Strona główna » Obyczajowe i romanse » Światło gwiazd

Światło gwiazd

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381771795

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Światło gwiazd

W wilii pod kasztanem nastała jesień. W wielkim ogrodzie jak zawsze pięknie, ale w życiu mieszkańców wiele zawirowań. Pewien mężczyzna, który częściej niż pod nogi spogląda w gwiazdy – z zawodu jest bowiem astrofizykiem – wprowadzi sporo zamieszania w życie jednej z kobiet. Bartek w swoim polowaniu na miłość będzie przekraczał kolejne granice, a dwie synowe pod jednym dachem mocno dadzą się we znaki spokojnej z natury babci Kalinie. Zapach szarlotki i smak domowej lemoniady nie wystarczą, by zaprowadzić pokój. Trzeba będzie użyć mocniejszych środków. Jak wyprostować zawikłane rodzinne relacje? Czy uda się wszystkim zasiąść przy wspólnym stole? Kto zostanie w wilii pod kasztanem? Droga do szczęścia czasem bywa krucha, ale zawsze warto jej szukać.

Polecane książki

Pinokio napada na bank. W wiosce Smerfów narasta konflikt związany z wyścigiem o rękę Smerfetki, kryzys gospodarczy zmusza ekipę krasnoludków do pracy na kontrakcie w Kolumbii, a między Bolkiem i Lolkiem dochodzi do rękoczynów... W tym zbiorze bajek tylko dla dorosłych wszystko ...
Poezja w słowach i obrazach. Najnowsze wiersze autora, którego twórczość nazwana została kiedyś „poezją rozdarcia posierpniowego”. Zestawiana była z twórczością Barańczaka i Kornhausera jako rozwinięcie i dopełnienie Nowej Fali. Dzisiaj również jak kiedyś dotyka ona aktualnych problemów, opisuje rze...
(Nie)święci to wciągająca komedia, w której żart przeplata się z aforyzmem, sacrum z profanum, przeszłość z teraźniejszością. Przekonaj się, co mogłoby się stać, gdybyś przypadkiem spotkał świętego!Była sobie kawiarnia. Sara (feministka), Tomasz (polityk) i Filip (homoseksualista) wpadają do ...
Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną....
Miłość, zdrada i skomplikowane rodzinne relacje na tle wielkiego zrywu społecznego. Barcelona, koniec XIX wieku. Mariana, córka wyklętej przez rodzinę Elany, po śmierci matki dorasta w domu dziadków wraz ze swoimi kuzynami Feliksem i Marcialem. Zakochuje się w jednym z braci: Feliksie, młodzień...
W komentarzu omówione zostały przepisy ustawy z 30 października 2002 r. o ubezpieczeniu społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych. Autorzy wnikliwej analizie poddają zagadnienia dotyczące rodzajów świadczeń z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych oraz warunków ich nabywani...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krystyna Mirek

Rozdział 1

Dorota zerwała się z łóżka wcześnie,
wiedziona starym przyzwyczajeniem, że jest mnóstwo rzeczy do zrobienia i trzeba się spieszyć. Szybciej spać, prędzej wstawać. Była mamą trójki
dzieci. W jej domu wciąż coś się działo. Jeden obowiązek gonił drugi.
Mąż powadził firmę, nie pomagał.

Wzięła głęboki wdech.

To było kiedyś – przypomniała sobie. – W jakimś innym życiu. Wydawało
się tak odległe. Teraz została sama. I wciąż nie mogła się do tego stanu
przyzwyczaić.

Gdy zbiegła po schodach na parter domu, zderzyła się z pustką i ciszą
wypolerowanych na błysk pomieszczeń. Zbyt przestronnych dla jednej
osoby.

Szybko weszła do łazienki. Wykąpała się, starannie ułożyła włosy i dopieściła delikatny makijaż. Musiała jakoś zabić wlokący się wolno
czas.

Sukienka, którą włożyła, była wprawdzie czarna jak wszystko, co Dorota
teraz nosiła, ale korale miały piękny jeżynowy odcień. Wybrała do tego
szpilki z czerwonymi podeszwami. Nie było to specjalnie wygodne obuwie
na podróż pociągiem, Dorota lubiła jednak to uczucie, kiedy kostki u nóg
stawały się smukłe, a sukienka zupełnie inaczej zaczynała leżeć na
ciele.

Szukała takich małych przyjemności. Mikroskopijnych decyzji, które
mogłaby podjąć sama. Przez ponad trzydzieści lat małżeństwa robiła
wyłącznie to, co należy. Teraz też pilnowana przez dzieci, sąsiadów,
znajomych oraz rodzinę stała się wzorcową wdową.

Trzydzieści lat małżeństwa zobowiązuje.

Nawet za ciężkie przestępstwo siedzi się krócej – pomyślała ze smutkiem.
– I zawsze można wcześniej wyjść za dobre sprawowanie. Tutaj takiej
opcji nie było.

Nie mogła już jednak poskarżyć się na swoją sytuację. Jej mąż zmarł
miesiąc temu. Jakie teraz miało znaczenie, po czyjej stronie była racja
przez te wszystkie lata? Kto mocniej zawinił? Dlaczego zmarnowali razem
taki szmat czasu?

Do kogo miała teraz pójść ze swoim żalem?

Spojrzała na zegarek i gwałtownie przyspieszyła. Musiała pędzić, bo
czas, którego jeszcze chwilę temu było pod dostatkiem, nagle się
ulotnił. Do odjazdu pociągu zostało go już naprawdę niewiele.

***

Szybko skierowała się do kuchni, by zjeść jakieś śniadanie. Była w niezłym nastroju, choć niechętnie ruszała w drogę.

Nawet nie przypuszczała, że dzień, który właśnie się obudził, stanie się
najbardziej przełomowym w jej życiu. Nic na to nie wskazywało. Zjadła
pospiesznie kanapkę i błyskawicznie po sobie posprzątała. Choć teraz
mieszkała tu sama i nikt jej nie kontrolował ani nie mógł skrytykować,
brakowało jej odwagi, by zostawić choćby jeden kubek na stole, mimo iż
martwiła się, że nie zdąży na pociąg.

A musiała punktualnie stawić się w Warszawie. Odbierała nie byle jaką
nagrodę. Wyróżnienie dla biznesmena roku. Oczywiście nie dla niej, lecz
w imieniu męża. Teraz, kiedy odszedł, wszyscy sobie nagle o nim
przypomnieli. Wszelkie fundacje i instytucje. Chcieli go wyróżniać oraz
doceniać. Jakby łatwiej było zrobić to wobec kogoś, kogo już nie ma i nie trzeba osobiście mu gratulować ani zazdrościć sukcesu. Przestał być
niebezpieczną konkurencją, a stał się tylko pomnikiem dawnych osiągnięć.
Można położyć kwiaty i spokój.

