Strona główna » Obyczajowe i romanse » Shit still happens everyday

Shit still happens everyday

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-639-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Shit still happens everyday

Shit still happens everyday ... to kolejna część cyklu o komicznych perypetiach losu Zacharego Porębskiego, zakompleksionego cynika po trzydziestce oraz nieprzeciętnego grona jego rodziny i przyjaciół. Tym razem opowiadanie skupia się ściśle na przedstawieniu roku fundamentalnych przemian w życiu naszego bohatera, w sferze zawodowej, materialnej oraz uczuciowej. Zack nauczy się łączyć noszenie krawatu z trampkami, na własnych nozdrzach przetestuje woń środka przeciwpchelnego i drastycznie poszerzy swoją wiedzę na temat zagadnień uważanych powszechnie za co najmniej wstydliwe. Będzie musiał także stawić czoła swojemu biseksualizmowi i poważnie rozważyć potrzebę comming out'u.

Nie zabraknie również Wacka, a to już reklama sama w sobie.

Polecane książki

Pierwsza od dwóch dekad, oparta na głębokich badaniach archiwalnych, pionierska pod względem perspektywy badawczej biografia Jerzego Andrzejewskiego przynosi nieznany obraz pisarza.   Autorka książki skupia się na życiu osobistym twórcy, które w istotny sposób kształtowało jego przekonania, idee i d...
Zachar Belenki jest odrzuconym dzieckiem Niny Kolovsky. Młodość spędził w rosyjskich domach dziecka i na ulicy. Nie potrafi tego zapomnieć, choć teraz jest miliarderem. Kupuje znany, ekskluzywny Dom Mody Kolovsky. Chce go zniszczyć, by zemścić się na rodzinie. Jednak uczciwość i zapał do pracy oddan...
  Publikacja dwójki wybitnych naukowców rzuca zupełnie nowe światło na konflikt na linii wiara-nauka analizując rozwój obserwacji natury i nauk przyrodniczych w poprzednich epokach. Prezentuje nieznane fakty dotyczące astronomii jako umiejętności kapłanów w przedchrześcijańskim antyku. Wyjawia równi...
Jak powiedzieć dziecku, że jest adoptowane? Jak pokochać niepełnosprawność ukochanego syna? Jak uczyć się od zbuntowanego nastolatka? Jak poradzić sobie ze stratą nienarodzonego dziecka? I w końcu jak znaleźć siłę i odwagę, by pokochać zupełnie obce, dorastające dziecko. Odpowiedzi na te trudne pyta...
Zatoka Cedrów Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, nienawidzą, zdradzają i rozchodzą jak wszędzie. Mają sekrety i marzenia. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz.   Mary Jo W...
Padł tablet i tata stracił wszystkie dane. W pamięci więc stara się odtworzyć foldery związane z kobietami, z którymi niegdyś coś go łączyło. Trzydzieści siedem wierszy jak zatrzymane w kadrze zdjęcia krótko, lecz obrazowo je charakteryzują, dzięki czemu lektura Tabletu taty przypomina nieco przeglą...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa ZoeRocks

SHIT STILL HAPPENS EVERYDAY …

by

ZoeRocks

© Copyright by ZoeRocksProjekt okładki ZoeRocks

ISBN 978-83-7859-639-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie bądź kopiowanie całości lub części publikacjizabronione bez pisemnej zgody autora.

Książka jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń rzeczywistych są przypadkowe.

WSZELKICH WYPOWIADANYCH PRZEZ BOHATERÓW OPINII O CHARAKTERZE ŚWIATOPOGLĄDOWYM NIE NALEŻY UTOŻSAMIAĆ Z OPINIAMI AUTORKI.

OD AUTORKI

Zack, który jako fikcyjna postać literacka narodził się w 2008 roku, doczekał blogowego opowiadania i własnego e-booka, wciąż uparcie mnie prześladuje, zmuszając, abym nie pozwoliła niedopowiedzeniom trawić jego przyszłości. Dziś oddaję w wasze ręce kolejną część serii o życiowych perypetiach Zacharego Porębskiego i nie gwarantuję, że jest to część ostatnia.

