Strona główna » Obyczajowe i romanse » Rytm. Na scenie. Tom 2

Rytm. Na scenie. Tom 2

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66134-95-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rytm. Na scenie. Tom 2

Dwóch seksownych rockmanów i ona

Lucky to prawdziwa szczęściara. Umawia się z najprawdziwszą gwiazdą rocka. Dylan Ryder jest bożyszczem nastolatek, który ze wszystkich zakochanych w nim fanek, zwrócił uwagę właśnie na nią.

Wydaje się, że jej związek jest idealny, dopóki nie pojawia się inny muzyk, Flynn Beckham. Ten rockman jest równie seksowny jak Dylan i wzbudza w Lucky zakazane uczucia. Pokusa staje się trudna do zniesienia, tym bardziej, że wszyscy wyruszają w tę samą trasę koncertową.

Zakazane myśli, gesty i słowa kuszą coraz bardziej, a Lucky czuje, że stąpa po cienkiej linie. Jednak może się okazać, że jej chłopak Dylan wcale nie jest taki idealny, jak jej się wydawało, a Flynn może być tym, który przyspieszy bicie jej serca i rozpali jej ciało.

__

O autorce

Vi Keeland – bestsellerowa autorka literatury erotycznej. Jej książki zawsze znajdują się w czołówkach rankingów „New York Timesa”. Powieści Keeland sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy i trafiły na ponad 50 list bestsellerów. Zostały przetłumaczone na dziewięć języków. Autorka mieszka w Nowym Jorku z mężem i dziećmi, gdzie przeżywa swoje „i żyli długo i szczęśliwie” z mężczyzną, którego poznała, gdy miała 6 lat.

Polecane książki

Siedemnasta edycja sztandarowej publikacji Biblioteki Analiz. W pięciu tomach omówione zostały zmiany, jakie zaszły na rynku książki w Polsce. Tom „Targi i instytucje” Nowy tom zawierający zestawienie najważniejszych instytucji i organizacji związanych z książką, a także wykaz mediów branżowych. ...
Książka zawiera 250 przepisów na zupy i drugie dania obiadowe. Różnorodność jest ogromna - od tradycyjnego rosołu czy ogórkowej, po wykwintne zupy z kuchni francuskiej, albo przecierane kremy. Na drugie danie serwujemy zarówno kotlet mielony jak i roladki mięsne z pistacjami - czyli coś i dla tradyc...
W książce omówiono całokształt regulacji prawnych dotyczących wykonywania zawodu lekarza, przywołano kluczowe wyroki sądowe w tym zakresie oraz wybrane opinie wybitnych znawców tej problematyki. .. Zarówno lekarze, jak i prawnicy odnajdą tu uporządkowany opis kilkudziesięciu praw związanych ze s...
Niniejszy nieoficjalny poradnik do gry Pillars of Eternity 2 Deadfire to potężne kompendium wiedzy, z którym każdy poszukiwacz przygód powinien zapoznać się nim zbierze drużynę i wyruszy ocalić świat. Na początkowych stronach naszego poradnika znajduje się przewodnik po grze Pillars of Eternity 2 De...
Książka "Jak dobrać bezbłędnych pracowników" adresowana jest do pracodawców, kadrowców, specjalistów zarządzania zasobami ludzkimi, a także do studentów i wykładowców prawa, zarządzania, socjologii, ekonomii i psychologii. Opracowanie jest oryginalnym przewodnikiem po minimalizowaniu ryzyka osoboweg...
Krwawe łzy unitów polskich to opowiadanie o prześladowaniach jakich doświadczyli ze strony rosyjskiego prawosławia. „katolicy rusińscy żyli już w zgodzie z katolikami polskimi i uważali się wszyscy za jedną rodzinę. Gdy na przykład zabrakło w jakiej wsi księdza polskiego, wyręczał go ksiądz unicki, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Vi Keeland

Mojej pierwszej miłości, która zupełnym przypadkiem jest także moim mężem

Rozdział 1

Lucky

– Chcesz się pieprzyć?

„Jak uroczo”.

– Czy to kiedykolwiek zadziałało? – Jest pijany, ale ma dość przyzwoitości, żeby wyglądać na trochę speszonego.

– W sumie nie.

– Więc może zacznij od komplementu? Kobiety wolą taką metodę. No dawaj, spróbuj jeszcze raz.

– Dobra. – Dopija ostatnią tego wieczoru (właśnie to postanowiłam) wódkę z tonikiem. – Masz ładne cyce – bełkocze.

Kręcę głową i idę dalej. To by było na tyle, jeśli chodzi o pomoc temu dupkowi. Zbieram powtórne zamówienia z sześciu stolików i przystaję na moment, żeby zerknąć na naszą scenkę. Jakaś kobieta kręci się wkoło i wkłada całe serce w zarzynanie Hey Jude. Brzmi to jak drapanie paznokciami po tablicy.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli: uwielbiam Beatlesów. Kto ich nie lubi? Ale ta nieszczęsna piosenka jest stanowczo za długa. Kolejne bary wyrzucają ją z katalogu karaoke. Pijani goście z pierwszego rzędu unoszą ręce i machają, a potem tworzą fałszujący i popełniający wszystkie inne błędy świata chór. Ale z jakiegoś powodu dzisiaj wywołuje to mój uśmiech. Podchodzę do baru i sama śpiewam pod nosem:

– „Na, na, na, nananana, nananana, hey Jude”.

– Jak wszyscy wyjdą, musimy się upić. – Avery przekrzykuje ogłuszające crescendo. Śpiewająca dziewczyna dociera do ostatniego „na na na nananana” i wydaje skrzek, od którego pękają bębenki.

– Nie wiem, czy wytrzymam. – Wskazuję brodą na scenkę i kręcę głową.

– Przestań, nie jest taka zła.

Robię minę mającą wyrażać to, czego nie mówię na głos, a Avery przewraca oczami i kończy szykować dla mnie zamówienie.

– Pamiętaj, że możesz jej pokazać, jak to się robi.

Stawiam na tacy cztery drinki, które przyrządziła, ostrzegawczo celuję w nią palcem i zmierzam z powrotem do stolika zajętego przez cztery kobiety w średnim wieku, złaknione odwagi w płynie.

Zatrzymuję się na moment przy ścianie z oprawionymi zdjęciami i prostuję przekrzywiony portret taty z Bruce’em Springsteenem. Obejmują się, zlani potem po spontanicznym godzinnym jam session. Odbyło się w pierwszą rocznicę otwarcia baru. Na widok uśmiechu taty sama się uśmiecham. Potem przymykam oczy. „Krok drugi, tato. Robię postępy”.

