Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Rekolekcje rabczańskie ks. Karola Wojtyły

Rekolekcje rabczańskie ks. Karola Wojtyły

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-743-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rekolekcje rabczańskie ks. Karola Wojtyły

Co kryje uczniowski zeszyt znaleziony na strychu? Czarna, mocno sfatygowana okładka, kartki w kratkę żółte ze starości, pokryte drobnym, gęstym pismem…

Autorka uzupełnia ten zapis obrazem dawnej Rabki i gorczańskiego śladu w biografii papieża, a czyni to słowem żywym i gorącym od wzruszenia.

,,Takim go widzę: szczupły, niewysoki, lekko przygarbiony, komża narzucona na sfatygowaną (jak mój zeszyt) sutannę, buty nie pierwszej młodości. Stoi na stopniach schodów między ołtarzem a nami. Czasem, porwany tematem, unosi się nieznacznie na palcach. Zaprasza, byśmy przyszli na Kanoniczą, gdy już będziemy studentami (…).

Ta książka jest jak kokon osnuty wokół treści zakurzonego zeszytu. Zawiera nigdzie dotąd niepublikowane rekolekcje ks. Karola Wojtyły, które dawno temu głosił uczniom rabczańskiego liceum, a także to, co moja pamięć i wspomnienia rówieśników przechowały o Rabce czasu minionego. Ba! Są w niej nawet wiewiórki, gwizdanie kosów i światełka świec migające między świerkami pod grotą Matki Boskiej.

Są również krakowskie spotkania z biskupem, który nie przestał być „Wujkiem” dla młodych przyjaciół. Okazało się, że pamięta, co w Kaplicy Zdrojowej powiedział na pożegnanie:

– Nie zapomnijcie o mnie. Czekam na was.

To także słowa Jego testamentu.

Nie mogę więc w tej pracy przejść obojętnie pod słynnym Papieskim Oknem. Tak, właśnie tym przy Franciszkańskiej 3! Ono już obrasta legendą. Ono już na zawsze należy do naszego Papy. To, co tam się działo, było dla nas swoistym karnawałem

po wielkim Adwencie rabczańskich rekolekcji. Niejeden z nas, Jego dawnych słuchaczy, stał tam w tłumie rozradowanej młodzieży i przecierał oczy, i nie chciał wierzyć…” – fragmenty z książki.

Polecane książki

Jak sprawić by nasza wypowiedzieć stała się bardziej obrazowa? Jakiego użyć triku, by nadać naszym słowom większej ekspresyjności? Odpowiedź jest prosta: używać idiomów. To one wzbogacają język, czyniąc go barwniejszym. Jaki jest skuteczny środek na opanowanie idiomatycznych zwrotów językowych w spo...
Praktycznym, delikatnym i całkowicie nieinwazyjnym sposobem na zmianę spojrzenia na nasze dolegliwości i poprawę zdrowia jest terapia czaszkowo- -krzyżowa. Ten nowatorski sposób uzdrawiana odkryty przez amerykańskich osteopatów zakłada, że pod wpływem urazów, stresów i traumatycznych przeżyć w organ...
Książka stanowi wyjątkową na rynku publikację traktującą o ochronie inwestorów, zwłaszcza tych nieprofesjonalnych, korzystających z usług maklerskich na rynku kapitałowym. Uwzględnia zarówno prawo polskie, jak i prawo Unii Europejskiej. W monografii zawarto m.in.: wnikliwe omówienie obowiązków ...
Poradnik do gry Grand Theft Auto zawiera opis wykonania wszystkich złodziejskich misji zlecanych przez bosów przestępczego świata w sześciu dzielnicach trzech dużych miast. Grand Theft Auto - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Liberty City - MapaWstęp (Libert...
Wschodni Bejrut, dom na wzgórzu Jetawi. Zeynab jest zgorzkniałą kobietą, która chciałaby pomagać biednym, ale w taki sposób, by nie musiała ich dotykać. Filipina to jej gosposia, pół-Filipinka, pół-Palestynka urodzona w Szatili, obozie dla uchodźców, podczas libańskiej wojny domowej. Pewnego dni...
Dwunasta edycja sztandarowej publikacji Biblioteki Analiz. Omówione w niej zostały zmiany, jakie zaszły na rynku książki w Polsce w 2008 i pierwszej połowie 2009 roku. Tom I Wydawnictwa Istotną część publikacji stanowią pogłębione analizy różnych sektorów rynku książki (literatura piękna, książka dz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Owsiany

