Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Puste kartki

Puste kartki

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-935021-1-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Puste kartki

Akcja rozgrywa się współcześnie, w anonimowym polskim mieście. Powieść opowiada o gimnazjalistce, która odkrywa w sobie talent. Uwikłana we własną młodzieńczą niepewność, relacje z rówieśnikami i dorosłymi, przeżywa rozmaite przygody duchowe i intelektualne, by w efekcie rozwiązać swoje problemy niespodziewaną dla czytelnika decyzją. Szybko tocząca się fabuła pochłania ciekawość odbiorcy, niejednej dziewczynie pozwala odnaleźć tożsamość z główną bohaterką.

Polecane książki

Pierwsza w Polsce książka o inteligencji serca przeniesie Cię w świat najnowszych naukowych odkryć. Autorka – trenerka rozwoju osobistego, socjolog, terapeutka Reiki i dziennikarka – udowadnia, że pole elektromagnetyczne serca oraz jego rytm, wpływają na zdrowie fizyczne i samopoczucie psychiczne. Z...
Buduj swój wizerunek profesjonalnie, skorzystaj ze sprawdzonej wiedzy zawartej w tej książce! Na to, jak jesteśmy odbierani przez innych, pracujemy przez całe życie. Chcemy tego, czy nie wciąż  dostarczamy ludziom informacji na swój temat i wywołujemy w nich emocje pozytywne lub ...
Sowy od dawien dawna rozbudzają ludzką wyobraźnię. Uważne spojrzenie wielkich oczu przyglądających się wszystkiemu zawzięcie sprawia, że fantazjujemy na temat legendarnej mądrości tych ptaków, a ich złowrogie pohukiwanie, bezszelestny lot i drapieżność przyczyniają się do postrzegania ich j...
Fryderyk II Hohenstauf (1194-1250) był cesarzem rzymskim, królem Sycylii i Jerozolimy. Jego zwolennicy upatrywali w nim reformatora świata, apostoła nowej ewangelii i władcę wieku złotego. Dla przeciwników był Antychrystem, zwodzicielem ludzkości, księciem zatracenia. Interesował się czarną magią, z...
Wiedzieć co, wiedzieć jak i mieć dość siły, by wytrwać w postanowieniach. Agnieszka Mielczarek, coach zdrowia, żona Pascala Brodnickiego, przygotowuje trzecią książkę. Tym razem stawia na walkę z czasem udowadniając, że nie skalpel chirurga plastycznego, a wiedza, dieta i silna wola sprawią, że ...
„Psychoterapia kwantowa" Jerzego Lecha Piechnika to literatura popularnonaukowa zawierająca w podtytule zdanie: „ Myśli leczą, myśli zabijają ”, które wyraźnie obrazuje rolę energii myśli i emocji w procesie powstawania chorób. W rzeczywistości świadomość - to myśli...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Lilka Krajzel

© Copyright by Lilka Krajzel, 2013

Grafika i skład: Zuzanna Sandomierska-Moroz

Zdjęcie na okładce: Wojciech Tomaszewski

ISBN 978-83-935021-1-0

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

ROZDZIAŁ 1

Szyba

Te szyby wystawowe przyciągają jak magnes. Często zastanawiała się, że gdyby zamieszkali na wsi, tęskniłaby za miastem. Też, a może przede wszystkim za tymi szybami wystawowymi. Zerkała ukradkiem, bo było jej wstyd, że tak nie może się oprzeć przyglądaniu się w nich swemu odbiciu. Na pewno sobie myślą, że się do siebie mizdrzę. A przecież chodziło o coś zupełnie innego. Od czasu do czasu przystawała przed jakąś ciekawszą wystawą, by niby to pooglądać wyeksponowany towar. Ale patrzyła na coś zupełnie innego. Najgorzej, gdy ta ciekawsza wystawa zupełnie nie pasowała do jej płci i wieku.

– No co tak panienka się przygląda? Tatuś kazał kupić uszczelkę i nie wie panienka, którą wybrać?

– Nie, nie – odruchowo zaprzeczyła zarumieniona Marta.

Ale starszy pan raczej zamierzał przyjść z pomocą niż zostawić ją sam na sam z tym filmowym zwierciadłem miasta.

