Strona główna » Humanistyka » Spotkania z Lalką. Mendel studiów i szkiców o powieści Bolesława Prusa

Spotkania z Lalką. Mendel studiów i szkiców o powieści Bolesława Prusa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7453-387-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Spotkania z Lalką. Mendel studiów i szkiców o powieści Bolesława Prusa

O ile losem większości dzieł literackich w miarę upływu lat obecności na rynku czytelniczym bywa przygasanie i blaknięcie, to w kolejnych publikacjach komentatorów Lalka obrasta w kolejne znaczenia, które mogłyby być traktowane jako znak. Znak nieustannego „przyrastania” sensów tej niezwykłej powieści. Dzieje jej recepcji świadczą o tym dowodnie. Przy końcu XIX wieku mało kto uważał ją za dzieło wybitne […]. Zmiana generalna stosunku do Lalki i jej twórcy nastąpiła dopiero za sprawą krytyków młodopolskich. Po ich opiniach już nie brzmiał nieoczekiwanie w okresie międzywojennym tytuł artykułu Jana Lechonia w „Wiadomościach Literackich” (1932): Wielki Prus.
Na początku wieku XXI staje się jasne, że spośród powieści polskich wieku XIX Lalka wyrasta nad przeciętność nie tylko swojego czasu macierzystego i że znajduje to wyraz w fascynacjach nią kolejnych pokoleń pisarzy, krytyków i historyków literatury, jak również w przekładach na języki obce.

Polecane książki

Trzyletnia dziewczynka znika bez śladu z domku letniskowego bogatych rodziców. Alarm przez całą noc był włączony, a okna i drzwi zamknięte. Śledczy nie odnajdują żadnych poszlak świadczących o porwaniu i podejrzewają, że dziecko nie żyje. Doświadczona prawniczka, Joanna Chyłka, i jej początkujący po...
Cały Paryż obiega sensacyjna wiadomość, że znany w świecie mody włoski milioner Rigo Marchesi ma z aktorką Nicole Duvalle nieślubne dziecko, którego nie uznaje. Ten fakt psuje mu opinię, a co za tym idzie – zagraża interesom. Rigo jest pewien, że dziecko nie jest jego, ale musi jak najs...
Coreen lubi być w centrum zainteresowania. Ubiera się i maluje jak gwiazda filmowa z lat pięćdziesiątych. Podoba się mężczyznom, ale Nicholas, jedyny, na którym jej zależy, nie zwraca na nią uwagi. Zdesperowana prosi o pomoc wieloletniego przyjaciela, Adama. Podczas najbliższego przyjęcia udają parę...
Czy to przypadek, że historię upadku człowieka zainicjowała przedstawicielka rodu kobiecego? Nawet jeśli do tej pory zaślepiały nas przykłady matczynej czułości lub urokliwa delikatność dziewic, czas nadszedł, aby zakwestionować rzekomą cnotliwość płci pięknej i ukazać jej prawdziwe oblicze. Dro...
W monografii omówiono m.in. pojęcie konsumenta w polskim i europejskim systemie prawnym, charakter prawny oraz rodzaje spraw o ochronę konsumentów, ze wskazaniem, które z nich mogą być rozpoznawane i rozstrzygane w postępowaniu cywilnym. Przedmiotem analizy są także relacje europejskiego prawa konsu...
To jedna z tych książek, które naprawdę powinien przeczytać każdy. Ta wyjątkowa historia Stanów Zjednoczonych opowiedziana jest z perspektywy jej ofiar: rdzennych Amerykanów, czarnych, robotników, kobiet, imigrantów i biednych. Howard Zinn ze skrupulatnością i swadą opisał wszystko to, o czym Ameryk...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Józef Bachórz

Powieść z krainy arcydziełRozmyślanie introdukcyjne

O zamiarze autorskim

Lalka ukazywała się w odcinkach w „Kurierze Codziennym” – jednej z popularnych gazet warszawskich – od 29 września 1887 roku do 24 maja roku 1889. Było tych odcinków 228. Czasem nazywano je wtedy felietonami. Zaczął Prus pisać „felietony” tej powieści w czterdziestym roku życia, czyli w takim wieku, w którym ludzie osiągają w swoich profesjach – jeśli nie rozminęli się z zainteresowaniami czy powołaniem – pełną dojrzałość i dobrze już wiedzą, czego chcą dokonać. Wiemy, że przymierzał się do powieściopisarstwa nieśmiało, stopniowo i ostrożnie – ale uparcie. Taką miał naturę. Przez kilkanaście lat ćwiczył się w publicystyce i nowelistyce (pozostał wierny tym gatunkom do końca życia), a do decyzji o wstąpieniu na najwyższy stopień wtajemniczenia literackiego, za jaki wówczas uchodziła powieść, przyznał się dopiero wtedy, gdy oszacował swoje przygotowanie jako wystarczające.

Znamy datę tego przyznania się.

Było to w roku 1884. Sienkiewicz tryumfował właśnie dzięki pierwszej części wielkiego tryptyku historycznego o Polsce w wieku XVII – Ogniem i mieczem, utworu entuzjastycznie przyjmowanego tak w kręgach elity inteligenckiej, jak w środowiskach plebejskich. Prus czytał tę powieść swego dobrego kolegi z natężoną uwagą i napisał o niej obszerny esej recenzyjny dla tygodnika „Kraj”, wydawanego przez grono pozytywistów polskich w Petersburgu. Redakcja „Kraju” zaproponowała mu po tej publikacji stałą współpracę i jako jedno z zadań najbliższych sugerowała zrecenzowanie Potopu, który miał być drukowany w odcinkach od Bożego Narodzenia 1884 roku jednocześnie w trzech gazetach w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Odmówił. „Piękna to rzecz krytykować – odpowiadał na ofertę z Petersburga – ale piękniejsza robić samemu. Ja chciałbym zostawić coś po sobie; a że już zaczynam orientować się w beletrystyce, więc zamiast krytyki wolę napisać kilka powieści z wielkich pytań naszej epoki”1.

Pierwszą z tych powieści okazała się Placówka, drukowana odcinkami w tygodniku „Wędrowiec” w latach 1885–1886, następną – Lalka. Kolejnymi były Emancypantki (druk w „Kurierze Codziennym” w latach 1890–1893) i Faraon (druk w „Tygodniku Ilustrowanym” w latach 1895–1896). Ale jako utwór, który introdukcyjnie sytuuje się wobec tetralogii powieści „z wielkich pytań epoki”, należałoby rozpatrywać obszerne opowiadanie Omyłka. Jego geneza na tle wielorakich rozczarowań Prusa do opinii publicznej została przekonująco i skrupulatnie opisana2, tu jednak warto przypomnieć, że utwór ten powstawał równolegle z przygotowywaniem eseju recenzyjnego o Ogniem i mieczem i że zawiera ewidentny sprzeciw wobec jednego z ważnych naszych mitów.

Esej o Ogniem i mieczem na pozór nie ma nic wspólnego z Lalką, która zresztą w roku 1884 jeszcze nie zaistniała w planach roboczych autora. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Kiedy pisarz, namyślając się nad „wielkimi pytaniami” swojej współczesności, analizuje powszechnie podziwiane dzieło innego pisarza, to nieuchronnie konfrontuje je z własnymi projektami i z własnym programem literatury. A miał Prus do powiedzenia o Ogniem i mieczem – wbrew ogólnemu aplauzowi – rzeczy niepochlebne i zgoła przykre, choć przyznawał, że jest Sienkiewicz mistrzem świetnej narracji i kreatorem postaci niezwykle sugestywnych.

Zarzut generalny recenzenta do Sienkiewiczowskiej powieści „z lat dawnych” wynikał z tego, że oto na niwie piśmiennictwa pozytywistycznego dotąd pracowicie zagospodarowywanej z udziałem także autora Szkiców węglem i Janka Muzykanta, pojawiło się coś, czego pozytywiści nie przewidywali, a co reprezentuje styl myślenia wczorajszy i zdawałoby się już przezwyciężony. Zjawisko to samym nawet rozmiarem zagroziło dotychczasowemu posiewowi. Do ukazania się Ogniem i mieczem warszawscy młodzi specjalizowali się w publicystyce i nowelistyce (obrazki, opowiadania, szkice powieściowe) zaaferowanej teraźniejszością. Po pojawieniu się pierwszej części Trylogii, definitywnie zrywającej z programową krzątaniną organicznikowską, stało się jasne, że Sienkiewicz rzuca rówieśnikom wyzwanie także rozmachem i rozmiarami swego dzieła. Co więcej – odnosi brawurowy sukces. Jego powieść wywołała przecież powszechny zachwyt wśród publiczności czytającej i znalazła uznanie wielu krytyków.

Prus zdawał sobie sprawę, że sukces ten zagraża wysiłkom, jakie zainicjowała generacja „trzeźwych entuzjastów”, bo wskrzesza złudzenia i odbudowuje mity, które prowadziły nas do nieszczęść. W powieści Sienkiewicza widać przede wszystkim rażący niedostatek nastawienia poznawczego do rzeczywistości, czyli brak realizmu, i fałszywe – a zatem szkodliwe dla naszego rozumienia samych siebie – pojmowanie historii. Twórca Ogniem i mieczem – powiada Prus – każe nam, pisząc o epoce ciężkiego kryzysu polskiej państwowości w XVII wieku, podziwiać ludzi, którzy ten kryzys spowodowali. Uczynił „rozhukanego magnata” Wiśniowieckiego zbawcą Rzeczypospolitej, a nawet wybrańcem Opatrzności. Tego Wiśniowieckiego, który „nie wygrał żadnej poważnej bitwy, nie zorganizował obrony ze wszystkich sił zagrożonych, a raz tylko wstrzymał posuwającego się nieprzyjaciela. Jaki zresztą opór jego kilka tysięcy ludzi mogło stawić krociowej armii Chmielnickiego? Jaki był cel jego walk, jeżeli nie zaspokojenie ślepej nienawiści i chęć reklamy?”3 Kusi Sienkiewicz czytelników przygodami romansowymi i batalistycznymi rycerzy, nie zadając sobie trudu wejrzenia w społeczne przyczyny tragicznej zawieruchy na Ukrainie. Zupełnie nie zajmują go faktyczne korzenie buntu. Po polskiej stronie umieszcza całą galerię bohaterów zasobnych w cnoty i racje, a „czerni” kozackich przeciwników naszego panowania na Ukrainie, przedstawiając ich jako bestialską dzicz, prowadzoną przez lichego karierowicza i opoja, bo w taki sposób przedstawia Bohdana Chmielnickiego. Nie na tym – czytamy w eseju Prusa – polega prawda siedemnastowiecznego dramatu polsko-ukraińskiego. Nie da się tej prawdy ukazać, jeśli się nie chce widzieć naszych ciężkich grzechów. Nie ukazuje na Ukrainie „ani wyzyskiwanego ludu, ani pogardzanych popów, ani weteranów, rozpamiętywających czasy sław i równouprawnienia pod sztandarami Rzeczypospolitej. […] Nie widzimy tych, których bito, którym zabierano fortuny, żony lub córki. Słyszymy tylko kiedy niekiedy lekkie wzmianki”4. Jest Sienkiewicz „grzecznym dla kilku figur kozackich. Masę traktuje jako stado wściekłych psów, którym miejsce duszy zastępuje cuchnąca para wódki”5. W sumie autorOgniem i mieczem „apoteozuje krwawymi łzami opłakaną politykę magnacką”6, która zgubiła Polskę. Także i mesjanistycznie przybarwione aspekty moralno-religijne powieści – a rojno w niej od księży – nasuwają poważne zastrzeżenia, zwłaszcza że rolą duchownych jest tu „asystowanie możnym świata tego” i przytakiwanie nawet zbrodniczym decyzjom Wiśniowieckiego7. Przy tym w bogatej i atrakcyjnej kolekcji bohaterów Ogniem i mieczem nie ma ani jednej figury, która by zasługiwała na miano odkrycia nowego typu psychicznego.

