Strona główna » Humanistyka » Słynni rycerze Europy. Tom 1. Rycerze Chrystusa

Słynni rycerze Europy. Tom 1. Rycerze Chrystusa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0268-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Słynni rycerze Europy. Tom 1. Rycerze Chrystusa

Rycerz kojarzy się z najwznioślejszymi cnotami i ideałami. Honor, lojalność, prawość, bezinteresowność i czystość wewnętrzna to – jakbyśmy dziś powiedzieli – jego cechy charakteru. W obronie swoich zasad był gotów poświęcić życie. Wyprawy krzyżowe, święte wojny i pojedynki wydają się nam bohaterskimi czynami. Ten stereotyp funkcjonuje od wieków.
W pierwszym tomie tetralogii poświęconej najsłynniejszym rycerzom i historii rycerskości Dariusz Piwowarczyk przedstawia losy dziesięciu bohaterów, wybranych spośród najznakomitszych milites Christi – od Rolanda i Cyda po Gotfryda de Bouillon i Szymona de Montfort. Motywowani tak pobożnością jak żądzą sławy i bogactw walczyli z innowiercami, heretykami i poganami od Hiszpanii po Prusy i Ziemię Świętą. Ukazani na tle przemian społecznych epoki średniowiecza, jawią się nam już nie jako ikony, ale ludzie, których dokonania często budzące podziw, nie zawsze są godne szacunku, a czasem wręcz przeczą etosowi rycerza. Opowiadając o ich życiu autor przedstawia jednocześnie historię powstania, rozwoju i schyłku idei czyniącej rycerstwo narzędziem i partnerem Kościoła.
Słynni rycerze Europy. Rycerze Chrystusa to również ważne wydarzenia na ziemiach polskich związane z europejskimi bohaterami oraz Polakami, którzy byli ich towarzyszami broni lub przeciwnikami w walce.

Polecane książki

Tekst niniejszego wydania Ewangelii Świętego Marka pochodzi z Biblii Gdańskiej. Tłumaczenie zostało wykonane w 1632 r. przez wspólnoty protestanckie braci czeskich i kalwinistów. Przekład cieszy się sławą najlepszego i najdokładniejszego tłumaczenia Biblii na język polski. Ewangelia ...
Das vorliegende Buch bietet einen Überblick über das moderne Verbraucherschutzrecht Polens mit Hinweisen auf Unterschiede zu deutschen Regelungen. Es werden die wichtigsten Bereiche des vertraglichen und außervertraglichen Verbraucherschutzes in Polen behandelt. Der Verbrauchsgüterkauf und der Schut...
Powinowactwa wyszehradzkie to kolejna, wydana w Polsce, książka profesora Csaba G. Kissa, węgierskiego eseisty, historyka literatury i kultury. Cenionego uczonego, polonofila. Csaba G. Kiss w swych badaniach i publikacjach pozostał wierny problematyce środkowoeuropejskiej. Zajmuje się nią od dawna, ...
Czy wielka miłość przetrwa próbę czasu, nowe przyjaźnie i znajomości? To trudny czas. Tytułowa Julia rozpoczyna bowiem naukę w szkole średniej. A co z wcześniejszymi przyjaźniami? Czy będą trwały, czy odejdą w zapomnienie? To zupełnie nowy etap w życiu bohaterki. Czy spotkanie z Joasią, która wciąż ...
Publikacja poświęcona jest problematyce interesu publicznego w prawie gospodarczym. W sposób interdyscyplinarny, nie stroniąc od pozaprawnej myśli naukowej, omawia także wątki związane z interesem publicznym jako zjawiskiem społecznym. Dotyczy zagadnień prawa krajowego oraz unijnego, omawia ponadto ...
Przygody Hucka, inny tytuł tłumaczenia Przygody Hucka Finna (tytuł oryginalny Adventures of Huckleberry Finn) - powieść dla młodzieży amerykańskiego pisarza Marka Twaina z 1884r.; pierwsze wydanie polskie - 1898 r. Jest kontynuacją Przygód Tomka Sawyera, lecz głównym bohaterem jest Huckleberry Finn,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dariusz Piwowarczyk

Opra­co­wa­nie ‌gra­ficz­ne ‌An­drzej Ba­rec­ki

Re­dak­cja Ja­cek ‌Ring

Ko­rek­ta Do­ro­ta Woj­cie­chow­ska ‌

Opra­co­wa­nie in­dek­su ‌Da­riusz Pi­wo­war­czyk ‌

Opra­co­wa­nie map Mi­ro­sław Bi­zon

Na ‌ob­wo­lu­cie i oklej­ce ‌wy­ko­rzy­sta­no re­pro­duk­cję ‌frag­men­tu ‌Opo­ny ‌z Bay­eux

Zdję­cie au­to­ra ‌na ‌skrzy­deł­ku ‌– ‌fot. ‌Bar­ba­ra Pi­wo­war­czyk

Co­py­ri­ght © ‌by ‌Da­riusz Pi­wo­war­czyk

Co­py­ri­ght © by ‌Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa 2007

ISBN ‌978–83-244–0268–7

Wy­daw­nic­two ‌ISKRY

ul. Smol­na 11

00–375 ‌War­sza­wa

tel./faks (0-22) 827–94-15

e-mail: ‌iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Sprze­daż wy­sył­ko­wa i dys­try­bu­cja:

Do­bra 28 ‌sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21

01–942 ‌War­sza­wa

tel. (0-22) 864–95-17

Skład wersji ‌elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Książ­kę tę de­dy­ku­ję Ro­dzi­com ‌au­tor

Wstęp

Tym, co od­róż­nia ry­ce­rza ‌od zwy­kłe­go wo­jow­ni­ka, nie ‌jest jego póź­ny zwią­zek ‌z mi­ło­ścią dwor­ną, ‌lecz re­li­gij­na ‌in­we­sty­tu­ra, ‌któ­ra czy­ni ‌go żoł­nie­rzem ‌Chry­stu­so­wym.

AN­DRÉ ‌MAL­RAUX

RE­DNIO­WIE­CZE TO ‌EPO­KA nie­od­łącz­nie ‌ko­ja­rzo­na z ry­cer­stwem. ‌Po­pu­lar­ne wy­obra­że­nia ‌o świe­cie, w któ­re­go ‌kra­jo­bra­zie do­mi­no­wa­ły ‌zam­ki, ‌a chlu­bę ‌spo­łe­czeń­stwa sta­no­wi­li za­ku­ci ‌w stal kon­ni wo­jow­ni­cy, w naj­lep­szym ‌ra­zie sta­no­wią drob­ną ‌cząst­kę praw­dzi­we­go frag­men­tu róż­no­rod­ne­go ‌i zmie­nia­ją­ce­go się ob­ra­zu ‌wie­ków śred­nich, się­ga­ją­cych, ‌we­dług na­ukow­ców, któ­rzy ba­da­ją ‌tzw. ‌dłu­gie trwa­nie, aż ‌do XVIII wie­ku. Ry­ce­rze ‌sta­no­wi­li ‌waż­ną, ‌licz­ną i wpły­wo­wą gru­pę ‌spo­łecz­ną przez mniej ‌niż po­ło­wę dłu­gie­go śre­dnio­wie­cza ‌– od X ‌do XV wie­ku. ‌W na­stęp­nych stu­le­ciach utrzy­ma­li swo­je ‌zna­cze­nie dzię­ki ‌prze­dzierz­gnię­ciu się w szlach­tę. Po ‌tej zmia­nie nadal ‌za­cho­wy­wa­li i kul­ty­wo­wa­li więk­szość ‌war­to­ści ‌eto­su ry­cer­skie­go, co przy­da­ło zna­cze­nia ide­olo­gii oraz do­ko­na­niom ich przod­ków. Waż­ność i do­nio­słość ry­cer­stwa za­sa­dza­ła się na dwóch kom­ple­men­tar­nych czyn­ni­kach: rze­czy­wi­stej i nie­ogra­ni­cza­ją­cej się tyl­ko do sfer mi­li­tar­nej, po­li­tycz­nej i go­spo­dar­czej roli od­gry­wa­nej w śre­dnio­wiecz­nych spo­łe­czeń­stwach oraz sile mitu, któ­ry gło­sił, upo­wszech­niał i roz­sła­wiał cno­ty i war­to­ści szcze­gól­nie ce­nio­ne w spo­łecz­no­ściach wo­jow­ni­ków – ho­nor, od­wa­gę, mę­stwo, wier­ność, pra­wość itp. Chwa­ła ry­cer­stwa była ty­leż wy­ni­kiem jego wła­snych osią­gnięć, ile ogól­no­ludz­kich tę­sk­not za pięk­niej­szym i lep­szym świa­tem za­miesz­ka­nym przez do­sko­nal­sze, pod każ­dym wzglę­dem, wer­sje nas sa­mych.

„Dziś wi­dzi­my, że chłop­cy i mło­dzie­niasz­ko­wie w do­mach wiel­kich pa­nów tak są cho­wa­ni, iżby umie­li zno­sić tru­dy i prze­ciw­no­ści, głód, zim­no i skwar sło­necz­ny. Lu­do­we przy­sło­wie, do­brze u nas zna­ne, po­wia­da, że kto w wie­ku mło­dzień­czym nie na­uczy się jeź­dzić kon­no, nie na­uczy się tego i w póź­niej­szych la­tach, chy­ba że z wiel­kim tru­dem”1. Te sło­wa ko­men­ta­rza Hra­ba­na Mau­ra2 do sta­ro­żyt­ne­go trak­ta­tu Wege-cju­sza3O sztu­ce wo­jen­nej (Epi­to­ma Rei Mi­li­ta­ris zna­ne­go tak­że jako De Re Mi­li­ta­ri) nad­zwy­czaj cel­nie opi­su­ją ob­ser­wo­wa­ne przez nie­go pra­po­cząt­ki ry­cer­stwa. Po­wsta­nie i wy­od­ręb­nie­nie się ry­cer­stwa przy­pa­dło co praw­da do­pie­ro na wiek X i XI, lecz do­ko­ny­wa­ło się na ba­zie wcze­śniej­szych zmian i pro­ce­sów spo­łecz­nych.

Owe od­nie­sie­nia naj­wier­niej za­cho­wa­ły się w ety­mo­lo­gii sło­wa ry­cer­stwo. Pol­ski ter­min ry­cerz oraz jego od­po­wied­ni­ki np. w cze­skim i ro­syj­skim wy­wo­dzą się od nie­miec­kie­go rîter, czy­li jeź­dziec. Ła­ciń­ski wy­raz ca­bal­lus – koń – dał po­czą­tek ry­ce­rzo­wi w ję­zy­kach fran­cu­skim (che­va­lier) i hisz­pań­skim (ca­bal­le­ro) oraz ry­cer­stwu – an­giel­skie chi­val­ry. To wła­śnie po­sia­da­nie i uży­wa­nie wierz­chow­ca pod­czas wal­ki sta­no­wi­ło o wy­jąt­ko­wo­ści wo­jow­ni­ków, któ­rzy z cza­sem dali po­czą­tek no­we­mu sta­no­wi spo­łecz­ne­mu. Po­dziw dla zna­ko­mi­tych jeźdź­ców trwał przez całe śre­dnio­wie­cze, a opi­sy ich zręcz­no­ści sta­ły się nie­zbęd­nym ele­men­tem bio­gra­fii każ­de­go do­sko­na­łe­go ry­ce­rza – od św. Ge­ral­da d’Au­ril­lac (ok. 855–909), po­boż­ne­go i uni­ka­ją­ce­go roz­le­wu krwi moż­no­wład­cy, któ­ry „ta­kiej na­brał zręcz­no­ści, że bez tru­du mógł jed­nym sko­kiem zna­leźć się na koń­skim grzbie­cie”4, po Jana II le Me­in­gre, zwa­ne­go Bo­uci­caut (zm. 1421), słyn­ne­go rów­nież z tego, że „ubra­ny w peł­ną zbro­ję wsko­czył, nie uży­wa­jąc strze­mie­nia, na szyb­kie­go ko­nia”5.

Jeźdź­cy sta­no­wi­li eli­tę nie ze wzglę­du na swo­je umie­jęt­no­ści, lecz bo­gac­two i uprzy­wi­le­jo­wa­nie. Wy­so­kie kosz­ty wy­sta­wie­nia pocz­tu zbroj­ne­go po­waż­nie ogra­ni­cza­ły krąg osób zdol­nych do peł­nie­nia służ­by woj­sko­wej w ka­wa­le­rii. Z ko­lei zwią­za­ny z tym obo­wią­zek ho­do­wa­nia wierz­chow­ców bo­jo­wych wy­mu­szał przy­zna­wa­nie jeźdź­com przy­wi­le­jów (je­śli oczy­wi­ście wład­cy nie chcie­li, by za­bra­kło im kon­nych od­dzia­łów). Zna­cze­nie koni od­da­je bo­gac­two ter­mi­nów, ja­ki­mi je okre­śla­no: re­pre­zen­ta­cyj­ny pod­jez­dek (łac. am­bu­la­tor, pa­le­fri­dus, fr. pa­le­froi, ang. pal­frey), pod­jez­dek do po­dró­ży (fr. ron­cin), koń bo­jo­wy (łac. de­xtra­rius6, fr. de­strier), zdat­ny do wal­ki wa­łach (łac. spa­do), spe­cjal­nie wy­ćwi­czo­ny kłu­sak (sta­ro­pol. ino­chod­nik, dra­barz), koń jucz­ny (fr. som­mier) czy wresz­cie ko­nie jesz­cze nie­ujeż­dżo­ne (sta­ro­pol. świe­rop­ki, szwy­rze­pi­cze)7. Li­te­ra­tu­ra, po­wsta­ła od sta­ro­żyt­no­ści po pierw­szą po­ło­wę XX wie­ku, chęt­nie pod­kre­śla­ła współ­za­leż­ność, wręcz sym­bio­zę, wierz­chow­ca i jeźdź­ca, a śmierć jed­ne­go z part­ne­rów tego, rów­nież uczu­cio­we­go, związ­ku okry­wa­ła smut­kiem po­zo­sta­łe­go przy ży­ciu (np. kie­dy umarł li­te­rac­ki bo­ha­ter Re­naud de Mon­tau­ban, jego koń Bay­ard uciekł w lasy ar­deń­skie i bo­le­snym rże­niem roz­gła­szał ża­łob­ną no­wi­nę). Bo­gac­two sym­bo­li­ki i zna­czeń za­war­tych w owym nie­ro­ze­rwal­nym związ­ku na śmierć i ży­cie pięk­nie opi­su­je pe­wien no­wo­żyt­ny, ka­wa­le­ryj­ski to­ast na cześć ko­nia: „Gdzież, jak świat dłu­gi i sze­ro­ki, zna­leźć moż­na taką szla­chet­ność bez py­chy, przy­jaźń bez za­wi­ści i uro­dę bez próż­no­ści? Gra­cję wspie­ra mu­sku­la­tu­ra, a siłę miar­ku­je ła­god­ność. Słu­ży – bez uni­żo­no­ści, wal­czy bez nie­na­wi­ści. Nie ma więk­szej siły, bru­tal­nym nie jest. Jest szyb­ki, lecz cier­pli­wy. Cała prze­szłość na­sze­go kra­ju two­rzy­ła się przy współ­pra­cy z nim. Na­szą hi­sto­rię two­rzył jego trud. My – spad­ko­bier­ca­mi jego, on na­szym dzie­dzic­twem”8.

Od po­ło­wy X wie­ku w źró­dłach czę­sto po­ja­wiał się ter­min mi­les, w kla­sycz­nej ła­ci­nie ozna­cza­ją­cy po pro­stu żoł­nie­rza. W licz­bie mno­giej –mi­li­tes – uży­wa­ny był jesz­cze na ozna­cze­nie wszyst­kich wal­czą­cych, bez dzie­le­nia ich na kon­nych i pie­szych, lecz już od po­cząt­ku XII stu­le­cia prak­tycz­nie za­re­zer­wo­wa­ny był dla ry­ce­rzy. Ter­min ten miał kil­ka zna­czeń, któ­rych suma two­rzy­ła ogól­ny ob­raz ry­ce­rza – cięż­ko­zbroj­ne­go kon­ne­go wo­jow­ni­ka bę­dą­ce­go wa­sa­lem kró­la lub moż­no­wład­cy, tym sa­mym zo­bo­wią­za­ne­go do służ­by woj­sko­wej u nie­go, a tak­że wspie­ra­nia go radą i po­mo­cą fi­nan­so­wą.

Ry­cer­stwo było po­cząt­ko­wo ka­te­go­rią spo­łecz­no-za­wo­do­wą, nie naj­niż­szą, ale i nie naj­wyż­szą. Jego szyb­ki i wy­raź­ny awans do­ko­nał się w XI stu­le­ciu. Zbroj­ni, sta­no­wią­cy sta­łą dru­ży­nę lo­kal­ne­go feu­da­ła, wy­ko­rzy­sty­wa­ną do obro­ny oraz za­rzą­dza­nia roz­le­gły­mi wło­ścia­mi, zo­sta­li wów­czas pra­wie zrów­na­ni z nim ran­gą i uczy­nie­ni jed­nym z fi­la­rów wspól­no­ty chrze­ści­jań­skiej. De­fi­ni­cja ry­ce­rza jako kon­ne­go wo­jow­ni­ka bę­dzie bo­wiem nie­peł­na, je­śli nie doda się do niej przy­miot­ni­ka „chrze­ści­jań­ski” (a do­kład­niej „ła­ciń­ski”, gdyż wszyst­kie te zmia­ny za­cho­dzi­ły w krę­gu cy­wi­li­za­cji za­chod­nie­go chrze­ści­jań­stwa).

Re­li­gia9 sta­no­wi­ła istot­ny czyn­nik kul­tu­ro­twór­czy, po­bu­dza­ją­cy zmia­ny i wy­zwa­la­ją­cy w spo­łe­czeń­stwie ukry­te siły oraz moż­li­wo­ści. Za­in­spi­ro­wa­ła my­śli i czy­ny wo­jow­ni­ków, przed­sta­wia­jąc im atrak­cyj­ną pro­po­zy­cję no­we­go spo­so­bu ży­cia. Obu­dzi­ła wznio­słe ma­rze­nia i bo­ha­ter­ską wy­obraź­nię, na­kie­ro­wa­ła ku spra­wom waż­nym i wiecz­nie trwa­łym, a przede wszyst­kim do­da­ła od­wa­gi w re­ali­zo­wa­niu tego wiel­kie­go pro­jek­tu. Waż­na rola w jej sze­rze­niu przy­pa­dła ry­cer­skiej ob­rzę­do­wo­ści, w któ­rej daw­ne ry­tu­ały przej­ścia i ini­cja­cji mło­dych wo­jow­ni­ków sta­ły się ak­ta­mi o cha­rak­te­rze li­tur­gicz­nym i sa­kra­men­tal­nym. Oczy­wi­ście nie sta­ło się tak za spra­wą jed­no­ra­zo­we­go aktu stwo­rze­nia, lecz dzię­ki mo­zol­nie roz­wi­ja­nej przez de­ka­dy i stu­le­cia kon­cep­cji ide­olo­gicz­nej, dzię­ki któ­rej jak naj­le­piej miał zo­stać wy­ko­rzy­sta­ny re­li­gij­ny, mi­li­tar­ny i spo­łecz­ny po­ten­cjał ry­cer­stwa.

