Strona główna » Obyczajowe i romanse » Saga rodu Cantendorf. Tajemnica zamku

Saga rodu Cantendorf. Tajemnica zamku

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379457625

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Saga rodu Cantendorf. Tajemnica zamku

Lekka i wciągająca opowieść z tajemnicą w tle.

Na zamku Cantendorf  w niejasnych okolicznościach umiera czwarta żona hrabiego Aleksandra.. Cała okolica huczy od plotek. Czy winny jest tajemniczy właściciel posiadłości, jego kochanka, budząca lęk wiedźma, a może gospodyni sprawująca władzę na zamku? Hrabia pragnie dziedzica, więc wśród młodych panien spore poruszenie. Strach o życie miesza się z ochotą na wielki majątek.

Rodzina Kate Milton stoi na progu bankructwa. Aby uratować sytuację, jej rodzice opracowują ryzykowny plan.

Tymczasem wśród tej zawieruchy niespodzianie rodzi się prawdziwa miłość. Czy uda się ocalić to uczucie? Jaką cenę przyjdzie za nie zapłacić?

To powieść o sile kobiecej więzi, o zasadach, które przetrwały stulecia i wciąż są aktualne.

Polecane książki

Książka jest kolejną publikacją Szkoły Prawa Niemieckiego, wydaną w związku z rocznicą 20-lecia istnienia Szkoły. Na publikację składa się zbiór referatów w języku polskim i niemieckim, które zostały wygłoszone przez uczestników podczas konferencji naukowej , która odbyła się na Wydziale Prawa i Adm...
Akcja „Hiacynt” — masowa akcja Milicji Obywatelskiej przeprowadzona w PRL w latach 1985–1987, polegająca na zbieraniu materiałów o polskich homoseksualistach i ich środowisku, w wyniku której zarejestrowano ok. 11 000 akt osobowych. (Wikipedia) Historia noweli rozgrywa się w 1985 roku w Szczecinie ...
  Zasada lustra zakłada, że to, co widzimy w innych jest odbiciem nas samych. Praca z lustrem polega na powtarzaniu pozytywnych afirmacji podczas patrzenia na swoje odbicie. W książce tej znajdziesz trzytygodniowy program odzyskiwania miłości do siebie. Nauczysz się wybaczać sobie i innym oraz kulty...
Czy wiesz, co może się stać, gdy nie pilnujesz swojej prywatności?W Lesie Kabackim zostaje zastrzelona młoda kobieta, matka kilkuletniej dziewczynki. Niedługo po tym w podobnych okolicznościach ginie druga kobieta – także matka. Obie ofiary nieustannie dzieliły się prywatnością swoją i swoich dzieci...
Powrót do frapującego świata rodziny Winnych Stulecie Winnych. Opowiadania to książka o niezwykłych losach dwóch sióstr Ani i Mani Winnych, z podwarszawskiego Brwinowa. W jednym z opowiadań przeczytamy o dramatycznym przebiegu Wigilii w 1943 roku, w kolejnym poznamy losy Kazimierza, męża Ani, kt...
  Prezentowana książka jest drugą z serii „Łódź w PRL, PRL w Łodzi”. Autorzy serii w pięciu tomach podejmą wysiłek ukazania kolejnych etapów funkcjonowania miasta nad Łódką w latach 1945–1989, by w sposób jak najbardziej przystępny popularyzować wiedzę o Łodzi w kontekście PRL-owskiej rzeczywistości...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krystyna Mirek

OkładkaStrona tytułowaStrona redakcyjna

Copyright for Polish Edition © 2017 Edipresse Polska S.A.

Copyright for text © 2017 Krystyna Mirek

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51)

Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73)

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Opieka redakcyjna: Agnieszka Jeż

Korekta: Ewa Charitonow, Agnieszka Jeż

Koncepcja graficzna: Marzena Madej

Projekt okładki i stron tytułowych: Izabella Marcinowska

Zdjęcie na okładce: Boiko Olha/Shutterstock.com

Zdjęcie na IV stronie okladki: Dariusz Kołakowski

Skład: Perpetuum

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

e-mail: bok@edipresse.pl

tel.: 22 584 22 22

(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

ISBN: 978-83-7945-762-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

ROZDZIAŁ 1

Młoda hrabina Cantendorf nie żyje. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni. – Taka wiadomość gruchnęła z samego rana, wywołując ogromne poruszenie w całej okolicy.

– Ktoś ją zamordował – szeptały praczki zebrane nad strumieniem.

– Zabił z zimną krwią. – Kucharka stojąca w kolejce do rzeźnika również nie miała żadnych wątpliwości.

– Łeb jej, konkretnie, ukręcił – mówił lokaj lorda Metcalfa, zakładając swojemu panu marynarkę do jazdy konnej. – Wszyscy wiedzą, jak było, ale to czyściutka robota. Hrabia to fachowiec. Nie ma się, konkretnie, do czego przyczepić. Nikt złego słowa przeciw hrabiemu nie powie.

Lord Metcalf nie miał w zwyczaju komentować bieżących wydarzeń w obecności swojego lokaja, ale tego ranka nic nie działo się jak zazwyczaj. Lord był wzburzony tak bardzo, że nie potrafił ukryć emocji.

– Przyznaję, że ta sytuacja daleka jest od tego, co zwykliśmy uważać za stosowne – powiedział ostrożnie, po czym zamilkł, widząc, jak lokaj pilnie wsłuchuje się w słowa swojego chlebodawcy, gotów natychmiast po opuszczeniu pokoju powtórzyć je innym pracownikom. Ubarwiając, oczywiście, i interpretując po swojemu. – Dziękuję – zakończył stanowczo.

Pokręcił głową w zadumie, poprawił mankiety koszuli, odebrał od lokaja kapelusz i szpicrutę, po czym skierował się w stronę drzwi.

Schodził powoli po szerokich schodach rodowej rezydencji. W hallu zauważył dwie pokojówki, które zawzięcie dyskutowały, skryte w kącie za wielką palmą.

– Podobno ją zamęczył… w łóżku. – Policzki młodej dziewczyny aż płonęły z przejęcia. – Wyobrażasz sobie?! Taki wielki mężczyzna, przystojny… – zawiesiła głos.

Sprawiała wrażenie, jakby sama chętnie pozwoliła się zamęczyć hrabiemu. Za każdą cenę.

– Ale kto ci o tym powiedział? – Jej koleżanka nie mogła dać wiary tym słowom. W przeciwieństwie do towarzyszki o pożyciu małżeńskim miała bardzo mgliste pojęcie.

– Nasza gospodyni. Taka z niej świętoszka. Za jeden marny uśmiech do lokaja bije kijem po rękach, ale sama aż się trzęsie, kiedy słyszy opowieści o tym, co hrabia wyprawia w sypialni.

– Co takiego… – Pytanie nie zdążyło paść. Dziewczyny zauważyły pracodawcę i natychmiast się wyprostowały, starając się przybrać uprzejmy i w miarę możliwości opanowany wyraz twarzy.

Ukłoniły się, po czym sugerując wielkie zaangażowanie w obowiązki, zaczęły energicznie wycierać kurze.

Lord westchnął. Nie miał siły denerwować się tym widokiem, choć nienawidził plotkowania. Dzisiaj jednak nic nie mógł na to poradzić – wszyscy i tak mówili teraz tylko o  zmarłej żonie hrabiego. Tego nie dało się uniknąć.

Nagle zatrzymał się, tknięty niedobrą myślą. Stracił ochotę na przejażdżkę. Rzucił szpicrutę na ciemną dębową komodę i szybkim krokiem wrócił na piętro. Skierował się w prawo, ku pięknym białym drzwiom. Zapukał delikatnie, po czym, usłyszawszy zaproszenie, szybko wszedł do małego salonu, gdzie żona zwykle piła poranną herbatę lub pisała listy.

– Dzień dobry – przywitał się.

Na jego widok lady Margaret podniosła głowę. Była zaskoczona i niezbyt zadowolona z tej niespodziewanej wizyty, ale doskonałe wychowanie, jakie odebrała w młodości, było jak automatycznie reagujący system, działający sprawnie w każdej sytuacji. Uprzejme zainteresowanie szybko odmalowało się w pięknych ciemnych oczach, a towarzyszący mu ciepły uśmiech sprawiał wrażenie w pełni szczerego.

Lord Metcalf podszedł do żony, po czym pocałował ją w policzek.

– Czy nasza córka już wstała? – zapytał.

– Nie – odparła lady Metcalf i poczuła zimny dreszcz złego przeczucia. – Jeszcze śpi – dodała.

– Obudź ją, proszę, i powiedz, że czekam w bibliotece. Ton wypowiedzi lorda był bardzo stanowczy.

– Nie będziesz dzisiaj jeździł konno? – zapytała lady Margaret, grając na zwłokę. Bała się, że mąż wyjdzie, niczego nie wyjaśniając, jak to miał w zwyczaju często czynić.

– Są ważniejsze sprawy – powiedział. Choć jego głos brzmiał spokojnie, to jednak gestykulacja i nierówny krok, jakim przemierzał pokój, świadczyły o sporym wzburzeniu. – Słyszałaś pewnie najnowsze wieści? – zapytał, najwyraźniej decydując się na dłuższą rozmowę z żoną.

– Tak. Marta opowiedziała mi rano, co się wydarzyło. Całe miasteczko mówi tylko o tym. Ale co ma z tym wspólnego nasza córka? – zapytała odruchowo, po czym mocno się zaniepokoiła, zanim jeszcze mąż zdążył udzielić jej odpowiedzi. – Nie sądzisz chyba, że hrabia znów będzie szukał żony?! – zawołała. – Przecież jest żałoba. Potrzebuje czasu…

– Czasu! – Jej mąż pogardliwie wzniósł oczy, jakby chciał sprawdzić, czy niebiosa widzą, do jakiego poziomu on się musi zniżać, by nawiązać kontakt ze swoją piękną, posażną, ale niezbyt bystrą żoną. – Ostatnim razem hrabia dokonywał przeglądu kandydatek już na pogrzebie. Teraz też tak będzie.

