Suka
- Wydawca:
- Studio Emka
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-64437-41-0
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- całego
- detonację
- młode
- pisarki
- powieści
- praca
- sytuacja
- sytuacji
- tamtymi
- zdetonowała
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Suka”
Pierwsze zetknięcie czytelnika ze sposobem pisania Katarzyna Grygi robi powalające wrażenie. Język tej prozy – zanim czytelnik z nim się oswoi – to ciosy zadawane temu, jak gęgają te wszystkie Kasie i Mariole z powieści (i telewizyjnych seriali) o współczesnych kobietach i dziewczynach. Ale czy może być inaczej w sytuacji, gdy bohaterka ma na imię Suka, a sama o sobie myśli jako o „samcu alfa”?
Jej powieść jest czymś w rodzaju antytezy całego tego kobiecego bajdurzenia literackiego i budzi nadzieję, że jej powieść pokochają młode czytelniczki, które się nie identyfikują z tamtymi „ciepłymi kluchami”. Taka powieść musiała powstać jako zdrowa reakcja młodej pisarki, której inteligencję obraża tzw. nurt literatury kobiecej i to nie na zasadzie parodii, bo ośmieszenie tego „nurtu” to zajęcie tyleż łatwe co jałowe intelektualnie. Autorka „Suki” postąpiła inaczej: stworzyła modelową jego bohaterkę (uroda, sytuacja materialna, praca, samodzielność) namalowała coś w rodzaju obrazka marzeń klasy średniej ukształtowanych przez reklamy i potem, z premedytacją i bez litości podłożyła pod ten cały świat bombę i zdetonowała! I świetnie tę „detonację” opisała.
Leszek Bugajski
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Katarzyna Gryga
Projekt okładki: Maciej Sadowski
Redakcja: Zofia Skorupińska
Redakcja techniczna: Paweł Żuk
Korekta: Zofia Kozik
Copyright © by Katarzyna Gryga
Rysunki © by Katarzyna Gryga
Copyright © for the Polish edition
by Studio EMKA
Warszawa 2013
Wszelkie prawa, łącznie z prawem do reprodukcji tekstów w całości lub w części, w jakiekolwiek formie – zastrzeżone.
Wszelkich informacji udziela:
Wydawnictwo Studio EMKA
ul. Królowej Aldony 6, 03-928 Warszawa
Tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67
wydawnictwo@studioemka.com.pl
www.studioemka.com.pl
ISBN 978-83-63773-64-9
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
WYIMKI Z RECENZJI
Jej powieść jest czymś w rodzaju antytezy całego tego kobiecego bajdurzenia literackiego i budzi nadzieję,że książkę tę pokochają młode czytelniczki,które się nie identyfikują z tamtymi „ciepłymi kłuchami”.Taka powieśćmusiała powstaćjako zdrowa reakcja młodej pisarki,której inteligencję obraża tzw. nurt literatury kobiecej i to nie na zasadzie parodii, bo ośmieszenie tego „nurtu” to zajęcie tyleż łatwe cojałowe intelektualnie.
Autorka „Suki”postąpiła inaczej: stworzyła modelową jego bohaterkę (uroda,sytuacja materialna,praca,samodzielność) namalowała coś w rodzaju obrazka marzeń klasyśredniej, ukształtowanych przez reklamy i potem,z premedytacją i bez litości podłożyła pod ten całyświat bombę i zdetonowała!
I świetnie tę „detonację” opisała.
„Suka” to książka nietuzinkowa.
Jest zjednej strony pełna humoru, z drugiej – odwagi w poruszaniu trudnych i niewygodnych kwestii.
Dodatkowy komentarz stanowią błyskotliwe rysunki autorki, które pojawiają się cojakiś czas na jej kartach.
Suka alfa przejmuje rolę samca alfa, jeśli ten jest nieobecny
Piąta rano to zdecydowanie za wcześnie, aby wymyślić coś mądrego. Za wcześnie na pracę, za późno na giełdę kwiatów. Gdy nie mogła spać, jeździła tam, i dzięki temu dowiedziała się, że czerwone róże są najtańsze, a wszystkie inne „uczucia” – droższe. Jej pośladki wystawały spod kołdry, a żaluzje okienne rzucały na nie pasiaste cienie. Ładny kadr, kiedyś wykorzystam go w pracy. Kątem oka dostrzegła wyżła leżącego w nogach łóżka. Kiedy on tu wlazł? Cholera, w mojej nieskazitelnie białej pościeli wyleguje się cielak! Ale i tak tylko jego tolerowała w swoim łóżku. Wychodziła z założenia, że lepsze są gościnne występy w cudzych łóżkach. Jako samiec alfa musiała mieć zagwarantowaną suwerenność własnej nory. Jej nora była dostępna tylko dla niej, a wyżła tylko tolerowała. Pomiętosiła mu uszy stopą z paznokciami pomalowanymi na kolor gorzkiej czekolady. Wyżeł, spieprzaj do siebie! Sorry, ale alfa może być tylko jeden, już cię nie ma! Pies spojrzał z wyrzutem zaspanymi zielonymi oczami i ociężale ruszył na swoje posłanie. Nie po to kupiła mu designerskiego fatboya, aby teraz spał w jej ręcznie szytej pościeli z monogramem. Kultura łóżkowa, szeroko rozumiana, była jej bardzo bliska. Jeśli człowiek spędza jedną trzecią życia w łóżku, powinien to robić w jak najlepszych warunkach. Jedwabne koszulki, kaszmirowe pledy, pościel szyta według jej projektów, czasem zamawiana na drugim końcu świata. Mogłaby spokojnie nazwać się snobem i lanserem, ale… ona uważała się po prostu za rozpuszczoną dziewczynkę, a właściwie chłopca z wielką słabością do ładnych kadrów i obrazków. Dlaczego chłopca? Bo chłopcom wolno więcej.
