Strona główna » Obyczajowe i romanse » Słoneczne jutro

Słoneczne jutro

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-79-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Słoneczne jutro

Dramatyczne wydarzenia zmusiły Annę do opuszczenia Polski. Młoda matka nie zdawała sobie sprawy, co oznacza samotne macierzyństwo w obcym kraju, dopóki nie wyjechała z Krakowa. Niespodziewana choroba syna oraz brak pracy stają się poważnym wyzwaniem dla całej rodziny. Anna jednak się nie poddaje.
Bywa, że w Barcelonie nie zawsze świeci słońce, mimo to bohaterka w Katalonii odnajduje promień nadziei.
Słoneczne jutro jest ostatnim tomem trylogii Kolory Uczuć.

Polecane książki

Tytuł zbioru studiów o życiu i zagładzie Żydów z dystryktu warszawskiego pożyczyliśmy od Józefa Czechowicza. Pojęcia "prowincja" i "noc" określają w sensie metaforycznym problematykę, jaką zajmuje się oddawany w ręce czytelnika tom. Wskazują na jego podstawowe współrzędne: zainteresowanie tym, co dz...
„Poganka” to opowieść o dziejach Beniamina, który zakochawszy się pozostał w zamku pogańskiej Aspazji. Podjąwszy taką decyzję zdecydował, że porzuci dla niej dom, rodzinę, ojczyznę. „Poganka” to powieść romantyczna o cechach moralitetu z elementami fantastycznymi. Dość trudna do jednoznacznego sklas...
Dowiedz się, jak odpowiednio przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej. Poznaj przykładowe pytania oraz sensowne odpowiedzi.Wydanie drugie, poszerzone z tłumaczeniem.Oddawana w Wasze ręce publikacja adresowana jest do wszystkich, którzy planują przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej w języku an...
Muzułmanie od dawna żyją w krajach Europy Zachodniej. Przynależność do mniejszości religijnej, a najczęściej i etnicznej, stawia przed nimi dodatkowe wyzwanie w trudnym procesie łączenia wielu elementów w jedną spójną tożsamość. Jednocześnie specyfika islamu sprawia, że jawi się on jak...
  Ujmująca lekkość pióra W zbiorze felietonów publikowanych w miesięczniku „Zwierciadło” Maciej Sthur opowiada o swoim doświadczeniu ojcostwa – od momentu tuż przed narodzinami swojego drugiego dziecka, Tadzika, po chwilę, w której syn kończy dwa lata. Tata Tadzika to kolejna książka, w której Macie...
Nancy Mitford (1904-1973), angielska powieściopisarka, dziennikarka i biografka, pochodziła  z rodziny arystokratycznej i była najstarszą z sześciu sióstr Mitford, w swoim czasie bardzo sławnych w londyńskiej socjecie, między innymi dzięki radykalnym poglądom politycznym – od faszyzmu do komun...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Bauer

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej książ­ki nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Fo­to­gra­fie na okład­ce

© Da­ria Li­tvi­no­va | unsplash.com

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Ni­niej­sza po­wieść to fik­cja li­te­rac­ka. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do wy­da­rzeń lub po­sta­ci au­ten­tycz­nych jest zu­peł­nie nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2018

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c., 2017

ISBN 978-83-65684-79-0

Ko­cha­nym Ku­zy­nom i ich ro­dzi­nom, dzię­ki któ­rym w Bar­ce­lo­nie czu­ję się jak w domu.

Ży­czę ci od­wa­gi, jaką ma słoń­ce, któ­re co­dzien­nie odnowa wscho­dzi nad wszel­ką nę­dzą świa­ta.

Phil Bos­mans

Rozdział 1

Zbli­żał się czas wy­jaz­du do Pol­ski. Z jed­nej stro­ny wszy­scy bar­dzo tę­sk­ni­li za kra­jem, z dru­giej myśl o po­wro­cie do miej­sca, gdzie tyle się wy­da­rzy­ło, na­pa­wa­ła stra­chem. Co gor­sze, Te­re­sa za­dzwo­ni­ła któ­re­goś dnia do Anny, by po­wie­dzieć jej, że ta do­sta­ła we­zwa­nie do pro­ku­ra­tu­ry. Wpraw­dzie ciot­ka pró­bo­wa­ła wy­ja­śniać spra­wę i prze­ka­za­ła, że Anny nie ma w kra­ju, ale w za­mian otrzy­ma­ła in­for­ma­cję, że je­śli Ka­li­now­ska się nie zgło­si na prze­słu­cha­nie, zo­sta­nie od­na­le­zio­na i do­pro­wa­dzo­na. Star­sza ko­bie­ta bar­dzo wy­stra­szy­ła się tego, że sio­strze­ni­cę cze­ka­ją kon­se­kwen­cje praw­ne. Przy­zna­ła więc, że ta wkrót­ce przy­je­dzie i na pew­no zgło­si się do­bro­wol­nie.

– Jak wi­dzisz, nie mia­łam wyj­ścia. Mu­sia­łam tak po­wie­dzieć. Prze­pra­szam. – Te­re­sa była roz­trzę­sio­na.

– To nie two­ja wina, cio­ciu. Mia­łam na­dzie­ję, że mi da­dzą spo­kój, ale wi­docz­nie ze­zna­nia są im do cze­goś po­trzeb­ne. Trud­no, za­dzwo­nię tam, gdy tyl­ko będę na miej­scu.

Kil­ka dni póź­niej wi­ta­li się na ter­mi­na­lu w Py­rzo­wi­cach. Chłop­cy byli bar­dzo pod­eks­cy­to­wa­ni naj­pierw sa­mym lo­tem, a po­tem po­wro­tem do kra­ju, tam jed­nak spo­tkał ich za­wód, bo Fo­rêt nie przy­je­chał po nich na lot­ni­sko.

– Pies cze­ka na was w domu. Pew­nie już go roz­no­si z nie­cier­pli­wo­ści. Od rana prze­czu­wał, że coś się świę­ci.

Gdy zna­leź­li się na miej­scu, po­wi­ta­niom nie było koń­ca. Te­re­sa co chwi­lę ocie­ra­ła łzy wzru­sze­nia. Fo­rêt sza­lał, bie­ga­jąc i ska­cząc ra­do­śnie.

– Po­znał mnie! Po­znał! – krzy­czał pod­nie­co­ny Ku­buś.

– No pew­nie! Psy nie za­po­mi­na­ją.

Fo­rêt ob­wą­chi­wał ich z każ­dej stro­ny. Za­pew­ne przy­wieź­li ze sobą obce i in­te­re­su­ją­ce zwie­rzę za­pa­chy.

– Do­brze, że je­ste­ście. Myj­cie ręce, a ja za­raz po­dam obiad. Po­tem sią­dzie­my so­bie na ta­ra­sie, bo dziś pięk­ny dzień. Wy to tam chy­ba ma­cie same pięk­ne dni!

– Te­raz tak, ale to nie­praw­da, że w Hisz­pa­nii cały czas świe­ci słoń­ce. W zi­mie jest spo­ro po­chmur­nych ty­go­dni. Deszcz pada, wiatr wie­je. Może nie jest tak zim­no jak tu, ale nie pa­nu­je tam wiecz­ne lato.

– Oj tam, oj tam. Sia­daj­cie, a ja pę­dzę do kuch­ni.

Miło było usiąść i nie mu­sieć o nic się mar­twić. Na te kil­ka dni to Te­re­sa mia­ła prze­jąć ste­ry, a Anna dla od­mia­ny być go­ściem.

Zo­sta­wi­ła dzie­ci pod opie­ką Te­re­sy, po­nie­waż chcia­ła po­być sama i za­ła­twić waż­ną dla niej spra­wę. Ku­pi­ła dwa bu­kie­ty świe­żych kwia­tów i kil­ka zni­czy w przy­cmen­tar­nej kwia­ciar­ni. Na szczę­ście o tej po­rze nie­wie­le osób krę­ci­ło się po ne­kro­po­lii. Od­szu­ka­ła wła­ści­wą ścież­kę i po­de­szła do mo­gi­ły. Na­gro­bek był czy­sty, a ro­śli­ny wo­kół upo­rząd­ko­wa­ne. Wi­dać było, że ktoś dba o miej­sce wiecz­ne­go spo­czyn­ku Ro­ber­ta. Ciot­ka pew­nie cza­sem za­cho­dzi­ła na jego grób, ale Anna nie po­dej­rze­wa­ła, żeby ro­bi­ła to re­gu­lar­nie. Mia­ła swo­je spra­wy na gło­wie, a je­śli już, to ra­czej od­wie­dza­ła mat­kę Anny. Ko­bie­ta pa­mię­ta­ła, że Mar­cin wy­mie­nił wa­zon. Może więc to on czę­ściej tu bywa? Wsta­wi­ła świe­że kwia­ty, choć te, któ­re tam były, cał­kiem do­brze jesz­cze wy­glą­da­ły. Uło­ży­ła je więc w wie­niec i umie­ści­ła na pły­cie. Za­pa­li­ła zni­cze i zmó­wi­ła krót­ką mo­dli­twę.

