Strona główna » Styl życia » Przystanek Dakar

Przystanek Dakar

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7596-490-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Przystanek Dakar

O największym rajdzie świata opowiadało już wielu. Przystanek Dakar. Rajd okiem fotografa jest historią jakże różną od pozostałych, bo widzianą oczyma artysty. Autor zdradza często niedostrzegane kulisy Dakaru. Opowiada o ludziach drugiego planu, o których media milczą, choć bez nich nie byłoby tego rajdu. Dzięki wyjątkowym fotografiom i niepozbawionym humoru opisom zabiera nas w nieprawdopodobną podróż po wspaniałych krajobrazach Ameryki Południowej, często niedostępnych dla zwykłych zjadaczy chleba. Opowieść okraszona komentarzami polskich zawodników jest także doskonałym podręcznikiem dla wszystkich podglądających rzeczywistość przez wizjer aparatu fotograficznego. Jacek Bonecki, kontynuując cykl, który rozpoczęła jego pierwsza książka Fotograf w podróży, zdradza pasjonatom tajemnice swojego warsztatu i zwraca uwagę na techniczne aspekty fotografii rajdowej.

Jacek Bonecki to swego rodzaju wariat, artysta i człowiek, który od zawsze zaskakiwał mnie swoim sposobem postrzegania otoczenia. Od pierwszych lat, kiedy zobaczyłem jego zdjęcia, byłem zachwycony i twierdziłem zawsze, że są to najlepsze zdjęcia wykonane na Dakarze. Ktoś, kto tyle lat jeździ na Dakar, powinien dawno już stracić wrażliwość, a jemu nigdy nie wyczerpują się tematy, dlatego zawsze czekam na to, co Jacek nowego wymyśli, w jaki sposób uchwyci kolejny rajd.  Jego widok z aparatem nieraz poprawia nam humor.

Jarosław Kazberuk

Jacek Bonecki, urodzony w 1969 r., fotograf uniwersalny i popularyzator fotografii, z wykształcenia operator filmowy, producent telewizyjny, dziennikarz. Ma na swoim koncie nie tylko kilkaset produkcji telewizyjnych, ale także wiele wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Wykładał w wielu szkołach fotograficznych w Polsce. Prowadzi warsztaty fotograficzne, które cieszą się dużym uznaniem wśród uczestników. Realizując swoją pasję podróżowania, odwiedził ponad sześćdziesiąt krajów na sześciu kontynentach. Wspomnienia z podróży umieścił w swoim portfolio fotograficznym.

Polecane książki

    Damian Baxter jest bogaty. Bardzo bogaty. Oraz umiera. Żyje samotnie w wielkim domu w Surrey, gdzie opiekują się nim szofer, lokaj, kucharka i pokojówka. Oprócz stanu zdrowia, dręczy go sprawa, która w miarę upływu tygodni staje się coraz bardziej paląca: kto ma zostać dziedzicem jego fortuny? D...
O Schulzu pisze się zwykle na dwa sposoby: albo przez kumulację różnych, kolejno nakładających się na siebie pomysłów i języków interpretacji, z maksymalnym jednak szacunkiem i lojalnością wobec poprzedników, albo w zgiełku kłótni z nimi, kłótni wykluczającej uznanie ich racji i przeoczającej fa...
Gdy Franz Kafka zmarł, jego przyjaciel Maks Brod sprzeniewierzył się ostatniej woli pisarza i nie spalił jego manuskryptów. Zamiast tego w 1939 roku, w przededniu wojny, uciekł z nimi do Palestyny i poświęcił resztę życia kanonizowaniu Kafki na najbardziej proroczego kronikarza XX wieku. Zdra...
Opowiadania Mariana Kowalskiego "Ze śmiercią w tle" to zbiór czternastu zaskakujących historii, w których niemałą rolę odgrywa właśnie śmierć.1. Pisarz. W kawiarni ośrodka SPA na Wybrzeżu pisarz jest świadkiem wynoszenia  z pokoju zwłok. Snuje domysły, rozwija wątki do swego kolejnego utworu. Jest t...
Rozgrywający się w różnych zakątkach globu pasjonujący thriller autora Kobiety, której nikt nie znał i Wypadku, bestsellerów z listy „New York Timesa”Oto Will Rhodes: z trudem wiążący koniec z końcem dziennikarz globtroter. Mieszka w niszczejącym domu, usiłuje ratowa...
Pozytywistyczna nowela z 1889 roku. Waleria Marrené-Morzkowska (1832–1903) to polska pisarka, publicystka, krytyczka literacka i feministka okresu pozytywizmu. Nauki pobierała w domu, a następnie w szkołach w Puławach oraz w Krakowie. Wiele podróżowała. Zawarła długoletnią przyjaźń z Elizą Orzeszko...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jacek Bonecki

Bur­da NG Pol­ska

Sp. z o.o. Spółka Ko­man­dy­to­wa

Li­cen­cjo­bior­ca Na­tio­nal Geo­gra­phic So­cie­ty

ul. Ma­ry­nar­ska 15, 02-674 War­sza­wa

Dział han­dlo­wy: tel. 22 360 38 42

Sprze­daż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77

Tekst i zdjęcia © 2014 Ja­cek Bo­nec­ki

Współpra­ca re­dak­cyj­na: Ka­ro­li­na Łuszczew­ska

Re­dak­cja: Anna Ma­ria Thor Ko­rek­ta: erte

Tłuma­cze­nie: An­drzej Hil­de­brandt, Mag­da­le­na Gra­la-Ko­wal­ska / Qu­en­di

Ko­rek­ta tek­stu an­giel­skie­go: Ter­ry Deal / Qu­en­di

Okładka, pro­jekt gra­ficz­ny, skład i łama­nie: Ma­ciej Szy­ma­no­wicz

Re­dak­tor pro­wadzący: Małgo­rza­ta Ze­msta

Re­dak­tor tech­nicz­ny: Ma­riusz Te­ler

Zdjęcia (okładka i śro­dek): Ja­cek Bo­nec­ki

Co­py­ri­ght for this edi­tion © 2014 Na­tio­nal Geo­gra­phic So­cie­ty. All ri­ghts re­se­rved.

Na­tio­nal Geo­gra­phic i żółta ram­ka są za­re­je­stro­wa­ny­mi zna­ka­mi to­wa­ro­wy­mi Na­tio­nal Geo­gra­phic So­cie­ty.

ISBN 978-83-7596-490-5

Wszel­kie pra­wa za­strzeżone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wystąpie­niach pu­blicz­nych – również częścio­we – tyl­ko za wyłącznym ze­zwo­le­niem właści­cie­la praw au­tor­skich.

www.na­tio­nal­ge­ogra­phic.pl

www.bur­dak­siaz­ki.pl

www.bo­nec­ki.com

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Rajd Da­kar to przede wszyst­kim m ry­wa­li­za­cja spor­to­wa. Po to go wymyślono. Star­tują w nim za­wod­ni­cy, którzy chcą i po­tra­fią po­dej­mo­wać wy­zwa­nia. Wy­ka­zują ogromną de­ter­mi­nację, ści­gają się, walczą z prze­ciw­nościa­mi losu i tech­nicz­ny­mi słabościa­mi swo­ich po­jazdów. Ma­te­riały przed­sta­wiające te zma­ga­nia są najczęściej wy­ko­rzy­sty­wa­ne w prze­ka­zie me­dial­nym. Me­dia do­cie­rają do widzów, którzy są sku­pie­ni na śle­dze­niu spor­to­wych za­wodów. Dla mnie jako ar­ty­sty nie jest to naj­ważniej­sza część raj­du. Sta­ram się do­strze­gać całe ma­low­ni­cze tło, które go ota­cza. Nie mógłbym jed­nak nie po­ka­zać, jak z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia wygląda spor­to­wa stro­na Da­karu, zwłasz­cza że co roku pol­scy za­wod­ni­cy jadą co­raz le­piej i zaj­mują wy­so­kie po­zy­cje, za­li­czając się już do czołówki da­ka­ro­wych kie­rowców.

Ostat­ni rajd był dla Po­laków wyjątko­wy. Wy­star­to­wa­li w nim za­wod­ni­cy zrze­sze­ni jako Re­pre­zen­ta­cja Pol­ski w Raj­dach Te­re­no­wych. Po­land Na­tio­nal Team po­wstał w zeszłym roku dzięki za­an­gażowa­niu Rafała So­ni­ka, który stanął na jego cze­le jako ka­pi­tan, Pio­tra Be­au­pre, który od sa­me­go początku bar­dzo wspie­rał Rafała, oraz Pol­skiego Związku Mo­to­ro­we­go.