Szybko odkryła, że chłopcy mniej się przejmują, mniej przeżywają i więcej rzeczy mają w dupie. Jej to odpowiadało. Była samcem alfa, i to ona zawsze ustawiała stado. Paradoksalnie dlatego, że była kobietą, atrakcyjną kobietą – co ważne. Z tego powodu owo ustawianie stada było dla niej czystą przyjemnością. Nie musiała i nigdy nikomu nie tłumaczyła się ze swojego zachowania. Jak miała ochotę kogoś opierdolić, robiła to, jak miała ochotę wyjść na imprezę w piątek i wrócić w poniedziałek rano, nie ma problemu. Uważała, że życie jest za krótkie i ze swej definicji za nudne, aby bawić się w zbędne sentymenty. Kawior je się łyżkami! Szybko pozbyła się złudzeń, że bycie dobrym dla wszystkich da jej cokolwiek oprócz marnego uczucia satysfakcji. Poza tym zawsze z podejrzliwością patrzyła na tych do głębi dobrych ludzi, którzy jakimś sposobem pozbyli się resztek swojego egoizmu, który dla niej był tak niezbędny do życia. A nawet więcej – do przeżycia. Ludzie albo ją kochali od pierwszego wejrzenia (raczej męska część, co często ją denerwowało), albo nienawidzili (raczej kobiety). Nie zamierzała się też starać, aby ktokolwiek ją lubił, bo świetnie bawiła się w życiu sama z sobą, z resztą samiec alfa jest zawsze sam. Jakoś wizja samotnej starości jej nie przerażała, a problemy natury: kto okryje jej nogi kraciastym kocem, gdy ugrzęźnie w bujanym fotelu, jej nie dotyczyły. Być może dlatego, że miała dwadzieścia sześć lat, a być może dlatego, że nie wierzyła w układy do końca życia. Chyba że finansowe. Inwestowanie w uczucia uważała za większe szaleństwo niż grę w kasynie czy na giełdzie. Jak już się bawić w ryzyko, to lepiej przeprawiać się rozklekotanym autem z Tarify w Hiszpanii do Maroka. Adrenalina gwarantowana i nie trzeba do końca życia znosić czyjejś obecności. Można by ją nazwać suką, gdyby nie to, że sama nazywała się tym pieprzonym samcem alfa. Złośliwym już na wejściu wytrącała argument z ręki: Nie, nie jestem zimną Suką, raczej samcem alfa, a do tego uśmiechała się uroczo, więc naprawdę trudno było ją zranić. Wolała trzymać ludzi na odległość. Człowiek to raczej niebezpieczny ssak. Umiejętność przewidywania kilku ruchów szachowych do przodu sprawiała, że świetnie wypadała w negocjacjach, nawet wtedy, gdy przeciwnikami byli faceci dwadzieścia pięć lat od niej starsi. To nawet lepiej, kryzys wieku średniego sprawia, że są oni przeciwnikami zachowującymi się tak nieracjonalnie jak postrzelona sarna w lesie, przy czym cały fun polega na tym, że oni ciągle uważają mnie za zwierzynę łowną, błąd! W ogóle o co chodzi z tą andropauzą, WHO już dawno powinno ją uznać za chorobę zakaźną.
Zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni zaparzyć kawę. Zastanawiała się, jak wygląda jej kalendarz i co powinna dziś zrobić. Opcja „nic nie muszę” była kusząca, ale wiązała się z prawdopodobnym kacem dnia następnego. Ta siła napędowa „muszę coś robić” dawała jej wielką energię do działania, lecz skutkowała też megadołami. Cały jej świat był jedną wielką sinusoidą. Zawsze zazdrościła stoikom umiejętności wyzbycia się wszelkich zbędnych emocji. I ona bardzo chciała tak mieć, niestety… No, po prostu nie mogę, nie mogę na to patrzeć, wkurwiało ją dosłownie wszystko. Zabrała laptopa na kanapę, odpaliła go, a w międzyczasie włączyła telewizor. Znalazł się w jej mieszkaniu zupełnie przypadkiem, a miało go nie być. Ale jej były facet nie mógł zrozumieć, jak można tworzyć produkcje telewizyjne i nie mieć w domu tego urządzenia. Na etapie budowy mieszkania wywierciła potężną dziurę w ścianie i norę na kable, aby niczym węże można je tam było upchnąć, i po ostatnich architektonicznych poprawkach decyzja zapadła. Biały płaski ekran z sieczką, która się z niego sączyła, zawisł w salonie. Efekt był taki, że denerwowała się za każdym razem, gdy go włączała. Teraz siedząc z laptopem na kolanach, który nie mógł się zdecydować, czy się uruchomić, patrzyła kątem oka na jakieś poranne pasmo, które przypominało wycinankę informacyjną. Dziewoja, której twarz nie grzeszyła inteligencją, i facet z lawendowym szalikiem pod szyją, czy im tam jest, kurwa, zimno w tym studiu?, i o wyglądzie pedała coś tam szczebiotali o dzieciach trenujących tenisa, o sadzeniu kaktusów w domu i o ćwiczeniach mięśni Kegla w pracy, w przerwie modelka, która ważyła w porywach ze czterdzieści trzy kilogramy przy wzroście sto osiemdziesiąt centymetrów, podała omlet z wiśniami na gorąco. Oto dzisiejsza telewizja, wszystko, kurwa, w trzydzieści sekund. Tak jakby cały smak życia upchnąć w paczce chipsów. Swoją drogą, dlaczego wszyscy faceci wyglądają dziś jak geje? Jeśli jesteś facetem i chcesz się ubrać, możesz zostać dresem, hiphopowcem albo gejem. Ostatnio wizerunek „na geja” jest bardzo popularny i modny. Faceci w różowych sweterkach zalęgli się jak różowe króliczki i chodzą tacy wymuskani, różowiutcy i świeżutcy. Sama, jak mówiła, czysty testosteron wyczuwała na odległość i robiła na niego stójkę, niczym wyżeł w polu. Za to nie trzymała mężczyzn w domu. Miała dawkę testosteronu wystarczającą do życia, czyli czterdzieści kilogramów osobistego Wyżła było naprawdę OK. Skąd ta jej niechęć do gejów? Sama była biseksualna. Po prostu drażniła ją ich estetyka, która zawłaszczała mężczyzn hetero. W swojej biseksualności czuła się tradycjonalistką. Tylko piękne kobiety i męscy mężczyźni. Przy czym dla tych drugich miała specyficzną kategorię. Zupełnie nie kręciły jej kaloryfery na brzuchach. Od razu odrzucała takich, bo zakładała, że facet tak dużo czasu poświęcający na wyrzeźbienie sobie brzucha musi być półgłówkiem. Zdecydowanie bardziej lubiła urzeźbiony mózg. Ten kręcił ją najbardziej. A nie ma większej przyjemności niż muskanie pofałdowanej tkanki mózgowej. To jest prawdziwa przyjemność. Plus rozmowy o abstrakcji.
Jej łącznik ze światem zbudził się ze snu, i mogła odpalić skrzynkę mailową. Zobaczyła, że jest na niej obecny Jerz. Jurek był jednym z tych facetów, z którymi uwielbiała gadać. Tak po prostu, nic więcej. Przez moment istniało zagrożenie, że zostanie jej szefem, ale na szczęście w nieszczęściu tak się nie stało. Więc nawet jeśli to miałby być flirt, to mogła się bawić bez ryzyka.
> Napisałam Ci, Jerzu, maila, ale nie odpowiedziałeś mi na niego. Czuję się tak, jakbym pisała listy do Świętego Mikołaja.
> Wiem, przepraszam, mam same kłopoty.
> Myślałam, że Jerze noszą jesienią jabłka na grzbiecie, a nie kłopoty.
> Opowiem Ci, jak się zobaczymy.
> Mam nadzieję, bo ja wierzę w Święte Jerze.
Zamknęła pokrywę laptopa i poszła pod prysznic.
