Strona główna » Obyczajowe i romanse » Spotkanie w Melbourne

Spotkanie w Melbourne

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-2254-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Spotkanie w Melbourne

Odkąd Evie Jones poznała Logana Blacka, wiedziała, że nie pokocha już nikogo innego. Logan jednak zostawił ją, więc musi o nim zapomnieć. Zamierza poślubić swojego wspólnika Maxa. To małżeństwo będzie bardzo korzystne dla rozwoju ich firmy. Jadą do domu Maxa w Melbourne, by jego matka poznała przyszłą synową. Pojawia się tam również przyrodni brat Maxa, milioner Logan Black…

Polecane książki

Mocna, uniwersalna powieść o starciu dwóch kultur, nagrodzona przez Radę Nordycką.Najnowsza książka jednego z najważniejszych współczesnych duńskich pisarzy, Kima Leine – mocna, niekiedy wręcz brutalna opowieść o duńskiej kolonizacji Grenlandii. Lakoniczny styl, epicki rozmach, a przede wszystkim – ...
Szkice obyczajowe i historyczne. Całe życie biedna to powieść obyczajowa Józefa Ignacego Kraszewskiego, napisana w wołyńskim okresie jego twórczości i wydana w 1840 roku. Treścią utworu są losy Anny, którą zubożali rodzice oddają na wychowanie do zamożnej ciotki, licząc na to, że bogata krewna zapew...
Doktor Cassie Ross nie potrafi wymazać z pamięci gorących chwil, jakie spędziła z Leithem Ballantyne’em na pokładzie statku szpitala u wybrzeży Afryki. Byli szczęśliwi, ale Cassie nie wierzyła, że ich związek przetrwa, i bez słowa wyjechała. Po niespełna dwóch latach wraca do Londyn...
ELIASZ – charyzmatyczny prorok, cudotwórca, a zarazem kruchy psychicznie człowiek, walczący z pokusą wielkości, dramatycznie przeżywający swoje powołanie. Jego służba Bogu stała się wzorcowa dla wszystkich, którzy mają powołanie kapłańskie. Wbrew temu, co powszechnie sądzi się o ludzkich słabościach...
Książka ta jest niezbędnym uzupełnieniem dla tych, którzy przyjęli zasady „wykwintnej, a przy tym zdrowej kuchni" Michela Montignac. Adresowana jest zatem do wszystkich, którzy pomimo braku czasu na przygotowywanie posiłków (także na uroczyste okazje) zadają sobie jednak trud gotowania potraw zdr...
Jest to powieść o sile namiętności. Przesycona erotyzmem, ukazuje trud walki z chemią ciała, z uzależnieniem od instynktów, zatracenie wbrew intuicji i poczuciu własnej wartości. Niepodważalna pozornie prawda przechodzi zaskakujące metamorfozy w kokonie uplecionym z kłamstw, bólu, niezwykłej potrzeb...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Kelly Hunter

Kelly HunterSpotkanie w Melbourne

Tłumaczenie
Katarzyna Berger-Kuźniar

PROLOG

Podobno istniały jakieś granice, ale Logan kompletnie o nich zapomniał.

Leżał na łóżku jak sparaliżowany, a jednocześnie był całkowicie roztrzęsiony. Jego ciało bezgłośnie domagało się dopływu tlenu, a mózg najwyraźniej w ogóle nie pracował. Kobieta, rozłożona bezwładnie obok, wydawała się w podobnym stanie. Pojedyncze skurcze przypadkowych mięśni ich ciał świadczyły o tym, że oboje jakimś cudem zachowali podstawowe funkcje życiowe. Poza tym piersi kobiety unosiły się i opadały przy płytkim, przyspieszonym oddechu.

Logan poruszył się pierwszy. Przyjrzał się swojej towarzyszce. Gdy rozbierał ją wiele godzin wcześniej, miała nieskazitelnie białą skórę. Teraz całe ciało pokrywały ślady jego uścisków, siniaki, zadrapania, odgniecenia i podrażnienia od zarostu.

Pamiętał tylko, że poznali się w barze studenckim nieopodal hotelu, w którym się zatrzymał. Obecnie znajdowali się właśnie w pokoju hotelowym, do którego musiał ją pewnie zaciągnąć.

Popatrzyła na niego wielkimi miodowymi oczami i wyszeptała, że ma brać wszystko, co chce, a nawet więcej. Był jej posłuszny. Po paru godzinach odkrył, że stał się jej niewolnikiem.

– Hej… – wychrypiał, dotykając delikatnie opuchniętych warg dziewczyny. Czuł się jednocześnie winny i… oszalały z rozkoszy – …żyjesz?

Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Odgarnął jej z czoła kosmyk atramentowo czarnych włosów. Nie mógł się od niej oderwać. Miała przepiękne ciało i twarz.

– Mogę ci coś przynieść? Wody? Śniadanie? Chcesz się wykąpać? Chcesz cokolwiek?

Uśmiechnęła się tylko może odrobinę ironicznie.

