Rewolwer
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM Sp. z o.o.
- Kategoria:
- Kryminał
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-8151-049-3
- Rok wydania:
- 2018
- Słowa kluczowe:
- jimmy
- nagrodzonej
- nakładem
- nieznanego
- odkrywa
- prywatne
- raporcie
- rewolwer
- wolność
- zabójstwa
- zastrzeleni
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Rewolwer”
Brutalne morderstwo sprzed pięćdziesięciu lat. Syn, który nigdy nie pogodził się ze śmiercią ojca. I wnuczka zamierzająca wreszcie poznać prawdę.
Rok 1965 – Stanisław Walczak, policjant polskiego pochodzenia, i jego partner, czarnoskóry George Wildey, giną zastrzeleni na służbie przez nieznanego sprawcę.
Rok 1995 – Jimmy Walczak dowiaduje się, że mężczyzna, którego podejrzewano o zabójstwo jego ojca, wychodzi na wolność.
Rok 2015 – Audrey Kornbluth, ich wnuczka i córka, rozpoczyna prywatne śledztwo w sprawie zabójstwa. Wkrótce odkrywa, że sprawa sprzed pięćdziesięciu lat ma drugie dno, a informacje w raporcie policyjnym niekoniecznie pokrywają się z jej ustaleniami.
Co naprawdę wydarzyło się tamtego upalnego majowego popołudnia?
Duane Swierczynski jest scenarzystą komiksowym, autorem thrillerów kryminalnych, w tym nagrodzonej Shamus Award serii o Charliem Hardiem (Fun and Games, Hell and Gone, Point and Shoot). Nakładem Wydawnictwa RM ukazała się po polsku jego powieść sensacyjna Wtyczka.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Duane Swierczynski
Rewolwer
Duane Swierczynski
Przełożył: Rafał Lisowski
Original title: REVOLVER
Copyright © 2016 by Duane Swierczynski
The moral rights of the author have been asserted.
Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.
© Copyright for the Polish translation by Rafał Lisowski, 2018
© Copyright for this edition by Wydawnictwo RM, 2018
All rights reserved.
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja: Joanna NiczyjKorekta: Mirosława SzymańskaProjekt okładki: Maciej JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
ISBN 978-83-7773-884-9
ISBN 978-83-8151-049-3 (ePub)
ISBN 978-83-8151-050-9 (mobi)
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
Pamięci
filadelfijskiego policjanta
SPIS TREŚCI
I
Stan Walczak (7 maja 1965)
Jim Walczak (7 maja 1995)
Audrey Kornbluth (7 maja 2015)
II
Stan poznaje George’a (28-30 sierpnia 1964)
Jim bierze sprawę (2 listopada 1995)
Audrey ratuje tyłek (8 maja 2015)
III
Stan bije (wrzesień–październik 1964)
Jim bada (3 listopada 1995)
Audrey naciska (9 maja 2015)
IV
Stan idzie do kościoła (4 listopada 1964)
Jim wyważa drzwi (3 listopada 1995)
Audrey obala browara (9 maja 2015)
V
Stan i plan (4 listopada 1964)
Jim i przysięga (4 listopada 1995)
Audrey i Stary Drań (10 maja 2015)
VI
Szczęśliwego Nowego Roku, Stan (1 stycznia 1965)
Posłuchaj jej, Jim (4 listopada 1995)
Wracaj do domu, Audrey (10 maja 2015)
VII
Uparty Stan (6 lutego 1965)
Posępny Jim (5 listopada 1995)
Zagubiona Audrey (10 maja 2015)
VIII
Stan siedzi i marznie (10 marca 1965)
Jim stąpa ostrożnie (5 listopada 1995)
Audrey idzie do kościoła (14 maja 2015)
IX
Stan i Sonny (30 marca 1965)
Jim i John (5 listopada 1995)
Audrey i Barry (14 maja 2015)
X
Dupek (17 kwietnia 1965)
Sierota ze spluwą (5 listopada 1995)
Baby Blue (14 maja 2015)
XI
Kroczyć w szeregu (1 maja 1965)
Stłumić gniew (6 listopada 1995)
Pokonać przyszłość (15 maja 2015)
XII
Padają strzały (7 maja 1965)
Kolejny strzał (7 listopada 1995 – dzień wyborów)
Ostatnie strzały (15 maja 2015)
XIII
Stan (7 maja 1965)
Jim (7 listopada 1995)
Audrey (16 maja 2015)
XIV
Stanisław Kaminski (1933–1951)
Kapitan James Walczak (emerytowany)
Posterunkowa Audrey Walczak
Kto ukradł kiszkę?
Na policję dzwoń
STAN WALCZAK
7 maja 1965
Posterunkowy Stanisław „Stan” Walczak zwykle pije piwo galonami, ale w to ciepłe wiosenne popołudnie woli nie szarżować. Wierzchem grubych palców ociera perlisty pot z czoła. Jest ponad dwadzieścia stopni i wysoka wilgotność. Takiej wilgotności jego polska krew nie toleruje.
Stan ogląda się na swojego partnera, George’a Wildeya. W przeciwieństwie do Stana Wildey prawie nigdy się nie poci. Do tego prawie nigdy nie pije. Uznał jednak, że po takim tygodniu należy im się zimne piwko. Stan poparł go w całej rozciągłości.
