Strona główna » Obyczajowe i romanse » Stacja Jagodno. Tom IX. Cisza między dźwiękami

Stacja Jagodno. Tom IX. Cisza między dźwiękami

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788366278516

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Stacja Jagodno. Tom IX. Cisza między dźwiękami

Bohaterowie bestsellerowej Stacji Jagodno powracają!

Agata była kiedyś znakomitą wiolonczelistką, koncertowała na całym świecie, robiła karierę… Co takiego stało się, że piękne dźwięki są już tylko wspomnieniem, a kobieta znalazła się na życiowym zakręcie? Gdy Agata spotka się w Jagodnie z ludzką życzliwością, to nie wystarczy, by uporać się z problemami. Będzie musiała podjąć walkę o siebie i o swoje małżeństwo z Hubertem. Czy jej się to uda i czy znajdzie w sobie dość sił, by przezwyciężyć nie tylko zazdrość?

Stacja Jagodno zaprasza w gościnne progi. Odwiedźcie swoich ulubionych bohaterów: Marzenę, Tamarę i Łukasza; zobaczcie, jak układa się Grzegorzowi i Lei. Czy te dwie silne osobowości wyjaśnią sobie wreszcie wszystkie sekrety?

Czasem najważniejsze słowa pozostają niewypowiedziane…

Polecane książki

Powieść Zofii Kowerskiej (1845–1929) – pedagoga, literatki, miłośniczki i krytyka literatury polskiej. Kowerska publikowała w prasie artykuły o charakterze wychowawczo-patriotycznym. Była autorką książek dla dzieci i literatury pedagogicznej. Za swoją twórczość literacką otrzymała nagrody „Tygodnika...
Gregorio de la Cruz zapragnął zdobyć Lię Fairbanks od pierwszego dnia, kiedy ją poznał. Przystojnemu i bogatemu Hiszpanowi nie odmówiła dotąd żadna kobieta, lecz gdy spróbował pocałować Lię, ona wymierzyła mu policzek. Jednak Gregorio czuje, że Lia jest kobietą jego życia. Musi tylko z...
Porywający świat dystopii – opowieść wielopłaszczyznowa, o sile Natury, przetrwaniu, o destrukcyjnej mocy populizmu i kultury konsumpcyjnej. Apokaliptyczna wizja końca gatunku ludzkiego na zgliszczach ziemi owładniętej żądzą władzy i populizmu. * * * Akcja powieści dzieje się w niedalekiej p...
Paweł, polski inteligent, który wyemigrował do Szwecji, odwiedza Polskę po przemianach ustrojowych. Przypadkiem trafia na pogrzeb stalinowskiego aparatczyka Lipczenki. Staje się to pretekstem do przedstawienia czytelnikowi realiów opanowanego przez Sowietów kraju, przygotowującego się pod moskie...
"Ognista miłość" to historia, która przenosi w całkiem inne światy. Poruszająca opowieść o miłości, poświęceniu i walce o własne szczęście....
Kazimierz Szulc: Mityczna historia Polski i mitologia słowiańska. Znakomite, obszerne opracowanie polskich pradziejów, podań, wierzeń, mitów i historii bajecznej. W „Mitycznej historii polskiej i mitologii słowiańskiej” usiłował ukazać podstawowy zrąb kultury ludowej jako ukształtowany w pełni przed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Karolina Wilczyńska

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Barbara Kaszubowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Maciej Majchrzak

Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)

Fotografie na okładce: Coy_Creek / shutterstock.com

gektor / depositphotos.com

Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66278-51-6

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

– Zobacz, Zuzanno, kto tam do nas przyjechał. – Panna Julia odłożyła talerzyk z resztką twarożku na stolik ustawiony obok łóżka.

– A czy ja nogi na loterii wygrałam? – mruknęła hrabianka, ale podniosła się z krzesła i podeszła do okna. – O, proszę, Łukasz się pojawił. Rychło w czas!

– Zuzanno, spokojnie. Pewnie nie mógł wcześniej – tłumaczyła jej siostra.

– Pewnie! To po co ten telefon zostawiał? Po tylu godzinach żadna pomoc nie byłaby już nam potrzebna. Chyba że grabarza.

– Co ty mówisz! – oburzyła się panna Julia. – Przecież nic złego nam się nie stało.

– Ale mogło – ucięła Zuzanna. – Gdyby nie moja nalewka…

– Twoja wiśniówka niejednemu już nerwy ukoiła. – Julia uśmiechnęła się. – I tak sobie myślę, że może teraz na ciebie pora?

– Z wiekiem robisz się coraz złośliwsza. Już wolę pójść do Łukasza, niż słuchać twoich uwag – sarknęła Zuzanna i nie oglądając się na siostrę, wyszła z pokoju, postukując czarną laską.

Julia odprowadziła ją wzrokiem. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech.

Łukasz zaparkował obok pokrytego śniegiem klombu i wysiadł z samochodu. Popatrzył na odnowiony dworek, na świeżo odbudowane skrzydło, w którym już latem mieli zamieszkać nowi goście, i poczuł dumę. Włożył w to miejsce wiele serca i ciężkiej pracy.

Miał świadomość, że to zaangażowanie Tamary uczyniło ze starego, na wpół zrujnowanego budynku rozkwitający pensjonat i miejsce, które połączyło tak wiele osób, w tym także ich. Cieszył się, bo wspólnie tworzyli coś dobrego.

Nie przyjechał tu jednak, żeby snuć sentymentalne wspomnienia. Musiał jak najszybciej sprawdzić, czy u hrabianek wszystko w porządku. Kiedy wrócił ze szpitala i zobaczył nieodebrane połączenia z telefonu, który zostawił w dworku, od razu wsiadł do samochodu. Jechał tak szybko, jak tylko pozwalała na to zaśnieżona leśna droga, i miał nadzieję, że nic złego się nie stało.

– Co go tu przygnało w taki zimny dzień? – Usłyszał znajomy głos i odetchnął z ulgą.

W uchylonych drzwiach stała panna Zuzanna otulona grubą czarną chustą.

– Będzie tak stał czy ma zamiar wejść? Bo cały dom zaraz wyziębi… – Cofnęła się o krok, dając do zrozumienia, że chce zamknąć drewniane skrzydło.

– Już wchodzę! – Wystarczyło kilka szybkich kroków, żeby znalazł się przed staruszką. – Jakoś tak się zamyśliłem…

– Tylko niech buty dobrze ze śniegu otrzepie, żeby podłogi nie zamoczyć – pouczyła Zuzanna. – I niech chwilę poczeka, bo Julia jeszcze niegotowa na przyjmowanie gości.

– Nie ma problemu.

– Pewnie, jak się tyle godzin zwleka z przyjazdem, to kwadrans nie robi różnicy – wymruczała do siebie Zuzanna, odchodząc w głąb domu.

Łukasz nawet nie wsłuchiwał się w to, co mówi pod nosem staruszka. Doskonale znał jej charakter, zresztą przyjechał, by sprawdzić, czy u hrabianek wszystko w porządku. Zachowanie panny Zuzanny jednoznacznie wskazywało, że tak, więc mógł się podzielić z nimi nowiną, która na pewno sprawi im radość.

W oczekiwaniu na zaproszenie do saloniku przypatrywał się wiszącym na ścianie portretom. Patrzył na pomarszczone twarze seniorek, pogodne uśmiechy Tamary, Marzeny i Małgorzaty, młodzieńczą świeżość Marysi. Niedługo zawiśnie tu kolejne zdjęcie – pomyślał. – Fotografia następnej kobiety. Także ona z pewnością będzie mocno związana z tym miejscem. I chociaż na razie ma niewiele ponad pół metra, to w przyszłości stanie się kimś wielkim. W końcu to moja córka. – Uśmiechnął się do swoich myśli.

Dopiero teraz w pełni pojął znaczenie tej galerii. Wcześniej wydawała mu się niezłym pomysłem promocyjnym, miłym sposobem na podziękowanie wszystkim kobietom, które wspierały idee Stacji Jagodno, ale nic poza tym. Teraz zrozumiał, że to coś więcej. Pojął, że dla małej twarze z portretów będą inspiracją, dadzą jej poczucie wspólnoty i przynależności do czegoś na kształt dużej rodziny. Bo taką stali się tu wszyscy, właśnie dzięki osobom patrzącym na niego z zawieszonych na ścianie fotografii. Będzie wiedziała, że nie jest sama – pomyślał. – A to bardzo ważne.