Nie uczynił Prus wyrzutu Sienkiewiczowi z powodu sięgnięcia przezeń po temat z przeszłości, choć odwoływał się do estetyki cenionego wówczas w całej Europie francuskiego estetyka Hipolita Taine’a, który uważał, że powieściopisarstwo historyczne nie może być prawdziwie realistyczne, bo nie przynosi „materii” z bezpośredniej obserwacji życia. Nasi pozytywiści traktowali jednak beletrystykę historyczną wyrozumialej niż Taine z uwagi na jej przydatność edukacyjną w warunkach niewoli i na użyteczność kostiumu historycznego przy przechytrzaniu cenzorów. Prus też miał skorzystać z „przebrania” historycznego w Faraonie. Nie zgłaszając tedy zastrzeżeń do fabularyzowania historii, pragnął jednak – i dawał temu wyraz w recenzji – by literatura historyczna poruszała kwestie ważne dla współczesności. Jego zdaniem Sienkiewicz rozmija się z potrzebami wieku XIX nie dlatego, że pisze o przeszłości, lecz dlatego, że z tej przeszłości wyjmuje i podsuwa nam jako przedmiot dumy takie zjawiska, które kompletnie nie przystają do nowej sytuacji dziejowej i nie powinny stanowić dla nas wzoru.

Z Placówki, którą mamy prawo uważać za ogniwo polemiki z Sienkiewiczem, jawnie i jasno wynika, że pokrzepianie się chwałą i sławą wojenną dawnej szlachty żałośnie kontrastuje z aktualnym stanem naszego społeczeństwa. Jednym z wymownych motywów Placówki jest wystylizowana na obraz symboliczny ( jak wielu autorów powieści realistycznych Prus nieraz – także w Lalce – korzystał z konstrukcji symbolicznych czy parabolicznych, zresztą już i tytulaturą niejednego utworu je sygnalizując 8) scena karnawałowej zabawy we dworze, podczas której – w przerwach pomiędzy tańcami – ziemianin znudzony życiem we wsi sprzedaje spekulantowi resztki dziedzicznych dóbr. Potomkowie niegdysiejszych rycerzy i wielkich panów są w tej powieści już tylko groteskowymi przebierańcami na zapustnym kuligu. Fetują na resztkach majętności w polonezowym rytmie Pożegnania ojczyzny Michała Ogińskiego. Przygląda się tej scenie parobek Owczarz, wracający późnym wieczorem saniami z lasu po zaśnieżonej drodze. Pokazuje barwne widowisko dziecku głupiej Zośki, przygarniętemu z litości i trzymanemu pod kożuchem:

„– Patrzaj – mówił – i przypatruj się dobrze, bo drugi raz nie zobaczysz takich śliczności. […] O kilka kroków stał lokaj z pochodnią, więc chłop doskonale widział każdą parę przeciągającego orszaku i cichym głosem szeptał objaśnienie sierocie:

– Widzisz tego, co mu blacha wyziera spod algiery!… a na głowie ma mosiężny kociołek? To wielgi rycerz! Tacy zawojowali pół świata dawnymi czasy, ale już dziś ich nie ma…

Pierwsza para minęła sanki chłopa i znikła za pagórkiem.

– A przypatrz się temu z siwą brodą i z kitą u czapki. To wielgi pan i senator… Tacy dawnymi czasy pół świata trzymali w garści, ale już dziś ich nie ma…

Druga para rozpłynęła się w ciemności.

– Ten w kołnierzu – mówił chłop do znajdy – to duchowna osoba. Tacy dawnymi czasy znali wszystko, co ino jest na ziemi i w niebie, a po śmierci bywali świętymi. Ale już dziś ich nie ma…

Trzecia para skryła się za pagórkiem.

– Ten, jaskrawy jak dzięcioł, to także wielgi pan. Nic nie robił, ino pił i tańcował. Od jednego razu mógł wypić konewkę wina, a tyle potrzebował pieniędzy, aż w końcu z biedy musiał ojcowiznę sprzedać. Kiedy wszystko zakupiono i jego, nieboraka, nie stało.

Czwarta para przeszła.

– Widzisz, widzisz, jaki idzie ułan?…O! tacy dużo wojowali… Przeszli z Napolionem cały świat, zbili wszyćkie narody. Ale dziś już i tych nie ma…”9

Gdy pamiętamy o Ogniem i mieczem, łatwo dostrzeżemy, że Owczarz nie do znajdy przemawia, lecz do… oczarowanych Sienkiewiczem. I powiada im, że nie tamtymi bohaterami, nie pancernymi rycerzami, kitami u czapek i stanicami nad Dnieprem pora się wzruszać, gdy w środku naszej ziemi pełno biedy, zacofania, głupstwa i zagrożeń bytu narodowego. Nie obronią nas od tych zagrożeń wspomnienia dawnej chwały – nie obronią groteskowi potomkowie niegdysiejszych wodzów, rycerzy i senatorów, zdolni co najwyżej do odgrywania groteskowej maskarady, a zupełnie niezdatni do stawiania czoła wyzwaniom cywilizacyjnym. Nie oni stanowią dziś załogę naszych „placówek”. Nie oni są solą naszej ziemi. Solą ziemi polskiej jest chłop polski. Ktoś taki jak Józef Ślimak albo jego „kum” Grzyb. Nie kontuszowi panowie i nie dziarscy kawalerzyści – ich już nie ma, ich czas przeminął. I nie w barwnych przygodach bitewnych decyduje się teraz nasze dziś i jutro. Nazwisko triumfatora spod Wiednia nosi w Placówce stara nędzarka wiejska. To w lichych chałupach Ślimaków i Grzybów w samym środku etnicznej Polski i wśród prozaicznych kłopotów gospodarskich stoją dziś na straży naszych „placówek” nierozgarnięci, nieoświeceni, nieporadni chłopi, których orężem najsilniejszym jest przywiązanie do ojcowizny i uparte trzymanie się ziemi. To oni stanowią fundament narodowości. Z obawy o stan obecny i o przyszłość tego fundamentu bierze się w Placówce – mimo jej zakończenia motywem nadziei – jedno z „wielkich pytań” Prusa, pytań gorzkich, o naszą szansę w rywalizacji z innymi narodami w nowoczesnym świecie. Gorycz w tym pytaniu skrywaną trzeba dlatego zauważyć, że Prus, który wielokrotnie upominał się o docenianie „maluczkich” i dziesiątki plebejskich postaci wprowadził do swoich utworów, daleki był od romantycznego apoteozowania ludu i idealizowania folkloru.

W Lalce mamy kolejne „wielkie pytanie” związane z diagnozą miejskiej części społeczeństwa, ale również osadzone w tle Sienkiewiczowskiego pokrzepiania nas tradycją szlachecko-rycerską. Pan Tomasz Łęcki – „późny wnuk” wielkich panów – zastawia u jubilera rodowe srebra stołowe, uratowane niegdyś z rąk Tatarów i zbuntowanych chłopów (zapewne więc w epoce „ognia i miecza” na Ukrainie), bo treścią jego życia stała się leniwa egzystencja z pozorami elegancji na reliktach dawnej fortuny – bez udziału w jakiejkolwiek działalności użytecznej dla społeczeństwa. W warszawskiej rzeczywistości lat 1878–1879 (akcja powieści zawiązuje się na początku marca 1878 roku, kończy się zaś w ostatnich dniach października roku następnego) arystokracja to anachroniczny relikt przeszłości, nie uzasadniający niczym sensownym swych pretensji do figurowania „na narodu czele”. Bzikowaty ekscentryk baron Krzeszowski, zramolały dewiant-poczciwiec baron Dalski, a nawet zacny książę – „arystokrata od włosów do nagniotków” (I, 331)10, postękujący nad „nieszczęśliwym krajem” (dlatego wśród swoich uchodzi za „zagorzałego patriotę”) – toż to gabinet figur osobliwych, a nie zbiór osobowości zdolnych do przewodniczenia komukolwiek. Jeśli nawet temu lub innemu z nich nie brak rysów sympatycznych, to jako „kasta” (tym mianem Prus posługiwał się jako synonimem wyrazu „klasa”) stanowią pasożytniczą narośl na organizmie społeczeństwa.

Nie ulega kwestii, że autorowi Lalki zależało na zaakcentowaniu tej opinii, nieraz już i przed nim formułowanej (na przykład w powieściach Kraszewskiego znajdowały się liczne obrazy trującego wpływu arystokracji na inne środowiska), ale jeszcze bardziej – na ukazaniu „naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu”11. Tak właśnie określił temat swej powieści w eseju Słówko o krytyce pozytywnej (z żartobliwym podtytułem Poemat realistyczny w 6-ciu pieśniach), opublikowanym w „Kurierze Codziennym” w 1890 roku. Bronił się tam przed zarzutami Aleksandra Świętochowskiego, który uznał Lalkę za utwór niewydarzony pod względem kompozycji: nieprzemyślany, niespójny i w ogólności niedopracowany, choć znajdują się w nim epizody znakomite. Zdaniem Prusa te zarzuty zdradzają nie tylko niedostatek dobrej woli Świętochowskiego, ale i ubóstwo jego kompetencji. Kompetentny krytyk – pisał w Słówku o krytyce pozytywnej – powinien wiedzieć, na czym polega powieść realistyczna: „Powieść realistyczna, osobliwie taka, której tematem jest duże zjawisko społeczne, zawsze w pierwszym czytaniu robi wrażenie czegoś powikłanego i chaotycznego: jest to las, w którym widać tylko pojedyncze drzewa, a nie widać… lasu. Nieuważny czytelnik może nigdy nie zobaczyć owego «lasu», ale przyzwoity krytyk musi jego plan odkryć i nakreślić”12.

Prus upominał się o dostrzeganie „społecznego rozkładu” w „lesie” swojej powieści, dodając:

„Rozkładem jest to, że ludzie dobrzy marnują się lub uciekają, a łotrom dzieje się dobrze. […]. Że ludzie niepospolici rozbijają się o tysiące przeszkód (Wokulski), że uczciwi nie mają energii (książę), że człowieka czynu gnębi powszechna nieufność i podejrzenia itd.

Nasz idealizm ma w powieści trzy typy cechujące się tym, że każdy z nich goni za wielkimi dziełami, a nie dba o małe, podczas gdy realista Szlangbaum, wykonywając małe prace, zdobywa kraj. Rzecki jest idealistą politycznym, Ochocki naukowym, a Wokulski bardzo złożonym, jako człowiek epoki przejściowej”13.

Ze Słówka o krytyce pozytywnej wynika, że Prus nalegał na traktowanie Lalki w kategoriach realizmu, bo opiera się ona – jak akcentował – na bezstronnej wiedzy o stanie społeczeństwa. Ale jednocześnie domagał się od krytyka przekraczania poziomu dosłowności i pomagania czytelnikowi w docieraniu do pokładów sensu bogatszych a ogólniejszych niż prostacza „pojedynczość” obrazków. Twórca Lalki, który wiedział wiele o symbolizacyjnych funkcjach literatury, nieraz w wypowiedziach publicystycznych ostrzegał przed prymitywizmem lektury i przed gonitwą za pokrzepiającymi ułatwieniami. Był też pewien, że nie ma podstaw do kształtowania optymistycznego obrazu rzeczywistości polskiej (a takie sugestie pojawiały się w niektórych recenzjach) i że lepiej mówić gorzką prawdę niż pocukrowane kłamstwa. Jeśli bowiem pragniemy poprawić swoje położenie, to powinniśmy ćwiczyć w sobie odwagę rozpoznawania własnych słabości, omyłek i błędów, a nie łudzić się pokrzepieniami, bo za pokrzepiające złudzenia już nieraz przychodziło nam ciężko płacić.

O społeczeństwie, ideach i „kwestiach”

Do niezłomnych założeń filozoficznych Prusa – nie tylko zresztą w Lalcewyrażonych – należało przekonanie, że regulatorami wszelkiego życia są dwa wielkie prawa: prawo walki o byt oraz prawo wspierania się i wymiany usług. Drugie z tych praw ma jego zdaniem – wbrew niektórym interpretatorom teorii Darwina – przewagę nad pierwszym. Gdyby tak być miało – dowodził w jednej z prac – że na ziemi dominuje bezpardonowa walka, to już dawno wszystko, co żyje, pozagryzałoby się nawzajem i definitywnie zamarłoby wszelkie życie na ziemi. Skoro jednak życie nie tylko istnieje, ale i rozwija się, to musi się zasadzać na większej sile pierwiastka konstruktywnego niż moc pierwiastka destrukcyjnego. Oczywiście: zdarzają się patologiczne sytuacje i są miejsca, w których dochodzi do groźnego odwrócenia proporcji – stąd katastrofy i regresy w dziejach społeczeństw – ale zasada generalna prymatu wspierania się i wymiany usług nad walką zdaniem Prusa nie ulega wątpliwości14.