Zack potrafi być naprawdę bardzo upierdliwy …

Tym razem, w formie rozbudowanego opowiadania, chcę przedstawić wam rok z życia Zacka. A wierzcie mi, był to naprawdę pełen wrażeń rok dla naszego ulubionego cynika i jego najbliższych. Mam nadzieję, że z chęcią dowiecie się jak potoczyła się znajomość Zacka z Jude i jakim finałem zakończył się jego wyjazd do Francji. Aczkolwiek nie o Francji i nie o Jude jest ten wycinek losów naszego bohatera.

Zack zamyka pewien etap w swoim życiu i rozpoczyna kolejny. Czy lepszy? Czas pokaże.

Życzę udanej lektury 🙂

1.

27 grudzień

Wylądowałem na lotnisku w Pyrzowicach i z satysfakcją odetchnąłem swojskim, polskim powietrzem. Gdzieś głęboko, podświadomie czułem, że jakiś etap w moim życiu się skończył, ale nie byłem jeszcze świadom, jak bardzo to przeczucie okaże się trafione. Z wypchanym po brzegi turystycznym plecakiem, do którego w pośpiechu upchałem wszystkie swoje łachy i płyty, spacerowałem po lotniskowych korytarzach, mijany przez rzesze ludzi w nerwowych, noworocznych nastrojach. Cieszyłem się niezmiernie, że w tym roku minęła mnie świąteczna gorączka w polskich hipermarketach. Oklepane kolędy z nieśmiertelnym „Last Christmas1”, oczojebne ozdoby choinkowe i niekończące się tłumy, piętrzące się przy korytach z przecenionymi produktami. Istny koszmar. Człowiek, który 22 grudnia dochodzi do wniosku, że miło byłoby uzupełnić zapas piwa i prażynek, popełnia największy błąd swojego życia, stercząc ze skromnie zapełnionym wózeczkiem, w kilometrowej kolejce, w otoczeniu zombie owładniętych świątecznym szałem. Niejednokrotnie znajdowałem się w skórze takiego jegomościa, dopóki życie nie nauczyło mnie zaopatrywania się w piwo w bardziej neutralnych porach roku. Na przykład latem, tudzież wczesną jesienią. Już od kilku lat myślałem strategicznie i przebiegle, unikając odświętnie wystrojonych centrów handlowych, poprzebieranych Mikołajów i powtórek przygód o gówniarzu Kevinie2, z irytująco tępym wyrazem twarzy. Cieszyłem się niezmiernie z mojej zaradności, dopóki nie dostrzegłem w tłumie sylwetki Henryka, w porażająco czerwonej czapie, z wielkim, białym pomponem. Poczciwy chłopina pomachał do mnie i nawet lekko podskakiwał, nieświadom faktu, iż mimo świątecznych ozdób tu i ówdzie, na tle poszarzałego tłumu wyróżniał się dość znacznie.

– Jak minęła podróż? – zagadnął wesoło, gdy podszedłem do niego i wymieniliśmy uścisk dłoni.

– A jak mogła minąć podróż w klasie ekonomicznej, z bandą podchmielonych rodaków? Było głośno, śmierdząco i nieapetycznie. Nieapetycznie, zważywszy na żarcie, które mi zaproponowano.

– No tak, jedzenie w samolotach nie cieszy się zbyt dobrą sławą – Heniek przytaknął zmartwiony, po czym poklepał mnie po brzuchu. – Nic się nie bój. Zostało mnóstwo jedzenia ze świąt. Minnie przygotowała same specjały.

– Właśnie dlatego się boję.

– Trochę zaufania do umiejętności kulinarnych twojej matki, Zack. Jest po stokroć lepiej niż było – Heniek puścił do mnie oko, wspominając zapewne czasy, gdy Minnie raczyła go na wpół surowym mięsem i jajecznicą ze skorupkami. Szczęściarz, nie musiał przynajmniej, jak ja w młodości, zajadać się zupami, przy których szczawiowa stanowiła kwintesencję pożywności i rozkoszy dla podniebienia.

