Przystanek Dakar
- Wydawca:
- National Geographic
- Kategoria:
- Styl życia
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7596-490-5
- Rok wydania:
- 2014
- Słowa kluczowe:
- dakar
- dlatego
- opowieść
- podróż
- ponad
- produkcji
- przystanek
- twierdziłem
- wiele
- wyczerpują
- wymyśli
- zobaczyłem
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Przystanek Dakar”
O największym rajdzie świata opowiadało już wielu. Przystanek Dakar. Rajd okiem fotografa jest historią jakże różną od pozostałych, bo widzianą oczyma artysty. Autor zdradza często niedostrzegane kulisy Dakaru. Opowiada o ludziach drugiego planu, o których media milczą, choć bez nich nie byłoby tego rajdu. Dzięki wyjątkowym fotografiom i niepozbawionym humoru opisom zabiera nas w nieprawdopodobną podróż po wspaniałych krajobrazach Ameryki Południowej, często niedostępnych dla zwykłych zjadaczy chleba. Opowieść okraszona komentarzami polskich zawodników jest także doskonałym podręcznikiem dla wszystkich podglądających rzeczywistość przez wizjer aparatu fotograficznego. Jacek Bonecki, kontynuując cykl, który rozpoczęła jego pierwsza książka Fotograf w podróży, zdradza pasjonatom tajemnice swojego warsztatu i zwraca uwagę na techniczne aspekty fotografii rajdowej.
Jacek Bonecki to swego rodzaju wariat, artysta i człowiek, który od zawsze zaskakiwał mnie swoim sposobem postrzegania otoczenia. Od pierwszych lat, kiedy zobaczyłem jego zdjęcia, byłem zachwycony i twierdziłem zawsze, że są to najlepsze zdjęcia wykonane na Dakarze. Ktoś, kto tyle lat jeździ na Dakar, powinien dawno już stracić wrażliwość, a jemu nigdy nie wyczerpują się tematy, dlatego zawsze czekam na to, co Jacek nowego wymyśli, w jaki sposób uchwyci kolejny rajd. Jego widok z aparatem nieraz poprawia nam humor.
Jarosław Kazberuk
Jacek Bonecki, urodzony w 1969 r., fotograf uniwersalny i popularyzator fotografii, z wykształcenia operator filmowy, producent telewizyjny, dziennikarz. Ma na swoim koncie nie tylko kilkaset produkcji telewizyjnych, ale także wiele wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Wykładał w wielu szkołach fotograficznych w Polsce. Prowadzi warsztaty fotograficzne, które cieszą się dużym uznaniem wśród uczestników. Realizując swoją pasję podróżowania, odwiedził ponad sześćdziesiąt krajów na sześciu kontynentach. Wspomnienia z podróży umieścił w swoim portfolio fotograficznym.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jacek Bonecki
Burda NG Polska
Sp. z o.o. Spółka Komandytowa
Licencjobiorca National Geographic Society
ul. Marynarska 15, 02-674 Warszawa
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Tekst i zdjęcia © 2014 Jacek Bonecki
Współpraca redakcyjna: Karolina Łuszczewska
Redakcja: Anna Maria Thor Korekta: erte
Tłumaczenie: Andrzej Hildebrandt, Magdalena Grala-Kowalska / Quendi
Korekta tekstu angielskiego: Terry Deal / Quendi
Okładka, projekt graficzny, skład i łamanie: Maciej Szymanowicz
Redaktor prowadzący: Małgorzata Zemsta
Redaktor techniczny: Mariusz Teler
Zdjęcia (okładka i środek): Jacek Bonecki
Copyright for this edition © 2014 National Geographic Society. All rights reserved.
National Geographic i żółta ramka są zarejestrowanymi znakami towarowymi National Geographic Society.
ISBN 978-83-7596-490-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
www.nationalgeographic.pl
www.burdaksiazki.pl
www.bonecki.com
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Rajd Dakar to przede wszystkim m rywalizacja sportowa. Po to go wymyślono. Startują w nim zawodnicy, którzy chcą i potrafią podejmować wyzwania. Wykazują ogromną determinację, ścigają się, walczą z przeciwnościami losu i technicznymi słabościami swoich pojazdów. Materiały przedstawiające te zmagania są najczęściej wykorzystywane w przekazie medialnym. Media docierają do widzów, którzy są skupieni na śledzeniu sportowych zawodów. Dla mnie jako artysty nie jest to najważniejsza część rajdu. Staram się dostrzegać całe malownicze tło, które go otacza. Nie mógłbym jednak nie pokazać, jak z mojego punktu widzenia wygląda sportowa strona Dakaru, zwłaszcza że co roku polscy zawodnicy jadą coraz lepiej i zajmują wysokie pozycje, zaliczając się już do czołówki dakarowych kierowców.
Ostatni rajd był dla Polaków wyjątkowy. Wystartowali w nim zawodnicy zrzeszeni jako Reprezentacja Polski w Rajdach Terenowych. Poland National Team powstał w zeszłym roku dzięki zaangażowaniu Rafała Sonika, który stanął na jego czele jako kapitan, Piotra Beaupre, który od samego początku bardzo wspierał Rafała, oraz Polskiego Związku Motorowego.
Rafał Sonik tak to wspomina:
– Idea Poland National Team powstała, jak się retrospektywnie nad tym zastanawiam, w Lizbonie w 2008 roku. Tam położono pierwszy kamień, który zaczął budować drużynę narodową. Potem już tylko przekonywałem się z każdym kolejnym rajdem, wypadkiem polskiego zawodnika czy różnymi przypadkami, że ta idea jest jedyną, która może nas efektywnie pociągnąć do przodu. Idea zespołów sponsorskich się wyczerpuje, jej potencjał jest ograniczony, nawet w odniesieniu do tak wielkich i zaopatrzonych budżetowo zespołów jak Volkswagen z Touaregiem. One mają ograniczone oddziaływanie marketingowe i biznesowe. Przejście od teamów sponsorskich do narodowych może nadać sportowi zupełnie inny wymiar.