Lady Metcalf milczała. Dobre maniery uniemożliwiały jej wypowiedzenie tego, co naprawdę myśli. Nigdy nie była z mężem w tak przyjacielskiej zażyłości, by się zdobyć na szczerość. Nie umiała teraz przyjąć pozycji partnera, by jasno wyłożyć swoje argumenty. Nawyki były zbyt silne. Matka całe życie uczyła ją grać słodką, opanowaną, dobrze ułożoną panienkę i tak już zostało. Pomogło jej to dobrze wyjść za mąż, ale uniemożliwiało nawiązanie prawdziwej relacji z lordem Metcalfem.

– Po co się narażać na niepotrzebne komplikacje? – Mąż mówił do niej, ale patrzył w inną stronę i należało przypuszczać, że nie oczekuje odpowiedzi. – Dobrze wiesz, że Aleksander Cantendorf może wszystko. Od lat nie liczy się z opinią ludzi. Co zrobimy, jeśli poprosi o rękę Emilii? – Spojrzał wreszcie na Margaret, ale zanim zdążyła otworzyć usta, sam odpowiedział na swoje pytanie: – Nie możemy sobie pozwolić na to, by odmówić i narazić się na jego gniew. A oddać mu córkę, to jak wydać na nią wyrok.

– Wiem. – Jego żona gorączkowo poszukiwała jakiegoś argumentu, który mógłby uchronić ich ukochaną jedynaczkę przed opuszczeniem domu. – Ale czy jesteś pewien, że zagrożenie jest realne? Może jednak hrabia wybierze kogoś innego? – zapytała bez przekonania.

Wobec tych słów lord Metcalf z trudem zachował spokój.

– Dobrze wiesz – zawołał – że nasza Emilia to jedyna panna w całym hrabstwie, która ma odpowiednią pozycję i posag. Inne są za młode albo już je złożono w rodzinnym grobowcu Cantendorfów! – wzburzył się.

Nie lubił rozmawiać z kobietami. Konieczność tłumaczenia spraw oczywistych szybko wyczerpywała jego cierpliwość. Miał świadomość, że trochę przesadza, jeszcze kilka panien by się znalazło, gdyby dobrze poszukać, ale emocje wzięły górę nad rozsądkiem.

– Masz rację. – Żona, widząc jego wzburzenie, postanowiła obrać inną taktykę. Uśmiechnęła się, a lord poczuł, że napięcie się zmniejszyło.

– Ale przecież nie trzeba się tak bardzo spieszyć – powiedziała łagodnie lady Margaret. – Nawet hrabia Cantendorf musi pamiętać o dobrym wychowaniu i stosować się do norm towarzyskich.

– Musi?! – zawołał mąż, znów podnosząc głos o kilka tonów wyżej, niż wypadało. – Dlaczego kobiety nic nie rozumieją? – zapytał i odruchowo rozejrzał się po pokoju, jakby chciał znaleźć towarzysza rozmowy inteligentnego na tyle, by mu udzielił odpowiedzi.

Nikogo jednak nie było. Jedynym rozmówcą, jakim dysponował, była jego żona z przestrachem wypisanym na twarzy i pięknymi oczami po brzegi wypełnionymi brakiem zrozumienia.

– On się z niczym nie musi liczyć – denerwował się lord. – Dobrze o tym wiesz. Gdyby miał choć trochę przyzwoitości, już dawno odprawiłby lady Adler do męża. To przecież największy skandal w okolicy. Lady Adler mieszka w zamku już od lat. Siedzi przy stole, prawie czyni honory pani domu. Co na to twoje dobre wychowanie? – zapytał szyderczo. – Czy hrabia się z nim liczy?

W pokoju zapanowało milczenie. Margaret nie odpowiedziała. W kręgach dobrze urodzonych kobiet lady Adler nie istniała. Nie zapraszano jej na herbatki, sąsiedzkie spotkania ani uroczyste bale. Nie mówiono o niej, a przynajmniej nie wprost i nie publicznie. Mąż, wyciągając na światło dzienne tę żenującą sytuację tak otwarcie, wykazał się wielkim brakiem taktu. Teraz jednak nie było czasu, by zwracać mu uwagę.

– Nie liczy się z niczym. – Lord Metcalf odpowiedział sobie sam. – Bo dobrze wie, że cokolwiek zrobi, nikt nie odważy się wejść z nim w otwarty konflikt. Może mieszkać z lady Isabelle, jak długo tylko zechce. Jego pozycja gwarantuje mu nietykalność. Każdy by tak chciał – dodał na koniec, a lady Margaret wolała nie pytać, który z dwóch przywilejów utytułowanego sąsiada jest bardziej kuszący dla jej męża. Mieszkanie z tą bezwstydnicą, której żadna uczciwa kobieta nie poda ręki, czy też całkowita wolność dokonywania wyborów.

Margaret milczała. Nie dlatego, że brakowało jej inteligencji, by wyciągnąć wnioski, jak się wydawało jej mężowi, ale z obawy przed ryzykiem. Była świadoma, jakie konsekwencje może mieć jedno niewłaściwie dobrane słowo. Mężczyzna wyjdzie z pokoju, a ona niczego się nie dowie.

Spojrzała na lorda w napięciu. Nie musiała pytać. Od razu wiedziała, że jej mąż ma już gotowy plan.

– Twoja matka potrzebuje towarzystwa – rzekł stanowczo Metcalf, a ona tym razem nie zdołała opanować emocji.

– Nie! – zawołała, przyciskając dłonie do policzków. – Dlaczego akurat moja mama? To bardzo daleko.

– Zasługuje na wszystko, co najlepsze – rzekł lord i nawet doskonałe wychowanie nie zdołało zatuszować obłudy dźwięczącej w jego głosie. – A Emilia nabierze ogłady, przebywając trochę z babką – zakończył stanowczo.

– Jak długo? – zapytała cicho.

– Pół roku – zawahał się. – Może więcej. Czas pokaże. Nie martw się tak bardzo. To tylko kilka miesięcy, szybko miną. Właściwie to nawet nie musisz budzić naszej córki. Niech wypocznie przed podróżą. Ja wszystko zorganizuję.

Machinalnie pocałował żonę w policzek, choć w jego przypadku nie był to gest wynikający z uczucia, a jedynie ze stałych rytuałów, nad którymi się nie zastanawiał. Uznał sprawę za załatwioną. Wyszedł do biblioteki, wezwał lokaja, po czym zabrał się do pisania uprzejmego listu do teściowej. Nie przepadał za nią, ale dzisiaj potrzebował jej pomocy. Był pewien, że ją otrzyma. Dobro rodziny stanowiło dla wszystkich wartość nadrzędną i wymagało, by Emilia jak najszybciej opuściła ten dom. Nikt nie mógł sobie pozwolić na to, by wejść w konflikt z hrabią Cantendorfem.

Zawahał się tylko chwilę. Spojrzał w okno, na widoczne w oddali urokliwe wzgórza. Posiadłości majętnego sąsiada nie było stąd widać. Ale lord dobrze ją znał, w każdym szczególe. Lasy i łąki, liczne wsie, potężny wiekowy zamek i domy w Londynie. O sumach zgromadzonych w banku wolał już nie myśleć, bo i bez tego zaczynało mu się kręcić w głowie, a coraz bardziej natrętna myśl nieprzyjemnie świdrowała jego mózg…

A gdyby tak zaryzykować? Przecież nie zostawiliby Emilii samej. Mogliby nawet codziennie ją odwiedzać. Pilnować jej bezpieczeństwa. Wysłać do zamku ze sztabem zaufanych służących i dam do towarzystwa, by chroniły swoją panią we dnie i w nocy. Z plotek wynikało, że ochrona jest potrzebna zwłaszcza w nocy.

Taki majątek to rzecz nie do pogardzenia. A sam hrabia przecież też jest mężczyzną przystojnym, można podejrzewać, że doskonale radzącym sobie w kontaktach z kobietami.

W gronie innych przedstawicieli swojej płci zachowywał się jak człowiek rozsądny, o dużej ogładzie i szerokich horyzontach myślowych. Sprawienie, by młodziutka płocha Emilia zakochała się w nim do utraty tchu, wydawało się najprostszą rzeczą na świecie. Wystarczyłby niewielki wysiłek.

Co się dzieje z jego żonami?

Lord wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. Dlaczego one umierają?

To była zupełnie nieprawdopodobna historia. Nie wierzył w opowieści o morderstwach – aż tak bezkarny nie był nawet hrabia Cantendorf. Ani tak głupi. Wiele razy odwiedzał go szef policji, rzekomo z uprzejmą wizytą. Sprawdził dokładnie okoliczności każdej śmierci. Zawsze istniało niepodważalne wyjaśnienie. Dwa razy panie Cantendorf przenosiły się na tamten świat z powodu komplikacji okołoporodowych, raz przyczyną śmierci było zapalenie płuc, a w ostatnim przypadku ponoć suchoty. Poza tym żadna z rodzin nie złożyła formalnej skargi na hrabiego. Wszyscy milczeli. Liczba plotek była wprost proporcjonalna do zaciętości, z jaką zainteresowani zaciskali usta, kiedy słyszeli jakiekolwiek pytania.

Ale może Emilia da sobie radę? Lord Metcalf gwałtownie potarł czoło zroszone maleńkimi kropelkami potu. Może przegoni lady Adler? Urodzi wymarzonego dziedzica? Stanie się pierwszą damą w całej okolicy? Wniesie do rodziny splendor i bogactwo, jakich nigdy dotąd jej bliskim nie udało się osiągnąć?

Rozmarzył się na moment, ale szybko przypomniał sobie blade oblicza poprzednich pań na zamku Cantendorf. Od razu można było zauważyć, że coś jest nie tak. Żadna z nich nie utrzymywała rozległych kontaktów towarzyskich. Nie bawiły się, nie korzystały ze swojej pozycji społecznej. Ich śluby, poza pierwszym, były skromne, a balów w zamku nie organizowano, bo gospodarz właściwie stale był w żałobie.

Na samą myśl, że Emilia siądzie zasmucona na końcu długiego stołu w zamku, lord Metalf zadrżał.

Kochał swoją córkę. Skrycie marzył o kolejnym potomku, ale na to chyba nie było już szans. W małżeńskiej sypialni od początku czuł się jak podczas wizyty u lekarza. Zimno, biało, trzeba się rozebrać i człowiek cały czas jest skrępowany. Unikał tych spotkań, jak tylko mógł. To i tak cud, że udało im się począć choć jedno dziecko.