– Już może wejść. – Usłyszał głos dobiegający z hallu.

Uśmiechnął się pod nosem. Jakbym był w poczekalni u dentysty – pomyślał. – Nic dziwnego, że obcy na początku bali się Zuzanny.

W saloniku czekały już na niego obie hrabianki. Panna Julia przywitała go z właściwym sobie delikatnym uśmiechem.

– Napijesz się gorącej herbaty? – zapytała, wskazując na dzbanek i stojące bok niego filiżanki.

– Chętnie – przytaknął, ale nie usiadł. – Tylko najpierw muszę paniom coś powiedzieć.

– No, może jednak przeprosi. – Zuzanna stuknęła laską w podłogę.

Łukasz spojrzał na hrabiankę i w pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi.

– Zuzanna jest nieco rozczarowana brakiem kontaktu z twojej strony – wyjaśniła spokojnie panna Julia. – Mam na myśli ten telefon, który nam zostawiłeś…

– Rzeczywiście – przyznał Łukasz. – Biję się w piersi, bo powinienem odebrać, ale…

– Niech teraz nie szuka wykrętów – przerwała mu Zuzanna. – Starym obiecać to łatwo, tylko dotrzymać potem trudniej, co?

– Gdyby nie okoliczności, natychmiast bym się obraził. – Łukasz zmarszczył brwi. – Chyba znamy się już tak długo, że powinny panie wiedzieć: ja nie rzucam słów na wiatr. Po prostu musiałem niespodziewanie wyjść i zapomniałem zabrać ze sobą telefon.

– Mówiłam ci, Zuzanno, że na pewno zdarzyło się coś nieoczekiwanego. – Julia łagodnie spojrzała na siostrę.

– Pewnie, już to widzę! – prychnęła hrabianka. – Zabawa sylwestrowa to rzeczywiście ważna sprawa.

– Rzeczywiście, miałem niezłą zabawę, przyznaję. – Łukasz uśmiechnął się na wspomnienie ostatniej nocy ubiegłego roku. – Chociaż niestety na porodówce próżno oczekiwać dobrej muzyki.

Zuzanna znieruchomiała na chwilę, a potem mocno stuknęła laską w podłogę.

– Co nam tu chce powiedzieć?

– Właśnie to. Tamara dzisiaj urodziła – oznajmił radośnie. – Pięć minut po północy zostałem ojcem!

– Co za radość! – Panna Julia aż klasnęła w ręce.

– Dlaczego od razu nas nie poinformował? – Zuzanna nie kryła oburzenia.

– Próbowałem, ale nie dała mi pani szansy. – Posłał jej szelmowski uśmiech.

– A to chłopiec czy dziewczynka? – zainteresowała się panna Julia.

– Dziewczynka. Najpiękniejsza na świecie – obwieścił z dumą. – Choć przyznaję, że jeszcze nieco łysa, ale liczę w przyszłości na warkocz.

– Widzisz, mówiłam, że coś się musiało stać. – Panna Julia spojrzała karcąco na siostrę.

– Cóż, prawda jest taka, że kiedy Tamara zaczęła rodzić, trochę spanikowałem. I z tego zdenerwowania zapomniałem o telefonie. Dopiero teraz, kiedy wróciłem do domu, zauważyłem go na stole. Przyjechałem do was natychmiast – wyjaśnił Łukasz. – A co się właściwie stało?

– Ach, nic specjalnego. – Julia machnęła dłonią. – Zuzanna chciała sprawdzić, czy ten telefon w ogóle działa.

– Właśnie – przyszła jej w sukurs siostra. – I przekonałam się, że na nic takie wynalazki. Na siebie można tylko liczyć, ot co!

Łukasz spojrzał uważnie na hrabianki. Ta ich nagła zgodność wydała mu się nieco podejrzana. Nie mógł uwierzyć w to, by staruszki tak po prostu, bez powodu, bawiły się telefonem w sylwestrową noc. Jednak widząc ich spojrzenia, uznał, że i tak nic więcej nie powiedzą. Ale skoro zastał je całe i zdrowe, postanowił nie nalegać.

– Mogę jedynie obiecać, że to się więcej nie powtórzy. I oczywiście przeprosić.

– Zuzanno, chyba mu wybaczymy? Sytuacja była rzeczywiście wyjątkowa…

– Niech mu będzie. – Staruszka machnęła ręką. – Żeby tylko lepiej się sprawdził jako ojciec niż jako opiekun. – Posłała mu surowe spojrzenie.

– Zuzanno! – przywołała ją do porządku siostra. – Na pewno będzie wspaniałym tatą.

– Dobrze wiedzieć, że choć jedna osoba we mnie wierzy. – Łukasz uśmiechnął się.

– Usiądź wreszcie i napij się herbaty – poprosiła hrabianka. – Nie będziemy cię długo zatrzymywać, bo zapewne spieszysz się do Tamary i córeczki. Ale chyba możemy liczyć chociaż na krótką relację z tych radosnych chwil?

Łukasz usiadł, choć rzeczywiście miał ochotę już jechać. Jednak pokusa podzielenia się rozpierającą go radością była tak silna, że nie mógł się jej oprzeć. Opowiedział hrabiankom o wszystkim, a widok jego błyszczących oczu i entuzjastyczne opisy małej córeczki sprawiły, że nawet na twarzy Zuzanny pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.

– Cieszymy się razem z wami – powiedziała Julia, gdy zakończył swoją opowieść. – I chyba mamy coś odpowiedniego na tę okoliczność. – Spojrzała znacząco na siostrę.

Ta od razu zrozumiała, o co chodzi. Podeszła do rzeźbionej komody i wyjęła z niej paczuszkę owiniętą w pożółkły papier. Wręczyła ją pannie Julii, która pogładziła pakunek, a potem podała go Łukaszowi.

– Znalazłyśmy to w dworku, gdy się do niego wprowadziłyśmy. Jakimś cudem ocalało na jednej z półek kredensu. Z pewnością należało do rodziny Leszczyńskich. Zachowałyśmy pakunek z nadzieją na pojawienie się jakiegoś dziecka w tym dworku. – Wierzchem dłoni otarła łzę. – Weź to dla waszej córeczki, a może i dla kolejnych pokoleń. Cieszę się, że dożyłam tej chwili…

Łukasz przyjął podarunek i chociaż nie należał do tych, którzy łatwo się wzruszają, tym razem poczuł, jak wilgotnieją mu oczy.

– Dziękuję bardzo, za prezent i herbatę – powiedział szybko, starając się ukryć drżenie głosu. – Wpadnę tu po południu i odśnieżę podjazd. Teraz już nie dam rady, bo chciałbym jeszcze pojechać do dziewczyn.

– Oczywiście, jedź. – Julia machnęła dłonią przyzwalająco. – Ucałuj je od nas.

Łukasz skinął głową i wyszedł.

– Nawet nie zobaczył, co dostał. – Zuzanna pokręciła głową. – Jak taki córkę porządnie wychowa, skoro nie zna podstawowych zasad zachowania się w towarzystwie?

– Daj spokój, Zuzanno. Przecież widziałaś, jaki był przejęty. Wargi mu drżały, to uciekł, żebyśmy czasem nie pomyślały, że za mało męski jest.

– Jak on chce swoją męskość udowadniać, niech lepiej schody odśnieży, bo z Kronosem się boję wyjść – skwitowała Zuzanna, nalewając sobie herbaty.

Panna Julia nie odpowiedziała. Siedziała zamyślona, wpatrując się w okno.

– Piękny widok. – Lea stała w oknie sypialni z kubkiem kawy w dłoni.

Patrzyła na gałęzie wielkich świerków, które prawie dotykały szyb. Zielone ramiona pokrywała warstwa śniegu, przez co wyglądały, jakby chroniły się przed mrozem pod szalami z białego futra. Nad nimi aż po horyzont rozciągało się błękitne niebo, a promienie zimowego słońca migotały między gałęziami niczym drobne klejnociki.

Jak pięknie wyglądałaby taka biżuteria ze złotych drucików łączących małe kryształy górskie – pomyślała. – A w wersji ekskluzywnej może nawet brylanty…

Tak, to był doskonały pomysł. Taka kolekcja mogłaby nosić nazwę „Królowa Śniegu”. Już widziała w wyobraźni te delikatne detale eksponowane na tle gołej skóry w połączeniu z tiulami, jedwabiem lub półprzezroczystymi materiałami wieczorowych sukien. Dla kobiet z klasą, świadomych własnej wartości – marketingowe hasło samo przyszło jej na myśl.

