Syn marnotrawny
- Wydawca:
- Wydawnictwo e-bookowo
- Kategoria:
- Humanistyka
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-935896-1-6
- Rok wydania:
- 2012
- Słowa kluczowe:
- dobrej
- głównej
- handlowej
- libuda
- marnotrawny
- nowej
- poszukiwaniu
- sytuacjach
- upadku
- uważa
- zagraniczna
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Syn marnotrawny”
Przypowieść o synu marnotrawnym przeniesiona do współczesności.
Ponadczasowa opowieść o poszukiwaniu wolności, o upadku i dojrzewaniu.
Bartosz Libuda ukończył edytorstwo na Uniwersytecie Gdańskm i Służbę Zagraniczną w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jest doświadczonym dziennikarzem, tłumaczem i redaktorem. Publikował między innymi w "Toposie", "Kwartalniku Wyspa" i "Nowej Fantastyce". Interesuje się współczesną psychologią, lingwistyką, polityką i ekonomią. Pisanie traktuje jako pasję i próbę eksploracji ludzkiej psychiki w sytuacjach nietypowych lub skrajnych. Uważa, że lektura dobrej książki powinna być dla czytelnika jednocześnie przyjemnością i przygodą. Tak też stara się pisać.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bartosz Libuda
Bartosz Libuda Syn marnotrawnyopowieść współczesna
Zdjęcia na okładce: Cavell L. Blood/sxc i Arjun Kartha/sxc
Wszystkie prawa zastrzeżone – all rights reserved
ISBN: 978-83-935896-1-6
Kontakt z autorem: bartosz.libuda@wp.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony.”
Z przypowieści o Synu Marnotrawnym (Łk 15,13)
Rozdział pierwszy
Samolot twardo wylądował na lotnisku w R., średniej wielkości mieście, stolicy zatęchłej prowincji. Młody, przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna w drogich, markowych ubraniach, ale w stylu casual, ocknął się z drzemki, przeklinając pilota i tych kilka godzin podróży z odległego kontynentu.
Otworzono drzwi. Tobiasz Platewicz, bo tak, umówmy się, nazywa się ów młodzieniec, wcale nie spieszył się do wyjścia. Gdy kolejka pasażerów tłoczyła się w korytarzu pomiędzy siedzeniami, Tobiasz tkwił w swoim fotelu, wyraźnie przygnębiony koniecznością opuszczenia maszyny.
– Czy pan dobrze się czuje? – ładna stewardessa pochyliła się nad młodym człowiekiem i jej długie rzęsy zafalowały z profesjonalną troską, a sprawne dłonie rozpięły Tobiaszowi pas bezpieczeństwa.
– Dokąd teraz lecicie? – Platewicz spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
– Niestety nie wiem, proszę pana.
– To świetnie! Zabierzecie mnie ze sobą?
Stewardessa uśmiechnęła się szeroko, prywatnie doceniając dowcip, i powiedziała coś o radości z zadowolenia klientów linii lotniczych. Następnie odsunęła się pół kroku, pozostawiając Platewiczowi wystarczająco dużo miejsca do przejścia. Wstał z miną skazańca.
Upłynęły dobre trzy kwadranse, nim Tobiasz odebrał swój bagaż, przemierzył, unikając wind i ruchomych chodników, długie korytarze portu lotniczego i wszedł do opustoszałej hali przylotów. Pięć minut temu był jeszcze w podróży, teraz wrócił do domu, lecz nie sprawiało mu to radości, a wręcz przeciwnie, napawało go przygnębieniem. Czuł się tak, jakby wkroczył do długiego, ciemnego tunelu. Na samym końcu tuby migało światełko. Tobiasz zamierzał pokonać tunel jak najszybciej, jeśli ojciec nie zapomniał o pewnej bardzo ważnej obietnicy. Lecz nie zapędzajmy się zbyt daleko i opowiadajmy, przynajmniej z grubsza, po kolei.
Jan Platewicz rozchylił ramiona w powitalnym geście. Tobiasz zanurzył się w ojcowskim uścisku, marząc o tym, by ceremonia nie trwała długo i obeszło się bez dalszych czułości.
