Strona główna » Humanistyka » Snajper na froncie wschodnim. Wspomnienia Josefa Allerbergera

Snajper na froncie wschodnim. Wspomnienia Josefa Allerbergera

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7773-679-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Snajper na froncie wschodnim. Wspomnienia Josefa Allerbergera

Wspomnienia snajpera Wehrmachtu z walk na froncie wschodnim spisane przez Albrechta Wackera to obraz wojny widziany oczami młodziutkiego niemieckiego żołnierza. Josef Allerberger był strzelcem wyborowym 3. Dywizji Górskiej, osłaniał starcia na najbardziej zagrożonych odcinkach frontu i był naocznym świadkiem najokrutniejszych zmagań między radziecką i niemiecką armią. Na swoim koncie miał 257 potwierdzonych zabitych, za skuteczność otrzymał Krzyż Żelazny.  

Allerberger opowiada o swoich relacjach z towarzyszami broni, wspomina stratę najbliższych mu kompanów, przywołuje obrazy okrucieństwa obu walczących armii. Opisuje, jak trafił do wojska, jakie przeszedł szkolenie i jak wyglądały akcje. Przywołuje naturalistyczne obrazy umierania na polu bitwy. W jego relacji wojna jest bezwzględną walką o przetrwanie toczoną w myśl zasady: jeśli nie zabijesz, to sam zostaniesz zabity. 

Polecane książki

E-book – "Dieta dla wątroby". Seria zdrowie. Zdrowe diety Chorujesz na wątrobę lub przeszedłeś poważną operację związaną z wątrobą? Jesteś w ciąży, a lekarz zdiagnozował u Ciebie chorobę wątroby? Nie wiesz, co dalej – jak się odżywiać, co wolno, a czego nie wolno Ci jeść? Poniższy poradnik w prosty ...
Prawdziwa historia królowej narkotykowego imperium, która zaczęła pracować jako tajna agentka Oparta na faktach elektryzująca opowieść przedstawia życie kobiety uwięzionej między dwoma światami, która niebezpiecznie balansuje na krawędzi. Pochodzącą z wyższych kolumbijskich sfer i wykształconą w Eur...
Nowela Antoniego Józefa Rollego. Antoni Józef Rolle (1830–1894) był lekarzem psychiatrą, a także historykiem amatorem i pisarzem historycznym, w twórczości literackiej używał pseudonimu Dr Antoni J. Ukończył Uniwersytet Kijowski. Przez większość życia mieszkał w Kamieńcu Podolskim. Na polu literatur...
Kazimierz Postulski - sędzia Sądu Apelacyjnego w Lublinie w stanie spoczynku, ostatnio wizytator do spraw wykonania orzeczeń karnych. Od ponad 30 lat specjalizuje się w prawie karnym wykonawczym; opublikował około 150 opracowań z tego zakresu, w tym 10 książek, których jest autorem lub współautorem ...
Profesor Norman Davies - znany historyk brytyjski, członek The British Academy i członek-korespondent Akademii Umiejętności w Krakowie, doctor honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego, kawaler orderu "Polonia Restituta". Współpracuje m.in. z "The Times", "New York Review ...
Poradnik do gry strategicznej Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie 2 zawiera dokładny opis przejścia obydwóch kampanii single player, a także wyszczególnienie mocy używanych przez każdą ze stron konfliktu. Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie II - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy t...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Albrecht Wacker

Snajper na froncie wschodnim

Albrecht Wacker

Tłumaczenie: Jacek Falkowski

Originally published in Germany under “Im Auge des Jägers –
Der Wehrmachts-Scharfschütze Josef Allerberger”
by VS-BOOKS Torsten Verhülsdonk, Herne.

Copyright © Albrecht Wacker & Torsten Verhülsdonk 2016
All rights reserved.

Copyright for this legally licensed Polish edition © by Wydawnictwo RM, 2016
All rights reserved.

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl
www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

ISBN 978-83-7773-555-8
ISBN 978-83-7773-679-1 (ePub)
ISBN 978-83-7773-680-7 (mobi)

Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja merytoryczna: Piotr FerencRedakcja: Agnieszka Fulda-KrokosKorekta: Ewa OstaszewskaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecSkład: Filip Lohner, LIBRONProjekt okładki: Maciej JędrzejecOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

Spis treści

Wstęp do polskiego wydania

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Epilog

Wstęp do polskiego wydania

Wojenne rzemiosło

Wspo­mnie­nia na­pi­sa­ne przez strzel­ców wy­bo­ro­wych są rzad­ko­ścią na na­szym ryn­ku wy­daw­ni­czym. Rze­mio­sło strze­lec­kie było w na­szym kra­ju spra­wą wsty­dli­wą. Obok hi­ste­rycz­ne­go sto­sun­ku władz Pol­ski Lu­do­wej do strze­lec­twa dłu­go­dy­stan­so­we­go (pod­bu­do­wa­ne­go stra­chem przed uzbro­jo­ny­mi „pod­da­ny­mi” ko­mu­ni­stycz­ne­go re­żi­mu), do ne­ga­tyw­nej ko­no­ta­cji sło­wa „snaj­per” przy­czy­ni­ła się też dzien­ni­kar­ska igno­ran­cja w wol­nej Pol­sce. Do­nie­sie­nia na te­mat wo­jen wy­bu­cha­ją­cych od 1990 roku peł­ne były mro­żą­cych krew w ży­łach i wy­wo­łu­ją­cych obrzy­dze­nie opi­sów dzia­łal­no­ści „snaj­pe­rów”. Usa­do­wie­ni wy­god­nie w kry­jów­kach serb­scy „snaj­pe­rzy” po­lo­wa­li na ko­bie­ty i dzie­ci na uli­cach Sa­ra­je­wa. Mó­wi­ło się o kon­trak­tach by­łych spor­t­sme­nek i spor­t­sme­nów z kra­jów daw­ne­go blo­ku państw so­cja­li­stycz­nych, któ­rych serb­scy se­pa­ra­ty­ści wy­naj­mo­wa­li do krwa­we­go fa­chu, wy­ma­ga­ją­ce­go obe­zna­nia z bro­nią pal­ną, w za­sa­dzie po­przez spe­cy­fi­kę zle­ce­nia – nie po­łą­czo­ne­go zu­peł­nie z ja­kim­kol­wiek ry­zy­kiem dla strze­la­ją­ce­go. Po pew­nym cza­sie w po­tocz­nym ro­zu­mie­niu od­bior­cy me­diów strze­lec wy­bo­ro­wy za­czął ko­ja­rzyć się z kimś, kto tchórz­li­wie ukry­ty za wę­głem za­bi­ja nie­uzbro­jo­nych lu­dzi. Strze­la­nie do bez­bron­nych cy­wi­lów z pre­cy­zyj­nej bro­ni z przy­rzą­da­mi optycz­ny­mi nie ma jed­nak nic wspól­ne­go ze snaj­per­skim fa­chem. Ten bo­wiem znacz­nie wy­kra­cza poza wy­bi­ja­nie dziur w czar­nym kół­ku tar­czy z du­żej od­le­gło­ści. Jest to przede wszyst­kim zdo­by­wa­nie wia­do­mo­ści o wro­gu – na przy­kład 80 pro­cent za­dań strzel­ców wy­bo­ro­wych w ar­mii bry­tyj­skiej to mi­sje zwią­za­ne ze zbie­ra­niem in­for­ma­cji na polu wal­ki.

Praw­dzi­wy woj­sko­wy snaj­per nie jest ubra­nym w spor­to­wy dres by­łym za­wod­ni­kiem olim­pij­skim, zde­mo­ra­li­zo­wa­nym do cna przez oko­licz­no­ści i chci­wość. To od­da­ny służ­bie żoł­nierz, na tyle doj­rza­ły, że może dzia­łać sa­mo­dziel­nie, bez nad­zo­ru i kon­tro­li prze­ło­żo­nych. Jest to oso­ba, któ­ra bu­rze mło­do­ści ma już za sobą – bo­wiem naj­lep­szą bro­nią strzel­ca wy­bo­ro­we­go nie jest naj­do­sko­nal­szy na­wet ka­ra­bin, tyl­ko trzeź­wy umysł i cier­pli­wość, a tych na­tu­ra za­zwy­czaj ską­pi lu­dziom mło­dym.

Pierw­szym za­da­niem snaj­pe­ra jest prze­trwa­nie na fron­cie – naj­pierw musi więc po­siąść ar­ka­na do­sko­na­łe­go ka­mu­fla­żu, zle­wa­nia się z oto­cze­niem, nie­zwra­ca­nia na sie­bie uwa­gi, znik­nię­cia. Doj­ście do wpra­wy w tej dzie­dzi­nie wy­ma­ga mie­się­cy for­sow­nych ćwi­czeń i nie­ma­łe­go ta­len­tu ar­ty­stycz­ne­go. Sztu­ka optycz­ne­go ka­mu­fla­żu na­ro­dzi­ła się w cza­sie I woj­ny świa­to­wej wła­śnie na ba­zie naj­now­szych do­świad­czeń w dzie­dzi­nie sztuk pla­stycz­nych, zwłasz­cza od­kryć po­czy­nio­nych przez im­pre­sjo­ni­stów. Zde­fi­nio­wa­nie barw wi­dzial­nych jako wid­ma zło­żo­ne­go z wie­lu plam po­zwo­li­ło na co­raz lep­sze ukry­wa­nie woj­ska przed wro­giem, a co za tym idzie – umoż­li­wia­ło prze­trwa­nie. Naj­więk­sze in­dy­wi­du­al­no­ści sztuk pla­stycz­nych Fran­cji, Nie­miec, Ro­sji i Wiel­kiej Bry­ta­nii przy­czy­ni­ły się do ma­sko­wa­nia wojsk na po­lach bi­tew. A przy współ­cze­snych środ­kach ognio­wych nie­wi­dzial­ny ozna­czał nie­znisz­czal­ny.