Rafał So­nik tak to wspo­mi­na:

– Idea Po­land Na­tio­nal Team po­wstała, jak się re­tro­spek­tyw­nie nad tym za­sta­na­wiam, w Li­zbo­nie w 2008 roku. Tam położono pierw­szy ka­mień, który zaczął bu­do­wać drużynę na­ro­dową. Po­tem już tyl­ko prze­ko­ny­wałem się z każdym ko­lej­nym raj­dem, wy­pad­kiem pol­skie­go za­wod­ni­ka czy różnymi przy­pad­ka­mi, że ta idea jest je­dyną, która może nas efek­tyw­nie pociągnąć do przo­du. Idea ze­społów spon­sor­skich się wy­czer­pu­je, jej po­ten­cjał jest ogra­ni­czo­ny, na­wet w od­nie­sie­niu do tak wiel­kich i za­opa­trzo­nych budżeto­wo ze­społów jak Volks­wa­gen z To­uare­giem. One mają ogra­ni­czo­ne od­działywa­nie mar­ke­tin­go­we i biz­ne­so­we. Przejście od teamów spon­sor­skich do na­ro­dowych może nadać spor­to­wi zupełnie inny wy­miar.

Od­nieśliśmy w tym roku bar­dzo duży suk­ces, który w moim mnie­ma­niu ma dwo­jaką na­turę. Wy­sta­wi­liśmy dwa pro­fe­sjo­nal­ne te­amy raj­do­we – LOT­TO TEAM i Or­len Team – w których je­cha­li kie­row­cy sa­mo­chodów i ciężarówek. Uwa­dze nie może też umknąć dru­gie miej­sce na po­dium Rafała So­ni­ka, co jest naj­lep­szym jak dotąd wy­ni­kiem Po­laków star­tujących w Da­ka­rze. Do­tych­czas dwu­krot­nie stanął na po­dium na trze­cim miej­scu, a w tym roku otarł się o zwy­cięstwo i, choć me­dia nie mówią o tym zbyt często, to właśnie Rafałowi należy się spe­cjal­ne uzna­nie. W pierw­szej dzie­siątce kla­sy­fi­ka­cji sa­mo­chodów zna­lazło się trzech pol­skich kie­rowców i to w do­bo­ro­wym to­wa­rzy­stwie Fran­cu­za, Hisz­pa­na, Ro­sja­ni­na, Niem­ca i oby­wa­te­la Re­pu­bli­ki Południo­wej Afry­ki. Wśród tych trzech był Krzysz­tof Hołowczyc (mistrz) i Mar­tin Kacz­mar­ski (uczeń). Obaj pa­no­wie star­to­wa­li w ra­mach pro­gra­mu Szkoła Mistrzów re­ali­zo­wa­ne­go przez To­ta­li­za­tor Spor­to­wy. Pro­gram ten roz­poczęto nie­daw­no, nie­cały rok temu, ale star­tują w nim dwa du­ety jeżdżące w raj­dach te­re­no­wych. Je­den to właśnie Krzysz­tof i Mar­tin, a dru­gi tworzą Ja­rek Ka­zbe­ruk jako mistrz i Ro­bin Szust­kow­ski w roli ucznia, którzy jadą ciężarówką. Osią pro­gra­mu To­ta­li­za­tora Spor­to­we­go jest współpra­ca mi­strza z uczniem, prze­ka­zy­wa­nie spor­to­we­go i życio­we­go doświad­cze­nia ko­lej­ne­mu po­ko­le­niu. To również szkoła fi­lo­zo­fii upra­wia­nia spor­tu, umiejętności po­ko­ny­wa­nia trud­ności, wyciąga­nia wniosków z nie­po­wo­dzeń i ukie­run­ko­wa­nia na przyszły suk­ces. Pro­gram stwa­rza ki­bi­com możliwość śle­dze­nia re­la­cji między uczest­ni­ka­mi, odsłania za­ple­cze wyści­go­we i gwa­ran­tu­je ob­ser­wa­to­rom dołado­wa­nie po­zy­tywną ener­gią.

Wra­cając do mo­je­go in­dy­wi­du­al­ne­go po­strze­ga­nia Da­ka­ru, fo­to­gra­fując za­wod­ników, nie sku­piam się na sławach raj­du, które tworzą jego le­gendę, stając na po­dium od wie­lu lat. Dla mnie bo­ha­te­ra­mi Da­ka­ru są przy­pad­ko­wo spo­tka­ni na jego tra­sie lu­dzie. Nie chcę po­ka­zy­wać ko­mer­cyj­nej, tonącej w błyskach fle­szy stro­ny raj­du, lecz skon­cen­tro­wać się na tym nie­co ro­man­tycz­nym jego aspek­cie, na emo­cjach, na dy­le­ma­tach, na ma­low­ni­czym oto­cze­niu, w ja­kim to­czy się spor­to­wa ry­wa­li­za­cja. Oczy­wiście nie ozna­cza to, że nie wy­ko­nuję do­ku­men­ta­cji. Prze­ciw­nie – to moja pra­ca i główne za­da­nie, ja­kie mam do wy­ko­na­nia. Jed­nak kie­dy tyl­ko mam możliwość uchwy­ce­nia przez mi­gawkę apa­ra­tu cze­goś szczególne­go, robię to bar­dzo chętnie.

Ry­wa­li­za­cja spor­to­wa za­czy­na się już o świ­cie, kie­dy to za­wod­ni­cy przy­go­to­wują się do star­tu w od­cin­ku spe­cjal­nym i ru­szają w mor­der­czy wyścig, który dla tych naj­lep­szych, naj­szyb­szych będzie trwał bli­sko osiem go­dzin, a dla po­zo­stałych na­wet dwa­dzieścia czte­ry. Star­to­wi za­wod­ników z bi­wa­ku to­wa­rzy­szy nie­zmien­na pro­ce­du­ra. Mo­to­cy­kliści budzą się jako pierw­si, myją i ubie­rają, co bar­dzo często trwa na­prawdę długo. Załogi sa­mo­chodów mają nie­co łatwiej, po­nie­waż budzą się zwy­kle już po wscho­dzie słońca. Obo­wiązuje je jed­nak ta sama pro­ce­du­ra przy­go­to­wująca do star­tu. Duże ze­społy prze­ważnie mają własnych ku­cha­rzy i śpią w ho­te­lach, a po przy­go­to­wa­niu są dowożone na bi­wak, gdzie prze­sia­dają się do swo­ich sa­mo­chodów i cze­kają na start. W tym sa­mym cza­sie po­jaz­dy ser­wi­so­we są pa­ko­wa­ne i ru­szają do ko­lej­ne­go miej­sca bi­wakowego, dla­te­go często pod­czas star­tu sa­mo­chodów obóz właści­wie pu­sto­sze­je. Mo­ment, w którym za­wod­ni­cy, nudząc się, cze­kają na start, jest do­sko­nały do zro­bie­nia im zdjęć, jed­nak bar­dzo często je­stem już wte­dy w dro­dze na od­ci­nek spe­cjal­ny albo metę, po­nie­waż za­wod­nikom do­je­cha­nie do niej zaj­mu­je od sied­miu do ośmiu go­dzin, nam zaś około dwu­na­stu. Początek mo­je­go dnia pra­cy zależy od tego, jaki mam na nie­go plan i co chcę zro­bić. Każdy dzień dla mnie jest inny i muszę go pla­no­wać tak, żeby w ciągu dwóch ty­go­dni trwa­nia raj­du wy­ko­nać działania, które so­bie założyłem albo które mi zle­co­no. Nig­dy się nie zda­rza, że każdego dnia robię to samo jak ty­po­wy raj­do­wy fo­to­graf, który je­dzie na od­ci­nek spe­cjal­ny i fo­to­grafuje od pierw­sze­go do ostatnie­go za­wod­nika. Jed­ne­go dnia pla­nuję być na od­cin­ku spe­cjal­nym, dru­gie­go na me­cie, trze­cie­go na star­cie, czwar­te­go zaś robić wi­deo i tak aż do ostatnie­go dnia Da­ka­ru. Skut­ku­je to tym, że mam dwie możliwości roz­po­czy­na­nia pra­cy. W pierw­szym wy­pad­ku muszę być gotów przed star­tem mo­to­cy­klistów. Mój dzień i pra­ca za­czy­nają się bli­sko go­dziny dru­giej w nocy, żebym zdążył prze­je­chać od­ległość od bi­wa­ku do od­cin­ka spe­cjal­ne­go, usta­wił się z apa­ra­tem i cze­kał na za­wod­ników, a kończy się na przykład o pierw­szej trzy­dzieści. Oczy­wiście nie da się tego po­wta­rzać co­dzien­nie, cho­ciaż są lu­dzie, którzy to lubią i nie prze­szka­dza im to. Dru­gi wa­riant jest taki, że jadę jak naj­szyb­ciej na bi­wak i wte­dy star­tuję bli­sko piątej rano. Rajd Da­kar nig­dy jed­nak nie daje pew­ności, że swo­je założenia zre­ali­zuję, dla­te­go muszę być ela­stycz­ny i do­pa­so­wy­wać się do sy­tu­acji, które często za­ska­kują. Cza­sa­mi zda­rza się, że za­mie­rzam da­ne­go dnia robić wi­deo albo fo­to­grafować kon­kret­ne­go za­wod­nika, jed­nak oka­zu­je się, że miał on pro­blem tech­nicz­ny i nie może da­lej je­chać. Ta­kie sy­tu­acje wy­ma­gają ode mnie zmia­ny założeń i planów.

