Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Rok w Monarze

Rok w Monarze

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0304-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rok w Monarze

Po zakończeniu cyklu terapeutycznego w Ośrodku Monar Wojciech Wanat zdobył się na dystans, by zdać relację ze swej prywatnej walki z uzależnieniem. Ta pełna osobistych przeżyć opowieść o wychodzeniu z nałogu, uzupełniona krytyczną refleksją o zachowaniu i reakcjach innych pacjentów Ośrodka, pozwala pełniej zrozumieć, jakie problemy kryją się za pojęciami „narkoman” czy „narkomania”.
„Moi współlokatorzy nauczyli mnie jeszcze jednej rzeczy – że tak naprawdę istnieją dwie kategorie ludzi określanych słowem narkoman. Jest to czynny, biorący narkoman oraz zaleczony narkoman, czyli ten, który ukończył terapię. Jeśli ktoś nie przeszedł przez kurs życia, jakim jest terapia, to jedynie czeka go kolejny ciąg, który z pewnością będzie dłuższy i cięższy od poprzednich. Problem leży nie w tym, czy ktoś bierze, czy nie, ale w tym, jak żyje. Są ludzie, którzy nigdy nie brali, a zachowują się jak stuprocentowi narkomani.”

Polecane książki

Książka …I nigdy nie chodziłem do szkoły André Sterna opowiada o szczęśliwym dzieciństwie, przepełnionym zaufaniem, wolnym od rywalizacji i ocen. To opowieść o dziecku, dla którego entuzjazm i zachwyt stanowiły naturalne i niewyczerpalne źródło inspiracji oraz motywacji do działania. Stern dzieli si...
Zostajesz zmniejszony do rozmiarów pięciogroszówki i wrzucony do blendera. Ostrza pójdą w ruch za 60 sekund. Co robisz? – Jeśli chcesz pracować w Google albo w którejś z pozostałych liczących się korporacji, musisz mieć odpowiedź na to i wiele innych pytań. Czy jesteś wystarczająco bystry, żeby ...
Dzięki temu poradnikowi przekonasz się, jakie jakie są konsekwencje manipulacji w tachografie i na kogo mogą zostać nałożone kary. Dowiesz się, co może świadczyć o tym, że dokonywano manipulacji w tachografie. W książce znajdziesz treść rozporządzenia nr  nr 165/2014, a także taryfikator mandató...
    Publikacja przedstawia obowiązki pracodawcy w zakresie ochrony danych osobowych pracowników. Można się z niej dowiedzieć m.in.: - jaki danych można żądać od kandydatów do pracy, a jakich od pracowników, - czy trzeba powołać w firmie administratora bezpieczeństwa informacji, - czy można upoważnić...
W książce poruszono fundamentalną kwestię obecności metafor w tekstach naukowych poświęconych mediom, mediasferze, mediamorfozie. Obok trzech głównych bohaterów prowadzonych w niej rozważań: Jeana Baudrillarda, Marshalla McLuhana i Ervinga Goffmana uwzględniono także teksty m.in.: Derricka de Ke...
Pierwsza polska publikacja zawierająca syntetyczny opis foresightu w sektorze usług turystycznych – począwszy od definicji i istoty, poprzez stosowane metody i uwarunkowania, aż do organizacji, realizacji i ewaluacji projektów. Dwa pierwsze rozdziały mają charakter wprowadzający w problematykę fores...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Wojciech Wanat

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: Ja­nusz Ba­rec­ki

Fo­to­gra­fie w tek­ście: Ja­nusz Iz­deb­ski

Re­dak­cja: Anna Chyc­kow­ska

Ko­rek­ta: Ma­ciej By­li­niak

Co­py­ri­ght © by Woj­ciech Wa­nat, 2006

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2006

Wy­da­nie I

ISBN 978-83-244-0304-2

Wy­daw­nic­two Iskry

ul. Smol­na 11,

00-375 War­sza­wa

tel./faks (0-22) 827-94-15

e-mail:iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Mo­jej żo­nie Kasi,

dzię­ki któ­rej uda­je mi się

za­cho­wać w so­bie tyle Gło­sko­wa

OD AUTORA

Chciał­bym od­po­wie­dzieć na dwa py­ta­nia: dla­cze­go na­pi­sa­łem tę książ­kę i dla­cze­go po­je­cha­łem do Gło­sko­wa. Poza tym przy­da się nie­co ob­ja­śnień do­ty­czą­cych tek­stu.

W Gło­sko­wie zna­la­złem się nie po to, by co­kol­wiek pi­sać, ale żeby wal­czyć o ży­cie. By­łem prze­ko­na­ny, że wy­star­czy je­dy­nie od­sta­wić nar­ko­ty­ki i wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Z cza­sem prze­ko­ny­wa­łem się jed­nak, że to je­dy­nie po­czą­tek dro­gi. Żeby jak naj­wię­cej zy­skać na swo­im po­by­cie, mu­sia­łem ca­łym sobą wejść w kurs prze­wi­dzia­ny przez Uni­wer­sy­tet Ży­cia, nie było więc mowy, aby ro­bić ja­kie­kol­wiek no­tat­ki, pro­wa­dzić pa­mięt­nik. Dla­te­go za­pew­ne wie­le rze­czy za­tar­ło się w nie­do­sko­na­łej pa­mię­ci.

Gło­sków jest po­ło­żo­ny oko­ło sie­dem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na po­łu­dnio­wy wschód od War­sza­wy, opo­dal Gar­wo­li­na. Jest tam spo­re, po­nad­pięt­na­sto­hek­ta­ro­we go­spo­dar­stwo rol­ne. Rytm ży­cia wy­zna­cza­ją w nim pory roku i w pe­wien spo­sób wpły­wa to tak­że na pra­cę te­ra­peu­tycz­ną. Są też oczy­wi­ście inne wiej­skie atrak­cje: staw, w któ­rym moż­na się ką­pać – zimą zmie­nia się on w lo­do­wi­sko – ro­we­ry, roz­le­głe te­re­ny, któ­re aż pro­szą, żeby się po nich prze­spa­ce­ro­wać. Jest dwo­rek, w któ­rym czu­łem at­mos­fe­rę wal­ki przez po­nad ćwierć­wie­cze pro­wa­dzo­nej przez mo­ich po­przed­ni­ków. Zresz­tą wszyst­kie bu­dyn­ki są w dość do­brym sta­nie, ale głów­nie dla­te­go, że bar­dzo wie­le wy­sił­ku w ich re­mon­ty wkła­da­ją pa­cjen­ci Gło­sko­wa.

At­mos­fe­ra w Ośrod­ku z za­ło­że­nia po­win­na przy­po­mi­nać dom, a nie ko­sza­ro­wo-wię­zien­ne kli­ma­ty, ja­kie więk­szo­ści lu­dzi ko­ja­rzą się z na­zwą Mo­nar. Dla­te­go nie uży­wa się tam ksy­wek, tyl­ko imion, wal­czy się z prze­ja­wa­mi ję­zy­ka wię­zien­ne­go i po­dob­nych za­cho­wań. Oczy­wi­ście nikt nie użył­by w Gło­sko­wie pod­czas spo­łecz­no­ści ksyw­ki, ale żeby unik­nąć kło­po­tów, imio­na albo za­stą­pi­łem ta­ki­mi wła­śnie okre­śle­nia­mi, albo in­ny­mi imio­na­mi. Dla wie­lu osób po­byt w Mo­na­rze jest na tyle styg­ma­ty­zu­ją­cy, że wolą za­ta­ić to przed swo­im oto­cze­niem. Gdy je­cha­łem do Gło­sko­wa, sam sta­ra­łem się to ukryć.

Dla­cze­go za­bra­łem się do pi­sa­nia książ­ki Rok w Mo­na­rze? Przede wszyst­kim po to, by choć w taki spo­sób spła­cić część dłu­gu, któ­ry tam za­cią­gną­łem. Rów­nież dla­te­go, żeby po­za­my­kać nie­któ­re z roz­po­czę­tych tam pro­ce­sów. Nie­zwy­kle waż­ne dla mnie jest tak­że po­ka­za­nie praw­dy o Ośrod­ku. Wie­le razy sły­sza­łem bar­dzo róż­ne opi­nie na te­mat Mo­na­ru, a tak­że o sa­mym Gło­sko­wie. I gdy­bym tam nie był, może bym w to uwie­rzył – że pra­cu­je się tam do pół­no­cy, że gnę­bi się lu­dzi, że są set­ki ab­sur­dal­nych do­cią­żeń. Nie wiem, jak jest w in­nych ośrod­kach, w Gło­sko­wie tego nie wi­dzia­łem. Je­śli ktoś opo­wia­da ta­kie rze­czy, to naj­praw­do­po­dob­niej albo uciekł przed trud­no­ścia­mi, albo cze­ka, aż ktoś wy­le­czy go z nar­ko­ma­nii, a z nar­ko­ma­nii moż­na wyjść tyl­ko dzię­ki wła­sne­mu wy­sił­ko­wi.