W świecie ludzkim w wyniku procesów dziejowych ukształtowały się zbiorowości, które – jak w niejednej pracy publicystycznej Prusa – rywalizują ze sobą i walczą, ale także wymieniają usługi, dostarczając sobie nawzajem towarów, wynalazków, idei, dzieł sztuki itd. Narody są silne, jeśli potrafią zwyciężać orężem, ale są jeszcze silniejsze, jeśli umieją wygrywać ofertą usługową. Francuzi przegrali bitwę pod Sedanem i wojnę z Prusami w 1870 roku, ale pozostali społeczeństwem wielkim, bo wnoszą do cywilizacji europejskiej i światowej dobra potrzebne innym narodom. Wokulski widzi Paryż podczas wystawy światowej w osiem lat po druzgocącej klęsce i stwierdza, że stolica Francji nie tylko podźwignęła się ze zniszczeń wojennych, ale z nową siłą ściąga zewsząd interesantów, bo nadal pozostaje ważnym centrum kultury, nauki i wielu gałęzi wytwórczości.

Społeczeństwa (narody) są podobne do organizmów żywych. Tę hipotezę – zwłaszcza w wersji wykładanej przez znakomitego socjologa angielskiego Herberta Spencera – nasi pozytywiści przyjmowali bez zastrzeżeń, a Prus był jej entuzjastą. Spencer uczył, że organami społeczeństw są ich klasy społeczne, zbiorowości i grupy zawodowe, instytucje państwowe, organizacje religijne i stowarzyszenia różnego rodzaju. Organizm społeczny jest tym silniejszy, zdrowszy i nowocześniejszy, im więcej „wytwarza” potrzebnych mu organów i im harmonijniej współdziałają one ze sobą. Przerost lub niedowład któregoś z nich może zakłócać funkcjonowanie całego organizmu.

Pozytywistyczny postulat pracy organicznej wynikał z takiej właśnie teorii społeczeństwa, które powinno dbać o wszystkie użyteczne organa z równą troskliwością.

Nie wszystkie społeczeństwa mogą „wytwarzać” taką samą liczbę organów. Na przykład narody nie mające własnego państwa nie „wytwarzają” instytucji politycznych i wojskowych, a narody małe nie „wytwarzają” niektórych dziedzin przemysłu czy placówek naukowych, zwłaszcza o rzadkich specjalnościach. Ale posiadanie wszystkich organów nie jest warunkiem koniecznym względnie pomyślnego rozwoju całego organizmu. Są narody bez własnego państwa, które jednak potrafią skutecznie wykorzystywać ograniczone możliwości pracy na rzecz własnej pomyślności (nasi pozytywiści – w tym także Prus – często powoływali się na exemplum Czech), i są narody, które takie możliwości zaniedbują lub marnotrawią.

Z Lalki wynika ponad wszelką wątpliwość, że my straszliwie zaniedbujemy.

Niewola jest faktem ponurym i kładzie się ciężkim brzemieniem na naszym życiu. Prus nie może o tym mówić pełnym głosem (cenzor wykreślał w pierwodruku powieści w „Kurierze Codziennym” liczne „nieprawomyślne” napomknienia) i ogranicza się do aluzji, całą „resztę” zawierzając – jak to czynili i inni pisarze tej doby – domyślności czytelników. Ale daleki jest od sprowadzania wszystkich naszych fatalnych problemów do represyjnego i prześladowczego działania władz zaborczych. Nie od tych władz przecież zależą w Lalceuprzedzenia warszawskich koterii salonowych do kupca. Nie Rosjanie sprawiają, że „towarzystwo wyższe” pasjonuje się byle skrzypkiem o włosko brzmiącym nazwisku, a kompletnie nie interesuje się pracami ludzi, którzy próbują ożywić krajowy ruch umysłowy i gospodarkę. I nie carski generał-gubernator zarządza organizowanie w kościołach warszawskich niby-dobroczynnych widowisk wielkopostnych, na których suknie kwestarek znaczą i kosztują więcej, niż jest wart cały plon finansowy tych widowisk.

Kalectwo naszego organizmu społecznego w świetle powieści Prusa polega na drastycznym niedorozwoju nowoczesnych „kast” mieszczańskich (kupiectwa, rzemieślników, przemysłowców), a jednocześnie na nadmiarze obszarów plebejskiej ciemnoty i nędzy. Przewlekłą chorobą organizmu polskiego jest istnienie wpływowej elity próżniaczej, upowszechniającej wzorce życia luksusowego a nieproduktywnego. Chronicznie cierpi ten organizm na „rozkład”, rozsypkę, dezintegrację, czyli na brak współdziałania poszczególnych organów. Nieporównanie więcej energii wydatkuje się tu na bezinteresowne zawiści i obrzydzanie życia swojemu otoczeniu niż na wspomaganie się. Powieść zaczyna się sceną jakże charakterystyczną. Oto przy piwie w „renomowanej jadłodajni” warszawskiej oplotkowują Wokulskiego ludzie, którym on w niczym nie zawinił i niczym nie zagraża, ale którzy mieliby niejaką satysfakcję, gdyby mu się w interesach handlowych w Bułgarii podwinęła noga… Potem w Lalce raz po raz będziemy świadkowali seansom pomówień i oskarżeń, a nierzadko irytacji i złości. Panna Łęcka rumieni się z oburzenia na myśl, że kupiec bławatny śmie pretendować do jej ręki i prowadzi z nim uporczywą wojnę. Histeryczna baronowa Krzeszowska zanosi do rosyjskiego sądu najzupełniej bezpodstawne oskarżenie przezacnej pani Stawskiej o kradzież zabawki dziecięcej. Henryk Szlangbaum jako starozakonny naraża się w sklepie Wokulskiego na złośliwości kolegów za to, że jest Żydem, choć wiedzą oni, że swoją postawą w czas wielkiego dramatu w roku 1863 dowiódł zakorzenienia się w polskości nie gorzej niż jego chrześcijańscy rówieśnicy. Ten sam Szlangbaum – gdy dochrapie się pozycji właściciela sklepu – będzie kazał Ignacego Rzeckiego, człowieka najuczciwszego z uczciwych, śledzić tajemnie jak złodzieja.

Nie z samych zawiści i nie z samych objawów rozsypki składa się rzeczywistość przedstawiona w Lalce. Widzimy przecież, że Wokulski i Rzecki w wielu sprawach znajdują oparcie w przyjaźni i w życzliwości znajomych z różnych sfer. Widzimy, jak prezesowa Zasławska wspomaga ludzi wartościowych, jak temperamentna pani Wąsowska i sarkastyczny doktor Szuman potrafią dotrzymywać Wokulskiemu wierności w trudnych chwilach, jak różni Wysoccy i Węgiełkowie z „nizin” społecznych umieją okazywać wdzięczność za przysługę i za ludzkie traktowanie. Listę takich przykładów można by znacznie wydłużyć. Wyraża się w nich wpisana w Lalkę głęboka społeczna potrzeba ładu międzyludzkiego, zgodnej współpracy, przezwyciężania uprzedzeń i pomagania innym w nieszczęściu. Ale nie te „siły składu” (tak by to Prus określił za cenionym przez siebie ekonomistą Józefem Supińskim15), lecz tendencje destrukcyjne pulsują coraz silniej w naszym organizmie społecznym. Takim przecież przeświadczeniem i akcentem niepokoju o polską przyszłość kończy Prus ostatni rozdział powieści.

Po drodze do tego finału kazał nam się zastanawiać także nad ideami, nad którymi rozmyślają i którymi kierują się pierwszoplanowi bohaterowie fabuły.

Niebagatelne miejsce wśród tych idei zajmuje romantyzm polityczny i nałogowa wiara w moc rozstrzygnięć polityczno-militarnych naszego losu. Tę wiarę reprezentuje stary subiekt Ignacy Rzecki. Przejął ją w dzieciństwie od ojca-legionisty z epoki napoleońskiej i niemal religijnie pielęgnował przez całe życie, utwierdzając się w przekonaniu, że za sprawą Bonapartych dokona się cud niepodległości. Na Węgry w 1848 roku poszedł w czasie sławnej Wiosny Ludów i bił się dzielnie, potem odpokutował swoje bohaterstwo tułaczką emigracyjną, a po powrocie do kraju – przyłapany na granicy – odsiedział parę lat w więzieniu carskim. W roku 1863 chadzał z pogadankami po zebraniach spiskowców… A ile się nadomyślał, naspodziewał i nakombinował przez lata następne – aż po ostatnie swoje dni – śledząc w nieustannym napięciu wiadomości gazetowe ze stolic europejskich! Dopiero na łożu śmierci uświadomił sobie, że troszcząc się o Napoleonidów i o wielką politykę, dopuścił do tego, że sklep – jego ukochany sklep pod firmą „J. Mincel i S. Wokulski” – przeszedł w ręce Szlangbauma. Bo Szlangbaum ma wprawdzie chlubną kartę w swojej historii Żyda spolonizowanego i ma sybirski stempel na tej karcie, ale później – zapędzony do getta przez tych, do których chciał przystać – wykurował się z marzeń politycznych i zabrał do robienia kapitału.

Wokulski w 1863 roku z romantyczną determinacją ruszył do powstania i potem trafił na kilka lat do Irkucka, ale po powrocie z zesłania zrozumiał dużo wcześniej niż Rzecki, że romantyzm polityczny na nic się nie zdał i że wybuch styczniowy i całe nasze podniecenie polityczne okazało się tragicznym błędem. Prus, sam przecież partyzant-ochotnik w roku 1863, powtórzył w Lalce swój sąd o powstaniu, który wyraził w roku 1884 w noweli pod dobitnym tytułem Omyłka. Ukazał tam tragiczną niedojrzałość i przerażającą szkodliwość zrywu zbrojnego, w którym oprócz szlachetnych idealistów nieuchronnie biorą udział ludzie skrajnie nieodpowiedzialni. Bohater Lalki wie, że nie heroicznymi porywami zbrojnymi powinniśmy się teraz dobijać znaczenia w świecie. Z tych porywów za każdym razem wychodziliśmy straszliwie pokaleczeni i cofnięci w rozwoju cywilizacyjnym. Skutki przegranych powstań za każdym razem okazywały się radykalnie sprzeczne z celami, które przyświecały inicjatorom. Rzecki na Węgrzech i Wokulski w partyzantce styczniowej udowodnili odwagę, ofiarność i bohaterstwo, ale społeczeństwo jako całość dowiodło braku umiejętności dokonywania elementarnego rachunku sił i środków, toteż Wokulski uważa się za człowieka oszukanego przez społeczeństwo. Z Lalki – podobnie jak z wielu publicystycznych wypowiedzi Prusa – wynika, że świat nie szanuje słabych, biednych i zacofanych, nawet jeśli z ciekawością i współczuciem przypatruje się ich nieszczęściom, bo świat liczy się z przedsiębiorczymi, wykształconymi i bogatymi.

Mając na polu cywilizacyjnym zaległości ogromne, a możliwości – mimo klęski w roku 1863 – jednak znaczne, powinniśmy pracę u podstaw i troskę o zdrowie organizmu społecznego uznać za program narodowy. Trzeba wykonawstwu tego programu systematyczności – tu słomiany zapał na nic się nie zda – i trzeba wytrwałości, o którą Prus się upomina, a jeśli tylko się zdarzy dobra sposobność, to i rozmachu, bo sama sklepikarska krzątanina nie starczy na sukces. Trzeba także sojuszników. Warto w związku z tym pozbyć się wzgardliwego i wyniosłego bojkotowania wszystkiego, co mogłoby się stać dla nas szansą w Rosji i wśród Rosjan. Rosja to nie tylko wrogi nam aparat carskiego ucisku, ale i tacy Rosjanie, między którymi możemy i powinniśmy znajdywać i zjednywać sobie – ponad polityką – partnerów w interesach16. Wokulski robi je z kupcem Suzinem poznanym na zesłaniu w Irkucku i obaj wynoszą z tego korzyści. Prus ilustruje możliwości tych interesów zgoła drastycznie. Wie, bo wszyscy w Polsce wiedzieli, że w 1855 roku Mickiewicz zmarł w Konstantynopolu, a pojechał tam, by wspomagać politycznie i wojskowo Turcję w jej wojnie z Rosją. Ale teraz, w latach zapaści po klęsce powstania styczniowego, autor Lalki na przekór naszemu kultowi Mickiewicza (którego sam uznawał za naszego największego poetę, ale nie za stratega politycznego), ostrzega przed jego wezwaniem „mierz siły na zamiary” jako dyrektywą naszej polityki. Oto Wokulski w Lalce – eks-powstaniec i eks-zesłaniec – decyduje się za radą Suzina najpierw na rolę dostawcy aprowizacji na terenie Bułgarii dla armii carskiej w 1877 roku podczas wojny z Turcją, a później – w roku następnym – na rolę pomocnika i tłumacza przy zawieraniu wielkich transakcji zbrojeniowych w Paryżu. Z obu tych okazji wynosi grube pieniądze. W Warszawie poniektórzy strażnicy czystości patriotycznej sarkają i odwracają na ulicy głowę, kiedy go spotykają. Prus wszakże chce, by czytelnik widział w decyzjach Wokulskiego rzetelną przysługę dla naszej społeczności, bo kraj się na nich bogaci. Gdyby Polak nie skorzystał ze sposobności, skorzystaliby niechybnie inni – chętnych nie brakowało – i do nich popłynęłyby zyski. Ci zaś, którzy w Warszawie poprawiają sobie samopoczucie podejrzewaniem Wokulskiego o zdradę narodową (mnożenie się liczby zawistników ukazuje Prus jako naszą przypadłość chroniczną), nie wydobędą żadnej ulicznicy z bagna moralnego ani nie dadzą pracy żadnemu bezrobotnemu nędzarzowi. Ze stanowiska Wokulskiego patriotyzm w wersji powstaniowo-bitewno-martyrologicznej przyzwyczaja społeczeństwo do schematów, które zubożają nas materialnie i duchowo, powinniśmy się więc bronić przed nim jak przed nieszczęściem. Bitewne pola i konspiracje nie są najlepszym miejscem narodowej edukacji.