Dorota nie miała ochoty jechać na uroczystą galę. Siedzieć i słuchać
długich występów. Mówić grzecznych zdań, przyjmować niekończących się
kondolencji, pilnować, by wyglądać stosownie do okazji, by włosy się nie
rozsypały, a dół sukienki nie pogniótł.

A przede wszystkim wysłuchiwać pochwalnych mów na temat męża. Gdyby
jeszcze ograniczały się do spraw firmowych. Nie miała co do tego uwag.
Mariusz był niezłym fachowcem, dobrze sobie radził. Ale wszyscy na
każdym kroku podkreślali, że stanowił także wzór jako mąż i ojciec.

Lecz to nie była prawda.

Zwykłe oszustwo. W rzeczywistości dla Mariusza wszystko było ważniejsze
niż rodzina. Nawet w ostatnim roku, już po tym, jak się zaprzysięgał, że
zmieni swoje postępowanie. Nie zrobił tego. Starał się może ze dwa
tygodnie, a potem znów wrócił do dawnych nawyków. Nie zależało mu
dostatecznie mocno, by włożyć w to większy wysiłek.

– Tylko na jeden dzień – obiecywał, wyjeżdżając w delegację. A potem nie
było go przez cały weekend. – Tylko dziś wieczorem wrócę trochę później
– mówił. Następnego dnia powtarzał to samo. I kolejnego. W firmie zawsze
były jakieś pilne sprawy, w domu właściwie nigdy.

Czy żałował w ostatnich chwilach? Tego nie wiedziała. Mariusz umarł tak,
jak żył. W firmie. Za biurkiem. Zawał zmiótł go z ziemi w kilka minut.
Nawet karetka pogotowia nie zdążyła dojechać.

Dorota z trudem oderwała się od nieprzyjemnych wspomnień. Zamknęła dom i pobiegła w stronę czekającej już taksówki. Wsiadła i poprosiła o kurs na
dworzec. A potem spojrzała w szyby samochodu. W przyciemnionej tafli
odbiła się twarz kobiety, która znaczną część życia ma już za sobą.
Zadbanej, wciąż atrakcyjnej, ale pełnej rezygnacji. Oczy o pięknym
ciemnoniebieskim odcieniu wyrażały zadumę, ale także milczącą zgodę na
to, co przyniosą kolejne dni. Ona na nic już nie czekała, wiedziała, że
wszystko, co ważne, jest już za nią.

Odwróciła wzrok. Kiedy wysiadła, szybko dostała się na peron piąty, by
wsiąść do nowoczesnego pociągu jadącego do Warszawy. Kilka razy
sprawdziła na bilecie numer wagonu i miejsca. Nigdy jeszcze nie
podróżowała w ten sposób. Zawsze w dalszą drogę wybierali się z mężem
samochodem. Czasem woził ją firmowy kierowca.

Ale bez trudu odnalazła właściwe miejsca. Rozejrzała się wokół. Czuła
się trochę nie na miejscu. Wydawało jej się, że wszyscy tutaj są
wyjątkowo eleganccy.

Pewnie prawnicy, lekarze. Jadą na swoje biznesowe spotkania, konferencje
i ważne rozmowy – pomyślała.

Nie należała do takiego środowiska. Była tylko zwykłą gospodynią domową,
która wszystko zawdzięczała mężowi. Często to podkreślał. Lubił się nią
chwalić wśród kolegów, ale to nie była taka prawdziwa duma, która płynie
z serca i sprawia, że kocha się osobę, którą się podziwia. Dorota była
dla Mariusza raczej jak narzędzie do osiągania celu, jak dobra aplikacja
do obliczania podatku. Inwestował w nią, ponieważ chciał, żeby działała
jeszcze lepiej i przynosiła większe zyski.

Ale nigdy nie rozumiał.

Kontrahenci bardzo lubili domowe wieczorne spotkania u Mirskich. O wiele
bardziej niż zwykłe kolacje w restauracji. Coś takiego każdy umie
zorganizować. Zarezerwować stolik i zapłacić rachunek. Mało kto jednak
potrafi zaprosić przyszłego partnera biznesowego do domu, poczęstować
przygotowanym przez miłą, uśmiechniętą żonę niezwykle smacznym, a do
tego zdrowym posiłkiem.

Dorota westchnęła. Dawne dzieje. Jakie to ma teraz znaczenie?

Zdjęła płaszcz, poprawiła czarną sukienkę, po czym położyła torebkę na
szczupłych, wciąż bardzo kształtnych kolanach i jeszcze raz rozejrzała
się wokół. Jej pierwsze wrażenie okazało się mylne, obrazowało tylko jej
ukryte kompleksy. Wielu pasażerów miało na sobie zwykłe dżinsy i wyglądało na pochłoniętych codziennymi sprawami. To ona w swojej dobrze
skrojonej sukience mogła wydawać się kobietą sukcesu. Poprawiła
bransoletkę i westchnęła. Czekała ją długa, zapewne nudna podróż.
Zapomniała wziąć ze sobą książkę.

W tym momencie na miejscu obok usiadł mężczyzna. Poczuła subtelny zapach
dobrych perfum. A potem dotyk podszewki marynarki, odkładanej na
wieszak. W ciasnocie pociągu ułożenie się z bagażami nie jest łatwe.
Materiał był niezwykle miękki i przyjemny. Od razu się domyśliła, że
jest drogi i odwróciła wzrok. Spojrzała za okno. Mężczyźni w szytych na
miarę garniturach zupełnie jej nie interesowali. Zbyt długo żyła z jednym z nich.

W szybie pociągu odbiła się jednak sylwetka współpasażera. Nie dało się
od niego uciec. Usiadł wygodnie, poprawił krawat i podciągnął rękawy
koszuli, zawijając je prawie pod łokcie. Dorota dawno nie spotkała
nikogo, kto tak dobrze czuł się w oficjalnym stroju.

Mimo woli dyskretnie zerknęła w jego stronę, a on złapał jej wzrok i się
uśmiechnął. Spłoszona natychmiast odwróciła głowę i zaczerwieniła się.
To było okropne. Dlaczego nie umiała się zachowywać ze swobodą? Przecież
nie działo się nic, co mogłoby tłumaczyć takie emocje.

Uspokój się – nakazała sobie w duchu.

Ale to nie było łatwe. Ledwo współpasażer usiadł, a już zerwał się
znowu, po czym, przepraszając wylewnie, zanurkował gdzieś pod jej
stopami.

– Ciągle coś gubię – powiedział z rozbrajającą szczerością. – A na tym
zegarku mi zależy. Dał mi go mój dziadek. Uczciwy kowal. Rozsądny
człowiek. Nic mu nie zginęło przez całe życie.

