Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Skrawki błękitu

Skrawki błękitu

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64297-38-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Skrawki błękitu

„Bądź dumna ze swego bólu”, powiedziała matka. „Jesteś silniejsza od tych, którzy go nie zaznali”.
Kiedy Kira, utalentowana dziewczynka z okaleczoną nogą, zostaje sierotą, musi walczyć o przetrwanie w brutalnej, prymitywnej społeczności, zaślepionej własnymi uprzedzeniami. Według mieszkańców wioski jest leniwa i bezużyteczna – najlepiej byłoby, jak wcześniej innych, porzucić ją na żer dzikich bestii…
Ocalona od pewnej śmierci przez Radę Opiekunów, która pragnie wykorzystać jej mistyczny talent, Kira stopniowo odkrywa, że ratunek ma swoją cenę i wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Gdy powoli odkrywa mroczne sekrety swojego świata, zaczyna pojmować, że duma z przeżytego bólu nie wystarczy – teraz musi odnaleźć w sobie siłę, by zakwestionować fundamenty całej społeczności i po raz pierwszy stawić czoło prawdzie.

Polecane książki

WSTRZĄSAJĄCA − OPARTA NA FAKTACH − OPOWIEŚĆ O MIĘDZYNARODOWYM SKANDALU PEDOFILSKIM.   Współczesna Rosja. Kulisy tzw. child porn industry i spraw związanych z nadużyciami w stosunku do dzieci. Głośny skandal obejmujący międzynarodowe powiązania biznesowe, wielką politykę, a także emerytowanych agentó...
Otwierająca oczy, przełomowa wycieczka po celach i powodach pracy w naszym życiu pokazująca, jak praca funkcjonuje w naszej kulturze i jak można znaleźć własną drogę do szczęścia w miejscu pracy. Dlaczego pracujemy? Pytanie to wydaje się tak proste. Ale profesor Barry Schwartz dowodzi, że odpowi...
Rok 2015, centralna Polska. Trzynastoletnia Wiktoria wraz z dwiema młodszymi siostrami wraca ze szkoły. Dwieście metrów od domu spotyka znajomych, dziewczynki idą dalej same, lecz nie docierają do celu. Niedługo potem przyjaciel zrozpaczonej rodziny, emerytowany policjant, korzystając z nieformalnyc...
W gigantycznych piramidach, w monumentalnych świątyniach, w legendarnej Dolinie Królów jest jeszcze wiele tajemniczych miejsc, w których skarby staroegipskich władców ciągle czekają na swoich odkrywców. Ziemia nad Nilem kryje w sobie nie tylko kosztowności ze złota i szlachetnych kamieni. Niektóre p...
  „Angielski w podróży” stanowi must have każdego, kto chce doskonale poznać słownictwo związane z podróżowaniem. Samouczek przyda się nie tylko turystom, stanie się doskonałą pomocą także dla maturzystów i studentów przygotowujących się do egzamin&o...
„Między snem a jawą” Stefanii Jagielnickiej - Kamienieckiej to już kolejna powieść autorki. Przedstawia historię Ewy Boguckiej na różnych etapach życia. Wspomina czasy dzieciństwa, rodziców, szkołę, przechodząc do okresu wczesnej dorosłości, gdzie swą uwagę kieruje na związ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Lois Lowry

Lois Lowry

Skrawki błękitu

Przełożyła Paulina Braiter

Kraków 2014

Tytuł oryginału

Gathering Blue

Copyright © 2000 by Lois Lowry. All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Paulina Braiter, 2014

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2014

Jacket design by Charles Brock, Faceout Studio

Opracowanie redakcyjne i DTP

Pracownia Edytorska „Od A do Z” (oda-doz.com.pl)

Redakcja

Katarzyna Kolowca-Chmura

Korekta

Katarzyna Kierejsza

Opracowanie okładki oraz DTP

Stefan Łaskawiec

Wydanie I, Kraków 2014

ISBN 978-83-64297-38-0

Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

biuro@galeriaksiazki.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

Karolina Kaiser

1

Matko?

Nie usłyszała odpowiedzi. Nie oczekiwała jej. Matka nie żyła już od czterech dni i Kira wiedziała, że resztka jej duszy odpływa.

– Matko… – powtórzyła cicho do tego, co umykało.

Wydało jej się, że wyczuwa to pożegnanie, tak jak czuje się cichy powiew nocnej bryzy.