– Piękny widok – powtórzyła.

Grzegorz leżał w łóżku z rękami założonymi pod głowę.

– To już siódmy raz – powiedział.

– Co? – Upiła łyk kawy.

– Odkąd przyjechałaś, powtarzasz to każdego poranka.

– Doprawdy?

– Owszem.

Oderwała wzrok od krajobrazu za oknem i podeszła do łóżka. Usiadła obok mężczyzny.

– Czy to aluzja do tego, że zbyt długo tutaj siedzę?

Nie odpowiedział.

– Hej, pytałam o coś!

– Słyszałem.

– To odpowiedz.

– Zastanawiam się jak. – Zmarszczył brwi.

– Najlepiej szczerze – poradziła. – Wiesz, że cenię prawdę. Mów prosto z mostu. Mam się pakować?

– To nie takie proste.

Lea odstawiła kubek i usiadła okrakiem na brzuchu Grzegorza.

– Moim zdaniem bardzo proste. Po prostu odpowiedz: tak albo nie. Mam wyjechać?

– I zrobisz to, co powiem?

Kobieta zastanowiła się.

– Tak – stwierdziła w końcu.

– Wyjedziesz? – Uniósł się lekko i spojrzał Lei w oczy.

– Jeżeli nie chcesz mnie dłużej gościć…

– A jeśli chcę, to zostaniesz?

– Dobrze mi tutaj. – Wzruszyła ramionami. – I nigdzie mi się nie spieszy.

– Nie masz żadnych spraw w Gdańsku?

– Na razie nie.

Pokiwał głową.

– No, to co? Mogę tu pomieszkać jeszcze kilka dni? – Położyła mu dłonie na ramionach. – Bo nie wiem jak tobie, ale mnie się to bardzo podoba…

– Co? – Zmrużył oczy. – Widok za oknem?

– Też – potwierdziła. – Ale także to, co w środku. A szczególnie w łóżku. – Pochyliła się nad mężczyzną i otarła ustami o jego nieogolony policzek. – I mam wrażenie, że ty też jesteś zadowolony.

– Do widoku zdążyłem się przyzwyczaić.

– Czy do tego w łóżku też? – W jej głosie wybrzmiały głębsze tony.

– Jeszcze nie.

– To chyba dobrze. Podobno przyzwyczajenie jest zabójcą pożądania – wyszeptała mu do ucha.

– Prawdę mówiąc, o tej porze najbardziej pożądam kawy. – Delikatnym, ale stanowczym gestem przewrócił ją na poduszkę obok i sięgnął po jej kubek.

– Powinnam się chyba obrazić! – Lea roześmiała się. – Ale wykazuję pełne zrozumienie, bo sama o poranku czuję się podobnie. – Patrzyła, jak pije, i pogłaskała delikatnie jego poruszające się mięśnie brzucha.

Grzegorz odstawił kubek, sięgnął po leżącą obok łóżka koszulkę i włożył ją.

– Idę do garażu – oznajmił.

– Okej. Ja też zaraz wstaję. Mam pewien pomysł i chciałabym go zanotować, zanim zapomnę. – Przeciągnęła się leniwie. – A potem może skoczymy na zakupy? Co powiesz na kolację przy kominku? Może jakieś małże?

– Pomyślimy. – Kiwnął głową. – Chociaż może lepsze byłyby kanapki?

– Serio? – zdziwiła się. – Owoce morza wydawały mi się romantyczniejsze. Zwłaszcza na futrzanym dywaniku. – Mrugnęła okiem. – Ale jak wolisz chleb z kiełbasą…

Babcia Róża postawiła na stole talerz z pokrojonym na duże kawałki drożdżowym ciastem. Zerknęła na siedzące przy stole dziewczyny.

– Nie patrzcie tak na mnie. – Uśmiechnęła się. – Naprawdę nic mi nie będzie, jeśli od czasu do czasu coś zrobię. Przecież nawet lekarz powiedział, że powinnam się ruszać. – Obok ciasta pojawiła się miseczka ze śliwkowymi powidłami. – A co można robić zimą? Przecież na spacer nie pójdę, prawda?

– Jeszcze tego by brakowało! Mogłaby babcia coś złamać. – Marysia stanowczo nie popierała takich pomysłów.

– Ano właśnie. Tylko domowe prace pozostają. – Staruszka wyjęła z szafki kubeczki i wsypała do każdego po czubatej łyżeczce suszu z metalowej puszki. – Dla starego człowieka ruch jest ważny. Bez niego szybko straci siły, a mięśnie już nie takie jak u młodych. Jak się raz położę, to już tak zostanie. – Pokiwała głowa. – A mnie się do tego wcale nie spieszy.

– Dobrze, babciu, ja rozumiem – zgodziła się Marysia. – Ale najważniejsze, żebyś się nie przemęczała.

– Sama powiedz, Marysiu, tak z ręką na sercu, czy można się zmęczyć pokrojeniem ciasta? Albo przeniesieniem dwóch talerzy? Proszę cię, dziecko kochane, nie popadajmy w przesadę. Już Beatka mi żyć nie daje i nawet się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, godząc się na tę jej opiekę…

– Pani Różo! – oburzyła się dziewczyna. – Przecież ja się staram, żeby było tak, jak pani Ewa mi kazała. Leków pilnuję, ugotuję obiad, dom trochę ogarnę – tłumaczyła Marysi. – Tylko pani Róża mi wszystko z rąk wyrywa i sama chce robić.

– Bo ty też powinnaś na siebie uważać, dziecko. – Staruszka wlała wrzątek do kubków i zakryła je spodeczkami. – Niech się trzy minuty parzy, a potem będzie gotowe – wyjaśniła.

Usiadła na swoim miejscu, a Barnaba natychmiast z gracją wskoczył jej na kolana.

– Ja tam, moje dzieci, już swoje przeżyłam, a wy macie wszystko przed sobą. To o kogo tu trzeba bardziej dbać? – Głaskała pomarszczoną dłonią miękkie kocie futerko. – A poza tym naprawdę lubię coś dobrego ugotować i widzieć, że komuś smakuje. Większa z tego radość niż z leżenia w łóżku. No, jedzcie, bo co jak co, ale drożdżowe to mi zawsze dobre wychodzi. – Wskazała ręką na talerz.

– Ale ciasto ja zagniatałam, żeby nie było. – Beacie naprawdę zależało, by koleżanka wiedziała, że dobrze opiekuje się jej babcią.

– To prawda – potwierdziła staruszka. – Ja już nie mam siły w rękach, a trzeba się natrudzić, aby potem dobrze wyrosło.

– Widzę, że wy tu zgodnie razem gospodarujecie. – Marysia sięgnęła po spory kawałek. Od razu posmarowała go powidłami, po czym wgryzła się w pulchne ciasto. – Pycha! – wymruczała z rozanieloną miną. – Może ja rzucę szkołę i z wami zamieszkam?

– O ile wcześniej się nie udławisz. – Beata roześmiała się.

Marysia przełknęła kęs i spojrzała z wyrzutem na koleżankę.

– Wiesz, ja mam dwie babcie i mamę. Naprawdę nie potrzebuję kolejnej osoby, która mnie będzie pouczała.

– Ale tak po prawdzie to cały tydzień sama siedzisz. – Babcia Róża nałożyła sobie odrobinę powideł. – Nie smutno ci?

– Zdarza się – przyznała Marysia. – Zwłaszcza wieczorami. Ale mam tyle nauki, że nie starcza mi czasu na rozmyślania. Zresztą chwilami czuję się jak centrala telefoniczna. Wszyscy dzwonią: babcia Ewa, mama, Kamil. Każdego muszę zapewniać o tym, że u mnie wszystko dobrze! Masakra.

– Ty się lepiej ciesz. – Beata wstała, by przenieść kubki z herbatą. – Gorzej, jakby nikt nie dzwonił. – Westchnęła.

Marysia i babcia Róża wymieniły spojrzenia za jej plecami. Rozumiały, że dziewczynie na pewno jest smutno. Żadne z rodziców nie próbowało się z nią skontaktować. Córka przestała dla nich istnieć. Nie chcieli mieć z nią i jej dzieckiem nic wspólnego. Trudno to było zrozumieć, ale nie mogły temu zaradzić. Beata udawała, że jej to nie obchodzi, ale z pewnością mocno przeżywała swoją sytuację.

