Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata

Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8053-382-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata

Rzucić wszystko i wyjechać” – te słowa działają na wyobraźnię. Każdemu przynajmniej raz w życiu przeszły przez myśl. Bo kto z nas nie ma czasem ochoty uciec i znaleźć się gdzieś bardzo daleko? Gdzieś, gdzie częściej świeci słońce, czas płynie spokojniej, a pracuje się po to, by żyć, a nie na odwrót. Nierealna wizja z kart kobiecych powieści? Bohaterki tej książki wcieliły ją w życie.

 

Oto prawdziwe historie Polek, które odważyły się żyć inaczej. Wyjechały. Spakowały najważniejsze rzeczy, a resztę sprzedały, rozdały lub po prostu zostawiły za sobą, razem z życiowym niespełnieniem. Niektóre przed czymś uciekły – samotnością, nieudanym związkiem, bezsensowną pracą, życiem w ciasnych ramach, w które próbowano je wtłaczać. Inne wyszły czemuś na spotkanie – miłości, pasji, lepszemu, pełniejszemu życiu.

Toskania * Egipt * Senegal * Karaiby * Kolumbia * Kanada * Malediwy * Nepal *Australia * Arktyka i Antarktyka

Te miejsca stały się ich nowym domem. Tam zamieszkały, zakochały się, założyły rodzinę, znalazły pracę albo prowadzą własne firmy. Zamieniły zasypane papierami biurka na luksusowy hotel na tropikalnej wyspie, na podbiegunową stację badawczą albo na szkołę włoskiej kuchni. Polskie zimy – na południowe słońce. Życie tak jak wszyscy – na niesamowitą historię. Nie bały się wyruszyć w świat po szczęście, nawet jeśli musiały zapłacić za nie wysoką cenę.

Polecane książki

W prezentowanej publikacji podjęto problematykę dotyczącą opisu i odbioru zjawisk szeroko pojętej popkultury. Autorzy, prowadząc interdyscyplinarny dialog i konfrontując różne perspektywy badawcze, eksplorują oblicza popkultury w dziedzinach: literatury, filmu, sztuk audiowizualnych i mediów. Wychod...
Poradnik do gry „The Sims: Historie ze świata zwierząt” koncentruje się na dokładnym opisie każdego z wyzwań w dwóch dostępnych do rozegrania scenariuszach. The Sims: Historie ze świata zwierząt - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Rozdział 1 – Wstęp (1) (Psi...
Mieszkańcy The Hollows, miasteczka na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, wiodą spokojne życie. Rytm dnia jest tam niezmienny od lat, nie ma mowy o anonimowości, wszyscy znają wszystkich. Oaza spokoju jest miejscem życia m.in. pisarki Bethany Graves, która z Nowego Jorku wróciła w rodzinne stro...
Legendarne, niemal zapomniane wiersze z młodości Zbigniewa Macheja – poetycka rekonstrukcja prywatności z epoki schyłkowego PRL-u sporządzona po przejściach dekonstrukcji. Teksty w większości  wydobyte z mroków ówczesnego podziemia, przejrzane, poprawione i uzupełnione. To swoisty rewriting wczesnyc...
Współczesny etap relacji wietnamsko-amerykańskich rozpoczął się w pierwszej połowie lat 90. XX w., kiedy oba państwa postanowiły zrezygnować z wrogości i wzajemnych oskarżeń z okresu wojen indochińskich na rzecz rozwoju stosunków dyplomatycznych. Systematycznie zaczęły wzmacniać kontakty gospodarcze...
Integracja walutowa jest kluczowym elementem procesu integracji krajów europejskich trwającego ponad pół wieku i ma kluczowe znaczenie dla efektywności procesu integracji rynków finansowych w Unii Europejskiej. Zastąpienie walut narodowych wybranych krajów europejskich przez jedną wspólną walutę nal...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Żelazowska

WSTĘP

„Rzucić wszystko i wyjechać” – te słowa działają na wyobraźnię. Każdemu przynajmniej raz w życiu przeszły przez myśl. Bo kto z nas nie miał dosyć wszystkiego i nie chciał znaleźć się gdzieś bardzo daleko? Gdzieś, gdzie świeci słońce, gdzie nie trzeba tkwić całymi dniami przed monitorem, a czas płynie w spokojniejszym tempie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Czyżby?

Oto prawdziwe historie Polek, które odważyły się żyć inaczej. Wyjechały. Spakowały najważniejsze rzeczy, a resztę sprzedały, rozdały lub po prostu zostawiły za sobą, razem z życiowym niespełnieniem. Niektóre przed czymś uciekły – samotnością, nieudanym związkiem, wypaleniem w pracy, życiem w ciasnych ramach, w które próbowano je wtłaczać. Inne podążyły za czymś – nową miłością, pasją, lepszym, pełniejszym życiem.

Senegal, Gwadelupa, Malediwy, Kolumbia, Nepal, Antarktyda i Arktyka, Egipt, Kanada, Toskania, Australia. Te miejsca stały się ich nowym domem. Tu zamieszkały, zakochały się, założyły rodzinę, znalazły pracę albo prowadzą własne fi rmy. Zamieniły zasypane papierami biurka na luksusowy hotel na tropikalnej wyspie, na podbiegunową stację badawczą albo na szkołę kuchni włoskiej. Polskie zimy – na południowe słońce. Życie jak wszyscy – na niesamowitą historię. Nie bały się wyruszyć w świat po szczęście, choć często musiały zapłacić za nie wysoką cenę. Niektóre zdecydowały: wracam. Ale żadna z nich nie żałuje.

Nie zliczę, ile razy sama zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałoby moje życie w innym miejscu. Z zachwytem dziecka pochłaniałam Pod słońcem Toskanii, Dom na Zanzibarze i Cenę wody w Finistère. Z otwartymi ustami przysłuchiwałam się rozmowom w knajpkach podróżników. Sama będąc w drodze, ciekawsko zaglądałam w okna mijanych domów, próbując podejrzeć skrawki barwniejszej codzienności. Za każdym razem powracało wtedy w myślach pytanie: „Jak wyglądałoby moje życie gdzie indziej?”.

Słowa wiersza Czesława Miłosza Gdziekolwiek są mi szczególnie bliskie:

Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu

na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,

że nie jestem stąd.

Choć czuję się szczęśliwa w Polsce, jakaś część mnie zawsze marzyła o zamieszkaniu gdzieś daleko. Dzięki moim bohaterkom, które użyczyły mi swoich historii, w pewien sposób udało mi się spełnić to marzenie.

