Strona główna » Humanistyka » Seks na ekranie

Seks na ekranie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7453-188-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Seks na ekranie

Przez długi czas pocałunek był jedynym aktem seksualnym, który można było zobaczyć na amerykańskich ekranach. W latach 60. i 70., pod wpływem rewolucji seksualnej, kino przeżyło bardzo specyficzny okres dojrzewania.
Widzowie zrozumieli, że od filmu można wymagać szczegółowych informacji na temat łóżkowych wydarzeń. Linda Williams opowiada zarówno o tym, jak przedstawienia seksu rozwijały się w historii kina, jak i o naszych reakcjach
na zmieniające się sposoby reprezentacji. Rzuca tym samym
nowe światło na rożne formy przyjemności i wiedzy, które poznajemy dzięki filmowym obrazom seksu.

Polecane książki

Kosmopolitycznym Hamburgiem , miastem zarówno porządnych obywateli iwielkich finansów, jak i prostytutek oraz narkotykowych gangów, wstrząsaseria makabrycznych morderstw. Bestialsko okaleczone zwłoki kobietwydają się wykluczać pieniądze, czy seks , jako motyw zbrodni. A więcgdzie go szukać.Nadko...
Nina i Natalia nie znoszą się od pierwszego wejrzenia. Gdyby mogły, nie spotkałyby się nigdy więcej. Ale nie mają wyjścia… Los (oraz siostra przełożona, z którą się nie dyskutuje) sprawia bowiem, że trafiają do tego samego ciasnego pokoiku w sanatorium w Ciechocinku. Najbardziej niedopasowan...
Autor nawiązuje do postaci Twardowskiego z popularnych legend i baśni ludowych. Akcja powieści dzieje się w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej. Główny bohater, szlachcic i uczony, Mistrz Twardowski – zawiera kontrakt z diabłem. W zamian ze wielką wiedzę i znajomość magii diabeł ma przejąć w przyszłości j...
Niniejszy tom jest zbiorem analiz szczegółowych, dotyczących wybranych instytucji prawa pracy z perspektywy konstytucyjnej. Książka podejmuje próbę analizy podstawowych instytucji prawa pracy, poszukując ich wyjaśnienia na tle katalogu praw i wolności człowieka. W tym także praw pracodawcy oraz praw...
„Mam marzenia” to autobiografia Mieczysława Karaszewskiego. Przyszły dziadek, mocno przywiązany do wartości rodzinnych, postanowił opisać wnuczce historię swojej rodziny. Wrócić do bolesnych, opowiedzianych przez Rodziców czasów wojny, napisać o swoim dzieciństwie i młodości, czasach studenckich...
Ciąża, poród to wspaniałe wydarzenie w życiu każdej kobiety i jej rodziny.  Przed Tobą wiele cudownych chwil, ale niestety, również dużo obaw, niepokoju i wątpliwości. Obecny styl naszego życia sprawił, że jesteśmy daleko od natury - przez pośpiech, stres, nieprawidłową dietę czy siedzący tryb życia...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Linda Williams

Lin­da Wil­liams

Seks na ekra­nie

prze­ło­żył Mi­łosz Woj­ty­na

Dla Pau­la

Podziękowania

Po­mysł na tę książ­kę wią­że się z pew­nym ama­tor­skim fil­mem z po­ło­wy lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Ku­pi­łam wów­czas ka­me­rę i dla za­ba­wy na­gry­wa­łam opo­wie­ści zna­jo­mych – lu­dzi in­te­re­su­ją­cych się ki­nem – o naj­bar­dziej ero­tycz­nych, ich zda­niem, mo­men­tach w hi­sto­rii fil­mu. Więk­szość wy­po­wie­dzi do­ty­czy­ła no­we­go „im­pe­rium zmy­słów”, któ­re każ­de z nas w pew­nym mo­men­cie od­kry­ło dzię­ki uro­ko­wi kina. Jed­ni opo­wia­da­li szcze­gó­ło­wo i ob­szer­nie, inni pre­cy­zyj­nie i zwięź­le, jed­nak we wszyst­kich wy­po­wie­dziach ła­two było za­uwa­żyć, jak waż­ną rolę fil­my ode­gra­ły w pro­ce­sie na­sze­go do­ra­sta­nia i za­ra­zem po­zna­wa­nia sek­su­al­no­ści. Na­gra­nia te uświa­do­mi­ły mi, że przed­sta­wie­nia sek­su na ekra­nie wią­za­ły się za­rów­no z ujaw­nie­niem, jak i za­kry­ciem. Mój film, na­gry­wa­ny tro­chę dla hecy, tro­chę dla roz­ła­do­wa­nia na­pię­cia zwią­za­ne­go z bar­dziej pil­ny­mi obo­wiąz­ka­mi, nig­dy nie zo­stał ukoń­czo­ny. Fakt, że sto­jąc za obiek­ty­wem ka­me­ry, za­da­wa­łam py­ta­nie o po­cząt­ki ki­no­wej pod­nie­ty, po ja­kimś cza­sie ka­zał mi bar­dziej do­kład­nie za­sta­no­wić się nad tą dość in­tym­ną kwe­stią. Seks na ekra­nie to pró­ba przed­sta­wie­nia na­uko­wej, upo­rząd­ko­wa­nej, miej­sca­mi oso­bi­stej i peł­nej idio­syn­kra­zji od­po­wie­dzi na to samo py­ta­nie, na któ­re usi­ło­wa­li od­po­wie­dzieć moi przy­ja­cie­le i zna­jo­mi.

Chcia­ła­bym po­dzię­ko­wać wszyst­kim roz­mów­com z tam­tych cza­sów, nie tyl­ko tym, któ­rzy sta­nę­li przed ka­me­rą. Bez ich życz­li­wo­ści i wni­kli­wych ob­ser­wa­cji by­ło­by mi o wie­le trud­niej od­na­leźć wła­ści­wy spo­sób uję­cia te­ma­tu. Szcze­gól­ne wy­ra­zy wdzięcz­no­ści na­le­żą się trzem oso­bom, bez któ­rych po­mysł nie prze­ro­dził­by się w ni­niej­szą pu­bli­ka­cję. Dzię­ku­ję Er­ne­sto­wi Cal­len­ba­cho­wi, któ­ry z de­li­kat­no­ścią naj­lep­sze­go re­dak­to­ra na­kło­nił mnie do ukoń­cze­nia wstęp­nej wer­sji tek­stu, Zey­nep Gür­sel, któ­ra cu­dow­nym spo­so­bem umia­ła po­pro­wa­dzić cały pro­jekt do na­stęp­nej fazy, oraz Ke­no­wi Wis­so­ke­ro­wi z wy­daw­nic­twa Duke Uni­ver­si­ty, re­dak­to­ro­wi książ­ki, któ­ry wraz z trze­ma nie­oce­nio­ny­mi, lecz ano­ni­mo­wy­mi czy­tel­ni­ka­mi przed­sta­wił wie­le cen­nych uwag. Spo­tkał mnie ogrom­ny za­szczyt, że mo­głam pra­co­wać z dwo­ma re­dak­to­ra­mi, któ­rzy na­praw­dę re­da­gu­ją. Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się rów­nież Co­urt­ney Ber­ger z Duke Uni­ver­si­ty Press. Waż­ną czę­ścią mo­ich ba­dań był kurs, któ­ry je­sie­nią 2006 roku prze­pro­wa­dzi­łam ze stu­den­ta­mi Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go w Ber­ke­ley. Dys­ku­sje i pra­ce se­me­stral­ne przed­sta­wio­ne przez uczest­ni­ków po­mo­gły mi sfor­mu­ło­wać nie­któ­re z za­ło­żeń tej książ­ki. Dzię­ku­ję Be­no­wi Had­de­no­wi i Ga­briel­le Gu­th­rie, słu­cha­czom kur­su, któ­rzy wy­ka­za­li się nie­zwy­kłą prze­ni­kli­wo­ścią jako kon­sul­tan­ci w wie­lu kwe­stiach przed­sta­wio­nych w tej książ­ce, Jo­na­tha­no­wi Lee za spo­rzą­dze­nie in­dek­su oraz He­ather Bu­tler za uwa­gi do­ty­czą­ce pierw­szej wer­sji tek­stu. Dzię­ku­ję Lau­rze Ho­rak za przy­go­to­wa­nie ilu­stra­cji i opi­sa­nie ich źró­deł. Nie­zwy­kle cen­ne ko­men­ta­rze przed­sta­wi­li rów­nież: Bro­oke Be­li­sle, Lau­ren Ber­lant, Karl Brit­to, Rich Can­te, Ire­ne Chien, Kel­ly Den­nis, Jef­frey Escof­fier, Ma­ri­lyn Fabe, San­jay Huk­ku, Edith Kra­mer, Sy­del­le Kra­mer, Rus­sel Mer­ritt, Ca­the­ri­ne Me­zur, Anne Nes­bet, Amy Rust, De­bo­rah Sha­mo­on, Alan Tan­sman, Vir­gi­nia We­xman i Kri­sten Whis­sel. Dzię­ku­ję re­dak­cji ma­ga­zy­nu „Cri­ti­cal In­qu­iry” za uwa­gi do pierw­sze­go roz­dzia­łu, któ­ry pier­wot­nie uka­zał się na ich ła­mach, a tak­że re­dak­cji „Ci­ne­aste” za zgo­dę na prze­druk tek­stu Ci­ne­ma and the Sex Act oraz wy­ko­rzy­sta­nie frag­men­tów re­cen­zji fil­mu Short­bus.

Ju­ri­jo­wi Cyw­ja­no­wi dzię­ku­ję za wska­zów­ki na te­mat po­ca­łun­ku w Dziś albo nig­dy, Do­no­wi Cra­fto­no­wi za od­nie­sie­nia do Bla­dej twa­rzy, To­mo­wi Gun­nin­go­wi za in­for­ma­cje o Joh­nie Slo­anie, Char­le­so­wi Mus­se­ro­wi za sza­le­nie kom­pe­tent­ne od­czy­ta­nie Po­ca­łun­ku Edi­so­na. Dzię­ku­ję słu­cha­czom wy­kła­dów, któ­re wy­gło­si­łam na Uni­wer­sy­te­cie Sta­nu Ore­gon, Uni­wer­sy­te­cie Sta­no­wym w Por­t­land, Uni­wer­sy­te­cie Chi­ca­gow­skim (se­mi­na­rium fil­mo­we), Uni­wer­sy­te­cie w Oslo, Uni­wer­sy­te­cie w Ber­gen, Uni­wer­sy­te­cie Sta­nu Iowa (kon­fe­ren­cja o ob­sce­nicz­no­ści), Uni­wer­sy­te­cie No­wo­jor­skim, Uni­wer­sy­te­cie Ha­rvar­da oraz w Stan­ford Hu­ma­ni­ties In­sti­tu­te. Wa­sze prze­ni­kli­we py­ta­nia były nie­zwy­kle przy­dat­ne. Dzię­ku­ję tak­że Uni­wer­sy­te­to­wi Ka­li­for­nij­skie­mu w Ber­ke­ley – bez wspar­cia ze stro­ny uczel­ni ta książ­ka by nie po­wsta­ła. Naj­więk­sze po­dzię­ko­wa­nie na­le­ży się Pau­lo­wi Fit­zge­ral­do­wi, któ­re­mu de­dy­ku­ję ni­niej­szą pra­cę – jego wspar­cie, mi­łość i po­go­da du­cha były dużo waż­niej­sze niż ja­ki­kol­wiek film.

Wstęp

Ni­niej­sza książ­ka do­ty­czy pod­sta­wo­we­go pa­ra­dok­su ki­ne­ma­to­gra­fii – z jed­nej stro­ny przed­sta­wia­my ru­cho­me ob­ra­zy po to, by po­śred­nio za­tra­cić się w więk­szym, cie­kaw­szym, bar­dziej ko­lo­ro­wym świe­cie, któ­ry sły­szy­my i wi­dzi­my przed sobą; z dru­giej jed­nak stro­ny, przed­sta­wia­my te same ob­ra­zy, aby od­na­leźć w tym­że świe­cie swo­ją wła­sną zmy­sło­wość. O tym, jak iden­ty­fi­ku­je­my się z barw­ny­mi, po­więk­szo­ny­mi ob­ra­za­mi ru­cho­mych ciał na srebr­nym ekra­nie lub za­tra­ca­my się w nich, na­pi­sa­no już bar­dzo wie­le, lecz wciąż po­trze­ba ko­men­ta­rzy na te­mat na­szych za­cho­wań zwią­za­nych z od­na­le­zie­niem ludz­kie­go cia­ła i ludz­kiej zmy­sło­wo­ści w świe­cie kina. Cho­ciaż już od ja­kie­goś cza­su mówi się o zmy­sło­wych roz­ko­szach cie­le­snej re­pre­zen­ta­cji oraz o wstrzą­sie, jaki wy­wo­łu­ją ki­no­we „atrak­cje”, bez ucie­ka­nia się do pod­sta­wo­wych okre­śleń, ta­kich jak wstrząs lub po­ru­sze­nie, nadal nie­ła­two zro­zu­mieć i opi­sać to, cze­go w ki­nie do­świad­cza­ją na­sze zmy­sły. Naj­trud­niej unik­nąć tego typu uprosz­czeń, gdy dys­ku­sja do­ty­czy wra­żeń wy­wo­ła­nych przez ki­no­we re­pre­zen­ta­cje sek­su.

Fil­my po­ru­sza­ją, czę­sto bar­dzo sil­nie. Re­ak­cje na przed­sta­wie­nia sek­su są szcze­gól­nie róż­no­rod­ne – pod­nie­ce­nie gra­ni­czy z cie­ka­wo­ścią, obrzy­dze­niem, nudą, in­spi­ra­cją i na­uką pły­ną­cą z in­struk­ta­rzu. Co wię­cej, wi­dok sek­su na ekra­nie wpro­wa­dza dy­stans mię­dzy nami a bez­po­śred­nim do­świad­cze­niem – do­ty­kiem i zmy­sło­wą per­cep­cją ciał – jed­no­cze­śnie ukie­run­ko­wu­jąc na­sze cie­le­sne re­ak­cje. To dla­te­go, moim zda­niem, ist­nie­je tak mało cie­ka­wych ko­men­ta­rzy do­ty­czą­cych sek­su­al­ne­go do­świad­cze­nia, któ­re wy­cho­dzą poza opi­nie na te­mat voy­eu­ry­stycz­ne­go cha­rak­te­ru me­dium i rze­ko­me­go pod­nie­ce­nia, któ­re­go szu­ka­ją pod­glą­da­cze. W prze­ci­wień­stwie do po­wie­ści an­glo­ję­zycz­nej, w któ­rej bez­po­śred­nie opi­sy sek­su po­ja­wi­ły się już w la­tach dwu­dzie­stych w utwo­rach Ja­me­sa Joy­ce’a i D. H. Law­ren­ce’a (a póź­niej u pi­sa­rzy ta­kich jak Hen­ry Mil­ler, John Updi­ke, Phi­lip Roth, Ian McE­wan i Toni Mor­ri­son), film ame­ry­kań­ski mu­siał przejść przez etap, któ­ry w roz­dzia­le pierw­szym na­zy­wam dłu­gim okre­sem doj­rze­wa­nia. Przez cały ten okres fak­ty do­ty­czą­ce cie­le­snej te­ma­ty­ki były skru­pu­lat­nie – czę­sto do prze­sa­dy – ukry­wa­ne, a tym sa­mym sta­wa­ły się przed­mio­tem ci­che­go za­in­te­re­so­wa­nia. Do­pie­ro w la­tach sześć­dzie­sią­tych seks (i jego ta­jem­ni­cza siła, któ­ra przy­cią­ga nas do ekra­nów) prze­stał być te­ma­tem, o któ­rym się nie dys­ku­tu­je.

Wcze­śniej fil­mo­wa sek­su­al­ność ogra­ni­cza­ła się do wy­mia­ny pło­mien­nych spoj­rzeń i po­je­dyn­czych po­ca­łun­ków, po któ­rych sce­na do­bie­ga­ła koń­ca. W la­tach sześć­dzie­sią­tych wi­dow­nia ame­ry­kań­ska za­czę­ła ocze­ki­wać cze­goś wię­cej – pra­gnę­ła zro­zu­mieć cha­rak­ter do­znań sek­su­al­nych, któ­re prze­ży­wa­ją po­sta­cie – nie­za­leż­nie od tego, czy seks był praw­dzi­wy czy sy­mu­lo­wa­ny, he­te­ro- czy ho­mo­sek­su­al­ny, hard- czy so­ft­co­re’owy, krót­ki czy roz­cią­gnię­ty w cza­sie. Nic więc dziw­ne­go, że wśród kwe­stio­na­riu­szy na in­ter­ne­to­wych ser­wi­sach rand­ko­wych znaj­dzie­my py­ta­nie o ulu­bio­ną sce­nę łóż­ko­wą wi­dzia­ną w fil­mie. W dzi­siej­szych cza­sach wy­da­je się nam, że wie­dząc, jaki ro­dzaj sek­su dru­ga oso­ba lubi oglą­dać na ekra­nie, wie­my też, o ja­kim ko­chan­ku ma­rzy i ja­kim chce być.