– A wiesz, że ostatnio akurat mi się trochę w tej kwestii polepszyło. – Marysia usiłowała nadać głosowi żartobliwy ton. – Babcia i mama dzwonią dużo rzadziej. Są zajęte moją młodszą siostrą i chyba powoli o mnie zapominają.

– Co ty opowiadasz, Marysiu! – oburzyła się babcia Róża.

– Oj, żartuję przecież! Wiem, że nic się nie zmieniło, ale mają po prostu więcej na głowie. I akurat z tego punktu widzenia posiadanie rodzeństwa jest dobrą sprawą. Bo ta macierzyńska troska rozkłada się na dwa i można trochę odetchnąć. – Roześmiała się.

– A pozostałe punkty? – zapytała staruszka.

– Jakie punkty?

– Widzenia. Powiedziałaś o jednym, a to znaczy, że są też inne.

– No tak, są. Nie sposób ich nie zauważyć. – Dziewczyna sięgnęła po kolejny kawałek ciasta. – A właściwie nie usłyszeć. Przez całe weekendy słucham nocnych koncertów.

Beata parsknęła śmiechem.

– Ty się nie śmiej. – Marysia udawała poważną. – Niedługo będziesz wiedziała, o czym mówię. I zatęsknisz za ciszą. – Przyłożyła palce do skroni i podniosła oczy w górę. – Z ulgą wracam do Kielc, żeby mieć wreszcie spokój. To dziecko jest nie do wytrzymania!

Staruszka popatrzyła na Marysię ze zdziwieniem. Dziewczyna zobaczyła jej reakcję i roześmiała się głośno.

– Babciu, nie bądź taka przerażona! Uwierzyłaś?

– Właśnie się zastanawiałam, czy ci przypadkiem te powidła nie zaszkodziły…

– Słuchajcie, tak naprawdę moja siostra jest cudowna! – Marysia nie potrafiła dłużej udawać. – Taka malutka, delikatna, po prostu szok! Nie wiedziałam, że mogą istnieć tak małe paluszki. I meszek na główce delikatny jak… jak nie wiem co! – Popatrzyła na swoje rozmówczynie z zachwytem w oczach. – Dobra, muszę powiedzieć szczerze, że na przewijanie się nie piszę, bo tego nie dam rady zrobić – przyznała. – Ale uwielbiam patrzeć, jak mama ją kąpie. I jak mała słodko śpi. Gdy nie śpi i płacze, to może trochę mniej, ale tylko trochę – opowiadała z zapałem. – I wcale się nie dziwię, że wszyscy zwariowali na jej punkcie. O kogoś tak cudownego nie można być zazdrosnym. – Stanowczo pokręciła głową.

– Mówisz, że wszyscy zwariowali? – Babcia Róża spojrzała uważnie na dziewczynę.

– No jasne! Babcia Ewa o niczym innym nie mówi. Adam co prawda jest bardziej powściągliwy, ale widzę, z jaką dumą patrzy na wnuczkę. A Łukasz to najchętniej nie odstępowałby córki na krok. Nosi ją na rękach, ciągle zagląda do łóżeczka, czy nic jej nie jest. Normalnie nie poznaję faceta.

– A jak się czuje mama? – Staruszka sięgnęła po kubek z herbatą.

– Chyba dobrze. Pewnie jest zmęczona karmieniem i nocnym wstawaniem, ale to przecież minie, prawda?

– Na pewno. – Róża pokiwała głową. – Trzeba po prostu cierpliwie poczekać.

– No właśnie – zgodziła się Marysia. – Na szczęście ma tyle osób do pomocy, że na pewno szybko wróci do formy. Do tej małej to się kolejka chętnych ustawia. Ma kilka dni, a już takie powodzenie. Aż rozważam, czy nie ogolić się na łyso. Może w tym tkwi sekret popularności?

Beata znowu parsknęła śmiechem.

– Niby duże panny, a czasami zachowujecie się jak dzieci. – Babcia Róża też nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Na łyso, też coś! Chyba ci muszę melisy zaparzyć na uspokojenie.

– Myślisz, że już nie jest głodna? – Ewa z troską pochyliła się nad wnuczką, którą Tamara właśnie odstawiła od piersi i położyła do łóżeczka.

– Zapytaj ją, nie mnie. – Kobieta wzruszyła ramionami.

– Naprawdę, bardzo dowcipne – odgryzła się matka. – Pytam, bo się martwię. O ile dobrze pamiętam, Marysi nie karmiłaś zbyt długo, prawda?

– Karmiłam tyle, ile mogłam.

– Oczywiście, przecież tego nie neguję. Ale mleka nie miałaś zbyt wiele.

– Przypomnę ci, bo tego może nie pamiętasz tak dokładnie, ale w tamtym czasie żyłam w dużym stresie. Mąż nie stanął na wysokości zadania.

– Na Łukasza chyba nie możesz nic złego powiedzieć. – Ewa poprawiła kołderkę w białe króliczki, którą był nakryty noworodek.

– Przecież nie mówię.

– I dobrze. Powiem ci, że mile mnie zaskoczył. Wiesz, że nie jestem skora do prawienia komplementów, ale w tym przypadku…

– No to przynajmniej ojciec ci się dla wnuczki udał. – Tamara usiadła na brzegu łóżka i położyła dłonie na kolanach.

– Córko, co ty opowiadasz! – Ewa przybrała ton, którego Tamara bardzo nie lubiła. – Nie mam zamiaru cię krytykować. Po prostu zapytałam z troski. Chyba mogę?

– Oczywiście, że możesz.

– Posłuchaj mnie dobrze. – Usiadła obok córki. – Kocham tę maleńką, odkąd ją po raz pierwszy zobaczyłam. To moja wnuczka i chcę dla niej jak najlepiej. A odżywianie w pierwszych miesiącach życia jest kluczową sprawą. Chciałabym mieć pewność, że…

– Mała się najadła! – podniosła głos Tamara.

– Nie musisz krzyczeć – upomniała ją matka. – Dziecko śpi.

– Mamo, o co ci chodzi? Chciałaś wiedzieć, to odpowiadam. Mam tyle mleka, że mogłabym wykarmić pół żłobka!

– Oczywiście. Ale gdyby naszły cię jakieś wątpliwości, to mów od razu. Wiesz, że znam wszystkich neonatologów w tym mieście, więc…

– Nie potrzebuję neonatologa. Potrzebuję spokoju!

Ostatnie zdanie wypowiedziała o wiele za głośno. Dziecko obudziło się i rozpłakało.

– Moje maleństwo! – Ewa natychmiast wstała i wyjęła małą z łóżeczka. – Chodź do babci, utulę cię…

Tamara wstała i wyszła z pokoju. W korytarzu prawie zderzyła się z Łukaszem.

– Coś się stało?

– Dlaczego? Po prostu idę do łazienki.

– Słyszałem, że mała płacze. Chyba nie zostawiłaś jej samej?

– Jest z mamą – wyjaśniła.

– Zajrzę do nich.

– Nie ma takiej potrzeby. Wszystko w porządku. Zjadła i zaraz zaśnie. – Popatrzyła na przejętą minę Łukasza. – Miałeś jechać do dworku – przypomniała.

– Zaraz pojadę, przecież kilka minut nie ma znaczenia.

– W sumie tak – zgodziła się. – To może położymy się na chwilę? Przytulimy…

Przysunęła się do mężczyzny i spojrzała mu w oczy. Liczyła, że odpowie tym samym.

– Z małą? Świetny pomysł. – Łukasz ucieszył się. – Niech czuje rodzinne ciepło.

Nie tego się spodziewała.

– Zaraz do was przyjdę – powiedziała z westchnieniem.

Wchodząc do łazienki, widziała, jak Łukasz z uśmiechem otwiera drzwi ich pokoju.

Stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje odbicie. Może i nie wyglądała źle, biorąc pod uwagę fakt, że była niewiele ponad tydzień po porodzie, ale do zadowolenia trochę jej brakowało. Podkrążone oczy i zmęczone spojrzenie zdecydowanie dodawały lat. Nie była młodą mamą, której nawet nieprzespane noce nie szkodzą na cerę. W szklanej tafli dostrzegła dojrzałą kobietę, dla której brak snu i napięcie oznaczały bladość i opuszczone kąciki ust. Na tym tle doskonale widziała swoje kurze łapki i pionowe linie między brwiami.