– Pięć lat, synu.
– Życie studenta ekonomii na najlepszym uniwersytecie świata jest pełne wyzwań, którym sprostać można tylko z pełnym poświęceniem, tato.
– Tak, tak… Wakacje na egzotycznych wyspach, to szczególnie… Lekko nie miałeś, wiem.
– Starałem się wykorzystać każdą daną mi przez ciebie chwilę, tato – Tobiasz z naciskiem wymawiał to ostatnie słowo, jakby wzbudzało w nim irytację, której nie próbował ukryć, choć sam jej w pełni nie rozumiał. Ojciec zawsze był dla niego dobry, a to, że stawiał wymagania… Tobiasz sam wybrał sobie kierunek studiów i uczelnię, ojciec oczekiwał jedynie tego, że ją skończy. To właśnie wyprowadzało z równowagi młodego Platewicza: zrobił to, czego od niego oczekiwano, podporządkował się i dzisiaj jego los nadal zależał od woli ojca.
Stary Platewicz krył wzruszenie. Tobiasz udawał, że tego nie zauważa. Ojciec niewiele się zmienił. Przybyło mu kilka kilogramów i oddychał z większym trudem, posapując; to wszystko.
– Jedziemy do domu, synu – Jan podchwycił ten sam ton, jakim Tobiasz wygłaszał swoje „tato”. Ironia była pomocna, dzięki niej mogli przetrwać tych kilka godzin sam na sam.
Rozdział drugi
Duży terenowy samochód to jedyna ekstrawagancja, na jaką Platewicz senior pozwolił sobie w ciężkim, pracowitym życiu. Tobiasz wolał małe, sportowe wozy. Lepiej nadawały się na podryw i precyzyjnie oddawały charakter młodego Platewicza. Czerwone porsche z dwoma siedzeniami podkreślało niezależność i nie pozostawiało wątpliwości, czego chce właściciel takiego cacka. Jednak Tobiasz miał inny plan, o wiele bardziej śmiały niż rozbijanie się po prowincjonalnym mieście sportowym samochodem i seryjne uwodzenie lokalnych piękności, panien, wdów, mężatek i rozwódek. Ten plan zrodził się w głowie młodego Platewicza, kiedy przed laty wyjeżdżał za granicę na studia. Pamiętał ten dzień. Był koniec sierpnia, zapadał wieczór. Przebywali w bibliotece, ojciec, swoim zwyczajem, stał przy oknie i mówił, patrząc na ogród. Rozpoczął z Tobiaszem pewną rozmowę, którą zobowiązał się dokończyć, gdy chłopak zdobędzie dyplom. Tobiasz wiedział, że ojciec dotrzymuje słowa. I to nawet wbrew swoim interesom, swojej woli i zdrowemu rozsądkowi. Mimo to propozycja złożona wtedy przez starego Platewicza wydawała się Tobiaszowi tak irracjonalna, tak absurdalnie szlachetna, że Tobiasz wciąż od nowa zastanawiał się, czy ojciec nie zmieni zdania, choćby pod wpływem perswazji Tadeusza. Bracia Tobiasz i Tadeusz różnili się we wszystkim. O ile oferta, w wypadku Tadeusza, padła na przygotowany przez ojca grunt i stary Platewicz słusznie spodziewał się właściwej, ze swojego punktu widzenia, odpowiedzi, o tyle z Tobiaszem sprawy przedstawiały się inaczej.
– Nie przypuszczałem, że palisz – Jan zdziwił się, gdy stanęli w zajeździe na kawę. Tobiasz milczał przez całą drogę, a ojciec nie zmuszał go do konwersacji. Czuł, że kocha syna i jednocześnie, z bólem serca, uświadomił sobie, jak mało ich łączy. Gdy chłopak przebywał za granicą, to Anna korespondowała z Tobiaszem, wysyłając mu z Szarłaty wielostronicowe listy. Tobiasz odpowiadał w kilku krótkich zdaniach.
