Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Sprawa generała

Sprawa generała

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788364523823

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sprawa generała

""Biorąc pod uwagę skalę nawiązań i odwołań autora do niektórych wydarzeń, przyznaję się, że testowałem system Pazur, ale nie mogę o tym napisać"". Remigiusz Wilk, redaktor naczelny magazynu MILMAG

Uwielbiany przez podwładnych, ceniony przez sojuszników generał dywizji Zbigniew Sieradzki zostaje zamordowany we własnym domu.

Początkowo policja i prokuratura traktują sprawę jak przestępstwo na tle rabunkowym. Jednak śledztwo prowadzone przez policyjnego weterana i młodą oficer kontrwywiadu szybko ujawnia zaskakujące oblicze zbrodni. Walkę o miliardowe zamówienia dla wojska, nieczyste gry polityczne i tajemniczą organizację paramilitarną...

Polska, mierząca się z politycznym kryzysem, musi nagle stawić czoło fali przemocy na niespotykaną dotąd skalę...

Polecane książki

Kiedy Jacqueline przyjechała za swoim chłopakiem, do college’u, nie spodziewała się, że już niebawem Kennedy zakończy wieloletni związek. Teraz dziewczyna musi odnaleźć się w zupełnie obcej rzeczywistości – jest singielką, studiuje nie na tej uczelni, na której chciała, a byli znajomi traktują ją ja...
Wyjątkowa opowieść o sile przyjaźni i lojalności, o wierności sobie i swoim ideałom, a także o miłości do natury i potrzebie jej ochrony.     Najnowsza, wielokrotnie nagradzana powieść utytułowanej pisarki Katherine Rundell – autorki znanych już i ciepło przyjętych w Polsce &bdquo...
Kyle’a Riggsa czeka niezła przeprawa. W „Unicestwieniu”, siódmej powieści z serii Star Force, nic nie idzie zgodnie z planem. Trzy niedawno założone ludzkie kolonie w układzie Eden radzą sobie coraz lepiej, lecz liczne siły dążą do ich wyeliminowania. Skorupiaki proszą o pomoc, choć są zaprzysięgłym...
Mówią o nim „współczesny Sherlock Holmes”, bo ma nosa do rozwiązywania najbardziej zagmatwanych spraw, chadza swoimi ścieżkami i jest mistrzem dedukcji. Aloysius Pendergast żyje w XXI wieku, mieszka w Nowym Jorku i jest bardzo nietypowym agentem FBI. Mieszka w luksusowej re...
Poradnik do wyścigów Colin McRae: DIRT zawiera liczne rady dotyczące ścigania, stanu technicznego pojazdów, konfiguracji rajdówki, współpracy z pilotem, a także opis dostępnych samochodów i tras. Colin McRae: DiRT - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Konfigur...
Bestsellerowa autorka serii Żniwiarz ​zabierze cię w nową podróż pełną demonów i mrocznych niespodzianek. Hubert budzi się w ciemnym i zamkniętym pokoju, ubrany w starą koszulę i poprzecierane dżinsy. Zamiast w Paryżu, znajduje się teraz sto kilometrów od morza… w Polsce. Dodatkowo, jest ranny i wyg...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Antoni Langer

ANTONI LANGER

Sprawa generała

 

 

© 2017 WARBOOK Sp. z o.o.

© 2017 Antoni Langer

 

 

Redaktor serii: Sławomir Brudny

 

Redakcja: Karina Stempel-Gancarczyk

korekta językowa: Emilia Grzeszczak

 

Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, atelier@duchateaux.pl

 

Projekt okładki: Paweł Gierula

Ilustracja na okładce: Jan Jasiński

Zdjęcie: Bartek Bera

 

 

ISBN 978-83-64523-82-3

Ustroń 2017

 

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bładnicka 65

43-450 Ustroń, www.warbook.pl

Rodzinie i przyjaciołom

Prolog.1.

Ge­ne­rał nie spał. Pierw­sze go­dzi­ny po zmierz­chu spę­dził na lek­tu­rze kil­ku­dzie­się­cio­stro­ni­co­we­go pli­ku, któ­rą mu­siał co chwi­lę prze­ry­wać i cho­dzić po po­ko­ju, ugnia­ta­jąc w ręku gu­mo­wą mi­nia­tur­kę czoł­gu. Kie­dyś pod­wład­ni spre­zen­to­wa­li mu coś ta­kie­go. Na stres.

Mail zo­stał wy­sła­ny z jed­no­ra­zo­we­go kon­ta pocz­to­we­go, od ano­ni­mo­we­go nadaw­cy. Kon­to już nie ist­nia­ło. Jego treść była szo­ku­ją­ca, ale też zbyt za­ska­ku­ją­ca, aby prze­ka­zać plik da­lej bez po­twier­dze­nia.

Usły­szał ha­łas. Ktoś ude­rzył me­ta­lem o me­tal, chy­ba o ogro­dze­nie. Zga­sił świa­tło i wyj­rzał na uli­cę. Ży­wej du­szy.

– Tra­per! – za­wo­łał psa le­żą­ce­go na kocu przy wyj­ściu.

Wy­pu­ścił owczar­ka przez drzwi do ogro­du. Na wszel­ki wy­pa­dek. Na ze­wnątrz było ciem­no, świa­tła ską­pe. Je­śli ktoś się tam cza­ił, pew­nie dwa razy po­my­śli. Pies za­szcze­kał i na­gle prze­stał.

Te­le­fon le­żał na sto­le. Brak za­się­gu. Dziw­ne. Otwo­rzył sza­fę, wy­jął pi­sto­let i wpro­wa­dził na­bój do ko­mo­ry.

Rzu­cił jesz­cze okiem na ekran kom­pu­te­ra. Sieć sta­cjo­nar­na dzia­ła­ła. Wy­słał wia­do­mość do zna­jo­me­go: „Ja­cyś gów­nia­rze krę­cą się na uli­cy. Tra­per ich chy­ba wy­pło­szył. Idę spraw­dzić”.

Wy­szedł fron­to­wy­mi drzwia­mi. Ni­ko­go. Za­wo­łał psa. Bez skut­ku. Po­wo­li prze­szedł wzdłuż ścia­ny na tył po­se­sji. Za­pa­lił la­tar­kę. Tra­per le­żał przy pło­cie.

Wte­dy po­peł­nił błąd. Ru­szył pro­sto w jego stro­nę, mi­ja­jąc zej­ście do piw­ni­cy. Czło­wiek w czar­nym ubra­niu ude­rzył go w ple­cy.

Ock­nął się w po­ko­ju ze zwią­za­ny­mi rę­ko­ma. Uj­rzał trzy oso­by w ciem­nych ubra­niach i ko­mi­niar­kach. Za­da­wa­ły py­ta­nia. Pro­ste. Gdzie to jest. Nie od­po­wia­dał. Py­ta­ły da­lej. Mów, bo bę­dzie bo­leć. Od­po­wie­dział im wul­ga­ry­zma­mi. Za­czę­ło się bi­cie. Naj­pierw po­licz­ko­wa­nie. Po­tem cio­sy w twarz. Wy­plu­te zęby za­śmie­ci­ły pod­ło­gę. Na­stęp­nie po ca­łym cie­le, skła­da­ną pał­ką. Bił tyl­ko je­den, naj­wyż­szy i naj­szer­szy w bar­kach. Dru­gi za­cho­wy­wał się jak ka­pral do­wo­dzą­cy dru­ży­ną, trze­cia z osób była naj­wy­raź­niej ko­bie­tą. Prze­szu­ki­wa­li dom, a ra­czej zrzu­ca­li z pó­łek, co się na­wi­nę­ło – książ­ki, bi­be­lo­ty, pa­miąt­ki. Nie oszczę­dzi­li te­le­wi­zo­ra, zry­wa­li ze ścian ob­ra­zy. Po­tem wró­ci­li. Za­wle­kli go do ła­zien­ki. Pró­bo­wał wal­czyć. Wsa­dzi­li mu gło­wę do musz­li. Póź­niej był ból ude­rzeń i wresz­cie ciem­ność. Chwi­lo­wa. Znów wy­wle­kli go do po­ko­ju, przy­wią­za­li do fo­te­la. Cię­cia no­żem po przed­ra­mio­nach i udach. Nie po to, by prze­ciąć na­czy­nia. Po to tyl­ko, by bo­la­ło. Znów bi­cie. Wresz­cie bi­ją­cy się­gnął po prze­dłu­żacz. Nie bili, tyl­ko pod­du­sza­li, na prze­mian z ko­lej­ny­mi cio­sa­mi wy­bi­ja­ją­cy­mi ostat­nie zęby. W koń­cu ser­ce się pod­da­ło.

Po­li­cję rano we­zwał są­siad, za­nie­po­ko­jo­ny wi­do­kiem otwar­tych drzwi. Po­ja­wi­li się na miej­scu o siód­mej czter­dzie­ści je­den.

– O Jezu – po­wie­dział funk­cjo­na­riusz z pierw­sze­go przy­by­łe­go na miej­sce pa­tro­lu do swo­je­go part­ne­ra, gdy mimo ran roz­po­znał twarz za­mor­do­wa­ne­go – to ge­ne­rał Sie­radz­ki.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej na miej­sce do­tar­ła ko­lej­na za­ło­ga. O ósmej sześć pierw­szy do­cho­dze­nio­wiec z ko­men­dy po­wia­to­wej w Sta­rych Ba­bi­cach. Sy­gna­ły na łą­czach prze­cho­dzi­ły szyb­ciej. Dy­żur­ny ko­men­dy po­wia­to­wej prze­ka­zał do pa­ła­cu Mo­stow­skich wia­do­mość o toż­sa­mo­ści ofia­ry mi­nu­tę przed ósmą. Trzy mi­nu­ty póź­niej wia­do­mość do­tar­ła do Ko­men­dy Głów­nej, po ko­lej­nych czte­rech do dy­żur­ne­go Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych. O ósmej trzy­dzie­ści in­for­ma­cja tra­fi­ła do ga­bi­ne­tu mi­ni­stra obro­ny. Pięć mi­nut po tym jak dzien­ni­karz „No­we­go Eks­pre­su Po­ran­ne­go” ogło­sił re­we­la­cję na Twit­te­rze, dla nie­po­zna­ki na­da­jąc jej for­mę py­ta­nia.

Gdy nad­ko­mi­sarz Her­ma­no­wicz przy­je­chał na miej­sce, me­dia już były peł­ne po­twier­dzo­nych, nie­po­twier­dzo­nych i wresz­cie zmy­ślo­nych wia­do­mo­ści. Mach­nął le­gi­ty­ma­cją po­li­cjan­tom blo­ku­ją­cym szo­sę. Wpu­ści­li go bez żad­nych py­tań. Sie­dząc w sa­mo­cho­dzie po zga­sze­niu sil­ni­ka, chwi­lę za­sta­na­wiał się nad pro­ce­du­ra­mi, ale zdał so­bie spra­wę, że od­wle­ka nie­unik­nio­ne. Mu­siał tu przy­je­chać.

Wy­siadł z wozu, mach­nął le­gi­ty­ma­cją ko­lej­ne­mu funk­cjo­na­riu­szo­wi. Wszedł do środ­ka. Zwło­ki le­ża­ły na pod­ło­dze. Stał nad nimi chwi­lę, mil­cząc. Czuł, jak w środ­ku na­ra­sta gniew. I lęk.

– Je­steś jed­nak – usły­szał głos za ple­ca­mi.

Ob­ró­cił się. Męż­czy­zna po czter­dzie­st­ce o kwa­dra­to­wej twa­rzy i trzy­dzie­sto­kil­ku­let­nia ko­bie­ta, krót­ko ostrzy­żo­na, o syl­wet­ce za­paś­nicz­ki. Kry­mi­nal­ni z Wy­dzia­łu do wal­ki z Ter­ro­rem Kry­mi­nal­nym i Za­bójstw.

– Wy pro­wa­dzi­cie spra­wę?

– Tak, my. Cze­ka­my jesz­cze na psa tro­pią­ce­go i pro­ro­ka – od­po­wie­dział męż­czy­zna zna­ny w wy­dzia­le i poza nim jako Neon.

– Wia­do­mo na kogo?

– Na Dibo, z okrę­go­wej.

– Dibo? Co to za je­den? – zdzi­wił się ko­mi­sarz.

– Zrzut z ape­la­cyj­nej. Po­roz­ma­wiaj ze swo­imi od eko­no­micz­nych, to się do­wiesz wię­cej. Duży i bar­dzo ogra­ni­czo­ny – uzu­peł­ni­ła funk­cjo­na­riusz­ka zwa­na Hie­ną.

– Co wia­do­mo?

– Twarz sam wi­dzia­łeś, resz­ta cia­ła wy­glą­da po­dob­nie. Tłu­kli jak młot­kiem, cię­li no­żem, wszę­dzie w domu jest to, co tu­taj wi­dzisz, taki ba­ła­gan, że tech­ni­cy nie skoń­czą do wie­czo­ra. Wszyst­ko po­wyw­ra­ca­ne do góry no­ga­mi, ale nie mamy po­ję­cia, czy coś zgi­nę­ło. To zna­czy wie­my jed­no, nie ma te­le­fo­nu, ale mu­siał być, bo na pod­ło­dze leży ła­do­war­ka. Z kom­pu­te­ra też pew­nie ko­rzy­stał, sko­ro jest ro­uter, ale też go nie ma. Da­li­śmy znać żan­dar­me­rii, w koń­cu to woj­sko­wy, choć już w sta­nie spo­czyn­ku.

– Zna­łeś go?

– Na­sze dro­gi kil­ka razy się prze­cię­ły, masa lu­dzi w brat­nim re­sor­cie za­pa­ła te­raz żą­dzą krwi, ale to już wie­cie. Wiem, że ro­dzi­nę ma poza War­sza­wą, była żona miesz­ka chy­ba w Zie­lo­nej Gó­rze. Syn praw­do­po­dob­nie za gra­ni­cą. Mi­ni­ster­stwo pew­nie zaj­mie się po­grze­bem, bo to ge­ne­rał. Bę­dzie­cie po­trze­bo­wać po­mo­cy od nas?

– Nie wie­my, ale ra­czej tak.

– Wy­glą­da, jak­by to był ra­bu­nek…

– Bo wy­glą­da – po­wie­dział Neon. – Ale jest coś, co mu­sisz zo­ba­czyć.

– Tego psa za­strze­lo­no – po­wie­dzia­ła mło­da tech­nik kry­mi­na­li­sty­ki, gdy po­de­szli do pło­tu. – Nie ma jesz­cze we­te­ry­na­rza, ale chy­ba są trzy rany wlo­to­we, w tym jed­na w gło­wie. I łu­ski. – Po­ka­za­ła fo­lio­wy wo­rek z ma­te­ria­łem do­wo­do­wym.

Her­ma­no­wicz obej­rzał je ostroż­nie, nie wyj­mu­jąc z opa­ko­wa­nia. Prze­szedł go dreszcz.

– Świad­ko­wie nic nie sły­sze­li? Może od­głos przy­po­mi­na­ją­cy stuk, ude­rze­nie?

– Nic nam o tym nie wia­do­mo, ale jesz­cze ich roz­py­tu­ją.

– Łu­ski są więk­sze niż za­zwy­czaj spo­ty­ka­ne – za­uwa­ży­ła tech­nik – ale bez ozna­czeń. Dłu­gość dwa­dzie­ścia trzy mi­li­me­try, ka­li­ber pra­wie dwa­na­ście.

– Na­bój czter­dzie­ści pięć ACP – uzu­peł­nił Her­ma­no­wicz. – Strze­la­no z bro­ni wy­tłu­mio­nej, po­ci­ski z czter­dziest­ki piąt­ki są w za­sa­dzie pod­dźwię­ko­we. Do­daj­cie dużą moc oba­la­ją­cą i mamy ide­al­ne na­rzę­dzie do uci­sza­nia psów war­tow­ni­czych. Coś poza za­się­giem gnoj­ków na­pa­da­ją­cych na domy. Świet­na ro­bo­ta – po­wie­dział do po­li­cjant­ki – mało kto tak szyb­ko zwró­cił­by uwa­gę na psa na miej­scu zda­rze­nia. – Po­dej­rze­wał, że z po­wo­du mło­de­go wie­ku ka­za­no jej zo­stać na ze­wnątrz.

– Idzie­my na front, pro­ku­ra­tor już jest – po­wie­dział Neon. – Zo­sta­jesz tu­taj?

– Tak – od­parł po­li­cjant. – Czy ktoś spraw­dzał tam­to pole? – spy­tał ko­bie­tę, wska­zu­jąc nie­uży­tek za pło­tem.

– Tyl­ko chło­pa­ki z pre­wen­cji się prze­szli, żeby prze­go­nić ga­piów. Kil­ku ro­bi­ło zdję­cia dla ga­zet. No i ja szu­ka­łam łu­sek.

– To spraw­dzi­my – po­wie­dział Her­ma­no­wicz, prze­ła­żąc przez ogro­dze­nie.

Dział­ka była po­ro­śnię­ta tra­wą się­ga­ją­cą ko­lan, gdzie­nie­gdzie ro­sły krza­ki i mło­de drze­wa, z pew­no­ścią sa­mo­siej­ki. Ja­kieś sto me­trów da­lej wi­dać było za­bu­do­wa­nia, jesz­cze da­lej – ścia­nę lasu. Szli po­wo­li, ale ku zdzi­wie­niu dziew­czy­ny Her­ma­no­wicz nie pa­trzył pod nogi.

