Strona główna » Obyczajowe i romanse » Sekretna zima Jaśminy. Mazurska opowieść pewnej wilczycy

Sekretna zima Jaśminy. Mazurska opowieść pewnej wilczycy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65506-96-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sekretna zima Jaśminy. Mazurska opowieść pewnej wilczycy

SEKRETNA ZIMA JAŚMINY WYNOSI WYRAŻENIE „MAGIA ŚWIĄT” NA NOWY, OSOBLIWY WYMIAR

Sekretna zima Jaśminy to przeniesiony na stronice powieści czar urokliwych, przykrytych zimowym puchem, mazurskich zakątków. Finezyjne imię Jaśmina jest odzwierciedleniem natchnionej pięknem natury. Natury kobiety i… wilczycy. Bohaterka potrafi wytropić szlak dyktowany sercem i dzięki intuicji znaleźć się w posiadaniu tego, co jest z pozoru nieuchwytne… Nierealnego, mglistego świata położonego w malowniczej mazurskiej scenerii…

Kontynuacja Zwilczonej to świąteczna opowieść, w której to co przyziemne miesza się z pozazmysłowym, a mglista postać Wilczycy jest stale wyczuwalna w tle. Jaśmina, wyruszając na spotkanie z charyzmatyczną szeptuchą do podlaskiej wsi, ucieka od brutalnej rzeczywistości. Zostawia za sobą natarczywego kochanka i pasmo awantur wszczynanych przez męża. Zanurza się w magiczny, eteryczny i szalenie tajemniczy świat tradycyjnych, ludowych baśniowych praktyk… Pewniejsza, bogatsza w pozazmysłowe doświadczenia wyrusza ku nieuniknionej konfrontacji z rzeczywistością… Jeszcze nie wie, z jaką próbą będzie musiała się zmierzyć. Kłopoty z mężem, śnieżne nawałnice blokujące drogi, intrygująca postać leśniczego Bojana… Mężczyzna opiekuje się łudząco przypominającym wilka psem rasy husky – Luną. Jaśmina od razu poczuje z nią magiczną nić porozumienia...

Zmęczona przedświątecznym szaleństwem, zakupowym szałem, wielogodzinnym staniem w kuchni i ogromnym gwarem, sięgnij po ciepłą Sekretną zimę Jaśminy. Kiedy czujesz się nostalgicznie, łakniesz sielankowych obrazów i tajemniczych wizji, daj się porwać lekturze. Usiądź przy wigilijnym stole z Jaśminą, podziwiaj przez okno rozkoszne mazurskie widoki, poczuj zew Wilczycy. Może i w twoim wnętrzu drzemie sekretna natura…

Czy Jaśminie uda się znaleźć dyktowany intuicją trop, który doprowadzi ją do najgłębszych zakamarków jej serca?

Czy świąteczna atmosfera urokliwych okolic natchnie kobietę do otworzenia się na własne potrzeby i zamknięcia starych spraw?

Czy natura Wilczycy pomoże Jaśminie pozostawić w tyle demony przeszłości, a pradawna magia szeptuchy wpłynie na jej życie?

OPOWIEŚĆ, W KTÓREJ PŁATKI ŚNIEGU SĄ TŁEM DLA OGROMNEJ KOBIECEJ SIŁY I PRZENIKLIWEJ INTUICJI

Polecane książki

Poradnik do gry Tomb Raider zawiera między innymi dokładną solucję wraz z licznymi poradami dotyczącymi walki i eksploracji, a także lokalizacje wszystkich dostępnych w grze sekretów. Nie zabrakło szczegółowego zestawienia umiejętności Lary i osiągnięć. Tomb Raider - poradnik do gry zawiera poszukiw...
Publikacja zawiera wyjaśnienia Ministerstwa Finansów dotyczące stosowania zasad odliczania VAT od wydatków związanych z pojazdami samochodowymi obowiązujące od 1 kwietnia 2014 r. Opisane w publikacji zasady odliczania i rozliczania na gruncie podatku VAT dotyczą wszystkich wydatków dotyczących samoc...
Druga część bestselleowej TRYLOGII ZŁA Trypolis, lata 60. XX wieku. Młodość niespokojnego Michele Balistreriego jest burzliwa jak ghibli, wiatr siekący wybrzeże tumanami pustynnego piasku. Młodzieńcze lata Mike’a naznaczają dwie okrutne śmierci, których przyczyny pozostają tajemnicą, dwie niemożliw...
Choroby serca są wiodącą przyczyną zgonów, zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Tymczasem można ich uniknąć. Proponowany przez Autora program żywieniowy sprawi, że atak serca czy nagła śmierć na tle krążeniowym będzie niemal niemożliwa. Radykalnie obniży on również poziom cholesterolu i ciśnienie krwi, ...
„Warranty subskrypcyjne” to pionierskie w polskiej literaturze prawniczej studium monograficzne z problematyki natury jurydycznej oraz ekonomicznej warrantów subskrypcyjnych. W przedkładanej Czytelnikom monografii Autorka przedstawia swoje stanowisko m.in. w kwestii emisji, wykonania praw, obrotu or...
Książka niniejsza jest darem serca dla wszystkich, którzy gotowi są wkroczyć na jego drogę, rozwijać się, rozpocząć nowe udane życie, odnaleźć w sobie miłość, prawdę, bogactwo, szczęście, radość i wszystko inne, czego zapragną. Porusza ona temat budzenia się w prostym wzniesieniu poprzez miłość w se...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adrianna Trzepiota

Wilki przemierzyły niebo i piekło,

nie zatrzymując się w żadnym z tych miejsc.

Wybrały życie z ludźmi – pośrodku.

Helen Grimaud

Mojej siostrze Gabrieli

oraz przyjaciółce

Joannie Nicewicz

– najdzielniejszym z Wilczyc.

Obu przyszło żyć pośrodku

Ostatnie miesiące utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie wszystko jest takie, jakie nam się wydaje. Nie możemy zaplanować sobie życia od początku do końca. Myślenie, że można przejść przez nie bezpiecznie utorowaną ścieżką, jest błędem. Moja babcia zawsze mi powtarzała: „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach”.

Wypadek motocyklowy, w którym mój mąż złamał nogę, unieruchomił go na kilka miesięcy. Mam wrażenie, że również jego mózg został poważnie uszkodzony. Z dnia na dzień stałam się służącą, która źle wykonywała wszystkie swoje obowiązki. Nasze małżeństwo już przed tym przykrym incydentem zaczynało przypominać poligon wojskowy. Wieczne kłótnie tylko potęgowały cały związany z wypadkiem problem. Zaczęłam się gubić w tym wszystkim. Nie było mi dobrze, czułam wieczny niepokój, strach, a nawet wewnętrzny brud. Nie chciałam tak żyć. Poszukiwałam dźwięku własnego ciała, aż w końcu coś zawyło i któregoś dnia przyszła wilczyca.