Odnieśliśmy w tym roku bardzo duży sukces, który w moim mniemaniu ma dwojaką naturę. Wystawiliśmy dwa profesjonalne teamy rajdowe – LOTTO TEAM i Orlen Team – w których jechali kierowcy samochodów i ciężarówek. Uwadze nie może też umknąć drugie miejsce na podium Rafała Sonika, co jest najlepszym jak dotąd wynikiem Polaków startujących w Dakarze. Dotychczas dwukrotnie stanął na podium na trzecim miejscu, a w tym roku otarł się o zwycięstwo i, choć media nie mówią o tym zbyt często, to właśnie Rafałowi należy się specjalne uznanie. W pierwszej dziesiątce klasyfikacji samochodów znalazło się trzech polskich kierowców i to w doborowym towarzystwie Francuza, Hiszpana, Rosjanina, Niemca i obywatela Republiki Południowej Afryki. Wśród tych trzech był Krzysztof Hołowczyc (mistrz) i Martin Kaczmarski (uczeń). Obaj panowie startowali w ramach programu Szkoła Mistrzów realizowanego przez Totalizator Sportowy. Program ten rozpoczęto niedawno, niecały rok temu, ale startują w nim dwa duety jeżdżące w rajdach terenowych. Jeden to właśnie Krzysztof i Martin, a drugi tworzą Jarek Kazberuk jako mistrz i Robin Szustkowski w roli ucznia, którzy jadą ciężarówką. Osią programu Totalizatora Sportowego jest współpraca mistrza z uczniem, przekazywanie sportowego i życiowego doświadczenia kolejnemu pokoleniu. To również szkoła filozofii uprawiania sportu, umiejętności pokonywania trudności, wyciągania wniosków z niepowodzeń i ukierunkowania na przyszły sukces. Program stwarza kibicom możliwość śledzenia relacji między uczestnikami, odsłania zaplecze wyścigowe i gwarantuje obserwatorom doładowanie pozytywną energią.
Wracając do mojego indywidualnego postrzegania Dakaru, fotografując zawodników, nie skupiam się na sławach rajdu, które tworzą jego legendę, stając na podium od wielu lat. Dla mnie bohaterami Dakaru są przypadkowo spotkani na jego trasie ludzie. Nie chcę pokazywać komercyjnej, tonącej w błyskach fleszy strony rajdu, lecz skoncentrować się na tym nieco romantycznym jego aspekcie, na emocjach, na dylematach, na malowniczym otoczeniu, w jakim toczy się sportowa rywalizacja. Oczywiście nie oznacza to, że nie wykonuję dokumentacji. Przeciwnie – to moja praca i główne zadanie, jakie mam do wykonania. Jednak kiedy tylko mam możliwość uchwycenia przez migawkę aparatu czegoś szczególnego, robię to bardzo chętnie.
Rywalizacja sportowa zaczyna się już o świcie, kiedy to zawodnicy przygotowują się do startu w odcinku specjalnym i ruszają w morderczy wyścig, który dla tych najlepszych, najszybszych będzie trwał blisko osiem godzin, a dla pozostałych nawet dwadzieścia cztery. Startowi zawodników z biwaku towarzyszy niezmienna procedura. Motocykliści budzą się jako pierwsi, myją i ubierają, co bardzo często trwa naprawdę długo. Załogi samochodów mają nieco łatwiej, ponieważ budzą się zwykle już po wschodzie słońca. Obowiązuje je jednak ta sama procedura przygotowująca do startu. Duże zespoły przeważnie mają własnych kucharzy i śpią w hotelach, a po przygotowaniu są dowożone na biwak, gdzie przesiadają się do swoich samochodów i czekają na start. W tym samym czasie pojazdy serwisowe są pakowane i ruszają do kolejnego miejsca biwakowego, dlatego często podczas startu samochodów obóz właściwie pustoszeje. Moment, w którym zawodnicy, nudząc się, czekają na start, jest doskonały do zrobienia im zdjęć, jednak bardzo często jestem już wtedy w drodze na odcinek specjalny albo metę, ponieważ zawodnikom dojechanie do niej zajmuje od siedmiu do ośmiu godzin, nam zaś około dwunastu. Początek mojego dnia pracy zależy od tego, jaki mam na niego plan i co chcę zrobić. Każdy dzień dla mnie jest inny i muszę go planować tak, żeby w ciągu dwóch tygodni trwania rajdu wykonać działania, które sobie założyłem albo które mi zlecono. Nigdy się nie zdarza, że każdego dnia robię to samo jak typowy rajdowy fotograf, który jedzie na odcinek specjalny i fotografuje od pierwszego do ostatniego zawodnika. Jednego dnia planuję być na odcinku specjalnym, drugiego na mecie, trzeciego na starcie, czwartego zaś robić wideo i tak aż do ostatniego dnia Dakaru. Skutkuje to tym, że mam dwie możliwości rozpoczynania pracy. W pierwszym wypadku muszę być gotów przed startem motocyklistów. Mój dzień i praca zaczynają się blisko godziny drugiej w nocy, żebym zdążył przejechać odległość od biwaku do odcinka specjalnego, ustawił się z aparatem i czekał na zawodników, a kończy się na przykład o pierwszej trzydzieści. Oczywiście nie da się tego powtarzać codziennie, chociaż są ludzie, którzy to lubią i nie przeszkadza im to. Drugi wariant jest taki, że jadę jak najszybciej na biwak i wtedy startuję blisko piątej rano. Rajd Dakar nigdy jednak nie daje pewności, że swoje założenia zrealizuję, dlatego muszę być elastyczny i dopasowywać się do sytuacji, które często zaskakują. Czasami zdarza się, że zamierzam danego dnia robić wideo albo fotografować konkretnego zawodnika, jednak okazuje się, że miał on problem techniczny i nie może dalej jechać. Takie sytuacje wymagają ode mnie zmiany założeń i planów.
Przejazd zawodników dostarcza wszystkim uczestnikom ogromnych emocji. Kiedy samochody w bardzo głębokim fesz feszu wjeżdżają w dziurę, tworzą obraz przypominający wybuch. Zdarza się to dość często, jednak nie zawsze w obecności świadków. Fesz fesz jest najbardziej widowiskowym, a jednocześnie najbardziej znienawidzonym przez zawodników elementem Dakaru. Jego nazwa prawdopodobnie towarzyszy wszystkim jeszcze od rajdów afrykańskich, a oznacza piach o konsystencji mąki. Przy przejeździe przez pokryty nim teren bardzo trudno jest rozpoznać samochód i jego kierowcę, ponieważ tumany fesz feszu zakrywają go niemal całkowicie. Bardzo często ograniczają widoczność zawodnikom, dlatego tego typu odcinki są dla nich niezwykle trudne. Przeważnie są one zaznaczone w roadbookach w taki sposób, żeby kierowca mógł przejechać przez nie wyjątkowo ostrożnie. Najlepsi kierowcy znają pustynię wystarczająco dobrze, by omijać takie miejsca albo zachować się w nich odpowiednio. Jednak ci, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z Dakarem – na szczęście dla fotografów – nie mają wystarczającego doświadczenia. Jego brak często oznacza dla nich koniec rajdu lub kraksę.