– Nie ma sen­su – wy­ja­śnił. – Nie wie­my, któ­re tro­py są spraw­ców, któ­re fo­to­gra­fów czy po­li­cjan­tów. A za­ło­żę się, że wszy­scy no­szą po­dob­ne buty.

– Po co więc idzie­my?

– Żeby po­szu­kać doj­ścia. Dłu­go je­steś w fir­mie?

– Trzy lata i dwa mie­sią­ce.

– Ja dwa­dzie­ścia dwa – od­po­wie­dział. – Jak w ogó­le się na­zy­wasz? – po­sta­no­wił nad­ro­bić ten brak we wła­snej wie­dzy.

– Mar­ta Na­wroc­ka.

– An­drzej Her­ma­no­wicz.

Do­szli do środ­ka dział­ki. Nad­ko­mi­sarz za­trzy­mał się i ro­zej­rzał. Sa­mo­siej­ki za­ra­sta­ły głów­nie pół­noc­ną stro­nę pola, jed­na ro­sła tuż przy dro­dze, któ­ra pro­wa­dzi­ła w głąb lasu. Do­tar­li do niej.

– Co o tym są­dzisz?

– Prze­szli przez to pole, pew­nie mie­li sa­mo­chód, za­strze­li­li psa, wró­ci­li tą samą dro­gą i od­je­cha­li. – Po­ka­zy­wa­ła ręką.

– W któ­rą stro­nę?

– Naj­bli­żej do mia­sta jest przez wieś. Ale to jed­na dro­ga, ła­twa do za­blo­ko­wa­nia i wy­ko­rzy­sty­wa­na przez po­li­cję.

– Słusz­nie. Ci, któ­rzy to zro­bi­li, wy­szli z lasu, pew­nie sa­mo­chód wy­sa­dził ich pod osło­ną drzew i stam­tąd za­brał. Po­je­cha­li przez pusz­czę. Za­kła­dam, że mie­li fur­go­net­kę, za­pew­ne star­szą niż pięć lat i w ciem­nych bar­wach.

– Jak ja­cyś ko­man­do­si.

– Bo to byli ko­man­do­si.

Zi­gno­ro­wał jej mil­cze­nie i ru­szył w stro­nę krza­ków. Te­raz szedł po­wo­li i pa­trzył pod nogi. Ona tak­że, choć nie była pew­na, cze­go na­le­ży szu­kać. Ale szko­le­nie na­uczy­ło ją zwra­cać uwa­gę na dro­bia­zgi. Poza tym fak­tycz­nie wy­glą­dał jak we­te­ran: moc­no po czter­dzie­st­ce, krót­kie si­wie­ją­ce wło­sy, twarz kwa­dra­to­wa, na­zna­czo­na bli­zną na le­wym po­licz­ku, dzio­ba­ta cera.

– Po co tam szli­śmy? – za­py­ta­ła, gdy wra­ca­li do zwłok psa. Nad nimi stał wiel­ki osob­nik przy­po­mi­na­ją­cy z od­da­li za­wod­ni­ka sumo.

– Chcia­łem spraw­dzić, czy ni­cze­go nie zgu­bi­li. Prze­szli tam­tę­dy, bo krza­ki i drzew­ka da­wa­ły im osło­nę przez kimś, kto mógł wy­glą­dać przez okna z domu, któ­ry mi­ja­li­śmy. Co­kol­wiek by to nie było, by­ło­by przy­dat­ne. Zgu­bio­ny ma­ga­zy­nek, dro­biazg z opo­rzą­dze­nia, może ja­kiś przed­miot za­bra­ny z domu ofia­ry. Co­kol­wiek, bo nie mam in­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia. Ani mo­ty­wu, ani toż­sa­mo­ści za­bój­ców.

– Mo­ment. Ten za­bi­ty był woj­sko­wym. Mó­wisz tak, jak­by za­bi­li go żoł­nie­rze.

Te­raz on za­milkł. Spoj­rzał na nią. Nie­wy­so­ka, szczu­pła, ja­sno­ru­de wło­sy upię­te wy­so­ko, wiek może dwa­dzie­ścia pięć lat. Pew­nie po­szła do po­li­cji tuż po ma­tu­rze, może cią­gnie stu­dia za­ocz­ne, może prze­rwa­ła dzien­ne. Po­ko­le­nie, dla któ­re­go woj­sko to w naj­lep­szym ra­zie mi­sja w Afga­ni­sta­nie, któ­re już nie hej­to­wa­ło w sie­ci, tyl­ko wręcz ob­no­si­ło się z sza­cun­kiem dla ar­mii. I to było wszyst­ko, co o tej dziw­nej in­sty­tu­cji wie­dzia­ło. A ge­ne­rał, któ­re­go zwło­ki le­ża­ły pew­nie jesz­cze w domu, był bo­ha­te­rem bez ska­zy, cha­ry­zma­tycz­nym we­te­ra­nem mi­sji na Wzgó­rzach Go­lan, w Bo­śni, Ko­so­wie, Ira­ku, Afga­ni­sta­nie, póź­niej nie­po­kor­nym gło­sem kry­ty­ki wo­bec po­li­ty­ków wszyst­kich opcji.

– Wi­dzę, że pan z CBŚ się te­raz pro­wa­dza po po­lach – ode­zwał się pro­ku­ra­tor, gdy for­so­wa­li płot.

– Szu­ka­li­śmy śla­dów. Nie­ste­ty, ni­cze­go nie zna­leź­li­śmy – od­parł Her­ma­no­wicz.

– Nie wiem, po co się tak szar­pać, to zna­czy już wiem – za­kpił pro­ku­ra­tor sto­ją­cy nad za­bi­tym zwie­rzę­ciem. – Wszyst­ko wska­zu­je, że to był na­pad ban­dyc­ki, spra­wa dla miej­sco­wej po­li­cji i wy­dzia­łu za­bójstw, czyn­no­ści ce­be­esio­wi zle­cać nie będę. Tyl­ko pro­szę do­pil­no­wać uprząt­nię­cia tego psa – skoń­czył i od­to­czył się w kie­run­ku bra­my.

– CBŚP? – za­py­ta­ła.

– Tak. Nie no­szę ka­mi­zel­ki z tym skró­tem, tyl­ko za­wsze z na­pi­sem „po­li­cja”, żeby nie rzu­cać się w oczy, no chy­ba że wszy­scy do­oko­ła ta­kie no­szą. Ale mniej­sza o to. Sama sły­sza­łaś, jak po­trak­to­wał nas pan pro­ku­ra­tor, a dzię­ki to­bie już wie­my bar­dzo wie­le. Neon i Hie­na będą o tym pa­mię­tać, ja też. – Wrę­czył jej wi­zy­tów­kę. – Pew­nie więk­szość ro­bo­ty i tak zrzu­cą na ko­men­dę po­wia­to­wą, choć są­dzę, że przy­ślą wspar­cie z la­bo­ra­to­rium sto­łecz­nej. Spra­wa jest, jak już wi­dzisz, dużo grub­sza, niż się wy­da­je. Miej oczy i uszy otwar­te. Gdy­by coś się dzia­ło, a uznasz, że ktoś wy­żej po­wi­nien o tym wie­dzieć, daj znać.

– Mam dono…

Nie dał jej do­koń­czyć.

– Nie do­no­sić. Czę­sto jest tak, że pew­ne fak­ty nie do­cie­ra­ją do właś­ci­wych osób, prze­pływ in­for­ma­cji jest po­wol­ny. Ty bę­dziesz tu sie­dzieć jesz­cze dłu­go i bę­dziesz mia­ła, chcąc nie chcąc, wie­dzę z pierw­szej ręki. Tyl­ko o to cię pro­szę, OK?

Wra­ca­jąc do War­sza­wy, wy­łą­czył ra­dio. Nie chciał za­śmie­cać so­bie gło­wy bzdu­ra­mi pro­du­ko­wa­ny­mi przez dzien­ni­ka­rzy i ich roz­mów­ców. Była wio­sna, pięk­na w tym roku, wresz­cie sło­necz­na po kil­ku dniach opa­dów.

Przy­wo­łał w my­ślach sie­dem zło­tych py­tań. Co się wy­da­rzy­ło? Za­bój­stwo. Ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem. Kogo? Eme­ry­to­wa­ne­go ge­ne­ra­ła. Gdzie? W jego wła­snym domu. Kie­dy? W nocy z piąt­ku 6 maja na so­bo­tę 7 maja. Czym po­słu­ży­li się spraw­cy? Bro­nią pal­ną, tę­py­mi na­rzę­dzia­mi. Dla­cze­go? Nie wia­do­mo. Kim byli uczest­ni­cy zda­rze­nia? Pew­na była tyl­ko toż­sa­mość ofia­ry.

Zbi­gniew Sie­radz­ki. Ge­ne­rał dy­wi­zji. Zwia­dow­ca w 11 Dy­wi­zji Pan­cer­nej, za­czy­nał służ­bę jesz­cze w PRL i szyb­ko piął się po szcze­blach ka­rie­ry: plu­ton roz­po­znaw­czy, kom­pa­nia roz­po­znaw­cza, po­tem tura na Wzgó­rzach Go­lan, w koń­cu sztab ba­ta­lio­nu i ba­ta­lion roz­po­znaw­czy. Swe­go cza­su był naj­młod­szym do­wód­cą ba­ta­lio­nu w Woj­sku Pol­skim, łącz­nie do­wo­dził aż czte­re­ma: roz­po­znaw­czym, pan­cer­nym, sił SFOR w Bo­śni – zme­cha­ni­zo­wa­nym de­le­go­wa­nym do sił szyb­kie­go re­ago­wa­nia NATO – wresz­cie ko­lej­nym na mi­sji w Ko­so­wie. Stał na cze­le trzech bry­gad z rzę­du. Naj­pierw bry­ga­dy ka­wa­le­rii pan­cer­nej, póź­niej bry­ga­do­we­go zgru­po­wa­nia w Ira­ku, wresz­cie bry­ga­dy zme­cha­ni­zo­wa­nej, do któ­rej tra­fi­ły pierw­sze Ro­so­ma­ki, a uko­ro­no­wa­niem jego ka­rie­ry oka­za­ło się ob­ję­cie sta­no­wi­ska do­wód­cy 11 Dy­wi­zji Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej, z okre­sem do­wo­dze­nia kon­tyn­gen­tem w Afga­ni­sta­nie włącz­nie. To nie było nor­mal­ne w woj­sku, trak­to­wa­no go jak straż po­żar­ną, rzu­ca­ną tam, gdzie na­le­ża­ło zro­bić po­rzą­dek albo za­da­nie do wy­ko­na­nia było szcze­gól­nie trud­ne. To mia­ło swo­ją cenę, uwa­ża­no, że nie na­da­je się do do­wo­dze­nia na wyż­szych sta­no­wi­skach ani do roli urzęd­ni­ka w mun­du­rze w cen­tral­nych in­sty­tu­cjach MON. Gdy nie zo­stał do­wód­cą Wojsk Lą­do­wych, od­czuł to jako znie­wa­gę i dał wy­raz swo­im od­czu­ciom w kon­tro­wer­syj­nym wy­wia­dzie, i to udzie­lo­nym ga­ze­cie nie­chęt­nej ów­cze­sne­mu kon­ser­wa­tyw­no-pra­wi­co­we­mu rzą­do­wi.

Skoń­czy­ło się to dy­mi­sją, ale też po­zwo­li­ło mu zy­skać roz­głos poza woj­skiem. Stał się re­gu­lar­nym ko­men­ta­to­rem spraw woj­sko­wych, a na co dzień do­rad­cą i fak­tycz­nie lob­by­stą pra­cu­ją­cym dla kon­cer­nów zbro­je­nio­wych. Mimo kil­ku pro­po­zy­cji nie pod­jął ka­rie­ry po­li­tycz­nej, choć jed­na z par­tii pro­po­no­wa­ła mu na­wet start w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich. Było też ja­sne, że jako lob­by­sta wy­szedł poza krąg zna­jo­mych z woj­ska i miał do­bre kon­tak­ty z nie­któ­ry­mi po­li­ty­ka­mi z le­wi­cy i pra­wi­cy, tymi, na któ­rych dzia­łał po­wab ra­so­we­go fron­to­we­go żoł­nie­rza.

W co się za­plą­ta­łeś, ge­ne­ra­le? Po­szło o pie­nią­dze czy po­li­ty­kę?

Olśni­ło go. Źle od­po­wie­dział na czwar­te py­ta­nie. Za ty­dzień są wy­bo­ry par­la­men­tar­ne. We­dług wszyst­kich son­da­ży rzą­dzą­ca ko­ali­cja nie mia­ła szans na utrzy­ma­nie wła­dzy. I tak ich po­wtór­ne zwy­cię­stwo było ewe­ne­men­tem w hi­sto­rii po­li­tycz­nej III RP. Osła­bio­ny ostat­ni­mi afe­ra­mi, pro­wa­dzą­cy ni­ja­ką po­li­ty­kę Kon­gres De­mo­kra­tycz­ny nie pod­niósł się po cio­sie, ja­kim były prze­gra­ne wy­bo­ry pre­zy­denc­kie. Stron­nic­two Lu­do­we było tyl­ko do­dat­kiem z za­be­to­no­wa­nym elek­to­ra­tem. A Pra­wi­ca Pol­ska szła do przo­du, li­der obie­cy­wał nie tyl­ko zwy­cię­stwo, ale też bez­względ­ną więk­szość, i to więk­szość kon­sty­tu­cyj­ną. Tyl­ko że co miał z tym wspól­ne­go ge­ne­rał, któ­ry w po­li­ty­kę nie mie­szał się otwar­cie poza jed­nym wy­wia­dem daw­no temu?

.2.

Mu­siał wy­stą­pić przed ka­me­ra­mi. Nie lu­bił tego, ale taka była cena zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska. Nie bry­lo­wał w me­diach jak jego po­przed­nik, jed­nak spra­wa była zbyt po­waż­na, by wy­krę­cać się obo­wiąz­ka­mi i od­sy­łać dzien­ni­ka­rzy do rzecz­ni­ka pra­so­we­go Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta. Oświad­cze­nie było krót­kie, na py­ta­nia dzien­ni­ka­rzy nie od­po­wia­dał.

Dziś do­tar­ła do nas tra­gicz­na wia­do­mość o okrut­nej śmier­ci za­słu­żo­ne­go dla Pol­ski żoł­nie­rza. Wszy­scy w Biu­rze Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go, a tak­że w Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta łą­czy­my się w bólu z jego ro­dzi­ną i przy­ja­ciół­mi. Mamy na­dzie­ję, że już wkrót­ce po­li­cja i pro­ku­ra­tu­ra do­pro­wa­dzą do po­sta­wie­nia przed są­dem spraw­ców tej ohyd­nej i bez­sen­sow­nej zbrod­ni, zbrod­ni wy­mie­rzo­nej nie tyl­ko w ży­cie ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go, ale i w całe Woj­sko Pol­skie, któ­re­go był sym­bo­lem, choć nie no­sił już mun­du­ru.

Krót­ko, emo­cjo­nal­nie, ogól­nie. Wy­star­czy. Nie lu­bił go za ży­cia i nie wi­dział po­wo­du, by go lu­bić po śmier­ci. Nie czuł sym­pa­tii do za­wo­do­wych woj­sko­wych, a zwłasz­cza tych, któ­rzy po­szli do woj­ska za ko­mu­ny, gdy on sie­dział w wię­zie­niach. A Sie­radz­ki po­szedł do woj­ska w 1982 roku. Opor­tu­ni­sta. Lu­bił to wy­ty­kać i uwa­żał, że jako dzia­łacz opo­zy­cji od 1979 roku ma do tego mo­ral­ne pra­wo. Pa­mię­tał swo­je my­śli i ma­rze­nia. Ów­cze­śnie Ja­nusz Za­grodz­ki był prze­ko­na­ny, że ustrój nie zmie­ni się przed 2010 ro­kiem. Kie­dyś na­wet za­kła­da­li się, ile wy­trzy­ma. Naj­więk­si pe­sy­mi­ści mó­wi­li, że nie do­ży­ją jego upad­ku.

A te­raz za­sia­dał w fo­te­lu sze­fa Biu­ra Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go. To nie ozna­cza­ło wiel­kiej for­mal­nej wła­dzy, ale da­wa­ło do­stęp do in­for­ma­cji, co z ko­lei prze­kła­da­ło się na fak­tycz­ną wła­dzę. Mógł, dzia­ła­jąc w imie­niu pre­zy­den­ta, za­żą­dać od każ­dej służ­by i każ­dej in­sty­tu­cji do­wol­nej in­for­ma­cji, je­śli tyl­ko moż­na to było uza­sad­nić bez­pie­czeń­stwem i obron­no­ścią pań­stwa. Dzię­ki temu, sie­dząc już w za­ci­szu ga­bi­ne­tu ze szklan­ką John­nie Wal­ker Blue La­bel – za­wsze mu­siał łyk­nąć tro­chę po wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – mógł do­kład­nie przej­rzeć jesz­cze raz do­ssier ge­ne­ra­ła. Jesz­cze raz, bo pierw­szą rze­czą, jaką zro­bił, zo­sta­jąc sze­fem Biu­ra, było przej­rze­nie te­czek. Ge­ne­ra­ło­wie, sze­fo­wie służb, lob­by­ści, dzien­ni­ka­rze, par­la­men­ta­rzy­ści. Wszyst­kie oso­by, któ­re uznał za waż­ne w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach. Czas re­ali­za­cji Pla­nu.