– Anna? – Usły­sza­ła na­gle za sobą zna­jo­my ko­bie­cy głos.

Od­wró­ci­ła się. Przed nią sta­li Aga­ta i Mar­cin.

– Wie­dzia­łeś, że jest w Kra­ko­wie? – Aga­ta zwró­ci­ła się do męża, a ten wzru­szył ra­mio­na­mi.

Anna po­sta­no­wi­ła się wtrą­cić:

– Nie mó­wi­łam Mar­ci­no­wi, kie­dy do­kład­nie będę. Ja­kie to ma zna­cze­nie?

– W su­mie żad­ne. Do­brze, że je­steś. – Aga­ta uca­ło­wa­ła ją w oba po­licz­ki. – Tyl­ko że gdy­by­śmy wie­dzie­li, to przy­go­to­wa­li­by­śmy coś na twój przy­jazd.

– Nie ma ta­kiej po­trze­by.

Roz­mo­wa była sztyw­na. W po­wie­trzu wi­sia­ło coś nie­okre­ślo­ne­go, co jed­nak spra­wia­ło wszyst­kim dys­kom­fort.

– Może wpad­niesz do nas? Zro­bi­my ko­la­cję! Wy­tłu­ma­czę ci, jak do­je­chać do Bra­nic.

– Nie wy­bie­ram się tam.

– Jak to? Je­steś w Pol­sce i nie od­wie­dzisz Mi­cha­ła? Obie­ca­łaś mi to.

– Słu­chaj, Aga­ta, nic ci nie obie­cy­wa­łam. Może kie­dyś to zro­bię, ale jesz­cze nie te­raz. I pro­szę, nie roz­ma­wiaj­my o nim nad gro­bem mo­je­go męża. – Głos Anny za­czął się ła­mać. Krę­ci­ło jej się w gło­wie. Czu­ła się osa­czo­na. Pa­trzy­ła wy­mow­nie na Mar­ci­na, pro­sząc go o po­moc.

Zro­zu­miał i chwy­cił żonę za ra­mię.

– Aga­ta, daj spo­kój. Pro­szę.

Ko­bie­ta wes­tchnę­ła gło­śno, ale po­wstrzy­ma­ła się od ko­men­ta­rza. Po­sta­li chwi­lę w mil­cze­niu. W koń­cu Mar­cin uznał, że prze­rwa­li An­nie waż­ną chwi­lę i po­win­ni już pójść.

– Aniu, je­śli znaj­dziesz chwi­lę, to wpad­nij do nas. To rze­czy­wi­ście nie naj­lep­szy mo­ment na roz­mo­wy, ale na­praw­dę by­ło­by nam bar­dzo miło, gdy­byś nas od­wie­dzi­ła.

– Dzię­ku­ję. Po­sta­ram się. Za­dzwo­nię.

Ode­szli, a ona wciąż sta­ła nad gro­bem, pa­trząc na na­pis wy­ry­ty na pły­cie. Dla­cze­go od­sze­dłeś? – py­ta­ło jej spoj­rze­nie. – Tak trud­no bez cie­bie żyć.

Opo­wia­da­ła w my­ślach, co sły­chać u niej i u sy­nów, jak so­bie ra­dzi w no­wym miej­scu i z ja­ki­mi pro­ble­ma­mi musi się zma­gać. Choć trud­no by­ło­by jej to wy­tłu­ma­czyć, czu­ła ulgę, kie­dy o tym my­śla­ła. Tak jak­by Ro­bert stał tuż obok i słu­chał. Kie­dy skoń­czy­ła, uca­ło­wa­ła pal­ce i przy­ło­ży­ła je do wy­ry­te­go na pły­cie imie­nia męża, że­gna­jąc się z nim.

Prze­szła kil­ka ale­jek i od­na­la­zła grób ro­dzi­ców. Strą­ci­ła li­ście, któ­re na nim le­ża­ły, i po­ło­ży­ła kwia­ty. Za nimi tak­że tę­sk­ni­ła. Przede wszyst­kim za mat­ką. Choć róż­nie ukła­da­ły się ich re­la­cje, ko­bie­ty były so­bie bar­dzo bli­skie. To na mamę za­wsze mo­gła li­czyć, to ona dzie­li­ła z nią do­bre i złe chwi­le. Nie­ste­ty czas ten zo­stał prze­cię­ty cho­ro­bą i przed­wcze­sną śmier­cią. Ko­lej­ną, któ­ra za­bra­ła An­nie bli­ską oso­bę. Wspo­mnie­nia o ojcu się za­tar­ły. Do­ra­sta­ła bez nie­go, tak jak te­raz jej dzie­ci bez Ro­ber­ta. Wi­dać taki los tej ro­dzi­ny, że ni­ko­mu nie było dane do­żyć póź­nej sta­ro­ści. Ka­li­now­ska mia­ła na­dzie­ję, że bę­dzie to­wa­rzy­szyć sy­nom przy­naj­mniej do cza­su, aż się usa­mo­dziel­nią.

Wró­ci­ła do domu bar­dzo póź­no, bo po wi­zy­cie na cmen­ta­rzu na Sal­wa­to­rze po­szła na spa­cer nad Wi­słę. Była pięk­na po­go­da, więc tłu­my spa­ce­ro­wi­czów ob­le­gły pro­me­na­dę. Spo­ro ro­we­rzy­stów su­nę­ło po ścież­ce ro­we­ro­wej, a dzie­ci bie­ga­ły we wszyst­kie stro­ny. Całe na­brze­że po­ro­sło so­czy­stą tra­wą. Drze­wa ugi­na­ły się od li­ści. Anna nie mo­gła na­sy­cić oczu in­ten­syw­no­ścią barw. Na­gle uświa­do­mi­ła so­bie, że ta­kiej zie­le­ni nie ma w Bar­ce­lo­nie. W cen­trum mia­sta czy w więk­szo­ści dziel­nic bra­ku­je traw­ni­ków i szpa­le­rów, a je­śli już się po­ja­wia­ją, to nie są tak bar­dzo zie­lo­ne jak tu. Wzdłuż pro­me­na­dy nad­mor­skiej cią­gną się pal­my, na osie­dlach ro­sną głów­nie pla­ta­ny o cha­rak­te­ry­stycz­nych pniach w ubar­wie­niu moro. Na­wet par­ki skła­da­ją się z piasz­czy­stych te­re­nów, a traw­ni­ki w le­cie są wy­su­szo­ne. Naj­bar­dziej zie­lo­ny ka­wa­łek znaj­do­wał się przy to­rach tram­wa­jo­wych wzdłuż muru Par­ku Ciu­ta­del­la, a i sam park miał zie­lo­ne te­re­ny. Lu­bi­ła tam cho­dzić z dzieć­mi, któ­rych bar­dziej niż flo­ra in­te­re­so­wał gi­gan­tycz­ny ma­mut. Chłop­cy huś­ta­li się na jego trą­bie do­pó­ty, do­pó­ki ja­kiś tu­ry­sta chcą­cy zro­bić so­bie pa­miąt­ko­we zdję­cie z tym oka­zem ich nie prze­go­nił.

Pro­sto z Sal­wa­to­ra prze­szła pod Wa­wel. Obe­szła za­mek z le­wej stro­ny i do­tar­ła na Grodz­ką. Od­wie­dzi­ła skle­pik z tra­dy­cyj­ny­mi wy­ro­ba­mi cze­ko­la­do­wy­mi z Kra­ko­wa i ku­pi­ła kil­ka pa­czek kró­wek i tor­ci­ków we­dlow­skich. Za­mie­rza­ła ob­da­ro­wać nimi przy­ja­ciół, gdy wró­ci do Bar­ce­lo­ny.