Znów zobaczyła jego twarz i szeroki promienny uśmiech. Poczuła, że robi
jej się ciepło. Nie była kobietą, która często oglądała się za
mężczyznami. Wychowano ją na przykładną panią domu i długo myślała, że
to najlepszy i jedyny sposób na życie. Nawet wtedy, gdy stanowczo
zagroziła Mariuszowi, że odejdzie, nie planowała nowych związków.
Chciała tylko położyć kres upokorzeniom.

Szybko jednak uświadomiono jej, jak bardzo jest słaba. Do jakiego
stopnia nic nie znaczy w rodzinnym układzie.

Westchnęła, a sąsiad spojrzał na nią z troską. Nie odezwał się jednak.
Na szczęście najwyraźniej nie należał do kategorii tych pociągowych
typów, co to ledwo tylko siądą obok, z punktu zaczynają nawijać o pogodzie, zdrowiu czy też, co najgorsze, polityce.

Pociąg ruszył, dziwnie szarpnęło, jakby maszynista dopiero się uczył, a pasażerowie siedzieli w starym fiacie, a nie najnowocześniejszym
pendolino. Dorota odruchowo złapała się za stoliczek pod oknem.

– Boi się pani prędkości? – zapytał jej towarzysz.

– Trochę – odpowiedziała szczerze, bo w sumie co jej zależało. To nie
była biznesowa kolacja jej męża. Tu nie trzeba było uważać na każde
słowo.

– To przecież nicość w porównaniu z tym, jak prędko rozszerza się
wszechświat – odparł, a ona spojrzała na niego ze zdumieniem. Takiej
riposty się nie spodziewała. – Drobinka w porównaniu do tego, jak szybko
pędzi ku ziemi światło gwiazd. Lub w zestawieniu ze świadomością, że
cały czas nasza planeta kręci się wokół własnej osi, jednocześnie
zasuwając po orbicie wokół słońca.

– To mnie pan uspokoił – roześmiała się serdecznie. – Przy tym sto
sześćdziesiąt kilometrów, jakie osiąga ten pociąg w ciągu godziny, to
rzeczywiście nicość.

– Z kosmicznej perspektywy wszelkie nasze problemy to drobinki – odparł
mężczyzna. – Krótkość naszego życia wobec ogromu czasu, jaki już
przeminął, małość naszej błękitnej planety krążącej w odmętach stale
rozszerzającego się przeogromnego wszechświata.

– Kim pan jest? – zapytała ze zdumieniem i fascynacją.

– Astrofizykiem – odparł.

– Och! – zawołała z zachwytem. – Nigdy jeszcze nie spotkałam człowieka
patrzącego na świat z kosmicznej perspektywy. Zawsze otaczali mnie
mężczyźni twardo stąpający po ziemi. Liczyć umieli tylko pieniądze, nie
gwiazdy.

Spojrzał na nią uważnie i uświadomiła sobie, że mógł fałszywie
zinterpretować jej słowa.

– Miałam na myśli znajomych mojego męża. Byłego, znaczy niedawno
zmarłego męża – zaczęła się chaotycznie tłumaczyć i znów poczuła, że się
czerwieni.

Jej towarzysz tylko się uśmiechnął.

– Pani pozwoli, że się przedstawię – rzekł staroświecko. – Tomasz
Zalewski.

– Dorota Mirska. Miło mi – odpowiedziała odruchowo, choć w gruncie
rzeczy zaczynała się bać tej wspólnej podróży. Miała niedobre
przeczucie. Świadomość, że być może niechcący wkracza na śliską ścieżkę.
Jeden uśmiech to uprzejmość, miły, nic nieznaczący gest wobec towarzysza
podróży. Ale kolejne mogą oznaczać zaproszenie do dalszej rozmowy,
nawiązania znajomości. Była dziwnie przekonana, że właśnie otwiera drzwi
prowadzące do nieznanego jej wcześniej świata.

Nie było ku temu wyraźnych przesłanek. Wszystko z pozoru wyglądało
zupełnie zwyczajnie. A jednak serce kołatało jej tak mocno, że obawiała
się, by materiał z cienkiego materiału nie zaczął jej podskakiwać na
piersi.

Jednocześnie nie chciała, by to spotkanie już się zakończyło.

A właściwie jakie to ma znaczenie, co ten człowiek sobie o mnie pomyśli?
– zastanowiła się. – I tak za chwilę wstanie i ruszy swoją drogą. Nigdy
więcej go nie zobaczę.

– Przepraszam, że to mówię – odezwał się Tomasz. – Jestem fizykiem.
Fascynuje mnie symetria w świecie. A pani twarz jest jej doskonałym
przykładem. Dołeczki po dwóch stronach, oczy błyszczące dokładnie w tych
samych miejscach, usta wykrojone jak przez artystę.

Dorota przełknęła ślinę przez ściśnięte nagłym stresem gardło. Czuła się
jak nastolatka, która pierwszy raz w życiu słyszy komplementy. Nie
zamierzała jednak być łatwą ofiarą przypadkowego podrywacza, choćby i tak wyrafinowanego, że udaje astrofizyka. Nagle przestała wierzyć jego
słowom. Atakował zbyt mocno.

– W świecie panuje niewiarygodny porządek. I jest piękny – zakończył
swoją przemowę.

– Serio? – zdenerwowała się. – Porządek? Nigdy bym tak nie powiedziała.
Mam wprost przeciwne wrażenie: że otacza mnie niewiarygodny chaos.
Całkowita przypadkowość. Zdarzenia wynikają nie wiadomo z czego. Mają
swoje dziwne konsekwencje. Życie jest niesprawiedliwe – wyrwało jej się
gdzieś z głębi serca.

W tej chwili pociąg przyspieszył.

– Proszę się wsłuchać – powiedział Tomasz, jakby nie zważając na jej
emocjonalną odpowiedź. – Jak pięknie ta maszyna nabiera tempa.
Miarowość, powtarzalność dźwięków i ruchów, lekkość mimo tak wielkiej
masy – mówił z zaangażowaniem. – Czy to nie jest fascynujące?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – odparła. – Sądziłam dotąd, że
fizycy zajmują się skomplikowanymi obliczeniami, właściwie nie wychodzą
z gabinetów. A jeśli któryś się odezwie, to i tak nikt nie zrozumie, co
on mówi.

– Owszem – roześmiał się Tomasz, słysząc tę charakterystykę. – Są też i tacy. Mam kolegę, który z zasady nigdy nie zakłada dwóch skarpetek do
pary, bo uważa, że to niegodne naukowca.

– Naprawdę?

– Tak. – Kiwnął głową. – Ale mnie fascynuje nie tylko rozbudowana
teoria, lecz także tak zwana prawdziwa wiedza. O życiu. Jego początkach
i sensie. Wbrew pozorom fizyka to bardzo uduchowiona dziedzina nauki.
Można nawet dotknąć Boga, jeśli ktoś dojdzie dostatecznie daleko.