Nie chcę na to patrzeć – zdecydowała i odwróciła się tyłem do lustra. Usiadła na brzegu wanny i ukryła twarz w dłoniach. Miała dość. Brakowało jej sił. I myliłby się ten, kto sądziłby, że tak wiele kosztowała ją opieka nad dzieckiem.

Bez przesady – pomyślała. – Mała nadal dużo śpi, a oprócz karmienia i przewijania na razie niewiele potrzebuje. Zresztą już raz to przerabiałam, przecież takich rzeczy się nie zapomina.

Kochała swoją małą córeczkę i z czułością patrzyła na tę cudowną istotę, która pojawiła się w jej życiu. Chciała się nią zajmować, starała się to robić jak najlepiej. Ale cóż z tego, skoro cały czas czuła się tak, jakby była niezdarną pierworódką niemającą żadnego doświadczenia. Odnosiła wrażenie, że wszyscy dookoła starają się ją sprawdzać i pilnują, czy nie zrobi krzywdy własnemu dziecku.

Gdybym im ją zostawiła, z pewnością byliby zachwyceni. I wcale nie obeszłoby ich, co się ze mną stało – pomyślała.

Owszem, zachowanie matki oraz Łukasza nie było niczym złym i wynikało z miłości do małej. Ale miała wrażenie, że w tym wszystkim zabrakło miejsca dla niej. Chwilami czuła, że za moment udusi się od tych wszystkich uśmiechów, słodkich słówek skierowanych do jej córeczki, że mała utonie w tym lukrze, a ona razem z nią.

Może wprowadzenie się tutaj nie było jednak dobrym pomysłem – zastanawiała się ze smutkiem. – Może lepiej mieszkać osobno? Tylko ja, Łukasz i dziecko. Mogłabym sama decydować o karmieniu, kąpieli i wszystkim innym. Bez tych uważnych spojrzeń, bez poczucia, że wciąż jestem pod obserwacją…

– Tamara, wszystko w porządku? – Matka delikatnie zapukała w drzwi łazienki.

– Tak, zaraz wychodzę – odpowiedziała.

Czy ja naprawdę nie mogę nawet w spokoju posiedzieć w toalecie? – pomyślała z rozdrażnieniem. – Nagle przestałam być niezależnym człowiekiem, a stałam się mamką, taką żywą butelką z mlekiem. To jakaś paranoja!

Wiedziała, z czym wiąże się macierzyństwo, ale miała nieco inną wizję tego, jak będzie żyła po porodzie. Tymczasem nie znalazła nawet zbyt wiele czasu, by pobyć z córką sam na sam. Wciąż ktoś z nimi był. I zadawał pytania kontrolne. „Nie za lekko ubrana?”, „Odbiło się jej po jedzeniu?”, „Dlaczego ona ma taką czerwoną plamkę na policzku?”, „Może jakoś osłonić te szczebelki? Jeszcze się uderzy…” – pobrzmiewało w uszach Tamary od rana do zmierzchu.

Łukaszowi starała się wszystko tłumaczyć cierpliwie i nawet wzruszała ją jego troska, ale matka ze swoimi uwagami była naprawdę irytująca.

Tak, Tamara czuła ogromne zmęczenie. Jednak wchodząc do pokoju, przywołała na usta uśmiech.

– Zasnęła? – zapytała.

Dwa karcące spojrzenia sprawiły, że natychmiast zamilkła. Z westchnieniem usiadła na łóżku i patrzyła na matkę i Łukasza, którzy pochylali się nad małą.

– Gdzie mamy to postawić? – Roman otarł pot z czoła.

Właśnie wnieśli po schodach duży drewniany blat na metalowych nogach. Natrudzili się z Igorem, bo mebel był ciężki, a jego długość utrudniała manewry.

Jadwiga spojrzała pytająco na Małgorzatę.

– Jadziu, sama wybierz – powiedziała żona wójta. – Ustaw tak, jak ci się podoba.

– Sama nie wiem… – Kobieta stanęła bezradnie na środku pomieszczenia.

– Najlepiej tak, żebyś miała z tyłu miejsce na półki – poradził Roman. – Przecież gdzieś musisz ustawić wazony z kwiatami.

– Co racja, to racja – zgodziła się Jadwiga, ale nadal nie potrafiła podjąć decyzji.

– No to na pewno nie pod oknem – wtrącił się Igor. – Może tam? – Wskazał na ścianę na końcu lokalu.

– Ale tam jest przecież kącik dla dzieci – zauważyła Jadwiga.

– To zabawki przeniesie się bliżej. – Roman najwyraźniej nie widział w tym problemu. – Można przesunąć stolik. Dawaj, Igor, bierzemy się! – Skinął na chłopaka.

– Ale, Romek, tak przecież nie można – zaprotestowała kobieta. – Ja nie wiem, czy Małgorzata…

– Małgorzata już ci mówiła, zrób, jak chcesz. – Żona wójta podeszła do niej z uśmiechem i objęła ją w pasie. – Jesteśmy wspólniczkami, prawda?

– Zgadza się.

– W takim razie od teraz mamy tu równe prawa.

– Ale tak ładnie wszystko urządziłaś. – Jadwiga wyraźnie się wahała.

– Nadal będzie ładnie. Może nawet ładniej. Świeże kwiaty i piękny zapach to chyba lepiej, a nie gorzej? – przekonywała Małgorzata.

– Co my mamy robić? – Roman postanowił ukrócić te kobiece pogawędki. – Nie będziemy przecież tak stać do wieczora. Jeszcze parę rzeczy w furgonie czeka – przypomniał.

– No to niech będzie tam na końcu – zdecydowała wreszcie Jadwiga.

Mężczyźni przestawili stoliki, a kobiety zebrały zabawki i matę z narysowaną ulicą. Blat stanął na swoim miejscu.

– My idziemy po półki. – Roman nie zamierzał tracić czasu.

Ustawianie mebli zajęło im jeszcze prawie godzinę, ale w końcu miejsce pracy Jadwigi było gotowe.

– Po południu skoczymy do Kielc i wybierzesz sobie, co potrzebujesz – powiedział na odchodne Roman.

Kiedy mężczyźni wyszli, Jadwiga przysiadła na najbliższym krzesełku i spojrzała na przeciwległy koniec kawiarenki.

– Jakoś to dziwnie wygląda – stwierdziła.

Małgorzata nie odpowiedziała od razu. Najpierw nalała kawę do dwóch filiżanek i usiadła obok Jadzi.

– Pierwsza kawa w nowym miejscu – powiedziała. – Witam cię, wspólniczko w naszej kawiarenko-sklepiko-kwiaciarni.

Jadwiga poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Czy to dzieje się naprawdę? – pomyślała. – A może mi się tylko śni?

– Co się stało? – Małgorzata położyła rękę na jej dłoni. – Nie podoba ci się?

– Ale co ty mówisz! Bardzo mi się podoba. – Kobieta uśmiechnęła się lekko. – Tylko uwierzyć trudno. Bo jak to tak?

– Jak?

– No, czy to może być? Jeszcze niedawno w kuchni przy weselach pomagałam, żeby dzieciom chociaż coś do jedzenia przynieść, a teraz mam być wspólniczką wójtowej żony?

Małgorzata roześmiała się serdecznie.

– Dla ciebie wolałabym być Małgorzatą, a nie wójtową żoną. A poza tym zasłużyłaś i zapracowałaś na to wszystko.

– Po prawdzie to jeszcze nie – przyznała się Jadwiga. – Na razie od Romana pożyczyłam. Na te meble i na pierwsze kwiaty. Przecież ja żadnych oszczędności nie miałam. Ale będę go spłacała uczciwie – zapewniła.

– W to nie wątpię. – Małgorzata posłała jej ciepły uśmiech. – Tak się zresztą domyślałam, że to on jest tym twoim bankiem.

– Nie obrazisz się chyba? Mówiłam, że kredyt wezmę, ale mnie przecież żaden bank pieniędzy nie da. A w tych chwilówkach oprocentowanie takie wielkie naliczają, że aż strach. Jak Romek zaproponował, to…

– Bardzo dobrze zrobiłaś.