Chcia­łem też wresz­cie zna­leźć spo­sób, dzię­ki któ­re­mu nie będę mu­siał opo­wia­dać o tym, co dzia­ło się ze mną przez ostat­nich kil­ka lat.

Sło­wa po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się oso­bom, bez któ­rych ta książ­ka po­wsta­wa­ła­by znacz­nie wol­niej: moim naj­bliż­szym – żo­nie i ma­mie, któ­re wspie­ra­ły mnie w wy­sił­kach i po­ma­ga­ły wy­chwy­ty­wać błę­dy, mo­je­mu wy­daw­cy, dzię­ki któ­re­mu zdo­by­łem się na pe­wien dy­stans do te­ma­tu, oraz kie­row­com pry­wat­nych li­nii au­to­bu­so­wych na tra­sie Oku­niew-War­sza­wa, w któ­rych mo­głem w spo­ko­ju pra­co­wać nad go­to­wym tek­stem.

WSTĘP

Kiedy przy­je­cha­łem do Gło­sko­wa, nie­wie­le osób wie­rzy­ło w moje szan­se. Ja sam nie bar­dzo li­czy­łem na to, że może stać się ze mną jesz­cze coś do­bre­go. Cza­sem przy­po­mi­na­ło mi się, co Jean Coc­te­au na­pi­sał w Opium: „Cier­pli­wość maku. Kto pa­lił, zno­wu bę­dzie pa­lił”. Wciąż tłu­kło mi się po gło­wie, że na pew­no się nie uda, więc może szko­da wy­sił­ku. Póź­niej za­czą­łem jed­nak wie­rzyć w to, cze­go uczy­łem się w Gło­sko­wie – w war­to­ści. Jed­ną z pierw­szych rze­czy, ja­kie czy­ta się po przy­je­cha­niu do Gło­sko­wa, jest Na­sza Wi­zja i War­to­ści – to czte­ry zda­nia, któ­re opi­su­ją, co i dla­cze­go jest ta­kie waż­ne w Gło­sko­wie.

1. NIE CHCE­MY KO­LEJ­NEJ UCIECZ­KI, PRA­GNIE­MY CAŁ­KO­WI­TEJ NIE­ZA­LEŻ­NO­ŚCI

Ży­cie jest war­to­ścio­we wte­dy, gdy opie­ra się na za­sa­dach, na war­to­ściach, kie­dy ist­nie­ją w nim waż­ne re­la­cje z ludź­mi. Nie da się tego za­stą­pić żad­nym z ro­dza­jów ad­re­na­li­ny, czy­li udo­wad­nia­niem so­bie wła­snej war­to­ści. Je­śli ktoś na­uczy się do­brze, go­dzi­wie żyć oraz czer­pać sa­tys­fak­cję z ma­łych, po­zor­nie nic nie­zna­czą­cych rze­czy, z cza­sem za­czną przy­cho­dzić do nie­go te waż­niej­sze. Moż­na za­stę­po­wać nar­ko­ty­ki al­ko­ho­lem, sek­sem, uciecz­ką w pra­cę albo w ja­kieś hob­by, ale je­dy­nie zmie­nia­jąc pod­sta­wy swo­je­go ży­cia, moż­na dojść do cze­goś war­to­ścio­we­go.

2. WIE­RZY­MY W NIE­ZBĘD­NOŚĆ ZA­SAD DO ŻY­CIA W GRU­PIE

Ży­cia, re­la­cji z ludź­mi nie da się bu­do­wać w pu­st­ce, bez pod­sta­wy, jaką są za­sa­dy. Je­śli ktoś kła­mie, nie wie­rzę po­tem w to, co mówi. Je­śli je­stem dla lu­dzi iry­tu­ją­cy, nie dzi­wię się, że są na mnie wku­rze­ni. Za­sa­dy rzą­dzą­ce re­la­cja­mi mię­dzy­ludz­ki­mi są tak samo waż­ne i nie­zmien­ne, jak za­sa­dy rzą­dzą­ce fi­zy­ką. Każ­dy, kto przy­jeż­dża do Gło­sko­wa, musi prze­strze­gać obo­wią­zu­ją­cych tam re­guł – to on po­wi­nien się do nich do­sto­so­wać. Oczy­wi­ście może ro­bić wszyst­ko, ale pod wa­run­kiem, że jest go­to­wy po­nieść kon­se­kwen­cje. Tyl­ko w taki spo­sób moż­na na­uczyć się żyć w zgo­dzie z za­sa­da­mi i w grun­cie rze­czy ze sobą.

3. SIŁĄ NA­SZYCH PRAW JEST DO­BRO­WOL­NOŚĆ UCZEST­NIC­TWA W TRE­NIN­GU I ŚWIA­DO­MOŚĆ, KOGO I CO MAJĄ ONE CHRO­NIĆ

Je­śli ktoś nie przy­jeż­dża do Gło­sko­wa z wła­sne­go wy­bo­ru i nie po­tra­fi z cza­sem za­ufać temu, co się w Ośrod­ku dzie­je, a tak­że nie jest w sta­nie uwie­rzyć w Gło­sków, nie­wie­le z po­by­tu w nim sko­rzy­sta. Nie wol­no kur­czo­wo trzy­mać się sta­rych na­wy­ków. Je­śli ktoś jest w Ośrod­ku tyl­ko cia­łem i nie umie sam z sie­bie czy­nić wy­sił­ku, zmie­niać się, ni­cze­go w so­bie nie prze­bu­du­je. Sam po­byt w Gło­sko­wie, na­wet bar­dzo dłu­gi, do ni­cze­go nie do­pro­wa­dzi, a w każ­dym ra­zie do ni­cze­go kon­struk­tyw­ne­go – może je­dy­nie po­gor­szyć za­ist­nia­łą sy­tu­ację.

4. OŚRO­DEK SŁU­ŻY WY­ŁĄCZ­NIE JED­NO­ST­CE I DO­TĄD MUSI NA­DĄ­ŻAĆ ZA JEJ ROZ­WO­JEM, AŻ W KOŃ­CU PRZE­STA­JE BYĆ JEJ PO­TRZEB­NY

W cza­sie po­by­tu w Gło­sko­wie bar­dzo dużo się zmie­nia. Z cza­sem każ­dy, kto jest tam na­praw­dę, za­czy­na in­a­czej pa­trzeć na świat, in­a­czej funk­cjo­no­wać. Dla­te­go po pew­nym cza­sie przed każ­dym sta­wia się co­raz wyż­sze wy­ma­ga­nia, co­raz trud­niej­sze za­da­nia. Ośro­dek zo­stał stwo­rzo­ny po to, żeby lu­dzie uzy­ski­wa­li w nim peł­ną nie­za­leż­ność, by po za­koń­cze­niu te­ra­pii po­tra­fi­li za­cząć bu­do­wać swo­je ży­cie. Jego za­da­niem nie jest uza­leż­nia­nie ich od sie­bie lub od in­nej for­my wspar­cia. Każ­dy, kto opusz­cza go jako ab­sol­went, po­wi­nien po­tra­fić zna­leźć w so­bie siłę do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia.

Ta­kie są naj­waż­niej­sze war­to­ści Gło­sko­wa. Tuż po przy­jeź­dzie do Ośrod­ka czy­ta się tak­że Cre­do:

„Gło­sków to en­kla­wa sen­su i spo­ko­ju we współ­cze­snym świe­cie. Do­ceń więc, że się tu­taj zna­la­złeś, ciesz się – nie trak­tuj tego jako kary. Przy­jeż­dżasz do Gło­sko­wa dla Sie­bie, le­czysz się dla Sie­bie, nie dla nas czy ro­dzi­ny. Je­śli nie chcesz pod­jąć wy­zwa­nia i zmie­rzyć się ze Sobą – nikt Cię nie za­trzy­mu­je.

Gło­sków to nie tyl­ko miej­sce do od­sta­wie­nia nar­ko­ty­ków. To du­cho­wa szko­ła. Je­ste­śmy w niej ucznia­mi, a nie pa­cjen­ta­mi czy więź­nia­mi. Chce­my się do­sko­na­lić. Choć każ­dy z nas jest inny, to jed­nak łą­czy nas wspól­ny cel – chce­my wy­eli­mi­no­wać z sie­bie przy­czy­ny bra­nia nar­ko­ty­ków. Nie oglą­daj się więc na in­nych, po­zwól im po­peł­niać błę­dy. Gdy­by ich nie ro­bi­li, nie by­ło­by ich tu­taj. Rób swo­je tak do­brze, jak Ty po­tra­fisz, nie po­rów­nuj się z ni­kim. W każ­dą pra­cę za­an­ga­żuj się ca­łym ser­cem nie­za­leż­nie od tego, na czym ona po­le­ga. Kon­cen­truj się na tym, co jest te­raz i tu­taj. Nie snuj pla­nów, nie roz­pa­mię­tuj prze­szło­ści. Wy­ko­nuj ko­lej­ne za­da­nia po­wie­rzo­ne Ci przez spo­łecz­ność. Za­ufaj sys­te­mo­wi, uwierz, że do­cią­że­nia i ćwi­cze­nia mają Ci po­móc, są DLA Cie­bie, a nie PRZE­CIW­KO To­bie.

