Strona główna » Poradniki » Rozmowy z Karolcią czyli coaching przy herbacie

Rozmowy z Karolcią czyli coaching przy herbacie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63773-91-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rozmowy z Karolcią czyli coaching przy herbacie

 

Książka jest cyklem rozmów dotyczących rozwoju osobistego, life coachingu, lecz również życia współczesnej, polskiej rodziny - prowadzonych przez doświadczonego coacha [utożsamienie narratora z autorem] z ośmioletnią, a pod koniec książki dziewięcioletnią Karolcią, członkiem dalszej rodziny. Nie znamy pokrewieństwa. Dziewczynka zwraca się do narratora – wujciu, przyjmując postawę wnikliwego obserwatora życia codziennego. Zadaje mnóstwo pytań, nierzadko przypierając narratora do muru, wprowadzając w konfuzje lub po prostu zmuszając do zajęcia stanowiska w niełatwych sprawach. Na przykład:
Dlaczego dorośli są wobec siebie okrutni, a potem się rozwodzą, chociaż wcześniej deklarowali miłość?
Dlaczego nakazują dzieciom zachowywanie zdrowych standardów życia [na przykład ograniczanie słodyczy] a sami palą tytoń?
Z jakiego powodu sankcjonuje się przemoc wobec zwierząt i przemysł rzeźny, a dzieciom nie mówi się prawdy o pochodzeniu mięsnych potraw?
Dlaczego ludzie są gotowi płacić za coaching, choć potem nie korzystają z jego efektów?
Za każdym razem coach – wujcio stara się odpowiedzieć Karolci dobierając
odpowiedzi i argumenty do jej ośmiu lat. Jednak bardzo często jest zaskakiwany dojrzałością Karolci wynikającą z jej prawdomówności i spójności. Dziecko jest uważnym obserwatorem, reagującym sprzeciwem na najmniejsze przekłamania, elementy hipokryzji lub braku wiarygodności dorosłych. Te i wiele innych pytań pozwala czytelnikowi zrozumieć idee coachingu, mechanizmy własnego oporu i zmiany oraz dokonać świadomej oceny własnej postawy. Na ile to, co robisz, jak myślisz i postępujesz jest dla ciebie użyteczne? Czy to w co wierzysz prowadzi ciebie do celu? Czy jesteś spójny? Czego uczą się od ciebie dzieci?

Dziecko to też człowiek, z tymże mądrzejszy, uważniejszy i bardziej spójny od dorosłych – to jedno z początkowych odkryć, którego może dokonać czytelnik. Dlaczego dzieci mają naturalne zdolności coachingowe? Dlatego, że komunikują się wprost, niczego nie kalkulują i potrafią asertywnie wyrazić to, z czym dorośli oportuniści mają problem – własne zdanie na dany temat. W czasie spotkań z Karolcią wujcio- coach także zmienia postawę. Staje się stopniowo klientem [coachee] bardzo mądrej, ośmioletniej coacherki i bierze od niej lekcje własnej spójności i wiarygodności.

Polecane książki

„Jak bez stresu przygotować święta Bożego Narodzenia” to poradnik, pozwalający w sposób sprawny i uporządkowany przygotować święta. Zawiera harmonogramy zakupów oraz porządków, a także termin przygotowywania świątecznych potraw....
DRUGA POWIEŚĆ SZESNASTOLATKA! Jak to jest z tymi dziewczynami? Czy Kazik Staszewski miał rację, śpiewając, że to nic więcej jak tylko kłopoty? Czy warto zadzierać z miejscowymi dresiarzami? Czy matematyka jest tak niezbędna do życia, jak wszyscy twierdzą? Tomek, uczeń liceum, na własnej sk&oacu...
Książka „Twój typ osobowości: Strateg (INTJ)” to kompendium wiedzy na temat „stratega” – jednego z 16 typów osobowości. Jest ona częścią serii, w skład której wchodzą pozycje poświęcone poszczególnym typom oraz książka „Kim jesteś? Test osobowości ID16”, będąca wprowadzeniem do typologii osobowości ...
Sage Ballantyne, bogata projektantka biżuterii, prowadzi życie, którego niejedna kobieta mogłaby jej pozazdrościć. Ale to tylko pozory, bo jej życiem rządzi lęk przed stratą kogoś, kogo kocha. Właśnie dlatego rozstała się z Tyce’em, jedynym mężczyzną, na którym naprawdę jej zależ...
Mogłoby się wydawać, że życie ucznia trzeciej klasy poza porą wakacji nie jest specjalnie ekscytujące. A tymczasem Maćkowi każdy dzień przynosi nowe przygody. Niewątpliwie przyczynia się do tego jego kilkuletnia siostra, Oliwka, która potrafi czasami naprawdę skomplikować życie trzecioklasisty, ale ...
Całe nasze życie jest wypełnione pracą nad emocjami, wypracowywaniem strategii i taktyk borykania się z nimi. Emocje ubarwiają świat, ale także strukturalizują go, a masowe emocje znoszą racjonalne myślenie i argumentację nie tylko na poziomie indywidualnym. Dla badania problematyki emocji powstała ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maciej Bennewicz

Re­dak­cja: Elż­bie­ta So­bo­lew­ska

Pro­jekt okład­ki: Ra­fał Za­wi­stow­ski

Re­dak­cja tech­nicz­na: Pa­weł Żuk

Text © co­py­ri­ght by Ma­ciej Ben­ne­wicz, 2012

Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion © Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA, War­sza­wa 2013

Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo lub zbież­ność imion, na­zwisk, wy­glą­du, cech i za­cho­wań wszel­kich wy­stę­pu­ją­cych w tej książ­ce po­sta­ci jest cał­ko­wi­cie przy­pad­ko­we.

Wszel­kie pra­wa, włącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści, w ja­kie­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6, 03-928 War­sza­wa

Tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-6377-26-7

Skład i ła­ma­nie: www.an­ter.waw.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Ka­rol­cia

Ka­rol­cia to moja przy­ja­ciół­ka. Gdy ją po­zna­je­my ma osiem lat. Wraz z kar­ta­mi tej książ­ki do­ro­śle­je. Pierw­sza kla­sa pod­sta­wów­ki zmie­ni się w dru­gą, po­tem pierw­sza ko­mu­nia i zda­niem Ka­rol­ci jesz­cze tyl­ko wa­ka­cje i już tyl­ko krok do do­ro­sło­ści. Jej osiem­na­sto­let­nia sio­stra cio­tecz­na uwa­ża Ka­rol­cię za za­ro­zu­mia­łą, prze­mą­drza­łą smar­ku­lę, któ­ra za­da­je set­ki nie­po­trzeb­nych, głu­pich, iry­tu­ją­cych py­tań. Jej zda­niem to dziec­ko tu­pią­ce nóż­ką, krnąbr­ne i zło­śli­we. Czte­ro­let­ni bra­ci­szek Ka­rol­ci, Ja­sio, tro­chę ją na­śla­du­je, tro­chę prze­drzeź­nia. Ro­dzi­ce, jak to ro­dzi­ce, czę­sto ją igno­ru­ją. Wia­do­mo – pra­ca, dom, zmę­cze­nie, obo­wiąz­ki. Kto by miał czas na nie­ustan­ne do­cie­ka­nie, od­po­wie­dzi na kło­po­tli­we py­ta­nia w ro­dza­ju dla­cze­go lu­dzie się roz­wo­dzą albo ile razy trze ba do­stać roz­grze­sze­nie, żeby grzech prze­stał się li­czyć? Inni do­ro­śli, jak to do­ro­śli, albo uni­ka­ją tego kło­po­tli­we­go dziec­ka albo wręcz się go oba­wia­ją. A nóż znów coś pal­nie. Kto by miał ocho­tę wciąż tłu­ma­czyć od nowa te same kwe­stie, wy­ja­śniać, ry­so­wać, od­po­wia­dać, roz­ma­wiać, trak­tu­jąc ośmio­lat­kę jak part­ne­ra? Tyl­ko ktoś obcy, ale z ro­dzi­ny, ktoś z ze­wnątrz, a jed­nak na tyle bli­ski, by móc się wtrą­cać, na tyle nie­za­leż­ny i sil­ny, by cza­sa­mi móc mó­wić rze­czy nie­po­pu­lar­ne. Wuj­cio. Wuj­cio jest naj­wła­ściw­szą oso­bą. Tro­chę nie­ty­kal­ny, bo au­to­ry­tet, tro­chę dziw­ny i nie­prze­wi­dy­wal­ny, gdyż zaj­mu­je się co­achin­giem, tro­chę nie­po­ko­ją­cy, gdyż cza­sa­mi bywa sku­tecz­ny z tymi swo­imi tech­ni­ka­mi, py­ta­nia­mi, ćwi­cze­nia­mi. Wraz z wuj­ciem w ży­ciu Ka­rol­ci po­ja­wi­li się rów­nież inni wuj­cio­wie i cio­cie, co­ache, przy­ja­cie­le domu. Po­dob­ni do nie­go. Tacy, któ­rzy słu­cha­ją dziec­ka i lu­bią z nim dys­ku­to­wać. A na­wet w cza­sie roz­mo­wy, co w Pol­sce wciąż jest nie­spo­ty­ka­nym zwy­cza­jem, cio­cie i wuj­cio­wie przy­klę­ka­ją przed dziec­kiem, żeby nie two­rzyć prze­wa­gi po­mię­dzy sto­ją­cym do­ro­słym dry­bla­sem a dziec­kiem, któ­re co naj­mniej do okre­su na­sto­let­nie­go za­zwy­czaj jest niż­sze. Pew­nie to przy­klę­ka­nie brzmi jak wy­du­ma­ne dzi­wac­two. Przy­po­mnij so­bie jed­nak chwi­le wła­sne­go dzie­ciń­stwa, gdy ci wszy­scy wiel­cy do­ro­śli wzno­si­li się nad tobą ni­czym gi­gan­tycz­ne domy, nie re­ago­wa­li na two­je we­zwa­nia, szar­pa­nie za rękę, a wszel­kie po­le­ce­nia, przy­zwo­le­nia, su­ge­stie, po­na­gle­nia, za­ka­zy, py­ta­nia spły­wa­ły na cie­bie z góry. Spo­tka­nie twa­rzą w twarz od pierw­szej chwi­li bu­du­je po­czu­cie part­ner­stwa, re­la­cję, w któ­rej part­ne­rzy wza­jem­nie się słu­cha­ją, a przede wszyst­kim wi­dzą. Roz­mo­wy z dziec­kiem? Dys­ku­sje z dziec­kiem? Są cu­dow­ne. Praw­dzi­we. Żad­nych dwu­znacz­no­ści, uda­wa­nia, żad­nej pół­praw­dy. Każ­de sło­wo jest na­tych­miast we­ry­fi­ko­wa­ne, każ­da mina prze­świe­tla­na. Przed Ka­rol­cią ni­cze­go nie ukry­jesz. Spój­ność lub nie­spój­ność, wia­ry­god­ność lub nie­wia­ry­god­ność – każ­de za­cho­wa­nie zo­sta­je pod­da­ne temu kry­te­rium, uważ­ne­mu spoj­rze­niu Ka­rol­ci, któ­re jak wspo­mnia­łem, bu­dzi lęk u nie­któ­rych do­ro­słych. Zwłasz­cza u tych, któ­rzy mają coś na su­mie­niu. Ich su­mie­nie jest wte­dy przy­mu­sza­ne do re­flek­sji, do zmia­ny, do sa­mo­po­zna­nia i wresz­cie do sa­mo­świa­do­mo­ści. Po­zna­cie śro­do­wi­sko, w któ­rym, na co dzień, żyje Ka­rol­cia. Naj­bliż­sze oso­by to oczy­wi­ście mama, tata i bra­ci­szek Ka­rol­ci, pra­wie czte­ro­let­ni Ja­sio. Ro­dzi­ce obo­je pra­cu­ją, za­tem co­dzien­ny rytm dnia wy­zna­cza­ją pory od­wo­że­nia i przy­wo­że­nia dzie­ci na tra­sie przed­szko­le-szko­ła-dom. Po­ran­kom tej mło­dej ro­dzi­ny to­wa­rzy­szą po­śpiech i nie­rzad­ko zde­ner­wo­wa­nie, prze­bi­ja­nie się przez wiel­ko­miej­skie, nie­prze­wi­dy­wal­ne kor­ki. Mama Ka­rol­ci ma star­szą sio­strę Re­nię i bra­ta Li­mo­na. Li­mon, to szcze­gól­na po­stać – oj­ciec chrzest­ny Ka­rol­ci, lecz tak­że co­ach i przy­ja­ciel nar­ra­to­ra, wuj­cia, któ­ry opo­wia­da tę hi­sto­rię. Dwu­dzie­sto­let­ni Szy­mek, stu­dent ibe­ry­sty­ki i osiem­na­sto­let­nia Gabi to ro­dzeń­stwo cio­tecz­ne Ka­rol­ci, czy­li ku­zy­no­stwo, po­wo­li wcho­dzą­ce w do­ro­słe ży­cie. Szy­mek jest sy­nem cio­ci Reni, a Ga­bry­sia cór­ką Krzysz­to­fa, bra­ta taty. Po­zna­cie rów­nież dziad­ków. Bab­cia Ma­rio­la to mama mamy, przy­jeż­dża z da­le­ka w od­wie­dzi­ny i za­zwy­czaj to­wa­rzy­szy temu spo­re za­mie­sza­nie. Mat­ka i cór­ka od daw­na są w nie­naj­lep­szych sto­sun­kach. Bab­cia Ha­lin­ka i dzia­dek Ry­sio to ro­dzi­ce taty. Mają czte­rech sy­nów, ale tyl­ko dwóch z nich miesz­ka w Pol­sce.