Kon­ni wo­jow­ni­cy wzbo­ga­ci­li swój etos o część za­dań i war­to­ści przy­pi­sa­nych im jako obo­wiąz­ki przez wy­bit­nych my­śli­cie­li je­de­na­sto­wiecz­ne­go Ko­ścio­ła. Ci ostat­ni do­ma­ga­li się, by mi­li­tes wy­zby­li się dumy i py­chy, by nie wy­ko­rzy­sty­wa­li siły do gnę­bie­nia, uci­ska­nia i ra­bo­wa­nia bez­bron­nych, lecz sta­li się ich obroń­ca­mi i opie­ku­na­mi. Pod­kre­śla­li zna­cze­nie do­trzy­my­wa­nia zło­żo­nych przy­siąg i gor­li­we­go wy­peł­nia­nia roz­ka­zów du­chow­nych i świec­kich se­nio­rów. Wpro­wa­dza­nie w czyn mo­ral­nych nauk Ko­ścio­ła oka­za­ło się ko­rzyst­ne nie tyl­ko dla naj­wy­żej i naj­ni­żej usy­tu­owa­nych grup spo­łecz­nych, lecz i dla sa­mych ry­ce­rzy. Dzię­ki temu wie­lu die Rit­ter nie sta­ło się les re­îtres (fr. żoł­da­ka­mi), któ­re to sło­wo po­cho­dzi od nie­miec­kiej na­zwy ry­ce­rza.

Po­wsta­łą w ten spo­sób nową ide­olo­gię i ety­kę moż­na już na­zwać ry­cer­ską. Jej nie­ro­ze­rwal­ny zwią­zek z chrze­ści­jań­stwem jest ła­two do­strze­gal­ny w bio­gra­fii każ­de­go z przy­wo­ła­nych w tej książ­ce bo­ha­te­rów. Wszy­scy oni, je­że­li na­wet nie po­świę­ci­li ca­łe­go ży­cia służ­bie w obro­nie wia­ry i jej roz­prze­strze­nia­niu, wzię­li udział w wal­kach z po­ga­na­mi, re­kon­kwi­ście, kru­cja­cie lub piel­grzym­ce, zdo­by­wa­ją­cej trwa­łe miej­sce w ry­cer­skim eto­sie. Cho­ciaż po­cho­dzi­li z róż­nych kra­jów i żyli w róż­nych stu­le­ciach, wy­zna­wa­li ta­kie same war­to­ści i na­śla­do­wa­li te same wzor­ce. Ich ety­ka, mimo wy­bit­nie sta­no­we­go cha­rak­te­ru, aspi­ro­wa­ła do sta­nia się za­ra­zem ab­so­lut­ną (waż­niej­szą niż wszel­kie ziem­skie związ­ki i zo­bo­wią­za­nia) i eli­tar­ną (wy­róż­nia­ją­cą i od­róż­nia­ją­cą ich od resz­ty spo­łe­czeń­stwa). Ci, któ­rzy spro­sta­li jej wy­ma­ga­niom, mo­gli czuć się wy­bra­ny­mi – świę­ty­mi i bo­ha­te­ra­mi10.

Wy­pra­co­wa­nie roz­bu­do­wa­ne­go sys­te­mu etycz­ne­go obo­wią­zu­ją­ce­go ry­cer­stwo po­mo­gło rów­nież Ko­ścio­ło­wi w unie­za­leż­nie­niu się od wła­dzy ce­sar­skiej, gdyż uczy­ni­ło pa­pie­ży zwierzch­ni­ka­mi i przy­wód­ca­mi ry­ce­rzy. Ka­rol Wiel­ki (król od 768 roku i ce­sarz Fran­ków 800–81411) mógł pi­sać do pa­pie­ża Le­ona III (795–816): „Na­szą rze­czą jest, z po­mo­cą Bożą, bro­nić wszę­dzie na ze­wnątrz Ko­ścio­ła Chry­stu­so­we­go przed ata­ka­mi po­gan i spu­sto­sze­niem przez nie­wier­nych, a we­wnątrz czu­wać nad roz­po­wszech­nia­niem wia­ry ka­to­lic­kiej. Wa­szym, Oj­cze Świę­ty, za­da­niem jest wspo­ma­ga­nie nas w wal­ce, wzo­rem Moj­że­sza z rę­ko­ma wznie­sio­ny­mi do Boga”12. Jed­nak już trzy stu­le­cia póź­niej jego ce­sar­scy i kró­lew­scy na­stęp­cy mu­sie­li uznać wyż­szość bi­sku­pów Rzy­mu i za­ak­cep­to­wać ich tak­że w roli zwierzch­ni­ków chrze­ści­jań­skie­go woj­ska.

W tym du­chu roz­wi­nię­to wów­czas in­ter­pre­ta­cję słów świę­te­go Paw­ła: „Weź udział w tru­dach i prze­ciw­no­ściach jako do­bry żoł­nierz Chry­stu­sa Je­zu­sa! Nikt wal­czą­cy po żoł­nier­sku nie wi­kła się w kło­po­ty oko­ło zdo­by­cia utrzy­ma­nia, żeby się spodo­bać temu, kto go za­cią­gnął”13. We­zwa­nie to pier­wot­nie od­no­si­ło się do apo­sto­łów i pierw­szych mi­sjo­na­rzy chrze­ści­jań­stwa. Jesz­cze w sta­ro­żyt­no­ści do jego ad­re­sa­tów do­łą­czy­li mę­czen­ni­cy i asce­ci, z ko­lei śre­dnio­wie­cze po­sze­rzy­ło gro­no Bo­żych bo­jow­ni­ków o za­stę­py mni­chów zwal­cza­ją­cych sza­ta­na i zło swo­imi mo­dli­twa­mi. W XI wie­ku, kie­dy for­mo­wał się stan ry­cer­ski, ry­ce­rza­mi Chry­stu­sa za­czę­to rów­nież na­zy­wać lu­dzi świec­kich, któ­rzy wy­ko­rzy­sty­wa­li swo­je woj­sko­we umie­jęt­no­ści oraz środ­ki w służ­bie Ko­ścio­ła. W na­stęp­nym stu­le­ciu ów szcze­gól­ny ty­tuł przy­zna­wa­no człon­kom za­ko­nów ry­cer­skich, gdyż obo­wią­zu­ją­ce ich re­gu­ły łą­czy­ły ide­ały wła­ści­we dla spo­łecz­no­ści mni­chów i dla świa­ta ry­ce­rzy.

Ko­ściół, prze­no­sząc po­ję­cie woj­ska Chry­stu­so­we­go (mi­li­tia Chri­sti) ze sfe­ry nie­biań­skiej i du­cho­wej do świa­ta ziem­skie­go i ma­te­rial­ne­go, uświę­cił ry­cer­ski tryb ży­cia oraz ry­cer­stwo, wska­zu­jąc mu pod­sta­wo­we cele i za­da­nia. Na­ka­za­mi wia­ry, pra­wa i oby­cza­ju za­chę­cał je do dzia­ła­nia i kon­tro­lo­wał jego po­stę­po­wa­nie. Two­rząc nowe wzor­ce świę­tych, czy­nił ry­ce­rzy albo obroń­ca­mi po­ko­ju po­wszech­ne­go, albo szer­mie­rza­mi świę­tej woj­ny. W sze­ro­kim zna­cze­niu ry­ce­rza­mi Chry­stu­sa byli wszy­scy ry­ce­rze. Każ­dy z nich był prze­cież chrze­ści­ja­ni­nem, czu­wał nad bez­pie­czeń­stwem Ko­ścio­ła i współ­wy­znaw­ców, a czę­sto oso­bi­stym przy­kła­dem i hoj­ny­mi do­na­cja­mi umac­niał wia­rę lo­kal­nych wspól­not. W węż­szym zna­cze­niu ry­ce­rze Chry­stu­sa sta­no­wi­li za­rów­no awan­gar­dę, jak i eli­tę sta­nu ry­cer­skie­go. Bra­li udział w naj­waż­niej­szych wy­da­rze­niach i pro­ce­sach spo­łecz­nych epo­ki, by przy­bli­żyć na­dej­ście Kró­le­stwa Nie­bie­skie­go. Pierw­si ru­sza­li zwal­czać wro­gów uwa­ża­nych za naj­groź­niej­szych – po­gan i he­re­ty­ków, two­rzy­li nowy etos, któ­ry prze­trwał ich sa­mych. Kul­tu­ry ry­cer­ska, szla­chec­ka i zie­miań­ska przy­zna­wa­ły re­li­gii i jej mo­ral­nym na­ka­zom waż­ne miej­sce, szu­ka­jąc w nich wska­zó­wek tak w chwi­lach trium­fu, jak po­raż­ki, w cza­sie świą­tecz­nym i w tru­dach ży­cia co­dzien­ne­go.

Ry­cer­skość sta­no­wi­ła ide­olo­gię, zbiór war­to­ści oraz swo­iste po­słan­nic­two przy­pi­sa­ne ry­ce­rzom i przez nich re­ali­zo­wa­ne. Wy­ty­cza­ła szla­ki przy­szło­ści, po­rząd­ko­wa­ła te­raź­niej­szość, m.in. wy­ja­śnia­jąc i uspra­wie­dli­wia­jąc uprzy­wi­le­jo­wa­ną po­zy­cję kon­nych wo­jow­ni­ków, mo­de­lo­wa­ła chwa­leb­ną prze­szłość, czy­niąc ją wspól­ną tra­dy­cją wszyst­kich ry­ce­rzy. Bez jej przy­ję­cia nie moż­na było stać się peł­no­praw­nym człon­kiem sta­nu ry­cer­skie­go, a jej spo­łecz­ny za­sięg wy­zna­czał gra­ni­ce świa­ta zdo­mi­no­wa­ne­go przez po­łą­czo­ne ide­ały re­li­gii i woj­ny. Ry­cerz, zwłasz­cza ry­cerz Chry­stu­sa, z za­ło­że­nia wal­czył w imie­niu słusz­nej spra­wy, bro­nił bied­nych, sła­bych i po­krzyw­dzo­nych, był na­rzę­dziem Bo­że­go ładu i ziem­skiej spra­wie­dli­wo­ści.

Oprócz Ko­ścio­ła du­szę tchnę­ła w ry­cer­stwo li­te­ra­tu­ra po­świę­co­na chrze­ści­jań­skim bo­jow­ni­kom, nie­zwy­cię­żo­nym i nie­ska­la­nym Bo­żym atle­tom. Od­po­wia­da­jąc na po­trze­by wo­jow­ni­ków, kształ­to­wa­ła ich gu­sty, oby­cza­je i men­tal­ność. Po­ka­zy­wa­ła, że praw­dzi­wie męż­ne czy­ny przy­no­szą­ce do­cze­sną chwa­łę i wiecz­ne zba­wie­nie win­ny być etycz­ne, od­waż­ne, wy­ni­kać z ro­zum­nej re­flek­sji i wią­zać się z wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwem. Była zwier­cia­dłem upięk­sza­ją­cym wła­sny wi­ze­ru­nek ry­ce­rzy (jako jed­no­stek i jako gru­py). Dzię­ki niej utwier­dza­li się w prze­ko­na­niu o swej wy­jąt­ko­wo­ści, ale rów­nież sta­ra­li się do­rów­nać chwa­leb­ne­mu wy­obra­że­niu. Au­to­ra­mi więk­szo­ści je­de­na­sto – i dwu­na­sto­wiecz­nych utwo­rów byli du­chow­ni, dla­te­go sło­wa we­zwa­nia i za­chę­ty pły­ną­ce do ry­ce­rzy z kart opo­wie­ści i po­ema­tów nie kon­ku­ro­wa­ły z ide­olo­gią Ko­ścio­ła, lecz ją uzu­peł­nia­ły i przy­bli­ża­ły za po­śred­nic­twem przej­mu­ją­cych i ła­two zro­zu­mia­łych przy­kła­dów. Świec­kie, ry­cer­skie po­czu­cie ho­no­ru i pięk­na, po­ję­cie szla­chet­nych uczyn­ków i nie­złom­nej wier­no­ści, sprze­ciw wo­bec zła i dą­że­nie do lep­szej przy­szło­ści mia­ły więc źró­dła w chrze­ści­jań­stwie (choć nie na­le­ży umniej­szać roli tra­dy­cji wo­jow­ni­ków z lu­dów ger­mań­skich – np. obo­wiąz­ku ze­msty ro­do­wej14).

Bo­ha­te­ra­mi Ry­ce­rzy Chry­stu­sa uczy­ni­łem po­sta­cie łą­czą­ce w so­bie ty­po­wość ry­cer­skich do­ko­nań z wy­jąt­ko­wo­ścią tych lu­dzi, szcze­gól­nym ich zna­cze­niem i wpły­wem na współ­cze­snych oraz po­tom­nych. Każ­dy z nich był śmiał­kiem słu­żą­cym Bogu, kró­lo­wi lub idei, za­wdzię­cza­ją­cym sła­wę wła­snym do­ko­na­niom. Śre­dnio­wie­cze było prze­cież cza­sem nie­ustan­nej wal­ki – za­rów­no na płasz­czyź­nie du­cho­wej, jak i fi­zycz­nej – w któ­rej tyl­ko nie­licz­nym dane było od­no­sić wiel­kie, god­ne za­pa­mię­ta­nia suk­ce­sy. Uni­ka­łem jed­nak ha­gio­gra­fii, by męż­nych ry­ce­rzy, for­tun­nych i nie­for­tun­nych wo­dzów opi­sać rów­nież w sy­tu­acjach nie za­wsze uka­zu­ją­cych ich w po­zy­tyw­nym świe­tle. Błę­dy, wąt­pli­wo­ści i nie­po­wo­dze­nia sta­no­wią bo­wiem in­te­gral­ną część dą­że­nia ku wiel­kim war­to­ściom, ziem­skim i wiecz­nym na­gro­dom oraz bu­dzą­cym tę­sk­no­tę ide­ałom, a ich obec­ność nie umniej­sza ani nie pod­wa­ża ca­ło­ści do­ko­nań. Je­śli było to moż­li­we, uwa­ga moja kie­ro­wa­ła się ku tym wąt­kom i frag­men­tom ich rze­czy­wi­stej bądź le­gen­dar­nej bio­gra­fii, któ­re łą­czy­ły każ­de­go z Pol­ską, oj­czy­zną po­tom­ków, czy też z Po­la­ka­mi jako prze­ciw­ni­ka­mi lub to­wa­rzy­sza­mi bro­ni.

Tak jak w po­przed­nich książ­kach zwra­ca­łem szcze­gól­ną uwa­gę na ge­ne­alo­gię bo­ha­te­rów, ich przod­ków, po­tom­ków oraz wza­jem­ne po­wią­za­nia. Jest to nie­zbęd­ny ele­ment ba­dań nad ry­cer­stwem, po­zwa­la­ją­cy od­two­rzyć tra­dy­cje, aspi­ra­cje i cno­ty śro­do­wi­ska, w któ­rym wy­cho­wy­wa­li się przy­szli he­ro­si, oraz do­strzec, jak stwo­rzo­ne przez nich wzor­ce znaj­do­wa­ły na­śla­dow­ców w na­stęp­nych ge­ne­ra­cjach. Na­le­ży bo­wiem pa­mię­tać, że zaj­mo­wa­na przez ry­ce­rza po­zy­cja spo­łecz­na, sła­wa i pre­stiż, ja­ki­mi się cie­szył, były po­chod­ny­mi nie tyl­ko jego oso­bi­stych do­ko­nań, lecz rów­nież ko­li­ga­cji z dy­na­sta­mi oraz wpły­wo­wy­mi i ce­nio­ny­mi szla­chet­nie uro­dzo­ny­mi oso­ba­mi. W świe­cie zdo­mi­no­wa­nym przez ho­nor po­sia­da­na przez jed­nost­kę ran­ga za­wsze za­le­ża­ła w rów­nym stop­niu od jej oso­bo­wo­ści jak od zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska.

Idea ry­cer­stwa Chry­stu­so­we­go prze­by­ła dro­gę po­dob­ną do in­nych no­wa­tor­skich i śmia­łych pro­jek­tów re­li­gij­no-etycz­no-spo­łecz­nych. Już w okre­sie for­mo­wa­nia się stwo­rzy­ła wła­sną le­gen­dę i od­wo­ły­wa­ła się do prze­szło­ści, su­ge­ru­jąc, że jest star­sza niż w rze­czy­wi­sto­ści, za­ko­rze­nio­na w tra­dy­cji, wiecz­na i uni­wer­sal­na. Mo­de­lo­wa­ła rów­nież te­raź­niej­szość, two­rząc nowe wzor­ce i umac­nia­jąc na­rzu­ca­ny przez sie­bie ład spo­łecz­ny, a kie­dy za­czął się on urze­czy­wist­niać, wy­zna­cza­ła ko­lej­ne, am­bit­niej­sze cele. Pod wpły­wem suk­ce­sów i po­ra­żek ule­ga­ła mo­dy­fi­ka­cjom, wska­zy­wa­ła nowe za­da­nia, no­wych sprzy­mie­rzeń­ców i no­wych wro­gów. Wie­le jej ide­ałów oka­za­ło się nie­re­ali­stycz­nych, nie­któ­re po wy­mu­szo­nych zmia­nach sta­ły się na­wet za­prze­cze­niem pier­wot­nie sto­sow­nych war­to­ści, lecz mimo to przy­szłe po­ko­le­nia czę­ścio­wo prze­ję­ły jej dzie­dzic­two i włą­czy­ły w zbiór wy­zna­wa­nych przez sie­bie za­sad. O tym rów­nież opo­wia­da­ją Ry­ce­rze Chry­stu­sa.

Książ­ka po­my­śla­na zo­sta­ła jako pierw­sza z cy­klu o słyn­nych ry­cer­zach, a tak­że o hi­sto­rii ry­cer­sko­ści – ide­olo­gii oraz men­tal­no­ści ry­cer­stwa i zmia­nach, ja­kie za­cho­dzi­ły w niej aż do koń­ca XV stu­le­cia. Ze wzglę­du na po­pu­lar­no­nau­ko­wy cha­rak­ter pra­cy ogra­ni­czo­no w niej licz­bę przy­pi­sów: wy­mie­nia­ne są w nich cy­to­wa­ne w tek­ście źró­dła oraz od­no­szą­ce się do oma­wia­nych za­gad­nień wy­bra­ne opra­co­wa­nia, któ­re win­ny być trak­to­wa­ne przez Czy­tel­ni­ka jako wska­zów­ki bi­blio­gra­ficz­ne.

Pra­gnę po­dzię­ko­wać wszyst­kim, któ­rzy mnie wspie­ra­li pod­czas pra­cy nad Ry­ce­rza­mi Chry­stu­sa. Szcze­gól­ną wdzięcz­ność wi­nien je­stem Panu Pro­fe­so­ro­wi Ber­nar­do­wi Ha­mil­to­no­wi za wy­ja­śnie­nia i su­ge­stie, któ­re po­mo­gły mi w po­szu­ki­wa­niu praw­dy o Re­nal­dzie de Châtil­lon.

Prolog

Dan­te Ali­ghie­ri, Bo­ska Ko­me­dia, Raj, Pieśń XVIII

Gdy tak od świa­tła jej15 uśmie­chu taję,

Rze­kła mi: „Ob­róć się i spójrz po stro­nie:

Nie tyl­ko w mo­ich oczach błysz­czą raje”.

Gdy du­szę wszyst­ką ja­kaś myśl po­chło­nie,

To się ją łac­no od­ga­du­je z twa­rzy,

W któ­rej jak gdy­by ja­snym ogniem pło­nie.

