Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Reguła myśli

Reguła myśli

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7985-313-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Reguła myśli

PORYWAJĄCA KONTYNUACJA BESTSELLERA „W SIECI UMYSŁÓW” Po wydarzeniach na Ścieżce i po tym, jak dowiedział się, że jest tworem - komputerowym programem przeniesionym do ciała człowieka, Michael budzi się na Jawie, w obcym domu, w ciele nastoletniego Jacksona Portera. Kiedy w mieszkaniu pojawiają się ludzie Kaine'a, żeby zaprowadzić go na spotkanie z twórcą Doktryny Śmiertelności, Michael ratuje się dramatyczną ucieczką i postanawia odnaleźć jedynych ludzi, którym bezgranicznie ufa - Brysona i Sarę. Jego pojawienie się w domu Sary rozpoczyna jednak serię nieszczęśliwych wydarzeń. Rodzice dziewczyny znikają w tajemniczych okolicznościach, Sara zostaje oskarżona o współudział w ich porwaniu, a Michael jest poszukiwany za przestępstwa związane z cyberterroryzmem. Tymczasem  zarówno na Jawie jak i we Śnie dochodzi do dziwnych wydarzeń, i wszystko wskazuje na to, że Kaine rzeczywiście pragnie zaludnić ziemię tworami. Wkrótce Michel, Bryson i Sara przekonują się, że nie mogą czuć się bezpiecznie w żadnym ze światów; że Kaine nie jest ich jedynym zmartwieniem i że nie należy nikomu ufać.

Polecane książki

Vermil Olson pragnie zostać pisarzem. Niestety, nie ma ani odrobiny talentu. Korzysta więc ze zlepiacza narracyjnego: urządzenia, które potrafi wydestylować fabułę wprost z mózgu „autora”. Szybko okazuje się jednak, że jego pisanie to coś więcej niż tylko zaspokojenie potrz...
„Cud miłości” to trzeci tomik poezji Janiny Laskowskiej-Mróz nazywanej Nocną Poetką. Tomik podzielony jest na pięć etapów składających się na Cud miłości. Autorka opisuje drogę jaką trzeba przebyć aby doświadczyć owego cudu czyli o poszukiwaniach, bólu, tęsknocie, rozczarowaniach aż do spotkania upr...
Ochrona Danych Osobowych w marketingu internetowym to przydatny poradnik dla wszystkich tych, którzy prowadzą działania marketingowe z wykorzystaniem narzędzi internetowych. Trzeba pamiętać, że powinny być one nie tylko skuteczne, ale także zgodne z prawem. Jednym z aktów, którego przepisów należy p...
Józef Czechowicz - dzień jak co dzień...
W monografii przeanalizowano funkcjonowanie rynku wewnętrznego w dziedzinie usług w świetle polskiego i unijnego porządku prawnego. Książka umożliwia Czytelnikom zapoznanie się z: unijnym prawem pierwotnym i wtórnym (m.in. z dyrektywą usługową, dyrektywą o uznawaniu kwalifikacji i sektoro...
"Panthera – ojciec Jezusa" to książka poświęcona rzekomemu uwodzicielowi Marii, który zdaniem wrogów chrześcijaństwa miał być prawdziwym ojcem założyciela tej religii. Książka zbiera cały materiał związany z imieniem Panthery, wyjaśnia genezę jego fenomenu, ukazuje pogańskie i żydowskie ataki na chr...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa James Dashner

O książce

Cykl DOKTRYNA ŚMIERTELNOŚCIII częśćDLA FANÓW CYFROWYCH RZECZYWISTOŚCI

Gdzie kończy się gra, a zaczyna prawdziwe życie?Co jest Jawą, a co Snem?Kto człowiekiem, a kto tworem?

To, czego Michael dowiaduje się na końcu Ścieżki, wywraca do góry nogami całą jego wiedzę o własnym życiu. A prawda budzi w nim grozę. Michael jest tworem.

Następnego dnia budzi się w obcym mieszkaniu, w ciele nieznajomego nastolatka. Nie wie jeszcze, że to, co wydarzyło się na Ścieżce, jest tylko pierwszym etapem wielkiego planu twórcy Doktryny Śmiertelności, cyberterrorysty Kaine’a. Planu zaludnienia Ziemi tworami.

Tylko dwóm osobom Michael bezgranicznie ufa – Sarze i Brysonowi. I tylko do nich może się zwrócić o pomoc. Bo w żadnym ze światów nie może już czuć się bezpiecznie.

Tego autora

W SIECI UMYSŁÓWREGUŁA MYŚLI

Tytuł oryginału: THE RULE OF THOUGHTS

Copyright © James Dashner 2014All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2016

Polish translation copyright © Anna Dobrzańska 2016

Redakcja: Monika Strzelczyk

Zdjęcia na okładce: AndreyOnTheMove/Shutterstock, hikrcn/Shutterstock

Projekt graficzny okładki: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.

ISBN 978-83-7985-313-7

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS ANDZRZEJ KURYŁOWICZ S.C.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comfacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Magdalena Wojtas, 88em

Dla #DashnerArmyJesteśmy w tym razem

ROZDZIAŁ 1Obcy w domu

1

Michael nie był sobą.

Leżał w łóżku obcego człowieka i gapił się w sufit, który wczoraj pierwszy raz zobaczył na oczy. Był zdezorientowany i przez całą noc walczył z nudnościami, od czasu do czasu zapadając w niespokojny sen wypełniony koszmarami. Jego życie rozsypało się w drobny mak; zdrowie psychiczne zaczynało szwankować. Otoczenie – obcy pokój i łóżko, które nie było jego łóżkiem – bezlitośnie przypominało mu o przerażającym nowym życiu. Czuł się tak, jakby w jego żyłach zamiast krwi krążył strach. A do tego jego rodzina. Co się z nimi stało? Za każdym razem, gdy ich sobie wyobrażał, coraz bardziej podupadał na duchu.

Pierwsze oznaki nadchodzącego świtu – ponure, blade światło – sprawiły, że opuszczone żaluzje emanowały upiornym blaskiem. Stojąca przy łóżku nerwoskrzynia była mroczna i milcząca jak wykopana z grobu trumna. Prawie to sobie wyobrażał: gnijące, spękane drewno i wypadające z niego ludzkie szczątki. Nie wiedział, jak patrzeć na otaczające go przedmioty. Prawdziwe przedmioty. Nie rozumiał nawet znaczenia słowa „prawdziwe”. Zupełnie jakby cała wiedza na temat świata została wyszarpnięta mu spod nóg niczym dywanik.

Jego mózg nie był w stanie tego ogarnąć.

Jego… mózg.

Omal nie parsknął śmiechem, który w ostatniej chwili uwiązł mu w gardle.

Michael miał prawdziwy – fizyczny – mózg od zaledwie dwunastu godzin. Niespełna dzień. Na myśl o tym ścisnęło go w dołku.

Czy to mogła być prawda?

Wszystko, co wiedział, było wynikiem sztucznej inteligencji. Wyprodukowanych danych i wspomnień. Zaprogramowanej technologii. Życia, które zostało stworzone. Mógł wymieniać bez końca, a każdy opis byłby gorszy od poprzedniego. Nie było w nim nic – absolutnie nic – prawdziwego, a jednak VirtNet i Doktryna Śmiertelności przeniosły go tutaj i uczyniły prawdziwym człowiekiem. Żywym, oddychającym organizmem. Skradzionym życiem. Po to, by stał się czymś, czego nawet nie rozumiał. Jego światopogląd legł w gruzach. Całkowicie.