Sobota miała w sobie coś miłego, bo spokojnego. Ale tylko wcześnie rano. Była pewność, że knajpy są puste do około dziesiątej, potem zaczynała się histeria weekendowa. Korki, zakupy, zakupy i jeszcze raz zakupy. Ludzie łudzili się, że kolejny sweter i kolejna torba poprawią im samopoczucie i coś zmienią w ich życiu. Co za bzdura, mruknęła do siebie i wyjechała z garażu podziemnego. Jesienne słońce oślepiło ją, Wyżeł leżał grzecznie na fotelu obok. Umówiła się z mamą na kawę. Pierwsza filiżanka w domu, druga w centrum. Rozkład dnia według kaw. Trzeba mieć w końcu jakiś schemat minimum. Biorąc pod uwagę jej niechęć do schematów, ten był jednym z najprzyjemniejszych. Musiała się pospieszyć, zanim dzieci oblegną knajpy i kawiarnie. Miała czas tylko do jedenastej. Potem kończą się pasma telewizyjne dla dzieci, a rodzice, którzy układają dla swoich pociech ramówkę zabaw i rozrywek pod układ telewizyjny, wyjeżdżają wózkami z rozwrzeszczanymi małymi potworami na ulice. Czy nie ma miejsc w tym mieście z napisem „z dziećmi wstęp wzbroniony”? Ona, wchodząc gdziekolwiek z Wyżłem, musiała się tłumaczyć, że jest wychowany i grzeczny, podczas gdy przestrzeń publiczną zawłaszczały małe, obrzydliwe potwory i wszystko było OK. Wszystko było w porządku. Ona musiała tłumaczyć, że Wyżeł jest szczepiony, a przecież to te małe bachory roznoszą większość chorób. Kichają, są zasmarkane i zasrane. Młode matki przewijają je prawie na kawiarnianych stolikach i popierdalają po mieście jak oszalałe z chustami, w których są niemowlaki. I gdy taki mały przybysz z kosmosu drze się jak oszalały, to jego święte prawo, ale gdy Wyżeł coś chrząknie, to jest wielkie oburzenie. Przecież pies jest na etapie rozwojowym dwuletniego dziecka i zarówno pies, jak i dziecko nie rozumieją, że nie powinno się wyć. Spojrzała na małego chłopca w samochodzie obok na skrzyżowaniu, któremu ciekła ślina z bezzębnej paszczy. Wyżeł, zmieniam zdanie, ty jesteś kilka długości dalej, nie ślinisz się bez sensu i masz mądrzejszy wyraz mordy.
Mama czekała na nią z wielką torbą kosmetyków, które właśnie kupiła.
– Już po zakupach, widzę… – zaczęła Suka na przywitanie.
– Wiem, że tego nie lubisz, więc zrobiłam to bez ciebie. – Machnęła przegubem ze złotymi kółkami. – Zostajemy tu czy idziemy do ogródka?
Podszedł do nich jakiś strażnik z miną palanta i powiedział, że z psami nie wolno.
– Dlaczego?
– Bo on jest brudny – odparł strażnik w uniformie.
– Jak jest brudny, skoro rano brał prysznic i użył dezodorantu?
Strażnik na tę odpowiedź uśmiechnął się i wskazał stolik, przy którym mogą usiąść, zastrzegając, że psu nie wolno siadać na kanapie. Ostatecznie była w stanie zaakceptować tę opcję, ale zapomniała, że jej matka pali, zatem i tak musiały wybrać stolik w ogródku.
Jesienne słońce wpadało przefiltrowane przez białe parasole. Matka w trenczu w kolorze wanilii wyglądała wyjątkowo pięknie. Odkąd pamięta, zawsze nosiła szpilki. I ten gest! Od dziecka ją fascynował. Zapalenie papierosa i jej drobna dłoń na uchwycie filiżanki z kawą. Drobniutka, wręcz dziecięca, gdyby nie paznokcie w kształcie migdała i w kolorze soczystej czerwieni. Jak ona mogła skończyć szkołę muzyczną? Przecież ta dłoń ledwo obejmuje oktawę. To zapalanie papierosa, zaciąganie się nim, a później wypuszczanie dymu na bok, pozwalające przy okazji zobaczyć idealny profil matki. Zawsze uważała tę scenę za najbardziej seksualną. Wszystkie inne, z tymi filmowymi włącznie, przy tym kucały. Może dlatego, że była to jej pierwsza taka obserwacja.
Daleka od nachalnej seksualności wylewającej się z kolorowych tygodników, internetu i telewizji. Ostatnio nawet stwierdziła, że ciężko iść na jakiś koncert, bo większość wokalistek wygina się w majtkach. Ja pierdolę, czy one naprawdę nie mają się w co ubrać? Co za durna moda! Sama się na siebie wściekła, że denerwuje się bez sensu.
Matka była dla niej jedną z tych nielicznych osób, z którymi mogła swobodnie milczeć. Nie z każdym można, bo zapada krępująca cisza. One mogły sobie na to pozwolić, szybki przegląd prasy żadnej nie urażał ani nie powodował zamieszania. Zawsze twierdziła, że prawdziwych przyjaciół poznaje się po jakości milczenia.
– Nie, nie mogę tego czytać – powiedziała matka. – Zmiany regulacyjne mnie wykończą, kto w tym ministerstwie sprawiedliwości przygotowuje te nowelizacje?
– Nie chcę cię zmartwić, ale dzieci albo studenci prawa. – Wiedziała, że matkę to martwi, bo jest adwokatem, ale nie zamierzała słuchać o tym w weekend. – Obawiam się, że nic na to nie poradzisz.
– No i właśnie to mnie martwi. Jak nie będę miała siły znosić dalej tego wariactwa, to mnie dobij!
– Mamo! Jak? Teraz są ciężkie czasy, Sylvia Plath mogła przynajmniej włożyć łeb do piekarnika, a te dzisiejsze są elektryczne. Nawet poparzyć się porządnie nie można, bo jeśli masz wyjątkowego pecha, to kupiłaś płytę indukcyjną.
– Ja mam… – stwierdziła z rozbawieniem. – Ciężkie czasy dla samobójców, słowo daję, w tym supermarketowym Disneylandzie człowiek nawet ukatrupić się z godnością nie może. Trzeba by skorzystać z piekarnika babci.
– Nooooo, ale gdy babcia będzie w kościele. W godzinkę zdążysz? Wyżeł, złaź z fotela! Chyba mu zimno, myślisz, że mogę go owinąć tym kocem, czy ten smętny cieć znowu tu przyjdzie?
– On chyba jest przeznaczony na polowania, to jak mu może być zimno?
– Mamo, on polowania to ogląda na Discovery z kanapy. To kanapowy wyżeł.
– Mówiłam ci, byś sobie kupiła małego psa, jak mój Iwan.
– Twój pies to nie pies, to świnka morska, a Wyżeł może go nosić jako aport. Poza tym, tobie najwyraźniej wystarczają trzy kilogramy testosteronu, a mnie nie.
– Wiesz, kiedy ci dawałam po urodzeniu na imię Suka, nie przypuszczałam, że naprawdę na nią wyrośniesz.
– A co myślałaś, że wyrosnę na jelenia?
– Ile ja przez ten pomysł przeszłam, ksiądz nie chciał cię ochrzcić, co swoją drogą było bez sensu, bo i tak ci to nigdy nie było potrzebne, no i musiałam mu powiedzieć, że to jedna ze świętych, tylko taka mniej znana.
– Uwierzył?
– Nie, ale było tuż po Czarnobylu. Bał się, że dzieci nieochrzczone poumierają.
– No tak, grunt to mieć w życiu dobrego adwokata.
– A co u Marianki?