Py­ta­jąc o to, kie­dy i dla­cze­go Ame­ry­ka stwo­rzy­ła współ­cze­sne spo­so­by kul­tu­ro­we­go przed­sta­wia­nia sek­su na ekra­nie, chcia­ła­bym zwró­cić uwa­gę na po­dwój­ne zna­cze­nie cza­sow­ni­ka to scre­en, wska­zu­ją­ce za­rów­no na ele­ment ujaw­nie­nia, jak i za­kry­cia. To scre­en zna­czy przede wszyst­kim „wy­świe­tlać na ekra­nie”. Jed­nak słow­ni­ki po­da­ją jesz­cze jed­ną, rów­nie istot­ną de­fi­ni­cję: „osło­nić ko­goś lub coś za po­mo­cą ekra­nu”. Film ujaw­nia i za­kry­wa jed­no­cze­śnie. Przyj­mu­jąc, że hi­sto­ria ki­ne­ma­to­gra­fii sku­pia się przede wszyst­kim na ujaw­nie­niu barw­ne­go świa­ta wi­zu­al­nych wy­obra­żeń sek­su­al­no­ści, po­win­ni­śmy pod­kre­ślić nad­zwy­czaj­ną rolę wy­obraź­ni. W hi­sto­rii tej nie cho­dzi bo­wiem o te­le­olo­gicz­ny po­stęp ku osta­tecz­nej, ja­snej wi­zji „rze­czy”, jak­by ta rzecz ist­nia­ła za­wsze i wy­ma­ga­ła po pro­stu uka­za­nia. Seks jest ak­tem, a pew­ną część tej „rze­czy” da się uka­zać. Mimo to, jak po­sta­ram się wy­ja­śnić, jed­no­rod­na praw­da – któ­rą mo­gły­by uchwy­cić ka­me­ry lub mi­kro­fo­ny – nie ist­nie­je. Mamy ra­czej do czy­nie­nia ze skom­pli­ko­wa­nym, nie­bez­po­śred­nim, od­gry­wa­nym ak­tem, a każ­de ujaw­nie­nie po­cią­ga za sobą ele­ment za­kry­cia, po­zo­sta­wia­jąc pole dla wy­obraź­ni.

1. Sce­na koń­co­wa Dumy i uprze­dze­nia (reż. Joe Wri­ght, 2005)

Przy­kła­dem róż­no­rod­ne­go spek­trum fil­mów, któ­rych do­ty­czy ni­niej­sza książ­ka, mogą być dwie po­pu­lar­ne pro­duk­cje z 2005 roku. Jed­na wy­da­je się nie­win­na, dru­ga – moc­no lu­bież­na, lecz ich róż­ny sta­tus ma nie­wiel­kie zna­cze­nie dla kom­pa­ra­ty­stycz­ne­go ze­sta­wie­nia. Ostat­nie uję­cie z naj­now­szej fil­mo­wej ad­ap­ta­cji Dumy i uprze­dze­nia Jane Au­sten (Pri­de and Pre­ju­di­ce, reż. Joe Wri­ght) przed­sta­wia sce­nę, któ­rej nie ma w wer­sji książ­ko­wej – mło­dzi mał­żon­ko­wie, Eli­za­beth i Dar­cy, praw­do­po­dob­nie pod­czas mie­sią­ca mio­do­we­go, spo­glą­da­ją z bal­ko­nu na ta­flę je­zio­ra. Ka­me­ra uka­zu­je parę zwró­co­ną ku wo­dzie. Ona w ne­gli­żu sie­dzi na zie­mi. On bez ma­ry­nar­ki, w sa­mych pum­pach, stoi tuż obok. W trak­cie po­wol­ne­go zbli­że­nia Eli­za­beth głasz­cze nagą łyd­kę uko­cha­ne­go. Gest ten, jak i cała sce­na, peł­na post­ko­ital­nej in­tym­no­ści, by­ły­by nie­moż­li­we w pier­wo­wzo­rze. Dar­cy klę­ka i, zwró­co­ny twa­rzą do Eli­za­beth, pyta, jak ma się do niej zwra­cać. Eli­za­beth od­po­wia­da fi­glar­nie, że za każ­dym ra­zem, gdy „do­sko­na­ła mi­łość roz­pa­la [go] i wy­peł­nia po brze­gi”, po­wi­nien na­zy­wać ją pa­nią Dar­cy. Zbli­ża­jąc twarz do jej twa­rzy, mąż pyta: „Jak się pani dzi­siaj mie­wa, pani Dar­cy?”. Po­wta­rza to imię kil­ka­krot­nie, po czym de­li­kat­nie, nie­spiesz­nie ca­łu­je jej czo­ło, nos i po­licz­ki. Ka­me­ra zbli­ża się do po­sta­ci, któ­re w ostat­nich se­kun­dach fil­mu ca­łu­ją się z lek­ko otwar­ty­mi usta­mi. Do­sko­na­łe uję­cie z pro­fi­lu trwa dwie se­kun­dy (il. 1), me­lo­dia przy­spie­sza, na­stę­pu­je wy­ciem­nie­nie i przy dźwię­kach mu­zy­ki na ekra­nie po­ja­wia­ją się na­pi­sy koń­co­we.

W tym prze­rwa­nym po­ca­łun­ku tkwi esen­cja fil­mo­we­go ro­man­su – ro­man­su, któ­ry wią­że się z od­rzu­ce­niem wie­lu szcze­gó­łów aktu sek­su­al­ne­go. W fil­mie au­ten­tycz­nie opar­tym na po­wie­ści Jane Au­sten sce­na tego typu nie może trwać ani chwi­li dłu­żej. Co wię­cej, nie­któ­rzy kry­ty­cy twier­dzą, że już sam na­strój za­koń­cze­nia – roz­kosz, jaką spra­wia ob­co­wa­nie z cia­łem mał­żon­ka oraz usta­la­nie za­sad i ję­zy­ka ich związ­ku – jest nie­moż­li­wy w świe­cie pi­sar­ki, a film Wri­gh­ta po­su­wa się za da­le­ko. Po­wyż­sze uję­cie ma wie­le wspól­ne­go ze sce­na­mi po­ca­łun­ków, któ­rym chcia­ła­bym się przyj­rzeć w pierw­szym roz­dzia­le książ­ki, mó­wiąc o erze wcze­sne­go Hol­ly­wo­od, gdy po­ca­łu­nek był je­dy­nym śla­dem sek­su­al­no­ści obec­nym w ki­ne­ma­to­gra­fii. Po­do­bień­stwa nie ozna­cza­ją, że coś jest jed­na­ko­we – współ­cze­sna wer­sja Dumy i uprze­dze­nia sto­su­je nie­gdy­siej­szą for­mę po­ca­łun­ku w cza­sach, gdy moż­na z góry za­ło­żyć, że pu­blicz­ność zna fi­zycz­ne na­stęp­stwa po­dob­nej sce­ny. Jed­nak w prze­ci­wień­stwie do po­ca­łun­ków z ery Ko­dek­su Pro­duk­cyj­ne­go po­ca­łu­nek mał­żon­ków (jak wska­zu­je gest, któ­rym Eli­za­beth pie­ści łyd­kę męża) pło­nie ocze­ki­wa­niem i za­ra­zem roz­ko­szą sek­su, któ­ry już się wy­da­rzył. Sce­na ma cha­rak­ter sil­nie ero­tycz­ny, cho­ciaż uka­zu­je wy­łącz­nie po­ca­łu­nek, a za­kry­wa szcze­gó­ły fi­zycz­ne­go zbli­że­nia, któ­re naj­praw­do­po­dob­niej się od­by­ło. Co cie­ka­we, film uzna­no za od­po­wied­ni rów­nież dla młod­sze­go wi­dza.

Przejdź­my do po­cho­dzą­ce­go z tego sa­me­go roku fil­mu dla do­ro­słych, re­kla­mo­wa­ne­go jako naj­droż­sza pro­duk­cja por­no wszech cza­sów. Pi­ra­ci (Pi­ra­tes, reż. Jo­one) to prze­wrot­na, lecz peł­na uzna­nia dla ory­gi­na­łu pa­ro­dia Pi­ra­tów z Ka­ra­ibów. Cho­ciaż seks nie za­wsze za­stę­pu­je tu wal­kę na szpa­dy, Pi­ra­ci zde­cy­do­wa­nie od­sła­nia­ją to, co film Duma i uprze­dze­nie sta­rał się za­kryć. W jed­nej ze scen na­iw­ny ka­pi­tan mkną­ce­go przez fale stat­ku czy­ta w swo­jej ka­ju­cie, za­sta­na­wia­jąc się, w jaki spo­sób jego pierw­szy ofi­cer – ko­bie­ta – dba o do­bry na­strój za­ło­gi. Być może roz­wi­ja ich „zdol­no­ści oral­ne”? W ko­lej­nym uję­ciu wi­dzi­my, jak pani ofi­cer wy­ko­nu­je fel­la­tio jed­ne­mu z ma­ry­na­rzy. Jej wy­gląd speł­nia wszyst­kie por­no­stan­dar­dy ko­bie­ce­go cia­ła – peł­ne pier­si, wą­ska ta­lia, dłu­gie, tle­nio­ne blond wło­sy. Męż­czy­zna rów­nież wy­glą­da ty­po­wo – ma roz­bu­do­wa­ną klat­kę pier­sio­wą i du­że­go człon­ka. Re­ży­ser ucie­ka się do elip­sy, lecz nie po to, by za­kryć bez­po­śred­nie przed­sta­wie­nia sek­su, ale by po­mi­nąć mo­men­ty, w któ­rych ko­chan­ko­wie zmie­nia­ją po­zy­cje. Akt sek­su­al­ny od­by­wa się w spo­sób, któ­ry uła­twia peł­ne uka­za­nie fi­zycz­nych szcze­gó­łów: rzut oka na ogo­lo­ne łono, a po­tem fel­la­tio, cun­ni­lin­gus, pe­ne­tra­cja i kla­sycz­ne za­koń­cze­nie w po­sta­ci uję­cia typu mo­ney shot z eja­ku­la­cją na twarz ko­bie­ty. W póź­niej­szej sce­nie inna para od­gry­wa bar­dzo po­dob­ny sto­su­nek (po­wtó­rze­nie ty­po­we dla ga­tun­ku), tym ra­zem uka­za­ny jesz­cze wy­raź­niej – akt pe­ne­tra­cji jest le­piej oświe­tlo­ny, a ka­me­ra kon­cen­tru­je się na ło­nie ko­bie­ty, aby do­kład­niej przed­sta­wić sek­su­al­ne po­czy­na­nia (il. 2).

2. Do­sko­na­le wi­docz­ny mo­ment pe­ne­tra­cji – Pi­ra­ci (reż. Jo­one, 2005)

Duma i uprze­dze­nie za­wo­jo­wa­ła pu­blicz­ność du­że­go ekra­nu i zdo­by­ła uzna­nie kry­ty­ków. Pi­ra­ci rów­nież zy­ska­li swój pre­stiż – agre­syw­na re­kla­ma wy­chwa­la­ła róż­no­rod­ność za­sto­so­wa­nych efek­tów spe­cjal­nych. Film po­ja­wił się jed­nak od razu na pły­tach DVD, a je­dy­ne duże ekra­ny, na któ­rych moż­na go było obej­rzeć, były czę­ścią pry­wat­nych ze­sta­wów kina do­mo­we­go. Skom­pli­ko­wa­ne efek­ty, mar­ne ak­tor­stwo, źle wy­ma­wia­ne kwe­stie i ta­tu­aże z nie­wła­ści­wej epo­ki pod­kre­śla­ły sztucz­ny cha­rak­ter fil­mu. Tam, gdzie ki­ne­ma­to­gra­fia dla sze­ro­kie­go krę­gu pu­blicz­no­ści ukry­wa przed­sta­wie­nia sek­su, a po­ca­łu­nek peł­ni funk­cję wstę­pu do tego, co ma po­zo­stać za­kry­te, fil­my dla do­ro­słych uka­zu­ją naj­bar­dziej ele­men­tar­ne szcze­gó­ły aktu sek­su­al­ne­go. Ad­ap­ta­cja po­wie­ści Au­sten do­ty­czy przede wszyst­kim ocze­ki­wa­nia i nie przed­sta­wia roz­wo­ju sce­ny roz­po­czę­tej przed wy­ciem­nie­niem; Pi­ra­ci kon­cen­tru­ją się na kul­mi­na­cji i szczy­to­wa­niu, a po­ca­łun­ki mają cha­rak­ter ge­ni­tal­ny. Przy­wo­łu­jąc oba przy­kła­dy, nie kry­ty­ku­ję fil­mu, któ­ry po­ka­zu­je wię­cej, ani też nie wy­chwa­lam tego, któ­ry po­zo­sta­wia seks w ukry­ciu. Oba punk­ty tego sa­me­go kon­ti­nu­um są czę­ścią prze­my­słu roz­ryw­ko­we­go, oba two­rzą hi­sto­rię fil­mo­wych przed­sta­wień sek­su, któ­rą chcia­ła­bym opo­wie­dzieć.

Mu­si­my za­dać py­ta­nie o to, w jaki spo­sób ki­ne­ma­to­gra­fia do­tar­ła do miej­sca, w któ­rym współ­ist­nie­ją nie tyl­ko dwa po­wyż­sze, wy­raź­nie prze­ciw­staw­ne po­dej­ścia do sek­su (uka­za­nie i za­kry­cie), lecz tak­że inne wer­sje tego, co moż­na zo­ba­czyć na ma­łym lub du­żym ekra­nie: pro­duk­cje ma­in­stre­amo­we, stu­dyj­ne, fil­my wy­łącz­nie dla do­ro­słych, cza­sa­mi skon­cen­tro­wa­ne na stro­nie wi­zu­al­nej, cza­sa­mi pre­zen­tu­ją­ce seks sy­mu­lo­wa­ny. Jak wy­glą­da hi­sto­ria dźwię­ko­wych i wi­zu­al­nych wy­obra­żeń sek­su oraz przej­ście od ofi­cjal­ne­go igno­ro­wa­nia te­ma­tu do otwar­te­go uzna­nia i bez­po­śred­niej, choć róż­no­rod­nej pre­zen­ta­cji cia­ła i jego za­cho­wań?

Ćwierć wie­ku temu Ray­mond Wil­liams, pi­sząc o te­le­wi­zji, za­uwa­żył, że jed­ną z uni­ka­to­wych cech roz­wi­nię­tych spo­łe­czeństw prze­my­sło­wych jest to, że ak­tor­stwo sta­ło się tak nie­od­łącz­ną czę­ścią ludz­kie­go ży­cia – że zmia­na ilo­ścio­wa może pro­wa­dzić do zmia­ny ja­ko­ści: „To oczy­wi­ste, że oglą­da­nie ak­tor­skiej sy­mu­la­cji prze­róż­nych do­świad­czeń jest nie­odzow­ną czę­ścią na­szej współ­cze­snej kul­tu­ry”1. Je­śli Wil­liams ma ra­cję w kwe­stii po­śred­nie­go (sce­nicz­ne­go) cha­rak­te­ru na­szych prze­żyć – twier­dząc na przy­kład, że czło­wiek spę­dza wię­cej cza­su, pa­trząc na ak­tor­stwo, niż od­da­jąc się tak pod­sta­wo­wej funk­cji bio­lo­gicz­nej, jak przy­go­to­wy­wa­nie i spo­ży­wa­nie po­sił­ków – wy­pa­da wów­czas do­dać, że wię­cej cza­su spę­dza­my, oglą­da­jąc seks, niż upra­wia­jąc go. Seks – za­rów­no ten wi­zu­al­nie do­sad­ny (w por­no­gra­fii), jak i ten sy­mu­lo­wa­ny (w więk­szo­ści ma­in­stre­amo­we­go kina i te­le­wi­zji) – nie tyl­ko prze­nik­nął do po­pu­lar­nych form dra­ma­tur­gicz­nych, lecz stał się rów­nież, jak uwa­ża Wil­liams, ja­ko­ścio­wo waż­ny dla spo­so­bów ucze­nia się i prze­ży­wa­nia na­szej wła­snej sek­su­al­no­ści.

Ru­cho­me ob­ra­zy są naj­bar­dziej do­sad­ną lek­cją sek­su, ja­kiej więk­szość z nas może do­świad­czyć. Ten ro­dzaj pe­da­go­gi­ki, cho­ciaż istot­ny sam w so­bie, za­wsze był czymś wię­cej niż in­struk­ta­żem „jak to się robi”. Ten, kto nig­dy nie do­świad­czył sek­su, pa­trząc na cu­dze do­zna­nia – po­ca­łun­ki, go­rą­ce spoj­rze­nia czy bar­dziej in­ten­syw­ne ro­dza­je kon­tak­tu oraz re­la­cji wła­dzy, pod­le­gło­ści i pra­gnień – uczy się do­ce­niać prze­peł­nio­ne sek­su­al­no­ścią spo­so­by by­cia oraz for­my (de­li­kat­ne­go lub sil­ne­go) pod­nie­ce­nia. Ta­kie do­świad­cze­nie dru­gie­go stop­nia – do­świad­cze­nie z dru­giej ręki – do­ty­czą­ce przed­sta­wień sek­su, było głów­ną mo­ty­wa­cją do na­pi­sa­nia ni­niej­szej książ­ki. Co ozna­cza dla nas ów szcze­gó­ło­wy wgląd w świat róż­no­rod­nych przed­sta­wień pa­sji, żą­dzy, upo­ko­rze­nia, a na­wet mi­ło­ści? Co się zmie­ni­ło od 1896 roku, gdy Tho­mas Edi­son jako pierw­szy sfil­mo­wał po­ca­łu­nek? Jak przed­sta­wia­li­śmy lub za­kry­wa­li­śmy seks wów­czas, a jak ro­bi­my to dzi­siaj? Czy przy­wy­kli­śmy do sek­su­al­nych spek­ta­kli? Je­śli, jak twier­dzi Guy De­bord, „spek­takl nie jest zbio­rem ob­ra­zów, ale spo­łecz­nym sto­sun­kiem mię­dzy ludź­mi, na­wią­zy­wa­nym za po­śred­nic­twem ob­ra­zów”, to jaki ro­dzaj re­la­cji spo­łecz­nej do­mi­no­wał wśród wi­dzów uczą­cych się wspól­nie od­bie­rać na­wet naj­bar­dziej in­tym­ne re­la­cje sek­su­al­ne uka­zy­wa­ne na ekra­nie?2 Mó­wiąc in­a­czej: jak wy­glą­da hi­sto­ria sek­su na ekra­nie?