Toż wi­dząc, jak się pło­myk świę­ty ża­rzy

I tym za­rze­wiem w uśmiech przy­odzie­wa,

Znak w tym po­zna­łem, że ze mną po­gwa­rzy.

Pło­mień rzekł: „Na tym pią­tym pię­trze drze­wa16,

Co z góry czer­pie sok, nie tra­ci li­ści,

A owoc na nim ustaw­nie doj­rze­wa,

Sie­dzi­bę mają du­cho­wie ogni­ści,

Co za­słu­ży­li, nim do­szli pod­wy­ża

Tych sfer, by już ich sła­wi­li lut­ni­ści.

Lecz spoj­rzyj te­raz na ra­mio­na krzy­ża:

Kogo za­wo­łam, zle­ci taki ru­chem,

Jak po ob­ło­ku spa­da iskra chy­ża”.

Gdy pa­trzę, ognia wy­rwie się okru­chem

Na wzew: „Jo­zue17!”, jed­na ja­sna du­sza;

Prę­dzej ją okiem po­ją­łem niż uchem.

Po­tem na wtó­ry zew Ma­cha­be­usza18

Dru­ga za­czę­ła w lot okrą­żać po­lem:

Jako bicz fry­gę, ra­dość ją po­ru­sza.

Więc za Ro­lan­dem19 i Wiel­kim Ka­ro­lem20

Bie­gła mi w tro­py źre­ni­ca roz­war­ta,

Jak po po­wie­trzu za lo­tem so­ko­lem.

Po­tem wi­dzia­łem Wil­hel­ma21, Ren­war­ta22;

Gof­fre­da23 du­sza mknę­ła świę­tym szla­kiem

I Gwi­skar­dzi­na24, od krzy­ża od­dar­ta.

Zjed­na­ny z du­chów krą­żą­cych or­sza­kiem

Ów wid mó­wią­cy po­ka­zał na­resz­cie,

Jak dziel­nym w chó­rze nie­bian był śpie­wa­kiem.

Ob­ró­ci­łem się ku świę­tej nie­wie­ście

Po mej pra­wi­cy, tu­sząc, że po­chwy­cę

Roz­kaz zja­wio­ny w sło­wie albo ge­ście.

Uj­rza­łem wte­dy jej czy­ste źre­ni­ce:

Nig­dy nie była stroj­niej­sza w piesz­czo­tę

Ani we­se­lej ja­śnia­ły jej lice.

Jak do­brze czy­ni­àc wzma­ga się ocho­tę

I roz­kosz do­bra, a śród tego spo­łem

Czło­wiek spo­strze­ga, że ura­sta w cno­tę,

Tak za­pa­trzo­ny w pięk­ny cud po­jàiem,

Że ja i ze mną wszyt­ka nie­bios chwa­ła

Co­raz to szer­szym to­czy­my się ko­łem25.

Roland

LE­GEN­DA RY­CER­STWA

IĘT­NA­STY SIERP­NIA 778 ROKU to sym­bo­licz­na data wy­zna­cza­ją­ca po­czą­tek dzie­jów ry­cer­stwa. Tak jak wie­le in­nych prze­ło­mo­wych dni lub lat po­zo­sta­ła pra­wie nie­zau­wa­żo­na przez ów­cze­snych, jej zaś do­nio­słość i zna­cze­nie do­strze­gli, a wła­ści­wie wy­kre­owa­li, do­pie­ro kro­ni­ka­rze oraz hi­sto­ry­cy. Jak koń­czą­ce epo­kę sta­ro­żyt­no­ści i roz­po­czy­na­ją­ce śre­dnio­wie­cze ode­sła­nie przez ger­mań­skie­go wo­dza Odo­ake­ra in­sy­gniów wła­dzy ostat­nie­go ce­sa­rza Rzy­mu Ro­mu­lu­sa Au­gu­stu­sa do Kon­stan­ty­no­po­la nie­wie­le zmie­ni­ło w co­dzien­nym ży­ciu zwy­kłych lu­dzi ani nie ozna­cza­ło na­głe­go i cał­ko­wi­te­go po­rzu­ce­nia rzym­skie­go dzie­dzic­twa, tak klę­ska po­nie­sio­na w wą­wo­zie Ron­ce­sval­les przez je­den z od­dzia­łów Ka­ro­la Wiel­kie­go nie stwo­rzy­ła ry­cer­stwa jako no­wej gru­py spo­łecz­nej. Śmierć hra­bie­go Ro­lan­da – wy­da­rze­nie o zna­cze­niu lo­kal­nym, istot­ne przede wszyst­kim dla człon­ków eli­ty wła­dzy w pań­stwie Ka­ro­lin­gów, gdyż otwie­ra­ją­ce im moż­li­wo­ści awan­su w hie­rar­chii urzęd­ni­czej – sta­ła się jed­nak mi­tem za­ło­ży­ciel­skim sta­nu ry­cer­skie­go, któ­re­go człon­ko­wie zdo­mi­no­wa­li peł­ne i póź­ne śre­dnio­wie­cze.

Po­nad­cza­so­wą sła­wę i do­bre imię hra­bia Ro­land w zni­ko­mym stop­niu za­wdzię­czał wła­snym zwy­cię­stwom i do­ko­na­niom. Zo­stał wy­ide­ali­zo­wa­ny przez po­etów, piew­ców i teo­re­ty­ków ide­olo­gii ry­cer­skiej zgod­nie roz­bu­do­wu­ją­cych ze­staw jego do­mnie­ma­nych cnót, wy­dłu­ża­ją­cych li­stę wy­gra­nych bi­tew i po­ko­na­nych wro­gów oraz przy­pi­su­ją­cych mu ce­nio­ne w ich cza­sach mo­ty­wy po­stę­po­wa­nia. Nie­śmier­tel­ność za­pew­nił mu trud kil­ku­na­stu zdol­nych au­to­rów, któ­rych część nie zdo­ła­ła utrwa­lić swo­ich imion w hi­sto­rii, wy­trwa­łość i cie­ka­wość piel­grzy­mów wę­dru­ją­cych do San­tia­go de Com­po­ste­la oraz mę­stwo wie­lu po­ko­leń żoł­nie­rzy wal­czą­cych w celu obro­ny lub po­więk­sze­nia sta­nu po­sia­da­nia chrze­ści­jań­stwa. Pierw­szą z dłu­giej li­sty po­sta­ci do­ko­nu­ją­cych apo­te­ozy Ro­lan­da i pro­wa­dzą­cych go dro­gą od jed­ne­go z ulu­bio­nych wo­jow­ni­ków wład­cy do nad­ludz­kie­go he­ro­sa po­dzi­wia­ne­go w ca­łej cy­wi­li­za­cji ła­ciń­skiej nie był jed­nak ar­ty­sta, lecz mo­nar­cha.

Ka­rol Wiel­ki dzię­ki nie­ustan­nym i w więk­szo­ści zwy­cię­skim woj­nom stwo­rzył nowy ład po­li­tycz­ny w Eu­ro­pie Za­chod­niej. Uczy­nił go do­sta­tecz­nie sil­nym, by prze­trwał po jego śmier­ci, nie mocą fran­kij­skie­go orę­ża, lecz pod­no­sząc po­ziom kul­tu­ry i na­uki na pod­le­głych so­bie zie­miach. Spad­ko­bier­ca­mi jego roz­le­głe­go im­pe­rium są do dziś ist­nie­ją­ce pań­stwa, któ­re, jak pro­win­cje i pe­ry­fe­ryj­ne mar­chie w cza­sach Ka­ro­la, nie­kie­dy bun­tu­ją się prze­ciw­ko do­mi­na­cji in­nych, lecz nie to­czą ze sobą wo­jen in­nych niż na sło­wa. Przy­wró­ce­nie god­no­ści ce­sar­skiej na Za­cho­dzie i po­now­ne zjed­no­cze­nie wie­lu daw­nych rzym­skich pro­win­cji pod jed­ną wła­dzą sta­no­wi­ło dla ów­cze­snych słusz­ny po­wód do dumy. Z pod­bo­ja­mi wią­za­ło się wpro­wa­dze­nie no­we­go sys­te­mu ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go – po­dzia­łu na hrab­stwa i mar­chie (te­re­ny na po­gra­ni­czach) za­rzą­dza­ne przez kró­lew­skich urzęd­ni­ków (po­wo­ły­wa­nych i od­wo­ły­wa­nych przez wład­cę, a kon­tro­lo­wa­nych przez spe­cjal­nych du­chow­nych i świec­kich urzęd­ni­ków), re­form są­dow­ni­czych (np. usta­no­wie­nie mia­no­wa­nych na sta­łe ław­ni­ków), mo­ne­tar­nych (ujed­no­li­ce­nie sys­te­mu przez wy­bi­ja­nie 240 de­na­rów z jed­ne­go fun­ta sre­bra), woj­sko­wych, za­kła­da­nie no­wych szkół przy klasz­to­rach i ka­te­drach. W sfe­rze po­li­tycz­nej i re­li­gij­nej pań­stwo Ka­ro­la Wiel­kie­go kon­ty­nu­owa­ło za­po­cząt­ko­wa­ną przez jego ojca Pe­pi­na Ma­łe­go (751–768) współ­pra­cę z pa­pie­ża­mi, bli­ską, choć nie wol­ną od zgrzy­tów i za­draż­nień, gdyż na­wet do­ko­na­na przez Le­ona III ce­sar­ska ko­ro­na­cja mia­ła na celu nie wy­wyż­sze­nie Ka­ro­la, lecz unie­moż­li­wie­nie mu za­war­cia po­ro­zu­mie­nia z ce­sa­rzo­wą Kon­stan­ty­no­po­la Ire­ną. Wszyst­kie te osią­gnię­cia i dziś czy­nią je waż­nym frag­men­tem wspól­nej prze­szło­ści chrze­ści­jań­skich Eu­ro­pej­czy­ków.

Ka­rol Wiel­ki ob­jął wła­dzę w wie­ku dwu­dzie­stu sze­ściu lat. Śmierć młod­sze­go bra­ta Kar­lo­ma­na trzy lata póź­niej umoż­li­wi­ła mu po­ko­jo­we zjed­no­cze­nie po­dzie­lo­ne­go przez ojca kró­le­stwa i uży­cie zgro­ma­dzo­nych sił do za­gra­nicz­nej eks­pan­sji. Pań­stwo Fran­ków wal­czy­ło ze wszyst­ki­mi są­sia­da­mi, nie­kie­dy pro­wa­dząc na­wet kil­ka wo­jen rów­no­cze­śnie. Jego po­ten­cjał oraz ta­len­ty wład­cy po­wo­do­wa­ły, że zwy­cię­ża­ło jed­ne­go prze­ciw­ni­ka po dru­gim. W 772 roku Ka­rol roz­po­czął woj­nę z Sa­sa­mi – naj­dłuż­szą, bo trwa­ją­cą aż trzy­dzie­ści dwa lata, i naj­okrut­niej­szą ze wszyst­kich, ja­kie pro­wa­dził. Rok póź­niej po­ko­nał wła­da­ją­ce­go pół­noc­ną Ita­lią De­zy­de­riu­sza, zwień­czył swo­je skro­nie że­la­zną ko­ro­ną Lon­go­bar­dów, for­mal­nie przy­łą­cza­jąc ich pań­stwo do kró­le­stwa Fran­ków, a część pod­bi­tych ziem prze­ka­zał pa­pie­żo­wi. Tak wiel­kie suk­ce­sy od­nie­sio­ne w tak krót­kim cza­sie zo­sta­ły do­strze­żo­ne rów­nież w świe­cie is­la­mu.

Pań­stwa mu­zuł­mań­skie, choć po­tęż­ne, roz­le­głe i za­moż­ne, prze­ży­wa­ły wów­czas spo­wo­do­wa­ny we­wnętrz­ny­mi wa­śnia­mi i wal­ka­mi o wła­dzę kry­zys, któ­ry wal­nie przy­czy­nił się do za­ha­mo­wa­nia ich pod­bo­jów w Eu­ro­pie. Ko­lej­ni ka­li­fo­wie Bag­da­du z dy­na­stii Umaj­ja­dów (Omaj­ja­dów) trwo­ni­li siły na tłu­mie­nie bun­tów pod­da­nych i re­be­lii na­miest­ni­ków, lecz nie usu­wa­li przy­czyn kon­flik­tów. W 750 roku ich wła­dzę oba­li­ło po­wsta­nie, na któ­re­go cze­le stał za­ło­ży­ciel no­wej dy­na­stii Abu al-Ab­bas. Prze­szedł on do hi­sto­rii z przy­dom­kiem As-Saf­fah („Roz­lew­ca krwi”), bez­względ­nie bo­wiem ści­gał i mor­do­wał po­ko­na­nych Umaj­ja­dów (np. po­le­cił zgła­dzić kil­ku­dzie­się­ciu za­pro­szo­nych na ucztę człon­ków tej ro­dzi­ny, po czym roz­ka­zał przy­kryć ich zwło­ki dy­wa­na­mi i kon­ty­nu­ował po­si­łek). Jed­nym z nie­licz­nych oca­lo­nych był wnuk ka­li­fa Hi­sza­ma (724–743) Abd ar-Rah­man ibn Mu’awi­ja, któ­ry w 755 roku do­tarł do Hisz­pa­nii i z po­mo­cą wier­nych ro­dzi­nie od­dzia­łów opa­no­wał Kor­do­bę, gdzie utwo­rzył nowy emi­rat. Ze­rwał wię­zi za­leż­no­ści od ka­li­fów Bag­da­du i od­rzu­cił ich po­li­tycz­ne oraz re­li­gij­ne przy­wódz­two (od­ręb­ny ka­li­fat po­wstał jed­nak do­pie­ro w 928 roku).

Po­nie­waż naj­krwaw­sze i naj­bar­dziej za­wzię­te boje to­czą ze sobą lu­dzie na­le­żą­cy do tego sa­me­go na­ro­du, tej sa­mej kul­tu­ry i wzno­szą­cy mo­dły do tego sa­me­go Boga, nie dzi­wi, że po­ko­na­ni stron­ni­cy Ab­ba­sy­dów w Hisz­pa­nii go­to­wi byli sprzy­mie­rzyć się na­wet z giau­ra­mi, by­le­by zli­kwi­do­wać sza­tań­skie dzie­ło Ar-Rah­ma­na. Wła­da­ją­cy Bar­ce­lo­ną Ju­suf al-Fi­tri wo­lał prze­słać klu­cze od mia­sta Ka­ro­lo­wi Wiel­kie­mu, niż pod­dać się emi­ro­wi Kor­do­by. W 777 roku po­sło­wie Ju­su­fa spo­tka­li się w Pa­der­bor­nie z kró­lem Fran­ków. W za­mian za po­moc w wal­ce z Umaj­ja­da­mi ofe­ro­wa­li uzna­nie fran­kij­skie­go zwierzch­nic­twa przez Bar­ce­lo­nę i za­miesz­ka­ne głów­nie przez chrze­ści­jan zie­mie pół­noc­nej Hisz­pa­nii.

Ka­rol nig­dy nie co­fał się przed nową woj­ną, dzię­ki któ­rej miał na­dzie­ję po­sze­rzyć gra­ni­ce kró­le­stwa, za­peł­nić skar­biec, dać za­ję­cie ba­ro­nom i żoł­nie­rzom. Nie kie­ro­wał się nie­zna­ną jesz­cze wów­czas chrze­ści­jań­stwu ideą świę­tej woj­ny z nie­wier­ny­mi. Bliż­sze praw­dy bę­dzie przy­pi­sa­nie mu chę­ci do­rów­na­nia wła­sne­mu dziad­ko­wi Ka­ro­lo­wi Mło­to­wi, któ­ry w 732 roku pod Po­itiers od­niósł świet­ne zwy­cię­stwo nad arab­ski­mi na­jeźdź­ca­mi. Prze­no­sząc woj­nę poza Pi­re­ne­je i two­rząc tam bu­fo­ro­wą mar­chię, król wzmac­niał obron­ność i bez­pie­czeń­stwo Akwi­ta­nii, a tak­że utrud­niał ewen­tu­al­ną se­ce­sję tej bun­tow­ni­czej pro­win­cji.

KA­ROL WIEL­KI WRĘ­CZA SWÓJ SZTAN­DAR RO­LAN­DO­WI I WY­SY­ŁA GO DO HISZ­PA­NII. MI­NIA­TU­RA Z XIV WIE­KU. CO TY­PO­WE DLA SZTU­KI ŚRE­DNIO­WIE­CZA, PRZED­STA­WIO­NE RE­ALIA (STRÓJ, GE­STY, SYM­BO­LI­KA) SĄ WSPÓŁ­CZE­SNE AU­TO­RO­WI MI­NIA­TU­RY. (MU­NI­CI­PAL LI­BRA­RY, SANKT GAL­LEN, REPR. Z O. NEU­BEC­KER, HE­RAL­DRY, TWIC­KEN­HAM 1997, S. 227)

W kwiet­niu 778 roku po­dzie­lo­na na dwa zgru­po­wa­nia po­tęż­na ar­mia Ka­ro­la, zło­żo­na z Fran­ków, Bur­gun­dów, Ba­wa­rów, Ale­ma­nów, Pro­wan­sal­czy­ków, Akwi­tań­czy­ków i wspar­ta lon­go­bardz­kim kor­pu­sem po­sił­ko­wym, prze­kro­czy­ła Pi­re­ne­je. Król za­sto­so­wał swo­ją ulu­bio­ną tak­ty­kę – zgru­po­wa­nia ma­sze­ro­wa­ły róż­ny­mi szla­ka­mi, po czym łą­czy­ły się, by ra­zem wy­dać nie­przy­ja­cio­łom de­cy­du­ją­cą bi­twę. Od­dzia­ły zmie­rza­ją­ce tra­są z Na­rbo­ny do Bar­ce­lo­ny sfor­so­wa­ły góry przez prze­łęcz u pod­nó­ża Col du Per­thus (za­pew­ne tam­tę­dy, choć w prze­ciw­nym kie­run­ku pra­wie ty­siąc lat wcze­śniej ma­sze­ro­wał do Ita­lii kar­ta­giń­ski wódz Han­ni­bal) i za­ję­ły Ge­ro­nę (dziś Gi­ro­na). Po­noć wznio­sły tam ko­śció­łek, na któ­re­go miej­scu stoi dzi­siej­sza ka­te­dra. Praw­do­po­dob­nie świą­ty­nię zbu­do­wa­no czter­dzie­ści lat póź­niej, kie­dy już Ka­ro­lo­wi uda­ło się opa­no­wać pół­noc­ną Hisz­pa­nię. W peł­nym i póź­nym śre­dnio­wie­czu sta­ła się ona miej­scem kul­tu ce­sa­rza Fran­ków, mimo iż nie zo­stał on za­li­czo­ny w po­czet świę­tych. Wal­czą­cy z ta­ki­mi nad­uży­cia­mi i za­bo­bo­na­mi pa­pie­że zde­cy­do­wa­nie za­bro­ni­li bał­wo­chwal­stwa i osta­tecz­nie zli­kwi­do­wa­li je w dru­giej po­ło­wie XV stu­le­cia.