Głównie dlatego, że nie był pewien, czy w to wszystko wierzy. Z tego, co wiedział, mógł trafić do innego programu, na inny poziom Głębi życia. Skąd miał wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie? Ta niepewność doprowadzi go na skraj szaleństwa.

Obrócił się i krzyknął w poduszkę. Jego głowa – skradziona, obca głowa – bolała od tysięcy myśli, które rozsadzały ją od środka, a każda z nich próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Dopraszała się, by ją przetworzył i zrozumiał. Ból nie różnił się od tego, który czuł, będąc tworem. To jeszcze bardziej mąciło mu w głowie. Nie mógł pogodzić się z myślą, że jeszcze wczoraj był programem, długim ciągiem liczb. To nie miało sensu. Nie widział w tym nic zabawnego, a ból w głowie nasilił się i spłynął aż do piersi.

Michael znowu krzyknął, to jednak nie pomogło. W końcu zmusił się, żeby opuścić nogi na podłogę i usiąść na łóżku. Stopy dotknęły zimnych drewnianych desek, po raz kolejny przypominając mu, że jest w zupełnie obcym miejscu. Gruby, miękki dywan w jego dawnym mieszkaniu czynił je bardziej przytulnym, cieplejszym i bezpieczniejszym. Nie zimnym i obcym. Chciał porozmawiać z Helgą, swoją gosposią. Tęsknił za rodzicami.

Myśli o nich go dobijały. Unikał ich, starał się upchnąć je między tysiące innych myśli, nie dawały się jednak przepędzić. Stawały okoniem i domagały się uwagi.

Helga. Rodzice.

Jeśli to, co powiedział Kaine, było prawdą, byli równie sztuczni, jak zaprogramowane paznokcie Michaela. Jak jego wspomnienia. Nigdy się nie dowie, które z nich zostały wprogramowane do jego sztucznej inteligencji, a których rzeczywiście doświadczył w kodzie Głębi życia. Nie wiedział nawet, jak długo istnieje i ile naprawdę ma lat. Mógł mieć dwa miesiące, trzy lata albo sto.

Wyobraził sobie, że rodzice i Helga są sztuczni; że odeszli, nie żyją albo w ogóle nie istnieli. To wszystko nie miało sensu.

Ból wpełznął do piersi, zagnieździł się w sercu i chłopak poczuł wszechogarniający smutek. Opadł na łóżko, obrócił się i ukrył twarz w poduszce. Pierwszy raz w życiu rozpłakał się jak prawdziwy człowiek. Tylko że te łzy niczym się nie różniły od tych, które znał z poprzedniego życia.

2

Chwila minęła szybciej, niż się spodziewał. I kiedy myślał, że rozpacz pochłonie go bez reszty, uczucie go opuściło, dając mu odrobinę wytchnienia. Może stało się tak z powodu łez. Będąc tworem, rzadko płakał. Prawdopodobnie nie uronił łzy, odkąd był dzieckiem. Nie należał do ludzi, którzy łatwo się wzruszali. Teraz tego żałował, bo płacz pomaga złagodzić ból.

Po raz kolejny spróbował wstać z łóżka, i tym razem mu się udało. Postawił stopy na twardej, chłodnej podłodze i poczuł, że panuje nad emocjami. Nadszedł czas zrobić to, do czego nie mógł się zmusić ubiegłej nocy – ustalić, kim, u diabła, się stał. Ponieważ nikt nie przybiegł, kiedy krzyczał w poduszkę, wiedział, że jest sam.

Zaczął chodzić po mieszkaniu, włączając światła i podnosząc żaluzje, żeby wpuścić do środka promienie porannego słońca. Chciał dokładnie obejrzeć to dziwne miejsce, które stało się jego domem, i zdecydować, czy może – i czy powinien – je zatrzymać.

Miasto za oknami nie było tym, które widział z okien swojego starego mieszkania. Ale przynajmniej było miastem; czymś, co pewną swojskością przynosiło odrobinę pocieszenia. Rzędy budynków, samochody mknące siatką ulic i zamazujący wszystko, wszechobecny smog. Na smętnym, mdławoniebieskim niebie nie było ani jednej chmurki.

Michael rozpoczął poszukiwania.

W sypialniach nie znalazł niczego szczególnego. Ubrania, meble, obrazy wyświetlane na ścianekranach. Przez chwilę stał wpatrzony w ogromny ekran na ścianie głównej sypialni, obserwując zdjęcia rodziny – matki, ojca, ich syna i córki – które zmieniając się, wypełniały przestrzeń. Prawie nie pamiętał, jak teraz wygląda i dziwnie się czuł, widząc tego chłopca w rozmaitych sytuacjach, które nie miały dla niego żadnego znaczenia: portret rodziny na tle strumienia i potężnych, starych dębów w piękny, słoneczny dzień. Dzieci były małe; chłopiec siedział na kolanach ojca. Kolejny portret, zrobiony niedawno w studio na cętkowanym szarym tle. Michael długo przyglądał się w lustrze swojej nowej twarzy i było coś upiornego w tym, że ta sama twarz spoglądała teraz na niego ze ściany pokoju.

Wśród fotografii były też inne, bardziej swobodne. Chłopiec biorący zamach kijem na meczu baseballowym. Dziewczynka bawiąca się na podłodze srebrzystymi klockami i uśmiechająca się do fotografa. Rodzina na pikniku. W basenie. W restauracji. Podczas zabawy.

Michael w końcu odwrócił wzrok. Z bólem patrzył na tę szczęśliwą rodzinę, zwłaszcza że być może utracił ją na zawsze. Z ponurą miną przeszedł do następnego pokoju, który należał do dziewczynki. Jej ścianekran nie wyświetlał rodzinnych zdjęć, tylko fotografie ulubionych zespołów i gwiazd filmowych – Michael znał je wszystkie z Lustra życia. Na stoliku nocnym, obok różowego łóżka, stała staromodna ramka z prawdziwym zdjęciem. Dziewczynka i jej brat – on – szczerzyli się głupawo do obiektywu. Wyglądała na dwa lata starszą od brata.

Zdjęcia sprawiły, że Michael poczuł się jeszcze gorzej, zaczął więc przetrząsać zawartość szuflad w poszukiwaniu wskazówek, kim byli ci ludzie. Niewiele znalazł, ustalił jednak, że nazywali się Porter, a dziewczyna miała na imię Emileah – dziwnie pisane.

W końcu zdobył się na odwagę i wrócił do pokoju chłopaka. Swojego pokoju. Ze zmiętą pościelą, trumną i zimną, twardą podłogą. To tam znalazł to, czego szukał i czego tak bardzo się bał – swoje imię. Imię chłopca, któremu ukradł życie. Zapisano je na kartce urodzinowej stojącej na komodzie.

Jackson.

Jackson Porter.

Kartkę zdobiły rysowane odręcznie, urocze serduszka. Słodkie. W środku dziewczyna imieniem Gabriela zapewniała Jacksona o swej dozgonnej miłości i groziła, że skrzywdzi jego intymne części ciała, jeśli on pozwoli, by ktokolwiek to przeczytał. Komentarz, oczywiście, opatrzono uśmiechniętą buźką. Na dole kartki, tuż po wzmiance o jakiejś rocznicy, papier był nierówny, jakby spadła na niego łza. Michael wyrzucił kartkę, czując wyrzuty sumienia, jak ktoś, kto zajrzał do zakazanego pomieszczenia.

