Strona główna » Obyczajowe i romanse » Stacja Jagodno. Tom X. Splecione letnie sny

Stacja Jagodno. Tom X. Splecione letnie sny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788366381841

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Stacja Jagodno. Tom X. Splecione letnie sny

Niezapomniane lato w Jagodnie.

Weronika wie, że przeszłości nie da się wymazać z pamięci, ale można sprawić by poplątane losy ułożyły się na nowo. Przeznaczenie kieruje ją do dworku w Jagodnie gdzie prowadzi warsztaty z tkactwa i zaprzyjaźnia się z panną Julią. Nić porozumienia między kobietami sprawia, że zwierza się hrabiance z sekretu, który zmienił jej całe życie. Przypadkowym świadkiem rozmowy jest Małgorzata. Tajemnice Weroniki przypominają jej o własnym nieszczęśliwym dzieciństwie i stają się początkiem nieporozumień. Czy Małgorzacie uda się pogodzić z przeszłością?
W życiu pozostałych bohaterów Stacji Jagodno również szykuje się wiele zmian i wyzwań. Szczęście jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko o nie zawalczyć, bo w najpiękniejszych historiach jakie pisze Karolina Wilczyńska splatają się ze sobą chwile radosne i smutne, jednak miłość zawsze zwycięża!

Polecane książki

Poznajcie nową koleżankę – oto Poppy Pym! Książka zwyciężyła w konkursie Montegrappa Prize for New Children’s Writing.Poppy Pym dorastała w cyrku, jedząc na śniadanie watę cukrową i ucząc się poskramiania lwów… W końcu jej cyrkowa rodzina zadecydowała, że potrzeba jej bardziej tradycyjnej edukacji i...
Powieść polskiego arystokraty z końca XIX wieku. Wincenty Łoś (1857–1918) był zapalonym literatem oraz kolekcjonerem. Reprezentował poglądy konserwatywne, które ujawniały się w jego twórczości literackiej....
Ludzkość opuściła Starą Ziemię i skolonizowała odległe światy. Stało się to możliwe dzięki odkryciu tuneli czasoprzestrzennych, które skróciły drogę do układów gwiezdnych z planetami nadającymi się do zamieszkania. Właśnie dlatego sektor Victorii stał się węzłem komunikacyjnym i handlowym dla pozost...
  "Stefan Bratkowski napisał esej o faszyzmie, najbardziej ponurym - obok bolszewizmu - fenomenie polityczno-kulturalnym XX wieku. Skąd się wziął faszyzm? Dlaczego zwyciężał? Na czym polegał jego zatruty urok? Jaka jest odpowiedzialność intelektualistów, którzy ulegli temu urokowi? Jak zwykle u ...
Wyrażenie „nadzór korporacyjny" (corporate governance) jest różnie pojmowane. W najogólniejszym ujęciu odnosi się ono do mechanizmów instytucjo­nalnych, które wpływają na decyzje osób kierujących przedsiębiorstwem. Mechanizmy te dzieli się zwykle na wewnętrzne (np. typ rady nadzorczej w firmie) i ze...
Świetlany mrok Czwarta z Dziewięciu tom IV części: V oraz VI. Wielkie bitwy toczone w teraźniejszości, jak i równolegle w przeszłości zmieniają oblicze świata. Jednak każdy z bohaterów toczy swoją własną walkę. Ich cele zostały już jasno określone. Pozostaje pytanie: jakim kosztem i jak daleko s...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Karolina Wilczyńska

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Paulina Jeske-Choińska

Projekt typograficzny serii: Maciej Majchrzak

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)

Fotografia na okładce: Izabela Magier / shutterstock.com

Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly

Fotografia na skrzydełku: Natalia Golis

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66381-84-1

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Przedpołudniowe słońce zdążyło już objąć w posiadanie taras przed domem, więc Ewa bez obaw wyprowadziła z domu wózek, w którym smacznie spała Różyczka. Pochyliła się nad małą i delikatnie, z czułością poprawiła kocyk okrywający dziecko. Uśmiechnęła się przy tym lekko.

Śliczna ta moja wnuczka – pomyślała, patrząc na maleńką buzię okoloną rąbkiem szydełkowej czapeczki.

– A, tu jesteście! – Tamara stanęła w drzwiach.

– Ciii. – Ewa odwróciła się w stronę córki i zmarszczyła brwi. – Przed chwilą zasnęła, niech sobie trochę pośpi na świeżym powietrzu.

Tamara ze spokojem przyjęła surowy ton matki. Widziała przecież, jak pochylała się nad dzieckiem. Doskonale znała Ewę, więc zdawała sobie sprawę, że to, co teraz robi, jest nieudaną próbą ukrycia tkliwości, której wcześniej dała wyraz. Tak, matka zawsze uważała, że okazywanie uczuć to odkrywanie słabego punktu, w który łatwo uderzyć i zadać ból – pomyślała Tamara. – Dopiero od niedawna zaczęła pozwalać sobie na czulsze gesty, ale jeszcze czasami górę brały dawne przyzwyczajenia. Nic dziwnego, nie miała przecież łatwego życia…

– Przepraszam. – Tamara uśmiechnęła się i podeszła do matki.

Przez chwilę obie obserwowały w milczeniu śpiącą Różyczkę.

– Już wyjeżdżasz? – odezwała się jako pierwsza Ewa.

– Tak – potwierdziła córka. – Zostało mi jeszcze trochę spraw do załatwienia.

– Czyli nie masz już czasu na kawę? – Ewa nadal patrzyła na wnuczkę, jakby nie zależało jej na odpowiedzi, ale Tamara wyczuła, że jest inaczej.

– Jak wiesz, jako matka karmiąca, nie piję kawy. Pewna pani doktor urwałaby mi głowę, gdybym to zrobiła – zażartowała.

– Jeżeli będzie niezbyt mocna i z mlekiem, to pani doktor może akurat patrzeć w inną stronę – odpowiedziała Ewa poważnie, ale Tamara zauważyła, że lekko drgnął jej kącik ust.

– W takim razie przygotuję dwie filiżanki. Takiej propozycji nie odrzucę, bo kto wie, kiedy po raz kolejny dostanę dyspensę…

– Tylko pamiętaj, że ja nie karmię – rzuciła Ewa za odchodzącą córką.

Od zawsze piła wyłącznie kawę parzoną po turecku, mocną i czarną – bez żadnych dodatków. Przyzwyczaiła się do niej jeszcze na studiach, kiedy uczyła się do egzaminów, a potem smolisty napar pomagał jej przetrwać nocne dyżury. Doskonale wiedziała, że teraz powinna już trochę ograniczyć kofeinę, co nie było jednak takie proste. Postanowiła poprzestawać na jednej, góra dwóch filiżankach dziennie. W ten sposób zdołała oszukać swój lekarski rozsądek, nie odbierając sobie przy tym przyjemności.

W oczekiwaniu na córkę usiadła w wiklinowym fotelu i rozejrzała się po podwórku. Na razie nie mogła się jeszcze cieszyć ogrodem, bo budowa prawie całkowicie zniszczyła zieleń na podwórzu. Na szczęście stanowczo zapowiedziała robotnikom, że krzewy bzu muszą pozostać nietknięte, więc teraz przynajmniej mogła podziwiać białe, różowe i ciemnofioletowe kiście kwiatów zwisające z zielonych gałązek.

– Piękne, prawda? – Tamara uchwyciła spojrzenie matki.