Ignacy Rzecki w „Pamiętniku starego subiekta” wspomina, jak to podczas „ jeneralnej bitwy” na Węgrzech wśród wojennego wrzasku, biegnąc w ciasnocie tyraliery do ataku, poczuł w pewnej chwili, że ktoś go chwycił za nogę. Upadł, a lewa ręka poślizgnęła mu się we krwi.

„Obok mnie – pisze – leżał przewrócony na bok oficer austriacki, człowiek młody, o bardzo szlachetnych rysach. Spojrzał na mnie ciemnymi oczyma z nieopisanym smutkiem i wyszeptał chrapliwym głosem:

– Nie trzeba deptać… Niemcy są też ludźmi…” (I, 263).

Tę Mickiewiczowską myśl („Niemcy są też ludźmi…” to parafraza zdania z Konrada Wallenroda) Prus rozciąga w Lalce na wszystkie narodowości, z którymi nasze losy poplątała historia. Pamięta – któż zresztą wtedy o tym nie pamiętał? – o szowinistycznej polityce rządu berlińskiego i nieustannie w kronikach tygodniowych alarmuje z tego powodu opinię publiczną, jednakże wie – i nieraz to powie – że nie wolno nam na szowinizm germanizatorów odpowiadać szowinizmem i nienawiścią do każdego Niemca. Wie, że oprócz polakożerców są inni Niemcy, a w Lalce doda, że w Warszawie gołym okiem widać, jak „ jest człowiekiem” przyjaciel Rzeckiego o niemieckim nazwisku „Katz” i jak „są ludźmi” niemieccy Minclowie. Mają swoje ułomności i śmieszności („najrodowitsi”, najczystszej genealogii Polacy, widziani okiem Prusa, też mają ich pod dostatkiem), wnoszą jednak do naszego organizmu społecznego solidność mieszczańską i nawyki oszczędności. W pierwszym pokoleniu nie obchodzą ich jeszcze problemy narodowe nowego środowiska, ale ich potomkowie będą Polakami nie gorszymi od „nieskazitelnie” polskich rówieśników.

Do ważnych składników obrazu rzeczywistości polskiej w Lalce należy kwestia żydowska, wchodząca wtedy w fazę kolejnego przełomu. Żydzi w drugiej połowie XIX wieku stanowili znaczący odsetek ludności, wynoszący około 14% ogółu mieszkańców Królestwa Polskiego, a w Warszawie, liczącej w pobliżu 1880 bez mała 400 000 mieszkańców – ponad30%17. Akcja powieści Prusa toczy się przed rokiem 1881, kiedy doszło w Warszawie do wielkiego pogromu Żydów, ale utwór powstawał w kilka lat po tym pogromie. Powstawał w atmosferze dramatycznego kryzysu nadziei na sukces asymilacji Żydów, czyli. ich upodobnienia się do społeczeństwa polskiego i scalenia się z nim. Prus w pierwszych latach swej aktywności publicystycznej – podobnie jak Orzeszkowa i inni czołowi pozytywiści – należał do jak najżarliwszych zwolenników asymilacji. Nie przypadkiem przez jednego z naszych heroldów antysemityzmu został zaliczony do „doboszów żydofilskiej koterii” – i nie przypadkiem też poczytał to sobie za zaszczyt.

W 1876 roku, obszernie wykładając swój pogląd na sprawę żydowską, pisał:

„Jako pewnik […] przyjąć należy fakt, że Żydzi i chrześcijanie stanowią jedną całość, są elementami jednego organizmu, mimo różnice wiary, języka, zwyczajów, a nawet tradycji. […]

[…] Z tego, czym byli pierwej, z narodu w narodzie, […] Żydzi przetwarzają się powoli w stronnictwo w narodzie, z klasy żydowskiej powstaje: klasa mieszczańska.

Z tym, co powiedziałem, zwracam się nie do chrześcijan wyłącznie, ale do zacnych, światłych obywateli obu wyznań. Walczmy! lecz walczmy nie z ludźmi, ale z ciemnotą, nędzą, przesądem, i lekkomyślnością, bez względu na to, czy siedzibą ich jest chata włościanina, czy dwór szlachecki, czy salon finansisty, czy suterena proletariusza chrześcijańskiego, czy kram jego współbrata Starego Zakonu. Na tej tylko drodze podnoszą się jednostki i społeczeństwa”18.

Pisząc o pozytywnych zmianach we współżyciu obu społeczności, Prus odwoływał się do wspomnień solidarności Żydów z mieszczaństwem chrześcijańskim Warszawy w czasie manifestacji patriotycznych w latach 1861–1862 i do późniejszych przykładów uczestnictwa finansjery i inteligencji żydowskiej w życiu polskim. Dowodził, że winniśmy się od Żydów uczyć skrzętności zarobkowania, przezorności, pracowitości, solidarności, szacunku dla nauki i wdzięczności za przysługi, natomiast Izraelici powinni, zachowując odrębność religijną i związane z nią obyczaje, stawać się pod względem języka, kultury i udziału w życiu publicznym integralną i pełnoprawną częścią naszej społeczności, czyli być Polakami wyznania mojżeszowego. Powinni wyzbywać się – narosłej przez stulecia prześladowań – nieufności do otoczenia. Powinni przełamywać konserwatyzm i ciemnotę, której pełno w gettach izolujących ich od świata. Warunkiem jednak kardynalnym powodzenia asymilacji jest – i Prus to zdecydowanie akcentował – wytępienie po naszej stronie ohydy antysemityzmu: od dawien dawna rozplenionych przesądów antyżydowskich i oszczerstw oraz dyskryminacji obywatelskiej i towarzyskiej Żydów.

Pogrom warszawski w grudniu 1881 roku – wybuch nienawiści do Żydów niespodziewany dla zwolenników asymilacji, w tym i dla Prusa – zatrwożył polską opinię publiczną. Od wiosny 1881 roku pogromy przetaczały się przez kilka miast Rosji, ale u nas sądzono, że były to zajścia inspirowane przez władze carskie, które w Królestwie Polskim nie znajdą posłuchu. Okazało się jednak, że nie ominęły Warszawy. Pamiętnym echem literackim pogromu warszawskiego jest Mendel Gdański (1890) Konopnickiej. Prus, który przebieg wypadków obserwował ze smutkiem (dał temu wyraz w jednej z kronik tygodniowych), widział, że przy coraz to głośniejszym jazgocie antysemickim w naszej prasie konserwatywnej nasila się poczucie odrębności narodowej Żydów i dokonuje się ich odwrót od asymilacji. W tej sytuacji przyznał, że się mylił: skoro procesy asymilacyjne objęły tylko nielicznych, a tysiące chcą być osobnym narodem, to nam – prześladowanym przez zaborców za polskość – nie godzi się szykanować Żydów za dążenia narodowe. Po roku 189, gdy żydowscy twórcy ruchu syjonistycznego wysunęli projekt państwa izraelskiego w dawnej ojczyźnie Żydów, to jest Palestynie, należał do tych nielicznych pozytywistów, którzy projekt palestyński poparli, natomiast w czasie pisania Lalki nie miał zadowalającej prognozy rozwiązania „kwestii żydowskiej”. Był tylko pewny, że wzmagający się antysemityzm to objaw groźnej choroby naszego społeczeństwa, z której stanowczo powinniśmy się leczyć. I był pewny, że powietrze zadżumione wrogością do Żydów nie tylko nas degeneruje, ale i ich – Żydów – nie poprawia, utwierdzając ich w nieufności do pozostałych „kast” społeczeństwa, bo gdy konflikt i walka zaczyna dominować nad współpracą – destrukcja i „rozkład” zagraża całemu organizmowi.

W akcję Lalki, zlokalizowaną w latach przed pogromem, zostały wpisane zjawiska złowrogie, wiodące do katastrofy 1881 roku. Zmianę stosunku do Żydów zauważa Rzecki, toteż gdy słyszy złośliwości kolegów pod adresem Henryka Szlangbauma, notuje w „Pamiętniku starego subiekta”:

„W ogóle, może od roku, uważam, że do starozakonnych rośnie niechęć; nawet ci, którzy przed kilkoma laty nazywali ich Polakami mojżeszowego wyznania, dziś zwą ich Żydami. Zaś ci, którzy niedawno podziwiali ich pracę, wytrwałość i zdolności, dziś widzą tylko wyzysk i szachrajstwo.

Słuchając tego, czasem myślę, że na ludzkość spada jakiś mrok duchowy, podobny do nocy. W dzień wszystko było ładne, wesołe i dobre; w nocy wszystko brudne i niebezpieczne. Tak sobie myślę, ale milczę; bo cóż może znaczyć sąd starego subiekta wobec głosu znakomitych publicystów, którzy dowodzą, że Żydzi krwi chrześcijańskiej używają na mace i że powinni być w prawach swoich ograniczeni. Nam kule nad głowami inne wyśpiewywały hasła, pamiętasz, Katz?…” (I, 304–305).

Rzecki, podobnie jak Katz uczestniczący w Wiośnie Ludów na Węgrzech, wie, że Szlangbaum i doktor Michał Szuman – dwaj przyjaciele Wokulskiego – należeli, jak wielu Żydów, do wspólnoty polskiego losu i obaj dramatycznie odpokutowali swój akces do polskości nie tylko za sprawą represji popowstaniowych. Szlangbaum po powrocie z Syberii zerwał z żydostwem i ze swoją żydowską rodziną, pracował z dziesięć lat u chrześcijan, ale w końcu wymówiono mu posadę za pochodzenie. Wróci więc do swoich, by odziedziczyć kapitały po ojcu-lichwiarzu i bez skrupułów je pomnażać, wchodząc z geszefciarstwem na pola aktywności opuszczane przez Wokulskiego.

Doktor Szuman w młodości zakochał się w chrześcijance ze wzajemnością i po latach z kostyczną zgryźliwością wspomina, jak się to skończyło: „tyle nam porobiono udogodnień w naszych zamiarach, tak czule zaopiekowano się nami w imię religii, moralności i tradycji i już nie wiem czego, że – ona umarła, a ja próbowałem się otruć… Ja, taki mądry, taki łysy!…” (II, 15). Została samotność i ironiczny dystans do świata, została praca naukowa, dziwactwem podszyta (badanie włosów ludzkich), i została przyjaźń z Wokulskim – przyjaźń szorstka, oszczędna w słowa, ale do końca niezawodna. Gdy wzmaga się epidemia antysemicka, zasymilowany Szuman wejdzie w kolejną fazę swego dramatu. Znajdzie się teraz w tragicznym potrzasku: zdecyduje się na odnowienie kontaktów ze światem żydowskiego intelektu i żydowskiej ekonomii, nawet zajrzy – choć dawno zerwał z judaizmem – do synagogi, ale wie, że nie o taki ideał życia mu chodziło. Jego prowokacyjne wypowiedzi o Żydach i szachrajstwie są w istocie barwami ochronnymi człowieka zagubionego, poobijanego przez swoich i obcych – i „cierpiącego na chroniczny głód tożsamości”19, człowieka, który – deklarując swój akces do żydostwa – nie przestał cenić tego wariantu polskości, jaki zbliżył go do Wokulskiego. Tempo jego konwersji to rezultat popłochu i niepokoju, który łatwo zrozumieć, gdy się pamięta, że zagraża mu perspektywa życia w świecie, z którego ucieka jedyny przyjaciel.