Magdalena Żelazowska

KOLUMBIA

Amazonia, w osadzie Puerto Nariño

DNI O SMAKU KAWY

KOLUMBIA W LICZBACH: CZTERNAŚCIE TYSIĘCY GATUNKÓW MOTYLI, 3,5 TYSIĄCA GATUNKÓW ORCHIDEI,

1865 GATUNKÓW PTAKÓW, W TYM 155 GATUNKÓW KOLIBRÓW, CO ZAPEWNIA PIERWSZE MIEJSCE NA ŚWIECIE WE WSZYSTKICH TYCH KATEGORIACH. KOLUMBIA JEST TEŻ W ŚWIATOWEJ CZOŁÓWCE EKSPORTERÓW SZMARAGDÓW, GOŹDZIKÓW I ROLNICZYCH MACZET. KOLUMBIJCZYCY SĄ ZE SWOJEJ OJCZYZNY BARDZO DUMNI I SKRUPULATNIE ODNOTOWUJĄ WSZYSTKIE NARODOWE OSIĄGNIĘCIA. JEDNYM Z NICH JEST OBECNOŚĆ W GRONIE NAJWIĘKSZYCH GLOBALNYCH PRODUCENTÓW KAWY. KOLUMBIA SAMA PRZYPOMINA TEN ROZGRZEWAJĄCY NAPÓJ. POBUDZA, ZACHWYCA, UZALEŻNIA, CHOĆ JEST TEŻ CIEMNA I GORZKA. NIEKTÓRZY KIEDY RAZ JEJ SPRÓBUJĄ, NIE MOGĄ JUŻ BEZ NIEJ ŻYĆ.

TAK JAK EWA.

NIE ZAPŁACIMY ZA PANIĄ ANI JEDNEGO PESO

Nieczęsto do Ministerstwa Spraw Zagranicznych zgłasza się dwudziestotrzylatka z pytaniem, czy nie mogłaby odbyć praktyk w polskiej ambasadzie w Kolumbii. Jest rok 2003. Niewiele wcześniej partyzanci FARC uprowadzili kandydatkę na prezydenta Íngrid Betancourt, którą później kilka lat będą więzili w buszu. W Bogocie na każdym rogu ulicy stoją policjanci z bronią długą, a między miastami da się podróżować tylko w strzeżonych konwojach. Na nic zdają się wyjaśnienia, że niebezpiecznie, że MSZ nie wysyła tam żadnych stażystów, a już na pewno nie młodych studentek. Dziewczyna się upiera. Nie zadowalają jej proponowane w zamian Meksyk ani Chile. Kolumbia i koniec. Ostateczna decyzja należy do samego ambasadora Polski w Kolumbii. A ten się zgadza. W ambasadzie przydziela Ewie mały pokój z łazienką i zakazuje samotnych wędrówek po mieście, a już na pewno po kraju. W całej Kolumbii szaleje guerilla, partyzantka. Partyzanci wymuszają haracze, porywają ludzi dla okupu. „Musi mieć pani świadomość, że w razie uprowadzenia nie będziemy mogli zapłacić za panią ani jednego peso” – ostrzega ambasador.

Nastraszył, ale na staż pozwolił. Może zaimponował mu upór pochodzącej z małego Gostynia studentki iberystyki? Może wzruszyła go jej fascynacja Kolumbią?

Bo fascynacja niewątpliwie była. A konkretnie pewnym Kolumbijczykiem.

ZNALAZŁAŚ PRACĘ DZIESIĘĆ TYSIĘCY KILOMETRÓW OD POLSKI, ŻEBY SPRÓBOWAĆ UŁOŻYĆ SOBIE ŻYCIE Z KIMŚ, KOGO NIGDY NIE WIDZIAŁAŚ?

Ewa Kulak-Carvajal:

Na piątym roku studiów wyjechałam na stypendium Sokrates-Erasmus do Hiszpanii. Podczas tamtego pobytu przez Internet poznałam chłopaka, Kolumbijczyka o imieniu Mario. Przez ponad rok pisaliśmy do siebie maile i rozmawialiśmy przez telefon. Po zakończeniu stypendium i obronie pracy magisterskiej musiałam zdecydować: albo się wreszcie spotkamy, albo to kończymy. Byłam gotowa do niego polecieć, ale miałam świadomość, że wyjazd z powodu internetowej znajomości jest ryzykowny. Widzieliśmy się przecież wyłącznie na zdjęciach i przez kamerę. Dlatego wpadłam na pomysł ze stażem. Byłam tuż po studiach, nie miałam jeszcze pracy. Gdyby Mario okazał się kimś innym, niż sobie wyobrażałam, mój wyjazd nie byłby stratą czasu, bo czegoś bym się nauczyła i zyskała doświadczenie zawodowe.

CO NA TO TWOI RODZICE?

Mieli obawy, ale się zgodzili. Tłumaczyłam im, że z całej Ameryki Południowej to właśnie w Kolumbii język hiszpański jest najbardziej neutralny. Myślę, że na ich decyzję wpłynął fakt, że sami też sporo podróżują. Przez cztery lata mieszkali w Mongolii, mieli możliwość pracy w Kamerunie. W naszym domu często bywali cudzoziemcy i podróżnicy. Zresztą, kilkanaście lat temu Internet nie niósł ze sobą tylu zagrożeń co teraz. Mimo to kiedy dziś myślę o moim samotnym wyjeździe, przechodzą mnie ciarki.

Ewa i Mario na plaży na wysepce Tierra Bomba

Kolumbijskie Karaiby. Mario w wiosce Indian Kogi w Sierra Nevada de Santa Marta

JAK WYGLĄDAŁO TWOJE PIERWSZE SPOTKANIE Z MARIEM?

Ja przyleciałam do Bogoty pierwsza, Mario tydzień później. Kiedy się poznaliśmy, mieszkał w Cali na południu kraju, sześćset kilometrów od stolicy. Umówiliśmy się, że jeśli ja przyjadę do Kolumbii, on przeprowadzi się do Bogoty, przeniesie tu swoją firmę informatyczną i znajdzie dla nas mieszkanie. On też sporo zaryzykował.

Byłam już w mieście od kilku dni, więc to ja wyjechałam po niego na lotnisko. Zjawiłam się o umówionej porze. Czekałam ponad godzinę, ale się nie pojawił. Na tablicy lotów nie znalazłam też samolotu, którym miał przylecieć. Odwróciłam się już w kierunku wyjścia, kiedy go zobaczyłam. Poznałam go po bujnych, rozwianych włosach. Szedł z gitarą na ramieniu i małą czerwoną walizką. Okazało się, że jego samolot miał opóźnienie, a ja źle spojrzałam na rozkład.

WIRTUALNE ZNAJOMOŚCI CZĘSTO KOŃCZĄ SIĘ ROZCZAROWANIEM W REALU. MOŻNA DO SIEBIE PISAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ, ALE NA ŻYWO ZUPEŁNIE NIE POCZUĆ CHEMII. JAKIE BYŁO TWOJE PIERWSZE WRAŻENIE?

U nas ta chemia była. Spodobaliśmy się sobie. Przytuliliśmy się na powitanie, porozmawialiśmy chwilę, a potem… pojechaliśmy do sklepu po meble do naszego mieszkania.