Strona redakcyjna

Redaktor prowadzący:

Piotr Słabek

Korekta:

Dariusz Godoś, Katarzyna Stokłosa

Łamanie:

Edycja

Projekt okładki:

Radosław Krawczyk

Zdjęcia na okładce:

Księża Karol Wojtyła i Mieczysław Maliński w
rabczańskim parku

(fot. z archiwum autorki)

IV strona okładki:

Autorka (fot. Magdalena Owsiany-Sidor)

„Anioł Rabki” (mal. Jerzy Kolecki)

© Copyright by Ewa Owsiany

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2013

ISBN 978-83-7595-564-4

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:mwydawnictwo@mwydawnictwo.pl

www.mwydawnictwo.pl

www.ksiegarniakatolicka.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Tę książkę

— odblask mojej młodości —

poświęcam

Dzieciom i Wnukom

ROZDZIAŁ I. Tajemnica uczniowskiego zeszytu

ROZDZIAŁ I

Tajemnica
uczniowskiego zeszytu

Moja siostra znalazła na strychu rodzinnego domu
zakurzony zeszyt. Czarna, mocno sfatygowana okładka, kartki w kratkę żółte
ze starości, pokryte drobnym, gęstym pismem. Zaskoczona znaleziskiem
odczytałam treść pierwszego wpisu:

Rekolekcje w roku 1954,
szkolne, z księdzem Wojtyłą, ze współudziałem księdza Malińskiego.

I natychmiast zjawiła się przede mną Kaplica Zdrojowa
w Rabce. Przytulona jak gniazdo jaskółki do otaczających ją wzgórz.
Schowana pod dachem Lubonia, Grzebienia, Bani, Maciejowej. Nad nią pokłon
świerków i sosen; do nocy pobłyskują wśród nich światełka przy grocie
Matki Boskiej, słynącej łaskami.

Kaplica równie przytulna. Kamienne prezbiterium w
stylu romańskim wskrzeszonym przez architekta w dwudziestych latach XX
wieku czaruje witrażami: światło przenika tędy do wnętrza przez stylowe
lilie i róże. W bocznym ołtarzu cudnej piękności biały, alabastrowy Pan
Jezus. Na ścianach drzeworyty Drogi Krzyżowej. Do tego — nieustające
ptasie radio. Kosy gwiżdżą, kończąc frazę figlarnym ornamentem. Niżej, na
stoku wzgórza, toporna skocznia narciarska sklecona z drewnianych bali;
koledzy sfruwają z niej i lądują nad brzegiem Słonki.

Po latach przywołamy ten obraz jako symbol
uczniowskiego losu: trzeba odbić się mocno od progu matury i skoczyć w
niewiadomą przyszłość. I lecieć, póki życia, dokąd lot trwa…

Na razie jednak nikt o tym nie myśli.

Już wiosna, mech wylazł spod śniegu. Między świerkami
ksiądz z Krakowa spaceruje z brewiarzem. Podchodzimy, by pogadać. O
sprawach, które ciążą i niepokoją, ale i o wakacyjnych włóczęgach z ks.
Mieczysławem Malińskim. Przybysz słucha pytań, rozmawia, łagodzi
wątpliwości, pomaga w dojrzewaniu. To przyszły papież, ale kto by śmiał
coś takiego przewidzieć! Przyjeżdża do Rabki pod koniec Wielkiego Postu,
na zaproszenie księdza Mietka, i zatrzymuje się u niego w Białym Dworku
przy ulicy Władysława Orkana (dawniej Biała Aleja). Po latach pojawi się w
tej bramie tablica z portretem i tekstem:

Uczennica Ewa Holejko (fot. z archiwum autorki)

JAN PAWEŁ II

W TYM DOMU

W MIESZKANIU KS. M. MALIŃSKIEGO

PRZEBYWAŁ W LATACH 1953-58

W CZASIE REKOLEKCJI

GŁOSZONYCH DLA MŁODZIEŻY

RABCZAŃSKIEGO LICEUM

KS. KAROL WOJTYŁA

RABKA-ZDRÓJ 18 V 2000

Takim go widzę: szczupły, niewysoki, lekko
przygarbiony, komża narzucona na sfatygowaną (jak mój zeszyt) sutannę,
buty nie pierwszej młodości. Stoi na stopniach schodów między ołtarzem a
nami. Czasem, porwany tematem, unosi się nieznacznie na palcach. Zaprasza,
byśmy przyszli na Kanoniczą, gdy już będziemy studentami.