Prus nie idealizował swoich żydowskich bohaterów, podobnie jak nie idealizował Wokulskiego czy Rzeckiego. Czytelnika może irytować postawa przemienionego Szlangbauma i podszyty chaosem motywów sarkazm Szumana. Ale ów czytelnik nie powinien przeoczyć, że w obrazie wzbierającego kryzysu „kwestii żydowskiej” w powieści „z wielkich pytań epoki” ma udział decydujący nasz antysemityzm i że psuje się od niego nie tylko nasza moralność, ale nie poprawia się także moralność Żydów, choć są oni przede wszystkim ofiarami antysemityzmu.

O postaciach, psychologii i egzystencji

Mając do powiedzenia gorzkie prawdy o społeczeństwie, o przenikających je ideach i nastrojach, o zachodzących w nim procesach „rozkładowych” i obciążających je uwarunkowaniach, Prus nie pisze przecież traktatu socjologicznego czy filozoficznego, a także nie zamierza poganiać szkapy tendencyjności – jak kiedyś o literaturze „dążnościowej” powiedział Piotr Chmielowski – lecz chce stworzyć powieść realistyczną. W centrum jego obserwacji i rozmyślań musiała się znaleźć – bo tego wymagała doktryna realizmu literackiego – nie tylko refleksja o społeczeństwie, lecz – i to przede wszystkim – człowiek jako jednostka, a problemy ogólniejszej natury powinny były wyrażać się w postawach i historiach pojedynczych ludzi. Ci pojedynczy ludzie mają – prócz podlegania prawidłowościom czasu, na który przypadło ich życie, prócz reprezentowania pewnych właściwości środowiska społecznego, zawodowego itp. – swoje cechy osobiste i niepowtarzalne. I tym są w nie zasobniejsi, im bliżej się znajdują pierwszego planu sceny powieściowej.

Oczywiście: jako realista pozytywistyczny, i to realista rozkochany w socjologii, Prus nie zaniedbuje porządnego osadzania postaci na określonych szczeblach drabiny społecznej. Pamięta też o rodowodzie, wykształceniu, wychowaniu, pozycji materialnej, realiach bytowania, koneksjach koleżeńskich – i o wpływie tych wszystkich czynników na poglądy, zachowania się i postępki swoich bohaterów.

Lalka, daleka więc od wzorców beletrystyki tendencyjnej wczesnego pozytywizmu, w której postacie redukowały się do ilustrowania typowych cech swej grupy społecznej czy obyczajowej i noszonych przez nią wartości lub antywartości, z niezwykłą konsekwencją stroni od wyrazistych przesłań dydaktycznych na planie głównym akcji. Czytelnik nie otrzymuje tu instrukcji czy sugestii aksjologicznych w stylu: „to jest zdecydowanie białe, tamto – czarne”. Prus nie chce uprawiać takiej moralistyki; co więcej – bywa przekorny wobec wielowiekowej tradycji innych sposobów „porządkowania” obrazu człowieka pojedynczego. Przede wszystkim nie przenosi cech grupy na jednostkę, by były całym tej jednostki posagiem (chyba że dla celów humorystyczno-satyrycznych tworzy umyślnie kukiełkowe karykatury salonowych statystów w rodzaju panów Pieczarkowskich i Rydzewskich). Ludzie Prusa z pierwszego i drugiego planu akcji powieści są skomplikowani i niejednoznaczni. W ich żyłach pulsuje krew nieraz gorętsza niżby wynikało z ich rodowodu; w ich duszach, w ich psychice tłoczno od pragnień, wspomnień, planów, tęsknot i tajemniczych emocji. Tymi komplikacjami denerwują lub zdumiewają – Wokulski chyba najbardziej, ale i Rzecki, i Szuman – nie tylko swoje powieściowe otoczenie, lecz i czytelnika, a w czasach pozytywistów także niejednego krytyka. I było intencją autora Lalki, by denerwowali i zdumiewali, jeśli mają być indywidualnościami. W rozdziale XIV utworu („Dziewicze marzenia”) panna Izabela Łęcka niepokoi się, że Wokulskiego nie potrafi określić jednym wyrazem. „Otóż każdy z jej dotychczasowych znajomych posiadał tę własność, że można go było streścić w jednym zdaniu. Książę był to patriota, jego adwokat – bardzo zręczny, hrabia Liciński pozował na Anglika, jej ciotka była dumną, prezesowa – dobrą, Ochocki – dziwakiem, a Krzeszowski – karciarzem”. Z Wokulskim ma kłopot: „Jego niepodobna było określić jednym wyrazem, a nawet stoma zdaniami. Nie był też do nikogo podobny, a jeżeli w ogóle można go było z czymś porównywać, to chyba – z jakąś okolicą, przez którą jedzie się cały dzień i gdzie spotyka się równiny i góry, lasy i łąki, wody i pustynie, wsie i miasta. I gdzie jeszcze, spoza mgieł horyzontu, wynurzają się jakieś niejasne widoki, już niepodobne do żadnej rzeczy znanej” (I, 439).

Co więcej – złożoność Wokulskiego komplikuje się jeszcze i z tego powodu, że wypowiada się w powieści kilkadziesiąt innych postaci, w tym i notoryczni oszczercy i plotkarze. A choć oszczerstwa i plotki nie wnoszą do jego obrazu momentów prawdy materialnej, to jednak wnoszą przybarwienia i oświetlenia, które nieuchronnie należą do kompletu wiedzy czytelnika o nim.

Biologicznej naturze człowieka poświęca Prus niemało wnikliwej uwagi. Żył w wieku wielkich odkryć przyrodniczych, fascynowały go osiągnięcia uczonych w tej dziedzinie i doceniał ich znaczenie dla twórczości literackiej. Jego wiedza o człowieku obejmuje nie tylko sferę rozumu, uczuć i woli, czyli te czynniki, które tradycyjnie uważano za posag duchowy, lecz również – i to koniecznie – sferę cielesności, przy czym wyglądy bohaterów Lalki nie rozpływają się w wizjach ogólnikowych lub mglistych. Panna Izabela Łęcka ma „bardzo kształtną figurę, bujne włosy blond, z odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i stopy modelowe” (I, 90). Wokulski z zadowoleniem przygląda się swojej atletycznej muskulaturze, uwydatnianej przez obcisły frak. Rzecki melancholijnie kontempluje swoje przychudłe łydki. Lapidarnym napomknieniem potrafi narrator Lalki rozbudzić naszą wyobraźnię, skierować ją na ruchy postaci, gesty, drgnienia muskułów, sposób chodzenia (pan Łęcki „chodził ostro” – I, 86), donośność i barwę głosu czy zachowania mimiczne.

Porównania natury ludzkiej do zwierzęcej obciążają w Lalce konta bohaterów (zwłaszcza konto doktora Szumana), nie zaś konto narratora autorskiego i nie konto Wokulskiego (choć on w chwilach depresji obwini swoją boginię o podobieństwo do wilczycy wabiącej stado samców). Nie popada Prus w naturalistyczną manierę traktowania bohaterów w kategoriach przede wszystkim fizjologicznych i unika motywów drastycznych. Ale jest Lalka powieścią dla dorosłych. Tego rodzaju zjawisk jak instynkty i popędy, namiętności i furie nie sprowadza się tu do eterycznego komunału. Nie omija się tematów uważanych wtedy za kłopotliwe. Erotyka w tym utworze tchnie zmysłowością – czasem zabawną (zachowania małżeńskie Małgorzaty Wokulskiej, primo voto Minclowej); czasem dewiacyjną (imaginacyjne seanse tajemne panny Izabeli z posążkiem Apollina); czasem dramatyczną (problemy wdowieństwa pani Stawskiej), czasem skandalizującą (przedślubne i poślubne „słabości” Eweliny Janockiej). Zdarzało się, że w „dobrych domach” przy końcu XIX wieku zabraniano czytania tej powieści młodym panienkom20.

Prus jest czytelnikiem dzieł Darwina, w tym także jego książki O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt (miał ją w domowym księgozbiorze), toteż stroni od staroświeckiej fizjonomiki (czyli opisywania wyglądów ludzi jako wyrazu ich właściwości duchowych) i woli polegać na nowoczesnej wiedzy naukowej. Nie wierzy tedy – choć w jego czasach nadal stosowano fizjonomiczną metodę opisów (tak czynili u nas między innymi Orzeszkowa i Sienkiewicz, a we Francji Emil Zola) – że wyniosłe czoła „mówią” o nieprzeciętnym intelekcie, orle nosy o sile charakteru, a niezwykła uroda panien zapowiada wszelakie ich piękności duchowe. Wierzy natomiast, bo mógł to wyczytać w pracach naukowych, że ekspresją uczuć bywają grymasy i mrużenia oczu, zaciskanie pięści i drżenia warg, uśmiech i dygotania rąk, tętnienie krwi i rumieńce. Wzmianek o rumieńcach pojawia się w Lalce wiele, o bladościach mniej, ale uzbiera się ich z pół setki. Żadna z tych wzmianek nie razi nas sztucznością ( jak nieraz raziły w dawnych powieściach, zwłaszcza w romansach, w których heroiny płoniły się na zawołanie autorskie albo i mdlały z byle powodu i na każdą okazję). W Lalce każda okazja – gdy się jej przyjrzeć bliżej – ma motywację zgodną z rzeczywistymi przyczynami reakcji ludzi w podobnych sytuacjach. Jeśli więc Wokulski bladł i czerwienił się na przemian, gdy panna Izabela zapytała go, czy to on właśnie kupił ich – Łęckich – kamienicę, nie dziwimy się, bo zaskakująca i złowrogo brzmiąca indagacja uderzyła weń jak grom z jasnego nieba. Z rozdziału XIII wspomnianej książki Darwina, w całości poświęconego rumieńcom, mógł się Prus dowiedzieć, jak się czerwienią ludzie różnych ras i kolorów skóry, jak daleko sięga rumieniec na plecy i piersi, do jakich lat życia czerwienią się kobiety, a do jakich mężczyźni…

Do wyodrębnienia się psychologii jako samodzielnej dyscypliny naukowej walnie przyczynili się dziewiętnastowieczni filozofowie pozytywistyczni (zwłaszcza ojciec ówczesnego pozytywizmu – August Comte), wiążąc z nim nadzieję na solidne poznanie mechanizmów duchowych człowieka. Prus, od młodości fanatyczny scjentysta, gromadził i studiował prace psychologiczne i psychofizjologiczne. Był pewien, że w przyszłości psychologia stanie się nauką ściśle respektującą fakty czerpane z obserwacji. Jako uczeń gimnazjum uważnie czytał dzieło Wiktora Feliksa Szokalskiego Fantazyjne objawy zmysłowe. Przyjaźniąc się przez całe życie z Julianem Ochorowiczem (w Lalce przydzielił pewne rysy jego osobowości Julianowi Ochockiemu), którego pasjonowały zagadkowe zjawiska psychiczne (między innymi zjawiska hipnotyczne, zwane wtedy magnetyzmem), nieraz rozmyślał nad nierozpoznanymi jeszcze fenomenami życia wewnętrznego ludzi. Cenił też psychologiczne zainteresowania i kompetencje romantyków. Krytyczny wobec romantyzmu politycznego, był niezmiennie pełen podziwu dla wiedzy poetów romantycznych o świecie uczuć i dla celności ich spostrzeżeń dotyczących stanów duszy człowieka niezwykłego. W przekonaniu o owocności tej tradycji mógł się utwierdzać, śledząc twórczość wielkich pisarzy rosyjskich: Lwa Tołstoja i Fiodora Dostojewskiego. Pojmując zaś literaturę jako formę działalności poznawczej, wyróżniał w niej dzieła nowatorskie ze stanowiska psychologii. W cytowanym już tu eseju o pierwszej części Trylogii Sienkiewicza pisał, że „takie charaktery, jak Hamlet, Makbet, Falstaff, Don Kichot, są odkryciami tyle przynajmniej wartymi w dziedzinie psychologii, co prawo biegu planet w astronomii, Szekspir tyle wart co Kepler”21.