– Cokolwiek to było, co mi zrobiłeś, chcę tego jeszcze więcej.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Mogłabyś za mnie wyjść – powiedział nieoczekiwanie Max Carmichael, gdy stał pochylony nad stołem kreślarskim Evie, na którym znajdowały się szkice budynków centrum administracyjnego miasta. Szkice były autorstwa Maxa, kalkulacje i kosztorysy – Evie. Tym razem znacznie wyższe niż kiedykolwiek w ich dotychczasowej działalności. On – architekt, wizjoner i odrobinę marzyciel, ona – inżynier. Często musiała oddziaływać na jego fantazje jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Pracując razem od sześciu lat, odnosili sukcesy.

Popatrzyła na wspólnika ciekawie.

– Do mnie mówisz?

– Owszem, do ciebie – odpowiedział spokojnie, ale z tonu głosu można było wywnioskować, że uważa swój spokój za wyraz świętej cierpliwości. – Muszę się dorwać do swoich pieniędzy na funduszu powierniczym, a mogę to zrobić po trzydziestych urodzinach albo po ślubie! Do trzydziestki brak mi dwóch lat.

– Mam dwa pytania, Max. Dlaczego mówisz to mnie i dlaczego akurat teraz?

– Dlaczego tobie? To oczywiste! Nie kocham cię i ty mnie nie kochasz…

Nie spuszczała z niego wzroku.

– …więc rozwód za dwa lata będzie bardzo prosty. Dlaczego teraz? W najlepiej pojętym interesie MEP!

MEP stanowił skrót od pełnej nazwy ich sześcioletniej już spółki budowlanej: Max i Evangeline – Partnerzy.

– Przecież wiesz, Evie, ile kasy pochłonie ten projekt!

Oczywiście, że tak. O niczym innym nie mówią od tygodnia. Perełka wśród projektów, absolutna obsesja Maxa. Postępowy, prestiżowy, wzmacniający reputację. Ale lokalizacja pod budowę? Na nadbrzeżu, co oznacza rozległe wiercenia i długotrwałe kładzenie fundamentów. MEP musiałby wytrzymać początkowy etap finansowania do pierwszej transzy środków z kontraktu.

– Max, ta robota jest dla nas za duża.

– Bo myślisz w zbyt małych kategoriach.

– Myślę w kategoriach naszych możliwości.

Byli prężnie się rozwijającą, ale niewielką firmą, zatrudniającą na stałe jedynie sześć osób. Stworzyli już bazę wiarygodnych podwykonawców, nie obawiali się o płynność finansową pomiędzy realizacjami projektów, lecz budowa centrum administracyjnego dla miasta zmusiłaby ich do poszerzenia działalności pod każdym względem. A wtedy ich płynność mogłaby stanąć pod znakiem zapytania i zbankrutowaliby w ciągu paru miesięcy.

– Max… żeby się podjąć tak olbrzymiego projektu, potrzebujemy dziesięć milionów dolarów gotówką w rezerwie!

– Wyjdź za mnie, to będziemy je mieli.

– Masz na funduszu dziesięć milionów?

– Pięćdziesiąt.

– Ile? Nic nigdy nie mówiłeś…

– To wydawało się takie… odległe.

Nie wyglądał na faceta, który ma do dyspozycji pięćdziesiąt milionów dolarów. Wysoki, smukły, niepozorny, bardzo przeciętnie ubrany, pracoholik, doskonały architekt.

– To po co w ogóle pracujesz?

– Bo uwielbiam, Evie. I marzę o tym projekcie. Nie zamierzam czekać dziesięć lat, aż będziemy mogli przyjmować projekty tego rozmiaru. Możemy już!

– W sumie, czemu nie… – zaczęła ostrożnie – ale weszliśmy do spółki jako wspólnicy po pięćdziesiąt procent… Co się stanie, kiedy wrzucisz dziesięć milionów do wspólnej kasy, a ja z oczywistych względów nic?

– Potraktujemy moją kasę jako pożyczkę. Pieniądze wskoczą na sam początek roboty, będą buforem na wszelkie niespodzianki. No i zostaną na końcu, jak nam się uda. Potrzebujemy tylko intercyzy.

– Jakież to romantyczne!

– Czyli: Zastanowisz się!

– Nad pieniędzmi czy małżeństwem?

– Chyba najlepiej myśleć o takich rzeczach naraz. Co robisz w piątek?

– Na pewno nie biorę z nikim ślubu.

– No jasne, że nie. Musimy zaczekać na dokumenty. Pomyślałem tylko, że zaproszę narzeczoną do domu w Melbourne. Żeby poznała moją mamę. Spędzimy tam parę uroczych nocy, odegramy nieszkodliwe przedstawienie, wrócimy po weekendzie i weźmiemy ślub. Evie! Uwierz mi. To doskonałe rozwiązanie. Sporo nad tym myślałem.

– A ja jeszcze wcale…

– To pomyśl! Dzień, dwa…

– Dobrze, Max. Trzy.