Bab­cia Ha­lin­ka to star­sza sio­stra wuj­cia, nar­ra­to­ra, któ­ry opo­wia­da tę hi­sto­rię. Wuj­cio jest za­tem dla Ka­rol­ci cio­tecz­nym dziad­kiem, czy­li dru­gim dziad­kiem, choć zwy­kło się mó­wić wu­jek i tyle. Dla­cze­go dru­gim dziad­kiem, a nie trze­cim? Gdyż bab­cia Ma­rio­la, mama mamy roz­wio­dła się daw­no temu i Ka­rol­cia nig­dy jej męża, a swe­go bio­lo­gicz­ne­go dziad­ka, nie po­zna­ła. W na­szej opo­wie­ści po­ja­wia się też Quna, przy­ja­ciel domu, za­wo­do­wy co­ach, nie­mal czło­nek ro­dzi­ny, któ­ry czę­sto oba domy od­wie­dza: miesz­ka­nie ro­dzi­ców Ka­rol­ci, oraz wuj­cia i jego żony cio­ci Lid­ki. W na­szej hi­sto­rii po­ja­wią się rów­nież roz­licz­ni ko­le­dzy i ko­le­żan­ki Ka­rol­ci, a tak­że inni do­ro­śli, zna­jo­mi, są­sie­dzi, sło­wem przed­sta­wi­cie­le śro­do­wi­ska, w któ­rym kształ­tu­je się de­li­kat­na, mło­da, chłon­na oso­bo­wość Ka­rol­ci. Na ko­niec po­sta­cie nie mniej waż­ne, koty. Aż czte­rej miesz­kań­cy domu cio­ci Lid­ki i wuj­cia: naj­star­szy, o imie­niu Ko­tlet, na­stęp­nie Lo­lek, Bo­lek i naj­młod­szy Fe­luś.

Co­aching

W tej książ­ce opo­wia­dam o co­achin­gu. Co­ach to w ję­zy­ku an­giel­skim po­wóz, dy­li­żans, a z cza­sem rów­nież ko­zioł, na któ­rym sie­dział fur­man i sam woź­ni­ca. To rów­nież współ­cze­sny au­to­bus da­le­ko­bież­ny, na przy­kład na tra­sie z Li­ver­po­ol do Bir­ming­ham, a tak­że tre­ner, zwłasz­cza pił­kar­ski, zaś co­ach bagto tor­ba po­dróż­na, a co­ach ho­use to wo­zow­nia lub staj­nia. Sło­wem po­dróż, zmia­na i kie­row­ca. W taki też spo­sób ro­zu­miem co­aching, jako po­dróż do celu. W cza­sie tej po­dró­ży okre­śla­my nie tyl­ko miej­sce, do któ­re­go klient [czy­li co­achee] za­mie­rza do­trzeć, ale rów­nież efekt, któ­ry chce uzy­skać. Co ma być re­zul­ta­tem two­jej po­dró­ży? Ja­kie po­trze­by chcesz zre­ali­zo­wać? Po czym roz­po­znasz, że osią­gną­łeś/osią­gnę­łaś to, co zmie­rza­łeś/za­mie­rza­łaś osią­gnąć? Po­dróż do­oko­ła świa­ta? Cu­dow­nie! Co uzy­skasz w jej trak­cie i na sa­mym koń­cu, już po po­wro­cie? Awans? Zna­ko­mi­cie! Ja­kie po­trze­by zre­ali­zu­jesz w wy­ni­ku awan­su? Nowe miesz­ka­nie? Świet­nie! Jak chcesz się czuć w no­wym miesz­ka­niu? Co­ach kie­ru­je po­wo­zem i koń­mi, lecz to klient zna cel. Co ach dba o tra­sę i od­po­czy­nek, o wła­ści­we tem­po jaz­dy, lecz to klient okre­śla, do­kąd zmie­rza i co chce uzy­skać u kre­su po­dró­ży. Co­ach dba rów­nież o eko­lo­gię, czy­li do­py­tu­je i za­chę­ca klien­ta do spraw­dza­nia, czy aby w wy­ni­ku jego po­dró­ży nie na­stą­pią ja­kieś szko­dy, stra­ty, czy roz­wa­żył wszyst­kie za i prze­ciw. Nie­ste­ty czę­sto we współ­cze­snych kor­po­ra­cjach uży­wa się sło­wa co­aching myl­nie, ze szko­dą dla tej ge­nial­nej dys­cy­pli­ny wspo­ma­ga­ją­cej roz­wój. Uży­wa się go na okre­śle­nie oce­ny pra­cow­ni­ka, a tak­że re­pry­men­dy, jako in­ter­wen­cji bez­rad­ne­go me­ne­dże­ra, któ­ry chce po­zbyć się pra­cow­ni­ka, za­miast za­pew­nić mu nie­zbęd­ne szko­le­nie i moż­li­wość otwar­tej ko­mu­ni­ka­cji, jako for­my do­ra­dza­nia lub in­struk­ta­rzu. Co­aching wbrew dość po­wszech­nej opi­nii nie jest też sztu­ką za­da­wa­nia py­tań ani pro­wa­dze­nia spo­rów. Sztu­kę za­da­wa­nia py­tań na­zy­wa się ero­ma­ty­ką lub me­to­dą so­kra­tej­ską sto­so­wa­ną w ery­sty­ce, czy­li sztu­ce pro­wa­dze­nia spo­rów, o któ­rej pi­sał Scho­pen­hau­er i Ko­tar­biń­ski. Co­aching na­to­miast to dzie­dzi­na po­wsta­ła na grun­cie psy­cho­lo­gii po­zy­tyw­nej, jej ce­lem jest sto­so­wa­nie za­sad i me­tod, dzię­ki któ­rym po­pra­wia się ja­kość ży­cia dru­gie­go czło­wie­ka. Me­to­dy te po­le­ga­ją na ćwi­cze­niach i za­da­niach, dzię­ki któ­rym klient co­achin­gu może bez­piecz­nie eks­pe­ry­men­to­wać, spraw­dzać róż­ne opcje, pró­bo­wać i po­szu­ki­wać od­po­wie­dzi, wresz­cie do­ko­ny­wać od­kryć, dzię­ki któ­rym jego ży­cie lub do­wol­na jego część sta­nie się ła­twiej­sza, przy­jem­niej­sza, tań­sza, bez­piecz­niej­sza, bar­dziej er­go­no­micz­na lub po pro­stu lep­sza, w spo­sób, któ­ry na po­cząt­ku okre­śli sam klient. Co­aching czer­pie swo­je me­to­dy za­rów­no z po­dej­ścia pro­jek­to­we­go jak i z naj­róż­niej­szych dys­cy­plin, od so­cjo­lo­gii po an­tro­po­lo­gię, po­przez szko­ły psy­cho­lo­gicz­ne, a na­wet te­ra­peu­tycz­ne jak Ge­stalt, be­ha­wio­ral­no-po­znaw­czą, czy pro­cess work. Wy­ko­rzy­stu­jąc po­sta­wę an­tro­po­lo­ga co­ach przyj­mu­je na­sta­wie­nie ob­ser­wu­ją­ce­go ba­da­cza, któ­ry nie in­ter­we­niu­je, nie na­rzu­ca, lecz po­zna­je świat swo­je­go klien­ta. Uru­cha­mia po­dej­ście so­cjo­lo­gicz­ne, gdyż może pra­co­wać z gru­pą i na rzecz gru­py i za­wsze uwzględ­nia czyn­ni­ki śro­do­wi­sko­we oraz re­la­cje, w któ­rych funk­cjo­nu­je klient. Przyj­mu­je per­spek­ty­wę psy­cho­lo­gicz­ną, gdyż zaj­mu­je się na­sta­wie­niem klien­ta i wspie­ra zmia­ny rów­nież na po­zio­mie prze­ko­nań i war­to­ści. Wy­ko­rzy­stu­je Ge­stalt, gdyż zgod­nie z za­ło­że­nia­mi tej szko­ły psy­cho­lo­gicz­nej do­strze­ga ca­ło­ścio­we struk­tu­ry my­śli, emo­cji i za­cho­wań, któ­ry­mi po­słu­gu­je się klient. Myśl sta­no­wi fi­gu­rę, któ­ra nie­od­łącz­nie zwią­za­na jest z tłem, czy­li kon­tek­stem, w któ­rym się po­ja­wia. Lecz co­ach rów­nież do­strze­że po­stę­po­wa­nie klien­ta i jego skut­ki. Co­aching to dys­cy­pli­na w bu­do­wie, czer­pią­ca z róż­nych do­świad­czeń na­uko­wych i prak­tycz­nych; sto­sun­ko­wo nowa i, na szczę­ście, jesz­cze mało sko­dy­fi­ko­wa­na, gdyż naj­moc­niej­szym na­rzę­dziem co­achin­gu jest otwar­tość i kre­atyw­ność. Co­aching za­pra­sza do po­rzu­ca­nia ram i sche­ma­tów, dla­te­go sam nie może być sche­ma­tycz­ny. Im bar­dziej ob­ro­śnie w pro­ce­du­ry tym mniej bę­dzie po­bu­dzał do kre­atyw­no­ści, przez co stra­ci swo­ją sku­tecz­ność.