Myśl po­zy­tyw­nie i nie szu­kaj dziu­ry w ca­łym. Spró­buj po­znać lu­dzi, wczuć się w at­mos­fe­rę miej­sca. Nie myśl o tym, co stra­ci­łeś, myśl o tym, co mo­żesz zy­skać. Na kon­tak­ty ze świa­tem ze­wnętrz­nym przyj­dzie pora.

Pa­mię­taj, że Gło­sków to ro­dzaj obo­zu tre­nin­go­we­go, któ­ry przy­go­to­wu­je do zdro­we­go funk­cjo­no­wa­nia w nor­mal­nym ży­ciu. Po wyj­ściu stąd bę­dzie jesz­cze trud­niej, więc daj z sie­bie wszyst­ko. Im go­rzej Ci bę­dzie, tym le­piej dla Cie­bie. Im wię­cej znie­siesz tu­taj, tym ła­twiej Ci bę­dzie po­tem. Wy­ma­gaj od sie­bie co­raz wię­cej, nie od­pusz­czaj.

Ucz się jak naj­wię­cej no­wych rze­czy. Naj­więk­szą war­tość ma to, cze­go jesz­cze nig­dy nie ro­bi­łeś. Naj­waż­niej­sze są te chwi­le, kie­dy prze­ła­mu­jesz się do tego, cze­go nie lu­bisz i co Cię de­ner­wu­je.

Nie po­wie­laj sta­rych sche­ma­tów my­śle­nia. Nie spraw­dzi­ły się, sko­ro bra­łeś nar­ko­ty­ki. Za­cznij wszyst­ko od nowa.

Gło­sków to czas zrzu­ca­nia sta­rej skó­ry, ćwi­cze­nie du­cho­we, pierw­szy krok na dro­dze ku do­sko­na­ło­ści. Słu­ży oczysz­cze­niu, akli­ma­ty­za­cji, uczy wy­rze­cze­nia, asce­zy i po­ko­ry. To czas cięż­kiej pra­cy po­zwa­la­ją­cej za­po­mnieć o prze­szło­ści. Obo­wiąz­ków nie trak­tuj więc jako kary, bądź dum­ny, że je wy­ko­nu­jesz. Ciesz się ich pro­sto­tą, bądź ci­chy i uśmiech­nię­ty. Przy­go­tuj się na zmia­ny. Bądź od­waż­ny.

Na trwa­łe suk­ce­sy w ży­ciu trze­ba so­lid­nie za­pra­co­wać. Nie­dzie­la jest tyl­ko jed­na w ty­go­dniu, trze­ba więc na­uczyć się po­wsze­dniej, zwy­kłej pra­cy. Wte­dy na­uczysz się do­ce­niać świę­ta.

Nie myśl za dużo o swo­ich pro­ble­mach, bo nic no­we­go nie wy­my­ślisz. Le­piej po­móż in­nym w pra­cy, a zo­ba­czysz, że i To­bie zro­bi się lżej. Nie ocze­kuj jed­nak po­dzię­ko­wań, na­gród i okla­sków. Bądź skrom­ny, bo naj­wię­cej war­te są te uczyn­ki, o któ­rych nikt nic nie wie. Praw­dę o so­bie po­zna­je­my, kie­dy inni nas nie oce­nia­ją, kie­dy je­ste­śmy sami. Pa­mię­taj, że sie­bie sa­me­go nie oszu­kasz.

Bądź na TAK, nie ne­guj wszyst­kie­go. To naj­lep­szy po­czą­tek. Je­śli do­strze­gasz wady Gło­sko­wa, nie kon­cen­truj się na nich. Ośro­dek jest mi­kro­ko­smo­sem – od­bi­ciem rze­czy­wi­sto­ści. Tak jak lu­dzie ma wady. Mo­żesz je wy­tknąć na spo­łecz­no­ści, ale nie za­tru­waj nimi ży­cia co­dzien­ne­go. Do­ceń, jak bar­dzo dba­my o sie­bie na­wza­jem.

Pa­mię­taj, że po­byt w Gło­sko­wie jest PRZY­WI­LE­JEM. Ciesz się, że za­czy­nasz nowe ży­cie. To na­praw­dę rzad­ko się zda­rza”.

W Ośrod­ku czy­ta się jesz­cze De­si­de­ra­tę, a poza tym chło­nie się spo­koj­ną at­mos­fe­rę tego miej­sca. Jest w niej coś nie­wia­ry­god­ne­go, ja­kaś głę­bo­ka du­cho­wość. Niby nie dzie­je się nic nad­zwy­czaj­ne­go – lu­dzie pra­cu­ją w polu, go­tu­ją po­sił­ki i sprzą­ta­ją, ale to, jak i dla­cze­go to ro­bią, po­zo­sta­wia w nich ślad na całe ży­cie. Uczą się, że żeby żyć szczę­śli­wie, nie trze­ba wie­le wię­cej. Wy­star­czy ro­bić pro­ste rze­czy, je­śli się wie, po co i z kim trze­ba je ro­bić, je­śli za­uwa­ża się, że na ja­kość ży­cia wpły­wa tak­że to, że pa­mię­ta się (lub nie) o spłu­ka­niu wan­ny po ką­pie­li i zmy­ciu na­czyń. Wła­śnie dzię­ki wy­ko­ny­wa­niu ta­kich czyn­no­ści wi­dać nasz sza­cu­nek dla in­nych.

A prze­cież taka umie­jęt­ność cie­sze­nia się, czer­pa­nia sa­tys­fak­cji z tego, co małe, nie za­bi­ja moż­li­wo­ści osią­ga­nia rze­czy wspa­nia­łych. Żeby bie­gać ma­ra­ton, naj­pierw trze­ba wyjść na kil­ku­ki­lo­me­tro­wą prze­bież­kę – zresz­tą znacz­nie trud­niej wy­cho­dzić na ta­kie prze­bież­ki niż zmu­sić się do jed­no­ra­zo­we­go, ład­nie sprze­da­ją­ce­go się wy­czy­nu.

W Gło­sko­wie jest czy­sto, spo­koj­nie, nie śmier­dzi pa­pie­ro­sa­mi, choć w chlew­ni nie pach­nie oczy­wi­ście kon­wa­lią. Rzad­ko zda­rza się, że ktoś jest dla in­nych opry­skli­wy. To jed­na z rze­czy, na któ­re zwra­ca­ją uwa­gę lu­dzie, któ­rzy przy­jeż­dża­ją do Ośrod­ka. Nie ma po­śpie­chu, nie wi­dać wza­jem­nej kon­ku­ren­cji. To wszyst­ko spra­wia wra­że­nie idyl­li. Z całą pew­no­ścią nie jest to miej­sce, w któ­ry zmu­sza się lu­dzi do ka­torż­ni­czej pra­cy i ła­mie się ich cha­rak­te­ry.

Na­uczy­łem się tak­że, że w pe­wien spo­sób Coc­te­au miał ra­cję – je­śli ktoś się nie zmie­nia, je­śli wciąż po­zo­sta­je taki sam, to na­wet je­że­li nie bę­dzie brał, z całą pew­no­ścią znaj­dzie ja­kąś inną dro­gę uciecz­ki. Gdy jed­nak uda się mu w ja­kiś spo­sób zmie­nić swo­je ży­cie, to ma ogrom­ne szan­se – tym więk­sze, im dłu­żej i głę­biej bę­dzie się zmie­niał. Gło­sków jest zna­ko­mi­tym miej­scem, by roz­po­cząć ta­kie prze­mia­ny.

Żeby jed­nak zro­zu­mieć to, co dzie­je się w Gło­sko­wie, trze­ba znać obo­wią­zu­ją­ce tam za­sa­dy, zwy­cza­je, wie­dzieć tro­chę o tym, jak wy­glą­da dro­ga pa­cjen­ta Ośrod­ka.

Pro­ces te­ra­peu­tycz­ny skła­da się z kil­ku eta­pów. Tuż po przy­jeź­dzie czło­wiek sta­je się no­wi­cju­szem. Nie ma peł­ne­go za­ufa­nia spo­łecz­no­ści, z cza­sem bę­dzie mu­siał na nie za­pra­co­wać. Nie może ro­bić wie­lu rze­czy. W za­sa­dzie przez cały czas jest w to­wa­rzy­stwie ja­kie­goś do­mow­ni­ka. Nie wol­no mu pić kawy, her­ba­ty sy­pa­nej, nie oglą­da sam te­le­wi­zji, nie słu­cha mu­zy­ki. Nie roz­ma­wia z ni­kim przez te­le­fon, a ko­re­spon­do­wać może je­dy­nie z naj­bliż­szą ro­dzi­ną. Pod­sta­wo­wy­mi za­sa­da­mi no­wi­cja­tu są po­ko­ra, wy­ci­sze­nie i wy­rze­cze­nie.