Przy odpowiedniej aurze unoszący się fesz fesz tworzy kompletnie odrealnioną scenerię zmagań sportowych. Takie sytuacje sprzyjają fotografowaniu w niskim kluczu, kiedy udaje się ustawić ekspozycję na światło, na najjaśniejsze tumany kurzu, co daje ponure zdjęcie z wyeksponowanymi partiami jasnego fesz feszu. Wykonanie tego typu zdjęć wymaga jednak od fotografa pewnej wprawy, a przede wszystkim dobrego sprzętu. Dla mnie w takich sytuacjach istotny jest bardzo sprawny autofocus i niezwykle pomocny obiektyw ultrazoom, ponieważ na takim terenie muldy rozciągają się na wiele metrów i nigdy nie mogę przewidzieć, w którą wjedzie zawodnik.
Jarek Kazberuk z LOTTO TEAM tak opowiada o tym fenomenie:
– Fesz fesz na odcinku specjalnym znacznie utrudnia jazdę zawodnikom i stanowi ogromne niebezpieczeństwo, bo mocno ogranicza widoczność. Ciężarówki są największymi pojazdami na rajdzie, a tumany kurzu, które unoszą się przez długi czas po przejeździe każdej z nich, są ogromne. Na rajdzie zwykle jest tak, że gdy zawodnicy, zwłaszcza motocykliści, widzą nadjeżdżającą ciężarówkę, starają się usunąć z drogi, ale czasem zdarza się, że pojazd przed nami przyspiesza i stara się nas nie przepuścić, jechać jak najdłużej przed nami w obawie właśnie przed tym, że dostanie taką wielką feszfeszową chmurą. Coraz częściej rozdziela się odcinki specjalne. Zwłaszcza tam, gdzie trasa odcinka specjalnego biegnie wysoko w górach, wąskimi drogami, osobno wytycza się trasę dla ciężarówek i samochodów osobowych, a osobno dla motocykli czy quadów, właśnie po to, żeby zminimalizować niebezpieczeństwo. Organizator wprowadził także nowy zabezpieczający system Sentinel, który ma za zadanie sygnalizować załodze pojazdu, że zbliża się do innego pojazdu i musi zachować szczególną ostrożność. Dzięki temu jeździ się nam dużo lepiej. Każdy wie, że ktoś mu siedzi na plecach, dzięki czemu może się usunąć w odpowiednim momencie, gdy znajdzie odpowiednie do tego miejsce. Załogi ciężarówek mają trochę poczucie królowania w stawce, bo to zwykle od nas wszyscy uciekają. Nikt nie chce się mierzyć z rozpędzonym, dzisięciotonowym potworem.
Przejazdy ciężarówek są spektakularne również dlatego, że unoszą one za sobą jeszcze więcej kurzu. Zawsze, śledząc polską tatrę, staram się robić zdjęcia, które idealnie to obrazują. Jedno z lepszych zrobiłem wyjątkowo nie na Dakarze, ale podczas Rajdu Maroka, którego odcinek specjalny przebiegał po dawnej trasie dakarowej.
Na zdjęciu uchwyciłem samochód w tumanach kurzu, śledzony przez śmigłowiec prasowy. Jest ono ciekawe, ponieważ przez zastosowanie obiektywu 600 mm powstał skrót perspektywy, który wywołuje wrażenie, że helikopter jest niemal przyklejony do ciężarówki i – niczym w filmach o Jamesie Bondzie – jego płozy zaraz dotkną dachu samochodu.
W tym roku nie miałem wielu okazji, ponieważ awaria ciężarówki zmusiła zawodników LOTTO TEAM do zakończenia rywalizacji już na drugim odcinku specjalnym. Rajdy samochodowe, w szczególności Rajd Dakar, są jak loteria, a ich zakończenie w dużej mierze zależy od szczęścia. Niekiedy zawodnicy mogą być przygotowani najlepiej technicznie i kondycyjnie, mieć doskonałe samochody, a po starcie okazuje się, że niespodziewane zdarzenie zatrzymuje nawet czołowych kierowców na rajdowych bezdrożach.
Krzysztof Hołowczyc z LOTTO TEAM mówi o dakarowej loterii:
– Ryzyko jest integralną częścią sportów motorowych. Dakar to najtrudniejszy rajd świata, rozgrywany w ekstremalnie ciężkich warunkach, więc – co nieuniknione – wypadki się zdarzają. Niestety również te najcięższe. Niemal co roku ginie któryś z zawodników, w tym wielcy bohaterowie Dakaru, tacy jak Fabrizio Meoni. Każdy, kto staje na starcie tego maratonu, powinien liczyć się z tym, że może nie wrócić do domu. To straszne, ale jednocześnie to dodaje jakiejś magii tej imprezie. Magii, która wabi kolejnych śmiałków do zmierzenia się z wielkim wyzwaniem. Na tym zbudowana jest legenda Dakaru. Gdy pierwszy raz dojechałem ledwo żywy do mety w Dakarze, obiecałem sobie, że nigdy więcej tu nie wrócę. Myliłem się. Dakar jest jak narkotyk.
Załoga ciężarówki De Rooy jest jedną z najlepszych na Dakarze. Na zdjęciu widać samochód osobowy, który rozpaczliwie próbuje uciec właśnie przed ciężarówką De Rooy, ona zaś, waląc w klakson, napiera na niego z dużą prędkością. W takich przypadkach zawodnicy muszą się wykazać dużą odpornością psychiczną, ponieważ nie zawsze wtedy można zjechać i dać się wyprzedzić.