Pierw­si snaj­pe­rzy w no­wo­cze­snym zna­cze­niu tego sło­wa po­ja­wi­li się wraz z za­sty­gnię­ciem fron­tu za­chod­nie­go je­sie­nią 1914 roku. Wal­ka za po­mo­cą pre­cy­zyj­nych ka­ra­bi­nów ma dużo star­sze tra­dy­cje. Po­przed­ni­ków strzel­ców wy­bo­ro­wych moż­na szu­kać w for­ma­cjach strze­lec­kich wojsk ame­ry­kań­skich w cza­sie woj­ny o nie­pod­le­głość w 1776 roku. W for­ma­cjach ame­ry­kań­skich mi­li­cji strze­lec­kich roz­po­wszech­nio­ne były ta­kie ce­chy jak: in­dy­wi­du­alizm, ini­cja­ty­wa, umie­jęt­ność pod­cho­dze­nia wro­ga, zdol­ność do ma­sko­wa­nia i wresz­cie szcze­gól­ny, wręcz pie­ty­stycz­ny sto­su­nek do bro­ni. Ka­ra­bin był trak­to­wa­ny nie jak zwy­czaj­ny przed­miot, ale ro­dzaj ma­gicz­ne­go na­rzę­dzia, któ­re czy­ni­ło strzel­ca nie­zwy­cię­żo­nym. Tra­dy­cje te nie były oczy­wi­ście im­ma­nent­ny­mi ce­cha­mi osad­ni­ków – sto­pi­ły się po pro­stu w ame­ry­kań­skim ty­glu. Ich za­sad­ni­czy kom­po­nent sta­no­wi­ły tra­dy­cje przy­wie­zio­ne do Ame­ry­ki z nie­miec­ko­ję­zycz­nych kra­jów Eu­ro­py – Au­strii, Nie­miec i przede wszyst­kim Szwaj­ca­rii. Bez do­głęb­nej zna­jo­mo­ści rusz­ni­kar­skie­go rze­mio­sła, któ­re po­ja­wi­ło się w Ame­ry­ce dzię­ki emi­gran­tom nie­miec­kim, strzel­cy ame­ry­kań­scy nie po­sia­da­li­by swo­je­go śmier­tel­ne­go żą­dła – gwin­to­wa­nych sztu­ce­rów. Te po­cho­dzi­ły z my­śli­stwa. Do po­lo­wa­nia przez dłu­gi czas uży­wa­no w Eu­ro­pie kusz – bro­ni o nie­do­ści­gnio­nych po­cząt­ko­wo przez broń pal­ną pa­ra­me­trach ba­li­stycz­nych. Póź­niej po­stęp do­ko­ny­wał się po ci­chu i z mo­zo­łem – w warsz­ta­tach rusz­ni­ka­rzy nie­miec­ko­ję­zycz­nych kra­jów Eu­ro­py. Stam­tąd wła­śnie do­tar­ły do bry­tyj­skiej ko­lo­nii po dru­giej stro­nie Atlan­ty­ku pre­cy­zyj­nie wy­ko­na­ne gwin­to­wa­ne ka­ra­bi­ny, ja­kich nie spo­ty­ka­ło się w sze­re­gach ów­cze­snej pie­cho­ty. Do dzi­siej­sze­go dnia za­dzi­wia­ją wła­sno­ścia­mi ba­li­stycz­ny­mi – do­brze wy­szko­lo­ny strze­lec może tra­fić za ich po­mo­cą w cel wiel­ko­ści czło­wie­ka z dy­stan­su oko­ło 500 me­trów. Nad­wyż­ka pre­cy­zyj­nej bro­ni w rę­kach uczest­ni­ków po­spo­li­te­go ru­sze­nia bra­ła się z fi­lo­zo­fii pań­stwa pre­zen­to­wa­nej przez osad­ni­ków – oby­wa­tel tym róż­ni się od pod­da­ne­go, że ma przy so­bie broń pal­ną. Ten spo­sób my­śle­nia o spo­łe­czeń­stwie tak­że przy­szedł za oce­an ze sta­re­go kon­ty­nen­tu, a kon­kret­nie ze Szwaj­ca­rii, naj­star­szej z ist­nie­ją­cych dziś de­mo­kra­cji.

Suk­ces po­spo­li­te­go ru­sze­nia strzel­ców w Sta­nach Zjed­no­czo­nych przy­czy­nił się do wzro­stu za­in­te­re­so­wa­nia strze­lec­twem pre­cy­zyj­nym w głów­nych ar­miach ów­cze­sne­go świa­ta. W woj­nach na­po­le­oń­skich ma­so­wo bra­li udział ty­ra­lie­rzy-strzel­cy, roz­po­czy­na­ją­cy bi­twy od prób zli­kwi­do­wa­nia ogniem swo­jej pre­cy­zyj­nej bro­ni nie­przy­ja­ciel­skich do­wód­ców. I tu­taj, jak w Ame­ry­ce, ko­rzy­sta­no zu­peł­nie otwar­cie z usług nie­miec­kich strzel­ców – istot­na część bry­tyj­skich for­ma­cji strze­lec­kich po­bie­ra­ła re­kru­tów spo­śród mó­wią­cych po nie­miec­ku my­śli­wych, pod­da­nych Ko­ro­ny na kon­ty­nen­cie.

Z cza­sem broń sta­wa­ła się co­raz do­sko­nal­sza, choć po okre­sie chwi­lo­wej fa­scy­na­cji, wraz z koń­cem wiel­kich kam­pa­nii na eu­ro­pej­skim kon­ty­nen­cie, ar­mie tra­ci­ły za­pał do wcie­la­nia in­dy­wi­du­ali­stów, usta­wio­nych nie­co z boku, poza głów­nym nur­tem woj­sko­we­go ży­cia.

Wraz z roz­wo­jem tech­ni­ki prze­my­sło­wej strze­lec przy­odzia­ny w zie­lo­ny strój zda­wał się od­cho­dzić do la­mu­sa, sta­jąc się po­sta­cią god­ną ra­czej za­in­te­re­so­wa­nia li­bre­ci­stów ope­re­tek niż po­waż­nych ge­ne­ra­łów. Do cza­su, kie­dy na sa­wan­nach po­łu­dnio­wej Afry­ki, po­dob­nie jak sto lat wcze­śniej Ame­ry­ka­nie, mi­li­cje strze­lec­kie Bu­rów upo­ko­rzy­ły bo­le­śnie ar­mię bry­tyj­skie­go im­pe­rium. Tech­ni­ka bo­wiem przy­nio­sła nie tyl­ko ma­szy­ny pa­ro­we i gwin­to­wa­ne dzia­ła – strzel­cy do­sta­li do ręki no­we­go typu ka­ra­bi­ny, wśród któ­rych szcze­gól­nie re­wo­lu­cyj­nym osią­gnię­ciem oka­zał się mo­del bra­ci Mau­ser. Do jego skon­stru­owa­nia po­trzeb­ne było wy­na­le­zie­nie bez­dym­ne­go pro­chu i ze­spo­lo­ne­go po­ci­sku. Nowy ka­ra­bin po­sia­dał ska­lo­wa­nie ce­low­ni­ka do 1800 me­trów i taką też sku­tecz­ną do­no­śność (jed­nak do­no­śność rze­czy­wi­sta po­ci­sku Mau­se­ra wy­no­si­ła pra­wie 3 ki­lo­me­try!). Na do­da­tek przy 5-na­bo­jo­wym ma­ga­zyn­ku moż­na było z nie­go od­dać co naj­mniej 10 pre­cy­zyj­nych strza­łów w cią­gu jed­nej mi­nu­ty. Proch bez­dym­ny ozna­czał, że strzał nie po­zo­sta­wiał po so­bie śla­dów w po­sta­ci chmu­ry dymu ga­zo­we­go – nowy proch spa­lał się na­tych­miast i nie­mal do­szczęt­nie. Moż­na się więc było za­sa­dzić na wro­ga i je­śli ten przez przy­pa­dek nie wszedł na strze­la­ją­ce­go, je­den strze­lec mógł uzie­mić na miej­scu dużą for­ma­cję woj­sko­wą.

Ar­mia bry­tyj­ska wpa­dła w pa­ni­kę. Dzie­siąt­ko­wa­na przez skon­fe­de­ro­wa­nych my­śli­wych po­czę­ła po­su­wać się do zdu­mie­wa­ją­cych kro­ków, nie­god­nych bry­tyj­skich gen­tle­ma­nów – aby wy­grać woj­nę wy­my­ślo­no obo­zy kon­cen­tra­cyj­ne, gdzie uwię­zio­no całą po­pu­la­cję mo­gą­cą sta­no­wić opar­cie dla nie­uchwyt­nych strzel­ców. Poza tym Bry­tyj­czy­cy wzię­li so­bie bar­dzo do ser­ca lek­cję, któ­rą otrzy­ma­li, i wkrót­ce po­ło­ży­li wiel­ki na­cisk na szko­le­nie strze­lec­kie swo­jej pie­cho­ty – dys­kret­ny hołd od­da­ny bur­skim prze­ciw­ni­kom. W dzień wy­bu­chu I woj­ny chlu­bi­li się tym, że bry­tyj­ski pie­chur po­tra­fi od­dać po­nad 20 cel­nych strza­łów z prze­pi­so­we­go ka­ra­bi­nu Lee-en­field SMLE, nota bene kon­struk­cyj­nie opar­te­go na po­my­śle bra­ci Mau­se­rów.

W pierw­szych bi­twach wiel­kiej woj­ny za­wo­do­wa pie­cho­ta bry­tyj­ska – nim wy­bi­ły ją po­ci­ski nie­miec­kich hau­bic, cho­ro­by i rany od­nie­sio­ne w wal­kach wręcz – po­tra­fi­ła za­da­wać za po­mo­cą ka­ra­bi­nów Lee tak wiel­kie stra­ty nie­miec­kim po­bo­ro­wym, prą­cym do sztur­mu w no­wych sor­tach mun­du­ro­wych, że pierw­szą bi­twę pod Ypres, w któ­rej Niem­cy usi­ło­wa­li wy­przeć Bry­tyj­czy­ków z fla­mandz­kie­go mia­stecz­ka, na­zwa­no „Der Kin­der­mord”.