– Szkoda, że nie spędziłeś z nami świąt. Za granicą chyba nie obchodzi się ich zbyt rodzinnie?

– Cóż … moje tegoroczne święta przypominały bardziej brazylijską paradę, ale wolałbym o tym nie wspominać.

Naprawdę bardzo, bardzo nie chciałem.

– Ale przynajmniej obejrzałeś sobie wieżę Eiffla.

– Tak. Przerdzewiałą konstrukcję, która z bliska wygląda, jakby zaraz miała runąć na ziemię – stwierdziłem zgryźliwie, przypominając sobie swoje wrażenia z wędrówek krajoznawczych po sławetnej stolicy mody i romansu. Ani jedno, ani drugie mnie nie interesowało, więc odczucia, z wiadomych przyczyn, okazały się daremne.

– Nie mogło być, aż tak źle!

– Nie no, było znośnie – zapewniłem, marząc o zmianie tematu i nie żywiąc złudzeń, że matka nie zaatakuje mnie niewygodną serią pytań, na które nie chciałem odpowiadać. – Nie ma o czym dywagować.

– No dobrze, dobrze. Jak tam chcesz, Zack. Wiedz, że jesteś u nas bardzo mile widziany. Minnie miała przygotować twój stary pokój, ale troszkę się z tym guzdrała.

– W porządku. Mogę spać na kanapie – zapewniłem, nie zamierzając na chwilę obecną wracać do domu okupywanego przez opiekunka i jego zabójczo czarne oczęta latynoskiego amanta. – Mogę mieszkać nawet w swoim domku na drzewie, z czasów dzieciństwa.

– Nie bądź śmieszny, chłopie – Heniek zarechotał głośno i wsiadł do samochodu, czekając aż usadowię się wygodnie na miejscu pasażera. – Nie ma w tym roku mrozu, ale to i tak warunki nieodpowiednie do biwakowania.

– Przy dobrze dobranej dawce alkoholu, hipotermia mi ni grozi.

– Spanie na dworze na szczęście też nie.

Mhm, jasneeeeee.

2.

Styczeń

Miałem cudowny sen. Śniło mi się, że zostałem piątym Beatlesem i wraz z chłopakami zagrałem przełomowy koncert na stadionie Shea Stadium, chłonąc każdy odgłos pięćdziesięciotysięcznego tłumu. Wymieniałem porozumiewawcze uśmiechy z Johnem, Ringo oraz Paulem, i po raz pierwszy w życiu, czułem się naprawdę cholernie szczęśliwy. To nic, że grałem na karykaturalnie małej trąbce, na widok której George co chwilę głośno parskał. Byłem tam, gdzie zawsze być chciałem. Na scenie … w towarzystwie Królów Rock’n’rolla. Beztroski i spełniony, do mementu, w którym w perfekcyjne nuty naszych hitów wdarł się irytujący dysonans.

– Zack! – dobiegający z tłumu krzyk, zwrócił moją uwagę na wychudłego chłopaka, z burzą utapirowanych włosów. – Zack!

Stworzenie darło się i przeciskało przez rozwrzeszczanych fanów, człapiąc na komicznie patykowatych nogach, dopóki nie dotarło pod samą scenę, z dezaprobatą spoglądając mi w oczy.

– Zack!

– Czego?! – wydarłem się wściekle, odrzucając z impetem trąbkę, która zamiast na parkiet sceny, walnęła w coś metalowego … co okazało się być stertą zgniecionych puszek po piwie. Trąbka także okazała się być puszką.

– Zack! – na jawie głos Dawida był po stokroć bardziej irytujący, niż jego darcie mordy we śnie. Głównie dlatego, że przez jego nieproszoną mać, wspólne granie z Beatlesami pozostało jedynie blednącym, sennym wspomnieniem.

– Głuchy jesteś? – odwrzeszczałem, wystawiając łeb przez dziurę w drewnianej ścianie. – Zapytałem „czego”!

– Co ty u licha wyprawiasz? – Szmit zażądał odpowiedzi, spoglądając na mnie z poziomu trawnika, ze swoją ulubioną, karcącą miną. Jakbym był pieprzonym przedszkolakiem.