Teraz została zupełnie sama. Zalała ją fala samotności, niepewności i wielkiego smutku.

To była jej matka, ciepła, pełna życia kobieta imieniem Katrina. A potem, po krótkiej, nieoczekiwanej chorobie stała się ciałem Katriny, w którym wciąż pozostawała cząstka duszy. Po czterech zachodach i wschodach słońca dusza także odeszła. Teraz leżały tu już tylko zwłoki. Wkrótce zjawią się kopacze i zasypią ciało warstwą ziemi, lecz nawet to nie uchroni go przed pożarciem przez szponiaste, wygłodniałe stworzenia przychodzące nocą. Potem rozsypane kości zmurszeją i rozpadną się w pył, stając się cząstką ziemi.

Kira szybkim gestem otarła łzy z oczu. Kochała matkę i będzie bardzo za nią tęsknić. Ale czas już iść. Wbiła w miękką glebę swój kij, wsparła się na nim i dźwignęła.

Rozejrzała się niepewnie. Była jeszcze młoda i wcześniej nie doświadczyła śmierci, nie w ich małej, dwuosobowej rodzinie, złożonej z niej samej i matki. Oczywiście oglądała innych uczestniczących w rytuałach. Widywała ludzi na rozległym, cuchnącym Polu Pożegnań, skulonych obok tych, których odchodzących dusz doglądali. Wiedziała, że w tej chwili przebywa tam Helena patrząca, jak duch opuszcza jej maleńkie, urodzone zbyt wcześnie dziecko. Kobieta przybyła na Pole zaledwie wczoraj. Noworodki nie wymagały czterech dni czuwania: drobiny ich dusz, ledwie przybyłe, szybko odpływały. Helena zatem niedługo wróci do wioski i rodziny.

Kira nie miała już rodziny. Ani domu. Chata, którą dzieliła z matką, została spalona. Zawsze tak postępowano po chorobie. Niewielki dom, jedyny, jaki znała, zniknął. Czuwając przy zwłokach, w oddali widziała dym. Patrząc, jak duch matki ulatuje, oglądała też wzbijające się w niebo zwęglone cząstki swojego dzieciństwa.

Po plecach przebiegł jej lekki dreszcz strachu. Strach zawsze stanowił nieodłączną część życia ludzi. To on sprawiał, że budowali schronienia, znajdowali strawę, uprawiali rośliny i hodowali zwierzęta. Z tego samego powodu przechowywali w magazynach broń. Dręczył ich strach przed chłodem, chorobą i głodem. Strach przed bestiami.

A teraz gdy tak stała wsparta na kiju, nią również kierował strach. Po raz ostatni spojrzała na pozbawione życia ciało, które kiedyś zamieszkiwała jej matka, i zastanawiała się, co dalej.

Pomyślała o odbudowie. Gdyby ktoś jej pomógł, choć to mało prawdopodobne, szybko powstałaby nowa chata, zwłaszcza o tej porze roku, na początku lata, gdy gałęzie wciąż były giętkie, a nadrzeczne błoto gęste i obfite. Często patrzyła, jak inni budują, i stwierdziła, że nawet sama zdołałaby wznieść sobie jakieś schronienie. Zapewne nie miałoby prostego komina ani kątów, nie poszłoby jej też zbyt łatwo z dachem, bo chora noga praktycznie uniemożliwiała wspinaczkę, ale wymyśliłaby jakiś sposób. Zbuduje schronienie. A potem odnajdzie sposób na życie.

Przez dwa dni niedaleko na Polu siedział brat jej matki. Nie strzegł zwłok siostry, lecz w milczeniu czuwał przy ciele własnej kobiety, zapalczywej Solory, i nowo narodzonego dziecka, zbyt małego, by miało własne imię. Kira z bratem matki pozdrowili się skinieniem głowy. Odszedł jednak, gdy jego czuwanie na Polu Pożegnań dobiegło końca. Musiał zająć się dziećmi – mieli z Solorą jeszcze dwójkę prócz tego, które sprowadziło na nią śmierć. Wciąż były małe, o zaledwie jednosylabowych imionach: Dan i Mar. Może mogłabym się nimi zająć, pomyślała przelotnie Kira, próbując znaleźć sobie jakąś przyszłość w wiosce. Lecz gdy tylko myśl ta zrodziła się w jej głowie, Kira zrozumiała, że nikt się na to nie zgodzi. Dzieci Solory zostaną oddane, przekazane tym, którzy nie mają własnych. Zdrowe, silne maluchy są bardzo cenne; właściwie wyuczone mogą pracować dla rodziny, toteż znajdzie się wielu chętnych, którzy ich zapragną. Nikt nie zapragnie Kiry. Nikt nigdy jej nie chciał oprócz matki. Katrina często opowiadała córce historię jej narodzin: narodzin pozbawionej ojca dziewczynki o wykręconej nodze – i o tym, jak walczyła, by utrzymać ją przy życiu.