Dziw­nie czu­ła się w tym mie­ście, choć zna­ła je od uro­dze­nia. Te­raz od­no­si­ła wra­że­nie, że jest tu­ryst­ką. Ry­nek tęt­nił ży­ciem. Jak zwy­kle w le­cie wszyst­kie ka­wiar­nie wy­sta­wia­ły ogród­ki. Trze­ba było mieć szczę­ście, by zna­leźć wol­ny sto­lik. Kwia­ciar­ki ofe­ro­wa­ły ko­lo­ro­we bu­kie­ty, a całe ta­bu­ny go­łę­bi krą­ży­ły wo­kół sta­rusz­ki sprze­da­ją­cej ziar­no. Anna ogar­nę­ła wzro­kiem plac. Nic się nie zmie­ni­ło przez pół roku. Na­dal mię­dzy Sław­kow­ską a Flo­riań­ską sta­ły do­roż­ki z kon­ny­mi za­przę­ga­mi, a po­mnik Ada­ma Mic­kie­wi­cza ob­le­ga­ny był przez wy­ciecz­ki or­ga­ni­zu­ją­ce tam punkt spo­tkań.

Z Ryn­ku do miesz­ka­nia po Ro­ber­cie mia­ła pięć mi­nut dro­gi. Prze­wi­dzia­ła, że bę­dzie w po­bli­żu, i za­bra­ła klu­cze. Miesz­ka­niem opie­ko­wa­ła się Te­re­sa. Ciot­ka wyj­mo­wa­ła pocz­tę i od cza­su do cza­su wie­trzy­ła po­miesz­cze­nia. Prze­wio­zła do sie­bie wszyst­kie kwia­ty, nie było więc po­trze­by, by re­gu­lar­nie tam by­wać.

Anna do tej pory nie chcia­ła wy­naj­mo­wać miesz­ka­nia. Wspo­mnie­nia z nim zwią­za­ne były zbyt żywe, poza tym do wy­naj­mu przy­da­ło­by się je przy­go­to­wać. Kie­dy jed­nak się tam zna­la­zła, do­szła do wnio­sku, że przy­dał­by mu się re­mont. Przy oka­zji moż­na by po­my­śleć o wy­sta­wie­niu ofer­ty. Od wrze­śnia do Kra­ko­wa zjeż­dża­li stu­den­ci, a wie­lo­po­ko­jo­we miesz­ka­nie w cen­trum mia­sta i bli­sko róż­nych uczel­ni było atrak­cyj­ne. Po­my­śla­ła, że moż­na za­mknąć część prze­zna­czo­ną na daw­ne biu­ro Ro­ber­ta na klucz, a po­zo­sta­łe po­ko­je wy­na­jąć. Po­sta­no­wi­ła po­roz­ma­wiać o tym z Mar­ci­nem, bo tyl­ko jemu mo­gła­by po­wie­rzyć ta­kie za­da­nie. Te­re­sa ani nie mia­ła już siły na ob­słu­gę wy­naj­mu, ani cza­su, by czę­sto do­jeż­dżać do mia­sta. Mar­cin by­wał w cen­trum co­dzien­nie, może zgo­dził­by się za­jąć ad­mi­ni­stro­wa­niem, a wcze­śniej or­ga­ni­za­cją re­mon­tu. Anna zda­wa­ła so­bie spra­wę, że obar­czy­ła­by przy­ja­cie­la od­po­wie­dzial­nym za­da­niem, ale za­kła­da­ła, że je­śli nie bę­dzie mu to na rękę, to od­mó­wi, a wte­dy ona po­szu­ka in­nych roz­wią­zań.

– Cześć, Aniu, chcia­łem cię prze­pro­sić za Aga­tę. Głu­pio się wczo­raj za­cho­wa­ła. – Mar­cin za­dzwo­nił dru­gie­go dnia z rana.

– Ale nie ma spra­wy. Nic się nie sta­ło.

– Nie po­win­na tak na cie­bie na­ska­ki­wać.

– Daj spo­kój. Ro­zu­miem ją. Le­piej po­wiedz, jak się wam ukła­da.

– Cał­kiem nie­źle, o ile nie wra­ca te­mat jej bra­ta. Wła­śnie wczo­raj się tro­chę po­sprze­cza­li­śmy po po­wro­cie z cmen­ta­rza.

– Nie chcę być po­wo­dem wa­szych kłót­ni. Wiesz, że mu­szę sta­wić się w pro­ku­ra­tu­rze? Wzy­wa­li mnie kil­ka­krot­nie. My­śla­łam, że jak mnie nie ma w Pol­sce, to da­dzą spo­kój, ale nie. Za­dzwo­ni­łam tam dziś i po­wie­dzie­li, że moje ze­zna­nia są klu­czo­we. Mu­szę przyjść. Nie mam na to ocho­ty.

– Wy­obra­żam so­bie. Kie­dy po­win­naś się zgło­sić?

– Umó­wi­łam się na dwu­na­stą. Wolę to mieć już za sobą. Zresz­tą cóż ja mam im do po­wie­dze­nia? Nie­wie­le.

– Mnie też prze­słu­chi­wa­li, ale ja to zu­peł­nie nic nie by­łem w sta­nie po­wie­dzieć. Za to Aga­ta…

Za­sko­czył Annę tym wy­zna­niem.

– Tak? Nie mó­wi­łeś, że by­łeś ze­zna­wać.

– No ja­koś mi umknę­ło. To było za­raz po przy­jeź­dzie od cie­bie.

– Mniej­sza o to. – Po­sta­no­wi­ła od­pu­ścić te­mat. – Po­wiem, co wiem, i tyle. O prze­szło­ści Mi­cha­ła mam ni­kłe po­ję­cie.

– Mnie py­ta­li, czy jest wy­bu­cho­wy, czy by­łem świad­kiem jego na­pa­du zło­ści. Ta­kie tam.

– Już mam dość tego te­ma­tu. Le­d­wo tu przy­je­cha­łam, a nie ma chwi­li, żeby ktoś ze mną nie roz­ma­wiał na jego te­mat. Jezu, czy to się kie­dyś skoń­czy? Chcę nor­mal­nie żyć, a to się cią­gnie za mną jak smród po ga­ciach. W każ­dym ra­zie nie mam ocho­ty go wi­dzieć ani na­wet cza­su na to, by je­chać do Bra­nic.

– Mam na­dzie­ję, że nie będą cię mę­czyć za dłu­go.

– Mar­cin? Chcia­łam cię o coś za­py­tać…

– Tak?

– By­łam dziś na Tar­łow­skiej. Po­my­śla­łam, że może war­to by­ło­by wy­na­jąć to miesz­ka­nie.

– Świet­ny po­mysł!

– Tyl­ko nie bar­dzo mam jak się tym za­jąć, bo wy­jeż­dżam za trzy dni, a tam trze­ba by od­świe­żyć.

– Za­py­tam tę eki­pę, któ­ra nie­daw­no nam ro­bi­ła re­mont, kie­dy by mo­gli.

– O, by­ło­by faj­nie. A czy mo­gła­bym cię pro­sić o ogar­nię­cie te­ma­tu? Znaj­dziesz czas?

– Te­raz i przez wa­ka­cje mam tro­chę luzu, po­tem może być go­rzej, no ale gdy­by mo­gli szyb­ko wejść z re­mon­tem, to cze­mu nie. Słu­chaj, a dasz radę uprząt­nąć wa­sze rze­czy jesz­cze przed wy­jaz­dem?

– Je­śli tyl­ko cio­cia zgo­dzi się za­jąć chło­pa­ka­mi, to mogę ju­tro wszyst­ko spa­ko­wać. Pew­nie i tak spo­ro bę­dzie do wy­rzu­ce­nia. Rze­czy chłop­ców w więk­szo­ści już prze­wio­złam do Te­re­sy. Zo­sta­ły moje i Ro­ber­ta dro­bia­zgi… – za­wa­ha­ła się. Wpraw­dzie po śmier­ci męża dużo upo­rząd­ko­wa­ła, ale nie chcia­ła od razu po­zby­wać się wszel­kich jego śla­dów. Te­raz jed­nak nie było sen­su trzy­mać cze­go­kol­wiek w miesz­ka­niu, do któ­re­go nie za­mie­rza­ła wra­cać.

Po­że­gna­li się po tym, gdy wstęp­nie uzgod­ni­li dzia­ła­nia. Anna mia­ła przed wy­jaz­dem zo­sta­wić Mar­ci­no­wi klu­cze i zdać się cał­ko­wi­cie na nie­go za­rów­no co do re­mon­tu, jak i wa­run­ków wy­naj­mu. Mia­ła peł­ne za­ufa­nie do przy­ja­cie­la. Za­zna­czy­ła, że za wło­żo­ną pra­cę otrzy­ma wy­na­gro­dze­nie, ale ten wy­krę­cał się, mó­wiąc, że póki nie za­czną wpły­wać pie­nią­dze z wy­naj­mu, wy­świad­czy jej przy­słu­gę.