Tym ra­zem Niem­cy pa­dli ofia­ra­mi in­wen­cji wła­snych wy­na­laz­ców i do­świad­czeń, z któ­rych ko­rzy­sta­li wszy­scy, poza nimi sa­my­mi. Wia­ra w wiel­kie tech­no­lo­gie i sys­te­my po­zo­sta­wi­ła strze­lec­two z boku. Od­kry­cie sku­tecz­no­ści an­giel­skie­go ognia ka­ra­bi­no­we­go otwo­rzy­ło nie­miec­kie­mu do­wódz­twu oczy na naj­bliż­szą przy­szłość. Zbie­ra­no w po­śpie­chu ka­ra­bi­ny my­śliw­skie ze skle­pów, po­wo­ły­wa­no pod broń le­śni­ków i my­śli­wych. Szczę­śli­wie w kra­jach nie­miec­kich my­śli­wych ni­g­dy nie bra­ko­wa­ło, poza tym dys­po­no­wa­no do­sko­na­łym ka­ra­bi­nem Mau­se­ra. Nie­ba­wem też Niem­cy za­ak­cep­to­wa­li w swo­ich sze­re­gach strzel­ców wy­bo­ro­wych. Po­de­szli do za­gad­nie­nia z cha­rak­te­ry­zu­ją­cą ich na co dzień skru­pu­lat­no­ścią i pe­dan­te­rią. Kie­dy w li­sto­pa­dzie 1914 roku front za­chod­ni prze­kształ­cił się w li­nię cią­głych umoc­nień po­lo­wych, od­dzia­ły nie­miec­kie po­słu­gi­wa­ły się już pierw­szy­mi ze­spo­ła­mi snaj­per­ski­mi. Były to dwu­oso­bo­we jed­nost­ki, zło­żo­ne z do­wód­cy, bę­dą­ce­go strzel­cem, czę­sto w stop­niu ofi­cer­skim, i ob­ser­wa­to­ra, ma­ją­ce­go za za­da­nie roz­po­zna­wa­nie ce­lów, przy­go­to­wy­wa­nie kry­jó­wek, ko­pa­nie zie­mia­nek etc. Nie­miec­kie ze­spo­ły strzel­ców wy­bo­ro­wych były na sta­łe zwią­za­ne z tym sa­mym od­cin­kiem fron­tu, to­też po­zo­sta­wa­ły ra­czej w ge­stii do­wódz­twa stra­te­gicz­ne­go niż tak­tycz­ne­go, bo­wiem na fron­cie oko­po­wym trwa­ła re­gu­lar­na ro­ta­cja za­łóg. Temu obe­zna­niu się z lo­kal­ny­mi wa­run­ka­mi na­le­ży przy­pi­sać wręcz le­gen­dar­ną sku­tecz­ność, jaką wy­ka­zy­wa­li się nie­miec­cy strzel­cy po­śród wal­czą­cych. Prze­ciw­ni­cy je­dy­nie re­ago­wa­li na nie­miec­kie ata­ki – Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi mu­sie­li po pro­stu od­pie­rać za­gro­że­nia, za­miast wy­ka­zy­wać wła­sną ini­cja­ty­wę. Stąd też co­raz to dziw­niej­sze po­my­sły na ma­sko­wa­nie, ja­kie po­ja­wia­ły się na fron­cie, szcze­gól­nie po alianc­kiej stro­nie. Wy­twór­nie pla­stycz­ne opra­co­wy­wa­ły pod­ręcz­ne in­stru­men­ty ma­sku­ją­ce, ta­kie jak sztucz­ne pnie drzew, ko­pio­wa­ne skrzęt­nie na pod­sta­wie do­star­czo­nej na tyły do­ku­men­ta­cji ry­sun­ko­wej i fo­to­gra­ficz­nej. Te sztucz­ne obiek­ty, na ze­wnątrz iden­tycz­ne jak roz­wa­lo­ne przez po­ci­ski drze­wa, w środ­ku po­sia­da­ły otwo­ry strzel­ni­cze i ukry­te wzmoc­nie­nia, chro­nią­ce lo­ka­to­ra przed de­tek­cją wro­ga i skut­ka­mi opa­dów at­mos­fe­rycz­nych. Były one po ci­chu umiesz­cza­ne w nocy na miej­scu ory­gi­nal­nych ele­men­tów cha­rak­te­ry­stycz­nych dla lo­kal­ne­go kra­jo­bra­zu. Z cza­sem wy­twór­nie ma­skow­ni­cze, pod­le­głe woj­skom in­ży­nie­ryj­nym, do­star­cza­ły na­wet ma­kie­ty tru­pów koń­skich, czy wręcz ludz­kich, w któ­rych wnę­trzu moż­na było urzą­dzić za­sadz­kę z ka­ra­bi­nem w ręku. Do wy­po­sa­że­nia co­dzien­ne­go wszedł strój ma­sku­ją­cy, zna­ny dziś pod ame­ry­kań­ską na­zwą „ghil­lie suit” – strój ten w ża­den spo­sób nie przy­po­mi­nał mun­du­ru, a był na­wet jego prze­ci­wień­stwem. O ile bo­wiem mun­dur musi przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia ce­cho­wać ele­gan­cja, kom­bi­ne­zon strzel­ca wy­bo­ro­we­go miał za za­da­nie po­zba­wie­nie syl­wet­ki żoł­nie­rza le­żą­ce­go w tra­wie czy polu ja­kich­kol­wiek cech mo­gą­cych sta­no­wić za­cze­pie­nie dla oka. W tym przy­po­mi­na­ją­cym wo­rek po­kut­ny kom­bi­ne­zo­nie strze­lec mu­siał się go­dzi­na­mi po­wo­li czoł­gać po zie­mi, bło­cie, ludz­kich szcząt­kach i wsze­la­kim zło­mie bi­tew­nym.

Woj­na 1914–1918 była woj­ną pie­cho­ty i ar­ty­le­rii, na­stęp­na mia­ła być zu­peł­nie inna. Dla­te­go zno­wu sta­ry, do­bry ka­ra­bin wy­dał się ana­chro­ni­zmem wo­bec ga­zów bo­jo­wych, co­raz szyb­szych sa­mo­lo­tów i przede wszyst­kim czoł­gów, prze­ciw któ­rym po­noć nikt nie miał szans (choć po dziś dzień po­śród bry­tyj­skich snaj­pe­rów z ośrod­ka wojsk po­wietrz­no­de­san­to­wych w Al­der­shot krą­ży po­wie­dze­nie, że 4–5 na­bo­jów ka­ra­bi­no­wych po 50 pen­sów sztu­ka jest war­te tyle, co 40-to­no­wy czołg za kil­ka­na­ście mi­lio­nów fun­tów, po­nie­waż z ka­ra­bi­nu moż­na naj­pierw ośle­pić czołg, tra­fia­jąc w pe­ry­skop, a na­stęp­nie wy­eli­mi­no­wać za­ło­gę).

Woj­na bły­ska­wicz­na nie wy­da­wa­ła się od­po­wied­nim miej­scem dla snaj­pe­rów. Nie­miec­ka ar­mia cie­szy­ła się opi­nią nie­zwy­cię­żo­nej, pre­zen­tu­jąc szo­ku­ją­co sku­tecz­ną dok­try­nę, któ­ra w po­łą­cze­niu z od­po­wied­nim wy­szko­le­niem ze­spo­ło­wym skró­ci­ła kam­pa­nie wo­jen­ne do cza­su, jaki cha­rak­te­ry­zo­wał pod­bo­je Na­po­le­ona – kil­ku ty­go­dni. Strze­lec wy­bo­ro­wy jest przede wszyst­kim na­rzę­dziem wal­ki de­fen­sy­wy – dla­te­go wy­da­wał się zby­tecz­ny.

Jed­nak w koń­cu wszel­kie ra­chu­by, sil­ni­ki, li­nie za­opa­trze­nio­we za­wio­dły w ob­li­czu nie­wy­obra­żal­nych prze­strze­ni ro­syj­skich. Na do­da­tek bro­nią­cy się prze­ciw­nik nie za­nie­dbał tego naj­tań­sze­go i naj­sku­tecz­niej­sze­go środ­ka wal­ki obroń­cy – ka­ra­bi­nu. So­wie­ci sami otrzy­ma­li lek­cję po­ko­ry od wy­bo­ro­wych strzel­ców ar­mii fiń­skiej w cza­sie woj­ny zi­mo­wej (po dziś dzień Fin­lan­dia jest kra­jem o jed­nym z naj­więk­szych współ­czyn­ni­ków na­sy­ce­nia bro­nią pal­ną wśród po­pu­la­cji), gdy oka­za­ło się, że zima w po­łą­cze­niu z cel­nym ogniem ka­ra­bi­no­wym jest w sta­nie za­trzy­mać na­wet moc­no prze­wa­ża­ją­ce siły. Lek­cja ta nie po­szła na mar­ne i po­sia­da­ją­cy bar­dzo do­bry, choć czę­sto nie­do­ce­nia­ny ka­ra­bin Mo­si­na Ro­sja­nie po­czę­li za­da­wać We­hr­mach­to­wi do­tkli­we stra­ty. I Niem­cy po­wtór­nie mu­sie­li prze­ro­bić lek­cję, któ­rą ode­bra­li w 1914 roku. W ruch po­szły za­rzą­dze­nia (w Trze­ciej Rze­szy oby­wa­te­lom ode­bra­no broń, a szko­le­nie strze­lec­kie cy­wi­lów było uwa­ża­ne za akt wro­gi wo­bec pań­stwa, w Hi­tler­ju­gend zaś ogra­ni­cza­no kon­takt z bro­nią do nie­zbęd­ne­go mi­ni­mum, i to wy­łącz­nie z bro­nią ma­ło­ka­li­bro­wą – jak wi­dać sto­su­nek do bro­ni pal­nej jest do­sko­na­łym od­zwier­cie­dle­niem sto­sun­ku każ­de­go re­żi­mu do swo­ich oby­wa­te­li, czy też le­piej po­wie­dzieć – pod­da­nych), przej­mo­wa­no reszt­ki cy­wil­nej bro­ni, bę­dą­cej w po­sia­da­niu lud­no­ści Nie­miec. Pod­sta­wą wy­po­sa­że­nia po­zo­stał spraw­dzo­ny ka­ra­bin Mau­se­ra. Trze­ba nad­mie­nić, że do dziś strzel­cy wy­bo­ro­wi nie­chęt­nie prze­sta­wia­ją się na broń sa­mo­pow­ta­rzal­ną – pa­ra­me­try strza­łu od­da­wa­ne­go z za­mknię­te­go, nie­ru­cho­me­go zam­ka, przy sztyw­nym łożu i bez ru­cho­mych pod­czas strza­łu czę­ści są znacz­nie lep­sze, spo­koj­niej­sze niż w przy­pad­ku bro­ni sa­mo­czyn­nej, przy­sto­so­wa­nej do strze­la­nia pre­cy­zyj­ne­go. Do­dat­ko­wą wadą bro­ni sa­mo­pow­ta­rzal­nej jest wy­rzu­ca­na łu­ska, mo­gą­ca przez przy­pa­dek zde­ma­sko­wać po­ło­że­nie strzel­ca, tym sa­mym ska­zu­jąc go na śmierć. W Niem­czech i Ro­sji oczy­wi­ście uży­wa­no też bro­ni sa­mo­czyn­nej do za­dań strze­lec­kich – oba kra­je nie mia­ły w swo­im ar­se­na­le tak uda­ne­go typu jak ame­ry­kań­ski M1 Ga­rand, nie­mniej za­rów­no To­ka­riew, jak i oba mo­de­le sa­mo­czyn­ne: G-41 i G-43, były bar­dzo sku­tecz­ne, pod wa­run­kiem pie­czo­ło­wi­te­go prze­strze­ga­nia re­guł po­stę­po­wa­nia i opie­ki nad bro­nią. So­wiec­ki Mo­sin w wer­sji dla strzel­ców wy­bo­ro­wych z lu­ne­tą czte­ro­krot­ną uwa­ża­no po obu stro­nach fron­tu za broń ide­al­ną dla wa­run­ków fron­tu wschod­nie­go. Tam wła­śnie, kie­dy woj­na prze­kształ­ci­ła się w prze­wle­kłe star­cie na wy­nisz­cze­nie z gniaz­da­mi opo­ru i to­czy­ła się iden­tycz­nie jak na po­lach Flan­drii w 1916 roku, wy­cho­dzi­ły na jaw wszel­kie man­ka­men­ty wy­ra­fi­no­wa­nej tech­ni­ki. Do tego wszyst­kie­go do­cho­dził ele­ment, z któ­rym nie sty­ka­no się na fron­tach I woj­ny na Za­cho­dzie – strasz­li­wa zima, wie­lo­mie­sięcz­ne mro­zy i za­mie­cie śnież­ne, pod­czas któ­rych za­ma­rza­li nie tyl­ko lu­dzie, ale też ich broń. Wte­dy wła­śnie oka­za­ło się, jak prze­wi­du­ją­ca była de­cy­zja car­skiej ko­mi­sji uzbro­je­nia z koń­ca XIX wie­ku, kie­dy ka­ra­bin Mo­sin-Na­gant wpro­wa­dzo­no do wy­po­sa­że­nia ar­mii ro­syj­skiej.