Nie miał zamiaru narażać ukochanej córki na najmniejsze nawet niebezpieczeństwo. Szybko, lecz nie bez trudu, odpędził od siebie marzenia o awansie społecznym kosztem Emilii. Była dla niego zbyt cenna.

Złożył list i zaplombował. Córka spała i nie zamierzał jej budzić, by się z nią konsultować w tej sprawie. Jej opinia nie miała żadnego znaczenia – nie był tak nowoczesny, aby wspólnie z dzieckiem, nawet już dorosłym, omawiać swoje plany. Zdecydowanie by mu to nie przyszło do głowy, tym bardziej, że liczył się czas. Dziewczyna musiała wyjechać jak najszybciej.

Lord Metcalf nie miał żadnych złudzeń. Wiedział, co teraz się stanie. Hrabia nie lubił być wdowcem, ten stan nigdy nie trwał u niego zbyt długo. Zachowywanie pozorów zaś nie zajmowało wysokiej pozycji na liście jego priorytetów. Przedłużająca się ponad wszelką przyzwoitość wizyta lady Isabelle Adler, żony zasłużonego na dworze arystokraty, była tego najlepszym dowodem.

Oboje małżonkowie przybyli na zamek Cantendorf kilka lat temu. Lady Adler w nieskończoność pakowała walizki, oficjalnie wciąż przygotowując się do wyjazdu. Nie bacząc na protesty męża, który musiał ją opuścić i wrócić do stolicy, a także niechęć otoczenia, wciąż mieszkała na zamku, czasem nawet pełniąc honory pani domu, ku oburzeniu całego środowiska.

Kto wie, co się tam jeszcze działo i w jaki sposób wpływało to na młode żony hrabiego, którym nie udawało się w tych warunkach przetrwać. Ludzie snuli różne przypuszczenia.

Hrabia Aleksander jawnie popierał ten stan rzeczy. Huczało od plotek, czas płynął, kolejne żony przestępowały próg jego domostwa, a on nie zmieniał swojego postępowania. Gdyby nie fakt, że w hrabstwie Cantendorf, urokliwej krainie na północy Anglii, był on najbogatszym i niezmiernie wpływowym człowiekiem, a od dobrych stosunków z nim zależały interesy większości rodzin, już dawno zostałby wykluczony z towarzystwa.

Zasady są jednak dla równych; równiejsi mogą z nich kpić do woli. Hrabia czerpał z tego prawa pełnymi garściami.

***

Kate Milton rozcinała nożyczkami szwy na sukience wykonanej przez jedyną pokojówkę, jaka się jeszcze ostała w domu.

– Co za partactwo – narzekała, pomagając sobie w trudniejszych momentach zębami. – Dlaczego ojciec zostawił w domu najmniej rozgarniętą spośród wszystkich dziewcząt, a zwolnił wszystkie pracowite i mądre?

– Bo ta jest najtańsza – odpowiedziała Amelia, starsza siostra Kate.

Ona również oglądała swoją suknię, sprawdzając materiał dokładnie, kawałek po kawałku. Ubrania były nie pierwszej nowości. Już dwa razy przerabiane i dopasowywane do zmieniających się figur dziewcząt. Kolejna przeróbka stanowiłaby spore wyzwanie nawet dla fachowca. Ostatnia pokojówka w tym domu w sposób ewidentny sobie z nim nie poradziła.

– Boję się – powiedziała nagle Kate i spojrzała na siostrę. Ale Amelia, choć starsza, nie mogła stać się dla niej oparciem. Na dźwięk tych słów w jej oczach pojawiło się jeszcze większe przerażenie. – Nie jest tak źle. – Kate momentalnie zmieniła kierunek rozmowy. Zrobiło jej się żal siostry. – Ciotka Matylda jeszcze nie odpisała. Na pewno lada dzień przyjdą dobre wieści – powiedziała szybko.

– Nie wiem. – Amelia raz przypomniawszy sobie rodzinne troski, niełatwo dawała się pocieszyć. – Tak długo już czekamy na list – powiedziała. – To zły znak. Minęło wiele miesięcy. Gdyby ciotka chciała nam coś zaproponować, dawno by to zrobiła, a ona nawet nie wysłała odpowiedzi.

– Może się zastanawia? – Kate próbowała się złapać jakiejkolwiek nadziei.

Poprawiła niesforne rude loki i jak zwykle w takich momentach spojrzała z podziwem na piękne jasne pukle siostry. Układały się elegancko nawet po spacerze w wietrzny dzień. Kate nie zdołała dowieźć schludnej fryzury nawet powozem na swój pierwszy bal.

– Nie sądzę – westchnęła Amelia. – Ciotka jest energiczną kobietą, szybko podejmuje decyzje. Obawiam się, że będziemy musieli poradzić sobie sami. Mam tylko nadzieję, że tata coś wymyśli – dodała, ale w jej głosie nie było zwykłej pewności.

– Na to jest już za późno. – Kate porzuciła starania, by poszukiwać w ich sytuacji dobrych stron. Szkoda jej było czasu na próby znalezienia czegoś, co nie istnieje. – Długi są zbyt wielkie – powiedziała poważnym tonem. – Jeszcze rok temu, gdyby ojciec opamiętał się w porę, była szansa na ratunek. Teraz nic nie można zrobić. Pieniędzy już wcale nie mamy, a co gorsza słyszałam, jak służba plotkowała, że umowa dzierżawna też jest zastawiona. Z czego oddamy długi?

To pytanie, powtarzane w tym domu od kilku miesięcy, znów pozostało bez odpowiedzi.

– Myślisz, że hrabia Cantendorf wie o wszystkim? – zapytała Amelia, a jej szare oczy rozszerzyły się ze strachu na samo wspomnienie właściciela dworu.Dzierżawili od hrabiego posiadłość, las, łąki, pola i obszerny dom. Od jego decyzji zależał los rodziny. A nie było powodu, by przypuszczać, że Aleksander Cantendorf wykaże się zrozumieniem wobec zaległości finansowych pana Miltona. Miał opinię sprawiedliwiego, ale surowego człowieka.

Amelia widywała go rzadko i zawsze potem długo opanowywała drżenie kolan. Hrabia najczęściej pędził przez pola na swoim ciemnym rumaku, pochylony, skupiony, mroczny. I wielki – jak wszystko, co go dotyczyło. Wielkie nazwisko, ogromny zamek, rozległe posiadłości, wysokie dochody, bardzo zła sława.

Amelia wcale się nie dziwiła, że jego żony tak krótko żyją. Ona umarłaby chyba na samą myśl o choćby jednej spędzonej z nim nocy.

Na dodatek ta ręka, wiecznie ukryta w skórzanej rękawicy. Kto wie, co się pod nią znajduje?

– Sądzę, że tak. – Głos Kate wyrwał ją z zamyślenia. – Tutaj nic się przed nim nie ukryje. Podejrzewam, iż tylko chorobie jego żony zawdzięczamy fakt, że jeszcze mamy dach nad głową.

Amelia odłożyła cerowaną sukienkę. Usiadła na szerokim parapecie i przytuliła twarz do szyby. Była bardzo blada. W zimie kilka razy chorowała, a oszczędności na ogrzewaniu spowodowały nawroty ciężkiego przeziębienia. Teraz pogoda była znacznie łaskawsza, ale zmartwienie, jakie ciążyło nad całą rodziną, nie pozwalało Amelii całkowicie wrócić do sił. Mimo wyczerpania chorobą, wciąż była piękna. Delikatna urocza blondynka. Z cieniutką talią, zgrabnymi stopami i miłą twarzą otoczoną kaskadą jasnych włosów.

– Powiedziałam o wszystkim Alfredowi – zwierzyła się siostrze.

– Dobrze zrobiłaś – odparła Kate. – Zresztą jego rodzice na pewno od dawna są zorientowani w sytuacji. To, że wciąż nas odwiedza, doskonale o nim świadczy. Widać kocha cię bez względu na wszystko.

– Tak. – Rozpromieniła się Amelia, a na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec. – On jest bardzo dobry. Chciałby, żebyśmy się pobrali już tego lata. Ja go powstrzymuję, ponieważ boję się iść z taką nowiną do naszych rodziców. Skąd wezmą pieniądze na przyjęcie weselne, wyprawę czy choćby tylko odpowiednie ubranie? O posagu nawet już nie marzę. Och, Kate, na wszystko jest już za późno! A jeśli jego ojciec się nie zgodzi? Ostatnio zachowuje się w stosunku do mnie z coraz większym dystansem.

– Uspokój się. – Kate podeszła do siostry i przytuliła ją mocno. – Sprawy się jakoś ułożą. Zrobimy skromniejszy poczęstunek…

– Za co? Przecież my nie mamy już nic! – przerwała jej gwałtownie Amelia. – Nie mogę żądać od Alfreda, żeby brał wszystkie wydatki na siebie. Jak potem spojrzałabym jego rodzinie w oczy? Jeszcze dwa lata temu nasza sytuacja była podobna, teraz wszystko się zmieniło. Ja jestem nędzarką, a on wciąż synem szanowanego zamożnego obywatela. Dlaczego ojciec zajął się interesami? – zakończyła z żalem.

To pytanie również często gościło w domu Miltonów. Wypowiadane było jednak znacznie ciszej i wyłącznie pod nieobecność pana domu.

– Dopóki tylko administrował dworem i gospodarstwem, sprawy szły bardzo dobrze. Na tym się przynajmniej zna – żaliła się Amelia.

– Chciał więcej – odparła Kate. – Tak mówi mama. Podobno wszyscy mężczyźni są tacy. Niczego nie potrafią docenić i zawsze chcą więcej.

– Dlaczego nikt go nie powstrzymał? – Broda Amelii zaczęła się trząść. Kate przygarnęła siostrę do siebie. – Interesy w mieście to za trudna sprawa dla takiego prostolinijnego człowieka jak nasz tata. Każdemu ufa, wszędzie widzi dobre okazje i wciąż żyje mrzonkami, że jeszcze jedna próba i odbije się od dna. Teraz jest już za późno na odwrót.