Prze­glą­da­jąc tecz­ki, na­brał jesz­cze więk­szej nie­chę­ci do tego ge­ne­ra­ła i jego ko­le­gów. Nie z po­wo­du ich służ­by w Pol­sce Lu­do­wej, ale dzia­łań po odej­ściu z woj­ska. Do­ku­men­ty były licz­ne i szcze­gó­ło­we, zwłasz­cza te zgro­ma­dzo­ne przez kontr­wy­wiad woj­sko­wy i CBA, tro­chę do­ło­ży­ła też skar­bów­ka. Ge­ne­rał lob­bo­wał za nie­miec­ką ofer­tą na prze­zbro­je­nie bry­gad pan­cer­nych w nowe wozy bo­jo­we. Ak­tyw­nie udzie­lał się w spra­wach prze­tar­gu na nowe śmi­głow­ce sztur­mo­we. Wspie­rał fran­cu­sko-nie­miec­kie kon­sor­cjum ofe­ru­ją­ce ra­kie­ty prze­ciw­lot­ni­cze. Ame­ry­kań­ska kon­ku­ren­cja była na tyle zi­ry­to­wa­na jego dzia­ła­nia­mi, że kil­ka razy prze­sy­ła­li do­nie­sie­nia do pro­ku­ra­tu­ry, ale za­wsze uda­wa­ło mu się wy­śli­zgnąć. Wi­dać nie lu­bił Ame­ry­ka­nów, Za­grodz­kie­go to nie dzi­wi­ło. Pew­nie pla­ka­ty z Re­aga­nem i pro­pa­gan­da z „Żoł­nie­rza Wol­no­ści” trwa­le go ukie­run­ko­wa­ły. A po­tem… no cóż, „wczo­raj Mo­skwa, dziś Bruk­se­la”. To tłu­ma­czy­ło wszyst­ko, a zwłasz­cza opor­tu­nizm. To lob­bing Sie­radz­kie­go przy­czy­nił się do za­war­cia dwóch kon­trak­tów z eu­ro­pej­ski­mi kon­cer­na­mi, za­raz po zmia­nie na urzę­dzie pre­zy­den­ta w 2010. Pa­da­ły oskar­że­nia o ko­rup­cję, ale nie po­sta­wio­no za­rzu­tów. Ty­po­we dla rzą­dów ka­de­cji, po­my­ślał. Choć jako za­wo­do­wy po­li­tyk nie mógł im od­mó­wić ta­len­tu.

Ka­de­cja wy­gra­ła przed­ter­mi­no­we wy­bo­ry par­la­men­tar­ne osiem lat temu, dwa lata póź­niej pre­zy­denc­kie, a w 2012 roku utrzy­ma­li w swo­ich rę­kach więk­szość par­la­men­tar­ną, jako pierw­sza par­tia w hi­sto­rii III Rze­czy­po­spo­li­tej. To ich roz­le­ni­wi­ło, sta­li się gnu­śni, nie do­strze­gli, że na pra­wi­cy wy­cię­to prze­gra­nych, że po­ja­wi­li się nowi gra­cze z no­wy­mi po­my­sła­mi na ro­bie­nie po­li­ty­ki. Że ode­rwa­ni od rze­czy­wi­sto­ści wi­zjo­ne­rzy, na­wet za­słu­że­ni, byli stop­nio­wo od­sy­ła­ni na eme­ry­tu­rę

Ide­olo­gia zo­sta­ła, ale opa­ko­wa­na w nowy ak­sa­mit­ny pa­pier. A tuż przed obec­ny­mi wy­bo­ra­mi za­da­no rzą­dzą­ce­mu ukła­do­wi cios ta­śma­mi.

Nie­ja­ki We­iner, wła­ści­ciel dwóch eks­klu­zyw­nych re­stau­ra­cji w War­sza­wie i ho­te­lu nad Za­le­wem Ze­grzyń­skim, przez oko­ło osiem­na­ście mie­się­cy na­gry­wał roz­mo­wy swo­ich go­ści za po­mo­cą dyk­ta­fo­nów oraz ka­mer pod­ło­żo­nych w sa­lo­ni­kach dla VIP-ów lub po­ko­jach ho­te­lo­wych. W pro­ce­de­rze bra­ło udział kil­ko­ro za­ufa­nych pra­cow­ni­ków. Praw­do­po­dob­nie za­czął to ro­bić, li­cząc na uzy­ska­nie pie­nię­dzy z szan­ta­żu albo wy­mu­sze­nie ko­rzyst­nych dla sie­bie de­cy­zji ad­mi­ni­stra­cji, gdyż w in­nych bran­żach, w tym sa­mo­cho­do­wej i pa­li­wo­wej, po­niósł kil­ka do­tkli­wych po­ra­żek. Wie­dzia­no tak­że, że do dzien­ni­ka­rzy tra­fi­ły czte­ry na­gra­nia, spo­śród któ­rych każ­de spo­wo­do­wa­ło dy­mi­sję ko­goś waż­ne­go, w tym mi­ni­stra spraw we­wnętrz­nych.

W tym miej­scu Za­grodz­ki mógł po­zwo­lić so­bie na uśmiech. To jego lu­dzie prze­ka­za­li me­diom te na­gra­nia. W swo­im sej­fie na za­szy­fro­wa­nym dys­ku miał ich łącz­nie pięt­na­ście. Po­li­tycz­nych bomb było wśród nich trzy, ale te aku­rat mo­gły ty­kać jesz­cze przez ja­kiś czas. Pięć roz­mów mia­ło cha­rak­ter ty­po­wo biz­ne­so­wy i trud­no było wy­ro­ko­wać, czy do cze­goś się przy­da­dzą par­tii, sko­ro nie brał w nich udzia­łu ża­den czyn­ny po­li­tyk. Po­zo­sta­łe trzy pli­ki wy­glą­da­ły jak prób­ka han­dlo­wa. Je­den za­wie­rał na­gra­nie moc­no al­ko­ho­lo­wej ko­la­cji z udzia­łem urzęd­ni­ków MSZ opi­ja­ją­cych awans ko­le­gi. Nic zdroż­ne­go, poza mało dy­plo­ma­tycz­nym ję­zy­kiem i ko­men­ta­rza­mi na te­mat wyż­szych urzęd­ni­ków re­sor­tu. Dru­gi był za­pi­sem schadz­ki zna­ne­go i żo­na­te­go dzien­ni­ka­rza z ko­le­żan­ką z in­nej re­dak­cji. Do­bre dla bru­kow­ców, zwłasz­cza że był to ma­te­riał wi­deo. Trze­ci do­ty­czył spo­tka­nia trzech mło­dych po­słów pra­wi­cy, w tym rzecz­ni­ka pra­so­we­go klu­bu po­przed­niej ka­den­cji. W roz­mo­wie dzie­li­li już skó­rę na nie­upo­lo­wa­nym niedź­wie­dziu, ob­szer­nie dys­ku­tu­jąc o po­sa­dach, ja­kie zaj­mą po zwy­cię­stwie. I o tym, że dni obec­ne­go przy­wód­cy par­tii są po­li­czo­ne, choć­by z po­wo­du za­awan­so­wa­ne­go wie­ku. To mo­gło­by być po­waż­nym pro­ble­mem pod­czas kam­pa­nii i wie­lo­krot­nie w ści­słym gro­nie kie­row­nic­twa za­sta­na­wia­no się, czy prze­ka­za­nie tej ta­śmy par­tii, a nie me­diom, nie było do­wo­dem czy­jeś do­brej woli. We­ine­ra nie dało się już o to spy­tać. Nie­daw­no zo­stał zna­le­zio­ny w po­bli­żu swo­je­go ośrod­ka z kulą w gło­wie. In­nych na­grań nie od­na­le­zio­no, mimo że ze­zna­nia pra­cow­ni­ków mó­wi­ły wy­raź­nie, iż po­wsta­ły. Spe­cja­li­ści z ABW i po­li­cji spę­dzi­li cały ty­dzień w domu i fir­mach We­ine­ra, prze­szu­ka­nia mia­ły miej­sce u jego naj­bliż­szych krew­nych i zna­jo­mych, spraw­dzo­no miej­sca, któ­re re­gu­lar­nie od­wie­dzał, i nic. Wpraw­dzie pro­wa­dził bar­dzo ak­tyw­ny tryb ży­cia, wie­lo­krot­nie by­wał za gra­ni­cą i mógł je gdzieś ukryć, ale to tak­że wy­klu­czo­no. Ana­li­za kon­tak­tów su­ge­ro­wa­ła, że naj­bar­dziej za­ufa­ne oso­by miesz­ka­ły w Pol­sce, a biz­nes­men nie ko­rzy­stał ze skry­tek w ob­cych ban­kach, miał tam je­dy­nie kon­ta. Mógł je wy­wieźć ktoś inny, mo­gły zo­stać ukry­te w miej­scu zna­nym tyl­ko We­ine­ro­wi, któ­ry za­brał se­kret do gro­bu, wresz­cie mógł ko­muś prze­ka­zać – sprze­dać lub od­dać pod przy­mu­sem – ca­łość swo­je­go ar­chi­wum. I ten sce­na­riusz na­pa­wał prze­ra­że­niem wie­lu.

Za­grodz­ki znów na­lał so­bie whi­sky i wzniósł mil­czą­cy to­ast w kie­run­ku sza­fy. Utwo­rze­nie ma­łej grup­ki lo­jal­nych wo­bec par­tii by­łych funk­cjo­na­riu­szy służb, zwa­nej gru­pą ha­ko­wą, było jego po­my­słem. Po­zy­ska­li róż­ne in­for­ma­cje, ale w po­rów­na­niu z ta­śma­mi to były dro­bia­zgi. Służ­by nie wie­dzia­ły, jak na­gra­nia tra­fi­ły do dzien­ni­ka­rzy. Bar­dzo chcia­ły się do­wie­dzieć, ale tu znów uak­tyw­ni­ła się gru­pa ha­ko­wa. Je­den prze­ciek ze służb do­ty­czą­cy in­wi­gi­la­cji dzien­ni­ka­rzy, po­par­ty sto­sow­nym do­ku­men­tem, wy­star­czył. Rzecz ja­sna funk­cjo­na­riusz, któ­ry prze­ka­zał in­for­ma­cje, li­czył na pro­tek­cję i awans po wy­bo­rach. To było oczy­wi­ste, już za­pla­no­wa­no dla nie­go po­sa­dę sze­fa de­le­ga­tu­ry ABW, w Szcze­ci­nie na wszel­ki wy­pa­dek.

Na­gra­nia prze­ka­zał ktoś pod­pi­su­ją­cy się jako Go­li­cyn. Naj­pierw prze­słał za­py­ta­nie ma­ilem, wy­raź­nie do­brze wie­dząc, do kogo pi­sać. W wia­do­mo­ści był też link po­zwa­la­ją­cy na ścią­gnię­cie za­bez­pie­czo­ne­go ha­słem pli­ku z trze­ma na­gra­nia­mi. Ko­lej­ne do­sta­li po­dob­ną dro­gą, w za­mian za prze­lew w bit­co­inach – pięć, czy­li w prze­li­cze­niu ja­kieś dzie­sięć ty­się­cy zło­tych za każ­de na­gra­nie. Dro­go, ale się opła­ci­ło, zwłasz­cza że ku ich za­sko­cze­niu in­for­ma­tor ugiął się pod pre­sją. Za­su­ge­ro­wa­no mu, że je­śli nie chce mieć na kar­ku służb, po­wi­nien współ­pra­co­wać. Za do­dat­ko­wą opła­tą prze­ka­zał jed­nak do­wód na ist­nie­nie in­nych na­grań, moż­li­wy do we­ry­fi­ka­cji wy­kaz – kto z kim i kie­dy się spo­ty­kał. Oraz akta We­ine­ra, taj­ne­go współ­pra­cow­ni­ka kontr­wy­wia­du woj­sko­we­go przed i po 1990. Po­tem Go­li­cyn za­milkł.

.3.

Śmi­gło­wiec wy­ko­nał gwał­tow­ny zwrot w stro­nę za­bu­do­wań. Wios­ka wy­glą­da­ła na po­grą­żo­ną we śnie. Szyb­kie przy­zie­mie­nie, tuż przy mu­rze oka­la­ją­cym za­bu­do­wa­nia. Je­de­na­stu ko­man­do­sów opu­ści­ło po­kład, tak jak dzie­siąt­ki razy wcze­śniej. Zwięk­sze­nie mocy. Odej­ście.

Na­gły huk. Krzyk bocz­ne­go strzel­ca. Lamp­ki alar­mo­we świe­cą­ce się jak w Boże Na­ro­dze­nie. Se­rie strza­łów. Ury­wa­ne krzy­ki z ko­mu­ni­ka­to­rów. Krót­kie se­rie cięż­kie­go ka­emu spo­mię­dzy skał. Po­ci­ski z er­pe­gów prze­ci­na­ją­ce po­wie­trze.

Przy­zie­mie­nie, a ra­czej kon­tro­lo­wa­na krak­sa. Strzał. Pa­ję­czy­na na szy­bie ka­bi­ny. Syl­wet­ki lu­dzi do­oko­ła. Pa­ra­li­żu­ją­cy strach. Mil­czą­cy do­wód­ca. Czer­wień na twa­rzy. Wy­rwać się, byle szyb­ciej. Pasy, drzwi, gi­we­ra. Nie ma gi­we­ry. Nie ma pi­sto­le­tu. Gdzieś leżą, może z tyłu ka­bi­ny. Uciecz­ka. Ręce. Bro­da­te twa­rze. Krzyk. Ze­rwa­ny z gło­wy hełm. Ból.

Sztur­mo­we Mi-24 i A-10 le­cą­ce z od­sie­czą. Błysk ognia z wy­rzut­ni gdzieś za nimi. Pew­nie tak to wy­glą­da­ło w 1986. Pło­mie­nie. Krzyk. Jej krzyk, któ­ry sły­sza­ła po­mi­mo kne­bla. BRRR­RTTTT! Od­głos dział­ka A-10 roz­brzmie­wa­ją­cy gdzieś nad gło­wą, huk od­rzu­to­wych sil­ni­ków. Krzy­ki.

Ko­niec snu był za­wsze taki sam. Krzyk, już nie wy­śnio­ny, a ten, któ­ry od­bi­jał się od ścian miesz­ka­nia. Pot. To, co dzia­ło się tuż przed wy­bu­dze­niem, zmie­nia­ło się. Cza­sem Stin­ger strą­cał Hin­da, cza­sem sztur­mo­wiec w ogó­le się nie po­ja­wiał. Cza­sa­mi tyl­ko krą­żył, pod­czas gdy ta­li­bo­wie byli co­raz bli­żej. Dziś sen był lep­szy. Zbu­dzi­ła się przed fi­na­łem. Naj­czę­ściej bu­dzi­ła się w trak­cie, a cza­sem po. Nie­mal czu­ła ich ośli­zgłe, spo­co­ne cia­ła, mia­ła wte­dy wra­że­nie, że nie są to lu­dzie, tyl­ko ja­kaś dziw­na od­mia­na zwie­rząt, coś jak zmu­to­wa­na przy­wra z Ar­chi­wum X.

Aga­ta Adam­czew­ska zsu­nę­ła się z ma­te­ra­ca. Ze­gar wska­zy­wał kwa­drans po dru­giej. Wy­naj­mo­wa­ne miesz­ka­nie było małe – je­den skrom­nie ume­blo­wa­ny po­kój o ni­ja­kich ścia­nach, z ma­te­ra­cem i pół­ką na książ­ki, sza­fą i dla od­mia­ny kom­plet­nie urzą­dzo­ną kuch­nią. Wy­star­czy­ło, męża ani dzie­ci w pla­nach nie było. Pod­nio­sła się i po­czła­pa­ła do kuch­ni. Set­ka czy­stej po­ma­ga­ła wziąć się w garść.

Pró­bo­wa­ła brać prosz­ki na­sen­ne. Bez efek­tu. Sny wra­ca­ły wte­dy jesz­cze moc­niej­sze, jesz­cze strasz­niej­sze. Po­win­na pójść do le­ka­rza, w koń­cu inni zgła­sza­li się do Kli­ni­ki Stre­su Bo­jo­we­go, nie­któ­rym uda­wa­ło się wy­dźwi­gnąć. Inni bali się po­pro­sić o po­moc, we­ge­to­wa­li gdzieś, li­żąc skry­cie rany, cza­sem zrzu­ca­li mun­dur, a cza­sem rzu­ca­li się pod po­ciąg. Oni – prze­gry­wa­ją­cy. No wła­śnie. ONI. Za­ło­gi śmi­głow­ców ucho­dzi­ły za lep­szy ga­tu­nek, nie pa­tro­lo­wa­li dróg peł­nych aj­di­ków, nie wcho­dzi­li do wio­sek, nie wi­dzie­li z bli­ska tego wszyst­kie­go. Chy­ba że spa­dli z nie­ba. Ale li­czy­ło się jesz­cze coś. To byli męż­czyź­ni. I tak lata za­ję­ło nie­któ­rym wy­zby­cie się lęku przed przy­zna­niem się do tego, że mają pro­blem, że nikt nie po­zbę­dzie się ich z woj­ska jak wy­bra­ko­wa­ne­go sprzę­tu. Woj­sko też po­trze­bo­wa­ło lat, żeby doj­rzeć do ta­kie­go trak­to­wa­nia żoł­nie­rzy. Żad­na ze zna­nych jej ko­biet nie przy­zna­ła­by się do po­dob­nych pro­ble­mów.