Znów ją zaskoczył. Słuchała go zaintrygowana. Ale ledwo się odprężyła i poczuła bezpieczniej, zaraz ją postawił do pionu kolejnym pytaniem:

– Fajnie było być mężatką? – zapytał, spoglądając na jej dłoń, na której
wciąż złocił się krążek założony wiele lat temu. – Pytam, bo sam nigdy
nie zdołałem stworzyć żadnego formalnego związku.

Nie no! – pomyślała i aż miała ochotę się roześmiać. – Ci fizycy są
rzeczywiście kompletnie odjechani. Kto zadaje takie pytania i to jeszcze
nieznanej osobie?

Czego oczekiwał? Że ona powie mu prawdę? Opowie słodko-gorzką historię o związku, z którego bardzo szybko zniknęła miłość? Założyła obrączkę
wiele lat temu bez świadomości, jakie są konsekwencje tego czynu. Była
młoda i zakochana. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, co tak
naprawdę robi. I zapłaciła za to wysoką cenę.

– Nie kochała go pani – Tomasz sam sobie odpowiedział, a ona zadrżała.

– Co to za temat do rozmowy w pociągu? – oburzyła się.

– Oczywiście, przepraszam – zareagował natychmiast. – Nie chciałem być
wścibski. Po prostu badam życie. Taki nawyk. Wierzę w piękną miłość z wzajemnością, ale nigdy jej nie spotkałem. I to już się raczej nie
zmieni.

– Nic się nie stało – odparła. Nie umiała się na niego pogniewać, miał w sobie coś rozbrajającego. – Nie mam wiele do ukrycia. Rzeczywiście nie
byłam szczęśliwa. – Wypowiedziała te słowa cicho, rozglądając się
czujnie wokół, czy nikt nie podsłuchał jej wielkiej tajemnicy. –
Próbowałam walczyć, ale mi się nie udało. Być może za późno zaczęłam. I dobrze pana rozumiem. Też wierzę, że są na świecie piękne uczucia i również nigdy nie dane mi było ich doświadczyć. Ale mam dzieci – dodała
szybko.

– Zazdroszczę – odparł i całkiem ją rozbroił tą odpowiedzią. Poczuła
nagle, jakby znała go wiele lat. I mogła mu powiedzieć wszystko.

Być może odwagi dodawał jej fakt, że się nie znają i nigdy więcej nie
zobaczą? Wypowiedziane tutaj słowa nie będą miały dalszych konsekwencji.
Wobec znajomych człowiek ma więcej oporów. A w takim przypadkowym
kontakcie można pozwolić sobie na więcej. Każdy potrzebuje czasem tak
szczerze powiedzieć, co mu na sercu leży.

Ale nie wszystko przecież.

Z całą pewnością nie to, że dopiero co poznany mężczyzna bardzo jej się
podoba. Ma ochotę przytulić się do niego. Co by sobie ludzie pomyśleli?
Świeżo upieczona wdowa. Matka trójki dzieci przykładnie nosząca żałobę i z takim myślami.

– Wybierasz się do Warszawy zawodowo? – Tomasz gładko przeszedł na
„ty”, a ona to zaakceptowała. Pokręciła głową.

– A ty? Jedziesz na jakąś konferencję? – zapytała szybko, bo nie chciała
się tłumaczyć z własnej zawiłej sytuacji.

– Nie – odparł. – Wracam do domu. O ile można tak nazwać moje
warszawskie mieszkanie. Większość czasu spędzam w hotelach. Mam wykłady
na różnych uczelniach i w wielu krajach. Od lat błąkam się po świecie
jak odłamek gwiazdy, który zerwał się z grawitacyjnej uwięzi i dryfuje
pozornie wolny, ale tak naprawdę zupełnie sam.

Dorota nie usłyszała ostatniej części jego wypowiedzi. Skupiła się
całkowicie na pierwszych słowach. Próbowała sobie wyobrazić takie życie.
Podróże. Lotniska, hotele, uczelnie, wykłady. Brzmiało to fascynująco.
Jej największym osiągnięciem było urodzenie dzieci. Nie żałowała lat
poświęconych na ich wychowanie. Ale teraz z perspektywy czasu widziała,
że mogła zrobić coś więcej. Zadbać o większą równowagę.

Poświęciła rodzinie zbyt wiele zupełnie niepotrzebnie. Jej córka i synowie już od dawna byli samodzielni. Nie potrzebowali ciągłej opieki.

– Tego to ja ci zazdroszczę – powiedziała. – Zawodowego spełnienia. Tych
wszystkich osiągnięć. Ja potrafię tylko gotować. Na kolacjach służbowych
męża uśmiechałam się, bo nie miałam o czym rozmawiać. A kiedy tylko
minęła oficjalna część, uciekałam do kuchni.

– Nie wierzę – odparł. – Może nie miałaś odpowiednich partnerów do
dyskusji?

Uśmiechnęła się tylko. Nie było sensu mu tłumaczyć, jak czuje się
kobieta od lat zajmująca się tylko domem w towarzystwie ludzi sukcesu,
dla których osiągnąć cel to jak pomieszać łyżeczką w herbacie.

– Chętnie cię zaproszę na wykład – powiedział Tomasz, jakby to była
najzwyklejsza rzecz na świecie.

– Nic bym pewnie nie zrozumiała – poddała się już na wstępie. Miała
powody. W szkole średniej ledwo wyciągała trójkę z fizyki.

– To by oznaczało, że fatalny ze mnie mówca – odpowiedział. – Jesteś
dziś cały dzień zajęta? – zapytał zaraz potem.

Wystraszyła się. Nie była przyzwyczajona do takich rozmów. Odkąd mąż
bardzo dawno temu zaprosił ją na pierwszą randkę, nie miała okazji
przyjmować ani odrzucać tego typu propozycji. Nie wiedziała, co zrobić.

– Myślę, że raczej będę zajęta długo – stchórzyła, choć miała ogromną
ochotę się umówić. Ale nawyk myślenia o sobie dopiero na samym końcu
wygrał.

Co by powiedziały pogrążone w tęsknocie za ojcem dzieci, gdyby się
dowiedziały, że matka spotyka się z innym mężczyzną, na dodatek jakimś
przypadkowym, poznanym w pociągu? Brzmiało jak historia nie z jej
świata.

– To się dobrze składa – odparł Tomasz, nie uznając jej słów za odmowę.
– Bo ja też. Mogę po ciebie przyjechać wieczorem. Zostajesz na noc?

– Nie – opowiedziała, zaskoczona jego śmiałością. – Ja zawsze od razu
wracam do domu.

– A właściwie dlaczego? Ktoś na ciebie czeka?

– Nie, ale zawsze…

– Zawsze tak było – dokończył za nią. – Jednak może się zmienić –
powiedział, spoglądając na nią z nadzieją w oczach. Jakby naprawdę
bardzo mu zależało. – Zamów sobie pokój w pięknym hotelu i zostań do
jutra. Pójdziemy gdzieś na kolację, a potem dobre śniadanie. Jutro
zaczynam zajęcia dopiero o jedenastej.

