić, Vojnar rozpoznaje znajomą gębę. Pomimo tego, że jest w kaszkiecie ze złotymi otokami.

Nawet gdyby był w kominiarce i tak by się nie skrył. „Yanche king of Tatra Hilands”

"Na co ci przypadło, że cię widzę za kółkiem tej jeżdżącej pralki.”

„Siarap!” syknął Yanche. „Nakładaj szybko mundur operatora, komputer i wskakuj na siedzenie.”

Przebierał się z zimowych barchanów i swetrów w lekką drelichową bluzę i szorty. W samochodowym lusterku złapał przelotny uśmiech Katyii siedzącej wraz z Lordem Montgomery na poduszkach z tyłu. W słońcu wydał się on mniej woskowy, jednak jak wszyscy był on również w szortach. Sandały nałożone na skarpety raczej pasowały do całości zważywszy, że wokół panował niemiłosierny upał. Minęli szybko kupę ubrań, na której sterczały zimowe buty. Vojnar ustawił screen komputera pokładowego w Rollsie na dwa i pół tysiąca pikseli. GPS podał koordynaty. Z altitud wyszło mu, że są w Tatrach, koło Dunajec River. Kręte serpentyny to pięły się w górę, to spadały na łeb na szyję. Z prawej ostro wcinały się w chmury Trzy Korony Mountain. Z lewej -szafirową płachtą odbijało pół nieba jezioro Czorsztyn.

Przełączył na ambient-info. Trzy gigabajtowy Althon wypluł na screen dane, zanim nie przejechali nawet dziesięciu yardów. Wydało mu się to wszystko trochę podejrzane.

Żadnych virusów, wybrał stronę:

„www.moskwa.ru ” Żeby się czuć lepiej, przeszedł na kodowanie cyrylicą. Po załadowaniu expedishesly strony zorientował się, że nie siedzi na zwykłej sieci Mobile. Był na satelitarnym Internecie TooWay. Spojrzał na log. Był pusty. Ktoś go cały czas mirorował. Zaraz to sprawdzi. Ma kilka ksywek slangów jeszcze z Broklynu, z Kobym. Tylko on i Koby wiedzą, co znaczy JHG. To był ich tekst. Gdy robili w komputer Center przesyłali go dla sprawdzenia sieci. Przekładał się on na staroniemiecki: „Jane Hast Du Gesehen. “Gdy odbiór był dobry, należało oddać: KPPG. Co oznaczało: ”Klaine Prosieta Platzen Gelaufen.” Koby dalej był operatorem w Komputer Center NYU. Na ten tekst mogła więc przybyć tylko jedna odpowiedź. Vojnar szybko strącił maila do Koba, tylko trzy literki JHG. Wiadomość przyjęto. Patrzył z napięciem w ekran. Wreszcie wyświeciło message, jest answer. Otworzy pocztę. Poczuł się, jakby nie jechał po szosie, ale gdzieś na nierealnej drodze zrobionej z gazów odrzutowych wielkich Jumbo-Jetów, zawieszonej na nieboskłonie. Więc Koby to nie Koby. Czytał stek chłamu z listu od rzekomego Kobego. „How are You? Se You…” i tym podobne gładkie głupotki. Przeleciał filtrem cały tekst, myśląc, że jest gdzieś wpleciony skrypt, cztery literki KPPG, których teraz pragnął jak kania dżdżu. Włączył Eshelon. Ekran zaczął się podejrzanie długo ładować. Kątem oka zauważył jakby błysk źrenicy w lusterku wstecznym i twarz lorda spod korkowego kasku wydała mu się już bardziej woskowo-biała niż wosk, jaki widział na kościelnych świecach. Może to od tego, że świece oświetlane są ciepłym światłem płomyka. Szybko przełączył drugi tread, na real player from BBC. Rozeszła się muzyka od Charliego Gilespa. „Nice music,” zaczął Vojnar.