Postawiła na stoliku tacę z dwiema filiżankami i zajęła miejsce na drugim fotelu.

– Tak – odpowiedziała Ewa. – Bardzo lubię bez. Wiele razy w życiu marzyłam, że kiedyś będę miała takie krzewy w ogrodzie przy swoim domu.

– No i masz. Twoje marzenia się spełniły.

– W sumie tak. Szkoda tylko, że tak późno. – Ewa westchnęła.

– Lepiej późno niż wcale, prawda?

– Tak mówią – zgodziła się kobieta. – Właściwie powinnam się cieszyć, bo byłam już przekonana, że moje wyobrażenia nigdy nie staną się rzeczywistością. Tylko trochę szkoda mi tych wszystkich lat…

– Mamo, skąd takie myśli? Przecież masz przed sobą jeszcze wiele szczęśliwych chwil. Nie jesteś zgrzybiałą staruszką, zdrowie ci dopisuje, już nie musisz pracować. To najlepszy czas, żeby korzystać z życia.

– Naprawdę nie musisz mnie pocieszać. – Ewa popatrzyła na córkę i uśmiechnęła się lekko, widząc jej przejętą minę. – Przede wszystkim nie zrozum mnie źle. Absolutnie nie żałuję niczego. Owszem, czasami było mi trudno, ale przecież mam ciebie, Marysię, robiłam to, co naprawdę kochałam. To wszystko jest dla mnie bardzo ważne i za nic nie chciałabym tego stracić. Myślałam raczej o popełnionych błędach, o tym, że przez swój upór nie zawsze byłam w porządku wobec innych i… – urwała w połowie zdania.

– Nie myśl w ten sposób. Przecież nikt nie jest idealny. Pamiętaj tylko o jednym: nie zamieniłabym cię na żadną inną matkę – powiedziała Tamara. – Chociaż przyznam, że czasami bywasz denerwująca.

– I wzajemnie.

– Wiem o tym. – Tamara wzruszyła ramionami. – Ale skoro na razie się nie pozabijałyśmy, to chyba można przyjąć, że nie jest źle.

– Chyba można – zgodziła się z nią matka.

– W takim razie zamknijmy ten temat i powiedz mi lepiej, co tutaj planujesz. – Wskazała ruchem głowy podwórko. – Bo domyślam się, że tak tego nie zostawisz?

Doskonale wiedziała, co robi. Reakcja matki była natychmiastowa. Ewa wyprostowała się w fotelu, jakby już, natychmiast, miała wstać i działać.

– Chcę zasadzić kilka krzewów, iglastych i liściastych, jako tło dla niższych roślin i kwiatów – powiedziała pewnym tonem, więc Tamara od razu zrozumiała, że matka już dawno przemyślała całą koncepcję urządzenia ogrodu. – Tak dobiorę rośliny, żeby od wiosny aż do późnej jesieni coś kwitło. Będą tulipany, szafirki i narcyzy, potem piwonie, latem lilie, jesienią marcinki. Myślałam też o malwach. Jak sądzisz, Róża pozwoli mi wykopać kilka od siebie? – Spojrzała pytająco na córkę. – Zawsze miała najpiękniejsze w całej wsi.

– Na pewno pozwoli – zapewniła Tamara.

– Porozmawiam z nią na ten temat przy najbliższej okazji – postanowiła Ewa. – I nie myśl sobie, że wszystko chcę obsadzić kwiatami. Zaplanowałam też część wypoczynkową. Będzie trawa, miejsce na niewielką piaskownicę i huśtawkę. Widziałam takie rzeczy w marketach budowlanych, całkiem ładne. Trzeba przecież urządzić Różyczce miejsce do zabawy – wyjaśniła, jakby córka nie miała pojęcia, że mieszka tu jakieś dziecko. – A za kilka lat przyciśniemy Łukasza i może zrobi małej taki domek, wiesz, o czym mówię?

– Wiem. I myślę, że nie będziesz go musiała zbyt długo namawiać. – Tamara roześmiała się. – Co innego ja. Bo przypomniałaś mi właśnie, że muszę go dziś trochę popędzić. Trzeba jak najszybciej wykończyć pokoje. Przecież każdy dzień to dla nas potencjalna strata. Muszę wiedzieć, kiedy wreszcie będą gotowe do wynajęcia, tym bardziej, że ludzie już pytają o wakacje.

Ewa spojrzała na córkę. Od razu zrozumiała, że Tamara jest już myślami w dworku. Nie miała o to żalu. Rozumiała ją, bo była taka sama – kiedy angażowała się w coś, to całą sobą i bez reszty.

– W takim razie jedź już – powiedziała. – Tylko zadzwoń, o której wrócicie, przygotuję coś na kolację.

– Może powinnam wracać wcześniej? – Tamara poczuła wyrzuty sumienia. – Jesteś tu sama ze wszystkim…

– Nie sama, tylko z Adamem – poprawiła ją Ewa. – I nie ze wszystkim, tylko z wnuczką. Damy sobie radę. Mleko mam w lodówce, a Różyczka nie sprawia na razie kłopotu. Dlatego nie przejmuj się i rób spokojnie to, co masz robić.

– Dzięki, mamo. – Tamara spojrzała na nią z wdzięcznością.

– Dobrze, dobrze, uciekaj. – Ewa machnęła ręką.

Tamara duszkiem opróżniła filiżankę, wstała, pocałowała matkę w policzek i po chwili Ewa zobaczyła wyjeżdżający za bramę samochód.

A wjazd do garażu wyłożymy kostką brukową – pomyślała, sięgając po swoją filiżankę.

Grzegorz obudził się z przekonaniem, że jest bardzo wcześnie. Niespiesznie przeciągnął się i sięgnął ręką na drugą stronę łóżka, żeby przytulić do siebie śpiącą obok kobietę. Zaskoczony, obrócił głowę i zobaczył, że jej miejsce jest puste. Nawet prześcieradło zdążyło już ostygnąć, czyli ukochana musiała wstać już jakiś czas temu.

Przetarł oczy, przeczesał zwichrzone włosy i usiadł. Sięgnął po leżącą na nocnej szafce komórkę i zerknął na wyświetlacz.

– Jedenasta?! – Zdziwił się. – Niemożliwe!

Zwykle budził się dość wcześnie, często nawet przed szóstą. Od lat nie zdarzało mu się spać prawie do południa.

To pewnie dlatego, że wczoraj… – przypomniał sobie poprzedni wieczór i uśmiechnął się na wspomnienie tego, co robili.

Zaczęło się od kolacji, potem postanowili obejrzeć jakiś film, ale Grzegorz nie mógł nawet przypomnieć sobie jego tytułu. Za to doskonale pamiętał, co robił zamiast patrzeć na ekran. I musiał przyznać, że było to wspomnienie niezwykle miłe, choć, jak się okazało, bardzo męczące. Pewnie dlatego, że mocno się zaangażował.

Było doskonale – pomyślał.

I postanowił podzielić się swoją refleksją z Leą.

Tylko gdzie ona się podziała?

Wstał, podszedł do okna i szeroko otworzył oba skrzydła. Odetchnął głęboko kilka razy, wcale nie przejmując się tym, że jest nagi. Tutaj nikt nie mógł go zobaczyć. Bez obaw pozwolił więc, żeby ciepłe promienie słońca ogrzewały jego ciało. Przymknął oczy i przez chwilę wydawało mu się, jakby był środek lata, a on leżał na plaży…

– Dobra, dosyć tego! – powiedział głośno. – Do lata daleko, na razie trzeba coś zjeść.