– A co ma być – odburknęła niezadowolona.
– Podobno to twoja aktualna dziewczyna, wiesz, że nigdy nie nadążam za twoimi partnerami, partnerkami, adoratorami i adoratorkami.
– Czy ty mnie nie pytałaś przypadkiem, skąd jestem taka złośliwa? Słyszałam, że to jest obciążenie genetyczne. A u Marianki nic ciekawego, jakoś raz jest, raz jej nie ma. Nie lubię, gdy mnie pyta, co robię albo co robiłam. Odbieram to jako zamach na moją niezależność i suwerenność. No wiesz, ja tak już mam.
– Ale podobno poznałaś jej rodziców.
– To była masakra, oni są w stu procentach typową polską rodziną. Myślę, że jej matka ciągle ma nadzieję, że któraś z nas zmieni płeć i weźmiemy ślub konkordatowy. A kiedy, na pytanie, czy jestem wierząca, powiedziałam, że Boga nie ma, jej matka miała taką minę, jakbym jej oświadczyła, że Mikołaj w tym roku nie przyjdzie. Szkoda gadać.
– To miałaś wesoło. Trochę folku w życiu nie zaszkodzi – dodała z sarkazmem.
– I kto tu jest złośliwy? Tylko cynizm, sarkazm i orgazm – puściła oko do matki. – No tak, ale z tego wynikają wszystkie inne problemy z Marianką, przejdźmy do innych tematów. Co tam mamy na tapecie?
Jeśli Bóg wymyślił piekło, to jest nim IKEA w weekend. Pojechała kupić tylko świeczki i zieloną herbatę. Herbatę miała kupić w sklepie uchodzącym (a przynajmniej spece od marketingu chcieli, aby ludzie tak uważali) za luksusowy. Liczyła na to, że z powodu wyższych cen będzie tam mniej ludzi. Luksus przestrzeni included in theprice. Nic z tego! Wszędzie wszystkich dużo. I gwarno, i szczebioczą, i komentują, tyle niepotrzebnych informacji docierało do jej zwojów mózgowych, że miała ochotę się wyrzygać. A przynajmniej wyjąć te zwoje i zanurzyć je w zimnej wodzie w umywalce. Potem wyczyścić szczoteczką do zębów wszystkie zakamarki, a następnie z powrotem umieścić w puszcze czaszkowej. Tak powinna wyglądać współczesna medycyna i technologia. Niby wszystko, kurwa, jest, ale jakoś wymiennych kart pamięci do głowy nikt nie wymyślił, na chuj mi iPady i ptaszyska na telefon, skoro nie mogę sobie zainstalować dodatkowych języków i umiejętności w formie mikrokarty w głowie! Tradycyjnie ją to wkurwiało, jak wszystko, co ją otacza, i już zaczynała się nakręcać na niesprawiedliwość tego świata, że musi ślęczeć ze słownikami, a jej koła zębate w głowie zaczynały pracować jak. Znalazła coś, co ją wkurwiało jeszcze bardziej. To ten wieczny dialog, który prowadziła sama z sobą. Ten dialog, który nigdy się nie kończył i oblepiał jej mózg z każdej strony. Czy ci ludzie, którzy sobie tutaj spacerują i porównują ceny pantofli i żeli pod prysznic, też prowadzą takie niekończące się wewnętrzne dyskusje? I jak ja mam wytrzymać z kimkolwiek innym, jeśli sama ze sobą ledwo co wytrzymuję, a najgorsze jest to, że nie mogę poprosić swojej głowy, aby na moment mnie opuściła, bo muszę posiedzieć w samotności. Przypomniała jej się rozmowa ze swoim przyjacielem Karolem.
> Nie jest ci tak smutno samej z Wyżłem?
> Nie…
>Nawet z nim nie pogadasz?
>I to jest jego największa zaleta.
Jakoś nie czuła potrzeby rozmów o byle czym. Ciarki ją przechodziły na myśl o rozmowach z sąsiadami o pogodzie, gospodarce, kursach franka i o cenach paliwa. Zapełnianie czasu antenowego swojego umysłu zlepkiem bezsensownych, jałowych informacji. Nic nie wnoszących w jej życie. W tym momencie, gdy stała w kolejce do kasy w sklepie wnętrzarskim, dobiegł do niej wysoki dźwięk kobiecego głosu: „Tak, tak, proszę to zapakować, no więc ta moja koleżanka, która ma brata w Szwajcarii, jest strasznie rozpuszczona, bo ten brat jest w Szwajcarii, wie pani, nie, nie w ten papier, jest jakiś inny? I ta koleżanka nie może znaleźć pracy, bo ciągle szuka, nie, nie, pani Ewo, ja poniosę, nie, naprawdę nie trzeba, ja sobie sama zaniosę”. Potok słów wylewał się z młodej dziewczyny, która najwyraźniej bała się chwili ciszy. Kwiliła tak jeszcze z piętnaście minut, aż w końcu wyszła ze sklepu ze swoją małomówną przyszłą teściową i paczkami talerzy na nowy rozdział życia. Tak się Suka domyśliła z rozmowy. Odetchnęła z ulgą, że nie musi z żadnymi teściowymi i teściami gadać. Ja pierdolę, ile można wyrzucić bezsensownych słów na minutę, bezmyślnie marnować energię! I ta wazelinowa gadka w celu przylizania się, wpasowania do przyszłej rodziny i nowej grupy w życiu. Już oczyma wyobraźni zobaczyła tę biedną dziewczynę na kolacji wigilijnej, na której będzie starym wujom opowiadać o swoich planach na życie, a ciotkom o zeszłorocznych wakacjach. Jakoś ciepło o niej pomyślała, ale pewnie dlatego, że dziewczyna ze sklepu miała fajny tyłek i duże czekoladowe oczy. Ciekawe, jak wygląda bez tych jeansów, za to z filiżanką w dłoni z serwisu, który właśnie dostała od teściowej w ślubnym prezencie. Teściowa wyjątkowo szpetna, będzie mieć dziewczyna przerąbane, ciekawe, czy nowy komplet talerzy wyląduje kiedyś w ataku furii na ścianie. Zastawa stołowa i zestaw noży to wyjątkowo nieodpowiedzialne prezenty dla przyszłych małżonków.
Pokręciła się jeszcze trochę zupełnie bez sensu w supermarkecie, kupiła zestaw do przeżycia na weekend: śledź, łosoś, woda mineralna, pomidory, i wyszła na parking. Wyżeł czekał grzecznie w samochodzie. Pojechali do domu.