Woj­na na fron­cie wschod­nim była pro­wa­dzo­na za po­mo­cą wszel­kich środ­ków, bez żad­nej li­to­ści i wzglę­dów dla prze­ciw­ni­ka. Za wie­dzą, przy­zwo­le­niem oraz z in­spi­ra­cji oby­dwu krwa­wych dyk­ta­to­rów żoł­nie­rzy prze­ciw­ni­ka trak­to­wa­no z nie­wy­obra­żal­nym okru­cień­stwem. Atak czoł­gów na po­zy­cje pie­cho­ty, za­koń­czo­ny miaż­dże­niem ży­wej tkan­ki, któ­ry wstrzą­sa dziś czy­tel­ni­ka­mi, na­le­ży jed­nak do zwy­kłe­go ar­se­na­łu woj­ny. Żoł­nie­rze od nie­pa­mięt­nych cza­sów byli pa­le­ni żyw­cem, miaż­dże­ni pod gru­za­mi for­tec, tra­to­wa­ni ko­py­ta­mi ka­wa­le­rii, na­dzie­wa­ni na piki czy to­pie­ni w rze­kach. Ale to była rze­czy­wi­stość wal­ki. Czym in­nym jed­nak było znę­ca­nie się nad ludź­mi wzię­ty­mi do nie­wo­li – ska­zy­wa­nie so­wiec­kich jeń­ców na gło­do­wą śmierć w ste­pie czy mar­sze śmier­ci, któ­re urzą­dzo­no wzię­tym do nie­wo­li żoł­nie­rzom nie­miec­kim po od­blo­ko­wa­niu Sta­lin­gra­du. Na tle tych roz­ma­itych be­ze­ceństw, skut­ków dzia­ła­nia ar­ty­le­rii, miaż­dże­nia lu­dzi przez gą­sie­ni­ce wro­gich czoł­gów czy też pa­le­nia ich przez mio­ta­cze ognia, śmierć od ka­ra­bi­no­wej kuli jawi się jako ci­cha, spo­koj­na i li­to­ści­wa. Dla­cze­go więc żoł­nie­rze z taką nie­na­wi­ścią od­no­si­li się do snaj­pe­rów? Czę­ścio­wo dla­te­go, że śmierć z ich ręki przy­cho­dzi­ła znie­nac­ka, czę­ścio­wo dla­te­go, że strzel­cy wy­bo­ro­wi być może w naj­bar­dziej bez­po­śred­ni spo­sób uosa­bia­li „spra­wę”, za któ­rą wal­czy­li, ucie­leś­nia­li wszyst­ko, czym był prze­ciw­nik. Po­dob­nie jak pi­lo­ci my­śliw­ców wal­czy­li zu­peł­nie sami, zda­ni je­dy­nie na wła­sne umie­jęt­no­ści, po­zba­wie­ni wspar­cia gru­py ko­le­gów, jed­no­cze­śnie nie mo­gli sce­do­wać od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne dzia­ła­nia na mi­tycz­nych „prze­ło­żo­nych”, „pa­ra­me­try uży­cia bro­ni” i temu po­dob­ne wy­mów­ki, sta­no­wią­ce czę­sto ali­bi dla praw­dzi­wych wo­jen­nych zbrod­ni. Ta bez­po­śred­nia wal­ka z ka­ra­bi­nem, któ­ry po­przez swo­je pre­cy­zyj­ne urzą­dze­nia optycz­ne umoż­li­wiał śle­dze­nie ru­chów wy­bra­ne­go wro­ga, czy­ni­ła zbęd­ny­mi wszel­kie tłu­ma­cze­nie i wszel­ką obro­nę przed od­po­wie­dzial­no­ścią. Żoł­nierz z ka­ra­bi­nem z lu­ne­tą jest tak samo win­ny jak kraj, za któ­re­go spra­wę wal­czy, od­po­wia­da za nią bo­wiem oso­bi­ście. I kie­dy ar­ty­le­rzy­sta czy lot­nik z bom­bow­ca może scho­wać się za ano­ni­mo­wość swo­jej pro­fe­sji, snaj­per nie może tego uczy­nić. Musi sam zmie­rzyć się z ludz­ką od­po­wie­dzial­no­ścią za wła­sne czy­ny. I to wła­śnie jest tym, co czy­ni wspo­mnie­nia nie­miec­kie­go strzel­ca wy­bo­ro­we­go tak cie­ka­wym. Osta­tecz­nie cały ar­se­nał środ­ków uży­wa­nych w „rze­mio­śle” jest zna­ny i nie sta­no­wi żad­nej re­we­la­cji. Od­kry­ciem może być do­pie­ro do­tar­cie do wnę­trza du­szy żoł­nie­rza.

Dla jed­nych bę­dzie to zim­ny za­bój­ca, dla in­nych je­den z naj­uczciw­szych wal­czą­cych, bio­rą­cy na sie­bie peł­ną, oso­bi­stą od­po­wie­dzial­ność w służ­bie wła­sne­go kra­ju. Jed­nak w przy­pad­ku żoł­nie­rzy ar­mii nie­miec­kiej to py­ta­nie ma swo­je dru­gie dno – na ile mło­dy chło­pak z Ty­ro­lu zda­wał so­bie spra­wę, w czy­im imie­niu od­bie­ra in­nym ży­ciem i do cze­go dąży ar­mia, z któ­rą do­szedł na ro­syj­skie rów­ni­ny?

Pol­skie­go Czy­tel­ni­ka za­in­te­re­su­je z pew­no­ścią mo­ty­wa­cja, jaką kie­ro­wa­li się strzel­cy wy­bo­ro­wi ar­mii nie­miec­kiej pod­czas wal­ki, oraz to, ja­ki­mi spe­cy­ficz­ny­mi me­to­da­mi po­słu­gi­wa­li się w cza­sie woj­ny i jak trak­to­wa­li swo­ich prze­ciw­ni­ków. Od­po­wie­dzi na te kwe­stie są waż­ne dla lep­sze­go zro­zu­mie­nia na­szej wła­snej hi­sto­rii, po­nie­waż strzel­cy wy­bo­ro­wi ar­mii nie­miec­kiej ode­gra­li waż­ną rolę pod­czas po­wsta­nia war­szaw­skie­go, a nie­ste­ty do dziś dnia nie do­cze­ka­li­śmy się żad­nej ob­szer­niej­szej mo­no­gra­fii na ten te­mat w ję­zy­ku pol­skim. Miej­my na­dzie­ję, że ta pu­bli­ka­cja po­zwo­li pol­skie­mu Czy­tel­ni­ko­wi le­piej po­znać mo­ty­wy dzia­ła­nia wro­ga pod­czas tej naj­okrut­niej­szej z wo­jen.

An­drzej Za­rę­ba

Rozdział pierwszy

Na fron­cie wschod­nim wsta­wał pro­mien­ny let­ni po­ra­nek. Noc­na rosa nada­wa­ła ogrze­wa­ją­ce­mu się po­wie­trzu za­pach zie­mi i tra­wy. On jed­nak nie był wraż­li­wy na uro­ki na­tu­ry, na­wet nie było mu wol­no ich od­czu­wać. Wszyst­kie zmy­sły miał na­pię­te. Był po­dob­ny do że­ru­ją­ce­go dra­pież­ni­ka. Po raz ko­lej­ny spo­glą­dał przez lu­ne­tę swo­je­go ka­ra­bi­nu na przed­po­le so­wiec­kich po­zy­cji. Gdzieś tu­taj musi znaj­do­wać się do­sko­na­le za­ma­sko­wa­ne sta­no­wi­sko ro­syj­skie­go snaj­pe­ra, któ­re­go ofia­rą w cią­gu ostat­nich dni pa­dło dzie­wię­ciu jego to­wa­rzy­szy. Mu­siał to być mistrz w swo­im fa­chu, bo­wiem Sepp już od dwóch dni nada­rem­nie po­szu­ki­wał jego kry­jów­ki. Gdy wcze­snym ran­kiem kula prze­ciw­ni­ka do­się­gła ostat­nie­go z kom­pa­nów, uwa­żał, że po­tra­fi, cho­ciaż w przy­bli­że­niu, okre­ślić kie­ru­nek strza­łu.

Na­resz­cie! W koń­cu zdra­dził swe po­ło­że­nie. U stóp jed­ne­go z krza­ków znaj­do­wa­ła się dziw­nie wy­glą­da­ją­ca kęp­ka tra­wy. Wzrok Sep­pa cały czas kon­cen­tro­wał się na po­dej­rza­nym miej­scu. Tak, to na pew­no jest on. Ad­re­na­li­na za­czę­ła krą­żyć mu w ży­łach, gdy roz­po­znał ele­men­ty lu­ne­ty ce­low­ni­czej oraz ko­niec ka­ra­bi­no­wej lufy, gdy ta na­gle roz­bły­sła. Już wi­dział, jak z gło­śnym hu­kiem zbli­ża się do nie­go po­cisk. Jak spa­ra­li­żo­wa­ny le­żał na swej po­zy­cji, nie­zdol­ny do wy­ko­na­nia szyb­kie­go ru­chu ra­tu­ją­ce­go go przed nie­chyb­ną śmier­cią. Z głu­chym ude­rze­niem po­cisk tra­fił go w sam śro­dek czo­ła, po­wo­du­jąc eks­plo­zję czasz­ki i my­śli.