Prze­jazd za­wod­ników do­star­cza wszyst­kim uczest­ni­kom ogrom­nych emo­cji. Kie­dy sa­mo­cho­dy w bar­dzo głębo­kim fesz fe­szu wjeżdżają w dziurę, tworzą ob­raz przy­po­mi­nający wy­buch. Zda­rza się to dość często, jed­nak nie za­wsze w obec­ności świadków. Fesz fesz jest naj­bar­dziej wi­do­wi­sko­wym, a jed­no­cześnie naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nym przez za­wod­ników ele­men­tem Da­ka­ru. Jego na­zwa praw­do­po­dob­nie to­wa­rzy­szy wszyst­kim jesz­cze od rajdów afry­kańskich, a ozna­cza piach o kon­sy­sten­cji mąki. Przy prze­jeździe przez po­kry­ty nim te­ren bar­dzo trud­no jest roz­po­znać sa­mochód i jego kie­rowcę, po­nie­waż tu­ma­ny fesz fe­szu za­kry­wają go nie­mal całko­wi­cie. Bar­dzo często ogra­ni­czają wi­docz­ność za­wod­nikom, dla­te­go tego typu od­cin­ki są dla nich nie­zwy­kle trud­ne. Prze­ważnie są one za­zna­czo­ne w ro­ad­bo­okach w taki sposób, żeby kie­rowca mógł prze­jechać przez nie wyjątko­wo ostrożnie. Naj­lep­si kie­rowcy znają pu­sty­nię wy­star­czająco do­brze, by omi­jać ta­kie miej­sca albo za­cho­wać się w nich od­po­wied­nio. Jed­nak ci, którzy do­pie­ro roz­po­czy­nają swoją przy­godę z Da­ka­rem – na szczęście dla fo­to­grafów – nie mają wy­star­czającego doświad­cze­nia. Jego brak często ozna­cza dla nich ko­niec raj­du lub kraksę.

Przy od­po­wied­niej au­rze unoszący się fesz fesz two­rzy kom­plet­nie od­re­al­nioną sce­ne­rię zma­gań spor­to­wych. Ta­kie sy­tu­acje sprzy­jają fo­to­gra­fo­wa­niu w ni­skim klu­czu, kie­dy uda­je się usta­wić eks­po­zycję na światło, na naj­jaśniej­sze tu­ma­ny ku­rzu, co daje po­nu­re zdjęcie z wy­eks­po­no­wa­ny­mi par­tia­mi ja­sne­go fesz fe­szu. Wy­ko­na­nie tego typu zdjęć wy­ma­ga jed­nak od fo­to­gra­fa pew­nej wpra­wy, a przede wszyst­kim do­bre­go sprzętu. Dla mnie w ta­kich sy­tu­acjach istot­ny jest bar­dzo spraw­ny au­to­fo­cus i nie­zwy­kle po­moc­ny obiek­tyw ul­tra­zo­om, po­nie­waż na ta­kim te­re­nie mul­dy roz­ciągają się na wie­le metrów i nig­dy nie mogę prze­wi­dzieć, w którą wje­dzie za­wod­nik.

Ja­rek Ka­zbe­ruk z LOT­TO TEAM tak opo­wia­da o tym fe­no­me­nie:

– Fesz fesz na od­cin­ku spe­cjal­nym znacz­nie utrud­nia jazdę za­wod­ni­kom i sta­no­wi ogrom­ne nie­bez­pie­czeństwo, bo moc­no ogra­ni­cza wi­docz­ność. Ciężarówki są naj­większy­mi po­jaz­da­mi na raj­dzie, a tu­ma­ny ku­rzu, które unoszą się przez długi czas po prze­jeździe każdej z nich, są ogrom­ne. Na raj­dzie zwy­kle jest tak, że gdy za­wod­ni­cy, zwłasz­cza mo­to­cy­kliści, widzą nad­jeżdżającą ciężarówkę, sta­rają się usunąć z dro­gi, ale cza­sem zda­rza się, że po­jazd przed nami przy­spie­sza i sta­ra się nas nie prze­puścić, je­chać jak najdłużej przed nami w oba­wie właśnie przed tym, że do­sta­nie taką wielką fesz­fe­szową chmurą. Co­raz częściej roz­dzie­la się od­cin­ki spe­cjal­ne. Zwłasz­cza tam, gdzie tra­sa od­cin­ka spe­cjal­nego bie­gnie wy­so­ko w górach, wąski­mi dro­ga­mi, osob­no wy­ty­cza się trasę dla ciężarówek i sa­mo­chodów oso­bo­wych, a osob­no dla mo­to­cy­kli czy quadów, właśnie po to, żeby zmi­ni­ma­li­zo­wać nie­bez­pie­czeństwo. Or­ga­ni­za­tor wpro­wa­dził także nowy za­bez­pie­czający sys­tem Sen­ti­nel, który ma za za­da­nie sy­gna­li­zo­wać załodze po­jazdu, że zbliża się do in­ne­go po­jazdu i musi za­cho­wać szczególną ostrożność. Dzięki temu jeździ się nam dużo le­piej. Każdy wie, że ktoś mu sie­dzi na ple­cach, dzięki cze­mu może się usunąć w od­po­wied­nim mo­men­cie, gdy znaj­dzie od­po­wied­nie do tego miej­sce. Załogi ciężarówek mają trochę po­czu­cie królo­wa­nia w staw­ce, bo to zwy­kle od nas wszy­scy ucie­kają. Nikt nie chce się mie­rzyć z rozpędzo­nym, dzi­sięcio­to­no­wym po­two­rem.

Prze­jaz­dy ciężarówek są spek­ta­ku­lar­ne również dla­te­go, że unoszą one za sobą jesz­cze więcej ku­rzu. Za­wsze, śledząc polską tatrę, sta­ram się robić zdjęcia, które ide­al­nie to ob­ra­zują. Jed­no z lep­szych zro­biłem wyjątko­wo nie na Da­ka­rze, ale pod­czas Raj­du Ma­ro­ka, którego od­ci­nek spe­cjal­ny prze­bie­gał po daw­nej tra­sie da­ka­ro­wej.

Na zdjęciu uchwy­ciłem sa­mochód w tu­ma­nach ku­rzu, śle­dzo­ny przez śmigłowiec pra­so­wy. Jest ono cie­ka­we, po­nie­waż przez za­sto­so­wa­nie obiek­ty­wu 600 mm po­wstał skrót per­spek­ty­wy, który wywołuje wrażenie, że he­li­kop­ter jest nie­mal przy­kle­jo­ny do ciężarówki i – ni­czym w fil­mach o Ja­me­sie Bon­dzie – jego płozy za­raz do­tkną da­chu sa­mochodu.

W tym roku nie miałem wie­lu oka­zji, po­nie­waż awa­ria ciężarówki zmu­siła za­wod­ników LOT­TO TEAM do zakończe­nia ry­wa­li­za­cji już na dru­gim od­cin­ku spe­cjal­nym. Raj­dy sa­mo­cho­do­we, w szczególności Rajd Da­kar, są jak lo­te­ria, a ich zakończe­nie w dużej mie­rze zależy od szczęścia. Nie­kie­dy za­wod­ni­cy mogą być przy­go­to­wa­ni naj­le­piej tech­nicz­nie i kon­dy­cyj­nie, mieć do­sko­nałe sa­mo­cho­dy, a po star­cie oka­zu­je się, że nie­spo­dzie­wa­ne zda­rze­nie za­trzy­mu­je na­wet czołowych kie­rowców na raj­do­wych bez­drożach.

Krzysz­tof Hołowczyc z LOT­TO TEAM mówi o da­ka­ro­wej lo­te­rii:

– Ry­zy­ko jest in­te­gralną częścią sportów mo­to­ro­wych. Da­kar to naj­trud­niej­szy rajd świa­ta, roz­gry­wa­ny w eks­tre­mal­nie ciężkich wa­run­kach, więc – co nie­unik­nio­ne – wy­pad­ki się zda­rzają. Nie­ste­ty również te naj­cięższe. Nie­mal co roku gi­nie któryś z za­wod­ników, w tym wiel­cy bo­ha­te­ro­wie Da­karu, tacy jak Fa­bri­zio Me­oni. Każdy, kto sta­je na star­cie tego ma­ra­to­nu, po­wi­nien li­czyć się z tym, że może nie wrócić do domu. To strasz­ne, ale jed­no­cześnie to do­da­je ja­kiejś ma­gii tej im­pre­zie. Ma­gii, która wabi ko­lej­nych śmiałków do zmie­rze­nia się z wiel­kim wy­zwa­niem. Na tym zbu­do­wa­na jest le­gen­da Da­karu. Gdy pierw­szy raz do­je­chałem le­d­wo żywy do mety w Da­karze, obie­całem so­bie, że nig­dy więcej tu nie wrócę. Myliłem się. Da­kar jest jak nar­ko­tyk.