Odło­ży­ła te­le­fon na sto­lik i po­szła do ła­zien­ki, by zro­bić ma­ki­jaż. Nie będę wy­glą­dać jak sie­ro­ta, tyl­ko jak atrak­cyj­na ko­bie­ta, któ­ra so­bie ze wszyst­kim ra­dzi, po­sta­no­wi­ła.

– Mamo! – Usły­sza­ła po chwi­li zza drzwi głos syna.

– Słu­cham?

– Bo Ma­ciek nie chce się ze mną ba­wić! – Kuba był zde­ner­wo­wa­ny.

– Dla­cze­go?

– Wła­śnie nie wiem. Leży i mówi, że się źle czu­je.

Anna odło­ży­ła tusz do rzęs na pó­łecz­kę i szyb­ko opu­ści­ła ła­zien­kę. Mu­sia­ła spraw­dzić, co dzie­je się z dziec­kiem.

Ma­ciek le­żał na ka­na­pie zwi­nię­ty w kłę­bek. Do­tknę­ła jego czo­ła, ale nie było roz­pa­lo­ne. Po­my­śla­ła, że może mieć stan pod­go­rącz­ko­wy.

– Co się dzie­je, sy­necz­ku?

– Nie wiem. Je­stem sła­by.

– Boli cię coś?

– Gło­wa.

– Hm. Coś jesz­cze?

Ma­ciek za­prze­czył. Trud­no było mu opi­sać ogól­ne osła­bie­nie, któ­re nim za­wład­nę­ło. Anna jesz­cze raz spraw­dzi­ła, czy chło­piec ma go­rącz­kę, a po­tem stwier­dzi­ła, że być może do­pie­ro bie­rze go ja­kaś cho­ro­ba, więc ob­ja­wy są nie­wy­raź­ne. Bliź­nię­ta rzad­ko cho­ro­wa­ły, ale wie­dzia­ła, że cza­sem in­fek­cja roz­wi­ja się kil­ka dni. Mia­ła na­dzie­ję, że to chwi­lo­wa nie­dy­spo­zy­cja i wkrót­ce syn wró­ci do for­my. Nie chcia­ła­by le­cieć sa­mo­lo­tem z cho­rym dziec­kiem.

Po­da­ła mu sy­rop na od­por­ność z dużą daw­ką wi­ta­min i przy­kry­ła ko­cem, bo wy­glą­da­ło na to, że chło­piec za­czy­na mieć dresz­cze.

– Zdrzem­nij się, syn­ku. Nie mu­sisz nic ro­bić. Je­śli bie­rze cię ja­kaś cho­ro­ba, to sen po­mo­że ją zwal­czyć. – Po­ca­ło­wa­ła go w po­li­czek, a po­tem po­pro­si­ła Kubę, żeby po­ba­wił się grzecz­nie sam i nie za­wra­cał bra­tu gło­wy.

– Za­bie­ram się za przy­go­to­wa­nie ro­so­łu. To naj­lep­sza po­tra­wa na wszel­kie do­le­gli­wo­ści. A ty już idź, bo się spóź­nisz. – Te­re­sa, pod któ­rej opie­ką mie­li zo­stać chłop­cy, zmie­ni­ła zda­nie co do zupy, jaką bę­dzie go­to­wać tego dnia.

Anna spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Rze­czy­wi­ście zo­sta­ło jej za­le­d­wie pół go­dzi­ny do spo­tka­nia w pro­ku­ra­tu­rze. Prze­cze­sa­ła wło­sy szczot­ką, re­zy­gnu­jąc z pla­nów uło­że­nia ele­ganc­kie­go koka.

Nie­mal w ostat­niej chwi­li do­tar­ła na miej­sce. Przy­wi­ta­ła ją star­sza pani, któ­ra przed­sta­wi­ła się jako pro­wa­dzą­ca śledz­two. Naj­pierw po­uczo­no Annę o od­po­wie­dzial­no­ści za skła­da­nie fał­szy­wych ze­znań lub za­ta­je­nie praw­dy, a po­tem spi­sa­no per­so­na­lia.

– Czy wie pani, w ja­kiej spra­wie zo­sta­ła tu we­zwa­na?

– Hm… Mi­cha­ła Da­wi­do­wi­cza.

– Tak. O co w tej spra­wie cho­dzi?

– No, że kie­dyś zgi­nę­ła jego dziew­czy­na. Pań­stwo chce­cie usta­lić, czy miał z tym coś wspól­ne­go, czy nie. – Anna po­czu­ła, że głos jej drży. O ile od po­cząt­ku trzy­ma­ła się dziel­nie, to w tej chwi­li ser­ce za­czę­ło ło­mo­tać, a cia­ło ogar­nia­ła pa­ni­ka.

Po­wiedz, co wiesz, a po­tem pój­dziesz do domu i da­dzą ci spo­kój, uspo­ka­ja­ła się w my­ślach, jed­nak ner­wy już opa­no­wa­ły jej cia­ło.

– Wi­dzę, że jest pani zde­ner­wo­wa­na. Dla­cze­go?

– Bo… bo źle się z tym czu­ję i w ogó­le nie mam ocho­ty ze­zna­wać.

– Z ja­kie­go po­wo­du?

– Nie wiem. Nie mam nic do po­wie­dze­nia.

– Zo­ba­czy­my. Od kie­dy zna pani Mi­cha­ła Da­wi­do­wi­cza i ja­kie re­la­cje pa­nią z nim łą­czą?

– Po­zna­li­śmy się przez jego sio­strę Aga­tę. Przy­szedł do nas, to jest do mnie i do mo­je­go męża, na przy­ję­cie. Na­szych dzie­ci nie było jesz­cze na świe­cie. Po­tem wi­dzia­łam go parę razy w cią­gu kil­ku lat. Raz by­li­śmy wspól­nie na wa­ka­cjach w więk­szej gru­pie, na­stęp­nie za­pro­po­no­wał mi pra­cę u sie­bie w ga­le­rii i wte­dy po­zna­li­śmy się bli­żej.

– Jak bli­sko?

– Naj­pierw się przy­jaź­ni­li­śmy i spo­ty­ka­li­śmy tyl­ko w pra­cy, ale po­tem roz­sta­łam się z mę­żem i… zbli­ży­li­śmy się do sie­bie.

– Za­miesz­ka­ła pani z nim?

–Tak.

– Czy to zna­czy, że byli pań­stwo parą?

– Tak. Moż­na tak po­wie­dzieć.

– Czy opo­wia­dał pani o swo­jej prze­szło­ści? O dziew­czy­nie sprzed lat?

– Mi­chał nie lu­bił mó­wić o so­bie. Za­my­kał się, kie­dy po­ru­sza­łam ta­kie te­ma­ty. Jak­by chciał się od­ciąć od wcze­śniej­sze­go ży­cia.

– Dla­cze­go? Jak pani my­śli?

– Nie wiem. Wte­dy by­łam prze­ko­na­na, że ktoś go skrzyw­dził i sta­ra się o tym za­po­mnieć.

– Tak?

– Opo­wia­dał mi o Na­stur­cji. Mó­wił, że był w niej bar­dzo za­ko­cha­ny, ale ona go zdra­dza­ła, a gdy mie­li wziąć ślub, na­gle ode­szła. Zro­zu­mia­łam, że ona ucie­kła. Do­pie­ro po­tem do­wie­dzia­łam się, że nie żyje, to jest że ode­szła na za­wsze. My­śla­łam, że chce o niej za­po­mnieć, ale kie­dy dzie­ci zna­la­zły to pu­deł­ko…

– Ja­kie pu­deł­ko?

– Moi sy­no­wie ba­wi­li się w jego po­ko­ju i wy­cią­gnę­li spod łóż­ka po­jem­nik ze zdję­cia­mi i li­sta­mi. Przej­rza­łam je, bo nie mo­głam po­wstrzy­mać cie­ka­wo­ści. Był tam też me­da­lion. Prze­czy­ta­łam li­sty i tro­chę się prze­stra­szy­łam.

– Dla­cze­go? Co mo­gło pa­nią prze­stra­szyć?

– Nie umiem tego okre­ślić. Niby zwy­kłe li­sty mi­ło­sne, ale po pierw­sze zdzi­wi­ło mnie, że to była ko­re­spon­den­cja do niej, a prze­cież za­zwy­czaj trzy­ma się li­sty od ko­goś, a nie wła­sne do tej oso­by. Wy­glą­da­ło na to, że ni­g­dy nie zo­sta­ły wy­sła­ne.