Przygotowywanie chleba casabe w puszczy amazońskiej

DZIWNA DZIEWCZYNA

W domu nie przyznał się, że ma dziewczynę z Europy. Za dużo trzeba by tłumaczyć, a przecież nie wiadomo, czy w ogóle coś z tego będzie. Ale ona przyleciała. Kiedy pierwszy raz spojrzał jej w twarz, zdziwił się, że ma oczy intensywnie zielone. Przecież na zdjęciach wydawały się piwne. Popatrzył w nie i poczuł, jakby znali się od zawsze.

A jednak wiele razy miała go jeszcze zaskoczyć. Jak wtedy, kiedy na lotnisku zaproponował, że wezmą taksówkę. Zdziwiła się i zapytała, dlaczego nie mogą pojechać autobusem. Myślał, że się przesłyszał. Nie znał żadnej dziewczyny, która chciałaby jechać autobusem! Nie był pewien, czy to żart, ale ona mówiła serio. Pociągnęła go za rękę i wsiedli do starego, rozklekotanego grata z rurą wydechową na dachu. Wtedy pomyślał, że ona jest absolutnie wyjątkowa. Ale kiedy opowiadał o tym kumplom, nie rozumieli. Szeroko otwierali oczy: jakaś dziwna ta dziewczyna.

JAK TO MOŻLIWE, ŻE WSZYSTKO POSZŁO TAK GŁADKO? NIE BYLIŚCIE NAWET NA PIERWSZEJ RANDCE, A TY POJECHAŁAŚ DO MARIA NA DRUGI KONIEC ŚWIATA I ZACZĘLIŚCIE ZE SOBĄ MIESZKAĆ.

W naszym przypadku rzeczywistość pokrywała się z tym, o czym pisaliśmy do siebie w listach. Mario nie okazał się kimś innym ani nie zmienił po pewnym czasie. Wciąż jest fascynującym człowiekiem – dynamicznym, pogodnym, bardzo aktywnym. Ma duszę artysty i romantyka. Jego entuzjazm i pozytywne nastawienie pomagają mi przetrwać moje polskie doliny. Choć wychowaliśmy się w innych kulturach, pasujemy do siebie i dobrze się rozumiemy. On rozumie mnie lepiej niż Europejczyk, ja jego lepiej niż Indianka z południa Kolumbii, gdzie się wychował.

JAK WSPOMINASZ SWOJE PIERWSZE MIESIĄCE W KOLUMBII?

Przed wyjazdem mama kazała mi zapakować kurtkę. „Przecież jadę w tropiki!”, żachnęłam się. Ale kiedy wysiadałam z samolotu, trzęsłam się z zimna. Bogota leży na wysokości 2600 metrów nad poziomem morza, nocą temperatura potrafi spaść do zera, a w mieszkaniach nie ma centralnego ogrzewania. Jednak zaaklimatyzowałam się dość szybko. Czułam się też mile przyjęta przez rodzinę Maria. Jeśli coś w moim zachowaniu wydawało im się dziwne, szybko mnie usprawiedliwiali: „Ona po prostu nie jest stąd”. Na początku ja też dziwiłam się wielu lokalnym zwyczajom. Założyłam blog www.kolumbijsko.com, który pęczniał od opisów ciekawostek i osobliwości.

Kiedyś wybraliśmy się z Mariem na festyn. W pewnym momencie podrapałam się po twarzy. Mario nachylił się do mnie i gorączkowo szeptał: „Gdzie? Gdzie on jest?”. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Wyjaśnił mi, że w Kolumbii drapiąc się po twarzy, dajesz innym sygnał, że w pobliżu grasuje kieszonkowiec. Zaskoczenie czekało mnie też podczas jeżdżenia autobusami. Nieraz widziałam, jak zwalnia się miejsce. Zaraz ktoś szybko je zajmował, ale nie siadał, tylko wisiał nad siedzeniem. Okazało się, że Kolumbijczycy uważają za niehigieniczne siadanie na miejscu wygrzanym przez kogoś innego, dlatego czekają, aż wystygnie. Mario nie mógł się też nadziwić, dlaczego kąpię się wieczorem, a nie rano. Nie pomagały moje tłumaczenia, że chcę zmyć z siebie miniony dzień i położyć się odświeżona, a do rana przecież się nie pobrudzę. Kolumbijczycy mają obsesję na punkcie porannego mycia, do tego stopnia, że celowo wychodzą z mokrymi włosami, żeby pokazać światu, że są czyści. Jeśli mama nie zdąży rano wykąpać dziecka, spryskuje mu włosy wodą, żeby nikt nie pomyślał, że jest brudne.

ZDĄŻYŁAŚ SIĘ DO TEGO WSZYSTKIEGO PRZYZWYCZAIĆ?

Dziś, po kilkunastu latach, kolumbijskie zwyczaje nie tylko mnie nie dziwią, lecz także sama przejęłam sporo z nich. Zwracają mi na to uwagę polscy turyści, z którymi pracuję w Kolumbii. Na przykład odległość podaję nie w kilometrach, ale w godzinach drogi. Albo automatycznie zakładam, że każdy postępuje jak Kolumbijczyk. Kiedy przyjechałam do Polski na Boże Narodzenie, mama poprosiła mnie, żebym kupiła karpia. Pani w sklepie powiedziała, że ryby się skończyły, i obiecała sprowadzić je na następny dzień. Pokiwałam głową i poszłam szukać dalej, bo w Kolumbii przywykłam do obietnic bez pokrycia. Tam ludzie na każde pytanie odpowiadają twierdząco, nawet jeśli wiedzą, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Dlatego nie uwierzyłam, że w polskim sklepie karp rzeczywiście pojawi się następnego dnia.

Palenqueras, spadkobierczynie afrykańskich niewolników, symbol karaibskiej Cartageny

DZISIAJ BARDZIEJ PRZYPOMINASZ KOLUMBIJKĘ NIŻ TAMTA DZIEWCZYNA Z LOTNISKA?

Myślę, że zawsze będziemy się różnić, choćby wizualnie. Kolumbijki przywiązują ogromną wagę do wyglądu. Nigdy nie zobaczysz ich w dresie, nawet na bazarze. Przez cały rok jest ciepło, więc odsłaniają swoje perfekcyjnie wypielęgnowane ciała. Mają piękne zęby, które od dzieciństwa są poddawane prostowaniu i wybielaniu. Na piętnaste urodziny, które tutaj są większym wydarzeniem niż osiemnastka, popularnym prezentem dla dziewczyny od rodziców i chrzestnych są operacje piersi lub nosa. W późniejszym wieku kobiety poprawiają podbródek, podnoszą powieki, naciągają skórę na szyi albo robią liposukcję. Chętnie powiększają też sobie pośladki, bo wydatna pupa to w Kolumbii ideał piękna: kobieta powinna mieć duże piersi, wąską talię i jak największe pośladki. Hitem są majtki z poduszkami wypychającymi pośladki, powiększającymi je o dwa rozmiary. Kolumbijki mają też wspaniałe włosy: gęste, lśniące i wyszczotkowane. Nie znam Kolumbijki, która nosiłaby krótką fryzurę. Choć ich włosy zazwyczaj naturalnie się kręcą, na siłę prostują je u fryzjera, który aż się zapiera, żeby je wyciągnąć na szczotce. Mają też idealny pedicure i manicure. Kiedyś zapytałam kosmetyczkę, dlaczego w Kolumbii nie przyjęły się lakiery hybrydowe, które są przecież dużo trwalsze. Wyjaśniła mi, że Kolumbijki co tydzień muszą mieć nowy kolor.