Wie­le pu­bli­ka­cji po­ru­sza te­mat spo­łecz­nych skut­ków znie­sie­nia cen­zu­ry i po­ja­wie­nia się bez­po­śred­nich przed­sta­wień (szcze­gól­nie po­wszech­ne są wy­wo­dy do­ty­czą­ce de­fi­ni­cji ob­sce­nicz­no­ści oraz kon­se­kwen­cji znie­sie­nia Ko­dek­su Pro­duk­cyj­ne­go). Jed­nak pra­ce tego typu czę­sto od­wo­dzą nas od zro­zu­mie­nia, jak róż­no­rod­ne ro­dza­je wie­dzy cie­le­snej mogą po­ja­wiać się na ekra­nach. Utrud­nia­ją zro­zu­mie­nie, że cie­le­sne od­dzia­ły­wa­nie fil­mu na zmy­sły jest czymś ak­cep­to­wal­nym. Hi­sto­ry­cy kina snu­ją fa­scy­nu­ją­cą opo­wieść o hol­ly­wo­odz­kim Ko­dek­sie Pro­duk­cyj­nym i wpro­wa­dza­niu wie­lu in­nych re­gu­la­cji, lecz za­po­mi­na­ją o tym, że hi­sto­ria sek­su w fil­mie to rów­nież sieć za­leż­no­ści mię­dzy ak­ta­mi ujaw­nia­nia i za­kry­wa­nia.

Seks na ekra­nie opo­wia­da o tym, jak seks stał się czę­ścią kina. Do­cie­ka na­tu­ry po­śred­nie­go, spo­łecz­no-sek­su­al­ne­go do­świad­cze­nia, któ­re zy­ski­wa­ło na zna­cze­niu, w mia­rę jak na ekra­nach po­ja­wia­ło się co­raz wię­cej cia­ła. Kie­dy, jak i dla­cze­go ru­cho­me ob­ra­zy z du­że­go, a w kon­se­kwen­cji rów­nież z ma­łe­go ekra­nu w do­mo­wych urzą­dze­niach prze­no­śnych za­czę­ły przed­sta­wiać akty sek­su­al­ne, któ­re wcze­śniej na­le­ża­ły do sfe­ry tabu? Ja­kim spo­so­bem fil­mo­we nar­ra­cje uza­leż­ni­ły się od kwe­stii ta­kich jak to, czy po­sta­cie osią­ga­ją or­gazm czy nie, czy upra­wia­ją sto­su­nek ge­ni­tal­ny, anal­ny czy oral­ny, lub od szcze­gó­łów do­ty­czą­cych rasy lub orien­ta­cji? Moja książ­ka bez za­ha­mo­wań zaj­mu­je się „nie­czy­sty­mi” mo­men­ta­mi fil­mów, któ­re na ka­se­tach i pły­tach DVD od­twa­rza­li­śmy raz za ra­zem, bez opa­mię­ta­nia. Okre­śle­nie tych wła­śnie czę­ści mia­nem nie­po­trzeb­nych – wy­rzu­ce­nie ich poza mar­gi­nes hi­sto­rii kina – rów­na się za­prze­pasz­cze­niu szans na przed­sta­wie­nie peł­nej for­mal­no-kul­tu­ro­wej hi­sto­rii ru­cho­mych ob­ra­zów, któ­re nie­rzad­ko po­ru­sza­ły nas naj­bar­dziej. Co wię­cej, ozna­cza to po­wią­za­nie do­cie­ra­ją­cych do nas ob­ra­zów z praw­nym ro­zu­mie­niem ob­sce­nicz­no­ści. W obu wy­pad­kach uzna­je się, że przed­sta­wie­nia sek­su prze­kra­cza­ją do­zwo­lo­ne nor­my.

W ni­niej­szej pra­cy za­kła­dam, że po­mi­mo za­rzą­dzeń Sądu Naj­wyż­sze­go lu­bież­ność kina za­wsze była jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych in­te­re­su­je­my się fil­mem. Ob­ser­wu­jąc hi­sto­rię przed­sta­wień sek­su w ame­ry­kań­skiej kul­tu­rze od po­cząt­ków ki­ne­ma­to­gra­fii, nie da się nie za­uwa­żyć, że akty, któ­re nie­gdyś mia­ły cha­rak­ter „ob­sce­nicz­ny” (po­zo­sta­wa­ły „poza sce­ną”) z po­wo­du pod­nie­ce­nia, któ­re wy­wo­łu­ją, sta­ły się „na-sce­nicz­ne”3. Zde­cy­do­wa­łam się na okre­śle­nie „na-sce­na”, aby opi­sać spo­sób, w jaki dys­ku­sje i przed­sta­wie­nia wcze­śniej uzna­wa­ne za ob­sce­nicz­ne – na przy­kład fil­mo­wy hard core bez­ce­re­mo­nial­nie wy­pra­sza­ny z rze­ko­mo po­rząd­nej sfe­ry pu­blicz­nej – nie­ustan­nie nam to­wa­rzy­szą, nie tyl­ko w sfe­rze por­no­gra­fii. Uwa­żam, że wo­bec wszech­obec­no­ści róż­no­rod­nych wi­zu­al­nych i dźwię­ko­wych przed­sta­wień sek­su spo­ry na te­mat de­fi­ni­cji ob­sce­nów po­win­no się uznać za da­rem­ne. War­to by ra­czej za­sta­no­wić się nad dia­lek­ty­ką ujaw­nie­nia i za­kry­cia, któ­ra nie­ustan­nie to­wa­rzy­szy hi­sto­rii sek­su na ekra­nie. Nie ma sen­su ob­wi­niać por­no­gra­fii o wzra­sta­ją­cą sek­su­ali­za­cję wszyst­kich aspek­tów ame­ry­kań­skie­go spo­łe­czeń­stwa. Wszech­obec­ny wpływ por­no­gra­fii na­le­ży ra­czej po­strze­gać jako część szer­sze­go pro­ce­su – roz­prze­strze­nia­nia się róż­nych spo­so­bów pre­zen­ta­cji ak­tów sek­su­al­nych – od nie­win­nych po­ca­łun­ków po wi­zu­al­nie do­sad­ne, sza­leń­cze sce­ny pe­ne­tra­cji. Pro­ce­su tego nie da się zro­zu­mieć bez spoj­rze­nia na spo­łecz­ną i kul­tu­ro­wą hi­sto­rię sek­su.

Re­wo­lu­cja sek­su­al­na

Ze wszyst­kich re­wo­lu­cji po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych, któ­re obie­cy­wa­no lub pró­bo­wa­no prze­pro­wa­dzić pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych i przez całe lata sie­dem­dzie­sią­te, naj­więk­sze zmia­ny przy­nio­sła re­wo­lu­cja sek­su­al­na. Jej wy­bu­cho­wi to­wa­rzy­szy­ło wie­le in­nych po­stu­la­tów kontr­kul­tu­ry an­ty­wo­jen­nej, an­ty­ra­si­stow­skiej, an­ty­ka­pi­ta­li­stycz­nej i an­ty­pa­triar­chal­nej. Jed­nak z per­spek­ty­wy cza­su mo­że­my wy­róż­nić pe­wien osob­ny wą­tek w po­sta­ci de­mo­gra­ficz­nych, kul­tu­ro­wych i tech­no­lo­gicz­nych prze­mian, któ­re to­wa­rzy­szy­ły re­wo­lu­cji sek­su­al­nej. Kul­mi­na­cja na­stą­pi­ła pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych, a jej skut­ki po­zo­sta­ły wi­docz­ne przez całą ko­lej­ną de­ka­dę. Re­wo­lu­cja zbie­gła się w cza­sie z na­ro­dzi­na­mi fe­mi­ni­zmu – z któ­rym była zresz­tą moc­no po­wią­za­na – oraz z upad­kiem po­dwój­nej mo­ral­no­ści i ujaw­nie­niem się spo­łecz­no­ści ge­jow­skich i les­bij­skich. Re­wo­lu­cję za­si­la­ły rów­nież po­glą­dy wcze­śniej­szej ge­ne­ra­cji: Wil­helm Re­ich ukuł po­ję­cie „re­wo­lu­cji sek­su­al­nej” już w 1935 roku, a jego teo­rie do­ty­czą­ce uwol­nie­nia sek­su­al­nej ener­gii w or­ga­zmie od­gry­wa­ły tu zna­czą­cą rolę; Al­fred Kin­sey, au­tor ilo­ścio­wych ze­sta­wień na te­mat or­ga­zmu i „od­kryw­ca” prak­tyk ho­mo­sek­su­al­nych, na prze­ło­mie lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych do­szedł do wnio­sku, że kon­ti­nu­um ak­tów homo- i he­te­ro­sek­su­al­nych ma nie­zwy­kle płyn­ny cha­rak­ter; z ko­lei od 1966 roku Wil­liam Ma­sters i Vir­gi­nia John­son, dzię­ki książ­ce Hu­man Se­xu­al Re­spon­se oraz ob­ser­wa­cji la­bo­ra­to­ryj­nej par upra­wia­ją­cych seks, za­czę­li re­wo­lu­cjo­ni­zo­wać do­tych­cza­so­we ro­zu­mie­nie ko­bie­ce­go or­ga­zmu, wska­zu­jąc na jego wie­lo­krot­ność i (w prze­ci­wień­stwie do za­ło­żeń Freu­da) łech­tacz­ko­wy, a nie wa­gi­nal­ny cha­rak­ter. Na re­ak­cję fe­mi­ni­stek nie trze­ba było dłu­go cze­kać – nie­mal od razu po­ja­wi­ły się in­ter­pre­ta­cje, któ­re ze­sta­wia­ły po­wyż­sze od­kry­cia z fal­lo­cen­try­zmem wcze­śniej­szych kon­cep­tu­ali­za­cji sek­su­al­no­ści.

Jak twier­dzi Jef­frey Escof­fier, ko­lej­nym czyn­ni­kiem ma­ją­cym wpływ na tę ude­rza­ją­cą re­wo­lu­cyj­ną mie­szan­kę były spo­ry do­ty­czą­ce ob­sce­nicz­no­ści i por­no­gra­fii, to­czo­ne w se­rii pro­ce­sów są­do­wych, któ­re w la­tach pięć­dzie­sią­tych roz­sze­rzy­ły ochron­ne dzia­ła­nie pierw­szej po­praw­ki do kon­sty­tu­cji na li­te­ra­tu­rę i sło­wo mó­wio­ne, a na po­cząt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych rów­nież na film4. Ca­ło­ścio­wy wpływ re­wo­lu­cji sek­su­al­nej moż­na więc pod­su­mo­wać w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: w Ame­ry­ce po­ło­wy lat sześć­dzie­sią­tych abor­cja, po­za­mał­żeń­ska kon­tro­la uro­dzin, ho­mo­sek­su­alizm i fil­my por­no­gra­ficz­ne były te­ma­ta­mi tabu. Je­śli da­wa­ły o so­bie znać, to tyl­ko w spo­sób po­śred­ni, z ukry­cia. Jak za­uwa­ży­li so­cjo­lo­go­wie Kri­stin Lu­ker i An­tho­ny Gid­dens oraz hi­sto­ry­cy John D’Emi­lio i Es­tel­le Fre­ed­man, sek­su­al­ność po­wszech­nie uwa­ża­no za te­mat do tego stop­nia pry­wat­ny, że nie po­win­no się go po­ru­szać poza sy­pial­nią mał­żon­ków5. Wkrót­ce po­ja­wi­ły się pierw­sze zmia­ny, czę­ścio­wo z ra­cji szyb­kie­go roz­wo­ju me­tod an­ty­kon­cep­cji dla ko­biet. Cho­ciaż re­wo­lu­cji sek­su­al­nej nie spo­sób łą­czyć tyl­ko z tech­no­lo­gicz­ną in­no­wa­cją w po­sta­ci pi­guł­ki, nie da się za­prze­czyć, że – przy­najm­niej dla part­ne­rów he­te­ro­sek­su­al­nych – uwol­nie­nie się od po­ten­cjal­nych kon­se­kwen­cji sto­sun­ku płcio­we­go wpły­nę­ło na wy­kształ­ce­nie się no­wych sek­su­al­nych za­cho­wań.

Kie­dy w roku 1966, na dru­gim roku stu­diów, za­czę­łam brać pi­guł­ki an­ty­kon­cep­cyj­ne, kry­łam je przed mamą w tub­ce od szmin­ki za każ­dym ra­zem, gdy przy­jeż­dża­łam na wa­ka­cje do domu. Co­dzien­nie rano od­da­wa­łam się skom­pli­ko­wa­ne­mu ry­tu­ało­wi – za­my­ka­łam się w ła­zien­ce, wy­do­by­wa­łam pi­guł­kę ze skryt­ki, skru­pu­lat­nie za­zna­cza­jąc datę na ma­lut­kim ka­len­da­rzu na dany mie­siąc, wła­sno­ręcz­nie wy­pi­sa­nym na zwit­ku pa­pie­ru. Kie­dy w 1967 roku sta­ło się ja­sne, że żyję z chło­pa­kiem, mama na­zwa­ła mnie ko­bie­tą upa­dłą, do­brem utra­co­nym. Ba­da­nia do­wo­dzą, że jesz­cze w 1969 roku 70 pro­cent Ame­ry­ka­nów po­tę­pia­ło seks przed­mał­żeń­ski. Dla­te­go (i nie była to wy­łącz­nie opi­nia mo­jej mat­ki) au­to­ma­tycz­nie uzna­no mnie za człon­ka bo­he­my sek­su­al­nej, któ­ra od­rzu­ca do­mi­nu­ją­cą mo­ral­ność. Jed­nak sześć lat póź­niej, w 1973 roku, na­le­ża­łam już do więk­szo­ści. Wów­czas już tyl­ko 48 pro­cent an­kie­to­wa­nych sprze­ci­wia­ło się sek­so­wi przed­mał­żeń­skie­mu6.

Mię­dzy 1969 a 1973 ro­kiem do­ko­na­ła się ra­dy­kal­na zmia­na. W czwar­tym roz­dzia­le tej książ­ki po­sta­ram się do­wieść, że dla wie­lu lu­dzi mo­je­go po­ko­le­nia upra­wia­nie mi­ło­ści było spo­so­bem prze­ciw­sta­wie­nia się woj­nie. Wów­czas zro­zu­mie­li­śmy, że ko­bie­ta „upa­dła”, taka jak ja, może po­wstać; w 1973 roku w pro­ce­sie „Roe ver­sus Wade” za­le­ga­li­zo­wa­no abor­cję, zdej­mu­jąc z niej nie­usu­wal­ne wcze­śniej pięt­no; ofi­cjal­nie uzna­no an­ty­kon­cep­cję, a pi­guł­ki i kon­do­my sta­ły się ła­two do­stęp­ne, tak­że dla na­sto­lat­ków. Kie­dy za­cho­wa­nia i opi­nie spo­łecz­ne zmie­nia­ją się tak szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie, sło­wo „re­wo­lu­cja” wy­da­je się bar­dzo ade­kwat­ne, na­wet je­śli ul­trau­to­pij­ne po­stu­la­ty wol­nej sek­su­al­no­ści i za­stą­pie­nia woj­ny mi­ło­ścią ła­twiej gło­sić, niż zre­ali­zo­wać. Nie bra­ko­wa­ło opi­nii, że pierw­sza re­wo­lu­cja sek­su­al­na na­stą­pi­ła już na prze­ło­mie wie­ków, gdy Edi­son pra­co­wał nad udo­sko­na­le­niem ki­ne­to­sko­pu i po raz pierw­szy sfil­mo­wał po­ca­łu­nek. Już tam­ten prze­łom spra­wił, że re­pro­duk­cja prze­sta­ła być pod­sta­wo­wym ce­lem ludz­kiej sek­su­al­no­ści, a roz­kosz ukon­sty­tu­owa­ła się jako ele­ment współ­ży­cia mał­żeń­skie­go, nie po­da­jąc jed­nak w wąt­pli­wość ani mał­żeń­stwa, ani fun­da­men­tal­nych re­la­cji wła­dzy zwią­za­nych z sek­sem. Wąt­pli­wo­ści do­ty­czą­ce ro­dza­ju sek­su­al­nych re­la­cji – oraz to, że w ogó­le roz­po­czę­to dys­ku­sję na ich te­mat – po­ja­wi­ły się do­pie­ro pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych, przy­czy­nia­jąc się do zmian, któ­re okre­śla­my mia­nem re­wo­lu­cyj­nych7.