– To samo w so­bie nie po­win­no być prze­ra­ża­ją­ce, praw­da?

– No tak, ale on pi­sał do dziew­czy­ny tak ja­koś… za­bor­czo. Jak­by chciał ją kon­tro­lo­wać.

– I to pa­nią tak zbul­wer­so­wa­ło?

– Ra­czej za­nie­po­ko­iło. Sko­ro chciał za­po­mnieć o prze­szło­ści, to cze­mu trzy­mał te li­sty przez tyle lat? Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, co aku­rat mnie za­nie­po­ko­iło. Po pro­stu spo­sób, w jaki pi­sał, spra­wiał, że cier­pła mi skó­ra. Jesz­cze wte­dy nie wie­dzia­łam, że ta dziew­czy­na nie żyje.

– Jak się pani uda­ło po­łą­czyć fak­ty?

– Pew­na oso­ba po­wie­dzia­ła mi, że roz­po­zna­je Mi­cha­ła i że mia­ła z nim kie­dyś kon­takt. Zdra­dzi­ła, w jaką spra­wę był za­mie­sza­ny. To wy­szło przy­pad­ko­wo. Po­dzie­li­łam się z nią tym, co od­kry­łam. Przy­pusz­czam, że ma­cie wszyst­kie te li­sty, ja nie wiem nic po­nad to, co wy­czy­ta­łam.

– Do­brze. A jaki on jest? Jaki ma cha­rak­ter?

– Dla mnie za­wsze był bar­dzo do­bry, opie­kuń­czy, ema­no­wał spo­ko­jem.

– Wo­bec pani dzie­ci też?

– Tak.

– Czy była pani świad­kiem sy­tu­acji, w któ­rej był­by zde­ner­wo­wa­ny? Po­kłó­ci­li­ście się kie­dyś?

Anna za­sta­no­wi­ła się chwi­lę.

– Wła­ści­wie nie. Nie przy­po­mi­nam so­bie żad­nej kłót­ni. Mi­chał za­wsze był opa­no­wa­ny. To mnie po­no­si­ły ner­wy. Jego nie.

– A w sto­sun­ku do in­nych osób? Czy ko­goś nie lu­bił?

– Tak… mo­je­go męża – za­wa­ha­ła się. – Te­raz so­bie przy­po­mi­nam, że cza­sem się sprze­cza­li, ale to nor­mal­ne, bo obaj czu­li się za­gro­że­ni i wal­czy­li o mnie.

– Nic pani nie nie­po­ko­iło w jego za­cho­wa­niu?

– Nie. Uspo­ka­ja­łam ich obu, bo oczy­wi­ście nie po­do­ba­ło mi się to, że są na sie­bie źli, ale to było na­tu­ral­ne w sy­tu­acji, w któ­rej się zna­leź­li­śmy.

– Czy kie­dy­kol­wiek po­czu­ła się pani w jego obec­no­ści za­gro­żo­na?

Anna ob­li­za­ła war­gi. Mia­ła su­cho w ustach i z chę­cią na­pi­ła­by się wody, ale jej nie za­pro­po­no­wa­no. Sama nie chcia­ła pro­sić. Prze­łknę­ła więc śli­nę i od­po­wie­dzia­ła na py­ta­nie:

– Po śmier­ci męża za­czę­ło się mię­dzy nami psuć. Ja bar­dzo to prze­ży­wa­łam, a Mi­chał pod­cho­dził ja­koś tak lu­zac­ko. Mia­łam do nie­go żal, bo do tego cza­su był za­wsze czu­ły i pe­łen zro­zu­mie­nia dla mo­ich spraw, a tu na­gle za­bra­kło mu em­pa­tii. Źle się wy­ra­żał o Ro­ber­cie i nie mógł zro­zu­mieć, że chcę być sama z dzieć­mi i w spo­ko­ju prze­żyć ża­ło­bę.

– Co ta­kie­go ro­bił?

– Czu­łam się osa­czo­na. Im bar­dziej chcia­łam być sama, tym bar­dziej był za­bor­czy. Kon­tro­lo­wał mnie, wy­dzwa­niał wie­lo­krot­nie, o wszyst­ko wy­py­ty­wał, a gdy nie chcia­łam roz­ma­wiać, miał do mnie pre­ten­sje.

– Wiem, że na­gle wy­je­cha­ła pani z kra­ju. Co się sta­ło?

– Nie ra­dzi­łam so­bie z tym. Za­czę­łam po­dej­rze­wać, że nie po­wie­dział mi praw­dy o tam­tej dziew­czy­nie, i nie po­do­ba­ło mi się, że za­czął mnie spraw­dzać. Chciał zdo­mi­no­wać. Spa­ni­ko­wa­łam. Wy­obra­ża­łam so­bie za dużo.

– Co pani so­bie wy­obra­ża­ła?

Anna po­czu­ła, że się poci. Jak mia­ła po­wie­dzieć, że my­śla­ła, iż Mi­chał za­bił swo­ją dziew­czy­nę, więc bała się o bez­pie­czeń­stwo wła­sne i dzie­ci? Nie chcia­ła ta­kim wy­zna­niem mu za­szko­dzić. Prze­cież były to tyl­ko jej od­czu­cia, może wy­bu­ja­ła wy­obraź­nia. Pani pro­ku­ra­tor za­uwa­ży­ła, że świa­dek krę­ci się nie­spo­koj­nie na krze­śle i roz­wa­ża od­po­wiedź. Nie po­spie­sza­ła jed­nak Anny, da­jąc jej czas, by sfor­mu­ło­wa­ła my­śli.

– By­łam w złym sta­nie psy­chicz­nym, w roz­pa­czy po śmier­ci męża i ogól­nie mia­łam wąt­pli­wo­ści co do de­cy­zji, któ­re pod­ję­łam w ostat­nim cza­sie. Spra­wa roz­wo­do­wa moc­no mnie stre­so­wa­ła, więc trwa­łam w na­pię­ciu. Do tego do­szły li­sty i me­da­lion, któ­re prze­czy­ły wszyst­kie­mu, co po­wie­dział mi Mi­chał. Za­czę­łam ukła­dać róż­ne sce­na­riu­sze jego prze­szło­ści. Od­su­nę­łam się od nie­go, a on chy­ba po­czuł się za­gro­żo­ny i im bar­dziej ja chcia­łam swo­bo­dy, tym bar­dziej on na­le­gał na kon­takt. Wmó­wi­łam so­bie, że je­śli jest cień po­dej­rze­nia, że mógł zro­bić coś tej dziew­czy­nie z za­zdro­ści, to może mu się nie spodo­bać, gdy za­cznę go od­su­wać.

– Co pani przez to ro­zu­mie?

– Jezu, no, ja… Na­praw­dę nie chcę mu za­szko­dzić, bo to do­bry czło­wiek. I nie wiem, czy miał coś wspól­ne­go ze śmier­cią tej dziew­czy­ny. To wy mu­si­cie dojść do praw­dy. Może jest cho­ry, nie wiem. Jego sio­stra mó­wi­ła mi, że mie­li cho­ro­bę psy­chicz­ną w ro­dzi­nie i że może dla­te­go tak się za­cho­wał. Ni­g­dy nie po­wie­dział ani nie zro­bił nic, co da­ło­by mi stu­pro­cen­to­wą pew­ność, ale mam dwój­kę dzie­ci! Dla­te­go ucie­kłam! A poza tym… – Anna zda­ła so­bie spra­wę, że ostat­nie zda­nia wy­krzy­cza­ła. Ze­szła z tonu i sta­ra­ła się za wszel­ką cenę opa­no­wać. – Po śmier­ci męża zro­zu­mia­łam, że tak na­praw­dę to nie chcia­łam się z nim roz­stać, że go ko­cham, a zwią­zek z Mi­cha­łem nie po­wi­nien był się wy­da­rzyć.

– My­ślę, że na dziś wy­star­czy. Chce pani coś do­dać?

Anna po­krę­ci­ła gło­wą. Była wy­czer­pa­na tą roz­mo­wą.

– W ta­kim ra­zie od­czy­tam pani to, co za­no­to­wa­łam w pro­to­ko­le. Je­śli bę­dzie chcia­ła pani coś spro­sto­wać albo do­dać, pro­szę mi prze­rwać. Po­tem pod­pi­sze­my.

– Czy będę jesz­cze wzy­wa­na?

– Nie wiem. Jest taka moż­li­wość.

– Ale ja miesz­kam za gra­ni­cą.