Mimo całej tej otoczki pozycja kobiet w związkach jest wciąż słaba – ich finansowa zależność od mężczyzn zmusza je do wielu ustępstw.

Rodzina Indian Kogi w Sierra Nevada de Santa Marta

JAKICH?

Kolumbijki, które pracują, zarabiają mniej niż mężczyźni na tym samym stanowisku. A wiele kobiet nie ma w ogóle żadnej pracy. Wiele razy byłam świadkiem, jakie to upokarzające nie mieć własnych pieniędzy. Kolumbijczycy dostają pensję co dwa tygodnie: w połowie i na koniec miesiąca. Wtedy całe rodziny wybierają się na zakupy. Bywa, że przy kasie mężczyzna wyjmuje z koszyka rzeczy, które wybrała jego żona, i każe je odłożyć na półkę, bo jego zdaniem są niepotrzebne albo za drogie. Często chodzi o drobiazgi, takie jak słodycze czy kosmetyki.

Kolumbijkom ciężko się przebić i zdobyć niezależność, nawet te z zamożniejszych rodzin są wychowywane do roli pani domu. Często takiej pani, co prawie nic w tym domu nie robi, bo ma od tego służbę. Zresztą, w Kolumbii praktycznie wszyscy mają w domu gosposię.

TY TEŻ?

Ja też.

JAK SIĘ NOSI GOSPOSIA

Claudia ma trzydzieści lat i dwójkę dzieci, każde z innym mężczyzną. W biednych dzielnicach południowej Bogoty, skąd pochodzi, to norma. Normą jest też to, że dziewczyny nie kończą szkół, dlatego jeżdżą sprzątać po domach. Autobus nieznośnie wlecze się po mieście. Jeśli ma się szczęście, znajdzie się coś w centrum, to tylko dwie godziny drogi; na bogatą północ trzeba jechać trzy lub cztery. Ale grunt to trafić na dobrą panią domu.

Jej pani na początku wydawała się trochę dziwna. Pewnie dlatego, że cudzoziemka. Nie wiedziała na przykład, że pomoc domowa musi mieć mundurek. Trzeba go kupić w specjalnym sklepie, przynajmniej dwa komplety w roku na zmianę. Gosposia musi stosownie wyglądać, poza tym mundurek mniej się brudzi, bo specjalny materiał nie przyjmuje plam. I ładnie, i praktycznie. Każda pani domu ma swój gust, więc osobiście wybiera kolor i fason. Ale pani Ewa wzruszyła tylko ramionami i dała Claudii pieniądze, aby ta sama coś sobie wybrała.

Nie chce też, by Claudia gotowała. Ma tylko posprzątać, a pani sama staje za kuchnią. Jakież było Claudii zdziwienie, kiedy pierwszego dnia zaprosiła ją, by razem zjadły. I to jeszcze na balkonie! Claudia musiała pani Ewie delikatnie wyjaśnić, że to nie przystoi. Bo co pomyślą sąsiedzi, kiedy zobaczą, że pani jada ze służbą? Ale ona się uparła. Zjadły razem ten obiad, choć Claudia mało nie dostała zawału. Usiadła tyłem do osiedla, żeby nikt jej nie poznał.

Zaprzyjaźniły się. Plotkują sobie nawet i sporo się śmieją. Ale pani Ewa nie rozumie, dlaczego Claudia milknie, kiedy przychodzi pan Mario. A przecież to nie wypada!

To przykre, że będą musiały się rozstać. Bo jakiś czas temu Claudia nabrała odwagi i poprosiła panią Ewę i pana Maria o pożyczkę na szkołę. Marzyła o tym, by zdać maturę. Nie wierzyła, że to się może udać, ale oni się zgodzili. A ona całym sercem przyłożyła się do nauki. Na zakończenie roku była uroczystość. Każdy absolwent mógł zaprosić dwóch gości. Claudia zaprosiła mamę i panią Ewę. Nie rozumiała tylko, dlaczego pani płakała, kiedy ona odbierała dyplom.

KIEDY WYNAJĘŁAŚ SOBIE GOSPOSIĘ?

Pierwszą z nich, Carmen, zatrudnił Mario. Wynajmowaliśmy wtedy małe, czterdziestometrowe mieszkanie. Dla mojej babci posiadanie pomocy domowej byłoby nie do pomyślenia! Ja też czułam się z tym niezręcznie, ale w Kolumbii to standard. Tuż po przyjeździe do Bogoty zaskoczyło mnie to, że w zwykłych mieszkaniach w bloku przewidziano osobny pokój dla gosposi, która mieszka przy rodzinie i wykonuje wszystkie domowe prace: sprząta, gotuje, pierze, prasuje. Dziś pracuje dla nas Claudia, ale z nami nie mieszka, przychodzi raz w tygodniu.

JAK TO MOŻLIWE, ŻE KAŻDEGO STAĆ NA ZATRUDNIENIE POMOCY DOMOWEJ?

Kolumbijczycy żyją w myśl zasady, że nawet jeśli nie jesteś bogaty, zawsze znajdzie się ktoś biedniejszy od ciebie. Obowiązują tu niezwykle silne podziały społeczne, charakterystyczne dla krajów postkolonialnych. W Bogocie na początku znajomości każdy pyta cię o to, w jakiej dzielnicy mieszkasz, z jakiej jesteś rodziny, jaką skończyłaś szkołę, i na tej podstawie natychmiast cię klasyfikuje. Mnie jako Europejki to nie dotyczy, bo sam fakt bycia cudzoziemką daje mi przywileje. Jesteśmy tu traktowani dużo lepiej niż miejscowi. Latynosi lubią nasz wygląd, nasze jasne włosy, oczy i skórę. Są wdzięczni za każde słowo po hiszpańsku. Europejski dyplom, obojętnie jaki, jest tutaj bardzo ceniony. W Kolumbii odczuwa się to szczególnie mocno, bo tu nigdy nie było wielu imigrantów, jak choćby w Argentynie. Przyjezdni mogą tu liczyć na szczególne względy. Mówi się, że najniższa klasa Kolumbijczyków chciałaby żyć tak jak Meksykanie, średnia – jak Amerykanie, a najwyższa – jak Europejczycy.

TO MASZ TAM DOBRZE.

Trudno mi przejść nad tym do porządku dziennego. Mimo tylu lat spędzonych w Kolumbii wciąż szokują mnie olbrzymie nierówności społeczne, szufladkowanie ludzi ze względu na kolor skóry, pochodzenie czy wykształcenie. Boli mnie brak szans dla dzieci z ubogich rodzin. Niezależnie od tego, jak bardzo są utalentowane, państwo nie oferuje im żadnych możliwości rozwoju i społecznego awansu. Dlatego jestem bardzo dumna z Claudii. Mało której kobiecie z jej dzielnicy udaje się skończyć szkołę. To, co zrobiła, to wielka rzecz.