O miejscu, w którym zrobiłem to zdjęcie, mogę powiedzieć tyle, że było ono jedynym na trasie odcinka, które gwarantowało pewną fotogeniczność ujęć. Może się wydawać, że praca fotografa na Dakarze wymaga tylko pstrykania, a jeżeli dysponuje on dobrym sprzętem, zdjęcia robią się same. Nie do końca tak jest, ponieważ jednym z wielu zadań fotografa jest właśnie wybranie odpowiedniego miejsca, w którym pojazdy będą wyglądały wyjątkowo.
Problem polega na tym, że żaden fotograf nie ma roadbooków, więc musi zgadywać, gdzie się one znajdują. To mniej więcej tak, jakbym miał przejechać trasę od Szczecina do Rzeszowa, a po drodze musiał wybrać odpowiednie miejsce do zrobienia zdjęć.
Zwykle, kiedy znajdę je już podczas Dakaru, nie mogę go zmienić i pozostaję tam cały dzień.
W takich miejscach wiele zależy od tego, pod jakim kątem fotografujemy. Najlepiej obrazują to zdjęcia, które zrobiłem Krzysztofowi Hołowczycowi, kiedy najpierw wjechał w zakręt, unosząc za sobą tumany kurzu, a chwilę później z zakrętu wydostał się w jeszcze większej chmurze.
Każdy zawodnik inaczej przejeżdża przez miejsce, w którym akurat fotografuję, dlatego muszę być gotowy do zmian ustawienia i perspektywy tak, żeby zrobić idealne zdjęcia każdemu z osobna. W takich sytuacjach trzeba również zachować ostrożność i nie dać się rozjechać. Przy tym wszystkim warto też pamiętać o odpowiednim ustawieniu sprzętu, na przykład takim dobraniu czasu otwarcia migawki, żeby zdjęcie było jak najbardziej atrakcyjne i dynamiczne, jednocześnie zamrażając ruch samochodu, by był on ostry. Dodatkowo należy pamiętać, że zawodnik przejeżdża przez to miejsce tylko raz, dlatego fotograf ma jedną szansę na zrobienie zdjęcia i to jest chyba największa trudność przy fotografowaniu tego typu rajdów.
Emocje sportowe uchwycone na zdjęciach to nie tylko pojazdy, ale również zdjęcia portretowe zawodników. Krzysztof Hołowczyc to – jak dotąd – najlepszy polski kierowca samochodów osobowych. Pojawiło się wielu jego następców, jednak Krzysiek ze wszystkich zawodników polskich jeżdżących samochodami radzi sobie najlepiej i zgromadził najwięcej tytułów. Ponadto umie postępować z mediami i dokładnie zna ich funkcję. Zawsze, kiedy podchodzę do niego z aparatem, wykazuje się anielską cierpliwością. Kiedy jednak przy okazji powstania tego zdjęcia padłem przed nim na kolana, był nieco zakłopotany. Dookoła cała rajdowa czołówka, media, kamery i nagle on jest w centrum uwagi za sprawą fotografa, który z pasją pada na kolana i wykonuje całą serię zdjęć. Nie mogłem jednak odmówić sobie uchwycenia tego kadru, ponieważ kiedy już zacznę robić zdjęcia, jestem bardzo dokładny. Dla niektórych mogę wyglądać jak wariat, który biega z aparatem we wszystkie strony, kombinuje i cuduje, a kiedy coś wypatrzy, nie spocznie, dopóki nie wykorzysta tematu do końca.
Samo zdjęcie uchwycone jest perfekcyjnie i zamknięte w kilku planach. Widzimy na nim kierowcę w pozie triumfatora, jego rajdówkę z historycznym numerem, Wielkiego Brata czuwającego na niebie, w tle oddalającego się Joana „Naniego” Romę, którego Krzysiek pokonał w pucharze świata, i ochroniarza pilnującego rajdowej atmosfery. Udało mi się odznaczyć każdy element zdjęcia, co przy doskonałym świetle pozwoliło uzyskać obraz, z którego jestem niezwykle zadowolony.
Kolejnym polskim zawodnikiem, który okazał się największym zaskoczeniem Rajdu Dakar, był najmłodszy, debiutujący Martin Kaczmarski. Udało mu się ukończyć rajd w pierwszej dziesiątce, co było ogromnym zaskoczeniem. Odcinki specjalne pokonywał efektownie, szybko, a jednocześnie bardzo skutecznie. Stojąc na OS-owej agrafce, można ocenić styl jazdy każdego zawodnika pokonującego ten sam trudny technicznie zakręt. Nie powinno jednak dziwić, że Martin mimo młodego wieku tak dobrze radzi sobie za kierownicą. Będąc w programie Szkoła Mistrzów LOTTO, otrzymał wsparcie w postaci mentora i mistrza – Krzysztofa Hołowczyca, który służył pomocą swojemu podopiecznemu w jego dakarowym debiucie.
Zarówno ci, którzy biorą udział w rajdach, jak i ich kibice, już po samym stylu jazdy umieją ocenić prędkość zawodnika i to, czy jedzie czysto oraz jak prowadzi pojazd. Martin prowadził bardzo dobrze, co mogli ocenić wszyscy, ale przede wszystkim, jak na debiutanta, uplasował się na naprawdę wysokiej pozycji, co do tej pory podczas Dakaru chyba się nie zdarzyło. Należy oczywiście wspomnieć o tym, że Martin jechał bardzo dobrym samochodem, w profesjonalnym zespole, co zadziałało na jego korzyść, jednak oprócz sprzętu trzeba mieć również umiejętności i wielką wytrzymałość psychiczną.
Martina Kaczmarskiego z LOTTO TEAM zapytałem o wspomnienia z tego rajdu:
– Myśląc o swoim pierwszym Dakarze, nieśmiało marzyłem o pierwszej dwudziestce. Dziewiąta pozycja brzmi jak piękny sen i takie też we mnie wzbudza teraz wspomnienia oraz emocje. Jechałem pokornie po doświadczenie, naukę i weryfikację poziomu moich umiejętności, a wróciłem z dziewiątym miejscem i prasa przywitała mnie nagłówkami „Rewelacja Rajdu Dakar” czy „Nadzieja motosportu”. To naprawdę bardzo miłe. Dakar to ogromny wysiłek fizyczny, walka z samochodem, piekielnym gorącem i zmęczeniem. Ale to także, a może przede wszystkim, mordercze wyzwanie psychiczne. Wszystko siedzi w głowie: to, jak przejedziemy trasę, ale także czy jesteśmy odporni na stres, czy walczymy z pokusą na przykład bardziej ryzykownej jazdy. Ja miałem chandrę po kilku pierwszych dniach, kiedy to po odcinku, gdy skrajnie zmęczony wysiadałem z samochodu, zdałem sobie sprawę z tego, że to nawet nie połowa rajdu. Drugi trudny moment przyszedł właśnie w połowie, gdy po dniu odpoczynku trudno było przestawić się z powrotem na rajdowe tryby. Dlatego bardzo cieszę się z wyniku, ale przede wszystkim mam wielką satysfakcję, że w ogóle ten rajd ukończyłem. I to w tak młodym wieku. Coś sobie udowodniłem.