Ostatecznie analizowanie ewentualnych konsekwencji planowanego przedsięwzięcia zajęło im tydzień. W końcu Evie się zgodziła. Oczywiście zaistniały pewne trudne kwestie. Zdecydują się na ślub, tylko jeśli szanse MEP na wygranie przetargu będą poważne. Małżeństwo zakończy się rozwodem, kiedy Max skończy trzydzieści lat. Zamieszkają we wspólnym domu, lecz nie będą dzielić sypialni. Jednak z nikim innym też nie będą się mogli spotykać. To ostatnie zastrzeżenie budziło ogromne emocje u Maxa. Zaproponował opcję spotykania się z kimś przy zachowaniu wielkiej dyskrecji. Przecież Evie nie chciała go chyba widzieć pod taką presją i kompletnie zestresowanego przez całe dwa lata?

Oczywiście, że nie chciała! Ale nie uśmiechała jej się szczególnie rola zdradzanej żony.

W końcu uzgodnili, że akceptują klauzulę o wyjątkowej dyskrecji. Jeśli jednak któraś ze stron nawali i pozamałżeński romans wyjdzie na jaw lub stanie się sprawą publiczną, grozi za to kara pieniężna o wysokości dwustu tysięcy dolarów płatnych gotówką na rzecz osoby „zdradzonej”.

– Gdybym była sprytna, zapłaciłabym tuzinowi kobiet, żeby przy każdej okazji cię prowokowały, aż nie potrafiłbyś się w końcu oprzeć! – zażartowała, gdy szli na lunch.

– Gdybyś była sprytna, nie proponowałbym ci takiego małżeństwa! Co jemy na lunch? Owoce morza?

– Może być. A tak przy okazji… nie wyglądasz na faceta, który ma za chwilę odziedziczyć pięćdziesiąt milionów.

– A teraz? Lepiej? – Max nadął się jak paw, uniósł nieco zbyt wysoko podbródek i spojrzał na pobliski drapacz chmur, jakby rozważał, czy go nie kupić.

– Byłoby dużo lepiej, gdyby nie twoje stuletnie znoszone buty…

– Ależ one są takie wygodne!

– …i stary zegarek ze sklepu „Wszystko za dwa dolary”…

– Przecież się nie spóźnia. Wiesz co? Łatwo się dogadasz z moją mamą. A to wielka zaleta każdej żony.

– Oj, ty biedny naiwniaku…

Max roześmiał się. Przyciągnął do siebie Evie, wyjął z kieszeni komórkę i zrobił im wspólne zdjęcie.

– Opowiedz mi jeszcze raz o swojej rodzinie.

– Matka, starszy brat, przeróżni krewni. Wkrótce ich wszystkich poznasz.

Tak. Wszystko już umówione.

Max patrzył na zdjęcie w komórce.

– I co? Mam do niej zadzwonić? Teraz?

– Tak. Przecież już ustaliliśmy.

Znów popatrzył na komórkę, a potem szybko napisał esemes.

– Stało się – wymamrotał. – Dziwnie się czuję…

– Pewnie z głodu…

– A ty nie?

– Nie. Nie zdążyłam się jeszcze napić szampana.

Kiedy nareszcie rozgościli się w restauracji, zamówili owoce morza i szampana. Wznieśli kolejne toasty za firmę, projekt centrum administracyjnego, a na końcu za ich prywatny plan.

– Jak to możliwe, że się nie przejmujesz? Małżeństwo dla pieniędzy? – dopytywał się Max, gdy zjedli, a na stole zjawił się następny szampan.

– Z moją tradycją rodzinną? Ależ to norma.

Ojciec Evie tkwił obecnie w związku z piątą żoną, a matka z trzecim mężem. Przykładów „wielkich uczuć” można było w tej rodzinie szukać z równym skutkiem jak igły w stogu siana.

– Nigdy nie byłaś zakochana? – zapytał.

– A ty? – odwdzięczyła się.

– Ja jeszcze nie.

Max zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. W większości były prześliczne. Żadna nie pojawiała się dłużej niż przez parę miesięcy.

– A ja chyba raz. Przez tydzień. Ale to było siedem najwspanialszych dni mojego życia.

– Powiedz coś o nim.

– Wysoki, ciemny, doskonały. Wykończył mnie. Po nim nie istniał już żaden mężczyzna.

– Sukinsyn.

– O… to też. Byłam naprawdę bardzo młoda. A on bardzo przechodzony. Pod tym względem najgorszy tydzień mojego życia.

– Powiedziałaś, że najlepszy!

– Bo to prawda. I to też prawda.

Wstała od stolika. Zachwiała się. Szybko przytrzymał ją za łokieć.

– Upiłaś się…

– Nie zaprzeczam.

– No to taksówka, woda, aspiryna i spadam do domu. Tylko mi nie mów, że jestem namolnym narzeczonym.

W tym momencie usłyszeli sygnał esemesa. Max zerknął na wyświetlacz i roześmiał się.

– Logan pyta, w którym jesteś miesiącu.

– Kto to jest Logan? – Na sam dźwięk tego imienia Evie poczuła, że trzeźwieje. „Sukinsyn” nazywał się właśnie Logan. Logan Black.

– Mój brat. Ma dość specyficzne poczucie humoru.

– Już mi się nie podoba.

– Zaraz mu napiszę, że ciąża nie jest przyczyną ślubu.

Po chwili komórka znów zapiszczała. Max zaśmiał się.