Kim jest? Moim wewnętrznym głosem, intuicją kierującą mnie w różne strony, wolnym, nieskrępowanym elektronem pojawiającym się w chwilach zagrożenia. Kiedy nie wiem, co mam zrobić, szukam ciszy. Jej szukam. Siadam na polanie w lesie, albo na podłodze w pokoju, opierając plecy o ścianę. Zamykam drzwi na klucz i zadaję pytanie. Wtedy zawsze słyszę jej głos. Wyje z podświadomości, cichutko niczym szmer łagodnej rzeki, a niekiedy jest słyszalna już z kilku kilometrów, jak rwący górski potok. Niektórzy nazywają ten głos współczesnym programowaniem społeczności, ego, tożsamością, wewnętrznym dzieckiem… Dla mnie jest to po prostu moje drugie ja – to nieujarzmione cywilizacyjnie. Na początku myślałam, że zwariowałam, słysząc te nawoływania, ale dałam im szansę, poszłam drogą, na której były najmocniej słyszalne. Aby ich siła nie osłabła, starałam się jak najczęściej pracować nad sobą i nie udawać, że jestem szczęśliwa. Wtedy nie byłam.

Kiedy wyjechałam na kilka dni do Warszawy, żeby pomóc rozwiedzionej przyjaciółce Zosi w przeprowadzce, poznałam jej kolegę z pracy. Władek zawładnął moją duszą i ciałem. Pozwoliłam mu poznać siebie do tego stopnia, że prawie oszalałam z tej miłości. Oczy mi błyszczały niczym rozżarzone węgle, a każdy krok prowadził do niego. Uczucie do niego drżało niespokojnie w moim sercu. Kiedy sumienie przestało szeptać morały, poddałam się temu, co i tak miało nadejść. Noc spędzona z kochankiem okazała się jednym z najpiękniejszych i najdziwniejszych przeżyć. To była jedna wielka, piękna, niewiadoma…

Miłość jest jak śmierć, przychodzi zawsze nieproszona. Z romansów mogą się narodzić rzeczy dobre, jak i złe. Ci, którzy udawali pozorne szczęście, zaczynają żyć prawdziwie, a ci, którzy mieli życiowy bałagan, porządkują swoje sprawy. Są na świecie różni chłopcy i mężczyźni: ładni, brzydcy, zarośnięci i wymuskani jak laleczki. Ale ten z romansu zawsze jest wyśniony, wymarzony, jedyny. Czeka się na niego, robiąc zakupy, odbierając dziecko z przedszkola, a najczęściej zasypiając w małżeńskim łożu. Chciałam być uczciwa, a z drugiej strony myślałam: Boże, wybacz, ale jeszcze nie teraz, nie chcę być święta właśnie teraz! To Władek słodkimi słowami rozbudził we mnie dawno uśpioną kobiecość. Nalegał, abym zgłębiła tajniki tarota marsylskiego, którego talię znalazłam w mazurskim lesie. Motywował do spełnienia moich pisarskich marzeń. On po prostu był wtedy, kiedy go potrzebowałam. Jednak los miał dla nas zupełnie inny scenariusz. Nigdy nie spodziewałabym się, że z dwojga zakochanych można sobie tak zadrwić. Skoro ktoś zesłał na nas tę miłość, to znaczy, że był w tym jakiś głębszy sens. Może dostałam go w nagrodę, albo za grzechy, których jeszcze nie popełniłam, a może miał mi pomóc poznać głębiej siebie?

Po wspólnie spędzonej nocy nie było nam wcale do śmiechu. Ucięłam tę znajomość jednym surowym spojrzeniem. Chłód, który został po mnie, gdy wychodziłam z hotelowego pokoju, nie pozostawiał złudzeń. Nawet za mną nie wybiegł, czuł, że nie ma już po co. Od czasu do czasu napisze do mnie SMS, ale kiedy pewnego dnia zobaczyłam trzydzieści pięć nieodebranych maili, przestałam odpowiadać.

O tej historii wie tylko moja przyjaciółka Zosia. Druga przyjaciółka, Lena, jest artystką i maluje piękne obrazy. Cały czas w rozjazdach pomiędzy plenerami a wystawami. Jej życiowym credo są harmonia i czystość. Mogłaby tego mojego rozdwojenia nie zrozumieć. Im więcej osób wie, tym gorzej, nawet jeżeli to jest przyjaciółka.

Joachim, mój mąż, niczego się nie domyślał. Pochłonięty grami komputerowymi i piciem piwa, leżąc z nogą w gipsie, nie zauważył, jak powoli odchodziłam z jego życia.

Kiedy wygrałam konkurs i podpisałam umowę na wydanie mojej debiutanckiej książki, wstąpiła we mnie nowa energia i wiara, że wszystko, o czym marzymy, naprawdę może się spełnić. Bardzo szybko pojawił się kolejny problem. Nowa dyrekcja szkoły, w której uczę języka polskiego, od razu zapowiedziała, że jeżeli powieść, a ma być to romans, ujrzy światło dzienne, zostanę zwolniona. Nikt nie będzie trzymał w szkole nauczyciela demoralizującego młodzież. Stracić dobrowolnie pracę w małym mazurskim miasteczku, to jak wydać na siebie wyrok. Nie wiedziałam, co zrobić. Lena podpowiedziała mi pewne rozwiązanie, ale i tak się bałam podjąć decyzję. I wtedy znowu przyszła do mnie wilczyca. Zawsze przychodzi w trudnych życiowych momentach, tylko nie chcemy albo nie mamy czasu jej słuchać. Wyłania się z nas samych. Zaczynamy wyć tak jak ona, patrzeć, biegać, podążamy jej tropem, aż do upragnionego celu. Kiedy chciałam odzyskać kontakt z instynktem, musiałam być sama. To Ona, to ta druga Ja zawyła we mnie i dodała odwagi, żeby podjąć wyzwanie. Przecież mam tyle, na ile się odważę? Teraz już nie ma odwrotu. Zawarłam umowę z wydawnictwem, muszę napisać i wydać ten romans. Chcę być szczęśliwa, chcę robić to, na co mam ochotę, chcę być wolna i czysta. Chcę czuć się tak lekko jak wtedy, gdy podlaska szeptucha, babcia Marzeny, naszej przewodniczki po stadninie koni w Janowie Podlaskim, odprawiła rytuał zmawiania nad moim ciałem. Kiedy paliła len nad moją głową, coś pękło. Wszystkie, nawet te najdrobniejsze zdarzenia wyszły ze mnie potokiem słów. Miałam w sobie dwa magazyny pamięci. Jeden przechowywał opowieść o Jaśminie, która była zwykłą nauczycielką, drugi – historię kobiety, która, wiedziona wilczym instynktem, próbowała odnaleźć swoją watahę. Słowa, które wypowiadałam, nie były przemyślane, spadały gdzieś z zakamarków świadomości, nie były mądre, ale dojrzały do tego stopnia, że musiały opuścić drzewo pamięci. Upuściłam milion maleńkich, króciutkich zdań. Były krwią przeszłości. Kiedy szeptucha ze swoją wnuczką Marzeną usłyszały już wszystko, poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął ze mnie duży ciężar.

Nie znałam ich prawie wcale. Połączyła mnie z tymi kobietami stara księga, która należała do moich dziadków. Znalazłam ją na strychu mojego mazurskiego domu. Nasze drogi przecięły się dość niespodziewanie. Trafiłam do miejsca, gdzie przez pewien czas mieszkał mój dziadek. Szeptucha opowiedziała, w jaki sposób do niej trafił, i potwierdziła, że mam białoruskie korzenie. Dała mi jeszcze coś, co do niego należało. Mały kolorowy kartonik. Jedną z kart tarota, tę, której brakowało w znalezionej przeze mnie talii. Dotykałam rzeczy, której właścicielem był mój przodek. Przebywałam w pokoju, w którym i on gościł. Czułam jego milczącą obecność.