– Zaśpiewacie dzisiaj? – Staram się być miła, rozstawiając przed kobietami trzy mojito i tequilę sunrise. To już trzecia tequila rudowłosej z ciasnym kokiem na wysokości karku. Wypiła tyle, że nic ją już nie uwiera.

– Bardzo bym chciała – mamrocze. – Ale muszę wypić jeszcze parę kolejek, zanim się odważę.

Kiwam głową. Nigdy nikogo nie namawiam. Ruda jest ubrana w jedwabną kremową bluzkę zapiętą od góry do dołu, granatową ołówkową spódnicę i marynarkę od kompletu. Konserwatywnego stylu dopełnia sznurek pereł. Strój doskonale współgra z ciasnym kokiem. Mam już odchodzić, gdy mój wzrok pada pod stół. Nie chodzi o jej nobliwie skrzyżowane kostki. Widzę buty. Zdecydowanie nie pasują do reszty. Dwunastocentymetrowe szpilki mary jane z czerwonymi podeszwami zdradzają, że ta kobieta ma w sobie więcej, niż pokazuje.

Siedem lat spędzonych w barze po sześć dni w tygodniu wiele mnie nauczyło o ludziach. Z odległości kilometra wyłapuję kandydatki na drugą Beyoncé. Uśmiecham się do wizji rudej przed lustrem w sypialni. Ma rozpuszczone włosy i śpiewa do grzebienia, nie mając na sobie nic poza tymi louboutinami za dziewięćset dolarów.

W ciągu pół godziny liczba gości się podwaja. Jest sobotni wieczór i właśnie skończył się seans w kinie naprzeciwko. Wskakuję za bar, żeby pomóc Avery, i mówię didżejowi, aby puścił jakiś house z taśmy i zabawił się w kelnera, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Dwadzieścia minut później wpada mi w oko porcja drinków, które szykuje Avery.

– Ten sam stolik co poprzednio?

Kończy przygotowywać mojito, a tequila sunrise w wysokiej szklance płonie jak ogień.

– Chyba tak. Rudzielec z koczkiem?

– Tak. To ona. Stawiam dwie dychy, że to cicha woda. – Nazywamy tak gości, którzy biorą nas z zaskoczenia. Co weekend się jakiś zdarza. Przychodzą konserwatywnie ubrane kobiety, w eleganckich przeciwdeszczowych płaszczach marki Burberry ciasno zawiązanych w talii. Kilka drinków i jeden mikrofon później szaleją po scenie, powiewają płaszczami i odsłaniają biodra, poruszające się jak u zawodowej striptizerki. – Założę się, że pod spódnicą do kolan ma czerwone stringi.

– Chyba żartujesz! Laska ma pieprzone perły!

Unoszę brew.

– Mam rozumieć, że przyjmujesz zakład?

Avery sięga do kieszeni i wyciąga dwudziestkę. Następnie wkłada ją do pustej szklanki i stawia na półce z alkoholami.

– Dołóż się i zajmij się barem. Muszę się bliżej przyjrzeć Perełce i przy okazji wpaść do kibelka.

– Przypominam ci, że jestem twoją szefową jeszcze przez… – Zerkam na zegarek. Jest prawie dwudziesta trzecia. – Pięć godzin.

– Znamy się od gimnazjum, kogo chcesz oszukać? Będziesz moją szefową nawet wtedy, kiedy dostanę już tę połowę udziałów! – Całuje mnie w policzek i idzie na salę.

Dziesięć minut później tkwię samotnie za barem, po Avery nie ma śladu. Na pewno pali w zaułku za budynkiem, chociaż codziennie przysięga, że już rzuciła. Sprawdzam dowody tożsamości trzem ślicznym, młodziutko wyglądającym dziewczynom. Mają po dwadzieścia jeden lat, ledwie skończone. Nie mogę nie słyszeć ich rozmowy.

– Musi być gejem, serio.

– Dlaczego? Bo jeszcze na ciebie nie popatrzył?

– Nie! Bo jest za idealny na hetero.

– Możemy zamówić dla kogoś drinka? – pyta jedna z blondynek.

– Oczywiście. Co przygotować?

Chichrają się przez kilka minut, a potem wybierają Dziki Orgazm. Mieszam wódkę, baileysa i kahluę, a następnie wylewam na kostki lodu.

– Gotowe. Kto jest tym szczęściarzem?

Wszystkie trzy wskazują na drugi koniec baru i chórem oznajmiają:

– On!

Matko. A więc to jest ten ideał!

Najwyraźniej nie tylko one go zauważyły. Siedząca obok brunetka z biustem na wierzchu wpatruje się w niego jak urzeczona. Ale kiedy idę ku niemu wzdłuż baru, czuję, że on patrzy na mnie. Jestem przyzwyczajona do podrywania. Dla mężczyzn atrakcyjna kobieta, której jedynym celem jest dostarczenie im alkoholu, to pokusa nie do odparcia. Po kilku drinkach nabierają śmiałości.

W połowie baru przystaję, żeby dolać piwa jednemu z gości. Nie muszę podnosić wzroku, wiem, że Piękny nadal na mnie patrzy. Stojące włoski na karku wystarczają za potwierdzenie. Nie odrywa ode mnie wzroku, nawet gdy się odwracam, spoglądam mu w oczy i przyłapuję go na gorącym uczynku.

– Mam dla pana Dziki Orgazm. – Cholera, z bliska jest jeszcze przystojniejszy. Długie do ramion włosy koloru piasku są potargane, jakby właśnie się z kimś bzykał. Do tego smukłe ciało i wyglądające spod długich rękawów koszuli tatuaże na przedramionach. Ładnie. Wtedy się uśmiecha. Dołeczki! No dobra. Teraz jestem już pewna, że właśnie się z kimś bzykał.

– Dziękuję, ale mam taką zasadę, że najpierw kobieta – mówi i mruga.

Wpatruję się w niego przez chwilę, a później spuszczam wzrok na drinka. Sugeruję, żeby też popatrzył w dół.

– Ach, o to chodziło! – Wybucha śmiechem. Jest seksowny jak jasna cholera i doskonale o tym wie.

Przewracam oczami, ale czuję, że zaraz się uśmiechnę.

– To od tych trzech młodych dam, od niedawna mogących tu przychodzić legalnie. Siedzą na końcu baru. – Wskazuję w ich stronę, a one szeroko się uśmiechają i machają.

– No cóż, jestem trochę rozczarowany.

Unoszę brwi.

– Trzy dziewczyny stawiające panu drinka o nazwie sugerującej ich plany są rozczarowujące?

– Myślałem, że pani go funduje.

Droczy się, wiem, ale i tak czuję łaskotanie w żołądku.