Załoga ciężarówki De Rooy jest jedną z naj­lep­szych na Da­ka­rze. Na zdjęciu widać sa­mochód oso­bo­wy, który roz­pacz­li­wie próbuje uciec właśnie przed ciężarówką De Rooy, ona zaś, waląc w klak­son, na­pie­ra na nie­go z dużą prędkością. W ta­kich przy­pad­kach za­wod­ni­cy muszą się wy­ka­zać dużą od­por­nością psy­chiczną, po­nie­waż nie za­wsze wte­dy można zje­chać i dać się wy­prze­dzić.

O miej­scu, w którym zro­biłem to zdjęcie, mogę po­wie­dzieć tyle, że było ono je­dy­nym na tra­sie od­cin­ka, które gwa­ran­to­wało pewną fo­to­ge­nicz­ność ujęć. Może się wy­da­wać, że pra­ca fo­to­gra­fa na Da­ka­rze wy­ma­ga tyl­ko pstry­ka­nia, a jeżeli dys­po­nu­je on do­brym sprzętem, zdjęcia robią się same. Nie do końca tak jest, po­nie­waż jed­nym z wie­lu zadań fo­to­gra­fa jest właśnie wy­bra­nie od­po­wied­nie­go miej­sca, w którym po­jaz­dy będą wyglądały wyjątko­wo.

Pro­blem po­le­ga na tym, że żaden fo­to­graf nie ma ro­ad­bo­oków, więc musi zga­dy­wać, gdzie się one znaj­dują. To mniej więcej tak, jak­bym miał prze­je­chać trasę od Szcze­ci­na do Rze­szo­wa, a po dro­dze mu­siał wy­brać od­po­wied­nie miej­sce do zro­bie­nia zdjęć.

Zwy­kle, kie­dy znajdę je już pod­czas Da­ka­ru, nie mogę go zmie­nić i po­zo­staję tam cały dzień.

W ta­kich miej­scach wie­le zależy od tego, pod ja­kim kątem fo­to­gra­fu­je­my. Naj­le­piej ob­ra­zują to zdjęcia, które zro­biłem Krzysz­to­fo­wi Hołowczy­co­wi, kie­dy naj­pierw wje­chał w zakręt, unosząc za sobą tu­ma­ny ku­rzu, a chwilę później z zakrętu wy­do­stał się w jesz­cze większej chmu­rze.

Każdy za­wod­nik in­a­czej prze­jeżdża przez miej­sce, w którym aku­rat fo­to­gra­fuję, dla­te­go muszę być go­to­wy do zmian usta­wie­nia i per­spek­ty­wy tak, żeby zro­bić ide­al­ne zdjęcia każdemu z osob­na. W ta­kich sy­tu­acjach trze­ba również za­cho­wać ostrożność i nie dać się roz­je­chać. Przy tym wszyst­kim war­to też pamiętać o od­po­wied­nim usta­wie­niu sprzętu, na przykład ta­kim do­bra­niu cza­su otwar­cia mi­gaw­ki, żeby zdjęcie było jak naj­bar­dziej atrak­cyj­ne i dy­na­micz­ne, jed­no­cześnie za­mrażając ruch sa­mo­cho­du, by był on ostry. Do­dat­ko­wo należy pamiętać, że za­wod­nik prze­jeżdża przez to miej­sce tyl­ko raz, dla­te­go fo­to­graf ma jedną szansę na zro­bienie zdjęcia i to jest chy­ba naj­większa trud­ność przy fo­to­grafowaniu tego typu rajdów.

Emo­cje spor­to­we uchwy­co­ne na zdjęciach to nie tyl­ko po­jaz­dy, ale również zdjęcia por­tre­to­we za­wod­ników. Krzysz­tof Hołowczyc to – jak dotąd – naj­lep­szy pol­ski kie­row­ca sa­mo­chodów oso­bo­wych. Po­ja­wiło się wie­lu jego następców, jed­nak Krzy­siek ze wszyst­kich za­wod­ników pol­skich jeżdżących sa­mo­chodami ra­dzi so­bie naj­le­piej i zgro­ma­dził naj­więcej tytułów. Po­nad­to umie postępować z me­dia­mi i dokład­nie zna ich funkcję. Za­wsze, kie­dy pod­chodzę do nie­go z apa­ra­tem, wy­ka­zu­je się anielską cier­pli­wością. Kie­dy jed­nak przy oka­zji po­wsta­nia tego zdjęcia padłem przed nim na ko­la­na, był nie­co zakłopo­ta­ny. Do­okoła cała raj­do­wa czołówka, me­dia, ka­me­ry i na­gle on jest w cen­trum uwa­gi za sprawą fo­to­gra­fa, który z pasją pada na ko­la­na i wy­ko­nu­je całą serię zdjęć. Nie mogłem jed­nak odmówić so­bie uchwy­ce­nia tego ka­dru, po­nie­waż kie­dy już za­cznę robić zdjęcia, je­stem bar­dzo dokładny. Dla niektórych mogę wyglądać jak wa­riat, który bie­ga z apa­ra­tem we wszyst­kie stro­ny, kom­bi­nu­je i cu­du­je, a kie­dy coś wy­pa­trzy, nie spo­cznie, dopóki nie wy­ko­rzy­sta te­ma­tu do końca.

Samo zdjęcie uchwy­co­ne jest per­fek­cyj­nie i za­mknięte w kil­ku pla­nach. Wi­dzi­my na nim kie­rowcę w po­zie trium­fa­to­ra, jego rajdówkę z hi­sto­rycz­nym nu­me­rem, Wiel­kie­go Bra­ta czu­wającego na nie­bie, w tle od­da­lającego się Jo­ana „Na­nie­go” Romę, którego Krzy­siek po­ko­nał w pu­cha­rze świa­ta, i ochro­nia­rza pil­nującego raj­do­wej at­mos­fe­ry. Udało mi się od­zna­czyć każdy ele­ment zdjęcia, co przy do­sko­nałym świe­tle po­zwo­liło uzy­skać ob­raz, z którego je­stem nie­zwy­kle za­do­wo­lo­ny.

Kolej­nym pol­skim za­wod­ni­kiem, który oka­zał się naj­większym za­sko­cze­niem Raj­du Da­kar, był najmłod­szy, de­biu­tujący Mar­tin Kacz­mar­ski. Udało mu się ukończyć rajd w pierw­szej dzie­siątce, co było ogrom­nym za­sko­cze­niem. Od­cin­ki spe­cjal­ne po­ko­ny­wał efek­tow­nie, szyb­ko, a jed­no­cześnie bar­dzo sku­tecz­nie. Stojąc na OS-owej agraf­ce, można oce­nić styl jaz­dy każdego za­wod­ni­ka po­ko­nującego ten sam trud­ny tech­nicz­nie zakręt. Nie po­win­no jed­nak dzi­wić, że Mar­tin mimo młode­go wie­ku tak do­brze ra­dzi so­bie za kie­row­nicą. Będąc w pro­gra­mie Szkoła Mistrzów LOT­TO, otrzy­mał wspar­cie w po­sta­ci men­to­ra i mi­strza – Krzysz­to­fa Hołowczy­ca, który służył po­mocą swo­je­mu pod­opiecz­ne­mu w jego da­ka­ro­wym de­biu­cie.

Zarówno ci, którzy biorą udział w raj­dach, jak i ich ki­bi­ce, już po sa­mym sty­lu jaz­dy umieją oce­nić prędkość za­wod­ni­ka i to, czy je­dzie czy­sto oraz jak pro­wa­dzi po­jazd. Mar­tin pro­wa­dził bar­dzo do­brze, co mo­gli oce­nić wszy­scy, ale przede wszyst­kim, jak na de­biu­tan­ta, upla­so­wał się na na­prawdę wy­so­kiej po­zy­cji, co do tej pory pod­czas Da­ka­ru chy­ba się nie zda­rzyło. Należy oczy­wiście wspo­mnieć o tym, że Mar­tin je­chał bar­dzo do­brym sa­mo­cho­dem, w pro­fe­sjo­nal­nym ze­spo­le, co za­działało na jego ko­rzyść, jed­nak oprócz sprzętu trze­ba mieć również umiejętności i wielką wy­trzy­małość psy­chiczną.