Po­wszech­ne wy­obra­że­nie na te­mat co­achin­gu jest mniej wię­cej ta­kie: na se­sji po­ja­wia się klient, zgła­sza ja­kiś te­mat, dy­le­mat, cel lub pro­blem i co­ach za­da­je mu se­rię py­tań, dzię­ki któ­rym klient uświa­do­mi so­bie swo­je ogra­ni­cze­nia, a po­tem po­trze­by, war­to­ści i wresz­cie cele. Ko­lej­ność do­ko­ny­wa­nych od­kryć bywa da­le­ka od książ­ko­wej po­praw­no­ści. Czę­sto za­czy­na się od celu, a koń­czy se­sję na tym, że klient usta­la zu­peł­nie inny cel, gdyż ten, z któ­rym przy­szedł wy­pa­ro­wał w cza­sie se­sji. Do­świad­czo­ny co­ach po­mię­dzy za­da­wa­ny­mi py­ta­nia­mi bie­rze od­dech i po­zwa­la klien­to­wi się wy­po­wie­dzieć. Bar­dzo do­świad­czo­ny co­ach słu­cha swe­go klien­ta i cza­sa­mi za­da­je tak zwa­ne  m o c n e   p y t a n i e, czy­li ta­kie, po któ­rym klien­to­wi spa­da­ją przy­sło­wio­we buty, szczę­ka opa­da, a umysł do­ko­nu­je od­kry­cia, lub wręcz prze­ciw­nie. Sztyw­ne ogra­ni­cze­nia i prze­ko­na­nia klien­ta zgrzy­ta­ją, pi­ra­mi­da ste­reo­ty­pów chwie­je się, emo­cje bu­zu­ją. Sło­wem klient może za­rów­no prze­żyć heu­ry­stycz­ne olśnie­nie [okrzyk:  E u r e k a!   Z n a l a z ł e m! przy­pi­sy­wa­ny Ar­chi­me­de­so­wi] lub do­znać kon­fu­zji, zmie­sza­nia, po któ­rym po­ja­wi się być może nowa ja­kość ży­cia, nowy styl po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, roz­strzy­gnię­cie za­wo­do­wych dy­le­ma­tów, nowa stra­te­gia osią­ga­nia suk­ce­su. Moi stu­den­ci, któ­rych uczę za­wo­do­we­go co­achin­gu, ob­la­li­by eg­za­min prak­tycz­ny, gdy­by w cza­sie se­sji za­da­wa­li klien­to­wi wy­łącz­nie py­ta­nia. Co­aching to przede wszyst­kim tre­ning, opar­ty na prak­tycz­nym dzia­ła­niu i do­świad­cza­niu. Same py­ta­nia to zbyt mało, tym bar­dziej, że re­per­tu­ar tech­nik, ćwi­czeń, za­dań, eks­pe­ry­men­tów mamy ogrom­ny. Co­aching pro­wa­dzo­ny wy­łącz­nie w for­mie za­da­wa­nych py­tań, to rów­nież stra­ta cza­su. Moż­na zmie­niać, po­szu­ki­wać, re­ali­zo­wać cele znacz­nie szyb­ciej dzię­ki do­świad­cza­niu, pró­bo­wa­niu, eks­pe­ry­men­to­wa­niu. Za­tem bar­dzo, bar­dzo wpraw­ny co­ach, lub po pro­stu do­brze wy­szko­lo­ny, za­da­je py­ta­nia, by do­pre­cy­zo­wać dy­le­ma­ty lub cele klien­ta i za­pro­po­no­wać ta­kie ćwi­cze­nie, po któ­rym nie tyl­ko klien­to­wi spad­ną buty, ale przede wszyst­kim znaj­dzie on w so­bie nowe moż­li­wo­ści, nowe za­so­by, lub wy­klu­czy pew­ne al­ter­na­ty­wy, a inne znaj­dzie.

Py­ta­nia gra­nicz­ne

Jest jed­nak pe­wien szcze­gól­ny ro­dzaj py­tań. Bar­dzo je lu­bię z po­wo­du ich sku­tecz­no­ści i siły. Są to py­ta­nia gra­nicz­ne. Gdy na py­ta­nie gra­nicz­ne pad­nie od­po­wiedź, two­je ży­cie zo­sta­nie ra­dy­kal­nie od­mie­nio­ne, kon­kret­na spra­wa roz­wią­za­na, klu­czo­wy za­sób od­na­le­zio­ny – wej­dziesz na wyż­szy po­ziom sa­mo­roz­wo­ju, speł­nie­nia lub sa­tys­fak­cji, od­czu­jesz wy­raź­ną, ja­ko­ścio­wą zmia­nę. Py­ta­nia gra­nicz­ne war­to za­da­wać klien­to­wi [lub sa­me­mu so­bie w przy­pad­ku self­co­achin­gu] w chwi­li tuż po do­ko­na­niu od­kry­cia. W ta­kim szcze­gól­nym mo­men­cie, kie­dy do­tar­li­śmy do no­wych roz­wią­zań lub zro­zu­mie­li­śmy wła­sne ogra­ni­cze­nia. Czę­sto py­ta­nie gra­nicz­ne może być co­achin­go­wym za­da­niem po od­by­tej se­sji. Jak bę­dzie brzmia­ło two­je py­ta­nie gra­nicz­ne dziś, w tej spra­wie, w tym mo­men­cie ży­cia? Mamy róż­ne py­ta­nia gra­nicz­ne dla róż­nych spraw i za­dań, ale tak­że w róż­nych eta­pach ży­cia inne py­ta­nie jest dla nas gra­nicz­ne, czy­li klu­czo­we dla zmia­ny.

Spo­tkasz tu wie­le py­tań gra­nicz­nych. Być może nie­któ­re z nich za­in­spi­ru­ją cie­bie, inne od­bie­rzesz z taką mocą, jak­by na­pi­sa­ne zo­sta­ły spe­cjal­nie dla cie­bie, jesz­cze inne będą ci po­cząt­ko­wo obo­jęt­ne, lecz do­pie­ro po ja­kimś cza­sie wzbu­dzą two­je za­in­te­re­so­wa­nie. Jesz­cze inne prze­mkną nie­zau­wa­żo­ne, ale bę­dzie też kil­ka ta­kich, któ­re tobą wstrzą­sną, a po­tem do­ko­nasz od­kry­cia, któ­re od­mie­ni two­je ży­cie na lep­sze. Tym sa­mym roz­mo­wy z Ka­rol­cią są rów­nież za­pro­sze­niem dla cie­bie do self­co­achin­gu, czy­li do­ko­ny­wa­nia zmia­ny w ta­kim tem­pie, w ja­kim po­trze­bu­jesz się zmie­niać, je­śli chcesz się zmie­niać, w spra­wach, w któ­rych war­to do­ko­nać zmia­ny, aby żyć le­piej.

Kre­atyw­ność dzie­ci

Dzie­ci uwiel­bia­ją za­da­wać py­ta­nia. Nie­ste­ty czę­sto igno­ru­je­my ich wni­kli­wość i cie­ka­wość. Kie­dy uważ­nie wsłu­chasz się w głos dzie­ci, w ich cie­ka­wość, to szyb­ko oka­że się, że nie­mal każ­de za­da­ne przez nie py­ta­nie jest py­ta­niem gra­nicz­nym. Co cie­ka­we to py­ta­nie jest skie­ro­wa­ne wła­śnie do cie­bie, to ty, do­ro­sły, je­steś za­pra­sza­ny przez swe­go ma­łe­go, na­tu­ral­ne­go co­acha do zmia­ny. Py­ta­nie jest czę­sto nie  d o   c i e b i e,  ile  d l a   c i e b i e. Kie­dy to zro­zu­miesz, dzie­ci prze­sta­ną cię iry­to­wać i za­czniesz czer­pać z ich zmy­słu ob­ser­wa­cji ener­gię, re­flek­sję, nowy punkt wi­dze­nia, czer­pać jak ze źró­dła. Tym źró­dłem jest ich praw­do­mów­ność, spój­ność i spon­ta­nicz­ność. Je­śli dziec­ko za­czy­na cię okła­my­wać, to do­wód na to, że pod­po­rząd­ko­wa­ło się re­gu­łom wy­cho­wa­nia. Wła­śnie w tym mo­men­cie tra­ci swo­ją na­tu­ral­ność na rzecz opor­tu­ni­zmu. Speł­nia two­je ocze­ki­wa­nia, za­miast mó­wić, co my­śli na­praw­dę. Nie ma bar­dziej spon­ta­nicz­nych istot niż dzie­ci. Nie ma bar­dziej twór­czych, wy­po­sa­żo­nych w cu­dow­ną wy­obraź­nię i kre­atyw­ność istot niż ba­wią­ce się dzie­ci.