Ka­rol Wiel­ki z po­zo­sta­ły­mi żoł­nie­rza­mi prze­mie­rzał kraj Ba­sków. Miej­sco­wi chrze­ści­ja­nie nie po­wi­ta­li ra­do­śnie współ­wy­znaw­ców, lecz utrud­nia­li im prze­marsz i od­ma­wia­li do­bro­wol­ne­go pod­po­rząd­ko­wa­nia się no­wej wła­dzy. Pam­pe­lu­na, któ­ra uda­nie bro­ni­ła nie­za­leż­no­ści przed Ara­ba­mi, za­mknę­ła bra­my przed Fran­ka­mi. Ta­ra­ny Ka­ro­la zdo­ła­ły jed­nak wy­ła­mać wro­ta, a jego żoł­nie­rze za­peł­nić brzu­chy i miesz­ki. Obie kró­lew­skie ar­mie po­łą­czy­ły się pod Sa­ra­gos­są i przy­stą­pi­ły do jej ob­lę­że­nia. Miej­sco­wy gar­ni­zon i lud­ność, mimo iż trak­to­wa­ły emi­ra Kor­do­by jak śmier­tel­ne­go wro­ga, da­le­kie były od uzna­nia na­jeźdź­ców za so­jusz­ni­ków. Obie­ca­ne ab­ba­sydz­kie po­sił­ki oka­za­ły się mrzon­ką26, po­dob­nie jak en­tu­zjazm chrze­ści­jań­skiej i mu­zuł­mań­skiej lud­no­ści cze­ka­ją­cej na wy­zwo­li­cie­li z pół­no­cy. Po­nad­to wąt­pli­wo­ści wzbu­dzi­ła po­sta­wa na­miest­ni­ka Bar­ce­lo­ny, któ­ry na wieść o przy­by­ciu wy­słan­ni­ka ka­li­fa Bag­da­du wy­stą­pił prze­ciw­ko nie­mu zbroj­nie i zmu­sił go do po­wro­tu. Do kró­la do­tar­ły rów­nież wie­ści o bun­cie nie­daw­no po­ko­na­nych Sa­sów.

Spo­dzie­wa­ne ła­twe zwy­cię­stwa bez­pow­rot­nie się wy­my­ka­ły, a cała wy­pra­wa zda­wa­ła się zmie­rzać ku mi­li­tar­nej i po­li­tycz­nej ka­ta­stro­fie27.

Wiel­kość Ka­ro­la jako wo­dza prze­ja­wia­ła się m.in. w umie­jęt­no­ści prze­ry­wa­nia i koń­cze­nia nie­po­myśl­nie ro­ku­ją­cych kam­pa­nii. Dzię­ki tak roz­sąd­nym de­cy­zjom dłu­go mógł cie­szyć się sła­wą nie­po­ko­na­ne­go. Ry­zy­ku­jąc nie­za­do­wo­le­nie w sze­re­gach po­zba­wio­nej łu­pów ar­mii, za­rzą­dził od­wrót i po­wrót do oj­czy­zny tra­są wio­dą­cą przez kraj Ba­sków. Odej­ście spod Sa­ra­gos­sy od­by­ło się spraw­nie, żoł­nie­rze nie szem­ra­li prze­ciw­ko do­wód­com, choć na­ra­sta­ło ich roz­cza­ro­wa­nie. Dali mu upust, raz jesz­cze ra­bu­jąc Pam­pe­lu­nę i nisz­cząc jej umoc­nie­nia. Po­dob­nie po­stę­po­wa­li w mi­ja­nych wsiach i praw­do­po­dob­nie w ten spo­sób wy­da­li wy­rok na część to­wa­rzy­szy. „Po­dob­nie jak je­sie­nią gę­sty­mi sta­da­mi droz­dy i inne pta­ki prze­la­tu­ją przez win­ni­ce i nisz­czą win­ne gro­na [É ] tak Fran­ko­wie prze­by­wa­li i oga­ła­ca­li pro­win­cję z jej skar­bów. [É ] Szu­ka­ją żyw­no­ści, [É ] upro­wa­dza­ją lu­dzi, owce i woły. Frank wszę­dzie sie­je spu­sto­sze­nie. Oszczę­dza ko­ścio­ły, bo tak na­ka­zał ce­sarz, ale cała resz­ta sta­je się pa­stwą ognia”28. Ta póź­niej­sza o pół wie­ku re­la­cja z in­nej woj­ny to­czo­nej przez Ka­ro­lin­gów z har­dy­mi Ba­ska­mi sta­no­wi wia­ry­god­ną ilu­stra­cję po­cho­du kró­lew­skiej ar­mii przez pół­noc­ną Hisz­pa­nię.

Więk­szość wojsk Ka­ro­la bez­piecz­nie do­tar­ła do Akwi­ta­nii. Nie uda­ło się to je­dy­nie osła­nia­ją­ce­mu ta­bo­ry od­dzia­ło­wi stra­ży tyl­nej. Roz­bi­li go nie Mau­ro­wie, jak opi­su­je Pieśń o Ro­lan­dzie, lecz ba­skij­scy gó­ra­le. Mo­ty­wo­wa­ni ty­leż żą­dzą ze­msty, ileż na­dzie­ją za­gar­nię­cia wy­wo­żo­nych przez Fran­ków łu­pów urzą­dzi­li za­sadz­kę w do­li­nie Ron­ce­sval­les, od­cię­li za­sko­czo­nych wro­gów od resz­ty ar­mii i wy­bi­li do nogi. Wśród po­le­głych zna­la­zło się aż trzech fran­kij­skich do­stoj­ni­ków29. Wy­da­rze­nie to, pierw­sza z dwóch po­ra­żek po­nie­sio­nych przez ar­mie Ka­ro­la Wiel­kie­go w cią­gu ca­łe­go jego pa­no­wa­nia30, dało po­czą­tek jed­nej z naj­pięk­niej­szych li­te­rac­kich opo­wie­ści i jed­ne­mu z naj­trwal­szych eu­ro­pej­skich mi­tów.

Do roz­strzy­gnię­cia po­zo­sta­je kwe­stia, czy star­cie w Ron­ce­sval­les było drob­ną po­tycz­ką czy wiel­ką bi­twą. Od­dział Fran­ków nie mógł być licz­ny, lecz zwa­żyw­szy na trud­ność po­wie­rzo­ne­go mu za­da­nia oraz obec­ność aż trzech wy­so­kiej ran­gi kró­lew­skich urzęd­ni­ków, na­le­ży przy­jąć, że szczu­płość sze­re­gów re­kom­pen­so­wa­ło do­świad­cze­nie two­rzą­cych je żoł­nie­rzy. Ich stra­ta po­waż­nie nad­wą­tli­ła siłę i mo­ra­le ar­mii Ka­ro­la. Nie było to więc star­cie bez mi­li­tar­ne­go zna­cze­nia – na­pad ban­dy gó­ra­li roz­bój­ni­ków na wle­ką­ce się ta­bo­ry – lecz bi­twa wpły­wa­ją­ca na losy kam­pa­nii i wy­mu­sza­ją­ca kon­ty­nu­owa­nie zma­gań. Po­rów­nać ją moż­na z klę­ską ame­ry­kań­skiej ka­wa­le­rii nad Lit­tle Big Horn w 1876 roku, gdzie Siuk­so­wie oto­czy­li i wy­bi­li od­dział ge­ne­ra­ła Geo­r­ge’a Cu­ste­ra31. Szok, ja­kim były obie po­raż­ki, nie skło­nił po­ko­na­nych do po­rzu­ce­nia my­śli o od­we­cie i wy­co­fa­nia się na kon­tro­lo­wa­ne przez sie­bie te­re­ny. In­dia­nie zo­sta­li wy­par­ci do Ka­na­dy lub za­mknię­ci w re­zer­wa­tach. Ka­rol Wiel­ki po kil­ku­let­niej prze­rwie po­wró­cił do Hisz­pa­nii, opa­no­wał ją do rze­ki Ebro i utwo­rzył tam nową mar­chię.

In­for­ma­cje o bi­twie w do­li­nie Ron­ce­sval­les za­wdzię­cza­my skru­pu­lat­no­ści i praw­do­mów­no­ści Ein­har­da (ok. 770–840), na­dwor­ne­go bio­gra­fa wiel­kie­go kró­la. „Kie­dy bo­wiem wiódł nie­stru­dzo­ną i pra­wie nie­prze­rwa­ną woj­nę z Sa­sa­mi, roz­sta­wiw­szy w od­po­wied­nich miej­scach gar­ni­zo­ny w pa­sie przy­gra­nicz­nym, udał się do Hisz­pa­nii z naj­więk­szą, jaką mógł ze­brać ar­mią; prze­kro­czyw­szy wą­wo­zem Pi­re­ne­je, wszyst­kie mia­sta i zam­ki, do któ­rych do­tarł, prze­jął we wła­da­nie i ze zwy­cię­skim oraz nie­usz­czu­plo­nym woj­skiem po­wró­cił; z wy­jąt­kiem tego, że w tych­że gó­rach pi­re­nej­skich na krót­ko zda­rzy­ło się, iż do­świad­czył pod­czas po­wro­tu wia­ro­łom­stwa Ba­sków. Kie­dy bo­wiem z po­wo­du wy­dłu­żo­ne­go szy­ku, jaki na­rzu­ca­ły wiel­kość i po­ło­że­nie wą­wo­zów, woj­sko szło w roz­cią­gnię­tej li­nii, Ba­sko­wie, roz­sta­wiw­szy za­sadz­ki na naj­wyż­szym szczy­cie góry – miej­sce jest bo­wiem do­god­ne do ro­bie­nia za­sa­dzek z po­wo­du ro­sną­cych tam roz­le­głych cie­ni­stych la­sów – na­tar­li z góry na naj­dal­szą część ta­bo­rów i tych, któ­rzy kro­czy­li w od­dzia­le stra­ży tyl­nej ochra­nia­ją­cym po­prze­dza­ją­cych, ze­pchnę­li do ni­żej po­ło­żo­nej do­li­ny i w bi­twie za­bi­li wszyst­kich co do jed­ne­go, po czym ogo­ło­ciw­szy ta­bo­ry, bez­piecz­ni dzię­ki nocy, któ­ra już na­sta­ła, roz­pro­szy­li się z naj­więk­szą chy­żo­ścią. W tym star­ciu po­ma­ga­ła Ba­skom i lek­kość uzbro­je­nia, i po­ło­że­nie miej­sca, w któ­rym rzecz się dzia­ła, Fran­ko­wie zaś przez cię­żar zbroi oraz nie­do­god­ność miej­sca ustę­po­wa­li we wszyst­kim Ba­skom.

W tej bi­twie za­bi­ci zo­sta­li Eg­gi­hard, stol­nik kró­lew­ski32, pa­la­tyn An­zelm i Hru­odland, mar­gra­bia mar­chii bre­toń­skiej. To wy­da­rze­nie do dziś nie mo­gło zo­stać po­msz­czo­ne, al­bo­wiem za­rów­no nie­przy­ja­cie­le roz­pro­szy­li się po do­ko­na­niu na­pa­ści, jak i nie po­zo­sta­ła żad­na wieść, gdzie moż­na by­ło­by ich szu­kać”33.

Brzmi to tro­chę jak po­nu­ry żart, ale po­wyż­szy frag­ment za­wie­ra pra­wie całą do­stęp­ną wie­dzę o hi­sto­rycz­nym, nie li­te­rac­kim Ro­lan­dzie. Ein­hard uczył się w szko­le przy­ka­te­dral­nej w Akwi­zgra­nie, skąd w 794 roku tra­fił na dwór Ka­ro­la Wiel­kie­go. Był na­uczy­cie­lem, bi­blio­te­ka­rzem, kro­ni­ka­rzem i do­rad­cą ce­sa­rza. Spi­sy­wał m.in. pro­to­ko­ły wy­da­rzeń dwor­skich. Pa­mięć tych ra­do­snych i pod­nio­słych dni wy­ko­rzy­stał w trze­ciej de­ka­dzie IX wie­ku przy ukła­da­niu Życia Ka­ro­la Wiel­kie­go. Nie był więc na­ocz­nym świad­kiem wy­pra­wy do Hisz­pa­nii w 778 roku i znał ją wy­łącz­nie z prze­ka­zów tra­dy­cji dwor­skiej, roz­mów z mo­nar­chą i jego hra­bia­mi. Klę­ska po­nie­sio­na w wą­wo­zie Ron­ce­sval­les mu­sia­ła sta­no­wić bo­le­sny i cią­gle do­skwie­ra­ją­cy ele­ment żoł­nier­skiej bio­gra­fii wład­cy, sko­ro nikt jej nie prze­mil­czał ani nie tu­szo­wał, a imio­na po­le­głych tro­skli­wie za­cho­wy­wa­no w pa­mię­ci. Kro­ni­karz na­pi­sał wszyst­ko, co wie­dział o tym wy­da­rze­niu, moż­li­wie prze­ko­nu­ją­co wy­ja­śnia­jąc przy­czy­ny po­raż­ki. Nie wy­róż­nił go jed­nak ze wzglę­du na do­nio­słość i kon­se­kwen­cje. Do­pie­ro epo­sy ry­cer­skie nada­ły zna­cze­nie bi­twie w Ron­ce­sval­les, a przede wszyst­kim do­ko­na­ły tego, co nie po­wio­dło się wiel­kie­mu Ka­ro­lo­wi – zma­za­ły hań­bę klę­ski i po­mści­ły po­le­głych.

Bio­gra­fię hi­sto­rycz­ne­go Ro­lan­da (Hru­odlan­da, wy­mie­nio­ne­go przez Ein­har­da) moż­na stre­ścić za­le­d­wie w kil­ku zda­niach, gdyż, jak więk­szość świec­kich do­stoj­ni­ków z oto­cze­nia Ka­ro­la Wiel­kie­go, po­zo­sta­wił le­d­wie szcząt­ko­we śla­dy wła­snej dzia­łal­no­ści. Źró­dła kan­ce­la­ryj­ne wy­mie­nia­ją go tyl­ko raz – w 777 roku świad­ko­wał na do­ku­men­cie Ful­ra­da, opa­ta klasz­to­ru w Sa­int-De­nis. Wie­my, że wal­czył z Sa­sa­mi (772), Lon­go­bar­da­mi (773) i Awa­ra­mi. Na pew­no dziel­nie i zwy­cię­sko, gdyż Ka­rol Wiel­ki po­wie­rzył mu póź­niej obro­nę Mar­chii Bre­toń­skiej, czy­li uzna­ją­cej jego wła­dzę wschod­niej Bre­ta­nii. Miesz­kań­cy za­chod­niej czę­ści pół­wy­spu sku­tecz­nie bro­ni­li nie­za­leż­no­ści przed po­tęż­nym są­sia­dem, a w od­we­cie czę­sto or­ga­ni­zo­wa­li na­jaz­dy na jego zie­mie. Ro­land miał więc nie­ła­twe za­da­nie nie­do­pusz­cza­nia ich w głąb kra­ju. Re­ali­zo­wał je, wzno­sząc przy­gra­nicz­ne wa­row­nie i ob­sa­dza­jąc umoc­nie­nia sil­ny­mi gar­ni­zo­na­mi. Do­raź­ne suk­ce­sy nie roz­wią­za­ły pro­ble­mu Bre­toń­czy­ków, któ­rzy jesz­cze przez stu­le­cia sta­wia­li sku­tecz­ny opór fran­kij­skiej, a na­stęp­nie fran­cu­skiej eks­pan­sji. Do­wo­dem cho­ciaż­by re­la­cja akwi­tań­skie­go mni­cha Er­mol­da Czar­ne­go, któ­ry to­wa­rzy­szył wnu­ko­wi Ka­ro­la Wiel­kie­go Pe­pi­no­wi w wy­pra­wie na Bre­toń­czy­ków w 824 roku. Nie ukry­wał on fru­stra­cji, pi­sząc z po­gar­dą o nie­przy­ja­cio­łach i za­rzu­ca­jąc im wszel­kie re­li­gij­ne i oby­cza­jo­we wy­stęp­ki: „Na­ród ten, prze­wrot­ny i zu­chwa­ły, za­wsze był bun­tow­ni­czy i wy­zu­ty z go­dzi­wych uczuć. Zdra­dziec­ki, chrze­ści­jań­skim jest tyl­ko z na­zwy, gdyż ani śla­du tam do­brych uczyn­ków, kul­tu i wia­ry. Nie mają żad­nych wzglę­dów dla dzie­ci, wdów i ko­ścio­łów. Brat z sio­strą jed­no dzie­lą łoże. Brat za­bie­ra bra­tu mał­żon­kę. Wszy­scy żyją w ka­zi­rodz­twie i zbrod­ni. Miesz­ka­ją w la­sach i do­bie­ra­ją so­bie le­go­wi­ska w gąsz­czu. Żyją z gwał­tów, po­dob­ni dzi­kim be­stiom”34. Do­kład­nie ta­kie zda­nie fran­kij­ska eli­ta mia­ła rów­nież o swych po­grom­cach z do­li­ny Ron­ce­sval­les. Nie zdo­ła­ła jed­nak trwa­le pod­bić obu nie­po­kor­nych i rze­ko­mo bar­ba­rzyń­skich lu­dów.

Ro­land był jed­nym z pa­la­ty­nów Ka­ro­la Wiel­kie­go, cie­szył się jego przy­jaź­nią oraz wiel­kim uzna­niem. Zna­le­zio­no na­wet mo­ne­ty z jego imie­niem i imie­niem kró­la. Nie­praw­dzi­wa jest jed­nak póź­niej­sza le­gen­da, że był sy­nem Ka­ro­la z nie­pra­we­go łoża albo jego sio­strzeń­cem. We­dług tej dru­giej fan­ta­zyj­nej opo­wie­ści wy­cho­wy­wa­ny był przez mat­kę jako że­brak, miesz­kał w gro­cie nie­da­le­ko wło­skie­go mia­sta Su­tri i do­pie­ro w wie­ku dwu­na­stu lat po­znał praw­dę o swo­im po­cho­dze­niu i tra­fił na dwór wuja. Lu­do­we i li­te­rac­kie prze­ka­zy nie przy­bli­ża­ły słu­cha­czy i czy­tel­ni­ków do po­zna­nia hi­sto­rycz­ne­go Ro­lan­da. Mia­ły jed­nak udział w uwznio­śle­niu jego ży­wo­ta i prze­kształ­ce­niu go w mit ry­cer­ski.

Jed­ną ze wspól­nych cech he­ro­sów i pół­bo­gów wy­stę­pu­ją­cych w róż­nych kul­tu­rach jest ich wy­jąt­ko­we po­cho­dze­nie, szcze­gól­ne oko­licz­no­ści to­wa­rzy­szą­ce ich na­ro­dzi­nom, su­ro­we wy­cho­wa­nie oraz czy­ny do­ko­ny­wa­ne od naj­młod­szych lat. Po­wsta­ją­ce od XI wie­ku opo­wie­ści o Ro­lan­dzie wpi­sa­ły go w uni­wer­sal­ny sche­mat mitu bo­ha­ter­skie­go, przy­da­ły mu nie­kie­dy nad­ludz­kich umie­jęt­no­ści oraz za­let ce­nio­nych w ów­cze­snym spo­łe­czeń­stwie. Ran­gę po­le­głe­go urzęd­ni­ka Ka­ro­la Wiel­kie­go pod­nie­sio­no, czy­niąc go kró­lew­skim ku­zy­nem i zrów­na­no go z daw­ny­mi bo­ga­mi woj­ny: Achil­le­sem, Hek­to­rem oraz in­ny­mi he­ro­sa­mi, któ­rych opie­wa­ły zna­ne w śre­dnio­wie­czu opo­wie­ści o woj­nie tro­jań­skiej.

