Strona główna » Humanistyka » Syn marnotrawny

Syn marnotrawny

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-935896-1-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Syn marnotrawny

 

Przypowieść o synu marnotrawnym przeniesiona do współczesności.
Ponadczasowa opowieść o poszukiwaniu wolności, o upadku i dojrzewaniu.

Bartosz Libuda ukończył edytorstwo na Uniwersytecie Gdańskm i Służbę Zagraniczną w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jest doświadczonym dziennikarzem, tłumaczem i redaktorem. Publikował między innymi w "Toposie", "Kwartalniku Wyspa" i "Nowej Fantastyce". Interesuje się współczesną psychologią, lingwistyką, polityką i ekonomią. Pisanie traktuje jako pasję i próbę eksploracji ludzkiej psychiki w sytuacjach nietypowych lub skrajnych. Uważa, że lektura dobrej książki powinna być dla czytelnika jednocześnie przyjemnością i przygodą. Tak też stara się pisać.

 

 

Polecane książki

„Dopóki na twoim elektrokardiogramie nie ma linii prostej, nie nadszedł jeszcze twój kres.”   Kres? A może to dopiero początek Twojego życia? Autor, amerykański kardiolog, walczył o życie swoich pacjentów w bogatych klinikach Stanów Zjednoczonych i zapuszczonych chatach Trzeciego Świata.   Wysłuchał...
„Szuflada…” jest udaną próbą rozliczenia się z tym, co — choć ludzkie i częste — to zwykle piętnowane i zawstydzające. Jest to zatem zbiór poezji zdecydowanie nie dla dzieci; dorosły za to dostrzeże tu siebie i nie raz powróci do tomiku by poczuć znajome mrowienie. Skoro po latach Szuflada nareszci...
Moja jest ta ziemia to debiut poetycki Martyny Buliżańskiej. Na tej ziemi dużo się dzieje, choć – paradoksalnie – wszystko jakby stało w miejscu, zatrzymane, skadrowane przez wyobraźnię poetycką autorki. I tak dostajemy tu obok motta z Baudelaire’a odniesienia do Biblii, kabały czy kultury rosyjskie...
Piotr Tarski w jednej chwili traci wszystko; kochającą żonę, nienarodzone dziecko i co najważniejsze chęci do życia. Zabiera mu to człowiek, którego nikt nie potrafi wyśledzić. Gdy pewnej nocy śni mu się dom, w którym znajduje się domniemany zabójca nie czeka ani chwili. Wyrusza w to miejsce i w...
"Wojna i pokój przedstawia panoramę życia w Rosji w burzliwym okresie wojen napoleońskich. Ta epopeja charakteryzuje się mnogością portretów psychologicznych i barwnych postaci – występuje ich w powieści kilkaset, a teren akcji stanowi niemal cała Europa: gabinety dyplomatyczne, salony arystokratycz...
Anna Jagiellonka to władczyni, o której wiemy sporo, i kobieta, o której nie wiemy prawie nic… Miłosna kareta Anny J. to opowieść o siostrze, narzeczonej, żonie i ciotce czterech polskich królów, czyli o pokerowej karecie, którą miała w ręce Anna J. To t...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bartosz Libuda

Bar­tosz Li­bu­da Syn mar­no­traw­nyopo­wieść współ­cze­sna

Zdję­cia na okład­ce: Ca­vell L. Blo­od/sxc i Ar­jun Kar­tha/sxc

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne – all ri­ghts re­se­rved

ISBN: 978-83-935896-1-6

Kon­takt z au­to­rem: bar­tosz.li­bu­da@wp.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Nie­dłu­go po­tem młod­szy syn, za­braw­szy wszyst­ko, od­je­chał w da­le­kie stro­ny.”

Z przy­po­wie­ści o Synu Mar­no­traw­nym (Łk 15,13)

Roz­dział pierw­szy

Sa­mo­lot twar­do wy­lą­do­wał na lot­ni­sku w R., śred­niej wiel­ko­ści mie­ście, sto­li­cy za­tę­chłej pro­win­cji. Mło­dy, przy­stoj­ny, do­brze zbu­do­wa­ny męż­czy­zna w dro­gich, mar­ko­wych ubra­niach, ale w sty­lu ca­su­al, ock­nął się z drzem­ki, prze­kli­na­jąc pi­lo­ta i tych kil­ka go­dzin po­dró­ży z od­le­głe­go kon­ty­nen­tu.

Otwo­rzo­no drzwi. To­biasz Pla­te­wicz, bo tak, umów­my się, na­zy­wa się ów mło­dzie­niec, wca­le nie spie­szył się do wyj­ścia. Gdy ko­lej­ka pa­sa­że­rów tło­czy­ła się w ko­ry­ta­rzu po­mię­dzy sie­dze­nia­mi, To­biasz tkwił w swo­im fo­te­lu, wy­raź­nie przy­gnę­bio­ny ko­niecz­no­ścią opusz­cze­nia ma­szy­ny.