Jesień pachnie książkami i nowymi zeszytami, stoją sobie zaostrzone ołówki w sklepach papierniczych, rano są mgły, a szybko zapadający zmrok pozwala bez wyrzutów sumienia (typu: „nie robię nic poważnego”), z lekkim sercem, ciężką od myśli jak olej głową zaszyć się na kanapie pod kocem z książką i winem. Miła perspektywa wieczoru, gdyby nie to, że miała przyjść Marianka. Jest pewien problem z przebywaniem z drugim człowiekiem. Niezależnie od jego płci. Kiedy już opowiecie sobie wszystkie anegdotki z dzieciństwa, okazuje się, że nie ma za bardzo o czym rozmawiać. Przebywanie dwadzieścia cztery godziny na dobę wspólnie z Suką groziło katastrofą, a przynajmniej pogryzieniem. Nawet nie jestem szczepiona na wściekliznę, gdyby ktoś zażądał świadectwa szczepienia. Na HPV tak, ale na wściekliznę nie! Suka musiała dozować towarzystwo innych w formie szczypty. Miara małej łyżeczki do kawy wydawała się idealna. Najlepiej raz na tydzień. Tak jak z pietyzmem dozujesz kreskę amfetaminy, tak należy dozować towarzystwo innych ludzi. W większych ilościach są wyjątkowo toksyczni. Co gorsze, nie wchodzi w rachubę żaden detoks z towarzystwa innych ludzi. No co, do klasztoru na miesiąc pojadę? Spojrzała na swoje dwa telefony. Piętnaście połączeń od Marianny. Nieodebranych. Bała się oddzwaniać. Atak paniki? Chyba tak. Przed towarzystwem.
Kontakt przez światłowód lub przez satelitę według Suki był najbardziej higienicznym kontaktem. Tak. Higienicznym. To najwłaściwsze słowo. Otworzyła wino i zadzwoniła ze stacjonarnego telefonu do matki. Stacjonarny jest najbezpieczniejszy, zawsze mogła powiedzieć Mariannie, że źle odłożyła słuchawkę. Lista jej patentów bunkrowania się w domu nie miała końca. Wszystko było lepsze niż odbieranie telefonu, który akurat brutalnie wdzierał się w jej myśli. Fizyczny ból powodowało szczebiotanie zarówno do słuchawki, jak i w realu w momencie, gdy sobie tego nie życzyła.
– Cześć, mamo…
– A ty nie jesteś na etapie: „otwieram wino ze swoją dziewczyną”?
– No nie. Sama otworzyłam. Różowe.
– Myślałam, że masz lepszy gust.
– No widzisz. Odreagowuję tym kiczowatym kolorem szarą rzeczywistość mojego dzieciństwa w PRL i tego, że nigdy nie chciałaś mi kupić lalki Barbie.
– Bo wyglądała kiczowato i chciałam, aby kształtowało ci się właściwe poczucie estetyki.
– No to przegięłaś, bo albo wyrywam ładne dupy, albo facetów, którzy mają kryzys wieku średniego, żeby nie nazwać tego andropauzą. – Nalała sobie kieliszek i zwinęła się na kanapie obok Wyżła. – Poza tym ciągle mi wypominasz, że moje mieszkanie to prosektorium.
– Bo to prawda! Jest tak nieprzyzwoicie białe i sterylne! Ale tym argumentem z facetami nie martwię się zbytnio, bo pewnie niedługo zejdą na zawał, a twoje mieszkanie jest w porządku, tylko ta twoja obsesja na punkcie porządku mnie niepokoi.
– Pewnie tak. Zejdą. Wiesz, że gdybym miała więcej czasu, zostałabym alkoholiczką. To całkiem miłe zajęcie. – Pociągnęła łyk wina. – Nic nie trzeba robić, nie masz imperatywu sprzątania mieszkania, bo który alkoholik ma posprzątane mieszkanie, i do tego zawsze masz wytłumaczenie w pracy, rozumiesz, o co mi chodzi?
– Nie.
– No wiesz, alkoholizm to poważna choroba, można się udać na leczenie do ośrodka i zwalać na trudne dzieciństwo, a jak ja mam równie trudno, bo mój mózg sobie jakoś tak pulsacyjnie pracuje, to nie mogę powiedzieć, że miałam trudną noc, bo myślałam.
– Suka, przecież ty nie chodzisz do normalnej pracy!
Temat powracał jak bumerang. Suka pracowała na zleceniach i robiła właściwie wszystko. Dlaczego? Bo uważała, że mówienie o swojej pracy w pierwszej osobie liczby mnogiej jest chore.
U nas jest tak i tak, u nas szef wymaga tego i tego. Jakie, kurwa, nas? Ja jestem ja, a nie my. Niezależnie od tego, czy to była korporacja, urząd czy cokolwiek innego, owa przynależność działała na nią wyjątkowo destrukcyjnie. Nie potrafiła i nie lubiła wpasowywać się w towarzystwo. Nauczyła się oszczędzać na rzeczach niezbędnych, aby mieć na zbędne. Minimalizm jej służył, więc nie rozumiała idei przepełnionej szafy swojej matki. Wizja spędzania gdzieś ośmiu godzin dziennie z tą samą panią Helenką w pokoju, która codziennie mieszałaby herbatę z fusami tą samą łyżeczką w szklance w plastikowym koszyczku, dobijała ją. Nie widziała też powodu, aby wykonywać jakiś poważny i szanowany zawód. Wsadzenie się w uniform marynarki i szpilek byłoby dla niej karą. Poza tym nie potrafiła zrozumieć tego pędu ludzi do jeszcze większych domów, jeszcze większych aut i jeszcze większej ilości ciuchów. I o co właściwie chodzi z tym szanowaniem się i szanowanym zawodem? Jedyne, na co była w stanie wydać pieniądze bez bólu, to bilety lotnicze. I właśnie niestała praca dawała jej możliwość kupienia biletu lotniczego z dnia na dzień.
– No dobrze, a wracając do wysprzątanego mieszkania. Wiesz, jak dziś pani Maria mi wybłyszczyła mieszkanie? – zapytała Suka.
– Skąd ją masz?
– Polecił mi ją Maciek Stonka.
– Ten działacz gej, a obecnie poseł?
– Tak. Polecił mi ją, mówiąc, że jest świetna, tanio bierze, bo to Ukrainka, i wyczyści mi kabinę prysznicową patyczkiem do uszu.
– To dziwne. Myślałam, że on walczy też na rzecz mniejszości?
– No walczy, co mu nie przeszkadza zatrudniać na czarno Ukrainki. Aha! Dodał jeszcze, że „nie kradnie, a przecież to Ukrainka”!
– I on walczy ze stereotypami?
– Też mnie to rozbawiło. – Przewróciła się na drugi bok na kanapie. – A wiesz, co to jest „homofobia”?
– No przecież wiem!
– Nie wiesz! Strach przed domem!
Czuła na łydce oddech Wyżła. Jego mokry nos dotykał jej i dmuchał po jej ciele. To chyba prawdziwa miłość. Tak, to ona. Czuję to. Uśmiechnęła się sama do siebie.
Rano nie było tak miło, jak zakładała. Obudziło ją pukanie do drzwi. Właściwie nie pukanie, a walenie. Lekko jeszcze na kacu wymamrotała – gdy pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą. Co za, kurwa, pojeb mi tu wali? Ta ochrona jest porąbana!
– Już idę! Moment!
Wyżeł wszedł pod kołdrę, skoro łóżko było puste i jeszcze ciepłe. Suka otworzyła drzwi, a za nimi stała Marianna. Cała we łzach.
– Czy ty musisz mi to robić? Przecież ja się martwię. Całą noc nie odbierasz i mnie olewasz. Co ja ci złego zrobiłam? Czym cię skrzywdziłam? – Z jej ust wydobywał się potok żalu i skarg. Suka się skrzywiła.