– Przykro mi. Na pocieszenie ma pan urocze trojaczki. – Wzruszam ramionami, starając się brzmieć nonszalancko, a potem się odwracam. Kiedy jestem tak blisko niego, dygoczę. Bar jest duży, ale pod jego spojrzeniem czuję, jakbyśmy byli zamknięci na niewielkiej przestrzeni.

– Proszę zaczekać! – woła za mną, więc się zatrzymuję. – Jak pani ma na imię?

Uśmiecham się i wskazuję na szyld wiszący nad barem. „Lucky’s”.

W barze panuje szaleństwo, ale nie powstrzymuje mnie to od zerkania. Skinął do dziewczyn głową i uniósł szklankę, żeby podziękować, lecz nie podszedł. Trio blondynek o bujnych kształtach przenosi się więc bliżej jego końca baru. Zrobiły, co w ich mocy, żeby zwrócił na nie uwagę. Uśmiechał się uprzejmie, ale na kilometr widać, że nie jest zainteresowany. Szczerze mnie to zszokowało – założyłabym się o bar, że weźmie je wszystkie do domu.

– Hej, Lucky! – woła Piękny, gdy wracam z zamówieniami.

– Jeszcze jeden Dziki Orgazm?

– Jeśli nadal chodzi o alkohol, wezmę piwo.

Sięgam po szklankę i bez pytania nalewam mu guinessa. Potem przesuwam ją po gładkim, nawoskowanym barze i z niewinnym uśmiechem pytam:

– A gdybym nie mówiła o alkoholu?

– To już byśmy byli za drzwiami, skarbie. – Znów mruga i dodaje do dołeczków trochę krzywy uśmiech. Ma chłopięcy urok, ale rzut oka na resztę ciała wystarczy, żeby zobaczyć w nim prawdziwego faceta. Popija piwo. – Guiness. Moje ulubione. Dobry wybór.

Avery siada kilka miejsc od Pięknego i przesuwa w moją stronę okrągłą tacę.

– Perła chce jeszcze jednego. Twoje dwie dychy wrócą do domu ze mną, bo prędzej straci przytomność, niż wyjdzie na scenę.

Zerkam na rudą z koczkiem. Właśnie zdejmuje granatową marynarkę. Ma nie tylko obłędne buty, teraz widać też smukłą talię i umięśnione ciało. Założę się, że ma pasujący do stringów koronkowy czerwony push-up.

– Widzi pan tamtą rudą dziewczynę? – pytam Pięknego.

– Tę z włosami do góry?

– Właśnie. Postawiłam dwadzieścia dolarów, że wyjdzie na scenę i zmieni się w tygrysicę.

Piękny unosi brwi.

– Serio? Nie wygląda.

– Proszę jej nie słuchać. – Avery macha ręką w moim kierunku. – Uważa też, że ruda ma czerwone stringi pod garsonką.

– Chętnie o tym posłucham.

– Strój wiele mówi o człowieku. Kobieta, która dużo wydaje na buty, ale poza tym ubiera się konserwatywnie, lubi ładne rzeczy, nawet jeśli nikt inny ich nie widuje. Rozbierz kobietę do bielizny, a wiele się o niej dowiesz. – Wzruszam ramionami. – Jestem tu prawie codziennie od siedmiu lat. – Umiem rozpoznać cichociemne gwiazdy.

Pije piwo i przygląda się rudej.

– A pani czasem śpiewa? – pyta, ale zanim zdążę w ogóle otworzyć usta, wtrąca się Avery:

– Mogłaby występować na prawdziwej scenie, gdyby chciała. Ale ma arachnofobię.

– Lęk przed pająkami?

– Proszę jej nie słuchać. – Zabijam Avery wzrokiem i szykuję zamówienie. – Powiedz, że to na koszt firmy. – To prawie sam sok pomarańczowy. Już dwie kolejki temu zaczęłam ograniczać rudej alkohol. Nie chciałabym, żeby przed swoim debiutem w Lucky’s zwaliła się pod stół.

Dochodzi druga nad ranem, gdy didżej ogłasza ostatnią kolejkę zapisów do karaoke. Przy barze jest już mniej gości, ale Avery nadal ma pełne ręce roboty przy stolikach. Trzeba obsłużyć zestresowanych debiutantów, którzy przyszli z zamiarem wystąpienia na scenie – być albo nie być. Połowa zwykle ryzykuje, a druga wytacza się z baru po przedawkowaniu odwagi w płynie.

Piękny od kilku godzin opędza się od kobiet, w tym wielu pijanych, urodziwych i łatwych. Nie umiem tego wyjaśnić, ale przyciąga mnie jak magnes i cały czas śledzę jego poczynania. Chyba nie da się go ignorować. W pewnym momencie ze zdziwieniem widzę, że rozmawia z didżejem. Chwilę wcześniej po raz drugi udał się do toalety.

– Przyszedłeś pośpiewać? – pytam, gdy wraca na miejsce. Dolewam mu piwa. – Nie wyglądasz mi na takiego, co potrzebuje alkoholu, żeby się odważyć.

– A na jakiego wyglądam? – Upija łyk.

Mrużę oczy i udaję, że bacznie mu się przyglądam. Opieram się o bar. Jest wyraźnie rozbawiony.

– Powiedziałabym, że jesteś podrywaczem, ale cały wieczór odrzucasz jedną łatwą zdobycz za drugą, więc sama nie wiem, co myśleć. – Wzruszam ramionami. – Przyszedłeś śpiewać?

– Nie planowałem. Umówiłem się z kimś, ale kilka godzin temu zadzwonił, że nie da rady dotrzeć. Nawet nie wiedziałem, że macie tu karaoke.

– Ciekawe. Kolega odwołał spotkanie kilka godzin temu, a jednak nadal tu jesteś. Postanowiłeś zapolować? Bo wiesz, jeśli tak, to nie najlepiej ci idzie. Żeby na koniec wieczoru wrócić z kimś do domu, trzeba mu okazywać zainteresowanie.

Uśmiecha się. Jest kompletnie rozbrajający.

– Okazuję.

Śmieję się i kręcę głową, a potem odchodzę, żeby wystawić klientowi rachunek. Kiedy wracam, nie traci czasu.

– No więc… Mogę ci postawić drinka?

Rozglądam się znacząco.

– Raczej nie ma takiej potrzeby. Jestem właścicielką baru.

Nie jest ani trochę zbity z tropu.

– Może kolacja?

Zerkam na zegarek.

– Druga nad ranem.

– Śniadanie?

– Muszę iść spać, zanim zjem śniadanie.

– Nie ma sprawy. Zrobię ci, jak się obudzimy.

Chichoczę i kręcę głową. Odwracam się, żeby odstawić kieliszki.

– Dziękuję za tak hojną ofertę, ale będę musiała odmówić.