Życie snuło swoją nić bardzo pokrętnie, znów pokazało mi, że zatacza krąg. Styka się w miejscu początku i końca. Nawet jeśli nie dostrzegamy tych drobnych nici zdarzeń na co dzień, to przychodzi taki moment, kiedy stajemy w osłupieniu, zatrzymujemy się na chwilę, czując, jakby coś lub ktoś dotykał naszego ramienia i mówił: „byłeś już tu”, „to nie przypadek”, „daj się prowadzić”. Jedziesz autobusem, czytasz książkę, dokonujesz kolejnego trudnego wyboru i po prostu TO czujesz. Ta świadomość błyska z prędkością światła i tak samo szybko znika.

Jak wygląda zwilczona kobieta? Przede wszystkim słucha. Jak przeciągle świszcze wiatr pomiędzy konarami drzew, o czym mruczy kot wczesnym świtem, co opowiadają skrzypiące drzwiczki wiekowego kredensu. Słucha siebie. Bo to w niej cały czas drzemie duchowa wilczyca, która wie, czego chce. To zwierzę słyszy najcichsze dźwięki i nawoływania. Jest łącznikiem pomiędzy intuicyjną, dziką naturą a logiką dnia powszedniego. Nie ogranicza swoich talentów, stara się je wydobyć choćby z najciemniejszej jaskini. Wie, że tam są i czekają na nią gotowe ujrzeć światło dzienne. Czasem musi okaleczyć swoje dobre imię, żeby zacząć nowe życie, ale to inni mogą mieć problem z jej odmiennością, bo odbiega od utartego schematu. Ona wie, że to, co zrobi dziś, będzie miało wpływ na kolejny dzień, miesiąc, rok. Dlatego stara się odzyskać swoją duchową watahę i podążyć razem z nią w ciemny, głęboki las swojej psychiki. Ze stadem wilków jest łatwiej. Kiedy zasłabniesz, to obronią, kiedy jesteś głodna, przyniosą pożywienie. Przyjmują hierarchię wartości, która przechodzi z pokolenia na pokolenie, nigdy nie zostawią ciebie samej. Kiedy się zgubisz, to wyj. Im głośniejsza będzie twoja pieśń, tym szybciej cię odnajdą. Bronią granic swojego terytorium. Kiedy wejdzie na nie wróg, najpierw ostrzegają, czekają, przygotowują się do obrony. Niekiedy intuicyjnie wiedzą, że nie ma co atakować, trzeba przeczekać.

Zwilczona kobieta słucha, ale jest niepokorna. Spaceruje wśród drzew, zbiera leśne melodie i chowa je w zakamarkach swojego domu. Nocami wyje do księżyca, wysyłając w ten sposób energię, niech i wszechświat o niej usłyszy. Kiedy ją w sobie odkryjesz, nie będziesz chciała jej wypuścić. Będzie odchodziła i wracała tyle razy, na ile jej pozwolisz. Nie oswoisz jej całkowicie. Będziesz mogła ją tylko poczuć, tak jak wyczuwa się nadchodzące zmiany albo złowrogą ciszę przed burzą. Nawet jeżeli wpadniesz w wir pracy, obowiązków, ona nie zginie. Kiedy zobaczysz jej odbicie w swoich zmęczonych oczach, wiedz, że właśnie przyszła.

Zwilczonej psychiki należy bronić. Zawsze może pojawić się ktoś, kto będzie chciał ci wmówić, że najcenniejszą wartością jest milcząca uległość. W ten sposób możesz ją stracić. Szukaj podobnych tobie. Z racji swojej odmienności będziesz krytykowana, oceniana, będą chcieli ujarzmić dziwną kobietę, a ty nie daj się i strzeż jej. Nie wolno godzić się i ulegać. Ty sama wiesz, co jest dla ciebie najlepsze, jakie rozwiązanie pasuje do tej układanki. Nie staraj się przystosować, bądź zawsze odrobinę inna. Tajemniczość przyciąga, jest jak magnes. Lgną do niej ludzie dobrzy i źli. Bierz sito i przesiewaj ich słowa. Zostawiaj zawsze te mądre myśli, schowaj je w sobie i wyciągaj w te gorsze dni. O reszcie zapomnij.

Zimny powrót

Wyszłyśmy z domu razem. Mgła i ja. Teraz ścielą się przede mną jej zasłony. Oplatają moje ciało i dzikie, leśne krzewy. Panuje półmrok. Pośród tej szarej ciemności rośliny wyglądają jak zaczarowane. Nie jestem w stanie dostrzec własnych stóp. Kiedy wyciągam ręce przed siebie, nie widzę koniuszków palców. Kiedy zaciskam pięść, próbując złapać mgłę w dłonie, ucieka. Nie słucha mnie. Robi, co chce, a potem znika. Delikatnie się porusza, jak dym z papierosa. Próbuję ją rozproszyć. Nabieram powietrza w płuca i dmucham… nieśmiało faluje. Rozsnuwa się, zajmuje coraz większą powierzchnię, gęstnieje, nie widzę już lasu. To jest mgła poranna, która wstała tuż po nocnym deszczu, wchodzi na miękkie czuby modrzewi. Pachnące igiełki łagodnie przyjmują ciecz, mgła powoli zaczyna się skraplać.

Kiedy umrę przez chwilę będę mgłą, a potem zmienię stan skupienia i opadając maleńkimi kropelkami, trafię tam, skąd przyszłam, do ziemi. Posilą się mną rzeki i drzewa, wyjdę z maleńkich listków jak tlen, wymieszam się z powietrzem i znów zacznę się skraplać. Czy będę wiedziała, że jestem mgłą? Czy oddycham duszami przodków, podlewam nimi kwiaty, połykam je? Woda jest we mnie, wodę piję, wydalam, woda jest w drzewie, w owocach, w mięsie, w pocałunkach. Śluz jest wodą, ciało składa się z wody, wszystko jest wodą. Z wody powstałeś i w wodę się obrócisz.

Mokre powietrze staje się coraz zimniejsze, niesie dźwięki ze wsi. Kogut pieje jak zwykle o wpół do siódmej. Powtarzalny rytm życia mojej małej wioseczki. Kogut. Lubię go słuchać. Jego dźwięk przypomina o prostym, dobrym życiu. Kojarzy mi się ze starą babuleńką, która na wszystko ma czas, a najwięcej ma go dla kur.

Dzwoni telefon. To znowu Władek. Jeszcze dzień się nie zaczął, a on wykręcił mój numer już trzy razy. Mówiłam, że nie chcę już tej znajomości, żeby się odczepił, dał mi spokój, że nic z tego nie będzie. Spróbowaliśmy tej miłości, nie wyszło, i koniec. Jego męska duma nie pozwala mu dać za wygraną. Zaczynam się obawiać, że mąż przypadkiem zobaczy te nieodebrane połączenia. Władek przysłał SMS: „Jaśmina, proszę cię, odbierz, muszę się z tobą spotkać! Umówmy się jeszcze raz, porozmawiaj ze mną!”. Zaczynam się go bać. Minął miesiąc od naszego ostatniego spotkania. Teraz jest zimny listopad i ja razem z nim też ostygłam. Niczego bardziej nie pragnę niż świętego spokoju. Jestem potrzebna tylko sobie. Nikogo więcej bym do tego świata nie wpuściła, no chyba że Marysię, moją córkę. Jej życie to moje życie. Muszę zmienić numer telefonu, i to jak najszybciej. Wtedy go kochałam, był mi potrzebny, ja jemu zresztą też. Teraz, kiedy już wszystkie elementy układanki do siebie pasują i wiem, po co przyszła duchowa wilczyca, chcę żyć w zgodzie ze sobą, a do tego nie jest mi potrzebny żaden mężczyzna. Tym bardziej kochanek. Nie uleczy mojej duszy, tylko pogłębi brak szacunku do siebie. Wtedy wszystko miało podtekst erotyczny. Ruch, jakim odgarniał włosy, sposób, w jaki mówił, brew, którą w chwili wahania lekko unosił. Uczucie wybuchło natychmiast i bezwarunkowo. Na to, co mnie spotkało, często czeka się całe życie. Nie wyszło. Teraz ryzykuję znacznie więcej, miłości już nie ma, a historia tej, która minęła, nie może się wydać.