Ta­kie­go bo­ha­te­ra po­trze­bo­wa­ło po­wsta­ją­ce w X i XI stu­le­ciu ry­cer­stwo. Po­nie­waż jego ko­rze­nie się­ga­ły re­form woj­sko­wych z cza­sów Ka­ro­lin­gów, ła­two przy­szło mu uczy­nie­nie swo­im sym­bo­lem jed­ne­go z pa­la­ty­nów Ka­ro­la Wiel­kie­go. Od VIII wie­ku w woj­sko­wo­ści kró­le­stwa Fran­ków suk­ce­syw­nie wzra­sta­ła rola cięż­ko­zbroj­nej jaz­dy wy­sta­wia­nej przez bez­po­śred­nich wa­sa­li kró­la – du­chow­nych i świec­kich, któ­rzy otrzy­ma­li od wład­cy be­ne­fi­cja w za­mian za obo­wią­zek służ­by woj­sko­wej na cze­le od­po­wied­nio licz­nych od­dzia­łów. Po­zo­sta­li wol­ni po­sia­da­cze zie­mi, je­śli nie byli do­sta­tecz­nie za­moż­ni, by za­opa­trzyć się w ko­nia i od­po­wied­nie uzbro­je­nie, sta­no­wi­li trzon pie­cho­ty. Szcze­gó­ło­wo re­gu­lo­wa­ły to ka­pi­tu­la­rze Ka­ro­la Wiel­kie­go z roku 807 i 808, na­ka­zu­ją­ce słu­żyć w cięż­kiej ka­wa­le­rii wła­ści­cie­lom dwu­na­sto­ła­no­wych i więk­szych ma­jąt­ków, w lek­kiej zaś tym, któ­rzy mie­li 3-4 łany35. Jeźdź­cy wy­wo­dzi­li się z war­stwy uprzy­wi­le­jo­wa­nej eko­no­micz­nie, a tak­że po­li­tycz­nie. Oni to bo­wiem do­mi­no­wa­li w oto­cze­niu wład­cy, two­rzy­li szcze­ble kró­lew­skiej ad­mi­ni­stra­cji, wresz­cie bro­ni­li ce­sar­stwa, wzno­sząc twier­dze i nie­ustan­nie czu­wa­jąc nad bez­pie­czeń­stwem po­gra­nicz­nych mar­chii. Wzrost zna­cze­nia ka­wa­le­rii spo­wo­do­wał więc nie­uchron­ne zmia­ny w or­ga­ni­za­cji spo­łe­czeń­stwa i wy­zna­wa­nych przez nie war­to­ściach.

ŚW. PIOTR WRĘ­CZA PA­PIE­ŻO­WI LE­ONO­WI III PA­LIUSZ JAKO SYM­BOL WŁA­DZY DU­CHOW­NEJ, A KA­RO­LO­WI WIEL­KIE­MU SZTAN­DAR JAKO OZNA­KĘ WłA­DZY ŚWIEC­KIEJ. MO­ZAI­KA Z IX WIE­KU. (REPR. Z H. STA­DLER, LEK­SY­KON PA­PIE­ŻY I SO­BO­RÓW, WAR­SZA­WA 1992, S. 178)

Siłą pie­cho­ty za­wsze było zdy­scy­pli­no­wa­nie i pro­wa­dze­nie wal­ki jako gru­pa, któ­rej człon­ko­wie wspól­nie re­ali­zo­wa­li zle­co­ne za­da­nia i na­wza­jem so­bie po­ma­ga­li. Róż­ne po­zio­my ich in­dy­wi­du­al­ne­go wy­szko­le­nia su­mo­wa­ły się pod­czas star­cia, gdy mniej do­świad­cze­ni żoł­nie­rze, zgod­nie współ­pra­cu­jąc z le­piej przy­go­to­wa­ny­mi do wal­ki to­wa­rzy­sza­mi, przy­czy­nia­li się do wspól­ne­go zwy­cię­stwa. By sys­tem ów dzia­łał spraw­nie, nie­zbęd­ne było spo­łecz­ne uzna­nie dla ta­kich war­to­ści jak pra­ca ze­spo­ło­wa i prze­ko­na­nie o za­leż­no­ści oso­bi­ste­go losu jed­nost­ki od po­myśl­no­ści pań­stwa i spo­łe­czeń­stwa.

Prze­ci­wień­stwem po­wyż­sze­go zbio­ru war­to­ści był in­dy­wi­du­alizm ucie­le­śnia­ją­cy się w tra­dy­cji he­ro­sów – sa­mot­nych bo­ha­te­rów wy­ra­sta­ją­cych po­nad ogół, prze­wyż­sza­ją­cych go cno­ta­mi wo­jen­ny­mi, a nie­rzad­ko rów­nież oby­wa­tel­ski­mi36. Opis ten w szcze­gó­łach pa­so­wał do cha­rak­te­ry­sty­ki kon­nych ry­ce­rzy, któ­rzy za­rów­no zdo­by­czy, jak i oca­le­nia po klę­sce mo­gli szu­kać w po­je­dyn­kę. O ich ży­ciu lub śmier­ci czę­ściej de­cy­do­wa­ło in­dy­wi­du­al­ne wy­po­sa­że­nie, wy­szko­le­nie i do­świad­cze­nie bo­jo­we niż współ­dzia­ła­nie z in­ny­mi jeźdź­ca­mi.

Uczy­nie­nie w VIII wie­ku przez Ka­ro­lin­gów z ka­wa­le­rii naj­waż­niej­sze­go ro­dza­ju woj­ska sta­no­wi­ło wy­mu­szo­ną, acz­kol­wiek sku­tecz­ną od­po­wiedź na ów­cze­sne za­gro­że­nia. Eu­ro­pę Za­chod­nią nę­ka­li na­jaz­da­mi Ara­bo­wie i Awa­ro­wie, któ­rych w na­stęp­nych stu­le­ciach za­stą­pi­li Nor­ma­no­wie oraz Wę­grzy. Spo­śród wy­mie­nio­nych prze­ciw­ni­ków je­dy­nie Nor­ma­no­wie nie byli jeźdź­ca­mi, lecz moc­no ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści prze­miesz­cza­nia się na koń­skich grzbie­tach z nad­dat­kiem re­kom­pen­so­wał im trans­port wod­ny. Ru­chli­wym łu­pież­com zwy­cię­ską wal­kę wy­dać mo­gła je­dy­nie do­rów­nu­ją­ca im szyb­ko­ścią, a prze­wyż­sza­ją­ca uzbro­je­niem ochron­nym ka­wa­le­ria. Jej sku­tecz­ność za­le­ża­ła od sta­łej go­to­wo­ści żoł­nie­rzy do udzia­łu w ak­cjach bo­jo­wych oraz po­zio­mu ich wy­szko­le­nia. Po­stę­pu­ją­ca nie­uchron­nie pro­fe­sjo­na­li­za­cja cięż­ko­zbroj­nych jeźdź­ców po­tę­go­wa­ła za­cho­dzą­ce zmia­ny spo­łecz­no-eko­no­micz­no-praw­ne.

Na­wet nie­licz­na, lecz do­brze uzbro­jo­na, wy­szko­lo­na i zdol­na do pro­wa­dze­nia dłu­go­trwa­łych kam­pa­nii gru­pa kon­nych wo­jow­ni­ków przed­sta­wia­ła więk­szą war­tość bo­jo­wą niż pie­sze po­spo­li­te ru­sze­nie z te­re­nu ca­łe­go hrab­stwa. Wraz z roz­wo­jem tech­ni­ki woj­sko­wej wzra­sta­ły kosz­ty rynsz­tun­ku, co po­więk­sza­ło prze­paść dzie­lą­cą bo­ga­tych jeźdź­ców od bied­nych pie­chu­rów. Wol­ni chło­pi nie mo­gli uzbro­ić się tak, by w boju sku­tecz­nie prze­ciw­sta­wić się ka­wa­le­rzy­stom. Ci ostat­ni byli sku­tecz­ni za­rów­no w od­pie­ra­niu wro­gich na­jaz­dów, jak i utrzy­my­wa­niu po­rząd­ku we­wnętrz­ne­go i za­pew­nia­niu wład­com po­słu­chu tak­że w naj­bar­dziej od­le­głych od kró­lew­skie­go pa­ła­cu za­kąt­kach pań­stwa. Ko­lej­ne zwy­cię­stwa ugrun­to­wy­wa­ły ich do­mi­na­cję, szcze­gól­nie je­śli po­ko­na­ni wro­go­wie, jak np. dys­po­nu­ją­cy sil­ną cięż­ko­zbroj­ną jaz­dą Lon­go­bar­do­wie, za­si­la­li ich sze­re­gi. Oma­wia­ny pro­ces do­ko­ny­wał się bar­dzo po­wo­li, przez de­ka­dy i stu­le­cia, gdyż szyb­kie stwo­rze­nie ka­wa­le­rii od pod­staw nie było po pro­stu moż­li­we37.

Nowe roz­wią­za­nia tech­nicz­ne za­sto­so­wa­ne w rzę­dzie koń­skim przy­spie­szy­ły zmia­ny i utrwa­li­ły ich re­zul­ta­ty. Strze­mio­na nie były wy­na­laz­kiem no­wym – po­noć sto­so­wa­li je już Goci w 378 roku pod Ad­ria­no­po­lem, w zwy­cię­skiej bi­twie z rzym­skim ce­sa­rzem Wa­len­sem. Od koń­ca VI wie­ku wpro­wa­dzo­no je w bi­zan­tyj­skiej ar­mii, za któ­rej przy­kła­dem wkrót­ce po­szli Ara­bo­wie. To wła­śnie na wscho­dzie po raz pierw­szy za­czę­to uży­wać me­ta­lo­wych strze­mion, za­stę­pu­jąc nimi do­tych­czas sto­so­wa­ne skó­rza­ne pę­tle. Cy­wi­li­za­cja ła­ciń­ska po­wszech­ne za­po­zna­nie się z tym wy­na­laz­kiem naj­praw­do­po­dob­niej za­wdzię­cza­ła Awa­rom. W ar­mii ka­ro­liń­skiej strze­mio­na we­szły do szer­sze­go użyt­ku na prze­ło­mie VIII i IX wie­ku.

Waż­niej­sze dla no­we­go spo­so­bu wal­ki z ko­nia – pchnięć włócz­nią – było jed­nak wpro­wa­dze­nie w dru­giej po­ło­wie IX wie­ku głę­bo­kie­go sio­dła z wy­so­ki­mi łę­ka­mi. Łęk tyl­ny oraz strze­mio­na za­pew­nia­ły jeźdź­co­wi moc­ne opar­cie, a sze­ro­ki skó­rza­ny pas utrzy­my­wał sio­dło w sta­łym po­ło­że­niu i unie­moż­li­wiał mu prze­su­wa­nie się po grzbie­cie wierz­chow­ca. Tym pro­stym spo­so­bem koń i jeź­dziec stwo­rzy­li jed­ność, a masę i szyb­kość zwie­rzę­cia moż­na było wy­ko­rzy­stać w celu zwie­lo­krot­nie­nia siły za­da­wa­ne­go cio­su. Pęd cia­ła fi­zycz­ne­go rów­ny jest ilo­czy­no­wi jego masy i pręd­ko­ści – war­tość ta wzro­sła, gdy dzię­ki pew­ne­mu usa­do­wie­niu się w sio­dle jeź­dziec prze­stał wy­ko­rzy­sty­wać wy­łącz­nie szyb­kość wierz­chow­ca, któ­ry do­dat­ko­wo przyj­mo­wał na sie­bie więk­szą część siły zwrot­nej ude­rze­nia.

FRAN­KIJ­SKA KON­NI­CA. ZWRA­CA UWA­GĘ SPO­SÓB TRZY­MA­NIA WŁÓCZ­NI PRZEZ JEŹDŹ­CA NA PIERW­SZYM PLA­NIE ORAZ UŻY­WA­NIE PRZEZ KA­WA­LE­RZY­STÓW STRZE­MION. MI­NIA­TU­RA Z PSAŁ­TE­RZA Z SANKT GAL­LEN Z KOŃ­CA IX WIE­KU. (REPR. Z N. HO­OPER, M. BEN­NETT, ATLAS SZTU­KI WO­JEN­NEJ W ŚRE­DNIO­WIE­CZU 768–1487, WAR­SZA­WA 2004, S. 12)

Aż do koń­ca XI wie­ku włócz­nią po­słu­gi­wa­no się na kil­ka spo­so­bów: mio­ta­no nią, trzy­ma­no w unie­sio­nym ręku i za­da­wa­no cio­sy z góry na dół, dźga­no, dzier­żąc ją w lek­ko zgię­tej i opusz­czo­nej ręce, lub przy­ci­ska­no pod pra­wą pa­chą, wy­ko­rzy­stu­jąc do ude­rze­nia pręd­kość roz­pę­dzo­ne­go wierz­chow­ca. Ten ostat­ni spo­sób, wal­ka po­chy­lo­ną ko­pią, na szer­szą ska­lę po­ja­wił się do­pie­ro w XI wie­ku, lecz szyb­ko zdo­mi­no­wał pola bi­tew. Umoż­li­wiał bo­wiem bar­dzo pre­cy­zyj­ne za­da­nie cio­su, któ­ry prze­bi­jał na wy­lot pan­cerz i cia­ło prze­ciw­ni­ka lub wy­rzu­cał go z sio­dła i wy­łą­czał z bi­twy38.

Jed­nym z za­gad­nień sze­ro­ko dys­ku­to­wa­nych w li­te­ra­tu­rze przed­mio­tu jest kwe­stia wza­jem­nej za­leż­no­ści i związ­ków przy­czy­no­wo-skut­ko­wych łą­czą­cych wy­kształ­ce­nie się feu­da­li­zmu jako sys­te­mu spo­łecz­no-eko­no­micz­ne­go ze zmia­na­mi w dzie­dzi­nie woj­sko­wo­ści. Try­wia­li­zu­jąc nie­co pro­blem, spro­wa­dza się on do py­ta­nia, czy nowy spo­sób wal­ki włócz­nią i za­sto­so­wa­nie strze­mion spo­wo­do­wa­ły po­wsta­nie sys­te­mu len­ne­go, czy były tyl­ko ele­men­ta­mi uspraw­nia­ją­cy­mi jego funk­cjo­no­wa­nie. Bez wąt­pie­nia wpro­wa­dze­nie strze­mion zna­czą­co po­pra­wi­ło sku­tecz­ność dzia­łań jaz­dy, ale jej do­mi­na­cja na po­lach bi­tew nie za­sa­dza­ła się wy­łącz­nie czy przede wszyst­kim na tej in­no­wa­cji. Z dru­giej stro­ny nowy spo­sób wal­ki wy­ma­gał od wo­jow­ni­ków dość da­le­ko idą­cej spe­cja­li­za­cji, dłuż­sze­go tre­nin­gu i przy­go­to­wań oraz po­sia­da­nia sto­sow­ne­go (kosz­tow­ne­go!) wy­po­sa­że­nia. Po­wyż­sze uwa­gi nie wy­ja­śnia­ją nie­ste­ty fe­no­me­nu po­wsta­nia sys­te­mu feu­dal­ne­go. Na­ro­dził się on w pół­noc­no-wschod­niej Fran­cji, lecz jej miesz­kań­cy, ani Fran­ko­wie w ogó­le, nie byli pierw­szy­mi lub je­dy­ny­mi ko­rzy­sta­ją­cy­mi z do­bro­dziejstw głę­bo­kie­go sio­dła ze strze­mio­na­mi i roz­wi­ja­ją­cy­mi siły ka­wa­le­ryj­skie.

Jed­ną z przy­czyn po­wsta­nia sys­te­mu len­ne­go była po­trze­ba za­pew­nie­nia so­bie bez­pie­czeń­stwa, stąd obron­ny, mi­li­tar­ny cha­rak­ter feu­da­li­zmu. Do­pó­ki, jak za pa­no­wa­nia Ka­ro­la Wiel­kie­go, pro­wa­dzo­no woj­ny ofen­syw­ne przy rów­no­cze­snym względ­nym za­bez­pie­cze­niu wszyst­kich pro­win­cji, z wy­jąt­kiem nad­gra­nicz­nych, kon­ni­cę moż­na było re­kru­to­wać róż­ny­mi me­to­da­mi i utrzy­my­wać czę­ścio­wo z ce­sar­skie­go lub kró­lew­skie­go skarb­ca. Pa­mię­taj­my, że już od cza­sów sta­ro­żyt­nych do służ­by w od­dzia­łach jaz­dy zo­bo­wią­za­ni byli wy­łącz­nie naj­bo­gat­si oby­wa­te­le, a do­dat­ko­we­mu wspar­ciu tego ro­dza­ju woj­ska słu­ży­ła ho­dow­la koni w do­me­nach pa­nu­ją­ce­go. Osła­bie­nie wła­dzy cen­tral­nej oraz suk­ce­sy Nor­ma­nów plą­dru­ją­cych co­raz roz­le­glej­sze po­ła­cie państw ka­ro­liń­skich wy­mu­si­ły utwo­rze­nie no­we­go sys­te­mu obro­ny, i to na szcze­blu lo­kal­nym. Rolę apa­ra­tu pań­stwo­we­go prze­ję­li w tej sy­tu­acji miej­sco­wi moż­no­wład­cy i wy­żsi urzęd­ni­cy dzia­ła­ją­cy te­raz na wła­sny ra­chu­nek, a nie w służ­bie dy­na­stii. Je­że­li za­pew­ni­li lud­no­ści bez­pie­czeń­stwo i wzro­śli w siłę, mie­li re­al­ną szan­sę uwol­nie­nia się od ce­sar­skie­go bądź kró­lew­skie­go zwierzch­nic­twa lub tyl­ko for­mal­ne­go za­cho­wa­nia go. Im­pul­sem do po­wsta­nia ry­cer­stwa jako gru­py spo­łecz­nej był więc kry­zys do­tych­cza­so­wych struk­tur ad­mi­ni­stra­cyj­no-pań­stwo­wych: pry­wa­ty­za­cja prze­mo­cy i ar­bi­tral­ne rzą­dy lo­kal­nych moż­nych, któ­rzy z mie­czem w dło­ni na­rzu­ca­li swo­je de­cy­zje lud­no­ści pod­da­nej ich wła­dzy. W owych cza­sach gru­pa kon­nych zbroj­nych była naj­lep­szym gwa­ran­tem za­pro­wa­dze­nia i utrzy­ma­nia po­rząd­ku w hrab­stwie, eg­ze­kwo­wa­nia pra­wa i roz­ma­itych ob­cią­żeń skar­bo­wych.

Ka­wa­le­ria naj­le­piej nada­wa­ła się do peł­nie­nia funk­cji „sił szyb­kie­go re­ago­wa­nia”. Lo­kal­ni moż­ni i urzęd­ni­cy nie mie­li do­sta­tecz­nych środ­ków ma­te­rial­nych, by utrzy­my­wać ją wy­łącz­nie na swój koszt, a re­kru­ta­cja opar­ta na cen­zu­sie ma­jąt­ko­wym nie do­star­cza­ła nie­zbęd­nej do spraw­ne­go funk­cjo­no­wa­nia obro­ny licz­by kon­nych żoł­nie­rzy, któ­rych wy­szko­le­nie też po­zo­sta­wia­ło wie­le do ży­cze­nia. Po­nad­to róż­ne­go ro­dza­ju ka­ta­kli­zmy i znisz­cze­nia wo­jen­ne każ­do­ra­zo­wo, choć przej­ścio­wo, za­wę­ża­ły bazę spo­łecz­ną, z któ­rej wy­wo­dzi­ła się jaz­da. Pro­blem bez­pie­czeń­stwa był o tyle istot­ny, że wpro­wa­dza­nie ko­lej­nych ele­men­tów sys­te­mu len­ne­go nie na­po­ty­ka­ło spo­łecz­ne­go sprze­ci­wu. Feu­dal i słu­żą­cy mu len­ni­cy ochra­nia­li całą po­zo­sta­łą lud­ność, któ­ra ak­cep­tu­jąc ten stan rze­czy, prze­rzu­ca­ła cią­żą­cy do­tych­czas na niej obo­wią­zek służ­by woj­sko­wej na bar­ki no­wej gru­py spo­łecz­nej – za­wo­do­wych kon­nych wo­jow­ni­ków39.