Jackson Porter.

Nie mógł nic na to poradzić. Wrócił do głównej sypialni i ponownie utkwił wzrok w ścianekranie. Tyle że teraz budził on w nim zupełnie nowe odczucia. Z jakiegoś powodu poznanie imienia chłopaka wszystko zmieniło. Na chwilę przestał myśleć o sobie. Widział twarz i ciało, które należało teraz do niego, w różnych sytuacjach – jak biegało, śmiało się, polewało wężem ogrodowym siostrę, jadło. Chłopak wydawał się taki szczęśliwy.

I nagle zniknął.

Jego życie zostało skradzione. Odebrane jego rodzicom i dziewczynie.

Życie, które miało imię.

Jackson Porter. Dziwne, ale Michael czuł się nie tyle winny, co smutny. W końcu to nie był jego wybór, nie on o tym zadecydował. Nigdy dotąd żadne uczucie nie wypełniało go tak jak rozpacz, którą czuł w tej chwili.

Oderwał wzrok od ekranu i kontynuował przeszukiwanie mieszkania.

3

Michael przetrząsał zawartość kolejnych szuflad, aż doszedł do wniosku, że nie znajdzie niczego więcej. Może odpowiedzi, których potrzebował, nie było w tym mieszkaniu. Najwyższy czas zrobić coś, co powinno znaleźć się na samym szczycie jego listy, ale było ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.

Musiał wrócić do sieci.

Wczoraj, tuż po tym, jak obudził się w swoim nowym ciele, sprawdził wiadomości. Zrobił to tylko dlatego, że takie były instrukcje Kaine’a. Zalogował się do prawie pustego ekranu, na którym widniała jedna złowieszcza wiadomość od samego Kaine’a, wyjaśniająca, co tak naprawdę się stało. Mimo to Michael miał nadzieję, że Kaine tylko tymczasowo przejął kontrolę nad internetową tożsamością Jacksona Portera i że do tej pory zwrócił ją chłopakowi. Wystarczy, że wciśnie przycisk na uchoporcie i dowie się na temat tego Jacksona więcej, niżby chciał.

Dziwne, ale z jakiegoś powodu wydawało się to nie w porządku. Michael wielokrotnie włamywał się do VirtNetu i nigdy nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Tym razem jednak było inaczej. Tu nie chodziło o hakowanie czy kodowanie. Wystarczyło kliknąć albo dotknąć ekranu. Ukradł czyjeś życie i kradzież wirtualnego życia tej osoby wydawała mu się nadużyciem.

Przemyślał to i doszedł do wniosku, że nie ma wyboru. Jackson Porter – istota tego, co czyniło go człowiekiem – mógł zniknąć na zawsze. Skoro Michael chciał iść do przodu, musiał się z tym pogodzić. A jeśli Jackson nie odszedł na dobre, jeśli istniał sposób, żeby odzyskał własne ciało, Michael nie pozna go, dopóki nie wróci do gry.

Znalazł fotel – zwyczajny, nudny mebel, niepodobny do mięciutkiego niczym obłok siedziska, które pamiętał z poprzedniego życia – usiadł przy oknie i opuścił rolety, żeby ograniczyć dopływ światła. Po raz ostatni zerknął przez listewki na widoczne w dole tętniące życiem miasto. Poniekąd zazdrościł tym ludziom, którzy nie mieli pojęcia, że jakiś szalony program komputerowy jest w stanie ukraść ich ciała. Że coś jest nie tak.

Zamknął oczy, wziął głęboki oddech i znów je otworzył. Podniósł rękę i nacisnął uchoport. Z powierzchni urządzenia wystrzelił snop bladego światła, tworząc ekran, który zawisł kilkanaście centymetrów od jego twarzy.

Było dokładnie tak, jak się spodziewał. Internetowe życie Jacksona Portera zostało mu zwrócone, a na powierzchni lśniącego ekranu ukazały się liczne ikony – od serwisów społecznościowych i gier aż po materiały szkolne. Michael poczuł ulgę, ale się zawahał. Nie miał pojęcia, co robić. Udawać Jacksona? Uciec do świata i próbować ukryć się przed Kaine’em? Poszukać kogoś ze Służb VirtNetu? Nie wiedział, od czego zacząć. Jednak bez względu na to, co postanowi, będzie potrzebował informacji. Mnóstwa informacji. I jeśli to możliwe, musi je zdobyć, zanim ktokolwiek wróci do domu.

I tu znowu pojawiało się pytanie: gdzie są rodzice Jacksona? Gdzie jest jego siostra? Michael miał złe przeczucie, że Kaine się ich pozbył, tak jak przysięgał, że pozbył się jego rodziców.

Przejrzawszy pospiesznie kilka serwisów społecznościowych, które okazały się bezużyteczne, znalazł skrzynkę pocztową i przewinął znalezione w niej wiadomości. Kilka pochodziło od dziewczyny Jacksona, Gabrieli; trzy z nich wysłano dziś rano. Michael niechętnie otworzył ostatnią.

Jax,

poślizgnąłeś się pod prysznicem i uderzyłeś się w głowę? Zasnąłeś w kałuży mydlin i ślinisz się przez sen? Oczywiście, nawet wtedy byłbyś słodki i cudowny. Tęsknię za tobą. Pospieszysz się? Piję drugą kawę, a palant przy sąsiednim stoliku coraz bardziej się spoufala. Koleś sprzedaje papiery wartościowe, firmy albo ludzkie organy; coś w tym stylu. Proszę, przyjdź i uratuj mnie. Może nawet dostaniesz całusa o smaku kawy.

Pospiesz się!

Gabriela

Do wiadomości dołączone było zdjęcie, niewyraźny obraz dziewczyny, która jak domyślał się Michael, była Gabrielą – ciemna cera, ciemne włosy, ładna. Na zdjęciu wydymała usta i udawała, że ociera z policzka niewidzialną łzę. Brązowe oczy patrzyły na niego z udawanym smutkiem. Michael z ciężkim sercem zamknął wiadomość i zaczął przeglądać kolejne.

4

Nie musiał długo szukać.

Pewne rzeczy stały się jasne, gdy znalazł wysłaną rano wiadomość od ojca Jacksona:

Jax,

mam nadzieję, że wszystko w porządku, kolego. Pewnie się obudziłeś i jesteś już na nogach, tak? Tak? TAK? 🙂

Jesteśmy cali i zdrowi. Puerto Rico jest piękne. Przykro nam, że nie mogłeś z nami pojechać. Ale wiem, że w tygodniu czekają cię ważne rzeczy, więc myślami będziemy z tobą.

Informuj nas na bieżąco i ostrożnie korzystaj z naszych kont. Upewnij się, że chronisz hasła! (To prośba od mamy).

Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Czy Gabby nadal odwiedza swojego tatę? Pozdrów ją od nas. Już za tobą tęsknimy.