"Relaxed Guys. Tu się zatrzymamy na piknik,” zakaprysiła Katyia.

Yanche odbił na leśną ścieżkę. Zjeżdżali oto nad same jezioro po kamienistych wykrotach. Mały cypelek, powstał z wymytych przez Dunajec głazów. Były one tak nagrzane słońcem, że po wyjściu z kąpieli suszenie trwało sekundy. Brzeg łagodnie opadał do jeziora i słońce prawie prostopadle świeciło na soczysto zielone limby. Rozgrzane od słońca drzewa pachniały odurzająco. Lorda to nie brało, siedział w Rollsie. Vojnar nazbierał faszyny na ognisko i w międzyczasie Yanche przyniósł prowianty, Tokay i szaszłyki. Woda była wspaniała z lekką bryzą, wszyscy kąpali się wesoło. Lord nie kąpał się, tylko chodził w korkowym kasku po plaży. Katyia wyszła z wody, a po niej Yanche.

Vojnar widział z niskiego horyzontu jak sposobią ognisko. Yanche przygotował rożno do szaszłyków i polewał je Tokay’em. W zatoczce woda była tak ciepła, że nie chciało się wychodzić. Zanurkował kilka razy, a następnie wypłynął niepostrzeżenie z innego kąta. Katyia przebrała swoją suknię, a ciuchy schły na kamieniach. Nachylona na ogniem dmuchała, układała gałązki, podsycając płomienie. Yanche był odwrócony tyłem. Natomiast Lord j uż był blisko, na wprost i zaglądał jej w dekolt. Języki ognia zagrały na jej szyi. Vojnar bezszelestnie ułożył się na wznak, wiosłując tylko co jakiś czas, by utrzymać się na powierzchni. Na błękitnym niebie zawisł na moment czarny kormoran. Rybitwy krążyły leniwie pluskając na taflę jeziora. Piski łączyły się chórem, z głosami kaczek i cyranek. Do tych głosów nagle dołączył się jakiś inny nowy.

Vojnar odwrócił się. Nagle ognisko wydało mu się coś za wielkie. Płonął korkowy kapelusz Lorda. Kraulem ruszył do brzegu. Na wodzie widział jasne błyski coraz to większego ogniska. Złapał ręką pierwszy wystający kamień cypla, ale ręka ześlizgnęła się na czymś obleśnym. Próbował się wdrapać na kamień, lecz za chwilę już zjeżdżał z powrotem. Wpadł z pluskiem do wody, całe plecy miał poobijane. Próbował się rozmasować, ale ręce natrafiły na jakąś białą skorupę. Majtki miał jakby z blachy. Oderwał kawałek. Wosk. Stwardniał już w wodzie. „Skąd tu się wzięła beczka wosku?”

Dobrnął do biwaku. Yanche opróżnił już dwa Tokaye przy szaszłykach. „Całe szaszłyki w wosku. Nie mam smaku na nic. Tak jakbym jadł świece z kościoła.”

Katyia poszła do wody po przejściu kuracji woskowej. Na miejscu gdzie siedział Lord, spod roztopionego wosku, Vojnar wygrzebał kawałki pamięci Flash, trochę hard-dysków, oraz procesory for paralel computing. Podważył patyczkiem mainbords, jeden z układów hybrydowych, wykonany z ceramic-calit był przetopiony na brzegach. Stopiony metal opalizował na ceramice. Kąt, z którego mógł dosięgnąć go bim laserowy, wskazywał na kormorana. Vojnar zrozumiał, że był to imitujący kormorana -Dron, uzbrojony w broń laserową. Taki, jakie budowano w laboratoriach Los Alamos. „Dlaczego akurat CIA unicestwiło Lorda Montgomery?”

Rozmyślania Vojnara przerwał Yanche. "Przestań się pluskać wdowo, zbieramy się,” krzyknął.

Stawiając uważnie stopy pomiędzy ostrymi kamieniami żegnali się z ostatnim piknikiem Lady Montgomery. Do pożegnania dołączały się krzykliwe cyranki, które kosztowały właśnie szaszłyki na wosku.