Re­ak­cje oto­cze­nia były ła­twe do prze­wi­dze­nia. Sama przez to prze­szła, jesz­cze przed wy­jaz­dem. Kło­po­ty pod­czas lą­do­wa­nia na plat­for­mie wiert­ni­czej? Wia­do­mo, baba. Nie­uda­ne po­szu­ki­wa­nie okrę­tu pod­wod­ne­go? Baba na po­kła­dzie przy­no­si pe­cha. Ope­ra­tor z For­mo­zy zła­mał nogę przy de­san­to­wa­niu? Nie, wszyst­ko było w po­rząd­ku, to bab­sko pew­nie źle trzy­ma­ło ma­szy­nę w za­wi­sie.

– Ży­cie jest po­je­ba­ne – po­wie­dzia­ła sama do sie­bie, na­le­wa­jąc znów wód­ki do kie­lisz­ka.

Ob­ry­wa­ła z kil­ku stron. Od fa­ce­tów w ro­bo­cie, bo pcha­ła się do ich kró­le­stwa, i to w lep­szym sty­lu niż nie­je­den z nich. Prze­nie­sio­no ją na śmi­głow­ce trans­por­to­we, bo ośmie­li­ła się uzy­skać trze­cią, a póź­niej dru­gą kla­sę pi­lo­ta przed nie­któ­ry­mi ko­le­ga­mi. Oczy­wi­ście, nikt tego otwar­cie nie po­wie­dział – po pro­stu uży­to ma­gicz­nej for­muł­ki „z uwa­gi na po­trze­by Sił Zbroj­nych”. Wy­ko­rzy­sta­ła szan­sę i ucie­kła na woj­nę.

Wie­dzia­ła, że tu nie cho­dzi tyl­ko o płeć. W koń­cu woj­sko to nie sami sek­si­ści. Ale prze­ło­że­ni w Dar­ło­wie, mimo że mia­ła do­bre wy­ni­ki, w koń­cu nie mo­gli wy­trzy­mać na­rze­kań tych, któ­rzy la­ta­li mniej, go­rzej, a tłu­ma­czy­li to tym, że na nią jako cór­kę ge­ne­ra­ła pa­trzy się ina­czej. Żony ko­le­gów i prze­ło­żo­nych – zwłasz­cza in­struk­to­rów – też po­tra­fi­ły dać się we zna­ki, oczy­wi­ście nie twa­rzą w twarz, tyl­ko plot­ku­jąc. Pew­nie ode­tchnę­ły z ulgą, gdy wspo­mnie­nia wró­ci­ły do niej pod­czas jed­ne­go z noc­nych lo­tów i wła­ści­wie wy­klu­czy­ły ją z gry. To zda­rze­nie zo­sta­ło wy­ja­śnio­ne, ale i tak naj­waż­niej­sze, co usły­sze­li inni, brzmia­ło: „Cór­ka ge­ne­ra­ła o mało co się nie roz­bi­ła wraz z dru­gim śmi­głow­cem”. Mu­sia­ła się też pod­dać ba­da­niom. Tym ra­zem wy­rok ko­mi­sji le­kar­skiej był nie­ko­rzyst­ny. Nie mo­gła dłu­żej la­tać.

Nie mie­li jej już nic do za­pro­po­no­wa­nia. Tra­fi­ła na wol­ny etat na­ziem­ny, ale dano jej do zro­zu­mie­nia, że to tyl­ko prze­cho­wal­nia do mo­men­tu, gdy na jej miej­sce znaj­dą ko­goś in­ne­go.

Poza służ­bą nie było le­piej. Przy swo­jej smu­kłej syl­wet­ce i dłu­gich kasz­ta­no­wych wło­sach nie ko­ja­rzy­ła się ni­ko­mu z woj­skiem, więc zda­rza­li się – za­ska­ku­ją­co czę­sto – osob­ni­cy pró­bu­ją­cy pod­ry­wu na żoł­nie­rza, stra­ża­ka czy na­wet pi­lo­ta. Po­tem na­stę­po­wa­ła faza nie­do­wie­rza­nia, ewen­tu­al­nie kpin, wresz­cie ża­ło­snej uciecz­ki, cza­sem do­słow­nie.

Naj­waż­niej­szym męż­czy­zną w jej ży­ciu po­zo­sta­wał oj­ciec. Na do­bre i złe. Mat­ka zmar­ła daw­no temu, star­sze sio­stry mia­ły swo­je ro­dzi­ny i swo­je ży­cie. Da­le­ko od woj­ska i po­li­ty­ki. Zo­sta­ła ona, i to jej pierw­szej oj­ciec wy­ja­wił swo­je pla­ny. Ro­bił tak zresz­tą od kil­ku lat. Pierw­szy raz, gdy była jesz­cze w Dę­bli­nie. Wte­dy, w cią­gu jed­nej, trwa­ją­cej trzy kwa­dran­se roz­mo­wy, w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta do­wie­dzia­ła się o swo­im ojcu wię­cej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Z każ­dą taką póź­niej­szą roz­mo­wą od­kry­wa­ła nowe rze­czy. A on o niej nie. A przy­naj­mniej taką mia­ła na­dzie­ję.

Za­pa­li­ła pa­pie­ro­sa. Wyj­rza­ła przez okno na po­grą­żo­ny we śnie Ur­sy­nów. Oko­ło pią­tej po­win­no wstać słoń­ce. W ga­ra­żu cze­kał mo­to­cykl, czar­ne bmw 1200RT. O trze­ciej ze­szła na dół. Wy­je­cha­ła na pu­stą uli­cę. To była jed­na z rze­czy wciąż da­ją­cych jej sa­tys­fak­cję. Jaz­da przed sie­bie. Bez celu. Byle by po­wró­cić, za­nim mia­sto obu­dzi się na do­bre. Zda­rza­ło się jej je­chać da­le­ko. Kra­ków. Po­znań. Gdańsk. Tam i z po­wro­tem. Tyl­ko ona i dro­ga.

.4.

Her­ma­no­wicz miał ra­cję. Ciem­no­zie­lo­ny volks­wa­gen T4 o trze­ciej nad ra­nem wy­ło­nił się z Pusz­czy Kam­pi­no­skiej, do­tarł do dro­gi kra­jo­wej nu­mer sie­dem i kie­ro­wał się na Mo­dlin. Dwaj męż­czyź­ni i ko­bie­ta w prze­dzia­le ła­dun­ko­wym prze­bra­li się pod­czas jaz­dy w nowe, czy­ste i cy­wil­ne ubra­nia, nie krę­pu­jąc się wza­jem­nie swo­ją obec­no­ścią. Trud­no o pru­de­rię, gdy ścią­ga się z sie­bie za­krwa­wio­ne stro­je. Za­pa­ko­wa­li je do wor­ków, po­dob­nie jak broń i sprzęt.

O czwar­tej dwa­dzie­ścia trzy na dwor­cu ko­le­jo­wym w Mo­dli­nie zmie­ni­li śro­dek trans­por­tu na po­ciąg do War­sza­wy. Młod­szy męż­czy­zna wy­siadł w Le­gio­no­wie, ko­bie­ta na Wschod­nim, naj­star­szy spo­śród nich do­tarł do ostat­niej sta­cji, któ­rą była War­sza­wa Za­chod­nia. Punk­tu­al­nie o pią­tej trzy­dzie­ści pięć wsiadł w TLK do Gdy­ni. Miał szczę­ście, prze­dział w pierw­szej kla­sie był pu­sty. Włą­czył lap­to­pa, spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ne­go do tego za­da­nia, i cier­pli­wie spraw­dzał ko­lej­ne no­śni­ki da­nych, wy­ko­rzy­stu­jąc od­po­wied­ni pro­gram. Mu­siał tyl­ko go uru­cho­mić, wszyst­ko było już usta­wio­ne, i cze­kać na wy­ni­ki. Skoń­czył przed Tcze­wem, tam prze­siadł się na po­ciąg SKM, aby móc wy­kryć ogon, je­śli go miał. Wy­siadł w So­po­cie.

Na szczę­ście ho­tel był bli­sko sta­cji.

– Nic nie po­wie­dział, ma­jo­rze – oznaj­mił, gdy drzwi za nim się za­mknę­ły. – I na tym, co wzię­li­śmy, nie ma na­grań.

– Ma­riusz, na pew­no? – Ma­jor Pła­wec­ki wska­zał przy­by­szo­wi krze­sło. – Mu­si­my coś mieć.

– Spraw­dza­łem tym pro­gra­mem, co mi da­łeś. Nic. Fil­my, mu­zy­ka, ale na­grań nie ma. Tu jest wszyst­ko. – Prze­ka­zał roz­mów­cy wo­rek. – Twar­dy był, wy­zy­wał nas od gno­jów. Chy­ba padł na pi­ka­wę.

– Znasz wia­do­mo­ści? Słu­cha­łeś ra­dia? – Ma­jor ski­nął gło­wą w kie­run­ku sta­re­go te­le­wi­zo­ra. – Sie­dzę tu od wczo­raj. Od dzie­wią­tej te­le­wi­zja na­pier­da­la. Tyl­ko Sie­radz­ki i Sie­radz­ki. Moc­no go po­trak­to­wa­li­ście?

– No moc­no, jak ka­za­łeś. Żeby wy­glą­da­ło na ban­dy­tów.

– Prze­gię­li­ście, kur­wa!

– Był roz­kaz, to wy­ko­na­łem. – Ze­rwał się na nogi.

Ma­jor uspo­ko­ił go ge­stem. W koń­cu ten łysy szczu­pły męż­czy­zna przez całe swo­je do­ro­słe ży­cie wy­ko­ny­wał roz­ka­zy. Te­raz na­le­ża­ło mu wy­dać ko­lej­ny.

– Ma­riusz, wszyst­ko OK, ale za­czy­na się ro­bić go­rą­co. Mu­si­my przejść na plan Bra­vo szyb­ciej, niż są­dzi­li­śmy. Ilu masz osta­tecz­nie lu­dzi?

– Dzie­sięć plu­to­nów. Awan­gar­do­wy już dzia­ła, czte­ry plu­to­ny dy­wer­syj­ne pra­wie go­to­we, dwa cięż­kie do uru­cho­mie­nia w dru­gim rzu­cie. Zgod­nie z pla­nem mo­że­my też mo­bi­li­zo­wać trzy ko­lej­ne, ale ilu lu­dzi uda się wcią­gnąć, cięż­ko po­wie­dzieć. Do tego czter­na­ście osób w sie­ci za­bez­pie­cze­nia.

– OK. Znasz za­sa­dy. Koń­czy­my kon­tak­ty oso­bi­ste, zmie­niasz ad­res. Cały pierw­szy i dru­gi rzut ma być w go­to­wo­ści do szyb­kie­go uży­cia. Uru­chom sieć łącz­no­ści. Pa­mię­taj, idą wy­bo­ry. Wie­le bę­dzie za­le­ża­ło od ich wy­ni­ku. Jak sto­icie z kasą?

– Na ra­zie nie ma pro­ble­mów, a jak­by co, to pla­ny są przy­go­to­wa­ne. Mar­twi mnie to, że mamy za mało bro­ni. Tro­chę Tan­ta­li, parę Be­ry­li, ja­kieś inne że­la­stwo. Tyl­ko dwie pe­kaś­ki i trzy RPKS-y. Mogę uzbro­ić plu­to­ny dy­wer­syj­ne, ale nie wszyst­kie w peł­ni w broń dłu­gą, mam też broń dla cięż­kich plu­to­nów, ale re­zer­wy są pra­wie bez­bron­ne. Nie ma szans na wię­cej?

– Na ra­zie nie. Prze­cież nie mo­że­my jej po­brać z ma­ga­zy­nów, przy­naj­mniej na ra­zie. Idź już, im szyb­ciej opu­ścisz Po­mo­rze, tym le­piej. Jesz­cze jed­na rzecz. Wy­ko­rzy­staj naj­bar­dziej za­ufa­ne oso­by z re­zerw jako po­moc­ni­czą sieć za­bez­pie­cze­nia. Może się przy­dać. Ale mam dla cie­bie mały pre­zent. – Po­dał mu przed­miot owi­nię­ty re­kla­mów­ką, o kształ­cie przy­po­mi­na­ją­cym pi­sto­let.

Cho­rą­ży roz­pa­ko­wał pa­ku­nek.

Rzad­ki w Eu­ro­pie, mały i ła­twy do ukry­cia SIG 239 z do­krę­ca­nym tłu­mi­kiem dźwię­ku.

Broń, po­my­ślał ma­jor, gdy zo­stał sam. Chy­ba za ostro go po­trak­to­wał. Cho­rą­ży Śli­wiń­ski, fa­scy­nat strze­la­nia. Cie­szą­cy się ka­ra­bi­na­mi jak dziec­ko za­baw­ka­mi. Pod­czas pla­no­wa­nia ope­ra­cji zaj­mo­wał się głów­nie usta­le­niem, kto bę­dzie miał jaki ka­ra­bin i pi­sto­let i ile bę­dzie ka­ra­bi­nów snaj­per­skich i gra­nat­ni­ków. Fakt, bie­gło­ści w strze­la­niu nie moż­na mu było od­mó­wić. Wy­ko­nał za­da­nie, a że wy­nik ope­ra­cji był taki, a nie inny, to już nie było jego winą.

.5.

Je­cha­ła dro­gą S8 po­nad sto sześć­dzie­siąt na go­dzi­nę. Śpie­szy­ła się. Ostat­nie dni kam­pa­nii. Wie­ce. Spo­tka­nia z wy­bor­ca­mi. Wy­wia­dy. Na­ra­dy. Sza­leń­stwo. Czte­ry dni w War­sza­wie, te­raz po­wrót do Wroc­ła­wia. Ta­kie za­le­ce­nie. Po­sło­wie mają ten czas spę­dzić w swo­ich okrę­gach i bra­tać się z lu­dem.

Ry­zy­ko­wa­ła. Nie cho­dzi­ło o sam styl jaz­dy, jeź­dzi­ła tak od osiem­na­ste­go roku ży­cia. Wi­ze­run­ko­wi par­tii za­szko­dził­by fakt, że Ka­ta­rzy­na Igna­to­wicz, for­mal­nie wciąż jesz­cze po­słan­ka Kon­gre­su De­mo­kra­tycz­ne­go, ale te­raz już kan­dy­du­ją­ca z li­sty li­be­ra­łów, za­sia­da­ją­ca w ko­mi­sji do spraw służb spe­cjal­nych oraz w ko­mi­sji obro­ny na­ro­do­wej, roz­bi­ja się z nad­mier­ną pręd­ko­ścią czar­nym bmw M5. Jak do­tąd uda­ło jej się unik­nąć uwa­gi ta­blo­idów, ale w cza­sie wy­bo­rów mo­gło się zda­rzyć wszyst­ko. A szyb­ka, ry­zy­kow­na jaz­da ją od­prę­ża­ła. Po­zwa­la­ła ze­brać my­śli. Zwłasz­cza w ta­kie dni.

Son­da­że były nie­po­myśl­ne, do­tych­cza­so­wa opo­zy­cja szła na więk­szość ab­so­lut­ną. I jesz­cze ten pre­zy­dent. Wo­dzuś. Nie tak jak kie­dyś, ma­rio­net­ka i dłu­go­pis. Bar­wic­ki wy­ra­stał na li­de­ra pra­wi­cy.

Spo­dzie­wa­na wy­gra­na pra­wi­cy za­kłó­ca­ła jej plan. Dwie ka­den­cje w sej­mie. Ak­tyw­ność me­ry­to­rycz­na na ni­szo­wych po­lach. I w ko­mi­sji do spraw służb, i w ko­mi­sji obro­ny. Po­tem krok wy­żej. Fo­tel wi­ce­mi­ni­stra. Po­tem mi­ni­ster­stwo. A da­lej… dla­cze­go nie? Sky is the li­mit, mo­gła za­wal­czyć o pre­zy­den­tu­rę za dzie­sięć lat. Mia­ła wszyst­ko. Wy­kształ­ce­nie. Kom­pe­ten­cje. Za­ple­cze po­li­tycz­ne. Nie bra­ko­wa­ło jej też uro­dy, co wy­ko­rzy­sty­wa­ła w ra­zie po­trze­by. Jej kon­ku­ren­ci zdą­ży­li już się prze­ko­nać, że ta nie­wy­so­ka bru­net­ka w oku­la­rach nie za­do­wa­la się rolą de­ko­ra­cji na kon­fe­ren­cjach pra­so­wych i że w po­li­ty­ce jej ulu­bio­nym na­rzę­dziem jest szpi­ku­lec do lodu. Nie do­słow­nie, ale ude­rza­ła bo­le­śnie, pre­cy­zyj­nie i głę­bo­ko. Czy to w ko­mi­sji sej­mo­wej, czy w de­ba­cie te­le­wi­zyj­nej, czy w gre­miach par­tyj­nych. Prze­ko­ny­wa­li się za­wsze za póź­no.

Bez żalu opu­ści­ła więc par­tię, któ­ra szła na dno, po­wo­li na­bie­ra­jąc wody – na tyle po­wo­li, że wie­lu li­czy­ło, iż da się ją jesz­cze wy­pom­po­wać. Swo­je am­bi­cje mo­gła re­ali­zo­wać w no­wym, świe­żym ugru­po­wa­niu, zwłasz­cza je­śli wej­dzie ono do ko­ali­cji rzą­do­wej jako ję­zy­czek u wagi. Po to zresz­tą po­wsta­ło.