Poczuła gwałtowne przyspieszenie rytmu serca. Dłonie zaczęły jej drżeć,
a potem zalała ją fala rozczarowania. Kim był ten przystojny astrofizyk,
który tak łatwo ją zauroczył? Fascynującym człowiekiem czy zwykłym
podrywaczem, łapiącym na te same głodne kawałki o gwiazdach kolejne
pasażerki we wszystkich pociągach świata? Zawsze na jedną noc?

Przecież to niemożliwe, żeby był samotny. Facet z taką ilością uroku
wolny się nie uchowa.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Z kimś mnie pomyliłeś i szkoda twoich
starań. Nie nadaję się do wielkomiejskich reguł życia. Nie umawiam się z facetami na prawo i lewo.

Gwałtownie posmutniał. Nie odezwał się już więcej. Dorota odwróciła
głowę w stronę okna. Chciało jej się płakać. Ale przecież nie mogła
inaczej postąpić. Dłuższą chwilę trwali tak obok siebie w napięciu, aż
Tomasz wyciągnął jakieś czasopismo i zaczął czytać. To spowodowało, że
Dorocie zrobiło się jeszcze bardziej przykro.

Choć przecież nie mogła oczekiwać niczego innego. Pociąg pędził, a ona
coraz mocniej żałowała, że ta rozmowa została przerwana. Czuła, że
dotknęła czegoś wyjątkowego i nawet nie zdążyła na dobre zacząć, a już
zostało jej to odebrane.

Tomasz co jakiś czas spoglądał w jej stronę, ale już się nie odezwał.
Ona też nie miała odwagi zacząć rozmowy.

Wreszcie pociąg zatrzymał się na stacji Warszawa Zachodnia. Do kolejnej
zostały jakieś marne trzy minuty, może nieco więcej. Co bardziej gorliwi
pasażerowie już wstawali, ściągali z wyższych półek swoje walizki,
wkładali płaszcze i robili zamieszanie. Napięcie narastało. Dorota miała
świadomość, że za chwilę wysiądzie, uda się w swoją stronę, załatwi
sprawę, z którą przyjechała do Warszawy, a potem wróci do swojego życia.

Czy mogła jednak postąpić inaczej?

– Masz rację – odezwał się nagle Tomasz, potwierdzając jej punkt
widzenia. – Moja propozycja była nie na miejscu. Nie postępuje się w ten
sposób z kobietami. Wybacz, to brak wprawy. Zależy mi, byś mnie dobrze
zrozumiała, zanim się rozejdziemy każde w swoją stronę.

Zrobiło jej się słabo. Chciała się z nim umówić ponad wszystko na
świecie. Mimo ogromnego ryzyka, że właśnie jest łatwą ofiarą w ręku
sprawnego manipulanta.

– Nie pójdę z tobą do łóżka – powiedziała stanowczo, a jakaś kobieta
siedząca kilka foteli dalej obejrzała się w jej stronę z kpiącym
uśmiechem.

– Dobrze – zgodził się od razu Tomasz, a ona się zaczerwieniła. Jeszcze
bardziej purpurowo niż zwykle.

Ty głupia babo! – wyrzucała sobie w myślach. Może on wcale nie miał
takiego zamiaru. Wyszłaś na napaloną idiotkę, która myśli o jednym. A to
miało być tylko zabezpieczenie przed ryzykiem.

Tak bardzo chciała spróbować. Choć raz podjąć jakąś szaloną decyzję. I to nie w kwestii zastąpienia ziemniaków batatem czy też kotleta
schabowego piersią z indyka, lecz o wiele ważniejszej.

Wstali oboje i zaczęli się kierować w stronę wyjścia. Pociąg dotarł już
do stacji Warszawa Centralna. Tomasz wstał i podał jej płaszcz. Potem
wziął swoją walizkę i jeszcze raz spojrzał na Dorotę. Wydawało jej się,
że to ostatnia szansa. Zrobiło jej się gorąco.

– Będę tu na ciebie czekać dzisiaj o dwudziestej – powiedziała szybko,
prawie bez tchu, kiedy oboje już zdołali wydostać się z pociągu i –
otoczeni tłumem pasażerów – zatrzymali się na chwilę.

– Tutaj? – zdziwił się Tomasz. – Na peronie?

Zastanowiła się chwilę, czy może sobie pozwolić na szczerość. Ale
postawiła wszystko na jedną kartę.

– To jedyne miejsce, do którego z pewnością trafię – powiedziała.

Mężczyzna najpierw się uśmiechnął, potem spojrzał na nią uważnie, jakby
chciał sprawdzić, czy nie żartuje. A potem po prostu ją przytulił.

Była w takim szoku, że zastygła, jakby ją nagle zmroził arktyczny lód.
Już dawno nikt jej w ten sposób nie obejmował. Mąż bardzo oszczędnie
dawkował jej czułości, choć przecież nie miał żadnych limitów, których
wyczerpania mógłby się obawiać. Jednak oszczędzał serdeczne gesty, jakby
się bał, że mu zabraknie. Synowie i córka dorośli i najwyraźniej uznali,
że obejmowanie i przytulanie zarezerwowane jest dla ich dzieci. Czasem
jej najmłodszy syn, Konstanty, powiedział coś miłego, pocałował w czubek
głowy. Poza tym uczuciowo żyła jak na pustyni.

– Jeszcze raz przepraszam. – Tomasz po chwili się odsunął. – Wiem, z jaką siłą działa przyciąganie ziemskie i do jakiej odległości nie sposób
się od niego uwolnić. Jednak o przyciąganiu ciał kobiecych nie miałem
dotąd, jak się okazuje, żadnego pojęcia. Ale będę tutaj o dwudziestej –
dodał i pożegnał się szybko. Też wyglądał na nieco speszonego.

Dorota została sama. Miała wrażenie, jakby Kraków, który został za jej
plecami, był oddalony o tysiące mil, a ona przeniosła się właśnie do
innego świata. Tutaj przez chwilę była samodzielną istotą, nie tylko
żoną obrotnego męża, maleńką częścią skomplikowanej machiny
rodzinno-firmowej, lecz także kobietą, która wywołała w kimś prawdziwe
poruszenie.

W ciągu życia rodzina stała się dla niej całym światem. Była w stanie
oddać za nią wszystko. Najlepsze lata, siły, własne plany, o których
zapomniała na dobre. Wydawało jej się, że tak trzeba, to najlepszy
sposób.

Ale myliła się. Można to było zrobić inaczej. Nie krzywdząc bliskich,
zadbać też o własne potrzeby.