Kiedy wchodzę na zamglone podwórko, podbiega do mnie koza, zaraz obok niej pojawia się druga. Skubią spodnie, dzwonią im dzwoneczki na szyjach. Są jak koty. Kręcą się przy nogach, odpychają od siebie, drepczą ze mną do drzwi:

– Dzień dobry! – krzyczę od progu.

– Aaa, dobry, dobry! Chodź, kochana jajka już czekają. Przez ostatnią noc tak dużo ich zniosły, chyba wiedziały dla kogo. Poranki już takie chłodne, w powietrzu czuć zimę. Lada dzień spadnie śnieg.

Wchodzimy do sieni, ja i dwie kozy. Mogą tu przebywać, ale tylko gościnnie i przez chwilę. Mietek nauczył je załatwiać się na dworze.

– Tylko nie stawiaj koszyka z jajkami na podłodze, bo zaraz ci wszystko zjedzą! One są sprytne i cholernie ciekawskie, a żółtko wypiją od razu. Potrafią z kurnika wynieść wszystkie jajka! Wystarczy, że furtki nie domknę, a rano nie mam czego zbierać. Znajduję tylko łupiny w ich zagrodzie. Lepiej dogadują się z kurami niż człowiek z człowiekiem. Przynoszą im liście z drzew i gałęzie, a te kury nawet nie gdaczą, jak wlezą im do kurnika!

Mój sąsiad od razu poprawia mi humor. Odkąd wspólnie dokarmialiśmy wilczycę z lasu, nasze relacje jeszcze bardziej się zacieśniły. Jest już taki staruteńki, ale dalej pracuje na pół etatu. Jak to mówi: „Bez pracy człowiek umiera, najgorzej być starym w środku”.

– Jaśminko, siadaj, kawy zaparzę, sam też chętnie wypiję.

Wsypuje ziarna do starego, drewnianego młynka. Przy każdym ruchu korbką słychać zgrzytanie. Dom powoli wypełnia się energetyzującym zapachem. Wcześniej w moździerzu ucieram drobniutko skrojony kardamon. Ciepło wymieszanych ze sobą zapachów otula duszę na jesień. Latem szukamy cytrusów, a chłodniejszą porą bliższe są nam ciężkie nuty. Tajemniczy, orientalny zapach jest pikantny, a zarazem słodki. Szczypie w język. Ma łagodny aromat i intensywny korzenny smak z wyraźną nutą kamfory, pieprzu cytrynowego i jeszcze czegoś nieuchwytnego. Kiedyś kardamon był wykorzystywany jako kadzidło. Kto teraz o tym pamięta? Drobinki kurzu i zmielonej przyprawy unoszą się w powietrzu, świdrują w nozdrzach, kicham. Przez ciało przebiega dreszcz. Mam gęsią skórkę. Mietek metalową łyżką dokładnie odmierza porcje, brązowy miał wsypuje do srebrzystej kafeterki, którą stawia na palniku gazowym.

W brudnej szybie widać wschodzące słońce. Promienie wpadają do pomieszczenia, bez pytania zajmują miejsce na moich kolanach. Jest naprawdę zimno. Już słychać, jak woda bulgoce. Mietek przed podaniem kawy parzy wrzątkiem duże filiżanki. To taki przedwojenny zwyczaj, moja babcia też tak robiła. Parzę sobie ręce, gdy przykładam je do filiżanki, w niej kawa tak szybko nie wystyga. Z każdym łykiem rozlewa się we mnie spokój. Napar łagodnie koi. Mam wrażenie, że połykam mgłę, która mnie tu przyprowadziła. W ciągu tygodnia stale gdzieś pędzę, oddaję energię światu, nie trzymam jej w sobie. Dziś rano czułam, że nie mam siły tak wcześnie wstać. Zmuszałam się, ale gdy tu przychodzę, to pomimo obecności Mietka jestem sama ze sobą. Lubię tu być razem z nim. On o nic nie pyta, niczego nie wymaga, po prostu jest. Mądry stary człowiek. Rozgrzesza mnie swoim milczeniem.

– Wczoraj w nocy jakiś dziwny samochód kręcił się po naszych drogach. Jakiś młody mężczyzna pytał o ciebie. – Wyraźnie daje do zrozumienia, że coś wie.

– Kto? O mnie? Ale jaki? Jak on wyglądał?

– A ty sama nie wiesz, jak wyglądał? Dziecko drogie, ja nic nie chcę wiedzieć, ale głupi nie jestem. Powiedziałem, że w naszej wiosce nie mieszka żadna Jaśmina Szeretucha, i zniknął. Dobrze, że u was było ciemno, to nie zajechał.

Filiżanka wypada mi z rąk, rozlewam kawę. Gdzieś w środku rośnie, podchodzi do gardła nieopisana złość i wstyd. Spuszczam wzrok. Szybko wycieram plamę.

– Nikt nie jest święty, ale musisz z nim to jakoś załatwić, bo jak Joachim się dowie, to przegna cię na cztery wiatry.

– Wiem.

– Wyglądał na bardzo zdeterminowanego. Wcześniej czy później i tak tu wróci. Drugiego Wałpusza nigdzie nie ma. Załatw to, zanim będzie za późno. Mogę ci jakoś pomóc?

– Nie. Sama sobie muszę pomóc. Proszę tylko o dyskrecję.

– Człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym myśli, a czego nie wypowie. Porozmawiaj z nim, wytłumacz mu, nie uciekaj przed problemem. To tylko potęguje strach.

– Wiem. – Czuję, jak znowu telefon wibruje w kieszeni. Ręce mam mokre ze strachu.

– Odbierz. Przecież słyszę, że dzwoni.

Zabiera kozy i szurając nogami, wychodzi na podwórze. Idzie do kurnika. Widzę przez okno, jak jedna z kur wskakuje mu na ramię. Obskakują go z każdej strony, rzuca im ziarno i głaszcze po głowach.

– Słucham.

– Jaśmina! Do cholery, czemu nie odbierasz?! Musisz ze mną porozmawiać! To, co się wtedy stało, to był zupełny przypadek. Ja nie mam z tym problemów, rozumiesz?! Jestem na Mazurach, jeśli się ze mną dobrowolnie nie spotkasz, to i tak cię znajdę! Muszę ci wszystko wytłumaczyć, to się nie może tak skończyć! Nie teraz! Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę! Jesteś tam?

– Jestem. Jak mogłeś tu przyjechać! Sąsiad mi powiedział! A jakby to był mój dom?! Zdurniałeś?! Co ja powiem mężowi?! Zaczynasz się zachowywać jak psychopata! Daj mi wreszcie spokój!