– Chyba jaja sobie robisz! – Wybuch Avery ratuje mnie przed wyjaśnieniami, ale Piękny wciąż nie odrywa ode mnie wzroku. Patrzy znad szklanki i dopija piwo. Widok poruszającego się jabłka Adama robi różne dziwne rzeczy z moimi wnętrznościami. I zewnętrznościami też.

– Co jest? – Jestem jej wdzięczna za odwrócenie uwagi.

– Patrz! Perła! – Wskazuje głową na rudą, która rozmawia z didżejem. Uśmiecham się szeroko, gdy sięga do ciasnego koczka i wyjmuje szpilki. Lawina włosów spływa do połowy pleców.

– Mówiłam! – Triumfuję.

Perła jest nawet lepsza, niż się spodziewałam. Włosy to nie jedyne, co alkohol rozluźnił. Na scenę wchodzi w rozpiętej bluzce, zza której wygląda całkiem spory kawałek dekoltu, a spódnicę podciągnęła nad kolana, żeby się ruszać. Kołysze biodrami w rytm Breath, starej piosenki Faith Hill, i temperatura w barze znacząco się podnosi. Umie śpiewać. Nie tylko nie fałszuje, po prostu… śpiewa. Chropowaty, namiętny, trzymający melodię głos mógłby przy odrobinie treningu świetnie zabrzmieć na płycie. Oczarowała mnie. Jest jak zamknięty kwiat, który na moich oczach zaczyna rozkwitać. To nie tylko uczta dla uszu, ale także dla oczu.

Zazdroszczę jej. Dałabym wszystko, żeby znów tam stanąć. Ale ja potrzebuję znacznie więcej niż trochę procentów dla kurażu. Wieloletnia terapia nie przyniosła spektakularnych efektów; długo uczyłam się siebie akceptować. Jednak od czasu do czasu dusza wygrywa z racjonalnym rozumem i marzę o wybawieniu. Co prowadzi do nieracjonalnych decyzji. Jak na przykład o tym, co mnie czeka jutro.

Nie wiem czemu, ale trzymam się z dala od Pięknego. Przed zamknięciem jest masa roboty, więc przychodzi mi to bez trudu. Zamieniam się z Avery i idę na salę, a ona staje za barem. Pewnie myśli, że skoro to mój ostatni wieczór, chcę jej ulżyć, bo praca na sali jest w porze zamknięcia niewdzięczna. Masa pijanych – opędzanie się od nich prawie zawsze skutkuje żywiołową dyskusją.

Jak zawsze o tej porze didżej podchodzi do mikrofonu i ogłasza ostatnią szansę na drinka, ale tym razem dodaje coś jeszcze:

– Dzisiaj nam się poszczęściło, bo mamy na pokładzie gwiazdę. Jeśli ktoś nie zna Flynna Beckhama, wkrótce pozna. Podobno niedługo rusza w trasę, już wyprzedaną. Powitajmy drapieżnego rockmana, który dziś pokaże nam łagodniejszą stronę.

Sala wybucha oklaskami, tylko ja nie klaszczę. Stoję jak wmurowana i obserwuję Pięknego, jak wchodzi pewnym krokiem na scenę. Sięga po mikrofon i ze swobodnym uśmiechem rozgląda się po barze. W końcu jego wzrok spoczywa na mnie, a z głośników płynie lekko zdarty głos, który oblewa mnie jak fala:

– Zwykle nie robię takich rzeczy, ale już zamykają, więc pomyślałem, że może zainspiruję tych z was, którzy liczą dziś wieczorem na szczęście. Jak ja. – Mruga do mnie i kiwa głową do didżeja, który zaczyna grać. Rozpoznaję piosenkę po pierwszych nutach. To jedna z moich najukochańszych. Absolutny klasyk, choć ludzie w moim wieku rzadko doceniają chropowaty, płynący prosto z serca śpiew Roda Stewarta. Muzyka do Tonight’s the Night płynie cicho w tle, aż w końcu dołącza do niej kuszący głos Pięknego.

Stałam jak zaczarowana, gdy Perła wyśpiewywała duszę, ale teraz jestem zahipnotyzowana z innych powodów. Jego głos to namiętna pieszczota w postaci dźwięku. Operuje nim jak zawodowiec. Goście się kołyszą, kobiety podchodzą do sceny. Nawet Perła.

Przez dłuższą chwilę się przyglądam, jak z perfekcyjnym wyczuciem przytupuje. Zawsze miałam słabość do facetów z poczuciem rytmu. W ogóle muzycy to od zawsze mój kryptonit. Powoli podnoszę wzrok i obserwuję te części jego ciała, których nie widziałam zza baru. Dżinsy wiszą swobodnie na smukłych biodrach, prosta koszulka termiczna podkreśla mocne ramiona. Spod podwiniętych rękawów wyglądają fragmenty tatuaży. Gdy docieram wzrokiem do twarzy, wiem, że śledził moją wędrówkę po jego ciele. Unosi brew i następne wersy śpiewa, wpatrując mi się w oczy:

You’d be a fool to stop this tide

Spread your wings and let me come inside.

Mrugam i otrząsam się z otumanienia. Flynn Beckham potrafi spojrzeć na każdą kobietę w sali, a jednocześnie dać złudzenie, że wpatruje się tylko w ciebie. Tak jakby znalazł w tłumie tę jedyną. Nie tylko dziewczynę, którą zabierze dziś do domu, ale tę, której szukał od pierwszego dnia na scenie.

– Chryste, jak zaśpiewa coś jeszcze, usiądę na głośniku – jęczy Avery i opiera łokcie o bar. – Będę miała orgazm od samych wibracji jego głosu między nogami. – Mówi niby do mnie, ale nie odrywa wzroku od Pięknego. Obie wpatrujemy się w scenę z uwielbieniem nastolatek na koncercie Justina Biebera. – Ten facet na ciebie leci. Nie musiałabyś się zadowalać głośnikiem. Gdybyś chciała, zanurkuje ci między nogami i zaśpiewa prosto w małą. Zdecydowanie sugeruję, żebyś weszła na wyższy poziom w kategorii chłopaków rockmanów. Gdzie się w ogóle podziewa Ryder Srajder?

Moja najlepsza przyjaciółka nie przepada za moim chłopakiem. Dylan Ryder jest wokalistą zespołu Easy Ryder, ale ona ma setki przezwisk dla niego i kapeli.

– Utknął w Filadelfii. Nie zdążył na samolot. Dzwonił, że dziś nie wróci.

– Ojej! – Uśmiecha się złośliwie. – Gdzie jeden się spóźnia, tam drugi korzysta.

– Nie tak to szło.

– Grunt, żeby skorzystał.