Zasobny w wiedzę swojej epoki zdawał sobie sprawę z niezwykłego skomplikowania psychiki ludzkiej, z nakładania się w niej pierwiastków wrodzonych na nabywane, z przenikania się tendencji sprzecznych, z jej ewoluowania wraz z upływem czasu. Sądził, że tempo życia w XIX wieku sprzyja ujawnianiu się zmienności i złożoności człowieka. Swoje spostrzeżenia i przemyślenia – pionierskie na tle naszej tradycji powieściowej – najpełniej wpisał w osobowość Wokulskiego, ale i kilka innych kreacji w Lalce wyposażył hojnie w cechy i przeobrażenia psychiczne, wysnute z tych przemyśleń. Nawykłym do prostych konstrukcji psychologicznych krytykom pozytywistycznym główny bohater Lalki wydawał się więc postacią chybioną: niespójną, niekonsekwentną, pogmatwaną, posklejaną z kawałków nie przystających do siebie. W oczach Antoniego Langego jest to figura z nadmiarem kontrastów, z których „autorowi nieraz trudno […] wybrnąć”22. Dla Świętochowskiego był to zlepek niekonsekwencji i sprzeczności: „przypomina Herkulesa z rękami Adonisa”23.

W Słówku o krytyce pozytywnej Prus replikował Świętochowskiemu:

„Wokulski nie jest «zlepkiem», ale typem bardzo często spotykanym u nas. Mickiewicz był poetą, a przy tym miał popędy wojskowe, polityczne i reformatorskie i «kochał się jak gimnazista». Jeż był żołnierzem, poetą i zdaje się, że próbował jakichś finansowych operacji. […].

Wokulski jest to człowiek, w którym myśl, uczucie, wola i siły organiczne dosięgnęły wysokiego stopnia natężenia. Gdy los złamał w nim rycerza, obudził się uczony; gdy zrobił go wdowcem po starszej kobiecie, ocknął się (z powodu niezużycia sił fizycznych) kochanek, który stał się spekulantem. Gdy zginął kochanek i spekulant, ocknął się znowu uczony.

Dowodem sił Wokulskiego jest bodaj miłość, która w nim dosięgnęła stopnia monomanii. Mimo to Wokulski nie kwili, nie wzdycha, lecz działa. Rzuca się na spekulacje, ażeby zdobyć samicę, ale obok tego dba o społeczeństwo i o różnych biedaków. Jego obłęd nie paraliżuje ani rozumu, ani serca, ani woli”24.

Warto tu zwrócić uwagę na wyrazy „monomania” i „obłęd”. Należą one do słownika psychopatologii. Gdy się rozejrzymy po powieści Prusa, to zobaczymy, że prócz obrazów komplikacji psychicznych o cechach normalności znajdziemy niemało opisów zjawisk z pogranicza patologii. Najobszerniejszy ich zespół widzimy w ostatnim tomie – w rozdziale „Dusza w letargu”, przedstawiającym chorobliwą zapaść Wokulskiego przed jego tajemniczym zniknięciem. Ale i w wielu innych miejscach – nie tylko w związku z Wokulskim – dowiadujemy się a to o halucynacjach, a to o przywidzeniach, majakach i koszmarach sennych, a to o dewiacjach („sprawa” panny Izabeli z posążkiem nagiego Apollina), a to o stanach, które psychoanaliza zalicza do dziedziny podświadomości, a to – i chyba najczęściej – o różnych odmianach i objawach depresji i zaburzeń czy załamań nerwowych.

W roku 1886, kiedy Prus szykował się do pisania powieści, ukazał się w Warszawie przekład głośnej książki wiedeńskiego psychiatry Richarda Krafft-Ebinga Nasz wiek nerwowy (Nasze zdrowe i chore nerwy). W roku 1888, równocześnie więc z odcinkami Lalki, ukazał się w „Tygodniku Mód i Powieści” utwór zapomnianego dziś pisarza pozytywistycznego Leo Belmonta W wieku nerwowym (Moja spowiedź). Nerwowość stawała się jednym z ważnych tematów schyłku wiekuXIX25. Prus w którymś ze swoich felietonów tygodniowych zauważył, że „wszyscy chorujemy na nerwy”26. Włączenie neuroz w Lalce do repertuaru zjawisk psychicznych współczesności świadczyłoby tedy nie tyle o pionierstwie Prusa, ile o jego udziale w aktualnym nurcie obserwacji istotnego zjawiska. Odkrywcze natomiast i nowatorskie – co zrozumiano i doceniono dopiero w ostatnich dziesięcioleciach27 – okazało się przedstawianie relatywności (względności) granicy między normalnością a chorobami psychicznymi i ukazywanie ich przyczyn społeczno-kulturowych. Wokulski zaś, w którego „posagu” psychicznym znalazły się i składniki „neurotycznej osobowości naszych czasów” (to słowa tytułu znanej pracy Karen Horney z 1937 roku, przetłumaczonej na język polski przez Helenę Grzegołowską i wydanej przez PWN w 1976roku), jest istotnie indywidualnością na miarę wielkich kreacji w literaturze europejskiej.

Nie stał się Prus obiektem szczególnych zainteresowań badaczy reprezentujących krytykę psychoanalityczną, jednakże nazwisko Freuda (które zresztą nie pojawiło się w pismach Prusa) bywało przez komentatorów i interpretatorów jego pisarstwa przywoływane. Już w 1933 roku Klara Turey pisała, że „Prus przez subtelną analizę psychologiczną, opartą przede wszystkim na doświadczeniu wewnętrznym oraz niezwykłej intuicji realizuje w swych powieściach zupełnie nieświadomie zagadnienia dzisiejszej psychopatologii: psychoanalizy Freuda, psychologii indywidualnej Adlera, a przede wszystkim teorii falowań psychicznych Kretschmera. I przez to zbliża się do współczesnej powieści, starającej się już jednak świadomie urzeczywistnić w sztuce naukowe wyniki psychopatologii dzisiejszej. […] Do szczytów prawdziwego artyzmu wznosi się halucynacyjna metoda psychologiczna Prusa w przedstawieniu przeżyć psychicznych Wokulskiego bezpośrednio przed usiłowaniem samobójstwa po zerwaniu z Izabelą. […] Bardzo często powtarza się u Prusa motyw snu, którego rolę rozumiał w sposób podobny jak dziś Zygmunt Freud”28. Jest bardzo możliwe, że wątki beletrystyki Prusa przystające do freudyzmu lub innych szkół psychoanalizy będą się pojawiały w pracach dzisiejszych badaczy z młodszego pokolenia29.

Do ważnych składników „posagu” głównych postaci Lalki – w tym zwłaszcza Wokulskiego – należy „czucie” problemów egzystencjalnych człowieczeństwa. Nurtują one tych bohaterów, którzy – jak Rzecki – doznali w życiu samotności, szczególnie jednak osaczają Wokulskiego i doprowadzają go do otarcia się o samobójczy kres. Dramatycznych zderzeń z tragizmem istnienia doświadcza on zwłaszcza wtedy, kiedy sobie uświadamia zupełną bezsilność wobec tajemnicy własnego serca, oszalałego w miłosnej rozpaczy, i gdy niemal dotykalnie owiewa go doznanie nieosiągalności szczęścia. O miłości – wielkim temacie tej powieści – bohaterowie pozytywni mówią językiem romantyków. Jest to uczucie wzniosłe i święte. Język naturalistycznego scjentyzmu, którym doktor Szuman próbuje zagłuszyć tragedię własnej młodości i kurować fatalny przypadek zakochanego Wokulskiego, nie staje się na planie mówienia podmiotu autorskiego ani przez moment alternatywą języka romantycznego. Nie podlegają w Lalce zakwestionowaniu słowa prezesowej Zasławskiej, która, wspominając tragedię własnej młodości, mówi: „Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość” (I, 233). Dramaturgia wątku miłosnego i tragiczny finał losu zakochanego Wokulskiego, miotającego się między radami przyjaciół i własnych rozczarowań do panny Izabeli a nieposłuszeństwem zakochanego serca, nie podważa romantycznej wizji miłości. Nie podważa, choć zostały przeciwko niemu przytoczone wszystkie argumenty „zdrowego rozumu”. I choć można by – śladem Zofii Nałkowskiej – postawić pytania o to, dlaczego Prus jest solidarny z bohaterem w obwinianiu panny Łęckiej za brak odzewu na jego uczucie, a jednocześnie zlekceważył czy „artystycznie zbagatelizował” rozpacz pani Stawskiej, beznadziejnie zakochanej w Wokulskim30. Nie kwestionując sensowności tego rodzaju pytań, zauważmy jednak, że ze stanowiska narratora autorskiego miłość Wokulskiego do panny Izabeli – bohatera o wyjątkowym formacie duchowym – ma być tajemniczo spleciona z udręką, bólem i rozpaczą. I że newralgicznie bolesne jego pytania o miłość stają się buntowniczymi pytaniami o sens cierpień i zarazem o sens życia, o to, kim jest człowiek i po co tkwi w bezmiarze świata. Stąd też jego szamotanie się, z którego się bierze próba ucieczki w śmierć. Tym dramatyczniej przychodzi mu przeżywać ból istnienia, że jako człowiek z epoki sceptycyzmu religijnego znajdzie tylko na moment ulgę w błysku myśli o Bogu, nie starczy mu jednak tego błysku na rozświetlenie późniejszych „Szarych dni i krwawych godzin” (to tytuł jednego z rozdziałów powieści). Na nieodgadnionym planie bytu nie ma w Lalce pewności pocieszenia. Jest tylko dramatyczne poznawanie siebie samego, które nie obiecuje ulgi. Olga Tokarczuk, podsumowując swoje przenikliwe rozważania o powieści Prusa, pisze, że historia Wokulskiego i jego obsesji jest „historią inicjacji […], wędrówką wśród złudzeń i iluzji, odkrywaniem własnej przynależności do świata i własnej w nim obcości”31. W suicie najnowszych interpretacji Lalki warto przystanąć przy tym stwierdzeniu: mówi ono o wartości samopoznania, ale nie zawiera sugestii, że powieść Prusa powinna przynosić odpowiedzi na wszystkie stawiane pytania.

Gdy zaś z refleksją o tajemnicy bytu i mrokach egzystencji wracamy pamięcią do treści społeczno-historycznych Lalki, to trudno się oprzeć wrażeniu, że zawiera się w nich tym natarczywsze pragnienie autora, by przynajmniej na planie dziejów – choć jest to plan ograniczonych możliwości (ale zawsze jakichś możliwości) – nie zaniedbywać szans wspomagania się i budowania kruchego ładu, ażeby nie ubywało w naszym życiu, lecz przybywało chwil dobroci i jakiej takiej pogody.

O kompozycji, narracji i problemach realizmu

Pozytywistyczni opiniodawcy Lalki niemal chóralnie utyskiwali na jej kompozycję. Uważali ją za chaotyczną, niezborną, nieporadną, a finał powieści – jak twierdzili – zdradza, że autor nie bardzo wie, co ostatecznie zrobić z bohaterem. Daremnie pisarz zapewniał, że co jak co, ale kompozycję przemyślał, i daremnie próbował jej założenia rozszyfrowywać przed „zoilami” – ci wiedzieli swoje, zwłaszcza że mieli Prusa za specjalistę od nowelistyki i felietonów, czyli raczej za specjalistę od małych form narracyjnych i za publicystę niż za powieściopisarza. Krytycy z „okolic” roku 1890 „odkrywali” nadto kiepskie w Lalce skutki pisania z odcinka na odcinek, faszerowania utworu materiałami z dawniejszych kronik tygodniowych i nadmiernego wydłużania epizodów, kiepsko związanych albo i w ogóle nie związanych z głównym nurtem akcji. Świętochowski gorszył się niekonsekwencjami fabularnymi oraz zwracał uwagę na jego upodobania do mikrosocjologii, do drobnych realiów życia codziennego i do „stworzeń nędznych, marnych, upośledzonych, a zarazem obojętność dla doskonalszych, wybranych i znamienitych”32, co jest wprawdzie dowodem szlachetności serca, ale jednocześnie skutkiem przypadłości: jest Prus krótkowidzem i nie potrafi ogarniać szerokiego horyzontu. Piotrowi Chmielowskiemu zdecydowanie nie podobało się chaotyczne wplatanie do powieści „Pamiętnika starego subiekta”, a w samym „Pamiętniku” – bałagan chronologiczny: „nie wiadomo, dlaczego w jednym z urywków opowiedziana jest młodość Rzeckiego, a dopiero po znacznej przerwie jego wyprawa do Węgier; podobnie jak nie wiadomo, dlaczego wiadomości o początkowych losach Wokulskiego pojawiają się dopiero w tomie drugim”33. W ogólności – Lalka wydawała się powieścią o wiele gorzej „zrobioną” niż – chwalone za należytą kompozycję – Nad Niemnem (1887) Orzeszkowej, nie mówiąc już o wielkich konstrukcjach „powieści z lat dawnych” Sienkiewicza. Tam na dodatek było wiadomo, jaką funkcję ideową pełni każda z wprowadzanych postaci, kto ma rację, a kto jej nie ma, akcja zaś klarownie zmierza – bez nawrotów i bez przypadkowych wątków – ku celowi przewidzianemu przez powieściopisarza. U Prusa – nie zmierza.