Tata

A więc Jackson Porter miał się dobrze, kiedy jego rodzina wyjeżdżała na wakacje. Nie był warzywem w stanie śmierci mózgowej, jak wielu innych graczy na całym świecie. Michael zastanawiał się, czy to wszystko nie było jakimś testem. Czy Kaine udoskonalił Doktrynę Śmiertelności, zanim użył jej na nim? A może Michael był pierwszym z jego eksperymentów, który się powiódł? Tak czy inaczej, przerażała go ta myśl. Gdyby ataki ustały, nikt nie przejmowałby się VirtNetem. W tej sytuacji Kaine mógł kontynuować swoje dzieło i bez ostrzeżenia wypuścić na świat swoją armię tworów.

Tymczasem Michael miał inne zmartwienie: co zrobić z Jacksonem Porterem? Przeczytawszy wiadomość, uświadomił sobie jedno: nie było mowy, żeby podszył się pod kogoś innego. Myśl o tym, że miałby udawać Jacksona przed jego rodziną i przyjaciółmi, wydawała się niedorzeczna, zwłaszcza jeśli Gabriela zacznie mu szeptać do ucha czułe słówka.

Co więc miał zrobić?

Wyłączył netekran i przygarbił się na fotelu. Musiał się stąd wydostać. Mógł zostawić liścik z jakimś wyjaśnieniem. Wiadomość złamie serce najbliższym Jacksona Portera, ale przynajmniej będą wiedzieli, że żyje. Mógł nawet z nimi korespondować i ciągnąć dalej to kłamstwo. Lepsze to niż świadomość, że program komputerowy wyczyścił umysł ich syna i zastąpił go innym umysłem.

Pozostała jednak kwestia pieniędzy…

Coś walnęło z hukiem w drzwi wejściowe, wyrywając go z zamyślenia.

Michael odwrócił się i spojrzał w stronę, z której dobiegał hałas.

Łup. Łup. Łup.

Znowu ten sam dźwięk. Głuchy łomot, jakby drewno uderzało w metal. Chwilę później znowu go usłyszał.

Zerwał się z fotela, wybiegł do przedpokoju i dalej przez kuchnię do drzwi. Dudnienie rozległo się jeszcze dwa razy; niczym taran kołysany w przód i w…

Futryna pękła z łoskotem i metalowe drzwi wpadły do środka. Michael przykucnął i osłonił głowę ramionami, gdy ciężkie skrzydło rąbnęło tuż obok o podłogę. Z duszą na ramieniu podniósł wzrok, żeby zobaczyć, kto stoi w progu.

Dwaj mężczyźni w dżinsach i burych flanelowych koszulach trzymali pod pachami coś, co przypominało staroświecki drewniany taran. Obaj wysocy i umięśnieni. Jeden miał ciemne włosy, drugi był blondynem. Nie golili się od kilku dni, a na ich twarzach malowało się napięcie i, jeśli Michael się nie mylił, zaskoczenie.

Jednomyślnie rzucili drewniany kloc na podłogę i zrobili krok do przodu.

Michael odskoczył w tył, zaczął cofać się w stronę kuchni, ale wpadł na blat, stracił równowagę i upadł. Nieznajomi stanęli nad nim i rozciągnęli usta w szyderczym uśmiechu.

– Jest sens, żebym zadawał jakiekolwiek pytania? – wydusił.

Chciał czuć się odważny – chciał być odważny – ale świadomość tego, jak kruche jest jego ciało, spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. W Głębi życia nigdy się nad tym nie zastanawiał. Tymczasem jego świat mógł się zakończyć w każdej chwili.

Mężczyźni nie odpowiedzieli; patrzyli na siebie zdezorientowani, więc postanowił się odezwać.

– Chyba jednak będę musiał – mruknął. – Kim jesteście?

Ich wzrok spoczął na nim.

– Przysyła nas Kaine – odparł ten z ciemnymi włosami. – Przez ostatnie dwa dni wiele się zmieniło. Jesteśmy tu, żeby… wezwać cię na spotkanie. On ma wobec ciebie wielkie plany, synu.

Michael poczuł, że opuszcza go nadzieja. Liczył, że będzie miał więcej czasu. W jego głowie kłębiły się pytania, ale to, co dobyło się z jego ust, zabrzmiało po prostu głupio.

– Wystarczyło zapukać.

ROZDZIAŁ 2Duży zły świat

1

Mężczyźni pomogli mu wstać, a blondyn nawet delikatnie otrzepał ubranie Michaela. Obaj byli jednak dziwnie milczący i cała sytuacja zaczynała być absurdalna.

– No i? – spytał. – Zamierzacie powiedzieć coś więcej? Może chociaż się dowiem, jak macie na imię? – Mówiąc to, był dziwnie opanowany, jakby cały niepokój zniknął z chwilą, gdy tamten strzepnął z jego spodni niewidzialne drobinki.

Ciemnowłosy wyprostował się i skrzyżował ramiona na piersi. Kiedy mówił, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– Ja jestem Kinto – przedstawił się i skinął głową na swojego towarzysza. – A to Douglas. Sądziliśmy, że zastaniemy cię w trumnie, w trakcie procesu przeniesienia.

– Wygląda na to, że zostaliśmy… wprowadzeni w błąd – dodał schrypniętym głosem Douglas.

– Taa – rzucił Kinto. – Na to wygląda.

Michael nadal był zdezorientowany, choć nie tak bardzo jak jeszcze chwilę temu. Przynajmniej ci dwaj wiedzieli o Kainie i Doktrynie Śmiertelności.

– Czy to znaczy, że Kaine również przybrał ludzką formę? Ile tworów zrobiło to samo? – Wciąż miał otwarte usta, gdy Kinto podniósł rękę, żeby go uciszyć.

– Przestań mówić. – Twarz osiłka była śmiertelnie poważna. – Jeśli Kaine będzie chciał, żebyś się o czymś dowiedział, zadba o to.

– Otrzymałeś dar – dodał Douglas. – Życie. Na razie ciesz się i rób, co ci każe.

– Nie mam nic przeciwko – odparł Michael.

W jego wnętrzu szalała burza – błyskawice, pioruny, deszcz ze śniegiem, porywisty wiatr – ale na zewnątrz starał się zachować spokój. Ostatnio zbyt często wleczono go dokądś siłą i jeśli było to możliwe, chciał tego uniknąć. Pójdzie z tymi mężczyznami do momentu, aż nadarzy się okazja, żeby uciec, albo wpadnie na pomysł, co jeszcze mógłby zrobić.

– Nie masz nic przeciwko? – Douglasa najwyraźniej zaskoczyła jego odpowiedź.

– Nie. – Michael z trudem przełknął ślinę. Postanowił być oszczędny w słowach, przynajmniej do czasu, aż obmyśli jakiś plan działania.

Kinto wskazał ręką drzwi.

– W takim razie chodźmy. Chyba nie muszę ostrzegać, żebyś nie próbował żadnych sztuczek. Douglas pójdzie pierwszy, ty za nim, a ja na końcu. Grzecznie i spokojnie.

– Nic prostszego – rzucił szorstko jego kumpel, okraszając tę uwagę czymś w rodzaju uśmiechu. – Ty idziesz za mną, a Kinto za tobą. I wszystkie twoje marzenia się spełnią.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył do drzwi. Michael szedł za nim; Kinto zamykał pochód. Przeszli przez roztrzaskaną futrynę i znaleźli się na korytarzu. Jedynie ich kroki mąciły panującą w budynku ciszę.