Obiektywy typu zoom i ultrazoom znacznie ułatwiają fotografowanie scen dynamicznie się zmieniających.
W sytuacji, która jest przedstawiona na zdjęciu, okazało się, że chociaż nie mogę zmienić pozycji podczas przejazdu Martina Kaczmarskiego, wystarczy poszerzyć pole widzenia, aby uchwycić go wychodzącego z zakrętu w spektakularny sposób, i to razem z krążącym nad nim śmigłowcem. Okazuje się, że zmienna ogniskowa jest przydatna, a nawet konieczna w tego typu pracy, gdyż cała operacja trwa ledwie ułamek sekundy. Im szybciej mogę zmienić ogniskową, tym lepiej.
Jest oczywiście wiele rodzajów obiektywów zmiennoogniskowych różniących się konstrukcją. W jednych zmianę ogniskowej uzyskuje się poprzez przesuwanie pierścienia w przód lub w tył, są jednak i takie, w których długość ogniskowej zmienia się poprzez przekręcanie pierścienia w prawo lub w lewo. Dla mnie dużo korzystniejszym rozwiązaniem jest praca z obiektywem typu „pompka”, czyli pierwszym rodzajem, o którym wspomniałem, ponieważ zmiana ogniskowej następuje wtedy szybciej i płynniej. Jest to moim zdaniem również dużo bardziej naturalne, ponieważ kiedy fotografuję pojazd, który się do mnie przysuwa, poszerzam kadr, przyciągając rękę do siebie, natomiast gdy się oddala, odsuwam pierścień w przód i zawężam kąt. Fotografowanie podczas Dakaru wiąże się z tym, że warunki są bardzo trudne i sprzęt często się zapiaszcza. W takich sytuacjach bardziej praktyczny może się okazać obiektyw z pokrętłem, jednak kiedy do całkowitego przybliżenia lub oddalenia potrzebne jest wykonanie dwóch ruchów nadgarstka, staje się on kompletnie bezużyteczny. Używanie uniwersalnej optyki ma także ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa fotografa. O miejscu, w którym stanę z aparatem, nie decydują wówczas ograniczenia mojego sprzętu, lecz zdrowy rozsądek.
Przy fotografowaniu w trudnych warunkach, kiedy wysoko stawiamy sobie poprzeczkę, warto zainwestować w dobry sprzęt. Jednak wielokrotnie sam się przekonałem, że czasami wystarczy sprzętowe minimum, ponieważ do zrobienia dobrego zdjęcia może posłużyć również telefon komórkowy.
Wykonano smartfonem Sony Xperia Z1
Swego czasu podglądałem kibiców i zastanawiałem się, dlaczego właściwie robią zdjęcia telefonami komórkowymi. Postanowiłem więc sprawdzić, jak to jest, a rezultatem mojej próby jest między innymi zdjęcie samochodu Krzysztofa Hołowczyca.
Ustawiłem sobie tryb zdjęć seryjnych i rozpocząłem zabawę z aparatem wbudowanym w mój telefon komórkowy. W tym wypadku był to model Sony Xperia Z1, wodoodporny i pyłoszczelny, wyposażony w przełomowe moim zdaniem rozwiązania fotograficzne. Mam wrażenie, że inżynierowe Sony skoncentrowali w tym produkcie swoje najlepsze osiągnięcia, z których marka słynęła przez wiele lat w dziedzinie technologii filmowania, fotografowania, dźwięku i obrazu. Jego możliwości kompletnie mnie zaskoczyły, zwłaszcza że tuż po powrocie z Dakaru miałem okazję trzymać w ręce model Sony Xperia Z1 Compact, a gdy kończę pisać tę książkę na rynku jest już kolejny model Sony Xperia Z2 z jeszcze większym potencjałem fotograficznym i udoskonalonymi funkcjami wideo, w tym filmowania w technologii 4K. Nie ukrywam, że najnowsze cuda techniki wciąż mnie zaskakują swoimi możliwościami, choć muszę przyznać, że mają pewne ograniczenia, których trzeba być świadomym, a wówczas można robić naprawdę wspaniałe zdjęcia. Ograniczenia dotyczą optyki i powodują, że muszę stać blisko fotografowanego obiektu, by zrobić dynamiczne zdjęcie. Zapewne jednak i ten problem inżynierowie wkrótce rozwiążą. Tymczasem stwierdziłem, że fotografowanie telefonem szybko poruszających się pojazdów jest stosunkowo proste, a to za sprawą dużych wyświetlaczy. To tłumaczy zachowanie kibiców na odcinkach rajdowych, tak ochoczo używających telefonów do rejestracji emocji sportowych. Dobrze, że mój telefon był odporny na wodę i kurz. W swoim życiu zamordowałem i wysłałem na śmietnik już wiele telefonów i normalnie nie odważyłbym się używać na OS-ie zwykłego telefonu. Tym razem byłem mile zaskoczony. Okazuje się, że smartfonem można zrobić dobre zdjęcie i niekiedy trudno je odróżnić od zdjęć wykonanych profesjonalnym aparatem.
Polskim zawodnikiem, który jeździ tak samo dobrze, jak lata, jest Adam Małysz. W tegorocznym rajdzie niestety awaria pozbawiła go miejsca w pierwszej dziesiątce. Adam również należy do kierowców, którzy jeżdżą bardzo szybko, a co za tym idzie, niezwykle efektownie. Nie zawsze jednak prowadzi w taki sposób, ponieważ zawodnicy rozliczani są z wyniku, jaki osiągają na mecie, a nie ze spektakularności jazdy. Dlatego też, kiedy nie muszą, zwykle nie pozwalają sobie na ekstrawagancję.