Włożył bokserki i ruszył na poszukiwanie Lei. Pomyślał, że po upojnym wieczorze wspólne śniadanie byłoby równie miłą chwilą.

Zszedł po drewnianych schodach i drapiąc się po policzku, przystanął w progu kuchni.

Przyglądał się w milczeniu kobiecie opartej o brzeg stołu. Wpatrzona w krajobraz za oknem, z telefonem przy uchu, nie zauważyła, że się pojawił. Grzegorz musiał przyznać, że miał przed oczami widok, który każdego mężczyznę przyprawiłby o szybsze bicie serca. Piękna kobieta, ubrana jedynie w jego koszulę, z włosami rozświetlonymi przez słońce – czy istnieje coś wspanialszego? Pewnie gdyby to była reklama, kobieta miałaby długie blond włosy, koszula byłaby błękitna, a w ręku trzymałaby kubek szwedzkiej marki. Lea natomiast miała włosy czarne, koszula była flanelowa w czerwono-białą kratę, a kubek kupił rok temu w Lewiatanie, bo akurat trafił na promocję. Jednak Grzegorzowi absolutnie to wszystko nie przeszkadzało. Zresztą nawet o tym nie pomyślał. Bo jeżeli się kogoś kocha, to kolor włosów czy materiał koszuli są bez znaczenia, a mała blizna na przedramieniu rozczula i czyni tę osobę jeszcze bardziej niepowtarzalną.

Już miał podejść, pocałować ją znienacka w policzek, powiedzieć jej „dzień dobry” i popatrzeć w oczy, żeby sprawdzić, czy cieszy się ze wspólnego poranka tak jak on, ale właśnie w tym momencie Lea powiedziała:

– Ale mnie to nie interesuje.

Wyczuł w jej tonie irytację.

Ciekawe, z kim rozmawia? – pomyślał.

Odruchowo zrobił krok w tył i ukrył się za ścianą.

– Ile razy mam ci powtarzać, że nie będę siedziała jak głupia w miejscu, które mnie nudzi i nie jest żadną inspiracją.

Mężczyzna wstrzymał oddech. O czym ona mówi?

– Tak, masz rację, warto się czasem pomęczyć dla przyszłych korzyści. Ale sama powiedz, co mi przyjdzie ze spędzania czasu z jakimś facetem, który zanudza mnie swoimi opowieściami? Ileż można? I żeby chociaż potrafił mi wszystko potem jakoś zrekompensować. Ale nie. No powiedz, jak długo jeszcze miałabym to znosić i w jakim celu?

Mówiła przyciszonym głosem, ale i tak słychać w nim było emocje.

Grzegorz poczuł się zbity z tropu. Ogarnął go niepokój.

To o mnie opowiada? – pomyślał i zmarszczył brwi. – Komu to mówi? I czy tak właśnie sądzi?

Słowa o korzyściach, zanudzaniu i znoszeniu towarzystwa na siłę zabolały go. A kroplą, która przelała czarę goryczy, była informacja, że nie potrafił jej tego zrekompensować. Czy z tego powodu wstała wcześniej? Czuła się niezadowolona? Nic na to nie wskazywało, kiedy zasypiali. Czyżby uśmiechała się tylko na pokaz? I kim był jej rozmówca? Innym mężczyzną?

Grzegorz nie mógł okiełznać targających nim emocji. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał, myśli krążyły w głowie niczym stado spłoszonych ptaków. A już jej zaufał! I wydawało mu się, że wreszcie znalazł to, czego tak długo szukał.

Najlepiej zapytam ją wprost – zdecydował. – I to od razu.

– Nie wiesz, co mówisz! – Usłyszał śmiech Lei. – Kama, nie masz pojęcia o tym, co robię, więc jak możesz mnie oceniać?

Koleżanka? – Grzegorz znowu zatrzymał się w pół kroku.

– Według ciebie utknęłam na wsi? Tak sądzisz? No to muszę ci powiedzieć, że mnie się akurat to bardzo podoba. Tak, ta wieś mi się podoba, ten spokój też, a przede wszystkim towarzystwo.

Mężczyzna poczuł, że cała złość w jednej chwili znika.

– Mowy nie ma, żadnego zdjęcia ci nie wyślę! – Lea roześmiała się do słuchawki. – Nie, nie dlatego. Przeciwnie, opadłaby ci szczęka z zazdrości. Tak, bardzo przystojny. – Słuchała przez chwilę. – Dobra, wiem, że dla ciebie to najważniejsze, ale mnie nie o to chodzi. Pewnie, że miło. Tylko nie w tym rzecz. Mnie jest z nim po prostu dobrze.

Grzegorz dopiero teraz poczuł, jak mocno przed chwilą zaciskał szczęki. Ostatnie słowa Lei sprawiły, że rozluźnił mięśnie i wypuścił z płuc nagromadzone w nich powietrze.

– Nawet mnie nie namawiaj. Ani mi się śni przyjeżdżać do Gdańska. Nie spodziewaj się mnie w najbliższym czasie. Zostaję tu, gdzie mi dobrze. Zakochana? No… dobra, niech będzie. Tak, jestem zakochana. Więc zrozum to i nie męcz mnie już, okej? Zdzwonimy się kiedyś, spoko. A teraz kończę, bo mam zamiar przygotować wiejskie śniadanie, które zjem ze wspaniałym facetem. Tak, już możesz mi zazdrościć. Pa!

Rozłączyła się i odłożyła telefon na blat. A potem w kilku tanecznych krokach podeszła do ekspresu. Nuciła pod nosem jakąś melodię i uśmiechała się do swoich myśli.

Grzegorz odczekał jeszcze chwilę, a potem chrząknął i wszedł do kuchni.

– Dzień dobry – powiedział, podchodząc do niej.

– Hej! – Nadstawiła policzek do pocałunku. – Jak ci się spało?

– Doskonale.

– Chciałam przygotować śniadanie, ale zadzwoniła koleżanka i zagadałam się z nią trochę. – Zrobiła zmartwioną minę.

– Coś ważnego?

– Nie, bzdury same. – Machnęła ręką. – Tylko czas straciłam i z niespodzianki nici.

– Nic się nie stało. Zaraz wspólnie coś zrobimy. Ja smażę jajecznicę, a ty rozkładasz nakrycia. Może być?

– Może. – Kiwnęła głową i sięgnęła do szafki z talerzami.

– Ale najpierw to. – Zatrzymał ją.

Przyciągnął kobietę do siebie, otoczył ramionami, a potem pocałował długo i mocno.

Igor wszedł do domu i zajrzał do kuchni. Nie było nikogo.

– Mamo! – krzyknął. – Jesteś tu?!

– Jestem, jestem! – Usłyszał głos dobiegający z pokoju rodzeństwa.

Jadwiga stanęła w drzwiach i otarła pot z czoła.

– Co ty tam, mamo, wyprawiasz? – zainteresował się chłopak.

– A nic takiego, synku. – Machnęła ręką. – Dzisiaj wzięłam wolne, Małgorzata pilnuje interesu, bo musiałam jechać i kościół do ślubu przygotować. Trochę szybciej skończyłam, więc pomyślałam, że jeszcze ogarnę ten bałagan. Chodź do kuchni, herbatę zaparzę i zupę ci podgrzeję. Kapuśniak mam, lubisz przecież.