– Na początku nie chciałam, ale mnie tymi procentami przekonał. Wszystko wyliczył i aż się za głowę złapałam. Tylko trochę się wstydziłam tobie przyznać, że tak do biznesu wchodzę z pieniędzmi z cudzej kieszeni…

– Jadziu, ale co ty mówisz! Ja swój biznes zaczęłam od wyczyszczenia konta męża, więc nie myśl, że mnie przebijesz. – Roześmiała się na wspomnienie tamtych chwil.

– Teraz to ze mnie żartujesz. – Jadwiga spojrzała na nią z niedowierzaniem.

– Wcale nie! Kiedyś ci to wszystko opowiem. Ale teraz chyba musimy brać się do pracy. Trochę nam panowie bałaganu narobili. – Wskazała na byle jak przesunięte stoliki i krzesła stojące w nieładzie.

– Ja to zrobię. – Jadwiga zerwała się na równe nogi.

– Ale mowy nie ma! – zaprotestowała Małgorzata. – Wspólniczki pracują razem, zapomniałaś? Zresztą potem mogłabyś nie pozwolić mi nawet popatrzeć na swoje kwiaty, a tego bym chyba nie przeżyła.

Jadzia uśmiechnęła się i pokiwała ze zrozumieniem głową.

Wzięły się do pracy i skończyły tuż przed otwarciem. Co prawda kwiatowa część wyglądała jeszcze niepozornie, ale Małgorzata była pewna, że kiedy Jadwiga ułoży tam swoje kompozycje, będzie naprawdę pięknie.

– Zadzwonię do Kacpra, żeby przyjechał wieczorem. Trzeba zabrać dwa stoliki, bo chyba zrobiło się zbyt ciasno – oceniła. – Klienci muszą mieć dostęp do półek z bibelotami.

– Ale to ludzi mniej będzie mogło usiąść – zmartwiła się Jadwiga.

– Nic nie szkodzi. I tak nigdy nie są zajęte wszystkie miejsca – uspokoiła ją Małgorzata. – Wiesz, rozmawiałam z Marzenką i obiecała, że kiedy tylko wróci, zaprojektuje nam nowy, wspólny szyld. No, już możesz zacząć się cieszyć. – Mrugnęła do Jadwigi.

– Tak po prawdzie, ja się już cieszę, ale i trochę boję. Bo co to będzie, jak mi się nie uda? Czy ludzie kupią te moje kwiaty?

– Kupią, kupią – zapewniła Małgorzata. – Już przecież kupują. I kościół też ozdabiałaś, prawda? No właśnie. A teraz pomyślimy o lepszej reklamie, bo jak całkiem legalnie działasz, to można oficjalnie robić różne rzeczy.

– Jakie niby? Bo ja już nie chciałabym więcej pożyczać…

– Nie na wszystko trzeba pieniędzy. Możemy na przykład zaplanować warsztaty przed Wielkanocą. Będziesz pokazywać, jak zrobić stroiki. Kobiety zapłacą za kwiaty i zabiorą własnoręcznie wykonaną ozdobę do domu.

Jadwidze spodobał się ten pomysł.

– Można też przed komuniami uczyć pleść wianki – powiedziała.

– Widzisz, już myślisz jak prawdziwa bizneswoman – pochwaliła ją Małgorzata.

– A gdzie tam! – Jadwiga machnęła ręką, ale wreszcie się uśmiechnęła.

– Doskonała ta pomidorowa – zawyrokowała Marzena, odkładając łyżkę. – Tęskniłam za domowym obiadem.

– Muszę ci się pochwalić, że ugotowałem ją sam. – Ojciec był z siebie dumny. – No, z niewielką pomocą, ale z następną już sobie poradzę bez wsparcia.

– Naprawdę? Byłam pewna, że to robota pani Janki.

– A widzisz! Okazuje się, że stary ojciec jeszcze czegoś może się nauczyć. – Mężczyzna podał kolejną łyżkę zupy swojej żonie.

– Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że będziesz się realizował w kuchni. – Marzena spojrzała na ojca z uznaniem.

– Nie powiedziałbym, że to mnie fascynuje, ale przecież nie możemy być zależni od czyjejś pomocy. Pani Janka przychodzi co drugi dzień, ale kiedyś pomyślałem, że to chyba nie wypada, aby obsługiwała dorosłego mężczyznę.

Jakoś przez wiele lat pozwalał, by wszystko robiła mama, i nie miał z tym problemu – pomyślała Marzena.

Doskonale pamiętała, co działo się z ojcem, kiedy żona zachorowała. Jego zagubienie i bezradność były tak duże, że Marzena martwiła się o niego tak samo jak o matkę. Na szczęście sąsiadce naprawdę udało się wyrwać go z marazmu i zmotywować do działania. Nie tylko zaczął się doskonale orientować w cenach, robić zakupy i opiekować żoną, ale jak widać, próbuje swoich sił także w kuchni. I chyba czerpał z tego radość.

– Wyobraź sobie, mama tak zasmakowała w mojej jajecznicy na boczku, że nie chce niczego innego jeść na śniadanie – pochwalił się ojciec.

– W takim razie czekam na tort w twoim wykonaniu. – Marzena mrugnęła okiem.

– Na to raczej nie licz. Ograniczam się do konkretnych dań. Na przyszły tydzień planuję naukę robienia zrazów, a pani Janka obiecała, że zdradzi mi przepis na ciasto do pierogów, które zawsze wychodzi.

Jakoś dziwnie było słyszeć, jak ojciec rozprawia o lepieniu pierogów. Nie pasowało to do niego.

Proszę, niby taka ze mnie feministka, a wciąż w mojej głowie tkwią stereotypy – pomyślała Marzena. – Pewnie dlatego, że rodzice hołdowali tradycyjnemu podziałowi obowiązków. Domem i kuchnią zawsze zajmowała się mama, ojciec trzymał się od tego z daleka. A jednak jak chce, to potrafi. W sumie nie powinnam się dziwić, przecież wszystkiego można się nauczyć. Kobiety nie rodzą się z genem pozwalającym im na odróżnienie wołowego od wieprzowego i nieprzypalanie kotletów. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby te czynności opanowali także mężczyźni.

– A co mamy na drugie? – Podniosła się i zaczęła zbierać talerze.

– Ziemniaki już się gotują, a gulasz podgrzewa. Zaraz do ciebie przyjdę, tylko mama skończy jeść.

Marzena popatrzyła z czułością na rodziców. Ojciec cierpliwie karmił mamę, a ona po każdej kolejnej łyżce patrzyła na niego z wdzięcznością.

– Jeszcze jedną? – pytał mężczyzna i czekał na skinięcie głową.

Poczuła, że ma łzy w oczach. Było coś niezwykle wzruszającego w tej scenie. Rodzice przeżyli ze sobą tyle lat. Mama wspierała ojca w jego karierze, a teraz on opiekował się nią w chorobie. Byli dowodem na to, że prawdziwa miłość nie przemija razem z siłą i pięknem młodości, ale trwa też w trudnych chwilach i nie boi się poświęceń.

Zabrała talerze i poszła do kuchni. Zajrzała do garnka z ziemniakami, stwierdziła, że potrzebują jeszcze kilku minut, więc zaczęła zmywać.

Rodzice mieli zmywarkę, ale Marzena lubiła czasami robić to sama. Jednostajny szum wody pozwalał jej spokojnie pomyśleć, a widok czystych naczyń dawał poczucie zrobienia czegoś pożytecznego.

Teraz, opłukując kolejne talerze, myślała o tym, że chciałaby tak jak rodzice, dożyć z Janeczkiem starości. Miło byłoby do końca życia mieć blisko siebie ukochanego człowiek. Kogoś, na kogo można liczyć, kto nie zawiedzie i nie opuści, gdy pojawią się problemy.

– I jak tam? Nie rozgotowały się? – Tata z zaaferowaną miną podniósł pokrywkę garnka i nakłuł widelcem jeden z ziemniaków.

– Spokojnie, sprawdziłam przed chwilą – zapewniła. – Daj ten talerz. – Odebrała z rąk ojca naczynie. – Widzę, że mama wszystko zjadła.

– Tak, chyba jej też smakowało.

– W ogóle ostatnio ma lepszy apetyt, prawda?

Mężczyzna usiadł na taborecie ustawionym przy jednej z kuchennych szafek. Zawsze lubił to miejsce. Marzena pamiętała, że często przychodził do kuchni, gdy mama gotowała, siadał i opowiadał jej, jak minął mu dzień. Ona słuchała, krojąc warzywa albo doprawiając dania, i od czasu do czasu coś komentowała.