– Przyszli cię zabrać – szeptała do niej Katrina wieczorem w ich chacie, gdy dołożyła już do huczącego ognia. – Miałaś zaledwie dzień i nie dostałaś jeszcze jednosylabowego dziecięcego imienia.

– Kir.

– Tak, zgadza się: Kir. Przynieśli mi posiłek i zamierzali zabrać cię na Pole…

Kira zadrżała. Zawsze tak robiono, nakazywał to zwyczaj i czyste miłosierdzie – oddać nienazwanego, niedoskonałego noworodka ziemi, nim wypełni go dusza i uczyni człowiekiem. Mimo to zadrżała.

Katrina pogładziła włosy córki.

– Nie mieli złych zamiarów – przypomniała jej.

Kira kiwnęła głową.

– Nie wiedzieli, że to byłam ja.

– Bo jeszcze nie byłaś.

– Opowiedz mi znowu, dlaczego się nie zgodziłaś – wyszeptała Kira.

Jej matka westchnęła na to wspomnienie.

– Wiedziałam, że nie będę mieć więcej dzieci. Twojego ojca odebrały mi bestie. Minęło kilka miesięcy, odkąd wyruszył na łowy i nie wrócił. Więcej dzieci już bym nie urodziła. Och – dodała – może w końcu daliby mi dziecko, sierotę na wychowanie. Lecz kiedy cię przytuliłam… Nawet wówczas gdy twoja dusza jeszcze nie przybyła, a nóżkę miałaś wygiętą, więc dobrze wiedziałam, że nigdy nie pobiegniesz, nawet wtedy twoje oczy lśniły jasno. I dostrzegłam w tych oczach zaczątki czegoś niezwykłego. A palce miałaś długie, dobrze ukształtowane…

– I silne. Moje ręce były silne – dodała z satysfakcją Kira. Tak często słyszała tę historię i za każdym razem z dumą patrzyła na swe mocne dłonie.

Matka roześmiała się.

– Tak silne, że chwyciły mnie z całą mocą za kciuk i nie chciały puścić. Czując, jak szarpiesz mi palec, nie mogłam pozwolić, by cię zabrali. Toteż powiedziałam: „Nie”.

– Byli źli?

– Tak. Ale nie ustępowałam. I oczywiście mój ojciec jeszcze żył. Był już stary, miał cztery sylaby, i od bardzo dawna przewodził ludowi jako najwyższy opiekun. Szanowali go. A gdyby twój ojciec nie zginął podczas długich łowów, także zostałby wielce szanowanym przywódcą. Wybrano go już na opiekuna.

– Powiedz mi imię mojego ojca – błagała Kira.

Matka uśmiechnęła się w blasku ognia.

– Christopher – rzekła. – Przecież wiesz.

– Ale i tak lubię to słyszeć. Lubię słyszeć, jak je wymawiasz.

– Mam mówić dalej?

Kira przytaknęła.

– Nie ustąpiłaś. Nalegałaś – przypomniała matce.

– Mimo wszystko kazali mi przysiąc, że nie staniesz się ciężarem.

– I nie stałam się, prawda?

– Oczywiście, że nie. Twoje silne ręce i mądra głowa rekompensują kulawą nogę. Ciężko pracujesz i można na tobie polegać w szopie tkaczek; wszystkie tamtejsze kobiety to potwierdzą, a krzywa noga nie liczy się w zestawieniu z twoim sprytem. Historie, które opowiadasz maluchom, obrazki, jakie tworzysz słowami – i nićmi! Twoje hafty! Nie przypominają żadnych znanych dotąd ludziom. Wykraczają poza wszystko, co kiedykolwiek oglądałam! – Matka urwała. Roześmiała się. – Wystarczy. Nie możesz wyciągać ze mnie pochlebstw. Nie zapominaj, że wciąż jesteś dziewczynką, często zbyt upartą, i zaledwie dziś rano zapomniałaś posprzątać w chacie, a przecież obiecałaś.