Rozdział 2

Flynn

Słońce wpada przez szparę między zasłonami i ląduje mi na twarzy. Zasłaniam oczy i staram się z powrotem zasnąć, ale czuję na ramieniu małe rączki. Zaskakuję Laney, gdy palcem obrysowuje jeden z tatuaży. Łapię ją pod pachy i unoszę nad głowę. Najpierw piszczy ze strachu, ale zaraz zaczyna chichotać. Od tego dźwięku robi mi się ciepło na sercu, choć w głowie już czuję pulsowanie.

– Wujku, wystraszyłeś mnie!

Warczę i moim popisowym głosem potwora mówię:

– Trzeba było nie budzić śpiącego lwa.

– Nie jesteś lwem! Lwy są straszne!

– A ja nie? – Opuszczam czteroletnią siostrzenicę i daję jej buziaka w czoło.

– Nie możesz być straszny, bo masz ładne rysunki na rękach i na plecach.

Spojrzenie dziecka. Widać, że nie zna wytatuowanych harleyowców.

– Utulisz mnie dzisiaj do snu?

– Może. Jeśli mama się zgodzi.

– Zaśpiewasz mi tę piosenkę?

– Jasne. – Nie muszę pytać którą. Kiedy tu byłem ostatnio, śpiewałem ją jakieś czterysta razy.

– Dlaczego masz tylko jeden tatuaż kolorowy? – Stuka w czerwony rysunek, jedyny, który nie jest czarny ani szary.

Wyskakuję z łóżka z nią w ramionach. Znów piszczy.

– Masz dzisiaj strasznie dużo pytań, co?

Szybko kiwa głową, bardzo z siebie dumna, jakby atakowanie człowieka o świcie kanonadą znaków zapytania było powodem do zadowolenia.

– Chodź, poszukamy mamy. – Przerzucam ją sobie nad głową i sadzam na ramionach. Obejmuje mnie drobnymi rączkami pod brodą.

– Wcześnie wstałeś. – Moja siostra Becca siedzi przy stole kuchennym. Podchodzę do ekspresu do kawy i nalewam filiżankę, zanim w ogóle się odezwę. Laney milczy, bo czeka, aż zacznę zabawę w „gdzie jest Laney”.

– Wydawało mi się, że słyszałem Laney. Nie widziałaś jej? – Obracam się w lewo, potem w prawo, rozglądam się.

Siostra zerka na moją pasażerkę i się uśmiecha. Wyobrażam sobie pełen krzywych ząbków uśmiech Laney promieniejący mi nad głową.

– Nie, tu jej nie było. Może się schowała pod łóżkiem.

– Szkoda. Zamierzałem zabrać ją na gofry z lodami. I z bitą śmietaną. Górą bitej śmietany. – Uśmiecham się szeroko, bo znam słabe punkty mojej siostrzenicy.

– Wujku Śfinnie! Tutaj jestem! – piszczy i podciąga mi głowę, żebym na nią spojrzał.

– Ach, tu się ukryłaś!

Moja siostra się śmieje.

– Aż mnie kusi, żeby darować jej wizyty u logopedy. W jej wydaniu twoje imię pasuje jak ulał!

Zdejmuję Laney z ramion i stawiam na podłodze.

– Idź się ubrać i pójdziemy na śniadanie.

– Chcę włożyć piżamę z Krainą lodu! – krzyczy i podskakuje jak nakręcona.

Mówię, że nie ma sprawy, dokładnie w chwili, kiedy moja siostra odmawia. Kocham ją bardzo, ale zawsze byliśmy przeciwieństwami.

– Nie może iść na śniadanie w piżamie. – Becca się krzywi.

– Dlaczego nie? Ma cztery lata, nie czterdzieści.

– Bo ludzie nie wychodzą z domu w piżamach.

– Może twoi ludzie nie. Moi nie mają z tym problemu.

– Twoi ludzie to świry.

– Moi ludzie umieją się bawić.

– Bo noszą piżamę do śniadania?

– Nie. Bo mają gdzieś, co pomyślą inni. Wyluzuj, Bec. Zamieniasz się w mamę.

Wytrzeszcza oczy. Potem parska oburzona, ale już wiem, że się podda.

– Dobrze. Możesz włożyć piżamę z Krainą lodu. Ale kapci nie! Masz wyjść w skarpetkach i butach.

– Na długo przyjechałeś?

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na siedem tygodni. Potem wyjeżdżam na pół roku w trasę.

– Pół roku? To strasznie długo! I to wszystko autokarem?

– Większość. Ale Easy Ryder ma też jakieś koncerty w Europie. Nie wiem tylko, czy będziemy tam grać my, czy obecny suport, Resin. Musi to ustalić mój agent, zanim sfinalizujemy umowę.

Początkowo trasa Wylde Ryde miała trwać pół roku, ale sprzedaż zaczęła spadać, więc dołożyli kolejne sześć miesięcy, żeby odzyskać pozycję przed wypuszczeniem kolejnego albumu. Obecny suport nie mógł grać w tych dodatkowych terminach.

– Agent… – powtarza z uśmiechem. – Słyszysz, co mówisz, gwiazdorze? Ale dla nas chyba nigdy nie będziesz za wielką gwiazdą, co?

– W życiu! Zawsze będę wracał do mojej dziewczynki. – Nachylam się i całuję Laney w wypchany łakociami policzek. Na nosie ma kleks z bitej śmietany, a po brodzie spływają jej lody, ale uśmiecha się od ucha do ucha. Obstawiam, że wizja „fajnego śniadania” według mojej siostry zakłada dodatek banana do pełnoziarnistej owsianki.

Nadgorliwa kelnerka znów wyrasta przy naszym stoliku.

– Mogę podać coś jeszcze? – Uśmiecha się tylko do mnie. Nie jestem zarozumiały, no dobrze, może trochę, ale wiem, że interesuje ją coś więcej niż śniadanie. Jest śliczna, ale za młoda.

– Mamy wszystko, dziękuję – odpowiada Becca, zanim zdążę otworzyć usta. Znam moją siostrę i wiem, że jej szeroki uśmiech jest zbyt słodki, żeby mógł być szczery. – Chryste, Flynn, masz tak cały czas? – pyta, nawet nie czekając, aż kelnerka się oddali. – Ta dziewczyna się prawie śliniła!

– Nie winię jej. W końcu jestem jedną z lepszych partii w Ameryce. – Wzdycham ciężko, a potem zakładam dłonie za głowę i odchylam się na krześle.

Pół roku temu brałem udział w reality show, w którym wystąpiłem jako szukający dziewczyny kawaler. Całkiem na serio zakochałem się w Kate, jednej z uczestniczek, ale nie odwzajemniła moich uczuć. Kiedy z nią ostatnio rozmawiałem, oczekiwali z mężem, Cooperem, narodzin córeczki.