Patrząc na zdjęcie jadącego Adama, dostaję zadyszki, ponieważ przypomina mi się, że mam już swoje lata i jeżeli chodzi o fotografowanie sportu, powinienem zająć się raczej mistrzostwami świata w szachach niż rajdami. Wiąże się to bezpośrednio z robieniem zdjęć na wydmach, ponieważ nigdy nie wiem, z której strony i zza której wydmy wyjedzie samochód, dlatego w takich sytuacjach muszę być bardzo bystry i skory do biegania. Na początku słucham, skąd nadjeżdża samochód, później zaś galopuję w określone miejsce i zajmuję pozycję, która umożliwi mi zrobienie dobrego zdjęcia. Za każdym razem jest to niezwykle trudne, i to niezależnie od tego, jaki styl, sposób, a nawet obuwie zastosujemy. Niektórzy bowiem próbowali biegać w croc-sach, inni w klapkach, kolejni zaś w butach przeznaczonych na piach. Nie można jednak przygotować się do tego odpowiednio, ponieważ niekiedy temperatury na pustyni są tak wysokie, że piach rozgrzewa się niczym patelnia.
Kolejne zdjęcie odnosi się do efektowności i efektywności jazdy.
Podczas jednego z odcinków specjalnych ustawiłem się na wzniesieniu, które nadawało spektakularności jeździe zawodników. Początkowo wydawało mi się, że pierwszy rajdowiec, który pokonał wzniesienie, Nasir al-Atijja, zrobił to najlepiej, jednak później na tym samym odcinku pojawił się Carlos Sainz. Jego przejazd okazał się dużo bardziej widowiskowy. Carlos wykonał nieprawdopodobny lot przez wzniesienie, czym rozgrzał kibiców i sprawił, że stanąłem jak wryty. Niestety kilkanaście minut później zawodnik leciał już w śmigłowcu do szpitala.
Najczęściej jest właśnie tak, że brawurowa, widowiskowa jazda kończy się źle. Jeżeli ktoś chce wyłącznie przejechać Dakar, nie jest to trudne, natomiast kiedy ktoś chce się ścigać, musi jechać najlepiej, jak umie, a wtedy o wypadek czy uszkodzenie auta nietrudno.
Przy okazji robienia tego typu zdjęć po raz kolejny pojawia się problem dobrania odpowiednio długiego czasu otwarcia migawki, by właściwie oddać dynamikę ruchu. Samochody jadą naprawdę szybko i prędkość mojego obrotu z aparatem w dłoni musi być dostosowana do prędkości pojazdu, abym go nie zgubił z kadru lub by samochód nie był rozmyty na relatywnie długim czasie naświetlania. Nie każdy zawodnik porusza się z taką samą prędkością, dlatego obrotu nie da się wyuczyć czy wyćwiczyć. Za każdym razem trzeba być przygotowanym na zupełnie inną reakcję.
Zdjęcie obok przedstawia następnego polskiego zawodnika, Rafała Sonika, który pokazany jest w typowym dla siebie wizażu, kiedy tuż po przejechaniu odcinka specjalnego i po zdjęciu kasku i gogli rozemocjonowany opowiada o swoim przejeździe.
Rafał jest osobą, która doskonale znosi obecność kamer i aparatów, co wcale nie jest normą wśród zawodników. Zawsze żałuję, że robię mu tak mało zdjęć, ale moim głównym zadaniem jest filmowanie go, a nie fotografowanie. Rafał to niewątpliwie wdzięczny obiekt, dlatego biorąc pod uwagę priorytet filmów, każde zdjęcie, które udaje mi się zrobić mu w takiej sytuacji, jest bardzo cenne. To dakarowiec z krwi i kości, najbardziej utytułowany polski quadowiec. Tegoroczny rajd ukończył na drugiej pozycji, o włos od wygrania go. Rafał jest zawodnikiem, który nigdy się nie poddaje i zawzięcie dąży do celu. Towarzyszyłem mu na wszystkich jego Dakarach, zawsze w duchu mocno mu kibicując. Wypadki, awarie, pomyłki, ludzkie błędy, ale również miejsca na podium. Ze wszystkich dakarowych dni pamiętam jednak ten, kiedy po kilkunastogodzinnej walce w okropnym upale na pustyni w feralnej Fiambali pokrwawiony Rafał ledwie dowlekł się do mety. Spadł wtedy z pierwszego miejsca na ostatnie. Całkiem przemęczony chciał się wycofać. Powiedziałem mu wtedy: „Pokaż, że jesteś sportowcem, który nigdy się nie poddaje. Skończ ten przeklęty rajd”. I skończył, przesuwając się z ostatniego miejsca do ścisłej czołówki.
Typowy dakarowy romantyk to z pewnością Julian Villarrubia Garcia. Już po jego tatuażu widać, że jest bezgranicznie oddany rajdowi, mimo że nie należy do zawodników, których poczynania notorycznie śledzą kamery. Na tym ujęciu Julian tak bardzo oddaje mentalność typowych dakarowców i ich oddanie wyższej sprawie, że postanowiłem umieścić jego zdjęcie na okładce mojej książki. Rajd Dakar jest wiarą, jest religią, więc ci, którzy kiedyś go przejechali, wracają. Dlatego właśnie tatuują sobie daty przejechanych Dakarów na swoim ciele, jak Jarek Kazberuk, lub symbol Dakaru, jak Julian. Takich jak on na Dakarze jest wielu. To oni stanowią filar tej wspaniałej przygody. To oni stworzyli mit tego rajdu. Jak przystało na Hiszpana, Julian jest doskonałym motocyklistą, a prywatnie kierowcą autobusu. To niezwykle uprzejmy, skromny i miły człowiek. Bez Dakarowego makijażu na ulicy trudno by w nim było rozpoznać rajdowego twardziela.
Julian Villarrubia Garcia, motocyklista, opowiada o swoim przywiązaniu do Dakaru:
– W 2007 roku pojechałem do Meksyku na swój pierwszy rajd motocyklowy. Oglądałem tam film La Bamba, w którym bardzo poruszyła mnie scena, kiedy to brat głównego bohatera zrobił sobie tatuaż na cześć wyjazdu swojego ukochanego brata do Ameryki. Poczułem, że że ja również muszę mieć tatuaż, taki wyjątkowy, symbolizujący coś naprawdę ważnego w moim życiu. Wybór padł na symbol Dakaru, o którym marzyłem od dziecka. To było nierealne marzenie, więc przynajmniej mogłem mieć tatuaż. Dwa lata później marzenie spełniło się i po raz pierwszy pojechałem na Dakar.