No­wi­cjusz ma za za­da­nie swo­ją po­sta­wą wy­ka­zać, że za­słu­gu­je na mia­no peł­no­praw­ne­go człon­ka spo­łecz­no­ści, poza tym musi wy­ko­ny­wać pro­ste pra­ce po­rząd­ko­we w dwor­ku i w jego oto­cze­niu, czy­li tak zwa­ne dy­żur­ki.

No­wi­cjat jest cza­sem, w któ­rym po­win­no się od­ciąć od swo­jej prze­szło­ści, oczy­ścić. Przez cały jego okres obo­wią­zu­ją­cym stro­jem są dre­li­chy – jest to je­den ze spo­so­bów na zrzu­ce­nie sta­rej skó­ry. Bar­dzo czę­sto ubra­nie jest waż­ną czę­ścią sta­rej oso­bo­wo­ści.

Dre­lich jest w Gło­sko­wie bar­dzo waż­nym sym­bo­lem – sym­bo­lem chę­ci zmian. Zo­bo­wią­zu­je on do szcze­gól­nie wy­tę­żo­ne­go wy­sił­ku, jest czymś tro­chę po­dob­nym do ha­bi­tu mni­cha.

No­wi­cjat trwa mi­ni­mum trzy mie­sią­ce i koń­czy się oce­ną. Gdy jest ne­ga­tyw­na, prze­dłu­ża się go o ko­lej­ny mie­siąc, po któ­rym na­stę­pu­je ko­lej­na oce­na, cza­sem jesz­cze jed­na i tak da­lej.

Oce­ny są jed­ną z pod­staw pra­cy te­ra­peu­tycz­nej w Gło­sko­wie, po­dob­nie jak roz­mo­wy na te­mat po­szcze­gól­nych osób, po­tocz­nie okre­śla­ne jako spra­wy. Po za­koń­cze­niu ko­lej­ne­go eta­pu lub na ko­niec peł­nie­nia ja­kiejś funk­cji na­stę­pu­je oce­na. Jest to oka­zja do roz­mo­wy na te­mat po­staw, sto­sun­ku do za­sad, war­to­ści. Pod­czas oce­ny wy­po­wie­dzieć się po­win­no jak naj­wię­cej osób, sta­ra­jąc się przy tym po­ka­zać wady i za­le­ty oce­nia­ne­go pa­cjen­ta. In­for­ma­cje po­da­ne pod­czas spo­łecz­no­ści, czy­li spo­tka­nia miesz­kań­ców Ośrod­ka, mają słu­żyć roz­wo­jo­wi jed­nost­ki, dla­te­go wy­ra­ża­nie nie­przy­chyl­nych opi­nii nie jest spo­so­bem na do­wa­le­nie, ale po­mo­cą. Człon­ko­wie spo­łecz­no­ści są dla sie­bie jak­by lu­strem, cza­sem krzy­wym zwier­cia­dłem, rzad­ko czło­wiek zda­je so­bie spra­wę z tego, jak po­strze­ga­ją go inni. Pod­czas ocen moż­na prze­ko­nać się o tym, co w kon­tak­tach z ludź­mi spra­wia nam trud­ność, w jaki spo­sób mo­że­my po­pra­wić swo­je funk­cjo­no­wa­nie. Wy­ko­ny­wa­nie za­le­ceń spo­łecz­no­ści jest je­dy­nym spo­so­bem, dzię­ki któ­re­mu moż­na do­ko­ny­wać po­stę­pów pod­czas po­by­tu w Ośrod­ku.

Z za­sa­dy pod­czas te­ra­pii w Gło­sko­wie pa­cjent naj­pierw musi na­uczyć się słu­chać uwag spo­łecz­no­ści i wcie­lać je w ży­cie. Z cza­sem jed­nak trze­ba unie­za­leż­nić się od gło­su opi­nii pu­blicz­nej, mieć wła­sne po­glą­dy i zda­nie. Bar­dzo czę­sto bez­po­śred­nio po oce­nie na­stę­pu­je we­wnętrz­ny bunt. Nie­zwy­kle trud­no jest się go­dzić z bar­dzo czę­sto su­ro­wą opi­nią spo­łecz­no­ści. Jed­nak im bar­dziej kry­tycz­ne są oce­ny, tym więk­sza moż­li­wość zmian i zysk z po­by­tu w Gło­sko­wie.

Po po­zy­tyw­nej oce­nie z no­wi­cja­tu moż­na zo­stać do­mow­ni­kiem, a więc go­spo­da­rzem Ośrod­ka, czy ra­czej domu w Gło­sko­wie. Od tego mo­men­tu czło­wiek ma znacz­nie wię­cej praw i po­no­si znacz­nie więk­szą od­po­wie­dzial­ność. Z cza­sem za­czy­na tak­że peł­nić okre­ślo­ne funk­cje. Cały dom i go­spo­dar­stwo w Gło­sko­wie są bo­wiem pro­wa­dzo­ne przez oso­by pod­da­wa­ne te­ra­pii. Funk­cje, któ­re temu słu­żą, to: kon­ser­wa­tor – do­ko­nu­je bie­żą­ce na­pra­wy; ko­tło­wy – zaj­mu­je się ko­tłow­nią, ogrze­wa­niem dwor­ku i po­zo­sta­łych bu­dyn­ków; chlew­nio­wy – opie­ku­je się zwie­rzę­ta­mi, to zna­czy kro­wa­mi i świ­nia­mi, ale tak­że przy­gar­nię­ty­mi do Ośrod­ka ko­ta­mi i psem. Go­spo­darz zaj­mu­je się dwor­kiem i jego oto­cze­niem. Nie­co inna jest rola eg­ze­ku­to­ra – jest od­po­wie­dzial­ny za wy­ko­ny­wa­nie do­cią­żeń. Te funk­cje po­ka­zu­ją, w jaki spo­sób czło­wiek wy­wią­zu­je się ze zo­bo­wią­zań. Ko­lej­ne funk­cje umoż­li­wia­ją spraw­dze­nie, w jaki spo­sób bu­du­je się re­la­cje z ludź­mi. Są to: re­le­wi­sta, czy­li szef kuch­ni – z po­mo­cą trzech kuch­ci­ków przy­go­to­wu­je po­sił­ki dla spo­łecz­no­ści; kie­row­nik pra­cy – dba o wy­ko­ny­wa­nie nie­zbęd­nych dla Ośrod­ka prac; kie­row­nik Służ­by Ochro­ny Mo­na­ru (SOM) – wraz z trze­ma człon­ka­mi SOM-u musi dbać o prze­strze­ga­nie za­sad, a tak­że opie­ko­wać się no­wi­cju­sza­mi. Wresz­cie pre­zes – po­wi­nien mieć pie­czę nad całą spo­łecz­no­ścią, być po­śred­ni­kiem po­mię­dzy ka­drą a spo­łecz­no­ścią. Peł­nie­nie każ­dej funk­cji koń­czy się oce­ną. Wszyst­kie funk­cje są oka­zją do ćwi­cze­nia pew­nych umie­jęt­no­ści, i to za­rów­no tech­nicz­nych, jak i oso­bo­wo­ścio­wych. Pod­czas przy­dzie­la­nia funk­cji bie­rze się pod uwa­gę kil­ka aspek­tów – to, czy za­da­nie nie bę­dzie dla funk­cyj­ne­go zbyt trud­ne oraz czy po­mo­że mu w roz­wo­ju.

O przy­dzia­le funk­cji de­cy­du­je spo­łecz­ność.

In­nym waż­nym ćwi­cze­niem są róż­ne­go ro­dza­ju do­cią­że­nia. War­to pod­kre­ślić, że do­cią­że­nie nie jest swe­go ro­dza­ju karą. Je­śli ktoś ma kło­po­ty z wy­peł­nia­niem za­le­ceń ka­dry i spo­łecz­no­ści, je­śli ja­kiś ele­ment funk­cjo­no­wa­nia w gru­pie spra­wia mu trud­ność, do­cią­że­nie ma mu po­móc w zmia­nie ta­kich za­cho­wań. Naj­bar­dziej pod­sta­wo­wy­mi do­cią­że­nia­mi są go­dzin­ka – go­dzi­na pra­cy po­nad stan­dard – i za­da­niów­ka – wy­ko­na­nie okre­ślo­ne­go za­da­nia. Inne, czę­ściej sto­so­wa­ne do­cią­że­nia to: her­bat­ki – obo­wią­zek prze­pro­wa­dze­nia co­dzien­nie roz­mo­wy z in­nym człon­kiem spo­łecz­no­ści, lo­kaj – obo­wią­zek wy­peł­nia­nia wszyst­kich po­le­ceń współ­miesz­kań­ców, na przy­kład zro­bie­nia her­ba­ty, umy­cia kub­ka, od­ku­rze­nia po­ko­ju i tym po­dob­ne. Do­cią­że­nia­mi są tak­że: do­dat­ko­wy no­wi­cjat i obo­wią­zek cho­dze­nia w dre­li­chu, bu­dze­nie rano lu­dzi czy pro­wa­dze­nie roz­grzew­ki. Do­cią­że­nie jest do­bie­ra­ne do kon­kret­nej oso­by i cza­sem spe­cjal­nie dla niej wy­my­śla­ne.