W tym sa­mym mo­men­cie obu­dził się z głę­bo­kie­go snu. Ser­ce pod­sko­czy­ło mu aż do gar­dła. Trwa­ło to kil­ka mi­nut, za­nim po­wró­cił z roku 1944 do współ­czes­no­ści. Po­wo­li po­jął, że nie ma co my­śleć o dal­szym śnie. Przez otwar­te okno sy­pial­ni do­cie­ra­ły przy­tłu­mio­ne od­gło­sy nocy oraz mile orzeź­wia­ją­ce świe­że po­wie­trze. Wstał i pod­szedł do okna. Głę­bo­ko wdy­chał noc­ne po­wie­trze w skrę­po­wa­ną pierś. Jego spoj­rze­nie zbłą­dzi­ło na kil­ka chwil ku syl­wet­ce Alp Sty­ryj­skich, nad któ­ry­mi za­wisł pięk­ny księ­życ. Tak ja­sno świe­cił rów­nież wte­dy, póź­nym la­tem nad ro­syj­skim ste­pem, któ­rym – za­gu­bio­ny w nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni – od­dział po­dą­żał na front. Przy­po­mniał so­bie, jak usiadł w otwar­tych drzwiach pe­łen nie­spo­koj­nych my­śli o nad­cho­dzą­cym twar­dym, praw­dzi­wym ży­ciu żoł­nie­rza. „Jak­że bied­ny­mi i nie­do­świad­czo­ny­mi mło­ko­sa­mi wte­dy by­li­śmy” – wspo­mi­nał i po­dą­żał my­śla­mi ku tam­tym cza­som. Od wie­lu lat epi­zo­dy wo­jen­ne z jego ży­cia same po­ja­wia­ły się w my­ślach. Nie­któ­re z nich, mimo upły­wu 50 lat, są tak wy­raź­ne, jak­by mia­ły miej­sce wczo­raj.

Uro­dzo­ny we wrze­śniu 1924 roku Sepp do­ra­stał jako syn mi­strza sto­lar­skie­go w za­cisz­nej sty­ryj­skiej wsi. W cza­sie bez­tro­skiej mło­do­ści wpo­jo­no mu kon­ser­wa­tyw­ne war­to­ści, ta­kie jak mi­łość oj­czy­zny, pil­ność, wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków i po­słu­szeń­stwo wo­bec au­to­ry­te­tów spo­łecz­nych. Praw­do­po­dob­nie po­wyż­sze, moc­no za­ko­rze­nio­ne w nim war­to­ści etycz­ne sta­ły się przy­czy­ną jego fa­tal­ne­go losu. Było oczy­wi­ste, że Sepp po­szedł w śla­dy ojca i przy­stą­pił do na­uki sto­lar­stwa, aby pew­ne­go dnia prze­jąć pro­wa­dze­nie warsz­ta­tu ro­dzi­ców. Przy­bli­ża­ją­ca się służ­ba woj­sko­wa była jed­no­cze­śnie obo­wiąz­kiem i za­szczy­tem, po­zwa­la­ją­cym mło­de­mu żoł­nie­rzo­wi cie­szyć się uzna­niem oko­licz­nych miesz­kań­ców. Po­zy­tyw­ne orze­cze­nie ko­mi­sji po­bo­ro­wej o przy­dat­no­ści do służ­by woj­sko­wej oraz na­stę­pu­ją­ce po nim po­wo­ła­nie sta­no­wi­ły dla mło­dych męż­czyzn nie­zwy­kłe prze­ży­cie, zwięk­sza­ją­ce ich sa­mo­świa­do­mość oraz da­ją­ce po­czu­cie przy­na­leż­no­ści do gro­na do­ro­słych. Sepp zo­stał ukształ­to­wa­ny przez śro­do­wi­sko to­wa­rzy­skie i po­li­tycz­ne tam­tych cza­sów. Na jego dzie­ciń­stwo mia­ła prze­moż­ny wpływ prze­sy­co­na ide­olo­gią po­li­ty­ka Trze­ciej Rze­szy, w przy­pad­ku mło­dzie­ży per­fek­cyj­nie go­dzą­ca na­ro­do­wą sa­mo­świa­do­mość oraz kon­ser­wa­tyw­ne cno­ty i sys­tem war­to­ści z bez­wa­run­ko­wą go­to­wo­ścią do re­ali­za­cji ce­lów po­li­tycz­nych. Oczy­wi­stym obo­wiąz­kiem mło­dych męż­czyzn w jego wie­ku było zgło­sze­nie się na ochot­ni­ka do służ­by, aby z bro­nią w ręku wal­czyć o ide­ały no­wych cza­sów. Gdy woj­na trwa­ła już od trzech lat, a We­hr­macht po­dą­żał od jed­ne­go zwy­cię­stwa do dru­gie­go, wie­lu mło­dzień­ców oba­wia­ło się, że nie zdą­ży do­łą­czyć do gro­na two­rzą­cych nowy świat, bo­wiem zwy­cię­stwo, jak gło­si­ła wszech­obec­na pro­pa­gan­da, mia­ło na­stą­pić nie­ba­wem. Z dala od wy­obra­żeń o gorz­kiej i bez­li­to­snej rze­czy­wi­sto­ści woj­ny ten je­sien­ny dzień po­bo­ru w 1942 roku był dla mło­dych męż­czyzn ze wsi dniem chwa­ły. Bur­mistrz wy­gło­sił nie­skład­ną mowę o służ­bie oj­czyź­nie i bo­ha­ter­skich od­dzia­łach wal­czą­cych ze świa­to­wym bol­sze­wi­zmem. Or­kie­stra stra­żac­ka ode­gra­ła żywą me­lo­dię, a dziew­czę­ta z BDM (Bund Deut­scher Mädel – Zwią­zek Dziew­cząt Nie­miec­kich[1]) przy­go­to­wa­ły bu­kie­ci­ki kwia­tów, któ­re za­tknę­ły w bu­to­nier­ki przy­szłych bo­ha­te­rów. W umy­słach żoł­nie­rzy in spe w ogó­le nie po­ja­wi­ła się myśl o moż­li­wej śmier­ci lub ka­lec­twie. Sze­ściu z tych dum­nie po­zu­ją­cych do fo­to­gra­fii mło­dzień­ców nie prze­ży­je na­stęp­nych dwóch lat. Kil­ka mie­się­cy póź­niej peł­ni na­dziei roz­po­czy­na­li służ­bę woj­sko­wą.

Fot. 1. Rok 1942. Sepp w pierwszym rzędzie, drugi od lewej

Po za­koń­cze­niu na­uki w lu­tym 1943 roku osiem­na­sto­let­nie­go Sep­pa skie­ro­wa­no do Od­dzia­łu Strzel­ców Gór­skich w Ku­fste­in, gdzie tra­fia­li pra­wie wszy­scy mło­dzi męż­czyź­ni z oko­li­cy. Po za­ła­twie­niu zwy­kłych for­mal­no­ści, ta­kich jak wy­da­nie umun­du­ro­wa­nia, dzie­sięć dni póź­niej wraz z to­wa­rzy­sza­mi zo­stał wy­sła­ny do Mit­ten­wal­du w celu od­by­cia pod­sta­wo­we­go prze­szko­le­nia wojsk pie­cho­ty. Pod ko­niec pół­rocz­ne­go okre­su „szli­fo­wa­nia” Sepp zo­stał strzel­cem ob­słu­gu­ją­cym cięż­ki ka­ra­bin ma­szy­no­wy.

Pod­czas ca­łe­go szko­le­nia w ogó­le nie był po­ru­sza­ny te­mat strzel­ca wy­bo­ro­we­go jako ele­men­tu tak­tycz­ne­go kon­cep­cji walk pie­cho­ty wła­snej lub wro­ga. Zdaw­ko­wo wzmian­ko­wa­no o ro­syj­skich strzel­cach „zza wę­gła” oraz o ko­bie­tach-strzel­cach, któ­rych to z bez­li­to­sną za­cie­kło­ścią mu­sia­ły zwal­czać za­ło­gi ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych.

Szko­le­nie było cięż­kie, lecz ni­ko­go nie po­ni­ża­no jak w cza­sach po­ko­ju czy na po­cząt­ku woj­ny. Przy­kła­da­no wie­le sta­rań, aby mło­dych męż­czyzn przy­naj­mniej fi­zycz­nie i pod ką­tem pew­ne­go po­słu­gi­wa­nia się bro­nią w spo­sób opty­mal­ny przy­go­to­wać do wy­peł­nia­nia trud­nych za­dań. Szcze­gól­nie wy­kła­dow­cy z do­świad­cze­niem fron­to­wym pró­bo­wa­li prze­ka­zy­wać da­lej swą wie­dzę. Byli oni bo­wiem świa­do­mi dra­ma­tycz­nie wy­so­kich strat do­ty­ka­ją­cych żoł­nie­rzy z no­we­go po­bo­ru, któ­rych przy­tła­cza­ła na­gle nisz­czą­ca wszyst­ko, nie­wy­obra­żal­na rze­czy­wi­stość wo­jen­na. U wie­lu z nich, gdy sta­nę­li oko w oko z bez­li­to­sną bru­tal­no­ścią wal­ki, naj­bar­dziej ar­cha­icz­ny typ pa­ni­ki wy­wo­łał trud­ny do opa­no­wa­nia od­ruch uciecz­ki. Jed­nak­że to w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych roz­sąd­ne po­stę­po­wa­nie, obec­nie w ob­li­czu ma­szyn nio­są­cych śmierć nie tyl­ko na du­żych ob­sza­rach, ale i na duże od­le­gło­ści, sta­ło się prze­kleń­stwem.

Dzię­ki sta­ran­ne­mu wy­szko­le­niu cza­sa­mi moż­li­we jest prze­ła­ma­nie wraż­li­wo­ści do­cho­dzą­cej do gło­su w mo­men­cie kon­fron­ta­cji z rze­czy­wi­sto­ścią, a bę­dą­cej owo­cem mo­zol­nie wy­pra­co­wa­nych war­to­ści etycz­nych. Woj­sko­wy dryl o na­ra­sta­ją­cej in­ten­syw­no­ści sta­no­wi do­bre na­rzę­dzie do opa­no­wa­nia in­stynk­tu uciecz­ki. Jed­nak­że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku każ­dy in­dy­wi­du­al­nie de­cy­du­je o tym, czy jest zdol­ny spo­glą­dać w ob­li­cze woj­ny, czy też nie. Już tu­taj kry­sta­li­zu­je się po­sta­wa wo­jow­ni­ka, któ­re­go dru­gą na­tu­rę sta­no­wi wal­ka, zaś oj­czy­znę – woj­na. Jest on więź­niem ana­chro­nicz­nej fa­scy­na­cji moż­li­wo­ścią za­bi­ja­nia i by­cia za­bi­tym. Do­pie­ro w tym ogniu wo­jen­ne­go re­ali­zmu wy­ku­wa się wła­ści­wy strze­lec wy­bo­ro­wy, któ­ry na pierw­szej li­nii w ty­glu wal­ki po­tra­fi za­cho­wać ja­sność my­śle­nia oraz zdol­ność do sku­tecz­ne­go po­słu­gi­wa­nia się wła­sną bro­nią i lu­net­ką ce­low­ni­czą. Je­dy­nie ci żoł­nie­rze za­słu­gu­ją na mia­no „strzel­ca wy­bo­ro­we­go”.