Są ubrani po cywilnemu, ale każdy, kto wszedłby do baru, natychmiast rozpoznałby w nich policjantów. W North Philly żaden biały nie zadaje się z czarnym, chyba że to dwaj tajniacy z policji.
Formalnie obaj właśnie migają się od służby.
Kilkanaście przecznic dalej manifestanci otaczają Girard College, a Stan i George powinni tam pilnować porządku. Ponad sto trzydzieści lat temu najbogatszy mieszkaniec Filadelfii zapisał w testamencie większość swojej znacznej fortuny na rzecz utworzenia na obrzeżach miasta szkoły dla „biednych białych sierot płci męskiej”. Przez kolejne sto lat wokół kampusu rosły osiedla. Początkowo niemiecka okolica stała się irlandzka, potem żydowska, a w końcu czarna, tymczasem studenci Girard College pozostali biedni, biali i płci męskiej.
Jednakże po tym, jak Sąd Najwyższy w sprawie Brown kontra kuratorium oświaty uznał segregację rasową w szkołach za niekonstytucyjną, czarnoskórzy zaczęli walczyć o miejsca w salach lekcyjnych. Przed siedmioma dniami Krajowe Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych rozpoczęło pikietę, a komendant wysłał na miejsce tysiąc funkcjonariuszy mających dopilnować, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Tylko tego brakowało, żeby w mieście powtórzyły się takie zamieszki, jak ten burdel na Columbia Avenue w sierpniu zeszłego roku.
Stana i George’a przydzielono do ochrony protestów już pierwszego dnia. Za karę, jak się domyślali. Musieli wkurzyć kogoś z wierchuszki. Pomimo obaw przed kolejnymi zamieszkami nic szczególnego się nie działo. Paru dowcipnisiów próbowało wejść na kampus przez sześciometrowy płot, ale to wszystko. Poza tym wszyscy tylko stali i czekali. Stan był pewien, że nikomu nie będzie brakowało ich dwóch.
– Dalej chcesz dzisiaj wziąć Jimmy’ego na mecz? – pyta George.
– Taki mam zamiar – odpowiada Stan.
– Nie wiem, jak Phillies sobie poradzą. Przecież przyjeżdżają Cardinalsi. Mistrzowie świata. Tym razem nasi muszą wykombinować coś nowego.
– Poradzą sobie.
– Zapomniałeś, że u Cardinalsów ciągle grają Simmons i Sadecki?
– A my mamy Dicka Allena i Tony’ego Taylora, najlepszego drugobazowego w lidze. – Stan grubym palcem bębni w blat baru, akcentując każdą sylabę. – Chcesz pogadać o mańkutach? Popatrz na Covingtona.
– Jasne, ale rozmawiamy o drużynie, która w ostatnich dwunastu meczach popełniła dwadzieścia dwa błędy. Dobrze to nie wygląda.
– Dużo grali na wyjeździe. Przed nami dziesięć spotkań u siebie.
– Marzyciel.
Na to Stan nie ma odpowiedzi. Po prostu chce, żeby jego Jimmy obejrzał dobry mecz, żeby na nowo odnalazł trochę tamtej atmosfery z zeszłego sierpnia, kiedy Philsi byli niepokonani i całe miasto wierzyło, że to ma znaczenie. Ludzie mieli czego wyczekiwać zamiast kolejnego strasznego lata. Stan wypija pół piwa, po czym przypomina sobie, że nie powinien się śpieszyć. Na picie ma przecież cały dzień.
– Puszczę coś z szafy grającej – mówi George po chwili.
Stan kiwa głową.
– Jasne, czemu nie.
W lokalu panuje śmiertelna cisza. Są tam tylko oni oraz dwaj pijaczkowie w głębi sali, każdy przy własnym stoliku. Wiekowy barman wyciera blat, podnosi piwa Stana i George’a, żeby wyczyścić bar pod nimi, a potem stawia je z powrotem, ani na moment nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Szmata cuchnie środkiem dezynfekującym.
Coś przychodzi Stanowi do głowy. Obraca się na stołku i woła:
– Ej, tylko żadnego soulowego gówna!
– Daj spokój – odpowiada George z szerokim uśmiechem. – Przecież ty uwielbiasz soulowe gówno.
W głębi duszy Stan rzeczywiście uważa, że niektóre kawałki wcale nie są takie złe. Ale nikomu by się do tego nie przyznał. A zwłaszcza partnerowi.
George wrzuca ćwierćdolarówkę i naciska guzik. Metalowe tarcze, na każdej po trzy płyty, głośny metaliczny stukot przy każdym przełożeniu. Ta szafa grająca zawiera oszałamiająco różnorodną muzykę, jakby nie mogła się zdecydować, czy to bar dla czarnych, czy dla białych. George wybiera utwór, wstukując trzy cyfry. Kilka łyków piwa później Stan słyszy metaliczny głos Solomona Burke’a. Got to Get You Off My Mind.
Z uśmiechem kręci głową. Stuka palcami w blat baru, jakby to było pianino.
– Nie bój nic, Stanny – mówi George, szukając ostatniego utworu. – Teraz mam dla ciebie coś wyjątkowego.
– Jasne, na pewno.
Stuk. Stuk. Stuk.
– A czego teraz słucha Jimmy? W twojej rodzinie on jeden ma sensowny gust.