– Je­śli zaj­dzie ko­niecz­ność, wy­śle­my za­wia­do­mie­nie na pani ad­res poza Pol­ską.

Po­że­gna­ły się i Anna z ulgą opu­ści­ła gmach pro­ku­ra­tu­ry. Nie była pew­na, czy swo­imi ze­zna­nia­mi nie po­grą­ży­ła Mi­cha­ła. Nie chcia­ła tego ro­bić, ale prze­cież nie mo­gła ni­cze­go ukry­wać. Za­pra­gnę­ła już wró­cić do Bar­ce­lo­ny. Na­gle uświa­do­mi­ła so­bie, że o tym hisz­pań­skim mie­ście my­śli jak o domu.

Rozdział 2

Ma­ciuś na­dal był sła­by, na­to­miast Ku­bu­sia roz­pie­ra­ła ener­gia, dla­te­go Anna po­sta­no­wi­ła za­brać go ze sobą do sta­re­go miesz­ka­nia. Przy­go­to­wa­li kil­ka wor­ków bi­be­lo­tów, któ­re je­dy­nie przy­cią­ga­ły kurz, i wy­nie­śli je do biu­ra. Swo­je miej­sce zna­la­zła tam rów­nież więk­szość księ­go­zbio­ru. Przez całe lata Ka­li­now­scy ko­lek­cjo­no­wa­li roz­ma­ite ga­tun­ki li­te­ra­tu­ry. Anna zde­cy­do­wa­ła się po­zo­sta­wić tyl­ko jed­ną pół­kę lek­tur, któ­rych nie by­ło­by jej żal, gdy­by po­wę­dro­wa­ły w obce ręce. To, cze­go nie była w sta­nie zro­bić sama czy przy po­mo­cy sze­ścio­let­nie­go dziec­ka, na przy­kład zsu­nię­cie me­bli do jed­ne­go po­miesz­cze­nia, spi­sa­ła na kart­ce. O to mu­siał za­trosz­czyć się Mar­cin. Miał wol­ną rękę i skrom­ny bu­dżet na naj­pil­niej­sze pra­ce.

Trzy razy scho­dzi­li do sa­mo­cho­du, by wy­nieść wor­ki z rze­cza­mi. Gdy po raz ostat­ni wró­ci­li do miesz­ka­nia, by spraw­dzić, czy wszyst­ko za­bra­li, wzrok Anny spo­czął na nie­wiel­kim ob­ra­zie wi­szą­cym w sy­pial­ni. Wi­dok ten po­ru­szył ją bar­dziej, niż przy­pusz­cza­ła. Zdję­ła ze ścia­ny do­wód bli­sko­ści z mę­żem i przy­tu­li­ła do pier­si. Wró­ci­ła wspo­mnie­nia­mi do daw­nych lat, kie­dy bra­li udział w za­ję­ciach psy­cho­lo­gicz­nych dla par. W ra­mach jed­ne­go z za­dań Ro­bert na­ma­lo­wał żonę. Ktoś obcy miał­by pro­blem z iden­ty­fi­ka­cją, ale Anna wi­dzia­ła duże po­do­bień­stwo. Był to pierw­szy i ostat­ni raz, kie­dy jej mąż ją spor­tre­to­wał, tym cen­niej­sza po­zo­sta­ła pa­miąt­ka. Ten ob­raz chcia­ła mieć przy so­bie, dla­te­go po­sta­no­wi­ła za­brać go do Hisz­pa­nii.

Kie­dy wró­ci­li do domu ciot­ki, Te­re­sa po­in­for­mo­wa­ła sio­strze­ni­cę, że jej syn prze­spał nie­mal cały dzień. Mar­twi­ła się o jego stan, zwłasz­cza że ich po­byt w Pol­sce po­wo­li do­bie­gał koń­ca.

Mat­ka sie­dzia­ła przy nim i gła­ska­ła go z czu­ło­ścią po gło­wie, gdy otwo­rzył oczy. Wi­dać było, że jest sła­by, ale ani go­rącz­ka, ani ka­tar czy ka­szel się nie po­ja­wi­ły.

– Pój­dzie­my ju­tro do dok­to­ra.

Choć uda­ło im się do­stać na wi­zy­tę, le­karz nie miał nic szcze­gól­ne­go do po­wie­dze­nia.

– Praw­do­po­dob­nie to lek­ka po­stać gry­py albo inny ro­dzaj wi­ru­so­wej in­fek­cji. Pro­szę da­wać pa­ra­ce­ta­mol, wi­ta­mi­ny i po­zwo­lić dziec­ku się wy­sy­piać. Za kil­ka dni ob­ja­wy po­win­ny ustą­pić. Gdy­by jed­nak do­szły nowe, pro­szę się u mnie po­ka­zać. Osłu­cho­wo jest czy­sty.

Na szczę­ście po­dróż upły­nę­ła bez więk­szych pro­ble­mów. Ma­ciek po­czuł się tro­chę le­piej. Gdy sa­mo­lot lą­do­wał na lot­ni­sku El Prat, obaj chłop­cy ra­do­śnie pod­ska­ki­wa­li na fo­te­lach. Cie­szy­li się z po­wro­tu do domu i swo­ich hisz­pań­skich przy­ja­ciół. Nie mo­gli do­cze­kać się szko­ły po ty­go­dnio­wej prze­rwie.

– Mamo, za­dzwo­nisz do ko­goś, żeby za­py­tać, co mamy nad­ro­bić?

Anna uśmiech­nę­ła się do swo­je­go nad wy­raz obo­wiąz­ko­we­go syna. Kto by przy­pusz­czał, że dziec­ko po­my­śli o tym, iż może mieć za­le­gło­ści!

– Za­dzwo­nię, ko­cha­nie. Ale nie martw się, bo już za chwi­lę za­czną się wa­ka­cje. Na pew­no na­uczy­cie­le nie wy­ma­ga­ją dużo.

Przed nimi na szczę­ście był jesz­cze week­end. Ob­ja­wy gry­po­po­dob­ne u Mać­ka mi­nę­ły, a Kuba nie za­ra­ził się od bra­ta. Anna mia­ła wąt­pli­wo­ści, czy był to do­bry mo­ment, żeby pusz­czać osła­bio­ne cho­ro­bą dziec­ko do szko­ły, ale chło­piec na­le­gał. Za nie­ca­łe dwa ty­go­dnie wy­pa­dał ko­niec roku szkol­ne­go. Kla­sy cho­dzi­ły na wy­ciecz­ki, ale dla świę­te­go spo­ko­ju Anna skon­tak­to­wa­ła się z mamą Nad­ii, jed­nej z bliż­szych ko­le­ża­nek sy­nów.

Ob­dzwo­ni­ła też przy­ja­ciół, by dać im znać, że już wró­ci­li, i za­pro­po­no­wać spo­tka­nie. Dzie­ciom zna­jo­mych przy­wieź­li drob­ne upo­min­ki i sło­dy­cze.

Car­los za­su­ge­ro­wał, że po po­łu­dniu mo­gli­by ra­zem wy­brać się na pla­żę. Ka­li­now­skiej bar­dzo to od­po­wia­da­ło, bo stę­sk­ni­ła się już za szu­mem fal i go­rą­cym pia­skiem pod sto­pa­mi. Se­zon pla­żo­wy roz­po­czął się na ca­łe­go. Jak przed wy­jaz­dem do Pol­ski, rów­nież te­raz pla­no­wa­li pra­wie każ­de po­po­łu­dnie spę­dzać na pla­ży. Dzie­ci nie in­te­re­so­wa­ły już pla­ce za­baw. Cią­gnę­ły tyl­ko nad wodę.

Chłop­cy uwiel­bia­li mo­rze. Anna za­zwy­czaj za­bie­ra­ła ich na pla­żę Nu­eva Icària, bo ta znaj­do­wa­ła się naj­bli­żej domu. Kuba bu­do­wał zam­ki, tu­ne­le, ba­se­ny z wodą. Wciąż sie­dział przy brze­gu, mo­cząc sto­py je­dy­nie po to, by na­brać wody do wia­der­ka. Ma­ciek z ko­lei miał du­szę eks­plo­ra­to­ra, więc wciąż gdzieś od­cho­dził, wy­szu­ki­wał w pia­sku skar­by, mu­szel­ki czy wspi­nał się na fa­lo­chro­ny. Mat­ka jak zwy­kle sta­ra­ła się prze­strzec ich przed nie­bez­pie­czeń­stwem wody, a oni zda­wa­li się to ro­zu­mieć. Wciąż wszy­scy pa­mię­ta­li o dniu, w któ­rym Anna nie mo­gła zna­leźć syna. Ni­g­dy sami nie wcho­dzi­li do mo­rza. Za­zwy­czaj ła­pa­li mamę za ręce i ra­zem z nią ska­ka­li przez fale.