– Przesyła nam gratulacje.

To przecież nie może być ona!

Logan przypatrywał się uważnie fotce przysłanej esemesem. Max wyglądał na niej na bardzo zadowolonego, ale tak naprawdę najważniejsza była twarz znajdującej się obok kobiety. Błyszczące kruczoczarne włosy, migdałowe oczy… Bardzo duże podobieństwo chociaż… Przypominała kogoś, o kim od lat usiłował zapomnieć.

Kogoś, kto potrafił na dobre przykuć jego uwagę.

Logan nie wiedział nawet, że młodszy brat przyrodni ma narzeczoną, ale biorąc pod uwagę, że od szybkiego małżeństwa uzależniona była jego sytuacja finansowa, należało się właśnie tego spodziewać.

Evie. Tak nazywał ją Max. Ładne imię.

Kobieta, która przypomniała się Loganowi, miała na imię Angie.

Evie… Angie… Evangeline? Czy to możliwe?

Po raz kolejny popatrzył na zdjęcie. Tło zbyt jasne, a ich twarze zbyt zacienione… trudno coś powiedzieć.

Angie spędziła z nim tydzień. Głównie w łóżku, w drodze z łazienki do łóżka i z łóżka pod prysznic. Była bardzo młoda, ciekawa, otwarta, pozbawiona wszelkich kompleksów czy zahamowań. Nie stronili od niczego, bawili się na wiele sposobów. Może na zbyt wiele… i to on ją do tego wszystkiego namówił. Zwariowane dni i ociekające potem noce. Całkowity zanik samokontroli. Tylko instynkt samozachowawczy, który w ostatniej chwili kazał mu uciec. Miał wtedy dwadzieścia pięć lat. Minęło więc jedenaście. Ale obawiał się, że i teraz postąpiłby z Angie dokładnie tak samo.

Czy Evie może okazać się dawną Angie?

Nie miał pojęcia, jak dalej potoczyło się jej życie.

Przecież to nie może być ona!

„Jesteście w ciąży?” – zapytał brata w esemesie.

„NO CO TY” – nadeszła natychmiastowa odpowiedź napisana kapitalikami.

„TO GRATULACJE” – odpisał błyskawicznie.

Sekundę później usunął fotkę. Nie będzie się w nią wciąż wpatrywał i wróżył z fusów, czy Evie to Angie, i jak wygląda Angie po jedenastu latach.

Evangeline Jones była zdenerwowana. Max pomógł jej wysiąść z taksówki i wskazał drogę przez duży ogród.

Co innego było zgodzić się na „układ”, a co innego odgrywać zakochaną parę przed jego rodziną.

– Czyj to był pomysł? I dlaczego się zgodziłam? – mruczała pod nosem, gdy w końcu znaleźli się przed dwupiętrowym potężnym domostwem w stylu wiktoriańskim.

– Zrelaksuj się. Matka nawet jak nie uwierzy, nie da po sobie poznać.

– Przed tobą…

Gdy drzwi nareszcie się otworzyły, na progu stanęła elegancka dama i od razu wzięła Maxa w ramiona.

Karolina Carmichael była idealnie taka, jaka powinna być wdowa mieszkająca w Toorak, najbogatszej dzielnicy Melbourne. Doskonale zadbana, w perfekcyjnie dobranym stroju, makijażu, z idealnie pasującymi perfumami i biżuterią. Jej ruchy były płynne, dłonie – ciepłe i suche, a pocałunki – ulotne.

Przez chwilę stała na progu i studiowała Evie jak ciekawy okaz owada.

– Witaj w domu, Evangeline – przerwała w końcu milczenie, brzmiąc nieoczekiwanie szczerze. – Max opowiadał mi o tobie od lat, ale jakoś nigdy się nie spotkałyśmy.

– Trudno się dziwić, odległość – odpowiedziała z zakłopotaniem – Proszę mi mówić po imieniu. Evie. Mnie też Max wiele o pani mówił.

– Nic złego, mam nadzieję!

– No jasne! – potwierdzili zgodnie.

Punkt dla nich.

W rzeczywistości, w ciągu sześciu lat, odkąd razem pracowali, powiedział jej o matce może parę zdań, dając do zrozumienia, że nie była szczególnie ciepła ani nadopiekuńcza, i stawiała wszystkim oraz wszystkiemu bardzo wysoką poprzeczkę. Począwszy od jakości manicure, a na oczekiwaniach wobec mężów i synów skończywszy.

– Nie masz jeszcze pierścionka zaręczynowego?

– No… nie… nie wiedziałam, który wybrać.

– Max, wobec tego umówię was z moim jubilerem. Evie musi mieć pierścionek na dzisiejsze przyjęcie z okazji waszych zaręczyn.

– Mamo, nie powinnaś sobie robić kłopotu…

– Przedstawienie przyszłej synowej rodzinie i przyjaciołom to żaden kłopot – odpowiedziała z dezaprobatą. – To chyba normalne. Tak samo jak pierścionek. Przy okazji… spotkasz się z bratem.

– Jego też zawezwałaś?

– Zjawił się na własne życzenie. Czy można go do czegoś zmusić?