– Czy pan do­brze się czu­je? – ład­na ste­war­des­sa po­chy­li­ła się nad mło­dym czło­wie­kiem i jej dłu­gie rzę­sy za­fa­lo­wa­ły z pro­fe­sjo­nal­ną tro­ską, a spraw­ne dło­nie roz­pię­ły To­bia­szo­wi pas bez­pie­czeń­stwa.

– Do­kąd te­raz le­ci­cie? – Pla­te­wicz spoj­rzał dziew­czy­nie głę­bo­ko w oczy.

– Nie­ste­ty nie wiem, pro­szę pana.

– To świet­nie! Za­bie­rze­cie mnie ze sobą?

Ste­war­des­sa uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, pry­wat­nie do­ce­nia­jąc dow­cip, i po­wie­dzia­ła coś o ra­do­ści z za­do­wo­le­nia klien­tów li­nii lot­ni­czych. Na­stęp­nie od­su­nę­ła się pół kro­ku, po­zo­sta­wia­jąc Pla­te­wi­czo­wi wy­star­cza­ją­co dużo miej­sca do przej­ścia. Wstał z miną ska­zań­ca.

Upły­nę­ły do­bre trzy kwa­dran­se, nim To­biasz ode­brał swój ba­gaż, prze­mie­rzył, uni­ka­jąc wind i ru­cho­mych chod­ni­ków, dłu­gie ko­ry­ta­rze por­tu lot­ni­cze­go i wszedł do opu­sto­sza­łej hali przy­lo­tów. Pięć mi­nut temu był jesz­cze w po­dró­ży, te­raz wró­cił do domu, lecz nie spra­wia­ło mu to ra­do­ści, a wręcz prze­ciw­nie, na­pa­wa­ło go przy­gnę­bie­niem. Czuł się tak, jak­by wkro­czył do dłu­gie­go, ciem­ne­go tu­ne­lu. Na sa­mym koń­cu tuby mi­ga­ło świa­teł­ko. To­biasz za­mie­rzał po­ko­nać tu­nel jak naj­szyb­ciej, je­śli oj­ciec nie za­po­mniał o pew­nej bar­dzo waż­nej obiet­ni­cy. Lecz nie za­pę­dzaj­my się zbyt da­le­ko i opo­wia­daj­my, przy­najm­niej z grub­sza, po ko­lei.

Jan Pla­te­wicz roz­chy­lił ra­mio­na w po­wi­tal­nym ge­ście. To­biasz za­nu­rzył się w oj­cow­skim uści­sku, ma­rząc o tym, by ce­re­mo­nia nie trwa­ła dłu­go i obe­szło się bez dal­szych czu­ło­ści.

– Pięć lat, synu.

– Ży­cie stu­den­ta eko­no­mii na naj­lep­szym uni­wer­sy­te­cie świa­ta jest peł­ne wy­zwań, któ­rym spro­stać moż­na tyl­ko z peł­nym po­świę­ce­niem, tato.

– Tak, tak… Wa­ka­cje na eg­zo­tycz­nych wy­spach, to szcze­gól­nie… Lek­ko nie mia­łeś, wiem.

– Sta­ra­łem się wy­ko­rzy­stać każ­dą daną mi przez cie­bie chwi­lę, tato – To­biasz z na­ci­skiem wy­ma­wiał to ostat­nie sło­wo, jak­by wzbu­dza­ło w nim iry­ta­cję, któ­rej nie pró­bo­wał ukryć, choć sam jej w peł­ni nie ro­zu­miał. Oj­ciec za­wsze był dla nie­go do­bry, a to, że sta­wiał wy­ma­ga­nia… To­biasz sam wy­brał so­bie kie­ru­nek stu­diów i uczel­nię, oj­ciec ocze­ki­wał je­dy­nie tego, że ją skoń­czy. To wła­śnie wy­pro­wa­dza­ło z rów­no­wa­gi mło­de­go Pla­te­wi­cza: zro­bił to, cze­go od nie­go ocze­ki­wa­no, pod­po­rząd­ko­wał się i dzi­siaj jego los nadal za­le­żał od woli ojca.

Sta­ry Pla­te­wicz krył wzru­sze­nie. To­biasz uda­wał, że tego nie za­uwa­ża. Oj­ciec nie­wie­le się zmie­nił. Przy­by­ło mu kil­ka ki­lo­gra­mów i od­dy­chał z więk­szym tru­dem, po­sa­pu­jąc; to wszyst­ko.

– Je­dzie­my do domu, synu – Jan pod­chwy­cił ten sam ton, ja­kim To­biasz wy­gła­szał swo­je „tato”. Iro­nia była po­moc­na, dzię­ki niej mo­gli prze­trwać tych kil­ka go­dzin sam na sam.