Istotnie – u Prusa brak tego rodzaju organizacji i klarowności, brak aż do końca – do ostatnich pytań o zniknięcie Wokulskiego. W Lalce obowiązują inne niż w Nad Niemnem zasady kreowania świata. Orzeszkowej chodziło o mocne, żarliwe uzasadnianie przesłania przewodniego. Temu podporządkowała akcję i ze względu na założenie ideowe „kontrolowała” słowa i czyny postaci. Sienkiewicz miał na celu pokrzepianie polskich serc i upewnianie czytelnika o tym, że z każdej opresji Opatrzność nas wydobędzie, jeśli tylko nie zwątpimy o sobie i o Bożej opiece nad nami. Prusowi – choć ani myślał rezygnować z idei – zależało przede wszystkim na studium rzeczywistości społecznej i na obrazie człowieka w tej rzeczywistości. Metodę kompozycyjną Orzeszkowej i Sienkiewicza można by nazwać dedukcyjną (wypadki i ludzi dobiera się tak, by pasowali do zamiaru dydaktycznego), metodę Prusa – indukcyjną.

Polega ona na odzwierciedlaniu rzeczywistości w kształcie – by tak rzec – „nie przerobionym” przez powzięty z góry zamiar autorski. Walorem głównym obrazu świata powieściowego winna być lojalność poznawcza w stosunku do faktycznego życia, a nie dogadzanie czyimś intencjom ideowym. Z intencji pisania utworu maksymalnie „podobnego do życia” wynikają naruszenia tradycyjnych reguł kompozycji. Wspominanie przeszłości w Lalce odbywa się nie w porządku chronologicznym niegdysiejszych wypadków, lecz – co nieraz widać w „Pamiętniku starego subiekta” – na zasadzie przeróżnych „włamań” scen minionych w spektakl teraźniejszości. Nie ma też w Lalce szalonego tempa wydarzeń, a czas akcji nie wypełnia się równomiernie przygodami stale tak samo fascynującymi. Po dniach napięć nadchodzą tygodnie niemal puste, kiedy od rozglądania się wokół przybywa wprawdzie informacji epizodycznych, ale nie przybywa rozstrzygnięć w sprawach ważnych dla bohaterów – i oczywiście intrygujących czytelnika, zaciekawionego losami postaci. Rzeczy doniosłe fabularnie splatają i przeplatają się z błahostkami. Panorama społeczeństwa – a jest Lalka powieścią panoramiczną, ogarniającą szereg środowisk społecznych – składa się i z obrazów rzeczy wielkich, i z widoków rzeczy małych. Działania zaplanowane i celowe zamącają się przez niespodziewane wtargnięcia przypadków, które mogą powodować ważne skutki (przypadek sprawił, że pan Ignacy Rzecki zaciągnął Wokulskiego do teatru akurat wtedy, kiedy pojawiła się tam panna Łęcka; dróżnik kolejowy Wysocki znajdzie się w pobliżu Wokulskiego akurat w tym czasie, w którym będzie mógł przeszkodzić jego samobójstwu).

Do niezwykle ważnych zjawisk kunsztu powieściowego należy w Lalce znaczne okrojenie wszechwładzy narratora odautorskiego i osłabienie jego uprawnień do ferowania ocen. Partie odnarratorskie – co widać już przy kartkowaniu utworu – zajmują, gdy je zestawiać z wypowiedziami postaci, proporcjonalnie mniej miejsca niż u Orzeszkowej, a na dodatek – co czytelnik bez trudu zauważy – Prus częściej niż inni powieściopisarze jego czasów prowadzi narrację ze stanowiska mentalnego bohaterów i w stylistyce zbliżonej do ich języka, czyli w mowie pozornie zależnej. Dzięki tej konwencji, stosowanej wówczas raczej przez zwolenników naturalizmu niż przez „klasycznych” realistów, ewidentnie wzmacnia się autonomia świata przedstawianego. Tak uszczupliwszy wszechwiedzę narratora odautorskiego, Prus każe nam czerpać wiedzę – analogicznie jak ją czerpiemy w życiu – z „obserwacji” zdarzeń i z wysłuchiwania tego, co ludzie mówią. Jedną z postaci Lalki – Ignacego Rzeckiego – awansował na współautora: „Pamiętnik starego subiekta” wypełnia aż dziesięć rozdziałów (na trzydzieści osiem, z których składa się powieść).

„Uwolnieni” od nadmiaru narratorskiej kurateli bohaterowie mówią i postępują niejako po swojemu: niekoniecznie tak, by to zadowalało rutynowe wyobrażenia czytelnicze. Nie przypadkiem bronił Prus swoich praw do „sprzeczności” w kwestii zupełnie drugorzędnej przed złośliwą przymówką Świętochowskiego dotyczącą przyczyn śmierci Małgorzaty Wokulskiej. Przypomnijmy: Świętochowski stwierdzał, że w I tomieLalki żona Wokulskiego „zmarła «objadłszy się czegoś»”, a w tomie II – „po wytarciu się jakimś odmładzającym «likworem»”34. Prus się obruszył: „Otwieram książkę i widzę, że: o śmierci żony Wokulskiego «z przejedzenia» mówi w I tomie radca Węgrowicz, plotkarz, który nie znał nieboszczki […]. Zaś o śmierci z powodu «wysmarowania się odmładzającymi likworami» mówi Rzecki, który ją znał dobrze”35. Gdzie tu sprzeczność? – pyta Prus, dobitnie tłumacząc, że w powieści plotkarze są od… plotkowania.

Ten „łopatologiczny” wykład podstawowej zasady czytania powieści, obliczony na efekt pognębienia małostkowej pedanterii recenzenta (rzeczywiście zasługującej na wykpienie) nie byłby wart uwagi, gdyby nie to, że przy jego sposobności Prus uwypukla rolę wypowiedzi postaci dla kształtowania wizji rzeczywistości, w tym także obrazów i dziejów bohaterów powieści. Wizerunki ludzi i zdarzenia fabularne wyłaniają się w Lalce w niewielkim stopniu z narracji auktorialnej i z ich własnych wypowiedzi o sobie samych. Znamienne, że pierwsze informacje o Wokulskim i o Rzeckim (ale dotyczy to także prezentacji wielu innych figur powieściowych) otrzymuje czytelnik – nim pojawią się oni na powieściowej scenie –. od bywalców „renomowanej jadłodajni” warszawskiej, żwawo deliberujących przy piwie. Wyłania się z tych deliberacji pewien wizerunek obu bohaterów, który niebawem trzeba będzie skorygować, gdy obaj pojawią się „własną osobą” i gdy posłuchamy ich rozmowy. Potem okaże się wszakże, że jedna korekta nie starczy i że w miarę rozwoju akcji trzeba będzie dokonywać kolejnych rewizji naszego czytelniczego stanowiska – i tak będzie aż po ostatnie stronice powieści.

Podobną metodykę inicjowania wątków i prowadzenia fabuły można zaobserwować na przykładach wszystkich najważniejszych postaci. Ich sylwetki i ich biografie w oczach innych postaci nieuchronnie zabarwiają się mentalnością i aksjologią zależną od nawyków myślowych tych postaci, od ich wychowania, przynależności środowiskowej doświadczeń życiowych. Wszystko to sprawia, że różne wersje widzenia dadzą się rozpoznać jako rezultaty ich myślenia stereotypowego. Ograniczając się tu do jednego przykładu, poprzestańmy na kilku ujęciach dziejów głównego bohatera36.

Historia Wokulskiego opowiadana przez radcę Węgrowicza układa się w schemat fabularny przywodzący na pamięć uproszczone romanse awanturnicze. Wokulski w tej wersji nieustannie „awanturuje się” niczym obieżyświat z powieści osiemnastowiecznej, streszczonej przez niezbyt wytrawnego czytelnika. Raz jest na wozie, raz pod wozem, a zawsze – z punktu widzenia radcy – bez dostatecznej przyczyny wdawania się w tarapaty. Z winiarni Hopfera przerzucił się do Szkoły Głównej, bo „zachciało mu się być uczonym!…” Ajent Szprot, odbierający opowieść zgodnie z intencją radcy, wykrzyknie w tym momencie: „Istna heca!” (I, 13). Egzaminu wstępnego Wokulski nie powinien był zdać – a zdał; miał szczęście. Ale znalazłszy się w Szkole Głównej, wdał się – zamiast się uczyć – w nowe „awantury” i wylądował aż gdzieś w Irkucku. Po powrocie „wkręcił się” do sklepu Minclowej i ożenił się z właścicielką, w pół roku owdowiał i niespodziewanie został spadkobiercą majątku po dwóch pokoleniach Minclów. Znów miał szczęście, lecz zamiast je uszanować, rzucił się w nowe przygody: pojechał robić miliony do Bułgarii. Myśli, że tam „znajdzie jeszcze bogatszą babę aniżeli nieboszczka Minclowa?…” (I, 19).

Rzecki porządkuje sobie biografię przyjaciela według schematu jakby z romantycznej powieści poetyckiej, przepuszczonej przez filtr moralistyczny. Eksponuje w życiu Wokulskiego momenty heroiczne, podejrzewa go o wielkie zamiary polityczne, o konspiracje i wallenrodyzm. Całą jego przeszłość i całą działalność teraźniejszą ujmuje jako walkę jednostki wybitnej i niezwykłej z „poziomym światem”. Życie Wokulskiego jest w relacjach starego subiekta fabułą wzniośle udramatyzowaną i rozwija się teleologicznie, albowiem bohatera dramatu cechuje aktywizm i dalekowzroczność: bierze się za bary z przeciwnościami, widzi i przewiduje to, czego inni nie przeczuwają. Dwóch ma pan Ignacy herosów, których biografie układa według tego schematu: oprócz Wokulskiego – jeszcze Napoleona… Obu podobną ozdabia charyzmą, błędy i omyłki ich obu gotów jest traktować jako maskowanie celów rzeczywistych, a porażki obu – jako mesjanistycznie rozumianą cenę przyszłego zwycięstwa.

W oczach panny Izabeli Łęckiej – osoby nie tylko wychowanej w atmosferze salonów, ale i oczytanej w beletrystyce ( jej repertuar lekturowy po części znamy, po trosze możemy się go domyślać) – zabiegi Wokulskiego początkowo przybierają kształt złowrogiej intrygi z jakiegoś romansu frenetycznego: szatańsko przebiegły parweniusz, bajecznie bogaty, osacza oto niewinną piękność, by ją usidlić, upokorzyć i udręczyć. Wszystkie dobrodziejstwa, jakich doświadcza od niego jej ojciec i ona sama, przemieniają się w łańcuch perfidnych podstępów, obliczonych na uśpienie czujności upatrzonej ofiary. Po pewnym czasie panna Izabela zacznie sobie wyjaśniać postępki Wokulskiego według innego scenariusza. Według tego scenariusza jego uczynność będzie się jej ukazywać jako zapowiedź męża-sługi, wiecznie zadowolonego z zaszczytnej roli u boku pięknej małżonki oraz – jak to bywało w powieściowych obrazach zakochanych pantoflarzy – obowiązkowo ślepego na jej szczęśliwych adoratorów.

Listę wariantów widzenia Wokulskiego można by znacznie wydłużyć o wyobrażenia na przykład pani Stawskiej, pani Wąsowskiej, prezesowej Zasławskiej, baronowej Krzeszowskiej, doktora Szumana, Ochockiego, księcia i szeregu innych postaci.