Kilka tygodni po zakończeniu programu jeden z magazynów opublikował coroczną listę najlepszych męskich partii w Ameryce i jakimś cudem znalazło się na niej moje nazwisko. Bardzo mnie rozbawiło, że ktoś uważa mnie za dobrą partię, jako że byłem wówczas bezrobotny. Nie powstrzymało mnie to jednak od przechwalania się tym wyróżnieniem przed kumplami i siostrą.

Becca przewraca oczami.

– Wspomnieli o tobie na ostatniej stronie, pewnie z litości, że wziąłeś udział w tak idiotycznym programie, a i tak nie masz dziewczyny.

– Po prostu nie dostrzegasz, jaki twój brat jest seksowny – drażnię się z nią. – Laney, powiedz mamie, kto jest najprzystojniejszym mężczyzną na świecie?

Od razu wskazuje na mnie i uśmiecha się tak szeroko, że jej lepkie usta ledwie powstrzymują zawartość przed wypadnięciem.

– Sama widzisz.

– Tak to robisz? Wpychasz dziewczynom do ust coś słodkiego, żeby się w tobie zakochały?

Wymownie unoszę brew.

– Jesteś obrzydliwy, Flynn. Po prostu obrzydliwy!

Wokalista Easy Ryder to dupek. Wczoraj kazał mi czekać w barze przez parę godzin, zanim łaskawie odwołał spotkanie, a dzisiaj spóźnił się ponad godzinę. Wiem, różnie bywa, ale mógłby chociaż udawać, że się tym przejął, i wygenerować jakieś nieszczere przeprosiny. Ale nie. Siada przy stole konferencyjnym razem ze mną, Nolanem i dziewięcioma facetami w garniturach z wytwórni i zaczyna marudzić.

– Zamawiałem herbatę Throat Coat, a nie takie coś – rzuca do asystentki, która przyniosła mu napój, ale nawet nie podnosi na nią wzroku.

– To jest Throat Coat, osobiście ją zaparzyłam – odpowiada sztywno dziewczyna.

– W takim razie wasza woda smakuje jak szczyny. Weź Voss.

– Nie mamy tu Voss.

– To idź do sklepu – warczy i podnosi kubek nad głowę, żeby go zabrała.

Asystentka robi się czerwona.

– Jasne.

– No więc – zwraca się do mnie i od razu przechodzi do rzeczy – jedno musisz zrozumieć, zanim się zdecydujemy na twój zespół.

– Tak?

– To jest mój show. Trasa Easy Ryder, a nie pieprzonego Flynna Beckhama, In Like Flynna czy jak się tam nazwaliście. Podoba mi się, jak gracie, inaczej byś tu nie siedział, ale ta trasa jest moja. Nie jedziemy w nią razem, nie grasz bisów i nie zabierasz czasu mojemu zespołowi, a już na pewno nie sprzedajesz swojego shitu na moich obiektach. – Milknie i łypie wściekle. – Pasi?

Co za gnój.

– Jasne.

– Będę tej zasady przestrzegał. Cipki pokochają twoją śliczną buźkę. Będą się zachowywać, jakbyś był ode mnie ważniejszy. Nie pozwól, żeby ci to uderzyło do głowy.

„Jak tobie?”

– Nie ma sprawy.

Znowu łypie. Nie wie, czy moje krótkie, spokojne odpowiedzi to drwina czy szacunek nędznego żołnierzyny dla generała dowodzącego. W końcu kiwa głową i mówi do swojego menadżera:

– Bierzemy ich. Wyjazd za dwa miesiące.

I tak oto In Like Flynn wyjeżdża w trasę.

Rozdział 3

Lucky

Mój tata przysięgał, że umiałam wystukiwać rytm jeszcze w brzuchu mamy. I taka jest prawda – nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić cokolwiek innego. Moje życie zawsze się kręciło wokół muzyki. Tata przez ponad dwadzieścia lat był perkusistą w dwóch zespołach. A mama – cóż, śpiew nadal jest jej największą miłością. Muzyka! Mam ją we krwi. Utrzymuje mnie przy życiu w równym stopniu, co tlen pompowany przez serce.

Fakt, że nie mogę występować na scenie i robić tego, co kocham, to przekleństwo, ale paradoksalnie także błogosławieństwo. Przebywanie poza sceną wiele mnie nauczyło na temat muzyki. Jest wielka prawda w starym powiedzeniu, że ci, którzy umieją, działają, a ci, co nie umieją, uczą.

– Dziękuję! Przysięgam, że przez ubiegły tydzień nauczyłam się więcej niż przez ostatnie pięć lat.

– Jesteś kochana, Chelsea. Ale przecież to ty odwalasz całą robotę. Ja tylko ci pokazuję drogę do bycia jak najlepszą.

– W przyszłym tygodniu o tej samej porze? – pyta.

– Nie mogę się doczekać. Spróbuj przez weekend oszczędzać głos. Ciężko pracowałaś.

Po ostatniej sesji zbieram rzeczy i rozglądam się po studiu. Kiedy Dylan wspomniał, że jego wytwórnia szuka instruktora wokalnego na pełny etat, byłam nastawiona negatywnie, z wielu powodów. Po powrocie do szkoły i zrobieniu dyplomu uczyłam tylko kilka osób, z doskoku. Lucky’s to był mój dom i bezpieczna przystań, chociaż nienawidziłam tego miejsca niemal równie bardzo, jak je kochałam. Nie mówiąc już o tym, że myśl o demonstrowaniu technik wokalnych większej liczbie słuchaczy niż jeden czy dwóch wystarczała, żeby mi się spociły dłonie. Ale wiedziałam, że czas na zmianę. Za długo stałam w miejscu, więc przyjęłam tę robotę. „Krok trzeci, tato, widzisz? Robię postępy”. Jeśli pierwszy tydzień o czymś świadczy, to będę tu bardzo szczęśliwa.

Zakończyłam ostatnią lekcję w tym tygodniu. Dokąd miałam się udać, jeśli nie do Lucky’s?

W barze jest tłok, nawet jak na piątkowy wieczór. Dziwnie się czuję jako klientka.

Avery natychmiast mnie dostrzega.

– Witaj, nieznajoma! Co, do cholery, robisz z tamtej strony? Chodź tu, ratuj, bo tonę!

Uśmiecham się. Jakoś się cieszę, że mnie potrzebuje. Wkładam fartuch i zaczynam zbierać zamówienia oraz mieszać drinki. Przy pracy nadrabiamy z Avery zaległości.

– Co się stało z tą dziewczyną, którą zatrudniłaś?

– Wyrzuciłam ją.

– Co? Już?

– Jej umiejętności interpersonalne były zbyt rozwinięte.