Anna uwiel­bia­ła pły­wać. Ma­rzy­ła o tym, by za­nur­ko­wać w cie­płym mo­rzu i wy­pły­nąć da­le­ko. Nie­ste­ty nie mo­gła so­bie na to po­zwo­lić, bo nie mia­ła ni­ko­go, kto po­pil­no­wał­by dzie­ci, pod­czas gdy ona od­da­wa­ła­by się przy­jem­no­ści da­le­ko od brze­gu. Tę­sk­nie pa­trzy­ła na nie­bie­ską toń, wy­obra­ża­jąc so­bie, że pew­ne­go dnia się w niej za­nu­rzy.

Tego po­po­łu­dnia spo­tka­li się na pla­ży z przy­ja­ciół­mi. Chłop­cy po­lu­bi­li cór­kę Car­lo­sa i z cza­sem dość spraw­nie się z nią po­ro­zu­mie­wa­li.

– To nie­sa­mo­wi­te, jak dzie­ci po­tra­fią się do­ga­dać – ode­zwa­ła się Anna. – Nie­raz każ­de mówi w swo­im ję­zy­ku, a jed­nak się ro­zu­mie­ją.

– To praw­da, ale zo­bacz, ja­kie po­stę­py zro­bi­li twoi sy­no­wie, od kie­dy po­szli do szko­ły.

– Rze­czy­wi­ście. Wy­glą­da na to, że wie­dzą, co mówi na­uczy­ciel. Chcia­ła­bym mieć taką zdol­ność do ję­zy­ków – za­śmia­ła się.

– Masz prze­cież! – Car­los za­uwa­żył, że przy­ja­ciół­ka płyn­nie mówi po hisz­pań­sku, a zna prze­cież jesz­cze an­giel­ski.

– Niby tak, tyl­ko tro­chę wię­cej cza­su kosz­to­wa­ła mnie ta na­uka.

– Nie wcho­dzisz do wody? Nie lu­bisz? – Żona Car­lo­sa zmie­ni­ła te­mat. Zwró­ci­ła uwa­gę, że Po­lka za­wsze zo­sta­je przy brze­gu, bacz­nie ob­ser­wu­jąc chłop­ców.

– Uwiel­biam, ale nie zo­sta­wię ich sa­mych. Bar­dzo się boję, że mo­gło­by im się coś przy­tra­fić. Nie mogę ich spu­ścić z oczu, bo to żywe sre­bra. Wcho­dząc głę­biej, nie będę mia­ła nad nimi kon­tro­li.

– Ja się nimi zaj­mę. Idź, je­śli tyl­ko masz ocho­tę.

– Se­rio? – Woda wzy­wa­ła ją, ale lęk o sy­nów po­wstrzy­my­wał.

– Oczy­wi­ście! Spójrz, jak grzecz­nie się ba­wią. – Dzie­ci zgod­nie bu­do­wa­ły fosę z pia­sku i zdo­bi­ły ją mu­szel­ka­mi. – Właź do wody i o nic się nie martw. Nie pły­wa­łaś jesz­cze w tym se­zo­nie?

Anna po­krę­ci­ła gło­wą. Nie­pew­nie, ale z wiel­ką ocho­tą za­mo­czy­ła sto­py w mor­skiej wo­dzie. Spie­nio­na fala szyb­ko się­gnę­ła jej ko­lan. Ko­bie­ta we­szła głę­biej. Po­czu­ła przy­jem­ny chłód. Obej­rza­ła się jesz­cze na dzie­ci i na Mar­tę, a gdy ta z uśmie­chem po­ki­wa­ła gło­wą, Po­lka raź­nie ru­szy­ła przed sie­bie. Chwi­lę póź­niej fale się­ga­ły jej do ra­mion. Wte­dy ode­rwa­ła się od dna i spo­koj­nie po­pły­nę­ła w dal. Czu­ła, jak roz­luź­nia­ją się jej wszyst­kie mię­śnie. Im da­lej była od brze­gu, tym więk­szy ogar­niał ją spo­kój. Na­gle pro­ble­my, któ­rych do­świad­cza­ła, oka­za­ły się tak małe jak lu­dzie na pla­ży. Na­bie­ra­ła dy­stan­su nie tyl­ko do­słow­nie, ale i w prze­no­śni. Dy­stan­su do ży­cia, któ­re wio­dła. Po raz pierw­szy po­czu­ła się wol­na. To uczu­cie było tak nie­spo­dzie­wa­ne, że aż się go prze­stra­szy­ła. Mo­gła­by tak pły­nąć i pły­nąć, zo­sta­wia­jąc za sobą wszyst­ko. Gdy zda­ła so­bie spra­wę z po­ku­sy, jej cia­ło prze­szedł dreszcz i na­tych­miast ogar­nę­ła ją pa­ni­ka. Od­wró­ci­ła się i zo­ba­czy­ła, jak da­le­ko od­pły­nę­ła. Le­d­wo roz­po­zna­wa­ła z tej od­le­gło­ści sy­nów.

Co by się z nimi sta­ło, gdy­bym się uto­pi­ła? – po­my­śla­ła i po­czu­ła, że za­czy­na bra­ko­wać jej sił. Nie była pew­na, czy da radę wró­cić do brze­gu. Czy ktoś za­uwa­ży, jak zni­kam pod wodą? Pa­ni­ka od­bie­ra­ła jej ja­sność my­śle­nia. Nie usły­szą mnie, je­śli za­cznę krzy­czeć! Mu­sia­ła spo­koj­nie od­dy­chać. Po­wta­rza­ła to so­bie, by od­zy­skać rów­no­wa­gę. Wie­dzia­ła, że sama musi dać so­bie radę. Mia­ła do­brą kon­dy­cję, świet­nie pły­wa­ła, a mo­rze było spo­koj­ne. To pa­ni­ka, po­my­śla­ła i zda­ła so­bie spra­wę, że ostat­nio ata­ki zda­rza­ją się co­raz czę­ściej. Zmie­ni­ła kie­ru­nek. Wra­ca­ła. Im bli­żej była brze­gu, tym bar­dziej cie­szy­ła się, że uści­ska sy­nów. Na­gle w jej gło­wie po­ja­wi­ła się wy­raź­na myśl, że od te­raz nie da się ży­ciu, któ­re do tej pory nią po­mia­ta­ło. Do­świad­czy­ła zbyt wie­le cier­pie­nia, czę­sto spo­wo­do­wa­ne­go wła­sny­mi de­cy­zja­mi, ale te­raz na­resz­cie zda­wa­ła so­bie z tego spra­wę. Jej dzie­ci mia­ły tyl­ko ją. To dla nich musi być sil­na i zdro­wa. Z ta­kim po­sta­no­wie­niem wy­szła na brzeg.

Chłop­cy na­wet nie za­uwa­ży­li, że przez chwi­lę nie było mamy. Na­dal ba­wi­li się w pia­sku.

– I jak woda?

– Cu­dow­na. Tego mi było trze­ba!

Na­praw­dę tak czu­ła. Przez ten mo­ment tam da­le­ko do­świad­czy­ła tak wie­lu uczuć i zro­zu­mia­ła wię­cej. Nie może żyć prze­szło­ścią, za­mar­twiać się o przy­szłość. Tu i te­raz musi stwo­rzyć sy­nom naj­wspa­nial­sze ży­cie, ja­kie tyl­ko po­tra­fi. Nie wie­my, co wy­da­rzy się ju­tro, co przy­nie­sie los. Wie­my na­to­miast, że dziś mamy sie­bie i tyl­ko od nas za­le­ży, czy za­świe­ci słoń­ce.