Syn Stana, Jimmy, kiedy dorośnie, chce zostać zawodowym muzykiem. Ma dwanaście lat i już całkiem nieźle gra na gitarze, ale chodzi po domu, brzdąkając w kółko te same riffy. Dokładnie tak samo jak wszystkie zespoły, których słucha.
– Jakiejś brytyjskiej kapeli. The Clinks?
– He, he. The Kinks, człowieku.
Stan wie, że syn George’a, Junior, też chce być muzykiem, tylko że jeszcze nie zdecydował się na instrument. To jest właśnie problem z tym nowym pokoleniem, powiedział parę tygodni temu George. Każdy chce być w zespole, ale nikomu nie chce się włożyć w to pracy.
Wiem, zawodzi Solomon Burke, że to tylko kwestia czasu.
George wraca przez wyłożoną płytkami podłogę, osuwa się z powrotem na stołek i wypija łyk piwa.
– Nie rozumiem, jak ty możesz ciągle pić to gówno.
– Tylko dzięki niemu daję radę z tobą wytrzymać – odpowiada Stan.
Ich szpicel się spóźnia. Terrill Lee prosił o spotkanie właśnie tutaj, w tym barze na rogu Siedemnastej Ulicy i Fairmount Avenue.
Stan i George pracują w okolicy od dziewięciu miesięcy, ale jeszcze nigdy nie byli w tym lokalu. Nie należą do policjantów, którzy piją na służbie. Poza tym dwudziesty drugi rejon zapewniał im dość roboty – to nie jest Whitetown.
Knajpa nie ma nazwy. Jest długim, wąskim lokalem z głównym wejściem od Fairmount oraz bocznym, które kiedyś pewnie było oznaczone napisem DLA PAŃ. To bar dla klasy robotniczej położony na skraju dwóch dzielnic, białej i czarnej. Może właśnie dlatego ich szpicel wybrał właśnie to miejsce. Żeby i Stan, i George dobrze się tu czuli.
Stan żałuje, że nie umówili się gdzieś indziej.
– Wyobraźmy sobie, że facet coś nam powie – odzywa się George. – Coś nam powie i co my wtedy zrobimy? Komu to przekażemy?
– Ściągniemy sobie szambo na głowy, przecież wiesz.
– O to mi właśnie chodzi. Jak przekroczymy tę granicę, to…
George milknie, bo otwierają się drzwi wejściowe. Bar zalewa blask ostrego słońca, do wnętrza wpada podmuch gorącego powietrza. Może to ten ich człowiek.
Nie. Nie on.
Ten jest wysoki, ma ziemistą cerę, brudne dżinsy, a w ręku trzyma kask. Zamyka za sobą drzwi. Waha się, stojąc w przedsionku, robi rekonesans. Patrzy na Stana i George’a – jeden biały, drugi czarny – a potem odwraca się i wychodzi. Znowu jasne słońce, znowu gorący podmuch.
– Chyba nie ma ochoty pić ze szpetnym polaczkiem.
– Ani ze szpetnym murzynem. – To ostatnie słowo Stan wypowiada po polsku.
– Ja jestem czarny adonis, przyjacielu.
Stan śmieje się, ale nieszczerze. Ostatnio śmiech przychodzi mu z trudem.
– To co my zrobimy, George?
– No, coś musimy. W tym się zgadzamy, prawda? Nie możemy udawać, że to całe gówno wcale się nie dzieje. Musimy iść na całość.
– No właśnie – odpowiada cicho Stan.
Sączą piwo. Nawet George musi przyznać, że w gorący sierpniowy dzień zimne piwko podnosi na duchu. Ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby zobaczył, że jego syn pije coś takiego. Barman z braku innych zajęć czyści butelki, które kurzą się pod barem.
Ktoś inny z tobą jest, to naszej miłości kres.
– To ma być ta moja niespodzianka?
– Nie, człowieku, za ćwierć dolara są trzy kawałki. Twój będzie następny. Obiecuję, że ci się spodoba.
– Jasne, jasne.
Wczoraj, kiedy kończyli służbę, postanowili, że dość już tej bezmyślnej roboty przy demonstracjach. Dlatego zamiast stawić się dziś do pracy, pojechali parę przecznic dalej i odwiedzili pewnego więźnia w Eastern State. Przekonali go, że jeśli zacznie gadać, może mu to pomóc. Kłamali, ale zadziałało. Więzień gadał. Teraz Stan i George prawie tego żałują.
– Chcesz jeszcze jedno? – pyta Stan, wskazując pusty kufel.
– Nie, ale ty się nie krępuj. Nie zamierzam wrócić do domu pijany. Carla ugotowałaby mi tyłek.
– Rany, ja to musiałbym wypić ze dwadzieścia takich, żeby się urżnąć.
– Rosie mówiła mi co innego.
Stan już chce ostrzec George’a, żeby nie rozmawiał z jego piękną żoną, kiedy zaczyna się następna piosenka: dwa ostre uderzenia w krowi dzwonek, żwawa przygrywka na akordeonie i linia basu otwierająca rozpędzoną polkę. George ryczy ze śmiechu – nie może się dłużej powstrzymać. Na twarzy Stana, wbrew jego woli, pojawia się głupkowaty uśmiech.