– Wtedy jakoś spokój nie był ci do niczego potrzebny! Nie można się do ciebie dodzwonić, na maile nie odpowiadasz, to co mam zrobić!

– Mówiłam ci już tysiąc razy, że nic z tego nie będzie!

– Prowadzę szkolenie w Olsztynie, jeśli się ze mną teraz nie spotkasz, to do ciebie przyjadę. Już wiem, w którym domu mieszkasz.

Boję się, ręce mi drżą. Wszystko, tylko nie to! Serce mocniej bije, ciśnienie wzrasta, ze złości mam już czerwone policzki. Oczy nie wiedzą, na czym się skupić. Wstałam i teraz chodzę od okna do okna. Patrzę, czy Mietek nie wraca.

– Dobrze, spotkajmy się, ale ostatni raz.

– Może być o szóstej w Szczytnie? W restauracji nad jeziorem?

– Nie, ciebie tutaj nikt nie zna, a mnie wszyscy. Tam jest za dużo ludzi. Jeszcze ktoś nas zauważy. Przyjadę do Olsztyna, tam będzie bardziej anonimowo. O której kończysz?

– O czwartej.

– Będę o wpół do piątej pod wielką bramą na starówce. I nie dzwoń już do mnie więcej!

– Nie wierzę, że tak łatwo i szybko przestałaś mnie kochać, Jaśmina…!

Nie słyszę, co mówi dalej. Wyłączyłam telefon. Patrzę w ekran jeszcze chwilę, sprawdzam, czy nie oddzwoni. Telefon milczy. Zabieram jajka, nogi mam jak z waty. Mózg już wysyła sygnał do kończyn, chcę wstać, ale one nie są w stanie się w ogóle poruszyć. Z trudem się uspokajam, biorę kilka głębokich wdechów i wychodzę. Nie patrząc w stronę kurnika, macham Mietkowi i już jestem za ogrodzeniem.

Wchodzę do domu zdenerwowana. Joachim robi śniadanie dla Marysi. Szybko idę zamknąć się w łazience, nie chcę, żeby coś zauważył. Opieram się plecami o ścianę, powoli osuwam się na podłogę. Przecież mój dom to moja twierdza, nikt nie może zbezcześcić tego miejsca! Tu jest moje najukochańsze dziecko, przedmioty, w których jest kawałek duszy, miejsca, które są przeznaczone tylko dla gości albo domowników, święty bałagan i błogosławiony porządek! Tu jest mój maleńki świat, może być nieistotny dla reszty ludzkości, ale dla mnie jest najważniejszy! Ten dom nie może kojarzyć się ze złą energią, nie mogę czuć się tu źle. Cały ten męczący świat ma pozostać za drewnianymi drzwiami domu. Tu odprawiam własne rytuały radości, piję herbatę z ulubionego kubka, czytam książki, głaszczę koty. Tu jest prywatna strefa, do której nikt nie ma wstępu! I chociaż sama na siebie zesłałam tego psychopatę, to przecież musi być na niego jakiś sposób! Nie mogę się bać tu żyć!

– Jaśmina, gdzie jest cukier? Nie mogę znaleźć cytryny – słyszę męża.

Ochlapuję zimną wodą twarz. Odrzucam wszystko co złe, wychodzę.

– Cukier jest w dolnej szafce. Nie mogłeś sam sobie go wziąć? Przecież już nie masz gipsu. Rozleniwiłeś się przez ten wypadek.

– Ale mnie boli. Kiedy próbuję stanąć całym ciężarem na tej chorej nodze, to mam taki rwący ból, że bez podpierania się na kuli nie wystoję. Teraz też próbowałem. Ukląkłem, żeby ten cukier wyciągnąć, ale z kolana też mi promieniuje.

– A robisz regularnie ćwiczenia na nogę? Tak jak ci kazali w szpitalu?

– Tak. Ale sam się nie schylę, żeby porządnie wymasować palce, bo ciągle jest ten ból od uda.

– Mówiłeś już o tym kilka razy. Trzeba załatwić fizjoterapeutę. Ktoś musi cię fachowo masować. Mnie całymi dniami nie ma w domu, ta szkoła mnie kiedyś wykończy. Zadzwonię dziś do szpitala, zapytam, czy mogliby kogoś polecić, a ty przejrzyj Internet. Przed trzecią będę musiała wyjść, umówiłam się z koleżanką.

– A kto zostanie z Marysią? Przecież ja jestem chory!

– Proszę, nie rób z siebie kaleki, możesz już chodzić. Nie mam siły się z tobą kłócić. Jesteś ojcem tego dziecka, więc proszę cię, żebyś się zajął córką. Czy to aż takie trudne?!

– A idź sobie. Jak wrócisz, to przejmiesz małą, a ja pojadę do Darka.

– Przed chwilą mówiłeś, że nie możesz się schylać, ale do Darka to nawet samochodem możesz pojechać, tak? Zastanów się, co robisz. Nie podoba mi się to.

– Jaśmina, tobie wiecznie się coś nie podoba! Cały czas trajkoczesz i zrzędzisz!

– Pomoc w opiece nad dzieckiem to jest zrzędzenie? To jest obowiązek.

– Dobra, skończ już. Powiedz, gdzie jest ten cukier, i podaj mi jeszcze cytrynę. A wstawiłaś pranie, bo znowu nie mam co włożyć, o skarpetach nie wspomnę. Pewnie te twoje koty gdzieś je wynoszą.

– Jak ty się do mnie odzywasz? Jak możesz zrzucać winę na Bogu ducha winne koty? Nie wstyd ci?

Mam łzy w oczach. Ze wszystkiego potrafimy zrobić awanturę. Nie dogadam się z nim, nie umiem. Mam wrażenie, że od pewnego czasu symuluje. Wszystkie zdania Joachima zaczynają się od słowa „gdzie”. Gdzie są moje spodnie, gdzie są moje dokumenty… Gdyby podsumować te wszystkie pytania, to wyszłoby na to, że pół życia mnie o coś pyta, a drugie pół je. Wyszłoby na to, że rozmawialiśmy ze sobą dwa miesiące, a kolejnych dziesięć lat było tylko „gdzie”. Nie ma tego spoiwa, które buduje, umacnia. Te wszystkie wypowiadane zdania są jak z waty cukrowej, nasiąkają, rwą się, aż w końcu znikają. Zostają tylko po nich lepkie usta i ręce, trzeba się szybko umyć. Strasznie się denerwuję takimi sytuacjami. Zostają we mnie już na cały dzień. Nie umiem tego od siebie oddzielić, wyrwać ze środka i normalnie żyć od wschodu do zachodu. Teraz będę cały czas myślała o tych naszych kłótniach i rozbierała tę sytuację na czynniki pierwsze. Chciałabym się od tego uwolnić, przeciąć jak ostrym nożem, zostawić to za sobą i dalej iść do przodu. Mężczyźni to potrafią, kobiety niestety nie. Mój mąż jest pozbawionym naturalnego wdzięku facetem, który chce osiągać kolejne cele. Powinien zdobywać świat, choćby jednym drobnym wyjściem poza granice swojego umysłu. Nie widzę tego. Czuję od niego powolne gnicie i obumieranie ducha. Nie chcę, żeby mnie tym zaraził, żebym stała się tak toksycznie zrzędząca, nie chcę cały czas uprawiać tych potyczek słownych.