Półwysep La Guajira. Młode Indianki Wayúu

Cartagena. Statua Gertrudis autorstwa mistrza Fernanda Botera

DZIEWCZYNY Z BOGATSZYCH DZIELNIC SĄ BARDZIEJ SAMODZIELNE?

One też przeważnie są materialnie zależne od swojego partnera. Dziewczyny z zamożniejszych rodzin chcą żyć na dobrym poziomie i oczekują, że zapewni im to mężczyzna, dlatego na etapie poszukiwań mają spore oczekiwania. Wiele młodych Kolumbijek nie potrafi gotować, bo w ich domu zajmowała się tym gosposia. W dorosłym życiu też zatrudniają sobie pomoc. Moje kolumbijskie koleżanki opowiadały mi, że ich matki wręcz zachęcały je do tego, żeby nie rwały się do prac domowych, bo jeśli pokażą mężowi, że coś potrafią, ten zacznie od nich tego oczekiwać. Mama mojej przyjaciółki została zdradzona przez męża. Z tego powodu na rok odeszła z domu, zostawiając męża z trójką dzieci. Później wróciła, ale ustaliła nowe zasady dotyczące życia w domu i domowych obowiązków. Zaczęła też wkładać córce do głowy, żeby broń Boże nic nie robiła w domu, bo w ten sposób będzie miała w życiu lepiej.

Moi teściowie są po rozwodzie i każde z nich też ma swoją gosposię. Od rana parzy im kawę, podaje do stołu śniadanie – jak w telenoweli. Zresztą, ich życie uczuciowe też przypomina telenowelę.

ŻYCIE JEST TELENOWELĄ

Państwo Kulakowie po raz pierwszy odwiedzają córkę w Kolumbii. Przyszły teść Ewy zaprasza ich z tej okazji do restauracji, aby rodziny mogły się poznać. Po kolumbijskiej stronie zebrało się spore grono. Pora się przedstawić.

– Nazywam się José Lizardo – zaczyna ojciec Maria.

Państwo Kulakowie wyciągają ręce na powitanie.

– Oto moja pierwsza żona Amanda, którą bardzo kochałem – kontynuuje teść, a pani obok niego się kłania. – Oto moja druga żona Amanda, którą bardzo kocham. – Teść wskazuje dłonią na inną, znacznie młodszą kobietę, a ta miło się uśmiecha.

Potem przychodzi kolej na ciocię i córkę. Są jeszcze jakieś dzieci, czyjeś wnuki, mężowie…

Skonsternowany pan Kulak szepce córce do ucha:

– Ewa, czy wszystkie obecne tu panie to żony taty Maria?

TWÓJ TATA RZECZYWIŚCIE MÓGŁ SIĘ POGUBIĆ.

Dla Maria tradycyjny model mojej polskiej rodziny – rodzice i ich dzieci – to ideał, bo sam takiego nie zaznał. Jego tata jest pisarzem i wykładowcą uniwersyteckim, mama nie ma wyższego wykształcenia i nigdy nie pracowała. Urodziła im się czwórka dzieci, ale na pewnym etapie ich drogi się rozeszły. Ojciec zakochał się w swojej studentce i założył z nią drugą rodzinę. Co zabawne, pierwsza i druga żona mają tak samo na imię: Amanda. Kiedy rodzice Maria się rozstali, doszło do podziału opieki nad dziećmi. Mario trafił do ciotki. Wychowywał się u niej od ósmego roku życia i do dziś jest z nią bardzo związany. Można więc powiedzieć, że mam trzy teściowe.

I TAK PO PROSTU SPOTYKACIE SIĘ WSZYSCY RAZEM?

W drugim małżeństwie ojca Maria urodziły się dzieci, które Mario uważa za swoje rodzeństwo. Kiedy przyszło na świat pierwsze dziecko, mama Maria wzięła czwórkę swoich dzieci i z kwiatami i maskotką poszli się przywitać. Wyobrażam sobie, jakie musiało to być dla niej przykre. Ale Kolumbijczycy nie rozpamiętują przeszłości, potrafią przełożyć kartkę i rozpocząć nowy rozdział. Dziś mama Maria ma drugiego partnera. Z rodziną byłego męża utrzymuje ciepłe kontakty, spotykają się, razem spędzają święta. W jej salonie stoją ramki ze zdjęciami dzieci z drugiego małżeństwa byłego męża. Nikt nie przejmuje się podziałami ani różnicą wieku, bo chociażby wnuki są starsze niż dzieci, które tata Maria ma z drugą żoną.

TRUDNO UWIERZYĆ W TAKĄ SIELANKĘ.

Nam taka dobra atmosfera po rozwodzie wydaje się niemożliwa, ale w Kolumbii ludzie potrafią rozstawać się w zgodzie. Nawet słowa przysięgi małżeńskiej są tutaj inne: podczas ślubu cywilnego nie mówi się „póki śmierć nas nie rozłączy”, tylko „póki miłość się nie skończy”. Moim zdaniem to ma sens. Po wielu latach rozstała się para naszych kolumbijskich przyjaciół. W mediach społecznościowych on napisał, że dziękuje swojej ukochanej za miłość i życzy jej wszystkiego dobrego. Na początku myślałam, że to żart.

TWÓJ TEŚĆ TEŻ PIĘKNIE WYRAZIŁ SIĘ O SWOJEJ BYŁEJ ŻONIE. ALE MĘŻCZYŹNIE CHYBA ŁATWIEJ BYĆ TAK WIELKODUSZNYM NIŻ ZDRADZONEJ PARTNERCE.

Tym bardziej szanuję mamę Maria za to, że nie pielęgnowała w dzieciach nienawiści do drugiej rodziny ich ojca. Ale niestety w Kolumbii panuje większe przyzwolenie na męską niewierność. Tu jest ona na porządku dziennym, prawie każdy mężczyzna ma kochankę. W parlamencie pojawił się nawet projekt uchwały, że nie tylko żona, lecz także kochanka ma prawo być objęta ubezpieczeniem zdrowotnym męża. Liczba nieubezpieczonych kochanek była w Kolumbii tak duża, że stała się istotnym problemem społecznym. Dzięki uchwale jeden mężczyzna mógłby uwzględnić w swojej polisie dwie kobiety: żonę i kochankę!

TY I MARIO WZIĘLIŚCIE ŚLUB, OD PIĘTNASTU LAT JESTEŚCIE RAZEM. W KOLUMBIJSKICH STANDARDACH TO NUDA.

Nie do końca. Formalnie Mario jest mężem mojej siostry.

JAK TO?!

Moi rodzice mieli fantazję. Mnie nazwali Ewa Marta, a moją siostrę Marta Ewa. Kiedy ja i Mario braliśmy ślub w kolumbijskim urzędzie, komuś najwyraźniej coś się pomyliło i wpisał do dokumentów tylko moje drugie imię. Oficjalnie żoną mojego męża jest więc Marta, a nie Ewa Kulak.