Na po­cząt­ku wrze­śnia do Sep­pa oraz jego ko­le­gów do­tarł roz­kaz wy­mar­szu 144. Puł­ku Strzel­ców Gór­skich, cią­gle jesz­cze sta­cjo­nu­ją­ce­go na po­łu­dnio­wym od­cin­ku fron­tu wschod­nie­go pod Wo­ro­szy­łow­skiem. Tym sa­mym sta­no­wi­li oni ostat­nie wspar­cie oso­bo­we, któ­re­go za­da­niem było od­two­rze­nie siły bo­jo­wej puł­ku. Dla więk­szo­ści z nich była to ostat­nia oka­zja w ich mło­dym ży­ciu do zo­ba­cze­nia i po­że­gna­nia się z ro­dzi­ną. Trzy­dnio­wy urlop przed wy­mar­szem mi­nął w mgnie­niu oka. Choć bra­ko­wa­ło słów, aby opi­sać nie­zna­ną przy­szłość, mat­ka mło­de­go żoł­nie­rza wy­ko­rzy­sty­wa­ła każ­dą spo­sob­ność, by czu­le po­gła­dzić jego wło­sy, szu­ka­jąc po­cie­sze­nia. Oj­ciec, żoł­nierz I woj­ny świa­to­wej, skry­wał swo­ją tro­skę w mil­cze­niu i pil­nej ro­bo­cie. Nie­ubła­ga­nie zbli­żał się mo­ment roz­sta­nia. Gdy wsia­dał do au­to­bu­su, któ­ry miał za­brać go z po­wro­tem do ko­szar w Mit­ten­wald, mat­ka za­la­ła się łza­mi. Oj­ciec zaś ob­jął go na po­że­gna­nie, cze­go ni­g­dy przed­tem nie czy­nił, i wy­szep­tał mu do ucha: „Uwa­żaj na sie­bie, mój synu. Ży­czę ci z ca­łe­go ser­ca, abyś po­wró­cił do nas zdrów. Jed­nak­że wszyst­ko jest w ręku Boga”. Gdy tyl­ko au­to­bus ru­szył, Sepp jesz­cze raz po­ma­chał ro­dzi­com i nie­ru­cho­mo pa­trzył przed sie­bie, by nie utra­cić z tak wiel­kim tru­dem za­cho­wy­wa­ne­go spo­ko­ju du­cha.

Naj­więk­szą tro­skę 3. Dy­wi­zji Gór­skiej sta­no­wi­ła od trzech ty­go­dni Ar­mia Czer­wo­na, któ­ra wzmoc­nio­na do­sta­wa­mi no­we­go ame­ry­kań­skie­go uzbro­je­nia go­to­wa­ła się do wiel­kiej ofen­sy­wy w Za­głę­biu Do­niec­kim na Ukra­inie. Każ­dy, kto tyl­ko mógł wzmoc­nić siłę bo­jo­wą od­dzia­łów nie­miec­kich, był wi­ta­ny z otwar­ty­mi rę­ka­mi. Świe­żo wy­szko­le­ni żoł­nie­rze spę­dzi­li wie­le dni w wy­ście­ła­nych sło­mą by­dlę­cych wa­go­nach, prze­mie­rza­jąc ro­syj­ski step, za­nim do­tar­li do celu. W chwi­li przy­by­cia do Wo­ro­szy­łow­ska Sepp wraz z ko­le­ga­mi miał „szczę­ście” tra­fić na roz­po­czy­na­ją­cy się so­wiec­ki atak. Już pierw­sze­go dnia, po­zba­wie­ni moż­li­wo­ści oswo­je­nia się z ży­ciem fron­to­wym, zo­sta­li rzu­ce­ni w wir nie­zwy­kle cięż­kich i oku­pio­nych wiel­ki­mi stra­ta­mi walk o wą­wóz Red­ki­na. Mó­wiąc żar­go­nem żoł­nier­skim – Sepp wy­cią­gnął prze­klę­tą kar­tę, bo­wiem 3. Dy­wi­zja Gór­ska mia­ła do koń­ca woj­ny brać udział w nie­ty­po­wych ak­cjach pie­cho­ty w punk­tach za­pal­nych po­łu­dnio­we­go od­cin­ka fron­tu wschod­nie­go. Stra­ty w lu­dziach były prze­ogrom­ne i prze­wyż­sza­ły kil­ka­krot­nie ogól­ny stan oso­bo­wy dy­wi­zji.

Za­głę­bie Do­niec­kie ze swy­mi roz­le­gły­mi ko­pal­nia­mi wę­gla ka­mien­ne­go było waż­nym do­staw­cą su­row­ców na­tu­ral­nych i tym sa­mym sta­no­wi­ło obiekt za­in­te­re­so­wa­nia obu wal­czą­cych stron. Ko­pal­nie wę­gla z roz­bu­do­wa­nym sys­te­mem sztol­ni pod­czas woj­ny słu­ży­ły nie­przy­ja­cie­lo­wi za kry­jów­kę. Całe so­wiec­kie jed­nost­ki da­wa­ły się oto­czyć od­dzia­łom We­hr­mach­tu, cho­wa­jąc się w sztol­niach. Po­nad­to, w mia­rę swych moż­li­wo­ści, nie­spo­dzie­wa­nie na­pa­da­ły na od­dzia­ły nie­miec­kie. Do­cho­dzi­ło przy tym do mor­der­czych walk wręcz, żoł­nierz prze­ciw­ko żoł­nie­rzo­wi, któ­re nie­rzad­ko roz­gry­wa­ły się we­wnątrz sztol­ni.

Ro­sja­nie ener­gicz­nym ude­rze­niem prze­rwa­li li­nie nie­miec­kie i pró­bo­wa­li roz­sze­rzyć zdo­by­ty przy­czó­łek. Do­wód­ca 3. Dy­wi­zji Gór­skiej uznał tę sy­tu­ację za tak groź­ną, że bez dal­szych przy­go­to­wań i prze­gru­po­wa­nia sił wy­dał roz­kaz na­tych­mia­sto­we­go kontr­na­tar­cia. Atak po­wiódł się, lecz dla żoł­nie­rzy było to pyr­ru­so­we zwy­cię­stwo.

O sza­rym po­ran­ku 18 lip­ca 1943 roku strzel­cy w ci­szy za­ję­li swo­je po­zy­cje. Męż­czyź­ni ci byli za­mknię­ci w so­bie, lecz ostre rysy ich twa­rzy zdra­dza­ły na­pię­cie i ner­wo­wość. Każ­dy miał wła­sną me­to­dę opa­no­wa­nia lęku przed ak­cją zbroj­ną. Sta­rzy wy­ja­da­cze z po­nu­rą miną żuli skór­kę chle­ba lub pa­li­li; ich twa­rze nie wy­ra­ża­ły żad­nych uczuć. Mło­dzi na­to­miast kosz­tem wiel­kie­go wy­sił­ku ukry­wa­li swo­je zde­ner­wo­wa­nie, nie­spo­koj­nie się po­ru­sza­jąc. Wie­lu z nich wy­mio­to­wa­ło, nie utrzy­my­wa­ło kału lub od­da­wa­ło mocz. Sepp, zu­peł­nie nie­do­świad­czo­ny w spra­wach, któ­re mia­ły go jesz­cze spo­tkać, przy­glą­dał się temu nie­zwy­kłe­mu oto­cze­niu z wy­raź­nym nie­sma­kiem. Nie był w sta­nie cze­go­kol­wiek zjeść, żo­łą­dek gro­ził re­be­lią, a cia­ło było jak z ga­la­re­ty. Miał wra­że­nie, że nie może się po­ru­szać. W tej kry­tycz­nej sy­tu­acji sprzy­ja­ło mu szczę­ście, bo jego do­wód­ca – naj­gor­szy, ma­ją­cy nie­jed­no na su­mie­niu fron­to­wy łotr – po­mi­mo tru­dów walk wy­ka­zy­wał wraż­li­wość na losy wszyst­kich mło­dych żoł­nie­rzy w od­dzia­le. Do­strze­gł­szy jego lęk, uspo­ko­ił go sło­wa­mi: „Czło­wie­ku, weź głę­bo­ki wdech, myśl wy­łącz­nie o swo­im ka­ra­bi­nie i strze­laj tak, jak uczy­łeś się pod­czas szko­le­nia. Uwa­żaj na mnie i na moje roz­ka­zy. Ja cały czas czu­wam nad mo­imi chłop­ca­mi; pod­czas naj­gor­sze­go je­stem tak­że przy to­bie. Do tej pory zdo­ła­łem wy­rwać swój od­dział z każ­de­go za­gro­że­nia i nikt z mo­ich lu­dzi nie po­legł”. Mło­dzień­cza nie­fra­so­bli­wość w po­łą­cze­niu z bez­kry­tycz­nym za­ufa­niem do do­wód­cy da­wa­ły Sep­po­wi siłę nie­zbęd­ną do po­ko­na­nia sła­bo­ści i sta­wie­nia czo­ła nad­cho­dzą­ce­mu chrzto­wi bo­jo­we­mu.

Fot. 2. Strzelcy zajęli pozycje w oczekiwaniu na zbliżający się chrzest bojowy

Krót­ko przed pią­tą znaj­du­ją­ca się w po­bli­żu ar­ty­le­ria roz­po­czę­ła atak. Przed sta­no­wi­ska­mi strzel­ców z głu­chym grzmo­tem wy­try­ski­wa­ły ku po­ran­ne­mu nie­bu fon­tan­ny zie­mi. Huk wy­strza­łów oraz ja­zgot roz­ry­wa­ją­cych się gra­na­tów były dla nie­go no­wy­mi, z po­cząt­ku trud­ny­mi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia dźwię­ka­mi, co­raz bar­dziej na­pa­wa­ją­cy­mi go od­ra­zą. Żoł­nie­rze ku­li­li się na swo­ich po­zy­cjach, cze­ka­jąc na roz­kaz ata­ku. Po oko­ło dwu­dzie­stu mi­nu­tach ogień ar­ty­le­ryj­ski na­gle ustał, a do Sep­pa do­tar­ły nie­zwy­kłe od­gło­sy. Były to zwie­rzę­ce krzy­ki ran­nych Ro­sjan. Gdy kieł­ko­wa­ło w nim uczu­cie prze­ra­że­nia, przy­szedł roz­kaz ata­ku. Całe na­pię­cie i ner­wo­wość w mgnie­niu oka zna­la­zły uj­ście w ru­chu.