Je­śli chcę się cze­goś do­wie­dzieć, szyb­ko na­uczyć, zwe­ry­fi­ko­wać swo­je po­glą­dy – py­tam dzie­ci. Tak jest. To re­wo­lu­cyj – ne stwier­dze­nie. Do­staw­ca­mi kre­atyw­no­ści, zmia­ny, no­wych po­glą­dów, a tak­że tech­no­lo­gii są w na­szych ro­dzi­nach naj­czę­ściej dzie­ci. Nasi na­tu­ral­ni co­acho­wie. Chcesz szyb­ko upo­rać się z nową ko­mór­ką? Daj ją czte­ro­lat­ko­wi. Po kwa­dran­sie nie bę­dzie mia­ła dla nie­go ta­jem­nic. Masz wąt­pli­wo­ści wo­bec nowo zre­kru­to­wa­nej oso­by? Zo­staw ją na pół go­dzi­ny sam na sam z sied­mio­lat­kiem. Bę­dziesz mieć od­po­wiedź. Nie wiesz jak po­stą­pić w waż­nej spra­wie – po­roz­ma­wiaj z ośmio­let­nią dziew­czyn­ką. Ona ure­al­ni two­je dy­le­ma­ty i zada ci kli­ka traf­nych py­tań. Po­stę­po­wa­łem w ten spo­sób przez wie­le lat, po­cząt­ko­wo nie­świa­do­mie. Nadal od­wo­łu­ję się do co­achów na­tu­ral­nych, naj­bar­dziej wia­ry­god­nych, ja­ki­mi są dzie­ci. Na­sto­lat­ki cza­sem nie­ste­ty tra­cą swo­ją na­tu­ral­ność, pró­bu­jąc z jed­nej stro­ny upodob­nić się do do­ro­słych, a z dru­giej zbun­to­wać prze­ciw nim. Do­pie­ro po tym okre­sie prób i błę­dów ro­dzą się do­ro­śli i je­że­li tyl­ko po­tra­fią za­cho­wać w so­bie ów dzie­cię­cy, spój­ny i wni­kli­wy ogląd rze­czy­wi­sto­ści, sta­ją się wia­ry­god­ny­mi part­ne­ra­mi.

Hi­sto­ria tej opo­wie­ści

Roz­mo­wy z Ka­rol­cią to moje spo­tka­nia z kil­ko­ma dziew­czyn­ka­mi na prze­strze­ni wie­lu lat. Z nie­któ­ry­mi przy­jaź­ni­łem się, in­ny­mi się opie­ko­wa­łem, z nie­któ­ry­mi spo­ty­ka­łem się w cza­sie za­ba­wy, roz­mo­wy, w mi­nu­tach i dniach co­dzien­ne­go ży­cia. Jest w tych dia­lo­gach Mar­ta, któ­ra ma dzi­siaj po­nad dwa­dzie­ścia lat, jest też dzie­wię­cio­let­nia Ilon­ka, Mar­cy­sia i Jul­ka, jest do­ro­sła Pau­li­na i trzy Ole. Dwie z nich są już mat­ka­mi swo­ich cał­kiem du­żych dzie­ci, są rów­nież co­acha­mi dla sie­bie, dla swo­ich dzie­ci, dla swo­ich klien­tów. Dzię­ki nim, dzię­ki roz­mo­wom z ma­ły­mi dziew­czyn­ka­mi, któ­re do­ra­sta­ły, iw koń­cu sta­ły się lub sta­ną ko­bie­ta­mi – je­stem mło­dy, le­piej ro­zu­miem świat ko­biet, le­piej ro­zu­miem świat dzie­ci. Każ­da z nich ob­da­ro­wa­ła mnie swo­im mi­strzo­stwem i każ­da z nich sta­je się rów­nież moim do­ro­słym mi­strzem. Dla­te­go Ka­rol­cia to moja mała mi­strzy­ni.

W kon­cep­cji Car­la Gu­sta­va Jun­ga po­ja­wia się ta­jem­ni­cze sło­wo Ani­mus. To aspekt mę­ski w oso­bo­wo­ści dziew­czy­nek. Swo­isty so­ftwa­re, dzię­ki któ­re­mu mała dziew­czyn­ka kształ­tu­je w so­bie umie­jęt­ność wcho­dze­nia w re­la­cje z chłop­ca­mi, a po­tem w ko­lej­nych eta­pach ży­cia z męż­czy­zna­mi. Uczy się ko­mu­ni­ko­wać się z nimi, ro­zu­mieć ich za­cho­wa­nia, a stop­nio­wo rów­nież po­trze­by i od­po­wia­dać na nie, jako współ­pra­cow­ni­ca, ko­le­żan­ka, przy­ja­ciół­ka, a tak­że w koń­cu jako part­ner­ka i mat­ka wspól­nych dzie­ci. Chłop­czyk kształ­tu­je w so­bie oprócz mę­skiej oso­bo­wo­ści rów­nież Ani­mę, żeń­ski aspekt, któ­ry po­dob­nie jak u dziew­czyn­ki Ani­mus po­zwa­la mu wejść w re­la­cje z ko­bie­ta­mi, zro­zu­mieć świat ko­bie­co­ści. Roz­mo­wy z Ka­rol­cią to rów­nież prze­ni­ka­nie się świa­ta mę­skie­go i żeń­skie­go, to ko­bie­cy punkt wi­dze­nia na spra­wy mę­skie i oj­cow­skie, kształ­to­wa­nie Ani­mu­sa w dziew­czyn­ce. To rów­nież re­flek­sja męż­czy­zny i jego mę­skich po­glą­dów, zwe­ry­fi­ko­wa­na przez punkt wi­dze­nia ma­łej ko­bie­ty, któ­ra wi­dzi rze­czy nie­co in­a­czej. Jed­no nie ist­nie­je bez dru­gie­go, brak har­mo­nii po­mię­dzy pier­wiast­kiem mę­skim a żeń­skim za­rów­no w mał­żeń­stwie, w ro­dzi­nie, jak i w fir­mie, a na­wet w pań­stwie lub spo­łe­czeń­stwie, ro­dzi pro­ble­my. Po­wsta­ją na­pię­cia, wy­bu­cha­ją kon­flik­ty. Dia­lo­gi po­mię­dzy Ka­rol­cią i wuj­ciem to w isto­cie roz­mo­wy ojca i cór­ki, lecz tak­że żeń­skiej oso­bo­wo­ści, z jej Ani­mu­sem – aspek­tem mę­skim, a tak­że doj­rza­łej, co­achin­go­wej mę­sko­ści z mło­dą, kre­atyw­ną, na­tu­ral­ną żeń­sko­ścią. Jest też w roz­mo­wach z Ka­rol­cią po pro­stu re­la­cja dziec­ka i do­ro­słe­go, peł­na cier­pli­wo­ści, part­ner­stwa, sza­cun­ku, taka, na jaką cza­sem nas nie stać z po­wo­du dy­stan­su, jaki do­ro­śli two­rzą wo­bec dzie­ci, nie­rzad­ko wła­snych. Wszy­scy tu od­no­szą ko­rzyść, każ­de sło­wo jest cen­ne, każ­de py­ta­nie istot­ne za­rów­no dla tego, kto sta­wia py­ta­nie, jak i dla tego, kto od­po­wia­da. Przez wszyst­kie roz­mo­wy z Ka­rol­cią prze­wi­ja się kil­ka ukry­tych mię­dzy wier­sza­mi, a jed­nak wy­raź­nie brzmią­cych kwe­stii. W jaki spo­sób uchro­nić więź zbu­do­wa­ną z ma­łym dziec­kiem? Na co zwró­cić uwa­gę, by ta więź nie osła­bła w okre­sie do­ra­sta­nia lub co gor­sza, żeby nie zmie­ni­ła się we wro­gość lub kon­flikt z ro­dzi­ca­mi? O co za­dbać, by pre­sja oto­cze­nia, spo­łecz­ne nor­my i ro­dzin­ne lęki nie za­bi­ły w dziec­ku wraż­li­wo­ści, spon­ta­nicz­no­ści i kre­atyw­no­ści? W jaki spo­sób wzmac­niać w dziec­ku po­czu­cie spra­wie­dli­wo­ści, tak czę­sto bo­le­śnie nisz­czo­ne przez do­ro­słych?

Ko­bie­cość

Nie ist­nie­je bez mę­sko­ści i od­wrot­nie, na męż­czyzn ogrom­ny wpływ mają mat­ki, sio­stry, ku­zyn­ki, a po­tem ko­le­żan­ki, pierw­sze przy­ja­ciół­ki i mi­ło­ści. To one kształ­tu­ją w nas zdol­ność do ro­zu­mie­nia świa­ta ko­biet i świa­ta w ogó­le. My zaś – oj­co­wie, na­uczy­cie­le, bra­cia i opie­ku­no­wie kształ­tu­je­my w ko­bie­tach ob­raz świa­ta męż­czyzn, z któ­rym będą mo­gły się stop­nio­wo za­przy­jaź­niać. Wszy­scy po­trze­bu­je­my prze­wod­ni­ków. Im lep­si co­acho­wie tra­fia­ją nam się na po­cząt­ku ży­cia, tym lep­szy­mi, na­tu­ral­ny­mi co­acha­mi sami sta­je­my się póź­niej dla swo­ich przy­ja­ciół, part­ne­rów, pod­wład­nych, a przede wszyst­kim dla wła­snych dzie­ci. Jed­ni uczy­my dru­gich, dzie­li­my się, wy­mie­nia­my wzor­ca­mi. To wła­śnie wzor­ce de­cy­du­ją o ja­ko­ści na­szych re­la­cji, a po­tem do­ro­słe­go ży­cia. Na­ucze­ni wro­go­ści lub nie­uf­no­ści wo­bec dru­giej płci czę­sto przez dłu­gie lata bo­ry­ka­my się z opo­rem, nie­zro­zu­mie­niem, albo po pro­stu z lę­kiem. Spo­ty­ka­jąc na swo­jej dro­dze dziew­czyn­ki i ko­bie­ty mia­łem to szczę­ście i za­szczyt uczyć się od nich, prze­ka­zy­wać wła­sne na­uki i wspól­nie do­świad­czać ucze­nia się. Ni mniej ni wię­cej był to co­aching, czy­li dro­ga roz­wo­ju oso­bi­ste­go, dro­ga zmia­ny, po­zna­wa­nia sie­bie, od­naj­dy­wa­nia sen­su i war­to­ści w co­dzien­nym ży­ciu, po­szu­ki­wa­nia od­po­wie­dzi na trud­ne py­ta­nia. W mo­ich no­tat­kach te co­achin­go­we me­an­dry, spo­tka­nia i roz­mo­wy, prze­my­śle­nia i od­kry­cia stwo­rzy­ły ca­łość, zaś dziew­czyn­ki i ko­bie­ty sta­ły się w koń­cu jed­ną po­sta­cią – Ka­rol­cią.