W opracowanym przez ks. Adama Bonieckiego „Kalendarium
życia Karola Wojtyły” (Znak 1983) są ślady wędrówek przyszłego Jana Pawła
II z Rabki na Turbacz, z Turbacza do Czorsztyna, Szczawnicy, Prehyby i
Rytra. Podano nawet, że 21 stycznia 1954 roku w trakcie narciarskiej
wyprawy z Hucisk przez Jałowiec do Suchej złamał nartę i wracał saniami.

Niestety, brak wzmianki o jego rabczańskich
rekolekcjach. Jakoś uszły uwadze…

Na szczęście są w moim zeszycie. Sumiennie spisywane
po powrocie z kaplicy do domu.

Dzięki temu prawie słyszę tamten głos:

Wejdźcie całym sercem w
społeczność rekolekcyjną…

ROZDZIAŁ II. Oczekiwanie

ROZDZIAŁ II

Oczekiwanie

Zanim całym sercem wejdziemy w klimat rekolekcyjnych
nauk ks. Karola Wojtyły, spójrzmy na dawną Rabkę zza mgły oddalenia.

Ulicami Dietla i Nowym Światem wędrują dzieci
zagrożone gruźlicą. Idą parami, trzymając się za ręce. Trasa spacerów
prowadzi z nowo wybudowanego sanatorium imienia przodownika pracy
Wincentego Pstrowskiego do lasów nad Pocieszną Wodą. W parku — pustki.
Jeszcze nie nadszedł czas inżynier Heleny Romanowskiej, która za kilka
wiosen wyścieli Rabkę klombami kwiatów. W willi „Pod Aniołem” dożywa
resztek świetności restauracja Teodora Klimińskiego, u Rawiczów ma być
proboszcz wieczorkiem na brydżu, a w lesie, blisko Słonecznej, zabliźniają
się mchem masowe groby Żydów pomordowanych w czasie wojny.

Nad wszystkim — świerki, sosny, modrzewie i chmury
gnane wiatrem. Czapy śniegu obsuwają się z kosmatych gałęzi. Drobinki
szronu wirują w słońcu, gdy uda mu się wymknąć spod kurateli obłoków.
Pierwsze śnieżyczki nad Poniczanką, burą i wezbraną, pierwsze bladożółte
prymulki w parku. Jeszcze chwila, a mokry parów za kaplicą pokryje się
ognistym dywanem kaczeńców.

Znam te lasy, gaiki, parowy i polany jak dziecinny
pokój. Znam kaprysy mojej rzeki. Gdy ulewy spadają z nieba i okolicznych
potoków — gna do Raby huczącą powodzią, gdy upał — pozwala słońcu
prześwietlić się do dna, zmieniona w płytki strumyk. Brodzę w nim i spod
kamieni wyławiam nieduże szare rybki, które z dumą przynoszę rodzicom. O,
wstydzie! Zagniewany Tata każe biec z powrotem i zwrócić zdobycz rzece,
choć ciemno się robi i straszą żabie chóry. Wiem, gdzie zimują raki, znam
rozlewiska pełne kijanek, a za brzozami, za olchami odkryłam zagajnik, w
którym najbujniej krzewi się poziomka, a może i rydz się pojawi, gdy mech
podbiegnie rdzą.

Z czasem do skarbów ukrytych w błękitnej skrzynce
zamykanej na misterny kluczyk trafi pamiętnik i wianek uwity przez babcię
z atłasowych różyczek.

Moja Pierwsza Komunia Święta. Przyjęłam ją bez
uprzedniej musztry, wrzawy i kamer w kaplicy rabczańskich Nazaretanek. To
im zawdzięczam naukę w pierwszych klasach podstawówki. Tabliczki spisane
rysikiem płukałam w źródełku, które biło poniżej „Nazaretu” i żywą
zielenią stroiło łąkę, dyszącą zapachem ziół. Pamiętam wesołą i energiczną
siostrę Liliozę, urodzoną daleko od Rabki, bo aż w Akwizgranie. Królowała
przy fisharmonii, pod obrazem, który przedstawiał Świętą Rodzinę. Była
dyrektorką rabczańskiej „handlówki” i nie dała się złamać, gdy władze
zlikwidowały jej szkołę. Pamiętam „słodką” siostrę od łakoci oraz dostojną
Piusę z szarfą, która udawała stułę przy próbnej „spowiedzi”. Nad moim
strachem przed tą próbą i nad nami wszystkimi uśmiechał się z ołtarza
posąg Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W drugiej ręce trzymała wysmukłe
berło…