Na­wet je­śli uzna­my, że dys­ku­sja o por­no­gra­fii, któ­ra roz­go­rza­ła wśród fe­mi­ni­stek dzie­sięć lat póź­niej, była kro­kiem wstecz wo­bec na­wał­ni­cy wol­nej mi­ło­ści, a w re­wo­lu­cji sek­su­al­nej nig­dy nie cho­dzi­ło wy­łącz­nie o wol­ność to­tal­ną, nie spo­sób nie za­uwa­żyć no­wej pu­blicz­nej roli sek­su, nie­za­leż­nie od tego, czy po­chwa­la­my, czy po­tę­pia­my roz­po­wszech­nia­nie jego wi­zu­al­nych przed­sta­wień. Po­cząw­szy od koń­ca lat sie­dem­dzie­sią­tych, fe­mi­ni­zmem wstrzą­sa­ły za­cię­te de­ba­ty na te­mat cha­rak­te­ru i funk­cji wy­ła­nia­ją­cej się wów­czas por­no­gra­fii fo­to­gra­ficz­nej (w fil­mach i cza­so­pi­smach). Na­de­szła fala ar­gu­men­tów za i prze­ciw; za­la­ła nas bez­pre­ce­den­so­wa licz­ba cy­ta­tów i bez­po­śred­nich opi­sów, ma­ją­cych wspie­rać po­zy­cje opo­nen­tów. Oba skrzy­dła fe­mi­ni­zmu roz­pra­wia­ły o zna­cze­niu po­szcze­gól­nych po­zy­cji sek­su­al­nych – waż­ne było, kto jest na gó­rze, kto na dole, kto od­gry­wa rolę ak­tyw­ną, a kto pa­syw­ną.

Męż­czyź­ni i ko­bie­ty, homo- i he­te­ro­sek­su­ali­ści, mło­dzi i sta­rzy, jed­ni za­in­te­re­so­wa­ni wła­dzą, dru­dzy zaś roz­ko­szą – wszy­scy ro­zu­mie­li, że mó­wie­nie o sek­sie nie wy­star­cza; wszy­scy czu­li po­trze­bę „mó­wie­nia sek­sem”. Mó­wie­nie „o sek­sie” wska­zu­je na sta­bil­ny przed­miot do­cie­kań, na­to­miast „mó­wie­nie sek­sem” ozna­cza, że akt mó­wie­nia sta­je się czę­ścią dys­kur­syw­nej kon­struk­cji, a prze­cież w cza­sach sza­le­ją­cych spo­rów o sek­su­al­ność i por­no­gra­fię to wła­śnie dys­kur­sy sek­su­al­no­ści roz­wi­ja­ły się z nie­zwy­kłą dy­na­mi­ką8. Moja książ­ka o por­no­gra­fii hard­co­re’owej, wy­da­na w 1989 roku, wy­wo­dzi się nie­ja­ko z cza­sów tych­że go­rą­cych dys­ku­sji, któ­re umoż­li­wi­ły fe­mi­nist­kom zbli­że­nie się do te­ma­tu por­no­gra­fii. Nie chcia­ła­bym jed­nak wra­cać do de­bat z daw­nych cza­sów ani pi­sać kro­ni­ki rze­ko­me­go od­ro­dze­nia por­no­gra­fii – przy­najm­niej nie ta­kiej, któ­ra trak­tu­je por­no­gra­fię jako zja­wi­sko ode­rwa­ne od resz­ty fil­mo­wej tra­dy­cji. Za­kła­dam jed­nak, dla po­trzeb ni­niej­szej pra­cy, że re­wo­lu­cja sek­su­al­na – z ty­po­wy­mi dla każ­de­go prze­wro­tu mo­men­ta­mi przy­pły­wu i od­pły­wu – rze­czy­wi­ście na­stą­pi­ła, a szer­sze roz­po­wszech­nie­nie przed­sta­wień sek­su to je­den z jej naj­waż­niej­szych – lecz nie­do­sta­tecz­nie zba­da­nych – re­zul­ta­tów. In­ny­mi sło­wy, zda­niem Eri­ca Scha­efe­ra re­wo­lu­cja ob­ja­wia­ła się przede wszyst­kim jako prze­wrót w me­diach9. Choć bez wąt­pie­nia re­wo­lu­cja sek­su­al­na wpły­nę­ła na jed­nost­ko­we za­cho­wa­nia – wy­star­czy spoj­rzeć, jak skry­cie ko­rzy­sta­łam z pi­gu­łek – w tej książ­ce chcia­ła­bym się sku­pić na zmia­nach, któ­re do­ko­na­ły się w świe­cie fil­mu, a nie w po­stę­po­wa­niu lu­dzi.

Wraz z roz­po­wszech­nia­niem się sek­su w ki­nie do­szło do za­sad­ni­czej re­or­ga­ni­za­cji sto­sun­ków sfe­ry pu­blicz­nej z pry­wat­ną. Slo­gan fe­mi­ni­stek gło­sił, że „oso­bi­ste jest po­li­tycz­ne”, co w moim po­ko­le­niu zna­czy­ło, że wie­le za­cho­wań in­tym­nych po­win­no się przed­sta­wić pu­blicz­nie. Fe­mi­nist­ka i an­tro­po­log Su­san Gal pi­sze: „Zja­wi­ska ta­kie jak bi­cie współ­mał­żon­ki, kil­ka­dzie­siąt lat temu uwa­ża­ne za ele­ment sfe­ry pry­wat­nej, na ca­łym świe­cie sta­ją się przed­mio­tem le­gi­sla­cji; z ko­lei sto­su­nek sek­su­al­ny od­by­ty za obo­pól­ną zgo­dą dwoj­ga do­ro­słych – nie­gdyś szcze­gó­ło­wo kon­tro­lo­wa­ny przez pra­wo­daw­stwo [na przy­kład seks ge­jow­ski], stał się w wie­lu kra­jach czymś cał­ko­wi­cie pry­wat­nym”10. Nie cho­dzi tu o pro­stą za­mia­nę pry­wat­ne­go w pu­blicz­ne, lecz, jak za­uwa­ża hi­sto­ryk Joan Lan­des, o to, że „li­nia mię­dzy sfe­rą pu­blicz­ną a sfe­rą pry­wat­ną nie­ustan­nie się prze­su­wa”11. Ki­no­we przed­sta­wie­nia sek­su, sta­jąc się pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych i na po­cząt­ku sie­dem­dzie­sią­tych zja­wi­skiem pu­blicz­nym, od­zwier­cie­dla­ły prze­mia­ny w na­sta­wie­niu spo­łe­czeń­stwa oraz, same w so­bie, kształ­to­wa­ły na­sze ro­zu­mie­nie re­la­cji sek­su­al­nych. Jed­nak te­mat sek­su­al­no­ści zdo­był naj­więk­szy roz­głos aku­rat w cza­sach, gdy na­si­la­ło się prze­ko­na­nie o tym, że seks i re­pro­duk­cja to rzecz pry­wat­na. Od za­rzą­dze­nia Sądu Naj­wyż­sze­go w spra­wie „Gri­swold ver­sus Con­nec­ti­cut”, któ­ra do­ko­na­ła prze­wro­tu w pra­wie sta­no­wym, usu­wa­jąc za­kaz sto­so­wa­nia środ­ków an­ty­kon­cep­cyj­nych, „nie­ja­sne pra­wo do pry­wat­no­ści” za­czę­to trak­to­wać jako ele­ment wol­no­ści kon­sty­tu­cyj­nej12. Dla­te­go nie dzi­wi fakt, że „upu­blicz­nie­nie” sek­su, o któ­rym mowa w ni­niej­szej książ­ce, po­ja­wi­ło się w tym sa­mym cza­sie co pra­wo do pry­wat­no­ści. W roz­dzia­le szó­stym sta­ram się udo­wod­nić, że do star­cia obu po­jęć do­szło w dys­ku­sji nad kam­pa­nią re­kla­mo­wą fil­mu Anga Lee Ta­jem­ni­ca Bro­ke­back Mo­un­ta­in (Bro­ke­back Mo­un­ta­in, 2005). Za­miast nie­po­wstrzy­ma­ne­go mar­szu w stro­nę co­raz bar­dziej otwar­tych przed­sta­wień mie­li­śmy do czy­nie­nia, zwłasz­cza w go­rą­cym okre­sie re­wo­lu­cji sek­su­al­nej i jej nad­zwy­czaj­nych re­per­ku­sji, z dy­na­micz­nym na­pię­ciem mię­dzy dwie­ma ka­te­go­ria­mi, któ­re są wręcz nie­zbęd­ne dla mo­je­go wy­wo­du: mię­dzy cał­ko­wi­tym ujaw­nie­niem a nowo wy­kształ­co­nym pra­wem do za­kry­cia. Wła­śnie dla­te­go pierw­sze czte­ry roz­dzia­ły trak­tu­ją o prze­mia­nach wy­wo­ła­nych przez wy­da­rze­nia lat sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych oraz przez ów­cze­sne pró­by re­de­fi­ni­cji tego, co pry­wat­ne i co pu­blicz­ne. Kon­wen­cje przed­sta­wień sek­su, któ­re wów­czas stwo­rzo­no, obo­wią­zu­ją do dziś.

Choć re­wo­lu­cja przy­nio­sła nowe sek­su­al­ne moż­li­wo­ści – nowe spo­so­by by­cia isto­tą sek­su­al­ną – fe­mi­nist­ki wy­trwa­le za­zna­cza­ły, że ko­bie­ta ma znacz­nie mniej­szą swo­bo­dę wy­bo­ru. Nie chcę opo­wia­dać o try­um­fal­nym mar­szu w stro­nę ni­czym nie­ogra­ni­czo­nej wol­no­ści, po­nie­waż prze­mia­nom to­wa­rzy­szy­ło istot­ne za­cie­śnie­nie sek­su­al­nej dys­cy­pli­ny, po­le­ga­ją­ce na ostrzej­szej kon­tro­li nad cia­łem, któ­re chce­my wi­dzieć, sły­szeć i jak naj­le­piej po­znać. Błę­dem by­ło­by uwa­żać, że cała hi­sto­ria fil­mo­wych przed­sta­wień sek­su spro­wa­dza się do co­raz więk­szej jed­no­znacz­no­ści. Ta­kie za­ło­że­nie nie uwzględ­nia tych cech sek­su i jego hi­sto­rii, któ­re in­stynk­tow­nie uzna­je­my za oso­bli­we – po­mi­ja nad­zwy­czaj­ną nie­ko­he­rent­ność sek­su, jego nie­zli­czo­ne za­gad­ki, a tak­że róż­no­rod­ność spo­so­bów, dzię­ki któ­rym seks opie­ra się wi­zu­al­nej i dźwię­ko­wej bez­po­śred­nio­ści.

Jed­ną z istot­nych kon­se­kwen­cji re­wo­lu­cji sek­su­al­nej jest to, że pe­ne­tra­cyj­ny sto­su­nek ge­ni­tal­ny he­te­ro­sek­su­ali­stów prze­stał ucho­dzić za wy­łącz­ną nor­mę (sto­su­nek – jak dziw­nie za­czy­na brzmieć to sło­wo!) i pod­sta­wo­wą de­fi­ni­cję sek­su. Akt płcio­wy to je­den z wie­lu ak­tów he­te­ro- lub ho­mo­sek­su­al­nych, ta­kich jak seks anal­ny, fel­la­tio, cun­ni­lin­gus czy wszel­kie­go ro­dza­ju prak­ty­ki fe­ty­szy­stycz­ne lub sa­do­ma­so­chi­stycz­ne. Tego typu róż­no­rod­ność gma­twa sens okre­śle­nia, któ­re sta­ło się ty­tu­łem dru­gie­go roz­dzia­łu: „pójść na ca­łość”. Co­raz sil­niej­szy aspekt wi­zu­al­ny sek­su oraz za­mie­sza­nie, ja­kie może po­wo­do­wać mno­gość form aktu – rze­czy­wi­stych, po­zo­sta­ją­cych w sfe­rze su­ge­stii, sy­mu­lo­wa­nych lub cał­ko­wi­cie re­ali­stycz­nych (jak w por­no­gra­fii hard­co­re’owej) – spra­wi­ły, że co­raz trud­niej ro­zu­mieć seks jako po­je­dyn­czą, wi­dzial­ną praw­dę, któ­rą moż­na po­znać, gdy się ją zo­ba­czy13.

Teo­ria sek­su

Je­śli ro­dza­je sek­su­al­no­ści są uwa­run­ko­wa­ne hi­sto­rycz­nie i kul­tu­ro­wo (jak twier­dzi Mi­chel Fo­ucault), a pro­kre­acja prze­sta­ła (od cza­su re­wo­lu­cji sek­su­al­nej) być pod­sta­wo­wym ce­lem więk­szo­ści ak­tów płcio­wych, i je­śli seks sam w so­bie co­raz czę­ściej jawi się nam jako zbiór róż­no­rod­nych per­wer­sji, to nie spo­sób utrzy­my­wać, że hi­sto­ria sek­su na ekra­nie to pro­ste przej­ście od mniej­szej do więk­szej nie­dwu­znacz­no­ści, któ­re do­ko­na­ło się wraz z osła­bie­niem ko­lej­nych in­sty­tu­cji cen­zu­ry. Seks, jaki mo­gli­śmy oglą­dać od lat sześć­dzie­sią­tych, stał się z jed­nej stro­ny bar­dziej wi­zu­al­ny, a z dru­giej – bar­dziej he­te­ro­ge­nicz­ny i trud­niej­szy dla roz­wa­żań teo­re­tycz­nych. Wy­star­czy spoj­rzeć na kon­tro­wer­sje, któ­re wy­wo­łał pre­zy­dent Bill Clin­ton, za­prze­cza­jąc rze­ko­mym „sto­sun­kom sek­su­al­nym z tą pa­nią” – cho­dzi­ło wów­czas nie tyl­ko o kłam­stwo, lecz tak­że o py­ta­nie, czy fel­la­tio moż­na na­zwać sek­sem14.

Wni­kli­we do­cie­ka­nia Fo­ucaul­ta do­ty­czą­ce hi­sto­rycz­ne­go pro­ce­su bu­do­wa­nia sek­su­al­no­ści po­przez dys­kurs mia­ły ogrom­ny wpływ na po­wsta­nie ni­niej­szej książ­ki. W pierw­szym to­mie Hi­sto­rii sek­su­al­no­ści, wy­da­nej po raz pierw­szy w 1978 roku, czy­li pod ko­niec re­wo­lu­cji sek­su­al­nej, Fo­ucault okre­śla sek­su­al­ność nie tyle jako siłę li­bi­di­nal­ną – któ­rą na­le­ży albo po­wstrzy­mać, albo uwol­nić – ile jako dys­kur­syw­ną for­mę or­ga­ni­za­cji wła­dzy, wie­dzy i przy­jem­no­ści. Jego nie­ukoń­czo­na pra­ca mia­ła być ana­li­zą roz­wi­ja­ją­cych się dys­kur­sów sek­su­al­no­ści, sku­pio­ną na cha­rak­te­ry­stycz­nych mo­de­lach – ko­bie­ty hi­ste­rycz­ki, ma­stur­bu­ją­ce­go się dziec­ka, pary mal­tu­zjań­skiej i czło­wie­ka ho­mo­sek­su­al­ne­go. Fo­ucault sta­ra się zmi­ni­ma­li­zo­wać ro­zu­mie­nie sek­su jako rze­czy ist­nie­ją­cej uprzed­nio – na przy­kład w for­mie tłu­mio­nych pra­gnień, o któ­rych mówi psy­cho­ana­li­za – za­sta­na­wia­jąc się, jak apa­ra­ty sek­su­al­no­ści chwy­ta­ją wpół po­szcze­gól­ne cia­ła i ich sek­su­al­ne or­ga­ny, two­rząc nie­zli­czo­ne so­ju­sze i ro­dza­je przy­jem­no­ści15.

Fo­ucault rzu­ca wy­zwa­nie Freu­dow­skiej „hi­po­te­zie re­pre­sji” – czy­li twier­dze­niu, że seks jest przy­ro­dzo­ną czło­wie­ko­wi siłą, któ­rą cy­wi­li­za­cja usi­łu­je tłu­mić – a tym sa­mym pod­wa­ża ro­zu­mie­nie re­wo­lu­cji sek­su­al­nej jako for­my wy­zwo­le­nia16. Cho­ciaż Fo­ucault z ca­łych sił po­pie­rał wszyst­kie for­my re­wo­lu­cji sek­su­al­nej, są­dził tak­że, że po­chle­bia­my so­bie, uwa­ża­jąc mó­wie­nie o sek­sie za spo­sób zwal­cza­nia za­ha­mo­wań. Re­pre­sja ist­nie­je, lecz sta­no­wi część więk­sze­go apa­ra­tu two­rzą­ce­go dys­kurs. Fo­ucault do­wo­dzi, że kur­czo­wo trzy­ma­my się ro­zu­mie­nia sek­su jako re­pre­sji, po­nie­waż pra­gnie­my wie­rzyć w uto­pię, w któ­rej „wią­że­my uświa­do­mie­nie z wy­zwo­le­niem i zwie­lo­krot­nie­niem przy­jem­no­ści”. Za przy­kład niech po­słu­ży zja­wi­sko, o któ­rym pi­szę w roz­dzia­le czwar­tym: mi­łość jako an­ty­wo­jen­ny sprze­ciw17.