Nie wiedziała, że tak można. A teraz, gdy pogodziła się już z faktem, że
wszystko dla niej na dobre się już skończyło, a w jej żyłach nie ma już
ani kropli gorącej krwi młodości, jedno przypadkowe spotkanie
uświadomiło jej, że to nieprawda. Wciąż jest młoda, ma swoje marzenia i pragnienia.

Wszystkie najpiękniejsze uczucia, nadzieja, miłość, pożądanie,
pragnienie szczęścia, ciekawość świata tylko czekały, by się wydostać na
zewnątrz. To ona sama przez całe lata dopychała je butem do szafy i nie
pozwalała im ujrzeć światła dziennego.

Ruszyła pospiesznie w stronę wyjścia. Ona też była spóźniona. A nienawidziła tego uczucia. Już samo wyjście na scenę stanowiło dla niej
ogromną trudność. A co dopiero zwracanie na siebie uwagi poprzez
przybycie w niewłaściwym czasie. Trzeba się będzie przeciskać na swoje
miejsce, przepraszać pod ostrzałem spojrzeń. Okropieństwo.

Pobiegła szybko w stronę ruchomych schodów, a potem wsiadła do taksówki.
Dotarła na miejsce pięć minut przed rozpoczęciem uroczystości. Siadła w pierwszym rzędzie, tam, gdzie wskazali jej organizatorzy. Nie spóźniła
się, a i tak wszyscy na nią patrzyli.

Nie mogła się skupić. Początkowe przemowy, podziękowania gości,
przerywniki muzyczne, reklamy sponsorów, wszystko to wydawało się jej za
długie.

Tego dnia zgadzała się w pełni z Albertem Einsteinem, że czas jest
wartością względną. Godzina może trwać wieczność albo zaledwie chwilkę.
Tutaj ciągnął się niewiarygodnie. Dorota miała wrażenie, że gala tak się
wlecze, że ona zdążyłaby w tym czasie na nowo wybudować piramidy,
wypucować na błysk tory kolei transsyberyjskiej czy napisać
dwudziestotomowe dzieło życia.

Kiedy wreszcie udało jej się opuścić elegancką salę drogiego hotelu,
okazało się, że minęły zaledwie dwie godziny. Do umówionego spotkania
pozostał jakiś nieopisany szmat czasu. Nie wiedziała, co ją podkusiło,
by zaproponować tak późną porę. Przecież wiedziała, że wręczanie nagród
skończy się o wiele wcześniej.

Może zrobiła to, by mieć pewność, że nie zdąży już potem na powrotny
pociąg? Chciała odciąć sobie możliwość ucieczki. Teraz nie miała już
wyjścia. Jeśli miała ochotę jeszcze kiedykolwiek zobaczyć Tomasza,
trzeba było iść za ciosem. Rzeczywiście znaleźć nocleg, kupić podstawowe
kosmetyki i koszulę nocną, przygotować się na wieczór.

To brzmiało jak przygoda. Dorota była zdenerwowana, ale zaczęła się
cieszyć.

Rozdział 2

Kalina zbierała jabłka w sadzie. Wspaniale
w tym roku obrodziły, wynagradzając w pełni posuchę z zeszłej jesieni,
kiedy to na drzewach pojawiło się zaledwie kilka owoców. Teraz leżały w trawie w prawdziwej obfitości, błyszcząc w słońcu nasyconą żółcią,
czerwienią i pomarańczą. Stara jabłoń sadzona jeszcze ręką teścia
owocowała co drugi rok, jak prawie wszystkie dawne odmiany. Na szczęście
to właśnie był ten, który pozwolił cieszyć się zbiorami.

Babcia schylała się pracowicie i wkładała jabłka do koszyka. Od rana
chodziła za nią szarlotka z cynamonem. Dosłownie. Wydawało jej się, że
gdzie się nie obejrzy, widzi owoce, a zapach cynamonu wyczuwała nawet w łazience. Nie zamierzała długo walczyć z pokusą. Wyszła do ogrodu i zaczęła zbierać dorodne złote renety.

Kalina zatrzymała się. Dzień był wyjątkowo piękny. Jeden z nielicznych
słonecznych w ostatnim tygodniu. Lato się skończyło i coraz częściej
niebo zasnuwało się chmurami, a na ogród spadały strugi deszczu.
Przyłożyła na chwilę jabłko do twarzy. Wspaniale pachniało, choć było
szorstkie i dużo mniej atrakcyjne niż te, które – idealnie równe i okrągłe – można teraz kupić na targu. Ale to było prawdziwe, wyhodowane
bez grama chemii.

Uwielbiała ten naturalny zapach.

Nagle drgnęła, w kieszeni rozdzwonił jej się telefon. To Dorota. Kalina
szybko odebrała. Martwiła się o przyjaciółkę. Dużo w jej życiu teraz się
działo. Straciła męża i została sama wielkim, pustym domu. Kalina dobrze
rozumiała, jak to jest. Też miała za sobą wiele lat życia w pojedynkę.

– Cześć kochana – powiedziała serdecznie. – Co słychać?

Po drugiej stronie usłyszała tylko pociągnięcie nosem, a potem
charakterystyczny dźwięk, jaki wydaje człowiek, który płacze.

– Co się stało? – zapytała z rosnącym niepokojem. – Źle się czujesz?

– Tak – Dorota potwierdziła jej obawy. – Bardzo źle i do tego jestem w Warszawie.

– O rany! Ale co się dokładnie stało? Przez tę uroczystą galę
podskoczyło ci ciśnienie? Zasłabłaś? Ktoś ci coś przykrego powiedział?
Miałaś wypadek? – Myśli szybko przepływały przez głowę Kaliny, niosąc
coraz gorsze przypuszczenia.

– Nie – odparła Dorota. – Tylko rozmawiałam z moim synem.

Kalina nie od razu zrozumiała.

– Z Konstantym? Coś się u niego niedobrego stało? – zapytała zaskoczona.
Jeszcze wczoraj widziała go u siebie w kuchni w doskonałym stanie.
Zajadał kapuśniak i żalił się na okrutnych wykładowców, którzy wymagają
od niewinnych studentów, by ci się uczyli. Skandal po prostu.

– Nie chodzi o niego.

– Rozumiem – powiedziała Kalina. Przyjaciółka musiała mieć na myśli
swojego pierworodnego. Był to młody, ale dość zasadniczy mężczyzna,
który po śmierci taty przejął firmę i opiekę nad rodziną. – Ma jakieś
kłopoty?

– Można tak powiedzieć. – Dorota wytarła nos. To było do niej zupełnie
niepodobne, takie rozpaczanie. Zwykle trzymała się dzielnie, nawet w obliczu trudności. – Obraził się na mnie.

– Ale jak to? – zdumiała się Kalina. – Za co? – Nie umiała sobie
wyobrazić sytuacji, w której Dorota uczyniłaby cokolwiek nieprzyjemnego
któremukolwiek ze swoich dzieci. Zawsze stawiała ich dobro na pierwszym
miejscu. Ale tym razem coś ważnego rzeczywiście musiało się wydarzyć. –
Pokłóciliście się? – zapytała.