– Jutro nie zapomnę – odparła sennie Kira, tuląc się do matki na macie do spania. Ułożyła na noc wygodniej wykręconą nogę. – Obiecuję.

Teraz jednak nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nie miała już żadnej rodziny, a w wiosce nie uważano jej za osobę szczególnie użyteczną. Na co dzień Kira pomagała w szopie tkaczek, zbierając skrawki i resztki, lecz kulawa noga zmniejszała jej wartość jako robotnicy, a w przyszłości także żony.

Owszem, kobiety lubiły barwne historie, które opowiadała niespokojnym maluchom, i podziwiały jej piękne hafty, ale to była rozrywka, nie praca.

Niebo, na którym słońce nie wisiało już nad głową, lecz rzucało cienie drzew i ciernistych krzewów w głąb Pola Pożegnań, świadczyło o tym, że dawno minęło południe. Dręczona niepewnością pozostała tu zbyt długo. Ostrożnie zebrała skóry, na których przespała ostatnie cztery noce, strzegąc duszy matki. Ognisko zamieniło się w zimny popiół, czarną smugę. Pojemnik z wodą był pusty, nie miała już jedzenia.

Powoli, wspierając się na kiju, pokuśtykała w stronę ścieżki wiodącej do wioski, kurczowo trzymając się słabej nadziei, że zostanie tam miło przyjęta.

Na skraju polany bawiły się maluchy, ganiając po porośniętej mchem ziemi; do ich nagich ciał i włosów lepiły się sosnowe szpilki. Kira uśmiechnęła się. Rozpoznawała każdego z nich. Oto żółtowłosy syn przyjaciółki jej matki; pamiętała, jak przyszedł na świat dwie letnie pory temu. A dziewczynka, której siostra bliźniaczka zmarła, młodsza od żółtowłosego, ledwie zaczęła chodzić, lecz już chichotała i krzyczała z pozostałymi, bawiąc się w berka. Maluchy siłowały się, tłukły i kopały, dzierżyły patyki zabawki i wymachiwały drobnymi piąstkami. Kira przypomniała sobie, jak oglądała swoich towarzyszy z dzieciństwa podczas podobnych zabaw, szykujących się na prawdziwe zmagania dorosłego życia. Nie mogąc w nich uczestniczyć z powodu kalekiej nogi, z zazdrością obserwowała je z boku.

Starszy spośród maluchów, chłopczyk o brudnej twarzy mający najwyżej dziewięć lat, wciąż czekający na wejście w dojrzałość i nadanie dwusylabowego imienia, spojrzał na nią z miejsca, gdzie zbierał chrust i układał go w wiązki. Kira uśmiechnęła się. Matt od zawsze się z nią przyjaźnił. Lubiła Matta. Mieszkał na bagnistych, nieprzyjemnych Moczarach i zapewne był dzieckiem kopacza albo ciągacza, ale biegał swobodnie po wiosce wraz z rozbrykanymi kolegami i zawsze towarzyszył mu pies. Często, jak teraz, zatrzymywał się, by wykonać jakąś drobną pracę w zamian za kilka monet bądź słodycze. Kira pozdrowiła go głośno. Wygięty ogon psa, pełen wplątanych gałązek i liści, zabębnił o ziemię, a chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.

– No i żeś wróciła z Pola – powiedział we włas­nym dialekcie. – Jak tam było? Żeś się bała, co nie? Czy nocą przyszły jakieś stwory?

Pokręciła głową i uśmiechnęła się do niego. Młodszych, jednosylabowych maluchów nie dopuszczano na Pole, naturalne zatem, że Matt był ciekawy i lekko przerażony.

– Żadnych stworów – zapewniła. – Miałam ognisko, które je płoszyło.

– Czyli Katrina wyszła z ciała? – spytał.

Ludzie z Moczarów byli dziwni, inni od reszty. Zawsze dawało się ich rozpoznać po osobliwej mowie i nieokrzesanym zachowaniu i większość mieszkańców patrzyła na nich z góry. Ale nie Kira. Bardzo lubiła Matta.

Skinęła głową.

– Dusza mojej matki odeszła – przyznała. – Patrzyłam, jak opuszcza ciało. Wyglądała jak mgła. Odpłynęła.