TY I MARIO MACIE PODOBNE POGLĄDY NA TEMAT RODZINY?

Przeszliśmy przez wiele różnych tarć. Jednym z nich były niekończące się wizyty krewnych Maria w naszym mieszkaniu. Był taki okres, kiedy permanentnie ktoś z nami mieszkał. W latynoskich telenowelach często pojawia się taka postać: kuzynka albo ciocia, która nie wiadomo dlaczego mieszka w domu głównych bohaterów. To nie tylko film, tu ludzie naprawdę ciągle u siebie pomieszkują. Kiedy ktoś do ciebie przyjeżdża, często nie znasz końcowej daty jego pobytu. A ten może trwać miesiącami. Jeśli masz mieszkanie w stolicy, to cała rodzina robi sobie u ciebie bazę wypadową. Tak było z nami. Przez kilka lat za jednym krewnym zamykały się drzwi, a zaraz przyjeżdżał kolejny. Mieszkali u nas ciocia, rodzeństwo, siostrzeńcy. Podobny problem miała moja wspólniczka: brat jej męża mieszkał z nimi przez rok. Miałam serdecznie dość tego zwyczaju, dlatego kiedy byliśmy na etapie zakupu pierwszego własnego mieszkania, celowo szukaliśmy takiego, które nie ma pokoju gościnnego. Wybraliśmy otwarty loft, więc kiedy ktoś do nas przyjeżdżał, nie mógł liczyć na prywatność. Problem się skończył.

Karaibska wyspa San Andrés

NOWA TECZKA

W latach osiemdziesiątych w odpowiedzi na nabór Kolumbijczyków na studia medyczne w Polsce władze uruchomiły program stypendialny dla Polaków chcących studiować w Kolumbii. Warunkiem była biegła znajomość języka hiszpańskiego. Stypendia cieszyły się dużą popularnością, jednak kiedy w kraju rozszalała się wojna domowa, przestali zgłaszać się chętni. Blisko dwadzieścia lat później Mario Carvajal trafia na trop dawno zawieszonego programu. Adres składania dokumentów się nie zmienił: Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Kiedy jego dziewczyna Ewa leży w polskim szpitalu po operacji wyrostka, Mario w tajemnicy składa dokumenty w jej imieniu. Zanim Ewa wyjdzie ze szpitala, ma już przyznane stypendium. Stypendystka jest witana z otwartymi ramionami. Może wybrać dowolny kierunek studiów podyplomowych na dowolnej uczelni w Kolumbii, przysługuje jej ubezpieczenie zdrowotne i comiesięczne bezzwrotne stypendium w wysokości trzykrotności kolumbijskiej pensji minimalnej.

Kiedy dziewczyna osobiście stawia się w ministerstwie w Bogocie, zostaje posadzona przed komputerem, żeby wybrała sobie kierunek i uczelnię. Decyduje się na roczne studia z administracji i zarządzania na Universidad del Rosario. Nie wie, że na uczelni, którą wytypowała, kształciło się kilkunastu kolumbijskich prezydentów. Studentka zakłada blog, na którym opisuje Kolumbię i codzienne życie w Bogocie. Na podstawie tych zapisków powstaje dwujęzyczna książka Dziennik kawowy. Notatki z podróży po Kolumbii. Autorka niesie ją do ministerstwa, by podziękować za przyznane stypendium. Dyrektor, któremu ją ofiarowuje, kiwa z uznaniem głową. Kartkuje książkę, drapiąc się po brodzie. A potem pyta:

– Nie ma pani ochoty na jeszcze jedno stypendium?

– Jak to? Przecież nie można dwa razy skorzystać z tego samego programu, taki jest regulamin.

– Oj, tam. To się otworzy nową teczkę.

JAK TO MOŻLIWE, ŻE DOSTAŁAŚ TO STYPENDIUM?

Ten program nadal istnieje. Nie znam nikogo poza mną, kto by z niego skorzystał. Może dzięki naszej rozmowie ktoś się nim zainteresuje?

KIEDY DOSZŁAŚ DO WNIOSKU, ŻE TWÓJ ZWIĄZEK Z MARIEM ZDAŁ EGZAMIN, I ZACZĘŁAŚ MYŚLEĆ O PRZYSZŁOŚCI W KOLUMBII?

Mój staż w ambasadzie trwał trzy miesiące, udało mi się go przedłużyć o kolejne trzy. Później poleciałam do Polski, bo moja wiza traciła ważność. Musiałam się też poddać operacji wyrostka i wolałam, żeby przeprowadził ją mój tata, który jest chirurgiem. Wiedziałam już jednak, że chcę zostać w Kolumbii. Nie miałam tylko pomysłu na to, co miałabym tam robić. Umiałam przecież tylko to, co wszyscy ludzie na ulicy, czyli mówić po hiszpańsku.

Pojechałam do Polski na Boże Narodzenie. Przed wylotem zostawiłam jednak wszystkie moje rzeczy w naszym wspólnym mieszkaniu. Kiedy w domu otworzyłam walizkę, bliscy mnie pytali: „Ewa, gdzie są twoje rzeczy?”. Wtedy powiedziałam, że chcę wrócić do Kolumbii. Wkrótce potem otrzymałam maila z informacją, że przyznano mi stypendium. Po świętach byłam już w Bogocie. Idealnie się składało, bo rok akademicki zaczynał się w styczniu.

DLACZEGO OD RAZU ZAŁOŻYŁAŚ, ŻE TO TY PRZENIESIESZ SIĘ DO KOLUMBII, A NIE MARIO DO POLSKI?

Myślę, że kiedy jest się bardzo młodym, takie decyzje przychodzą dużo łatwiej. To nie był mój pierwszy wyjazd do Ameryki Łacińskiej, wcześniej byłam na Kubie, w Argentynie i Urugwaju. W Kolumbii dobrze się czułam, znałam język, rozumiałam latynoską mentalność. Mario pokazywał mi najpiękniejsze zakątki kraju. Polubiłam też Kolumbijczyków, ich pozytywne nastawienie do życia.

Decyzja o tym, że zamieszkamy tu, a nie w Europie, wydawała się oczywista. Tak było po prostu łatwiej. Z Polski wyjechałam tuż po studiach, byłam na etapie zaczynania dorosłości od zera. Równie dobrze mogłam to robić w Bogocie. Mario miałby większe trudności z odnalezieniem się w Polsce niż ja w Kolumbii. Europejczykom znacznie łatwiej być imigrantami w Ameryce Południowej niż odwrotnie.

JAK ZORGANIZOWAŁAŚ PRZEPROWADZKĘ MIĘDZY DWOMA KONTYNENTAMI?