Ktoś ukradł kiszkę
Ktoś ukradł kiszkę
Ktoś ukradł kiszkę
Z jatki ukradł ją
Kiedy Stan puścił ten kawałek partnerowi po raz pierwszy, George nie mógł przestać się śmiać. W życiu nie słyszał równie absurdalnej piosenki. Umpa, umpa, kiszka, kiszka. Jeszcze śmieszniej zrobiło się wtedy, gdy Stan powiedział, że wykonawcami są miejscowi chłopcy z Chester, bracia Matys, i że nagrali ją na rogu Broad Street i Columbia Avenue, na obrzeżach Dżungli w sercu North Philly. Stan oznajmił to z taką dumą, że George ryknął śmiechem jeszcze głośniej.
– Halo, barman! – woła George, przekrzykując muzykę. – Jeszcze jeden schmidt’s dla mojego polskiego koleżki. Kto ukradł kiszkę, człowieku. He, he.
Krągła, jędrna, pełna smaku
Tam wisiała na wieszaku
Ktoś ukradł kiszkę
Nawet nie wiem jak
Znużony życiem barman podnosi wzrok, jakby się zastanawiał, dlaczego czarny gliniarz puścił z szafy grającej durną polkę, a potem człapie do kranów z piwem.
W tej właśnie chwili do baru wpada blask słońca, a z nim kolejny podmuch gorącego powietrza z Fairmount Avenue. Stan i George oglądają się, sądząc, że znowu zobaczą tamtego robotnika z budowy. Może zmienił zdanie i uznał, że lepiej wypić zimne piwko tutaj, niż nie wypić go wcale.
Ale to nie robotnik.
To mężczyzna z bronią.
Z rewolwerem.
JIM WALCZAK
7 maja 1995
Detektyw z wydziału zabójstw Jim Walczak stoi na rogu Siedemnastej Ulicy i Fairmount Avenue, trzymając bukiet kwiatów i zimną butelkę schmidt’sa. Jego piętnastoletni syn Cary kopie w krawężnik i patrzy na zamknięty na głucho bar.
– Mówiłeś, że będzie otwarte.
– Mówiłem, że mam taką nadzieję.
Jim przykuca z kwiatami w ręku i opiera je o drzwi wejściowe. A w każdym razie tam, gdzie byłyby drzwi, gdyby nie zabito ich deskami. Ciepły wiatr porusza płatkami i folią.
Potem Jim wyjmuje butelkę schmidt’sa z papierowej torby. Zdejmuje kapsel. Wrzuca go z powrotem do torby.
– Twoje zdrowie, tatku.
Wypija łyk. Nie jest to dobre piwo, ale właśnie takie pił ojciec.
Cary go obserwuje. Jim odczekuje chwilę, jakby coś rozważał, a potem podaje butelkę synowi. On jednak kręci głową i mamrocze: „Nie, dzięki”. Dobry chłopak. Kiedy Jim poczęstował starszego syna, Stasia, to zanim zdążył mu wyrwać butelkę z rąk, młody obalił pół pieprzonego browara.
Bar zamknęli pięć lat temu. Nic dziwnego, to była żałosna speluna, która chwiała się na ostatnich nogach, usiłując się utrzymać w okolicy, gdzie zostały już tylko resztki dawnej klienteli. Całe życie przeniosło się do centrum, nikt nie chce przesiadywać na obrzeżach.
– Więc tutaj się to stało, tato?
Jim zaciska wargi, kiwa głową.
– Tak. Tutaj.
Przez kilka ostatnich lat przyprowadzał tu Stasia, ale Cary przyszedł po raz pierwszy. Jim chciał wziąć również Audrey, ale Claire tupnęła nogą. Nie ma mowy. Nie pięciolatkę, nie w taką okolicę. Jim przypomniał żonie, że jest policjantem, nosi broń dla dużych chłopców i w ogóle, ale nie podziałało. Odparła, że powinien się cieszyć, że puściła Cary’ego.
Szkoda, że bar dalej jest zamknięty na głucho. Co roku w rocznicę zabójstwa ojca Jim lubił wejść do środka, usiąść na tym samym stołku, w tym samym miejscu (o ile się orientował), chłonąć ciepło i mrok, zamówić schmidt’sa. Jeśli na stołku już ktoś siedział, Jim czekał, aż ta osoba wyjdzie, a potem zajmował to miejsce i w milczeniu pił piwo. Wypijał tylko jedno i zostawiał bardzo hojny napiwek.
Tradycja uległa zmianie, kiedy w osiemdziesiątym przestali serwować schmidt’sa z kija, a rok później zamknęli bar. Jim miał nadzieję, że ktoś znów go otworzy. To już nie to samo – stać na dworze w upale, z butelką niezbyt dobrego piwa i bukietem kwiatów. Nic dziwnego, że tym razem starszy syn sobie odpuścił.
Ale to ważne, żeby pamiętali. Ważne, żeby wysłuchali tej historii. Może kiedyś ktoś zburzy ten budynek, ale to, co się tu wydarzyło, musi pozostać w pamięci.
Jim stoi i patrzy na zabite drzwi, jakby siłą woli mógł sprawić, że się otworzą. Zastanawia się, jak lokal wygląda w środku, po tym jak od pięciu lat niszczeje.
– Co tu się stało? – pyta Cary.
Jim się waha, ale właściwie już zdecydował. Cary jest na tyle duży, żeby poznać prawdę. Do diabła, Jim sam był młodszy, kiedy to się stało. Chłopak to zniesie.