Opo­wieść za­czy­na się w cza­sie wa­ka­cji

Moja opo­wieść za­czy­na się la­tem w cza­sie dłu­gich wa­ka­cji. Wy­jazd na wieś, nad je­zio­ro, dy­stans do co­dzien­nych za­jęć, od­dech od nie za­wsze lu­bia­nej szko­ły po­zwa­la­ją na wy­buch en­tu­zja­zmu i fan­ta­zji. Świat sta­je się dla dziec­ka prze­strze­nią nie­usta­ją­cej za­ba­wy i eks­pe­ry­men­tu. Ra­dość wy­peł­nia każ­dą mi­secz­kę ma­lin, to­wa­rzy­szy każ­dej ką­pie­li i ro­we­ro­wej wy­ciecz­ce. Lato sprzy­ja za­ba­wie, spon­ta­nicz­no­ści, eks­pre­sji, po­szu­ki­wa­niom. Taki stan za­pra­sza do naj­bar­dziej na­tu­ral­ne­go ucze­nia się po­przez do­świad­cze­nie, za­cie­śnia­ją się wię­zi, ła­twiej jest za­da­wać trud­ne py­ta­nia, pro­ściej od­by­wać fa­scy­nu­ją­ce przy­go­dy, czy eks­pe­ry­men­to­wać. We­dług ba­dań cy­to­wa­nych przez Mal­col­ma Gla­dwel­la w Poza sche­ma­tem dzie­ci po­zo­sta­wio­ne same so­bie w okre­sie wa­ka­cji w pe­wien spo­sób uwstecz­nia­ją się, tra­cą wie­le z efek­tów wy­pra­co­wa­nych w cza­sie roku szkol­ne­go. Dzie­cia­ki, któ­re w cią­gu let­nich mie­się­cy są in­spi­ro­wa­ne, za­chę­ca­ne do po­zna­wa­nia no­wych ob­sza­rów bez wy­wie­ra­nia edu­ka­cyj­nej pre­sji, ale po­przez wy­jaz­dy, zmia­nę śro­do­wi­ska, zwie­dza­nie, kino, aqu­apar­ki lub czy­ta­nie – uczą się tak na­tu­ral­nie jak od­dy­cha­ją, i po wa­ka­cyj­nej prze­rwie czę­sto in­te­lek­tu­al­nie i emo­cjo­nal­nie wy­prze­dza­ją ró­wie­śni­ków, któ­rzy spę­dzi­li wa­ka­cje na trze­pa­ku.

Po­znaj­cie za­tem tę małą, czar­no­wło­są, szczu­płą isto­tę, o ciem­nych jak wę­gle oczach, ru­chli­wych rącz­kach i eks­pre­sji wier­ci­pię­ty, mi­ło­śnicz­kę zwie­rząt z wiecz­nym uśmie­chem na twa­rzy. Ośmio­let­nią dziew­czyn­kę o imie­niu Ka­rol­cia, mi­strzy­nię w za­da­wa­niu trud­nych py­tań, na­tu­ral­ną co­acher­kę, któ­ra z pew­no­ścią wy­trą­ci was z le­tar­gu, uzdol­nio­ną pla­stycz­kę i naj­lep­szą przy­ja­ciół­kę wuj­cia.

Jest na­sy­co­ne, cięż­kie od barw i za­pa­chów. Cza­sa­mi tak bo­ga­te, że aż cią­ży, przy­tła­cza dźwię­ka­mi, ru­chem owa­dów, desz­czem i słoń­cem. Z po­zo­ru roz­le­ni­wia, ale w isto­cie hip­no­ty­zu­je. Nie­któ­rym od­bie­ra ro­zum. Od­zy­ska­ją go do­pie­ro je­sie­nią, gdy cza­sa­mi jest już zbyt póź­no na roz­są­dek i trze­ba zbie­rać nie­kie­dy gorz­kie owo­ce let­nie­go sza­leń­stwa, wol­no­ści i swo­bo­dy. La­tem ule­gam ryt­mo­wi świ­tów i póź­nych zmierz­chów. Lato jest szczo­dre, prze­bo­ga­te i przy­zwy­cza­ja swo­ją hoj­no­ścią do roz­rzut­no­ści. Tru­skaw­ki i cze­re­śnie po­ły­ka się gar­ścia­mi, nie ba­cząc na roz­strój żo­łąd­ka. Co tam roz­strój – ten smak, ta so­czy­stość! Czas sta­je się roz­le­ni­wio­ną rze­ką, wy­da­je się, że moż­na przejść bez­piecz­nie na dru­gi brzeg bro­dząc po kost­ki. Ale rze­ka, zwłasz­cza rze­ka cza­su, bywa zdra­dli­wa. Uwiel­biam ty­go­dnie peł­ne buj­nej zie­le­ni i zie­lo­no­ści w ser­cu. Całe noce i dni spę­dzam na dwo­rze. Od­dy­cham. Cie­szę się prze­strze­nią. Ga­pię się na gwiaz­dy. La­tem Ka­rol­cia nie od­stę­po­wa­ła mnie na krok. By­li­śmy nie­roz­łącz­ni.

1. Noc[rzecz o spójności]

– Wuj­ciu, a co to zna­czy prze­sia­dy­wać? – spy­ta­ła Ka­rol­cia wsa­dza­jąc so­bie do buzi całą garść ciem­no­czer­wo­nych cze­re­śni.

– Chy­ba prze­sia­dać się – spoj­rza­łem na Ka­rol­cię pod­su­wa­jąc jej mi­secz­kę na pest­ki. – Prze­sia­dać się to zna­czy na przy­kład zmie­niać miej­sce w ki­nie, albo śro­dek trans­por­tu w cza­sie po­dró­ży. Z au­to­bu­su prze­sia­dać się na po­ciąg, albo z sa­mo­lo­tu na sa­mo­lot. – Pest­ki za­dud­ni­ły o mi­skę, a Ka­rol­cia prze­łknę­ła reszt­ki miąż­szu.

– Wuj­ciu, wiem, prze­cież nie je­stem dziec­kiem. Cho­dzi mi o prze-sia-dy-wa-nie – prze­sy­la­bi­zo­wa­ła do­kład­nie.

– Ro­zu­miem, w ta­kim ra­zie cho­dzi ra­czej o dłu­gie sie­dze­nie, na przy­kład w go­ści­nie – stwier­dzi­łem – to tro­chę tak jak­by za­sie­dzieć się, czy­li być w go­ści­nie zbyt dłu­go albo zbyt czę­sto. Na przy­kład two­ja bab­cia zło­ści się cza­sa­mi, że są­siad­ka zbyt dłu­go u niej prze­sia­du­je, a ona chce już iść spać. – Wy­ja­śni­łem na przy­kła­dzie, tro­chę ża­łu­jąc, że wy­sta­wiam od tej pory bab­cię na bacz­ne spoj­rze­nia Ka­rol­ci i jej we­ry­fi­ku­ją­ce py­ta­nia, co cza­sa­mi nie koń­czy się zbyt do­brze.

– Wuj­ciu, a cze­mu ty w nocy nie śpisz, tyl­ko prze­sia­du­jesz? – spy­ta­ła.

– A więc o to cho­dzi! – wy­krzyk­ną­łem tro­chę za­sko­czo­ny po­in­tą.

– No wła­śnie, wuj­ciu, o co cho­dzi, bo mama mówi, że rano nig­dy nie moż­na się z tobą do­ga­dać, bo prze­sia­du­jesz po no­cach.

– Prze­sia­du­ję, pew­nie, że prze­sia­du­ję, a jak brzmi py­ta­nie?

– No prze­cież już mó­wi­łam, wuj­ciu, cze­mu ty nie śpisz, tyl­ko prze­sia­du­jesz i  d o k ą d   s i ę   p r z e s i a d u j e s z? – stwier­dzi­ła Ka­rol­cia się­ga­jąc po ko­lej­ną garść owo­ców. Pierw­sze cze­re­śnie tego lata. Doj­rza­łe, ciem­ne, sło­dziut­kie.

– Tak się mówi, rów­nież wte­dy, gdy ktoś sie­dzi zbyt dłu­go nad jed­ną spra­wą. Za­sta­na­wia się, my­śli. Sło­wo sie­dzi może ozna­czać, że czy­ta, pra­cu­je, oglą­da te­le­wi­zję albo po pro­stu nie może spać. Two­jej ma­mie cho­dzi o to, że je­stem nie­wy­spa­ny, dla­te­go rano trud­no się ze mną do­ga­dać. Śpię kró­cej niż inni. Prze­sia­du­ję, czy­li za dłu­go sie­dzę w nocy za­miast spać.

– Ja to wszyst­ko wiem wuj­ciu, ale cze­mu ty prze­sia­du­jesz w nocy za­miast spać?

– Lu­bię noc, Ka­rol­ciu. Wte­dy jest spo­kój i ci­sza. Nikt mi nie prze­szka­dza, nikt o nic nie pyta, żad­nych te­le­fo­nów, mogę się sku­pić na pi­sa­niu, czy­ta­niu, po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji. Zimą czy la­tem, wio­sną czy je­sie­nią lu­bię noce, choć o każ­dej po­rze roku noce są inne. Zimą czy­ste i ja­sne, jak­by za­trzy­ma­ne na zdję­ciu fo­to­gra­ficz­nym, jak rzeź­by. Je­sie­nią nie­po­ko­ją­ce, dzi­kie i ta­jem­ni­cze, peł­ne ru­chu i sze­le­stu, a wio­sną w nocy wszyst­ko się bu­dzi do ży­cia. Ran­kiem wi­dać nowe pąki i źdźbła tra­wy. Jed­nak te­raz, la­tem, noce są osza­ła­mia­ją­ce. Jest cu­dow­ny za­pach kwia­tów, ziół i lasu, sły­chać świersz­cze, wie­czo­ry są dłu­gie i po­dob­nie świt, trwa dłu­gie mi­nu­ty. Uwiel­biam noce. Są dla mnie jak baj­ko­we opo­wie­ści, cier­pli­we i ta­jem­ni­cze.

– A po­tem je­steś nie­wy­spa­ny i ma­rud­ny – stwier­dzi­ła Ka­rol­cia. – Ja tam lu­bię spać w nocy.

– Owszem, coś za coś. Je­śli tyl­ko mogę so­bie po­zwo­lić na za­rwa­nie nocy, a po­tem w dzień ode­spać, to sie­dzę w nocy. Nie­ste­ty.

– No wi­dzisz, wuj­ciu, prze­sia­du­jesz, za­ry­wasz, a po­tem od­sy­piasz za­miast po­rząd­nie się wy­spać i mieć od rana do­bry hu­mor. Dla­cze­go wszy­scy do­ro­śli w kół­ko mó­wią: coś za coś? A po­tem jesz­cze nie­ste­ty. Mama też tak mówi i bab­cia i wszy­scy: coś za coś, nie­ste­ty – Ka­rol­cia sta­ra­ła się na­śla­do­wać po­waż­ny, tro­chę smut­ny głos do­ro­słej oso­by.