– Rany! Co znowu. Byłam cały czas w domu. Chciałam sama z sobą trochę pobyć. Czy to jakaś zbrodnia?
– Nie, ale ja się martwię! Przecież od prawie dwudziestu czterech godzin ciebie nie ma. Ani w sieci, nie reagujesz też na telefony i SMS-y, co ja mam sobie myśleć? – Drobna twarz Marianny wykrzywiła się w grymasie płaczu. – Jest ktoś inny? Pewnie Jurek albo Piotrek, albo ten pies na baby Karol? Jestem pewna, że z kimś się spotykasz. Nie rozumiesz, że te palanty chcą cię tylko przelecieć. Na tych twoich gender nie nauczyli cię tego?
Suka w takich momentach posiadała umiejętność, którą mają tylko faceci. Po prostu się wyłączała. Marianka coś tam sobie kwiliła, a ona tylko potakiwała, patrząc na nią pustym wzrokiem, i wychwytywała co piąte słowo. To właśnie tego zachowania tak nie lubili faceci. Kiedy słyszą, że nic w domu nie robią albo że niczym się nie interesują, albo że nie widzą, że dzieci urosły. Kobiety w żenujący sposób krzyczą, domagają się przyznania sobie racji, chcą być zauważone, oni zaś tylko z wyższością (przecież nie będą się unosić) potakują głową, mając i tak wszystko w dupie, i marzą już o wyjściu do pracy.
Suka też tak miała (wszystko w dupie), ale ona nie mogła wyjść do pracy. Nie mogła się też wykręcić, że ma ważne spotkanie na mieście, bo była niedziela. Musiała uzbroić swe uszy w cierpliwość i wysłuchać listy miłosnych zastrzeżeń. Stała przy blacie kuchennym i usiłowała zrobić sobie kawę, bo jej suczy łeb boleśnie pulsował od nadmiaru frustracji swojej dziewczyny i różowego wina wypitego wczoraj. Chciała jej powiedzieć, że to nieprawda, że Marianna jest dla niej ważna i że to nie jest tak, jak ona to widzi. Że to nie chodzi o żadne zdrady, tylko ona nie chce się tłumaczyć z każdej godziny swojego życia, i że wypicie z kimś innym kawy to nie jest zbrodnia, a zaraz za tym kara, tylko coś zupełnie normalnego.
– Słuchaj, ja nie popełniam zbrodni przeciwko ludzkości, jeśli wypiję z kimś kawę, nie widzę powodu, aby cię o tym informować, ale jeśli już chcesz wiedzieć, to wczoraj widziałam się z mamą, potem byłam w domu. – Już miała jej powiedzieć, że jest dla niej ważna, jeśli nie najważniejsza, ale jakoś nie mogła się przemóc, aby wycisnąć z gardła, a później przemielić językiem takie słowa jak „kocham cię”. – Chcesz kawy? – powiedziała zamiast tego.
– Tak, jak już robisz – wymamrotała zapłakana Marianna.
Marianna, mimo że była lesbijką, była też tradycjonalistką, a do tego katoliczką. Nie lubiła środowisk homoseksualnych, chciała mieć tradycyjną rodzinę. Zawsze zastanawiało Sukę, co to ma oznaczać. Równie dobrze Suka mogłaby chcieć zostać papieżem. Marianna snuła plany o domu z ogrodem i gromadce dzieci, które biegają jak pisklaki, bez ładu i składu… z Suką. Czy jej na serio nikt nigdy nie powiedział, że jest lesbijką? Poza tym była wpatrzona w Sukę jak w obrazek i bała się, że to Suka ze swoją przewagą biseksualności zrealizuje JEJ plan z jakimś hetero-facetem. A tego by nie zniosła! Byłaby idealną żoną, gdyby nie to, że była lesbijką. Lesbą. Tak o sobie mówiła. Trochę z obrzydzeniem. Błękitne oczy miała zaczerwienione, mały kształtny nos – wilgotny od łez, a krótkie włosy – zmierzwione. Właśnie jej marzenia na życie mogły zostać pogrzebane. I to przez kogo? Przez tych podstarzałych lowelasów! Przez nich. Którzy Sukę, jej Sukę, traktowali wyłącznie instrumentalnie. A ona tego nie widzi! Jest kompletnie ślepa! Nie mogłaby być nawet psem przewodnikiem dla niewidomych. I na co jej ta wiedza z gender, skoro ona tak prymitywnych odruchów u tych pieprzonych samców nie widzi. Czuje się przy nich bezpieczna? – maglowały się myśli w głowie Marianny.
– Przecież dobrze wiesz, że nie jesteś partnerem dla tych dupków. – powiedziała, zrezygnowana.
– Dlaczego? Skąd ci to przyszło do głowy? – Suka widziała to zupełnie inaczej, poza tym nie zawracała sobie głowy tym, co myślą inni.
– Bo jesteś kobietą, do tego dwadzieścia lat od nich młodszą. Mają cię za uroczą dziewczynkę do pogawędek przy kawie. Nie traktują cię jak partnera do pracy czy do realizacji projektów. Jesteś jedną z wielu, która jest okładem na uwierającą ich andropauzę. Ty myślisz, że oni są tacy oczytani i mądrzy, a oni są po prostu starzy i tym peselem cię dystansują. To jest brak równowagi sił! Czy ty tego naprawdę nie czujesz? Jesteś tak głupia? Nie jesteś i nie będziesz dla nich kumplem!
Suka wiedziała, że Marianna ma rację, ale nawet nie chciało jej się o tym myśleć. Na szczęście nie potrzebowała od nikogo pomocy i nie uważała, aby stosowne było sprawdzać jakość znajomości z kimkolwiek próbą pytania: „Czy możesz mi pomóc?”. Znała ludzi i im bliżej ich znała, tym bardziej miała pewność, że – jak w pokerze na komendę: „Sprawdzam!” – wykruszają się wszyscy znajomi i przyjaciele. Bez wyjątku. Po prostu nikt nie jest zainteresowany pomocą i wiadomo, że nikt jej nie pomoże. Może poza Marianną. Ona była wyjątkiem. A za bezinteresowną miłość, jaką darzyła Sukę, nie otrzymywała jednego ciepłego słowa. Suce drętwiał język i kompletnie nie potrafiła docenić tak życzliwej jej osoby. To znaczy umiała, ale w ciszy… bez zbędnych słów, bez zbędnych gestów. Co Marianna robi ze mną? Ja ją chyba unieszczęśliwiam. To przecież jest znęcanie się nad nią. Czy to jest już przemoc psychiczna?
Ostatnie jesienne ogródki powoli pustoszały. Silny wiatr zrywał parasole i markizy, a nie wszystkie lampy grzejące były włączone. Weszła do kawiarni, w której umówiła się z Jurkiem. Rozłożyła gazety i tęsknie spojrzała na butelki wina stojące na blacie. Niestety, była samochodem. Biorąc pod uwagę niepewną sytuację pijących rowerzystów, i tak zawsze wybierała auto, a jej lansiarski rower stał na tarasie od wiosny. Zamówiła kawę i rozejrzała się po okolicy. Na tyłach Uniwersytetu Warszawskiego było wyjątkowo pięknie. Pomarańczowe drzewa i słońce nisko nad horyzontem. Jeśli jesień jest według niektórych piękna, to właśnie dlatego, że jest wieczny wschód i zachód słońca. Po prostu słońce jest nisko. A nie jak latem, kiedy wisi tak jakoś głupio, wysoko.