Stopniowo przywoziłam z Polski to, co dla mnie najważniejsze, choć tak daleka podróż jest dużo bardziej skomplikowana niż przelot na terenie Europy. Jak mówią Kolumbijczycy, teraz mieszkam „z drugiej strony kałuży”, i za każdym razem spakowanie się w bagaż ważący dwadzieścia trzy kilogramy jest sporym wyzwaniem. Przywiozłam z Polski zdjęcia, listy i pamiątki, choć zdarzało mi się też transportować obrazy, półki, dywan, lampę, kołdrę czy poduszki. Do dziś w obie strony latam objuczona. Przy każdych odwiedzinach w Polsce zabieram mnóstwo jedzenia: sery, wędliny, kasze, chrzan, pierniki, orzechy, ulubioną czekoladę. Przywoziłam już nawet kalarepę, pietruszkę i seler w korzeniu.

Indianie Arhuacos w Sierra Nevada de Santa Marta

CO ZROBIŁAŚ PO ZAKOŃCZENIU STYPENDIUM?

Po otwarciu „nowej teczki” poszłam na kolejne studia, tym razem dziennikarstwo internetowe. Dzięki temu kierunkowi, blogowi i książce dostałam propozycję poprowadzenia oficjalnej strony Ministerstwa Turystyki. To było spełnienie moich marzeń. Przez kilka lat kierowałam dwudziestoosobową ekipą dziennikarzy, fotografów, programistów. Zbudowałam portal promujący atrakcje turystyczne Kolumbii i opracowałam międzynarodową strategię promocji turystycznej kraju. Zaczęłam pracę w 2007 roku, kiedy turystyka w Kolumbii dopiero raczkowała. Z zagranicznych gości prawie nikt tu nie trafiał. Moim zadaniem było to zmienić. Musiałam od podstaw tworzyć produkty turystyczne odpowiednie dla cudzoziemców. Jeździłam na inspekcje hoteli, testowałam tour operatorów, oceniałam, które miasta i regiony są odpowiednie dla obcokrajowców.

SPORO PRACY.

Uwielbiałam to. Miałam dużą niezależność i mnóstwo czasu na podróżowanie.

UCIEKAJ NA WIDOK KALOSZY

Droga przez Kolumbię. Mieszkańcy Bogoty mogą opuszczać miasto tylko w zorganizowanych kolumnach pojazdów. Pojedyncze samochody to łatwy łup dla partyzantów wymuszających haracze i porywających ludzi dla okupu. Guerillę trudno odróżnić od oddziałów żołnierzy. Można ich rozpoznać po tym, że do wojskowego munduru zamiast porządnych skórzanych butów noszą zwykłe kalosze.

Jeśli jedziesz przed siebie i długo nie mijasz nikogo z przeciwka, to zły znak. Natychmiast zawracaj, bo pewnie zatrzymują. Kiedy wyjedziesz poza zasięg i przez jeden dzień nie ma z tobą kontaktu, rodzina umiera z niepokoju.

Ciudad Perdida, zaginione indiańskie miasto w karaibskiej puszczy

Ewa chodzi na zajęcia tylko w piątki i soboty, ma więc dużo wolnego czasu. Chciałaby pozwiedzać Kolumbię ze swoim chłopakiem. Wszyscy ich ostrzegają, ale młodzi postanawiają spróbować. Ile można siedzieć w głośnym, zatłoczonym mieście?

Podczas jednej z wycieczek trafiają do małego kolonialnego miasteczka. Jest pusto, cicho, urokliwie. Wielki Piątek. Ewa wchodzi do kościoła, chce się pomodlić. W jej rodzinie wierzy się, że wszystkie modlitwy wypowiedziane tego dnia o piętnastej zostaną wysłuchane. Mario zostaje na zewnątrz, będzie robił zdjęcia. Kiedy po kwadransie Ewa wychodzi z kościoła, staje jak wryta. Główny plac miasteczka jest cały zielony – od wojskowych mundurów. Widzi machającego do niej Maria. Natychmiast do samochodu! – daje jej znak. Z walącym sercem odjeżdżają, nie oglądając się za siebie.

Innym razem wizytują razem hotel na zlecenie ministerstwa. Po wstępnej inspekcji zostawiają bagaże w pokoju i idą pozwiedzać okolicę. Kiedy wracają, na hotelowym parkingu stoi mnóstwo samochodów, gra głośna muzyka. Impreza. Idą do recepcji po klucz, a tam niespodzianka. Obsługa hotelu bardzo przeprasza, ale musiała spakować ich rzeczy i wynieść je z pokoju. Lokalny mafioso zarezerwował cały obiekt i pozostali goście niestety musieli się wyprowadzić.

Południe Kolumbii, region zamieszkały przez Indian, którzy wykuli tam charakterystyczne posągi w skałach. Ewa i Mario jadą wiejską drogą. Od kilku godzin nie mija ich żaden samochód. Niedobrze, ale przecież to głęboka prowincja. Nagle na poboczu dostrzegają patrol policji. Macha, żeby się zatrzymali. Patrzą na siebie, stają. Policjant przeprowadza rutynową kontrolę: sprawdza dokumenty, każe otworzyć bagażnik. Wreszcie pyta:

– Nie spotkaliście żadnych partyzantów?

Ewę zamurowało.

– Nas pytacie? Myślałam, że to wy przed nimi chronicie.

Policjant głośno się roześmiał.

DLACZEGO NIE PRACUJESZ JUŻ W MINISTERSTWIE?

Sprawy skomplikowały się po pięciu latach, wraz ze zmianą rządu. Strategia promocji kraju uległa całkowitej zmianie, a nowej pani minister zależało przede wszystkim na automarketingu. Podjęłam wówczas decyzję o rezygnacji. Razem ze mną odeszło osiemdziesiąt osób. Wydział promocji został zrestrukturyzowany, a oficjalny portal internetowy Kolumbii przekazany do prowadzenia przez firmę zewnętrzną.

CO ZAMIERZAŁAŚ DALEJ?

Musiałam zebrać myśli. Nie byłam już pewna, czy widzę dla siebie miejsce w Kolumbii. Aby spokojnie się zastanowić, co dalej, wyjechaliśmy z Mariem na długie wakacje.

MYŚLAŁAŚ I WYMYŚLIŁAŚ. POSTANOWIŁAŚ ZAŁOŻYĆ BIURO PODRÓŻY. NIE MARTWIŁY CIĘ WOJNA DOMOWA, CZYHAJĄCA PRZY DROGACH GUERILLA I SZKOŁY DLA PŁATNYCH MORDERCÓW?

Po odejściu z ministerstwa zastanawiałam się, co mogłabym robić. Doskonale znałam kraj, biegle mówiłam po hiszpańsku, miałam doświadczenie w turystyce i liczne kontakty z hotelarzami i tour operatorami. Pomyślałam, że mogłabym organizować wyjazdy do Kolumbii dla Polaków. Byłabym pierwsza na lokalnym rynku, ale bałam się skoczyć na głęboką wodę. Przecież nigdy nie prowadziłam firmy. Wtedy Mario, który od lat ma własną działalność, powiedział coś, za co będę mu wdzięczna do końca życia: „Ewa, każda firma potrzebuje przynajmniej dwóch lat, żeby się rozkręcić. Rób to, co czujesz, i nie martw się o pieniądze. Będę nas utrzymywał”.