Ale przecież to nie ty – odezwała się zwilczona psychika. – Nie zjadaj się od środka. Wymyśl sposób, dzięki, któremu będziesz ponad tym wszystkim. Wyobraź sobie, że jest wokół ciebie przezroczysta ochronna tarcza, która odbija każde jego słowo. Nie podnoś głosu, zamknij oczy, albo patrz w jeden punkt i staraj się zobaczyć tarczę. Te brzydkie słowa odbiją się i trafią z powrotem do niego. A co będzie za tą osłoną? Co tam zobaczysz, czym się otulisz?

Joachim tym razem próbuje skłócić nas już mocniej. Teraz nie pasje mu, że garnki stoją nad zmywarką, a nie nad zlewem. Coś we mnie rośnie, coś czerwonego i wściekłego. Patrzę w jeden punkt. Co jest wewnątrz tarczy, co sprawia mi radość, daje ukojenie, relaksuje, pomaga się rozluźnić, gdzie chciałabym być, co robić? Zamknęłam oczy i głęboko oddycham, widzę tarczę: jest przezroczysta, utkana ze źródlanej wody. Gdzieś w tle słyszę jakiś głos, ale nie chcę, żeby zakłócał moją harmonię. Czuję miękki, ciepły mech pod stopami. Jest zielony, pachnie grzybnią i lasem. Łaskocze stopy, delikatnie zapadam się w nim. Otula przyjemnie jak kołdrą. Opuszkami palców dotykam rozwidlonych liści paproci. Ich ażurowa zieleń kłuje w dłonie, rzuca cień na łydki i kolana. Tam, gdzie go nie ma, są ciepłe promienie słońca.

2. Listopadowe dreszcze

Wiatr wieje w twarz, idę nierównym chodnikiem. Co chwila się potykam. Granatowa gula strachu rośnie. Widzę ją w sobie, jak uciska mi płuca, przeponę, struny głosowe, idzie coraz wyżej, zajmuje głowę. Rozgościła się tam na dobre, całkowicie nieproszona. Plecy i ramiona napięte, zęby zaciśnięte. W miarę jak zbliżam się do olsztyńskiej Górnej Bramy, moje ręce robią się coraz bardziej mokre i zimne. Dreszcz zdenerwowania biegnie od nóg po czoło. Razem ze mną idzie mój strach i wściekłość. Czekam. Nie ma go. Ukradkiem się rozglądam. Widzę go w twarzy każdego obcego przechodnia. Boję się. A jak nie przyjdzie? Tylko chce mnie śledzić? Może schował się za którąś z kamienic i obserwuje, a potem pojedzie za mną i kiedy wysiądę przy domu, zaciągnie mnie do ciemnego lasu… a nawet jak nie zaciągnie, to będzie wiedział, gdzie mieszkam. Wtedy przez telefon na pewno kłamał, bo niby kto mu powiedział?

– Aaa! – Podskoczyłam zdenerwowana i zaskoczona.

– Jaśmina?

– Nie dotykaj mnie, weź ręce z ramion! Przestraszyłeś mnie! Czego chcesz?

– Chodź gdzieś do knajpy. – Gdy mówił, powietrze na powrót zaczęło wibrować, taki miał niski i aksamitny głos.

Miałam przed oczami chwile, o których chciałam zapomnieć. Przy całej sympatii do niego zaczynało mnie to brzydzić.

– Nigdzie nie idę, gadaj, czego chcesz. Po co przyjechałeś do Wałpusza? Wiesz, jak to mogło się skończyć? Jestem wściekła. Umawialiśmy się, że ta sprawa już jest zakończona.

– Jak możesz tak mówić? Wtedy byłem ci potrzebny, a jak nam w łóżku nie wyszło, to mam zniknąć z twojego życia? Ja cię nadal kocham.

– Ale ja ciebie nie! Nie możesz tego zrozumieć?

– Jesteś najważniejszą rzeczą, jaką w życiu mam!

– Nie jestem rzeczą! I nie jestem twoja! Władek, zrozum to. Mamy rodziny! Nie chcę swojej stracić. Córka jest dla mnie najważniejsza, przecież ty masz dwóch synów. Myślisz, że ci kiedyś wybaczą, jak się dowiedzą, co ojciec matce nawywijał?

Zaczęło siąpić. Drobny kapuśniaczek spadał z nieba, ukryliśmy się pod sklepieniem bramy. Było wilgotno i zimno.

– Kochasz go?

– Kogo?

– Męża, czy kochasz?! Widzisz, znowu się zastanawiasz.

– Oczywiście, że tak! Nie wmawiaj mi czegoś, czego nie ma! Władek, my wtedy byliśmy sobie potrzebni, byliśmy innymi ludźmi. Nasze drogi przecięły się, a teraz ja poszłam w swoją, a ty w zupełnie inną stronę. Nie idziemy razem! Zrozum to, bo wszystko rozpieprzysz!

– Chcę spróbować znowu. Tym razem cię nie zawiodę, daj mi szansę! – W jego oczach pojawił się obłęd. Ogniki skakały rozgrzane do czerwoności. Nawet przez chwilę miałam wrażenie, że źrenice stały się purpurowe. Na wydatnych, sinych ustach błąkał się uśmiech. Położył ręce na moich przedramionach. Przypominał drapieżnego ptaka gotowego do ataku. Powoli zaciskał szpony. Próbowałam wydostać się z morderczego uścisku, ale był silniejszy.

– Władek, puść, to boli!

– Mnie też bolało! Jak zostawiłaś mnie wtedy w hotelowym pokoju, jak nie odbierałaś telefonów, jak skrzynka odbiorcza była pusta, bolało mnie jeszcze bardziej, rozumiesz!

– Zostaw, bo zacznę krzyczeć!

Powoli z każdym słowem zaczynałam podnosić głos. Jakiś młody chłopak obejrzał się na nas i poszedł dalej.

– Diablico! Rzuciłaś na mnie urok, a teraz co! Myślisz, że dam ci tak łatwo odejść?! – Testosteron wrzał w nim. Wyglądał, jakby miał wybuchnąć. Puścił moje ręce, ale cały dygotał z wściekłości. Wiedziałam, że tylko spokój może nas uratować. Siła spokoju jest najważniejsza.

– Władek. Ja wtedy byłam tym wszystkim zaskoczona. Tobą byłam zadziwiona. Zanim wydarzenia nabrały takiego tempa, my już na samym początku, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy w mieszkaniu Zośki, oboje wiedzieliśmy, jak to się skończy. Gdyby ktoś mnie wtedy o ciebie zapytał, na pewno powiedziałabym, że nie, że tu nic nie ma i nie będzie, ale już wiedziałam, że powiem ci tak. Jesteś taki męski, mógłbyś mieć każdą kobietę, ktoś to wszystko tam na górze zaplanował. Ja nie mam do ciebie żadnych pretensji, wierzę ci, że jesteś w pełni sprawnym mężczyzną, przecież widziałam to wielokrotnie. Gdybyśmy się związali na stałe, to byłby koniec nie dla nas, tylko dla pięciu innych istot. Teraz o nich chodzi, nie o nas. Dobrze, że tak wyszło. To nie jest niczyja wina. Proszę cię, uspokój się i jedź do żony. Spędziliśmy ze sobą naprawdę za mało czasu, żeby móc stwierdzić, że to była prawdziwa miłość. To było zauroczenie. Ty sądzisz, że naszym problemem stał się brak fizycznego spełnienia. Ja tak do tego nie podchodzę, bo jestem kobietą – powiedziałam najłagodniej, jak tylko potrafiłam.