– Widzisz, Marzenko, jak to wygląda. – Oparł rękę na blacie szafki. – Ale ja dostrzegam poprawę. Obserwuję ją każdego dnia i naprawdę idą zmiany, i to na lepsze.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zastanawiała się, czy ojciec próbuje ją pocieszyć, czy rzeczywiście mówi prawdę. A może sam chciał w to wierzyć?

Fakt, mama przynajmniej odzyskała kontakt z rzeczywistością i wykazywała zainteresowanie tym, co się działo dookoła niej. Widać było, że słucha rozmów, reagowała kiwnięciami głowy, czasami nawet się uśmiechała. Ale poza tym jej stan niewiele się poprawił. Nadal nie chodziła, poza kilkoma niewyraźnymi słowami nie mogła niczego powiedzieć, ręka wciąż pozostawała całkowicie bezwładna. Mimo regularnych wizyt fizjoterapeuty niedowłady nie ustępowały.

– Zaraz zobaczysz, jak radzi sobie z jedzeniem. Uczy się używać lewej ręki. Zupę co prawda rozlewa, ale ziemniaki czy kawałki mięsa już potrafi zjeść sama – opowiadał ojciec. – Stara się też więcej mówić. Nawet pani Janka ostatnio potwierdziła, że zaczyna rozróżniać poszczególne słowa.

– To bardzo dobrze, tato. Cieszę się – zapewniła Marzena.

– Lekarz powiedział, że w tym wieku powrót do zdrowia może trwać bardzo długo. Ale podkreślał, jak ważne jest pozytywne nastawienie chorego.

– No tak, wiadomo. – Odłożyła kolejny talerz na suszarkę. – Pod tym względem chyba też jest trochę lepiej? Dzisiaj z takim zainteresowaniem słuchała, co mówiłam o Londynie…

– Właśnie. – Ojciec pokiwał głową. – I tak sobie pomyślałem, że powinnaś częściej do nas zaglądać. Mama jest taka szczęśliwa, kiedy cię widzi. A od czasu waszego ślubu zaczęła się zupełnie inaczej zachowywać. Widzę, jak się stara. Pewnie myśli o wnukach. – Mrugnął do córki. – Zawsze o nich marzyła.

– Tato!

– Nie nalegam przecież. Tylko stwierdzam fakt. Zresztą to żadna tajemnica, sama dobrze wiesz. Bardziej chodzi mi o to, że mama czeka na każde informacje od was. Dlatego gdybyś mogła…

– Oczywiście, tato. – Zakręciła kran i wytarła ręce w ściereczkę. – Będę się starała wpadać codziennie.

– Zabieraj ze sobą Janeczka. Mama bardzo go lubi. A liczy się każdy pozytywny bodziec.

– Nie musisz mi tego tłumaczyć. Przyjdziemy jutro po południu – obiecała Marzena. – A teraz już chyba pora odcedzić ziemniaki.

– Całkiem o nich zapomniałem! – Ojciec złapał się za głowę. – Jak widzisz, jeszcze kiepski ze mnie kucharz.

– Spokojnie, nic się nie stało – uspokoiła go Marzena. – Od czego masz córkę? Idź teraz do mamy, a ja nałożę nam drugie danie i przyniosę.

Hubert od tygodnia właściwie nie spał. Niewiele też jadł, bo nawet kiedy sobie o tym przypomniał, i tak nie mógł niczego przełknąć. Chwilami miał wrażenie, że tkwi w jakimś koszmarnym śnie, z którego nie może się obudzić. Bo przecież to wszystko nie mogło być prawdą.

Kiedy wrócił w nocy z balu sylwestrowego, na którym pracował, w pierwszej chwili myślał, że ktoś włamał się do ich mieszkania. Rozrzucone w przedpokoju rzeczy, jego dokumenty i zdjęcia walające się po podłodze salonu – wyglądało to tak, jakby ktoś plądrował pokoje w poszukiwaniu pieniędzy i cennych przedmiotów. Jednak komputer i telewizor znajdowały się na swoim miejscu. Przez moment stał zdezorientowany, ale kiedy tylko minął pierwszy szok, od razu pomyślał o żonie.

– Agata! – zawołał.

Nie odpowiedziała.

– Agata! Gdzie jesteś?!

Bez pukania wszedł do sypialni. Serce biło mu jak oszalałe, a strach ściskał gardło. Obawiał się, że znajdzie żonę skrępowaną, może pobitą, a może… Nawet nie chciał myśleć o najgorszym.

Jednak w sypialni nie zastał nikogo. Łazienka też okazała się pusta. Nigdzie nie dostrzegł Agaty. Wtedy zrozumiał, że to ona była sprawczynią tego bałaganu.

Bo przecież nikt jej nie porwał – myślał w popłochu. – Po co miałby to robić? Nie jesteśmy milionerami, nie mamy wrogów. Musiała sama wyjść.

Pewnie czekałby do rana na jej powrót, ale zauważył wiszący w przedpokoju płaszcz i stojące pod ścianą kozaki. Sprawdził szafę i stwierdził, że zostały w niej wszystkie buty i okrycia, jakie znał. Brakowało jedynie domowych kapci.

Przecież nie wyszłaby w nich na mróz – stwierdził. – Na dodatek bez kurtki. Coś jednak musiało się stać.

Kilka godzin chodził po okolicy. Sprawdzał nawet altany śmietnikowe. Zapewne nie była trzeźwa, więc brał pod uwagę nawet to, że mogła zasnąć w takim miejscu. Mijał grupy ludzi wracających z sylwestrowej zabawy i pytał ich, czy nie widzieli po drodze Agaty. Niestety, nikt jej sobie nie przypominał.

Hubert się bał. Wiedział, że mogło stać się wszystko. Pijana samotna kobieta to przecież łatwy kąsek. Nie miał pojęcia, co robić. Mogła być wszędzie, a jeśli wypiła dużo, to zaśnięcie na takim mrozie nie wróżyło nic dobrego. Nieraz czytał o ludziach, którzy zamarzli, bo alkohol dawał im złudne poczucie ciepła.

Nad ranem całkowicie opadł z sił. Przemarzł, czuł się bezradny i nie wiedział, co powinien zrobić. Poszedł więc prosto na komisariat, żeby zgłosić zaginięcie. Jakoś przekonał dyżurującego funkcjonariusza, by je przyjął, i przełknął sugestię, że żona jest dorosła i może przedłużyła sobie zabawę albo zwyczajnie odeszła, co podobno zdarzało się wcale nierzadko.

– Niech pan wraca do domu i czeka. Ewentualnie można obdzwonić szpitale – doradził policjant, patrząc ze współczuciem na bladego Huberta. – My nie mamy żadnych zgłoszeń o denatach. Muszę przyznać, że to wyjątkowo spokojny sylwester.

Hubert jakoś nie podzielał jego opinii. Jednak zrobił tak, jak radził funkcjonariusz. Ale nie znalazł Agaty w żadnym szpitalu.

Przez kolejną dobę siedział pośród rozrzuconych papierów i czekał. Sam nie wiedział na co. Chwilami drzemał, ale każdy odgłos dobiegający z klatki schodowej stawiał go na równe nogi. Miał nadzieję, że za chwilę usłyszy zgrzyt klucza w zamku albo pukanie do drzwi. Nic takiego jednak się nie działo. Agata nie wracała.

Przez wiele godzin wpatrywał się w leżący na stole telefon, chociaż nie był do końca pewien, czy chciałby, żeby zadzwonił. Bo miał przeczucie, że nie usłyszałby dobrych wieści. Może więc lepiej było, gdy milczał? Przynajmniej nadal mógł żywić nadzieję.

Gdzie ona poszła? – zadawał sobie to pytanie setki razy, ale nie znajdował na nie odpowiedzi. Od dłuższego czasu nie utrzymywała kontaktu z żadną z dawnych koleżanek. Pewnie sprawdziłby to na wszelki wypadek, ale razem z Agatą zniknęły torebka i telefon, a on nie miał numerów do jej znajomych.

Trzeciego dnia uznał, że pora zawiadomić córkę. Nie miał siły bawić się w delikatność.

– Matka zaginęła – powiedział po prostu.

– Jak to?! Co to znaczy: zaginęła?!