Po­cią­ga­ło to za sobą waż­ne skut­ki. Cha­rak­te­ry­stycz­na dla epo­ki peł­ne­go śre­dnio­wie­cza prze­wa­ga cięż­ko­zbroj­nej ka­wa­le­rii nad pie­cho­tą była rów­nież na­tu­ry psy­cho­lo­gicz­nej. W od­dzia­łach jaz­dy słu­ży­li człon­ko­wie eli­ty spo­łecz­nej, naj­za­moż­niej­si oby­wa­te­le, uwa­ża­ni tak­że za lep­szych, cie­szą­cy się przy­wi­le­ja­mi oraz więk­szym udzia­łem we wła­dzy. Jed­nost­ki pie­cho­ty re­kru­to­wa­ne były z uboż­szych miesz­kań­ców, któ­rych nie stać było na utrzy­ma­nie wierz­chow­ców oraz za­kup droż­sze­go i lep­sze­go uzbro­je­nia. Pie­chu­rzy czę­sto tra­ci­li du­cha, gdy przy­szło im sta­wić czo­ło szar­żom jaz­dy. Żoł­nie­rze kon­ni­cy prze­wa­ża­li nad pie­chu­ra­mi – byli wy­żsi, szyb­si i zwrot­niej­si.

Nie za­po­mi­na­jąc o mi­li­tar­nych aspek­tach po­wsta­nia ry­cer­stwa, war­to zwró­cić uwa­gę na szer­sze tło spo­łecz­ne tego pro­ce­su. Za­rów­no nowi ksią­żę­ta i hra­bio­wie, jak i pod­le­gli im ry­ce­rze za­in­te­re­so­wa­ni byli utrzy­ma­niem wyż­szej po­zy­cji spo­łecz­nej, któ­rą zdo­by­li, bro­niąc kra­ju przed wro­ga­mi ze­wnętrz­ny­mi, a tym sa­mym sprze­ci­wia­li się wszel­kim no­wym lub sto­so­wa­nym w prze­szło­ści roz­wią­za­niom, któ­re całą spo­łecz­ność czy­ni­ły­by w rów­nym stop­niu od­po­wie­dzial­ną za utrzy­ma­nie na­le­ży­tej obron­no­ści pań­stwa. Niż­sze war­stwy spo­łecz­ne kon­se­kwent­nie od­su­wa­ne były od udzia­łu w woj­nach albo zle­ca­no im wy­łącz­nie za­da­nia po­moc­ni­cze. Za­wo­do­wi wo­jow­ni­cy po­gar­dza­li ich człon­ka­mi, cho­ciaż ci byli uży­tecz­ni. Róż­ni­ce w sta­nie po­sia­da­nia prze­kła­da­ły się więc na wy­zna­wa­ne war­to­ści, ety­kę oraz styl ży­cia.

Wła­dza po­li­tycz­na była nie­od­łącz­nie zwią­za­na z po­sia­da­niem sil­nej i go­to­wej do uży­cia ar­mii. Na­le­ży przy tym pa­mię­tać, że w no­wym sys­te­mie se­nio­rzy za­pew­nia­li so­bie tak­że służ­bę pie­szych żoł­nie­rzy. Wzmoc­niw­szy bez­pie­czeń­stwo oj­czy­stych ziem, roz­ra­sta­ją­ce się pro­fe­sjo­nal­ne woj­ska nie za­prze­sta­ły po­zo­sta­wa­nia w go­to­wo­ści bo­jo­wej, tre­nin­gów i przy­go­to­wań. W ten spo­sób za­cho­wy­wa­ły i po­więk­sza­ły swą prze­wa­gę nad wszyst­ki­mi fak­tycz­ny­mi i ewen­tu­al­ny­mi prze­ciw­ni­ka­mi, dla któ­rych woj­na nie sta­no­wi­ła celu i sen­su ży­cia. Feu­da­lizm w jed­nym kra­ju wy­mu­szał wpro­wa­dze­nie sys­te­mu len­ne­go przez jego są­sia­dów. Je­że­li nie uczy­ni­li tego z wła­snej woli, ich pań­stwa i spo­łe­czeń­stwa nie mia­ły dość siły, by sku­tecz­nie prze­ciw­sta­wić się sfeu­da­li­zo­wa­nym na­jeźdź­com i obro­nić wła­sną nie­za­leż­ność. Zwy­cię­skie ry­cer­stwo siłą na­rzu­ca­ło im wów­czas nowy po­rzą­dek spo­łecz­ny, jak to się sta­ło w XI stu­le­ciu w An­glii, w po­łu­dnio­wej Ita­lii oraz na Sy­cy­lii40.

Fun­da­men­ta­mi sys­te­mu feu­dal­ne­go były wy­ra­sta­ją­ca z daw­niej­szej tra­dy­cji oby­cza­jo­wość i ob­rzę­do­wość oraz etos ry­cer­ski. Nowy ład sank­cjo­no­wa­ny był przy­się­ga­mi i ce­re­mo­nia­łem, w któ­rym cen­tral­ne miej­sce przy­pa­da­ło ak­to­wi ho­ma­gial­ne­mu – uro­czy­ste­mu za­war­ciu i po­twier­dze­niu wię­zi łą­czą­cej od­tąd se­nio­ra i wa­sa­la. Pierw­szy nada­wał zie­mię (jej sym­bo­lem był wrę­cza­ny pod­czas czę­ści ce­re­mo­nii zwa­nej in­we­sty­tu­rą pier­ścień lub cho­rą­giew) wraz z pra­cu­ją­cy­mi na niej ludź­mi i osią­ga­ny­mi do­cho­da­mi, dru­gi w za­mian zo­bo­wią­zy­wał się do oso­bi­stej służ­by woj­sko­wej w od­dzia­łach se­nio­ra, w usta­lo­nym rynsz­tun­ku i z okre­ślo­ną licz­bą żoł­nie­rzy (pocz­to­wych), a po­nad­to miał wspie­rać go radą i po­mo­cą. Nie­wy­peł­nie­nie przez któ­rąś ze stron zo­bo­wią­zań mo­gło być po­wo­dem ze­rwa­nia wię­zi len­nej – ode­bra­nia dóbr wa­sa­lo­wi lub bun­tu prze­ciw­ko se­nio­ro­wi, co w tym wy­pad­ku nie było uwa­ża­ne za zdra­dę.

Kształ­tu­ją­cy się stan ry­cer­ski nie był po­cząt­ko­wo pre­cy­zyj­nie zde­fi­nio­wa­ny. Pod­sta­wo­we kry­te­ria przy­na­leż­no­ści do nie­go sta­no­wi­ły kon­na służ­ba woj­sko­wa i po­sia­da­nie od­po­wied­nie­go uzbro­je­nia. Samo po­cho­dze­nie spo­łecz­ne, choć wa­run­ko­wa­ło moż­li­wo­ści na star­cie ka­rie­ry, gdyż po­tom­ko­wie ubo­gich, a na­wet bo­gat­szych chło­pów nie mie­li dość środ­ków, by na­le­ży­cie wy­po­sa­żyć się i uzbro­ić, nie de­cy­do­wa­ło o przy­na­leż­no­ści do ry­cer­stwa. Wej­ście w jego sze­re­gi nie było jed­nak spra­wą pro­stą. Po pierw­sze wy­ma­ga­ło dłu­gie­go okre­su przy­go­to­wań, pod­czas któ­re­go na­le­ża­ło na­być umie­jęt­no­ści nie­zbęd­nych do rze­tel­ne­go wy­peł­nia­nia obo­wiąz­ków kon­ne­go wo­jow­ni­ka, po­sia­da­nia wy­ma­ga­ne­go rynsz­tun­ku oraz od­po­wied­nich cech cha­rak­te­ru, wresz­cie uzy­ska­nia trwa­łej ma­te­rial­nej bazy sta­tu­su ry­cer­skie­go (tj. len­na). Nic dziw­ne­go, że w tych wa­run­kach co­raz do­nio­ślej­sze zna­cze­nie zy­ski­wa­ło po­cho­dze­nie z ry­cer­skiej ro­dzi­ny, stwa­rza­ją­ce moż­li­wość na­uki wo­jen­ne­go rze­mio­sła już od naj­młod­szych lat oraz za­pew­nia­ją­ce środ­ki do zaj­mo­wa­nia się nim przez całe ży­cie. Osta­tecz­ne uczy­nie­nie z ry­cer­skiej służ­by woj­sko­wej oraz szla­chet­ne­go po­cho­dze­nia dwóch nie­odzow­nych wa­run­ków przy­na­leż­no­ści do sta­nu ry­cer­skie­go do­ko­na­ło się w XII i XIII stu­le­ciu41.

Wy­od­ręb­nia­niu się ry­cer­stwa jako gru­py spo­łecz­nej, a na­stęp­nie sta­nu słu­ży­ło m.in. pa­so­wa­nie na ry­ce­rza. Ob­rzęd ten wy­wo­dził się z daw­niej­sze­go rytu przej­ścia – osią­gnię­cia przez mło­dzień­ca do­ro­sło­ści i przy­ję­cia go w po­czet wo­jow­ni­ków – oraz ze spo­so­bu na­gra­dza­nia naj­męż­niej­szych wo­jów, któ­rym w uzna­niu wo­jen­nych do­ko­nań wrę­cza­no oręż. W XI wie­ku ce­re­mo­nia prze­ka­za­nia bro­ni (pasa, mie­cza i ostróg) sta­ła się, ogra­ni­cza­nym stop­nio­wo do mło­dzie­ży z war­stwy wo­jow­ni­ków, uko­ro­no­wa­niem dłu­gie­go pro­ce­su na­uki by­cia ry­ce­rzem, czy­li uprzy­wi­le­jo­wa­nym żoł­nie­rzem42. Rów­no­cze­śnie pod wpły­wem Ko­ścio­ła do­da­wa­no do niej ele­men­ty o cha­rak­te­rze sa­kral­nym – świę­ce­nie orę­ża, po­prze­dza­ją­ce uro­czy­stość noc­ne czu­wa­nie kan­dy­da­tów po­łą­czo­ne z mo­dli­twą, ry­tu­al­ne ablu­cje i po­sty. Ce­re­mo­nię co­raz czę­ściej łą­czo­no z mszą świę­tą, a ry­cer­skich pa­so­wań do­ko­ny­wa­no w dni świą­tecz­ne np. Ze­sła­nia Du­cha Świę­te­go czy Wnie­bo­wzię­cia Mat­ki Bo­żej. Z ry­cer­stwem za­czę­to wów­czas łą­czyć ry­cer­skość – ze­spół norm etycz­nych i oby­cza­jo­wych, prze­strze­ga­nych na feu­dal­nych dwo­rach i pro­pa­go­wa­nych przez Ko­ściół.

TRZY STA­NY SPO­ŁECZ­NE: CHŁO­PI, RY­CER­STWO, DU­CHO­WIEŃ­STWO. AN­GIEL­SKA MI­NIA­TU­RA Z I POŁ. XII WIE­KU. (COR­PUS CHRI­STI COL­LE­GE, CAM­BRID­GE, REPR. Z R. BAR­TLETT, PA­NO­RA­MA ŚRE­DNIO­WIE­CZA, WAR­SZA­WA 2002, S. 100)

Roz­ra­sta­ją­ce się li­czeb­nie, zy­sku­ją­ce na zna­cze­niu i bo­gac­twie ry­cer­stwo zna­la­zło swo­je­go du­cho­we­go pa­tro­na – Ro­lan­da – tak­że pod wpły­wem Ko­ścio­ła i pro­pa­go­wa­nych przez nie­go form po­boż­no­ści. Le­gen­da o cu­dow­nym oca­le­niu apo­sto­ła Ja­ku­ba Star­sze­go (w rze­czy­wi­sto­ści zgła­dzo­ne­go w 43 roku z roz­ka­zu kró­la Ju­dei He­ro­da Agry­py I) i jego przy­by­ciu do Hisz­pa­nii dała po­czą­tek kul­to­wi świę­te­go w tym za­kąt­ku Eu­ro­py. Od­na­le­zio­ne re­li­kwie apo­sto­ła prze­nie­sio­no w 712 roku z Me­ri­dy do Com­po­ste­li, któ­ra od IX wie­ku sta­ła się waż­nym ośrod­kiem piel­grzym­ko­wym. Jed­ny­mi z pierw­szych od­no­to­wa­nych w źró­dłach, przy­by­łych tam zna­ko­mi­tych pąt­ni­ków byli Got­szalk, bi­skup Le Puy (950 rok), i Ce­za­ry, opat klasz­to­ru w Mont­ser­rat (959 rok). Zdo­by­cie mia­sta oraz wy­wie­zie­nie dzwo­nów z sank­tu­arium do Wiel­kie­go Me­cze­tu w Kor­do­bie w 997 roku przez Al­man­zo­ra (Al-Man­su­ra, zm. 1002), we­zy­ra ka­li­fa Hi­sza­ma II (981–1009), tyl­ko wzmoc­ni­ło pręż­ny kult świę­te­go Ja­ku­ba i w na­stęp­nym stu­le­ciu uczy­ni­ło go nie tyl­ko pa­tro­nem pe­re­gry­nan­tów, lecz tak­że opie­ku­nem wszyst­kich wal­czą­cych z Mau­ra­mi chrze­ści­jan. Nie bez zna­cze­nia dla roz­wo­ju kul­tu była rów­nież dłu­ga i nie­bez­piecz­na tra­sa, jaką mu­sie­li prze­być piel­grzy­mi. Tru­dy, prze­ciw­no­ści losu oraz fakt, że sank­tu­arium znaj­do­wa­ło się pra­wie na krań­cu zna­ne­go chrze­ści­ja­nom świa­ta tyl­ko pod­no­si­ły du­cho­wą war­tość wę­drów­ki ma­ją­cej osta­tecz­nie pro­wa­dzić do wiecz­ne­go zba­wie­nia. Do od­wie­dze­nia Com­po­ste­li za­chę­ca­li du­chow­ni oraz lo­kal­ni wład­cy jak Al­fons VI (król Le­onu 1165–1109 i Ka­sty­lii 1072–1109), któ­ry w 1072 roku zniósł opła­ty po­bie­ra­ne u gra­nic swe­go pań­stwa od pąt­ni­ków.

W X wie­ku wy­da­rze­nia opi­sa­ne przez Ein­har­da sta­ły się kan­wą opo­wie­ści po­wta­rza­nych na piel­grzy­mim szla­ku (ale nie uło­żo­nych tam, gdyż brak w nich wzmia­nek o świę­tym Ja­ku­bie i Com­po­ste­li), słu­żą­cych roz­ryw­ce i mo­ral­nej na­uce po­boż­nych wę­drow­ców. Dla­te­go Ba­sków, któ­rych po­ko­na­nie nie przy­nio­sło­by wy­jąt­ko­wej chlu­by ba­ro­nom Ka­ro­la Wiel­kie­go, za­stą­pi­li jesz­cze bar­dziej okrut­ni i zdra­dziec­cy ibe­ryj­scy oraz pół­noc­no­afry­kań­scy mu­zuł­ma­nie. Z każ­dą nową wer­sją opo­wie­ści nie­przy­ja­cie­le byli co­raz bar­dziej de­mo­ni­zo­wa­ni. Ro­sła też ich licz­ba, a wraz z nią chwa­ła mę­czeń­skich wy­znaw­ców Chry­stu­sa. Treść utwo­ru wy­ra­sta­ła z sze­ro­ko ro­zu­mia­nej tra­dy­cji lu­do­wej (ła­two zro­zu­mia­łe mo­ty­wy nie­na­wi­ści pa­sier­ba i oj­czy­ma, za­zdro­ści i zdra­dy), a nie z hi­sto­rii, choć umiesz­czo­no w nim rze­czy­wi­ste po­sta­ci (czę­sto ze znie­kształ­co­ny­mi imio­na­mi) i wy­da­rze­nia (nie­do­kład­nie od­da­ne i swo­bod­nie łą­czo­ne w związ­ki przy­czy­no­wo-skut­ko­we z in­ny­mi), cały czas uzu­peł­nia­jąc for­mu­ją­cy się tekst o nowe wąt­ki i ko­lej­ne stro­fy44.

Być może się­gnię­to na­wet do star­szej, me­ro­wiń­skiej tra­dy­cji. Kro­ni­ka dzie­jów Fran­ków, spi­sa­na naj­praw­do­po­dob­niej przez Fre­de­ga­ra mniej wię­cej w la­tach 658–661, od­no­to­wa­ła szcze­gó­ły walk z Ba­ska­mi w la­tach 635–636: wy­sła­ną przez kró­la Da­go­ber­ta I (629–639) ar­mię pod wo­dzą dwu­na­stu ba­ro­nów wy­cię­to w pień w wą­wo­zie Sub­o­la nie­da­le­ko Ron­ce­sval­les, a rok póź­niej har­dzi gó­ra­le uko­rzy­li się przed mo­nar­chą45. Aby po­mniej­szyć klę­skę Ka­ro­la Wiel­kie­go, wy­da­rze­nia z 778 roku uzu­peł­nio­no wy­my­ślo­ny­mi i za­cho­wa­ny­mi w tra­dy­cji szcze­gó­ła­mi zwy­cię­skich wy­praw Fran­ków do Hisz­pa­nii w la­tach 812 i 824 (pod­czas tej ostat­niej woj­ska ce­sa­rza po­now­nie zo­sta­ły za­sko­czo­ne i po­ko­na­ne w Ron­ce­sval­les). Zna­le­zio­no rów­nież wi­no­waj­cę we wła­snych sze­re­gach, gdyż po­raż­ka po­nie­sio­na przez zna­ko­mi­te­go kró­la mo­gła być je­dy­nie skut­kiem zdra­dy. Hi­sto­rycz­nym pier­wo­wzo­rem re­ne­ga­ta Ga­ne­lo­na, oj­czy­ma Ro­lan­da, był We­ni­lon, ar­cy­bi­skup Sens (837/838–865), któ­ry w 858 roku pod­czas zbroj­ne­go kon­flik­tu po­mię­dzy wnu­ka­mi Ka­ro­la Wiel­kie­go zdra­dził swe­go wład­cę Ka­ro­la II Ły­se­go (840–877), tłu­mią­ce­go wów­czas po­wsta­nie w Akwi­ta­nii i od­pie­ra­ją­ce­go na­jaz­dy wi­kin­gów, i przy­szedł do obo­zu agre­so­ra, jego bra­ta Lu­dwi­ka II Nie­miec­kie­go (840–876)46.