– No, niech się panienka nie wstydzi. Przecież to nie pierwszyzna, że takie młodziutkie panienki w uszczelkach się nie orientują. A co tam „młodziutkie”, co tam „panienki” – starszy pan rozgadał się na dobre – w ogóle kobiety przecież. Moja żona do grobowej deski nie rozróżniała wkrętarki od wiertarki. No, niech panienka śmiało powie, co się tam u was zepsuło, to doradzę. W końcu kawał życia mam za sobą. A jeśli kawał życia, to i kawał uszczelek. He, he – starszy pan ucieszył się ze swojej zręcznej refleksji.

– Nic, ja tylko… – i Marta nie wiedziała, co powiedzieć, żeby nie urazić tego miłego i uczynnego staruszka.

– No, śmiało, śmiało. Nie ma się czym krępować.

I w efekcie skończyło się tym, że Marta kupiła jakąś uszczelkę, którą do dzisiaj nosi w piórniku na pamiątkę tej pouczającej sytuacji. Dowiedziała się nie tylko, że ludzie jednak ją obserwują. A mama zawsze powtarza: „Zdaje ci się, że ci się ludzie przyglądają. Każdy jest zajęty swoimi sprawami”. Więc dowiedziała się, że jednak nie wszyscy są zajęci tylko swoimi sprawami. Dowiedziała się przede wszystkim, że czasem trzeba skłamać w dobrej intencji. Właśnie: nie że „można”, ale że „trzeba”. Rozmyślała o tym później, a nawet podzieliła się tym spostrzeżeniem z mądrą panią Czesią, która przyznała jej rację. Ale najważniejsze, że historia z uszczelką nauczyła ją ostrożności. A to utrudniało sprawę, bo teraz trzeba było wybierać wystawy sklepów papierniczych, obuwniczych, księgarń, drogerii i tak dalej. A niestety, te ograniczone branże nie zawsze się nadawały. I nie raz szkoda było ominąć z daleka jakiś salon samochodowy albo perfumerię.

A w tych wystawach wszystko zależy od kąta padania światła i przeciwległej strony sklepu, czyli ulicy. Więc – jeśli miała szczęście – zarys jej sylwetki nagle pojawiał się w świecie niemożliwym. A wraz z tym zarysem cała ona. Czuła się jak w baśni, której akcja toczy się w jakimś filmie przyszłości. Pierwsze niemożliwe to to, że przejeżdżają przez nią samochody. Drugie niemożliwe, że jest sobą i jednocześnie manekinem wystawowym. Trzecie niemożliwe, że jest w dwóch miejscach naraz. Czwarte, że wszystko drga, migocze, więc jest takie nieuchwytne. Piąte, że przechodnie mijają ją z tyłu a widzi ich z przodu i że wcale nie idą chodnikiem ale przecinają tę wystawę sklepową. I szóste, że nagłe słońce zza chmur oślepia do zmrużenia powiek, a w tym zmrużeniu wszystko bardziej świetliste i jakieś oślepiające, że gubią się jedne szczegóły, a wydobywają zupełnie inne, nieoczekiwane. A potem znowu chmura i cień uniewyraźnia całą lewą albo prawą część obrazu. Ale to wcale nie obraz. Nie, nie obraz. Bo ona jest w samym środku tej rzeczywistości przenikniętej i przenikającej się. Mogła tak stać godzinami.

A mama nie chciała uwierzyć, że spóźniła się dlatego, że przeglądała się w wystawowej szybie.

– Dziecko kochane, jak długo można się przeglądać w wystawie? Do tego służą lustra. A zupa całkiem wystygła.

I Marta myślała, że cena gorącej zupy wcale nie jest taka duża za ten fragment świata, w którym wszystko nakłada się na wszystko. Że nie wszystko, co niezwykłe musi zaraz kosztować majątek. Więc myli się wuj Andrzej? Myli się, twierdząc, że nic w życiu nie jest za darmo?

ROZDZIAŁ 2

Argument

– Ale ta szkoła jest daleko. Czy ty rozumiesz, co to znaczy dojeżdżanie, codziennie rano. Na ósmą, w korkach. A jeszcze w naszym klimacie! Wiesz, że trzeba by wstawać o wiele wcześniej, czyli po ciemku. A potem marznąć i moknąć na przystankach. Nie mówiąc już o powrotach, w zapchanych autobusach…

– Mamo, ale w tej szkole jest klasa humanistyczna.