– Jak kapuśniak, to bardzo chętnie. – Igor uśmiechnął się.

Jadwiga zakrzątała się przy kuchence, a on usiadł na swoim dawnym miejscu przy stole. I chociaż przez całe życie jadał tutaj, to teraz, nieoczekiwanie, poczuł się jakoś inaczej. Jak gość, nie jak domownik. A przecież wyprowadził się dopiero kilka miesięcy temu.

Czy to możliwe, że już tak przyzwyczaiłem się do życia z Majką? – pomyślał.

– Dzieci w szkole, mała w przedszkolu, to akurat dobry czas na porządki – kontynuowała tymczasem matka. – Można wyrzucić niepotrzebne rzeczy, nawet nie zauważą. A gdyby byli, nie dałoby się nic ruszyć. Co ja ci zresztą będę mówić, sam wiesz najlepiej.

Pokiwał głową, chociaż matka nie mogła tego widzieć.

– A co tam u was? – zapytała Jadwiga, mieszając zupę w garnku. – Wszystko w porządku? Nic wam nie brakuje? Macie co jeść?

– Spokojnie, dajemy radę – odpowiedział Igor. – Wiele nam nie trzeba, a jak się nie płaci za mieszkanie, to na jedzenie zawsze wystarczy.

– Całe szczęście. Bo ja tak nieraz wieczorami myślę o was i martwię się, czy czasami głodni nie chodzicie.

Postawiła przed synem talerz z parującym kapuśniakiem.

– Jedz, zaraz ci jeszcze chleba ukroję. A dla Majeczki to naleję w słoik, zaniesiesz jej.

– Dziękuję, mamo. – Igor nie dał się dwa razy prosić. Od razu chwycił łyżkę i zaczął jeść. Naprawdę lubił kapuśniak, a po trzech godzinach na basenie nie mógł narzekać na brak apetytu.

Jadwiga położyła na stole talerzyk z chlebem, usiadła naprzeciwko syna i z czułością przyglądała się, jak nabiera kolejne łyżki. Jak każda matka była szczęśliwa, widząc, że dziecku smakuje to, co przygotowała.

– No, niech mama mówi, o co chodzi – poprosił Igor, sięgając po pieczywo. – Bo przecież nie z powodu kapuśniaku do mnie mama dzwoniła, prawda?

Od poprzedniego wieczoru zastanawiał się, jaką sprawę ma do niego Jadwiga. Zadzwoniła po dwudziestej trzeciej, co nigdy jej się nie zdarzało, bo zwykle wcześnie szła spać.

– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony.

– Nie, nie, nic się nie dzieje – zaprzeczyła.

– A dlaczego ty tak szepczesz?

– Dzieci nie chcę obudzić – wyjaśniła. – Synku, czy mógłbyś jutro przyjść do mnie?

– Jasne, nie ma problemu. Ale o co chodzi?

– To nie jest sprawa na telefon. W cztery oczy trzeba pogadać.

– Skoro tak mówisz… – Był zdziwiony, bo wyglądało to na jakiś sekret. – Ale na pewno wszystko w porządku?

– Niby tak, ale chcę z tobą porozmawiać. O której przyjdziesz?

– Mam tylko dwie lekcje, ale potem pracuję, więc pewnie około czternastej. Może tak być?

– Dobrze, dobrze. Będę czekała.

Nie miał pojęcia, o co może chodzić.

– Nic mi do głowy nie przychodzi – zwierzył się Majce, która też nie wpadła na żaden pomysł.

Dlatego nie mógł się doczekać, aż Jadwiga zdradzi mu powód tej rodzinnej narady.

– Może skończ najpierw? – zaproponowała matka.

– Mów, mamo, bo od wczoraj zachodzę w głowę…

– Niech będzie, powiem od razu – postanowiła. – Bo widzisz, ja się o Tereskę martwię.

– A co? Znowu jakieś problemy? – Zerknął pytająco znad talerza. – Mam z nią poważnie porozmawiać?

– Nie, w domu wszystko robi jak trzeba. – Jadwiga podniosła rękę w uspokajającym geście. – Tylko… – zawahała się.

– Co?

– Od tygodnia mnie męczy, że szkołę chce zmienić. Mówi, że po wakacjach już do tej nie pójdzie.

– A to dlaczego?

– Właśnie tego powiedzieć nie chce. – Jadwiga westchnęła. – Pytam za każdym razem, ale tylko zaciska usta i milczy jak zaklęta.

Igor przełknął ostatnią łyżkę kapuśniaku i odsunął talerz.

– Myślisz, że coś jest nie tak w tej szkole?

– Sama nie wiem. – Jadwiga wzruszyła ramionami. – Na wywiadówce byłam, stopnie ma dobre, tylko wagary tam jakieś się zdarzyły. Ale niedużo – dodała szybko. – I nauczycielka mówiła, że problemów nie sprawia, grzeczna jest i podobno się stara…

– To w czym problem?

– Tego właśnie nie wiem. Myślałam, że może ty…

– Ze mną też ostatnio mało rozmawia. – Igor zmarszczył brwi. – Wie mama, odkąd tu nie mieszkam, rzadko się widujemy.

– Tak, wiem, ale myślałam, że może coś ci powiedziała. Bo nie ukrywacie chyba nic przede mną? – Wbiła w syna spojrzenie pełne troski.

– Mamo!

– Synku kochany, ja się naprawdę martwię! Widzę przecież, że coś jest nie tak. No i ta zmiana szkoły. Dlaczego tak się upiera? Może zapytaj ją, o co chodzi?

– Mnie też pewnie się zwierzać nie zechce – stwierdził. – Ale poproszę Majkę, żeby z nią pogadała. Ostatnio chyba dobrze się rozumieją.

– O, tak, to świetny pomysł! – Jadwiga ucieszyła się. – Niech Majeczka z Tereską porozmawia. Ma na nią taki dobry wpływ…

– Dobrze, mamo. Tak zrobimy. Tylko już się nie zamartwiaj. To na pewno nic poważnego. Może się zakochała i chce być w jednej szkole ze swoim chłopakiem? Wiesz, takie dziewczyńskie pomysły… – starał się uspokoić matkę, choć czuł, że sprawa może wcale nie być błaha. Znał siostrę i wiedział, że nie lubiła zmian, wiec taka decyzja musiała mieć poważniejszą przyczynę. Jednak za wszelką cenę chciał oszczędzić matce zmartwień. Zawsze tak było. Oboje z Tereską starali się chronić matkę, bo wiedzieli, że ma dość trosk o ich codzienny byt. I tak już zostało, mimo że teraz wiodło im się dużo lepiej i żyło spokojniej.

– To co? Przygotujesz mi tę zupę dla Majki? Będę się zbierał, bo muszę jeszcze się pouczyć wieczorem.

– Tak, już szykuję. – Jadwiga poderwała się z krzesła. – Widzisz, ja ci tu głowę zawracam, a ty masz maturę za pasem.

– Spokojnie, mamo. Wszystko pod kontrolą. Będzie dobrze, nic się nie bój.