Kiedyś chciałam odwiedzić to miejsce, ale zastałam mur
w miejscu drzwi. W oknach byłej kaplicy piętrzyły się łóżeczka maluchów.
Siostry przeniesiono na Banię, a potężnie rozbudowany „Nazaret” dziś służy
dzieciom chorym na mukowiscydozę.

Oby przyniosło im ulgę sacrum obecne w
tych ścianach.

Jak dziwnie jest ożywiać stare zapisy z dzieciństwa!
Nadawać im nowe imiona. Łączyć w pamięci fakty z tamtej przeszłości ze
współczesną znajomością rzeczy. Dziś, z perspektywy wielu lat, wydaje się,
że ten odległy czas, że wszystko w nim trwało w jakimś dziwnym
o c z e k i w a n i u. Na przybycie kogoś, o kim jeszcze nie wiemy, że zaistnieje w
dziejach świata.

Na razie z oporami nadciąga wiosna 1954 roku. Chłodna
i pełna niepokoju. Mój Ojciec nie czuje się najlepiej, serce mu dolega.
Jest dyrektorem liceum, do którego zaczęłam chodzić jesienią, i uczy nas
łaciny.

A także szacunku i sympatii dla wszystkich cudów
Rabki. Dla niezadeptanej jeszcze przyrody, solankowych źródeł, zabytkowego
modrzewiowego kościółka, w którym przed wojną, wspólnie z ks. Justynem
Bulandą, mój Tato stworzył regionalne muzeum sztuki góralskiej. Pamiętam,
bo mnie tam prowadził, obłe, idealnie wygładzone donice i dzbany — dzieła
garncarzy zza Raby i całą izbę świątków; wśród nich najbardziej mnie

Stary kościół w Rabce (malowała na szkle Zofia Koźlak
ze Skawy)

wzruszały frasunki Jezusowe, zaklęte w postać
Frasobliwego, i kolorowe malunki na szkle. Dzięki Bogu, muzeum nie
spłonęło w czasie okupacji wraz z przejmująco piękną kościelną nawą i
barokowym ołtarzem. Ocalało, jak nasza poczciwa „Jaworzyna”, gdzie właśnie
się uczymy.

Siedzimy w starych ławkach, podłogi pokryte
pyłochłonem, szkołę przejęło państwo. Jednak do naszych głów powoli
przenika świadomość, że jesteśmy dziedzicami przedwojennej sławy. Że nie zaczynamy od zera, bo nasza „buda” tkwi
mocno w tradycjach prywatnego gimnazjum, które w roku 1924 założył w Rabce
dr Jan Wieczorkowski, przybyły z Krakowa absolwent Uniwersytetu
Jagiellońskiego: do przesady elegancki, w sposobie bycia czarujący, jak
wspominają najstarsi uczniowie. Już to, że sam prof. Ignacy Chrzanowski
był promotorem jego pracy doktorskiej poświęconej dramatom Niemcewicza —
robi wrażenie.

Na siedzibę swego sanatoryjnego gimnazjum dyrektor
Wieczorkowski wybrał Dwór Zubrzyckich z XVIII wieku. Jego pobielane ściany
świeciły się z daleka jak w poemacie Mickiewicza, tym bielsze, że odbite
od ciemnej zieleni rozległego parku, a może i topoli, która, być może,
rosła w nim obok potężnych kasztanów. Tu, w pobliże rynku i koryta Raby,
gdzie dziś panoszy się wrzaskliwy „Rabkoland”, ciągnęli uczniowie z całej
Polski. Po naukę i zdrowie. W krótkim czasie szkoła zyskała renomę
wybitnej uczelni. Wspaniały klimat, szlachetna kadra, wśród wychowanków
niemal sami geniusze…

Barwny, pełen przepysznych anegdot reportaż z życia we
Dworze zawdzięczam Zdzisławowi Olszewskiemu. W kilku rozdziałach książki
„Michał od Cyganów” (KAW 1985) sportretował Rabkę jak żywą. Był uczniem
mojego Taty.

„Łaciny we Dworze uczył nas Włodzimierz Holejko,
świetny fachowiec, ale straszna «piła»! — wspomina mojego Ojca. — Czarny,
rosły, przystojny mężczyzna, o szerokiej twarzy i ostrych, regularnych
rysach wyglądał jak typowy senator rzymski. Bardzo wiele od nas, ale i od
siebie wymagał. Pamiętam, jak ubrany w smoking z czarnym motylkiem przy
śnieżnobiałej koszuli, nieruchomy jak posąg, klęczał przed ołtarzem
w kaplicy zdrojowej, a potem przyjął w czasie naszej szkolnej mszy
komunię”.

„Był zawsze zamyślony — czytam dalej. — Wyraźne,
zgrabne jego wargi ciągle się poruszały, jak gdyby w jakimś wewnętrznym
dialogu czy monologu profesora. Pnąc się raz percią za nim na Luboń,
szlakiem przez maliniaki i dalej w górę, nadsłuchiwałem tego szeptu
Holejki do siebie”.

Ten portret z każdym akapitem celniej podkreśla
wewnętrzne bogactwo profesora:

„Zawsze coś w myślach ważył, a kiedy się odezwał —
Bóg mi świadkiem — poemat! Wyżyny kultury polskiego języka. Każdy go
rozumiał, bo słów nie połykał. Potęgą swej mowy też pięknie kierował.
Powiem prościej — on te słowa tworzył. Nigdy nie przeklinał! Kłamców
nienawidził” — zaświadcza uczeń. I do zabawnych sztubackich dykteryjek z
udziałem mego Taty (choćby górska wspinaczka, w trakcie której biedny
Sławek chce się wcisnąć w łaski łacinnika) dodaje taką o nim opinię:

Mój Ojciec Włodzimierz Holejko (fot. z rodzinnego
archiwum)

„Odróżniał się od innych nie tylko swoją wewnętrzną
dumą, lecz także i przede wszystkim nie kończącą się pracą nad sobą samym — w milczeniu. (…) Mądrość lubi milczenie —
jego przepastne, lecz spokojne i ciche labirynty”.

Pierwsze dni wojny. Dwór płonie. Reszty zniszczeń
dokonuje powojenne niedbalstwo. Już nigdy nie dźwigną się z ruiny budynki
dworskie, boiska i korty tenisowe, tarasy do werandowania, sędziwy park i
klomby róż.

Jak pisałam w książce „Nic straconego” (Wyd. M 1997,
reportaż „Silniejsza od śmierci”), mój Ojciec zachwycał się światłami
Rezurekcji. Może dlatego nie lubił oglądać tych zniszczeń. To było
pogorzelisko jego młodości. Przecież nie po to przyjechał do Rabki z
doktoratem Uniwersytetu Karola w Pradze, by płakać na ruinach. Do
nauczania tajemnic mowy starożytnych Greków i Rzymian i swej fascynacji
kulturą antyku wrócił dopiero po wojnie, już w innej scenerii.

Tam, gdzie za oknami mojego liceum już nie Raba, lecz
Słonka płynie w kamiennym korycie.

Czasem, przechodząc tędy, widzę Ojca, jak brzegiem
rzeki idzie w stronę ulicy Szopena. Jest sam, posuwa się wolno, zmęczonym
krokiem. Ten obraz dostrzeżony z okien klasy, w której zazwyczaj
egzaminowano maturzystów, mocno utkwił mi w pamięci. To było na krótko
przed jego śmiercią… I przypominam sobie, co mówiła o nim i o swojej
maturze starsza koleżanka, Urszula Czupta.

— Wyszłam z egzaminu niepewna i załamana — opowiadała
z łezką w oku. — Wydawało mi się, że już po mnie! Stoję na korytarzu jak
sierota, a tu dyrektor Holejko zjawia się przede mną:

— Nie martw się, Ulka, zdałaś!

Z radości zrobiłam przed nim „gwiazdę” na tym
pyłochłonie. A potem ksiądz Mietek pojechał lambrettą do rodziców i
ubłagał ich, żeby przestali upierać się przy swoim i zakazywać mi
wybranych studiów. — Chce Ulka na AWF? — tłumaczył im. — I bardzo dobrze,
niech idzie!

Dziś Ula cieszy się udaną karierą profesorki
wychowania fizycznego w Kazimierzy Wielkiej, a ja ze wzruszeniem czytam,
co ksiądz Maliński napisał o moim Ojcu:

„Dyrektor Holejko był pedagogiem z prawdziwego
zdarzenia. Kochał młodzież, ale był wymagający dla niej, jak i dla swojego
grona nauczycielskiego. Szanowany przez jednych, jak i drugich. Był
człowiekiem, dla którego słowo «uczciwość» było słowem wprost
sakramentalnym. (…) I wymagał tej uczciwości na co dzień od siebie, jak
i od wszystkich, którzy należeli do zespołu liceum”.

Cytat pochodzi z książki „Ale miałem ciekawe życie”
(WAM 2007). Po latach usłyszę, że Jan Paweł II wspominał mego Tatę z wyżyn
Watykanu i przez księdza Mieczysława przysłał mi pamiątkowy różaniec. Zaś
ks. Władysław Bukowiński, przyjaciel Rodziców z czasów przedwojennych, gdy
był katechetą w Gimnazjum św. Teresy w Rabce, tak napisał do mojej Mamy,
gdy została wdową:

„Pragnę (…) wyrazić głębokie i prawdziwie odczute
współczucie z powodu przedwczesnego zgonu Włodzimierza. Miałem nadzieję
ujrzeć Was oboje razem, Bóg zrządził inaczej! Pani wie

Ucieczka do Egiptu (malowała na szkle Zofia Koźlak ze
Skawy)

dobrze, jak wysoce ceniłem i lubiłem Włodzimierza.
Zawsze uważałem Go za człowieka nieprzeciętnego: o myśli głębokiej i
wnikliwej i o charakterze prawym, szlachetnym. Przy tem bliskie były nasze
poglądy niemal we wszystkich sprawach, a zwłaszcza w tych, co mają
znaczenie nieprzemijające, wzniosłe”.

List ten z datą 9 lutego 1956 roku (i wiele innych)
opublikowano w pośmiertnie wydanym zbiorze korespondencji księdza
Bukowińskiego (Wyd. św. Stanisława BM 2007).

Niech mi czytelnik wybaczy, jeśli go nużę
wspomnieniami. Ale trudno tkwić samotnie w świecie własnych przeżyć. Zapisuję te spotkania ze światem i ludźmi, bo — jak
usprawiedliwiał się z tworzenia wierszy ks. Jan Twardowski —

„Pisanie jest szukaniem kogoś bliskiego. Jest rodzajem
rozmowy”.

Rozmawiajmy więc. O świecie, który jest we mnie. O
ludziach, którzy odeszli. O dawnej Rabce-Zdroju, która czeka na swój
moment… dziejowy. Nie waham się użyć tego słowa. On uzdrowisku nad Rabą
nigdy się nie zdarzył i już nie zdarzy na pewno.

Oto pozostali profesorowie mojego liceum.

Niemal same przedwojenne znakomitości.

Ich poczet otwiera Jadwiga Podkowiecka, doskonała
polonistka „starej daty”, zwana przez uczniów „Ślachetną”. Miała krótki
wzrok, grube okulary, nos przy dzienniku i serce romantyka. Dzięki niej
można się było zakochać w Mickiewiczu, no i w Krasińskim też trochę, bo
pisał: „Nic nie spychać nigdy w dół, lecz do coraz wyższych kół iść…”.

To była dewiza jej życia.

Trzeba też dodać, że pani profesor nie brakowało
odwagi właściwej szlachetnym. Gdy Niemcy zamknęli szkoły średnie,
zaangażowała się w tajne nauczanie. A po latach zgodziła się być świadkiem
mego Bierzmowania, choć czas nie był po temu łaskawy.

Na pamiątkę wręczyła mi Nowy Testament. Krakowscy
księża jezuici wydali go w 1949 roku w zgrabnym, podręcznym formacie. Przekład oczywiście Wujkowy, „który w Ojczyźnie
naszej od czterech wieków rozbrzmiewa z ambon (…) i tak się zrósł z
duszą polską, tak jej odpowiada swą prostotą i namaszczeniem, że niełatwo
będzie go zastąpić” — jak napisano we wstępie.

Nie ma już rozłożystego dębu pod kościołem św. Marii
Magdaleny, gdzie przyjęłam Bierzmowanie. Ale jest pożółkła, rozsypująca
się Biblia, opatrzona imprimatur Księcia Metropolity Krakowskiego Adama
Stefana Kardynała Sapiehy i własnoręczną dedykacją „Ślachetnej”,
staroświeckiej pani od polskiego.

Juliusz Madler. Świetny matematyk ze Lwowa.
Najtrudniejsze twierdzenia geometrii przeprowadzał przy pomocy uczniów.
Umiejętnie prowadząc ich myśli, sprawiał, że sami odkrywali tajemnice
mędrców. Uczył też astronomii. Nie zapomnę, jak na początku września
zabrał nas na górskie łąki i szukaliśmy Oriona na rozgwieżdżonym niebie.
Zapewniał uczniów, że drogę do gwiazd można też mierzyć uczynkami.

Profesora fizyki Mariana Jaremskiego pasjonował Newton
i jego słynne zdanie:

„Nie wiem, co wyrzeknie o mnie kiedyś potomność:
samemu sobie wydawałem się dzieckiem, które u wybrzeża mórz zabawia się
błahostkami. Cieszyłem się, gdy znalazłem kamyk gładki lub piękną
muszelkę; tymczasem zaś Ocean Prawdy rozciągał się tajemniczo przede mną”.

Nie był nigdy mędrszy i większy, nie wzniósł się nigdy
na szczytniejsze wyżyny, niż gdy te słowa wypowiedział; słowa godne
Newtona — to przesłanie naszego fizyka znajduję w maturalnym pamiętniku.
Lubił też mawiać, że bezmyślność istnienia to największa zbrodnia według
Einsteina; trudno się dziwić, że najwięksi „zbrodniarze” zasługiwali u
niego na piętno osłów dardanelskich i jerychońskiej trąby. Dziś spoczywa
blisko polonistki i historyka na starym cmentarzu w Rabce.

Prof. Edward Tomaszewski, jego sąsiad z „gąszczów
cmentarnianych”, był absolwentem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

Zarówno tego profesora, jak i chemiczkę Felicję
Fulińską otaczało w szkole milczenie pełne szacunku. Nie chwalili się
swoimi przeżyciami, nie rozgłaszali swych tajemnic. Niektórym jednak było
wiadome, że wyobraźnię naszego historyka nawiedza groza radzieckiego
łagru, na który skazano go wyrokiem sądu w Starobielsku. Tkwił tam
zatrzaśnięty w niewyobrażalnych przestrzeniach. Do Polski wracał przez
Egipt i Bliski Wschód, walczył pod Monte Cassino.

Natomiast myśli pani prof. Felicji Fulińskiej mącił
koszmar niemieckiej okupacji. Sprawiedliwa, zasadnicza, skrzącym,
przejrzystym okiem błyskająca znad dziennika, karmiła swą wewnętrzną
godność ulubionym cytatem z Henryka Sienkiewicza. Uważała, jak on, że
szerzenie zdrowych i prawych zasad — mimo że stu głupców z nich się śmieje
— jest obowiązkiem uczciwego człowieka. I, podobnie jak profesor
Tomaszewski, leczyła wojenne rany pracą dla przyszłości, którą nieśli w
sobie uczniowie.

Do zespołu bliskich mi nauczycieli dołączył z czasem
historyk Adam Stefanowicz, absolwent lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza. Ceniony za wiedzę, spokój i pogodę,
przejął po moim Ojcu godność dyrektora liceum. Był nim przez dwadzieścia
dwa lata. Po maturze wpisał mi do pamiętnika maksymę Johanna Wolfganga
Goethego:

„Szara jest teoria, wiecznie zielone jest drzewo
życia”.

Pewnego razu wśród tych profesorskich seniorów zjawił
się ks. Mieczysław Maliński, posiadacz trzyletniego stażu w kapłaństwie.
Szybko dołączył do szacownego grona. Zaprzyjaźnił się z całą szkołą. Mój
Ojciec lubił wizytować jego lekcje; fascynowała go żywiołowa radość
młodego księdza. Uczniowie też przyjęli go za swego. Za czas, który im
poświęcał. Za drzwi wciąż i dla wszystkich otwarte. Za radosne lekcje i
zaraźliwy śmiech. Za ogniska palone w górach.

Ale o tym napiszę w kolejnym rozdziale.

Na razie ksiądz M.M. dał uczniom nową zagadkę: kogo
też zaprosimy na rekolekcje wielkopostne?

Opisując nasze liceum, dla którego przyszły papież
przyjechał do Rabki, nie mogę zapomnieć o uczniach, którzy Go słuchali.

Nasz ogólniak miał znakomitych profesorów, ale i
świetnych absolwentów. Do rabczańskiego liceum uczęszczała m.in. Maria
Mackiewicz, późniejsza żona prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego — obydwoje
zginęli 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.

Jak dziwnie, z perspektywy obecnej wiedzy o losie
Marysi, oglądać teraz jej nazwisko w spokojnym, rzeczowym, optymistycznym
i beznamiętnym spisie uczniów, którzy zdawali maturę w 1961 roku! I czytać
wywiady, w których wspomina Rabkę, lekcje pianina u pani prof. Krystyny
Głuszyńskiej, świetną kadrę profesorską w LO, uwielbianego nie tylko przez
młodzież nowoczesnego księdza Malińskiego, co jeździł na skuterze i
gromadził tłumy na kazaniach. I jak dziwnie czytać pod koniec tych
wspomnień zdania, którymi pani prezydentowa sportretowała siebie:

„Czy jestem szczęśliwa? W pewnym stopniu tak. Mam
oddanego męża, córkę, wnuczki. Kochamy się i to jest najważniejsze. A
życie mam na pewno niezwykle ciekawe. Co się zdarzy za pięć, dziesięć,
piętnaście lat? Nie zastanawiam się nad tym, nigdy nie miałam
dalekosiężnych planów. Wierzę, że spotka mnie wiele dobrego”.

W Rabce, prócz Marii Kaczyńskiej, uczyli się też były
wicemarszałek Sejmu Aleksander Małachowski, profesorowie Stanisław
Mlekodaj, Jerzy Regulski, Bogdan Węglorz, Zbigniew Radwański, Wacław
Przybyło. Z tutejszego liceum wywodzą się astronom Barbara Kołaczek;
reżyserka i laureatka festiwali filmowych Jadwiga Żukowska; zdobywca Mount
Everestu i organizator polskich wypraw na Koronę Himalajów Andrzej Zawada.
I wielu innych.

Tu również były prezydent Krakowa, niedawno zmarły
prof. Jacek Woźniakowski, podziwiał lekcje historii autorstwa mojej Mamy,
mgr Marii Holejko, absolwentki Uniwersytetu Warszawskiego.

— Uczyła po mistrzowsku, z niespotykanym talentem i
wdziękiem — wspominał w rozmowie ze mną.

Zastanawiam się, co jest takiego w ludziach tu
wykształconych, że dźwięk słowa „Rabka” powleka ich twarz rzewnym, jakby
zdalnie przez góry sterowanym uśmiechem? „Turbaczu, Turbaczu, cóżeś tak
osowiał, czy cię mgły obsiadły, czy cię wicher owiał?” — śpiewają górale.
I jest w tym uśmiechu nostalgia za młodością, jak w wierszu Tuwima:

Szkoło! Szkoło!

Gdy cię wspominam,

Tęsknota w serce się
wgryza,

Oczy mam pełne łez!

… Galia est omnis divisa

In partes tres…

W lipcu 2012 roku umarł kolejny absolwent naszego
liceum: mój brat Krzysztof Holejko. Był profesorem Politechniki
Warszawskiej, autorem wielu patentów i wynalazków. Poważny naukowiec,
skromny człowiek. Mówił, że życie ma spełnione i gdyby nie tragiczna
utrata syna Rafała — szczęśliwe.

Góry niosły mu doznanie przestrzeni i wolności.
Wychował się w Rabce.

Ktoś powiedział, że wszystkie ognie wypalają się z
wolna.

A co z naszą klasą? Jej także chciałabym poświęcić
kilka słów.

Niedawno Marysia Malewska i Danka Stróżyńska zostawiły vacat
na liście obecności. Adam Klebanowski to dziś inżynier w Australii, wciąż
aktywny zawodowo i „w drodze” do Ojczyzny. Wszystko i wszystkich pamięta i
pozdrawia w e-mailach, które wymieniamy. Mój „bliźniak”, mówiąc nawiasem.
Bo chodziliśmy do tej samej klasy, Adam i Ewa w tym samym dniu urodzeni!

Mój Brat Krzysztof Holejko (fot. z archiwum Danuty
Holejko)

I