– Dopóki nie przylazłeś smacznie spałem.

– Od kiedy jesteś w kraju?! Dlaczego nie zadzwoniłeś ?! – zignorował moje wyrzuty i począł z niechęcią spoglądać na wątłą, drewnianą drabinkę.

Byłem ciekaw, czy zdecyduje się po niej wspiąć, nie chcąc zedrzeć sobie gardła przed późniejszym obciąganiem fiuta swojemu przełożonemu.

– Od piątku. I nie jestem spłukany – odpowiedziałem, wprawiając go w błyskawiczną konsternację.

– Że co?

– Odpowiadam na twoje cholernie wymagające pytania. W kraju jestem od piątku i nie dzwoniłem, bo nie jestem spłukany.

– Ależ z ciebie dupek! – Dawid warknął urażony, jakby dopiero teraz dowiedział się, że spędzam z nim czas głównie dla kasy. Gdy przyciśnie mnie bieda i nie mam na piwo.

– Czemu zawdzięczam twą wizytę? Minnie cię nasłała? – zapytałem, chowając głowę do wnętrza chatki. Czekałem, aż Dawid wgramoli się po nieszczęsnej drabince z cichą nadzieją, że jednak któryś szczebelek się pod nim złamie i spadnie na dupsko z wielkim hukiem. Uśmiechnąłem się perfidnie, słysząc jak z westchnieniem irytacji rozpoczyna wspinaczkę.

– Owszem. Minnie powiadomiła mnie o twoim powrocie, skoro ty się nie pokwapiłeś – Szmit stwierdził z wyrzutem, przeciskając się przez ciasne drzwiczki do środka. – Czemu na miłość boską mieszkasz w swoim dziecięcym domku na drzewie?

– Mieszkałem u matki, ale to nie na moje nerwy. Uprawiają z Henrykiem naturyzm. Czerpią energię z dziury ozonowej, czy jakoś tak – odparłem, obwąchując jedyny zachowany w całości kawałek żarła, w kartonie po pizzy. Nie byłem pewien, czy zamówiłem ją poprzedniego wieczora, czy może nieco wcześniej.

– O Boże – Dawid z niesmakiem przełknął ślinę.

– Taaa. Jest jeszcze gorzej, niż za hipisowskiej ery. Teraz jara ją buddyzm, joga i tego typu gówna.

– Wielka szkoda – Szmit stwierdził ze smutkiem. – Byłem pewien, że kwiaty w kolorowych włosach Minnie są czymś równie niezmiennym, jak wschody i zachody słońca. Że przetrwają wszystko …

– … nawet nuklearny kataklizm – zawtórowałem mu równie rozżalony. – Z globalnej zagłady miały przetrwać jedynie bakterie, karaluchy i tęczowy czerep Minnie, z kwiatkiem. Niestety … teraz nosi koki.

Przez chwilę milczeliśmy, po czym Dawid spojrzał na mnie poważnie i otwarł gębę, by zadać TO pytanie. Nie chcąc odpowiadać, trzasnąłem go w wary otwartą dłonią.

– Pojebało cię?! – wrzasnął, plując na wszystkie strony i gorączkowo wycierając usta. – To na pewno ręka od walenia!

– I od analnej palcówki – zapewniłem, nie mogąc darować sobie jego przedzawałowej miny. Podczas rocznego pobytu z Jude we Francji, stęskniłem się za skurczybykiem bardziej, niż za Minnie i zapchlonym Wackiem.

– Zaraz wleje sobie w gardło litr Domestosa, świnio! – Szmit oznajmił z obrzydzeniem i groźnie zmarszczył brwi. – Gadaj dlaczego wróciłeś sam? Co z tobą i Jude?

Westchnąłem niczym rasowy dziadu i osunąłem się na dmuchaną, dziecięcą pufkę.

– Możemy o tym nie gadać?

– Możesz pomarzyć. Mów!

– Jesteś gorszy, niż targowe plotkary – stwierdziłem oskarżycielsko, po czym siląc się na beznamiętny ton, postanowiłem pokrótce streścić mu wyjazd z Jude do Paryża i nasze chwilowe rozstanie. – Francja jest dziwna. Ślimaki obrzydliwe, a kawior śmierdzi rybim dupskiem. To bajka Jude, nie moja. Koniec.