Ostat­nim eta­pem po­by­tu w Gło­sko­wie może być aspi­ran­tu­ra. Aspi­ran­tem moż­na zo­stać za zgo­dą spo­łecz­no­ści. Z za­sa­dy przy oka­zji proś­by o aspi­ran­tu­rę roz­ma­wia się o ca­łej dro­dze, któ­rą dana oso­ba prze­szła w Ośrod­ku. Aspi­ran­tu­ra jest jak­by świa­do­mym no­wi­cja­tem – aspi­rant też ubie­ra się w dre­lich. Swo­ją po­sta­wą, za­cho­wa­nia­mi, sto­sun­kiem do lu­dzi ma prze­ko­nać spo­łecz­ność, że jest już go­to­wy do nor­mal­ne­go ży­cia poza Gło­sko­wem. Po po­zy­tyw­nej oce­nie z aspi­ran­tu­ry zo­sta­je się mo­na­row­cem i moż­na opu­ścić Ośro­dek. Wie­le osób jesz­cze na ja­kiś czas po­zo­sta­je jed­nak w Gło­sko­wie i sta­ra się po­wo­li bu­do­wać na ze­wnątrz wa­run­ki do bez­piecz­ne­go po­wro­tu, po­ma­ga­jąc jed­no­cze­śnie w pra­cach w Ośrod­ku. Peł­nią w tym cza­sie rolę po­śred­nią po­mię­dzy ka­drą a star­szy­mi do­mow­ni­ka­mi.

W Gło­sko­wie pa­nu­je peł­na abs­ty­nen­cja – nie wol­no pić al­ko­ho­lu, tak jest w więk­szo­ści ośrod­ków, ani pa­lić – i pod tym wzglę­dem jest to rzad­kość. Wy­ni­ka to z za­ło­że­nia, że je­śli ktoś nie jest w sta­nie od­sta­wić pa­pie­ro­sów, tym bar­dziej nie po­ra­dzi so­bie z od­sta­wie­niem nar­ko­ty­ków. Ale przede wszyst­kim jest kon­se­kwen­cją za­ło­że­nia, że lu­dzie opusz­cza­ją­cy Gło­sków mają być cał­ko­wi­cie wol­ni, nie­za­leż­ni. Z nie­co in­nych prze­sła­nek wy­ni­ka wpro­wa­dze­nie abs­ty­nen­cji sek­su­al­nej (AS) – je­śli ktoś wcho­dzi w bli­ski, in­tym­ny zwią­zek w Ośrod­ku, nie­ja­ko od­su­wa się od resz­ty spo­łecz­no­ści, bo więk­szość swo­jej ener­gii kie­ru­je na bu­do­wa­nie tego związ­ku i jego we­wnętrz­ne prze­mia­ny koń­czą się. Nor­ma peł­nej abs­ty­nen­cji obo­wią­zu­je przez dwa lata po opusz­cze­niu Ośrod­ka (z wy­jąt­kiem AS). Po tym cza­sie czło­wiek po­wi­nien być na tyle doj­rza­ły, by sa­mo­dziel­nie okre­ślić, czy pa­le­nie lub pi­cie al­ko­ho­lu może być dla nie­go groź­ne.

Gło­sków nie był­by tym, czym jest, bez ka­dry – do­świad­czo­nej, sta­bil­nej, spój­nej i peł­nej cha­ry­zmy. Jej trzon sta­no­wią czte­ry oso­by:

Ela Zie­liń­ska – oso­ba kon­kret­na i zde­cy­do­wa­na, poza Ośrod­kiem pra­cu­ją­ca jako me­ne­dżer. Ma zna­ko­mi­te wy­czu­cie tego, co jest nor­mal­ne, bar­dzo do­brze wy­chwy­tu­je na­stro­je po­szcze­gól­nych osób i ca­łej spo­łecz­no­ści. Szcze­gól­ną uwa­gę zwra­ca na po­zor­nie nie­istot­ne szcze­gó­ły.

An­drzej Zie­liń­ski – głów­ny ide­olog, li­der Ośrod­ka. Po­tra­fi w pro­stych, nie­rzad­ko ostrych sło­wach mó­wić o rze­czach waż­nych. Jest straż­ni­kiem war­to­ści i tra­dy­cji Gło­sko­wa.

Woj­ciech Ko­eh­ne – oso­ba skrom­na i po­zor­nie mało atrak­cyj­na. Ma jed­nak bar­dzo dużo cie­pła i ogrom­ne skłon­no­ści do cel­nych szy­derstw.

Ja­nusz Iz­deb­ski – sta­ra się sty­mu­lo­wać roz­wój in­te­lek­tu­al­ny i pro­sto­wać spo­sób my­śle­nia więk­szo­ści lu­dzi. Daje bar­dzo dużo cie­pła i oka­zu­je pra­wie bez­gra­nicz­ną cier­pli­wość.

Pierw­sza trój­ka za­czy­na­ła pra­ce w Gło­sko­wie jesz­cze w 1978 roku ra­zem z Mar­kiem Ko­tań­skim, Ja­nusz jest zwią­za­ny z Ośrod­kiem od kil­ku­na­stu lat. Mimo swo­jej od­mien­no­ści po­tra­fią two­rzyć bar­dzo zgra­ny, zna­ko­mi­cie uzu­peł­nia­ją­cy się ze­spół, ze swo­ich róż­nic czy­niąc atut. Kie­dy Ela wy­ła­pie czy­jeś błę­dy, An­drzej za­grzmi na ich te­mat ide­olo­gicz­nie, Woj­tek wy­szy­dzi, a na ko­niec Jaś po­cie­szy. Cza­sem te role nie­co się zmie­nia­ją.

Nie­wąt­pli­wą siłą ka­dry jest fakt, że wszy­scy pra­cu­ją poza Ośrod­kiem z ludź­mi nie­ma­ją­cy­mi nic wspól­ne­go z nar­ko­ma­nią. Gdy­by kon­tak­to­wa­li się na płasz­czyź­nie za­wo­do­wej wy­łącz­nie z uza­leż­nio­ny­mi, z cza­sem mo­gli­by zo­bo­jęt­nieć na róż­ne­go ro­dza­ju nie­nor­mal­ne, ty­po­wo nar­ko­mań­skie za­cho­wa­nia.

I

Kolej­ny raz, dru­gi, może trze­ci, usły­sza­łem: „wsta­je­my, bie­ga­my”. Nie mia­łem naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, gdzie je­stem ani co się dzie­je. By­łem w Mo­na­rze i mu­sia­łem szyb­ko ubrać się w dres i iść na roz­grzew­kę. Przed dwor­kiem po­wo­li zbie­ra­ło się kil­ka­na­ście osób. Dwie­ście, może tro­chę wię­cej me­trów, któ­re bie­gli­śmy pod chlew­nię, kosz­to­wa­ło mnie spo­ro wy­sił­ku – mię­śnie mia­łem sztyw­ne po wczo­raj­szej pra­cy. Ro­biąc skło­ny i wy­ma­chy, czu­łem, że mój or­ga­nizm od­zwy­cza­ił się od wy­sił­ku. W koń­cu wczo­raj nie pra­co­wa­łem spe­cjal­nie cięż­ko, a mia­łem pro­ble­my z prze­bie­gnię­ciem się pod chlew­nię i z po­wro­tem. Bie­ga­nie sta­wa­ło się dla mnie jesz­cze jed­nym po­wo­dem nie­za­do­wo­le­nia z sie­bie. Kie­dyś swo­bod­nie prze­bie­ga­łem ma­ra­ton – na tyle, na ile sze­re­go­wy tu­pacz może swo­bod­nie po­ko­nać taki dy­stans. Te­raz na­wet kil­ka­set me­trów sta­wa­ło się pro­ble­mem. Bie­ga­nie było dla mnie jed­nym ze spo­so­bów do­świad­cza­nia wol­no­ści. Kie­dy w mia­rę wy­bie­ga­ny, do­brze roz­grza­ny cie­szy­łem się prze­wi­ja­ją­cą się dro­gą – ob­ra­zem lasu, śpie­wem pta­ków, wte­dy wła­śnie czu­łem się wol­ny. Te­raz czu­łem złość na sie­bie – za swo­ją sła­bość, bez­rad­ność. Nie było mi szko­da pie­nię­dzy wy­da­nych na bra­nie, by­łem zły za stra­co­ny czas i zdro­wie. No i o to, co zro­bi­łem swo­im bli­skim.