Marzena mogła być zadowolona. Udało jej się złapać trzy zlecenia, w tym jedno całkiem spore. Przygotowanie projektów graficznych opakowań nowej serii kosmetyków sprawiło jej szczególną frajdę, bo linia pielęgnacyjna miała być skierowana do młodzieży, a to dawało możliwość kreatywnego podejścia do tematu. Z kolei inne, duże przedsięwzięcie dotyczyło zaprojektowania otoczenia osiedla sześciu niewielkich bloków i może nie było zbyt nowatorskie, ale za to doskonale płatne. Polecił ją dawny znajomy, z którym kiedyś współpracowała. Teraz zmienił branżę i był wspólnikiem dewelopera, więc kiedy przyszła pora na wizualizacje, które miały być pokazywane potencjalnym klientom, przypomniał sobie o Marzenie.

Wszystkie zlecenia musiały oczywiście zostać zrealizowane jak najszybciej, więc miała pełne ręce roboty od rana do wieczora. Nie przeszkadzało jej to, bo praca w agencjach reklamowych przyzwyczaiła ją do dyscypliny i działania pod presją czasu. Poza tym wizja dopływu gotówki też dodatkowo ją motywowała.

Dzieliła więc czas między siedzenie przed monitorem a odwiedziny u rodziców. Te ostatnie bywały trudne. Widziała smutek w oczach ojca, który co prawda nic nie mówił, ale doskonale zdawała sobie sprawę, co myślał.

Starała się być wesoła, opowiadać o swoich zajęciach, zdarzało jej się też kłamać, bo od czasu do czasu wymyślała historie o spotkaniach ze znajomymi i wieczorach spędzonych w kawiarniach czy pubach. Tymczasem nie wychodziła nigdzie. Raz, że nie miała czasu, a dwa – wcale nie ciągnęło jej do zabawy. Mówiła o tym tylko dlatego, żeby uspokoić ojca. Chociaż i tak w głębi duszy czuła, że znał prawdę i ani przez chwilę nie wierzył w jej opowieści.

Jeszcze gorsze były pytające spojrzenia matki. Chociaż stan fizyczny kobiety trochę się poprawił, chętniej jadła, a rehabilitacja przyniosła efekty i mogła już nawet lekko zacisnąć sparaliżowaną rękę na gumowej piłeczce, to psychicznie nadal nie było z nią najlepiej. Afazja nie ustępowała. Ojciec rozumiał niektóre dźwięki wydobywające się z ust żony i potrafili się porozumieć w podstawowych sprawach, ale Marzena, która nie była wciąż przy matce, miała z tym problem. Poza tym odnosiła wrażenie, że mama jest na nią zła. Jakby wiedziała, co się stało i chciała dać córce do zrozumienia, że nie podoba jej się to.

Pewnie jestem przewrażliwiona – starała się wytłumaczyć to samej sobie Marzena. – Po prostu interpretuję jej zachowanie przez pryzmat swoich wyobrażeń.

Jednak chwilami, gdy matka wbijała w nią pytające spojrzenie, nie potrafiła pozbyć się przeświadczenia, że w jej oczach widzi tylko jedno: „Gdzie jest Janeczek?”.

I co miała odpowiedzieć? Przecież nie prawdę. A z drugiej strony nie chciała w tej kwestii kłamać. Chociaż w sumie już sama nie wiedziała, jaka jest prawda. Janeczek wyjechał do Londynu. I to był fakt. Ale wszystko inne tkwiło w jakimś zawieszeniu.

Jesteśmy małżeństwem – rozmyślała, wracając do domu. – I to się chyba na razie nie zmieni. W każdym razie nie dostałam żadnego pisma od prawnika czy wezwania do sądu. Z tego wniosek, że Janeczek nie myśli na razie o rozwiązaniach ostatecznych. Tylko w sumie jaka to różnica?

Chociaż spieszyła się do domu, przystanęła na chwilę przy kościele garnizonowym. Biel murów kontrastowała z otaczającą świątynię zielenią. Piękna bryła budynku zawsze ją zachwycała. Wiedziała, że początkowo był cerkwią, którą dopiero w połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku przekazano polskiemu wojsku. Kościół należał do jednych z najpiękniejszych obiektów sakralnych w mieście i Marzena bardzo lubiła patrzeć na okrągłe kopuły i detale stylu bizantyjskiego, w jakim go zaprojektowano.

I jak ja mam to wszystko rozumieć? – Ruszyła dalej, wzdłuż ulicy Chęcińskiej. – Jesteśmy razem, czy się rozstaliśmy? Wróci czy nie?

Nie znała odpowiedzi na te wszystkie pytania, ale one wciąż powracały.

Starała się nie myśleć o swojej sytuacji, praca ułatwiała jej nieco to zadanie, ale przed zaśnięciem każdego dnia zastanawiała się, co będzie dalej.

Kilka razy miała ochotę rzucić wszystko, spakować się i lecieć do Londynu. Tęskniła za Jankiem, brakowało jej wspólnych chwil, rozmów, jego rozsądnych uwag i opiekuńczych ramion.

Ale kiedy przypominała sobie rodziców, gdy robiła dla nich większe zakupy albo załatwiała jakąś sprawę w urzędzie czy administracji, wiedziała, że nie może ich zostawić. To naprawdę byli już starsi ludzie i chociaż ojciec za nic by się do tego nie przyznał, Marzena wiedziała, że jest im potrzebna. Odrzucała więc myśl o Londynie, starała się nie pamiętać o Janeczku, ale nie było to łatwe.

Przecież tak nie da się żyć! – Kopnęła ze złością kamyk leżący na chodniku.

Przechodząca obok kobieta spojrzała na nią karcąco, jednak Marzena nawet tego nie zauważyła.

Mógłby chociaż zadzwonić, zapytać co u mnie – pomyślała rozżalona. – A on nic. Milczy. Uznał, że przestałam istnieć czy co? I tak się zachowuje angielski dżentelmen?

Starała się ze wszystkich sił wzbudzić w sobie złość. Gdy jej się to na chwilę udawało – było łatwiej. Przynajmniej tak nie tęskniła i smutek na moment chował się głębiej w jej sercu. Tylko że potem i tak powracał. Pod rękę z tęsknotą.

Dźwięk telefonicznego dzwonka wyrwał Marzenę z zamyślenia. Sięgnęła do torebki i odnalazła smartfon.

– Cześć, Tamara – powiedziała.

– O, żyjesz? – Koleżanka udała zdziwienie. – Co za niespodzianka!

– Żyję, żyję. Tak, racja, nie odzywałam się. Ale mam tyle pracy, że nie wiem, w co najpierw ręce włożyć.

– Tu akurat cię rozumiem. U mnie podobnie.

– To sama widzisz…

– Ale nie tylko pracą człowiek żyje, prawda? I właśnie dzwonię, żeby zapytać, czy w ramach przerwy nie wpadłabyś do nas w weekend? Jakaś kawa, pogaduchy, relaks z dzieckiem na ręku? – zażartowała Tamara.

– Raczej się nie uda. Muszę skończyć zlecenie, a jeszcze mam na głowie rodziców, wiesz przecież. Obiecałam tacie, że zabierzemy mamę na spacer do parku, więc…

– A Janeczek jeszcze nie wrócił? Bo samej chyba trudno ci to wszystko ogarnąć…

– Jeszcze nie – odpowiedziała krótko. – A jak u was? – zmieniła temat. – Dajesz radę z pracą i dzieckiem?

– Mama pomaga. Gdyby nie ona, byłoby kiepsko. A tak, jakoś się udaje – wyjaśniła. – Szkoda, że nie przyjedziesz, liczyłam na spotkanie. Ale co się odwlecze, to wiesz… Gdy tylko Janek przyleci, od razu wpadajcie na kawę.