Z jakiegoś powodu Michael pomyślał o Głębi życia, która do niedawna była jego życiowym celem, i ogarnął go smutek. Był tam przez cały czas. I oto gdzie skończył. Dopiął swego, a jak na ironię czuł, że poniósł całkowitą klęskę.

Tymczasem szedł przed siebie.

2

Michael i jego eskorta wysiedli z windy, wyszli z budynku i ruszyli tętniącymi życiem ulicami na stację metra. Kiedy pociąg mknął podziemnym tunelem, siedział wciśnięty między dwóch osiłków i rozmyślał o Jacksonie Porterze. O jego rodzinie. A nawet o Gabrieli, jego dziewczynie.

Co stało się ze świadomością chłopaka znanego niegdyś jako Jackson? Czy dla niego był to koniec? Czy jego umysł i osobowość zostały wymazane? Skoro Michael został przeniesiony do ciała Jacksona, może Jackson również został przeniesiony.

Myślał o tym, jak rodzice i siostra chłopaka wygrzewają się w słońcu Puerto Rico, nieświadomi, że utracili syna i brata. Ogarnęło go poczucie winy. Choć nie on o tym zdecydował, odebrał Jacksonowi życie i pragnął jakoś wynagrodzić tę stratę jego najbliższym.

Odkąd wszyscy trzej wyszli z mieszkania, nie zamienili ani słowa, nie licząc burknięć, które wydawali mężczyźni, żeby poinformować go o zmianie kierunku.

Michael siedział w milczeniu, kiedy pociąg wjechał na stację i zatrzymał się. Gdy drzwi się otworzyły, patrzył nieobecnym wzrokiem na pasażerów, którzy wciskali się do środka niczym zaganiane bydło. Niektórzy uśmiechali się albo przepraszali, jeśli przez przypadek na kogoś wpadli. Takich jednak było niewielu. Kobiecie, która w ostatniej chwili wsiadła do wagonu, drzwi przytrzasnęły torebkę i musiała wyszarpnąć ją siłą.

Michael zauważył, że jego myśli kierują się ku innym rzeczom. Przeniósł wzrok z kobiety na jej torebkę, a w końcu na drzwi; czuł, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach. Co, u licha, zamierzał zrobić? Nie znał nikogo, nie miał domu, pieniędzy ani ubrań. Nie wiedział, od czego zacząć. Może powinien pojechać z tymi dwoma na miejsce spotkania i dowiedzieć się, czego chce od niego Kaine? Potrzebował odpowiedzi, ale czy starczy mu odwagi, żeby uwikłać się w sytuację bez wyjścia?

Tęsknił za rodziną i przyjaciółmi. Przecież to niemożliwe, żeby wszyscy byli nieprawdziwi – nie chciał się z tym pogodzić.

Pociąg mknął po szynach, błyskając światłami i rozpraszając mrok tunelu. Michaela otaczali ludzie – niektórzy drzemali, inni czytali, wielu patrzyło przed siebie obojętnym wzrokiem. Kinto i Douglas siedzieli po obu jego stronach, napierając ramionami na jego barki; ich twarze były równie beznamiętne jak twarze innych pasażerów.

Nagle w głowie Michaela pojawiła się pewna myśl: jeśli agentka Weber ze Służb VirtNetu mówiła prawdę, nie był sam. Gdzieś tam w wielkim, złym świecie miał dwoje najlepszych przyjaciół, jakich człowiek może sobie wymarzyć. W przeciwieństwie do niego, nigdy nie byli tworami. Byli prawdziwi. Tak mówiła Weber.

Bryson i Sara.

3

Nagle uświadomił sobie, że boi się, co pomyślą o nim przyjaciele. Był tworem. Czy to zmieniało postać rzeczy? Stanęła mu przed oczami przerażająca wizja: zobaczył, jak Bryson i Sara odwracają się na pięcie i uciekają przed nim – dziwakiem, który zamieszkał w ciele prawdziwego człowieka. Który je ukradł.

Tylko czy rzeczywiście w to wierzył? Czy naprawdę myślał, że nie zrozumieją?

Nie, stwierdził. Zrozumieją.

Pociąg podskakiwał i skrzypiał. Ludzie siedzieli ze wzrokiem wbitym w podłogę. Światła błysnęły, przygasły i znowu się zapaliły. Jego dwaj towarzysze milczeli.

Nie mógł z nimi pójść. Po prostu nie mógł. Owszem, potrzebował odpowiedzi. Musiał znaleźć sposób, żeby spotkać się z Kaine’em i poznać prawdę. Ale nie tak. Nie w sytuacji, kiedy ten twór dyktował warunki.

Potrzebował Brysona i Sary. Podziękował w duchu gwiazdom, że zobaczył, jak drzwi przytrzasnęły torebkę tej biednej kobiety, bo dzięki temu w jego głowie narodził się pewien pomysł.

Musiał zachować spokój. Siedział bez ruchu niczym woskowa figura i czekał na odpowiedni moment. Pociąg zaczął zwalniać i niebawem zatrzymał się na kolejnej stacji. Gdy drzwi się rozsunęły, pasażerowie ruszyli do wyjścia, potrącając się po drodze i przepychając. Jedni wsiadali, inni wysiadali. Michael przyglądał się im ze spokojem. Pasażerowie sadowili się na miejscach, aż w wagonie nie zostało ani jednego wolnego; stłoczeni łapali za uchwyty przymocowane do sufitu i rurki ciągnące się na całej długości wagonu. Gdzieś pośród zgiełku rozległ się głośny sygnał i drzwi zaczęły się zamykać.

W tym momencie Michael bez ostrzeżenia poderwał się i roztrącając ludzi, rzucił się do wyjścia. Potknął się o coś, odzyskał równowagę i zanurkował w stronę wąskiej szczeliny. W ostatniej chwili przecisnął się, ale drzwi zacisnęły się na jego prawej łydce, a gumowe uszczelki pochwyciły go i przytrzymały w miejscu. Michael runął na ziemię i obejrzał się przez ramię. Mężczyźni stali po drugiej stronie drzwi i pobłażliwie patrzyli na niego przez wąską szczelinę. Spokój na ich twarzach przeraził go bardziej, niż gdyby nagle wyrosły im kły i skrzydła.

Douglas pochylił się, chwycił go za nogę i pociągnął z niewyobrażalną siłą, podczas gdy Kinto próbował rozsunąć drzwi. Te jednak ani drgnęły. Rozległ się głośny dzwonek, a zaraz potem dał się słyszeć mechaniczny głos: „Prosimy nie blokować drzwi”.

Michael zagryzł zęby i szarpnął uwięzioną nogę, drugą kopiąc pociąg w desperackiej próbie uwolnienia się. Douglas jednak z całej siły trzymał jego stopę i boleśnie ją wykręcał. Chłopak zawył z bólu i jeszcze mocnej próbował się wyrwać. Gdzieś w pociągu krzyknęła kobieta. Był to przeszywający wrzask, zagłuszający dźwięk alarmu. Nikt nie miał wątpliwości, że Douglas nie próbuje pomóc Michaelowi.

I wtedy pociąg ruszył.