Matt podszedł do niej, wciąż dźwigając naręcze chrustu. Zmrużył żałośnie oczy i zmarszczył nos.

– Twoja chata okropnie spalona.

Kira przytaknęła. Wiedziała, że jej dom został zniszczony, choć w głębi ducha miała nadzieję, że się myli.

– Tak. – Westchnęła. – A rzeczy, które tam były? Moja obręcz? Spalili moją obręcz do haftów?

Matt zmarszczył brwi.

– Próbowałżem coś uratować, ale większość spalona. Tylko twoja chata, Kiro. Nie jak kiedy wybuchła choroba. Tym razem umarła tylko twoja mama.

– Wiem.

Kira znów westchnęła. W przeszłości zdarzały się choroby przechodzące z chaty do chaty i wiele śmierci. Gdy tak się działo, dochodziło do wielkiego palenia, a potem odbudowy, która zdawała się niemal świętem, gdy powietrze wypełniały głosy robotników rozsmarowujących metodycznie mokrą glinę na uplecionych z gałęzi ścianach nowych chat, oklepujących je i gładzących. Swąd starych spalonych domostw wciąż wisiał w powietrzu, choć wokół wyrastały nowe.

Ten dzień jednak nie przypominał święta. Słyszała tylko zwykłe dźwięki. Śmierć Katriny niczego nie zmieniła w życiu ludzi. Była tu, a teraz odeszła. Oni żyli dalej.

Wciąż z chłopcem u boku Kira przystanęła przy studni i napełniła pojemnik wodą. Zewsząd dobiegały ją odgłosy kłótni; w wiosce stale słyszało się melodię sprzeczek – szorstkie uwagi mężczyzn konkurujących o władzę, piskliwe przechwałki i drwiny kobiet zazdroszczących sobie nawzajem i zirytowanych na maluchy, które marudziły i płakały u ich stóp, często odtrącane na bok kopniakami.

Osłoniła dłonią oczy i mrużąc je w blasku popołudniowego słońca, poszukała wzrokiem miejsca, w którym jeszcze niedawno stała jej chata. Westchnęła głęboko. Zbieranie gałęzi wymagało długich wędrówek, a kopanie błota nad rzeką ciężkiej pracy. Trudno też będzie unieść i przywlec drągi na narożne podpory.

– Muszę zacząć budować – poinformowała Matta, wciąż ściskającego w podrapanych, brudnych ramionach naręcze chrustu. – Chcesz mi pomóc? We dwójkę byłoby zabawniej. Nie mogę ci zapłacić, ale opowiem kilka nowych historii – dodała.

Chłopak pokręcił głową.

– Jakbym nie skończył zbierać gałęziów na opał, zbiliby mnie… – Odwrócił się. Po chwili wahania obejrzał się na Kirę i dodał cicho: – Słyszałżem, jak rozmawiali, i nie chcą, cobyś została. Teraz gdy twoja mama umarła, mają cię wypędzić. Chcą cię wysłać na Pole, na łup bestiów. Mówią, że każą ciągaczom cię tam zawlec.

Kira poczuła, jak żołądek ściska się jej ze strachu. Postarała się jednak, by jej głos zabrzmiał spokojnie. Potrzebowała od Matta jak najwięcej informacji, a gdyby zorientował się, że się boi, zamknąłby się w sobie.

– Jacy oni? – spytała rozdrażnionym, wyniosłym tonem.

– Kobiety – odparł. – Słyszałżem, jak gadali przy studni, gdziem zbierał drzazgi drewna ze śmieciów, a oni nie zauważyli nawet, że słucham. Chcą twój kawałek ziemi. Chcą miejsce, gdzie stała twoja chata. Zamiarują zbudować tam zagrodę, by zamknąć maluchy i drób i nie musieć cały czas ganiać za nimi.

Kira wbiła w niego wzrok. Cóż za przerażające, niemal niewiarygodne, przyziemne okrucieństwo. Kobiety chciały wypędzić ją z wioski i skazać na pożarcie przez żerujące na Polu bestie z lasu tylko po to, by zamknąć nieposłuszne dzieci i kury.

– Kto przemawiał najgłośniej przeciw mnie? – spytała po chwili.