– Oczywiście.

– No to buziaki! Czekam na was!

To chyba długo poczekasz. – Marzena westchnęła w duchu.

Tak naprawdę mogłaby odwiedzić dworek, stęskniła się za Jagodnem, Tamarą i hrabiankami. Tylko że nie chciała mówić o swoich kłopotach. Tu, w mieście, udawało jej się zachowywać pozory, ale bała się, że tam, wśród przyjaciół, nie zdoła ukryć emocji. Nie, na razie nie była na to gotowa.

Najpierw muszę się z tym sama jakoś uporać – stwierdziła.

– Hej, hej!

Auto zahamowało gwałtownie na podjeździe, a spod kół uniósł się obłok kurzu. Zanim jeszcze opadł, drzwi od strony pasażera otworzyły się i z auta wyskoczyła Sylwia.

Wbiegła do środka i stanęła w hallu.

– Jest tu kto? – krzyknęła wesoło.

– I czego tak krzyczy? – Zuzanna wyszła z salonu.

– Dzień dobry! Przyjechałam na wezwanie. Podobno są tu jakieś pokoje do urządzania? To ja rzucam wszystko i jadę, a tu nikogo nie ma?

– Pewnie wyjdą, jak tylko skończą kasłać – mruknęła Zuzanna. – Tak to jest, jak się komuś zachce szyku zadawać i o innych nie myśli.

– Oj, pani zawsze taka zasadnicza. – Sylwia roześmiała się. – Przepraszam, to ja namówiłam Piotra na takie hamowanie. A to wszystko ze szczęścia. Tak się za wami stęskniłam!

I nieoczekiwanie ucałowała pannę Zuzannę w oba policzki.

– Jakoś wcześniej nie była taka wylewna. – Hrabianka udała oburzenie. – I więcej szacunku dla starszych miała.

– A kto tu nie szanuje panny Zuzanny? – Łukasz wszedł do dworku z młotkiem w ręku.

– Przyszedłeś wymierzyć sprawiedliwość – Sylwia wskazała wzrokiem narzędzie – ale ja tylko się przywitałam…

– Dom wariatów! – stwierdziła staruszka i stuknęła laską w podłogę. – Możecie się tu nawet pozabijać, nic mnie to nie obchodzi. Idę do kuchni, bo mi zupa wykipi.

Łukasz podszedł do Sylwii i uścisnął ją serdecznie.

– Witaj. Nie sądziłem, że tak szybko przyjedziesz.

– No wiesz! Akurat nie mam nic do roboty, a przynajmniej nic bardzo pilnego, więc zadzwoniłam po Piotra i jesteśmy.

– Nie dała mi wyboru. – Towarzysz Sylwii dołączył do nich. – Chociaż prawdę mówiąc, nie opierałem się specjalnie. Pogoda piękna, więc przełożyłem kilka spraw i jesteśmy.

– Bardzo się cieszę. – Łukasz był szczerze zadowolony z przyjazdu gości. – Zaraz poszukam Tamary. Pewnie usiądziemy na zewnątrz, bo szkoda nie skorzystać z takiego ładnego dnia.

– Oczywiście, że na zewnątrz. – Usłyszeli głos Tamary, która właśnie szła w ich stronę. – Panna Zuzanna powiedziała, że jesteście – wyjaśniła. – A dokładnie to poinformowała mnie, że przyjechała ta dziewczyna od starych gratów. I że jej się z tej miłości całkiem w głowie pomieszało. Od razu wiedziałam, o kogo chodzi.

Wszyscy się roześmiali.

– Idźcie do altany, a ja zaraz do was dołączę. Powiedzcie, co zrobić do picia? Kawę?

– Może być. – Piotr skinął głową.

Po kwadransie siedzieli już z kubkami i rozkoszowali się wiosennym powietrzem.

– Pięknie tu – stwierdziła Sylwia. – Cisza, spokój, nic tylko odpoczywać…

– No, my tu raczej pracujemy. – Łukasz uśmiechnął się. – Niektórzy to nawet ciężko. – Z udawanym smutkiem pokazał spracowane dłonie. – O, same odciski i rany. Nie to, co inni. – Spojrzał zaczepnie na Tamarę. – Siedzą przy komputerze i udają, że robią coś konkretnego.

– Jak możesz! – Kobieta natychmiast się oburzyła. – Praca umysłowa jest cięższa niż fizyczna.

– Tak? Może chcesz mi powiedzieć, że robią ci się odciski na mózgu od myślenia? – zażartował.

Sylwia parsknęła śmiechem.

– Coś mi się wydaje – Tamara popatrzyła na Piotra – że stworzyły się tu dwie frakcje. I najwyższa pora się podzielić. Fizyczni niech idą załatwiać swoje sprawy, a my zostaniemy. Opowiem ci, co zamierzam zrobić, żeby jak najszybciej zwrócić ci pieniądze, które zainwestowałeś w dworek.

– I to jest świetny pomysł – podchwycił Łukasz. – Chodź, Sylwia, pokażę ci, co już jest gotowe i porozmawiamy o konkretach. Bo na monitorze można pokazać wszystko, ale i tak liczą się fakty. A one są tam. – Wskazał w kierunku nowego skrzydła dworku.

Sylwia z ochotą przystała na propozycję. Była bardzo ciekawa, jak wyglądają nowe pokoje i nie mogła się doczekać, kiedy zacznie planować ich urządzanie.

Zostawili Tamarę z Piotrem, który próbował tłumaczyć, że naprawdę nie muszą się spieszyć, bo on ma z czego żyć.

– Mówi serio – powiedziała Sylwia do Łukasza. – Nie spinajcie się, powoli, Piotr naprawdę ma z czego żyć.

– Dla Tamary to sprawa honorowa – skwitował krótko Łukasz. – I ja ją popieram.

Weszli do nowych pokoi. Sylwia musiała przyznać, że dobrze przemyślano odbudowę dawnych stajni. Z zewnątrz zachowały stary kształt długiego i pozornie wąskiego skrzydła, ale przy tym wnętrze nie straciło funkcjonalności.

Wzdłuż korytarza, którego okna wychodziły na podjazd, rozmieszczono pokoje. Każdy z nich posiadał niedużą, ale własną łazienkę z prysznicem oraz toaletą, i w każdym było wystarczająco miejsca do postawienia nawet czterech łóżek.

– Myślimy na początek o kupieniu dwójek, ale z jednym łóżkiem rozkładanym – wyjaśniał Łukasz. – Wtedy możliwa jest opcja dwa plus jeden. I jeszcze z możliwością dostawienia łóżeczka dziecięcego, żeby w razie czego zmieściła się rodzina z dwójką dzieci.

– Świetny plan – pochwaliła Sylwia. – A to rozwiązanie z francuskimi balkonami też jest doskonałe.

Rzeczywiście, każdy pokój miał okno balkonowe z drewnianą balustradą.

– Wiesz, zawsze można ręcznik wysuszyć albo nawet drobne pranie powiesić. Nikomu to nie będzie przeszkadzać, bo balkony wychodzą na las – powiedział Łukasz. – A tam, na końcu korytarza, będzie kącik kuchenny. – Wskazał Sylwii kierunek. – Zrezygnowaliśmy z jednego pokoju, ale Tamara uznała, że goście powinni mieć do dyspozycji pralkę, kuchenkę, czajnik. Rozumiesz, gdyby chcieli coś sobie przygotować albo rano napić się kawy.