Kil­ka mi­nut póź­niej prze­bra­ny w dre­lich cze­ka­łem w ko­min­ko­wej na od­pra­wę. Ko­min­ko­wa, bo jest tam ko­mi­nek, to po­miesz­cze­nie, przez któ­re trze­ba przejść, wcho­dząc i wy­cho­dząc z dwor­ku, jest dość duże, by zmie­ści­ła się w nim cała spo­łecz­ność Ośrod­ka. Wie­czo­ra­mi sie­dzie­li tam wszy­scy poza ama­to­ra­mi te­le­wi­zji. Kie­dy przed wej­ściem ode­zwał się dzwon, uci­chły roz­mo­wy – od­pra­wa roz­po­czy­na­ła ko­lej­ny dzień. Dla nie­któ­rych set­ny czy pięć­set­ny w Gło­sko­wie, dla mnie dru­gi peł­ny dzień. Kie­row­nik pra­cy po­wie­dział, kto co bę­dzie ro­bił, póź­niej za­czę­ła się li­ta­nia zgła­sza­nych prze­wi­nień i roz­li­cza­ją­cych się z nich funk­cyj­nych:

– Nie spraw­dzi­łem się.

– Pa­mię­taj, żeby się spraw­dzić.

– Nie po­sprzą­ta­łem po pra­cy.

– Go­dzin­ka.

– Nie zga­si­łem świa­tła.

– Go­dzin­ka.

Słu­cha­łem tego z lek­kim za­in­te­re­so­wa­niem, tro­chę za­sta­na­wia­jąc się, jak tu prze­trwam. Nie zna­łem tu­taj jesz­cze ni­ko­go, ale wie­dzia­łem, że będę przez kil­ka mie­się­cy ska­za­ny na ICH to­wa­rzy­stwo. Przy­je­cha­łem na góra pół roku. Co praw­da te­ra­peu­ta po­wie­dział, że peł­ny cykl trwa rok, ale ja prze­cież wie­dzia­łem le­piej, ile jest mi po­trzeb­ne. Niby by­łem świa­do­my, na czym po­le­ga to, co dzie­je się w Ośrod­ku, ale być pod­da­nym ta­kie­mu ry­go­ro­wi, to zu­peł­nie inna sy­tu­acja.

Pa­trzy­łem na lu­dzi, za­sta­na­wia­jąc się, co tak na­praw­dę o mnie są­dzą, tro­chę też my­śla­łem o tym, jacy są w rze­czy­wi­sto­ści. Pierw­sze­go dnia przez chwi­lę roz­ma­wia­łem z Tur­kiem, poza tym spo­ro roz­ma­wia­ło się przy pra­cy. W Gło­sko­wie uczy­łem się przede wszyst­kim słu­chać. Nie było to ła­twe dla ko­goś, kto za­ra­biał, głów­nie mó­wiąc.

Je­dze­nie było nie­złe, a ja ja­dłem ogrom­ne ilo­ści i ty­łem w oczach. Przez całe do­ro­słe ży­cie wa­ży­łem po­ni­żej sie­dem­dzie­się­ciu ki­lo­gra­mów. Naj­pierw ba­wi­łem się w sport – bie­ga­łem, a to nie sprzy­ja po­wsta­wa­niu nad­wa­gi. W re­kor­do­wym mo­men­cie wa­ży­łem sześć­dzie­siąt trzy ki­lo­gra­my. Póź­niej już bie­ga­łem po mie­ście za to­wa­rem. Trud­no po­wie­dzieć, czy bar­dziej dzię­ki bie­ga­niu, czy to­wa­ro­wi, ale trzy­ma­łem li­nię – wa­ży­łem sześć­dzie­siąt kil­ka ki­lo­gra­mów. Od pierw­sze­go dnia sły­sza­łem, że z całą pew­no­ścią przy­bio­rę na wa­dze, bo pierw­sze po­stę­py w le­cze­niu ob­ja­wia­ją się wła­śnie ty­ciem. Z upo­rem po­wta­rza­łem, że nie chcę tyć, i ja­dłem, bar­dzo szyb­ko i bar­dzo dużo. Na śnia­da­nie od dzie­się­ciu do pięt­na­stu kro­mek chle­ba z tym, co było – z se­rem, wę­dli­ną, mar­mo­la­dą i wszyst­kim, co mo­głem zna­leźć na sto­le.

Pra­ca – taka jak za­wsze, nie­spe­cjal­nie cięż­ka, ale gdy­by wy­ko­ny­wać ją w sa­mot­no­ści, oka­za­ła­by się bar­dzo mo­no­ton­na, na przy­kład prze­bie­ra­nie ziem­nia­ków – fi­zycz­nie nie jest to ża­den wy­si­łek, tyle że cza­sem trze­ba prze­sy­pać kar­to­fle do wor­ka i po­prze­sta­wiać wor­ki, ale ro­bie­nie tego przez pół dnia by­ło­by kosz­mar­nie nud­ne. Do chlew­ni cho­dzi­ło jed­nak kil­ka, może dzie­sięć osób i przy oka­zji prze­rzu­ca­nia ziem­nia­ków moż­na było spo­ro roz­ma­wiać. Wcze­śniej, roz­ma­wia­jąc z ludź­mi, przede wszyst­kim mó­wi­łem. Tu­taj mu­sia­łem przede wszyst­kim słu­chać, słu­chać lu­dzi nie­raz dwa razy młod­szych od sie­bie i uczyć się tego, co sta­ra­li się mi prze­ka­zać. Przy ziem­nia­kach było nas kil­ko­ro no­wi­cju­szy, w tym dwo­je zu­peł­nie świe­żych – ja i Ewa, dziew­czy­na, któ­ra przy­je­cha­ła do Gło­sko­wa trzy ty­go­dnie przede mną.

Cały czas, przy wszyst­kich moż­li­wych oka­zjach, sły­sza­łem o za­ło­że­niach no­wi­cja­tu i obo­wiąz­kach no­wi­cju­szy. Te­raz też sie­dzą­cy obok mnie chło­pak, któ­ry miesz­kał ze mną, za­czął mi tłu­ma­czyć, ja­kie są za­ło­że­nia no­wi­cja­tu – po­ko­ra, wy­rze­cze­nie i wy­ci­sze­nie. Wła­ści­wie wy­glą­da­ło to jak w za­ko­nie – naj­pierw no­wi­cjat, czas, kie­dy prak­tycz­nie aspi­ru­je się tyl­ko do by­cia praw­dzi­wym go­spo­da­rzem i nie ma się zbyt wie­lu praw. I na­uka go­dze­nia się z tym, co nas spo­ty­ka. Słu­cha­łem o tym, że do­mow­nik ma za­wsze ra­cję i je­śli każe mi gra­bić li­ście dru­gim koń­cem gra­bi, to wi­docz­nie tak jest le­piej, że nie po­wi­nie­nem za­cho­wy­wać się gło­śno, że w no­wi­cja­cie nie wy­pa­da mi się śmiać, śpie­wać, tań­czyć. Mia­łem być jak mnich spo­koj­ny, wy­co­fa­ny, re­zy­gnu­ją­cy ze wszyst­kie­go, co nie jest mi nie­zbęd­ne. Słu­cha­łem. Z więk­szo­ścią rze­czy się zga­dza­łem, wąt­pli­wo­ści zo­sta­wia­łem dla sie­bie. Przez cały czas mar­z­łem – zbyt mała ilość tłusz­czu. Jed­ną z cnót no­wi­cju­sza jest uni­ka­nie próśb – nie wy­pa­da pro­sić, żeby po­zwo­lo­no ci wło­żyć blu­zę pod dre­lich. Inna spra­wa, że Buba, któ­ra była z ra­cji funk­cji opie­kun­ką no­wi­cju­szy, szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się, że może być nam za zim­no, i za­py­ta­ła, czy nie po­trze­bu­je­my bluz.

Po dru­gim śnia­da­niu tro­chę się prze­tar­ło – ru­szy­li­śmy w pole zbie­rać to, co zo­sta­ło jesz­cze po wy­kop­kach. Za­wsze trze­ba spraw­dzić, jak wie­le za­sta­ło na polu, szcze­gól­nie dla­te­go, że Ośro­dek nie ma kom­ple­tu ma­szyn rol­ni­czych. Za­czę­ło się mo­zol­ne wy­grze­by­wa­nie resz­tek ziem­nia­ków z bruzd i zno­sze­nie ich do wor­ków, i ko­lej­ne roz­mo­wy. Wła­ści­wie z tego cza­su naj­le­piej pa­mię­tam bunt, któ­ry we mnie wzbu­dza­ła ko­niecz­ność przy­zna­nia się przed sobą, że wszyst­ko, co do tej pory ro­bi­łem w ży­ciu, było złe, bo gdy­by było in­a­czej, nie brał­bym. A prze­cież mia­łem wie­le rze­czy, z któ­rych mógł­bym być dum­ny, któ­re ro­bi­łem dla in­nych. Jak ktoś może za­kła­dać coś ta­kie­go? Te­raz, z per­spek­ty­wy cza­su, wiem, że była to praw­da – wte­dy mu­sia­łem od­rzu­cić całe swo­je ży­cie; do­pie­ro cał­kiem otrzeź­wiaw­szy, mo­głem za­cząć się za­sta­na­wiać, co jest dla mnie do­bre, a z cze­go le­piej by­ło­by zre­zy­gno­wać.