– Masz ra­cję. Mó­wię tak, jak­bym ża­ło­wał, że sie­dzę w nocy. Z jed­nej stro­ny opo­wie­dzia­łem ci, jak bar­dzo lu­bię noc, az dru­giej mó­wię, że za­ry­wam, od­sy­piam i w do­dat­ku tonie­ste­ty na pod­su­mo­wa­nie. Wi­dzisz, do­ro­śli czę­sto tak po­stę­pu­ją, że ro­bią coś wbrew so­bie. Jed­no mó­wią, a dru­gie ro­bią.

– Dla­cze­go, wuj­ciu?

– Dla­te­go, że bra­ku­je nam kil­ku waż­nych rze­czy, gu­bi­my je z każ­dym ro­kiem wła­snej do­ro­sło­ści, pod­po­rząd­ko­wu­je­my się ocze­ki­wa­niom in­nych i sta­je­my się smut­ni.

– Nie chcę być smut­na – po­wie­dzia­ła i po chwi­li do­da­ła – a ja­kie to rze­czy gu­bi­cie, wuj­ciu?

– Gu­bi­my ra­dość i spon­ta­nicz­ność oraz spój­ność, prze­ko­na­ni, że tak trze­ba, że inni wy­ma­ga­ją od nas po­wa­gi – zro­bi­łem su­ro­wą minę.

– Ra­dość, to wiem, co to jest, ale resz­ta nie wiem – stwier­dzi­ła.

– Ja­kie owo­ce naj­bar­dziej lu­bisz?

– Cze­re­śnie i tru­skaw­ki, ale bar­dziej tru­skaw­ki, naj­bar­dziej na świe­cie – aż kla­snę­ła w dło­nie.

– Kie­dy więc pro­sisz na ba­zar­ku, żeby ku­pić tru­skaw­ki za­miast wi­no­gron i zro­bić do nich na­le­śni­ki na obiad to je­steś spon­ta­nicz­na i spój­na. Wiesz do­brze, co lu­bisz i nie bo­isz się o tym po­wie­dzieć. Dla wie­lu do­ro­słych ta­kie za­cho­wa­nie sta­no­wi pro­blem.

– Dla­cze­go, wuj­ciu?

– Bo na­uczy­li­śmy się wsty­dzić i ob­wi­niać – wes­tchną­łem.

Py­ta­nia gra­nicz­ne wy­ni­ka­ją­ce z tej opo­wie­ści:

• Czym dla cie­bie jest spój­ność?

• Od cze­go za­le­ży two­ja spój­ność?

• W ja­kich sy­tu­acjach ją tra­cisz?

2. Quna i Limon[rzecz o ś m i e s z a l n o ś c i]

Quna to nasz przy­ja­ciel. Uwiel­bia­my pro­wa­dzić dłu­gie dys­ku­sje. Ka­rol­cia rów­nież lubi dys­ku­sje, lubi też Qunę. To ona nada­ła mu to prze­zwi­sko. Uwiel­bia wy­my­ślać nowe na­zwy, two­rzyć neo­lo­gi­zmy i prze­zwi­ska, nowe imio­na oraz kryp­to­ni­my. Bie­rze się to z jej po­trze­by po­zna­wa­nia co­raz to no­wych, nie­rzad­ko trud­nych słów. Uwiel­bia je od­kry­wać, ba­wić się nimi, pra­wi­dło­wo wy­po­wia­dać. Jest w tym coś wię­cej niż tyl­ko cie­ka­wość, albo etap w roz­wo­ju dziec­ka. Im trud­niej­sze sło­wo, tym le­piej. Dla Ka­rol­ci za ta­jem­ni­czym brzmie­niem li­ter, gło­sek i sy­lab kry­je się oce­an no­wych sko­ja­rzeń, praw­dzi­wa do­ro­słość, ale i wol­ność. Dla­te­go zło­ści ją za­wsze, gdy ja­kiś do­ro­sły na jej py­ta­nie od­po­wia­da: zro­zu­miesz, jak bę­dziesz do­ro­sła, alboto dla cie­bie zbyt trud­ne, albonie zro­zu­miesz, co to zna­czy. Jak to nie zro­zu­miem? Jak to zbyt trud­ne? Wy­tłu­macz mi tak, że­bym zro­zu­mia­ła zda­je się mó­wić swo­ją za­wie­dzio­ną miną Ka­rol­cia. Do­brze ją znam. Zro­zu­miesz jak bę­dziesz do­ro­sła? Do­ro­sły, któ­ry mówi coś po­dob­ne­go, na­tych­miast tra­ci w jej oczach. Pod­da­je się, nie po­tra­fi spro­stać i na­ra­ża się na jej kry­tycz­ny, ośmio­let­ni osąd.

Od­kąd na przy­kład po­zna­ła sło­wo kryp­to­nim, z upodo­ba­niem two­rzy sy­tu­acje, w któ­rych sło­wo kryp­to­nim jest przy­dat­ne, ta­jem­ni­czo za­chę­ca­ją­ce, a na­wet ma­gicz­nie nie­po­ko­ją­ce. Skoń­czy­ły się wyj­ścia na lody. Te­raz obo­wią­zu­je kryp­to­nim zim­na  n i e s p o d z i a n k a, ko­la­cja prze­isto­czy­ła się  w   b o b r o w e   c i u ć k a n i e, z po­wo­du bobu i miąż­szu wy­sy­sa­ne­go z twar­dych skó­rek, a ta­jem­ni­ca jako zja­wi­sko samo w so­bie ma kryp­to­nim zło­żo­ny z dwóch trud­nych słów wy­po­wia­da­nych oczy­wi­ście skró­tem:  t a j   p o f. Taj­ne przez po­uf­ne – rzecz ja­sna.

Quna na­ro­dził się w roz­mo­wie do­ty­czą­cej róż­ni­cy po­mię­dzy ła­si­ca­mi, ku­na­mi, tchó­rza­mi i wy­dra­mi. Ka­rol­cia uwiel­bia zwie­rzę­ta. Quna zaś to eru­dy­ta. Zna się na wszyst­kim, na pra­wie wszyst­kim, na pra­wie, pra­wie wszyst­kim – jak stwier­dzi­ła Ka­rol­cia, gdy oka­za­ło się, że za­po­mniał o fret­kach i szyn­szy­lach. W do­dat­ku Quna miał zwy­czaj, któ­ry szczę­śli­wie po­rzu­cił, prze­kli­na­nie. Mi­ty­gu­jąc się w obec­no­ści dziec­ka, za­miast szpet­ne­go prze­kleń­stwa na li­te­rę k, zmięk­czał ła­ciń­ski wy­raz, któ­ry w ję­zy­ku pol­skim jest naj­gor­szym bluź­nier­stwem. Tak zo­stał Quną, po­dob­nie jak Li­mon Li­mo­nen. Pew­ne­go dnia nasz dru­gi przy­ja­ciel, któ­ry wpa­da rów­nie nie­ocze­ki­wa­nie jak Quna, choć jest od nie­go bar­dziej po­wścią­gli­wy, lecz nie­mniej oczy­ta­ny, przy­niósł kosz pe­łen owo­ców i wa­rzyw. Lu­bi­my ra­zem go­to­wać, zwłasz­cza la­tem, gdy jest mnó­stwo świe­żych owo­ców i wa­rzyw, kuch­nia otwar­ta na ogród, dłu­gie ko­la­cje i każ­dy wie­czór sta­no­wią oka­zję do roz­mów, dys­ku­sji, de­gu­sta­cji przy­rzą­dzo­nych przy­sma­ków i cią­gną­cej się w nie­skoń­czo­ność bie­sia­dy. Ka­rol­cia za­zwy­czaj dziel­nie to­wa­rzy­szy do­ro­słym aż do mo­men­tu za­śnię­cia w po­zy­cji kłę­busz­ko­wej na czy­ichś tro­skli­wych ko­la­nach. Li­mon bar­dzo lubi go­to­wać, ale nie bar­dzo umie. Tak przy­najm­niej twier­dzą ci, któ­rzy po­tra­fią przy­rzą­dzać sma­ko­wi­te po­tra­wy. Li­mon jed­nak nie przej­mu­je się opi­nia­mi na swój te­mat w kwe­stii ta­len­tów ku­li­nar­nych, co wię­cej, uwa­ża się za znaw­cę i uzdol­nio­ne­go ku­cha­rza. Tego wie­czo­ra, gdy Ka­rol­cia wy­my­śli­ła mu prze­zwi­sko, a ra­czej, gdy ono samo się wy­my­śli­ło, jak twier­dzi Ka­rol­cia, z po­wo­du  ś m i e s z a l n o ś c i, Li­mon przy­niósł w tor­bie li­mon­ki, któ­re jego zda­niem do przy­rzą­dze­nia sosu były lep­sze od cy­tryn. Sos się zwa­żył. Nie po­mo­gły li­mon­ki, któ­re, zda­niem Li­mo­na de­cy­du­ją o sma­ku. Sos były po pro­stu kwa­śny, grud­ko­wa­ty i… kwa­śny. Trud­no coś wię­cej o nim po­wie­dzieć. A na­wet, jak stwier­dzi­ła Ka­rol­cia,  o k r o p n i ś c i e   k w a s i a s t y. Li­mon po­cząt­ko­wo ob­ra­ził się na bie­siad­ni­ków, bu­dząc po­wszech­ną we­so­łość, a na­stęp­nie za­czął udo­wad­niać, że naj­wy­raź­niej do sosu, któ­rym po­lał ło­so­sia, do­dał zbyt mało li­mo­nek, dla­te­go sos się zwa­żył. Na nic zda­ły się proś­by iw koń­cu wprost wy­po­wia­da­ne su­ge­stie, że zwa­żo­na śmie­ta­na plus jesz­cze wię­cej soku rów­na się wię­cej zwa­żo­nej brei. Li­mon kro­ił ko­lej­ne li­mon­ki i jed­ną po dru­giej wy­ci­skał do ron­dla ze zwa­żo­nym so­sem. Ro­bił to tak za­pal­czy­wie, że w koń­cu sok try­snął mu pro­sto w oko. Iw koń­cu li­mon­ka tra­fi­ła w limo Li­mo­na i szczę­śli­wie uwol­ni­ła nas od tego kwa­sia­ste­go sosu -stwier­dzi­ła ze sto­ic­kim spo­ko­jem Ka­rol­cia.