– Dokładnie trzydzieści lat temu, mniej więcej o tej porze, twój dziadek Stan i jego partner, posterunkowy George W. Wildey, przebywali w tym barze, kiedy do środka wszedł uzbrojony mężczyzna z zamiarem dokonania napadu.
– Chciał obrobić bar, w którym było dwóch gliniarzy?
– To był piątek. Może myślał, że kasetka będzie pełna.
Cary powoli kiwa głową. Widać, że nie ma pojęcia, co to jest kasetka, ale szybko się domyśla, że to coś na pieniądze. „Kasetka”. Jim patrzy, jak syn odnotowuje to słowo w pamięci. Kiedy młody czegoś się nauczy, nigdy nie zapomina.
– Podobno napastnik wziął twojego dziadka i jego partnera na muszkę i kazał im zdjąć mundury.
Cary mruga.
– Po co?
– Nikt nie ma pewności, ale pewnie chodziło mu o to, żeby nie ruszyli za nim od razu w pościg. Oba mundury znaleziono w śmietniku kilkanaście przecznic dalej, razem z pasami i bronią. Nieużytą.
– Ale nie uciekł tak po prostu.
– Nie, nie uciekł.
Cary przetwarza te informacje, ale wyraźnie coś mu nie pasuje.
– Jak bandyta mógł wziąć na muszkę dwóch policjantów? Nie mieli broni?
Jim się uśmiecha. Chłopak umie zadawać pytania. Szukać dowodów. Ma spryt. Jim wtłacza to do głów obu synom i tak samo postąpi z Audrey, kiedy ona dorośnie.
– Dobre pytanie, Care. Zadaję je sobie, odkąd byłem w twoim wieku. A odpowiedź jest prosta. Znali zabójcę. To pewnie był ktoś, komu ufali.
– Jezu, kto?
Jim kręci głową.
– Nikogo formalnie nie oskarżono o morderstwo.
– Ale ty wiesz, kto to zrobił.
Jim przytakuje.
– Tak, mam dość silne podejrzenie.
Nie zostaje nic innego jak stać tu na rogu ze zroszoną butelką piwa i kwiatami, które zaczęły już więdnąć. Majowe słońce jest rozpalone i bezlitosne. Nie daj Boże kiedyś zburzą ten budynek, żeby postawić apartamentowiec albo inne gówno. Jasne, myśli Jim, miasta muszą się zmieniać i rozwijać, ale ten róg powinien na zawsze pozostać taki, jaki jest, na pamiątkę. Tylko że nikt nie pamięta. Nikogo to nie obchodzi. Jim pogrąża się w rozmyślaniach, gdy nagle czuje szarpanie za rękaw marynarki i nerwowy głos Cary’ego:
– Tato.
– Hej, człowieku! – woła czyjś zmęczony głos.
Jim się odwraca i widzi bezdomnego w zielonej wojskowej kurtce, który idzie powoli Siedemnastą Ulicą w ich kierunku. Jest brudny, złachany i drży mimo upału.
Jim kładzie rękę na ramieniu syna i ściska.
– Wszystko w porządku, Care.
Przez ostatnie cztery lata burmistrz przepędzał bezdomnych z Center City, więc coraz liczniej zaczęli się przenosić tutaj, na obrzeża. Pewnie facet zobaczył Jima w marynarce i krawacie i postanowił poprosić o parę dolców. Albo o resztkę tego schmidt’sa.
– Przykro mi, kolego, nie pomogę.
Jim znowu skupia się na kwiatach, które leżą na ziemi. Nie ma teraz nastroju do takich spraw. Ale wygląda na to, że dzisiejsza wizyta będzie krótsza niż zazwyczaj. Znowu ściska syna za ramię.
– Możemy iść?
– Hej, człowieku – powtarza tamten facet, tym razem błagalnym głosem.
Jim czuje, że Cary się spina. To delikatny chłopak, łatwo się płoszy, zupełnie jak jego matka. Jim rozważa, czy nie wyjąć odznaki i nie powiedzieć bezdomnemu, żeby poszedł zawracać głowę innym ludziom, kiedy tamten mówi:
– Jimmy… to ja!
Jim przygląda mu się dokładniej. Zaczerwienione oczy, drżące wargi. Gość jest czymś napruty. Ale twarz rzeczywiście ma znajomą, nawet jeśli Jim nie jest w stanie jej skojarzyć. Może to ktoś, kogo przyskrzynił? Nie, taki nie zwracałby się do niego „Jimmy”.
– To ja, człowieku, George – mówi facet i wtedy wszystko układa się w całość tak gwałtownie, że Jimowi aż kręci się w głowie.
Chryste.
Jim po raz ostatni widział George’a Wildeya juniora ponad dziesięć lat temu w pokoju przesłuchań, kiedy jeszcze pracował w antynarkotykowym. „Koleś mówi, że cię zna”. Tak, Jim go znał. Zrobił dla niego, co mógł, czyli niewiele. George miał na koncie kilka zatrzymań za włamania, handel narkotykami, kradzież samochodów. Są dwie ścieżki, którymi można pójść. Jim już w dzieciństwie wiedział, że George junior idzie tą niewłaściwą, pomimo tego, czym zajmował się zawodowo jego ojciec.
– Cześć, George. Wybacz, minęło sporo czasu.