Ale te ta­śmy. Nie po­trze­bo­wa­ła bie­głych, by wie­dzieć, dla kogo pra­co­wał ten, kto roz­po­wszech­nił na­gra­nia. Świa­do­mość, że by­wa­ła w tych lo­ka­lach, w tym ho­te­lu, jak wie­lu po­słów, ozna­cza­ła tyl­ko jed­no. Sta­ła pod ścia­ną. Na ra­zie nic nie wy­szło, a to ozna­cza­ło, że wyj­dzie. Po­zo­sta­wa­ło tyl­ko bić się do koń­ca, ba, na­wet iść na­przód. Niech wie­dzą, że się nie boi. Był tyl­ko je­den pro­blem. Po­li­tycz­nie jej po­zy­cja wy­da­wa­ła się moc­na, ale tyl­ko w par­tii. Nie mia­ła amu­ni­cji, aby zajść wy­żej, cze­goś, na czym mo­gła­by wy­pły­nąć, zwłasz­cza je­śli ma po­móc w za­war­ciu ko­ali­cji rzą­dzą­cej. Poza jed­nym tro­pem. Jed­nym na­zwi­skiem i jed­nym zda­niem. Na szczę­ście po­win­na zdą­żyć spraw­dzić je na Dol­nym Ślą­sku.

Je­śli się nie za­bi­je pod­czas jaz­dy.

.6.

Była siód­ma trzy­dzie­ści, gdy dzwo­nek te­le­fo­nu wy­rwał nad­ko­mi­sa­rza Her­ma­no­wi­cza ze snu. Ode­brał wciąż pół­przy­tom­ny.

– Ka­pi­tan Her­ma­no­wicz? – Głos czło­wie­ka po dru­giej stro­nie li­nii i spo­sób, w jaki go ty­tu­ło­wał, orzeź­wił po­li­cjan­ta moc­niej niż za­strzyk ko­fe­iny.

– Tak jest, pa­nie ge­ne­ra­le – od­po­wie­dział.

– Pro­wa­dzi pan spra­wę ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go?

– I tak, i nie, pa­nie ge­ne­ra­le. For­mal­nie to zwy­kłe za­bój­stwo, spra­wę prze­ję­ła sto­łecz­na po­li­cja. Ale trzy­mam rękę na pul­sie. Na pew­no będę sta­rał się usta­lić, skąd spraw­cy mie­li broń, któ­rej uży­li, bo od tego je­stem.

– Do­brze. Wie pan, spra­wa jest dla nas bar­dzo bo­le­sna, do­tar­ło do nas wie­le szcze­gó­łów. Nie moż­na za­rzy­nać ge­ne­ra­ła Woj­ska Pol­skie­go, zwłasz­cza z na­szej dy­wi­zji, jak świ­ni w rzeź­ni. Ro­zu­mie pan, co mam na my­śli? Po­trze­bu­je pan na­szej po­mo­cy?

– Oczy­wi­ście, pa­nie ge­ne­ra­le, ro­zu­miem. W tej chwi­li wie­le śla­dów i do­wo­dów pod­da­wa­nych jest ba­da­niom, mu­si­my uzbro­ić się w cier­pli­wość. Na­wet bry­ga­da Le­opar­dów nie przy­śpie­szy ba­dań DNA. Ale je­śli będę jej po­trze­bo­wał, ode­zwę się.

– Ro­zu­miem, pro­szę nas in­for­mo­wać. – Roz­mów­ca za­koń­czył po­łą­cze­nie.

Nad­ko­mi­sarz po­szedł do ła­zien­ki. Od­krę­cił wodę, chlu­snął so­bie w twarz. Ka­pi­tan. Daw­no tak nikt się do nie­go się zwra­cał.

Dzwo­nią­cym był ge­ne­rał bro­ni Sko­rup­ski, ostat­ni do­wód­ca Wojsk Lą­do­wych przed kon­tro­wer­syj­ną re­for­mą sys­te­mu do­wo­dze­nia. I oczy­wi­ście pan­cer­niak, któ­ry pra­wie całą swo­ją ka­rie­rę spę­dził w li­nii. Z per­spek­ty­wy zie­lo­nych gar­ni­zo­nów, jak Ża­gań czy Mię­dzy­rzecz, wszyst­ko mu­sia­ło być pro­ste. Pod­nie­śli rękę na jed­ne­go z na­szych, to ude­rzy­my na od­lew. W zie­lo­nym gar­ni­zo­nie moż­na było so­bie po­zwo­lić na wie­le, w koń­cu kto ośmie­lił­by się po­sta­wić do­wód­cy dy­wi­zji czy bry­ga­dy bę­dą­cej źró­dłem utrzy­ma­nia ca­łej oko­li­cy? Żeby to było ta­kie pro­ste w War­sza­wie…

Z dru­giej stro­ny, co war­te jest woj­sko, któ­re nic nie robi, gdy za­bi­ja się mu ge­ne­ra­łów?

.7.

Strzel­ni­ca znaj­do­wa­ła się w głę­bi lasu. Wła­ści­wie był to cały kom­pleks obiek­tów w po­zo­sta­ło­ściach nie­miec­kiej fa­bry­ki ben­zy­ny syn­te­tycz­nej z cza­sów woj­ny. Kil­ka róż­nej dłu­go­ści osi do ćwi­czeń z bro­nią pal­ną, obiek­ty do gry w pa­int­ball i air­soft. Moż­na było też usta­wić w nich tar­cze do strze­lań z bro­ni pal­nej, ale to za­wie­ra­ła ofer­ta tyl­ko dla spe­cjal­nych go­ści.

Jak ci, któ­rzy wła­śnie prze­by­wa­li na obiek­cie. Sie­dem­na­stu lu­dzi w wie­ku od dwu­dzie­stu do trzy­dzie­stu czte­rech lat. Pięt­na­stu męż­czyzn, dwie ko­bie­ty. Do­brze uzbro­je­ni, jak na cy­wi­lów. In­struk­tor szko­lił już róż­ne gru­py, ale tyl­ko ta uży­wa­ła bro­ni ma­szy­no­wej, i to kil­ku ro­dza­jów. Przy­wieź­li ze sobą pol­ski ka­ra­bin ma­szy­no­wy UKM-2000 na za­chod­nią amu­ni­cję oraz mniej­sze i star­sze ra­dziec­kie er­ka­emy RPD i RPKS-74. Poza bro­nią wspar­cia mie­li pol­skie Ka­łasz­ni­ko­wy ka­li­bru 7,62, choć nie­któ­rzy uży­wa­li Be­ry­li, a inni bro­ni za­chod­niej, w tym ka­ra­bin­ków dla strzel­ców wy­bo­ro­wych, z dłu­gi­mi lu­fa­mi i ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi. Mie­li też strzel­by i kla­sycz­ny my­śliw­ski sztu­cer. Jed­no­li­tość pa­no­wa­ła za to w za­kre­sie bro­ni krót­kiej – wszy­scy uży­wa­li Gloc­ków.

Ćwi­czy­li je­den ze­staw umie­jęt­no­ści. Wal­kę w bu­dyn­kach. Wy­ła­my­wa­nie drzwi, wy­bi­ja­nie okien, na­wet wy­sa­dza­nie. Sztur­mo­wa­nie kla­tek scho­do­wych, po­ko­jów, na­tar­cie w ko­ry­ta­rzach. Pra­ca w dwój­ce, trój­ce, czwór­ce, sió­dem­ce. Za­trzy­my­wa­nie sa­mo­cho­dów. Wal­ka wręcz.

Ob­słu­gi bro­ni ma­szy­no­wej strze­la­ły z okien i da­chów, po­dob­nie snaj­pe­rzy, ćwi­cząc osło­nę sztur­mu­ją­cych lub obro­nę bu­dyn­ku. Amu­ni­cji nie bra­ko­wa­ło. Część mia­ła za sobą służ­bę woj­sko­wą, inni pod­sta­wo­we umie­jęt­no­ści na­by­li gdzieś in­dziej, więc szko­le­nie szło spraw­nie.

In­struk­tor nie za­da­wał zbęd­nych py­tań. Brał duże pie­nią­dze tak­że za dys­kre­cję. Nie ob­cho­dzi­ło go nic poza wy­so­ko­ścią prze­le­wów. Nie był chci­wy. Uwa­żał się za oso­bę, któ­rej wie­dza i umie­jęt­no­ści za­wsze będą w ce­nie. Wy­se­lek­cjo­no­wał od­po­wied­nie oso­by z przed­sta­wio­nej mu puli po­przez dłu­gie mar­sze i by­to­wa­nia w te­re­nie. Po­tem stop­nio­wo wpro­wa­dzał ich w tak­ty­kę wal­ki w bu­dyn­kach i te­re­nach zur­ba­ni­zo­wa­nych. Wska­zał oso­by o pre­dys­po­zy­cjach do po­szcze­gól­nych ról w plu­to­nie sztur­mo­wym.

Byli go­to­wi. ■

Rozdział I.1.

Po­rucz­nik Adam­czew­ska zja­wi­ła się w sie­dzi­bie CBŚP na Pu­ław­skiej punk­tu­al­nie o dzie­wią­tej w po­nie­dzia­łek. Za­pro­wa­dzo­no ją do ga­bi­ne­tu in­spek­to­ra Ma­lic­kie­go, na­czel­ni­ka Wy­dzia­łu do zwal­cza­nia Ak­tów Ter­ro­ru. Ten we­zwał do sie­bie Her­ma­no­wi­cza.

– Pań­stwo się po­zna­cie. Nad­ko­mi­sarz An­drzej Her­ma­no­wicz, po­rucz­nik Aga­ta Adam­czew­ska. – Non­sza­lanc­ko prze­su­nął pal­cem w po­wie­trzu. – Te­raz ra­zem sie­dzi­cie w spra­wie ge­ne­ra­ła. – Po­dał Her­ma­no­wi­czo­wi dwa do­ku­men­ty, gdy ten, nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie, roz­siadł się na krze­śle.

Pierw­szy do­ku­ment do­ty­czył po­wo­ła­nia gru­py za­da­nio­wej, co było czę­ste w ta­kich przy­pad­kach. Dzie­więć osób, głów­nie z Ko­men­dy Sto­łecz­nej. Nie­ty­po­we było to, że w skład gru­py wcho­dzi­ły oso­by spo­za po­li­cji. Ma­jor Ko­brzyc­ki z ABW i po­rucz­nik Adam­czew­ska z SKW.

– Masz pa­pier na cho­dze­nie przy spra­wie ge­ne­ra­ła – po­wie­dział na­czel­nik. – I tak bę­dziesz przy niej grze­bał, więc je­steś ofi­cjal­nie włą­czo­ny. Jak wi­dzisz, kie­row­ni­kiem jest Gó­rec­ki z pa­ła­cu Mo­stow­skich. Tyl­ko miej na wzglę­dzie jed­no. Za pół roku chcę mieć eme­ry­tu­rę, a nie za­rzu­ty. Ty nie masz żony ani dzie­ci, a ja za­raz dru­gi raz zo­sta­nę dziad­kiem. Ro­zu­mie­my się? Te­raz dru­ga rzecz. Pani po­rucz­nik jest przy­dzie­lo­na do spra­wy z po­wo­dów oczy­wi­stych. Za­mor­do­wa­ny miał spo­ro po­wią­zań w woj­sku, w fir­mach zbro­je­nio­wych, dia­bli wie­dzą, co przy oka­zji spra­wy wyj­dzie. Przy­nio­sła kwit z do­kład­nym wy­szcze­gól­nie­niem, w czym rzecz.

Po­li­cjant prze­su­nął wzro­kiem po do­ku­men­cie.

– Bzdu­ry – rzu­cił krót­ko w stro­nę ko­bie­ty. – Kto to wy­my­ślił? Ktoś, kto nie ma po­ję­cia o ryn­ku zbro­je­nio­wym. Wi­dzi tyl­ko jed­no sło­wo: „Niem­cy”. Ta teza nie trzy­ma się po pro­stu kupy, a tu­taj su­ge­ru­je się, że był nie­miec­kim agen­tem. I fran­cu­skim przy oka­zji. Bez do­wo­dów, na­wet po­dej­rzeń. I jesz­cze wy­cią­ga­cie to wte­dy, gdy sam nie może się bro­nić. Jak żył, to nikt nie miał jaj, żeby mu się po­sta­wić. A te­raz… – Wstał i opu­ścił ga­bi­net prze­ło­żo­ne­go.

Ko­bie­ta sta­nę­ła przed biur­kiem Her­ma­no­wi­cza chwi­lę póź­niej.

– Sta­ro­żyt­ność się skoń­czy­ła, chy­ba nie za­bi­ja się już po­słań­ców – po­wie­dzia­ła, opie­ra­jąc się na bla­cie za­rzu­co­nym pa­pie­ra­mi i tecz­ka­mi. Biur­ko za­chy­bo­ta­ło się.

– Jest pani kimś wię­cej niż po­słań­cem, je­śli włą­czo­no pa­nią do gru­py.

– To ja­kie jest pana zda­nie w tej spra­wie?

– Ta­kie, ja­kie wy­ni­ka z do­wo­dów.

– Wiec do­wo­dy są ta­kie, że już nie­raz miał kło­po­ty, tak­że ze służ­ba­mi.

– Któ­rym nie raz i nie dwa wy­tknął, że nie mają po­ję­cia o swo­jej ro­bo­cie. I boję się, że miał spo­ro ra­cji.

– Mo­że­my się prze­rzu­cać ar­gu­men­ta­mi albo zro­bić coś sen­sow­ne­go. – Usia­dła. – Mam coś jesz­cze. – Wy­cią­gnę­ła z tor­by kil­ka­na­ście spię­tych kar­tek.

– Co to jest?

– Coś, co mia­ło się zda­rzyć w cią­gu ty­go­dnia. Gdy­by nie jego śmierć.

Po­li­cjant za­czął czy­tać. Pa­pie­ry były ana­li­zą do­ty­czą­cą za­gro­żeń ko­rup­cyj­nych przy trzech du­żych prze­tar­gach na uzbro­je­nie i trzech mniej­szych, ale waż­nych dla woj­ska po­stę­po­wa­niach. Za­uwa­żył, że do­ku­ment po­cho­dzi nie z SKW, ale z CBA, i że oso­ba, któ­ra go przy­go­to­wa­ła, nie za­wsze do­brze orien­tu­je się w za­wi­ło­ściach ter­mi­no­lo­gii woj­sko­wej, ale ana­li­za fak­tów była pre­cy­zyj­na. I do cze­goś in­ne­go niż ję­zyk nie dało się przy­cze­pić. Oce­na była jed­no­znacz­na – je­śli ten sam gracz za­pew­ni so­bie zwy­cię­stwo w sze­ściu prze­tar­gach, bę­dzie trzy­mał woj­sko i kraj za gar­dło.

– Jaki to ma zwią­zek ze spra­wą ge­ne­ra­ła?

– Taki, że pla­no­wa­no we­zwać go na prze­słu­cha­nie, ofi­cjal­nie, do CBA. Jest w tej spra­wie no­tat­ka służ­bo­wa. – Wrę­czy­ła mu ko­lej­ny do­ku­ment. Jed­ną kart­kę.

Oso­bo­we Źró­dło In­for­ma­cji ps. GREK in­for­mu­je, że w krę­gu osób zwią­za­nych z gen. dyw. w st. spocz. SIE­RADZ­KIM krą­żą opi­nie, ja­ko­by po­ro­zu­mie­nie do­ty­czą­ce prze­tar­gów za­war­te rze­ko­mo przez fir­my ame­ry­kań­skie wy­ma­ga­ło nie­zwłocz­nej re­ak­cji. Są­dzi się, że SIE­RADZ­KI z uwa­gi na swo­ją ła­twość w na­wią­zy­wa­niu kon­tak­tów z me­dia­mi może być oso­bą wła­ści­wą do otwar­tej me­dial­nej ak­cji w tym za­kre­sie. In­for­ma­cję prze­ka­za­no do III Za­rzą­du De­par­ta­men­tu Ope­ra­cyj­ne­go CBA w celu moż­li­we­go wy­ko­rzy­sta­nia przy czyn­no­ściach śled­czych (moż­li­we prze­słu­cha­nie SIE­RADZ­KIE­GO w cha­rak­te­rze świad­ka). Spo­rzą­dził ppor. SKW NO­WIŃ­SKI.

– No i co z tego? To po pro­stu do­nos i tyle. Ile lat w tym sie­dzisz?

– W SKW je­stem od lu­te­go.

– A wcze­śniej co? – Mil­cza­ła, więc kon­ty­nu­ował: – Masz na kon­cie wer­bu­nek? Pra­cę ze źró­dłem?

– Nie.

– No więc na­uczysz się jesz­cze, że in­for­ma­cja z jed­ne­go źró­dła jest nie­wie­le war­ta. Zwłasz­cza że taki do­nos to efekt po pro­stu zbie­ra­nia plo­tek przy wód­ce. – Po­ka­zał pal­cem na ozna­cze­nia ko­do­we. – Wia­ry­god­ność C, czy­li taka so­bie, oce­na praw­dzi­wo­ści 4, czy­li le­piej nie py­tać. W tym bu­dyn­ku – mach­nął ręką – są ty­sią­ce ta­kich do­no­sów, na­da­ją się tyl­ko do tego, aby pod­bić sta­ty­sty­kę.

– A więc jaka jest hi­po­te­za?