– Zawsze miałeś mnie za kogoś innego, tato. Lubię palić – odparł młody Platewicz i zajrzał w dekolt obsługującej ich kelnerki. Dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco. Jan Platewicz był zaskoczony odpowiedzią syna, tym bardziej, że Tobiasz trafił w sedno.
„Dom. Pięć lat. Stary, przy swoim szmalu, mógłby sobie odwalić lepszą chatę. Jak oni mogą tak mieszkać? Ile oni tu mają metrów? Nie więcej niż pięćset! Dyrektorzy z koncernu ojca żyją w lepszych warunkach” – myślał świeżo upieczony absolwent prawa, przekraczając próg rodzinnego gniazda w Szarłacie. W domu nic się nie zmieniło, jakby Tobiasz wyjechał stąd wczoraj, na jedną noc. Tylko matka się zestarzała.
– Synku…– Anna Platewicz ze łzami w oczach przytuliła się do Tobiasza. Poklepał ją po plecach. Jakby się skurczyła. Czyżby zaczęła się garbić?
„Upodabnia się babki, na szczęście świętej pamięci. Stare kobiety są straszne. Dewoty. Kocha mnie. To okropne, mieć takiego syna i tak go kochać”. Pochylił się, by matka mogła go pocałować w policzek. Miała suche, drżące usta. W młodym Platewiczu wzbudzała litość i irytację, dwa uczucia, których mieszanka tworzyła dziwny rodzaj miłości. Jak do dzielnej suki, która kiedyś ciągnęła ciężkie sanki juniora.
– Cieszysz się, że jesteś z powrotem w domu, synku?
– Oczywiście, mamo. Bardzo się cieszę.
Jan Platewicz chrząknął znacząco.
Tobiasz był poirytowany. Nie chciał tu zostać.
„Kurtkę trzeba zdjąć i powiesić w szafie. Buty na półkę. Nie wolno zmuszać pani Franciszki, żeby po nas sprzątała. Należy szanować pomoc domową. Pani Frania i tak robi dużo, a do tego jest co raz starsza…” – Platewicz naśladował w duchu perory ojca. „Pani Franciszka. Pewnie kradnie połowę reszty z zakupów. Cud, że jeździ samochodem. Sam pan nauczył ją prowadzić. Babę, która nie odróżniała kierownicy od pedałów! A jednak kiedyś ją lubiłem.”
– Tadeusz wróci dziś później z pracy – szepnęła matka. Wiedziała, że bracia nie przepadają za sobą.
„Tadeusz, święty człowiek. Studiował na polibudzie, na tym samym wydziale, co ojciec. Poprowadzi firmę. Spłodzi bachory, w tym następcę tronu. Życie przeleci mu między palcami i biedaczysko zdechnie z poczuciem dobrze spełnionych obowiązków”.
„Co za koszmar” – pomyślał Tobiasz, siadając do obiadowego stołu. „Państwo dopuścili panią Franciszkę. Ona cię pomogła wychować, chłopcze”.
Młody Platewicz sztywno tkwił na swoim krześle. Wszyscy przyglądali mu się z tą paskudną, dyskretną życzliwością, której tak nienawidził. Czy pochwali pieczyste? Co sądzi na temat żurawin? Czy tęsknił za prawdziwym chlebem? Czy nie napiłby się wina?
Gdy wyjeżdżał na studia, był jeszcze dzieckiem, a wino nie jest dla dzieci. Ojciec nie uznawał pełnoletności za dorosłość. Dorosłym należało się stać. Już wtedy Tobiasz regularnie odwiedzał jeden z dwóch miejskich burdeli. Karina była dziewczyną z zasadami. Dlatego nie mógł się od niej odczepić. Prawdziwy wojownik nie omija niezdobytej twierdzy. Dymał po cichu, zagryzając wargi, wściekle, bez przyjemności, za kieszonkowe i pieniądze na książki. Śmieszne były te podstarzałe, prowincjonalne kurwy z matczynymi zapędami. Brały go na spytki jak pedagog w szkole.
– Synku, spróbuj sałatki, pani Franciszka zrobiła specjalnie dla ciebie.