Jarosław Kazberuk z LOTTO TEAM również ma do rajdu wielki sentyment:
– Dakarowi romantycy to ludzie, którzy w tym rajdzie dostrzegają coś zupełnie innego niż tylko sferę sportową. Rozumieją ideę pokonania tych dziesięciu tysięcy kilometrów w różnych warunkach. Mają w sobie ducha walki i determinację, niezależnie od budżetu, którym dysponują.
Wiem o tym dobrze, bo przejechałem już kilka Dakarów i sam czuję się trochę takim dakarowym romantykiem. Zdarzyło mi się już jechać z naprawdę niskim budżetem, wręcz takim, który nie starczał, z bardzo słabym sprzętem, na granicy przetrwania. Po latach znalazłem się w najlepszych zespołach. Mam więc porównanie i wciąż czerpię z tego przyjemność. Świeżości dodała mi zmiana samochodu terenowego na ciężarówkę i wciąż czuję, że co roku muszę tam wrócić.
Mam wytatuowane na plecach daty wszystkich Dakarów, które przejechałem. Zawsze uważałem, że jeśli robimy sobie tatuaż, to powinno być coś ważnego, wyjątkowego, coś, czego nigdy w życiu nie zechcesz usunąć. Wszystkie Dakary, które lądują na moich plecach, znalazły się tam świadomie. Jest to coś wewnętrznego, co jest bardzo moje, dobrze się z tym czuję. Każdy Dakar pokonałem w inny sposób, innym nakładem pracy, w różnych warunkach. Zawsze o tym pamiętam.
Zawsze chciałem zrobić portret, który oddawałby naturę dakarowców. Symbolika, czysta przestrzeń w tle, dynamiczny kadr, a także iskrzące spojrzenie to elementy, które pozwoliły mi uzyskać zadowalający efekt. Nie bez znaczenia jest skromna stylistyka zdjęcia uzyskana za pomocą miękkiego światła i bardzo jasnego obiektywu 35 mm.
Kolejne zdjęcie pokazuje radość Piotra Beaupre i przebranego za baletnicę Jacka Lisickiego. Załoga Piotra w bardzo spontaniczny sposób pokazała swoje emocje związane z ukończeniem rajdu. Za Piotrem i Jackiem krył się jeszcze Rafał Sonik, który również cieszył się z sukcesu polskiego teamu. Zdjęcie pokazuje, w jaki sposób tak naprawdę ekipa Piotra spędza rajd. Są to przemili ludzie, którzy czerpią z niego przede wszystkim przyjemność. Strój Jacka sprawił, że załoga pojawiła się chyba we wszystkich serwisach informacyjnych.
Robiąc zdjęcie, wykorzystałem superszeroki obiektyw, a następnie wykadrowałem je do kwadratu, żeby skupić się na emocjach chłopaków, a pominąć to, co działo się dookoła. Fotografia pokazuje, że Polacy na mecie rajdu Dakar nie muszą się niczego wstydzić, a ponadto mają fantazję.
Śmigłowce są stałym elementem krajobrazu podczas Rajdu Dakar. W helikopterze zginął pierwszy jego organizator i pomysłodawca, Thierry Sabine, dlatego stanowią one jednocześnie przekleństwo rajdu, ale też element, bez którego nie może się on obyć. Jeżeli śmigłowce nie dadzą rady się wznieść, cały rajd również nie startuje. Gwarantują one bezpieczeństwo zawodnikom, a przede wszystkim kontakt z mediami, transmisje telewizyjne, czyli to, co spowodowało, że stałem się fanem Rajdu Dakar, wypromowanego dzięki helikopterom podążającym cały czas za zawodnikami i śledzącym ich zmagania z góry. Do dziś stanowią one jego nieodłączny element. Na każdym rajdzie jest ich od dwudziestu do trzydziestu, w tym śmigłowce medyczne, telewizyjne, łącznikowe, wojskowe, wożące fotografów i organizatorów. Można powiedzieć, że od startu śmigłowca zaczyna się rajd. Kiedy już wzbiją się w powietrze, wtedy zawodnicy startują do wyścigu po pustyni na odcinku specjalnym. Dlatego dzień na Dakarze zaczyna się zawsze od poderwania się helikopterów do lotu. Lądowisko dla nich znajduje się na biwaku i tam też nocują maszyny. Wraz z pierwszymi promieniami słońca dźwięk obracających się łopat wirnika oznacza rozkręcanie się rajdowej karuzeli. Za każdym razem cieszę swoje oczy i uszy tym wspaniałym spektaklem. Jestem nie tylko fanem sportów motorowych, ale także lotnictwa, dlatego Dakar to uczta dla moich zmysłów. Często się zastanawiam, co jest bardziej atrakcyjne od strony wizualnej – rozpędzone rajdówki czy lecące tuż nad nimi śmigłowce?
Kiedy stoję na odcinku specjalnym i słyszę zza horyzontu zbliżający się helikopter, wiem, że zawodnicy nadjeżdżają. Gdy zaś śmigłowiec nagle ląduje, domyślam się, że stało się coś niedobrego.
Najlepszy logistyk Dakaru, jakiego znam, Sujit Das, o znaczeniu śmigłowców na Dakarze:
– Udział helikopterów jest ważny podczas całego rajdu ze względu na funkcje, które pełnią. Jeśli chodzi o przeznaczenie, wyróżnia się trzy rodzaje helikopterów. Jedne wykonują zadania wywiadowcze. Zanim rozpocznie się rajd, właśnie te helikoptery przelatują nad trasą, żeby sprawdzić, czy coś się tam wydarzyło nowego, może pojawił się jakiś problem, który będzie wymagał na przykład zmiany trasy. Monitorują cały rajd, obserwują wszystko z góry. Kolejne helikoptery pełnią funkcje ratownicze. To one docierają na miejsca wypadku. Są jeszcze helikoptery medialne, na pokładzie których znajdują się dziennikarze, operatorzy i fotografowie. To w nich przygotowywane są relacje, które codziennie trafiają do różnych stacji telewizyjnych. W logistyce całego rajdu te maszyny są niezbędne. Pozwalają dotrzeć w szybkim czasie tam, gdzie nie można się dostać żadnym innym pojazdem.