Szarpnął do przodu, wlokąc Michaela po betonowym peronie. Chłopak próbował się czegoś pochwycić, ale jego ręce łapały pustkę. Powietrze przeszył kolejny alarm – grzmiący, elektroniczny brzęk – i pociąg się zatrzymał. Noga Michaela eksplodowała bólem; drzwi zacisnęły się na jego łydce niczym stalowe szczęki. Stojący po drugiej stronie Douglas nie przestawał wykręcać mu stopy, a kolejni pasażerowie uświadamiali sobie, że zamiast mu pomagać, robi chłopakowi krzywdę. Rozległy się krzyki; Michael wytężył wzrok i zobaczył, że w pociągu doszło do przepychanki. Po chwili padł pierwszy cios. Głowa Douglasa odskoczyła w lewo, ale na jego twarzy nie odmalował się ból. Michael widział wszystko jak przez mgłę, jakby patrzył z góry na własne obolałe ciało.

Ktoś wypychał jego stopę z pociągu, zamiast ciągnąć ją do środka. Czyjaś ręka chwyciła go od spodu za łydkę, próbując ustawić uwięzioną nogę pod lepszym kątem. Kinto i przysadzisty mężczyzna wciąż się szarpali; upadli na podłogę i Douglas puścił Michaela. Chłopak dźwignął się i drugą nogą odepchnął od drzwi. Dźwięk alarmów rozdzierał powietrze. Po peronie biegli dwaj mundurowi, wyszczekując polecenia, których Michael nie był w stanie zrozumieć. Ludzie w środku krzyczeli i wskazywali go palcami.

W końcu zdołał się uwolnić i drzwi zamknęły się z cichym mlaśnięciem.

Michael podciągnął nogę pod brodę i rozmasowując łydkę i kostkę, patrzył, jak pociąg odjeżdża z peronu. Alarm ucichł i stację wypełniło znajome skrzypienie. Kiedy podniósł wzrok, wagony znikały w tunelu. W ostatnim z nich stał Douglas i patrzył na niego przez brudne, uwalane odciskami palców okno, nie zwracając uwagi na panujący za jego plecami chaos.

Pierwszy raz wydawał się wściekły.

ROZDZIAŁ 3Usterka

1

Michael skrzywił się i ściskając obolałą nogę, odwrócił wzrok od znikającej w oddali postaci Douglasa. Zgrzytanie przycichło, odbiło się echem od kamiennych ścian i pociąg zniknął w mroku tunelu. Gdzieś w pobliżu rozległ się odgłos kroków i dwóch funkcjonariuszy dźwignęło go z podłogi. Chłopak stanął ostrożnie, tak by nie przeciążać kończyny, i podziękował im.

Po trwającej kilka minut połajance mężczyźni pozwolili mu odejść, ostrzegłszy, by nigdy więcej nie robił takich głupot. Żaden z nich nie zauważył, że chłopak próbował uciec porywaczom i że dwóch zbirów o kamiennych twarzach chciało wciągnąć go z powrotem do pociągu. Michael odetchnął z ulgą. Nie chciał zwracać na siebie niczyjej uwagi. Otrzepał ubranie i obejrzał nogę. Bolała, ale nie była złamana. W końcu, utykając, opuścił stację i wyszedł na ulicę.

Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Gdziekolwiek spojrzał, widział tłumy ludzi i samochody. Otaczający go świat był pełen dźwięków. Ryku klaksonów i silników, rozmów, nawoływań i śmiechu. Tuż obok przemknął radiowóz. Światło dnia oślepiło Michaela, zmieniając wszystko w rozmazaną smugę ruchu. Chłopak nadal drżał po niedawnych przeżyciach; potrzebował czasu, żeby ochłonąć.

Przycupnął na pobliskiej ławce nie tylko dlatego, że bolała go noga. Lawina wydarzeń, które nastąpiły, odkąd przeczytał wiadomości od Gabrieli i ojca Jacksona Portera, oszczędziła mu trudu. Być może Kaine byłby w stanie odpowiedzieć na nurtujące go pytania, ale Michael nie miał wątpliwości, że uciekając, postąpił słusznie; musiał trzymać się jak najdalej od tego człowieka. Zresztą jak mógłby zaufać tworowi?

Oparłszy łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach i wziął głęboki oddech. Żeby znaleźć Brysona i Sarę – i coś do jedzenia – potrzebował czegoś, czego nie miał.

Pieniędzy.

Desperacko potrzebował pieniędzy.

W brzuchu burczało mu z głodu i słysząc to, prawie się roześmiał. Zabawne, jak jego stare „nieprawdziwe” życie przypominało to nowe. Jeśli nie chciał żebrać albo szukać jedzenia w śmietnikach, musiał napełnić kieszenie elektroniczną gotówką. Problem polegał na tym, że nie miał jej skąd wziąć. Dzieciak znany jako Michael nie istniał dla tego świata.

Ale Jackson Porter tak. Z wiadomości zostawionej przez Porterów wynikało, że wiedzieli, że ich syn będzie potrzebował pieniędzy, kiedy będą w Puerto Rico.

Michael miał wyrzuty sumienia, ale przypomniał sobie, że to wszystko wina Kaine’a, nie jego. Zamknął oczy, próbując pogodzić się z tą myślą. Na próżno. Ponieważ to on istniał w prawdziwym świecie, rodzina Jacksona już nigdy nie będzie taka sama. Może mógłby udawać, postarać się, by Porterowie uwierzyli, że syn żyje, ale wybrał się w długą podróż. Byliby smutni – nie mówiąc o Gabrieli – ale przynajmniej nie rozpaczaliby po stracie dziecka.

Na razie Michael był bezpieczny i mógł korzystać z ich pieniędzy. Kiedy rodzina wróci z wakacji i odkryje, że Jackson zniknął… Tym będzie się martwił później.

Tymczasem musiał się przenieść w nieco ciemniejsze miejsce, gdzie będzie mógł wyraźnie zobaczyć netekran i spędzić trochę czasu w VirtNecie. Znalazł względnie czysty zakątek w jednej z uliczek, gdzie ruch był na tyle duży, by zniechęcić potencjalnych chuliganów, i usiadł na twardym chodniku, żeby wziąć się do pracy. Wcisnął uchoport i na wysokości jego twarzy pojawił się lśniący zielony ekran – do niedawna własność Jacksona Portera.

I nagle ogarnęło go przerażenie. A jeśli jego umiejętności programistyczne były równie nieprawdziwe jak jego życie we Śnie? Jeśli kod na Jawie był zupełnie inny? Na prawdziwej Jawie.

Nie mogąc znieść tej myśli, przystąpił do pracy i niebawem przekonał się, że jego lęki były bezpodstawne.

Przebierając palcami po klawiaturze, coraz bardziej zagłębiał się w życie Jacksona i jego rodziny, zapuszczając się w sieć w poszukiwaniu kodów i plików, których używał albo o których słyszał – programów do odszyfrowywania zapomnianych haseł, kreatorów fałszywej tożsamości, sekretnych stron dotyczących tajników cyberbezpieczeństwa wirtualnej bankowości. Wkrótce stworzył zupełnie nową postać – nową przynajmniej w wirtualnym świecie. Nazwał ją Michaelem Petersonem.

Kaine znał jego imię. Było popularne; na świecie żyło tysiące mężczyzn o tym imieniu. Setki tysięcy. Michael nie chciał jednak używać innego – było wszystkim, co zostało mu z poprzedniego życia. Poza tym Kaine prawdopodobnie spodziewał się, że je zmieni.