Ro­dzi­ce, zwłasz­cza tata, sta­ra­ją się w ta­kich sy­tu­acjach Ka­rol­cię mi­ty­go­wać. Mama ra­czej jest dum­na z jej bez­czel­no­ści, jak to okre­śla, ale sta­ra się uda­wać, że ofi­cjal­nie po­tę­pia jej wy­szcze­ka­nie i nie­wy­pa­rzo­ny ję­zyk. Całe szczę­ście jest jesz­cze wuj­cio, czy­li pi­szą­cy te sło­wa i jego przy­ja­cie­le co­ache, czy­li dziw­ni tre­ne­rzy, któ­rzy ca­ły­mi go­dzi­na­mi mogą roz­pra­wiać o róż­nych nie­spo­ty­ka­nych te­ma­tach, któ­rych na­wet do­ro­śli nie ro­zu­mie­ją. Dla Ka­rol­ci te oso­bli­we opo­wie­ści są jak świat ba­jek. Z nie­zna­ne­go nam po­wo­du woli je od Sku­bi Doo, a na­wet od wró­żek. W pew­nym sen­sie po­ja­wia­ją­cy się w na­szym domu go­ście są jak cza­ro­dzie­je i wróż­ki. Na przy­kład, gdy roz­ma­wia­ją z dziec­kiem – ku­ca­ją żeby spo­tka­ły się ich twa­rze. Ża­den z do­ro­słych wcze­śniej nie po­stę­po­wał w ten spo­sób z Ka­rol­cią. Z dzieć­mi się prze­cież nie roz­ma­wia, im się każe lub od­ga­nia jak mu­chy. Nie od­ga­niaj mnie jak ja­kiejś mu­chy, po­wie­dzia­ła któ­re­goś dnia Ka­rol­cia do swe­go taty i był to zu­peł­nie nowy wy­miar w ich re­la­cji. Po­cząt­ko­wo wzbu­dził opór, ale po­tem słusz­ną, dłu­go­trwa­łą re­flek­sję i wresz­cie zmia­nę. Był to rów­nież swo­isty po­czą­tek ro­dzin­nej, peł­za­ją­cej ak­sa­mit­nej re­wo­lu­cji, któ­rej au­tor­ką była Ka­rol­cia, ideą co­aching, a pro­wo­dy­ra­mi co­ache.

Quna i Li­mon są co­acha­mi. Bar­dzo czę­sto po­ja­wia­ją się w na­szym domu wła­śnie z po­wo­du co­achin­gu. Oma­wia­my roz­licz­ne kwe­stie z tym zwią­za­ne. Co cie­ka­we Quna prze­pa­da za Ka­rol­cią i bar­dzo czę­sto przy­no­si jej pre­zen­ty w po­sta­ci ksią­że­czek, gier, oraz apli­ka­cji, gdyż sam, po­dob­nie jak Ka­rol­cia, uwiel­bia książ­ki i kom­pu­te­ry. Prze­pa­da rów­nież za wda­wa­niem się w dłu­gie, wie­lo­wąt­ko­we dys­pu­ty, a po­nad­to z cier­pli­wo­ścią ka­li­gra­fa i ła­god­no­ścią anio­ła tłu­ma­czy bez koń­ca każ­dą kwe­stię i od­po­wia­da na naj­trud­niej­sze py­ta­nia Ka­rol­ci. Li­mon? Li­mon jest po­wścią­gli­wy, ra­czej ma­ło­mów­ny, a na­wet in­tro­wer­tycz­ny. Ka­rol­cia wy­czu­wa­jąc jego zdy­stan­so­wa­nie za­pra­sza­ła go, tro­chę ko­kie­to­wa­ła, naj­pierw spoj­rze­nia­mi, po­tem krót­kim kom­ple­men­ta­mi, wresz­cie spo­strze­gaw­czo­ścią, a na­wet dzie­cię­cą iro­nią. Li­mon tak in­ter­pre­to­wał jej cel­ne spo­strze­że­nia: dzie­cię­ca iro­nia, ot choć­by jej uwa­gę do­ty­czą­cą sosu i jego upo­ru w do­da­wa­niu soku z li­mon­ki. Jed­nak w za­cho­wa­niach Ka­rol­ci nie było iro­nii, z pew­no­ścią nie był to też cy­nizm, ale praw­do­mów­ność i aser­tyw­ność, któ­rej my do­ro­śli od­ma­wia­my so­bie, bo tak wy­pa­da, bo nie wy­pa­da, bo po­win­no się i nie po­win­no. Prze­łom w ich re­la­cji na­stą­pił w dniu, w któ­rym Li­mon przy­niósł kred­ki. Lecz to nie pre­zent skru­szył lody, lecz wspól­ne ry­so­wa­nie. Tak jest, obo­je z Li­mo­nem, trzy­dzie­sto­dwu­lat­kiem, na­ry­so­wa­li por­tret ide­al­ne­go co­acha. Li­mon bar­dzo lubi sztu­ki pla­stycz­ne. Ma na­wet wy­kształ­ce­nie w tym za­kre­sie. Jed­nak naj­waż­niej­sze było w tym do­świad­cze­niu wspól­ne, wie­lo­go­dzin­ne, ci­che ry­so­wa­nie. Wie­lo­go­dzin­ne! Mama Ka­rol­ci nie mo­gła uwie­rzyć. Ta wszę­do­byl­ska, py­ska­ta, wciąż do­py­tu­ją­ca o każ­dą rzecz dziew­czy­na za­mil­kła na dłu­gie go­dzi­ny. Po­wsta­wa­ły wa­rian­ty. Por­tret ko­bie­ty co­acher­ki i męż­czy­zny co­acha. Co­ach po­ma­ga­ją­cy zwie­rzę­tom i co­ach ro­dzin­ny. Ry­so­wa­li kred­ka w kred­kę, kre­ska w kre­skę i w taki oto spo­sób zo­sta­li przy­ja­ciół­mi. Co cie­ka­we sie­dzia­łem na­prze­ciw­ko nich i dłu­go przy­glą­da­łem się ich współ­pra­cy, współ­two­rze­niu, har­mo­nii i przy­jaź­ni, któ­ra po­wsta­wa­ła z każ­da plam­ką ko­lo­ru, moc­niej­sza i bar­dziej wy­ra­zi­sta. I cho­ciaż sam ry­su­ję i uwiel­biam wszel­kie za­ję­cia pla­stycz­ne, tym ra­zem nie ry­so­wa­łem. Wo­la­łem być z nimi po­zo­sta­jąc ob­ser­wa­to­rem ro­dzą­cej się re­la­cji. Wpa­try­wa­łem się w nich, ki­wa­łem gło­wą, wie­sza­łem ko­lej­ne ry­sun­ki na ścia­nie, po­da­wa­łem tem­pe­rów­ki i mil­cza­łem ra­zem z nimi.

Tego dnia Li­mon ofi­cjal­nie po­lu­bił swo­je prze­zwi­sko i tak też pod­pi­sał się na wspól­nych ry­sun­kach.

Py­ta­nia gra­nicz­ne:

• Jak jest róż­ni­ca po­mię­dzy kon­se­kwen­cją a upo­rem?

• W ja­kich sy­tu­acjach wzra­sta two­ja śmie­szal­ność?

• A gdy­by mó­wić wprost? Zwłasz­cza o tej prze­mil­cza­nej spra­wie?

3. Kołcz[rzecz o dorosłości i zabawie]

– No do­brze, wuj­ciu, to wy­tłu­macz mi pro­szę co to jest ten  k o ł c z i n g? Cią­gle tyl­ko  k o ł c z i n g   i   k o ł c z i n g – wes­tchnę­ła Ka­rol­cia prze­ły­ka­jąc ma­li­ny ze śmie­ta­ną.

– Pa­mię­tasz, co po­wie­dział przed chwi­lą Li­mon? – od­po­wie­dzia­łem, jak to co­ache mają w zwy­cza­ju, py­ta­niem na py­ta­nie.

– Li­mon, Li­mon po­wie­dział… – za­sta­na­wia­ła się Ka­rol­cia. – Już wiem! Po­wie­dział, że ma­li­ny ze śmie­ta­ną są nie­do­bre!

– Nie, nie po­wie­dział, że są nie do­bre. Po­wie­dział in­a­czej.

– Zro­bił minę, o taką – stwier­dzi­ła Ka­rol­cia na­śla­du­jąc gry­mas Li­mo­na na wi­dok ma­lin ze śmie­ta­ną.

– No, wi­dzisz. Zna­ko­mi­cie. I to jest pierw­sze za­da­nie co­acha. Od­róż­nić, co zo­sta­ło na­praw­dę po­wie­dzia­ne, od wła­sne­go wy­my­śla­nia i zmy­śla­nia – po­wie­dzia­łem.

– A po co to od­róż­niać, wuj­ciu?

– Gdyż wte­dy za­miast do­my­ślać się, uważ­nie wsłu­chu­je­my się albo wpa­tru­je­my w to, co dru­gi czło­wiek ma do po­wie­dze­nia.

– I co wte­dy? – Ka­rol­cia drą­ży­ła te­mat, jak to ma w zwy­cza­ju.

– Wte­dy mo­że­my usły­szeć albo zo­ba­czyć, co dla dru­gie­go czło­wie­ka jest waż­ne. Je­śli już wiesz, że Li­mon robi dziw­ną minę na wi­dok ma­lin ze śmie­ta­ną, mo­żesz go spy­tać, czy ma ocho­tę na ma­li­ny i jak je lubi: z cu­krem, z jo­gur­tem, z płat­ka­mi, czy pro­sto z krza­ka, albo czy w ogó­le lubi ma­li­ny?

–  K o ł c z e  zaj­mu­ją się je­dze­niem ma­lin? – zdzi­wi­ła się Ka­rol­cia.

– Nie, to taki przy­kład. Co­ache zaj­mu­ją się naj­róż­niej­szy­mi spra­wa­mi. W za­sa­dzie o każ­dej spra­wie co­ach może roz­ma­wiać ze swo­im klien­tem, byle by tyl­ko mu nie do­ra­dzał, ani nie ro­bił cze­goś za nie­go. Cho­dzi o to, żeby róż­ne rze­czy, któ­re wy­da­wa­ły się trud­ne, ro­bić szyb­ko, ła­two i przy­jem­nie.

– Czy­li ba­wić się?

– Tak jest. Naj­le­piej uczyć się w za­ba­wie, dzia­łać w za­ba­wie, zmie­niać w za­ba­wie. Gdy ktoś się do­brze bawi, wte­dy jest po­my­sło­wy, nie mę­czy się i jest w do­sko­na­łym na­stro­ju.