Wschód słońca to bardzo fotogeniczne zjawisko. Będąc w domu, zawsze przesypiam ten moment, jednakże jak tylko ruszam z aparatem w świat, każdy wschód i zachód słońca jest mój. Tak układam plan, aby o tej porze mieć chwilę dla siebie i dla mojego aparatu. Na Dakarze jest to proste, bo dzień zaczyna się przed świtem, więc nie sposób jest zaspać.
Tego poranka przyłapałem startujące śmigłowce w pięknych okolicznościach. Biwak rozciągnięty był wzdłuż jeziora, na jego zachodnim brzegu. Dzień wcześniej zauważyłem, że lądowisko dla helikopterów jest tuż przy wodzie. Natychmiast w mojej głowie zrodził się plan. Zastanawiałem się, czy uda mi się zrobić zdjęcia, zanim moja ekipa opuści biwak. Obliczyłem, że będę mieć około dziesięciu minut. Jeszcze w nocy się spakowałem, tak aby poranek poświęcić na fotografowanie. Dokładnie o wschodzie słońca pojawiłem się z aparatem na lądowisku. Po kilku minutach było po wszystkim. To, co uwieczniłem, bardzo mnie satysfakcjonowało. Nic tak nie daje motywacji do działania jak sukces, nawet tak drobny. Moje ciało jechało dalej terenówką, ale duszą cały czas byłem w niebie jak te helikoptery ze zdjęć. Oczywiście miałem szczęście, bo wszystko zagrało idealnie, ale też pomogłem mu najlepiej, jak umiałem. Ustawiłem się tak, by uchwycić w kadrze pierwszy plan, czyli żandarma kierującego ruchem lotniczym. W aparacie wybrałem tryb zdjęć seryjnych, aby mieć kilka wariantów rozmieszczenia śmigłowca w kadrze, a jednocześnie różne ujęcia położenia łopat wirnika. Wcześniej nastawiłem odpowiedni czas otwarcia migawki, aby ruch łopat był rozmyty. Ekspozycję ustawiłem na światła i kadrowałem. Wojskowi na początku patrzyli na mnie jak na pajaca. Człowiek w klapkach z włosami jak druty i z aparacikiem wielkości paczki papierosów plącze się między nogami oficera. Szybko chcieli mnie przegonić, ale uśmiech na mojej twarzy i wyświetlenie zdjęcia na monitorze uspokoiły ich. „Tak, to świr, ale niegroźny, niech sobie pstryka, byle za płozy śmigłowca nie łapał” – wydawał się mówić jeden z nich, a ja dalej trzymałem się planu.
W ciągu tych kilku minut zrobiłem wiele rożnych zdjęć, które pięknie układają się w historię o lotniczej dakarowej kuchni. Żałuje tylko, że nie mogłem zamienić się miejscami z fotografem, który zasiadł w kabinie śmigłowca. Dawałoby mi to możliwość fotografowania Dakaru z góry i podziwiania krajobrazu, a do tego przyjemność z unoszenia się na pokładzie rzadkiego już skowronka. Z jego kabiny, będącej w istocie szklaną kulą, roztacza się doskonały widok we wszystkie strony.
Śmigłowiec jest najlepszym narzędziem do przemieszczania się na Dakarze. Fotograf pracujący na jego pokładzie ma zupełnie inną perspektywę. Widzi dalej i ma w kadrze więcej ziemi niż nieba. Potrafi lecieć za interesującym zawodnikiem i fotografować go do woli w najbardziej spektakularnych momentach z lewej lub z prawej strony, z przodu lub z tyłu. Może dolecieć szybko w najpiękniejsze, niedostępne rejony odcinka specjalnego, a kiedy coś się stanie – zawisnąć nad zawodnikiem. Miałem kiedyś w Afryce możliwość lotu z kamerą na Dakarze, więc wiem, co piszę. To zupełnie inny rodzaj pracy, niestety bardzo kosztowny, więc niedostępny dla wszystkich. Dotyczy to tych, którzy nimi lecą, jak również tych, którymi się dziennikarze na pokładzie śmigłowców interesują. Elita fotografuje i filmuje elitę, czyli najbardziej medialnych, jadących w czołówce zawodników. Najczęściej śmigłowce krążą nad miejscami, z pokonaniem których zawodnik może mieć problem. Spektakularne wypadki są zawsze interesujące dla kamerzystów. Na Dakarze jeździ się bardzo szybko, a więc wypadki są niezwykle efektowne. Trzeba dodać, że każdy helikopter jest przystosowany do udzielania pomocy, na przykład ma na pokładzie nosze, na których można pechowca przetransportować do szpitala.
Krzysztofa Hołowczyca z LOTTO TEAM poprosiłem, żeby opowiedział mi o tym, co mu się przydarzyło:
– Mój wypadek, choć z boku nie wyglądał groźnie, zakończył się dla mnie połamaniem żeber i dwóch kręgów. Bardzo silny ból towarzyszył każdemu oddechowi i ruchowi ciała. W tym stanie nie mogłem kontynuować jazdy. W takiej sytuacji wzywa się pomoc medyczną. Naciska się guzik zamontowanego w każdym startującym pojeździe systemu SOS, inaczej zwanego „boją ratunkową”, który emituje sygnał odbierany w centrum zarządzania rajdem. Użycie go definitywnie eliminuje z dalszej rywalizacji, więc należy go wykorzystywać tylko w naprawdę poważnych sytuacjach. Po kilkunastu minutach zjawił się helikopter medyczny. Lekarz ocenił pobieżnie mój stan i zdecydował, że mogę jeszcze trochę poczekać na transport, bo na pokładzie miał już znacznie bardziej połamanego motocyklistę. Helikopter wrócił po mnie po jakiejś godzinie i zabrał mnie do małego wojskowego szpitalika w Pisco, gdzie zrobiono mi serię zdjęć RTG i zdecydowano, że powinienem trafić do kliniki w Limie. Wieczorem dużym, wojskowym helikopterem zabrano nas pięciu czy sześciu poszkodowanych tego dnia do Limy, gdzie trafiliśmy do różnych specjalistycznych klinik.