Śre­dnio­wiecz­ne spo­łe­czeń­stwa ce­cho­wa­ło za­mi­ło­wa­nie do opo­wia­dań hi­sto­rycz­nych, dla­te­go po­etyc­kie wa­ria­cje na te­mat bi­twy w Ron­ce­sval­les sta­wa­ły się co­raz licz­niej­sze i dłuż­sze. Z krót­kich kan­ty­len prze­kształ­ci­ły się w mi­ster­nie skon­stru­owa­ną pieśń. Ko­lej­ni ano­ni­mo­wi au­to­rzy do­da­wa­li nowe szcze­gó­ły, na­zwy ziem i lu­dów, imio­na dru­go­pla­no­wych bo­ha­te­rów, ich mie­czów oraz koni, wzbo­ga­ca­li opi­sy uzbro­je­nia, oby­cza­jów, prze­bie­gu na­rad i pro­ce­su wy­mie­rza­nia spra­wie­dli­wo­ści. Już w la­tach 1060–1070 opo­wieść była do­sta­tecz­nie zna­na, by jej treść za­no­to­wa­li wzy­wa­ją­cy do re­kon­kwi­sty mni­si z ka­sty­lij­skie­go klasz­to­ru San Mil­lan de la Co­gol­la47. Z XII wie­ku po­cho­dzą inne wer­sje: kro­ni­ka tzw. Pseu­do-Tur­pi­na (jej au­tor­stwo przy­pi­sy­wa­no to­wa­rzy­szo­wi ostat­niej wal­ki Ro­lan­da, a za­wie­ra ona np. opo­wieść o wal­ce he­ro­sa z ol­brzy­mem Fer­ra­gu­sem) oraz po­etyc­ka Car­men de pro­di­tio­ne Gu­eno­nis. Oko­ło 1170 roku Kon­rad, ka­pe­lan Hen­ry­ka XII Lwa, księ­cia Ba­wa­rii (1156–1180) i Sak­so­nii (jako Hen­ryk III, 1142–1180), do­ko­nał prze­kła­du utwo­ru wraz z licz­ny­mi prze­rób­ka­mi z ję­zy­ka sta­ro­fran­cu­skie­go na­sta­ro­gór­no­nie­miec­ki. W jego oj­czyź­nie więk­szym uzna­niem słu­cha­czy cie­szy­ły się opo­wie­ści opar­te na ro­dzi­mych wąt­kach, to­też dzie­ło mni­cha nie do­cze­ka­ło się kon­ty­nu­ato­rów i na­śla­dow­ców. W XIII wie­ku epos o bi­twie w Ron­ce­sval­les do­cze­kał się tłu­ma­czeń na ję­zy­ki: sta­ro­islandz­ki (pa­nu­ją­cy w la­tach 1217–1263 król Nor­we­gii Ha­akon IV Sta­ry po­le­cił do­ko­nać prze­kła­dów rów­nież in­nych dzieł, m.in. o Tri­sta­nie oraz o Par­si­fa­lu, aby do­rów­nać dwo­ro­wi an­giel­skie­mu oraz za­stą­pić nimi nie­do­ce­nia­ną przez nie­go po­ezję miej­sco­wych skal­dów), ni­der­landz­ki, an­giel­ski (nie­peł­ny tekst) i wa­lij­ski (do­ko­na­ny pod wpły­wem nor­we­skim i an­giel­skim)48.

TU­ROLD. ZA­GAD­KO­WA PO­STAĆ (ZA­PEW­NE KA­RZE­ŁEK) Z TZW. OPO­NY Z BAY­EUX, POD­PI­SA­NA SWO­IM IMIE­NIEM, CHO„ PO­ZO­STA­JE TO BEZ ZWIĄZ­KU Z NAR­RA­CJĄ ŹRÓ­DŁA. HI­STO­RY­CY WI­DZĄ W NIM JA­KIE­GOŚ LU­BIA­NE­GO DWO­RZA­NI­NA, ALE NIE TWÓR­CĘ PIE­ŚNI O RO­LAN­DZIE. (REPR. Z THE BAY­EUX TA­PE­STRY, WITH IN­TRO­DUC­TION, DE­SCRIP­TION AND COM­MEN­TA­RY BY D.M. WIL­SON, NEW YORK 2004, IL. 11)

Praw­dę o Ro­lan­dzie od po­wszech­nie zna­nej le­gen­dy o nim dzie­lą do­kład­nie 4002 dzie­się­cio­zgło­sko­we wier­sze skła­da­ją­ce się na pierw­sze ry­cer­skie ar­cy­dzie­ło, jed­ną z chan­sons de ge­ste, pie­śni o czy­nach god­nych upa­mięt­nie­nia, two­rzą­cych osob­ny ga­tu­nek li­te­rac­ki. Naj­star­szy za­cho­wa­ny rę­ko­pis Pie­śni o Ro­lan­dzie, tzw. ma­nu­skrypt oks­fordz­ki, da­to­wa­ny jest mniej wię­cej na 1130 rok. Hi­sto­ry­cy li­te­ra­tu­ry wy­róż­ni­li w nim trzy zgrab­nie po­łą­czo­ne opo­wie­ści o pa­la­ty­nie Ka­ro­la Wiel­kie­go: naj­młod­szą, z po­cząt­ku XII wie­ku, z wy­raź­ny­mi wpły­wa­mi do­świad­czeń z le­wan­tyń­skich kru­cjat, śred­nią, z lat 1080–1090, któ­rej au­to­rem był przy­pusz­czal­nie nie­ja­ki Tu­rold49, od­no­to­wu­ją­cą re­alia z okre­su wo­jen nor­mań­sko-bi­zan­tyj­skich na Bał­ka­nach, oraz naj­star­szą, pod­sta­wo­wą, uło­żo­ną w po­ło­wie XI stu­le­cia50.

Do­brym przy­kła­dem wzbo­ga­ce­nia utwo­ru o współ­cze­sne Tu­rol­do­wi i in­nym po­etom re­alia jest przy­pi­sa­nie Ka­ro­lo­wi Wiel­kie­mu pod­bo­jów do­ko­na­nych w la­tach 1053–1072 przez Nor­mand­czy­ków: Ro­ber­ta Gu­iscar­da oraz Wil­hel­ma Zdo­byw­cę („To cu­dow­ny czło­wiek ten Ka­rol. Pod­bił Pu­lię i całą Ka­la­brię; prze­był mo­rze sło­ne i zdo­był świę­te­mu Pio­tro­wi ha­racz An­glii”51). In­ter­po­la­cja­mi są rów­nież opi­sy sta­cza­nych przez ry­ce­rzy po­je­dyn­ków – wal­czy­li oni po­chy­lo­ny­mi ko­pia­mi (włócz­nia­mi), któ­ry­mi prze­bi­ja­li wro­gów lub zrzu­ca­li ich z koń­skich grzbie­tów („[Ro­land] spi­na ostro­gą ko­nia, wy­pusz­cza go pę­dem, ude­rza Ael­ro­ta z ca­łych sił. Kru­szy mu tar­czę, roz­dzie­ra pan­cerz, otwie­ra mu pierś, ła­mie ko­ści, miaż­dży krzy­że. Ko­pią swo­ją wy­pę­dza mu du­szę precz z cia­ła. Wbi­ja że­la­zo sil­nie, wstrzą­sa cia­łem, wali go drzew­cem mar­twe­go z ko­nia i kark ła­mie mu na dwo­je”52). Do­pie­ro po ich skru­sze­niu do­by­wa­li mie­czów. Przy­kła­dem prze­nie­sie­nia wstecz re­aliów oby­cza­jo­wych są no­szo­ne przez ry­ce­rzy bro­dy. Bo­ha­te­ro­wie Pie­śni o Ro­lan­dzie nie­raz po­twier­dza­li praw­dzi­wość wła­snych słów, klnąc się na swo­ją bro­dę, któ­rej wy­rwa­nie było hań­bią­cą karą. W utwo­rze za­rost no­sił rów­nież ce­sarz, choć jego za­cho­wa­ne wi­ze­run­ki, np. na mo­ne­tach, po­ka­zu­ją go z gład­ko ogo­lo­ny­mi po­licz­ka­mi i pod­bród­kiem53. Za cza­sów Ka­ro­la Wiel­kie­go bro­da była ozna­ką bar­ba­rzyń­stwa, na­to­miast w XI stu­le­ciu sta­ła się sym­bo­lem do­sto­jeń­stwa, a po­ca­łu­nek w twarz i bro­dę był czę­ścią ce­re­mo­nii hoł­du len­ne­go skła­da­ne­go su­we­re­no­wi. Oprócz uwspół­cze­śnie­nia opo­wie­ści jej au­to­rzy pie­czo­ło­wi­cie wy­my­śla­li do­dat­ko­we szcze­gó­ły (np., że miecz bo­ha­te­ra zwał się Du­ren­dal, a koń Wej­lan­tyf), o któ­re, jak się do­my­śla­my, py­ta­li za­fa­scy­no­wa­ni słu­cha­cze.

Ak­tu­ali­za­cja nazw ziem pod­bi­tych przez Ka­ro­la Wiel­kie­go oraz uwspół­cze­śnia­nie re­aliów utwo­ru spo­wo­do­wa­ły, że w Pie­śni o Ro­lan­dzie po­ja­wi­ła się rów­nież Pol­ska i Po­la­cy. Wy­mie­nił ich Kon­rad, au­tor naj­star­szej nie­miec­kiej wer­sji epo­su. Nie­co póź­niej, za­pew­ne w po­ło­wie XII stu­le­cia, na­sza oj­czy­zna i jej miesz­kań­cy dwu­krot­nie zo­sta­li wy­mie­ni w sta­ro­fran­cu­skim tek­ście: wśród ziem i lu­dów, któ­rych bun­tu oba­wiał się król, oraz w ka­ta­lo­gu pod­bo­jów i zwy­cięstw Ro­lan­da. Sło­wa Pu­il­la­in (Po­la­cy) i Pu­il­la­nie (Pol­ska) by­wa­ły błęd­nie ro­zu­mia­ne jako Apu­lij­czy­cy i Apu­lia. W rze­czy­wi­sto­ści obie po­dob­nie brzmią­ce na­zwy kra­jów wy­stę­pu­ją w róż­nych par­tiach utwo­ru. Naj­praw­do­po­dob­niej de­cy­do­wa­ła o tym pro­we­nien­cja ko­lej­nych au­to­rów i tłu­ma­czy, któ­rzy wy­mie­nia­li zna­ne so­bie pań­stwa i ludy – Niem­cy zna­li Pol­skę, na­to­miast miesz­kań­com Ita­lii bliż­sza była Apu­lia, choć trze­ba do­dać, iż Po­la­cy wy­stę­pu­ją rów­nież w sta­ro­wa­lij­skim prze­kła­dzie Pie­śni o Ro­lan­dzie54.

Ad­re­sa­ta­mi utwo­ru byli lu­dzie woj­ny – ba­ro­no­wie i ry­ce­rze, ob­cu­ją­cy na co dzień ze śmier­cią, chy­trzy, prze­bie­gli, żąd­ni bo­gactw, ale tak­że głę­bo­ko wie­rzą­cy i gor­li­wi w służ­bie wład­cy oraz Ko­ścio­ła. Po­etyc­kie fra­zy wy­ko­rzy­sty­wa­no do wskrze­sze­nia w nich za­pa­łu i chę­ci do­rów­na­nia daw­nym bo­ha­te­rom. We­dług Wil­hel­ma z Mal­mes­bu­ry (ok. 1090–1143), przed bi­twą pod Ha­stings w 1066 roku nor­mandz­cy ry­ce­rze wy­słu­cha­li krót­kie­go po­ema­tu o bi­twie w Ron­ce­sval­les: „Wów­czas za­śpie­wa­na zo­sta­ła kan­ty­le­na o Ro­lan­dzie, aby przy­kład wo­jen­ne­go bo­ha­te­ra po­bu­dził [mę­stwo] wal­czą­cych”55. Ko­lej­ny au­tor Ro­bert Wace (ok. 1100 – po 1174) po­dał, za­pew­ne wy­my­ślo­ne, imię owe­go pie­śnia­rza: „Ta­il­le­fer, któ­ry bar­dzo pięk­nie śpie­wał, przed księ­ciem sta­nął na ko­niu, co nie­zwy­kle był rą­czy, śpie­wa­jąc o Ka­ro­lu Wiel­kim i Ro­lan­dzie, Oli­wie­rze oraz wa­sa­lach, któ­rzy zgi­nę­li w Ron­ce­sval­les”56. Od­le­gły od daty bi­twy czas po­wsta­nia obu utwo­rów su­ge­ru­je, że ich au­to­rzy prze­nie­śli w prze­szłość do­brze so­bie zna­ne re­alia dwu­na­sto­wiecz­nych bi­tew. Ich prze­ka­zów nie moż­na jed­nak cał­ko­wi­cie od­rzu­cić, choć­by ze wzglę­du na udział licz­nej gru­py ry­ce­rzy w wy­pra­wie prze­ciw­ko Mau­rom w 1064 roku za­koń­czo­nej zdo­by­ciem Bar­ba­stro, pod­czas któ­rej mo­gli le­piej po­znać Pieśń o Ro­lan­dzie. Nie wie­my, kie­dy do­kład­nie ule­gli jej cza­ro­wi. Je­śli na­wet nie słu­cha­li tego ar­cy­dzie­ła pod Ha­stings, to wkrót­ce nor­mandz­cy żon­gle­rzy wzbo­ga­ci­li je o nowe mo­ty­wy i stro­fy.

Pieśń o Ro­lan­dzie była więc od­bi­ciem pra­gnień oraz ide­ałów ry­cer­stwa z prze­ło­mu XI i XII wie­ku. Wy­obraź­nię wszyst­kich ów­cze­snych chrze­ści­jan, bez wzglę­du na ich przy­na­leż­ność sta­no­wą, po­bu­dza­ły wów­czas osią­gnię­cia i krwa­we zma­ga­nia krzy­żow­ców na Bli­skim Wscho­dzie. Wpływ tych wy­da­rzeń zdo­mi­no­wał treść utwo­ru. Wszech­obec­ne­go w Pie­śni o Ro­lan­dzie du­cha kru­cja­ty ucie­le­śnia­ją, oprócz ty­tu­ło­we­go bo­ha­te­ra, Ka­rol Wiel­ki i ar­cy­bi­skup Tur­pin, któ­rych sło­wa i czy­ny sta­no­wią ła­two zro­zu­mia­łą, pro­stą wy­kład­nię ide­olo­gii wo­ju­ją­ce­go chrze­ści­jań­stwa.

Opi­sów gro­mie­nia wro­gów oraz zwa­łów ciał po­gan na po­bo­jo­wi­sku świec­cy i du­chow­ni mo­gli słu­chać jak re­por­ta­żu ze zdo­by­cia Je­ro­zo­li­my przez pierw­szą wy­pra­wę krzy­żo­wą w 1099 roku („Hra­bia Ro­land je­dzie przez pole. Trzy­ma Du­ren­dal, miecz swój, któ­ry do­brze tnie i do­brze sie­cze. Wśród Sa­ra­ce­nów czy­ni sro­gą rzeź. Gdy­by­ście mo­gli wi­dzieć, jak on wali tru­pa na tru­pa i jak czer­wo­na krew roz­le­wa się stru­gą! [É ] Ty­sią­ca­mi i set­ka­mi giną po­ga­nie. Kto nie uciek­nie, nie znaj­du­je ra­tun­ku; chce czy nie chce, daje gar­dło. [É ] Fran­cu­zi bili ze szcze­re­go ser­ca, krzep­ko. Po­ga­nie gi­nę­li tłu­mem, ty­sią­ca­mi. Na sto ty­się­cy nie oca­la­ło ani dwóch”57). Wo­jen­ny za­pał ry­ce­rzy miał ko­rze­nie re­li­gij­ne. Cho­ciaż trosz­czy­li się oni o wła­sną sła­wę, waż­niej­szą siłą spraw­czą oka­zy­wa­ła się wro­gość do mu­zuł­ma­nów i chęć zdo­by­wa­nia no­wych ziem dla chrze­ści­jań­stwa. Nie­któ­re opi­sy wro­gów wia­ry i opi­nie o nich, szcze­gól­nie te do­ty­czą­ce Mu­rzy­nów (Etio­pów)58, współ­cze­sny czy­tel­nik skłon­ny jest myl­nie in­ter­pre­to­wać w ka­te­go­riach ra­si­zmu. Wy­znaw­cy Chry­stu­sa re­pre­zen­to­wa­li w utwo­rze siły do­bra (tj. praw­dzi­wej re­li­gii) i ich po­win­no­ścią było wal­czyć ze złem (tj. po­gań­stwem) aż do jego cał­ko­wi­te­go wy­tę­pie­nia.

Opie­wa­na w Pie­śni o Ro­lan­dzie woj­na była to­czo­na w imię świę­tej spra­wy, tak więc jej po­boż­ni uczest­ni­cy nie po­win­ni za­nad­to trosz­czyć się o za­cho­wa­nie ży­cia, gdyż śmierć w wal­ce z mu­zuł­ma­na­mi otwie­ra­ła przed nimi wro­ta raju. Cie­ka­we, że wprzę­gnię­cie cięż­ko­zbroj­nych kon­nych wo­jow­ni­ków w służ­bę chrze­ści­jań­stwu spo­wo­do­wa­ło wy­mie­sza­nie i czę­ścio­wą za­mia­nę ról po­mię­dzy ry­cer­stwem i du­cho­wień­stwem. Słu­ga Boży ar­cy­bi­skup Tur­pin na­wo­ły­wał do męż­nej wal­ki w imię wia­ry, obie­cy­wał jej uczest­ni­kom wiecz­ną na­gro­dę, po czym sam ocho­czo i ob­fi­cie prze­le­wał krew nie­przy­ja­ciół Pana („Pa­no­wie ba­ro­ny, Ka­rol zo­sta­wił nas tu­taj; dla na­sze­go kró­la trze­ba nam męż­nie umrzeć. Po­móż­cie bro­nić chrze­ści­jań­stwa! Cze­ka nas bi­twa, mo­że­cie być pew­ni, bo oto wła­sny­mi oczy­ma wi­dzi­cie Sa­ra­ce­nów. Ka­jaj­cie się za grze­chy, pro­ście Boga o prze­ba­cze­nie; ja was roz­grze­szę, aby oca­lić wa­sze du­sze. Je­śli po­mrze­cie, będą z was świę­te mę­czen­ni­ki, bę­dzie­cie mie­li miej­sca na naj­wyż­szym pię­trze raju”59. „Ar­cy­bi­skup za­czy­na bi­twę. […] Tur­pin wali, nie oszczę­dza […]. Prze­szy­wa Sa­ra­ce­na na wy­lot i kła­dzie go tru­pem na gołą zie­mię. Fran­cu­zi po­wia­da­ją: Oto dziel­ność! W rę­kach ar­cy­bi­sku­pa pa­sto­rał nie przy­nie­sie wsty­du. […] Je­dzie po­lem Tur­pin ar­cy­bi­skup. Nie było człe­ka z wy­go­lo­ną ton­su­rą i śpie­wa­ją­ce­go msze, któ­ry by do­ka­zał tylu zna­mie­ni­tych czy­nów. Rze­cze do po­ga­ni­na: Niech Bóg ze­śle na cie­bie wszyst­ko nie­szczę­ście! […] Wy­pusz­cza przed sie­bie dziel­ne­go ru­ma­ka i wali po­ga­ni­na w tar­czę to­le­dań­ską ta­kim cio­sem, że kła­dzie go mar­twe­go na zie­lo­ną mu­ra­wę”60). Ry­ce­rze z ko­lei, prócz kłu­cia włócz­nią i cię­cia mie­czem, wzglę­dem to­wa­rzy­szy bro­ni peł­ni­li funk­cje ka­płań­skie – wy­zna­wa­li i na­wza­jem ża­ło­wa­li za wła­sne grze­chy, prze­ba­cza­li winy, mo­dli­li się nad umie­ra­ją­cy­mi, przy­no­si­li po­le­głych, by Tur­pin po­bło­go­sła­wił ich na ostat­nią dro­gę61.