– Wyszła z domu w sylwestra, w nocy. Do tej pory jej nie ma.

– A ty gdzie wtedy byłeś? – Usłyszał wypowiedziane z wyrzutem słowa.

– Pracowałem.

– Tak, oczywiście. Uwierzyłabym, gdybym cię nie znała – zakpiła. – Co mam robić? Przyjechać? Trzeba jakoś pomóc?

– Zgłosiłem zaginięcie, szukałem, gdzie się da. Powiedzieli, że teraz pozostało tylko czekać – odparł zgodnie z prawdą. – Nie wiem, co robić… – wyznał.

– Nie licz na moje współczucie – oznajmiła oschle. – Nie wiem, co jej zrobiłeś tym razem, ale jeśli coś się stanie, to będzie twoja wina!

Reakcja córki wcale nie zaskoczyła Huberta. Dziewczyna od dawna wierzyła we wszystko, co mówiła jej matka. A to nie było nic dobrego na jego temat. Miał jednak nadzieję, że chociaż w takiej chwili córka zdobędzie się na trochę empatii i okaże jakieś cieplejsze uczucia. Niestety, tak się nie stało.

Obiecał ją informować o sytuacji i na tym zakończyli rozmowę. Tak naprawdę pragnął jej powiedzieć, by przyjechała, bo chciałby z nią dzielić ten strach, wspólnie czekać i nawzajem się pocieszać. Ale nie wydukał ani słowa. Nie potrafił.

Godziny dłużyły się niemiłosiernie, właściwie stracił trochę poczucie czasu. Wreszcie, gdy przypadkowo spojrzał w lustro i zobaczył nieogolonego mężczyznę z podkrążonymi ze zmęczenia oczami, zrozumiał, że nie może tak dłużej siedzieć. Musi się czymś zająć, czymkolwiek, co chociaż na chwilę pozwoli mu nie myśleć o losie Agaty.

Pierwsze, co mu przyszło do głowy, to ułożenie rozrzuconych przez żonę rzeczy. Policja nie wyraziła żadnego zainteresowania obejrzeniem tego bałaganu. Według nich jeżeli nic nie zginęło, a porwanie jest mało prawdopodobne, angażowanie w sprawę ekipy technicznej było bezcelowe. Skoro tak, to pora tu ogarnąć – zdecydował Hubert.

Zaczął od wyrzucenia resztek zalegających na talerzach i umycia naczyń. Potem poskładał ubrania Agaty i ułożył je w szafie. Nie wiedział, czy odkłada rzeczy na dobre miejsca. Jak wróci, to najwyżej sobie wszystko poprzekłada – stwierdził. Bo nawet nie chciał dopuścić do siebie innej myśli. Na pewno wróci – powtarzał bezgłośnie.

Potem zajął się swoimi dokumentami. Zdjęcia, wyrzucone z papierowych teczek, leżały rozsypane na blacie biurka. Rozdzielał je na kupki, według miejsca wykonania. Na żadne nie popatrzył dłużej, robił to machinalnie i bez większego zastanowienia. Mało brakowało, a nie zauważyłby wiadomości napisanej na odwrocie jednego z nich. Gdyby nie to, że sam nigdy nie robił notatek na fotografiach, pewnie położyłby je na odpowiedni stosik. Jednak ślady długopisu przykuły jego uwagę.

Już wiem, gdzie mieszka twoja kochanka. Jadę tam i zrobię porządek. A.

Przeczytał jeszcze raz nagryzmolone w pośpiechu słowa, żeby upewnić się, czy dobrze wszystko zrozumiał. Potem odwrócił zdjęcie i zobaczył uwieczniony na nim dworek. Ta fotografia razem z próbnymi wydrukami portretów była w teczce z napisem Jagodno.

Hubert w jednej sekundzie pojął, dokąd pojechała Agata. Pod jego nieobecność przejrzała dokumenty w poszukiwaniu dowodów na swoje wymysły i znalazła to, co potraktowała jako wskazówkę. Tylko dlaczego nie wróciła do domu? Podrapał w zamyśleniu zarośnięty policzek.

Uznał, że nie ma czasu do stracenia. Musiał sprawdzić ten trop. Nawet się nie ogolił i nie zmienił ubrania. Po prostu włożył buty, zdjął z wieszaka kurtkę i ruszył do Jagodna.

Teraz stał przed drzwiami dworku i czekał, aż ktoś mu otworzy. Pukał mocno i słyszał, że dźwięk rozchodzi się echem po budynku, ale nikt nie przychodził. Nerwowo przestępował z nogi na nogę i ponawiał pukanie.

Wreszcie drzwi się uchyliły.

– I czego się tak dobija? Przecież dojść muszę, a skrzydła na razie mi nie wyrosły.

– Czy jest tu może moja żona? – Hubert nie tracił czasu na uprzejmości. – Zaginęła w sylwestra i mam powody przypuszczać, że przyjechała tutaj.

– A dlaczego miałaby być? – Panna Zuzanna utkwiła w Hubercie badawcze spojrzenie. – Żony zwykle spędzają noc sylwestrową z mężami.

– Proszę pani, ja nie mam ochoty na słowne przepychanki. Szukam żony, to poważna sprawa. Widziała ją pani może?

– A owszem, widziałam.

– Kiedy? Coś mówiła? – pytał gorączkowo.

– Jakiś kwadrans temu. Zjadła obiad i poszła się położyć.

– Co za szczęście! Więc żyje! – Hubert poczuł, jak ogromny ciężar spadł mu z serca. – Muszę ją zobaczyć!

Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się, bo usłyszał ostrzegawcze warczenie. Czarny psi łeb pojawił się tuż obok nogi hrabianki, a białe kły widoczne spod uniesionych warg jasno mówiły, że zwierzę nie ma przyjaznych zamiarów.

– Ona nie chce nikogo widzieć. – Głos panny Zuzanny był zimny jak lód.

– Ale ja jestem jej mężem!

– A jak tu z młodą pannicą przyjeżdżał, to o tym pamiętał? No! – Stuknęła laską. – Niech jedzie do domu. Wie już, że żona żyje, i tyle mu wystarczy. A jak będzie natrętny, zaraz psa wypuszczę – zagroziła.

Drzwi zatrzasnęły się tuż przed nosem Huberta. Mężczyzna postał jeszcze przez chwilę, wreszcie wrócił do samochodu i odjechał.

– Nie potraktowałaś go zbyt obcesowo, Zuzanno? – zatroskała się Julia. – Na pewno martwił się o żonę.

– Jakby o nią dbał, toby nie musiał się martwić – skwitowała staruszka. – Inna sprawa, że wyglądał na przejętego. A zarośnięty był jak te dziki, co pod dworek podchodzą.

– Może trzeba go było wpuścić?

– Skoro ona nie chce, nic na siłę robić nie będę. Niech sama zdecyduje. Mają przecież te telefony i inne takie. Jak będzie ochota, to i sposób się znajdzie.

Przyjemnie było leniuchować do południa, spędzać wieczory przed kominkiem i prowadzić długie nocne rozmowy. Lea dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo brakowało jej tego przez całe życie. Z radością robiła o poranku dwie kawy zamiast jednej, chętnie przygotowywała kolację, zamiast myśleć, w którym lokalu dziś ma ochotę zjeść. Nie narzekała na brak zmywarki, bo nawet mycie naczyń wydawało jej się miłą chwilą, gdy obok stał Grzegorz i wycierał talerze.

Dotychczas z całkowitą pewnością głosiła, jak dobrze jest w pojedynkę, że nie ma zamiaru niczego zmieniać i nikt jej nie przekona do rezygnacji ze swojego poukładanego życia.

– Mogę robić, co chcę, i nie muszę znosić niczyich fochów – mawiała. – A do łóżka od czasu do czasu kogoś znajdę bez problemu. Rano z uśmiechem powiemy sobie „do widzenia” i żadnych zobowiązań.

Teraz czuła coś zupełnie innego. Okazało się, że obecność drugiego człowieka nie tylko nie jest uciążliwa, ale przeciwnie – daje jakiś nieznany dotąd spokój i poczucie bezpieczeństwa. Na dodatek po raz pierwszy niecierpliwie czekała na każdą wspólną chwilę, na wymianę zdań, przelotny pocałunek czy dotknięcie. To było dla niej coś zupełnie nowego, chłonęła te emocje i miała wrażenie, że nigdy się nimi nie nasyci.

Była