– Tylko jeden człowiek mógłby nam pomóc – westchnęła Kate. – Dla niego to takie proste. Nawet by nie zauważył różnicy w finansach, gdyby nam darował dług. Hrabia jest przecież tak bardzo bogaty…

Amelia tylko westchnęła. Miała dopiero dwadzieścia lat, ale już wiedziała, że życie w ten sposób nie działa. Hrabia nie sprawiał wrażenia dobrodusznego wujaszka, który lubi robić miłe niespodzianki. Wyglądał raczej na groźnego mężczyznę, z tych co bez oporów biorą wszystko, czego zapragną, i nigdy się nie litują.

– Może mogłybyśmy wcale nie iść na ten pogrzeb? – Amelia odrzuciła reperowaną sukienkę. – Ta szmatka i tak do niczego się nie nadaje. Narobimy sobie tylko wstydu.

– Ojciec nie pozwoli nam zostać w domu – odparła Kate łagodnie. – Musi teraz dbać o dobre stosunki z hrabią.

– Ach! Co za bzdura! Cantendorf nas przecież nawet nie zauważy. Kim są dla niego dwie biedne dziewczyny w starych ubraniach i z własnoręcznie ułożonymi fryzurami? Szarą masą.

Kate przytuliła ją jeszcze raz.

Siostra nie zasługiwała na taki los. Była pogodną pracowitą dziewczyną, która każdemu starała się pomóc. Wychowana w miłości, oddawała innym dobre emocje z nawiązką. Zakochała się szczerze i całym sercem. Wzajemne uczucie łączyło ją z Alfredem bardzo długo. W normalnej sytuacji już by pewnie byli po ślubie. Ale Kate nie miała dobrych przeczuć. Cokolwiek mówił Alfred na temat ich wspólnych planów, to jednak jego wizyty były ostatnio coraz rzadsze, krótsze.

Bieda ma moc lodowatej wody. Studzi największy nawet żar, niestety.

– Nie płaczmy już. – Amelia ocknęła się. – Skoro nie ma wyjścia, skończmy te nieszczęsne sukienki i zabierajmy się do pracy. Jeszcze sporo rzeczy zostało dzisiaj do zrobienia. Przed domem posiały się piękne pierwiosnki. Trzeba je przesadzić bliżej, tuż pod okna. Niech będzie przynajmniej pięknie, skoro nie może być spokojnie i szczęśliwie.

– Jeszcze ktoś zobaczy, że pracujemy jak chłopki, i mama będzie zła – powiedziała Kate.

– Założymy fartuchy. Z daleka można nas będzie wziąć za pokojówki, a zanim ktoś podjedzie bliżej, uciekniemy. Chodź. Trzeba sobie radzić. W przeciwnym razie to my uschniemy jak żona hrabiego.

– Wierzysz w te suchoty? – Kate spojrzała na siostrę.

– Nie wiem, może to prawda. Ludzie różnie mówią.

– Ja stawiam na wiedźmę Alice. Była przy każdej śmierci. Jest zielarką. Dobrze wiesz, że każdego potrafi uleczyć. Nawet pastor, choć ją oficjalnie wyklął, ponoć kazał ją sprowadzić nocą, kiedy go ciężka niemoc zdjęła. Wiedźma mu pomogła. A żonom hrabiego nigdy.

– Ona nie jest prawdziwą wiedźmą – poprawiła ją siostra. – Ludzie tylko ją tak nazywają, ze strachu. I lepiej o niej nie wspominaj. – Amelia chyba też się bała. – To sprowadza nieszczęście.

– Musiałaby mieć w tym jakiś interes. – Kate nie przejmowała się ostrzeżeniami siostry. – Głowię się nad tą zagadką już od dawna i nic nie rozumiem.

– Mądrzejsi od ciebie też nie dają rady. Lepiej odpuść i chodź ze mną uporządkować salon. Jutro pogrzeb, zjedzie się mnóstwo ludzi. Nie wiadomo, kto nas odwiedzi. Nie musi cały świat od razu wiedzieć, że nie mamy służby.

Kate kiwnęła głową. Pochyliły się nad szyciem, a potem pobiegły do kolejnej pracy. Amelia skrupulatnie przykładała się do swoich zajęć, ale jej siostra myślami była gdzie indziej. W smaganym wiatrem starym zamku.

ROZDZIAŁ 2

Następnego dnia słońce grzało łagodnie, a znad okolicznych wzgórz wiatr niósł ożywczy wonny zapach wiosny. Wszystko wokół budziło się do życia. Trawa z szaleńczym pośpiechem zajmowała kolejne połacie pól, liście pchały się na zewnątrz, a pierwsze kwiaty zakwitły tak szybko, jakby uczestniczyły w ważnym wyścigu, łapiąc cenne promienie słoneczne, zanim poszycie znów pogrąży się w cieniu nowo ulistnionych drzew.

Tylko w jednym miejscu ten festiwal życia zdawał się nie istnieć. Na pięknym półkolistym zamkowym podwórzu stał zaprzęg sześciu koni. Były czarne niczym myśli znajdującego się obok hrabiego. W idealnie skrojonym surducie pilnował, by wszystko przebiegało zgodnie z planem i tradycją, jaka wytworzyła się w ciągu ostatnich lat. Organizacja pogrzebu pani domu powoli stawała się rutyną i obrastała w rodzinne zwyczaje.

Uroczystości pogrzebowe miały się odbyć w kaplicy położonej po drugiej stronie zamkowego wzgórza. Tam też znajdował się stary, piękny rodowy grobowiec Cantendorfów.

Przybyło mnóstwo osób. Cała okoliczna śmietanka towarzyska, krewni z dalekich stron, sąsiedzi, mieszkańcy wiosek i wielu gapiów. Chłopi w najlepszych niedzielnych ubraniach, tłum żebraków z sąsiednich wiosek. Brakowało tylko wiedźmy, jak nazywano tę wiecznie młodą, bardzo groźną i tajemniczą istotę żyjącą poza społeczeństwem; wyklętą, ale jednocześnie szanowaną niemal jak hrabia Cantendorf. Szeptano czasem, że chyba ona jedyna zdołałaby przetrwać jako jego żona. Taki związek byłby oczywiście niemożliwy. Dzieliła ich przepaść. Nikt nie wiedział, ile wiedźma ma lat. Przybyła do swojej opiekunki jako dziewczynka, wychowała się u niej i stała młodą kobietą. Czas w tej sprawie niczego nie zmieniał, jakby nie miał do niej dostępu. Szeptano, że utrzymuje konszachty z nieczystymi mocami.

Pastor wielokrotnie ją potępiał, groził karą boską za najmniejszy z nią kontakt, ludzie spluwali za siebie, kiedy się odwracała. Jednak gdy chorowało dziecko, jakaś kobieta bardzo pragnęła ciąży albo wręcz przeciwnie, potrzebowała szybko się jej pozbyć, ktoś poważnie chorował lub miał inny życiowy problem, to wszyscy oni ukradkiem wędrowali do kamiennego domu na zboczu wzgórza. Wyklęta znała tajemne sposoby na życiowe kłopoty.

Nikt nie chciał być z nią w konflikcie. Była silna.

Mężczyźni jej nie lubili, choć ich fascynowała. Zwłaszcza ci wpływowi bali się jej mocy.

Pastor rozpowiadał, że wiedźma musiała być zamieszana w sprawy hrabiego i śmierć jego żon, bez względu na to, czy ktoś chciał słuchać, czy też nie. Ta sprawa była dla niego sprzyjającą okolicznością – dzięki pomówieniom podkopywał wizerunek konkurencji. Wiedza i doświadczenie tej kobiety źle wpływały na jego interesy.

***

Już czwarty raz w ciągu ostatnich lat towarzyszono pani na zamku Cantendorf w ostatniej drodze. Orszak szumiał wymienianymi szeptem uwagami, a ukradkowe spojrzenia kierowane w stronę hrabiego fruwały ponad głowami zebranych niczym szybkie celne strzały.

W czasie nabożeństwa siedział tuż za trumną. Krzesło o niskim oparciu nie było w stanie zasłonić jego szerokich ramion i  pleców. Ciemne włosy połyskiwały złowrogo. Mocne dłonie o długich palcach zaciśnięte były na brzegach krzesła. Zwracała uwagę zwłaszcza prawa, obleczona w ciemną skórzaną rękawicę.

Mężczyzna nie patrzył na stojącą przed nim misternie rzeźbioną trumnę z wielkim herbem. Spojrzenie miał nieprzeniknione, wzrok kierował w stronę znajdującego się wysoko okna. Ukazywało ono kawałek błękitnego nieba i wolno przepływającą puchatą chmurkę, widok w swej lekkości i sielankowych skojarzeniach zupełnie niestosowny w tej sytuacji.

Modlitwy dobiegały końca.

Uczestnicy wstali i powoli formowali tradycyjny orszak, w którym nie było miejsca na przypadkowość ani niespodzianki. Decydowały jak zawsze stopień pokrewieństwa z hrabią Cantendorfem oraz posiadane tytuły i majętności.

Kiedy wydawało się, że wszyscy już się ustawili, niespodziewanie doszło do skandalu. Lady Isabelle Adler, zamiast zająć miejsce obok męża, który specjalnie przybył na uroczystość, jako pierwsza podeszła do hrabiego, by mu powiedzieć kilka słów. Istota łączących ich stosunków nie stanowiła dla nikogo tajemnicy, ale taka publiczna demonstracja była zdecydowanie nie na miejscu.

– Ta kobieta na zna żadnych granic – oburzała się szeptem Caroline Milton. – To najbardziej niestosowne zachowanie, jakie kiedykolwiek widziałam. Poza tym zobacz, jak ona wygląda. Suknia wprawdzie czarna, ale z najdroższego jedwabiu, uszyta z przepychem, jak na dworskie przyjęcie. A ten dekolt…

– Nic tutaj nie jest tak, jak być powinno – odparł jej mąż stanowczo i pociągnął małżonkę w bezpieczniejsze rejony, jakby się bał, że duch odwagi oraz braku skrupułów, unoszący się nad lady Adler niczym zapach drogich perfum, przeniesie się także, nie daj Boże, na jego żonę. I tak już nie mógł z nią znaleźć wspólnego języka.

Zanim się odwrócił, zdążył jednak zerknąć na ów wspomniany dekolt. Wart był grzechu. Pokiwał głową nad niesprawiedliwością losu, co to niektórym sypie dary hojnie, a innym odbiera nawet dach nad głową, po czym mocniej przycisnął do boku chude ramię żony. Kilka głębokich wdechów pozwoliło mu uspokoić nieco emocje.