– Na ra­zie wie­my tyle, że za­bi­li go lu­dzie, któ­rzy byli przy­naj­mniej czę­ścio­wo wy­szko­le­ni woj­sko­wo, ale bar­dzo chcie­li, by to wy­glą­da­ło na na­pad ra­bun­ko­wy. Co za­wie­ra pro­to­kół z oglę­dzin?

– Nie zdą­ży­łam przej­rzeć. Do­sta­li­śmy go do­pie­ro dziś rano.

– No więc spra­wa wy­glą­da tak, że mamy ujaw­nio­ne na miej­scu zda­rze­nia war­to­ścio­we przed­mio­ty. Mię­dzy in­ny­mi me­da­le i od­zna­cze­nia, Gwiaz­da Ira­ku, Woj­sko­wy Krzyż Za­słu­gi, me­da­le Za Za­słu­gi Dla Obron­no­ści Kra­ju, wszyst­kie trzy stop­nie, kil­ka za­gra­nicz­nych, i nic z tego nie wzię­li. Na­gro­dzo­no go Buz­dy­ga­nem – ta na­gro­da też nie zgi­nę­ła. Znik­nął kom­pu­ter, nie zna­le­zio­no tak­że te­le­fo­nów ani żad­nych no­śni­ków da­nych. Za­bra­li to wszyst­ko oraz dwie sztu­ki bro­ni pal­nej krót­kiej, ale po­zo­sta­wi­li strzel­bę i sztu­cer. Dziw­ne jak na na­pad ra­bun­ko­wy.

Wstał zza biur­ka i ob­rzu­cił ją wzro­kiem. Była ubra­na po cy­wil­ne­mu: brą­zo­wa blu­za, zie­lo­ne spodnie – for­mal­nie cy­wil­ne, ale w mi­li­tar­nym kro­ju – i buty woj­sko­we. Wło­sy re­gu­la­mi­no­wo upię­te. Kla­sycz­ny przy­pa­dek woj­sko­we­go, któ­ry bar­dzo chce wy­glą­dać jak cy­wil. Uj­dzie.

– Pa­mię­tasz film „Dzień Pró­by”?

– Tak, pa­mię­tam. Skąd to py­ta­nie?

– Chcesz się do­wie­dzieć, jaką mam hi­po­te­zę? – po­wie­dział, wy­cią­ga­jąc klu­czy­ki z szu­fla­dy.

*

Je­cha­li w mil­cze­niu, Adam­czew­ska prze­rwa­ła ci­szę do­pie­ro, gdy zo­rien­to­wa­ła się, że opusz­cza­ją War­sza­wę dro­gą nu­mer sie­dem­dzie­siąt dzie­więć.

– Do­kąd je­dzie­my?

– Pod Górę Kal­wa­rię, po­roz­ma­wiać z kimś. Do­kład­nie w po­bli­że wsi Brze­ś­ce, je­śli co­kol­wiek ci to mówi.

– Tam jest lą­do­wi­sko. Do­brze, że to nie są go­dzi­ny szczy­tu, bo trze­ba by tam po­le­cieć.

– Cie­ka­we spo­strze­że­nie.

Kil­ka ki­lo­me­trów przed Górą Kal­wa­rią Her­ma­no­wicz zje­chał z szo­sy w bocz­ną dro­gę wio­dą­cą przez las. W koń­cu za­trzy­ma­li się przy bra­mie pil­no­wa­nej przez znu­dzo­ne­go ochro­nia­rza z pi­sto­le­tem przy pa­sie. Otwo­rzył na wi­dok le­gi­ty­ma­cji po­li­cyj­nej. Je­cha­li da­lej, szu­tro­wą dro­gą wzdłuż sta­wu, by za­trzy­mać się przy du­żym drew­nia­nym bu­dyn­ku przy­po­mi­na­ją­cym roz­dę­ty dwo­rek szla­chec­ki, z szyl­dem „Co­un­try Club”. Na par­kin­gu wy­ło­żo­nym kost­ką sta­ło kil­ka sa­mo­cho­dów, same te­re­no­we, i to lep­szych ma­rek. Land ro­ver fre­elan­der wy­glą­dał przy nich jak uboż­szy krew­ny.

Wy­sie­dli. Zza bu­dyn­ku dało się sły­szeć se­rię strza­łów. Adam­czew­ska aż pod­sko­czy­ła. Ktoś strze­lał z Ka­łasz­ni­ko­wa.

– Spo­koj­nie, tu jest strzel­ni­ca spor­to­wa – uspo­ko­ił ją po­li­cjant, a do nad­cho­dzą­ce­go ochro­nia­rza, tak­że uzbro­jo­ne­go, po­wie­dział: – My do sze­fa. Pew­nie jest w ga­bi­ne­cie. – I nie cze­ka­jąc na re­ak­cję, po­pro­wa­dził ko­bie­tę do środ­ka.

Mi­nę­li salę ba­ro­wą, prze­szli przez dwa ko­ry­ta­rze, w koń­cu Her­ma­no­wicz za­pu­kał trzy razy do drzwi z ta­blicz­ką „Pre­zes wszyst­kich pre­ze­sów”. Wnę­trza wy­koń­czo­no drew­nem, me­ble tak­że były drew­nia­ne, na oko cięż­kie i pew­nie war­te swo­jej ceny.

– Wi­tam pre­ze­sa – po­wie­dział do kor­pu­lent­ne­go męż­czy­zny po pięć­dzie­siąt­ce sie­dzą­ce­go za biur­kiem.

– Cie­szę się, że cię wi­dzę, An­drzej. A jesz­cze bar­dziej się cie­szę, wi­dząc, że po­li­cja co­raz ład­niej­sza jest.

– No, ta­kie mamy ka­dry, do Szczyt­na idzie mło­dzież, po­tem wra­ca, wdra­ża się – po­śpiesz­nie za­żar­to­wał po­li­cjant, nim ko­bie­ta zdą­ży­ła po­wie­dzieć co­kol­wiek.

Usa­do­wił się na­prze­ciw­ko roz­mów­cy. Po­rucz­nik sia­dła obok.

– Szczyt­no, faj­na mie­ści­na. Na­zwa mi się po­do­ba, wie­cie, ze szczy­to­wa­niem się ko­ja­rzy. – Gru­ba­sek ro­ze­śmiał się ru­basz­nie. – Ale wi­dzi­cie, po­ko­je go­ścin­ne też mam, cza­sem nie­źle skrzy­pi. Da­cie wia­rę, ilu go­ści z tego Mor­do­ru na Do­ma­niew­skiej pod­ry­wa te­raz pa­nien­ki na strze­la­nie? In­te­res się krę­ci, tyl­ko się boję, że An­drzej mnie za­mknie kie­dyś za te pa­nien­ki – znów się ro­ze­śmiał. – Bur­del i strzel­ni­ca w jed­nym, faj­nie, nie?

– Póki co to pa­mię­taj, za co na­praw­dę cię moż­na za­mknąć. Spra­wa jest, tak w ogó­le.

– Jaka, pa­nie wła­dzo?

– Ge­ne­rał, Ja­siu, ge­ne­rał. In­te­re­su­je mnie jed­na rzecz. – Po­li­cjant wy­cią­gnął no­tat­nik i na­pi­sał dwie cy­fry. – Ten ka­li­ber.

– Czter­dzie­ści pięć? No, An­drzej, ko­cha­nień­ki, te­raz tyle jest tej bro­ni, że dia­bli wie­dzą, kto co i skąd ma.

– Nie prze­sa­dzaj, Ja­siu – uśmiech­nął się Her­ma­no­wicz. – Po pierw­sze, pa­mię­taj, że dia­bli wie­dzą, kto może so­bie przy­po­mnieć, jak zo­sta­łeś pre­ze­sem Klu­bu Strze­lec­kie­go Wi­sła. A co się sta­ło z po­przed­nim, wie­dzą wszy­scy. Po dru­gie, z tego ka­li­bru strze­la­no do ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go. Tak, Ja­siu, tak, do­brze sły­sza­łeś, a pa­mię­taj, te­le­wi­zor kła­mie. Więc wto­pa jest nie­ziem­ska dla tego, kto po­śred­ni­czył w za­ku­pie ta­kiej bro­ni. I to z tłu­mi­kiem. Jak wi­dzisz, spra­wa jest po­waż­na. A ja do ju­tra mam wie­dzieć, przez czy­je ręce to że­la­stwo prze­szło. Za­ka­po­wa­łeś? – za­py­tał po­li­cjant, po czym wstał i bez sło­wa wy­szedł, zo­sta­wia­jąc za sobą czer­wo­ne­go na twa­rzy pre­ze­sa.

Wy­je­cha­li osten­ta­cyj­nie przez głów­ną bra­mę, mi­ja­jąc osie od­kry­tych strzel­nic, pole gol­fo­we i lą­do­wi­sko dla śmi­głow­ców.

– Co to za czło­wiek i co to za miej­sce? – za­py­ta­ła Adam­czew­ska, gdy już byli z po­wro­tem na szo­sie.

– Ja­siu Po­strze­le­niec, tak o nim mó­wią. Praw­dzi­we na­zwi­sko Ma­zur. Jak wi­dzia­łaś, ru­basz­ny typ. Ofi­cjal­nie, pro­wa­dzi ten klub. To jego uko­cha­ne dziec­ko, tak jak­by speł­nie­nie ma­rzeń. Pa­ku­je w to każ­dy grosz. Nie­ofi­cjal­nie, han­dlu­je bro­nią, a ra­czej po­śred­ni­czy i do­ra­dza w trans­ak­cjach. Le­gal­nych, pół­le­gal­nych, nie­le­gal­nych, ma też udzia­ły w fir­mie ochro­niar­skiej. Pro­wa­dzi też parę in­nych biz­ne­sów. Dużo wie, jest lu­bia­ny w pew­nych krę­gach. Ka­pu­je ze stra­chu. Nam, sto­łecz­nej, ABW, pew­nie wam też. Ale sku­tecz­nie. I jed­na za­sa­da. Nic nie zo­sta­je na pa­pie­rze poza tym, co musi. Z tej roz­mo­wy też nic nie tra­fi na pa­pier.

.2.

Iry­tu­ją­ce. Tak Jó­zef Ża­kow­ski opi­sy­wał bar­wy, ja­ki­mi po­cią­gnię­to od­no­wio­ne ele­wa­cje blo­ków na osie­dlu. Po­ma­rań­czo­wo-ró­żo­we. I to jesz­cze na osie­dlu o na­zwie Ko­sza­ry. W Ża­rach, gdzie kie­dyś mia­sto żyło z woj­ska. Mógł się wy­pro­wa­dzić, ale osta­tecz­nie uznał, że nie prze­sa­dza się sta­rych drzew.

Po­seł Igna­to­wicz od­wie­dza­ła go rzad­ko. Za każ­dym ra­zem ry­tu­ał był ten sam. Wska­zy­wał jej miej­sce na sta­rym zie­lo­nym fo­te­lu, sam sia­dał na ka­na­pie – ten kom­plet pew­nie ktoś mu kie­dyś przy­wiózł z Nie­miec – pili her­ba­tę ze szkla­nek w me­ta­lo­wych ko­szycz­kach, ja­kich nie pa­mię­ta­ła od cza­sów pod­sta­wów­ki. Był wdow­cem, nie pa­lił, nie pił na umór, żył skrom­nie, jeź­dził po­lo­ne­zem. Tyl­ko wi­docz­ny na biur­ku iMac su­ge­ro­wał, że go­spo­darz nie jest by­naj­mniej ży­ją­cym prze­szło­ścią eme­ry­tem woj­sko­wym, ja­kich wie­lu za­miesz­ki­wa­ło to osie­dle.

– Mówi pani Pła­wec­ki. Ze­non Pła­wec­ki. Pła­wec­ki, któ­ry jak pani usły­sza­ła, ma za­stą­pić Ge­par­da So­bie­skim.

– Tak. Tyle usły­sza­łam po ostat­nim po­sie­dze­niu ko­mi­sji obro­ny.

– Otóż w mo­jej bran­ży nie­któ­rzy lu­dzie peł­nią bar­dzo szcze­gól­ną rolę. Są jak­by roz­mów­ca­mi, prze­ma­wia­ją­cy­mi za tych, któ­rzy nie mogą mó­wić sami. Bo dzia­ła­ją w czyn­nej służ­bie, bo pra­cu­ją dla ja­kiejś fir­my, bo są urzęd­ni­ka­mi. Spo­ty­ka ich pani.

– Pła­wec­ki jest lob­by­stą? Nie wi­dzia­łam go ni­g­dy w sej­mie.

– Bo lob­by­ści, jak już pani wie, nie przy­cho­dzą do osób, któ­re ich nie wy­słu­cha­ją. Poza tym Pła­wec­ki jest tro­chę jak ja. Czło­wie­kiem cie­nia.

Upi­ła łyk. Ża­kow­ski był eme­ry­tem od roku 2006, od mo­men­tu roz­wią­za­nia Woj­sko­wych Służb In­for­ma­cyj­nych. Spę­dził w woj­sku rów­ne dwa­dzie­ścia pięć lat. Od po­cząt­ku służ­by na­le­żał do PZPR, po­tem po­zo­sta­wał w bli­skich związ­kach z po­li­ty­ka­mi le­wi­cy. Upa­dek le­wi­cy post­ko­mu­ni­stycz­nej spra­wił, że zo­stał na lo­dzie, nikt się nim nie za­jął, nie za­trud­nił po li­kwi­da­cji WSI. Przy­naj­mniej ofi­cjal­nie.

– Pła­wec­ki trzy­ma z pra­wi­cą? Ale na­wet ich za­ple­cze znam, przy­cho­dzą na po­sie­dze­nia ko­mi­sji, są w me­diach.

– Mówi pani coś na­zwi­sko Pie­tru­cha?

– Ma­ciej Pie­tru­cha? Ten dzien­ni­karz? Tak. Pi­sze tyl­ko dla pra­wi­co­wych me­diów, cza­sem za­pra­sza­ją go jako eks­per­ta na ko­mi­sję.

– To czło­wiek Pła­wec­kie­go. Tak samo jak ci z Cen­trum Ana­liz Bez­pie­czeń­stwa, jak z Nie­za­leż­ne­go Prze­glą­du Obron­ne­go. Oni są na pierw­szej li­nii, ale to pion­ki. Pła­wec­ki jest biz­nes­me­nem, dzia­ła w bran­ży ochro­ny, fi­nan­su­je ich dzia­łal­ność. To jed­no­cze­śnie jest ge­nial­ny me­cha­nizm prze­ka­zy­wa­nia pod sto­łem du­żych kwot, bo kto za­bro­ni ja­kiej­kol­wiek fir­mie dzia­ła­ją­cej w Pol­sce za­trud­nić ochro­nę? Albo przy­naj­mniej za­wrzeć umo­wę na oce­nę sta­nu bez­pie­czeń­stwa? A on te pie­nią­dze prze­ka­zu­je da­lej. Stąd NPO nie musi mar­twić się o re­kla­my, a CAB o środ­ki na dzia­łal­ność. A za­uwa­ży­ła pani, o czym oni pi­szą.

– Re­for­ma ar­mii i służb. Czyst­ka ka­dro­wa, wy­pchnię­cie wszyst­kich, któ­rzy za­czy­na­li służ­bę przed 1990 ro­kiem. I agre­syw­ny lob­bing za ku­po­wa­niem sprzę­tu od Ame­ry­ka­nów.

– No wła­śnie – się­gnął po kart­kę – w prze­tar­gu śmi­głow­co­wym wspie­ra­ją ofer­tę Ame­ri­can He­li­cop­ter Com­pa­ny. Lob­bu­ją, by ku­pić od nich wszyst­ko, od ma­szyn szkol­nych po bo­jo­we. Sys­te­my prze­ciw­lot­ni­cze? Ame­ry­kań­skie. Wozy bo­jo­we, czy­li to, co mamy w pro­jek­cie Ge­pard…

– Ame­ry­kań­skie – wtrą­ci­ła – mimo że woj­sko chce nie­miec­kie, pro­du­ko­wa­ne na li­cen­cji w Pol­sce.

– Da­lej – kon­ty­nu­ował ry­so­wa­nie sche­ma­tu – to były po­stę­po­wa­nia, któ­re się to­czą. Sprzęt, któ­ry ku­pi­my już za rok. A co jesz­cze wcho­dzi w grę?

– Har­pia, Pa­zur i Lu­ne­ta. Nowy sa­mo­lot bo­jo­wy, nowe uzbro­je­nie żoł­nie­rzy pie­cho­ty, do­kład­niej mó­wiąc, kom­plek­so­wa wy­mia­na sprzę­tu, nowe sys­te­my roz­po­zna­nia, cały kom­pleks sys­te­mów do­kład­niej. To na ra­zie tyl­ko kon­cep­cje kom­plek­so­wej mo­der­ni­za­cji sek­to­ro­wej, jak to na­zwa­li.