Zda­niem Fo­ucaul­ta zro­zu­mie­nie hi­sto­rii sek­su­al­no­ści wy­ma­ga, by­śmy prze­my­śle­li trud­ne do opi­sa­nia re­la­cje mię­dzy wła­dzą, któ­ra nie przy­cho­dzi z góry, aby tłu­mić, lecz dzia­ła od dołu, aby łą­czyć dys­kur­sy wie­dzy i sek­su­al­no­ści. Seks rzad­ko kie­dy jest wy­łącz­nie re­pre­sjo­no­wa­ny lub wy­zwo­lo­ny; tak samo czę­sto wzbu­dza się go i sty­mu­lu­je, zwłasz­cza po­przez me­dia. „Im­plan­ta­cja per­wer­sji” do­ko­nu­je się przez te same dys­kur­sy, któ­re pró­bu­ją je ogra­ni­czyć. Za­miast po­dej­mo­wać de­cy­zję, czy zbli­że­niu po­win­no się po­wie­dzieć „tak” czy „nie”, za­miast po­sze­rzać li­stę rze­ko­mych prawd o sek­sie, Fo­ucault woli, by­śmy za­sta­no­wi­li się nad tym, czy o sek­sie rze­czy­wi­ście się mówi, i przyj­rze­li się „oso­bom, któ­re o nim mó­wią, miej­scom i punk­tom wi­dze­nia, z któ­rych się mówi, in­sty­tu­cjom, któ­re do mó­wie­nia za­chę­ca­ją”18. Ni­niej­szą hi­sto­rię sek­su na ekra­nie chcia­ła­bym przed­sta­wić wła­śnie w du­chu Fo­ucaul­tow­skie­go po­wią­za­nia dys­kur­su z ele­men­ta­mi wła­dzy, wie­dzy i przy­jem­no­ści.

Roz­wój sek­su­al­nej nie­dwu­znacz­no­ści w fil­mie to nie trans­gre­syj­ny wy­ją­tek od za­sad uprzed­niej re­pre­sji, lecz kon­ty­nu­acja, w Fo­ucaul­tow­skim ro­zu­mie­niu, więk­szej dys­kur­syw­nej eks­plo­zji per­wer­syj­nych sek­su­al­no­ści. Po­słu­gu­jąc się ję­zy­kiem, któ­ry tęt­ni sek­su­al­ną ener­gią, Fo­ucault opo­wia­da o wła­dzy, któ­ra „obar­cza się od­po­wie­dzial­no­ścią” i „obo­wiąz­ko­wo musi ocie­rać się o cia­ła; pie­ści je wzro­kiem, in­ten­sy­fi­ku­je ich par­tie, elek­try­zu­je po­wierzch­nie, dra­ma­ty­zu­je mo­men­ty za­kłó­ceń. Chwy­ta wpół sek­su­al­ne cia­ło”19. „Trwa­łe spi­ra­le wła­dzy i roz­ko­szy” do­wo­dzą, że spo­łe­czeń­stwo no­wo­cze­sne jest per­wer­syj­ne nie „wbrew wła­sne­mu pu­ry­ta­ni­zmo­wi”, lecz „per­wer­syj­ne praw­dzi­wie i bez­po­śred­nio”20. Nie­za­leż­nie od tego, czy per­wer­sje bu­du­ją nowe for­my przy­jem­no­ści czy nie, ich hi­sto­rycz­na „im­plan­ta­cja” jest bar­dzo wy­raź­nie wi­docz­na w ekra­ni­za­cjach sek­su, któ­re po­wsta­ły pod ko­niec XX wie­ku. Fel­la­tio, dłu­gi i wie­lo­krot­ny ko­bie­cy or­gazm, pod­nie­ty sa­do­ma­so­chi­stycz­ne – ła­two okre­ślić, kie­dy zja­wi­ska tego typu po­ja­wi­ły się w hi­sto­rii kina, czy to po­pu­lar­ne­go, czy ni­szo­we­go. W dal­szej czę­ści książ­ki po­sta­ram się do­wieść, że nie są to przy­kła­dy wy­zwa­la­ją­ce­go dzia­ła­nia trans­gre­sji, lecz obo­siecz­ne mie­cze wy­zwo­le­nia i dys­cy­pli­ny.

Cho­ciaż je­stem en­tu­zjast­ką Fo­ucaul­ta, nie mogę opo­wia­dać o hi­sto­rii sek­su w fil­mie bez zwró­ce­nia się ku nie­któ­rym teo­re­tycz­nym za­ło­że­niom psy­cho­ana­li­zy. Mimo że z bie­giem cza­su wzra­stał mój sprze­ciw wo­bec tak czę­sto po­wta­rza­nej teo­rii re­pre­sji i co­raz sil­niej od­rzu­ca­łam ten­den­cję do trak­to­wa­nia każ­dej in­ter­pre­ta­cji jako swo­istej ale­go­rii psy­cho­ana­li­zy sa­mej w so­bie, mu­szę przy­znać, że nie zde­cy­do­wa­łam się zre­zy­gno­wać ze wszyst­kich punk­tów tej teo­rii. Roz­dział pierw­szy – o po­ca­łun­ku – opie­ra się na prze­świad­cze­niu, że w hi­sto­rii kina ukry­ta wie­dza o sek­sie prze­cho­dzi przez „dłu­gi okres doj­rze­wa­nia”, w któ­rym film spra­wia dwo­ja­kie wra­że­nie – że wie o ist­nie­niu sek­su albo że wca­le nie zda­je so­bie z nie­go spra­wy. O oral­nym aspek­cie po­ca­łun­ku trud­no mó­wić bez od­wo­ły­wa­nia się do przy­jem­no­ści oral­nych sek­su­al­no­ści dzie­cię­cej, o któ­rej tak wni­kli­wie pi­sze Freud w Trzech roz­pra­wach z teo­rii sek­su­al­nej. Z ko­lei roz­dział szó­sty, do­ty­czą­cy per­wer­sji sek­su, któ­re od lat osiem­dzie­sią­tych sys­te­ma­tycz­nie sta­wa­ły się czę­ścią ame­ry­kań­skiej na-sce­ny, nie był­by kom­plet­ny bez Freu­dow­skich po­jęć „sce­ny pier­wot­nej” i „od­ro­czo­ne­go zro­zu­mie­nia”. Nie mo­gąc cał­ko­wi­cie po­go­dzić jed­no­cze­snych od­nie­sień do Freu­da i Fo­ucaul­ta, chcia­ła­bym przy­najm­niej uści­ślić, w jaki spo­sób będę ko­rzy­stać z ich zna­czą­co róż­nych opi­nii na te­mat per­wer­sji.

„Per­wer­syj­ny” [per­ver­se] w for­mie przy­miot­ni­ko­wej ozna­cza do­słow­nie „coś od­wró­co­ne­go”, od­bie­ga­ją­ce­go od „wła­ści­we­go” kie­run­ku. Upra­wia­nie mi­ło­ści za po­mo­cą or­ga­nu nie­prze­zna­czo­ne­go do pro­kre­acji to dla Freu­da za­cho­wa­nie per­wer­syj­ne, od­bie­ga­ją­ce od „wła­ści­we­go” kie­run­ku i pod­sta­wo­we­go celu zbli­że­nia. Mimo to Freud zda­je so­bie spra­wę, że po­ca­łu­nek – i każ­dy inny akt sek­su­al­ny – może trwać nie­co dłu­żej niż zwy­kle i pro­wa­dzić do sta­nu „uwol­nie­nia” w po­sta­ci ko­pu­la­cji. Freud usi­łu­je oprzeć wy­wód o roz­róż­nie­nie mię­dzy mo­de­la­mi per­wer­sji (wy­dłu­ża­nie po­szcze­gól­nych czyn­no­ści sek­su­al­nych) i nor­ma­mi (na­tych­mia­sto­we przej­ście do uwol­nie­nia), lecz gra­ni­ce mię­dzy nimi się roz­my­wa­ją. Zda­niem Leo Ber­sa­nie­go per­wer­sja jest dla Freu­da mo­de­lem uła­twia­ją­cym zro­zu­mie­nie sek­su­al­nej roz­ko­szy. Ber­sa­ni do­wo­dzi, że Freu­dow­ski mo­del przy­jem­no­ści przyj­mu­je for­my sek­su­al­nej sty­mu­la­cji, któ­re nie zmie­rza­ją do uwol­nie­nia po­przez ko­pu­la­cję, lecz nie­prze­rwa­nie wzra­sta­ją jako przy­jem­ne (i przy­kre za­ra­zem) na­pię­cie21. Przy­jem­ność sek­su­al­na, mó­wiąc in­a­czej, to nie to samo, co sa­tys­fak­cja – może za­le­żeć od nie­przy­jem­nych do­znań, któ­re prze­dłu­ża­ją pod­nie­ce­nie. Ber­sa­ni w pięk­nych sło­wach opi­su­je dwie for­my Freu­dow­skiej przy­jem­no­ści, przy­rów­nu­jąc je do swę­dze­nia, któ­re do­ma­ga się dra­pa­nia, oraz do ta­kie­go swę­dze­nia, któ­re nie po­trze­bu­je dra­pa­nia, lecz „nie pra­gnie ni­cze­go wię­cej niż trwa­nie i na­si­le­nie”22.

Oscy­la­cja mię­dzy mo­de­la­mi sek­su­al­nej przy­jem­no­ści i pod­nie­ce­nia po­zwa­la omi­nąć nie­któ­re z nor­ma­tyw­nych ten­den­cji Freu­da oraz uczy­nić jego teo­rię bar­dziej ak­cep­to­wal­ną i, mam na­dzie­ję, bar­dziej przy­dat­ną dla na­szej ana­li­zy pro­ce­su, w któ­rym ak­ty­wo­wa­ły się nowe stre­fy ero­gen­ne ki­ne­ma­to­gra­fii. W roz­dzia­le pią­tym za­sta­no­wi­my się, jak film Im­pe­rium zmy­słów (Ai no cor­ri­da, ang. In the Re­alm of the Sen­ses, reż. Na­gi­sa Oshi­ma, 1976), jed­na z naj­bar­dziej ge­ni­tal­nych pro­duk­cji w hi­sto­rii kina, opie­ra się na sek­su­al­nej eks­cy­ta­cji po­dob­nej do swę­dze­nia, pod­czas gdy nie­któ­re z po­ca­łun­ków, któ­re ana­li­zu­ję w roz­dzia­le pierw­szym, przy zwy­cza­jo­wej roli po­ca­łun­ku jako gry wstęp­nej dzia­ła­ją jak osta­tecz­ne drap­nię­cia.

Inny teo­re­tyk, któ­ry wy­warł sil­ny wpływ na moją pra­cę – Geo­r­ges Ba­ta­il­le – po­dob­nie jak Fo­ucault, za­miast bu­do­wać spe­cy­ficz­ne po­dej­ście do toż­sa­mo­ści sek­su­al­nej, wo­lał sku­pić się na kon­kret­nych ak­tach. Mo­że­my na­zwać go fi­lo­zo­fem eks­ta­zy lub, jak mó­wią Fran­cu­zi, jo­uis­san­ce, co za­zwy­czaj (o ile w ogó­le) tłu­ma­czy się jako „or­gazm” lub „roz­kosz”. Ba­ta­il­le po­ma­ga zro­zu­mieć, co pod­nie­ca nas w sek­sie, o któ­rym pi­sze, eks­plo­ru­jąc zło­żo­ne za­leż­no­ści mię­dzy za­ka­zem a trans­gre­sją, z któ­rej wy­ra­sta jego ro­zu­mie­nie ero­ty­zmu. De­fi­niu­jąc ero­tyzm, Ba­ta­il­le przy­kła­da więk­szą wagę do na­pię­cia mię­dzy cią­gło­ścią a nie­cią­gło­ścią niż, jak Freud, do re­la­cji mię­dzy jed­nost­ką a spo­łe­czeń­stwem lub na­tu­rą a kul­tu­rą. Ero­tyzm po­zwa­la przyj­rzeć się cią­gło­ści, z któ­rej wszy­scy wy­ła­nia­my się w chwi­li na­ro­dzin, aby po­wró­cić do niej w dniu śmier­ci: ak­tyw­ność ero­tycz­na to dla Ba­ta­il­le’a prze­siąk­nię­te pa­ra­dok­sem bo­gac­two ży­cia po­krew­ne­go śmier­ci23. Pi­sząc o ści­słym związ­ku mię­dzy ele­men­tem tabu a zna­cze­niem ero­tycz­nym, Ba­ta­il­le for­mu­łu­je twier­dze­nia, któ­re mia­ły wy­wrzeć sil­ny wpływ na moje ro­zu­mie­nie ele­men­tów trans­gre­sji i tabu w ak­tach sek­su­al­nych opi­sa­nych w ni­niej­szej pra­cy: „Za­kaz po­strze­ga­ny in­a­czej niż w prze­ra­że­niu nie ma już prze­ciw­wa­gi w po­żą­da­niu, któ­re jest jego głę­bo­kim sen­sem”24. In­ny­mi sło­wy, trans­gre­sja nie po­ko­nu­je, lecz je­dy­nie za­wie­sza ele­ment tabu. Sku­tecz­na trans­gre­sja ero­tycz­na utrzy­mu­je emo­cjo­nal­ną siłę za­ka­zu. Jako ko­lej­ny teo­re­tyk scep­tycz­nie na­sta­wio­ny do wy­zwo­leń­czych po­stu­la­tów re­wo­lu­cji sek­su­al­nej Ba­ta­il­le opo­wia­da o związ­ku lęku i po­żą­da­nia. Jego kon­klu­zje są nie­zbęd­ną pod­sta­wą dla ana­li­zy tych fil­mów opi­sa­nych w dal­szej czę­ści książ­ki, któ­re usi­łu­ją zba­dać re­la­cje mię­dzy sek­sem a śmier­cią.

Po­kaz ucie­le­śnio­ny i gra mi­me­tycz­na

Ja­kich sek­su­al­nych od­czuć do­zna­je­my, oglą­da­jąc seks? Ja­kim spo­so­bem na­sze cia­ła an­ga­żu­ją się, po­przez dwa zmy­sły – wzrok i słuch – w pro­ces po­śred­nie­go od­czu­wa­nia po­zo­sta­ły­mi trze­ma? Za­da­jąc py­ta­nia tego typu, chcia­ła­bym zwró­cić się za­rów­no ku cia­łom wi­dzów sie­dzą­cych w ciem­no­ści przed ekra­nem, jak i ku ru­cho­mym ob­ra­zom ciał na ekra­nie. Zna­ne stwier­dze­nie Wal­te­ra Ben­ja­mi­na – „Z każ­dym dniem co­raz bar­dziej nie­od­par­ta sta­je się po­trze­ba za­wład­nię­cia przed­mio­tem w ob­ra­zie, a ra­czej w po­do­biź­nie, w re­pro­duk­cji, z jak naj­bliż­szej od­le­gło­ści”25 – do­ty­czy rze­czy nie­zwy­kłej: ki­ne­ma­to­gra­ficz­na re­pro­duk­cja umoż­li­wi­ła re­cep­cję z bli­ska na­wet naj­bar­dziej in­tym­nych i nie­gdyś cał­ko­wi­cie pry­wat­nych prze­żyć sek­su­al­nych. Re­pro­duk­cja – w tym wy­pad­ku fil­mo­we przed­sta­wie­nie pary upra­wia­ją­cej seks – ofe­ru­je nam nowy ro­dzaj kon­tak­tu, któ­ry Mi­cha­el Taus­sig, ko­men­tu­jąc wy­wód Ben­ja­mi­na, na­zy­wa „na­ma­cal­nym, zmy­sło­wym po­łą­cze­niem mię­dzy cia­łem ob­ser­wa­to­ra a cia­łem ob­ser­wo­wa­nym”26.

Ben­ja­min uwa­ża, że ten typ re­pre­zen­ta­cji jest symp­to­ma­tycz­ny dla po­waż­nych zmian w po­strze­ga­niu, któ­re od­cię­ły się od wcze­śniej­szych prak­tyk au­ra­tycz­nej i zdy­stan­so­wa­nej kon­tem­pla­cji, na przy­kład dzieł ma­lar­stwa. Jed­nak je­śli cho­dzi o od­biór tre­ści sek­su­al­nych, kry­ty­cy kul­tu­ry i ba­da­cze pra­wa nie po­tra­fią od­po­wied­nio od­nieść się do prac teo­re­ty­ków ta­kich jak Ben­ja­min i Taus­sig i, w kon­se­kwen­cji, mylą kon­takt z do­ty­kiem. Spójrz­my na na­stę­pu­ją­ce stwier­dze­nie zna­ne­go spe­cja­li­sty od pierw­szej po­praw­ki, Fre­de­ric­ka Schau­era: „Wy­obraź­my so­bie dzie­się­cio­mi­nu­to­wy film, któ­ry sku­pia się wy­łącz­nie na przed­sta­wie­niu ko­lo­ro­wych zbli­żeń or­ga­nów płcio­wych ko­bie­ty i męż­czy­zny od­by­wa­ją­cych sto­su­nek. Nie ma w nim odro­bi­ny róż­no­rod­no­ści, nie ma dia­lo­gów, mu­zy­ki, za­pę­dów ar­ty­stycz­nych, twa­rze ak­to­rów po­zo­sta­ją poza ka­drem. Film prze­zna­czo­ny jest dla klien­tów, któ­rzy pła­cą, a na­stęp­nie do­zna­ją or­ga­zmu od razu lub ma­stur­bu­ją się w trak­cie se­an­su”27.