Na szczęście Porterowie nie cierpieli na brak pieniędzy. Michael rozpoczął transfer, dbając o to, by wyglądało to tak, jakby gotówka została podjęta przez ich kochanego syna, Jacksona.

Wszystko szło pomyślnie, szybciej, niż się spodziewał, i ogarnęło go samozadowolenie, gdy nagle pojawiła się usterka.

Na netekranie rozbłysła jasnoniebieska ukośna kreska. Zakłócenia trwały ułamek sekundy, ale Michaelowi serce podeszło do gardła. Dobrze znał tego rodzaju usterki. Ktoś próbował się włamać do jego systemu.

Kolejna, jaśniejsza linia przecięła ekran. A chwilę potem następna.

Instynktownie zasłonił ekran rękami. Stworzył prowizoryczne firewalle, zaszyfrował swój sygnał cyfrowy – czy raczej cyfrowy sygnał Jacksona Portera – i wgrał stworzone naprędce programy, żeby zablokować intruza. Opór, jaki napotkał, świadczył jednak o tym, że ktoś, kto był po drugiej stronie, znał się na rzeczy.

Michael nie miał wątpliwości, że to Kaine.

2

Nie był w stanie dłużej odpierać jego ataków. Dwaj faceci o beznamiętnych twarzach, którzy przyszli po niego, z pewnością złożyli już sprawozdanie swojemu przełożonemu. Teraz, kiedy Michael zaczął stawiać opór, Kaine nie będzie zadowolony.

Pracował gorączkowo. Musiał zrobić jeszcze parę rzeczy, zanim się wyloguje. Dokończyć proces tworzenia nowej tożsamości, tak by miał do niej dostęp w późniejszym czasie, i zatrzeć wszelkie ślady, żeby przy jego kolejnym logowaniu Kaine nie był w stanie go namierzyć. Poza tym sfinalizować przelewy, zabezpieczyć pieniądze, aby w każdej chwili mógł z nich korzystać, i wysłać Porterom wiadomość, żeby wiedzieli, że z ich synem wszystko jest w porządku.

Przede wszystkim jednak musiał odnaleźć Brysona i Sarę. Przynajmniej jedno z nich. Albo okolicę, w której mieszkali. Po tym, jak konto Jacksona przestało być bezpieczne, Michael potrzebował chwili, zanim znowu spróbuje dostać się do sieci.

Kolejna świetlista kreska przecięła netekran; tym razem była szersza i nie zniknęła od razu, jak poprzednie. Na krótką chwilę na monitorze pojawiły się przypadkowe cyfry i litery. Kaine – bo to musiał być on – wykorzystywał wszelkie możliwe sposoby – próbował sabotować, nie hakować. Lata doświadczenia nauczyły Michaela rozpoznawać znaki. Starał się powstrzymać atak lawiną kodów, choć nie miał pewności, czy będzie w stanie to powtórzyć.

Działał instynktownie. Nie przestawał szukać, przekopując się przez archiwa Lustra życia, gry, która kiedyś tak wiele dla niego znaczyła. Dane graczy, najlepsze wyniki, daty, a nawet internetowe pliki rejestru. Przed oczami stanęła mu twarz Tanyi, dziewczyny, która rzuciła się z mostu Golden Gate. Michael był tworem wynurzającym się z Głębi życia, żeby zagrać w grę. Ale Bryson i Sara istnieli naprawdę – tak przynajmniej mówiła agentka Weber – i gdzieś w archiwach Lustra życia musiał istnieć jakiś strzęp prawdziwych informacji, który Michael będzie w stanie wygrzebać, zanim Kaine zniszczy wirtualne życie biednego Jacksona Portera.

Trzy błyskawice oślepiająco białego światła przecięły netekran, wymazując ścieżkę, którą Michael wyciął w kodzie. Migające ciągi cyfr i liter sprawiły, że obraz stał się nieczytelny. Michael usunął je za pomocą ostatniego legalnego kodu. Ekran odzyskał ostrość i chłopak zaczął gorączkowo przeszukiwać archiwa Lustra życia, wytężając wzrok do tego stopnia, że zaczęły mu łzawić oczy.

Ciało miał mokre od potu, słone krople wystąpiły na czoło i spływały po skroniach. Kod Lustra życia był skomplikowany i dobrze strzeżony. Ale Michael znał się na rzeczy – sam przecież był częścią tej gry. Rozgrzebywał zawartość systemu, szukając jakichkolwiek plików dotyczących Brysona i Sary. W wirtualnym świecie dane osobowe były świętością. Świętością!

Wyczuwał starania Kaine’a, który próbował włamać się do jego systemu. Były namacalne niczym siła ciążenia. Ignorując je, poruszał się w morzu danych i kontynuował poszukiwania.

Wreszcie! Plik gracza z punktami doświadczenia ułożonymi starannie jak pranie poskładane na łóżku. Wszystko wyglądało znajomo i odpowiadało wprowadzonym przez Michaela kryteriom. Rozpoznał tak wiele spośród rzeczy przedstawionych w kodzie – dobrze znał tego gracza.

To była Sara.

Napięcie wzrosło. Znaki na ekranie podskoczyły, zadrżały i przez chwilę pulsowały – nigdy dotąd nie widział czegoś takiego. Prawy górny róg netekranu rozjarzył się, a świetliste wybrzuszenie utworzyło coś na kształt gigantycznego pęcherza. Michael znalazł plik i zapisał go w pamięci. Sara… Odnalazł Sarę! Była prawdziwa. Poczuł ulgę i coś w rodzaju szczęścia.

I w tym momencie wszystko się posypało.

Ekran przecięły jaskrawe rozbłyski. Działając instynktownie, Michael wcisnął guzik na uchoporcie, ale wiedział, że to nic nie da. Netekran pozostał na swoim miejscu, choć stracił ostrość, a jego krawędzie wydawały się rozmazane. Cyfry i litery wirowały ledwie rozpoznawalne wśród migających świateł. Powietrze wypełniło głośne brzęczenie. Michael odchylił się, próbując uciec od pulsującego ekranu, ale uderzył głową w ścianę. To był zmasowany cyberatak.

Coś pękło, a chwilę później oślepiające światło eksplodowało po raz ostatni. Michael zamknął oczy, odwrócił się i zobaczył dryfujące w morzu czerni, lśniące drobinki. Był zlany potem. Nagle brzęczenie ustało, zastąpione odległym trąbieniem klaksonów i szelestem śmieci, które wiatr toczył po ziemi.

Michael otworzył oczy. Tak jak przypuszczał, odwrócenie głowy niczego nie zmieniło – netekran nadal unosił się w powietrzu, jak gdyby opierał się o ścianę budynku. Na czarnym tle widniały białe litery:

POWINIENEŚ BYŁ WYKONYWAĆ MOJE POLECENIA, MICHAELU.

POTRZEBUJEMY SIĘ NAWZAJEM.

Czytał wiadomość po raz trzeci, gdy słowa wtopiły się w czarne tło, a cały ekran rozbłysnął i zgasł. Michael nie musiał wciskać przycisku na uchoporcie, by wiedzieć, że tym razem urządzenie zepsuło się na dobre.

ROZDZIAŁ 4Smuga koloru

1

Mózg Michaela był zmęczony.