– Tak – odparła Dorota. – I nigdy nie uwierzysz z jakiego powodu.

– Będzie mi rzeczywiście trudno – przyznała Kalina. – Szczerze
powiedziawszy, nic mi nie przychodzi do głowy. W sprawach majątkowych
dogadaliście się przecież bez problemu, a do życia osobistego dzieci
nigdy się nie wtrącałaś. Zresztą wszystko u nich w jak najlepszym
porządku. Chyba że o czymś nie wiem.

– U nich dobrze. – Dorota znów chlipnęła w słuchawkę. – To u mnie
pojawiły się komplikacje. I to jakie! – dodała szybko. – Umówiłam się z ledwo co poznanym facetem na randkę i jeszcze do tego zamówiłam pokój w hotelu. Nie wsiadłam do pociągu powrotnego, choć miałam kupiony bilet.

Kalina brodziła powoli między pierwszymi opadającymi liśćmi. Odłożyła
koszyk na trawę, ale co jakiś czas schylała się, podnosiła z ziemi
jabłko i ostrożnie wkładała je do środka. Próbowała zrozumieć. Nie
widziała nic złego w tym, co usłyszała. Gdyby z takimi słowami
zadzwoniła do niej synowa czy też inna wolna kobieta, nie dojrzałaby tam
żadnej sensacji.

Każdy człowiek, który nie jest w związku, może się umówić na randkę,
zostać w podróży dzień dłużej czy też przespać się w hotelu. Ale fakt,
Dorota była inna. Nie istniało żadne połączenie pomiędzy nią a mężczyznami, choć przecież dom przyjaciółki zazwyczaj pełen był jakichś
facetów. Kolegów biznesowych męża, jego firmowych partnerów, znajomych
syna. Dorota zawsze się nimi opiekowała. Gotowała, piekła i stawiała im
pod nos cudowne dania. A potem zbierała talerze i w samotności myła je w kuchni.

Kalina znała ją zaledwie niecały rok. Bardzo się polubiły i zwierzały
sobie. Ale nigdy nie widziała, by żona Mariusza choć raz zachowała się w sposób, który nosiłby znamiona flirtu czy kokieterii. Była zawsze
zamknięta w sobie. Coś się musiało ważnego wydarzyć w tej Warszawie.

– Jesteś teraz kobietą samotną – powiedziała. – Masz prawo na nowo
ułożyć sobie życie. Widzisz, ja też to zrobiłam, choć jestem od ciebie
dużo starsza.

– Ty tak uważasz – odpowiedziała Dorota i rozpłakała się na dobre. – Mój
syn ma na ten temat całkiem odmienne zdanie. Sądzi, że zwariowałam, że
to skandal. Powiedział mi, że nie umiem uczcić pamięci jego ojca, nie
rozumiem ich uczuć. Ponoć wytarłam sobie buty w rodzinną żałobę.

– O rany! – westchnęła z przejęciem Kalina. – To naprawdę ostro poszło.
A przecież jeszcze nic się nie stało.

– Zgadza się. I teraz właśnie nie wiem, co robić. Na następny pociąg
zabrakło już biletów. Mogę tylko wrócić ostatnim.

– I co wtedy z twoją randką?

– Nic. Przepadnie. – Dorota znów się rozpłakała. – Zresztą może to i dobrze. Takie głupoty mi chodzą po głowie, że nie uwierzysz. Dałam się
omamić jak byle nastolatka. Złapałam się na kilka ciepłych słów. Aż się
w głowie nie mieści. Dobrze, że do ciebie zadzwoniłam – mówiła dalej.
Słychać było, że targają nią wielkie emocje. – Łatwiej mi się będzie
uspokoić. Wrócę do Krakowa, pogadam z dziećmi, wszystko się z powrotem
ułoży.

Kalina poczuła, jak ściska jej się serce. Dobrze rozumiała, co teraz
czuje jej przyjaciółka.

Życie kobiety składa się z wielu takich trudnych decyzji. W ogóle życie
każdego człowieka. Nie można mieć wszystkiego. Często trzeba wybierać, a troska o dobro bliskich skłania nas do tego, by się czegoś wyrzec,
ponieść konieczne poświęcenia. Rozumiała to. Sama miała za sobą wiele
takich decyzji, kiedy dobro innych postawiła ponad swoje, ale żadnej nie
żałowała.

Nie była jednak do końca przekonana, czy to jest właśnie taki przypadek.
Czy poświęcenie Doroty nie okaże się daremne? Mądrość życiowa polega na
tym, żeby nie przesadzić w żadną stronę. Nie być obojętnym,
egoistycznym, skupionym tylko na sobie. Ale też nie oddawać
niepotrzebnie całego swojego życia tylko dlatego, że ktoś tak chce. Ma
takie lub inne wyobrażenie o naszych sprawach.

– Zostań – powiedziała wiedziona mocnym wewnętrznym przeczuciem, że to
słuszna decyzja.

– Ależ co ty mówisz?! – zdumiała się Dorota. – Zawsze byłaś taką
tradycjonalistką. Wiesz, że dopiero co straciłam męża.

– To nieprawda – powiedziała Kalina z mocą. – Ty już bardzo dawno temu
straciłaś męża. Wasze małżeństwo się rozpadło. Dawno też już odbyłaś
swoją żałobę. Trwała wiele lat. Swoje już odcierpiałaś, wytęskniłaś,
wyczekałaś, byłaś sama.

Dorota przez moment nie mogła znaleźć słów.

– Coś w tym jest – powiedziała wreszcie. – Dręczą mnie ogromne wyrzuty
sumienia, że nie czuję takiego smutku, jak powinnam. Zamiast tęsknić,
rozglądam się po świecie i mam ochotę zacząć wszystko od nowa. A przecież powinnam czuć coś innego.

– Nie ma takiego przepisu, który nakazuje coś czuć – powiedziała Kalina.
– Każdy jest sobą. Ma odmienną historię. Chociaż spróbuj. Życie
proponuje ci właśnie coś fajnego.

– Skąd wiesz? Może to zwykły oszust.

– W takim przypadku uciekniesz. Nie umawiaj się w ustronnych miejscach i zaufaj swojemu rozsądkowi.

– A mój syn? – zapytała Dorota z żalem. – Co się stanie, jeśli nigdy
tego mi tego nie wybaczy?

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – powiedziała Kalina. – Przecież nie
popełniasz żadnej zbrodni, a Kajtek to miły chłopiec. Chłopak –
poprawiła się. – Właściwie to dawno już mężczyzna.

– Zgadza się – przyznała Dorota. – I chyba nic tak naprawdę o sobie nie
wiemy. Miałam dziś wrażenie, jakbym rozmawiała z kimś obcym. To okropne.