– Polskiego i historii możesz się nauczyć wszędzie, a dojazdów nigdy nie doświadczyłaś i nie wiesz, że potrafią zepsuć każdą klasę humanistyczną.

– Nie doświadczyłam, ale dlaczego miałyby jakieś głupie dojazdy zepsuć klasę humanistyczną? Przecież wielu uczniów dojeżdża. Na przykład Wojtek.

– Wojtek! Wojtek to co innego, Wojtek nie ma innego wyjścia. W naszej okolicy nie ma szkoły dla takich jak Wojtek. Musieć a specjalnie sobie wybrać to dwie różne sprawy.

– Ale on lubi tę swoją szkołę i wcale dojazdy mu jej nie zniszczyły.

– Marto, zastanów się, co ty mówisz. Przecież Wojtek nie wystaje na przystankach, nie tłoczy się w tramwajach. Dobrze wiesz, że do szkoły wozi go tata samochodem. A to co innego. My z pewnością nie będziemy mogli cię zawozić.

– Wcale na to nie liczę.

– Tym bardziej, Marto.

– Mamo, ale tam jest klasa humanistyczna. Polskiego uczy na pewno bardzo dobra nauczycielka.

– Co ty z tym polskim? Jeszcze nie wiesz, co będziesz w życiu robić. Może polski wcale ci się tak bardzo nie przyda?

– Jak to polski mi się nie przyda? To mój ulubiony przedmiot.

– Teraz twój ulubiony, ale jesteś dopiero w gimnazjum. Dorastasz, a ludzie w twoim wieku zmieniają się szybciej niż myślisz. A więc zmieniają się ich zainteresowania…

– Może inni tak, ale ja nie zmienię swoich zainteresowań. Przecież wiesz, że polski…

– Wiem, wiem, że polski. Skąd jednak możesz wiedzieć, co cię czeka. Wierz mi, że gusty tak młodych ludzi jak ty zmieniają się prawie z miesiąca na miesiąc. Nie myślisz chyba, że jesteś jakimś wyjątkiem pod tym względem?

Marta zawstydziła się.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć.

– No mów, córeńko, oczywiście, że mów. Coś się stało?

Mama zaniepokoiła się i spojrzała Marcie głęboko w oczy. Trochę za głęboko, bo Marta zawstydziła się jeszcze bardziej. Ale taka szansa może się już nie zdarzyć. Trzeba to raz wreszcie powiedzieć nie tylko na głos, ale przede wszystkim mamie.

– Mamo…

– Tak, córeńko?

– Ja właśnie myślę… Ja myślę, że jestem pod tym względem… że pod tym względem jestem wyjątkiem.

I Marta zadrżała, gdy usłyszała te zarozumiałe własne słowa. A mama? Mama uśmiechnęła się, wyciągnęła do niej rękę, przytuliła mocno. Przytuliła mocno. Och, jak to dobrze, że na takie słowa mama przytuliła mocno.

– Marto, dziecko kochane, rozumiem.

Jak to dobrze, że mama rozumie.

– Ale posłuchaj. Nie wiesz jeszcze tylu rzeczy o życiu. Na przykład tego, że składa się z codziennych trudności, od których zależy cała reszta. Też nasze zainteresowania. A dojazdy są właśnie taką trudną codziennością i nawet nie wiesz, jak mogą wpłynąć na twoją miłość do języka polskiego, jak bardzo mogą ją okaleczyć. Poza tym jest tyle ciekawych przedmiotów. Tymczasem trafiła ci się bardzo dobra polonistka, ale nie zawsze będziesz miała takie szczęście. Nie wiadomo, na kogo trafisz w przyszłości, a wszystko przed tobą. Jest tylu wspaniałych nauczycieli od innych przedmiotów.

Marta jednocześnie stężała i przytuliła się jeszcze mocniej. Taka szansa może się nie zdarzyć drugi raz.

– Mamo, mamo kochana. Przecież wiesz, że polski to dla mnie przedmiot jedyny na świecie. Przecież wiesz…

– Wiem, córeńko, ale…

– Proszę cię, mamo, proszę cię. Przecież wiesz, że bez „ale”. Wiesz, prawda?

I mama pogłaskała Martę po głowie.

– Ty płaczesz? Marto! Nie płacz, kochana moja. Nie płacz. Wiem. Wszystko wiem.