Mar­ti­na Kacz­mar­skie­go z LOT­TO TEAM za­py­tałem o wspo­mnie­nia z tego raj­du:

– Myśląc o swo­im pierw­szym Da­ka­rze, nieśmiało ma­rzyłem o pierw­szej dwu­dzie­st­ce. Dzie­wiąta po­zy­cja brzmi jak piękny sen i ta­kie też we mnie wzbu­dza te­raz wspo­mnie­nia oraz emo­cje. Je­chałem po­kor­nie po doświad­cze­nie, naukę i we­ry­fi­kację po­zio­mu mo­ich umiejętności, a wróciłem z dzie­wiątym miej­scem i pra­sa przy­wi­tała mnie nagłówka­mi „Re­we­la­cja Raj­du Da­kar” czy „Na­dzie­ja mo­to­spor­tu”. To na­prawdę bar­dzo miłe. Da­kar to ogrom­ny wysiłek fi­zycz­ny, wal­ka z sa­mo­cho­dem, pie­kiel­nym gorącem i zmęcze­niem. Ale to także, a może przede wszyst­kim, mor­der­cze wy­zwa­nie psy­chicz­ne. Wszyst­ko sie­dzi w głowie: to, jak prze­je­dzie­my trasę, ale także czy je­steśmy od­por­ni na stres, czy wal­czy­my z po­kusą na przykład bar­dziej ry­zy­kow­nej jaz­dy. Ja miałem chandrę po kil­ku pierw­szych dniach, kie­dy to po od­cin­ku, gdy skraj­nie zmęczo­ny wy­sia­dałem z sa­mo­cho­du, zdałem so­bie sprawę z tego, że to na­wet nie połowa raj­du. Dru­gi trud­ny mo­ment przy­szedł właśnie w połowie, gdy po dniu od­po­czyn­ku trud­no było prze­sta­wić się z po­wro­tem na raj­do­we try­by. Dla­te­go bar­dzo cieszę się z wy­ni­ku, ale przede wszyst­kim mam wielką sa­tys­fakcję, że w ogóle ten rajd ukończyłem. I to w tak młodym wie­ku. Coś so­bie udo­wod­niłem.

Obiek­ty­wy typu zoom i ul­tra­zo­om znacz­nie ułatwiają fo­to­gra­fo­wa­nie scen dy­na­micz­nie się zmie­niających.

W sy­tu­acji, która jest przed­sta­wio­na na zdjęciu, oka­zało się, że cho­ciaż nie mogę zmie­nić po­zy­cji pod­czas prze­jaz­du Mar­ti­na Kacz­mar­skie­go, wy­star­czy po­sze­rzyć pole wi­dze­nia, aby uchwy­cić go wy­chodzącego z zakrętu w spek­ta­ku­lar­ny sposób, i to ra­zem z krążącym nad nim śmigłowcem. Oka­zu­je się, że zmien­na ogni­sko­wa jest przy­dat­na, a na­wet ko­niecz­na w tego typu pra­cy, gdyż cała ope­ra­cja trwa le­d­wie ułamek se­kun­dy. Im szyb­ciej mogę zmie­nić ogni­skową, tym le­piej.

Jest oczy­wiście wie­le ro­dzajów obiek­tywów zmien­no­ogni­sko­wych różniących się kon­strukcją. W jed­nych zmianę ogni­sko­wej uzy­sku­je się po­przez prze­su­wa­nie pierście­nia w przód lub w tył, są jed­nak i ta­kie, w których długość ogni­sko­wej zmie­nia się po­przez przekręca­nie pierście­nia w pra­wo lub w lewo. Dla mnie dużo ko­rzyst­niej­szym roz­wiąza­niem jest pra­ca z obiek­tywem typu „pomp­ka”, czy­li pierw­szym ro­dzajem, o którym wspo­mniałem, po­nie­waż zmia­na ogni­sko­wej następuje wte­dy szyb­ciej i płyn­niej. Jest to moim zda­niem również dużo bar­dziej na­tu­ral­ne, po­nie­waż kie­dy fo­to­gra­fuję po­jazd, który się do mnie przy­su­wa, po­sze­rzam kadr, przy­ciągając rękę do sie­bie, na­to­miast gdy się od­da­la, od­su­wam pierścień w przód i zawężam kąt. Fo­to­gra­fo­wa­nie pod­czas Da­ka­ru wiąże się z tym, że wa­run­ki są bar­dzo trud­ne i sprzęt często się za­piasz­cza. W ta­kich sy­tu­acjach bar­dziej prak­tycz­ny może się oka­zać obiek­tyw z pokrętłem, jed­nak kie­dy do całko­wi­te­go przy­bliżenia lub od­da­le­nia po­trzeb­ne jest wy­ko­na­nie dwóch ruchów nad­garst­ka, sta­je się on kom­plet­nie bezużytecz­ny. Używa­nie uni­wer­sal­nej opty­ki ma także ogrom­ne zna­cze­nie dla bez­pie­czeństwa fo­to­gra­fa. O miej­scu, w którym stanę z apa­ra­tem, nie de­cy­dują wówczas ogra­ni­cze­nia mo­je­go sprzętu, lecz zdro­wy rozsądek.

Przy fo­to­gra­fo­wa­niu w trud­nych wa­run­kach, kie­dy wy­so­ko sta­wia­my so­bie po­przeczkę, war­to za­in­we­sto­wać w do­bry sprzęt. Jed­nak wie­lo­krot­nie sam się prze­ko­nałem, że cza­sa­mi wy­star­czy sprzętowe mi­ni­mum, po­nie­waż do zro­bie­nia do­bre­go zdjęcia może posłużyć również te­le­fon komórko­wy.

Wy­ko­na­no smart­fo­nem Sony Xpe­ria Z1

Swe­go cza­su podglądałem ki­biców i za­sta­na­wiałem się, dla­cze­go właści­wie robią zdjęcia te­le­fo­na­mi komórko­wy­mi. Po­sta­no­wiłem więc spraw­dzić, jak to jest, a re­zul­ta­tem mo­jej próby jest między in­ny­mi zdjęcie sa­mo­cho­du Krzysz­to­fa Hołowczy­ca.

Usta­wiłem so­bie tryb zdjęć se­ryj­nych i roz­począłem za­bawę z apa­ra­tem wbu­do­wa­nym w mój te­le­fon komórko­wy. W tym wy­pad­ku był to mo­del Sony Xpe­ria Z1, wo­do­od­por­ny i pyłoszczel­ny, wy­po­sażony w przełomo­we moim zda­niem roz­wiąza­nia fo­to­gra­ficz­ne. Mam wrażenie, że inżynie­ro­we Sony skon­cen­tro­wa­li w tym pro­duk­cie swo­je naj­lep­sze osiągnięcia, z których mar­ka słynęła przez wie­le lat w dzie­dzi­nie tech­no­lo­gii fil­mo­wa­nia, fo­to­gra­fo­wa­nia, dźwięku i ob­ra­zu. Jego możliwości kom­plet­nie mnie za­sko­czyły, zwłasz­cza że tuż po po­wro­cie z Da­ka­ru miałem okazję trzy­mać w ręce mo­del Sony Xpe­ria Z1 Com­pact, a gdy kończę pisać tę książkę na ryn­ku jest już ko­lej­ny mo­del Sony Xpe­ria Z2 z jesz­cze większym po­ten­cjałem fo­to­gra­ficz­nym i udo­sko­na­lo­ny­mi funk­cja­mi wi­deo, w tym fil­mo­wa­nia w tech­no­lo­gii 4K. Nie ukry­wam, że naj­now­sze cuda tech­ni­ki wciąż mnie za­ska­kują swo­imi możliwościa­mi, choć muszę przy­znać, że mają pew­ne ogra­ni­cze­nia, których trze­ba być świa­do­mym, a wówczas można robić na­prawdę wspa­niałe zdjęcia. Ogra­ni­cze­nia do­tyczą opty­ki i po­wo­dują, że muszę stać bli­sko fo­to­gra­fo­wa­ne­go obiek­tu, by zro­bić dy­na­micz­ne zdjęcie. Zapew­ne jed­nak i ten pro­blem inżynie­ro­wie wkrótce roz­wiążą. Tym­cza­sem stwier­dziłem, że fo­to­gra­fo­wa­nie te­le­fonem szyb­ko po­ru­szających się po­jazdów jest sto­sun­ko­wo pro­ste, a to za sprawą dużych wyświe­tla­czy. To tłuma­czy za­cho­wa­nie ki­biców na od­cin­kach raj­do­wych, tak ocho­czo używających te­le­fonów do re­je­stra­cji emo­cji spor­to­wych. Do­brze, że mój te­le­fon był od­por­ny na wodę i kurz. W swo­im życiu za­mor­do­wałem i wysłałem na śmiet­nik już wie­le te­le­fonów i nor­mal­nie nie odważyłbym się używać na OS-ie zwykłego te­le­fonu. Tym ra­zem byłem mile za­sko­czo­ny. Oka­zu­je się, że smart­fo­nem można zro­bić do­bre zdjęcie i nie­kie­dy trud­no je odróżnić od zdjęć wy­ko­na­nych pro­fe­sjo­nal­nym apa­ra­tem.