– Kurwa, jaja sobie robisz?! – Dawid, jak Boga kocham, miał ewidentnie ochotę zdzielić mnie w czuprynę. – Gadaj o co poszło. Jude jest skromną dziewczyną, więc nie uwierzę że zaczęła ciągać cię na przyjęcia i zmuszać do żarcia kawioru.

– No może niedosłownie. Ale ja do niej, po prostu, nie pasuję – westchnąłem wściekły, że przyjaciel zmusił mnie do konfrontacji z problemem i jego werbalizacji. – Lecimy na siebie, ale jesteśmy tak diametralnie różni, że na dłuższą metę … zmęczylibyśmy …

– Cały Zack – Dawid stwierdził z rezygnacją. – W obawie przed odrzuceniem woli na wszelki wypadek porzucić pierwszy. Mentalność dwunastolatka. Moje gratulacje.

– To nie tak! – próbowałem się bronić, ale spojrzenie Szmita było na tyle nieustępliwe, iż jedynie sięgnąłem po fajkę. – Chcę mieć święty spokój. Posłuchać rocka, wypić piwko, od czasu do czasu trochę poruchać. Nie nadaję się do światowego życia, nawet jeśli przebiega ono w cieniu reflektorów.

– Miałem nadzieję, że wydoroślałeś.

Ciężko było traktować poważnie pełną dezaprobaty minę Dawida, który musiał garbić się pod niskim zadaszeniem domku na drzewie. Zaproponowałbym mu drugą pufkę, na której siadał w dzieciństwie, ale na skutek chwilowej nieuwagi, przepaliłem ją skrętem i spłonęła.

– Jestem jaki jestem. Już się nie zmienię. Błędem było uwierzenie w to, że mój związek z Jude ma jakąkolwiek przyszłość.

– Ciekaw jestem co ona na to? – Szmit zignorował mój cierpiętniczy wywód. – Chyba zaraz do niej zadzwonię.

– Lepiej nie. Jest wkurzona.

– Ciekawe czemu?

– Już przyjąłem od niej na klatę, ubrane w brzydkie słowa, oskarżenie o niedojrzałość. Nie sądzę, by miała więcej do dodania – zapewniłem, głęboko zaciągając się dymem. – Ale spokojna głowa. Jak ochłonie stanie się bardzo kreatywna. To w końcu artystka-projektantka. Może nawet podpali mi domek na drzewie …

– Czy możesz na pięć minut przestać być dupkiem?

– Problem w tym, że nie. Dupkowatość płynie w moich żyłach. Oddycham nią i wydalam ją …

– Okay, poddaję się. – Dawid uniósł dłonie w poddańczym geście, po czym ruszył w stronę maleńkich drzwiczek. – Zadzwoń jak się ogarniesz. Chcę wiedzieć, co zamierzasz dalej zrobić ze swoim życiem.

– Myślałem nad karierą stracha na wróble – odpowiedziałem z powagą, za co oberwałem jedną ze zagniecionych puszek po piwie.

3.

– Dzwoniłeś do Kukasa? – Minnie zagadnęła mnie, zbiegając po schodach i roześmiała się głośno, gdy z prędkością światła nakryłem swój łeb poranną gazetą. – Jestem ubrana. Słyszałam jak wchodziłeś.

– Wolę zachować środki ostrożności, niż do końca życia obawiać się zmrużyć oko – odpowiedziałem, lekko spozierając zza czarnobiałych łamów Dziennika Codziennego i odkładając go, po pozytywnej weryfikacji słów matki. Musiałem, od czasu do czasu, wygrzać się, napić się kawy i zjeść cokolwiek poza pizzą, więc porzucałem domek na drzewie, aby odbyć niebezpieczną podróż ku lodówce rodzicielki.

– Skąd pomysł, że zamierzam w ogóle dzwonić do Kukasa?