– Za dużo drinków na koszt firmy?

– Przyłapałam ją w kiblu, jak robiła komuś laskę, zamiast obsługiwać.

– Może facet zamówił Dziki Orgazm – podsunęłam z szerokim uśmiechem, bo przypomniałam sobie Pięknego.

Razem uwijamy się z zamówieniami w niecałe pół godziny i mogę jej opowiedzieć o pierwszym tygodniu w Pulse Records.

– Właśnie, à propos – mówi nagle. – Był tu znowu ten przystojniaczek, który tak na ciebie łypał w zeszłym tygodniu.

– Tak? – Złapałam się już na tym, że moje myśli same uciekają do Flynna. Miał coś w sobie, poza tym, oczywiście, był przystojny.

– Nawet dwa razy.

– Przyszedł śpiewać?

Kręci głową i się uśmiecha.

– Nie, szukał ciebie.

– I co mu powiedziałaś?

– Za pierwszym razem, że cię nie ma. A za drugim, żeby spróbował dzisiaj wieczorem, bo może wpadniesz.

Wybałuszam na nią oczy.

– Co? Jak mogłaś? Przecież wiesz, że umówiłam się tu z Dylanem!

– No i co z tego? – Wzrusza ramionami. – Nie zrobiłaś nic złego. A może Ryderowi Srajderowi dobrze zrobi, jak zobaczy zainteresowanie innych facetów.

– Po prostu chcesz go wkurzyć.

– To tylko bonus.

– Bądź grzeczna – ostrzegam i z wieszaka nad barem ściągam dwa kieliszki. – Albo powiem Dylanowi, że gdy byłyśmy nastolatkami, miałaś w pokoju jego plakat.

Avery staje jak wryta.

– Nie zrobiłabyś tego.

– Oczywiście, że bym zrobiła! Mogłabym nawet trochę podkoloryzować prawdę i wyznać, że nadal masz do niego słabość i jesteś zazdrosna, że to ja miałam zmianę, gdy rok temu przyszedł drugi raz do Lucky’s. I że dlatego jesteś dla niego taka niemiła.

Moja najlepsza przyjaciółka pokazuje mi środkowy palec i wraca do pracy.

Easy Ryder ma krótką przerwę w trasie. Wyjechali cztery miesiące temu, a teraz, po przedłużeniu tournée, zostało im jeszcze osiem miesięcy. Związek z gwiazdorem rocka liczy się w psich latach – jesteśmy z Dylanem razem od prawie roku, ale przekłada się to tylko na kilka wspólnych miesięcy.

Wieść, że Dylan i jego ekipa są dzisiaj w Lucky’s, szybko się rozchodzi. Piętnaście minut po ich przyjściu Avery musi zamknąć lokal, a ogonek oczekujących na wejście ciągnie się aż za róg.

– Cały wieczór stoisz za barem – mówi Dylan. – Chodź, posiedź ze mną.

– Nie mogę. Rozejrzyj się. – Omiatam wnętrze wzrokiem. Godzina nalewania drinków, a przede mną nadal trzy rzędy czekających na obsłużenie.

– Już tu nie pracujesz.

– Nie. Ale Avery pracuje. Co mam zrobić, machnąć na nią ręką? A poza tym to nadal w połowie mój bar.

Dylan upija piwa.

– Powinna kogoś zatrudnić.

– Zatrudniła, ale nie wyszło.

– Przepraszam? – Przerywa, bo kolejna parka dziewczyn przystawia się do niego. Obie mają jasne włosy, są ubrane w krótkie topy, obcisłe dżinsy i skórzane buty do kolan. – Możemy sobie zrobić z panem zdjęcie?

Dylan zerka na mnie, a potem na nie.

– Mogłabym zobaczyć wasze dokumenty tożsamości? – Opieram się o bar i wciągam rękę.

– Pokazywałyśmy przy drzwiach!

Dzisiaj na bramce stoi Jase. Jego koncepcja sprawdzania wieku młodych seksownych dziewczyn polega na szacowaniu rozmiaru biustu. Miseczki większe niż C automatycznie są pełnoletnie. Zerkam na ich pełne dekolty.

– Więc możecie pokazać również tutaj, jeśli chcecie zostać.

Zerkają na siebie i wyraźnie spłoszone grzebią w torebkach w poszukiwaniu lipnych dowodów. To tylko potwierdza moje przypuszczania. Mają w najlepszym razie po dziewiętnaście lat. Niechętnie podają mi prawa jazdy. Jedna jest nawet trochę podobna do dziewczyny na zdjęciu, ale z pewnością nie ma trzydziestu dwóch lat. Druga nie ma nic wspólnego z fotografią.

– Przykro mi, ale muszę was poprosić o opuszczenie lokalu.

Robią smutne minki, lecz mają dość rozsądku, żeby się nie stawiać. I tak mają szczęście, że oddaję im te fałszywki. Łypią na mnie złowrogo, chwytają prawka, a potem znów patrzą na Dylana.

– To jak? Prosimy! – jęczą chórem. – Tylko jedno, zanim wyjdziemy.

Dylan spogląda na mnie, a ja robię minę mającą wyrażać „ależ proszę bardzo”. Przywierają do niego z obu stron i wyciągają ręce z telefonami. Wszyscy troje szeroko się uśmiechają. Wracam do obsługiwania klientów, a potem obchodzę bar, żeby się porządnie przywitać z Dylanem.

Obejmuje mnie w talii, przyciąga do siebie i pociera mój nos swoim.

– Lubię, jak jesteś o mnie zazdrosna.

– Wcale nie byłam zazdrosna!

„No dobrze, może trochę”.

– Jasne. – Całuje mnie. – Tęskniłem za tobą.

– A ja za tobą. – Kładę mu głowę na ramieniu i wtulam się w niego, a on mnie obejmuje jeszcze mocniej. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mi brakowało jego dotyku. Zorientowałam się dopiero, gdy go poczułam.

– Myślałem, że teraz, kiedy masz normalną pracę, będę cię miał wieczorami dla siebie. Chodźmy stąd. – Wsuwa mi rękę z tyłu za spodnie.

– Nie mogę. Avery mnie potrzebuje.

– Ja też cię potrzebuje. – Muska moją szyję ustami. – Potrzebuję być w tobie.

Wzdycham.

– Będę miała motywację, żeby pracować szybciej.

Dylan przesuwa mnie tak, że nasze ciała się zlewają.

– Czujesz, co robisz? – Dowód jego podniecenia wgniata mi się w brzuch. – Im dłużej nas tu trzymasz, tym trudniej ci będzie jutro chodzić.