– Rzeczywiście, rzeczywiście. To twój pierworodny? – pyta George, patrząc na Cary’ego.
– Nie, nie. To Cary, mój drugi – odpowiada Jim. – Care, to jest mój kolega George. Jego tata był…
– Partnerem dziadka – dopowiada Cary, który już zrozumiał.
George junior gestem wskazuje bukiet kwiatów opartych o ścianę.
– Szkoda, że o tym nie pomyślałem.
Jim kręci głową.
– Są dla nich obu. Dla mojego tatka i twojego.
George junior ruchem głowy wskazuje piwo, które trzyma Jim.
– He, he. To też dla nich?
– Chyba tak. Chcesz łyka?
– Nie, stary, już nie piję.
Są mniej więcej w tym samym wieku. Przez ten krótki okres, kiedy ich ojcowie byli partnerami, Jim i George spotkali się koleżeńsko dwa razy – i w obu przypadkach wyszło bardzo niezręcznie. Jim naprawdę bardzo lubił posterunkowego Wildeya. Ten jego donośny, niedźwiedzi śmiech, fajny gust w zakresie soulu, jazzu, nawet rocka. To właśnie Wildey zwrócił mu uwagę, że Stonesi praktycznie zerżnęli The Last Time z The Staple Singers, i teraz zawsze mu się to przypominało, gdy w radiu leciała ta piosenka. Albo gdy sam puszczał ją w domu późną nocą.
Ale syn Wildeya, Junior, to była inna bajka. On zawsze miał to swoje spojrzenie, trochę oskarżające, a trochę konfrontacyjne.
– Dalej robisz w antynarkotykowym?
– Nie. Z dziesięć lat temu przenieśli mnie do zabójstw.
– Do zabójstw – powtarza George junior, przeciągając sylaby, jakby oglądał to słowo pod światło. – Dobrze, bardzo dobrze.
Stoi i dygocze w upale. Chyba chętnie oparłby się o ścianę, ale nie chce okazać słabości. Jimowi nasuwa się mnóstwo pytań – gdzie mieszkasz, co robisz, co u twojej mamy – ale uznaje, że naprawdę nie ma ochoty poznać odpowiedzi. Chce po prostu wrócić do domu, do rodziny, i liczyć na to, że za rok wizyta przebiegnie trochę lepiej. Może wreszcie ktoś postanowi znów otworzyć bar.
Jim wyciąga portfel, otwiera i sięga do środka.
– Masz.
– Nie, człowieku, nie chcę nic z tych rzeczy.
Jim kręci głową, wyjmując białą wizytówkę ze złotą odznaką i numerem swojego pagera. To jak karta pozwalająca się wywinąć od drobnej wpadki. Nie pomoże, jeśli cię zatrzymają, powiedzmy, za posiadanie z zamiarem sprzedaży. Albo za zabójstwo. Ale trochę ułatwi życie, kiedy złapie cię drogówka.
– Na wszelki wypadek – mówi Jim.
George junior bierze wizytówkę, mruga.
– Na wypadek czego?
Za każdym razem, kiedy Jim podjeżdża pod dom, czuje rozczarowanie. Szeregowiec przy Unruh Avenue kupili jako swój pierwszy dom pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy Mayfair było jeszcze porządną okolicą – w Northeast mieszkało wielu chłopaków z policji – a oni mieli jedno dziecko. Luźny plan był taki, żeby poczekać pięć, sześć lat, a potem przenieść się do czegoś większego. Może nawet na bliskie przedmieścia.
Jednak pięć lat minęło w mgnieniu oka, w międzyczasie urodził im się drugi syn (Cary) i zanim się obejrzeli, był 1990 rok i zorientowali się, że mieszkają tam już kilkanaście lat, a w domu pojawiła się mała dziewczynka. Zamiast się przeprowadzić, poszli na całość i dobudowali taras na tyłach domu, żeby zrekompensować brak ogródka. Zgodnie z obiegową mądrością z Northeast Philly, jeśli budujesz taras, to znaczy, że będziesz tam mieszkać do końca życia. Ale co z tego? Kiedy jest ciepło, z tego tarasu praktycznie się nie ruszają.
Jim przytrzymuje drzwi swojej owdowiałej matce, Rose, po którą pojechał po wizycie pod zamkniętym barem. Rose Walczak wciąż mieszka w tym samym domu, który kupiła z mężem prawie pięćdziesiąt lat temu, ale wcześniej czy później będzie musiała się stamtąd wyprowadzić. Niekoniecznie do domu spokojnej starości – jest na to trochę za młoda – ale może do mniejszego mieszkania w lepszej dzielnicy. Okolica, w której mieszka, bardzo długo pozostawała przyzwoitym skrawkiem Frankford, ale ostatnio dołączyła do reszty miasta jako teren o wysokiej przestępczości. Jim boi się, że któregoś dnia odbierze telefon i usłyszy, że matkę ktoś napadł.
Oczywiście Rose odmówi przeprowadzki. To miejsce to jej świat, jedyny, który zna. W pewnym sensie Jim się jej nie dziwi – on też gdzieś w głębi duszy będzie przygnębiony, wystawiając ten dom na sprzedaż. Duch ojca wciąż jest tam bardzo mocno obecny.
– TATAAAAA!
Audrey biegnie z tupotem po drewnianej podłodze. Ma pięć lat, jest zwariowana i silna jak byk.