– To dla­cze­go, wuj­ciu, wszy­scy do­ro­śli na ca­łym świe­cie jak mó­wią, że idą do pra­cy, to ro­bią taka minę jak Li­mon, kie­dy pa­trzył na moje ma­li­ny? – Ka­rol­cia ob­li­za­ła ły­żecz­kę.

– Po pierw­sze nie wszy­scy, bo na przy­kład ja, cio­cia Lid­ka, Quna i wie­le, wie­le in­nych osób nie ro­bi­my ta­kiej miny, gdyż w swo­jej pra­cy za­zwy­czaj do­brze się ba­wi­my. Ro­bi­my inną minę – uśmiech­ną­łem się prze­sad­nie. – Po dru­gie dla tych, któ­rzy idą do pra­cy skrzy­wie­ni, jest wła­śnie co­aching.

– Żeby się  o d k r z y w i l i – do­da­ła Ka­rol­cia.

– Tak jest – przy­tak­ną­łem – żeby się  o d k r z y w i l i.

– A po trze­cie? – spy­ta­ła.

– Skąd wie­dzia­łaś, że jest ja­kieś trze­cie? – zdzi­wi­łem się.

– Od­róż­niam, wuj­ciu! – stwier­dzi­ła z dumą. – Zro­bi­łeś o tak – zro­bi­ła ruch ręką, jaki wy­ko­nu­je się przy li­cze­niu.

– Bra­wo! To się na­zy­wa w co­achin­gu uważ­ność. Uważ­ność na dru­gie­go czło­wie­ka! Zna­ko­mi­cie! W ta­kim ra­zie, po trze­cie, Ka­rol­ciu, do­ro­śli, któ­rzy idą do pra­cy skrzy­wie­ni, pew­nie pra­cu­ją z przy­mu­sem, cza­sem nie lu­bią swo­jej pra­cy, a cza­sem mar­twią się na za­pas. Co­aching po­ma­ga to zmie­nić. Efekt co­achin­gu może być taki, że czło­wiek, któ­ry się mar­twi i smu­ci, może za­cząć cho­dzić do pra­cy z ra­do­ścią i do­brze się w niej ba­wić.

– Wuj­ciu, to dla­cze­go mama mówi, że nie moż­na cały czas tyl­ko się ba­wić i ba­wić?

– Hm – chrząk­ną­łem czu­jąc, że roz­mo­wa, jak zwy­kle z Ka­rol­cią, skrę­ca w oko­li­ce pola mi­no­we­go.

– Mówi też, że są obo­wiąz­ki i spra­wy nie­przy­jem­ne, jak na przy­kład den­ty­sta, i że duża dziew­czyn­ka, jak ja, musi mieć obo­wiąz­ki. Mówi do mnie z taką miną – tu Ka­rol­cia bar­dzo się wy­krzy­wi­ła i za­czę­ła na­śla­do­wać swo­ją mamę. – Ty byś się tyl­ko chcia­ła ba­wić i ba­wić, a po wa­ka­cjach cze­ka cię dru­ga kla­sa, nowe obo­wiąz­ki, nie je­steś już ma­łym dziec­kiem. Czas wy­do­ro­śleć!

– Nie mogę się wy­po­wia­dać za two­ja mamę. Kło­pot jed­nak w tym, Ka­rol­ciu, że wie­le do­ro­słych osób są­dzi, że do­ro­słość jest smut­na, obo­wiąz­ki są smut­ne, a tak wca­le być nie musi – wes­tchną­łem.

– Jest smut­na, wuj­ciu, ta do­ro­słość. Ta­cie jest smut­no, jak musi wy­rzu­cić śmie­ci, ma­mie jest smut­no, jak pra­su­je i cią­gle po­wta­rza, że tego nie­na­wi­dzi, ale musi – stwier­dzi­ła Ka­rol­cia – bo prze­cież nie wy­pu­ści z domu ja­kichś wy­mię­tych ob­dar­tu­sów.

– Dla nie­któ­rych lu­dzi jest smut­na, a dla in­nych nie. Dla­te­go co­aching za­pra­sza do ta­kiej zmia­ny, żeby tych smut­nych rze­czy było jak naj­mniej, a jak naj­wię­cej ra­do­snych.

– I żeby nie trze­ba było zmy­wać na­czyń? – spy­ta­ła.

– Są zmy­war­ki – od­po­wie­dzia­łem czu­jąc, że bra­ku­je mi ar­gu­men­tów.

– Ale wuj­ciu, zmy­war­kę trze­ba prze­cież za­ła­do­wać i roz­ła­do­wać. U nas w domu cią­gle są o to kłót­nie – prze­krzy­wi­ła głów­kę czu­jąc, że ma prze­wa­gę.

– Moż­na zmie­nić swo­je na­sta­wie­nie do każ­dej spra­wy – od­pa­ro­wa­łem.

– Jak? – spy­ta­ła w spo­sób, jaki Li­mon jesz­cze nie­daw­no na­zwał­by iro­nicz­nym, a mama Ka­rol­ci bez­czel­nym.

– Ju­tro ci po­ka­żę.

– Ju­tro bę­dzie fu­tro. Wca­le ci nie uwie­rzy­łam. – Wsta­ła i wy­szła od­no­sząc mi­skę po ma­li­nach do zmy­war­ki.

Py­ta­nia gra­nicz­ne:

• Czym dla cie­bie jest do­ro­słość?

• Kie­dy do­brze się ba­wisz?

• W jaki spo­sób mo­żesz wy­ko­ny­wać do­ro­słe za­da­nia ba­wiąc się?

4. Komar[rzecz o poszanowaniu życia]

Li­piec nie­ocze­ki­wa­nie zmie­nił się w sier­pień. Pora mar­ty­ro­lo­gicz­nych dat bę­dzie nam od tej pory to­wa­rzy­szy­ła przez całą je­sień. Pe­wien mi­ni­ster na­pi­sał na Twit­te­rze, że Po­wsta­nie War­szaw­skie to na­ro­do­wa klę­ska i ru­szył ruch obu­rze­nia.

– Taki kraj – stwier­dził Li­mon. – Na­wet Boże Na­ro­dze­nie po­prze­dza rzeź nie­wi­nią­tek i okrut­ny He­rod.

To­wa­rzy­szy nam pla­ga ko­ma­rów. Krwa­we uką­sze­nia, pac­ki i krwa­we plac­ki na ścia­nach. Ko­ma­rzy­ce giną od chlap­nięć i kla­śnięć. De­ba­to­wa­li­śmy dzi­siaj z Ka­rol­cią nad ko­ma­ra­mi. Praw­dzi­wa bud­dyst­ka nie za­bi­je na­wet jed­ne­go ko­ma­ra. Dzi­wac­two. Ist­na aber­ra­cja – zży­ma­ją się dziad­ko­wie Ka­rol­ci usi­łu­jąc za wszel­ką cenę chla­snąć ko­ma­ra, dziec­ko spry­skać pre­pa­ra­tem w sprayu, od­gro­dzić się, za­sło­nić, a przede wszyst­kim wy­bić te małe krwio­żer­cze be­stie co do sztu­ki. A jed­nak, gdy­by tak na chwi­lę za­trzy­mać się nad tym he­re­tyc­kim dzi­wac­twem… Choć ko­mar to zwie­rzę nie­przy­ja­zne – jest cu­dem ży­cia. Cud ży­cia. W ma­lut­kim ciał­ku bzy­czą­ce­go zło­wro­go ko­ma­ra za­war­ta jest ma­gia ist­nie­nia. Skrzy­dła, żą­deł­ko, pomp­ka, nie­za­wod­ny in­stynkt, me­cha­nizm ra­dio­lo­ka­cyj­ny, któ­ry po­zwa­la mu tra­fiać do celu. Cho­dzę po ścież­kach w wiel­kim ogro­dzie w Cen­trum In­spi­ra­cje w war­szaw­skim Po­wsi­nie i zbie­ram śli­ma­ki win­nicz­ki. Naj­bar­dziej bez­sen­sow­na śmierć, jaką do­strze­gam tak bli­sko, to roz­dep­ta­nie śli­macz­ka wiel­ką, bez­myśl­ną sto­pą wiel­ko­lu­da, dla któ­re­go to, co żyje na zie­mi, nie ist­nie­je. Je­stem świ­rem win­nicz­ko-obron­nym. Mało kto w na­szym krę­gu kul­tu­ro­wym za­sta­na­wia się nad lo­sem win­nicz­ka albo ko­ma­ra. W te­le­wi­zji, w ma­te­ria­le in­for­ma­cyj­nym, w naj­lep­szej po­rze oglą­dal­no­ści, ma­te­riał o śli­ma­kach, któ­re ata­ku­ją pod­kra­kow­skie ogro­dy.

Ja­kaś pani skar­ży się, że nie ma mowy o sa­ła­cie z wła­sne­go ogród­ka, bo taka be­stia ze­żre wszyst­ko. Prze­sta­łem ko­sić tra­wę me­cha­nicz­ną ko­siar­ką. Są­siad iry­tu­je się z po­wo­du chwa­stów po mo­jej stro­nie, więc przy pło­cie przy­kry­wam groź­ne chwa­sty matą i ka­mie­nia­mi. Ja­kiś fa­cet, któ­ry do­stał man­dat za znę­ce­nia się nad zwie­rzę­ta­mi, tłu­ma­czy zdzi­wio­ny, że ob­cho­dzi go los lu­dzi, a nie zwie­rząt. Zwie­rzę­ta mają nam słu­żyć.

W po­łu­dnio­wej So­ma­lii umie­ra­ją z nie­do­ży­wie­nia ty­sią­ce dzie­ci, choć moż­na je na­kar­mić nie­wiel­kim wy­sił­kiem kil­ku państw. Od ręki, od za­raz, szyb­ciej niż sa­mo­lo­ty NATO wy­star­to­wa­ły nad Li­bię, Irak czy Afga­ni­stan. Nie­ste­ty po­moc hu­ma­ni­tar­na prze­chwy­ty­wa­na jest przez is­lam­skie bo­jów­ki i od­sprze­da­wa­na da­lej, a bied­ni i tak gło­du­ją. Świa­to­wa Or­ga­ni­za­cja Zdro­wia ogło­si­ła klę­skę dzia­łań zwią­za­nych z pro­fi­lak­ty­ką AIDS w Afry­ce, a tak­że wszel­kich wy­sił­ków zwią­za­nych z wal­ką z nar­ko­ty­ka­mi, od­no­to­wu­jąc la­wi­no­wy wzrost uza­leż­nień w kra­jach wy­so­ko­ro­zwi­nię­tych. Może po­sza­no­wa­nie cudu ży­cia za­czy­na się od ko­ma­ra? A może od sa­me­go sie­bie?