– Ale ta­kie, któ­re nowe wła­dze mogą szyb­ko prze­kuć w za­ku­py. Na ra­zie po­ja­wia­ją się tyl­ko su­ge­stie w me­diach. A je­śli Ame­ry­ka­nie we­zmą wszyst­ko, bę­dzie­my od nich cał­ko­wi­cie uza­leż­nie­ni. Od ra­kiet prze­ciw­lot­ni­czych po czoł­gi. Od śmi­głow­ców bo­jo­wych po pi­sto­le­ty. A przy tym do­ko­na­my czyst­ki ka­dro­wej. In­ny­mi sło­wy, pod­da­je­my się w ca­ło­ści woli wiel­kie­go bra­ta zza oce­anu, na ska­lę do­tąd nie­spo­ty­ka­ną. Będą się tu rzą­dzić, jak chcą, będą de­cy­do­wać o na­szym sprzę­cie i tym, co mo­że­my z nim zro­bić, wy­star­czy, że po­wie­dzą, że nie zgo­dzą się na ich mo­dy­fi­ka­cję czy mo­der­ni­za­cję, a są­dzę, że już się prze­ko­na­li­śmy, jak wy­cho­dzi­my na ukła­dach z nimi. Nasi pro­du­cen­ci wy­pad­ną z ryn­ku. O tym, że mó­wi­my o gi­gan­tycz­nych pie­nią­dzach, zwłasz­cza dla tych, któ­rzy od­naj­dą się w po­zy­cji po­śred­ni­ków, nie ma co na­wet wspo­mi­nać. Będą usta­wie­ni na de­ka­dy. A ceny będą mo­gli śpie­wać do­wol­ne.

– Jed­nym sło­wem, mó­wi­my o sko­ku na kasę.

– Na kasę i na stoł­ki. Po to się robi czyst­ki. Żeby po­usa­dzać swo­ich lu­dzi. Zo­sta­nie­my bez kadr, a sko­ro do­tych­cza­so­we za­ku­py będą wstrzy­ma­ne, żeby zro­bić miej­sce dla kon­trak­tów ame­ry­kań­skich, to mamy w ple­cy kil­ka lat.

Nie mu­siał koń­czyć, by do­sta­ła gę­siej skór­ki. Wie­dzia­ła, w ja­kim sta­nie jest obec­nie ar­mia. Woj­sko­wi, zwłasz­cza na za­mknię­tych po­sie­dze­niach ko­mi­sji, nie ukry­wa­li pro­ble­mów. Woj­sko, uzbro­jo­ne czę­sto jesz­cze w broń z cza­sów Ukła­du War­szaw­skie­go, któ­re­go struk­tu­ry pod­da­wa­ne były nie­usta­ją­cym re­for­mom, miej­sca­mi mo­der­ni­zo­wa­ne i na pew­no wy­eks­plo­ato­wa­ne po­nad siły udzia­łem w mi­sjach, po­trze­bo­wa­ło sta­bi­li­za­cji, zwłasz­cza że ro­syj­ski po­ten­cjał nie ma­lał. Po tym, jak Ro­sja­nie ostrze­la­li sy­ryj­skich re­be­lian­tów z Mo­rza Ka­spij­skie­go, a póź­niej ich bom­bow­ce w dro­dze do Sy­rii prze­le­cia­ły do­oko­ła Eu­ro­py, nie tyl­ko pol­scy ge­ne­ra­ło­wie byli wy­stra­sze­ni. Nie­ustan­ne re­for­my, zmia­ny po­li­ty­ki ka­dro­wej i za­szło­ści z cza­sów mi­nio­nych, gdy obo­wią­zy­wał po­bór, do­pro­wa­dzi­ły do trud­nych do szyb­kie­go za­że­gna­nia kry­zy­sów ka­dro­wych.

– Jak ich za­trzy­mać? – za­py­ta­ła, pa­trząc na sche­mat.

– Wy­grać wy­bo­ry! – uśmiech­nął się Ża­kow­ski.

– Jest już za póź­no. Co­kol­wiek zro­bi­my, my i ka­de­cja, szan­se są mar­ne. Oni wy­gra­ją.

– Ale pani się nie pod­da. Ina­czej nie za­wra­ca­ła­by mi pani gło­wy.

– Po­trze­bu­ję amu­ni­cji. Oni wy­gry­wa­ją w son­da­żach, za kil­ka dni zgar­ną więk­szość gło­sów, a jesz­cze te ta­śmy…

– Ta­śmy mogą być pani amu­ni­cją.

– Tyl­ko ja ich nie mam. Chcia­ła­bym bar­dzo je mieć…

– Jest pani na nich, praw­da?

– By­wa­łam w tych miej­scach. Jak cały sejm – wes­tchnę­ła.

– Więc pra­wi­cow­cy tak­że. Po­zo­sta­je wam zdo­być te na­gra­nia i ich użyć. Do tego do­ku­men­ty, któ­re po­twier­dzą to, co na­kre­śli­łem pani na tej kart­ce.

– Służ­by ich nie mają, a jak ja mam je mieć?

– No wła­śnie. Oni mają ta­śmy, któ­re mogą was skom­pro­mi­to­wać, wy nie ma­cie nic. Pre­mier dał cia­ła, na­zwij­my rzecz po imie­niu.

– Po­trze­bu­ję ha­ków, praw­da? Ja­kie­goś brud­ne­go syfu. Nie ar­gu­men­tów, na­wet nie do­wo­dów. Tyl­ko bło­ta do ob­rzu­ca­nia. Tyle że moja nowa for­ma­cja bar­dzo chce się od­ciąć od po­li­ty­ki ro­bio­nej bło­tem.

– Nie może pani po pro­stu po­wie­dzieć, że chcą, aby Ame­ry­ka­nie wzię­li wszyst­kie kon­trak­ty, bo Po­la­cy ko­cha­ją gwiaź­dzi­sty sztan­dar, na­wet gdy są, za prze­pro­sze­niem, chę­do­że­ni w od­byt­ni­cę drzew­cem od te­goż sztan­da­ru. Po­la­cy nie wy­ba­cza­ją dwóch rze­czy, bla­to­wa­nia się z Mo­skwą i ho­mo­sek­su­ali­zmu.

– Mam za­glą­dać im do łó­żek czy za­stą­pić kontr­wy­wiad?

– Jed­no i dru­gie. Nie jest pani prze­cież ani na­iw­na, ani prze­sad­nie opty­mi­stycz­na. Pani, jak cała pani par­tia, jest prze­sad­nie pe­sy­mi­stycz­na. Pani nie chce zmie­nić wy­ni­ku tego gło­so­wa­nia. Bo py­ta­niem nie jest to, czy oni wy­gra­ją, ale jaką więk­szo­ścią. Pani chce prze­trwać ko­lej­ne czte­ry lata i wy­ro­snąć na li­der­kę opo­zy­cji. Bo pani nie jest tak zu­ży­ta, wręcz skom­pro­mi­to­wa­na, jak star­si ko­le­dzy.

Wstał, pod­szedł do bar­ku, na­lał so­bie ko­nia­ku. Wró­cił do niej i upił łyk.

– Są­dzi­ła pani, że ja coś mam. Li­czy­ła, że dam pani ja­kiś do­ku­ment, może na­gra­nia. Coś, co na­gle zmie­ni wy­nik wy­bo­rów. Na czte­ry dni przed gło­so­wa­niem. Prze­ce­nia mnie pani. Wiem dużo, ow­szem, ale nie miesz­kam w tej wa­szej War­sza­wie jak Zby­siu Sie­radz­ki. Wła­śnie dla­te­go.

– Woli pan pa­trzeć na wszyst­ko z boku? Wie pan, wie­le razy już pan mi po­ma­gał. Dla­cze­go te­raz nie?

– Nie chcę pa­trzeć z boku, po pro­stu nie mam tego, cze­go pani po mnie się spo­dzie­wa. Nie wiem tak­że, kto ma te ta­śmy. Ale coś pod­po­wiem. Sie­dzę cza­sem ca­ły­mi go­dzi­na­mi przy tym ekra­nie z ja­błusz­kiem, prze­glą­dam pra­wi­co­we stro­ny, pro­fi­le i blo­gi. Na chwi­lę ze­lek­try­zo­wa­ło ich to, że We­iner był taj­nym współ­pra­cow­ni­kiem WSW, oka­zjo­nal­nie pra­co­wał też dla WSI. Na­wet szef BBN po­wie­dział w jed­nym z wy­wia­dów dla nie­po­kor­nej pra­sy, że naj­wy­raź­niej jego akta wy­nie­sio­no przy oka­zji li­kwi­da­cji WSI i pew­nie wie­le in­nych też.

– Oni za­wsze tak re­agu­ją, jak głod­ny pies na wi­dok ko­ści.

– Tyl­ko jed­na rzecz nie pa­su­je. Dla­cze­go ja­kieś do­ku­men­ty, tecz­ki mało zna­czą­cych osób ktoś miał wy­no­sić, spo­ro ry­zy­ku­jąc, sko­ro na­praw­dę waż­ne pa­pie­ry zo­sta­ły i moż­na so­bie o tym po­czy­tać w ra­por­cie z li­kwi­da­cji WSI? Dla­cze­go nie za­uwa­ży­li tego, gdy mie­li nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do ar­chi­wów?

– To ście­ma, oni mają te na­gra­nia, ale uda­ją, że nie mają i nie wie­dzą…

– Tyl­ko dla­cze­go w ta­kim ra­zie nie ude­rzy­li sze­ro­kim fron­tem? Na­gra­nia się dez­ak­tu­ali­zu­ją, za ja­kiś czas mało kto bę­dzie pa­mię­tał, cze­go do­ty­czy­ły spra­wy na nich oma­wia­ne. Pu­ści­li tyl­ko kil­ka, z ja­kimś tam efek­tem. Moc­nym, bo wasz pre­mier był do­bry w roli faj­ne­go fa­ce­ta i tyle. Wy­rzu­cał mi­ni­strów, za­nim w sej­mie do­cho­dzi­ło do gło­so­wań nad wo­tum nie­uf­no­ści. Są słab­si, niż wam się wy­da­je. Są po­dat­ni. Tak samo jak wy, a może bar­dziej. Pro­szę o tym po­my­śleć. I pro­szę uważ­nie ob­ser­wo­wać, w ja­kim kie­run­ku idzie śledz­two w spra­wie Sie­radz­kie­go.

.3.

Sala od­praw w pa­ła­cu Mo­stow­skich była inna niż cia­sne i za­gra­co­ne wnę­trze sie­dzi­by CBŚ. Prze­stron­na, ja­sno oświe­tlo­na, ze sto­ła­mi ma­ją­cy­mi ja­sne klo­no­we bla­ty kon­tra­stu­ją­ce z gra­na­to­wy­mi wy­god­ny­mi krze­sła­mi.

– Grunt to móc się po­ka­zać, zwłasz­cza jak mia­sto do­rzu­ca się do bu­dże­tu – sko­men­to­wał zgryź­li­wie Her­ma­no­wicz, sa­do­wiąc się obok Adam­czew­skiej.

Więk­szość obec­nych sta­no­wi­li ubra­ni w zie­lo­ne kom­bi­ne­zo­ny, uzbro­je­ni w dłu­gą broń po­li­cjan­ci z Wy­dzia­łu Re­ali­za­cyj­ne­go. Prócz nich zna­leź­li się tu­taj ope­ra­cyj­ni i do­cho­dze­niow­cy.

– Ra­zem z ko­le­ga­mi z ko­men­dy po­wia­to­wej spraw­dza­li­śmy le­gi­ty­mo­wa­nia z ostat­nie­go ty­go­dnia z tej oko­li­cy, tak na wszel­ki wy­pa­dek, bo wia­do­mo, że ja­koś mu­sie­li so­bie ofia­rę i miej­sce roz­po­znać – mó­wił pod­in­spek­tor Gó­rec­ki z Ko­men­dy Sto­łecz­nej – no i wy­szedł nie­ja­ki Ar­tur Do­mań­ski, le­gi­ty­mo­wa­ny dwa dni temu – na ekra­nie po­ka­za­ło się zdję­cie – ksyw­ka Spi­du, dwa­dzie­ścia czte­ry lata, sie­dział dwa lata za udział w po­bi­ciu. Za­miesz­ka­ły w miej­sco­wo­ści Umia­stów. Wie­dza ope­ra­cyj­na jest taka, że po­wią­za­ny jest z nie­ja­kim To­po­lą – po­ka­zał ko­lej­ne zdję­cie – Ja­ro­sła­wem Ma­ty­sia­kiem, też wy­rok za po­bi­cie, zresz­tą to samo, ale w za­wia­sach, oraz Ada­mem Ma­jew­skim, ksyw­ka Dmu­cha­wiec, trzy lata za han­del traw­ką, wcze­śniej za­wia­sy za po­sia­da­nie. Krę­ci się z nie­ja­ką Sto­krot­ką, pa­nien­ka ma za­wia­sy za oszu­stwo. Wy­łu­dza­ła pie­nią­dze za lip­ne przy­łą­cze­nie prą­du od no­we­go do­staw­cy, naj­wy­raź­niej ro­bi­ła za słu­pa. Cała eki­pa po­dej­rze­wa­na jest o di­ler­kę, nar­ko­ty­ki, byli ty­po­wa­ni tak­że do kil­ku wła­mań. Za li­de­ra uwa­ża­ny jest nie­ja­ki Gar­ga­mel, lat trzy­dzie­ści sie­dem. Łącz­nie osiem za krat­ka­mi, krę­cił się na obrze­żach gru­py prusz­kow­skiej, je­den wy­rok za nie­le­gal­ne po­sia­da­nie bro­ni, dru­gi za po­moc­nic­two w upro­wa­dze­niu. Bli­sko trzy­ma się z dwo­ma ludź­mi: je­den to Ala­mo, de­li­kwent jest z Woli, roz­bo­je i wy­mu­sze­nia, dru­gi to Bor­suk, pa­ser, kie­dyś or­ga­ni­zo­wał dziu­ple dla zło­dziei sa­mo­cho­dów, po­dob­no han­dlo­wał też że­la­stwem, ale na małą ska­lę. Za trzy go­dzi­ny, czy­li oko­ło osiem­na­stej, więk­szość z nich bę­dzie u Do­mań­skie­go na im­pre­zie, nie wie­my z ja­kiej oka­zji, ale będą. Je­dzie­my, za­trzy­mu­je­my, ilu się da. – Po­ka­zał zdję­cie domu jed­no­ro­dzin­ne­go. – Są uzbro­je­ni i nie­bez­piecz­ni, więc licz­nie w dzia­ła­niach bie­rze udział WR. Plan za­kła­da, że z uwa­gi na uwa­run­ko­wa­nia miej­sco­we gru­pa re­ali­za­cyj­na wej­dzie na obiekt od tyłu – na ekra­nie po­ja­wi­ło się zdję­cie lot­ni­cze – po­przez wi­docz­ny na zdję­ciu sad. Od przo­du obiekt zo­sta­nie za­blo­ko­wa­ny i będą pro­wa­dzo­ne dzia­ła­nia po­zo­ra­cyj­ne. Po roz­po­czę­ciu dzia­łań trzy za­ło­gi ozna­ko­wa­ne za­mkną dro­gi do­jaz­do­we. Oczy­wi­ście po­li­cjan­ci kry­mi­nal­ni wcho­dzą po re­ali­za­cji. Punkt zbiór­ki to skrzy­żo­wa­nie sto me­trów od miej­sca dzia­łań, po­tem pod­jazd po sy­gna­le, że moż­na. Dom jest pię­tro­wy, pod­piw­ni­czo­ny, z tyłu ma ta­ras. Jak pań­stwo wi­dzą, jadą z nami oso­by ze służb, aby za­bez­pie­czyć od razu do­ku­men­ty i ma­te­ria­ły, któ­re mo­gły zo­stać skra­dzio­ne, a sta­no­wią in­for­ma­cje nie­jaw­ne. Oczy­wi­ście, jed­no­cze­śnie mniej­sze ze­spo­ły wcho­dzą na ad­re­sy po­szcze­gól­nych fi­gu­ran­tów, choć mamy na­dzie­ję, że jak naj­wię­cej bę­dzie w Umia­sto­wie. Od razu chciał­bym po­dzię­ko­wać ko­le­gom z ko­men­dy w Sta­rych Ba­bi­cach, któ­rzy ode­gra­li znacz­ną rolę w usta­le­niu po­dej­rza­nych. Mu­szę tyl­ko przy­po­mnieć, że są to oso­by po­dej­rza­ne o do­ko­na­nie za­bój­stwa ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go i na­le­ży uwa­żać je za uzbro­jo­ne i nie­bez­piecz­ne. Z mo­jej stro­ny tyle, pro­szę za­cząć kie­ro­wać się na miej­sce, łącz­ność na ka­na­le KSP zgod­nie z wy­cią­giem z da­nych ra­dio­wych.

Nad­ko­mi­sarz, pa­ląc pa­pie­ro­sa, stał na dzie­dziń­cu pa­ła­cu i ob­ser­wo­wał, jak re­ali­za­to­rzy zaj­mu­ją miej­sca w bu­sach. Nie­któ­rzy kry­mi­nal­ni z Ba­bic wy­je­cha­li już na miej­sce.

– Cześć, An­drzej. – Ko­brzyc­ki, krę­py, łysy, mło­dy męż­czy­zna, wy­cią­gnął z kie­sze­ni pacz­kę ca­me­li i przy­łą­czył się do pa­le­nia.

– Cześć, Bo­guś. Dziw­ne cza­sy na­sta­ły, nie?

– Pi­jesz do tego, że sto­łecz­na na­wet nie ze­bra­ła gru­py śled­czej do kupy, a tu na­gle wy­ska­ku­ją z re­ali­za­cją?

– Chcą sprze­dać wer­sję, że kil­ku gów­nia­rzy ku­pi­ło od mia­sto­wych broń i zro­bi­li skok na ge­ne­ra­ła? Ta­se­ra, wy­tłu­mio­ną klam­kę? I co niby zgi­nę­ło?