– Mój wzór do naśladowania! – skomentował szeptem Max, gdy ruszyli za nestorką rodu w głąb domu.

– Potrzebna mi sukienka – wyszeptała w odpowiedzi Evie.

– Kup coś, jak będę polował na pierścionek. Jaki chcesz?

– Diamentowy.

– Kolor?

– Bezbarwny.

– Doskonały wybór – nieoczekiwanie wtrąciła się pani Karolina.

– Nadwrażliwość słuchowa?

– Przecież szepczesz basem – odgryzła się synowi, po czym nad wyraz ciepło zachichotała.

Evie czuła się pozytywnie zaskoczona matką Maxa, atmosferą i urodą domostwa. Elementy wiktoriańskie przeplatały się w nim z nowoczesnością, drewniane boazerie lśniły od wosku, a wszędzie pachniały olśniewająco różnobarwne bukiety róż.

– Ty to restaurowałeś? – zapytała zdawkowo.

– Pierwsza robota po dyplomie – przytaknął.

– Nieźle.

Po dłuższej chwili znaleźli się w olbrzymim salonie, który przechodził w wewnętrzne ogrodowe patio. W pomieszczeniu nakryto stół dla czterech osób.

– Zleceniodawca był bardzo wymagający, ale wiedział doskonale, o co mu chodzi. Moje ego ucierpiało, jednak naprawdę w tych czasach wolę klientów, którzy potrafią się określić.

– Kobieta zajmująca się budownictwem lądowym? – zagadnęła nagle matka Maxa. – Lubisz to?

– Uwielbiam.

– A ten projekt, o którym tak opowiadacie? Też jesteś nim taka zachwycona?

– Centrum administracyjne? Tak. To dla nas szansa na przyszłość. – Nas w sensie firmy! – Właściwa rzecz we właściwym czasie.

– No, mam nadzieję. – Pokiwała głową z tajemniczym wyrazem twarzy i szybko skierowała się do wyjścia. – A teraz pójdę już do Amelii i powiem, że zaraz siadamy do obiadu.

– Max, ona nam nie wierzy.

– Nie wiem. Za każdym razem jest inna.

– Nie jesteś do niej w ogóle podobny.

– Zgadza się. Tylko do ojca.

– Wysoki, ciemny, przystojny, bogaty?

– Niezbyt bogaty – usłyszeli nagle czyjś chrapliwy, głęboki, wręcz przejmujący głos.

– Logan… – powiedział Max i odwrócił się.

Evie zamarła. Ten głos. Ale przecież wiedziała już, że Max ma brata o imieniu, które z wielu powodów przyprawiało ją o dreszcze.

Kiedy się jednak odwróciła, dotychczasowy świat przestał dla niej istnieć.

Obok Maxa stał właśnie ten Logan.

– Evie, to mój braciszek, Logan, poznaj moją narzeczoną.

Dobre wychowanie spowodowało, że była w stanie zrobić parę kroków naprzód i odczekać braterskie uściski. Natomiast chyba tylko wrodzony masochizm pozwolił jej podać mu rękę w geście przywitania. Jak gdyby nigdy nic…

Postarzał się. Spoważniał. Okrzepł. Na twarzy pojawiły się bruzdy, a spojrzenie miał jeszcze bardziej nieprzejednane.

Zignorował jej wyciągniętą dłoń. Cofnął się i schował ręce do kieszeni.

Ten sam gest. Nieodparte wrażenie déjà vu. Inny czas i miejsce.

Evie też się wycofała.

– Ładne imię – skomentował.

Znał ją jako Angie. Imię, które po historii z Loganem Blackiem przestało dla niej istnieć. Angie była uległa i pożądliwa, roszczeniowa i zbyt zgodna…

– Skrót od Evangeline – wymamrotała, zobaczywszy prawdziwą furię w jego oczach. A więc podobnie jak i ona dał się nabrać. Niczego nie podejrzewał. Ona też spodziewała się poznać Logana Carmichaela, a nie Blacka.

– Witaj w domu, Evangeline – wysyczał.

Max zorientowawszy się, że coś się święci, przytulił niezdarnie „narzeczoną”.

– Dzięki – szepnęła. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni znalazła schronienie w jego ramionach. Nie było to wcale takie nieprzyjemne, tylko po prostu najzwyczajniej na świecie chyba do siebie nie pasowali.

– Na ile przyjechałeś? – zagadnął Logana.

– Na krótko.

Evie czuła się nieswojo w objęciach Maxa. Kręciła się nienaturalnie, nerwowo obserwując każdy najmniejszy ruch jego brata.

– Przyjechałeś z daleka? – zapytała.

Nie zadała tego pytania przypadkowo. Miała nadzieję usłyszeć potwierdzenie.

– Z Perth. Mam tam firmę. Co prawda główna siedziba znajduje się aż w Londynie… Byłaś kiedyś w Londynie, Evangeline?

– Owszem. – Poznali się w Londynie. Tam straciła dla niego głowę. – Bardzo dawno temu.

– I nie zawiodłaś się? – zapytał jadowicie.

– I tak, i nie. Ale niektóre z poznanych tam osób zmieniły mnie na długo.