Pol­skim za­wod­ni­kiem, który jeździ tak samo do­brze, jak lata, jest Adam Małysz. W te­go­rocz­nym raj­dzie nie­ste­ty awa­ria po­zba­wiła go miej­sca w pierw­szej dzie­siątce. Adam również należy do kie­rowców, którzy jeżdżą bar­dzo szyb­ko, a co za tym idzie, nie­zwy­kle efek­tow­nie. Nie za­wsze jed­nak pro­wa­dzi w taki sposób, po­nie­waż za­wod­ni­cy roz­li­cza­ni są z wy­ni­ku, jaki osiągają na me­cie, a nie ze spek­ta­ku­lar­ności jaz­dy. Dla­te­go też, kie­dy nie muszą, zwy­kle nie po­zwa­lają so­bie na eks­tra­wa­gancję.

Patrząc na zdjęcie jadącego Ada­ma, do­staję za­dysz­ki, po­nie­waż przy­po­mi­na mi się, że mam już swo­je lata i jeżeli cho­dzi o fo­to­gra­fo­wa­nie spor­tu, po­wi­nie­nem zająć się ra­czej mi­strzo­stwa­mi świa­ta w sza­chach niż raj­da­mi. Wiąże się to bez­pośred­nio z ro­bie­niem zdjęć na wy­dmach, po­nie­waż nig­dy nie wiem, z której stro­ny i zza której wy­dmy wy­je­dzie sa­mochód, dla­te­go w ta­kich sy­tu­acjach muszę być bar­dzo by­stry i sko­ry do bie­ga­nia. Na początku słucham, skąd nad­jeżdża sa­mochód, później zaś ga­lo­puję w określone miej­sce i zaj­muję po­zycję, która umożliwi mi zro­bie­nie do­bre­go zdjęcia. Za każdym ra­zem jest to nie­zwy­kle trud­ne, i to nie­za­leżnie od tego, jaki styl, sposób, a na­wet obu­wie za­sto­su­je­my. Niektórzy bo­wiem próbo­wa­li bie­gać w croc-sach, inni w klap­kach, ko­lej­ni zaś w bu­tach prze­zna­czo­nych na piach. Nie można jed­nak przy­go­to­wać się do tego od­po­wied­nio, po­nie­waż nie­kie­dy tem­pe­ra­tu­ry na pu­sty­ni są tak wy­so­kie, że piach roz­grze­wa się ni­czym pa­tel­nia.

Kolej­ne zdjęcie od­no­si się do efek­tow­ności i efek­tyw­ności jaz­dy.

Pod­czas jed­ne­go z od­cinków spe­cjal­nych usta­wiłem się na wznie­sie­niu, które nada­wało spek­ta­ku­lar­ności jeździe za­wod­ników. Początko­wo wy­da­wało mi się, że pierw­szy raj­do­wiec, który po­ko­nał wznie­sie­nie, Na­sir al-Atij­ja, zro­bił to naj­le­piej, jed­nak później na tym sa­mym od­cinku po­ja­wił się Car­los Sa­inz. Jego prze­jazd oka­zał się dużo bar­dziej wi­do­wi­sko­wy. Car­los wy­ko­nał nie­praw­do­po­dob­ny lot przez wznie­sie­nie, czym roz­grzał ki­biców i spra­wił, że stanąłem jak wry­ty. Nie­ste­ty kil­ka­naście mi­nut później za­wod­nik le­ciał już w śmigłowcu do szpi­ta­la.

Najczęściej jest właśnie tak, że bra­wu­ro­wa, wi­do­wi­sko­wa jaz­da kończy się źle. Jeżeli ktoś chce wyłącznie prze­je­chać Da­kar, nie jest to trud­ne, na­to­miast kie­dy ktoś chce się ścigać, musi je­chać naj­le­piej, jak umie, a wte­dy o wy­pa­dek czy uszko­dze­nie auta nie­trud­no.

Przy oka­zji ro­bie­nia tego typu zdjęć po raz ko­lej­ny po­ja­wia się pro­blem do­bra­nia od­po­wied­nio długie­go cza­su otwar­cia mi­gaw­ki, by właści­wie oddać dy­na­mikę ru­chu. Sa­mo­cho­dy jadą na­prawdę szyb­ko i prędkość mo­je­go ob­ro­tu z apa­ra­tem w dłoni musi być do­sto­so­wa­na do prędkości po­jaz­du, abym go nie zgu­bił z ka­dru lub by sa­mochód nie był roz­my­ty na re­la­tyw­nie długim cza­sie naświe­tla­nia. Nie każdy za­wod­nik po­ru­sza się z taką samą prędkością, dla­te­go ob­ro­tu nie da się wy­uczyć czy wyćwi­czyć. Za każdym ra­zem trze­ba być przy­go­to­wa­nym na zupełnie inną re­akcję.

Zdjęcie obok przed­sta­wia następne­go pol­skie­go za­wod­ni­ka, Rafała So­ni­ka, który po­ka­za­ny jest w ty­po­wym dla sie­bie wizażu, kie­dy tuż po prze­je­cha­niu od­cin­ka spe­cjal­ne­go i po zdjęciu ka­sku i go­gli roz­e­mo­cjo­no­wa­ny opo­wia­da o swo­im prze­jeździe.

Rafał jest osobą, która do­sko­na­le zno­si obec­ność ka­mer i apa­ratów, co wca­le nie jest normą wśród za­wod­ników. Za­wsze żałuję, że robię mu tak mało zdjęć, ale moim głównym za­da­niem jest fil­mo­wa­nie go, a nie fo­to­gra­fo­wa­nie. Rafał to niewątpli­wie wdzięczny obiekt, dla­te­go biorąc pod uwagę prio­ry­tet filmów, każde zdjęcie, które uda­je mi się zro­bić mu w ta­kiej sy­tu­acji, jest bar­dzo cen­ne. To da­ka­ro­wiec z krwi i kości, naj­bar­dziej uty­tułowa­ny pol­ski qu­ado­wiec. Te­go­rocz­ny rajd ukończył na dru­giej po­zy­cji, o włos od wy­gra­nia go. Rafał jest za­wod­nikiem, który nig­dy się nie pod­da­je i za­wzięcie dąży do celu. To­wa­rzy­szyłem mu na wszyst­kich jego Da­ka­rach, za­wsze w du­chu moc­no mu ki­bi­cując. Wy­pad­ki, awa­rie, pomyłki, ludz­kie błędy, ale również miej­sca na po­dium. Ze wszyst­kich da­ka­ro­wych dni pamiętam jed­nak ten, kie­dy po kil­ku­na­sto­go­dzin­nej wal­ce w okrop­nym upa­le na pu­sty­ni w fe­ral­nej Fiam­ba­li po­krwa­wio­ny Rafał le­d­wie do­wlekł się do mety. Spadł wte­dy z pierw­sze­go miej­sca na ostat­nie. Całkiem przemęczo­ny chciał się wy­co­fać. Po­wie­działem mu wte­dy: „Pokaż, że je­steś spor­tow­cem, który nig­dy się nie pod­da­je. Skończ ten przeklęty rajd”. I skończył, prze­su­wając się z ostat­niego miej­sca do ścisłej czołówki.

Typo­wy da­ka­ro­wy ro­man­tyk to z pew­nością Ju­lian Vil­lar­ru­bia Gar­cia. Już po jego ta­tuażu widać, że jest bez­gra­nicz­nie od­da­ny raj­do­wi, mimo że nie należy do za­wod­ników, których po­czy­na­nia no­to­rycz­nie śledzą ka­me­ry. Na tym ujęciu Ju­lian tak bar­dzo od­da­je men­tal­ność typo­wych da­ka­rowców i ich od­da­nie wyższej spra­wie, że po­sta­no­wiłem umieścić jego zdjęcie na okładce mo­jej książki. Rajd Da­kar jest wiarą, jest re­li­gią, więc ci, którzy kie­dyś go prze­je­cha­li, wra­cają. Dla­te­go właśnie ta­tu­ują so­bie daty prze­je­cha­nych Da­karów na swo­im cie­le, jak Ja­rek Ka­zbe­ruk, lub sym­bol Da­karu, jak Ju­lian. Ta­kich jak on na Da­karze jest wie­lu. To oni sta­no­wią fi­lar tej wspa­niałej przy­go­dy. To oni stwo­rzy­li mit tego raj­du. Jak przy­stało na Hisz­pa­na, Ju­lian jest do­sko­nałym mo­to­cy­klistą, a pry­wat­nie kie­rowcą au­to­bu­su. To nie­zwy­kle uprzej­my, skrom­ny i miły człowiek. Bez Da­karowego ma­ki­jażu na uli­cy trud­no by w nim było roz­po­znać raj­do­we­go twar­dzie­la.