Bar­ce­lo­na, choć cały rok peł­na tu­ry­stów, do tej pory da­wa­ła się lu­bić, ale to, co za­czę­ło się dziać wraz z pierw­szy­mi dnia­mi lip­ca, prze­cho­dzi­ło ludz­kie po­ję­cie. Każ­de­go wie­czo­ru spo­koj­ną do tej pory uli­cą, przy któ­rej miesz­ka­ła Anna, prze­cha­dza­ły się ta­bu­ny lu­dzi, któ­rzy bar­dzo gło­śno się za­cho­wy­wa­li do póź­nych go­dzin noc­nych i nie moż­na było spać przy otwar­tym oknie. Wie­lu miesz­kań­ców na­rze­ka­ło na tu­ry­stów na­jeż­dża­ją­cych ich mia­sto, bo choć wy­da­wa­li spo­ro pie­nię­dzy, zwy­kle nie dba­li o to, co po so­bie zo­sta­wią. Na dłuż­szą metę to było bar­dzo mę­czą­ce. Anna do tej pory nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, jak bar­dzo wy­czer­pu­je taka po­pu­lar­ność miej­sca, w któ­rym się żyje. Prze­peł­nio­ne pla­że, skle­py, ruch w re­stau­ra­cji jak w ulu i do tego okrop­ny upał da­wa­ły jej się we zna­ki. Gdy­by tyl­ko mo­gła, wy­wio­zła­by chłop­ców z mia­sta i wró­ci­ła, gdy se­zon się skoń­czy. Ko­cha­ła Bar­ce­lo­nę, ale te­raz mia­sto sta­ło się obce. Wła­ści­cie­le re­stau­ra­cji i ba­rów li­czy­li zy­ski, pra­cow­ni­cy cho­dzi­li prze­mę­cze­ni i sfru­stro­wa­ni. Przed lo­ka­lem zbie­ra­ła się ko­lej­ka, a nie­za­do­wo­le­ni klien­ci, któ­rzy zmu­sze­ni byli zbyt dłu­go cze­kać, od­bi­ja­li so­bie na per­so­ne­lu.

– Cho­le­ra, osza­leć moż­na z tymi ludź­mi! Nor­mal­nie, jak­by nie było w Eu­ro­pie in­ne­go atrak­cyj­ne­go miej­sca i wszy­scy tu przy­je­cha­li – skar­ży­ła się Pa­me­la, a Anna tyl­ko po­ta­ki­wa­ła gło­wą, bo prze­cież ro­zu­mia­ła każ­de­go, kto chciał od­wie­dzić prze­pięk­ną sto­li­cę Ka­ta­lo­nii. – Wiesz, że wczo­raj nie do­pcha­łam się do me­tra? Był taki tłok, że mu­sia­łam po­cze­kać na na­stęp­ne, a i tak przy­je­cha­ło pra­wie peł­ne. W su­mie do domu wra­ca­łam dwa razy dłu­żej niż zwy­kle!

– To praw­da, cięż­ko jest po­ru­szać się po mie­ście. Do­brze, że mam bli­sko do pra­cy. Wczo­raj po­szłam z chło­pa­ka­mi do par­ku i nie było ani jed­nej wol­nej ław­ki. Mat­ki sta­ły i pa­trzy­ły na ba­wią­ce się dzie­ci, a w cie­niu od­po­czy­wa­li tu­ry­ści.

– Wi­dzia­łaś, jak pla­ża wy­glą­da pod wie­czór? Mój zna­jo­my z oczysz­cza­nia mia­sta mó­wił, że jest czte­ry razy wię­cej śmie­ci niż w ze­szłym roku.

– Se­rio? Nie­sa­mo­wi­te.

Po­ga­da­ły­by jesz­cze, ale szef kiw­nął na nie, żeby koń­czy­ły prze­rwę. Anna zer­k­nę­ła w kie­run­ku dzie­ci, któ­re jesz­cze chwi­lę wcze­śniej ba­wi­ły się przy bro­dzi­ku. Kuba z ja­kimś nie­zna­nym An­nie chłop­cem pusz­czał łó­decz­ki na wo­dzie, Ma­ciek na­to­miast le­żał na le­ża­ku. Obej­rza­ła się na ko­le­gów, czy może jesz­cze na chwi­lę odejść od pra­cy, i zbli­ży­ła się do syna. Spał. Do­tknę­ła ręką jego czo­ła. Nie miał go­rącz­ki. Po­ru­szył się pod wpły­wem jej ge­stu.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, syn­ku?

– Nie mam siły się ba­wić.

– Może ci go­rą­co? Chcesz pić?

– Nie, ale zdrzem­nął­bym się.

Nie było to zwy­czaj­ne za­cho­wa­nie jej dziec­ka, ale nie mo­gła nic za­ra­dzić. Do za­koń­cze­nia dnia pra­cy po­zo­sta­ły czte­ry go­dzi­ny, a o zwol­nie­niu się wcze­śniej nie było mowy. Mar­twi­ła się, bo Ma­ciek co­raz czę­ściej sy­piał w cią­gu dnia, czę­sto na­rze­kał, że nie ma siły, mie­wał prze­lot­ne go­rącz­ki i ape­tyt mu nie do­pi­sy­wał. Naj­pierw tłu­ma­czy­ła so­bie, że wzię­ła go ja­kaś in­fek­cja, po­tem, że upał daje mu się we zna­ki, ale prze­cież Ku­bu­sio­wi to nie prze­szka­dza­ło. Ob­ser­wo­wa­ła Mać­ka. Nic po­waż­ne­go się nie dzia­ło. Mimo wszyst­ko mia­ła złe prze­czu­cia, dla­te­go obie­ca­ła so­bie, że umó­wi go do le­ka­rza. Tym­cza­sem po­zwo­li­ła mu po­spać w cie­niu, sta­wia­jąc obok bu­tel­kę z wodą. Wró­ci­ła do pra­cy, wzdy­cha­jąc cięż­ko i pla­nu­jąc, że wkrót­ce z niej zre­zy­gnu­je.

W ko­lej­nej krót­kiej prze­rwie za­dzwo­ni­ła do ośrod­ka zdro­wia i umó­wi­ła wi­zy­tę u pe­dia­try. Nie­ste­ty naj­bliż­szy wol­ny ter­min na ubez­pie­cze­nie zdro­wot­ne przy­pa­dał za trzy dni. Po­sta­no­wi­ła ob­ser­wo­wać syna przez ten czas, by po­dać le­ka­rzo­wi jak naj­wię­cej wy­ja­śnień.

– Mamo, co tam jest na­pi­sa­ne? – Kuba po­ka­zał pal­cem płach­tę ma­te­ria­łu, na któ­rej na­kre­ślo­no far­bą kil­ka słów. Była roz­cią­gnię­ta na jed­nym z bal­ko­nów ka­mie­ni­cy są­sia­du­ją­cej z tą, w któ­rej miesz­ka­li.

– Tu­ry­ści, jedź­cie do domu! – prze­czy­ta­ła Anna i zro­bi­ło jej się przy­kro, choć zda­wa­ła so­bie spra­wę, że nie do nich skie­ro­wa­ne są te sło­wa. Mimo wszyst­ko nie­sym­pa­tycz­ne było to, jak miej­sco­wi za­czy­na­li trak­to­wać przy­jezd­nych. Mia­ła na­dzie­ję, że za chwi­lę nie prze­ro­dzi się to w nie­chęć rów­nież wo­bec ob­co­kra­jow­ców, któ­rzy po­sta­no­wi­li za­miesz­kać w Hisz­pa­nii.

Stan Mać­ka przez ko­lej­ne dni był za­sta­na­wia­ją­cy. Chło­piec nie miał go­rącz­ki, ale był sła­by i bla­dy. W śro­dę, kie­dy mie­li umó­wio­ną wi­zy­tę le­kar­ską, po­czuł się znacz­nie le­piej. Anna nie po­tra­fi­ła do­kład­nie po­wie­dzieć, co mu do­le­ga, lecz od pew­ne­go cza­su ob­ser­wo­wa­ła po­wta­rzal­ność ob­ja­wów. Pe­dia­tra zaj­rzał do gar­dła, któ­re było lek­ko za­czer­wie­nio­ne, ale bez oznak sta­nu za­pal­ne­go, osłu­chał klat­kę pier­sio­wą i ple­cy, nie znaj­du­jąc tam nic nie­po­ko­ją­ce­go. Do­pie­ro przy ba­da­niu wę­złów chłon­nych na szyi coś go za­nie­po­ko­iło.

– Od kie­dy ma po­więk­szo­ne gru­czo­ły?

– A ma? Nie wiem… – Mat­ka nie spraw­dza­ła, a syn się nie uskar­żał.

– Znacz­nie. Zro­bi­my pod­sta­wo­we ba­da­nie krwi. Praw­do­po­dob­nie to in­fek­cja, stan za­pal­ny or­ga­ni­zmu.

– Ale jaka?

– Trud­no po­wie­dzieć. Pro­szę zro­bić ba­da­nia – wrę­czył jej skie­ro­wa­nie – i zja­wić się u mnie za dwa dni. A gdy­by syn go­rącz­ko­wał, pro­szę po­dać lek, któ­ry za­pi­sa­łem.