– Hey, jak tam? – wyrwał ją z własnych myśli ciepły głos Jurka.
– Dobrze, a jak ma być?
– Poczekaj, zamówię kawę, mamy kilka spraw do omówienia, nie chcę z tobą rozmawiać po łebkach.
Suka na moment skupiła się na „łebkach”. Właściwie dlaczego „po łebkach” to „niedokładnie”. Przecież głaskanie po łebku jest miłe.
– Jestem. – Jerzy miał w jednej ręce kawę, w drugiej wielki talerz z kanapką z łososiem. – Teraz możemy rozmawiać.
– Dlaczego po łebkach jest niefajnie? – zapytała.
– Że co? Jak dlaczego niefajnie? – Patrzył na nią kompletnie zaskoczony, choć wiedział, że Suka potrafi każdemu słowu nadać zupełnie inne znaczenie. Z pasją rozkładała każdy związek frazeologiczny na czynniki pierwsze, bo (jak twierdziła) słowa są najlepszą informacją o człowieku i ludzkości.
– No po tych łebkach. Przecież to głupie, czasem robienie czegoś po łebkach, czyli powierzchownie i niedokładnie, daje ogromną frajdę – machina w jej głowie już ruszyła – na przykład jak pracujesz od niechcenia, ale nie dlatego, że nie lubisz, tylko dlatego, że podchodzisz do tego na luzie, to przecież dobrze, to znaczy, że nie sprawia ci to trudu. A „po łebkach” od razu ma pejoratywne znaczenie – skomentowała.
– Nie próbuję się nawet z tobą kłócić, bo twój tok myślenia czasem mnie powala. Co ci w tej główce siedzi? – Roześmiał się swoim ciepłym głosem.
– W łebku, w łebku, chciałeś powiedzieć.
– No w łebku, nie ogarniam twojej głowy.
– Nic się nie martw, ja też…
Opowiadali sobie gorące nowiny z rynku wydawniczego i różne inne dziwne i zasłyszane historie, które sobie przypomnieli. Czas płynął niespiesznie, kawę zastąpili herbatą. Pomarańczowe zostały tylko drzewa, bo niebo zrobiło się stalowe. Ludzie tłumnie wchodzili do środka, i tylko najbardziej zapaleni palacze zostawali na zewnątrz. Odkąd wprowadzono zakaz palenia, ogródki żyły cały rok. Mimo szronu przed kawiarniami były poustawiane stoliki, lampiony i dynie. Suka, wrażliwa na otaczające ją obrazki, stwierdziła, że ta zmiana w prawie sprawiła, że ulice są ładniejsze. Uwielbiała miasto i wiedziała, że pod miastem mieszkać by nie mogła. Osiedla domków na podmiejskich uliczkach były dla niej torturą. Miasto żyło, oddychało, miało energię. Nie lubiła ludzi, ale uwielbiała patrzyć na nich znad filiżanki kawy. Ulubionym jej widokiem była weduta. Krajobraz miejski był jej krajobrazem i nie potrafiła zrozumieć owczego pędu swoich rówieśników, którzy byli na etapie zakredytowywania się po uszy na domki na obrzydliwych zamkniętych osiedlach w jakimś tam stylu. Prowansja pod Warszawą, Toskania pod Warszawą, Bretania pod Warszawą czy jakoś tam inaczej. Kto to wymyślił, przecież to głupie – stworzyć Toskanię na przaśnym Mazowszu? Kakofonia rozlatujących się kamienic była jej muzyką.
– Suka, ty dziczejesz. Musisz chyba iść do jakiejś pracy, aby pracować w grupie.
– No widzisz, taka ze mnie dzika suka – odparła, lekko rozdrażniona. Wkurzały ją takie uwagi, bo były podobne do uwag jej matki. Wszyscy uważali, że praca w domu ma mniejszą wartość, a co więcej, jest jakaś niepoważna. Ludzie zrównywali to z chałupnictwem czy jakimś innym skręcaniem długopisów.
– Chodzi mi o to, że ty chcesz czerpać z przywilejów grupy z jednej strony, a z drugiej każda grupa czuje, że masz ich w dupie.
– W suczej dupie – pomyślała. – Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie mogę sobie pracować w domu? Tak jak teraz? Naprawdę to takie dziwne? Takie awangardowe? Poza tym dużo pracuję po knajpach, to prawie jak open space w tej twojej korporacji – odbąknęła.
– No tak, ale ja jestem starszy i wiem, że takie podejście do życia źle się kończy.
Suka chciałaby wierzyć, że Jerz się o nią martwi, ale było to raczej ustawianie się w pozycji mentora dwadzieścia lat starszego. Przerabiała to nieraz i wiedziała, że jest to standardowe zachowanie znajomych płci męskiej. Ustawianie i przekazywanie mądrości miała już dawno za sobą i była świadoma, że oni wchodzili w te buty nauczyciela, aby zachować przewagę.
– Słuchaj no, Jerzu, a ty myślisz, że ta twoja grupa coś ci daje? Naprawdę? Mózg ci się w praniu skurczył? Chcesz powiedzieć, że codzienny rytuał tych bezsensownych grupowych czynności coś istotnego wnosi do twojego życia? Na grupę nigdy nie można liczyć. Grupa to masa, a masa to bezmyślny tłum.
– Ale przecież nieuchronne jest życie w masie. – Nie odpuszczał, choć wiedział, że spieranie się z Suką nie ma najmniejszego sensu, bo logika jej wywodu zawsze była nie tylko bardzo zaskakująca, lecz także spójna, i miała sens. Lubiła też wyciągnąć argument poniżej pasa, ale robiła to tak umiejętnie, że nie zdążył nawet poczuć, że ktoś go bije po jajach.
– A gdyby tobie, Jurku, coś się stało… – kontynuowała w wołaczu, więc Jurek już wiedział, że jest wściekła, a wściekła Suka to nic dobrego. – Wyobraź sobie, że masz problem, coś ci się dzieje złego. Wiesz, co robi twoja grupa? Otóż twoi grupowicze siadają na dole w knajpie, zamawiają kawę i mówią: „Biedny Jurek, zobaczcie, co mu się przytrafiło, no popatrzcie, taki fajny facet i takie nieszczęście, ale wiecie, co jest najgorsze, że dziś do kawy nie ma cukru trzcinowego, no, koniec świata, Jurek w nieszczęściu i na dodatek pijemy gorzką kawę”. Tak by się zachowała ta twoja grupa, a później ktoś by jeszcze dodał: „Ale wiecie, tak właściwie on się szwendał z młodymi sukami po mieście. Ja to nie wiem, czy to tak wypada?! To u kogo grill w weekend?” – zakończyła piskliwym głosem odgrywanie matrony z jego pracy. – To właśnie zrobiłaby twoja bezmyślna masa – dodała po teatralnej pauzie.