– Może więc będziecie mieli okazję serio się poznać? – westchnęła
Kalina. Współczuła przyjaciółce. Wiedziała, jakie to okropne, kiedy
człowiek nie może się porozumieć z własnym dzieckiem. Istotą przecież
najbliższą.

– Sporo racji w tym, co mówisz. Jak zawsze zresztą – powiedziała Dorota.
– Tyle setek obiadów zjedliśmy razem jako rodzina, a ile razy szczerze
rozmawialiśmy? Tego nie potrafię powiedzieć. Chyba ostatnio jak był mały
i miał problemy w szkole. Kiedy to było?

– Dawno – powiedziała Kalina, a nagła tęsknota za własnym synem
szarpnęła jej sercem. Za czasami, gdy był malutki i miała go tak blisko
przy sobie. Trzeba było wtedy jeszcze więcej przytulać, bawić się i rozmawiać. To tak szybko odeszło.

– Nie umiem się przed nim otworzyć – mówiła dalej Dorota. – Bliżej mi do
Konstantego. Ale to długi temat, pogadamy, jak już się zobaczymy.

– Dobrze. Też muszę kończyć – powiedziała Kalina. – Widzę, że Bartek
zmierza w moją stronę.

– A co u niego? Jak mu idzie z Anią?

– Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa – uśmiechnęła się Kalina. – A właściwie są dwie skrajnie sobie przeciwne, a jednak obydwie prawdziwe.
Idzie mu fatalnie. Ania wymyka się z rąk. Stanowczo odmawia bycia planem
B i zbywa wszystkie jego starania. Z drugiej strony idzie im
fantastycznie, bo to chyba jedyna taktyka, która może skłonić Bartka do
stałości. Rośnie w nim prawdziwa miłość.

– Jak upoluje, to będzie szanował – przyznała Dorota. – Ciekawe, że to
wciąż działa, choć mamy dwudziesty pierwszy wiek i ponoć wszystko się
zmieniło.

– Ach, ludzie zawsze byli i będą tacy sami. W każdym razie pomagam im,
jak umiem. Bardzo kibicuję, ale czy coś z tego wyniknie, nie mam
pojęcia. Oboje mają niezwykle mocne temperamenty i żadne nie chce
ustąpić. Powiem ci szczerze, tam się tyle dzieje, że sama jestem
ciekawa, co oni jeszcze wymyślą.

Powiedziała to, po czym szybko zakończyła rozmowę, bo Bartek już
wchodził do ogrodu.

– Dzień dobry, babciu – przywitał się uprzejmym tonem. – Może ci pomóc
zbierać jabłka?

– Oho! – roześmiała się Kalina. – Rozumiem, że w takim razie masz prośbę
grubszej kategorii.

– A cóż to za podejrzenia! – obraził się. – To już człowiek nie może
komuś bezinteresownie jabłek pozbierać?

– Ależ oczywiście, że może. Masz tu koszyk i zasuwaj. Może nawet usmażę
jeszcze dzisiaj konfitury, skoro mam takiego superpomocnika. Ostatnio
nieźle ci szło.

– O! Wieczór to mam trochę zajęty. – Bartek wystraszył się perspektywą
stania przy brytfannie i mieszania smażących się owoców. W zeszłym roku
został zapędzony do tej roboty przy okazji nadmiernego urodzaju śliwek i do tej pory pamiętał.

– Co też dzisiaj robicie? – zapytała Kalina i wrzuciła kolejne jabłka do
koszyka.

– Nie mam pojęcia. Szczerze powiedziawszy, sam już nie wiem, co mam
wymyślić, żeby Ania spędziła ze mną popołudnie. Jutro na przykład
wybieram się z nią na skałki. Co za kobieta! – westchnął. – A w stroju
do wspinaczki wygląda wyjątkowo, niewiarygodnie, obłędnie, zajebiście…

– Nie używaj przy mnie tego okropnego słowa – przerwała mu gwałtownie
babcia. – Co wy z tym macie? Jest paskudne.

– Jest świetne – powiedział Bartek. – Wyraża właściwie wszystko, co
chcesz powiedzieć i to jak krótko. Lubię takie szybkie rozwiązania. Żeby
jeszcze z Anią był jakiś fajny sposób.

Kalina tylko się uśmiechnęła i nic nie powiedziała. Pomyślała jednak, że
gdyby taki szybki i prosty sposób na Anię się znalazł, równie prędko
pewnie ten związek by się zakończył.

– Chodźmy – zarządziła. – Poczęstuję cię obiadem.

– Liczyłem na to – uśmiechnął się Bartek. – Czeka mnie kolejna ciężka
przeprawa. Głodny nie dam rady.

– Mój biedaku – powiedziała żartobliwie, ale on potraktował jej słowa
poważnie.

– Żebyś wiedziała, ciężki los – westchnął. – U nas w domu pięknie
pachnie, a nie ma co jeść.

– Jak to? – zdziwiła się.

– Madzia coś wprawdzie pichci na obiad, ale ma jakiś strasznie zdrowy
przepis, bo mówi, że się odchudza – dodał ze szczerą zgrozą. – Jakieś
duszone cukinie czy coś podobnego. A człowiek do życia potrzebuje
słodkich naleśników, gęstych sosów, smażonego mięsa i innych smakołyków.

– Zaniepokoiłam się – zaniepokoiła się babcia Kalina. – Jeśli ja was tak
niezdrowo żywię, to bardzo źle.

– Ależ babciu. – Bartek pocałował ją w rękę, a potem skłonił się
zabawnie jak aktor po zakończeniu najlepszej sceny. – Robisz to w sposób
absolutnie fantastyczny. Tysiące ludzi tak jadło przed nami i żyją.

– No, niektórzy nie żyją – roześmiała się babcia.

– Za mało naleśników dostawali – zawtórował jej Bartek. – Albo może
żałowali sobie sosu czekoladowego.

– Ty mnie nie zagaduj, tylko lepiej powiedz, dlaczego twoja siostra się
odchudza. Ma jakiś problem, zakochała się?

– Skąd – zaprzeczył. – Wszystko w porządku. Może zwyczajnie chce być
zdrowa? – zakończył nieopatrznie.

– Ty też chcesz być zdrowy – powiedziała babcia. – Porzuć więc nadzieję.
Dziś na obiad barszcz niezabielany i surówka z jabłek i marchewki.

– Bez mięsa? – Mina Bartka wyrażała pełne rozczarowanie.

– Z pyszną pieczenią – uśmiechnęła się Kalina.

– A to super – ucieszył się. – Na to konto mogę nawet chwilę konfitury
posmażyć.

Poszli w stronę domu.

Nie zauważyli stojącej po drugiej stronie płotu Magdy. Była ona zresztą
zupełnie niewidoczna w gąszczu bujnie rozrośniętych krzewów. Kwitły
właśnie pnące róże, a wielka stara grusza obsypana była owocami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki