Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu

Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65853-39-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu

Skoro krzywda twojej rodziny polegała na tym, że straciliście kamienicę, a moja na tym, że zabili mi dziadków i rodziców, to dlaczego odszkodowanie masz dostać ty, a nie ja? Dlaczego utrata nieruchomości jest wyżej ceniona niż utrata rodziny zaangażowanej w obronę ojczyzny? Jak oddać prawowitym właścicielom to, co komuna zabrała, ale nie oddawać Żydom? Jak zreprywatyzować kamienicę, ale nie wyrzucać z niej lokatorów? Czy oddawać pałacyk, jeśli obecnie mieści się w nim jedyny w powiecie szpital? Czy oddać grunt, jeśli wybudowano na nim za pieniądze publiczne przedszkole? Dzięki aferze reprywatyzacyjnej powrócił problem, który od 25 lat jest regularnie zamiatany pod dywan – jaką koncepcję sprawiedliwości społecznej przyjąć przy rozliczaniu się z przeszłością. Książka Beaty Siemieniako pokazuje nie tylko jak to się stało, że w majestacie prawa dochodzi do przekrętów w urzędach, sądach i prokuraturze, ale również, że ciągle nie wiemy, w jaki sposób przeprowadzić reprywatyzację, żeby była ona uczciwa, co chętnie wykorzystują rozmaici oszuści.

Polecane książki

Poradnik do czwartej odsłony zmagań Georga Stobbarta, czyli gry Broken Sword: The Angel of Death. W poniższym tekście znajdziecie kompletny opis przejścia czekającej Was przygody, wzbogacony, rzecz jasna, licznymi screenshotami.Broken Sword: Anioł Śmierci - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez ...
Znakomity debiut historyka powieści kryminalnej, porównywanego do Henninga Mankella i Stiega Larssona. Nadzwyczajna książka! Niesłychanie interesujący kryminał! Dror Mishani pisze niekonwencjonalnie i oryginalnie. Henning Mankell   Przed nami Awi Awraham, izraelski detektyw XXI wieku! Pewnego dnia s...
Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie...
Sympatyczny duet krakowskich policjantów tym razem działa na Pomorzu. Podkomisarz Lucek Bałyś, wysłany na pozornie niewinną konferencję, zostaje beznadziejnie wmieszany w porachunki miejscowej gangsterki. Z początku uznaje to za szczęśliwy traf – po kłopotach w małżeństwie porządna dawka adrenaliny ...
Mężczyźni ze słynącego ze skandali rodu Wilde’ów łamią konwenanse i damskie serca. Lecz szukają prawdziwej miłości – jak legendarni kochankowie… Sophie Fortin nie spodziewała się, że na balu maskowym pocałuje ją przystojny pirat. Jej zachwyt gaśnie, gdy dowiaduje się, że zamaskowany dżentelmen to lo...
“Analiza kolorystyczna” to książka do nauki pracy z chustami i rozpoznawania czterech typów urody: Wiosny, Lata, Jesieni i Zimy. Napisana dla obecnych i przyszłych kolorystek, ale na pewno osoby indywidualne skorzystają z zawartych w niej wskazówek, by odnaleźć własny typ urody i podkreślić go odpow...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Beata Siemieniako

WSTĘP

Reprywatyzacja i prywatyzacja od zawsze szły ze sobą w parze i miały jeden cel – uporać się z niechcianym dziedzictwem komunizmu. Zaraz po przedstawieniu przez premiera Leszka Balcerowicza w grudniu 1989 roku założeń przyspieszonej terapii szokowej, powołaniu ministra przekształceń własnościowych i uchwaleniu w 1990 roku ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw Sejm wskazał podstawowe kierunki zmian na najbliższy rok, traktując oba procesy jako kwestię priorytetową:

Głównym zatem zadaniem prywatyzacji, jaką rozpoczynamy, będzie tak szybkie, jak to możliwe, ustanowienie w dotychczasowych przedsiębiorstwach „uspołecznionych”, zidentyfikowanych, autentycznych właścicieli, w tym również z zagranicy. […]

Sprawą niezmiernie skomplikowaną jest reprywatyzacja. Wszędzie tam, gdzie możliwy jest zwrot bezprawnie zabranego mienia bez naruszenia praw nabytych, będzie uzasadniony ich zwrot. W przypadku, gdy to nie jest możliwe, rozstrzygnięta musi zostać kwestia odszkodowań, uwzględniających jednak możliwości państwa1.

Oczywiście między prywatyzacją a reprywatyzacją są pewne różnice. Zasadnicza – przy prywatyzacji można było wziąć, a przy reprywatyzacji trzeba było dać. Prywatyzacja przedsiębiorstw publicznych miała generować zyski dla państwa pogrążonego w kryzysie lat 90., natomiast reprywatyzacja oznaczała uszczuplenie majątku należącego do państwa, z którego korzystało wielu obywateli. Prywatyzacja dotyczyła „tego, co niczyje”, jak zresztą wynika z przywołanego cytatu, a reprywatyzacja miałaby uregulować stosunki własnościowe między istniejącymi podmiotami. Dlatego też w pierwszej kolejności zajęto się prywatyzacją przedsiębiorstw publicznych.

Prywatyzacja miała być procesem przejrzystym, uczciwym i zgodnym z poczuciem sprawiedliwości społecznej. Dziś coraz częściej przyznaje się, że wyszło niestety na odwrót. Skandale związane z przekształceniami własnościowymi były przedmiotem postępowań prokuratorskich i badań sejmowych komisji śledczych, które poza doprowadzeniem do kompromitacji rządów niewiele wyjaśniły.

I nagle w 2016 roku, po dwudziestu sześciu latach od początku transformacji, wybucha afera reprywatyzacyjna. W tym czasie w ramach reprywatyzacji wydano w samej Warszawie kilka tysięcy decyzji zwrotowych, a w całej Polsce wypłacono miliardy złotych, przekazano tysiące hektarów ziemi i tysiące przedsiębiorstw. Co więc takiego musiało się zdarzyć, że nagle, i to właśnie w 2016 roku, reprywatyzacja oburzyła całą Polskę? Otóż punktem zapalnym miała być reprywatyzacja kawałka chodnika w centrum Warszawy. Właśnie tak. Skandal nie wybuchł wtedy, gdy tysiące lokatorów mieszkań komunalnych latami nękano, zastraszano, podrzucano im pod drzwi wstęgi z ostatnim pożegnaniem czy w końcu wyrzucano ich z mieszkań, które lokatorzy często odbudowali własnymi rękami po zrujnowaniu Warszawy w powstaniu warszawskim. Ba, afera nie wybuchła nawet wtedy, gdy w podwarszawskim lesie znaleziono spalone w tajemniczych okolicznościach zwłoki Jolanty Brzeskiej, działaczki lokatorskiej. To było za mało. Afera wybuchła dopiero wtedy, gdy zreprywatyzowano kawałek parkingu.

Oczywiście nie był to zwykły chodnik ani zwykły parking. Chodziło bowiem o działkę przy ulicy Chmielnej 70, położoną w samym centrum Warszawy, tuż przy Pałacu Kultury i Nauki, a do tego wartą nawet 160 mln złotych. Na dodatek okazało się, że zreprywatyzowali ją nie prawowici spadkobiercy, ale handlarze roszczeń i to nie byle jacy – adwokat Grzegorz M., ówczesny dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej, adwokat Robert N., obecnie przebywający w areszcie, i jego siostra Marzena K., bodaj najbogatsza była urzędniczka Ministerstwa Finansów, oraz Janusz P., biznesmen. Co gorsza, okazało się, że zreprywatyzowali ją metodą „na Duńczyka, który był Polakiem”, próbując udowodnić, że w żyłach Jana Henryka Holgera Martina płynęła polska krew, bo tylko w taki sposób dało się działkę odzyskać. Niedługo po reprywatyzacji działki okazało się to nieprawdą – Duńczyk jednak był Duńczykiem, a za odebraną dekretem Bieruta nieruchomość otrzymał odszkodowanie. A więc nie dość, że duże pieniądze, nie dość, że przekręt, to jeszcze dopuszcza się tego śmietanka towarzyska z układu urzędniczo-prawniczego. Wniosek był prosty – elity w Polsce mogą w biały dzień przejąć czyjąś nieruchomość wartą krocie. Afera wybucha w momencie, gdy u władzy stoi Prawo i Sprawiedliwość, ale zaczyna się od artykułu Małgorzaty Zubik i Iwony Szpali, dziennikarek „Gazety Wyborczej”2.

Cała reprywatyzacja została uznana za „dziką” i stanęła pod znakiem zapytania. Kolejne lawinowo naświetlane nieprawidłowości, ujawniane zresztą latami przez lokatorów, których nikt nie chciał słuchać, prowadziły do wniosku, że owa dzika reprywatyzacja jest największą aferą III RP. Ujawniona przez Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze mapa reprywatyzacji pokazywała powiązania między urzędnikami, adwokatami, biznesmenami i ich rodzinami, a nawet mafią pruszkowską i wołomińską – wiele z osób wskazanych przez działaczy ruchu miejskiego ma obecnie postawione zarzuty i przebywa za kratkami.

W rozdziale pierwszym postaram się uporządkować metody, którymi w Polsce dokonywano reprywatyzacji. Jak to możliwe, że przez dwadzieścia pięć lat państwo polskie nie reagowało na tego rodzaju nadużycia i oszustwa? Gdzie była prokuratura? Dlaczego nie oddawano tym, którym się należało, tylko cwaniakom z portfelem i wyspecjalizowaną wiedzą? Co to za prawo, które nie chroni obywateli? Kto na to pozwolił? Sądy, bo wydawały wyroki na podstawie sfałszowanych testamentów? Sejm, bo nie uchwalił ustawy reprywatyzacyjnej? Aleksander Kwaśniewski, bo nie podpisał jedynej ustawy, która przeszła przez Sejm? Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, bo robił to jej samorząd? Urzędnicy, adwokaci, radcy prawni, bo to ludzie bez sumienia, którzy bez wahania wyrwą szaremu człowiekowi ostatni grosz? Rozdział drugi ma ustalić, kogo dziś należy pociągnąć do odpowiedzialności.

Jak jednak ta niedzika, modelowa reprywatyzacja miałaby wyglądać? Chcemy oddać każdemu właścicielowi to, co mu zabrano, ale czy równie chętnie oddawalibyśmy Łemkom, Niemcom, Żydom? W końcu oni też podczas wojny i tuż po niej stracili swoje mienie. Co będzie, jeśli oddamy Polakowi, ale ten za chwilę sprzeda kamienicę spółce znanej z nękania lokatorów albo zachodniej, bezlitosnej korporacji? Czy oddawać pałacyk, jeśli obecnie mieści się w nim jedyny w powiecie szpital? Czy oddać grunt, jeśli wybudowano na nim za publiczne pieniądze przedszkole? Jak oddać kamienicę prywatnemu właścicielowi, ale jednocześnie zabronić mu wyrzucać z niej lokatorów? A jeśli zaczniemy wypłacać odszkodowania, to w jakiej wysokości? Będziemy szacować wartość nieruchomości z dnia zakończenia powstania warszawskiego? Ile jest warta działka w mieście, w którym 75% budynków zostało zniszczonych, a ogromną część mieszkańców wypędzono albo zabito? Może więc należy uwzględnić wartość z dnia wybuchu drugiej wojny światowej? Ale wtedy trzeba by wziąć pod uwagę, że nawet 75% kamienic i majątków ziemskich było obciążonych hipoteką, której prawie nigdy nie spłacono na skutek wojny i późniejszych przemian gospodarczych. Czy przypadkiem ktoś nie powinien tego spłacić, skoro odzyskuje? A może sprawiedliwa jest wycena nieruchomości z chwili obecnej? W końcu prawowici właściciele przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie mogli czerpać z kamienicy zysków ani nawet w niej mieszkać. Ich kamienice bardzo często niszczały, były zaniedbywane przez gminę. Gdyby kamienicy im nie zabrano w latach 50., to przecież mogliby ją odbudować i zmodernizować. Wreszcie można by uznać, że od czasu dekretu Bieruta minęło już zbyt wiele czasu, komuna była, jaka była, ale zbyt dużo się zmieniło, żebyśmy mieli w XXI wieku przywracać stosunki własnościowe z czasów sprzed drugiej wojny światowej. No bo skoro krzywda twojej rodziny polegała na tym, że straciliście kamienicę, a moja na tym, że zabili mi dziadków i rodziców, to dlaczego odszkodowanie masz dostać ty, a nie ja? Dlaczego utrata nieruchomości jest wyżej ceniona niż utrata rodziny zaangażowanej w obronę ojczyzny? Albo, cytując Jarosława Kaczyńskiego, dlaczego potomkowie biednych Polaków mają płacić potomkom bogatych3?

Jeśli zastanowimy się nad tym, czego oczekujemy od reprywatyzacji, szybko okaże się, że dotychczas skupialiśmy się tylko na jej jednej twarzy – korupcyjnej, mafijnej i przestępczej. Nie ma wątpliwości, że jest to twarz prawdziwa. Ale jest także ta druga – neoliberalna, oparta na idei wyższości własności prywatnej, na hołubionym w latach 90. kulcie indywidualizmu. Nie stać cię? Załóż firmę i weź kredyt. Jesteś kowalem własnego losu. Brzmi to może jak neoliberalny spisek elit, tylko że, parafrazując słowa Ireny Herbst4, skoro w Polsce nie planuje się strategicznie właściwie niczego, to trudno uwierzyć, że sprytnie zaplanowano trwający dwadzieścia pięć lat skok na kasę, którego mechanizmy niespodziewanie odkryto w 2016 roku.

Dlaczego prawo nie działa? Bo sami nie wiemy, czego od prawa chcemy. Przepis prawny służy do zapisania pewnej normy społecznej. Najpierw jednak jako społeczeństwo musimy tę normę ustalić, musimy się zgodzić co do tego, jaką koncepcję sprawiedliwości społecznej przyjąć i jak chcemy rozliczyć się z przeszłością. Dopiero potem jesteśmy w stanie tę ideę zakodować w przepisach prawa, a następnie te przepisy wdrożyć w życie. W książce stawiam tezę, że po niemal trzydziestu latach od zmiany systemu wciąż nie wiemy, jaka to ma być koncepcja. Tymczasem ta luka w systemie w sposób dość naturalny stała się przestrzenią działania zwykłych oszustów, ale i polem do popisu dla prawników, którzy brawurowo łączyli rozmaite konstrukcje prawne tak, aby zaspokoić interes klienta (bądź swój). Wreszcie tę lukę musiały wypełnić orzecznictwem sądy i, jak się często ocenia, nie poszło im najlepiej. Tymczasem nawet jeśli rozliczymy się ze wszystkich błędów, nieprawidłowości czy zwykłych oszustw, kradzieży, fałszerstw, to ta luka i tak nie zniknie. Kiedy afera reprywatyzacyjna zostanie wyjaśniona, rynek reprywatyzacyjny sam się nie ureguluje.

Książka ma za zadanie nie tylko wytłumaczyć, na czym reprywatyzacja polega, ale też jaki ma związek z polityką mieszkaniową ostatnich dekad. Ma też pokazać, ile dziś zawdzięczamy ruchowi lokatorskiemu, anarchistycznemu i lewicowemu. W końcu to anarchiści i lewica społeczna, początkowo niemal jako jedyni, wsparli lokatorów w walce o ich podstawowe prawa i to oni przez lata drążyli kroplą skałę, próbując przekonać innych, że reprywatyzacja w obecnym kształcie doprowadza do wielu krzywd społecznych. To ich językiem mówią dziś niektórzy politycy, nazywając lokatorów poszkodowanymi, a reprywatyzację niesprawiedliwością społeczną. O tym jest rozdział czwarty i piąty.

Osobiście mam także drugi powód, dla którego jestem środowisku anarchistycznemu ogromnie wdzięczna. Trzy lata temu zaczęłam współpracę z warszawskim Komitetem Obrony Praw Lokatorów. Mimo że sama nie podzielam poglądów anarchistycznych i wierzę w demokratyczne państwo z jego instytucjami, zostałam obdarzona wielkim zaufaniem i możliwością współpracy z członkami i członkiniami Komitetu, jak też setkami lokatorów i lokatorek, którym co tydzień udzielamy darmowych porad prawnych. Z wieloma lokatorkami spotykałam się nie tylko na blokadach eksmisji i rozprawach sądowych, ale także odwiedzając je w domu i bawiąc się wspólnie na imieninach. Wiedza, doświadczenie i przyjaźnie, które przez ten czas zdobyłam, są podstawą wielu wniosków przedstawionych w niniejszej książce. Dlatego dedykuję ją silnym kobietom, które poznałam w Komitecie.

Co z reprywatyzacją zrobić dziś? Wygląda na to, że PiS znalazł już na to rozwiązanie, przedstawiając tuż przed wydaniem tej książki projekt nowej ustawy reprywatyzacyjnej. Jaka jest alternatywa? Gotowej recepty nie będzie, ale za to sporo ciekawych pomysłów, które między innymi przedstawiają moi rozmówcy – Dariusz Lisiecki ze Stowarzyszenia „Dekretowiec” i doktor Tomasz Luterek, prawnik i rzeczoznawca majątkowy. Ostatni rozdział jest próbą zmierzenia się z tematem, który od wielu lat był zamiatany pod dywan i o którym, mimo wybuchu afery reprywatyzacyjnej, niechętnie rozmawiamy. Być może uda nam się w końcu przestać patrzeć jedynie wstecz, wyjaśniając historie pojedynczych kamienic, ale spojrzeć przed siebie – jak kompleksowo uporać się z widmem przeszłości.

Tytuł Reprywatyzując Polskę w oczywisty sposób nawiązuje do książki Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy autorstwa amerykańskiej antropolożki Elizabeth Dunn, która na początku lat 90., będąc w moim wieku, przyjechała do Polski, aby na własne oczy zobaczyć modelowy proces prywatyzacji polskiego przedsiębiorstwa. Były to Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego „Alima”, kupione przez Gerber Products Company. Nawiązując do książki Dunn, chciałabym zwrócić uwagę na podobieństwa w sytuacji pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw i lokatorów reprywatyzowanych kamienic, pokazać ten skomplikowany proces przez pryzmat historii zwykłych ludzi, ale też zastanowić się nad pojęciem „normalności” opartej na modelu neoliberalnym, polegającej na przyjęciu, że „istnieje jakiś właściwy sposób postępowania pojawiający się, kiedy władze polityczne zostawią w spokoju społeczeństwo i pozwolą prywatnym aktorom robić to, co przychodzi im naturalnie”5. Kiedy znalazłam się w Komitecie Obrony Praw Lokatorów, nie podejrzewałam, że praca tam zaowocuje wydaniem książki, w przeciwieństwie do Dunn, która znalazła się w Alimie-Gerber właśnie z takim założeniem. Mimo mojego znacznie uboższego aparatu poznawczego, ukształtowanego przede wszystkim za sprawą studiów prawniczych, a nie antropologicznych, pozwoliłam sobie nadać mojej książce tytuł nawiązujący do tej, która znacząco wpłynęła na moje postrzeganie świata i ogromnie pomogła mi w zrozumieniu problemów, którymi zajmowałam się przez kilka ostatnich lat.

ROZDZIAŁ INOWOCZEŚNI SZABROWNICY. JAK SZYBKO I SKUTECZNIE ZREPRYWATYZOWAĆ KAMIENICĘ

Komu pierwszemu udało się coś zreprywatyzować? Trudno powiedzieć. W 2001 roku, kiedy w Krakowie prowadzono postępowanie w sprawie wyłudzenia co najmniej ośmiu krakowskich kamienic, zdaniem prokurator Barbary Jasińskiej z ówczesnej Prokuratury Okręgowej w Krakowie dokonywali tego podwarszawscy biznesmeni reprezentujący „Pruszków”, którym patent sprzedali poznaniacy6. Członkom mafii pruszkowskiej postawiono wówczas zarzuty wyłudzania pożydowskich kamienic krakowskich, począwszy od 1996 roku. Czas na reprywatyzację Warszawy miał przyjść jednak dużo później, choć pierwsza decyzja zwrotowa została wydana już w styczniu 1990 roku. Reprywatyzowano wszystko, co kiedyś znacjonalizowano, i nie były to tylko kamienice w miastach. Między 1944 i 1962 rokiem znacjonalizowano także przedsiębiorstwa, fabryki, majątki ziemskie, jeziora, lasy, apteki, tabor żeglugi śródlądowej, majątki opuszczone, poniemieckie i mienie zajęte wcześniej przez okupacyjne władze niemieckie7. To wszystko po upadku komuny aż się prosiło o odzyskanie.

Ach, złote lata 90.! Jak piękna musiała się wówczas wydawać wolna Polska wtajemniczonym w patent! Można było zacząć reprywatyzować kraj przy pomocy kilku czy kilkunastu niezbyt skomplikowanych trików.

JAK ZOSTAĆ WŁAŚCICIELEM? DZIESIĘĆSPOSOBÓW NA REPRYWATYZACJĘ

1. METODA „W PODZIĘKOWANIU ZA POMOC W CZASIE WOJNY”

Zacznijmy od metod nieco przestępczych, ale za to skutecznych do dziś. Fajnie jest odziedziczyć kamienicę, ale wiadomo – nie każdemu jest to dane. Zdecydowana większość Polek i Polaków to w końcu potomkowie chłopów, a nie szlachty, a kamienice i pałace nie są najczęstszym elementem masy spadkowej po zmarłych przodkach. Chyba że los się do ciebie uśmiechnie i cudem odnajdzie się nieznany dotąd dokument, testament, na którym obok nazwiska pewnego bogacza wykaligrafowane będzie także twoje.

Szczęściu czasem trzeba pomóc, a testament można po prostu sfałszować i wcale nie musi być to łatwe do wykrycia przez organy ścigania. Bo jak sprawdzić, czy podpis na testamencie jest oryginalny? Skąd wziąć próbkę porównawczą pisma testatora? Autorem patentu na sfałszowany testament według ustaleń poznańskiej delegatury UOP z około 2000 roku był radca prawny Mirosław Z.8

Powodów, dla których przedwojenny właściciel kamienicy chciałby przepisać akurat na ciebie swoją kamienicę, jest z pewnością mnóstwo. Przykładowo, jeśli był Żydem, mogło tak się stać w podziękowaniu za pomoc udzieloną w czasie wojny. Zdaniem krakowskich aktywistów obecnie modna jest metoda na argentyńską służącą – w podziękowaniu od testatora za dożywotnią posługę. Według Magdaleny Oleńskiej-Frąckowiak, byłej rzeczniczki prasowej poznańskiej delegatury UOP, grafologom nie zlecano badania tego typu dokumentów, a fakt, że spadkobiercy byli osobami obcymi dla spadkodawców, nie budził wątpliwości sądów9.

Nie ma nic złego w testamentach sporządzonych w całości pismem ręcznym, taką formę przewiduje art. 949 Kodeksu cywilnego. Tyle że sędzia musi mieć pewność, że testament, na podstawie którego orzeka, jest autentyczny, i na przykład dopuścić dowód z opinii biegłego. Mimo że w latach 90. znaczącą rolę w ujawnianiu fałszerstw odgrywały kryminalistyka i towarzyszące jej specjalistyczne badania, śledczy często nie korzystali z tych metod ze względu na zwykłą niedbałość, ale również z braku pieniędzy na wynagrodzenia biegłych10.

Czasem nie trzeba było opłacać perfekcyjnego fałszerza. W jednej z krakowskich spraw pewien sędzia przeprowadził postępowanie spadkowe na podstawie… kserówki. Był 1993 rok, a chodziło o kamienicę przy ulicy Jabłonowskich 9. Była właścicielka Jadwiga Rybińska przepisała w 1966 roku w Londynie cały swój majątek Anieli Snarskiej. Jan O. skserował dokument, dopisując na końcu siebie jako spadkobiercę. Sędzia nie był zdziwiony ani tym, że otrzymał ksero, ani tym, że oryginalny tekst był napisany po angielsku, a Jana O. dopisano na końcu po polsku. Tylko dzięki czujności lokatora, Janusza Poprawy, sprawą zainteresowała się prokuratura. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie poinformowała, że faktycznie sąd został wprowadzony w błąd, ale postępowanie o dokonanie oszustwa przez Jana O. musiało zostać umorzone z uwagi na przedawnienie sprawy. Przedawnił się też czas na wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, który prowadził to postępowanie11. Niestety.

Zdarzały się również przypadki wyłudzenia pożydowskich kamienic krakowskich na podstawie nie tylko sfałszowanego testamentu, ale również na podstawie sfałszowanych zaświadczeń o śmierci członków rodziny, wystawionych na przykład przez dyrektora archiwum we Lwowie. Adwokat Adam W. i jego klient Aleksander L. stanęli w maju 2016 roku przed sądem za usiłowanie wyłudzenia tą metodą krakowskich kamienic o wartości 3,5 mln złotych12. Jak widać, mimo że największy boom na kamienice krakowskie miał miejsce w drugiej połowie lat 90., metoda fałszerstwa pozostaje wciąż aktualna.

2. METODA NA „ŻYDA W GETCIE”

Jak powszechnie wiadomo, Żydzi zamknięci podczas drugiej wojny światowej w warszawskim, białostockim czy jakimkolwiek innym getcie znajdowali się w tragicznej sytuacji. A obok Polaków gotowych pomagać im bezwarunkowo nie zabrakło gotowych nieść pomoc za opłatą. Przykładem może być zmarły już Jerzy Zawadzki, który przy okazji Holocaustu nabył w warszawskim getcie kamienicę przy ulicy Wileńskiej 7 w Warszawie. Kamienicę sprzedała mu Zlata Wajsflajsz, której w 1940 roku nakazano wraz z dziesięcioletnią córką Zuzanną wyprowadzkę do getta. W tym samym roku męża Zlaty i właściciela kamienicy, Szmula Wajsflajsza, zamordowano w Katyniu strzałem w tył głowy. Podobno wojnę przeżyła tylko Zuzanna, ale to nie ona ani nie jej dzieci czy wnuki starały się odziedziczyć kamienicę na warszawskiej Pradze13.

Czy prawo zezwalało Jerzemu Zawadzkiemu na kupno kamienicy od Żydówki z warszawskiego getta? Zlata Wajsflajsz prawdopodobnie sprzedała kamienicę po mężu w czasie pierwszej akcji likwidacyjnej warszawskiego getta – od lipca do września 1942 roku ponad 250 tys. osób wywieziono i zgładzono w Treblince, około 11 tys. wywieziono do obozów pracy, 6 tys. rozstrzelano na miejscu14. Być może Zlata straciła nadzieję, że kiedykolwiek uda jej się wrócić do normalnego życia, a sprzedaż kamienicy pozwoliła jej nakarmić córkę.

Kamienica została sprzedana przed sądem polubownym działającym przy Radzie Żydowskiej (Judenrat), który zajmował się przede wszystkim drobnymi sprawami majątkowymi między Żydami. Według Piotra Rytki-Zandberga, eksperta do spraw restytucji żydowskiego mienia w Związku Gmin Wyznaniowych RP, prawo hitlerowskie zabraniało handlu z Żydami, a żeby zalegalizować akt przeniesienia własności, konieczne było poddanie go weryfikacji przez legalnie powołany sąd już po zakończeniu wojny15. Jerzy Zawadzki nie tylko zalegalizował kupno kamienicy od Zlaty Wajsflajsz, dzięki czemu wpisano jego nazwisko do ksiąg wieczystych, ale także odsprzedał kamienicę kolejnym osobom. To właśnie spadkobiercy kolejnych nabywców dziś starają się o zwrot kamienicy.

Okazuje się więc, że badanie spraw reprywatyzacyjnych czasem sięga daleko wstecz, a ustalenie prawdziwej wersji wydarzeń i podważenie wydanych dokumentów jest szalenie trudne. Poseł Lisiecki z PiS starał się dociec, czy umowa z 1942 roku przypadkiem nie jest oparta na wyzysku, fikcyjna, naruszająca dobre obyczaje i trudne położenie sprzedającego, zwracając się z zapytaniem poselskim do ministra infrastruktury i budownictwa, który prowadził postępowanie w sprawie zwrotu nieruchomości. Minister odpowiedział, że transakcja została zawarta przed uprawnionymi organami, a on nie ma kompetencji, żeby je podważać16.

Temat sądów polubownych i skutków transakcji zawieranych przed nimi nie doczekał się dogłębnej analizy historycznej i prawnej. Z pewnością od 1933 roku umowy dotyczące sprzedaży nieruchomości musiały być sporządzane w formie aktu notarialnego17. Sąd Najwyższy wielokrotnie zastanawiał się w swoich wyrokach nad kwestią legalności umów sprzedaży zawieranych w czasie okupacji bez zachowania tej formy – po raz pierwszy już w 1948 roku. Trudno bowiem oczekiwać, że okupant, który zabrania sprzedaży ziemi, jakkolwiek mógłby tę transakcję potwierdzić. Tymczasem notariat podczas drugiej wojny światowej znajdował się przynajmniej częściowo pod nadzorem niemieckim18. Natomiast sądy polubowne działające na terenie getta były sądami, które nie mieściły się w strukturze sądownictwa na terenie Generalnego Gubernatorstwa, gdzie obowiązywał podział na sądy polskie i niemieckie. Sądy polskie rozpatrywały sprawy, w których nie była zastrzeżona właściwość sądu niemieckiego, i były to głównie sprawy cywilne, do których zalicza się także spory wynikające z umów sprzedaży19.

Na majątku pożydowskim wyłudzonym w czasie wojny wzbogacił się także mąż Hanny Gronkiewicz-Waltz – chodzi o słynną kamienicę przy Noakowskiego 16. Kamienica należała przed wojną do rodziny Oppenheimów i Regirerów, którzy udzielili pełnomocnictwa niezbyt uczciwemu Leonowi Kalinowskiemu. Pełnomocnik podrobił dokumenty i sprzedał kamienicę z zyskiem. Maria Oppenheim starała się unieważnić tę transakcję po wojnie, a sam Kalinowski był poszukiwany przez organy ścigania. Widocznie nieskutecznie. Łańcuszka transakcji nie udało się przerwać i koniec końców niewielki udział w własności wynoszący 0,0684 przypadł po ciotce Andrzejowi Waltzowi, mężowi obecnej Prezydent m.st. Warszawy. Decyzja o zwrocie została wydana w czasie, gdy prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński20.

Sprawa majątku pożydowskiego w Polsce jest niezwykle delikatna. Być może właśnie dlatego w debacie publicznej i mediach, z pewnymi wyjątkami, raczej nabiera się wody w usta, nie poruszając tematu bogacenia się Polek i Polaków na majątku nieraz nieuczciwie odebranym Żydom w czasie drugiej wojny światowej i tuż po niej. Tymczasem udokumentowane historie warszawskich, łódzkich czy krakowskich kamienic pokazują, że niektórzy Polacy potrafili bogacić się na krzywdzie osób zamordowanych podczas wojny zarówno w kilka lat po jej zakończeniu, jak również w czasach współczesnych, właśnie w procesie reprywatyzacji. Świetnym przykładem jest historia osiemdziesięciotrzyletniego Władysława Koziorowskiego, który w 1999 roku sprzedał kamienicę, posługując się sfałszowanym aktem własności. Okazało się, że było to już drugie podejście, bo pierwszy raz próbował sprzedać pożydowską kamienicę w latach 50., za co został zresztą prawomocnie skazany21. Trudno powiedzieć, jaka była skala tego rodzaju działań – pozostaje to do zbadania przez historyków, bo prokuratura ze względu na upływ czasu nie jest w stanie zbyt wiele zrobić. Niemniej jednak, takie przypadki po prostu miały miejsce, a skutki nieuczciwych zachowań są odczuwalne do dziś.

Sprawa wyłudzania pożydowskich kamienic wielokrotnie wzbudzała oburzenie środowisk żydowskich, które ze skali nadużyć i bierności państwa wyciągały podejrzenia o prowadzeniu zorganizowanej polityki antysemickiej22. Kwestia majątku Żydów budzi emocje także w środowisku lokatorskim. Podczas pracy w Komitecie Obrony Praw Lokatorów, ale także w rozmowach z działaczami lokatorskimi wielokrotnie słyszałam zarzuty wobec Żydów, którzy przyjeżdżają do Polski, gnębią Polaków i chcą im pozabierać domy. Z drugiej strony kilkakrotnie spotkałam się z fałszywą opinią popularną w środowiskach żydowskich, że w Polsce nie przeprowadzono reprywatyzacji akurat w stosunku do Żydów, ignorując przy tym fakt, że problem braku ustawy reprywatyzacyjnej dotyczy wszystkich.

3. METODA „NA BLIŹNIAKA”

Mogłoby się wydawać, że aby zreprywatyzować nieruchomość, musisz mieć jakikolwiek związek z poprzednimi właścicielami nieruchomości wywłaszczonej przez komunistów. Ale i bez tego można to zrobić. Najlepiej, gdy okaże się, że najładniejsza kamienica w mieście należała po wojnie do kogoś o popularnym nazwisku, na przykład Piotra Nowaka albo Jana Kowalskiego. W niektórych księgach wieczystych, na przykład tych prowadzonych na terenach byłego zaboru austriackiego, brakuje innych danych identyfikujących taką osobę, jak choćby imiona rodziców czy dokładna data urodzenia. Wystarczy więc znaleźć jakiegoś staruszka nazywającego się tak samo (albo nawet podobnie) i zaprosić go do współpracy. W latach 90. świetnie się do tego nadawała książka telefoniczna.

Tak na przykład stało się z emerytem Janem K. z Nowej Huty, do którego w 1999 roku przyszedł niezapowiedziany gość. Tajemniczy mężczyzna, Jerzy Sz., uświadomił panu Janowi z Nowej Huty, że ten jest właścicielem działki położonej nieopodal krakowskiego Starego Miasta przy ulicy Borelowskiego. Jan K. był z pewnością nieco zaskoczony, ale była to raczej miła niespodzianka, gdyż w zamian za sprzedaż swoich udziałów w kamienicy otrzymał od niezapowiedzianego gościa 100 tys. złotych w gotówce. Sprawa dość szybko wypłynęła i trafiła pod lupę krakowskiej prokuratury. Okazało się bowiem, że gdyby Jan K. z Nowej Huty był prawdziwym właścicielem nieruchomości, musiałby ją kupić w 1933 roku, będąc niemowlęciem23.

Metoda zatem trochę spalona, ale według krakowskich lokatorów na Janie K. z Nowej Huty się nie skończyło.

4. METODA „NA ZMARTWYCHWSTANIE”

Czasem jest tak, że nazwisko byłego właściciela jest zbyt skomplikowane, aby znaleźć brata bliźniaka w książce telefonicznej. Wówczas najprościej jest podrobić dokumenty. Najprościej, choć nie najłatwiej. Ale i nie najtrudniej, jeśli jest się zaprzyjaźnionym z mafią pruszkowską, wołomińską czy inną. Do wyboru są dwie możliwości. Albo udajesz, że spotkałeś tę osobę gdzieś na świecie i otrzymałeś od niej pełnomocnictwo, albo podrabiasz dowód osobisty czy paszport. Musisz więc znaleźć notariusza, który nie będzie za bardzo dociekliwy.

I tak na przykład notariuszka z Koszalina, Elżbieta R., nie była zbyt dociekliwa, kiedy stawił się przed nią pełnomocnik studwudziestoletniej Anny Pomeranz, przedwojennej właścicielki kamienicy przy ulicy Wenecja w Krakowie, rozstrzelanej przez Niemców w 1942 roku. Notariuszka nie wnikała także w to, że pełnomocnik Pomeranz sprzedał działkę za cenę trzykrotnie niższą od rynkowej24.

A trzeba pamiętać, że w polskim prawie istnieje instytucja rękojmi wiary publicznej ksiąg wieczystych. Zgodnie z tą instytucją jeśli coś raz zostało wpisane do księgi wieczystej, na przykład na podstawie aktu notarialnego czy wyroku sądu, to ma to moc wiążącą, choćby w rzeczywistości było inaczej. A więc jeśli dzięki oszustwu odziedziczysz kamienicę, a następnie ją sprzedasz jakiejś osobie, to ten stan jest praktycznie nie do podważenia, nawet jeśli prokurator będzie wiedział, że nabyłeś kamienicę niezgodnie z prawem. Wyjątek – jeśli uda się udowodnić, że przez cały czas ten, kto kupił, był z tobą w zmowie25. Wówczas upada domniemanie dobrej wiary i szemrane transakcje można cofnąć. Jaki z tego wniosek? Natychmiast po zreprywatyzowaniu kamienicy szukaj kupca. Tę instytucję prawa świetnie tłumaczy „Kriters”, były członek krakowskiej mafii wyłudzającej kamienice:

Jeśli pan kupi samochód w dobrej wierze, ale kradziony, to ten samochód można panu zabrać. Ale jeśli pan kupi kamienicę w dobrej wierze, to tej kamienicy już panu nie można zabrać. Dlatego że w przypadku kamienicy jest rękojmia wiary ksiąg wieczystych, a w przypadku samochodu jej nie ma. Mówi pan, że w księgach wieczystych właścicielem był X, a więc nie musiał pan dochodzić, skąd X kamienicę wziął26.

Zainteresowanym wykorzystaniem tej metody proponuję następujący podział obowiązków mafijnych: grupa nr 1 przygotowuje fikcyjne dokumenty, grupa nr 2 odgrywa rolę pełnomocników byłych właścicieli, grupa nr 3 odgrywa rolę kupujących w dobrej wierze (na podstawie doświadczenia kolegów i koleżanek z mafii pruszkowskiej27). Opcjonalnie można zatrudnić słupa, którego „dobra wiara” będzie trudniejsza do zanegowania.

5. METODA „KORUPCYJNA”

Wiele przekrętów reprywatyzacyjnych nie byłoby możliwych, gdyby nie łapówkarstwo, popularniejsze raczej w latach 90. niż obecnie, choć to właśnie w 2017 roku zarzut wręczenia urzędnikowi Jakubowi R. łapówki w wysokości 2,5 mln złotych usłyszał adwokat Robert N. Jak, ile i komu dać, opowiada wspomniany już „Kriters”. „Kriters” poznał się z biznesmenem działającym w szarej strefie, Piotrem B., pseudonim „Łapa”, jeszcze w więzieniu. Sam był raczej drobnym przestępcą, do aresztu trafił w 1994 roku, ale po wyjściu, jak sam mówił, nie miał pomysłu, co ze sobą zrobić. Skorzystał więc z propozycji, którą „Łapa” mu złożył. „To było dla mnie jak trafienie w bingo. Gdybym nie poznał go w areszcie, to pewnie nigdzie bym go nie poznał. To była inna półka, nie ta liga”.

Jeśli wierzyć „Kritersowi”, dokumentację kamienic, a dokładniej liczbę wykazu hipotecznego, będącego odpowiednikiem księgi wieczystej w katastrze austriackim, mafiosi otrzymywali z Wydziału Geodezji krakowskiego Urzędu Miejskiego. Paszport do wyrobienia? Dziesięć tys. w Urzędzie Paszportowym w Gdańsku. Notariuszy i sędziów nie zawsze trzeba było przekupywać, bo czasem nie mieli szans dowiedzieć się, że paszport jest podrobiony – jak już wspomniano, w starych księgach wieczystych nie wpisywano, kto się kiedy urodził, więc nie było wiadomo, że strona umowy sprzedaży ma akurat sto dwadzieścia sześć lat. Mimo to drobne łapówki wręczane w sądach pomagały w załatwieniu sprawy:

Nie chodziło nawet o wydawanie konkretnych wyroków. Na przykład czasem na wydanie odpisu jakiegoś pisma trzeba było czekać dwa tygodnie. A jak dawałem 20 złotych pracownicy sekretariatu, to pismo wydawała mi od ręki. Czasem dawałem pieniądze, żeby jak najszybciej wpisano własność kamienicy do księgi wieczystej. Wtedy to były maksymalnie 3 tys.

Czasem granica jest zupełnie cienka. Przecież nie od razu trzeba wręczać urzędnikowi reklamówkę wypchaną banknotami, czasem wystarczy codziennie przychodzić do biura urzędnika, dzwonić, spoufalać się z nim i przekonywać, żeby jak najszybciej wydał decyzję akurat w twojej sprawie28. Czy pan z sekretariatu, któremu urocza, wyperfumowana pani adwokat prawi komplementy, jest świadomy tego, że jeśli przerzuci odpowiednią stertę dokumentów na górę, to stanie się coś złego? Koniec końców i tak musiałby się sprawą zająć. A skoro sama interesantka mu w tym pomoże, to czemu by nie przyspieszyć w ten sposób pracy? Można za urzędnika wykonać robotę, podsuwając mu ładnie uporządkowane konkretne papiery, żeby sam nie musiał niczego szukać. Takim sposobem można też uśpić jego czujność.

Podobnie sędziemu można wysmażyć piękne pismo procesowe, w którym uporządkujemy wszystkie argumenty świadczące na naszą korzyść, powołamy się na wyroki innych sądów, literaturę, żeby sędzia miał mniej roboty i nie musiał główkować nad wszystkim sam. A przede wszystkim, żeby zobaczył, że koledzy i koleżanki z innych sądów orzekali dokładnie w ten sam sposób, więc gdyby ktoś się przyczepił, to zawsze można się zasłonić „linią orzeczniczą”. Czy to już korupcja? Korzyścią, którą otrzyma sędzia, będzie zaoszczędzony czas, nic ponadto.

Są także inne odmiany korupcji, polegające na przykład na wykorzystywaniu pozycji w aparacie publicznym do celów prywatnych – być może to miało miejsce w przypadku byłego dyrektora warszawskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami, Marcina Bajki, który jednocześnie sprawował wymieniony urząd i prowadził firmę konsultingową dla osób starających się o realizację zamówień publicznych. Zdaniem Bajki kolizji interesów nie było, bo doradzał przede wszystkim w zamówieniach publicznych poza Warszawą29.

Inny przykład – były zastępca Marcina Bajki, Jakub. R., który po odejściu z pracy w Ratuszu zreprywatyzował kamienicę na warszawskim Mokotowie przy ulicy Kazimierzowskiej. Roszczenia do kamienicy kupił ojciec Jakuba R. jeszcze za czasów, gdy syn zajmował wysokie stanowisko urzędnicze. Niedawno okazało się, że na reprywatyzacji miał skorzystać nie tylko ojciec, ale i brat Jakuba R., Adam. A było tak: Jakub R. wydał decyzję reprywatyzacyjną na rzecz pewnych Francuzek, które były reprezentowane przez adwokat Iwonę Gerwin, która z kolei była partnerką Adama R. i która prawdopodobnie namówiła go do zakupu zreprywatyzowanej nieruchomości od swoich klientek, a reprezentował go adwokat Robert N., czyli ten sam, który wcześniej wręczył Jakubowi R. łapówkę w wysokości 2,5 mln złotych za reprywatyzację innej nieruchomości30. Jeśli się w tym zgubiliście, nieważne – chodzi po prostu o to, że układziki urzędniczo-koleżeńsko-rodzinno-adwokackie najprawdopodobniej w Ratuszu istniały. Jaka była tego skala, tego jeszcze nie wiemy. Na razie niektórym osobom postawiono zarzuty, a więc czekamy na kolejne wyroki sądu.

Jeszcze inną odmianą korupcji jest wykorzystywanie przewagi informacyjnej, jaką mogą mieć funkcjonariusze byłego systemu. Wśród lokatorów przekonanie o reprywatyzacji dokonywanej rękami byłych ubeków jest dość powszechne, a kiedy pytałam o przykład takiej osoby, wskazywano przede wszystkim Marka M. oraz osoby, które skupowały papierowe akcje przedwojennych spółek jeszcze w latach 80. – o tej metodzie szerzej przy okazji metody nr 10.

Marek M. jest bodaj najbardziej znanym handlarzem roszczeń – ma roszczenia do pięćdziesięciu jeden gruntów w stolicy, których listę nazwał swawolnie „Moje Grunty Warszawskie”. Zdaniem Małgorzaty Dąbrowskiej, dziennikarki śledczej badającej przeszłość Marka M., można go z całą pewnością nazwać „czerwonym księciem”31. Karierę rozpoczynał w charakterze pełnomocnika firmy polonijnej, dzięki czemu na początku lat 80. podróżował między innymi do Algierii, Singapuru i Turcji. Choć argument „z rodziny” bywa ryzykowny, w przypadku Marka M. jest uzasadniony z uwagi na wspólne interesy rodziców i syna. Marek M. podobnie jak ojciec był antykwariuszem i nie był to byle jaki antykwariat – sam Paweł Piskorski, były prezydent Warszawy miał sprzedać tu antyki na kwotę 1 mln złotych. Tak przynajmniej tłumaczył w oświadczeniu majątkowym. Wcześniej w latach 1966–1971 Zygmunt M. handlował dewizami, przemycał złoto i prowadził firmę w Belgii, a zyski lokował między innymi w akcjach wielkich koncernów. W 1975 roku został za to skazany na sześć lat więzienia, 870 tys. zł grzywny oraz konfiskatę majątku. Był też częścią „Gangu Złotogłowych”, składającego się z antykwariuszy, ziemiaństwa, urzędników muzealnych, dyplomatów, agentów PRL-owskich służb bezpieczeństwa, fałszerzy i paserów, prowadzącego antykwariat „Veritas”. Matka Marka M., Barbara Zdrenka, na którą Marek M. niemal wszystko przepisuje, dziś jest współwłaścicielką kamienicy przy Hożej 25a w Warszawie, odzyskanej za pięćset pięćdziesiąt złotych, ma też udziały w prawie użytkowania wieczystego nieruchomości, na której stoi elegancki apartamentowiec Perła Mokotowa32.

Historia zna przypadki, w których te same osoby, które zajmowały się kontrowersyjnymi prywatyzacjami przedsiębiorstw państwowych, zajmowały się także reprywatyzacją kamienic. Koniec końców w obu przypadkach było to przejmowaniem od Skarbu Państwa majątku publicznego. Taką osobą był Piotr Baczkowski, „Łapa”, a więc wspomniany pracodawca „Kritersa”. Zanim zainteresowały go pożydowskie kamienice krakowskie – a udawało mu się to skutecznie od 1996 do 2003 roku – zajmował się na przykład prywatyzacją Unitry Serwis33.

Na koniec należałoby wspomnieć o czymś, co już korupcją nie jest, ale wiąże się z nierównością w dostępie do narzędzi prawnych. Chodzi o władzę płynącą z wiedzy, jaką posiadali adwokaci i radcowie prawni. Nie każdy prawnik mógł się zajmować reprywatyzacją, ponieważ to dość skomplikowana materia. Nie uczą tego na studiach, a samemu zgłębić temat też nie jest łatwo. Wykorzystywanie konstrukcji prawa cywilnego do tego, by w sytuacji braku ustawy reprywatyzacyjnej zaspokoić interes klienta, wymagało więc i sprytu, i wiedzy, a czasem także odrobiny bezczelności: „Oni – adwokaci od reprywatyzacji – nie zdają sobie sprawy z tego, ile wyrządzają zła. Kasa czyni sumienie bardziej elastycznym. W Niemczech podobne numery jak w Polsce by nie przeszły. Niemieccy adwokaci by się zwyczajnie nie odważyli”34 – tak profesor Ewa Łętowska podsumowała wpływ profesjonalnych pełnomocników na kształt dzisiejszej reprywatyzacji.

6. METODA „NA HANDLARZA ROSZCZEŃ”

Niestety historia o tym, że Marek M. przejął kamienicę, inwestując w nią w 1999 roku zaledwie pięćdziesiąt złotych (a w sumie pięćset pięćdziesiąt złotych), nie jest zmyślona. Historia na szczęście znalazła szczęśliwy finał i udało się transakcję unieważnić. Aby zrozumieć, o co w niej chodzi, trzeba wiedzieć o dwóch ważnych zagadnieniach z prawa cywilnego. Po pierwsze, we własności można mieć udział ułamkowy. Z sytuacją, w której kamienica ma wielu współwłaścicieli, mamy do czynienia na przykład wtedy, kiedy kamienicę po ojcu odziedziczyło dwoje jego dzieci. To nie oznacza, że połowa mieszkań należy do jednego, a połowa do drugiego dziecka. Dopiero zniesienie tej współwłasności doprowadziłoby do tego, że sąd (lub notariusz) zadecydowałby, jaki podział fizyczny nieruchomości jest sprawiedliwy. Jeśli w kamienicy są trzy mieszkania, a dwa przypadłyby jednemu dziecku, to to, które dostało więcej, musi w zamian wypłacić pewną kwotę temu, które dostało tylko jedno mieszkanie. Problem ze spadkobiercami powojennymi polega na tym, że ze względu na upływ czasu znacznie powiększyło się ich grono. Oznacza to, że współwłaścicielami może być nawet kilkanaście osób.

Po drugie, każdy i każda z grona spadkobierców może mieć roszczenie o zwrot nieruchomości.

Po trzecie, roszczenia do nieruchomości to prawa majątkowe, którymi można obracać. Miało to miejsce w przypadku starszej pani z Hożej 25a w Warszawie, która miała prawa i roszczenia do nieruchomości w połowie i sprzedała je za pięćset pięćdziesiąt złotych. Czy miała świadomość tego, co robi? Raczej nie. Zapewne emerytka nie rozumiała, po co komu roszczenie do budynku, skoro jest to tylko połowa własności. Skoro dostajesz prawo do jednego kawałka smakowitego tortu, to jakie to daje prawo do całości tortu? Po co w ogóle komuś to ułamkowe roszczenie?

Marek M. za wykupiony udział zapłacił grosze. Ale skupowanie roszczeń nie zawsze odbywało się po zaniżonej cenie, czasem płaciło się grube miliony. Jak zeznał adwokat Grzegorz M. podczas prac Komisji Weryfikacyjnej, organu powołanego w 2017 roku do wyjaśnienia afery reprywatyzacyjnej, za roszczenia do nieruchomości przy słynnej Chmielnej 70 w Warszawie zapłacił 1,5 mln złotych, „oszczędności życia”. Często więc kupienie roszczeń było inwestycją i początkiem czasochłonnego procesu odzyskiwania nieruchomości.

Co ciekawe, transakcja Marka M. być może nie wyszłaby na jaw, gdyby nie to, że oprócz odzyskania działki domagał się także wypłaty przez miasto odszkodowania w wysokości 1 mln złotych za to, że nacjonalizacja uniemożliwiła mu czerpanie zysku z nieruchomości przez ostatnie dziesięć lat (tylko za dziesięć, bo taki jest okres przedawnienia roszczeń). A po kolei było tak. Starsza pani złożyła w 1997 roku wniosek, który miał rozpocząć całą procedurę reprywatyzacyjną. Czekała i czekała. We wrześniu 1999 roku znalazł ją Marek M. i zawarł z nią przed notariuszem umowę sprzedaży udziału za 500 złotych. Trzy miesiące po spotkaniu z Markiem M., w grudniu 1999 roku, Samorządowe Kolegium Odwoławcze wydało korzystną decyzję. Ale już na decyzję prezydenta Warszawy kończącą postępowanie reprywatyzacyjne trzeba było poczekać aż dziewięć lat. Wydano ją w styczniu 2008 roku, za czasów prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz. Z drugiej strony to dzięki staraniom jej urzędników sprawa trafiła do Sądu Najwyższego i dopiero tam zakończyła się wygraną Miasta.

Przy