BAM – uderzenie stalowej kuli do wyburzeń prosto w jego uda. Jim podnosi córeczkę i robi jej pierdzioszka w szyję, aż mała wije się i piszczy.
Rose wręcza Claire własnoręcznie przygotowaną sałatkę ziemniaczaną (którą dzieci uwielbiają) i buraczaną (której nie znoszą). Całuje Stasia w czoło, a potem głaszcze jego dziewczynę, Bethanne, po policzku.
– Ale ślicznotka – mówi.
Bethanne się rumieni.
Cary idzie tuż za Rose i puszcza oko do Bethanne, na dłużej zawieszając na niej wzrok. Nie kryje się z zauroczeniem dziewczyną brata, co czasami jest niemal niestosowne.
– Spierdalaj, Care – mówi Staś.
Jim chciał nazwać pierworodnego syna po swoim ojcu, ale Claire nie zgodziła się, żeby chłopak szedł przez życie z brzemieniem imienia takiego jak Stanisław, ani nawet jego krótszej wersji, Stan. („Stan to to taki facet, co przychodzi naprawić kanalizację” – stwierdziła). Dlatego ostatecznie wybrali alternatywną formę Staś, wymawianą jak „Stosh”. Kiedy chłopak się przedstawia, ludzie ciągle myślą, że ma na imię Josh, co doprowadza go do szału.
Claire obejmuje Jima i przytula się do jego tęgiego torsu.
– Pora wyjąć tę twoją obrzydliwą polską kiełbasę z lodówki i włożyć na grill – mówi.
Jim szepce:
– Przychodzi mi do głowy fajniejsze miejsce, gdzie mógłbym ją włożyć.
Claire szturcha męża, śmiejąc się wbrew sobie. Ale naprawdę nie cierpi zapachu kiełbasy. Mimo to już ją ponacinała, więc teraz wystarczy tylko trochę opalić. Jim kupuje kiełbasę w Czerw’s, małym sklepie w Port Richmond, gdzie wędliny robi się już od czasów wielkiego kryzysu. Tatko też tam kupował.
Claire nie je czerwonego mięsa – a nawet gdyby jadła, to nie wieprzowinę – więc kiełbasę toleruje tylko przy specjalnych okazjach. Dla Jima wędzony aromat uderzający z otwieranej lodówki to najlepsza rzecz na świecie. Jego żonie za każdym razem zbiera się na wymioty.
Kiedy Jim przewraca mięso na grillu, Audrey kręci się w kółko, udając, że razem z Alanis Morissette śpiewa swoją nową ulubioną piosenkę, która huczy z odtwarzacza CD:
Jest starszą wersją mnie – równie zboczoną jak ja?
Jim sam nie wie, czy się śmiać, czy spalić tę cholerną płytę. Z drugiej strony jego rodzice nigdy nie zabraniali mu słuchania muzyki, kiedy tylko chciał. Pewnie mama i tak nie rozumiała sensu piosenek o tym, jak słodko smakuje brązowy cukier.
Otwiera jeszcze jednego yuenglinga, obraca kiełbasę, próbuje spowolnić czas, żeby cieszyć się tą chwilą, ponieważ w jego życiu podobne momenty są bardzo rzadkie. Chłopcy się kłócą, Audrey biega w kółko jak niespełna rozumu. Wszyscy razem, kiełbasa na grillu, zimne piwo w dłoni. Claire niespodziewanie zachodzi go od tyłu, obejmuje, całuje w szyję. Jest najszczęśliwsza, kiedy wszyscy są w domu. Jim musi to przyznać – on też.
AUDREY KORNBLUTH
7 maja 2015
STAN POZNAJE GEORGE’A
28–30 sierpnia 1964
JIM BIERZE SPRAWĘ
2 listopada 1995
AUDREY RATUJE TYŁEK
8 maja 2015
STAN BIJE
Wrzesień–październik 1964
JIM BADA
3 listopada 1995
AUDREY NACISKA
9 maja 2015
STAN IDZIE DO KOŚCIOŁA
4 listopada 1964
JIM WYWAŻA DRZWI
3 listopada 1995
AUDREY OBALA BROWARA
9 maja 2015
STAN I PLAN
4 listopada 1964
JIM I PRZYSIĘGA
4 listopada 1995
AUDREY I STARY DRAŃ
10 maja 2015
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, STAN
1 stycznia 1965
POSŁUCHAJ JEJ, JIM
4 listopada 1995
WRACAJ DO DOMU, AUDREY
10 maja 2015
UPARTY STAN
6 lutego 1965
POSĘPNY JIM
5 listopada 1995
ZAGUBIONA AUDREY
10 maja 2015
STAN SIEDZI I MARZNIE
10 marca 1965
JIM STĄPA OSTROŻNIE
5 listopada 1995
AUDREY IDZIE DO KOŚCIOŁA
14 maja 2015
STAN I SONNY
30 marca 1965
JIM I JOHN
5 listopada 1995
AUDREY I BARRY
14 maja 2015
DUPEK
17 kwietnia 1965
SIEROTA ZE SPLUWĄ
5 listopada 1995
BABY BLUE
14 maja 2015
KROCZYĆ W SZEREGU
1 maja 1965
STŁUMIĆ GNIEW
6 listopada 1995
POKONAĆ PRZYSZŁOŚĆ
15 maja 2015
PADAJĄ STRZAŁY
7 maja 1965
KOLEJNY STRZAŁ
7 listopada 1995 (dzień wyborów)
OSTATNIE STRZAŁY
15 maja 2015
STAN
7 maja 1965
JIM
7 listopada 1995
AUDREY
16 maja 2015
STANISŁAW KAMINSKI
1933–1951
KAPITAN JAMES WALCZAK (EMERYTOWANY)