– Jasne, to doskonałe rozwiązanie – zgodziła się dziewczyna.

– Panna Zuzanna jest innego zdania. – Łukasz uśmiechnął się. – Powiedziała, że jak komuś nie smakuje jej kuchnia, to nie musi tu przyjeżdżać.

– Tak, nie spodziewałabym się po niej innego komentarza. I za to ją kocham.

– Jak my wszyscy – zgodził się mężczyzna. – I co o tym myślisz? Masz już jakiś pomysł?

– Hej, nie tak od razu! Ale w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby jakoś nazwać te pokoje. Żeby nie mówić numerami. Będzie bardziej swojsko, domowo. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Chyba tak… – zawahał się. – Chociaż z mojego punktu widzenia, to bez różnicy.

– Tak ci się wydaje. Czy wolałbyś mieszkać w pokoju numer trzy, czy na przykład w pokoju różanym?

Łukasz wzruszył ramionami.

– Dobra, widzę, że z tobą o tym nie pogadam. – Uśmiechnęła się.

– Mnie powiedz, co trzeba zrobić. A jak to nazwiesz, to już mniejsza.

– W porządku, ustalę to z Tamarą. Tylko muszę pomyśleć, czy operować kolorami, czy stylami? A może jeszcze jakoś inaczej?

Wchodziła do każdego pomieszczenia, rozglądała się, podchodziła do okna. Czasami przystawała i przymykała oczy. Łukasz miał wrażenie, że w ogóle zapomniała o jego obecności. Stanął więc spokojnie pod ścianą na korytarzu i czekał, aż Sylwia zakończy oględziny. Już wiedział, że pokoje z pewnością spodobają się gościom.

– Jaki miły wieczór. Ciepło, przyjemnie, a przecież to dopiero kwiecień.

– Martwi cię to? Wolałabyś deszcz i chłód?

– Absolutnie! Po prostu się dziwię. Odnoszę wrażenie, jakby już było lato. Nawet dziś przez chwilę zastanawiałam się, jaki mamy dzień. Zupełnie tracę tu rachubę czasu.

– To znaczy, że jesteś szczęśliwa.

– A jaki to ma związek?

– Jak to? Nie słyszałaś, że szczęśliwi czasu nie liczą?

Siedzieli na drewnianym tarasie i patrzyli na zachodzące za lasem słońce. Natura fundowała im piękny spektakl, we wszystkich odcieniach żółci, pomarańczu i czerwieni. Podświetlone ostatnimi promieniami chmury wyglądały tajemniczo i magicznie.

– A ty? – Lea odsunęła się lekko od Grzegorza i spojrzała mu w oczy.

– Co: ja?

– Czy ty jesteś szczęśliwy?

– To trudne pytanie.

– Czyli nie jesteś. Bo gdybyś był, wiedziałbyś o tym. Czułbyś to. Tak po prostu. A jeśli masz wątpliwości…

– Poczekaj – przerwał jej. – Nie masz racji. Moim zdaniem jest inaczej.

– Niby jak?

– Widzisz, w tej chwili mógłbym bez wahania przyznać, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. Przytulam ukochaną kobietę, właściwie wszystko mam, nic nie muszę. Czuję się wolny, kochany. To chyba właśnie szczęście, jak uważasz?

– Myślę, że tak.

– Właśnie. Czyli jestem. A jednak nie jestem.

– Nie rozumiem. – Spojrzała na niego bezradnie.

– Chodzi o to, że wciąż mam wrażenie, że nie potrafię do końca przyjąć tej całej radości. Bronię się przed nią.

– Ale po co? Czy nie lepiej po prostu się nie zastanawiać?

– Może i lepiej, ale nie mogę i już. Cały czas czekam w napięciu, w jakimś dziwnym przeświadczeniu, że to się nie uda.

Spojrzała na niego pytająco.

– Mam na myśli to, że coś za chwilę się wydarzy i cała ta bańka radości pęknie. Skończy się, zniknie i znowu będzie jak dawniej.

– A niby dlaczego? Jest jakiś powód?

– Niby nie. Tylko co z tego, skoro takie przeświadczenie wciąż we mnie tkwi…

Lea przesunęła się i usiadła naprzeciwko Grzegorza. Wzięła jego ręce w swoje dłonie.

– Mnie też nie przychodzi to łatwo – przyznała. – Nie myśl, że nie mam momentów, w których się boję o to samo, co ty. Ale powiedziałam sobie, że szkoda czasu na wymysły. Jeżeli coś się ma stać, to się stanie i tyle. A lepiej założyć, że będzie dobrze. Ewentualnie niczego nie zakładać i zwyczajnie cieszyć się chwilą. Zostaną mi chociaż miłe wspomnienia.

– Lepsze niż ze spotkania z tym facetem, który zanudzał cię opowieściami?

– Skąd o tym wiesz? – Lea gwałtownie cofnęła ręce.

– Spokojnie, nie denerwuj się. Po prostu słyszałem twoją rozmowę z koleżanką. Akurat schodziłem i…

– I podsłuchiwałeś? – Była zdenerwowana.

– Dobra, trochę tak – przyznał.

– Nic nie mówiłeś, to nie w porządku…

– Teraz mówię. Wcześniej nie mogłem. Byłem zdenerwowany.

– Czym?

– Tym, co usłyszałem. Przez chwilę wydawało mi się, że mówisz o mnie.

– Co? Jak mogłeś tak pomyśleć?!

– Sama widzisz. A jednak mogłem. Bo to było dla mnie bardziej prawdopodobne niż słowa o wspólnym śniadaniu. Rozumiesz? Ciągle spodziewam się najgorszego.

Lea zamyśliła się. Przez chwilę oboje patrzyli na siebie bez słowa.

– W pewnym sensie cię rozumiem – powiedziała wreszcie. – Takie podejście to chyba nie nasza wina. Po prostu tak nam wmówili. Każde z nas od dziecka widziało, że nie da się stworzyć dobrego, szczęśliwego związku. I słuchaliśmy, że miłość nie istnieje. Teraz trudno wymazać te słowa z pamięci. Wiem coś o tym.

Mężczyzna spojrzał na nią i zobaczyła w jego oczach jakiś smutek.

– Myślisz, że w ogóle można to zrobić?

– Wymazać?

– Tak. I dobrze żyć.

– Nie wiem, ale postanowiłam spróbować.

– A jeśli się nie uda?

– Ty znowu swoje! Tego nie wiemy. Przecież gorzej nie będzie, prawda? A skoro tak, to warto zaryzykować.

– Razem? Ja i ty?

– Nikogo innego tu nie widzę. – Roześmiała się.

Znowu przysunęła się do niego. Otoczył ją ramieniem i siedzieli tak, wpatrzeni w horyzont.

Dobrze mu było przy niej. Przymknął oczy, czuł tylko ciepło jej ciała tuż przy swoim boku. I naraz wydało mu się, że idą razem leśną drogą. Lea miała w ręku bukiecik polnych kwiatów, śmiała się głośno i radośnie. A on niósł płócienny worek.

Przystanęli przy dużym dębie. Tuż przy pniu zobaczył sporą jamę. Lea podeszła do niego, rozwiązała worek i wyjęła ogromny czarny kamień.