Fot. 3. Ogień artyleryjski sięgał niemalże do naszych stanowisk

Na­gle w sze­re­gach strzel­ców wy­bu­chły ro­syj­skie gra­na­ty. Sepp usły­szał obok sie­bie wy­ją­cy od­głos po­ci­sku. Idą­cy po jego pra­wej stro­nie to­wa­rzysz, mło­dy dzie­ciak z Berch­tes­gar­den mniej wię­cej w jego wie­ku, za­marł, spo­glą­da­jąc z nie­do­wie­rza­niem na swą ro­ze­rwa­ną kurt­kę mun­du­ru, z któ­rej z każ­dym ru­chem wy­pły­wa­ły jego je­li­ta. Po kil­ku­se­kun­do­wym szo­ku za­czął nie­ludz­ko wrzesz­czeć, pró­bu­jąc z po­wro­tem wło­żyć do środ­ka dy­mią­ce trze­wia. Al­ler­ber­ger chciał mu po­móc, ale gdy odło­żył swój ka­ra­bin, po­czuł na ple­cach cios pod­ofi­ce­ra krzy­czą­ce­go do nie­go: „Na­przód, ata­kuj, jemu już nie po­mo­żesz, osła­niaj swych to­wa­rzy­szy!”. Wte­dy obu­dził się z odrę­twie­nia. A ran­ny na­gle za­milkł i z pust­ką w oczach osu­nął się na ko­la­na, na­stęp­nie prze­wró­cił się do przo­du, pa­da­jąc twa­rzą na zry­tą zie­mię. Sepp, zna­la­zł­szy się dwa­dzie­ścia me­trów da­lej, nie wi­dział już roz­wią­zu­ją­cej wszel­kie tro­ski śmier­ci swe­go to­wa­rzy­sza. Znik­nę­ły jego po­przed­nie my­śli, na­gle zna­lazł się we wła­dzy pier­wot­ne­go in­stynk­tu prze­ży­cia. Śmierć, rany i strach nie mia­ły już te­raz zna­cze­nia. Jego rze­czy­wi­sto­ścią było strze­la­nie, ła­do­wa­nie bro­ni, po­stę­po­wa­nie na­przód oraz szu­ka­nie osło­ny, cel zaś sta­no­wi­ło, na po­do­bień­stwo dra­pież­ni­ków, tro­pie­nie prze­ciw­ni­ka. Za­szła w nim pew­na prze­mia­na. W cią­gu nad­cho­dzą­cych go­dzin cięż­kich walk z nie­fra­so­bli­we­go mło­de­go czło­wie­ka prze­isto­czył się w żoł­nie­rza, a na­wet wię­cej – w wo­jow­ni­ka w pier­wot­nym zna­cze­niu tego sło­wa. Z mie­sza­ni­ny stra­chu, krwi i śmier­ci po­wstał nar­ko­tyk, któ­ry nie tyl­ko odu­rzał, ale rów­nież nisz­czył: wy­zna­czał ko­niec oso­bi­stej ludz­kiej nie­win­no­ści, a tak­że ni­we­czył przy­szłość i na­dzie­ję na ży­cie. Za­bi­ja­nie sta­ło się dla nie­go wy­mu­szo­nym rze­mio­słem, któ­re zrzą­dze­niem losu do­pro­wa­dził do per­fek­cji.

Od­dział Sep­pa w bły­ska­wicz­nym tem­pie, pod osło­ną ognia wła­snych ka­ra­bi­nów, ostroż­nie prze­miesz­czał się przez za­krze­wio­ny te­ren, gdy na­gle do­stał się pod moc­ny ostrzał z od­da­lo­nych o oko­ło 20 me­trów za­ro­śli. Je­den z żoł­nie­rzy bez sło­wa padł pod gra­dem kul z pi­sto­le­tu ma­szy­no­we­go. Sepp na­tych­miast od­po­wie­dział ogniem, dzię­ki cze­mu po­zo­sta­li żoł­nie­rze zdą­ży­li się skryć. Cel­nie rzu­co­ne gra­na­ty ręcz­ne uci­szy­ły sta­no­wi­sko ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go nie­przy­ja­cie­la, a strzel­cy, wza­jem­nie się osła­nia­jąc, zbli­ża­li się do miej­sca, gdzie prze­ciw­nik znik­nął, jak­by za­padł się pod zie­mię. Kie­dy przedar­li się przez za­ro­śla, na­tknę­li się na czte­rech mar­twych Ro­sjan, le­żą­cych u wej­ścia do mi­strzow­sko za­ma­sko­wa­nej sztol­ni. Zwło­ki ich spra­wia­ły wra­że­nie zmal­tre­to­wa­nych i wy­nisz­czo­nych. Praw­do­po­dob­nie prze­by­wa­li w tej sztol­ni już od mie­się­cy. Pro­wa­dzi­ły do niej świe­że śla­dy. Wie­dze­ni za­rów­no cie­ka­wo­ścią, jak i fa­scy­na­cją okru­cień­stwem, strzel­cy uda­li się z bro­nią go­to­wą do strza­łu w głąb cze­lu­ści. Kil­ka mi­nut po zej­ściu pod zie­mię usły­sze­li głu­chy od­głos strza­łów. Krót­ko po tym tru­pio bla­dzi i wy­raź­nie prze­ra­że­ni wy­szli na świa­tło dzien­ne.

Nie było cza­su na sta­wia­nie py­tań, bo­wiem so­wiec­ka kom­pa­nia za­ata­ko­wa­ła po­bli­ski od­ci­nek li­nii fron­tu, wcią­ga­jąc ich w wir mor­der­czej wal­ki. Trwa­ła ona do za­pad­nię­cia zmro­ku oko­ło go­dzi­ny dwu­dzie­stej dru­giej. Sepp uwa­żał za cud, że w prze­ci­wień­stwie do wie­lu swych to­wa­rzy­szy prze­żył ten dzień, nie do­znaw­szy żad­nej szko­dy. Wraz z całą kom­pa­nią wy­co­fał się na po­zy­cje, na któ­rych rano zo­sta­li za­ata­ko­wa­ni. Z po­wo­du nie­do­ce­nie­nia opo­ru Ro­sjan Niem­cy mu­sie­li zu­peł­nie od nowa zor­ga­ni­zo­wać ju­trzej­sze na­tar­cie. Przez noc obie stro­ny do­ko­ny­wa­ły prze­gru­po­wa­nia swych sił, dzię­ki cze­mu strzel­cy zy­ska­li kil­ka go­dzin wy­tchnie­nia od wal­ki. Prze­rwę wy­ko­rzy­sta­no do opa­trze­nia ran zdol­nych jesz­cze do wal­ki żoł­nie­rzy oraz na uzu­peł­nie­nie amu­ni­cji i za­opa­trze­nia. Ze­braw­szy się na ucztę z ka­wał­ka chle­ba czy pusz­ki ryb lub na pa­pie­ro­sa, żoł­nie­rze w krót­kich sło­wach pod­su­mo­wy­wa­li naj­waż­niej­sze wy­da­rze­nia mi­nio­ne­go dnia. Do­pie­ro te­raz Sepp miał oka­zję za­py­tać oca­la­łych to­wa­rzy­szy o to, co ro­ze­gra­ło się w sztol­ni. Ury­wa­ny­mi zda­nia­mi, nie po­tra­fiąc opa­no­wać uczu­cia gro­zy, obaj oca­le­ni strzel­cy opo­wia­da­li wy­da­rze­nia, któ­rych nie moż­na było ra­cjo­nal­nie po­jąć. Woj­na przy­no­si­ła ze sobą co­raz wię­cej ta­kich hi­sto­rii.