1995–2015
POSTERUNKOWA AUDREY WALCZAK
7 maja 2016
PODZIĘKOWANIA
Pomysł na Rewolwer zakiełkował w mojej poprzedniej powieści, Wtyczka, w formie zdania, w gruncie rzeczy zupełnie nieistotnego, rzuconego przez jedną z postaci. (Moja podświadomość lubi ze mną igrać, przysięgam). Nabrał zaś życia 24 marca 2014 roku, kiedy przeczytałem artykuł Barbary Boyer w „Philadelphia Inquirer” o zabójstwie dwóch policjantów w Lodi w stanie New Jersey w 1963 roku. Gorycz i gniew rodzin ofiar były namacalne nawet po tylu latach. Skojarzyło mi się to z morderstwem członka mojej rodziny – filadelfijskiego policjanta patrolu pieszego Josepha T. Swierczynskiego, zastrzelonego przez gangstera przed wejściem do baru na skrzyżowaniu Dziewiątej i Christian 20 marca 1919 roku. I chociaż kiedy Michael Brown został zastrzelony w Ferguson w Missouri, pisałem tę powieść już od dłuższego czasu, to od samego początku dużo myślałem o policjantach i kwestii rasowej.
Parałem się już wcześniej prozą historyczną – akcja mojej pierwszej powieści, Secret Dead Men, była osadzona w 1976 roku, który ledwie pamiętam, a Expiration Date opowiada o podróży w czasie do początku lat siedemdziesiątych. Ponadto spędziłem siedem (plus) lat, robiąc badania do powieści dziejącej się w Filadelfii w czasach Prohibicji, którą mam nadzieję ukończyć przed śmiercią. Teraz jednak pojawiła się okazja do napisania prozy z elementami historycznymi i pokazania dojmującego wpływu historii na teraźniejszość. Jestem wielkim fanem cytatu z Requiem dla zakonnicy Williama Faulknera: „Przeszłość nigdy nie umiera. Nie jest nawet przeszłością”[*].
Aby odtworzyć przeszłość, musiałem odrobić pracę domową. Jestem ogromnie wdzięczny Michaelowi J. Chitwoodowi, Josephowi R. Daughenowi, Stevenowi Swierczynskiemu i Frankowi Wallace’owi za czas spędzony ze mną i wspomnienia, którymi się podzielili. Ich opowieści z pierwszej ręki bardzo mi pomogły.
Robiąc badania do Rewolweru, pochłonąłem również całe masy artykułów prasowych i internetowych, ale szczególnie pomocne okazały się: Case Study of a Riot: The Philadelphia Story Lenort E. Berson, That Long Hot Summer of Rage Willa Buncha, The Peoples of Philadelphia Allena F. Davisa i Marka H. Hallera, Black Brothers, Inc. Seana Patricka Griffina, Tough Cop: Mike Chitwood vs. the „Scumbags” Harolda I. Gullana oraz Civil Rights in a Northern City: Philadelphia, czyli niesamowite archiwum cyfrowe Uniwersytetu Temple poświęcone ruchowi na rzecz praw obywatelskich w Filadelfii (northerncity.library.temple.edu).
Bardzo cenne były reakcje i rady moich wczesnych czytelników – Lou Boxera, Robba Cadigana, Joego Gangemiego, Allana Guthriego i Roberta Kulba.
Autorami wspaniałej mapki na początku książki są Mark Adams i Jason Killinger, znani jako Eyes Habit. Mój kącik do pracy zdobią ich mapy, stanowiące niewyczerpane źródło inspiracji. (Mam fioła na punkcie map). Przekonajcie się sami na stronie eyeshabit.com.
Bardzo dziękuję moim redaktorom, Joshui Kendallowi i Wesowi Millerowi, którzy nie tylko na samym początku uznali pomysł za interesujący, ale pomagali mi odnaleźć drogę podczas całego procesu pisania. Chcę przybić piątkę całej reszcie zespołu Mulholland Books, a także Inkwell Management i Gotham Group.
Dużo miłości dla mojego domowego zespołu – Meredith, Parkera i Sarah – którzy tolerowali mnie, kiedy gapiłem się na tablicę korkową pełną fiszek albo chodziłem po domu, mamrocząc pod nosem. Nie poradziłbym sobie bez nich.
Pomysł na Rewolwer przyszedł mi do głowy dosłownie nazajutrz po tym, gdy adoptowaliśmy Sherlocka, naszego mieszańca owczarka australijskiego z border collie. Spore kawałki książki obmyśliłem, wyprowadzając go na spacer. Nie podzielił się ze mną żadnymi szczególnymi uwagami na temat powieści ani jej motywów przewodnich, ale stanowczo był zdania, że w miarę możliwości powinienem w niej uwzględnić martwe wiewiórki.
21 lutego 2016 roku
[*] William Faulkner, Requiem dla zakonnicy, przeł. Wacław Niepokólczycki, Warszawa 1980.