I po chwili szansa pękła jak balon, który postanowił wznieść się za wysoko:

-– Uspokój się. Wrócimy jeszcze do tej rozmowy.

Wrócimy? Wrócić do tej rozmowy? Przecież nie da się wrócić do tej rozmowy. Każda następna rozmowa będzie już inna. Mama z pewnością ma wiele mocnych argumentów, a ona – Marta ma tylko jeden. I – jak się okazuje – nieprzekonujący. Jeden nieprzekonujący argument na wstawanie o świcie, zatłoczone autobusy, korki na ulicach i powroty ze szkoły po ciemku. Jeden cienki jak bibułka argument. Uniesiony na wietrze frunął teraz ten argument za oknem jakby zanikła siła ciążenia. Leciał ku mrocznemu niebu na skrzydłach niepewności. Poczekaj na mnie. Nie zostawiaj mnie samej. Nie zostawiaj mnie.

ROZDZIAŁ 3

Wiersz

Wiersz urodził się sam, choć potem pani Czesia tłumaczyła, że samo nie dzieje się nic. I to się nawet zgadzało z tym podmiotem, o którym opowiadała polonistka. Że każda czynność ma swojego sprawcę. Że nawet podmiot domyślny pozostaje wciąż podmiotem.

– Proszę pani, a jeśli mówimy „robi się”, to przecież wtedy nie ma podmiotu, prawda? Więc jednak nie zawsze taki podmiot występuje.

– Zawsze. Występuje zawsze. W takim „robi się” podmiotem jest domyślne „to”. „To robi się”.

Jakoś to chyba mędrkującego Tomka nie przekonało. I nie przekonało też Marty, ale rozmyślała o tym, czym właściwie jest takie „się”, co „robi”. A teraz myślała, że właśnie wiersz urodził się sam, choć pani Czesia tłumaczyła:

– Widzisz, Marto, czas nigdy nie płynie bez śladów. Często po prostu nie wiemy, że dojrzewamy do jakiejś myśli. Bywa, że trwa to kilka dni, ale może trwać kilka miesięcy lub lat, a nawet lata całe. A potem, gdy ta myśl układa się słowami, mówimy, że stało się to nagle, że jakieś olśnienie. I nie bierzemy pod uwagę, że ta myśl dojrzewała sobie długo, długo, aby wreszcie zaistnieć.

Ładnie to powiedziała mądra pani Czesia. Ale czy tak właśnie było z wierszem Marty? A jeśli tak, dlaczego skończyło się tak a nie inaczej? Dlaczego tak?

Wyskoczyła z kolejki jak na skrzydłach. Bo kiedy tak stała w ścisku pasażerów z nosem przyklejonym do szyby, poczuła to tak wyraźnie, że aż dreszcz przeszedł jej po plecach. Wcześniej nie wiedziała, że dreszcze mogą być takie przyjemne. Jakby te słowa spadły jej prosto do głowy z tych mijanych gałęzi jesiennych drzew, w które wgapiała się trochę nieobecna w tym pociągu i w tej drodze ze szkoły. A potem to już tylko na skrzydłach powtórzeń. Żeby wiersz nie uciekł. Jakby znalazła jakiś drogocenny diament, który ściska w dłoni, by go nie zgubić; byle tylko nie zgubić.

– Lepią anioły… lepią anioły…

Nie mogła powstrzymać uśmiechu – do samej siebie, do tych aniołów, co lepią ludzi z dobrej mąki. Ale co ci ulepieni z dobrej mąki pomyślą? Sama nie raz dziwiła się na widok przechodniów, którzy śmieją się do siebie samych i rozmawiają ze sobą. Nie wygląda to normalnie.

– …dusza z cienkiego szkiełka… trzymać to, trzymać… powtarzać, żeby nie uciekło: lepią anioły ludzi z dobrej mąki… z cienkiego szkiełka…

Czy to słowa uczepiły się Marty, czy Marta uczepiła się słów? Tak czy inaczej biegły teraz przez ulicę razem, nierozłączne. Żeby tylko nie zapomnieć.

– O, Marta? Cześć! – Hubert wyrósł jak spod ziemi. – Gdzie się tak spieszysz?

Nie „gdzie”, tylko „do czego”.

– Cześć, Hubert. Wracasz z treningu?

– Nie, dopiero ze szkoły. Trening mam wieczorem.