– Jak możesz o tym tak mówić? Przecież taka miłość zdarza się raz na całe życie! Ominęło nas to co najpiękniejsze!

– Wszędzie tam, gdzie myślisz, że coś straciłeś albo ominąłeś, zostało nam coś oszczędzone, jakiś ból, rozumiesz, co mam na myśli? Raz na całe życie to są nasze dzieci. Ich nie możemy stracić w tym całym szaleństwie!

Marzyłam, żeby już zakończyć cały ten cyrk. Dookoła panował mrok jak w horrorze. Byliśmy całkowicie przemoczeni. Kurtki zwilgotniały i zaczynały ciążyć. Nie dołożyłam starań, żeby ładnie wyglądać. Nie chciałam stać przed nim i się wdzięczyć. Krople deszczu zaczynały kapać mi z włosów. W powietrzu czuć było nadchodzącą zimę. Wiatr wiał coraz mocniej. Zbierał ze wszystkich miejskich zakamarków liście, jakby chciał sprzątnąć chodniki i parki przed nadejściem zimy. W powietrzu czuć było chłód północnych wiatrów. Lubiłam te jesienne zmiany.

Nieproszone zimno zaczynało zakradać się pod kurtkę. Rozmawialiśmy jeszcze pół godziny. Im spokojniej do niego mówiłam, tym bardziej jego wściekłość dawała się ujarzmić. Na koniec rozpłakał się jak dziecko. Nie chciałam go pocieszać ani przytulać. Stałam i patrzyłam, jak łzy płyną po policzkach. Tu nie chodziło tylko o mnie, ale o coś jeszcze. W jego słowach czaił się nieopisany ból. Mówił: „Jaśmina, kocham cię!”, a tak naprawdę krzyczał: „Chciałbym pokochać siebie samego!”, mówił: „Nie zostawiaj mnie!”, a tak naprawdę szukał swojej duszy, bo gdzieś ją zgubił. Mówił: „Jesteś taka piękna”, a myślał: „Brzydzę się sobą”. To on sam musiał wrócić do siebie. Ja byłam spokojna, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy odchodziłam, zmroziło mnie jego spojrzenie pełne jadu i rozpaczy. Na odczepne obiecałam, że jeszcze się spotkamy, ale tym razem to ja odezwę się pierwsza. Miał nie złamać tej zasady.

– Joachim załatwiłam fizjoterapeutkę! Ma przyjść do ciebie już w poniedziałek. Na początku nie chciałam, bo uważam, że kobiety mają mniej siły w rękach niż mężczyźni, ale twój doktor mówił, że jest bardzo dobra i co najważniejsze, jest ze Szczytna! Nie trzeba będzie jej płacić za dojazdy. Joachim?! Słyszysz?

Postawiłam torby z zakupami na podłodze, w domu było podejrzanie cicho. Obeszłam wszystkie pomieszczenia. Na końcu zajrzałam do pokoju Marysi, a tam na fotelu pod ścianą drzemał Mietek! Szybko się obudził i powiedział, że mąż prosił go o pomoc przy dziecku, bo sam musiał gdzieś wyjechać. Marysia słodko spała w łóżeczku. Nie chciałam panikować, opanowałam emocje. Podziękowałam sąsiadowi i odprowadziłam go do drzwi. Gdy tylko wyszedł, szybko złapałam za telefon. Po drugiej stronie nikt nie odbierał. Zadzwoniłam jakieś dziesięć razy. Gdzie on może być? Co musiało się stać, że zostawił dziecko? Wybrałam numer kolegi:

– Darek? Halo, Darek?

– Tak?

W tle było słychać głośną muzykę, ledwo słyszałam, co mówił.

– Jest u ciebie Joachim? Nie mogę się do niego dodzwonić.

– Tak, jest! Joachim, to do ciebie żoneczka dzwoni! – Usłyszałam gromki śmiech.

– Słucham. Przecież ci mówiłem, że idę do Darka. Miałem całą noc czekać, aż wrócisz?

– Joachim, jak mogłeś, przecież nie jest późno! Trzeba było poczekać na mnie, a nie zostawiać dziecko z obcym. W głowie mi się to nie mieści! Mogłeś do mnie zadzwonić, wysłać SMS, martwiłam się.

– Daj spokój, znowu robisz problem.

– Przecież nie masz sprawnej nogi, wziąłeś samochód?

Odpowiadając, beknął do słuchawki. Zaskoczona tym z pozoru drobnym upokorzeniem, nieświadomie na chwilę odsunęłam słuchawkę od ucha.

– O przepraszam, ha, ha, sorry, wymknęło mi się. – Byłam załamana. – Tak, wziąłem samochód, a co, nie mogę?

Ta rozmowa nie miała sensu. On był już podchmielony.

– Kiedy wrócisz?

– Jak wrócę, to będę. Nie martw się, przecież wiesz, gdzie jestem, idź spać. Dobra, Jaśmina, nie mogę gadać. Nie zrzędź już. Pa. – Rozłączył się.

Ręka z telefonem bezwładnie opadła na drewniany blat w kuchni. Wbiłam wzrok w srebrny garnek, który stał na kuchence. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia. Zaczęłam płakać. Nie chciałam tak żyć. Miałam go już dosyć. Przez głowę przebiegały mi różne myśli, że są na tej imprezie u jakiejś kobiety, że nie wróci do domu na noc, że po pijanemu będą jeździć samochodem i spowodują wypadek. Wszystkie przeraźliwe scenariusze kłębiły się we mnie, a najgorsze było to, że wyszedł i mi nic nie powiedział. Tętno przyspieszyło, serce zaczęło mocniej bić, zdenerwowanie rosło. Znów poczułam w sobie tę czarną kulę strachu podchodzącą do gardła. Ręce mi się trzęsły. Już wiedziałam, że ta wojna nerwów będzie trwała całą noc. Dopóki nie wróci, nie zasnę. Znam ciężar tego domu, opieki nad obejściem, ogniskiem domowym, znam ciężar macierzyństwa i małżeństwa, nie chcę poznać ciężaru, jaki nosi żona alkoholika. Chwyciłam za telefon, chciałam znowu z nim porozmawiać, przecież tak nie można robić! To nie pierwszy raz. Niedawno całą noc prosiłam, żeby wrócił.

„Zostaw to i nie ruszaj. Bądź ponad to. Nie kompromituj się. Czy on kiedyś prosił, żebyś wróciła? – słyszę, jak mówi ktoś bardzo podobny do mnie. – To jest jego upodlenie, nie twoje. On się zjada od środka, a nie ty. Przekrocz własne ograniczenia. Zauważyłaś, jak trudno jest zrobić coś inaczej niż dotychczas? Zajmij się sobą i odzyskaj spokój. Taki prawdziwy, nie udawany. Czy byłaś kiedyś ze sobą tak naprawdę szczera? Czy pozwoliłaś sobie na prawdziwą miłość do siebie? Co zrobiłaś, żeby otulić się nią jak kocem? Ukołysałaś swoje problemy? Jaka jesteś poza mężczyznami? Do tej pory to oni definiowali ciebie. Pozwoliłaś sobie na bycie nieperfekcyjną? Pochwaliłaś się za coś? Ile razy mówiłaś sobie, że jesteś warta wszystkiego, co najlepsze? Kiedy zrobiłaś sobie coś zdrowego do jedzenia? Kiedy pomyślałaś o sobie tylko w samych superlatywach? Wysłałaś do wszechświata podziękowanie za to, że jesteś? Jesteś swoimi własnymi myślami, karm się nimi. Bądź teraz PRAWDZIWA. Więc co zrobiłaś dzisiaj dla siebie?”