– Kochałeś pracę w sklepie – Minnie stwierdziła, wzruszając ramionami i podsuwając mi pod nos tacę z babeczkami-zjebeczkami, których oczywiście odmówiłem.

– Nie kochałem pracy w sklepie, tylko możliwość opierdalania się i słuchania muzy całymi dniami. Niestety wątpię, że Kukas przyjmie mnie z powrotem, po tym w jaki sposób złożyłem mu wypowiedzenie.

Musiał mieć nietęgą minę, dostrzegając na swoim biurku rysunek malutkiego kutaska z owłosionymi jajkami i drukowanym napisem „ODCHODZĘ”.

– Muszę poszukać czegoś nowego – oznajmiłem, ziewając i po chwili przed moją twarzą znalazła się gazetowa rubryka z nagłówkiem „POSZUKUJĘ PRACY, ZATRUDNIĘ”, podsunięta przez tłuste, włochate łapsko. – Niekoniecznie w tej chwili, Wacek.

Kocisko miauknęło przeciągle, wciąż wściekłe, iż nie odbyło ze mną fascynującej podróży do Paryża i nie nażarło się ślimaków, żab i kawioru. Jakby nie mógł sobie dwóch pierwszych pozycji z listy, po prostu, upolować.

– Zostań instruktorem jogi! – Minnie zaproponowała, z namaszczeniem parząc śmierdzącą moczem, tybetańską herbatkę. – To teraz strasznie na czasie.

– W wieku trzydziestu lat wpychali mi dysk w kręgosłup, a ty myślisz że dam radę wygiąć się jak plastikowy dildos? – zapytałem z niedowierzaniem, dochodząc do wniosku, że z wiekiem naprawdę coraz bardziej jej odbija.

– To nie takie trudne. Wymaga odrobiny praktyki, ale zapewne miałbyś wzięcie – matka kontynuowała z entuzjazmem, podczas gdy Wacek przybrał zniesmaczoną minę. Minę, którą reagował na przebiegające tu i ówdzie myszy, nie kwapiące się by zdechnąć wprost przed jego leniwym, tłustym cielskiem.

– Odpada!

– To może Henryk coś by ci znalazł?

– Nie ma mowy!

– Ależ Zack – o wilku mowa, a wilk w pandach. – Jesteś dla mnie jak syn. Spytam kierownika.

– Dzięki Heniek, ale nie chcę zostać księgowym – odparłem słabo, dziękując stwórcy, że chłop pojawił się w bieliźnie na dupie. – Nie nadaję się do tego. Bez kalkulatora mnożę tylko do pięciu.

– Przecież to żaden problem – gość nie skumał sarkazmu i uśmiechnął się poczciwie, popijając moczową herbatkę. – Teraz wszystko za człowieka robi komputer.

– Nie nadaję się do pracy z ludźmi.

– To może kostnica? – Minnie oczywiście zadała to pytanie na poważnie. Bez zająknięcia. Bez mrugnięcia okiem. – Kto wie, może trafiłby ci się nawet martwy Keith Richards. Jest już jedną nogą w grobie.

– Wątpię, że padłby akurat na koncercie w Polsce. Poza tym, możesz przestać bluźnić? – poprosiłem, wywracając oczami. – Dziękuję za sugestie, ale …

Wypowiedź przerwał mi straszliwie głośny dzwonek do drzwi rodzicielki, która pośpiesznie pognała otworzyć.

– To pewnie Tomek! – Heniek stwierdził, wprawiając mnie w osłupienie. Jaki znowu Tomek? – Mój syn – pospieszył z wyjaśnieniami, dostrzegając moją minę. – Ma podrzucić żarcie dla Wacka.

– No super. Miesiąc mnie nie było, a spaślak zdążył dorobić się prywatnego dostawcy – spojrzałam na oburzonego kocura z niedowierzaniem. – Za niedługo zainstalują ci kółka na tym tłustym dupsku, żebyś tak czasem zbytnio nie zmęczył się chodzeniem. Przez chwilę obawiałem się, że skończę z pazurem w oku.

– Tomek pracuje w opiece społecznej. Mają masę darmowego żarcia, więc od czasu do czasu, coś podrzuca.

– Super. Teraz