– A kiedy te twoje zawody? – Marcie podobało się to trenowanie Huberta. Miał chłopak samozaparcie.

– No, już za dwa tygodnie, niestety.

Szli teraz ramię w ramię, co dla Marty nie było zadaniem łatwym, zważywszy na Hubertowe wyjątkowo długie nogi. By dotrzymać mu kroku, nadrabiała jak mogła.

– Dlaczego „niestety”?

– No bo czasu mało, a kondycja… wiesz jak to jest z kondycją.

Prawdę mówiąc zupełnie nie wiedziała, jak to jest z kondycją.

– A jak jest?

– No, wiesz, spada. A żeby ją utrzymać, muszę trenować codziennie.

– Codziennie? – Marta spojrzała w górę na wysokiego Huberta. – Trenujesz codziennie?

– Pewnie, że codziennie. Inaczej się nie da. Ta drużyna, co z nią gramy, jest naprawdę świetna. Nie słyszałaś, że w zeszłym roku zdobyli mistrzostwo dzielnicy?

Marcie coś obiło się o uszy. Wokół sprawy było głośno. Wszyscy chłopcy w szkole trąbili o tym przez dłuższy czas. Ale Marta nie przykładała do tego wagi i teraz pomyślała, że jest jakaś niesprawiedliwa, bo przecież dla Huberta to mistrzostwo i zawody to najważniejsza rzecz na świecie.

– No słyszałam, słyszałam – w ramach odkupienia poczucia winy powiedziała takim tonem, jakby to co najmniej ona miała wziąć udział w tych zawodach. – Pewnie, że słyszałam! – dodała.

– Właśnie. Chcemy z chłopakami odebrać im tytuł mistrza, przynajmniej na ten rok.

– Oj, to musicie się bardzo postarać.

– Trener powiedział, żeby zapomnieć o „bardzo”; powiedział, że postarać to my się musimy wyjątkowo.

Dochodzili do podwórka. Marta myślała, że Hubert jest taki ambitny. Hubert myślał pewnie o zawodach.

– A kiedy ten mecz? Mogłabym przyjść?

– Pewnie. Szykuj się za dwa tygodnie; jeszcze ci przypomnę. Gramy w szkole sportowej, wiesz gdzie? Oni mają zawodowe boisko do siatki.

– Więc sprawa jest poważna, co?

– Pewnie, że poważna.

Po powrocie do domu Marta zamyśliła się na dobre. Może Hubert będzie kiedyś sławnym siatkarzem? I Marta będzie go oglądać w telewizji. „A teraz, proszę państwa, Hubert Piłecki, ścina… jak on ścina! Proszę tylko popatrzeć. To prawdziwy talent”. A cała sala bije brawo i Marta jest dumna z takiego kolegi. Ale… ale… ale zaraz… Marcie robi się gorąco. Zaraz, zaraz… przecież zanim spotkała Huberta… Ten wiersz. Jak to szło? O aniołach i ludziach. Ten wiersz ze słów, co dojrzały w niej jak owoc. Jak to było? Jak to było?! Że anioły ulepiły dobrego człowieka? Jakoś tak, ale inaczej. Marcie robi się gorąco. Serce bije ze zdwojoną siłą. Już wie, że im usilniej stara się sobie przypomnieć, tym bardziej nie może. Już wie, że cały ten wysiłek na nic. Że wiersz odfrunął. Może pogniewał się za tę rozmowę z Hubertem? Za to, że Marta nie doniosła go do domu w milczeniu? Słony smak łez Marty spłukiwał teraz to puste miejsce po ulotnym smaku poezji. Nie, nie przyzna się do tego nikomu.

ROZDZIAŁ 4

Odległość

Kim jestem? Do tej pory myślałam, że jestem Martą. I wszystko było takie oczywiste. A kiedy na lekcjach pojawiły się kolejne postacie z mitów, nawet przez chwilę do głowy mi nie przyszło… nawet przez chwilę. Ikar był Ikarem, Syzyf Syzyfem. A ja Martą. Oni tam w odległych czasach, ja tutaj i dzisiaj. Oni w gorącym słońcu, nad ciepłymi morzami, na skalistych wyspach, które można sobie tylko wyobrazić. Ja nieustannie tęskniąca za ciepłem kapryśnego lata, za muszelkami na plaży, za gorącymi nocami. Odległość między nami tak wielka, że nawet nie ma co próbować się zbliżyć, bo i tak się nie uda.