Tro­chę rzu­ca­ły mną wor­ki peł­ne ziem­nia­ków. Spo­ro mi jesz­cze bra­ko­wa­ło do stwier­dze­nia, że jest już ze mną cał­kiem w po­rząd­ku. Mimo za­pew­nień na przy­ję­ciów­ce nie by­łem cał­kiem od­tru­ty i to też mnie tro­chę kosz­to­wa­ło. Poza tym przez sze­reg lat nie pra­co­wa­łem fi­zycz­nie, nie ćwi­czy­łem. Cza­sy, kie­dy zaj­mo­wa­łem się spor­tem, zo­sta­ły da­le­ko za mną. Po no­wi­cja­cie, kie­dy nie peł­ni­łem funk­cji zwią­za­nej w ja­kiś spo­sób z pra­cą, nie by­łem chlew­nio­wym czy go­spo­chem, z za­sa­dy mia­łem do wy­ko­na­nia może nie naj­cięż­szą, ale naj­bar­dziej nie­wdzięcz­ną pra­cę. I to był je­den z czyn­ni­ków, któ­re dały mi bar­dzo dużo sił.

Po obie­dzie tak dla re­lak­su po­gra­bi­li­śmy so­bie jesz­cze tro­chę – może z pół­to­rej go­dzin­ki. Dwo­rek jest po­ło­żo­ny w ma­łym par­ku i je­sie­nią jest tam co gra­bić – w Ośrod­ku za­wsze dba się o za­ję­cie dla lu­dzi. Po pra­cy no­wi­cju­sze ro­bią dy­żur­ki, a kie­dy mają już to za sobą, dzie­je się coś in­ne­go – ja­kiś spa­cer, ping-pong, pił­ka, siat­ków­ka, ro­we­ry, zimą ho­kej i łyż­wy.

Dy­żur­ki tro­chę mnie iry­to­wa­ły – za­miast wziąć od­ku­rzacz, zmiot­ką sprzą­ta­łem wy­kła­dzi­ny. Za­sta­na­wia­łem się, jaki to ma sens. Z dru­giej stro­ny był to dla mnie czas, kie­dy przez chwi­lę mo­głem po­być cał­kiem sam. W pra­cy, na spa­ce­rze, na­wet sie­dząc w ko­min­ko­wej, je­śli choć­by na chwi­lę od­da­li­łem się, ktoś bły­ska­wicz­nie zwra­cał mi uwa­gę – nie idź sam, nie za­wie­szaj się, nie ga­daj sam z in­nym no­wi­cju­szem.

Ro­bi­łem dy­żu­rek i my­śla­łem nad sen­sem tego wszyst­kie­go. Po co mam tu sie­dzieć i mo­zol­nie, metr po me­trze za­mia­tać zmiot­ką ko­ry­ta­rze? Z ko­min­ko­wej sły­sza­łem Dżem i za­sta­na­wia­łem się, ilu z mo­ich ko­le­gów ma­ją­cych nie mniej­szy pro­blem ode mnie prze­trwa­ło­by to. W dre­li­chu, na ko­la­nach szu­ka­łem sen­su w tym, co ro­bić mu­sia­łem.

Ro­bi­łem też prze­gląd tego, z czym przy­je­cha­łem do Gło­sko­wa. Z całą pew­no­ścią z po­czu­ciem pust­ki i stra­co­nych szans. W domu zda­rza­ły mi się dni, kie­dy mia­łem ocho­tę tyl­ko usiąść gdzieś w ką­cie i po­pła­kać. Zresz­tą pró­by sa­mo­bój­cze nie bio­rą się w koń­cu z ni­cze­go. Kie­dy w przed­dzień wy­jaz­du do Ośrod­ka roz­ma­wia­łem z jed­nym z przy­ja­ciół, po­wie­dzia­łem, że nie ocze­ku­ję już ni­cze­go spe­cjal­ne­go od ży­cia, że wszyst­ko, co naj­lep­sze i naj­ra­do­śniej­sze, mam już za sobą. Czu­łem pust­kę i lęk. Wie­dzia­łem, że bez ja­kichś zmian w moim cha­rak­te­rze, spo­so­bie ży­cia, nie je­stem w sta­nie wy­trwać w abs­ty­nen­cji, ale bar­dzo się tego ba­łem.

Bar­dzo chcia­łem ko­goś ko­chać i być ko­cha­nym, ro­bić zno­wu ja­kieś fan­ta­stycz­ne dla mnie rze­czy, ale nie bar­dzo wie­rzy­łem, że może być tak jak wcze­śniej. Nie po­tra­fi­łem przy­jąć, że skut­kiem zmian, ja­kie spo­wo­du­je we mnie Ośro­dek, może być bar­dziej ra­do­sne, ko­lo­ro­we ży­cie. Cały czas wra­ca­ły do mnie my­śli o tym, jak to lu­dzie la­ta­mi le­czy­li się z tego, że byli na te­ra­pii w Mo­na­rze. My­śla­łem o nisz­cze­niu, o peł­nej de­struk­cji oso­bo­wo­ści. Ba­łem się ze­wnętrz­nej pre­sji i utra­ty wol­no­ści, pra­wa do de­cy­do­wa­nia o tym, co się ze mną sta­nie.

Wła­ści­wie przez cały czas szu­ka­łem po­wo­dów, dla któ­rych to, co ro­bię, jest do­bre, sen­sow­ne i uza­sad­nio­ne. Dla­cze­go wię­cej będę miał z tego, że zro­bię dy­żu­rek za po­mo­cą zmiot­ki, a nie od­ku­rza­cza, że będę ubie­rał się w dre­lich i wy­ko­nam nie do koń­ca prze­my­śla­ne po­le­ce­nie ja­kie­goś do­mow­ni­ka, że na­wet przyj­mę do­cią­że­nie za coś, cze­go ewi­dent­nie nie zro­bi­łem? Prze­czu­wa­łem, że to wszyst­ko da mi siłę, że wszyst­ko, co dzie­je się w Ośrod­ku, jest dla mnie, a nie prze­ciw­ko mnie. Gdy­bym nie my­ślał w taki spo­sób, albo bar­dzo szyb­ko bym wy­je­chał, albo stra­cił cały ten czas, a to by­ło­by jesz­cze gor­sze. W środ­ku cią­gle grał jesz­cze lęk o to, jaki będę po tym, co wie­le osób okre­śla­ło jako małą prze­pier­kę mó­zgu. Nie lu­bi­łem sie­bie ta­kie­go, jaki by­łem, ale okrop­nie ba­łem się zmian.

Wie­czo­rem była spo­łecz­ność – za­wsze strasz­nie iry­to­wa­ło mnie, kie­dy lu­dzie mó­wi­li o tym „spo­łka” albo ja­koś tak. Spo­łecz­no­ści to tak na­praw­dę po­wód, dla któ­re­go jest się w Ośrod­ku. Cała resz­ta jest tyl­ko po to, żeby na spo­łecz­no­ściach było o czym roz­ma­wiać. W te­ra­peu­tycz­nej po­win­no się mó­wić tyl­ko praw­dę i słu­chać wszyst­kie­go, co mó­wią o nas inni. Spo­łecz­ność pro­wa­dzo­na przez każ­de­go z te­ra­peu­tów ma nie­co inny kli­mat, ale tego jesz­cze nie wie­dzia­łem. Moja pierw­sza spo­łecz­ność za­czę­ła się od lek­kie­go prztycz­ka od Eli, kie­row­nicz­ki Ośrod­ka, wy­mie­rzo­ne­go po to, że­bym za bar­dzo się nie wy­mą­drzał, a tro­chę dla­te­go, że „za­po­mnia­łem” po­wie­dzieć na przy­ję­ciów­ce, że na­pi­sa­łem książ­kę o nar­ko­ty­kach. Da­lej za­czę­ły się oce­ny, przy­ję­ciów­ka Pir­ka – chło­pa­ka, któ­ry przy­je­chał tego dnia po obie­dzie, ta­kie bie­żącz­ki.

Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, komu z ka­dry Gło­sko­wa za­wdzię­czam naj­wię­cej. Cała Wiel­ka Czwór­ka – Ela, An­drzej, Pan Woj­tek i Jaś – two­rzy ze­spół, któ­ry jest ca­ło­ścią. Od każ­de­go z nich do­sta­łem bar­dzo wie­le, tak­że cie­pła i wspar­cia. Bra­łem od nich peł­ny­mi gar­ścia­mi – to, co mó­wi­li na spo­łecz­no­ściach i poza nimi. Tak na­praw­dę za­czą­łem z nimi roz­ma­wiać do­pie­ro po kil­ku mie­sią­cach, a na ra­zie tyl­ko cza­sem słu­cha­łem.