ODO, BI­SKUP BAY­EUX, WAL­CZĄ­CY MA­CZU­GĄ. DU­CHOW­NYM NIE WOL­NO BYŁO PRZE­LE­WA „ KRWI, DLA­TE­GO W BI­TWIE PO­SŁU­GI­WA­LI SIĘ „BEZ­KR­WA­WĄ” BRO­NIĄ – MA­CZU­GĄ LUB PAŁ­KĄ – BĘ­DĄ­CĄ RÓW­NIEŻ SYM­BO­LEM WŁA­DZY. SCE­NA Z OPO­NY Z BAY­EUX. (REPR. Z THE BAY­EUX TA­PE­STRY, IL. 67)

Żoł­nier­skie rze­mio­sło zo­sta­ło uwznio­ślo­ne, uświę­co­ne i zrów­na­ne ran­gą ze służ­bą Bożą. Każ­dy ry­cerz wal­czą­cy w obro­nie wia­ry był po­ten­cjal­nym mę­czen­ni­kiem, a za­tem rów­nież świę­tym. Woj­na i wal­ka (np. są­do­wy po­je­dy­nek) przed­sta­wio­ne zo­sta­ły jako naj­wła­ściw­sze od­po­wie­dzi na wy­ma­ga­ją­ce po­msz­cze­nia klę­ski, zdra­dy czy znie­wa­gi („Ar­cy­bi­skup po­wia­da: Oto mi ro­bo­ta! Tak po­wi­nien się spi­sy­wać ry­cerz, któ­ry nosi do­brą broń i sie­dzi na do­brym ko­niu; in­a­czej nie wart ani sze­lą­ga; niech ra­czej zo­sta­nie mni­chem w klasz­to­rze i niech co dzień się mo­dli za na­sze grze­chy! Ro­land od­po­wia­da: Bij­cie, nie oszczę­dzaj­cie ich!”62). Do­ko­na­na w XI stu­le­ciu syn­te­za chrze­ści­jań­stwa i świę­tej woj­ny do­pro­wa­dzi­ła rów­no­le­gle do chry­stia­ni­za­cji wo­jow­ni­ków i mi­li­ta­ry­za­cji zdo­mi­no­wa­ne­go przez klasz­to­ry ów­cze­sne­go ży­cia re­li­gij­ne­go63.

Li­te­rac­ki Ro­land (w od­róż­nie­niu od prze­ciw­sta­wio­ne­go mu Oli­wie­ra – li­te­rac­kie­go, nie zaś hi­sto­rycz­ne­go to­wa­rzy­sza bro­ni) nad roz­trop­ność, chłod­ną kal­ku­la­cję i prze­my­śla­ną stra­te­gię przed­kła­dał he­ro­izm, nie­do­stęp­ną dla zwy­kłych lu­dzi sła­wę, od­wa­gę oraz wolę po­mna­ża­nia oso­bi­ste­go ho­no­ru. Ho­nor – pier­wot­nie ozna­cza­ją­cy część udzia­łu w łu­pach – stał się rów­nież nie­ma­te­rial­ną czy­sto pre­sti­żo­wą na­gro­dą lub swo­istą re­kom­pen­sa­tą za od­gry­wa­nie przy­pi­sa­nej ry­ce­rzo­wi roli64. Pro­pa­go­wa­nie ta­kich war­to­ści czy­ni­ło z ar­mii zło­żo­nej z chrze­ści­jań­skich ry­ce­rzy nie­zna­ją­ce­go umia­ru agre­so­ra i trud­ne­go do po­ko­na­nia prze­ciw­ni­ka. Wznio­słe po­bud­ki re­li­gij­ne i żą­dza sła­wy wzmac­nia­ne były przez lęk przed ich prze­ci­wień­stwem – hań­bą okry­wa­ją­cą zdraj­cę lub tchó­rza. Dla­te­go oby­cza­jo­wość ry­cer­ska ucie­le­śnia­na przez Ro­lan­da na­zy­wa­na jest kul­tu­rą wsty­du, w któ­rej unik­nię­cie nie­sła­wy jest waż­niej­sze niż zdo­by­cie ziem­skiej na­gro­dy. Je­że­li uda­ło się tego do­ko­nać, ry­cerz sta­wał się he­ro­sem, zdo­by­wał sła­wę i sza­cu­nek jako do­bry wa­sal oraz chrze­ści­ja­nin65.

W nie­chę­ci ry­ce­rza do za­dę­cia w róg i spro­wa­dze­nia z od­sie­czą Ka­ro­la Wiel­kie­go do­strze­żo­no jego po­do­bień­stwo do bi­blij­ne­go bo­ha­te­ra Judy Ma­cha­be­usza. Swo­ich nie­licz­nych to­wa­rzy­szy prze­ko­ny­wał on, żeby nie wa­ha­li się przed wal­ką na­wet z wie­le licz­niej­szym prze­ciw­ni­kiem, gdyż zwy­cię­stwo jest wy­łącz­nie w rę­kach Boga: „Bar­dzo ła­two wie­lu moż­na po­ko­nać rę­ka­mi ma­łej licz­by, bo Nie­bu nie czy­ni róż­ni­cy, czy oca­li przy po­mo­cy wiel­kiej czy ma­łej licz­by. Zwy­cię­stwo bo­wiem w bi­twie nie za­le­ży od li­czeb­no­ści woj­ska; praw­dzi­wą siłą jest ta, któ­ra po­cho­dzi z Nie­ba”66.

Pieśń o Ro­lan­dzie nie była pierw­szym utwo­rem roz­wi­ja­ją­cym ten wą­tek. Za taki wy­pa­da uznać uło­żo­ną w ję­zy­ku sta­ro­gór­no­nie­miec­kim Lu­dwig­slied (Pieśń o Lu­dwi­ku [III, kró­lu wschod­nich Fran­ków 876–882]) upa­mięt­nia­ją­cą zwy­cię­stwo od­nie­sio­ne 3 sierp­nia 881 roku pod Sau­co­urt-en-Vi­meu nad duń­ski­mi wi­kin­ga­mi. Skom­po­no­wa­na wkrót­ce po tych wy­da­rze­niach sta­no­wi­ła szkic do por­tre­tu ide­al­ne­go chrze­ści­jań­skie­go ry­ce­rza. Król był w niej len­ni­kiem Boga, od­po­wia­dał na Jego we­zwa­nia i po­łą­czyw­szy mę­stwo z po­boż­no­ścią, od­no­sił świet­ne zwy­cię­stwo. W XI wie­ku, kie­dy ry­cer­stwo, któ­re ide­olo­gicz­ną pod­sta­wę swo­je­go ist­nie­nia za­wdzię­cza­ło Ko­ścio­ło­wi, było już ukształ­to­wa­nym sta­nem spo­łecz­nym, wal­ki z na­jeźdź­ca­mi ze Skan­dy­na­wii nie sta­no­wi­ły tak wdzięcz­ne­go te­ma­tu jak zma­ga­nia z wy­znaw­ca­mi is­la­mu, co prze­są­dzi­ło o tym, że Lu­dwig­slied nie sta­ła się utwo­rem o ogól­no­eu­ro­pej­skim zna­cze­niu.

Rola ta przy­pa­dła opo­wie­ści o bi­twie w do­li­nie Ron­ce­sval­les. Prócz za­chę­ca­nia do wal­ki z nie­przy­ja­ciół­mi wia­ry za­wie­ra­ła ona licz­ne wska­zów­ki oby­cza­jo­we i po­ka­zy­wa­ła ład, jaki po­wi­nien pa­no­wać w ło­nie chrze­ści­jań­stwa. Z po­zo­ru nie­zbyt ra­cjo­nal­ne za­cho­wa­nie bo­ha­te­ra li­te­rac­kie­go, któ­ry tra­cił reszt­ki sił na nie­uda­nych pró­bach zła­ma­nia o ska­łę swo­je­go mie­cza Du­ren­da­la – unie­moż­li­wi­ło­by to zwy­cię­skim nie­przy­ja­cio­łom ko­rzy­sta­nie z tego orę­ża i uży­cie go prze­ciw­ko chrze­ści­ja­nom – mia­ło rów­nież zna­cze­nie re­li­gij­ne. W gło­wi­cy rę­ko­je­ści mie­cza znaj­do­wa­ły się re­li­kwie: ząb świę­te­go Pio­tra, am­puł­ka z krwią świę­te­go Ba­zy­le­go, wło­sy świę­te­go Dio­ni­ze­go i strzęp suk­ni Naj­święt­szej Ma­rii Pan­ny67, któ­re nie po­win­ny wpaść w ręce nie­wier­nych. Po­nad­to broń ry­ce­rza mia­ła kształt krzy­ża, więc prze­chwy­ce­nie jej przez wro­gów wia­ry by­ło­by rów­no­znacz­ne z pro­fa­na­cją świę­te­go sym­bo­lu przez po­gan. Wy­mow­ny był rów­nież do­bór wy­mie­nio­nych re­li­kwii świę­tych pa­tro­nów, ilu­stru­ją­cy hie­rar­chię pa­nu­ją­cą na prze­ło­mie XI i XII wie­ku. Pierw­szy wspo­mnia­ny zo­stał bi­skup Rzy­mu, po­przed­nik urzę­du­ją­ce­go pa­pie­ża, przy­wód­cy wszyst­kich chrze­ści­jan; po nim je­den w wiel­kich oj­ców Ko­ścio­ła, współ­twór­ca do­gma­tu o Trój­cy Świę­tej i au­tor re­gu­ły za­kon­nej; wresz­cie bi­skup Pa­ry­ża – mę­czen­nik i pa­tron Fran­cji.

W Pie­śni o Ro­lan­dzie rów­nie waż­ne miej­sce jak myśl re­li­gij­na i wal­ka w służ­bie chrze­ści­jań­stwa zaj­mo­wa­ła ide­olo­gia feu­dal­na. Bo­ha­te­ro­wie bez­po­śred­nio słu­ży­li prze­cież nie Ko­ścio­ło­wi, lecz swe­mu se­nio­ro­wi, kró­lo­wi Fran­ków. Chwa­łę mo­nar­chy gło­si­li i po­więk­sza­li, nie­mal bez prze­rwy uczest­ni­cząc w woj­nach i zno­sząc wszel­kie nie­do­god­no­ści i cier­pie­nia pod­czas kam­pa­nii. Zwy­cię­ża­li lub gi­nę­li, by po­mno­żył już po­sia­da­ne bo­gac­twa i po­tę­gę oraz nig­dy nie do­znał żad­ne­go uszczerb­ku („Od­po­wie Ro­land: Ach, dał­by to Bóg! Trze­ba nam tu wy­trwać dla na­sze­go kró­la. Dla swe­go pana trze­ba ścier­pieć wszel­ką nie­do­lę i zno­sić wiel­kie go­rą­co i wiel­kie zim­no, i od­dać skó­rę, i na­ło­żyć gło­wą”68). Je­de­na­sto­wiecz­ny utwór wier­nie re­la­cjo­no­wał pro­ble­my i kwe­stie roz­wa­ża­ne przez ów­cze­snych du­chow­nych i świec­kich feu­da­łów. Przy­kła­dem niech bę­dzie da­to­wa­ny mniej wię­cej na 1020 rok list Ful­ber­ta, bi­sku­pa Char­tres, do księ­cia Akwi­ta­nii, po­świę­co­ny obo­wiąz­kom wa­sa­la, a przede wszyst­kim cno­cie wier­no­ści. Czci­god­ny au­tor roz­po­czął roz­wa­ża­nia od obo­wiąz­ku nie­szko­dze­nia czy­nem, my­ślą lub za­nie­cha­niem oso­bie i in­te­re­som se­nio­ra, ale samo po­wstrzy­my­wa­nie się od po­peł­nie­nia zła lub utrud­nia­nia czy­nie­nia do­bra uznał za nie­wy­star­cza­ją­ce, by wa­sal za­słu­żył na po­sia­da­nie wła­sne­go len­na. Wier­ny len­nik, praw­dzi­wie god­ny be­ne­fi­cjum, gdyż do­cho­wu­ją­cy zło­żo­nej przy­się­gi, to ten, któ­ry we wszyst­kich spra­wach wspie­ra i słu­ży se­nio­ro­wi radą oraz po­mo­cą. W za­mian mógł li­czyć na to samo69. Ten pro­sty mo­del funk­cjo­no­wał w róż­nych wa­rian­tach, a jego struk­tu­ra i sta­bil­ność czę­sto się zmie­nia­ły, gdyż pod­le­ga­ły cią­głym „ne­go­cja­cjom”. Wier­ność wa­sa­la mo­gła być skut­kiem mi­li­tar­no-po­li­tycz­nej prze­wa­gi se­nio­ra, mo­gła wy­ni­kać z fa­mi­liar­no­ści – przy­jaź­ni i tra­dy­cji przy­jaź­ni łą­czą­cej dwie oso­by (ro­dzi­ny) o nie­rów­nym sta­tu­sie – oraz być zdo­mi­no­wa­na przez swój trans­ak­cyj­ny cha­rak­ter70.

Nie były to pro­ste za­gad­nie­nia, dla­te­go Pieśń o Ro­lan­dzie opo­wia­da­ła rów­nież o tym, jak po­go­dzić wier­ność z tro­ską o ho­nor i zwią­za­ny z nim obo­wią­zek ze­msty (służ­ba dla kró­la była naj­waż­niej­szym obo­wiąz­kiem ry­ce­rza, któ­ry w za­mian uzy­ski­wał pew­ność, że mo­nar­cha wy­mie­rzy spra­wie­dli­wość zdraj­com i wro­gom, na­wet po śmier­ci swe­go wier­ne­go wa­sa­la) czy jak od­po­wie­dzieć na nie­spra­wie­dli­wość bądź nie­wdzięcz­ność se­nio­ra, len­ni­ka lub rów­ne­go so­bie sta­nem wo­jow­ni­ka. Ar­cy­dzie­ło li­te­rac­kie prócz roz­ryw­ki do­star­cza­ło słu­cha­czom ma­te­ria­łu do dłu­gich roz­mów przy sto­le i pod­czas po­dró­ży. Mo­gło rów­nież sta­no­wić we­zwa­nie do czy­nu. Z tego po­wo­du po za­miesz­kach w 1289 roku wła­dze Bo­lo­nii za­bro­ni­ły śle­pym bar­dom i in­nym żon­gle­rom śpie­wa­nia na pu­blicz­nych pla­cach o czy­nach Ro­lan­da i Oli­wie­ra.

Aż na­zbyt czę­sto spo­ty­ka­ne we współ­cze­snej kul­tu­rze po­pu­lar­nej pre­qu­ele i se­qu­ele sta­ły się nie­od­łącz­ną czę­ścią Ro­lan­do­we­go mitu. Po­eci kom­po­no­wa­li pie­śni opo­wia­da­ją­ce o mło­dzień­czych czy­nach bo­ha­te­ra. Naj­star­szy za­cho­wa­ny rę­ko­pis z Pie­śnią o bi­twie pod Aspre­mont jest nie­wie­le młod­szy od ma­nu­skryp­tu oks­fordz­kie­go. Utwór ten opo­wia­dał, jak na­sto­let­ni Ro­land (Ro­lan­din) nie po­słu­chał wuja za­ka­zu­ją­ce­go mu udzia­łu w woj­nie i po za­bi­ciu straż­ni­ka, któ­ry pil­no­wał, by nie zła­mał roz­ka­zu, na cze­le gro­ma­dy ró­wie­śni­ków włą­czył się do bi­twy z Sa­ra­ce­na­mi. Cho­ciaż nie był jesz­cze pa­so­wa­ny na ry­ce­rza i wal­czył je­dy­nie ma­czu­gą71, po­ko­nał syna nie­przy­ja­ciel­skie­go wo­dza i zdo­był miecz Du­ren­dal oraz róg Oli­fant zna­ne z póź­niej­szych przy­gód. Po­nie­waż słu­cha­cze za­in­te­re­so­wa­ni byli nie tyl­ko wcze­śniej­szy­mi do­ko­na­nia­mi Ro­lan­da, w Akwi­ta­nii, Lan­gwe­do­cji i Pro­wan­sji, za­rad­ni au­to­rzy uło­ży­li cały cykl opo­wie­ści o cu­dow­nym oca­le­niu he­ro­sa z bi­twy w Ron­ce­sval­les i jego dal­szych lo­sach.

Znacz­na po­pu­lar­ność i szyb­ko roz­sze­rza­ją­ca się zna­jo­mość Pie­śni o Ro­lan­dzie spo­wo­do­wa­ły, że w XII wie­ku na piel­grzy­mim szla­ku do Com­po­ste­li wy­ra­sta­ły co­raz to nowe bu­dow­le zwią­za­ne z ry­cer­skim he­ro­sem. Szcze­gól­nie ob­fi­to­wał w nie od­ci­nek mię­dzy Bay­on­ne i Pam­pe­lu­ną. Na gó­ru­ją­cej nad do­li­ną Ron­ce­sval­les prze­łę­czy Pu­er­to de Iba­ne­ta wznie­sio­no wów­czas ka­pli­cę Ro­lan­da. Sta­nę­ła ona na miej­scu ogrom­ne­go ka­mie­nia do­tych­czas upa­mięt­nia­ją­ce­go Ka­ro­la Wiel­kie­go i jego hra­biów. Dziś z ka­pli­cy po­zo­sta­ły ru­iny, lecz o wa­lecz­nych Fran­kach znów przy­po­mi­na ka­mień – tym ra­zem w for­mie obe­li­sku. Na zbo­czu góry, skąd za­pew­ne Ba­sko­wie po­pro­wa­dzi­li zgub­ny dla Ro­lan­da i jego to­wa­rzy­szy atak, za­ło­żo­no w 1130 roku klasz­tor au­gu­stia­nów. Od­pra­wia­ne w nim na­bo­żeń­stwa, prze­cho­wy­wa­ne re­li­kwie (m.in. pan­to­fle bi­sku­pa Tur­pi­na72) i at­mos­fe­ra ob­co­wa­nia z chlub­ną prze­szło­ścią chrze­ści­jań­skie­go ry­cer­stwa pod­sy­ca­ły pło­mień hisz­pań­skiej re­kon­kwi­sty. Nic dziw­ne­go, że je­den z jej bo­ha­te­rów i do­wód­ców w zwy­cię­skiej bi­twie pod Las Na­vas de To­lo­sa (1212), król Na­war­ry San­cho VII Moc­ny (1194–1234), za­ży­czył so­bie, by go po­cho­wać w opac­twie w Ron­ce­sval­les. Jego gro­bo­wiec jest dziś do­dat­ko­wą atrak­cją dla piel­grzy­mów i tu­ry­stów73.

Nie mniej­szą sta­no­wił w śre­dnio­wie­czu grób Ro­lan­da. Epos do­kład­nie opi­sy­wał, jak po bi­twie ob­my­to cia­ła po­le­głych ba­ro­nów – Ro­lan­da, Oli­wie­ra i bi­sku­pa Tur­pi­na – okry­to je je­le­ni­mi skó­ra­mi i zło­żo­no do sar­ko­fa­gów z bia­łe­go mar­mu­ru. Inny frag­ment po­ema­tu był szcze­gó­ło­wym prze­wod­ni­kiem po znaj­du­ją­cych na szla­ku piel­grzy­mim re­li­kwiach z hisz­pań­skiej wy­pra­wy Ka­ro­la Wiel­kie­go74