Zmęczenie po wysiłku umysłowym przyćmiło wszystko inne, nawet głód przyprawiający o ból żołądka. Michael nie dbał o to, że chodnik, na którym siedzi, jest brudny i szorstki. Osunął się na ziemię, złożył głowę na ramionach, podciągnął kolana pod brodę i zamknął oczy.

Zasnął w kącie uliczki, nie przejmując się tym, że ktoś może go zobaczyć, zasłuchanego w hipnotyzujące dźwięki miasta.

2

Kiedy się obudził, było już ciemno.

Przez cały czas spał w tej samej pozycji i otworzywszy oczy, kilka centymetrów od twarzy zobaczył chodnik. Powoli odwrócił głowę, przeciągnął się z jękiem, aż zatrzeszczały kości, i wyprostował się. Powoli podniósł się z ziemi. Czuł się jak osiemdziesięcioletni staruszek. Jeszcze raz się przeciągnął. Na wspomnienie cyberataku Kaine’a żołądek podszedł mu do gardła. Zaraz potem odezwał się głód – skurcze, które niczym szpony wbijały się w jego trzewia.

Potrzebował jedzenia. Mężczyzna w restauracji za rogiem był nieco zdumiony, gdy Michael zamówił trzy różne kanapki i dwie porcje frytek, ale wszystko tam wyglądało tak smakowicie… Usiadł przy stoliku i pałaszując jedzenie, beznamiętnym wzrokiem wyglądał przez okno na miejskie światła, rozmyślając o informacjach, które znalazł na temat Sary. Dziewczyna wcale nie mieszkała blisko. Dzieliły ich setki kilometrów i z jakiegoś powodu myśl o czekającej go podróży zasmuciła Michaela; dziwne, zważywszy na to, że nie czuł się związany z domem Jacksona Portera.

Tak naprawdę nie czuł się związany z żadnym miejscem. Nie miało znaczenia, dokąd się uda.

Druga kanapka go wykończyła. Jak mawiał jego ojciec – jego nieprawdziwy ojciec – oczy miał większe od żołądka. Wciąż obolały po długim śnie na betonowym łóżku, wstał i wyszedł z restauracji. Trzecią kanapkę i porcję frytek wręczył napotkanej po drodze bezdomnej kobiecie. Nie wiedzieć czemu, zazdrościł jej. Ona przynajmniej miała świat. Jego został zniszczony.

Przed wyjazdem z miasta miał jeszcze wiele do zrobienia. Zaczął układać w głowie listę zadań, kiedy usłyszał za plecami czyjś głos.

– Jax!

Głos należał do dziewczyny i Michael odwrócił się z czystej ciekawości, nie przypuszczając, że chodzi o niego. Kiedy jednak zobaczył ładną nastolatkę, która biegła chodnikiem w jego stronę, zrozumiał. To była ona. Gabriela. Rozpoznał ją z niewyraźnego zdjęcia, które wysłała razem z krótką wiadomością.

Skrzywił się i zaklął pod nosem. Odwrócił się i ruszył szybko w przeciwną stronę, nie mając pojęcia, co innego mógłby zrobić.

Dziewczyna dogoniła go, złapała za T-shirt i zmusiła, żeby się odwrócił. Zatrzymał się i blady jak ściana patrzył na nią w milczeniu.

– Co z tobą? – spytała. Na jej twarzy zakłopotanie mieszało się ze złością. – Jax, wyglądasz jak… zombie. Natychmiast powiedz mi, o co chodzi. Od dwóch dni nie dajesz znaku życia!

Michael poruszył ustami, nie dobył się z nich jednak żaden dźwięk.

Gabriela puściła jego koszulkę i cofnęła się o krok. Wyglądała na urażoną.

– Zapomniałeś, co mieliśmy robić, kiedy twoi rodzice wyjadą? Mieliśmy się bawić jak nigdy w życiu! A teraz nie odpowiadasz nawet na moje wiadomości? Nie możesz zadzwonić? Co… – Urwała, marszcząc brwi. – O co chodzi? Coś się stało?

– Eee… – wydusił Michael. – Posłuchaj, Gabrielo… – Z każdą sylabą wyglądała na coraz bardziej zdumioną.

Jeśli wcześniej miał jakiekolwiek wątpliwości, teraz już wiedział: nie jest w stanie udawać Jacksona Portera.

– Posłuchaj, trochę się pozmieniało. Nie wytłumaczyłbym ci tego nawet za milion lat. Przykro mi. Naprawdę. Cześć.

Odwrócił się, zaczął się przeciskać między ludźmi i lawirować, aż w końcu rzucił się do ucieczki. Biegł i biegł, ani razu nie oglądając się w obawie, że zobaczy ją tuż za sobą, aż wypadł na wąską uliczkę, przekonany, że dziewczyna została daleko w tyle. Nie zawołała go. Może nawet nie próbowała, zbyt skonsternowana, by się odezwać.

Był sam.

Dysząc, osunął się na ziemię i skulił w kącie. Serce mu się krajało na myśl, co zrobił tej biednej dziewczynie, dziewczynie, której nawet nie znał.

Ale Sara… ją znał.

I musiał ją znaleźć.

3

Dwadzieścia godzin później Michael siedział w prawdziwym pociągu – jednym z lśniących pocisków, które mknęły z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę. Jako twór nigdy w swoim wirtualnym życiu nie podróżował czymś takim i doświadczenie to sprawiło, że pierwszy raz pomyślał o czymś, co wcześniej nie przyszło mu do głowy: w ciągu tych wszystkich lat nie wyjeżdżał nigdzie ze swoją rodziną. W każdym razie nigdzie daleko. Nigdy też nie wydawało mu się to dziwne. Takie było życie. Człowiek pracował albo chodził do szkoły, czekając, by kolejny raz wejść do trumny i zostawić za sobą szarą rzeczywistość. Wówczas traktował to jako coś normalnego, choć podejrzewał, że wcale nie było prawdziwe. Przynajmniej nie dla wszystkich.

Choć nie potrafił tego wytłumaczyć, był urażony tym, jak bardzo zmanipulowane okazało się jego życie. Ale czy nie na tym właśnie polegało bycie programem? Nie wiedział dlaczego, po prostu go to wkurzało. Wszystko. A teraz był prawdziwym człowiekiem, z krwi i kości. Nie miał pojęcia, kiedy to się zaczęło, tak jak nie wiedział, kiedy się zakończy, ale miał świadomość, że ulega stopniowej przemianie i przejmuje kontrolę nad… „samym sobą”. Poczucie zagubienia, które towarzyszyło mu, odkąd dowiedział się, że jest tworem, osłabło i sam już nie wiedział, co o tym myśleć. Łączyło się ono z arogancją, której nie lubił. I której nie rozumiał.

Problem częściowo polegał na tym, że nie potrafił przestać myśleć o Gabrieli. Czuł do niej coś, czego nie powinien, jakby jego serce – albo raczej serce Jacksona Portera – rzeczywiście było zdolne do uczuć.

A może najzwyczajniej w świecie miał wyrzuty sumienia, że zranił tę dziewczynę. Westchnąwszy, oparł głowę o szybę i utkwił wzrok w krajobrazie za oknami pociągu, przesuwającym się tak szybko, że trudno było rozróżnić szczegóły. Miejskie budynki, pola uprawne i lasy tworzyły rozmazaną smugę. Mijał niekończące się morze domów i blokowisk, które prędkość pociągu zmieniła w kolorowe pasma.