Kiedy wszyscy wyszli na dziedziniec przed kaplicą, znów powitało ich słońce. Wiosna nadeszła na dobre. Cały świat tętnił życiem. Bujnym, dorodnym, rwącym się ku górze. Straszne było myśleć, że tuż obok, w drewnianej trumnie, leży młodziutka kobieta, która jeszcze nie tak dawno przekraczała progi tej samej kaplicy jako pełna wdzięku, drżąca i delikatna przyszła żona hrabiego.

Co on jej zrobił? – to pytanie wisiało nad orszakiem niczym całun pogrzebowy. Tylko w pierwszych rzędach, uformowanych przez przedstawicieli najbardziej szanowanych rodzin w hrabstwie, panowała cisza, przerywana z rzadka dyskretnymi uprzejmymi uwagami. Środek orszaku wypełniony zamożnymi rodzinami szlacheckimi oraz koniec, złożony z okolicznych mieszkańców, a także zwykłych gapiów, szumiał niczym wiosenny sad pełen pszczół.

Wyraźnie dał się zauważyć brak młodych dziewcząt. Tylko w ostatnich rzędach pojawiały się jasne głowy panien zbyt ubogich, by się obawiać jakichkolwiek zakusów ze strony możnego pana.

Kate i jej siostra, jako jedne z nielicznych wyjątków, znajdowały się w środku orszaku. Ich ojciec dzierżawił od hrabiego Cantendorfa dwór i największy folwark. Z tego względu rodzina lokowała się na dobrej pozycji społecznej, choć zmiana tego stanu rzeczy była kwestią dni.

– Podczas pogrzebu kolejnej hrabiny będziemy szły na samym końcu – wyszeptała Kate, pochylając głowę w stronę siostry. Nie było to odkrywcze spostrzeżenie. Wypowiedziała głośno obawę, która nieustannie zaprzątała głowy wszystkich członków rodziny.

– Skąd wiesz? Może następna żona hrabiego dożyje setki, a w tym czasie tata z pewnością spłaci długi i wyprostuje swoje interesy? – zapytała Amelia z nadzieją.

– Nikt nie daje przyszłej pani na zamku więcej niż rok – powiedziała twardo Kate, znacznie ciszej, bo matka odwróciła głowę i znaczącym syknięciem skarciła córki.

Spojrzenie Amelii było przepełnione lękiem. Nawet ona, urodzona optymistka, która wszędzie starała się dostrzegać dobre strony, musiała przyznać, że sytuacja jest bardzo poważna.

Kate wzięła siostrę pod ramię i przytuliła się do niej.

– Wiesz, że tata chce wykorzystać okazję i porozmawiać dzisiaj z hrabią na temat kolejnego przedłużenia terminu zapłaty czynszu? – zapytała Amelia.

– O Boże! – zawołała Kate. – Chyba oszalał. Na pogrzebie o interesach?

Tym razem ojciec obejrzał się surowo i dziewczyny zamilkły posłusznie.

Szły, a wokół niech robiła się dziwna pustka. Jakby złe wieści już się rozeszły i zmroziły atmosferę. Młodzi mężczyźni nie podchodzili, by zamienić choćby kilka uprzejmych słów. Dziewcząt prawie nie było. Starsze kobiety trzymały się w zwartych grupkach.

Tylko matka plotkowała półgłosem z najbliższą sąsiadką na temat możliwych przyczyn śmierci młodej pani na zamku Cantendorf. Kate z drżeniem wsłuchiwała się w słowa: zamęczył ją, zniszczył, po prostu zamordował…

Hrabia, niewidoczny z tego miejsca, szedł na czele orszaku. Co myślał? Tego Kate nie potrafiła sobie wyobrazić. Bała się go z wielu powodów. Wzbudzał respekt wyniosłym stylem bycia oraz ponurym spojrzeniem, a jego burzliwe życie małżeńskie stanowiło niewyczerpane źródło rozmaitych domysłów. Kate obawiała się go także z tego powodu, że trzymał w dłoniach los całej jej rodziny. W każdej chwili mógł im wypowiedzieć umowę dzierżawy i zażądać zaległych należności.

Gdzie się wtedy podzieją? Co się z nimi stanie? Ani ojciec, ani matka nie potrafili znaleźć odpowiedzi na te pytania. Dziesiątki listów płynęły do bliższej i dalszej rodziny, lecz żadne dobre wieści nie nadchodziły. Brak pomocy krewnych oznaczał degradację społeczną i przekreślenie jakichkolwiek szans dziewcząt na dobre zamążpójście.

Kate nie martwiła się tym aż tak bardzo. Małżeństwo postrzegała trochę inaczej niż jej romantyczna siostra. Amelia, jeszcze zanim poznała swojego narzeczonego, długo skrycie marzyła o tajemniczych brunetach, bogatych dziedzicach i odmianie losu. Kate raczej trzeźwo patrzyła na świat.

Widziała, jak wiele kobiet zaciska usta i uśmiecha się uprzejmie, kiedy ich mężowie plotą niewiarygodne bzdury. Udaje, że nie widzi zdrad, oszustw, nieumiejętnego gospodarowania pieniędzmi, a czasem także zwykłej głupoty. A historia czterech pań na zamku Cantendorf, choć wyjątkowa, potwierdzała tylko tezę, że małżeństwo nie zawsze jest dla kobiety najlepszym wyjściem.

Jeszcze nie tak dawno wszyscy okoliczni mieszkańcy stali pod kaplicą, by chociaż przez chwilę zerknąć na uroczą pannę młodą, u której stóp zdawał się leżeć świat. Piękna, z dobrej rodziny, wychodziła za mąż za przystojnego majętnego mężczyznę, właściciela niezwykłego zamku. Wszyscy mieli nadzieję, że tym razem się uda. Szczęśliwe małżeństwo przetrwa.

Tymczasem dzisiaj odbywał się jej pogrzeb. Jakie tajemnice zabrała ze sobą?

Rodzina młodej hrabiny szła razem, tworząc zwarty szyk i zdecydowanie dystansując się wobec osoby zięcia. Miała do niego żal. Nawet dbałość o pozory, wspólne interesy czy dobre imię rodziny nie były w stanie skłonić jej członków do okazania niczego prócz podszytej arktycznym lodem uprzejmości. Nikt im się nie dziwił. Ich cierpienie było wyraźnie widoczne.

Ale żadne słowo skargi publicznie nie padło z ich ust.

Hrabiemu nie można było niczego zarzucić. Wiosna to czas chorób. Suchoty o tej porze roku często zbierały ponure żniwo. Nie chroniła przed nimi ani pozycja społeczna, ani grube mury zamku. Czasem nawet zwykłe przeziębienie zamieniało się podstępnie w zapalenie płuc i kończyło tragicznie. Nikt nie mógł mieć pretensji; hrabia zrobił ponoć wszystko, co trzeba było, by ratować zdrowie i życie żony.

Mimo to bliscy mieli żal. Coś przeczuwali, podejrzewali, próbowali zestawić strzępki informacji i zbudować z nich całą historię. Nie umieli jednak. Zaciskali więc tylko usta, ocierali mokre oczy i odwracali głowy. Ból zdawał się nie do ukojenia.

Kiedy po zamknięciu rodzinnego grobowca, jako jedna z pierwszych z kondolencjami do hrabiego podeszła lady Adler, wokół zapanowała ciężka, pełna napięcia cisza. Zaraz potem tłum zakołysał się jak czesana wiatrem trawa i zaszumiał oburzeniem.

– Jak mogła? – To pytanie, powtarzane wiele razy, sypało się niczym grad kamieni.

Trzeba było wielkiej siły, by pod tym ostrzałem dumnie podnieść głowę i spokojnie odejść w swoją stronę. Sił lady Adler miała pod dostatkiem.

***

Isabelle odeszła, szeleszcząc taftowymi halkami podtrzymującymi piękną jedwabną suknię, po czym wsiadła do rodowej karocy Cantendorfów, tej samej, którą bez skrupułów, nie bacząc na pozory, przyjechała do kaplicy. Ruszyła w drogę, nie oglądając się na męża. Został wraz z pozostałymi uczestnikami uroczystości, zmuszony tym samym do wymyślania wytłumaczeń, w które i tak nikt nie wierzył.

– Dobrze mu tak – wyszeptała, stawiając smukłą nogę w butach z najlepszej skóry na stopniach karocy. – Gdyby miał choć trochę przyzwoitości, też by się pozwolił pochować w rodzinnym grobowcu. Już od dawna najwyższy czas na to. Żyje dłużej, niż na to pozwala podstawowa choćby przyzwoitość.

Westchnęła głęboko. Poczucie bezsiły doprowadzało ją do szału. Mężczyźni umierali na wojnach, spadali z koni, bywali ranieni w pojedynkach, dopadały ich starcze choroby. A lord Adler, mimo iż prowadził bardzo aktywne życie i nie stronił od wypełniania obywatelskich obowiązków, wciąż cieszył się doskonałym zdrowiem. Chyba tylko chęć zrobienia żonie na złość trzymała go przy życiu.

Ledwo zatrzasnęły się drzwiczki, stangret wskoczył na kozioł i ruszył z kopyta. Dobrze znał żonę lorda Adlera. Lubiła szybkość, silne emocje oraz posłuszne wykonywanie jej rozkazów. Nie znosiła sprzeciwu i nikomu nie dawała drugiej szansy.

Droga nie była daleka. Rodowa kaplica wraz z grobowcem znajdowała się z drugiej strony wzgórza, na którym wznosił się zamek. Minęli sosnowy zagajnik i wjechali na szeroką drogę, przy brzegach której rosły wiekowe dęby.

Zamek ukazał się w całej swojej krasie. Jego wielkość nigdy nie zawróciła Isabelle w głowie. Posiadłość Adlerów, którą miała odziedziczyć, kiedy jej trzydzieści lat starszy mąż zrobi wreszcie, co do niego należy, czyli umrze, była równie imponujących rozmiarów. Zamek Cantendorf roztaczał jednak niepowtarzalny urok. Zupełnie niepodobny do prostych brył angielskich rezydencji, miał mnóstwo wież i piękne, zakończone ostrym łukiem, okna. Fasada zbudowana była z brązowego kamienia; zdobiła ją szeroka brama wjazdowa. Po dwóch stronach znajdowały się boczne skrzydła. W jednym z nich mieszkała Isabelle. Szerokie korytarze, przestronne pokoje, obrazy i cenne meble nie robiły na niej żadnego wrażenia. Lubiła tylko widok z okna.