ODPOWIADASZ ZA BEZPIECZEŃSTWO TURYSTÓW. CZY SYTUACJA W KOLUMBII POPRAWIŁA SIĘ NA TYLE, ŻEBY MÓC JE ZAGWARANTOWAĆ?

Jest znacznie lepiej. Rząd wziął sobie za główny cel zakończenie najdłużej trwającej na świecie wojny domowej i przez kilka ostatnich lat prowadził w Hawanie negocjacje pokojowe z partyzantką FARC. Gwarantami tego porozumienia zostały Norwegia i Kuba. 27 września 2016, po 52 latach wojny domowej, kolumbijski rząd oficjalnie podpisał z FARC pakt pokojowy.

Na ten moment Kolumbia czekała bardzo długo. Dziś można bezpiecznie przemieszczać się po kraju, a państwo coraz bardziej otwiera się na turystów, którzy wcześniej prawie tu nie trafiali. Coraz częściej na ulicy słyszę język polski. Ale z naszymi klientami odwiedzamy tylko sprawdzone miejsca. Kiedy chcemy wejść na teren slumsów, idzie z nami ochrona. Sami Kolumbijczycy też wykazują się troską o bezpieczeństwo turystów. Bardzo dbają o to, aby ich kraj był jak najlepiej postrzegany.

Standardy bezpieczeństwa są tu inne niż w Szwajcarii czy Kanadzie, ale nie różnią się od tych panujących w Argentynie, Ekwadorze czy Peru. Wśród Kolumbijczyków są ludzie nieprzyzwoicie bogaci i tacy, którzy żyją w skrajnej nędzy. Ci drudzy nie mają nic do stracenia, więc są nieprzewidywalni. Dlatego zawsze należy pamiętać o pewnych zasadach. Nie wolno wchodzić w puste uliczki, nawet jeśli wydają się spokojne i urokliwe. Nie należy stać na rogu ulic, bo tam łatwo ktoś może do ciebie podbiec. Szyby i drzwi w samochodzie muszą być zawsze zamknięte, zwłaszcza na światłach albo w korku. Nie można obnosić się z drogą biżuterią czy sprzętem elektronicznym. W supermarketach są bramki bezpieczeństwa jak na lotnisku, przy wejściu do muzeum należy pokazać zawartość torebki. To wszystko może wydawać się niepokojące, ale da się do tego przyzwyczaić. Mieszkam w Bogocie od piętnastu lat i nigdy nic złego mnie nie spotkało. Tylko w Polsce śmieją się, kiedy idąc ulicą, mocno ściskam torebkę przed sobą.

Ewa i jej wspólniczka Kinga z indiańskimi torbami mochilas na plaży w Palomino

DŁUGO ROZKRĘCAŁAŚ FIRMĘ?

Kiedy odeszłam z ministerstwa, napisała do mnie pewna dziewczyna, czytelniczka mojego bloga. Wymieniłyśmy kilka maili, a ona sprawiła mi miłą niespodziankę. Przysłała mi paczkę z polskimi produktami, o których napisałam na blogu, że mi ich brakuje. Tak zaprzyjaźniłam się z Kingą. Okazało się, że wkrótce miała przeprowadzić się do Bogoty. Wcześniej ona i jej mąż Kolumbijczyk mieszkali w Hiszpanii.

Kinga też szukała pomysłu na to, czym mogłaby się zajmować w Kolumbii. Zaproponowałam jej spółkę. Tu dość łatwo jest założyć firmę, podatki płaci się tylko od fakturowania, więc na początku nie ponosiłyśmy kosztów. W urzędach panują chaos i biurokracja, ale znając hiszpański i lokalne realia oraz wykazując dużą cierpliwość, byłyśmy w stanie wszystko załatwić. Razem rozkręcałyśmy działalność, założyłyśmy stronę, zadbałyśmy o marketing, brałyśmy udział w targach. Po pewnym czasie zaczęli kontaktować się z nami pierwsi turyści z Polski. Na początku małe grupy, dziś po trzydzieści, czterdzieści osób. Nasze biuro, Kolumbia Travel, organizuje przede wszystkim wyjazdy motywacyjne dla pracowników polskich firm. Obsługujemy większość wyjazdów do Kolumbii pojawiających się w katalogach biur podróży w Polsce.

CO BYŁO DLA WAS NAJWIĘKSZYM BIZNESOWYM WYZWANIEM?

Pogodzenie potrzeb Polaków z miejscową ofertą turystyczną. Kolumbia słynie przede wszystkim z zachwycającej przyrody, ale trudno tu znaleźć hotele o wysokim standardzie. Europejczycy proszą zazwyczaj o pokój z widokiem, co nie zawsze jest możliwe w kolonialnych miasteczkach z wąskimi uliczkami i gęstą zabudową. Woda w kranach jest przeważnie chłodna, a dla cudzoziemca musi być chociaż letnia, nawet w upale. Problemem jest też wszechobecny hałas, który bywa męczący. Na każdym kroku słychać głośną muzykę, rozmowy. Moja przyjaciółka antropolożka wyjaśniła mi, że Kolumbijczycy z natury nie znoszą pustki i potrzebują wypełnienia przestrzeni, ponieważ krajobrazowo zawsze mają jakieś ograniczenie: wysokie drzewa w dżungli, góry na horyzoncie. To dlatego ciągle wypełniają przestrzeń dźwiękami.

Dodatkowym wyzwaniem dla mnie i mojej wspólniczki jest to, że do Kolumbii przeważnie przybywają turyści, którzy wcześniej odwiedzili już kilka krajów Ameryki Południowej. To stawia poprzeczkę bardzo wysoko, bo musimy zaproponować im coś nowego, czego w innym kraju jeszcze nie doświadczyli. Dlatego oprócz piękna przyrody koncentrujemy się na lokalnych doświadczeniach.

JAK SIĘ PRACUJE Z KOLUMBIJCZYKAMI?

W zależności od regionu mają zupełnie inną mentalność. Kolumbia, kraj o powierzchni trzy razy większej od Polski, jest bardzo zróżnicowana. Północ to Karaiby, teren, na który kiedyś napływało wielu niewolników, do dziś mieszka tam wielu czarnoskórych. Z południa na północ biegną trzy kordyliery Andów, na wschodniej kordylierze leży Bogota. Południe i wschód to tereny Amazonii, sawanny i Orinoko. I tak na przykład kontrahenci z regionu kawy są pracowici i solidni, a ci z Karaibów totalnie beztroscy, najchętniej przez cały czas leżeliby w hamaku. Trzeba z nimi rozmawiać wolno i wyraźnie, bo inaczej stoją jak sparaliżowani i w ogóle przestają reagować. Za to na tych z Bogoty w razie problemów najlepiej działa zwyczajne zrobienie awantury.

Znalezienie sprawdzonych współpracowników wiele mnie kosztowało, bo w Kolumbii nie jest łatwo o gwarancję jakości. Na Karaibach współpracuję na przykład z kontrahentką Niemką, bo tylko ona zapewnia wysoki poziom usług.