Oczy Logana zabłysły złowrogo.

Nie dała się zgasić.

– Czym właściwie się zajmujesz, Logan? Jaka jest twoja historia? – drążyła natarczywie, celowo pokazując mu zmiany, jakie w niej zaszły.

Wtedy o nic nie pytała.

– Kupuję rzeczy, rozkładam je na części, przepakowuję i sprzedaję z zyskiem.

– Ciekawe. A ja tworzę rzeczy.

Atmosfera stawała się nie do wytrzymania. Zdumiony Max spoglądał na zmianę na brata i na Evie, w oczekiwaniu jakiegoś nieokreślonego wybuchu.

Wtedy Evie zapytała:

– Max, mam nadzieję, że twoja mama nie będzie zła, jeśli wezmę torbę na górę i pójdę się wykąpać?

– Twoja torba jest już w sypialni. Zaprowadzę cię. – Niespodziewanie usłyszeli stojącą w drzwiach Karolinę.

Kwadrans wcześniej Evie nie byłaby zachwycona towarzystwem pani Carmichael. Teraz jawiło się ono jak wybawienie.

Logan odprowadził ją wzrokiem, nie potrafił się powstrzymać.

Pamiętał ten chód, jej nogi, błagalne prośby, gdy naga leżała na łóżku w oczekiwaniu na niego. Pamiętał każdy szczegół z każdej nocy, ich oddechy, zupełnie „wypalone” umysły. Nieważne, że zrobili to po tysiąckroć – nadal było im za mało. Miała, czego tylko zażądała, nieważne kiedy, jak i gdzie. Nie widział w tym nic zdrożnego czy niebezpiecznego, dopóki nie załamał się pod nimi stół. Dziewczyna przy upadku rozcięła sobie głowę.

– Wszystko w porządku, Logan, nic się nie stało – powtarzała do znudzenia.

Jednak zdarzenie to wyryło się na stałe w jego duszy. Po jedenastu latach mógł odtworzyć dokładnie, którędy pociekła jaskrawoczerwona, lepka krew po jej czole, potem po jego rękach, gdy starał się zorientować, jak duża jest rana.

– Idiotyczny wypadek. Przewróciłam się – powtarzała lekarzowi w szpitalu, gdzie nałożono szwy.

Przy zakładaniu opatrunku jedna z pielęgniarek rozpięła koszulę Angie i zamarła. Patrzyła z niedowierzaniem na posiniaczone ciało dziewczyny, siniaki starsze i nowsze, i jej wzrok stał się daleki i lodowaty. Wyprosiła go z sali.

Zwymiotował w drodze do samochodu. Nadal w szoku od widoku krwi, nie zastanawiając się już, czy był to wypadek, czy nie, myślał tylko o tym, że to on zawinił.

Zero kontroli. Jaki ojciec, taki syn.

Angie rzeczywiście nie wiedziała, kim okaże się brat Maxa. Nikt nie potrafiłby aż tak dobrze udawać wzburzenia ani wrogości.

– Co to była za szopka? Ty? Evie? – zagadnął Max.

Najwyraźniej i jego dobroduszna natura dopuszczała sporadyczne, subtelne oskarżenia.

– Naprawdę chcesz ją poślubić? – Logan odpowiedział pytaniem na pytanie.

Czyli: kochasz ją, śpisz z nią, krzyczy, gdy jej to robisz, tak jak krzyczała pode mną?

– Tak.

Usłyszawszy odpowiedź, bez wahania podszedł do barku, sięgnął po karafkę whisky, nalał pełną szklankę i wypił jednym haustem.

– Rozumiem, że to nie był toast… Odbiło ci?

– Pieniądze bezpieczne? Podpisała intercyzę?

– Owszem, tak, i owszem, tak. Zmieniliśmy też udziały w spółce. Evie nie jest naciągaczką, jeśli tego się obawiasz.

– Prowadzisz z nią firmę?

– Od sześciu lat. Jest drugą połową MEP. Przecież wiesz. To znaczy, wiedziałbyś, gdybyś czasami zwracał uwagę na to, co się do ciebie mówi.

– Doskonale wiedziałem i o firmie, i o tym, że wspólnikiem jest kobieta. Tylko nie sądziłem, że to akurat… A małżeństwo? Chodzi wam tylko o dostęp do twoich pieniędzy?

Jednoznaczne „nie” Maxa załatwiłoby sprawę. Logan ograniczyłby się do gratulacji i spłynął w siną dal.

Ale Max się zawahał.

Wtedy Logan z trudem zdławił serię przekleństw cisnącą mu się na usta i znów sięgnął po karafkę.

Daj spokój, odpuść, to zamknięty rozdział z odległej przeszłości! Wokół roi się od kobiet. Chętnych. Osiągalnych… – nie dawał mu spokoju jakiś wewnętrzny głos.

Angie była bardzo chętna…

– Czy ona wie, że ślub ma wam dać dostęp do pieniędzy? – dopytywał się.

– Wie.

– Jest w tobie zakochana.

– Nie! Nigdy bym tego nie zaproponował, gdyby coś do mnie czuła. Wie, że to układ na dwa lata. Które szybko miną.