Grzegorz patrzył, jak wrzuca go w dziurę przy drzewie. I kiedy głaz zniknął między korzeniami, wspólnie zasypali dół ziemią. Udeptywali ją dokładnie bosymi stopami, cały czas trzymając się za ręce. A wokół śpiewały ptaki.

– Hej! – Poczuł delikatny pocałunek na policzku.

Otworzył oczy.

– Chyba zasnąłem – powiedział.

– Też mi się tak wydaje. I uśmiechałeś się przez sen. Aż żal mi było cię budzić, ale robi się chłodno, więc może przejdziemy do łóżka?

Nie musiała go dłużej prosić. Wstał i wziął ją na ręce.

– Ej, co ty robisz? Wariacie! – Roześmiała się. – Nie musisz mnie dźwigać, sama pójdę.

– Nie ma problemu. Cała przyjemność po mojej stronie. Zresztą jesteś dużo lżejsza niż ten kamień, który do tej pory nosiłem.

– Jaki kamień? – Spojrzała na niego, unosząc brew ze zdziwienia.

– Ten, którego pomogłaś mi się pozbyć. Zresztą nie pytaj. Lepiej mnie pocałuj.

Majka siedziała na dość nudnym wykładzie, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Na szczęście profesor monotonnym głosem wyrzucał z siebie kolejne zdania, które były, jak zorientowała się już na pierwszych zajęciach, dokładnymi cytatami z podręcznika jego autorstwa. Nie musiała więc robić notatek. Koledzy i koleżanki też nie angażowali się w słuchanie. Większość czytała coś z ukrytych pod stolikami telefonów i tabletów, niektórzy po prostu gapili się w okna, a w ich wzroku widać było pragnienie jak najszybszego opuszczenia murów uczelni.

Pewnie też zajęłaby się czymś podobnym, gdyby nie to, że głowę miała nabitą myślami o tym, jak rozwiązać pewien problem.

Poprzedniego wieczoru Igor poprosił ją o rozmowę z Teresą.

– Mama się martwi, bo młodej coś odbiło i uparła się, żeby zmienić szkołę – powiedział. – Nie wiem, skąd jej się to wzięło, ale nic nie chce wyjaśniać.

– Na pewno ma jakiś powód. Bez przyczyny nie podejmuje się takich decyzji.

– No raczej. Tylko chodzi właśnie o to, że nie chce zdradzić tego powodu. A mnie się coś wydaje, że nie może być mądry, skoro robi z tego taką tajemnicę.

– Czy ja wiem…

– Majka, pomyśl logicznie. Co się mogło stać? Mama mówi, że oceny ma w porządku, nauczyciele się nie czepiają. Nawet te wagary z koleżankami jej nie zaszkodziły, bo wyhamowała w porę. No to co? Masz jakiś pomysł?

– Nie mam – powiedziała nie całkiem zgodnie z prawdą.

Podejrzewała, że decyzja Tereski mogła mieć jakiś związek z tym, o czym niedawno rozmawiały. I nawet głupio jej się zrobiło, że potem nie zapytała dziewczyny o decyzję i dalszy rozwój wydarzeń. Ale jakoś niezręcznie tak było wtrącać się w cudze sprawy.

– Ja też nie mam. I matka tym bardziej. Dlatego pomyślałem, że mogłabyś z nią pogadać. Wiesz, jak dziewczyna z dziewczyną. Wydaje mi się, że tobie prędzej coś powie. Zrobiłabyś to?

– Jasne, nie ma problemu – odpowiedziała.

– To fajnie. Bo chciałbym mieć spokojną głowę, no i wiesz, mama…

Majka spojrzała na swojego chłopaka. Zawsze, kiedy mówił o rodzinie, wzruszało ją jego oddanie. Pragnął wspierać matkę oraz rodzeństwo. Starał się to ukryć pod pozorami szorstkości, ale doskonale wiedziała, że najbliżsi byli dla niego niezwykle ważni. Zawsze trzymali się razem, dzięki temu przetrwali wiele trudnych chwil.

Czasami zazdrościła mu tego, innym razem robiło jej się smutno na myśl, że ona nie miała tyle szczęścia. Jednak życzliwość i dobre serce Jadwigi sprawiły, że nie czuła się jak intruz, a ciepłe przyjęcie przez bliskich Igora dawało jej wiele spokoju i poczucie bezpieczeństwa.

Doceniała to i była im wszystkim wdzięczna, więc jeżeli tylko mogła jakoś pomóc, wręcz musiała to zrobić. Zresztą lubiła Tereskę. Nie miała siostry, więc traktowała dziewczynę jak namiastkę tego, o czym w dzieciństwie marzyła. Poza tym czuła, że już dawno powinna zająć się jej sprawą.

Nie wiedziała tylko, jak ma to zrobić. Nie chciała dzwonić do Tereski i prosić o spotkanie, bo była pewna, że dziewczyna od razu wyczułaby prawdziwy cel tej rozmowy. Najlepiej byłoby, gdyby wszystko wyszło naturalnie, wtedy istniałyby większe szanse, że nastolatka się otworzy i powie szczerze, co ją gryzie.

– Hej, zasnęłaś? – Usłyszała tuż przy uchu głos Sebastiana, kolegi z roku. – Już skończył, można iść.

Rzeczywiście, profesor właśnie zamykał skórzaną teczkę i wyłączał rzutnik.

– Zamyśliłam się – wyjaśniła Majka.

– Jakiś problem? – zainteresował się kolega. – Bo jakby co, to możemy iść na kawę i pogadać…

Majka lubiła Sebka. Był wesoły, towarzyski, zawsze chętny do pomocy. A przy tym zawsze zauważał, że ktoś ma kłopot albo źle się czuje. Idealny kandydat na ratownika medycznego – empatia, życzliwość i odpowiedzialność w jednym.

Już miała się zgodzić na pogawędkę w uczelnianym bistro, ale nieoczekiwanie zobaczyła szczupłą postać stojącą na końcu korytarza.

– Dzięki – powiedziała do Sebastiana. – Wygląda na to, że mój kłopot sam się rozwiązał.

Szybko podeszła do Tereski.

– Cześć! Co tu robisz?

– Przyszłam do ciebie – powiedziała dziewczyna i wbiła wzrok z podłogę. – Masz czas, żeby porozmawiać? – zapytała nieśmiało.

– Majka, nie przedstawisz mnie koleżance? – Sebastian właśnie dotarł do końca korytarza i stanął przy dziewczynach.

Teresa podniosła wzrok.

– Jestem Sebastian, z jednego roku z Majką – poinformował chłopak.

– A to Teresa, siostra mojego chłopaka – powiedziała Majka.

– A, czyli szwagierka – zażartował Seba.

– Można tak powiedzieć. Nie obraź się, ale musimy pogadać. Mamy sprawy rodzinne do omówienia, więc…

– Spoko, rozumiem. – Podniósł ręce do góry. – Już się oddalam. Ale następnym razem skoczymy gdzieś razem.

– Dobra, to co, idziemy gdzieś czy zostajemy tutaj? – zapytała Majka.

– Wszystko jedno, jak chcesz.

– To może spacer? – zaproponowała. – Będzie ciszej, a pogoda dopisuje.

Tereska skinęła głową.

Wyszły z budynku i poszły wzdłuż ulicy Radiowej.

– To z czym przychodzisz? – zapytała Majka.

Tereska zerknęła na nią.

– Bo zrobiłam tak, jak radziłaś.