– No tak, masz rację. Właściwie nie o to mi chodziło – odparł zrezygnowany. Wiedział, że miała rację, i nawet trochę ją podziwiał za bezkompromisowość. Miał świadomość, że nie każdego stać na konsekwentne realizowanie swojego programu na życie. Ona projektowała je tak, jak sobie to wymarzyła. Chciała je utkać z miłych wrażeń. Z rzeczy ważnych, bez bezmyślnej pogoni, bez napięcia i bez stresu związanego z „obowiązkowymi” kontaktami międzyludzkimi.
Zdenerwowała ją ta rozmowa. Po pierwsze, nie widziała nic złego w pracy w domu, nie widziała siebie gdzie indziej. Miała też ogromną niechęć do pracowania w wyznaczonych godzinach. Lubiła się czuć panem swojego kalendarza i swojego czasu. Uwielbiała jeździć samochodem, jak czuła taką potrzebę, to zupełnie bez celu. Jest wielce prawdopodobne, że jej mózg w jakiś tajemniczy sposób był połączony z silnikiem jej auta. Siedzenie za kierownicą miało na nią wyjątkowo terapeutyczny wpływ. Nawet w nocy, gdy ogarniał ją paniczny lęk, schodziła do garażu podziemnego posiedzieć w aucie. Ale to tylko jedno z wielu suczych niekonwencjonalnych zwyczajów i zachowań. Obsesyjnie sprzątała. Jej matka twierdziła, że to próba zapanowania nad światem, który ją otacza, bo jej wewnętrzny był w wiecznym nieładzie. Stajnia Augiasza to przy tym pudełeczko. Ponadto neurotycznie myła ręce, które od nadmiaru detergentów były suche i szorstkie. Jak jakaś pieprzona lady Makbet. Ciekawe, jakie wtedy były mydła? Wszędzie widziała choroby i bakterie, więc czytając w „Medical Journals” opis jakiegoś choróbska, zaraz dochodziła do wniosku, że jest jego posiadaczem. Jak się okazuje, wielka jest siła podświadomości. Jechała autem i gapiła się na zapalone światła w oknach na Powiślu. Kto tam mieszka, jakie ma problemy, skąd ci ludzie są? Te pytania od zawsze ją intrygowały, gdy patrzyła wieczorem na okna. Zastanawiała się też, jak przeżyje kolejny wieczór w czyimś towarzystwie.
Marianna czekała na nią z Wyżłem w jej mieszkaniu. Wiedziała, że szwendała się gdzieś bez celu, jak to suki mają w zwyczaju. Czekała na nią z herbatą. Za oknem zaczął kropić deszcz. Suka weszła zmarznięta, Wyżeł przyjaźnie ją powitał przy drzwiach. Spojrzała z niechęcią na swoją dziewczynę, która gaworzyła z jej psem. Mówiła do niego, używając zmiękczeń, których Suka nie znosiła. Jakby Wyżeł był kretynem albo Czechem. Jemu najzwyczajniej się to podobało. Machał ubawiony potężnym ogonem i przechylał z zainteresowaniem głowę. I zostaw na moment faceta z obcą dupą, oto efekt. Poczuła bolesne ukłucie zazdrości, które jej się nigdy nie zdarzało. Może z wyjątkiem psiej osoby Wyżła. Psie oczy i uszy położone albo zaczesane do tyłu, jak to nazywała, bardzo ją rozczulały. Dla tego psa miała niewyczerpane pokłady czułości, których nigdy nie żywiła do żadnej istoty ludzkiej. Marianna, ubrana w błękitną koszulę i proste jeansy, wyglądała bardzo świeżo i chłopięco. Pytała, czy Suka chce coś zjeść, wyjść na sushi czy może coś zobaczyć w kinie, w telewizji. Nie chodziło o to, że Suka nie chciała, ale jakoś to wspólne planowanie budziło w niej agresję. Zastanawianie się, dywagacje, czy lepiej tu, czy tam. Przecież to bez sensu. Zawsze kończyło się to jakimś kompromisem. Nie przepadała też za robieniem wszystkiego w towarzystwie. Towarzystwo było interesujące samo w sobie i nie potrzebowało dodatkowych atrakcji. Czy naprawdę wykonywanie kolegialnie czynności prozaicznych dawało komuś szczęście? Suka miała przez to problem z grą w tenisa. Była totalną fanatyczką nart, jeździła na nich, odkąd sięgała pamięcią. Mała puchata Suka w sweterku w paski na stoku. To jedno z pierwszych wspomnień z dzieciństwa. Od szesnastego roku życia na narty zaczęła jeździć sama. Nie przeszkadzała jej samotność na stoku, raczej ją to kręciło. Jak sobie da radę sama? Off-road w świeżym śniegu tylko z GPS? Idealnie! Jeździła i myślała. Tenis stwarzał pewien problem: należało mieć kogoś po drugiej stronie kortu. I jak tu kogoś takiego znaleźć? Najlepszym rozwiązaniem, chociaż dość kosztownym, był trener. Relacja była jasna, a banknot wręczany pod koniec gry wyjaśniał wszystkie wątpliwości. Nikt nie musiał z sobą rozmawiać i udawać zainteresowania partnerem do gry. Taka kortowa dziwka.
– To idziemy do tego kina? – dopytywała się Marianna.
– Nie, nie chce mi się. Może zobaczymy coś w domu albo poczytamy?
– Tak osobno?
– A można czytać razem? – zapytała retorycznie Suka.
– Dlatego się pytam. Myślałam, że spędzimy razem wieczór.
– Przecież spędzamy – mruknęła Suka.
– Ale R-A-Z-E-M! – przeliterowała. – Wiesz, co to w ogóle oznacza? – wybuchła Marianna.
– Wiem, ty i ja czytamy na przeciwległych końcach kanapy.
– Nie, to nie to!
– Nie wrzeszcz tu na mnie. U mnie w domu się nie krzyczy – powiedziała prawie szeptem Suka. Nauczyła się tej retorycznej sztuczki w podstawówce. I właśnie ona pozwoliła jej przetrwać przepłynięcie tej gnojówki, którą zwą systemem edukacji. Nauczyciele, nieprzyzwyczajeni do dzieci mających własne zdanie, wrzeszczeli na nie niemiłosiernie. Suka miała wrażliwe uszy. Tak po psiemu. Wysokie dźwięki sprawiały jej ból. Wtedy bardzo spokojnie odpowiadała temu nieszczęśnikowi, któremu się wydawało, że jego misją jest niesienie kaganka oświaty, że nie będzie tolerować krzyku. Nauczyciel najczęściej zamieniał się w słup soli. Później wyrzucał ją do dyrektora. Suka lubiła to zamieszanie. Śmieszyło ją to, że taki palant zwany nauczycielem tak bardzo chce zademonstrować swoją władzę. Uważała, że ktoś, kto ma chęć władzy, będzie ją akcentował w parlamencie, w rządzie, w szkole, na zebraniu lokatorów, w spółdzielni mieszkaniowej, a nawet wobec żony i psa. Krótko mówiąc, brzydziła się tym.
– Przecież nie