– Prawda. Czyli typowe małżeństwo „z rozsądku”. Zero złamanych serc…

– Dokładnie tak.

Daj sobie spokój, Logan! Nie ględź!

Ale nie potrafił.

Evangeline Jones miała jakby nigdy nic zostać jego szwagierką, a on miał pozostać przy zdrowych zmysłach? Niewykonalne.

– A jeśli powiem, że znam twoją narzeczoną? Że poznaliśmy się wiele lat temu, dużo wcześniej, niż wy się spotkaliście? Że przez krótki czas była moją kochanką?

Max patrzył na niego uważnie. Loganowi wydawało się, że mija wieczność. Jednak po paru minutach młodszy brat po prostu wyszedł z pokoju bez słowa.

Pani Karolina Carmichael zaprowadziła Evangeline do sypialni, ale wyraźnie ociągała się z wyjściem. Pomieszczenie było naprawdę urokliwe, z wielką łazienką i olbrzymimi oknami wychodzącymi na przepiękny ogród. Poza leżanką do spania stały tu nieoczekiwanie regały wypełnione starymi, wręcz antykwarycznymi książkami.

– Bardzo przytulnie i kobieco, prawda? – zagadnęła w końcu matka. – Max nigdy przedtem tu nie nocował, ale też i nie przyjeżdżał z żadną kobietą.

– Będzie dobrze…

Tak. Wszystko będzie dobrze. Co z tego, że bratem Maxa jest Logan Black…

– Oczywiście mogę zaproponować ci pokój obok, jeśli nie chcecie nocować razem do dnia ślubu.

– Jak pani woli.

Nie zacznie przecież teraz na siłę udawać dziewicy.

– Mów mi Karolina… Pytam, bo wydaję mi się, że w waszej relacji chodzi bardziej o dostęp do pieniędzy Maxa.

– Max uprzedzał, że tak pomyślisz.

– Nikt przecież nie mówi, że nic was nie łączy, ale miłości nie widzę.

Evie przyjrzała się uważnie starszej damie.

– A jak wygląda miłość?

– O, zależy. Moją pierwszą wielką miłością był ojciec Logana. Gdy zeszliśmy ostatecznie z pola walki, wszystko wokół wyglądało jak ruina. Lecz połączyła nas prawdziwa namiętność. Mój drugi mąż potrafił rozniecić między nami stabilny, długo i spokojnie tlący się ogień, za co dziękowałam mu każdego dnia. A ty i Max… daruj, ale czy naprawdę zamierzacie dzielić to łóżko?

– Nie twoja sprawa, mamo! – oznajmił stanowczym głosem Max, który od dłuższej chwili stał w drzwiach. Irytował się niezwykle rzadko. – A teraz chciałbym porozmawiać sam na sam z Evangeline.

Pani Karolina wyszła bez słowa z bardzo zatroskaną miną.

Evie stała przy regale, z założonymi rękami, starając się udawać obojętność.

Przecież chyba Logan im nie powiedział…?

– Logan mówi, że się znacie.

– Zgadza się.

– Kiedy się poznaliście?

– Jakieś dziesięć lat temu, może dawniej. Straciłam rachubę. Spotkaliśmy się w przelocie. Byłam na wymianie studenckiej na Uniwersytecie w Greenwich. On załatwiał w Londynie jakieś sprawy. Nawet nie pytałam jakie.

– A więc to on cię „wykończył”. To po nim nie istniał już żaden mężczyzna.

– „Wykończył” to za mocne słowo. Przesadziłam z tą moją opowieścią. Wiesz, że byłam trochę pijana i zrobiłam się ckliwa… Czy wyglądam, jakby po nim „nie istniał już żaden mężczyzna”?

– Wyglądasz na zszokowaną. Nigdy cię takiej nie widziałem.

– Nieprawda. Przestań, Max. Posłuchaj. Kilkanaście lat temu, jako młodziutka dziewczyna miałam romans ze starszym od siebie facetem. Pięć minut temu przedstawiłeś mi go jako swojego brata. Czego się spodziewasz? – żachnęła się. – Przepraszam, okej? Przykro mi, że w tak niespodziewany sposób powróciła jakaś moja przeszłość! Niezbyt ciekawa. Tym bardziej wcale nie musi mieć wpływu na teraźniejszość czy przyszłość!

– Ale ma.

Trudno zaprzeczyć.

– Nadal go chcesz?

– Nie. Nie!

Tak jakby krzyk mógł zagłuszyć prawdę.

– Bo on ciebie tak. Jak cholera.

– Max! Gdyby twój brat naprawdę mnie chciał, odszukałby mnie. To jedno wiem o nim na pewno.

Max pokręcił tylko głową. Nerwowo przeczesał włosy. Między nim a Loganem nie było kompletnie żadnego podobieństwa rodzinnego, ani w rysach, ani w ruchach, ani w głosie. Mieli zbliżoną oliwkową karnację i podobny odcień ciemnych włosów. Ale to się zdarza zupełnie obcym ludziom. Skąd mogłaby przypuszczać…?

– Nie chce mi się wierzyć, że w ogóle coś ci powiedział. I po co? Chciał coś zyskać? A może cię nie lubi?