– Spróbujmy dzisiaj przyjrzeć się bliżej Pigmalionowi.

Przyjrzeć się bliżej? Chyba za pomocą magicznej lunety. Nauczycielka musiała usłyszeć szept Marty.

– Ładnie powiedziane, Marto. I zupełnie niepotrzebnie tak sceptycznie. Gdyby treść mitu nie przetrwała, nie moglibyśmy się przyjrzeć żadnemu bohaterowi mitycznemu. Ale dzięki temu, że ojcowie opowiadali te mityczne historie swoim dzieciom, a dzieci swoim dzieciom i tak dalej… więc dzięki naszym przodkom znamy treść mitów greckich. A skoro znamy, możemy się przyjrzeć.

Brzmiało to całkiem logicznie. Skoro jest opowieść, można przypatrzeć się bohaterom. I potem kolejne lekcje o kolejnych Odysach i Heraklesach. Marcie spodobało się to przyglądanie, choć nie raz pomyślała, że trochę to niesprawiedliwe, że ona tak sobie zwyczajnie się im przygląda, a ci mityczni bohaterowie nic nawet nie wiedzieli o istnieniu takiej Marty, jej koleżanek z klasy, całej szkoły i w ogóle. Ale to, co zdarzyło się dzisiaj przeszło wszelkie jej wyobrażenia czy oczekiwania.

– No, kochani, przyszedł czas, byście się zastanowili, kim przede wszystkim wy jesteście. Może Prometeuszem? Może Edypem? Albo Dedalem? Czy raczej Persefoną?

Nie na jednej Marcie takie postawienie sprawy musiało zrobić wrażenie, bo Piotrek od razu zapytał:

– Ale jak to? Przecież ja nie mogę być kimś innym niż jestem.

– Nie o to chodzi, byś miał być kimś innym – wyjaśniała nauczycielka. – Chodzi o to, byś się zastanowił, do którego z bohaterów jesteś najbardziej podobny. Byś się zastanowił nad sobą.

To zabrzmiało jak jakieś niezwykłe objawienie. Tak, to olśnienie. Zawsze myślałam, że wszyscy wszystko o sobie wiedzą, tylko ja jedna… A tu pani od polskiego prosi, by wszyscy zastanowili się nad sobą. I jeszcze okazuje się, że można być podobnym do kogoś z tak dalekiej przeszłości. No i że ci bohaterowie z mitów mogą się do czegoś takiego przydać. Że mogą się przydać nawet jej – Marcie, o której nic nie mogli wiedzieć za swojego życia.

Marta zastanawiała się, jak to możliwe, że żyje tak długo na świecie i dopiero teraz dowiedziała się o całej tej sytuacji. I bała się tego rozmyślania o sobie, a jednocześnie ciągnęło ją. Przyjrzeć się sobie nie tylko w wystawie sklepowej, ale w micie – to jest coś! Nigdy wcześniej nie pomyślała, że to wymaga jakiejś odwagi. Bo można się o sobie dowiedzieć takich rzeczy, które się przed sobą samym ukrywa. To była zdecydowanie najtrudniejsza praca domowa, jaką przyszło jej odrobić. A przed następną lekcją nogi jej się uginały ze strachu, że pani zapyta właśnie ją. Nie, nie dlatego, że nie przygotowała odpowiedzi. Właśnie dlatego, że odpowiedź przygotowała.

– No to dzisiaj zapoznamy się z wnioskami, do jakich doszliście. Kuba? Z którym mitycznym bohaterem znalazłeś największe porozumienie?

Pani umiała w takim jednym zwykłym pytaniu uświadomić kolejne ukryte wcześniej znaczenia. Myśląc o podobieństwie własnym do bohaterów, Marta w ogóle się nie zastanowiła, czy znalazłaby z nimi porozumienie. Czy mogliby się na przykład zaprzyjaźnić? I teraz rozmyślała, czy trzeba być do siebie podobnym, by się wzajemnie rozumieć, czy może właśnie odwrotnie? Bo na przykład taki Hubert. Jest zupełnie inny niż ona, a rozumieją się dobrze. Tak, nawet bardzo dobrze. Ona z całą pewnością rozumie, jak wielkie znaczenie ma dla niego siatkówka, której poświęca się bez reszty. A jednocześnie czuje, że on rozumie jej wahania, jej nieśmiałość, niepewność i tak dalej.