W ten spo­sób Schau­er przed­sta­wia ro­dzaj por­no­gra­fii hard­co­re’owej, któ­ry jego zda­niem nie za­słu­żył na ochro­nę, po­nie­waż wpły­wa na cia­ło w spo­sób cał­ko­wi­cie mi­me­tycz­ny. Cho­ciaż film, o któ­rym mowa, pa­su­je z grub­sza (po­mi­ja­jąc ko­lor) do jed­no­rol­ko­wych nie­mych fil­mów dla pa­nów (tak zwa­nych stag films), któ­re nie­gdyś były in­te­gral­ną czę­ścią wie­czo­rów ka­wa­ler­skich lub spo­tkań mę­skich bractw, re­pre­zen­tu­je rów­nież pe­wien pla­to­nicz­ny – ho­łu­bio­ny przez ba­da­czy pra­wa – ide­ał ob­sce­nicz­no­ści, któ­ra dzia­ła bez­po­śred­nio na cia­ło i jed­no­cze­śnie da się zre­du­ko­wać do mia­na lu­bież­no­ści. Wy­obraź­nia Schau­era nie czy­ni roz­róż­nie­nia mię­dzy uka­zy­wa­niem i oglą­da­niem sek­su a rze­czy­wi­stą sek­su­al­ną czyn­no­ścią (mię­dzy pa­trze­niem a ro­bie­niem). Co wię­cej, jego zda­niem han­del fil­ma­mi to do­kład­nie to samo, co han­del „pla­sti­ko­wy­mi, wi­bru­ją­cy­mi ak­ce­so­ria­mi, a tak­że han­del cia­łem po­przez pro­sty­tu­cję lub seks jako taki. W naj­bar­dziej eks­tre­mal­nych wy­pad­kach por­no­gra­fia hard­co­re’owa sta­je się jed­nym z sek­su­al­nych ak­ce­so­riów. To, że nie do­cho­dzi przy tym do fi­zycz­ne­go kon­tak­tu, jest mało istot­ne”28.

Cho­ciaż nie za­mie­rzam bro­nić ar­ty­stycz­nej stro­ny fil­mów tego typu (je­śli tak jed­no­li­te ob­sce­na w ogó­le ist­nie­ją), mu­szę pod­kre­ślić, że na­wet ten naj­prost­szy, do­sad­ny przy­kład Schau­erow­skie­go ro­zu­mie­nia ob­sce­nicz­no­ści mu­siał po­wstać ze świa­do­mo­ścią na­tu­ry me­dium, któ­re nie­zmien­nie dy­stan­su­je wi­dza wo­bec he­te­ro­sek­su­al­ne­go aktu uka­za­ne­go na ekra­nie. In­ny­mi sło­wy, brak fi­zycz­ne­go kon­tak­tu mię­dzy wi­dzem a ru­cho­mym ob­ra­zem nie jest cał­ko­wi­cie bez zna­cze­nia; prze­ciw­nie – okre­śla nasz sto­su­nek do ob­ra­zów, ja­ki­kol­wiek by on był. Na­wet je­śli por­no­gra­fia wy­wo­łu­je u wi­dza re­ak­cje, do któ­rych zmie­rza fil­mo­wy ga­tu­nek (pod­nie­ce­nie, za­spo­ko­je­nie lub każ­dy inny ro­dzaj do­zna­nia miesz­czą­cy się mię­dzy jed­nym a dru­gim), wciąż po­zo­sta­je róż­ni­ca mię­dzy oglą­da­niem a upra­wia­niem sek­su, na­wet wte­dy, gdy widz opusz­cza kino i za­szy­wa się w za­ci­szu wła­sne­go domu, gdzie re­ak­cje opi­sa­ne przez Schau­era sta­ją się jesz­cze bar­dziej praw­do­po­dob­ne.

Schau­er po­mi­ja rolę me­dium, w któ­rym owe akty sek­su­al­ne ist­nie­ją, oraz aspekt za­po­śred­ni­cze­nia, cha­rak­te­ry­stycz­ny dla se­an­sów gru­po­wych. Moż­li­wość me­cha­nicz­nej re­pro­duk­cji fil­mu po­zwa­la na uka­za­nie he­te­ro­sek­su­al­ne­go zbli­że­nia, któ­re wy­da­je się bli­skie prze­strzen­nie lub na­wet cza­so­wo. W ten spo­sób Schau­er od­rzu­ca to, co do­ce­nia Ben­ja­min: nie tyl­ko imi­tu­je­my to, co wi­dzi­my, lecz tak­że ba­wi­my się tym29. Po­zna­nie po­przez zre­pro­du­ko­wa­ne po­do­bień­stwo nie jest tym sa­mym, co po­zna­nie sa­mej rze­czy. Je­śli kino, któ­re czę­sto uzna­je się za do­sko­na­ły przy­kład szo­ku no­wo­cze­sno­ści, rze­czy­wi­ście przy­czy­nia się (jak są­dził Ben­ja­min) do upad­ku au­ra­tycz­nej „prze­strzen­no-cza­so­wej tkan­ki” re­li­gij­ne­go i es­te­tycz­ne­go do­świad­cze­nia30, wów­czas do­sad­ny i po­zba­wio­ny ja­kiej­kol­wiek wraż­li­wo­ści przy­kład po­da­ny przez Schau­era – do­ty­czą­cy praw­do­po­dob­nie naj­gor­sze­go przy­pad­ku – może oka­zać się po­moc­ny w trak­cie ana­li­zy skut­ków, ja­kie wy­wo­łu­ją owe szo­ku­ją­ce ob­ra­zy.

Dzie­ło sztu­ki w do­bie re­pro­duk­cji tech­nicz­nej Ben­ja­mi­na za­zwy­czaj od­czy­tu­je się jako obro­nę przed szo­kiem wy­wo­ły­wa­nym przez ru­cho­me ob­ra­zy, któ­re same są ro­dza­jem od­trut­ki na szok no­wo­cze­sno­ści. W ta­kim ro­zu­mie­niu szok kina nisz­czy aurę – w tym kon­tek­ście pi­szą­cy w la­tach trzy­dzie­stych Ben­ja­min zwró­cił­by uwa­gę na Char­lie­go Cha­pli­na, da­da­istów oraz film sur­re­ali­stycz­ny – i wy­ry­wa od­bior­cę z odrę­twie­nia no­wo­cze­sno­ści. Za­wsze, rzecz ja­sna, po­zo­sta­je ry­zy­ko, że na pa­ra­li­żu­ją­ce kon­se­kwen­cje szo­ku od­po­wie się jego eska­la­cją, o czym czę­sto pi­sa­no, kry­ty­ku­jąc seks i prze­moc obec­ne w me­diach. W jed­nym z naj­now­szych ar­ty­ku­łów o Ben­ja­mi­nie Mi­riam Han­sen pro­po­nu­je spo­sób wyj­ścia z im­pa­su, przed­sta­wia­jąc po­ję­cie, któ­re nie­ste­ty znik­nę­ło z trze­ciej, naj­bar­dziej zna­nej wer­sji słyn­nej pra­cy Ben­ja­mi­na: po­ję­cie in­ner­wa­cji.

Han­sen wy­ja­śnia, że in­ner­wa­cja do­ty­czy pro­ce­su neu­rop­sy­cho­lo­gicz­ne­go, któ­ry „po­śred­ni­czy mię­dzy re­je­strem we­wnętrz­nym i ze­wnętrz­nym, psy­chicz­nym i mo­to­rycz­nym, ludz­kim i me­cha­nicz­nym”31. O do­zna­niach mó­wi­my za­zwy­czaj wte­dy, gdy przyj­mu­je­my dany bo­dziec z ze­wnątrz – do­świad­cze­nie to po­le­ga więc na przy­ję­ciu zja­wi­ska po­przez zmy­sły ze­wnętrz­ne (słuch i wzrok), któ­re spra­wia­ją, że cia­ło czu­je. Rza­dziej roz­wa­ża­my kie­ru­nek od­wrot­ny: prze­ka­za­nie ener­gii z we­wnątrz cia­ła z po­wro­tem do świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Ten dru­gi ro­dzaj trans­fe­ru Ben­ja­min na­zy­wa in­ner­wa­cją. Ter­min ten po­ja­wia się jed­nak wy­łącz­nie w przy­pi­sie do mniej zna­nej, dru­giej wer­sji ese­ju. Cho­ciaż Ben­ja­min nie po­świę­cił jej wie­le miej­sca w swo­ich roz­wa­ża­niach, in­ner­wa­cja, zda­niem Han­sen, po­zwa­la nam pa­trzeć na mi­me­sis jako pro­ces dwu­kie­run­ko­wy, któ­ry nie tyl­ko przyj­mu­je, lecz rów­nież prze­kształ­ca „psy­chicz­ną ener­gię na dro­dze sty­mu­la­cji mo­to­rycz­nej”, aby prze­nieść ją z po­wro­tem na ze­wnątrz32. In­ny­mi sło­wy, pro­ces, któ­ry za­zwy­czaj ro­zu­mie­my jako od­biór do­znań (a tak­że, w przy­kła­dzie Schau­era, od­biór, któ­ry sy­mu­lu­je ge­sty i do­zna­nia po­sta­ci, któ­re wi­dzi­my), jest dro­gą dwu­kie­run­ko­wą: cia­ło przyj­mu­je do­zna­nie, po czym od­wra­ca ener­gię od­bio­ru, kie­ru­jąc się z po­wro­tem ku świa­tu. W ten spo­sób cia­ło nie tyl­ko od­bie­ra szo­ku­ją­ce prze­ży­cia – szo­ku­ją­ce dzia­ła­nie Ero­sa; czer­pie rów­nież ener­gię, sta­jąc się, jak pi­sze Han­sen, „po­ro­wa­tym in­ter­fej­sem mię­dzy or­ga­ni­zmem a świa­tem ze­wnętrz­nym”33.

„Po­ro­wa­ty in­ter­fejs” mo­że­my łą­czyć ze spo­łecz­nym pro­ce­sem przy­zwy­cza­ja­nia się do prze­żyć sek­su­al­nych, któ­re wcze­śniej uzna­wa­no za pry­wat­ne lub an­ty­spo­łecz­ne. O ile kie­dyś te­mat sek­su­al­ne­go pod­nie­ce­nia trak­to­wa­no jako an­ty­te­zę cy­wi­li­zo­wa­nej kul­tu­ry, o tyle obec­nie na­sze cia­ła wcho­dzą w po­dob­ny do szo­ku stan nad­zwy­czaj­ne­go pod­nie­ce­nia i – w spo­łecz­nie uzna­nym pro­ce­sie – przy­zwy­cza­ja­ją się i otwie­ra­ją na zmie­nia­ją­ce się śro­do­wi­sko. Po­słu­gu­jąc się prze­my­śle­nia­mi Fo­ucaul­ta, mo­że­my po­wie­dzieć, że w to­wa­rzy­stwie in­nych roz­ka­zu­je się nam przy­jąć nowe spo­łecz­ne for­my pod­nie­ce­nia. Z ko­lei Ben­ja­min, jak twier­dzi Han­sen, woli uwa­żać, że cho­dzi o coś wię­cej niż dys­cy­pli­nę i roz­kaz. Mo­że­my na­uczyć się ba­wić w seks w ten sam spo­sób, w jaki dziec­ko uczy się ba­wić w wia­trak lub po­ciąg – do­da­jąc, dzię­ki mo­to­rycz­nej sty­mu­la­cji, bar­dziej sub­tel­ne for­my ener­gii psy­chicz­nej. W krót­kim ese­ju O zdol­no­ści mi­me­tycz­nej Ben­ja­min przy­wo­łu­je mo­tyw dzie­cię­cej za­ba­wy – pod­kre­śla jed­nak, że dziec­ko ani przez chwi­lę nie uwa­ża, że na­praw­dę jest wia­tra­kiem lub po­cią­giem. Za­ba­wa w wia­trak to przy­zwy­cza­ja­nie się do kul­tu­ry, w któ­rej wia­tra­ki są po­trzeb­ne; dla in­nej kul­tu­ry tę samą funk­cję peł­ni za­ba­wa w po­ciąg. Za­ba­wa w seks rów­nież nas przy­zwy­cza­ja – do świa­ta prze­peł­nio­ne­go no­wy­mi for­ma­mi po­śred­niej sek­su­al­nej przy­jem­no­ści. Zdol­ność mi­me­tycz­na to ro­dzaj tre­nin­gu do­ty­ko­we­go, któ­ry przy­zwy­cza­ja wi­dzów do zmie­nia­ją­ce­go się oto­cze­nia. Stra­ty zwią­za­ne z aurą może re­kom­pen­so­wać sfe­ra za­ba­wy, któ­ra zda­niem Ben­ja­mi­na „jest w fil­mie naj­więk­sza”34.

Wróć­my do do­sad­ne­go przy­kła­du Schau­era. Pi­sząc o przed­sta­wie­niach sek­su, twier­dzi on, że pa­trze­nie na ob­ra­zy tego typu spy­cha wi­dow­nię w stro­nę peł­nej uprosz­czeń mi­mi­kry. Po­nie­waż Schau­er opi­su­je ta­kie przed­sta­wie­nia sek­su, za któ­re trze­ba za­pła­cić – czy­li nor­mal­ne po­ka­zy ki­no­we, a nie wie­czo­ry ka­wa­ler­skie czy do­mo­we se­an­se – po­win­ni­śmy za­sta­no­wić się nad po­do­bień­stwem tego, o czym pi­sze, do pu­blicz­ne­go po­ka­zu na­grań por­no­gra­ficz­nych, ta­kich jak na przy­kład Głę­bo­kie gar­dło (Deep Thro­at, reż. Ge­rard Da­mia­no, 1972), o któ­rym opo­wiem w roz­dzia­le trze­cim. W fil­mie tym po­ja­wia­ją się „ko­lo­ro­we zbli­że­nia uka­zu­ją­ce or­ga­ny sek­su­al­ne męż­czy­zny i ko­bie­ty od­by­wa­ją­cych sto­su­nek płcio­wy”. W 1972 roku nie­je­den pu­blicz­ny se­ans „zszo­ko­wał na­ród” peł­nym wra­żeń spek­ta­klem uka­zu­ją­cym w zbli­że­niu or­ga­ny płcio­we w ak­cji. Szok ini­cja­cji zwią­za­ny z ujaw­nie­niem sek­su jest za­sad­ni­czo bar­dzo po­dob­ny do wra­żeń, ja­kie w 1896 roku wy­wo­łał Tho­mas Edi­son, przed­sta­wia­jąc za­pis po­ca­łun­ku, bę­dą­cy czę­ścią cy­klu fil­mów krót­ko­me­tra­żo­wych. W obu wy­pad­kach aura ule­gła znisz­cze­niu; znik­nął też dy­stans obec­ny wcze­śniej w przed­sta­wie­niach cia­ła, zwłasz­cza ust oraz ge­ni­ta­liów.

Sko­ro to wła­śnie my dzia­ła­my w dwu­kie­run­ko­wym pro­ce­sie in­ner­wa­cji, w po­niż­szych roz­wa­ża­niach spró­buj­my wyjść poza te­mat szo­ku i poza ogra­ni­cze­nia zwią­za­ne z au­to­ma­tycz­ny­mi re­ak­cja­mi, któ­re, zda­niem Schau­era, wy­wo­łu­je w nas wi­dok sek­su na ekra­nie (i seks jako taki). Za­czy­na­my do­strze­gać róż­no­rod­ność do­znań: szok, wstyd i pod­nie­ce­nie gra­ni­czą z po­ru­sze­niem wy­obraź­ni. Chcia­ła­bym udo­wod­nić, że wy­obraź­nia może zaj­mo­wać się za­rów­no naj­bar­dziej nie­do­stęp­nym i skrom­nym, jak rów­nież jaw­nym i bez­po­śred­nim po­łą­cze­niem dźwię­ków i ob­ra­zów – obej­mu­je za­rów­no Dumę i uprze­dze­nie, jak i Pi­ra­tów. Nie do­ce­nia­my wy­obraź­ni, uwa­ża­jąc, że dzia­ła tyl­ko i wy­łącz­nie pod nie­obec­ność (lub przy za­le­d­wie mi­ni­mal­nej su­ge­stii) re­pre­zen­ta­cji sek­su. Jako „po­ro­wa­ty in­ter­fejs mię­dzy or­ga­ni­zmem a świa­tem ze­wnętrz­nym” moje cia­ło usta­wio­ne na wprost ekra­nu nie tyl­ko prze­cho­dzi od pod­nie­ce­nia do odrę­twie­nia, a po­tem znów do pod­nie­ce­nia; wraz z upły­wem cza­su i ko­lej­ny­mi se­an­sa­mi przy­zwy­cza­ja się do róż­no­rod­nych sek­su­al­nych do­świad­czeń, któ­re – cho­ciaż nie są mi bez­po­śred­nio zna­ne – sta­ną się źró­dłem do­znań i za­ba­wy.