Mieszkała tutaj przede wszystkim ze względu na Aleksandra. Był najbardziej niezwykłym mężczyzną, jakiego Isabelle kiedykolwiek w życiu spotkała, a widziała ich naprawdę wielu.

Karoca zatrzymała się na podjeździe. Isabelle wysiadła i pewnym krokiem ruszyła w stronę głównego wejścia. Długa czarna suknia układała się na schodach w idealne fale, zdradzając wprawną dłoń najlepszej krawcowej. Lokaj otworzył drzwi i skłonił się grzecznie. Jeśli zdumiał się wczesnym przybyciem przyjaciółki hrabiego, nie dał tego po sobie poznać.

Lady Adler zdjęła rękawiczki i odłożyła je na stolik stojący tuż przy wejściu. Spojrzała na nie z zadowoleniem, po chwili jednak westchnęła i zabrała je z powrotem. Nie chciała wszczynać dzisiaj otwartej wojny, przynajmniej póki cała rodzina jest na miejscu. Nie mogła sobie pozwolić na to, by mieć aż tylu wrogów. Moment na demonstrację nie był stosowny, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tylko że jej cierpliwość była na wyczerpaniu.

Młoda uzurpatorka, która śmiała się nazywać żoną hrabiego Cantendorfa, jak każda inna wcześniej, wykazała się słabością ducha i ciała. Wybrała tchórzliwe wyjście i zachorowała. Lady Adler nie współczuła jej ani trochę. Takie cechy charakteru jak słabość, niezdolność do podjęcia walki, delikatność według niej zasługiwały wyłącznie na lekceważenie.

– Sama jest sobie winna – wyszeptała, stając przed lustrem.

Delikatnie wyciągnęła szpilki z kapelusza, zdjęła go, po czym z przyjemnością obejrzała swoje pięknie ułożone błyszczące włosy i regularne rysy twarzy.

Czuła lekkie wyrzuty sumienia, ale szybko je stłumiła. Każdy ma swoje problemy i musi je rozwiązywać sam. Nie miała ochoty pozwalać sobie na sentymenty lub udawać, że śmierć młodziutkiej hrabiny napełnia ją smutkiem.

Wręcz przeciwnie. Nowa sytuacja miała według niej same pozytywne aspekty.

Isabelle weszła po schodach i skierowała się w stronę swoich pokoi. Były one bardzo okazałe, urządzone z wielkim przepychem i gustem, ale znajdowały się w bocznym skrzydle zamku, w sporym oddaleniu od pomieszczeń należących do członków rodziny.

– Jeszcze tydzień – westchnęła. – Najwyżej dwa.

Wszystko się zmieni. Leciwe ciotki Aleksandra wyjadą i od tej pory wreszcie będzie można zaprowadzić swoje porządki. Żadnych więcej żon. Dość ukrywania się i zachowywania pozorów. I tak wszyscy znają prawdę. Aleksander jest dostatecznie wpływowym i zamożnym człowiekiem, by wymusić na miejscowym towarzystwie akceptację Isabelle jako oficjalnej partnerki.

***

Ledwie lady Adler zniknęła za zakrętem szerokiego korytarza, służba zaczęła formować uroczysty szyk przed wejściem. Wszyscy ubrani bez zarzutu, w odświętne stroje służbowe, sztywno wykrochmalone białe kołnierze, z równo zapiętymi guzikami. Tuż przy wejściu stała pani Hammond i przeszywała wzrokiem liczny personel zamku. Piastowała stanowisko gospodyni, ale jej rzeczywista władza była o wiele większa niż zwykle w takich przypadkach. Hrabia bardzo często liczył się z jej zdaniem i to dawało jej wielką pewność siebie. Żadne, nawet najmniejsze niedociągnięcie nie ukryło się przed nią. Nad wszystkim miała kontrolę. Wydawało się, że nic w tych wiekowych pięknych murach nie dzieje się bez jej woli. A jednak.

– Ta latawica Isabelle weszła głównym wejściem, przez nikogo nie anonsowana, jak do swojego domu – wyszeptała przez zaciśnięte zęby, tak że słowa wydostawały się na zewnątrz ze złowieszczym sykiem.

Kamerdyner, do którego skierowana była ta wypowiedź, tylko lekko skinął głową.

– Trzeba będzie z tym zrobić porządek.

– Tylko jak?

– Sposób się znajdzie. Dobrze wiesz, że sposoby zawsze się znajdują.

– Nie na wszystko – odparła gospodyni i spojrzała na wysypaną jasnym żwirkiem szeroką drogę, na której już za moment miał się pojawić hrabia Cantendorf, jej zdaniem najwspanialszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia.

Znów jako wdowiec.

Samotny, pozbawiony następcy.

Zacisnęła usta w wąską linię i objęła spojrzeniem ustawione w równiuteńkim szyku pokojówki. Wyglądały jak posągi, żadna nawet nie drgnęła. Pani Hammond ze złością odwróciła głowę. Nie miała za co ich skarcić. Napięcie nadal buzowało w jej wnętrzu, osiągając niebezpieczne stężenie.

Stanowczo należało w tym domu zaprowadzić wreszcie jakiś ład i porządek. Jak najszybciej skierować myśli hrabiego ku nowemu małżeństwu, oczywiście z odpowiednio wybraną kobietą. Osłabić pozycję tej okropnej Isabelle. Nie może przecież tak być, że kolejne żony umierają, nie wydawszy na świat oczekiwanego potomka i narażając na szwank dobre imię rodziny.

Gospodyni westchnęła, aż zachrzęścił sztywno wykrochmalony kołnierzyk. Tajemnica, którą samotnie dźwigała, ciążyła jej coraz bardziej. Chciała podzielić się swoimi przemyśleniami z Henrym, najważniejszym, tuż po niej samej oczywiście, człowiekiem w tym domu. Był kamerdynerem i bardzo poczciwym mężczyzną. Wspierał ją, jak umiał, we wszystkich działaniach, i spełniał jej zachcianki, ale ona nigdy nie mówiła mu całej prawdy. Na to wydawał się zbyt słaby.

Pani Hammond wyprostowała się jeszcze bardziej.

Przed zamek właśnie zajechały dwa okazałe powozy. Hrabia miał się spotkać z najbliższą rodziną, aby omówić sytuację. Członków klanu nie było wielu: trzy niezamężne ciotki. Brak dziedzica stawał się problemem coraz mocniej palącym. Pani Hammond najlepiej wiedziała, do czego takie długo niespełnione pragnienie może pchnąć człowieka.

Rodzice Aleksandra Cantendorfa doczekali się dziecka bardzo późno i nie zdołali go wychować. Gospodyni odrzuciła szybko wspomnienie tamtej dramatycznej nocy, kiedy odbywał się trudny poród.

Cieszyła się, że ciotki hrabiego zapowiedziały się z dłuższą wizytą. Była pewna, że Isabelle nie pojawi się dzisiaj na uroczystym obiedzie. Bo choć krewne nie posiadały żadnej prawnej możliwości, by wpływać na bratanka, to jednak czasem Aleksander liczył się z ich zdaniem. Nie lubił udawać przed najbliższymi, a nie mógł przedstawić kochanki zgodnie z rzeczywistością i posadzić na zaszczytnym miejscu przy stole, choć zwykle zajmowała to miejsce, uparcie walcząc o nie z kolejnymi żonami. Nie rozumiał tej gry, dla niego takie drobiazgi nie miały znaczenia, ale nie chciał sprawiać przykrości ciotkom. Wszystkie były bezdzietne, dość majętne i szczerze kochały jedynego bratanka. Aleksander też je lubił. Nie był zupełnie pozbawiony tej stałej pokusy ludzi zamożnych, by nieustająco pomnażać swój stan posiadania. Poza tym nikogo więcej nie miał na świecie, a podejmowane do tej pory próby, by zmienić ten stan, kończyły się fatalnie.

Służba dygnęła jak na komendę.

Z powozu najpierw wysiadła pulchniutka Anna, otulona w szerokie zwoje ciepłego płaszcza. Tuż za nią podążała szczupła wyniosła Adelina oraz jedyna z sióstr, która potrafiła uśmiechać się do służby, najmłodsza Edith, ubrana jak na piknik. Jej wyszukany kapelusz był skandalem towarzyskim, suknia też pozostawiała wiele do życzenia. Była stanowczo zbyt strojna. Za dużo falban, haftu i koronek. Coś takiego przystoi młodej dziewczynie na pierwszym balu, a nie szanowanej kobiecie z okazji pogrzebu.

Gospodyni westchnęła. Ciotki hrabiego nie miały łatwo, należało wykazać się zrozumieniem.

Wiele dobrego można było powiedzieć o krewnych lorda Cantendorfa, wymieniając ich dobre urodzenie, staranne wykształcenie i rozległe posiadłości, jednak nawet przy użyciu całego zapasu dobrej woli trudno byłoby dopatrzeć się w ich wyglądzie choćby śladu kobiecej urody.

Weszły do środka, a gospodyni odprowadziła je wzrokiem pełnym nadziei.

Oby czas rządów Isabelle wreszcie się skończył – pomyślała i spojrzała w niebo, jakby chciała dokładnie wycelować swoją prośbę. Pani Hammond bardzo sobie ceniła skuteczność, ale nie modliła się często. Jej sumienie obciążała zbyt poważna wina, by kobieta mogła mieć nadzieję, że kiedykolwiek zostanie zmyta. Nigdy jednak swojego czynu nie żałowała. Dobro Cantendorfów, a zwłaszcza Aleksandra, było dla niej najważniejsze.

***

Kate Milton w milczeniu przyglądała się swojej porcji obiadu. Płaty wołowiny były tak cienkie, że prawie można było przez nie zobaczyć dno talerza. Matka próbowała wprowadzić w domu program oszczędnościowy. Zwolniono pomoc kuchenną i jej brak dawał się wyraźnie odczuć. Wysokie kieliszki do wody nie były wypolerowane jak zwykle, a ziemniaki nieco zbyt twarde. Kucharka wciąż nie mogła się przyzwyczaić do konieczności samodzielnego wykonywania wszystkich czynności.