Matt zastanowił się, poprawił chrust i Kira widziała, że nie ma ochoty angażować się w jej problemy w obawie o własny los. Ale zawsze był jej przyjacielem. W końcu, rozejrzawszy się najpierw i sprawdziwszy, że nikt nie podsłuchuje, podał jej imię osoby, z którą będzie musiała stanąć do walki.

– Vandara – wyszeptał.

Nie była zaskoczona. Mimo to serce zamarło w jej piersi.

2

Uznała, że najlepiej będzie udać, że o niczym nie wie. Wróci na miejsce, gdzie stała chata, w której mieszkała z matką, i zacznie odbudowę. Może sam widok Kiry przy pracy zniechęci pragnące ją wypędzić kobiety.

Wspierając się na kiju, ruszyła przez zatłoczoną wieś. Tu i tam ludzie pozdrawiali ją lekkim skinieniem głowy, wszyscy jednak byli zajęci codziennymi obowiązkami, a wymiana uprzejmości nie należała do ich zwyczajów.

Zobaczyła brata swojej matki. Wraz z synem Danem pracował w ogrodzie przy chacie, w której mieszkał z Solorą i maluchami. Gdy jego żona czekała na poród, rodziła i umierała, nikt nie plewił grządek, potem zaś mężczyzna spędził kolejne dni na Polu z martwą kobietą i maleństwem. W tym czasie chwasty pleniły się bez przeszkód, a podtrzymujące fasolę tyczki się powywracały. Ustawiał je teraz ze złością, podczas gdy Dan próbował pomóc, a młodsza córka Mar grzebała z boku w ziemi. Na oczach Kiry ojciec trzepnął mocno syna w ramię, upominając go, że nie trzyma tyczek dostatecznie prosto.

Minęła ich, przy każdym kroku wbijając stanowczym ruchem kij w ziemię. Zamierzała skinąć głową, gdyby dostrzegli jej obecność, lecz bawiąca się z boku dziewczynka marudziła i pluła (jak to maluchy, próbowała skosztować kamyków i odkryła, że usta wypełnia jej paskudny piasek), Dan zerknął na Kirę, ale wyraźnie jej nie poznał, nie pozdrowił – wciąż kulił się po ciosie ojca – a mężczyzna, jedyny brat jej matki, nie uniósł głowy znad grządek.

Kira westchnęła. Przynajmniej miał pomoc. Jeśli nie uda jej się namówić młodszego przyjaciela Matta i jego kompanów, sama będzie musiała wszystko zrobić – odbudować dom, zająć się ogrodem. Zakładając, że pozwolą jej zostać.

Zaburczało jej w żołądku i uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. Wędrując ścieżką, minęła rząd niewielkich chat i dotarła na własną ziemię. Ujrzała przed sobą czarną stertę zgliszczy w miejscu, gdzie niegdyś stał jej dom. Z całego dobytku nic nie zostało, uradowała się jednak, widząc, że ocalał niewielki ogródek. Kwiaty matki wciąż kwitły, a wczesne warzywa dojrzewały w letnim słońcu. Przynajmniej na razie będzie mieć co jeść.

Ale czy rzeczywiście? Na jej oczach z pobliskiej kępy drzew wypadła kobieta, zerknęła na Kirę, a potem zaczęła bezczelnie wyrywać z ogródka marchewki, które zasiały Kira i jej matka.

– Przestań! To moje!

Kira ruszyła naprzód najszybciej, jak umiała, powłócząc zdeformowaną nogą. Kobieta odeszła szybko, śmiejąc się z pogardą, z naręczem ubłoconych marchewek.

Kira pospieszyła do resztek ogródka, postawiła na ziemi naczynie na wodę, zebrała kilka korzeni, otrzepała je z ziemi i zaczęła jeść. Pozbawione myśliwego w rodzinie wraz z matką nie jadały mięsa poza małymi zwierzętami, które zdołały schwytać w wiosce. Nie mogły zapuszczać się do lasu na polowanie jak mężczyźni. W rzece jednak roiło się od łatwych do złapania ryb, toteż nie odczuwały żadnego braku.

Lecz warzywa były najważniejsze. Uświadomiła sobie, iż ma szczęście, że podczas czterech dni spędzonych na Polu ogródek nie został doszczętnie splądrowany.

Zaspokoiwszy głód, usiadła, by dać odpocząć nodze, i rozejrzała się dookoła. Na skraju jej ziemi, nieopodal spalonej chaty ułożono stos młodych drzewek, oczyszczonych z gałązek, jakby ktoś szykował się do pomocy w odbudowie.