In­ny­mi sło­wy, na­wet je­śli fil­my wy­wo­łu­ją w nas po­ku­sę na­śla­do­wa­nia przed­sta­wio­nych za­cho­wań, na­sze cia­ła nie imi­tu­ją ich w spo­sób me­cha­nicz­ny, tak jak chciał­by Schau­er. Dwu­kie­run­ko­wy pro­ces zwią­za­ny z in­ner­wa­cją moż­na roz­wa­żyć na pod­sta­wie przy­kła­du – przy­glą­da­jąc się do­cie­ka­niom Vi­vian Sob­chack, któ­ra w pra­cy o cie­le­snych pod­sta­wach zro­zu­mie­nia sztu­ki fil­mo­wej35 twier­dzi, że zro­zu­mie­nie wy­ma­ga nada­nia sen­su. Au­tor­ka są­dzi, że cie­le­sne re­ak­cje na ob­ra­zy na ekra­nie uwa­ża­no za „zbyt wul­gar­ne, by po­świę­cać im wię­cej uwa­gi, niż wy­ma­ga tego samo za­szu­flad­ko­wa­nie ich – z ra­cji pro­sto­ty emo­cji, któ­re wy­wo­łu­ją, a tak­że z po­wo­du ko­mer­cyj­ne­go zna­cze­nia i sko­ja­rzeń kul­tu­ro­wych – ra­zem z bar­dziej ki­ne­tycz­ny­mi for­ma­mi roz­ryw­ki”36. Sob­chack mie­rzy się z „cie­le­sny­mi pod­sta­wa­mi zro­zu­mie­nia sztu­ki fil­mo­wej”, trak­tu­jąc ki­ne­ma­to­gra­fię jako, po pierw­sze, ze­spół „re­la­cji ucie­le­śnie­nia” – po­śred­nich spo­so­bów wi­dze­nia i sły­sze­nia – oraz, po dru­gie, jako ruch od­bi­ja­ją­cy, któ­ry leży u pod­staw eks­pre­syj­no­ści kina37.

Po­przez fe­no­me­no­lo­gicz­ne po­dej­ście do ru­cho­mych ob­ra­zów twier­dze­nia Sob­chack na­wią­zu­ją do prac Han­sen i Ben­ja­mi­na, z tą róż­ni­cą, że dla Sob­chack akt ucie­le­śnio­ne­go pa­trze­nia to na­kre­ślo­ny ce­lo­wo łuk, któ­ry ma po­czą­tek w wi­dzu, a nie w świe­cie. Au­tor­ka wy­zna­je, że pod­czas fil­mu – gdy rze­czy na ekra­nie moż­na zo­ba­czyć, lecz nie moż­na ich do­tknąć, po­wą­chać ani po­sma­ko­wać – ce­lo­wa tra­jek­to­ria cia­ła „zmie­nia kie­ru­nek, aby prze­nieść sfru­stro­wa­ne zmy­sły w stro­nę cze­goś bar­dziej do­stęp­ne­go”, czy­li w stro­nę wła­sne­go, „od­czu­wa­ne­go su­biek­tyw­nie ży­we­go cia­ła”. W ten spo­sób, pi­sze Sob­chack, „od­su­wa­jąc się od ekra­nu – bez cie­nia re­flek­sji – po­wró­cę do cie­le­sne­go, zmy­sło­we­go «ja», aby do­tknąć sie­bie sa­mej w chwi­li, gdy do­ty­kam, po­wą­chać, gdy wą­cham, po­sma­ko­wać, gdy spraw­dzam smak, sło­wem: aby po­znać wła­sną zmy­sło­wość”38. W dal­szej czę­ści wy­wo­du, pi­sząc o fil­mie For­te­pian (The Pia­no, 1993) w re­ży­se­rii Jane Cam­pion, Sob­chack twier­dzi, że do­zna­je do­ty­ko­we­go szo­ku, w chwi­li gdy Ba­ines do­ty­ka cia­ła Ady przez dziu­rę w czar­nych weł­nia­nych poń­czo­chach. Cho­ciaż au­tor­ka nie do­ty­ka Ady bez­po­śred­nio, pa­trze­nie na cu­dzy do­tyk otwie­ra ją „na ero­tycz­ną esen­cję i roz­pro­sze­nie wła­sne­go cia­ła, co ozna­cza, że czu­ję swo­je cia­ło obok cia­ła Ba­ine­sa, obok cia­ła Ady, obok cze­goś, co na­zwa­łam «cia­łem fil­mo­wym»”39.

Taus­sig z pew­no­ścią do­ce­nił­by to, że Sob­chack nie iden­ty­fi­ku­je się z Ba­ine­sem, gdy ten do­ty­ka Adę. Nie opi­su­je uprzed­mia­ta­wia­ją­ce­go spoj­rze­nia męż­czy­zny, któ­re wy­klu­cza ja­ką­kol­wiek ko­bie­cą przy­jem­ność z pa­trze­nia40. Nie mówi też o per­spek­ty­wie kar­te­zjań­skiej, we­dług któ­rej wszyst­ko, co wi­dzial­ne, zo­sta­je zre­du­ko­wa­ne do roli ujarz­mio­ne­go, od­le­głe­go przed­mio­tu41. Cho­dzi jej ra­czej o przed­sta­wie­nie sy­tu­acji, w któ­rej ka­me­ra i urzą­dze­nia do re­je­stra­cji dźwię­ku wi­dzą i sły­szą tak samo jak ludz­kie cia­ło, a po­tem cia­ło wi­dzi i sły­szy do­kład­nie to, co „fil­mo­we cia­ło”. Wzrok i słuch sprzy­ja­ją ma­te­rial­ne­mu do­świad­cze­niu ucie­le­śnie­nia; wspo­ma­ga­ją sze­reg po­śred­nich pro­ce­sów wy­mia­ny, w któ­rej bio­rą udział cia­ła spo­łecz­ne, cia­ło fil­mo­we i cia­ła na ekra­nie.

Za­cie­ka­wie­nie, któ­re przy­cią­ga nas do fil­mu, nie po­cho­dzi wy­łącz­nie od oczu, lecz tak­że od cia­ła (in­ne­go niż to, o któ­rym my­ślał Schau­er). Na­sze pole zmy­sło­we ak­ty­wu­je się sy­ne­ste­tycz­nie, zwłasz­cza w sy­tu­acji – o czym bę­dzie mowa w tej książ­ce – gdy film przed­sta­wia dwo­je (lub wię­cej) lu­dzi od­da­ją­cych się roz­ko­szom do­ty­ku, sma­ku i za­pa­chu. Je­śli do­cho­dzi do aktu sek­su­al­ne­go, jak w fil­mo­wym flir­cie Ba­ine­sa i Ady, ob­raz na ekra­nie zwra­ca się do mnie z sek­su­al­nym prze­ka­zem. Dzia­ła­nie ob­ra­zu nie rów­na się kosz­ma­ro­wi na­śla­do­wa­nia, o któ­rym pi­sał Schau­er, ani nie do­ty­czy wy­łącz­nie wzro­ku; je­den zmysł prze­kła­da się na inny. Dzię­ki za­pro­po­no­wa­ne­mu w pra­cach Ben­ja­mi­na i Han­sen po­ję­ciu in­ner­wa­cji otrzy­mu­je­my mo­del, we­dług któ­re­go ze sty­mu­la­cji mo­to­rycz­nej po­bie­ra­my ener­gię, któ­ra po­wra­ca do świa­ta; dzię­ki idei od­bi­cia, któ­rą pro­po­nu­je Sob­chack, mo­że­my wy­ja­śnić od­biór ener­gii z ob­ra­zu z po­wro­tem do ludz­kie­go „ja”42. W ni­niej­szej książ­ce wy­cho­dzę z za­ło­że­nia, że pre­zen­ta­cje sek­su, nie­za­leż­nie od tego, czy pro­wa­dzą do zła­go­dzo­ne­go, roz­pro­szo­ne­go spo­tka­nia z wła­snym cia­łem (o czym pi­sze Sob­chack) czy do przed­sta­wio­ne­go przez Han­sen Ben­ja­mi­now­skie­go ro­zu­mie­nia cia­ła jako „po­ro­wa­te­go in­ter­fej­su”, któ­ry roz­cią­ga się rów­nież z po­wro­tem w kie­run­ku świa­ta, za­wsze były – i zja­wi­sko to na­si­la się obec­nie – cen­tral­nym ele­men­tem na­szej kul­tu­ry.

Za­cznij­my tak, jak na­le­ży w za­chod­niej kul­tu­rze – od po­ca­łun­ku. Roz­dział pierw­szy roz­po­czy­na się od fil­mu Tho­ma­sa Edi­so­na (The Kiss, 1896), a koń­czy na dzie­le Andy’ego War­ho­la (Kiss, 1963), przed­sta­wia­jąc ana­li­zę trzy­na­stu scen – swo­iste­go epi­ta­fium dla ca­łej epo­ki. Naj­bar­dziej po­wszech­ny z uka­zy­wa­nych na ekra­nie ak­tów sek­su­al­nych sta­je się cen­tral­nym te­ma­tem mo­je­go wy­wo­du – ba­dam hi­sto­rię i fe­no­me­no­lo­gię fil­mo­we­go po­ca­łun­ku, opi­su­jąc naj­wcze­śniej­sze re­ak­cje na za­na­to­mi­zo­wa­ne, po­więk­szo­ne i po­wtó­rzo­ne po­ca­łun­ki, któ­re uka­zy­wa­no w zbli­że­niu na co­raz więk­szych ekra­nach. Trak­tu­jąc Edi­so­na i War­ho­la jako alfę i ome­gę ki­no­wych po­ca­łun­ków, oma­wiam ich dzie­ła za­rów­no w kon­tek­ście hol­ly­wo­odz­kie­go Ko­dek­su Pro­duk­cyj­ne­go, jak i w od­nie­sie­niu do cza­sów, gdy „sce­ny peł­ne na­mięt­no­ści” i „lu­bież­nych po­ca­łun­ków” nie były jesz­cze za­ka­za­ne. Dys­ku­sja nad po­ca­łun­kiem – i ogra­ni­cze­nia­mi, któ­re się z nim wią­żą – zbli­ża nas do zro­zu­mie­nia ero­tycz­ne­go cha­rak­te­ru oral­nych przy­jem­no­ści kina.

W roz­dzia­le dru­gim za­sta­na­wiam się, jak i kie­dy przed­sta­wie­nia scen łóż­ko­wych – sy­mu­lo­wa­nych lub rze­czy­wi­stych – do­ko­na­ły zmia­ny w ki­nie ma­in­stre­amo­wym, sta­jąc się nie tyle jed­ną z moż­li­wo­ści, ile nie­zbęd­nym ele­men­tem spek­ta­klu. Jak fil­my ame­ry­kań­skie wy­ro­sły z mło­dzień­czych po­ca­łun­ków i prze­szły do bar­dziej „do­ro­słych” scen, ta­kich jak w fil­mie Mike’a Ni­chol­sa Ab­sol­went (The Gra­du­ate, 1967)? Skąd po­cho­dzi wie­dza cie­le­sna po­ka­zy­wa­na na ekra­nie w cza­sach re­wo­lu­cji sek­su­al­nej koń­ca lat sześć­dzie­sią­tych? W roz­dzia­le dru­gim sta­ram się po­rów­nać for­mę i funk­cję tych rze­ko­mo gu­stow­nych hol­ly­wo­odz­kich in­ter­lu­diów – do­brze zna­nych scen sy­mu­lo­wa­ne­go sek­su, któ­rym to­wa­rzy­szy mu­zycz­ny akom­pa­nia­ment – z in­ny­mi for­ma­mi sek­su­al­no­ści, któ­re zna­leźć moż­na w fil­mach awan­gar­do­wych i pro­duk­cjach z ga­tun­ków se­xplo­ita­tion i bla­xplo­ita­tion.

Rok 1972, swo­isty an­nus mi­ra­bi­lis w hi­sto­rii sek­su na ekra­nie, znaj­du­je się w cen­trum wy­wo­du w roz­dzia­le trze­cim, gdzie opo­wia­dam o dwóch istot­nych fil­mach, któ­re mia­ły wów­czas pre­mie­rę. Ostat­nie tan­go w Pa­ry­żu (Last Tan­go in Pa­ris, 1972) orazGłę­bo­kie gar­dło to dzie­ła wło­skich re­ży­se­rów – jed­ne­go z Włoch, dru­gie­go z No­we­go Jor­ku – któ­re wy­war­ły zna­czą­cy wpływ na ocze­ki­wa­nia pu­blicz­no­ści ame­ry­kań­skiej w kwe­stii ki­no­wych do­znań. Je­den film uzna­no za ero­tycz­ne dzie­ło sztu­ki no­wo­cze­snej, dru­gi – za wul­gar­ny przy­kład por­no­gra­fii hard­co­re’owej. Pu­blicz­ność oboj­ga płci ze­tknę­ła się z nar­ra­cja­mi, w któ­rych seks mówi gło­sem nie­zwy­kle do­no­śnym. Po­nie­waż sama na­le­ża­łam do pu­blicz­no­ści, chcia­ła­bym zre­kon­stru­ować na­strój, jaki kie­ro­wał po­ko­le­niem ame­ry­kań­skich ki­no­ma­nów, któ­rzy w 1972 roku od­wa­ży­li się wy­brać na oba se­an­se. Trze­ci film, któ­re­go nie oglą­da­łam w cza­sach pre­mie­ry, oka­zał się prze­ło­mo­wy (być może bar­dziej niż dwa po­zo­sta­łe) dla wą­skiej gru­py wi­dzów – dla od­bior­ców kina ge­jow­skie­go. Film Chłop­cy na pia­sku (Boys in the Sand, 1971) Wa­ke­fiel­da Po­ole’a stał się ka­mie­niem mi­lo­wym ki­ne­ma­to­gra­fii sek­su­al­nej, po­nie­waż upra­wo­moc­niał i opie­wał od­mien­ność sek­su ge­jow­skie­go, za­miast sta­wiać go na rów­ni z sek­sem he­te­ro.

Bio­rąc pod uwa­gę te wszyst­kie eja­ku­lu­ją­ce pe­ni­sy, któ­re sta­ły się czę­ścią na-sce­ny w por­no­gra­fii he­te­ro- i ho­mo­sek­su­al­nej po­cząt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych, a tak­że fil­my, któ­re po znie­sie­niu Ko­dek­su Pro­duk­cyj­ne­go i wpro­wa­dze­niu sys­te­mu kla­sy­fi­ka­cji (ra­ting sys­tem) w klu­czo­wych mo­men­tach przed­sta­wia­ły sce­ny sek­su­al­ne, trze­ba za­sta­no­wić się nad lo­sem ko­bie­ce­go or­ga­zmu. Roz­dział czwar­ty prze­no­si nas do źró­deł ame­ry­kań­skiej re­wo­lu­cji sek­su­al­nej i idzie krok na­przód w stro­nę kina ma­in­stre­amo­we­go, któ­re za­in­te­re­so­wa­ło się roz­ko­szą ko­bie­ty nie­zwy­kle póź­no – do­pie­ro dzię­ki ame­ry­kań­skim i fran­cu­skim ro­lom Jane Fon­dy. Gra­jąc w fil­mach ta­kich, jak Bar­ba­rel­la: kró­lo­wa ga­lak­ty­ki (Bar­ba­rel­la: Qu­een of Ga­la­xy, reż. Ror­ger Va­dim, 1968), Klu­te (reż. Alan Pa­ku­la, 1971) oraz Po­wrót do domu (Co­ming Home, reż. Hal Ash­by, 1978), Fon­da jako pierw­sza Ame­ry­kan­ka wcie­li­ła się w rolę ko­bie­ty, któ­rej roz­kosz sek­su­al­na na­praw­dę się li­czy. Te­mat or­ga­zmu wy­warł póź­niej ogrom­ny wpływ na wi­ze­ru­nek Fon­dy, któ­rą uzna­wa­no od­tąd za sek­sow­ną zwo­len­nicz­kę fe­mi­ni­zmu i ak­tyw­ną pa­cy­fist­kę.

O ile por­no­gra­ficz­ne fil­my hard core wy­da­ją się bar­dzo pro­ste w pro­duk­cji, w wy­ni­ku cze­go od lat sie­dem­dzie­sią­tych ga­tu­nek ten urósł do ran­gi osob­ne­go wszech­świa­ta, w któ­rym po­ję­cie sztu­ki nie ist­nie­je, o tyle fil­my ar­ty­stycz­ne, któ­re przed­sta­wia­ją seks nie­sy­mu­lo­wa­ny, o wie­le trud­niej wy­pro­du­ko­wać. Pro­blem do­ty­czy za­rów­no środ­ków es­te­tycz­nych, jak i fi­nan­so­wych (wy­star­czy spoj­rzeć na to, jak rzad­ko wśród ame­ry­kań­skich fil­mów po­ja­wia się ozna­cze­nie NC-17 [nie­do­zwo­lo­ne po­ni­żej lat 18 – przyp. tłum.]). Fran­cu­ski film ja­poń­skie­go re­ży­se­ra Na­gi­sy Oshi­my Im­pe­rium zmy­słów od­niósł suk­ces, je­śli cho­dzi o po­łą­cze­nie hard­co­re’owe­go sek­su z ar­ty­stycz­nym ero­ty­zmem. To praw­do­po­dob­nie je­dy­na mię­dzy­na­ro­do­wa pro­duk­cja z lat sie­dem­dzie­sią­tych, któ­ra do­ko­na­ła tego, o czym za­chod­ni kry­ty­cy ma­rzy­li od daw­na. Dla­te­go po­świę­cam jej cały roz­dział pią­ty, za­chę­ca­jąc do dys­ku­sji nad jej prze­ło­mo­wym cha­rak­te­rem i wpły­wem, jaki wy­war­ła na po­dob­ne fil­my, któ­re – z nie­ma­łym opóź­nie­niem – za­czę­ły po­ja­wiać się w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych.