Amelia cierpliwie gryzła ziemniaki i z uśmiechem kroiła plasterki mięsa, delektując się każdym kęsem. Ale Kate była zła.

– Musieliśmy wprowadzić parę zmian w gospodarstwie – powiedział ojciec, widząc jej minę. Czuł, że za chwilę padną słowa, których nie miał ochoty usłyszeć.

– To widać – rzuciła natychmiast Kate, nie czekając na reakcję matki, której z racji wieku należało się pierwszeństwo w rozmowie.

– Mama wykazuje się wielką zręcznością i talentem do oszczędzania – dokończył ojciec z rozpędu i dopiero wtedy nabrał powietrza, by wyrazić swoje oburzenie postawą młodszej córki. – Uważam, że powinnaś staranniej dobierać słowa. Naprawdę nie rozumiesz naszej sytuacji? – zapytał.

– Sądzisz, że uda się ją zmienić, oszczędzając na wołowinie czy też tej marnej zapłacie, jaką dawaliśmy pomocy kuchennej? – Kate jak zwykle natychmiast znalazła kontrargument i jak na razie nie zamierzała się zastosować do sugestii ojca. Była zbyt wzburzona.

– Rodzice szukają wyjścia z sytuacji. – Łagodnie napomniała siostrę Amelia.

– Masz rację, dziecko. – Uśmiechnęła się do Amelii matka, co nie było niczym niezwykłym.

Wszyscy darzyli tę łagodną dziewczynę życzliwością.

Zupełnie inaczej traktowana była jej o rok młodsza siostra. Kate nie szczędzono napomnień, licząc, że uda się w ten sposób nieco utemperować jej zbyt niepokorny charakter. Ale jak na razie te działania nie przyniosły spodziewanego rezultatu.

– Potrzebujemy dużo pieniędzy – powiedziała głośno Kate. – W dodatku szybko. W przeciwnym razie cała rodzina znajdzie się na bruku.

Ojciec wstał gwałtownie od stołu.

– Dziękuję ci za diagnozę sytuacji – powiedział, odsuwając głośno krzesło. – Nie jest ona dla mnie niczym nowym. Nie mam tylko pojęcia, jak twoje cenne rady wprowadzić w życie. Na razie przychodzi mi do głowy wyłącznie jeden pomysł: sprzedać biżuterię mamy, kupić jakąś małą chatę na końcu wsi i żyć jak ubogie chłopstwo. Nie mamy syna, więc to wy będziecie musiały wykonywać najcięższe prace. Siać, plewić, doglądać bydła i gotować. Wyrzucać gnój! – zakończył ostro.

Zamilkł na chwilę, jakby chciał powstrzymać kolejne słowa cisnące mu się na usta. Widok zaciętej miny córki rozdrażnił go jednak jeszcze bardziej.

– Było inne wyjście, ale jest już nieaktualne. Na dobre zamążpójście nie macie szans! – zawołał. – Nawet uroda Amelii już nie pomoże!

Najstarsza córka zbladła gwałtownie. Pod jej oczami rysowały się wyraźnie maleńkie popielate żyłki. Widziała, jak na pogrzebie lady Cantendorf ojciec rozmawiał z rodzicami Alfreda. Złe przeczucie ścisnęło jej gardło. Sztućce wypadły jej z dłoni, z łoskotem uderzając o stół.

– Nie mów tak – zaprotestowała matka i pogłaskała starszą córkę po dłoni.

Próbowała wszystkich uspokoić, uśmiechając się w wymuszony sposób, ale na nic się zdały jej starania. Mąż nawet jej nie słuchał.

– Jadę do hrabiego – powiedział, odchodząc od stołu, na którym pozostawił ledwo zaczęty posiłek. – Może da się uprosić i pozwoli nam tu mieszkać dostatecznie długo, żebyśmy mogli się nauczyć prac w polu. Sam się chyba zaprzęgnę do pługa, bo nie jestem pewien, czy stać mnie jeszcze na konia.

Wyszedł. Trzasnęły mocno zamknięte drzwi jego gabinetu, gdzie schronił się przed wyjazdem, by się przygotować do trudnej misji. W domu zapanowała złowroga cisza.

– Jak mogłaś? – Matka spojrzała na Kate. – Dobrze wiesz, że tata jest ostatnio bardzo podenerwowany.

– Mogłam – odpowiedziała hardo dziewczyna. – Jedyne, czego żałuję, to że czekałam tak długo. Jesteśmy posłuszne i uprzejme. Co z tego mamy? Tylko tyle, że ojciec doprowadził nas wszystkie na skraj przepaści. Nikt nie protestował, ponieważ nie wypada. Bo mężczyzna ma zawsze rację. A jeśli jej nie ma, to co?

Matka trwożnie obejrzała się w stronę korytarza. Na jego końcu znajdowało się wejście do gabinetu męża, a w suterenie obok kuchnia, gdzie przebywała teraz kucharka i jedyna pokojówka. Trudno było ocenić, co jest dla pani Milton ważniejsze: spokój męża czy dobre zdanie nielicznej już służby. Z kierunku spojrzeń można było wnioskować, że jednak to drugie.

– Proszę cię, przestań – powiedziała Caroline. – Nie jest przecież tak źle. Zwłaszcza jeśli chodzi o was. Założycie własne rodziny, będziecie sobie w nich ustalać swoje prawa. Ale w tym domu wymagam posłuszeństwa i szacunku wobec ojca.

Pani Milton sama miała do męża liczne żale i w głębi serca zgadzała się ze zdaniem córki. Nie miała jednak zamiaru przyznać się do tego.

Amelia zaczerwieniła się gwałtownie, jakby to ona przewiniła.

Kate miała na końcu języka kolejną ciętą ripostę. Ale powstrzymała się. Dręczenie matki i siostry na nic już nie mogło się zdać. Było za późno.

– Jedzmy – powiedziała tylko. – Nie możemy sobie pozwolić na to, by coś się w tym domu zmarnowało. Wkrótce nawet tego chudego plastra wołowiny może zabraknąć.

Pochyliły się nad talerzami, ale apetyt im nie dopisywał, choć miały za sobą ciężki dzień.

***

Stary dębowy stół wypełniony był szczelnie półmiskami. Pani Hammond osobiście chodziła wokół niego z długą linijką w dłoniach i sprawdzała, czy nakrycia ustawione są w idealnie równym szyku. Nikomu nie ufała aż tak bardzo, by zlecić to odpowiedzialne zadanie. Goście przygotowywali się do posiłku. Za chwilę zjawią się w sali jadalnej i rozpocznie się przedstawienie odgrywane w tym miejscu według stałego scenariusza od dziesiątków lat.

Pierwszy akt. Przystawka. Kilka wykwintnych delikatnych potraw do wyboru. Sałatka z ostrygami, roladki rybne, muffinki przyprawione na ostro, miniaturowe paszteciki lub maleńkie precyzyjnie zdobione sandwicze. Potem zupa, też w kilku wersjach. Akt drugi, czyli pieczyste. Rostbef jako król tej części posiłku, przyrządzony starannie z najlepszej wołowiny i według tradycyjnego przepisu. Mocno zrumieniony z zewnątrz, a lekko krwisty w środku. Duży wybór innych mięs. Kaczki, bażanty, kuropatwy i zające wypełniały owalne półmiski. Do tego ziemniaki i różne kombinacje warzyw. Gotowana kapusta, brukselka, jarmuż, marchew na kilka sposobów, a także bardzo lubiany przez gospodarza pasternak. Po posiłku półmiski miały zostać sprzątnięte i wtedy następował akt trzeci, to znaczy desery. Nad ich wykonaniem specjalnie w tym celu zatrudniona kucharka trudziła się już od dwóch dni. Ucierała pachnące przyprawy, drobno kroiła bakalie, a jeszcze rano misternie zdobiła wielopiętrowe torty, przekładane ciasta i maleńkie babeczki.

Można by pomyśleć, że dzisiejsze przyjęcie zostało przygotowane dla kilkunastu osób. Tymczasem do stołu zasiadał tylko gospodarz i jego trzy ciotki. Wszystkie już w dojrzałym wieku, i z wyjątkiem najmłodszej Edith, o raczej umiarkowanych apetytach. Ale honor domu wymagał, by przyjęcie było wytworne i bogate. Nikogo więcej hrabia nie zaprosił na kolację. Rodzina zmarłej żony przyjęła to z ulgą. Pozostali sąsiedzi również nie nalegali. Cmentarz po uroczystości pogrzebowej błyskawicznie opustoszał.

Nakrycie dla lady Adler nie zostało przewidziane, choć wszyscy wiedzieli, że przebywa w zamku.

– Taki wstyd! – biadała pokojówka, poprawiając jeszcze w ostatniej chwili kwiaty w wazonach. – Lady Isabelle mogłaby być szanowaną żoną swojego męża, korzystać z wszystkich związanych z tym wygód i mieć takie przyjemne życie – rozmarzyła się przez chwilę. – A zamienia to wszystko na taką poniewierkę.

– Nie żałuj jej. – Ostro skarciła ją pani Hammond. – Lepiej myśl o sobie. Co zrobisz, jak cię zwolnię z posady za plotkowanie?

Pokojówka drgnęła nerwowo i pochyliła głowę nad pękami dorodnych herbacianych róż. Nie odezwała się już ani słowem.

Pani Hammond tymczasem weszła jeszcze do saloniku obok, gdzie miał się odbyć ostatni akt dzisiejszego wieczoru. Rozmowa.

Na stoliku przy ścianie stały przygotowane filiżanki do herbaty oraz kieliszki i szklanki do napojów. Wygodne fotele oraz sofa ustawione były w ładnym szyku. Wszędzie panował idealny porządek. Odetchnęła. Można było zaczynać.

***

– Pani Hammond jak zawsze doskonale wywiązała się z zadania. Obiad był skomponowany jak najlepsza symfonia, a organizacja wieczoru doskonała. – Anna, najstarsza z trzech ciotek, z ulgą złożyła sporych rozmiarów ciało okryte drogą ciemną suknią w głębi miękkiego fotela. – Te paszteciki rozpływały się w ustach, pieczeni też niczego nie można zarzucić. Każdy wie, jak trudno zrobić dobre mięso.