„Sakramencka!” -wyrwało się z ust Yanche, który raczej rzadko się wyrażał. Machał pilotem RemoteLock wokół Rollsa i próbował bezskutecznie go otworzyć. Nie zrażał się jednak na razie niczym. Obejrzał się dookoła czy nie ma świadków i wlazł przez szyberdach do kokpitu. Zaraz jedna wylazł ta samą drogą, immobiliser też jak martwy.

Rollsy nie miały na wyposażeniu żadnych narzędzi, gdyż z założenia nie miały się nigdy psuć. Jednak przezorny Yanche miał zawsze ze sobą zestawik „złota rączka”. Za chwilę podważył hood i kranknął silnik. Katyia tak się ucieszyła, że zaczęła się gramolić do Rosa na swoje tylne siedzenie. Jednak nie długo trwała radość. Znowu pół godziny walki z blokadą kierownicy.

Vojnar poszedł moczyć nogi, a Katyia opalać się. Gdy wrócili, Yanche wcale nie zapraszał ich do wnętrza.

„Odblokowałem kierownicę, ale jest jeszcze zablokowana skrzynia biegów. Vojnar pomóż mi odkręcić lewarek, obetniemy szpindel i jedziemy.”

Tknięty złym przeczuciem Vojnar patrzył na martwy ekran komputera. Nagle wyrwał Jack zasilania, obciął końcówki i zbajpasował Power Switch. Ekran zajaśniał. Przyczesał Events. Zainteresował go nagły przyrost countera na logu. Szybko scrolował down message. Około tuzina last message to pozycja z GPS i komunikat o kradzieży Rollsa.

Wyskoczył na drogę. Złapał torbę z rzeczami. „Yanche -nie trudź się, zaraz będą tu gliny. Katyia pogubiła połowę ciuszków, ale nie było co zwlekać, pruli leśnymi wądołami do szosy, byle jak najdalej od feralnego Rollsa. Katyia pierwsza wybiegła na górę Schlembark, gdzie był postój i punkt widokowy. Jeszcze z dołu Vojnar dostrzegł ją jak HichHaicing,-autostopuje. Przeleciała milicyjna Vołga.

„Katyia, co robisz?” Vojnar ruszył pędem do przystanku, właśnie jechał autobus na Bystre. Patrzył na Yanche i żal mu się zrobiło, że niezbyt długo miał stały etat szofera. Jak klatki filmu kręcone wstecz zaczęły wracać ostatnie obrazy. Czarny kormoran z nieruchomymi skrzydłami, przypominający bezzałogowy Dron, który poraził z broni laserowej Lorda Montgomery i w sekundzie zamienił go na kupkę wosku. Vojnar wyj ął Digital Radio i ustawił BBC. Alister Cook właśnie miał: “comment about ouer picefull world”. Po pewnej chwili jednak uwagę jego przykuły dziwne interferencje, przypominające daleką harmoniczną radaru. Przemieścił radio z anteną w inne położenie i spostrzegł, że w jednym położeniu przy kołnierzu służbowej bluzy amplituda sygnału narasta. Bez żenady szarpnął za kołnierz kurtki. Pazurami i zębami rozpruł materiał. Pasażerowie patrzyli na niego jak na narkomana na dopach. Namacał najpierw litową baterię i zaraz transmiter, i wprasowaną antenę. Błyskawicznie wyrwał baterię. Bipy w radiu ustały. Zajęty tymi krawieckimi operacjami nie zauważył, że autobus wyprzedza milicyjna Vołga. Za chwilę autobus stał, a milicjant w towarzystwie cywila weszli do wnętrza. Cywil miał detektor pod klapą, ale stał jak śnięty, bo nie odbierał sygnału. Vojnar próbował zasłonić napis: „Operator Komputera Rollsa” na bluzie, ale milicjant był lepszy. Zdecydowanie poprosił go o dokumenty. Wtedy doleciał cywil z tyłu i zobaczył kołnierz, z kawałkami transmitera. Proszę z nami do radiowozu.