Co ja­kiś czas zda­rza się, że pe­wien film zde­cy­do­wa­nie ude­rza w stru­nę sek­su­al­nej wraż­li­wo­ści ame­ry­kań­skiej wi­dow­ni. W roz­dzia­le szó­stym pi­szę o per­wer­syj­nych pro­wo­ka­cjach, po­cząw­szy od lat osiem­dzie­sią­tych, na przy­kła­dzie dwóch prze­ło­mo­wych pro­duk­cji – Blue Ve­lvet (1986) Da­vi­da Lyn­cha orazTa­jem­ni­cy Bro­ke­back Mo­un­ta­in (Bro­ke­back Mo­un­ta­in, 2005) Anga Lee. Po­nie­waż uka­za­ne w nich czyn­no­ści sek­su­al­ne mają cha­rak­ter sy­mu­lo­wa­ny, a nie hard­co­re’owy, ozna­czo­no je li­te­rą R; oba spo­tka­ły się z za­in­te­re­so­wa­niem sze­ro­kie­go krę­gu pu­blicz­no­ści. Przed­sta­wio­na przez Lyn­cha ma­ło­mia­stecz­ko­wa za­gad­ka, któ­ra za­czy­na się od sce­ny z od­cię­tym uchem, oraz kow­boj­ski film Anga Lee o dwóch pa­ster­zach, któ­rzy za­ko­chu­ją się w so­bie, spra­wi­ły, że pier­wot­ne fan­ta­zje o sek­sie prze­sta­ły być wy­łącz­nie te­ma­tem za­in­te­re­so­wa­nia ar­ty­stów i wró­ci­ły w sfe­rę za­in­te­re­so­wań ogó­łu. Ry­tu­ały sa­do­ma­so­chi­stycz­ne, któ­re po raz pierw­szy po­ja­wi­ły się na ekra­nach ame­ry­kań­skich kin w 1986 roku, wy­war­ły po­dob­ny wpływ, jak nie­co póź­niej­sze przed­sta­wie­nia ak­tów ho­mo­sek­su­al­nych z Ta­jem­ni­cy Bro­ke­back Mo­un­ta­in. W obu wy­pad­kach sy­mu­lo­wa­ne sce­ny sek­su prze­nio­sły per­wer­syj­ne prak­ty­ki do cen­trum ame­ry­kań­sko­ści – do prze­ślicz­nych mia­ste­czek na Pół­noc­nym Za­cho­dzie i do iko­nicz­nej wręcz dzi­czy ame­ry­kań­skie­go Za­cho­du. Przy­glą­da­jąc się po­wyż­szym fil­mom, do­cie­kam, dla­cze­go dzię­ki przed­sta­wie­niom scen pier­wot­nych kino ame­ry­kań­skie sta­ło się per­wer­syj­ne.

Seks sy­mu­lo­wa­ny w fil­mach ta­kich jak Blue Ve­lvet orazTa­jem­ni­ca Bro­ke­back Mo­un­ta­in pod żad­nym po­zo­rem nie uka­zu­je or­ga­nów płcio­wych. Z ko­lei hard­co­re’owe fil­my ar­ty­stycz­ne wręcz ob­no­szą się z cie­le­sny­mi de­ta­la­mi – dla­te­go nie do­pusz­cza się ich do ma­sow­go obie­gu. Roz­dział siód­my trak­tu­je o no­wym nur­cie w ki­nie ar­ty­stycz­nym, któ­ry po­dą­ża śla­da­mi Oshi­my. Po­cząw­szy od lat dzie­więć­dzie­sią­tych, ob­ser­wu­je­my, jak nowa fala pro­duk­cji z Fran­cji, Nie­miec, Włoch, Wiel­kiej Bry­ta­nii i Azji sprze­ci­wia się za­rów­no de­li­kat­nym przed­sta­wie­niom sek­su, któ­re w po­pu­lar­nym ki­nie hol­ly­wo­odz­kim od­gry­wa­ją rolę in­ter­lu­dium (mówi o tym roz­dział pią­ty), jak i wszel­kie­go ro­dza­ju sy­mu­lo­wa­nym per­wer­sjom (roz­dział szó­sty). In­no­wa­cja wie­lu przed­sta­wio­nych tu­taj fil­mów po­le­ga na uka­za­niu ak­tów sek­su­al­nych wy­zu­tych z mi­ło­ści, prze­peł­nio­nych agre­sją i ob­co­ścią – moż­na w nich za­ob­ser­wo­wać wy­raź­ne prze­ciw­sta­wie­nie się prze­sło­dzo­nym ro­man­som Hol­ly­wo­od i do­sad­nym roz­ko­szom kina typu hard core. Nie chcę rzecz ja­sna od­dzie­lać złych ob­ra­zów od do­brych ani oce­niać, czy przed­sta­wie­nia sek­su idą za da­le­ko lub czy nie po­zo­sta­wia­ją miej­sca dla wy­obraź­ni. Chcia­ła­bym ra­czej wy­ka­zać, że mamy do czy­nie­nia z ogrom­ną licz­bą róż­no­rod­nych mo­de­li re­pre­zen­ta­cji wi­zu­al­nej – fil­my nie­po­rno­gra­ficz­ne zde­cy­do­wa­nie py­ta­ją o wy­obra­że­nia sek­su, któ­re nie ogra­ni­cza­ły­by się do zna­nych sche­ma­tów sy­mu­la­cji i hard core’u.

W erze no­wych me­diów, po­szu­ku­jąc ekra­ni­za­cji sek­su, prze­sta­li­śmy li­czyć wy­łącz­nie na roz­ko­sze kina. Mamy przed sobą wie­le za­dań i moż­li­wo­ści: trze­ba wy­bie­rać, kli­kać, pi­sać, wska­zy­wać, prze­łą­czać, re­ago­wać, wcho­dzić w in­te­rak­cję z ma­ni­pu­lo­wal­ny­mi, po­dat­ny­mi na na­sze in­ge­ren­cje, kon­wer­gent­ny­mi me­dia­mi, któ­re ze­bra­no na jed­nym ma­łym ekra­nie. For­mu­łu­jąc wnio­ski na koń­cu ni­niej­szej książ­ki, sta­ram się wy­ja­śnić, dla­cze­go do­świad­cze­nia zwią­za­ne z oglą­da­niem sek­su na wiel­kim ekra­nie w miej­scu pu­blicz­nym róż­nią się od se­an­sów przed te­le­wi­zo­rem lub kom­pu­te­rem, któ­re od­by­wa­ją się w na­szych do­mach (lub wszę­dzie tam, gdzie za­bie­rze­my na­sze urzą­dze­nia prze­no­śne). Widz przy­zwy­cza­jo­ny do na­pię­cia, któ­re bu­du­ją ru­cho­me ob­ra­zy, za­sia­da przed ma­łym ekra­nem i bie­rze udział w grze, nie­mal do­słow­nie za­mie­nia się w gra­cza. Jed­ną z gier, któ­rym się od­da­je­my, jest za­ba­wa z sa­mym sobą. Dla­te­go do re­per­tu­aru na­szych za­cho­wań sek­su­al­nych we­szły ma­stur­ba­cja przed ekra­nem oraz wir­tu­al­ne or­gie, w któ­rych part­ne­rzy jed­no­cze­śnie upra­wia­ją seks ze sobą i z cia­łem „po dru­giej stro­nie”. W erze no­wych me­diów ro­dzi się prze­ko­na­nie, że dzię­ki ob­ra­zom uka­za­nym na ekra­nie por­no­gra­fia na­kło­ni nas do sek­su z wła­snym cia­łem. Przy­wo­łu­jąc słyn­ne przy­kła­dy cy­ber­por­no­gra­fii, w ostat­nim roz­dzia­le spró­bu­ję za­sta­no­wić się nad naj­now­szy­mi zja­wi­ska­mi, któ­re w wie­lu aspek­tach nie od­bie­ga­ją od więk­szo­ści współ­cze­snych przed­sta­wień cie­le­sno­ści.

Nie pi­szę kom­plet­nej hi­sto­rii sek­su na ekra­nie. Re­zy­gnu­ję z peł­nej syn­te­zy na rzecz szcze­gó­ło­we­go opi­su wy­bra­nych dzieł – oma­wiam fil­my prze­ło­mo­we i ta­kie, któ­re wy­da­ły mi się cha­rak­te­ry­stycz­ne dla da­ne­go okre­su. Nie wszyst­kie uzna­my za nad­zwy­czaj­ne – nie­któ­re z nich oglą­da­li­śmy z czy­stej cie­ka­wo­ści sek­su­al­ne­go cia­ła. Cho­ciaż nie za­le­ży mi na wąt­kach au­to­bio­gra­ficz­nych, cza­sa­mi ucie­kam się do opo­wie­ści o oso­bi­stych do­świad­cze­niach zwią­za­nych z doj­rze­wa­niem po­przez ki­ne­ma­to­gra­fię – mó­wię wów­czas o prze­ży­ciach ki­no­ma­na i wnio­skach z czy­ta­nych przez lata prac fil­mo­znaw­czych. Dla­te­go fil­my, o któ­rych bę­dzie tu­taj mowa, rze­czy­wi­ście mia­ły dla mnie sens – do­słow­nie i w prze­no­śni – jako for­my zdo­by­wa­nia wie­dzy o cie­le. Ana­li­zu­jąc je, sta­ra­łam się za­cho­wać nie­co z at­mos­fe­ry od­kry­cia, któ­ra za­czę­ła się nam udzie­lać pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych. Wła­śnie wów­czas seks prze­stał być nie­do­zwo­lo­ny – ze zja­wi­ska ukry­wa­ne­go stał się wi­docz­nym i sły­szal­nym ele­men­tem na-sce­ny. Za­wsze, gdy żywo wspo­mi­nam film, sta­ram się przy­po­mnieć go so­bie i prze­my­śleć kon­tekst, w któ­rym ro­dzi­ły się moje re­ak­cje na po­szcze­gól­ne ob­ra­zy – my­ślę o per­spek­ty­wie bia­łej, he­te­ro­sek­su­al­nej Ame­ry­kan­ki, któ­ra ma­rzy o ko­smo­po­li­tycz­nej wznio­sło­ści, lecz – poza ki­no­wym do­świad­cze­niem – w grun­cie rze­czy po­zo­sta­je na­iw­ną pro­win­cjusz­ką. Mam na­dzie­ję, że ni­niej­sza książ­ka, sta­jąc się naj­waż­niej­szym punk­tem mo­jej edu­ka­cji sek­su­al­nej, traf­nie od­da­je cha­rak­ter tej eks­cy­tu­ją­cej na­uki. Poza pierw­szy­mi roz­dzia­ła­mi, któ­re wią­żą się z okre­sem mo­je­go sek­su­al­ne­go uświa­do­mie­nia, książ­ka ta opo­wia­da o doj­rze­wa­niu. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne wy­da­je się przy­pusz­cze­nie z roz­dzia­łu o sce­nach pier­wot­nych – być może jest to opo­wieść, któ­ra kom­pli­ku­je się, w mia­rę jak wy­cho­dzi na jaw, że wie­dza cie­le­sna to nie tyle po­stęp ku wie­dzy bez­po­śred­niej, ile ra­czej enig­ma­tycz­ne, trud­ne do opi­sa­nia „wy­da­rze­nie”.

1Pocałunki i elipsyDługi okres dojrzewania filmów amerykańskich(1896–1963)

„Prze­wra­ca­jąc się z nią w łóż­ku, […] zda­łem so­bie spra­wę, że […] po­wra­cam do pod­zie­mia mło­dzień­czej żą­dzy, któ­rą daw­no uzna­łem za wy­ga­słą. Lecz nie, nic z tego – ob­se­syj­ne, zu­peł­nie nie­rze­czy­wi­ste sce­ny po­żą­da­nia, któ­re kino sie­je w mło­dych umy­słach, po­wró­ci­ły z ogrom­ną mocą. Pięk­no, któ­re nie blak­nie, prze­cią­gły po­ca­łu­nek, noc na­mięt­no­ści, któ­ra przy­bie­ra na sile w rytm te­ma­tu z Mak­sa Ste­ine­ra i pro­wa­dzi do koń­ca fil­mu, ba­lan­su­jąc na szczy­cie nie­ga­sną­ce­go na­pię­cia”.

The­odo­re Ro­szak Flic­ker

Fil­mo­we po­ca­łun­ki to naj­wcze­śniej­sze przed­sta­wie­nia sek­su, ja­kie pa­mię­tam. Za­nim po­ca­ło­wa­łam chło­pa­ka po raz pierw­szy, wie­dzia­łam z fil­mów, że w tej pro­stej czyn­no­ści ko­niecz­na jest skom­pli­ko­wa­na cho­re­ogra­fia – na­le­ży prze­krzy­wić gło­wę, aby unik­nąć zde­rze­nia no­sa­mi, a ob­rót trze­ba wy­ko­nać w od­wrot­ną stro­nę niż part­ner. Uczy­łam się z du­że­go ekra­nu, na któ­rym w ja­skra­wym Tech­ni­co­lo­rze wi­dać było po­więk­szo­ny ob­raz ca­łu­ją­cej się pary – Roc­ka Hud­so­na i Do­ris Day. Uczy­łam się rów­nież z czar­no-bia­łe­go ekra­nu, przed któ­rym za­sia­da­łam z mat­ką w let­nie wie­czo­ry, gdy za­miast iść wcze­śnie spać, moż­na było oglą­dać te­le­wi­zję. Pa­mię­tam, że w 1960 roku, ma­jąc czter­na­ście lat, wy­le­gi­wa­łam się przed ekra­nem, a mama sie­dzia­ła w du­żym fo­te­lu po dru­giej stro­nie po­ko­ju. Obie nie mo­gły­śmy ode­rwać się od hol­ly­wo­odz­kie­go re­per­tu­aru gwiaz­dor­skich po­ca­łun­ków.

Dla na­sto­lat­ki, któ­ra nie wie­dzia­ła nic o świe­cie mi­ło­ści, owe szcze­gó­ło­we zbli­że­nia, mu­zycz­ne cre­scen­do i ta­jem­ni­cze mo­men­ty wy­ciem­nie­nia były fra­pu­ją­cą za­po­wie­dzią nad­cho­dzą­cej ko­mu­nii z cia­łem. Nie mo­gąc do­świad­czyć tego, co ko­chan­ko­wie, czu­łam – dzię­ki ob­ra­zom i dźwię­kom, któ­re przy­pra­wia­ły mnie o gę­sią skór­kę i prze­ni­ka­ły całe cia­ło – jak to jest ca­ło­wać i być ca­ło­wa­nym. Przy­po­mi­nam so­bie po­szcze­gól­ne po­ca­łun­ki, pa­trząc na nie przez mgłę no­stal­gii, zu­peł­nie ni­czym w fi­na­le Ci­ne­ma Pa­ra­di­so (reż. Giu­sep­pe Tor­na­to­re, 1988), gdy głów­ny bo­ha­ter wspo­mi­na po­ca­łun­ki i ob­ję­cia z fil­mów swo­jej mło­do­ści. Dzie­ło Tor­na­to­re, na­gro­dzo­ne Osca­rem w ka­te­go­rii „naj­lep­szy film nie­an­glo­ję­zycz­ny”, na sa­mym koń­cu przed­sta­wia zbiór scen, któ­re su­ro­wi księ­ża wy­cię­li z prze­róż­nych fil­mów wy­świe­tla­nych w pew­nym wło­skim mia­stecz­ku od cza­su dru­giej woj­ny świa­to­wej. Tak jak si­wie­ją­cy głów­ny bo­ha­ter, ja tak­że da­łam się za­hip­no­ty­zo­wać uro­ko­wi sta­ro­świec­kich po­ca­łun­ków. Co wię­cej, po­dob­nie jak on ro­zu­miem po­dwój­ne zna­cze­nie sło­wa scre­en: ten sam wy­raz może ozna­czać po­kaz, któ­ry ujaw­nia, lub cen­zu­rę, któ­ra ukry­wa.

W dzi­siej­szych cza­sach, gdy przed­sta­wie­nia sek­su, któ­ry na­stę­pu­je po po­ca­łun­kach, nie są już tyl­ko jed­ną z opcji, ale ko­niecz­nym ele­men­tem kina ame­ry­kań­skie­go, po­ca­łun­ki stra­ci­ły nie­co uro­ku. Są po pro­stu czę­ścią gry wstęp­nej, jed­nym z wie­lu ak­tów sek­su­al­nych. Cho­ciaż wciąż od­gry­wa­ją istot­ną rolę jako dra­ma­tur­gicz­ny po­czą­tek sto­sun­ku, stra­ci­ły zna­cze­nie, któ­re da­wa­ła wy­łącz­ność – ogrom­ny ła­du­nek emo­cjo­nal­ny znik­nął, gdy na ekra­nach po­ja­wi­ły się inne ob­ra­zy sek­su. Przed re­wo­lu­cją sek­su­al­ną lat sześć­dzie­sią­tych po­ca­łun­ki były mniej i za­ra­zem bar­dziej doj­rza­łe niż obec­nie – mniej doj­rza­łe w sfe­rze oral­no­ści, a bar­dziej – z po­wo­du nie­ustan­ne­go oscy­lo­wa­nia na gra­ni­cy wie­dzy cie­le­snej1.

Chcia­ła­bym wró­cić do po­cząt­ków kina, oma­wia­jąc Po­ca­łu­nek (The Kiss) Tho­ma­sa Edi­so­na, czy­li pięt­na­sto­se­kun­do­wy nie­my film z 1896 roku. Na koń­cu roz­dzia­łu opo­wiem o dru­gim Po­ca­łun­ku (Kiss), czy­li swo­istej od­po­wie­dzi na dzie­ło Edi­so­na, któ­rą Andy War­hol zre­ali­zo­wał w 1963 roku. Przed­sta­wię rów­nież przy­kła­dy sprzed Ko­dek­su Hay­sa2