– Ja? – zaczął Kuba. – Ja to chyba jestem podobny do Ikara.

– Dlaczego tak myślisz? – pyta pani Jaczewska.

– Mama mi wciąż powtarza, że fruwam w obłokach.

A cała klasa w śmiech. Sympatyczny ten Kuba, jakiś taki bezpośredni. Teraz śmieje się jakby z siebie razem ze wszystkimi. A pani na to:

– A co to znaczy, że fruwasz w obłokach?

– No, że zapominam. Że naobiecuję, a potem zapominam. Żeby coś kupić, albo posprzątać, albo odebrać brata z przedszkola.

I cała klasa w śmiech.

-– Takie nieodebranie brata z przedszkola to poważna sprawa – komentuje nauczycielka.

– Mama też tak mówi – przytakuje Kuba.

– A ty tak nie myślisz? – pyta pani od polskiego.

– Ja? No tak myślę, ale jakoś samo mi się zapomina.

– Chcesz przez to powiedzieć, że jesteś oderwany od rzeczywistości? – dopytuje nauczycielka.

– No właśnie. Lecę sobie na tych skrzydłach nad przedszkolem i jakoś zapominam się zatrzymać.

Cała klasa musiała zauważyć, że Kubie – temu Kubie, co nigdy nie umiał niczego powiedzieć pełnym zdaniem – zdarzyło się jakieś takie mądre, takie niezwykłe sformułowanie.

– Ładnie powiedziane – komentuje pani od polskiego i zaraz dodaje – cieszę się, Kubo, że rozumiesz Ikara.

– A ty, Haniu, do kogo jesteś przede wszystkim podobna?

Hania zarumieniła się.

– Sama nie wiem – mówi niepewnie.

– Hania – wyrywa się Agnieszka. – Hania, proszę pani, jest jak Prometeusz. Bo Hania wszystkim pomaga.

– Skoro tak, rozumiem, że Hani trudno jest mówić w ten sposób o sobie samej – komentuje nauczycielka.

– No właśnie, bo ona jest przy okazji taka skromna – dodaje Alicja.

– I co? – wtrąca Hubert, któremu nigdy nie brak poczucia humoru – To znaczy, że biedna Hania zawiśnie na skałach Kaukazu, a co zrobią z nią sępy to już nie powiem.

I klasa zaczęła pokładać się ze śmiechu.

– Mam nadzieję, że śmiejecie się z dowcipu Huberta, a nie z przyszłości Hani – wesoło wtrąca pani Jaczewska.

– Ale, proszę pani, przecież chyba nie każdy Prometeusz musi tak zaraz skończyć, prawda? – pyta Hubert.

– Oczywiście, że nie każdy. Więc wynika z tego – mówi pani – że Hania ma cechy Prometeusza, ale niekoniecznie podzieli jego los.

– A ty, Marto?

Więc jednak. Dlaczego mnie nie ominęła? Teraz dopiero wszyscy będą się śmiali na dobre.

– Ja?

– Tak, ty, Marto. Do którego bohatera mitycznego jesteś najbardziej podobna? Zastanowiłaś się nad tym?

Czy się zastanowiła? Myślała o tym dzień i noc. Spać nie mogła. Marcie zaschło w gardle.

– Tak, zastanowiłam się.

– To dobrze. Powiesz nam?

– Ja jestem podobna do… Galatei.

– Do Galatei? Tej, którą z kości słoniowej wyrzeźbił Pigmalion czy tej nimfy?

– Do tej rzeźby ożywionej dla Pigmaliona.

– Dlaczego czujesz się do niej podobna?

– Bo…

… przecież nikt tego nie zrozumie i będą się śmiać…

– … bo ja czuję się jakby ktoś mnie napisał – Marta wydobywa z siebie to głębokie wyznanie jakby za chwilę policja miała ją za to aresztować.

Zapada cisza. Taka cisza ciekawa i komentarza nauczycielki, i wyjaśnienia Marty. I na tę ciszę, która wzbiera nad Martą jak gęstniejąca gradowa chmura, na tę ciszę z pomocą przychodzi kochana pani Jaczewska.

– O, to bardzo ciekawe odczucie, Marto, bardzo ciekawe.