Po szybkim buziaku, z którego Dylan chce zrobić coś więcej, czmycham za bar, zanim nie będę w stanie tego zrobić. Czasem nie mogę uwierzyć, jak to się wszystko potoczyło. Chodzę z facetem, którego plakat miałam przez wiele lat na ścianie pokoju. Z gwiazdorem, dzięki któremu Lucky’s stało się rozpoznawalne. Wpada mi w oko wiszący za barem znak i dopada mnie tęsknota za wieloma rzeczami.

Lucky

dwanaście lat wcześniej, w wieku trzynastu lat

– Nie otwieraj oczu, Luciano!

Ups. Luciana! To zwykle oznacza kłopoty. Dostałam imię po dziadku, Lucianie Valentine. Rodzice zmienili ostatnią literę na „a”, żeby imię wyglądało bardziej na żeńskie. Miałam się nazywać Luciana Alessandra Valentine, ale urodziłam się ruda, z jasną skórą i nie pasowałam do tego imienia, więc zostałam Lucky.

– Dokąd idziemy?

Gdy wychodziliśmy z metra, tata kazał mi zamknąć oczy. To było kawał drogi temu!

– Już prawie jesteśmy na miejscu. Tylko nie podglądaj! – Skrzypią drzwi i wchodzimy do jakiegoś budynku. Rozchylam powieki na ułamek sekundy, tylko żeby zerknąć, ale nic z tego: gdziekolwiek jesteśmy, panuje tu mrok, a słońce dawno już zaszło.

Jeszcze kilka kroków i skrzypi podłoga. Słyszę, że tata zapala światło.

– Dobrze. Możesz otworzyć.

Otwieram oczy i się rozglądam. Duże pomieszczenie jest puste, ale i tak wiem, co to za miejsce. Powinnam była poznać po zapachu. Odkąd tylko nauczyłam się chodzić, tata przemycał mnie tylnymi drzwiami do wielu takich miejsc.

– Bar? Przyszliśmy do baru?

Uśmiecha się.

– To nie jest jakiś tam bar. – Tata patrzy mi w oczy. – Tylko nasz.

– Jak to?

– Tak to, że koniec tras. Wiem, że ci się tu podoba. Więc zostaniemy.

– Naprawdę? – Darowuję sobie nastoletni cynizm, z którego korzystam w nadmiarze, i rozglądam się z podekscytowaniem dziecka. Ze wszystkich miejsc, w których mieszkaliśmy, najbardziej kocham Nowy Jork. Pociągi, chodniki pełne ludzi, nawet ryk klaksonów taksówek brzmi dla mnie jak muzyka. I tu mam najlepszą przyjaciółkę. O mój Boże, nie mogę się doczekać, aż powiem Avery!

– Tak! Zrobię z tego bar karaoke. – Sadza mnie na zakurzonym blacie i wskazuje kąt. Pogrążone w półmroku wnętrze jest niemal puste, nie licząc jakichś poniewierających się po podłodze śmieci, ale emocje w oczach taty pokazują, jak będzie wyglądało. – Tam zbudujemy scenę. A tutaj – macha ręką w przeciwną stronę – postawimy kilka okrągłych stoliczków dla tych, którzy będą oglądać śpiewających.

– Ja też będę mogła śpiewać?

Tata się śmieje.

– Gdy otworzę bar, będziemy tu wpuszczać tylko pełnoletnich, smyku.

Zapał we mnie gaśnie. Odwiedziłam w życiu wiele miejsc, w których tak naprawdę nie powinnam być. Bary, kluby i festiwale, a ja zawsze chowająca się za kulisami. Słyszałam koncerty największych gwiazd, ale tylko kilka widziałam na własne oczy. Tata unosi moją brodę.

– Wystąpisz na tej scenie, kiedy będziesz gotowa. Jeśli stanie się to, zanim skończysz dwadzieścia jeden lat, zamkniemy bar i urządzimy prywatną imprezę. Myślisz, że twój staruszek będzie mógł ci zagrać na bębnach?

– Myślisz, że mama też przyjdzie?

Trochę posmutniał.

– Nie wiem. Często jest w trasie.

– Ale będę mogła ją spytać?

– Oczywiście!

– Jak nazwiemy bar?

– Myślałem, żeby go nazwać na cześć mojej ulubionej kobiety.

– Iris brzmi bardzo ładnie. Mama będzie zachwycona.

– A kto powiedział, że chodzi mi o Iris? To miejsce jest nasze. Będzie się nazywało Lucky’s.

W przeciwieństwie do większości barów w Nowym Jorku, Lucky’s miało to szczęście, że od dnia otwarcia jest pełne gości. Wpada tutaj malownicza mieszanka turystów, którzy czytali, że czasem zaglądają do nas znani muzycy, i miejscowi, którzy cenią miłą obsługę i muzykę na żywo. A w takie wieczory jak dziś, gdy w barze jest gwiazda, wieści rozchodzą się z prędkością świata.

– Ej, Avery! – woła Dylan. W ciągu godziny jego świta rozrosła się z dziesięciu osób do chyba trzydziestu. Zajmują cały kąt baru. Dylan trzyma telefon przy uchu i macha do Avery, żeby podeszła, chociaż stoi przy zlewie z rękami po łokcie w pianie.

– Jasne. Nie kłopocz się – złorzeczy, mijając mnie.

– Ten koleś przy drzwiach nie chce wpuścić mojego gościa.

– Bo w środku jest już pełno. Ktoś musi wyjść, żeby ktoś inny mógł wejść.

– Chodzi o jedną osobę.

– I o pięć tysięcy grzywny, nie wspominając o ryzyku pożaru.

– Jezu, dobrze – burczy. – Wywal kogoś.

– Nie będę nikogo wywalać. Sam wyrzuć kogoś ze swojego stolika.

– Jaja sobie, kurwa, robisz? – Dylan podnosi głos, więc wkraczam.

– Co się dzieje?

– Gwiazdor chce, żebym wyrzuciła jakiegoś klienta, bo musi wprowadzić kolejnego członka swojego plemienia.

– Wiesz co? Chrzań się. – Dylan się rozgląda i woła do faceta, którego już kiedyś widziałam: – Ty! – Wskazuje na niego palcem. – Idź zaczekać na zewnątrz.

Gość ze zdziwieniem pokazuje na siebie.

Dylan prycha wściekły, że musi się tłumaczyć.

– W środku jest już ful. Umówiłem się z kimś, ale go nie wpuszczą, póki ktoś nie wyjdzie. Możesz wyjść, żeby on mógł wejść?

– Jasne. – Koleś wygląda na nieco urażonego, ale dopija piwo i idzie do drzwi.

Avery bez słowa wraca do klientów.

– Z kim się umówiłeś? – pytam. – Jest tu już chyba cała twoja paczka.

– Z wokalistą zespołu, który będzie nam robił suporty w trasie.