Odłożyłam telefon. Zamknęłam oczy. Głęboko oddychając przeponą, powtarzałam jak mantrę: wdech – radość, wydech – spokój. Powtarzałam to tak długo, aż się uspokoiłam. Do całkowitego wyciszenia potrzebowałam wysiłku fizycznego. Nie pójdę biegać, bo nie zostawię Marysi. Wzięłam książkę z ćwiczeniami jogi. Dawno nie ćwiczyłam, zapomniałam już o wielu asanach. Skupiając się na poprawnym wykonaniu pozycji, na chwilę zapomniałam o zdenerwowaniu i o tym, że Joachima nie ma. Mój mózg się wyłączył. Byłam całkowicie zesztywniała. Nie mogłam, nawet stojąc, opuszkami palców dotknąć podłogi. Przy skłonach próbowałam mieć proste kolana, ale ból towarzyszący rozciąganiu mięśni ud był nie do wytrzymania. Praca w szkole i dojazdy do niej nie zostawiały mi wolnego czasu dla siebie. Miałam wrażenie, że moja świętej pamięci babcia była bardziej wysportowana niż ja. Ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Jak można doprowadzić się do takiego stanu? Ciało i dusza idą obok siebie. Trzeba o nie dbać tak samo i nie dać się upływającemu czasowi. Tylko ruch na świeżym powietrzu i regularne ćwiczenia mogą pomóc. Przewracałam kartki książki i wykonywałam asany tak, jak umiałam. Już po krótkim czasie poczułam ulgę. Wzięłam długi ciepły prysznic, ale woda nie zmyła ponurych myśli.

Kolej na olejkowy rytuał. Odkąd naczytałam się na temat toksycznych składników w kremach, postanowiłam wrócić do najprostszych sposobów dbania o urodę. Jak wiadomo, skóra, aby się nie starzeć, potrzebuje odpowiedniego nawilżenia i witaminy C. W owocach dzikiej róży jest jej wyjątkowo dużo, dlatego postanowiłam, że będę masowała twarz olejem z owoców dzikiej róży. Mietek ma prasę do oleju i każdego roku, kiedy tylko dojrzeją owoce dzikiej róży, chodzimy je zbierać. Nie jest to wcale takie łatwe, bo z kilograma ziaren oleju wychodzi tyle, co kot napłakał. Już samo chodzenie po lesie i łąkach przez kilka godzin dziennie odmładza. Ale to Mietek wieczorami oddziela pestki od owocu. Zmielenie nie jest trudne, tym bardziej że ma nowoczesną maszynę. Sam robi oleje z lnu czy orzechów. Jak na takiego staruszka jest dość dobrze obeznany w prozdrowotnych trendach. Jeśli udaje nam się wycisnąć pięćdziesiąt mililitrów olejku, to jest sukces. Pewnego lata sama uzyskałam aż sto mililitrów. Wydaje się, że to mało, ale jest bardzo wydajny i wystarcza na rok, aż do następnych ciepłych dni. Olej różany można również kupić w sklepie, ale ja tak bardzo pokochałam ten coroczny rytuał letniego zbierania, że nie potrafię z niego zrezygnować. O dziwo, prawdziwy olejek nie pachnie wcale różami, może odrobinę*. Początkowo ma głęboki żółty kolor. Potem z dnia na dzień staje się pomarańczowy. Smarując się nim, trzeba uważać, bo brudzi, i to dosyć mocno. Skóra przybiera odcień marchewkowy, dlatego smaruję się tylko na noc i zanim pójdę spać, długo wmasowuję go w twarz.

Najpierw wygładzam lwie zmarszczki, potem masuję czoło, skrzydełka nosa, okolicę ust, kreślę koła na policzkach i wokół oczu. Modeluję kontur twarzy i rozciągam poprzeczne zmarszczki na szyi. Wkładam w to niewiele wysiłku, a efekt jest widoczny już po kilku tygodniach. Pewna sławna polska aktorka została zapytana, jakich kosmetyków używa, żeby tak młodo wyglądać. Odpowiedziała, że wystarczy jej jeden. Ten najdroższy, czyli sen. Postanowiłam, że zachowam się inaczej niż dotychczas. Przychodziło mi to z wielkim trudem, cały czas zerkałam na ekran telefonu, myśląc, że Joachim się odezwie. Nic się nie działo. Zanim się położyłam, usiadłam pod ścianą i przez kilka minut znowu głęboko oddychałam, powtarzając: wdech – radość, wydech – spokój. Nie wiedzieć czemu, wystarczyło, że przyłożyłam policzek do poduszki, by zasnąć. Szkoda mojego zdrowia na to wszystko. Szkoda.

Obudził mnie głośny łomot. Ktoś stoczył się ze schodów. Odruchowo spojrzałam na zegarek, było wpół do szóstej. Mietek wybiera jajka z kurnika, a mój mąż przewraca się pijany na schodach. Ciekawe, czy teraz też go boli noga? Poczekałam, aż wgramoli się do naszej sypialni, dzisiaj spałam w pokoju Marysi. Zrobiłam to celowo w myśl zasady: zrób coś inaczej niż dotychczas. Nie chciałam obudzić się obok śmierdzącego alkoholem faceta. Już na schodach poczułam jakiś smród, dosłownie jak z obory. Zgniłe jabłko i fermentujący kompostownik. Zapach przychodził falami. Kiedy weszłam do jego sypialani, poczułam to samo, ale jakby delikatniej. Leżał na łóżku w ubraniach, nawet nie zdjął butów. Podeszłam cicho i szturchnęłam go w ramię:

– Joachim! Gdzie byłeś tak długo?! Martwiłam się, porozmawiaj ze mną, bo nie wytrzymam! Jak mogłeś się tak uchlać?

– …yyym – usłyszałam w odpowiedzi.

Był potwornie pijany. Spał jak zabity. Do moich oczu napływały łzy. Wdech – radość, wydech – spokój, wdech – radość, wydech – spokój. Patrząc na jego czerwoną i spuchniętą z przepicia twarz, myślałam, jakim kiedyś musiał był człowiekiem, że się w nim zakochałam? Innym? Oprócz twarzy i ciała zestarzała się jego dusza. Jak mógłby zauważyć szczegóły mojego romansu, kiedy nie dostrzegał, jak mu chleb piekłam z miłością, skarpety cerowałam, obiad podawałam do pięknie nakrytego stołu? Wysprzątanego mieszkania też nie zauważał. To jak wobec tego mógł zobaczyć, że nocami oczy mi się świecą do komputera, a w szafce leży nowa koronkowa bielizna? Nie widział modnej w tym sezonie czerwieni na ustach, nie rozpoznawał kolejnego wylanego na siebie flakonu perfum. Jak mógł dostrzec, że chodziłam spać rozanielona, z wypiekami na twarzy, dyskretnie pilnując telefonu. Jak? Wyglądał jak spuchnięta ryba, żyjąca gdzieś w głębinach przy samym zamulonym dnie. Przez otwarte usta wydobywały się bliżej nieokreślone dźwięki. Pochłaniał całe świeże powietrze w pokoju. Wyszłam.

Niepokoił mnie