Ale Kira wiedziała, że to nieprawda. Wstała i z wahaniem podniosła ze sterty smukłe, giętkie drzewko.

Z pobliskiej polany natychmiast wyłoniła się Vandara. Kira pojęła, iż kobieta obserwowała ją i czekała. Nie wiedziała, gdzie Vandara mieszka ani kim jest jej mąż czy dzieci, nie należała do niej żadna z pobliskich chat. Ale w wiosce była bardzo znana. Ludzie szeptali o niej. Budziła szacunek. Albo lęk.

Wysoka i muskularna, miała długie, potargane włosy ściągnięte do tyłu i związane rzemieniem na karku. Spojrzenie ciemnych oczu przegnało resztki spokoju Kiry. Od brody przez szyję aż po szerokie ramię kobiety ciągnęła się poszarpana blizna, ponoć pamiątka po dawno stoczonej bitwie z jednym z leśnych stworów. Nikt inny nie przeżył podobnego zranienia i blizna przypominała wszystkim o odwadze i nieugiętości Vandary, jak również o jej paskudnym charakterze. Dzieci szeptały, że została zaatakowana i poszarpana, gdy próbowała wykraść świeżo narodzone młode z jamy jego matki.

Dziś, stojąc naprzeciw Kiry, znów szykowała się do zniszczenia czyjegoś potomstwa.

W odróżnieniu od leśnych stworów Kira nie miała szponów, którymi mogłaby walczyć. Mocniej zacisnęła palce na drewnianej lasce, próbując odpowiedzieć spojrzeniem pozbawionym lęku.

– Wróciłam odbudować swoją chatę – poinformowała Vandarę.

– Nie masz już ziemi. Teraz należy do mnie. Te drzewka są moje.

– Wytnę sobie własne – Kira ustąpiła. – Ale odbuduję chatę na tej ziemi. Przed moim narodzeniem należała do ojca, a po jego śmierci do mojej matki. Teraz, gdy umarła, jest moja.

Z sąsiednich chat zaczęły wychodzić kobiety.

– Potrzebujemy jej – zawołała jedna. – Zamierzamy wybudować zagrodę dla maluchów. To był pomysł Vandary.

Kira spojrzała na kobietę bezceremonialnie ciąg­nącą za rękę malucha.

– Może to dobry pomysł – odparła – jeśli chcecie zamknąć swoje młode. Ale nie na tym kawałku ziemi. Możecie zbudować zagrodę gdzie indziej.

Zobaczyła, jak Vandara schyla się i podnosi kamień wielkości pięści dziecka.

– Nie chcemy cię tutaj – oznajmiła. – Nie ma już dla ciebie miejsca w wiosce. Z tą nogą jesteś bezwartościowa. Matka zawsze cię chroniła, ale teraz odeszła. Ty też powinnaś odejść. Czemu po prostu nie zostałaś na Polu?

Kira odkryła nagle, że otaczają ją wrogo nastawione kobiety, które wyszły z chat i zerkały na Vandarę, czekając na wskazówki i przykład. Dostrzegła, że kilka z nich ściska w dłoniach kamienie – jeśli choć jedna rzuci, inne pójdą w jej ślady. Wszystkie czekały na tę pierwszą.

Co zrobiłaby moja matka?, zastanawiała się gorączkowo, próbując zaczerpnąć mądrości z cząstki matczynej duszy, która w niej teraz żyła.

Albo ojciec, który nigdy nie dowiedział się o moich narodzinach? Jego duch także we mnie tkwi.

Wyprostowała ramiona i przemówiła. Jej głos był spokojny, starała się spojrzeć w oczy kolejno każdej kobiecie. Niektóre spuściły wzrok, wbijając go w ziemię. To dobrze. Oznaczało, że są słabe.

– Wiecie, że w przypadku sporu w wiosce, który może zakończyć się śmiercią, musimy się zwrócić do Rady Opiekunów – przypomniała im Kira.

Usłyszała potakujące pomruki. Vandara wciąż ściskała w dłoni kamień i jej ramiona napięły się, gotowe do rzutu.

Kira spojrzała wprost na nią, zwracała się jednak do pozostałych w oczekiwaniu wsparcia. Odwoływała się nie do ich współczucia, bo wiedziała, że go nie mają, lecz do strachu.