– Po­dej­rze­nie jest, że ge­ne­rał mógł prze­cho­wy­wać w domu znacz­ne środ­ki pie­nięż­ne po­cho­dzą­ce z nie­za­de­kla­ro­wa­nych źró­deł – wtrą­cił się Neon, tak­że z pa­pie­ro­sem w ręku.

– Bzdu­ra na re­so­rach.

– Ale spraw­cy tak mo­gli są­dzić – cią­gnął nie­zra­żo­ny aspi­rant – w koń­cu po­ja­wiał się w me­diach w po­wią­za­niu z du­ży­mi trans­ak­cja­mi, zresz­tą uza­sad­nia­ją to wła­śnie tak. Tępi wiej­scy, po­żal się Boże, ban­dy­ci w gol­fie dali się po­nieść fan­ta­zji z tra­gicz­nym skut­kiem. Wie­cie, jak to mó­wią. Spraw­ca czai się w pierw­szym to­mie akt.

– Tro­chę jak z gwał­ta­mi – do­da­ła Hie­na – osiem­dzie­siąt pro­cent spraw­ców to oso­by zna­ne ofie­rze. Mało jest zbo­czeń­ców cza­tu­ją­cych po par­kach czy bra­mach. Masę ko­biet gwał­cą mę­żo­wie i ko­le­dzy, na­wet krew­ni.

– Tak po pro­stu? – wtrą­ci­ła się Adam­czew­ska.

– Roz­cza­ro­wa­na? Żad­nej za­gad­ki, wiel­kie­go śledz­twa? – uśmiech­nę­ła się po­li­cjant­ka. – Cały czas mamy ta­kie spra­wy na ta­pe­cie. Idio­ta, któ­ry okradł sklep na swo­im osie­dlu w swo­jej ulu­bio­nej kurt­ce, więc roz­po­zna­ło go pięć­dzie­się­ciu świad­ków. Pod­czas na­pa­du za­strze­lił eks­pe­dient­kę. Za­bój­ca swo­jej ko­chan­ki i jej dziec­ka, któ­ry z miej­sca zbrod­ni od­jeż­dża tak­sów­ką za­mó­wio­ną za­raz po za­bój­stwie. Bo był kor­posz­czu­rem na sta­no­wi­sku i taki miał na­wyk. Pry­mi­tyw, któ­ry na­pa­da na bank i strze­la, za­nim do­sta­nie pie­nią­dze, a wła­sny sa­mo­chód zo­sta­wia pod ban­kiem.

– Tak bywa czę­ściej, niż się są­dzi – do­dał Neon. – Tak było przy spra­wie Pa­pa­ły, zy­liard hi­po­tez, ści­ga­nie ukła­du, a oka­za­ło się, że… sami wie­cie, szko­da ga­dać, ko­ron­ny zwo­dził po­li­cję i pro­ku­ra­tu­rę dzie­sięć lat, aż w koń­cu ktoś ze świe­żym spoj­rze­niem siadł do spra­wy. Może te­raz też tak bę­dzie. – Strzep­nął po­piół na zie­mię.

– Neon, daj spo­kój. – Ofi­cer ABW zdu­sił nie­do­pa­łek. – Jest śro­da, wy­bo­ry w nie­dzie­lę, ja tu wi­dzę szop­kę przed­wy­bor­czą. I tyle.

*

To­po­la, na­zy­wa­ny tak z po­wo­du swo­ich dwu­stu cen­ty­me­trów wzro­stu, tak­że na­le­żał do pa­la­czy. Stał przy oknie na pię­trze. Z ty­łów domu do­bie­ga­ła mu­zy­ka, śmie­chy, im­pre­za była w toku. Gar­ga­mel wy­słał go na górę chy­ba za karę, ka­żąc mu je­dy­nie pa­trzeć i mó­wić, gdy­by coś zo­ba­czył. Coś. Nie po­wie­dział co, dał tyl­ko strzel­bę. Pew­nie chcie­li się go po­zbyć, pew­nie ubi­ja­li ja­kiś in­te­res. I jesz­cze go opi­ja­li. Traw­ka i cza­sem coś moc­niej­sze­go szło w War­sza­wie jak woda, ale to był in­te­res dla za­ufa­nych, a nie dla tych, któ­rzy do­sta­li tyl­ko za­wia­sy. Pa­nien­ki też były dla tych, któ­rym wcze­śniej pi­sa­ły po­zdro­wie­nia do wię­zie­nia. Mógł so­bie po­fan­ta­zjo­wać. I pew­nie od­dał­by się tym my­ślom, gdy­by nie je­den sa­mo­chód.

Czar­na kia cee’d. Wła­śnie za­par­ko­wa­ła dwa domy da­lej. Jak­by ktoś od­wie­dził są­sia­dów. W środ­ku dwóch fa­ce­tów. Nikt nie wy­sia­da. Nikt nie wsia­da.

– Ja pier­do­lę – po­wie­dział i wy­mie­rzył broń. Strze­lił. Prze­ła­do­wał, strze­lił jesz­cze raz.

Usły­szał za sobą kro­ki.

– Co jest, kur­wa? – wrza­snął Dmu­cha­wiec, wy­ma­chu­jąc te­tet­ką.

– Psy je­ba­ne, kur­wa!

– Ja pier­do­lę, chu­ju, te­raz mamy prze­sra­ne!

Na dole trzech męż­czyzn i ko­bie­ta bie­gli już przez sad. Wo­le­li uciec, niż wda­wać się w strze­la­ni­nę, nie wie­dząc zresz­tą z kim. Na wszel­ki wy­pa­dek dwaj z nich wy­cią­gnę­li broń. Z prze­ciw­nej stro­ny przez duży za­nie­dba­ny sad prze­miesz­cza­ła się ósem­ka uzbro­jo­nych w pi­sto­le­ty ma­szy­no­we MP5 po­li­cjan­tów. Ko­li­zja była nie­unik­nio­na, obie gru­py wpa­dły na sie­bie. Roz­le­gły się krzy­ki, pa­dły strza­ły.

Od fron­tu z pi­skiem opon za­trzy­ma­ły się dwa nie­ozna­ko­wa­ne wozy. Po­li­cjan­ci mimo pa­da­ją­cych z góry strza­łów sfor­mo­wa­li szyk i pod osło­ną tar­czy ba­li­stycz­nej oraz dwóch ko­le­gów, któ­rzy zo­sta­li przy sa­mo­cho­dach, prze­szli przez po­dwór­ko. Strza­ły uci­chły, gdy za­czę­li roz­bi­jać ta­ra­nem drzwi.

To­po­la i Dmu­cha­wiec umar­li głu­pio. Wy­bie­gli z bro­nią w ręku przez ta­ras do­kład­nie wte­dy, gdy sztur­mow­cy wy­cho­dzi­li spo­mię­dzy drzew. Strza­ły po­li­cjan­tów były in­ten­syw­ne, szyb­kie i cel­ne – jak na strzel­ni­cy. Po chwi­li re­ali­za­to­rzy skoń­czy­li spraw­dza­nie ca­łe­go domu i ustą­pi­li miej­sca do­cho­dze­niow­com i tech­ni­kom. Her­ma­no­wicz wszedł ra­zem z nimi. Adam­czew­ska zo­sta­ła w sa­mo­cho­dzie, ką­tem oka zo­ba­czył, że sie­dzia­ła wga­pio­na w pod­ło­gę na tyl­nym sie­dze­niu.

– Zno­wu spo­ty­ka­my się przy tru­pie – po­wie­dzia­ła Na­wroc­ka, po­chy­lo­na nad zwło­ka­mi na ta­ra­sie. Prze­glą­da­ła i pa­ko­wa­ła zna­le­zio­ne przy za­strze­lo­nych rze­czy.

Her­ma­no­wicz przyj­rzał się le­żą­cym. To­po­la miał czar­ne krę­co­ne wło­sy, twarz ni­ja­ką, bez blizn czy zna­ków szcze­gól­nych, wy­glą­dał na wy­ro­śnię­te­go li­ce­ali­stę. Dru­gi był niż­szy, ogo­lo­ny na łyso, z ta­tu­ażem P.T.C.K. – Pa­mię­taj Tu­li­ła Cię Kra­ta. Pre­ten­sjo­nal­ność wiej­skiej gang­ster­ki, po­my­ślał.

– Coś cie­ka­we­go?

– Nic. Sta­ra te­tet­ka, strzel­ba chy­ba jego dziad­ka, te­le­fo­ny idą do pa­ła­cu do ana­li­zy, port­fe­le, je­den miał przy so­bie to. – Pod­nio­sła opa­ko­wa­nie, w któ­rym umie­ści­ła stru­no­wy wo­re­czek z bia­łym prosz­kiem. – Poza tym… nie wiem, ja­koś to dziw­nie wy­glą­da.

– Dla­cze­go?

– Jesz­cze w pre­wen­cji mia­łam z nimi do czy­nie­nia. Spójrz na nich. Pra­wie dzie­cia­ki, uda­ją­cy waż­nych mia­sto­wych. Oni mie­li­by zro­bić to, o co się ich po­dej­rze­wa? Opy­la­nie traw­ki gim­ba­zie to był ich szczyt moż­li­wo­ści. Za to jest coś cie­kaw­sze­go. Ale nie tu­taj. Jak skoń­czę z tym, po­wiem, że po­trze­bu­ję pod­wóz­ki, może wte­dy uda się po­ga­dać – ucię­ła, wi­dząc zbli­ża­ją­ce­go się na­czel­ni­ka ze swo­jej ko­men­dy.

.4.

Me­dia lu­bią wia­do­mo­ści o ak­cjach po­li­cji, zwłasz­cza za­koń­czo­nych strze­la­ni­ną. Jesz­cze bar­dziej lu­bią krew i ofia­ry i za ta­kie in­for­ma­cje są w sta­nie nie­źle za­pła­cić, więc w cią­gu pół go­dzi­ny na żół­tym pa­sku TV Info po­ja­wi­ła się la­ko­nicz­na not­ka:

Strze­la­ni­na pod War­sza­wą. Do­mnie­ma­ni za­bój­cy gen. Sie­radz­kie­go osa­cze­ni.

Po go­dzi­nie na miej­scu zja­wi­ły się wozy trans­mi­syj­ne, a ope­ra­to­rzy ka­mer na­gra­li, jak owi­nię­te czar­ną fo­lią zwło­ki pa­ko­wa­ne są do ka­ra­wa­nów. Te uję­cia plus kil­ka mi­ga­wek z prze­jeż­dża­ją­cy­mi ra­dio­wo­za­mi po­wta­rza­no do znu­dze­nia w tle wy­po­wie­dzi dy­żur­nych eks­per­tów.

Za­grodz­ki po­pi­jał brą­zo­wy płyn. Le­piej być nie mo­gło. Do za­ufa­nych dzien­ni­ka­rzy po­szły już wia­do­mo­ści su­ge­ru­ją­ce mak­sy­mal­ne wy­eks­po­no­wa­nie tej spra­wy. Po­li­tycz­ny koszt chwa­le­nia rzą­du był nie­wiel­ki, to już nie mo­gło im po­móc, na co wska­zy­wa­ły wszyst­kie son­da­że, tak­że te, któ­rych wy­ni­ki zna­ne były tyl­ko nie­licz­nym i na pod­sta­wie któ­rych po­dej­mo­wa­no de­cy­zje.

Trze­ba było je­dy­nie uwa­żać, by po­li­cja nie za­czę­ła wę­szyć zbyt głę­bo­ko. Pod tym wzglę­dem plan nie zo­stał do­pra­co­wa­ny, za­kła­dał se­rię szyb­kich ude­rzeń, a tu­taj dzia­ła­nia za­czę­ły roz­cią­gać się w cza­sie. Trud­no, pier­wot­ny za­mysł był nie­co inny. Na szczę­ście po­li­cję po­win­no dać się utrzy­mać w ry­zach. A je­śli nie? Do pla­nu doda się kil­ka na­zwisk.

Nie mógł się nie śmiać. Śmiał się na całe gar­dło. Pry­wat­ny szwa­dron śmier­ci. Ba­ta­lion Ochro­ny Re­wo­lu­cji. Re­wo­lu­cja na­dej­dzie i bę­dzie mia­ła swo­ich obroń­ców. Opróż­nił całą bu­tel­kę, nie prze­sta­jąc się śmiać. Sza­leń­cza myśl rzu­co­na kie­dyś przy sto­li­ku, zresz­tą tak­że przy al­ko­ho­lu, mia­ła stać się rze­czy­wi­sto­ścią.

.5.

Sier­żant Na­wroc­ka miesz­ka­ła w jed­nym po­ko­ju w miesz­ka­niu przy uli­cy Bry­ga­dzi­stów w za­chod­niej czę­ści War­sza­wy. Po­kój był urzą­dzo­ny skrom­nie: jed­na sza­fa, jed­na ka­na­pa, małe biur­ko. Na ścia­nie wi­siał duży ry­su­nek Ka­pi­tan Pha­smy z „Prze­bu­dze­nia Mocy” oraz kil­ka ry­sun­ków in­nych po­sta­ci i stat­ków ko­smicz­nych, któ­rych Her­ma­no­wicz nie roz­po­zna­wał poza So­ko­łem Mil­len­nium. Wszyst­kie wy­glą­da­ły na sa­mo­dziel­ne pra­ce wy­ko­na­ne ołów­kiem.

– Nie po­win­nam wy­no­sić tych rze­czy z ro­bo­ty, ale mam na­dzie­ję, że mnie nie za­ka­pu­je­cie. Poza tym ten sprzęt jest lep­szy niż to, co mamy w ko­men­dzie. – Wska­za­ła pal­cem na lap­to­pa HP, z li­mi­to­wa­nej edy­cji dla fa­nów „Gwiezd­nych wo­jen”, kon­tra­stu­ją­ce­go z ubo­gim wnę­trzem.

– Spo­koj­nie, służ­by na trzy i czte­ry li­te­ry do­cho­wu­ją ta­jem­ni­cy tak dłu­go, jak w po­bli­żu nie ma po­li­ty­ków – uspo­ko­ił ją Her­ma­no­wicz.

– Tak się skła­da, że więk­szość czyn­no­ści w tej spra­wie wy­ko­ny­wa­li lu­dzie od nas – za­czę­ła wy­ja­śnie­nia po­li­cjant­ka – tak­że te do­ty­czą­ce bi­lin­gów. A lu­dzi mamy mało i naj­czę­ściej po­tra­fią tyl­ko zmie­nić czcion­kę w Wor­dzie, i to tym sta­rym. Więc od daw­na po­ma­gam im ob­ra­biać bi­lin­gi czy inne ma­te­ria­ły. I w tej spra­wie – otwo­rzy­ła plik w Open Of­fi­ce – do­sta­li­śmy kom­plet da­nych o lo­go­wa­niach i po­łą­cze­niach. I te­le­fo­nach Sie­radz­kie­go, i tych, któ­re lo­go­wa­ły się w tym ob­sza­rze. Po­pa­trz­cie. – Od­su­nę­ła się od ekra­nu.

Plik był z po­zo­ru trud­ny w od­czy­cie, na­wet po prze­kształ­ce­niu da­nych. Her­ma­no­wicz za­uwa­żył, że w ko­lum­nach po­da­no nu­me­ry abo­nenc­kie. Wier­sze za­wie­ra­ły in­for­ma­cje o ich ak­tyw­no­ści.

– Mam to też na wy­kre­sach. – Otwo­rzy­ła dru­gi plik. – Spraw­dzi­łam pięt­na­ście urzą­dzeń, do któ­rych od­no­si­ły się bi­lin­gi, bo były za­lo­go­wa­ne w cią­gu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin przed zna­le­zie­niem zwłok. Wy­eli­mi­no­wa­ne zo­sta­ły te, któ­re re­je­stro­wa­ły się w tej oko­li­cy pięć­set me­trów od ad­re­su na mniej niż go­dzi­nę. Wy­cię­łam też dla przej­rzy­sto­ści opusz­cze­nie przez apa­rat stre­fy na dłu­żej niż go­dzi­nę. Po­pa­trz­cie.

Na li­nio­wym wy­kre­sie wi­dać było pięt­na­ście ko­lo­ro­wych kre­sek i sym­bo­le.

– Tu­taj ma­cie po­łą­cze­nia, SMS-y, MMS-y, po­łą­cze­nia z In­ter­ne­tem oraz po­ja­wie­nie się i znik­nię­cie te­le­fo­nu z ob­sza­ru. Wi­dzi­cie to? – Wska­za­ła miej­sce, gdzie wy­kre­sy się ury­wa­ły.

– Mat­ko Bo­ska. – Her­ma­no­wi­cza prze­szedł dreszcz. Tyl­ko raz wi­dział coś ta­kie­go. Na ćwi­cze­niach.

– Na pew­no wszyst­kie zni­ka­ją w jed­nym mo­men­cie? – upew­ni­ła się Adam­czew­ska.

– Te­le­fo­ny, mo­de­my zni­ka­ją z sie­ci na dwie go­dzi­ny i je­de­na­ście mi­nut. Rów­no od pół­no­cy do dru­giej je­de­na­ście.

– Po­wie­dzia­łaś o tym ko­muś?

– Po­wie­dzia­łam na­czel­ni­ko­wi, że to dziw­ne, ale ka­zał mi spier­da­lać. In­te­re­so­wa­ła go w tych bi­lin­gach jed­na rzecz.

– Do­mań­ski albo któ­ryś z jego kum­pli?