Vojnar, wysiadając starał się nie patrzeć w kierunku Yanche, żeby nie skierować na niego uwagi milicji. Autobus pojechał dalej na Bystre, a Vojnar na komisariat. Był przygotowany na przesłuchanie i zaskoczyło go, że cywil odkręcił nakrętkę guzika jego munduru i przyłączy kablem do portu USB swego komputera. Wszystkie ruchy Vojnara były rejestrowane przez kamerę. Po co miałby się trudzić w zeznania, protokoły, itp. Miał wszystko zarejestrowane, nawet wszystkie słowa, które padły. Chciał się teraz jak najszybciej pozbyć tego mundurka. Kombinował, że może są w nim wszyte również RemoteControl -układy do uśpienia lub załatwienia go w podobny sposób jak Lorda. Cywil widząc jak się rozpina, nie oponował, lecz podniósł rękę na pożegnanie. Mogło to więc oznaczać, że przechodzi znów do innej przestrzeni.

Nie było czasu na filozoficzne kombinacje, scenariusze i warianty, gdyż Vojnar myślał coraz wolniej. Poczuł się słabo i legł jak długi na sofie obok komputera. Znowu naszły go fale jak na dansingu. Zjeżdżał oto z fali jakby last surf, w dali został Rolls wraz Lordem, przecięty torem lotu czarnego kormorana. Kormoran przeleciał, niebo się zamgliło i pociemniało, musiał być kawał czasu na dnie fali. Vojnar wypatrywał jak przedtem na dansingu czy nie nadciąga nowa fala. Jakoś ledwie coś zamajaczyło, pastelowe światełko. Wysilił wzrok robiąc wszystko by go rozczytać. Powoli zaczęło rosnąć. Wchodziły zarysy pensjonatu „Bystre”. Mt Gerlach widział już werandę. Wszystko się zgadza. Yanche potrząsa go nagle za ramiona. „Aleś zabradziażył brachu.” Musieliśmy cię przywieźć z dansingu sankami. Vojnar zerwał się i pobiegł do komputera. Wybrał stronę Rollsa, -niedostępna. Przejrzał pocztę, był list od Kobe. „Było u mnie FBI. Coś ty nawywijał? Nie dostanę przez to Security Clerance.”

Vojnar usiadł ciężko. Chciał się podrapać po głowie z wrażenia, ale na paznokciu miał zadzior. Próbował zębami go oderwać, lecz przyciągnęła jego uwagę srebrna nitka. Wyjął ją ostrożnie. Takiego koloru był mundur operatora w Rollsie. Przecież szarpał się z kołnierzem i wtedy zrobił mu się zadzior.

Na dole Yanche kręcił się po parkingu, Vojnar zbiegł szybko i złapał się za łopatę. Obok w trzygwiazdkowym hotelu odrzucali śnieg amerykańską maszyną. Obłe śnieżynki przelatywały przez rurę maszyny i przez moment znajdowały się w przestrzeni. Był to ułamek wolności, ale zaraz spadały ciężko na glebę, gdyż nie miały już kształtu gwiazdek, -tylko obły kluskowy. Freedom -Made in USA, pomyślał. Ktoś go nagle poczęstował śniegiem za kołnierz. Katyia podała rękę, wyciągnął swoją na hoock’a. Katyia płynnie poddała rytm „Rock-Rock, Rock and Roll”, ale nie dotrwała nawet do pirueta. Potoczyła się z rozpędem jak kulka śniegu.

„Ale cwaniak, wysmarował sobie rękę woskiem.” -Wściekła podniosła się.

Yanche podbiegł i pomógł jej się pozbierać.

„Uważaj nie tylko na cwaniaków, ale i na gości w sandałach, i skarpetach oraz z Rollsami.”