Ju­lian Vil­lar­ru­bia Gar­cia, mo­to­cy­kli­sta, opo­wia­da o swo­im przy­wiąza­niu do Da­ka­ru:

– W 2007 roku po­je­chałem do Mek­sy­ku na swój pierw­szy rajd mo­to­cy­klo­wy. Oglądałem tam film La Bam­ba, w którym bar­dzo po­ru­szyła mnie sce­na, kie­dy to brat główne­go bo­ha­te­ra zro­bił so­bie ta­tuaż na cześć wy­jaz­du swo­je­go uko­cha­ne­go bra­ta do Ame­ry­ki. Po­czułem, że że ja również muszę mieć ta­tuaż, taki wyjątko­wy, sym­bo­li­zujący coś na­prawdę ważnego w moim życiu. Wybór padł na sym­bol Da­ka­ru, o którym ma­rzyłem od dziec­ka. To było nie­re­al­ne ma­rze­nie, więc przy­najm­niej mogłem mieć ta­tuaż. Dwa lata później ma­rze­nie spełniło się i po raz pierw­szy po­je­chałem na Da­kar.

Ja­rosław Ka­zbe­ruk z LOT­TO TEAM również ma do raj­du wiel­ki sen­ty­ment:

– Da­ka­ro­wi ro­man­ty­cy to lu­dzie, którzy w tym raj­dzie do­strze­gają coś zupełnie in­ne­go niż tyl­ko sferę spor­tową. Ro­zu­mieją ideę po­ko­na­nia tych dzie­sięciu tysięcy ki­lo­metrów w różnych wa­run­kach. Mają w so­bie du­cha wal­ki i de­ter­mi­nację, nie­za­leżnie od budżetu, którym dys­po­nują.

Wiem o tym do­brze, bo prze­je­chałem już kil­ka Da­karów i sam czuję się trochę ta­kim da­ka­ro­wym ro­man­ty­kiem. Zda­rzyło mi się już je­chać z na­prawdę ni­skim budżetem, wręcz ta­kim, który nie star­czał, z bar­dzo słabym sprzętem, na gra­ni­cy prze­trwa­nia. Po la­tach zna­lazłem się w naj­lep­szych ze­społach. Mam więc porówna­nie i wciąż czer­pię z tego przy­jem­ność. Świeżości dodała mi zmia­na sa­mo­cho­du te­re­no­we­go na ciężarówkę i wciąż czuję, że co roku muszę tam wrócić.

Mam wy­ta­tu­owa­ne na ple­cach daty wszyst­kich Da­karów, które prze­je­chałem. Za­wsze uważałem, że jeśli ro­bi­my so­bie ta­tuaż, to po­win­no być coś ważnego, wyjątko­we­go, coś, cze­go nig­dy w życiu nie ze­chcesz usunąć. Wszyst­kie Da­kary, które lądują na mo­ich ple­cach, zna­lazły się tam świa­do­mie. Jest to coś wewnętrzne­go, co jest bar­dzo moje, do­brze się z tym czuję. Każdy Da­kar po­ko­nałem w inny sposób, in­nym nakładem pra­cy, w różnych wa­run­kach. Za­wsze o tym pamiętam.

Za­wsze chciałem zro­bić por­tret, który od­da­wałby na­turę da­ka­rowców. Sym­bo­li­ka, czy­sta prze­strzeń w tle, dy­na­micz­ny kadr, a także iskrzące spoj­rze­nie to ele­men­ty, które po­zwo­liły mi uzy­skać za­do­wa­lający efekt. Nie bez zna­cze­nia jest skrom­na sty­li­sty­ka zdjęcia uzy­skana za po­mocą miękkie­go światła i bar­dzo ja­sne­go obiek­ty­wu 35 mm.

Kolej­ne zdjęcie po­ka­zu­je radość Pio­tra Be­au­pre i prze­bra­ne­go za ba­let­nicę Jac­ka Li­sic­kie­go. Załoga Pio­tra w bar­dzo spon­ta­nicz­ny sposób po­ka­zała swo­je emo­cje związane z ukończe­niem raj­du. Za Pio­trem i Jac­kiem krył się jesz­cze Rafał So­nik, który również cie­szył się z suk­ce­su pol­skie­go te­amu. Zdjęcie po­ka­zu­je, w jaki sposób tak na­prawdę eki­pa Pio­tra spędza rajd. Są to prze­mi­li lu­dzie, którzy czer­pią z nie­go przede wszyst­kim przy­jem­ność. Strój Jac­ka spra­wił, że załoga po­ja­wiła się chy­ba we wszyst­kich ser­wi­sach in­for­ma­cyj­nych.

Robiąc zdjęcie, wy­ko­rzy­stałem su­per­sze­ro­ki obiek­tyw, a następnie wy­ka­dro­wałem je do kwa­dra­tu, żeby sku­pić się na emo­cjach chłopaków, a po­minąć to, co działo się do­okoła. Fo­to­gra­fia po­ka­zu­je, że Po­la­cy na me­cie raj­du Da­kar nie muszą się ni­cze­go wsty­dzić, a po­nad­to mają fan­tazję.

Śmigłowce są stałym ele­men­tem kra­jo­bra­zu pod­czas Raj­du Da­kar. W he­li­kop­te­rze zginął pierw­szy jego or­ga­ni­za­tor i po­mysłodaw­ca, Thier­ry Sa­bi­ne, dla­te­go sta­no­wią one jed­no­cześnie prze­kleństwo raj­du, ale też ele­ment, bez którego nie może się on obyć. Jeżeli śmigłowce nie dadzą rady się wznieść, cały rajd również nie star­tu­je. Gwa­ran­tują one bez­pie­czeństwo za­wod­ni­kom, a przede wszyst­kim kon­takt z me­dia­mi, trans­mi­sje te­le­wi­zyj­ne, czy­li to, co spo­wo­do­wało, że stałem się fa­nem Raj­du Da­kar, wy­pro­mo­wa­ne­go dzięki he­li­kop­te­rom podążającym cały czas za za­wod­ni­ka­mi i śledzącym ich zma­ga­nia z góry. Do dziś sta­no­wią one jego nie­odłączny ele­ment. Na każdym raj­dzie jest ich od dwu­dzie­stu do trzy­dzie­stu, w tym śmigłowce me­dycz­ne, te­le­wi­zyj­ne, łączni­ko­we, woj­sko­we, wożące fo­to­grafów i or­ga­ni­za­torów. Można po­wie­dzieć, że od star­tu śmigłowca za­czy­na się rajd. Kie­dy już wzbiją się w po­wie­trze, wte­dy za­wod­ni­cy star­tują do wyścigu po pu­sty­ni na od­cin­ku spe­cjal­nym. Dla­te­go dzień na Da­karze za­czy­na się za­wsze od po­de­rwa­nia się he­li­kop­terów do lotu. Lądo­wi­sko dla nich znaj­du­je się na bi­wa­ku i tam też no­cują ma­szy­ny. Wraz z pierw­szymi pro­mie­nia­mi słońca dźwięk ob­ra­cających się łopat wir­ni­ka ozna­cza rozkręca­nie się raj­do­wej ka­ru­ze­li. Za każdym ra­zem cieszę swo­je oczy i uszy tym wspa­niałym spek­ta­klem. Je­stem nie tyl­ko fa­nem sportów mo­to­ro­wych, ale także lot­nic­twa, dla­te­go Da­kar to uczta dla mo­ich zmysłów. Często się za­sta­na­wiam, co jest bar­dziej atrak­cyj­ne od stro­ny wi­zu­al­nej – rozpędzo­ne rajdówki czy lecące tuż nad nimi śmigłowce?

Kie­dy stoję na od­cin­ku spe­cjal­nym i słyszę zza ho­ry­zon­tu zbliżający się he­li­kop­ter, wiem, że za­wod­ni­cy nad­jeżdżają. Gdy zaś śmigłowiec na­gle ląduje, domyślam się, że stało się coś nie­do­bre­go.

Naj­lep­szy lo­gi­styk Da­ka­ru, ja­kie­go znam, Su­jit Das, o zna­cze­niu śmigłowców na Da­ka­rze:

– Udział he­li­kop­terów jest ważny pod­czas całego raj­du ze względu na funk­cje, które pełnią. Jeśli cho­dzi o prze­zna­cze­nie, wyróżnia się trzy ro­dza­je he­li­kop­terów. Jed­ne wy­ko­nują za­da­nia wy­wia­dow­cze. Za­nim roz­pocz­nie się rajd, właśnie te he­li­kop­tery prze­la­tują nad trasą, żeby spraw­dzić, czy coś się tam wy­da­rzyło no­we­go, może po­ja­wił się jakiś pro­blem, który będzie wy­ma­gał na przykład zmia­ny tra­sy. Mo­ni­to­rują cały rajd, ob­ser­wują wszyst­ko z góry. Ko­lej­ne he­li­kop­tery pełnią funk­cje ra­tow­ni­cze. To one do­cie­rają na miej­sca wy­pad­ku. Są jesz­cze he­li­kop­tery me­dial­ne, na pokładzie których znaj­dują się dzien­ni­ka­rze, ope­ra­to­rzy i fo­to­gra­fo­wie. To w nich przy­go­to­wy­wa­ne są re­la­cje, które co­dzien­nie tra­fiają do różnych sta­cji te­le­wi­zyj­nych. W lo­gi­sty­ce całego raj­du te ma­szy­ny są niezbędne. Po­zwa­lają do­trzeć w szyb­kim cza­sie tam, gdzie nie można się do­stać żad­nym in­nym po­jaz­dem.