Po spo­łecz­no­ści mia­łem jesz­cze je­den obo­wią­zek – mu­sia­łem wy­czy­ścić dre­li­chy. Dla więk­szo­ści lu­dzi dre­lich to tyl­ko szma­ta. Gor­szy ciuch dla tych, któ­rzy są w wię­zie­niu, strój ro­bo­la na bu­do­wie – we­dług więk­szo­ści taka pra­ca nie za­słu­gu­je na sza­cu­nek. W Gło­sko­wie dre­lich to sym­bol – zdej­mu­ję swo­je pry­wat­ne ubra­nie, bo chcę zmie­nić skó­rę. Ubie­ram się tak, jak przez lata ubie­ra­li się tu­taj lu­dzie wal­czą­cy ze swo­ją cho­ro­bą, z wła­sną sła­bo­ścią. Pod­czas po­by­tu w Gło­sko­wie przez po­nad sześć mie­się­cy cho­dzi­łem w dre­li­chu i poza pierw­szy­mi dnia­mi da­wa­ło mi to siłę. To dre­lich mnie no­sił, po­wo­do­wał, że czu­łem się zo­bo­wią­za­ny do pew­nej po­sta­wy. Czysz­cze­nie go było tro­chę jak wie­czor­na mo­dli­twa – czas sku­pie­nia, za­sta­no­wie­nia nad sobą i nad tym, co dzia­ło się przez cały dzień.

Na po­cząt­ku no­wi­cja­tu dużo my­śla­łem o tym, co zo­sta­ło za bra­mą, co bę­dzie się dzia­ło, kie­dy już wy­ja­dę z Ośrod­ka. Uczy­łem się do­pie­ro, że trze­ba żyć dniem dzi­siej­szym, a nie pla­na­mi, nie wspo­mnie­nia­mi. Je­dy­ne, na co mam wpływ, to to, co ro­bię w tym mo­men­cie. Bar­dzo trud­no jest w po­zor­nej sza­ro­ści pierw­szych dni w Ośrod­ku zna­leźć sens ży­cia, po­wo­dy do ra­do­ści.

Ko­lej­nym dniem była so­bo­ta. So­bo­ta i nie­dzie­la w cza­sie roku szkol­ne­go to w Gło­sko­wie bar­dzo spe­cy­ficz­ne dni. Wie­lu miesz­kań­ców je­dzie do Gar­wo­li­na do szko­ły, zo­sta­je dwóch-trzech do­mow­ni­ków i więk­szość no­wi­cju­szy. W at­mos­fe­rze spo­ko­ju za­bra­łem się do pra­cy, któ­ra prze­waż­nie wy­wo­łu­je w lu­dziach spo­ry sprze­ciw. Mia­łem wy­brać wia­der­kiem gno­jów­kę, wy­nieść ją na pry­zmę i umyć opróż­nio­ne wan­nę i krąg. Niby nic, ale nie­przy­jem­nie jest ba­brać się w gów­nie. Są oso­by, któ­re z ta­kie­go po­wo­du re­zy­gnu­ją lub boją się te­ra­pii. Kil­ka mie­się­cy póź­niej Pi­rek, wte­dy jesz­cze chlew­nio­wy, na­pi­sał na tyl­nej ścia­nie: „le­piej te­raz gów­nem śmier­dzieć niż póź­niej w gów­nie się ba­brać”.

Wy­bra­łem, umy­łem, tro­chę za­la­łem się przy oka­zji gno­jów­ką. Nie było to dla mnie spe­cjal­nie bo­le­sne do­świad­cze­nie – go­dzi­łem się na to, co mnie spo­ty­ka­ło, a przy­najm­niej za­czy­na­łem się go­dzić. Wku­rza­łem się, że je­stem kimś czwar­tej ka­te­go­rii. Kie­dy ktoś po­wie­dział, że nie przy­zwy­cza­ja się do lu­dzi, któ­rzy w Ośrod­ku są kró­cej niż mie­siąc, bo i tak wy­ja­dą, stwier­dzi­łem, że to bez sen­su, bo w ten spo­sób mało kto bę­dzie chciał zo­stać. Z cza­sem prze­ko­na­łem się, że tak wła­śnie jest – ko­lej­ne oso­by przy­jeż­dża­ły, były kil­ka go­dzin czy dni i je­cha­ły do domu albo od razu da­lej ćpać. Oni chcie­li, żeby ich le­czyć, a tu­taj ocze­ki­wa­no od nich ja­kie­goś wy­sił­ku, pra­cy nad sobą, sta­rań. Po pew­nym cza­sie do­wie­dzia­łem się, że pra­wie wszy­scy byli prze­ko­na­ni, że w cią­gu trzech-czte­rech dni wy­ja­dę. A ja cią­gle wal­czy­łem.

Wie­czo­rem była ko­lej­na spo­łecz­ność, tym ra­zem z An­drze­jem, li­de­rem i oso­bą, któ­rą bar­dzo wie­le osób uwa­ża­ło za prze­wod­ni­ka du­cho­we­go. Tak na do­brą spra­wę li­der to wła­śnie czło­wiek, któ­ry swo­imi po­glą­da­mi, opi­nia­mi w spo­sób de­cy­du­ją­cy wpły­wa na spo­łecz­ność, a więc jest wła­śnie swe­go ro­dza­ju prze­wod­ni­kiem du­cho­wym. Ze spo­łecz­no­ści z An­drze­jem pa­mię­tam bar­dzo wie­le zdań, któ­re wy­war­ły na mnie ogrom­ne wra­że­nie – ta­kich mą­dro­ści, któ­re jesz­cze przez lata po wy­jeź­dzie z Gło­sko­wa po­win­no się mieć w gło­wie. Może już na tej pierw­szej spo­łecz­no­ści usły­sza­łem z jego ust, że Gło­sków nie jest miej­scem, w któ­rym lu­dzie le­czą się z nar­ko­ma­nii. Lu­dzie uczą się tu żyć szczę­śli­wie, god­nie, być wol­ni i uczci­wi. A że więk­szość z nich kie­dyś bra­ła nar­ko­ty­ki, to zu­peł­ny przy­pa­dek. Je­stem prze­ko­na­ny, że to praw­da. Gdy­bym miał pro­wa­dzić bez­na­dziej­ne ży­cie – nie­uczci­we, smut­ne, ogra­ni­czo­ne przez ze­wnętrz­ny przy­mus i pro­ste pod­nie­ty, to już bym wo­lał brać, przy­najm­niej by mnie mniej bo­la­ło. Zresz­tą gdy­bym fak­tycz­nie nie po­tra­fił żyć szczę­śli­wie, nie miał­bym wy­bo­ru – brał­bym z całą pew­no­ścią.

Spo­łecz­no­ści z An­drze­jem z za­sa­dy bar­dzo się prze­cią­ga­ły, rzad­ko koń­czy­ły się przed pół­no­cą, ale było w nich tyle ener­gii, że zu­peł­nie nie czu­łem upły­wu cza­su. Inna spra­wa, że dla czę­ści osób to, co mó­wił An­drzej, było na tyle nie­zro­zu­mia­łe, że zmę­cze­ni dniem za­sy­pia­li, bo co ich wła­ści­wie ob­cho­dzi­ły roz­wa­ża­nia na te­mat uczci­wo­ści, bu­do­wa­nia re­la­cji z ludź­mi czy za­sad, war­to­ści obo­wią­zu­ją­cych w ży­ciu. Wte­dy też pierw­szy raz usły­sza­łem sło­wo „pro­ak­tyw­ność”.

Pro­ak­tyw­ność to umie­jęt­ność po­zwa­la­ją­ca mi być wol­nym. To chwi­la za­sta­no­wie­nia po­mię­dzy bodź­cem a moją re­ak­cją. W ży­ciu sta­ram się być jak naj­bar­dziej pro­ak­tyw­ny – pa­no­wać nad emo­cja­mi, waż­ną de­cy­zję po­dej­mo­wać po na­my­śle, opie­ra­jąc się na zbio­rze mo­ich war­to­ści. Inna spra­wa, że nie za­wsze wia­do­mo, w któ­rym mo­men­cie to, co ro­bi­my, w de­cy­du­ją­cy spo­sób wpły­nie na na­sze ży­cie. Z cza­sem za­czą­łem so­bie uświa­da­miać, że pro­ak­tyw­ność jest źró­dłem wol­no­ści. Je­śli daję so­bie czas na pod­ję­cie de­cy­zji, za­sta­na­wiam się nad tym, ja­kie będą dal­sze skut­ki mo­ich dzia­łań, mogę być wol­ny. Bez tego wszyst­kie moje dzia­ła­nia by­ły­by pro­stym skut­kiem ze­wnętrz­nych bodź­ców. Jak pies Paw­ło­wa – na dzwo­nek za­wsze bym się śli­nił, na atak re­ago­wał­bym agre­sją. Za­cho­wy­wał­bym się jak zwie­rzę, po­dob­nie jak więk­szość lu­dzi.

Bar­dzo czę­sto or­ga­ni­zo­wa­no ja­kieś za­ję­cie dla