Wersja fabuły, którą przyjmujemy jako ostateczną, a którą można uznać za konkretyzację schematu straconych złudzeń37, kształtuje się w Lalce wśród nieustannych oddziaływań (choć zarazem i sprostowań) wariantów wnoszonych przez poszczególne postacie. Ale warianty te sprawiają, że wersja ostateczna, usankcjonowana przez nadrzędną świadomość powieściową, staje się w recepcji czytelnika swoiście „nieczysta”. Z jednej tedy strony ma czytelnik swego rodzaju satysfakcję z tego, że historia prawdziwa Wokulskiego nie zgadza się ze stereotypem z opowiadania radcy Węgrowicza, choć jego gadaniu przytrafiają się czasem drobiny sensu. Nie bez satysfakcji stwierdzamy również, że mimo najlepszych chęci i najlepszego serca omylny bywa pan Rzecki – jego romantyczne schematy nie za bardzo się nadają do przekazywania prawdy o rzeczywistych losach przyjaciela, choć w wielu szczegółach ma rację. Z ulgą wreszcie konstatujemy, że jawnie fałszywymi szablonami dysponuje panna Izabela, choć i jej zdarzają się momenty trafności.

Ale z drugiej strony niepostrzeżenie zaczyna do nas przenikać świadomość, że wśród polemiki z szablonami, schematami i stereotypami kształtuje się historia, która się wymyka naszemu pragnieniu jasności. Sądzimy tamtych – radcę, subiekta, pannę Izabelę, nawet miłego nam pana Rzeckiego – przekonani, że wiemy lepiej, pewniej, prawdziwiej, że jesteśmy bardziej obiektywni. Trochę słuszności nawet mamy. Po zakończeniu jednak lektury – a Prus najwidoczniej to zaprojektował – pozostaje nam, choć tę trochę słuszności mamy, zatroskać się o naszą własną wiedzę i naszą własną prawdę. Tym bardziej, że skłania nas do tego powieściowy finał losów głównego bohatera.

Są na ten temat cztery wersje38. Jedna należy do doktora Szumana, druga do Ochockiego, trzecia do Rzeckiego, a czwartą zapisał Węgiełek w liście adresowanym do Wokulskiego. Każda z tych wersji, to i owo wnosząc do faktografii fabularnej, najwięcej jednak i najpewniej mówi o człowieku, który ją wypowiada. I bardziej niezawodnie uczestniczy w kreowaniu jego własnej biografii niż powieściowych losów Wokulskiego, bo żadnej z tych wersji nie udziela swojego błogosławieństwa wszechmocny narrator auktorialny, mający moc upewniania nas o faktach.

Przykład ukształtowania finału wydaje się dlatego rozstrzygający, że w nim jak w soczewce skupia się tendencja artystyczna, o której tu mówimy. Pisarz przez setki stronic – wprowadziwszy za pośrednictwem którejś postaci określoną wersję zdarzenia lub zespołu zdarzeń – dopowiadał tę wersję, prostował lub uchylał, by czytelnik zbliżał się do jakiejś godnej zaufania formuły prawd powieściowych. W sprawie niezwykle istotnej: końcowej kwestii życia i śmierci (życia – czy śmierci) najważniejszej figury powieściowej, uczynił warianty jedyną podstawą fabuły. Każdy z tych wariantów może zawierać jakąś dozę prawdy, ale zarazem każdy został opatrzony znakiem autorskiego dystansu, każdy innym przybarwieniem ironii ma przemawiać do czytelnika. Nie wiemy zatem, czy Wokulski zginął – jak przypuszcza doktor Szuman – przywalony ruinami feudalizmu, czy – jak chce Rzecki – podróżuje z dala od miejsc i ludzi, którzy mu obrzydli, czy wyjechał do pracowni Geista. I decyzją Prusa mamy nie wiedzieć. Tragiczny finał może zyskałby przejrzystość od wyróżnienia którejś z wersji, straciłby jednak tę niepokojącą powagę, jaką ma, a czytelnicza satysfakcja z jasności sprawy nie stałaby się sojuszniczką zadumy.

Ze stanowiska refleksji nad fabułą taka decyzja pisarza powinna rodzić pytanie o zasadę powodującą „rozchwianie” gruntu, na jakim budowane są wizerunki postaci i ich biografie. Powinna też prowadzić do próby opisania tego zjawiska w kategoriach poetyki.

Prus, broniąc swojego sposobu przedstawiania świata i ludzi, a jednocześnie odżegnując się od jednostronności, odwoływał się do pojęcia „humoryzmu”. Domagał się przy tym, by nie mylić humoru z dowcipkowaniem, nie lubił bowiem, gdy mu recenzenci przypisywali dowcip i przypinali etykietę zabawiacza publiczności (zdawał sobie sprawę z tego, że w Polsce wieku XIX chwile literackiej pogody bywały poczytywane – a doświadczył tego nawet Mickiewicz jako autor Pana Tadeusza – za niestosowność39). Postawę humorysty traktował jako asekurację od skrajności: od nadmiaru idealizacji i od nadmiaru satyry czy sarkazmu. W Słówku o krytyce pozytywnej tłumaczył, że humorysta (za humorystów klasy najwyższej uważał Szekspira i Dickensa) nie sądzi niczego krańcowo, „nikogo nie nawraca i nikomu nie ulega; on raczej obserwuje wszystko i wszystkich z pobłażliwym spokojem. Nie uznaje żadnych dogmatów, nie uważa nic za konieczne ani za niemożliwe, lecz tylko za prawdopodobne. W stosunku do natury trzyma się on tej granicy, z której równie dobrze widać namacalne fakta rzeczywistości, jak i mistyczne cienie nadzmysłowego świata. W stosunku do ludzi znajduje się jakby na grzbiecie łańcucha gór, skąd po jednej stronie ciągną się łagodne, zielone stoki, po drugiej skaliste otchłanie, z jednej światło, z drugiej cień, z jednej pogoda, z drugiej słota. Dla takiej wysokości znikają równie dobrze mali, jak i wielcy, bogaci, jak i ubodzy, mędrcy, jak i prostaczkowie, a pozostaje tylko dusza ludzka, jej nikłe radości i łzy ukryte”40.

Tak zdefiniowana kategoria humoru ujmuje problematykę dzisiaj odpowiadającą tym pojęciom poetyki powieści realistycznej, które opisują odchodzenie od tendencyjności. Henryk Markiewicz zauważa, że w Lalce „Prus nadal wprawdzie korzysta z uprawnień narratora wszechwiedzącego, i wiarygodnego narratora środowiskowego, ale ogranicza zasięg formuł odnarratorskich, bezpośrednio charakteryzujących i oceniających (zwłaszcza wobec Wokulskiego), a przede wszystkim szeroko stosuje narrację personalną, tj. przekazującą wyglądy i zdarzenia fabularne z perspektywy jednej lub kilku postaci”41. To ograniczenie narracji ze stanowiska wszechwiedzącego i wszechmocnego demiurga odautorskiego należy do symptomów nowatorstwa. Lalka dzięki uniezależnianiu bohaterów od nadrzędnej świadomości powieściowej staje się dziełem bliższym wiekowi XX, zapowiadając modernistyczną fazę rozwojową gatunku powieściowego. Przekazanie postaciom części tych funkcji, jakie w „normalnych” powieściach pozytywistycznych spełniał wszechwładca odautorski, przyczyniało się do powstawania obrazu rzeczywistości – nazwijmy go za autorem szkicu o Nostromo Conrada – „stereoskopowego”42. Oczywiście: „stereoskopia” Prusa różni się pod niejednym względem od „stereoskopii” Conrada. Prus na przykład bardziej niż Conrad kocha się w tradycyjnie pojmowanych epizodach, gustując zwłaszcza w kolorycie obyczajowym. Dużo inaczej kształtuje nastrój, szczególnie zaś charakterystyczne dla jego utworów jest pogranicze humoru, łagodnej ironii i liryzmu. Ale w analogicznym do Conradowego zmierza kierunku, gdy każe swoim postaciom tworzyć lub zapowiadać, komentować lub interpretować wersje wypadków oraz historie cudzych przejść.

Można by też we wzbogaconym udziale postaci w powieści Prusa dosłuchać się analogii do zjawiska, które opisywał Michaił Bachtin w słynnej książce Problemy poetyki Dostojewskiego. Chodzi o zasadę wielogłosu (polifonii), czyli „mnogości samodzielnych i niespójnych głosów i świadomości”, mających równorzędność i „bezpośrednią ważkość znaczeniową”43. Różni bohaterowie autora Zbrodni i kary wypowiadają się jako pełnoprawne podmioty, których nie zawłaszcza podmiot autorski. Nie zawłaszcza także i wtedy, kiedy wybrzmiewają w nich poglądy niezgodne ze stanowiskiem autora. Bachtin uznał Dostojewskiego za twórcę niepowtarzalnego jako autora powieści polifonicznej, nie brak jednak podstaw, by także Lalkę rozpatrywać w tych kategoriach. Jest to przecież utwór, w którym o różnych sprawach i ludziach – zwłaszcza o Wokulskim – równoprawnie wypowiadają się rozmaici „sędziowie”, a narrator autorski z rzadka bierze na siebie rolę superarbitra.

I „stereoskopia”, i polifoniczność są to pojęcia służące badaczom do nazywania tego, co odkrywali jako cechę specyficzną niektórych wybitnych powieści drugiej połowy XIX wieku, odróżniającą je od standardu panującej wtedy poetyki realistycznej, z powodzeniem „praktykowanej” przez znakomitych pisarzy europejskich. Lalka należy do tych dzieł powieściowych, które niewątpliwie odstawały od tego standardu i „pod względem techniki narracyjnej i postaciowania stanowiła zjawisko nowatorskie: znajduje się już na przesmyku między powieścią realistyczną a prozą modernistyczną”44. Tej prozy, która – jak to wykazał Michał Głowiński – rozluźniała rygory kompozycyjne (ciągi scen zamiast płynnego ukazywania toku zdarzeniowego), odchodziła od apodyktycznych uogólnień, korzystała z narracji w pierwszej osobie, a trzecioosobową narrację auktorialną nachylała ku perspektywie bohatera, ku jego wrażliwości indywidualnej45. Dzięki tym „inklinacjom” powieść modernistyczna zyskiwała większą niż „klasyka” realistyczna szansę wnikania w sfery przeżyć intymnych człowieka i w dramaturgię jego uwikłań społecznych.

Efektem metody pisarskiej Prusa jest z całą pewnością zaprojektowana przez niego46 panorama spraw ludzkich i polskich opozycyjna w stosunku do obrazów zadomowionych w naszej literaturze od czasów romantyzmu i podtrzymywanych nie tylko w powieściach historycznych Sienkiewicza, ale także w Nad Niemnem Orzeszkowej, powieści ukazującej się w warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym” odcinkami w 1887 roku, czyli wtedy, kiedy zaczynała się praca nad Lalką. Na tle tradycji literackich pocieszeń i pokrzepień, na tle wizji polskości niewinnej, heroicznej, męczeńskiej, w porównaniu do „światowego zepsucia” obdarzonej szczególnymi przymiotami oraz na tle przyzwyczajeń do „wieszczej” misji literatury posług jednoznaczności – Wokulski i Rzecki – porównywani na przykład z herosami Sienkiewicza, ale i z pozytywnymi bohaterami nadniemeńskiego eposu Orzeszkowej musieli się wydawać denerwujący. Zbyt przypominali – i nadal dziś przypominają – ludzi ze zwyczajnej codzienności. Ich decyzje, ich biografie i zwłaszcza finały tych biografii nie realizują naszych marzeń o wzniosłym bohaterstwie, pragnień szczęścia czy zapotrzebowania na jednoznaczność. Zawiedzionym opiniodawcom Lalki Prus mógłby powiedzieć: „Ludzie nie są tacy, jakbym chciał, mówią nie zawsze to, z czym się zgadzam, a rzeczy i zdarzenia toczą się inaczej, niżbym wolał – ale nic na to nie poradzę, jeśli mam pozostawać w zgodzie z tym, co widzę i słyszę wokół siebie”. I mógłby dodać: „Jestem nie od naginania bohaterów i zdarzeń do mojego gustu, lecz od przedstawiania stanu rzeczy zgodnego z regułą prawdopodobieństwa”. To jednak nie oferuje uczucia ulgi czytelnikowi wyrosłemu w kulturze pokrzepienia serc.

Nim zakończą się fabularne losy Wokulskiego i Rzeckiego, zostaną w Lalce przedstawione