– Mamy całkiem zdrowe relacje.

– To dlaczego?

– Może się obawiał, że ty zaczniesz mówić.

– No to się pomylił.

– Uczciwość chwilowo nie jest dla ciebie najważniejsza…

– Podobnie jak dla ciebie – warknęła. – Myślałam, że poznam Logana Carmichaela. Nie przypuszczałam, że masz przyrodniego brata Logana o innym nazwisku i że to właśnie będzie ten Logan.

Evie usiadła na łóżku, bo czuła, jakby za chwilę miała się przewrócić.

Myśl, dziewczyno, myśl.

Ale jej umysł na widok pana Blacka przyczaił się. Nie bardzo mogła zrobić z niego użytek.

– Twoja matka za siedem godzin wydaje przyjęcie na naszą cześć. – Schowała twarz w dłoniach. – I co teraz? Jaki plan? Jestem skłonna pójść do niej i przeprosić za całe zamieszanie, jeśli tego się po mnie spodziewasz.

– Evie…

– Albo możemy zamówić maszynę czasu, przelecę się do przeszłości, odnajdę twojego braciszka i skręcę mu kark…

– Evie…

– Innych pomysłów już nie mam, Max. Skąd mogłam wiedzieć, że go jeszcze kiedyś spotkam. I to tutaj. Nigdy bym… i jeszcze nasza firma…

Przerażenie w oczach Logana. Gdy byli ze sobą po raz ostatni i rozcięła sobie głowę o stół. Jego trzęsące się ręce. Zawiózł ją do szpitala i starał się opanować. Aż pielęgniarki wyprosiły go z gabinetu, gdy zobaczyły siniaki. Próbowała im wyjaśnić, że jest inaczej, niż myślą. Że nie ma żadnego problemu.

Nie chciały uwierzyć. Wcisnęły jej wizytówkę z numerem telefonu. Mówiły, żeby zadzwoniła bez obaw. Wolała z nimi nie dyskutować. Wzięła informację i pokiwała głową.

Zabrał ją z powrotem do hotelu. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie wiedziała co. Czekała, że ją przytuli.

– Logan! To był wypadek! Słyszysz, co mówię?

Stał nieruchomo z rękami w kieszeniach i patrzył gdzieś w bok.

To były ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek do niego wypowiedziała, bo następnego dnia zniknął z jej życia tak, jakby nigdy nie istniał.

– Hej, królowo dramatu – Max klęczał przed nią i tłumaczył cierpliwie – nie poddawaj się akurat teraz, nie pękaj, coś zaraz wymyślimy!

– Co?

– Musimy się dowiedzieć, jakie każdy z nas ma naprawdę intencje: ty, ja, Logan. Bo jeśli trzeba, Evie, usunę się…

– Nie wystarczy ci, że z nim spałam?

– Nie jest to może mój ideał… – Max, gdy chciał, potrafił być uroczy i zabawny – ale, widzisz, mam pięćdziesięciomilionowe powody, dla których chciałabym jakoś zażegnać ten kryzys. Pytanie, czy wy, ty i Logan, dacie radę. Evie, musisz z nim porozmawiać.

– Już rozmawialiśmy. Przy tobie. Dobrze wiesz, jak poszło.

– Musisz z nim pogadać sam na sam. Odchodzi element zaskoczenia.

– Nie.

– To nigdy się nie dowiesz, co między wami jest.

– Nic między nami nie ma.

– Tak. I właśnie dlatego on się upija tam na dole, a ty tutaj rozpadasz się na kawałki.

– Upija się?

– Pyta obojętna kobieta… Porozmawiaj z nim, albo pozwól jemu porozmawiać z tobą.

– Max, on uważa, że bierzemy ślub! Nie zbliży się więcej do mnie.

– Chyba starasz się nie zauważać, jakie zrobiłaś na nim wrażenie. Poza tym wie już, że to układ.

– Wie? Jak to?

– Zorientował się, właściwie zapytał. Nim coś powiedział. To znaczy, odpowiedziałem, gdy wprost zapytał…

– Co ty bredzisz? A gdzie twój plan? Mieliśmy udawać przed twoją rodziną… ty kłamczuchu…

– Nie umiałem. – Max zrobił się nagle opryskliwy. – Słuchaj, idę powiedzieć matce, co jest naprawdę grane. Porozmawiaj z Loganem i spytaj, czego chce. Zobacz, czego ty chcesz i czy umiesz go sobie wyobrazić jako szwagra.

Nie umiała!

– Dobrze, ale nie zostaw mnie na pastwę losu, gdybym potrzebowała pomocy.

– Przybędę z odsieczą.

– Posłuchaj! Nadal jestem twoją wspólniczką!

– Przecież wiem. I nic się nie zmieni. Niezależnie od losu naszych zaręczyn.

Mówił bardzo szczerze.

– I trzymajmy się tego. Nieważne, co powie ci Logan. Trzymajmy się tego! – powtórzyła jak w transie.

Tytuł oryginału: The One That Got Away

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Łucja Dubrawska-Anczarska

© 2013 by Kelly Hunter

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2254-9

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.