– Moja droga, z każdym rokiem twoje życie coraz mocniej kręci się wokół jedzenia. Nie poznaję cię. – Sucha jak patyk Adelina elegancko ułożyła dłonie na kolanach, przez chwilę z uznaniem przyglądała się ich smukłości, po czym znów przeniosła spojrzenie na siostrę. – Martwię się – dokończyła.

– Nie ma powodu. Po prostu cieszę się tymi radościami życia, które mi jeszcze pozostały. A dużo tego nie ma – odpowiedziała Anna.

– To prawda – przyznała Edith, trzecia z sióstr.

Ubrana w swoją strojną suknię w łagodnym odcieniu fioletu, zdaniem uczestników pogrzebu zbyt jasną na taką okoliczność, wciąż stała pod oknem.

– Usiądź – zaproponowała Anna.

– Nie mogę. Coś mnie uwiera i przeszkadza.

– No cóż – roześmiała się Adelina. – Kobiece dolegliwości przybierają różne oblicza. A może po prostu kogoś poznałaś i dręczy cię taka nieokreślona tęsknota? Dobrze pamiętam, że kiedy miałam piętnaście lat, czułam to samo…

– Och, przestańcie – zawołała Edith. – Chodzi mi o wewnętrzne odczucie.

– Wyrostek?

– Nie! – zdenerwowała się Edith. – Strach o przyszłość rodu. Dlaczego żadna z nas nie urodziła dziecka, kiedy jeszcze była na to pora? – To retoryczne pytanie zawisło na chwilę nad okrągłym stolikiem z ciasteczkami.

– Bo nie miał nas kto do tego zmusić – odpowiedziała Anna.

– Albo nakłonić podstępem – dodała Adelina. – Kiedy się ma mnóstwo pieniędzy i żadnej urody, kobieta jest naprawdę wolna.

– Ty akurat mogłaś wyjść za mąż – wypomniała jej Edith. – Miałaś kilka propozycji.

– O, tak. Od zdesperowanych bankrutów, którym się marzył mój posag. – Adelina prychnęła z pogardą, dokładnie w ten sam sposób, w jaki kiedyś wiele lat temu podsumowała starania swoich niedoszłych narzeczonych. Jej twarz nabrała ostrych rysów i miało się wrażenie, jakby długi nos nagle zyskał jeszcze kilka dodatkowych cali.

– No i co z tego? – zapytała Anna, wybierając ciastko. – Trzeba się było poświęcić dla dobra rodziny.

– Ja chciałam. – Edith uniosła obfitą pierś w głębokim westchnieniu i poprawiła mocno posrebrzone siwizną włosy. – Nadal nie mam nic przeciwko temu. Ale nawet bankruci mnie nie zaczepiają – dodała z żalem.

– Przestań tak mówić – prychnęła Adelina. – To nie wypada. Dobrze wiesz, że służba wszystko słyszy, nawet jeśli się wydaje, że nie ma jej w pobliżu. Aleksander też może nadejść lada chwila.

– Właśnie. – Anna spojrzała w stronę drzwi. – Powinien już być. W końcu jak długo można w samotności palić cygaro i kazać czekać damom?

– Myślę, że konwenansom stało się już zadość i należy wezwać Aleksandra. Mężczyznom trzeba mówić wprost, czego się chce i wydawać jasne polecenia – powiedziała Edith.

– A ty skąd możesz to wiedzieć? – zapytała Adelina.

– Ze słyszenia. – Z godnością odparła najmłodsza siostra i wygładziła sowite fałdy sukni. – Muszę być przygotowana w razie potrzeby. Przynajmniej jeśli chodzi o teorię. Praktyka przyjdzie sama – dodała rozmarzonym tonem.

– Nie wiem, czy Aleksander będzie taki skłonny do słuchania naszych sugestii. W gruncie rzeczy możemy tylko prosić – wyraziła swe obawy Anna.

– Bądź dobrej myśli. Mamy przecież doskonały plan. Poza tym nawet on musi sobie zdawać sprawę, że ma pewne obowiązki wobec rodowego nazwiska.

– Jak na razie wywiązuje się z nich dość słabo – stwierdziła Anna i szybko połknęła jeszcze jedno ciastko.

– Albo właśnie za mocno – wyszeptała Edith i zaczerwieniła się. Ona też słyszała, o czym szeptano po kątach.

– Jak możesz? – Jednocześnie zawołały dwie pozostałe siostry. – Zachowuj się, jak przystało pannie z twoją pozycją. Plotki są poniżej naszej godności.

Edith speszyła się, wypiła spory łyk herbaty i mocno pochyliła głowę nad filiżanką, żeby lepiej zapanować nad uczuciami.

– Wołam panią Hammond – zdecydowała Adelina, a siostry zareagowały błyskawicznym wyprostowaniem pleców oraz surowymi minami.

Wobec służby należało zachowywać stosowny dystans.

***

Gospodyni pojawiła się natychmiast, jak tylko zadźwięczał dzwonek wzywający ją do salonu, w którym zgromadziły się krewne gospodarza. Wiedziała, że ten moment nastąpi i była dobrze przygotowana. Nie zmieniało to jednak faktu, że stokroć bardziej wolałaby zanieść ciotkom zupełnie inną wiadomość.

– Jak to: Aleksander wyjechał? – Edith jako jedyna nie zdołała opanować emocji, kiedy pani Hammond wyjaśniła przyczynę przedłużającej się nieobecności pana domu. – Dokąd?

Adelina skarciła siostrę wzrokiem.

– Z pewnością hrabia Cantendorf zaraz wróci – podsunęła gospodyni stosowną odpowiedź.

– Niestety, obawiam się, że to może dłużej potrwać. – Pani Hammond z szacunkiem pochyliła głowę.

– Dokąd on pojechał? – powtórzyła pytanie Edith.

– Na przejażdżkę – odpowiedziała spokojnie pani Hammond. – Zapewne w okolice jeziora. Wspomniał, że musi sobie wiele spraw przemyśleć.

W pokoju zapanowała cisza. Ciotki próbowały opanować kłębiące się w nich emocje.

– Pokoje gościnne jak zawsze czekają gotowe. Panna Edith wygląda na zmęczoną. – Ośmieliła się zasugerować gospodyni, kierując się ściśle dyspozycjami hrabiego.

– Dziękujemy. – Adelina wysoko uniosła brodę. Nie zamierzała omawiać stanu swojej siostry ze służbą. – W razie potrzeby wezwiemy panią.

Gospodyni skłoniła się i szybko wycofała z salonu. Odetchnęła z ulgą. Spodziewała się większego protestu. Odeszła kilka kroków, po czym nie wytrzymała, zawróciła i przyłożyła ucho do zamkniętych drzwi. Dobrze wiedziała, w którym miejscu należy to zrobić, by akustyka była bez zarzutu.

– Jego zachowanie jest skandaliczne – usłyszała wzburzony głos Anny. – Taki afront wobec jedynych i starszych krewnych.

– Spokojnie – łagodziła Adelina. – Nie zapominajmy, że okoliczności są szczególne. Zmarła jego czwarta żona. Okolica huczy od plotek. Z pewnością nie jest mu łatwo. Trzeba go spokojnie i bez nacisku nakierować w stronę nowych dobrych decyzji. Kiedy trochę ochłonie, będzie może nawet łatwiej.

– A ja myślę, że już jest za późno – stwierdziła Anna.

– Ale jak to możliwe? – Nie mogła uwierzyć Edith. – Przecież przyjechałyśmy tutaj zaraz po uroczystości. Cały czas byłyśmy z nim. Wyszedł tylko na chwilę, by wypalić cygaro. Nie mógł tak szybko przystąpić do nowych działań.

– Obawiam się, że właśnie to zrobił – powiedziała Adelina, a pani Hammond, ukryta za drzwiami, pokiwała głową, przyznając jej rację.

Aleksander Cantendorf należał do tych mężczyzn, którym niezmiernie trudno narzucić własne zdanie. Mimo to tak wiele osób w jego otoczeniu wciąż próbowało to robić.

– Co teraz? – Edith spojrzała wyczekująco na siostry. – Chyba tak tego nie zostawimy?

– Oczywiście, że nie – stanowczo odparła Adelina. – Jedna z nas natychmiast dosiada konia i pędzi za naszym niesfornym bratankiem, żeby mu w porę wyperswadować ewentualne, niezgodne z naszą koncepcją, plany.

W pokoju zapanowała cisza, a gospodyni po drugiej stronie drzwi aż wstrzymała oddech wobec tej wizji.

– Ja nie mam odpowiedniej figury – godnie odparła Anna. – Jestem pewna, że w całym zamku nie znajdzie się ani jeden strój do jazdy konnej, który by na mnie pasował.

– Nie ma czasu na przebieranie. Tutaj trzeba działać szybko – zawołała Adelina. – Jednak masz rację, w twoim przypadku to mogłoby być trudne – dodała i spojrzała znacząco w stronę Edith.

– Przepraszam – zawołała najmłodsza z sióstr, która natychmiast pojęła aluzję. – Ale jeśli myślicie, że narażę na szwank nieskazitelną reputację dla waszego kaprysu, to się bardzo mylicie. Mój przyszły mąż byłby oburzony. I miałby rację – dodała stanowczo, a zmarszczki na jej twarzy ułożyły się tak, by podkreślić urażoną właśnie godność osobistą.

– Edith, przestań szukać wymówek – krzyknęła Adelina. – Jesteś najmłodsza i kiedyś doskonale jeździłaś konno.

– Tak, ale to było w ciągu dnia, w odpowiednim stroju i dobranym towarzystwie. Nie ma mowy – zakończyła Edith stanowczo. – Wasz plan nie jest dla mnie aż tak cenny, żebym z tego powodu miała przekreślać swoją przyszłość.

Adelina westchnęła znowu. Siostra była niemożliwa z tymi swoimi mrzonkami o małżeństwie. Wiedziała jednak, że nic nie zdoła jej skłonić do zmiany zdania.

– No dobrze – powiedziała. – Znów ja się muszę dla wszystkich poświęcać. – Adelina wstała i zadzwoniła po służbę, by wydać odpowiednie dyspozycje.

– Duchem będziemy z tobą. – Próbowała ją pocieszyć Anna, ale tamta nawet nie spojrzała w jej stronę.