Pod­czas ostroż­ne­go po­su­wa­nia się w głąb sztol­ni, po oko­ło pięć­dzie­się­ciu me­trach obaj męż­czyź­ni uj­rze­li w sza­ra­wym świe­tle ską­po oświe­tlo­ną świe­ca­mi pie­cza­rę, w któ­rej uno­sił się po­twor­ny fe­tor. Do­pie­ro po pew­nym cza­sie ich oczy przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści na tyle, by mo­gli coś zo­ba­czyć – był to strasz­ny wi­dok. W jed­nym ką­cie ku­li­ło się dwóch prze­ra­żo­nych oca­la­łych Ro­sjan o wy­nisz­czo­nym wy­glą­dzie. Na­prze­ciw­ko nich na skrzy­niach z amu­ni­cją le­ża­ły szcząt­ki dwóch do­kład­nie opra­wio­nych mę­skich ciał, któ­re, za­pew­ne w celu prze­dłu­że­nia ich trwa­ło­ści, pod­da­no wę­dze­niu nad ogniem. W in­nym ką­cie po­śród eks­kre­men­tów le­ża­ły znaj­du­ją­ce się w sta­nie da­le­ko po­su­nię­te­go roz­kła­du wnętrz­no­ści oraz ob­gry­zio­ne ko­ści. Je­den ze strzel­ców, nie­co bar­dziej bie­gły w ro­syj­skim, drżąc z obrzy­dze­nia, za­py­tał obu po­zo­sta­łych przy ży­ciu Ro­sjan, co się wy­da­rzy­ło. Opo­wie­dzie­li, że pod­czas wy­co­fy­wa­nia się swo­ich wojsk zo­sta­li po­zo­sta­wie­ni w gru­pie 35 żoł­nie­rzy z ka­te­go­rycz­nym roz­ka­zem ukry­wa­nia się w sztol­ni i nie­ujaw­nia­nia swej po­zy­cji aż do mo­men­tu ro­syj­skie­go kontr­ata­ku. Przez wie­le mie­się­cy nie do­cho­dzi­ło do żad­nych dzia­łań wo­jen­nych, a za­pa­sy były na wy­czer­pa­niu. Ofi­cer po­li­tycz­ny chciał za wszel­ką cenę gor­li­wie wy­ko­nać su­ro­wy roz­kaz. Gdy wśród żoł­nie­rzy za­czę­ły na­si­lać się gło­sy do­ma­ga­ją­ce się wy­co­fa­nia z po­zy­cji, ofi­cer po­li­tycz­ny, w celu za­stra­sze­nia in­nych, z zim­ną krwią uśmier­cił strza­łem w kark dwóch naj­młod­szych, szes­na­sto­let­nich żoł­nie­rzy i gro­żąc bro­nią, ka­zał usu­nąć wnętrz­no­ści i po­ka­wał­ko­wać ich cia­ła oraz uwę­dzić nad ogniem nie­któ­re ich człon­ki. Zmu­sił rów­nież żoł­nie­rzy do po­dzie­le­nia i zje­dze­nia świe­żych wą­trób za­bi­tych męż­czyzn. W prze­cią­gu na­stęp­nych ty­go­dni spo­ży­wa­no tak­że cia­ła nie­szczę­śni­ków[2]. Nie­moż­li­we było na­wet my­śle­nie o bun­cie, bo­wiem sier­żant, obaj pod­ofi­ce­ro­wie i ofi­cer po­li­tycz­ny współ­dzia­ła­li ze sobą, a broń prze­cho­wy­wa­li w za­mknię­tych skrzy­niach. Wkrót­ce cia­ła obu za­bi­tych to­wa­rzy­szy zo­sta­ły zje­dzo­ne i ofi­cer po­li­tycz­ny bez skru­pu­łów za­strze­lił na­stęp­nych mło­dych żoł­nie­rzy. Kil­ka dni póź­niej prze­ta­cza­ją­cy się nad sztol­nią so­wiec­ki atak zmu­sił od­dział do wyj­ścia na po­wierzch­nię. Pod­czas gdy je­den ze strzel­ców prze­kła­dał opo­wieść Ro­sja­ni­na, inny z obrzy­dze­nia za­czął wy­mio­to­wać. Gdy tyl­ko do­szedł do sie­bie, krzyk­nął: „Je­ste­ście od­ra­ża­ją­cy­mi po­two­ra­mi!”, i po­cią­gnął za spust swe­go MP 40[3]. Kule prze­szły ich cia­ła i obaj Ro­sja­nie zmar­li, a w ich oczach za­sty­gła nie­wy­obra­żal­na pa­ni­ka, z nie­mych, sze­ro­ko otwar­tych ust wy­pły­nę­ła z bul­go­tem krwi­sta pia­na. Ostat­nie drgaw­ki udrę­czo­nych ciał świad­czy­ły o ucho­dzą­cym z nich ży­ciu. Na we­zwa­nie do­wód­cy: „Wy­no­si­my się stąd, chłop­cy”, strzel­cy po­spiesz­nie opu­ści­li to apo­ka­lip­tycz­ne miej­sce. Łap­czy­wie wcią­ga­li świe­że po­wie­trze, nie zna­jąc swe­go losu.

To, co dla do­świad­czo­nych wo­ja­ków było je­dy­nie ko­lej­nym wo­jen­nym epi­zo­dem, dla Sep­pa – fron­to­we­go no­wi­cju­sza – sta­no­wi­ło cał­ko­wi­cie nowe i wstrzą­sa­ją­ce prze­ży­cie. Za­le­wał go po­top wra­żeń o nie­zna­nej do­tych­czas mocy, oto ludz­ka na­tu­ra od­sła­nia­ła przed nim swe ukry­te ob­li­cze: zwie­rzę­ce w swym okru­cień­stwie i ego­izmie. Jed­nak­że wszyst­kie te wy­pad­ki były za­le­d­wie nie­win­nym zwia­stu­nem ma­ją­cych na­dejść wy­da­rzeń. Nie było już miej­sca na głę­bo­kie prze­my­śle­nia. Sen i głód do­ma­ga­ły się swo­ich praw, poza tym po­zo­sta­wa­ło już nie­wie­le spo­koj­nych chwil. Mi­nę­ły aż czte­ry dni, gdy w koń­cu przy wspar­ciu spro­wa­dzo­nej ar­ty­le­rii prze­ła­ma­no so­wiec­ki opór. Zdo­by­cie nie­wiel­kie­go frag­men­tu ro­syj­skiej zie­mi kosz­to­wa­ło ży­cie 650 nie­miec­kich żoł­nie­rzy.

Po tych pię­ciu dniach Sepp utra­cił reszt­ki swej mło­dzień­czej nie­fra­so­bli­wo­ści. Kosz­mar mor­der­czych walk od­ci­snął swe pięt­no na jego twa­rzy. Wy­glą­dał o dzie­sięć lat sta­rzej. Jego kom­pa­nia li­czy­ła te­raz tyl­ko dwu­dzie­stu lu­dzi, a z jego dru­ży­ny przy ży­ciu po­zo­sta­li je­dy­nie on i jego pod­ofi­cer. Sam za­tra­cił zdol­ność od­czu­wa­nia cza­su, stra­chu i współ­czu­cia. Wy­da­rze­nia mio­ta­ły nim jak pił­ką, a pier­wot­ny in­stynkt prze­ży­cia pro­wa­dził go przez młyn walk, gło­du, pra­gnie­nia oraz wy­czer­pa­nia.

Rozdział drugiRozdział trzeciRozdział czwartyRozdział piątyRozdział szóstyRozdział siódmyRozdział ósmyRozdział dziewiątyRozdział dziesiątyRozdział jedenastyRozdział dwunastyRozdział trzynastyRozdział czternastyRozdział piętnastyRozdział szesnastyEpilog

Przy­pi­sy

[1] Bund Deut­scher Mädel (BDM) – Zwią­zek Dziew­cząt Nie­miec­kich. Żeń­ska or­ga­ni­za­cja mło­dzie­żo­wa, bę­dą­ca czę­ścią skła­do­wą Hi­tler­ju­gend. Wy­wo­dzi­ła się z tzw. Związ­ków Sióstr (Schwe­stern­scha­ften), w grud­niu 1928 r. ofi­cjal­nie wcie­lo­nych w struk­tu­ry Hi­tler­ju­gend. Po­dzie­lo­na była na ka­te­go­rie wie­ko­we: Jung­mädel­bund (10–13 lat) oraz wła­ści­we BDM (14–17 lat). W 1938 r. ukon­sty­tu­owa­ła się jesz­cze jed­na żeń­ska for­ma­cja mło­dzie­żo­wa o na­zwie Wia­ra i Pięk­no (Glau­be und Schön­he­it), pod­le­ga­ją­ca BDM, a zrze­sza­ją­ca dziew­czę­ta (ko­bie­ty) w wie­ku od 17 do 21 lat.

[2] Ka­ni­ba­lizm pod­czas II woj­ny świa­to­wej nie był zja­wi­skiem rzad­kim wśród przed­sta­wi­cie­li na­ro­dów Związ­ku So­wiec­kie­go. Do­wo­dem na to są choć­by licz­ne przy­kła­dy ma­ją­ce miej­sce w ob­le­ga­nym przez Niem­ców Le­nin­gra­dzie, gdzie wła­dze zmu­szo­ne były do sfor­mo­wa­nia od­dzia­łów mi­li­cji spe­cja­li­zu­ją­cych się w tro­pie­niu i li­kwi­do­wa­niu ka­ni­ba­li. Ofia­rą ka­ni­ba­li­zmu w Le­nin­gra­dzie pa­da­ły przede wszyst­kim dzie­ci. O ile w nie­mal cał­ko­wi­cie od­cię­tym przez kil­ka­dzie­siąt mie­się­cy od za­opa­trze­nia mie­ście to prze­ra­ża­ją­ce zja­wi­sko może znaj­do­wać ja­kie­kol­wiek zro­zu­mie­nie, to licz­ne przy­pad­ki ka­ni­ba­li­zmu wy­mu­sza­ne przez so­wiec­kich do­wód­ców, przed­kła­da­ją­cych bez­względ­ne wy­ko­na­nie roz­ka­zu nad ja­kie­kol­wiek ludz­kie od­ru­chy, musi bu­dzić gro­zę i naj­więk­sze po­tę­pie­nie. W hi­sto­rio­gra­fii II woj­ny świa­to­wej zna­ny jest opis dzia­ła­nia je­dy­ne­go oca­la­łe­go człon­ka so­wiec­kiej za­ło­gi znisz­czo­ne­go czoł­gu T-34, któ­ry to czło­wiek przez sze­reg ty­go­dni prze­by­wa­jąc we wra­ku swe­go wozu, przez dzia­ła­ją­cą w nim ra­dio­sta­cję po­da­wał swe­mu do­wódz­twu ar­ty­le­ryj­skie ko­or­dy­na­ty, co po­zwa­la­ło na sku­tecz­ny ostrzał po­zy­cji nie­miec­kich. Przez cały okres prze­by­wa­nia w znisz­czo­nym czoł­gu żoł­nierz ten po­si­lał się mię­sem po­le­głych to­wa­rzy­szy bro­ni. Be­stial­stwo i kom­plet­ny brak tro­ski o ży­cie wła­snych pod­wład­nych cha­rak­te­ry­zo­wa­ły rów­nież naj­wyż­szych so­wiec­kich do­wód­ców. Naj­bar­dziej zna­nym przy­kła­dem tego zja­wi­ska jest roz­kaz wy­da­ny przez Żu­ko­wa pod­czas walk nad Odrą, na­ka­zu­ją­cy na­tych­mia­sto­wy marsz ko­lum­ny pan­cer­nej przez most, po któ­rym spły­wa­ły w prze­ciw­ną stro­nę pod­od­dzia­ły sa­ni­tar­ne, ewa­ku­ują­ce so­wiec­kich żoł­nie­rzy ran­nych w wal­kach po dru­giej stro­nie rze­ki. Do­wód­ca jed­nost­ki pan­cer­nej, któ­ry wa­hał się z wy­ko­na­niem tego roz­ka­zu, zo­stał na miej­scu za­strze­lo­ny, zaś po­wo­ła­ny na­tych­miast jego na­stęp­ca już bez żad­nych skru­pu­łów po­pro­wa­dził czoł­gi przez prze­pra­wę, miaż­dżąc gą­sie­ni­ca­mi swych wo­zów set­ki ran­nych to­wa­rzy­szy bro­ni wraz z opie­ku­ją­cy­mi się nimi per­so­ne­lem me­dycz­nym.

[3] MP 40 – nie­miec­ki pi­sto­let ma­szy­no­wy kal. 9 mm, czę­sto błęd­nie na­zy­wa­ny Schme­is­se­rem. Dzia­ła­ją­cy na za­sa­dzie od­rzu­tu zam­ka swo­bod­ne­go. Masa 4 kg. Pręd­kość po­cząt­ko­wa po­ci­sku 340 m/s. Za­opa­trzo­ny w ma­ga­zy­nek pu­deł­ko­wy za­wie­ra­ją­cy 32 na­bo­je. Po­sia­dał teo­re­tycz­ną szyb­ko­strzel­ność 400 strza­łów/min.