Wschód słońca to bar­dzo fo­to­ge­nicz­ne zja­wi­sko. Będąc w domu, za­wsze prze­sy­piam ten mo­ment, jed­nakże jak tyl­ko ru­szam z apa­ra­tem w świat, każdy wschód i zachód słońca jest mój. Tak układam plan, aby o tej po­rze mieć chwilę dla sie­bie i dla mo­je­go apa­ra­tu. Na Da­ka­rze jest to pro­ste, bo dzień za­czy­na się przed świ­tem, więc nie sposób jest za­spać.

Tego po­ran­ka przyłapałem star­tujące śmigłowce w pięknych oko­licz­nościach. Bi­wak roz­ciągnięty był wzdłuż je­zio­ra, na jego za­chod­nim brze­gu. Dzień wcześniej za­uważyłem, że lądo­wi­sko dla he­li­kop­terów jest tuż przy wo­dzie. Na­tych­miast w mo­jej głowie zro­dził się plan. Za­sta­na­wiałem się, czy uda mi się zro­bić zdjęcia, za­nim moja eki­pa opuści bi­wak. Ob­li­czyłem, że będę mieć około dzie­sięciu mi­nut. Jesz­cze w nocy się spa­ko­wałem, tak aby po­ra­nek poświęcić na fo­to­gra­fo­wa­nie. Dokład­nie o wscho­dzie słońca po­ja­wiłem się z apa­ra­tem na lądo­wi­sku. Po kil­ku mi­nutach było po wszyst­kim. To, co uwiecz­niłem, bar­dzo mnie sa­tys­fak­cjo­no­wało. Nic tak nie daje mo­ty­wa­cji do działania jak suk­ces, na­wet tak drob­ny. Moje ciało je­chało da­lej te­renówką, ale duszą cały czas byłem w nie­bie jak te he­li­kop­tery ze zdjęć. Oczy­wiście miałem szczęście, bo wszyst­ko za­grało ide­al­nie, ale też po­mogłem mu naj­le­piej, jak umiałem. Usta­wiłem się tak, by uchwy­cić w ka­drze pierw­szy plan, czy­li żan­dar­ma kie­rującego ru­chem lot­ni­czym. W apa­ra­cie wy­brałem tryb zdjęć se­ryj­nych, aby mieć kil­ka wa­riantów roz­miesz­cze­nia śmigłowca w ka­drze, a jed­no­cześnie różne ujęcia położenia łopat wir­ni­ka. Wcześniej na­sta­wiłem od­po­wied­ni czas otwar­cia mi­gaw­ki, aby ruch łopat był roz­my­ty. Eks­po­zycję usta­wiłem na światła i ka­dro­wałem. Woj­sko­wi na początku pa­trzy­li na mnie jak na pa­ja­ca. Człowiek w klap­kach z włosa­mi jak dru­ty i z apa­ra­ci­kiem wiel­kości pacz­ki pa­pie­rosów plącze się między no­ga­mi ofi­ce­ra. Szyb­ko chcie­li mnie prze­go­nić, ale uśmiech na mo­jej twa­rzy i wyświe­tle­nie zdjęcia na mo­ni­to­rze uspo­koiły ich. „Tak, to świr, ale nie­groźny, niech so­bie pstry­ka, byle za płozy śmigłowca nie łapał” – wy­da­wał się mówić je­den z nich, a ja da­lej trzy­małem się pla­nu.

W ciągu tych kil­ku mi­nut zro­biłem wie­le rożnych zdjęć, które pięknie układają się w hi­sto­rię o lot­ni­czej da­ka­ro­wej kuch­ni. Żałuje tyl­ko, że nie mogłem za­mie­nić się miej­sca­mi z fo­to­gra­fem, który za­siadł w ka­bi­nie śmigłowca. Dawałoby mi to możliwość fo­to­gra­fo­wa­nia Da­ka­ru z góry i po­dzi­wia­nia kra­jo­bra­zu, a do tego przy­jem­ność z uno­sze­nia się na pokładzie rzad­kie­go już skow­ron­ka. Z jego ka­bi­ny, będącej w isto­cie szklaną kulą, roz­ta­cza się do­sko­nały wi­dok we wszyst­kie stro­ny.

Śmigłowiec jest naj­lep­szym narzędziem do prze­miesz­cza­nia się na Da­ka­rze. Fo­to­graf pra­cujący na jego pokładzie ma zupełnie inną per­spek­tywę. Wi­dzi da­lej i ma w ka­drze więcej zie­mi niż nie­ba. Po­tra­fi le­cieć za in­te­re­sującym za­wod­ni­kiem i fo­to­gra­fo­wać go do woli w naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych mo­men­tach z le­wej lub z pra­wej stro­ny, z przo­du lub z tyłu. Może dole­cieć szyb­ko w naj­piękniej­sze, nie­dostępne re­jo­ny od­cin­ka spe­cjal­ne­go, a kie­dy coś się sta­nie – za­wisnąć nad za­wod­ni­kiem. Miałem kie­dyś w Afry­ce możliwość lotu z ka­merą na Da­ka­rze, więc wiem, co piszę. To zupełnie inny ro­dzaj pra­cy, nie­ste­ty bar­dzo kosz­tow­ny, więc nie­dostępny dla wszyst­kich. Do­ty­czy to tych, którzy nimi lecą, jak również tych, którymi się dzien­ni­ka­rze na pokładzie śmigłowców in­te­re­sują. Eli­ta fo­to­gra­fu­je i fil­mu­je elitę, czy­li naj­bar­dziej me­dial­nych, jadących w czołówce za­wod­ników. Najczęściej śmigłowce krążą nad miej­sca­mi, z po­ko­na­niem których za­wod­nik może mieć pro­blem. Spek­ta­ku­lar­ne wy­pad­ki są za­wsze in­te­re­sujące dla ka­merzystów. Na Da­ka­rze jeździ się bar­dzo szyb­ko, a więc wy­pad­ki są nie­zwy­kle efek­tow­ne. Trze­ba dodać, że każdy he­li­kop­ter jest przy­sto­so­wa­ny do udzie­la­nia po­mo­cy, na przykład ma na pokładzie no­sze, na których można pe­chow­ca prze­trans­por­to­wać do szpi­ta­la.

Krzysz­to­fa Hołowczy­ca z LOT­TO TEAM po­pro­siłem, żeby opo­wie­dział mi o tym, co mu się przy­da­rzyło:

– Mój wy­pa­dek, choć z boku nie wyglądał groźnie, zakończył się dla mnie połama­niem żeber i dwóch kręgów. Bar­dzo sil­ny ból to­wa­rzy­szył każdemu od­de­cho­wi i ru­cho­wi ciała. W tym sta­nie nie mogłem kon­ty­nu­ować jaz­dy. W ta­kiej sy­tu­acji wzy­wa się po­moc me­dyczną. Na­ci­ska się gu­zik za­mon­to­wa­ne­go w każdym star­tującym pojeździe sys­te­mu SOS, in­a­czej zwa­ne­go „boją ra­tun­kową”, który emi­tu­je sy­gnał od­bie­ra­ny w cen­trum zarządza­nia raj­dem. Użycie go de­fi­ni­tyw­nie eli­mi­nu­je z dal­szej ry­wa­li­za­cji, więc należy go wy­ko­rzy­sty­wać tyl­ko w na­prawdę poważnych sy­tu­acjach. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach zja­wił się he­li­kop­ter me­dyczny. Le­karz oce­nił po­bieżnie mój stan i zde­cy­do­wał, że mogę jesz­cze trochę po­cze­kać na trans­port, bo na pokładzie miał już znacz­nie bar­dziej połama­ne­go mo­to­cy­klistę. He­li­kop­ter wrócił po mnie po ja­kiejś go­dzi­nie i za­brał mnie do małego woj­sko­we­go szpi­ta­li­ka w Pi­sco, gdzie zro­bio­no mi serię zdjęć RTG i zde­cy­do­wano, że po­wi­nie­nem tra­fić do kli­ni­ki w Li­mie. Wie­czo­rem dużym, woj­sko­wym he­li­kop­terem za­brano nas pięciu czy sześciu po­szko­do­wa­nych tego dnia do Limy, gdzie tra­filiśmy do różnych spe­cja­li­stycz­nych kli­nik.