Roz­dział dru­gi

Duży te­re­no­wy sa­mo­chód to je­dy­na eks­tra­wa­gan­cja, na jaką Pla­te­wicz se­nior po­zwo­lił so­bie w cięż­kim, pra­co­wi­tym ży­ciu. To­biasz wo­lał małe, spor­to­we wozy. Le­piej nada­wa­ły się na pod­ryw i pre­cy­zyj­nie od­da­wa­ły cha­rak­ter mło­de­go Pla­te­wi­cza. Czer­wo­ne po­rsche z dwo­ma sie­dze­nia­mi pod­kre­śla­ło nie­za­leż­ność i nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści, cze­go chce wła­ści­ciel ta­kie­go cac­ka. Jed­nak To­biasz miał inny plan, o wie­le bar­dziej śmia­ły niż roz­bi­ja­nie się po pro­win­cjo­nal­nym mie­ście spor­to­wym sa­mo­cho­dem i se­ryj­ne uwo­dze­nie lo­kal­nych pięk­no­ści, pa­nien, wdów, mę­ża­tek i roz­wó­dek. Ten plan zro­dził się w gło­wie mło­de­go Pla­te­wi­cza, kie­dy przed laty wy­jeż­dżał za gra­ni­cę na stu­dia. Pa­mię­tał ten dzień. Był ko­niec sierp­nia, za­pa­dał wie­czór. Prze­by­wa­li w bi­blio­te­ce, oj­ciec, swo­im zwy­cza­jem, stał przy oknie i mó­wił, pa­trząc na ogród. Roz­po­czął z To­bia­szem pew­ną roz­mo­wę, któ­rą zo­bo­wią­zał się do­koń­czyć, gdy chło­pak zdo­bę­dzie dy­plom. To­biasz wie­dział, że oj­ciec do­trzy­mu­je sło­wa. I to na­wet wbrew swo­im in­te­re­som, swo­jej woli i zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi. Mimo to pro­po­zy­cja zło­żo­na wte­dy przez sta­re­go Pla­te­wi­cza wy­da­wa­ła się To­bia­szo­wi tak ir­ra­cjo­nal­na, tak ab­sur­dal­nie szla­chet­na, że To­biasz wciąż od nowa za­sta­na­wiał się, czy oj­ciec nie zmie­ni zda­nia, choć­by pod wpły­wem per­swa­zji Ta­de­usza. Bra­cia To­biasz i Ta­de­usz róż­ni­li się we wszyst­kim. O ile ofer­ta, w wy­pad­ku Ta­de­usza, pa­dła na przy­go­to­wa­ny przez ojca grunt i sta­ry Pla­te­wicz słusz­nie spo­dzie­wał się wła­ści­wej, ze swo­je­go punk­tu wi­dze­nia, od­po­wie­dzi, o tyle z To­bia­szem spra­wy przed­sta­wia­ły się in­a­czej.

– Nie przy­pusz­cza­łem, że pa­lisz – Jan zdzi­wił się, gdy sta­nę­li w za­jeź­dzie na kawę. To­biasz mil­czał przez całą dro­gę, a oj­ciec nie zmu­szał go do kon­wer­sa­cji. Czuł, że ko­cha syna i jed­no­cze­śnie, z bó­lem ser­ca, uświa­do­mił so­bie, jak mało ich łą­czy. Gdy chło­pak prze­by­wał za gra­ni­cą, to Anna ko­re­spon­do­wa­ła z To­bia­szem, wy­sy­ła­jąc mu z Szar­ła­ty wie­lo­stro­ni­co­we li­sty. To­biasz od­po­wia­dał w kil­ku krót­kich zda­niach.

– Za­wsze mia­łeś mnie za ko­goś in­ne­go, tato. Lu­bię pa­lić – od­parł mło­dy Pla­te­wicz i zaj­rzał w de­kolt ob­słu­gu­ją­cej ich kel­ner­ki. Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się za­chę­ca­ją­co. Jan Pla­te­wicz był za­sko­czo­ny od­po­wie­dzią syna, tym bar­dziej, że To­biasz tra­fił w sed­no.

„Dom. Pięć lat. Sta­ry, przy swo­im szma­lu, mógł­by so­bie od­wa­lić lep­szą cha­tę. Jak oni mogą tak miesz­kać? Ile oni tu mają me­trów? Nie wię­cej niż pięć­set! Dy­rek­to­rzy z kon­cer­nu ojca żyją w lep­szych wa­run­kach” – my­ślał świe­żo upie­czo­ny ab­sol­went pra­wa, prze­kra­cza­jąc próg ro­dzin­ne­go gniaz­da w Szar­ła­cie. W domu nic się nie zmie­ni­ło, jak­by To­biasz wy­je­chał stąd wczo­raj, na jed­ną noc. Tyl­ko mat­ka się ze­sta­rza­ła.

– Syn­ku…– Anna Pla­te­wicz ze łza­mi w oczach przy­tu­li­ła się do To­bia­sza. Po­kle­pał ją po ple­cach. Jak­by się skur­czy­ła. Czyż­by za­czę­ła się gar­bić?

„Upo­dab­nia się bab­ki, na szczę­ście świę­tej pa­mię­ci. Sta­re ko­bie­ty są strasz­ne. De­wo­ty. Ko­cha mnie. To okrop­ne, mieć ta­kie­go syna i tak go ko­chać”. Po­chy­lił się, by mat­ka mo­gła go po­ca­ło­wać w po­li­czek. Mia­ła su­che, drżą­ce usta. W mło­dym Pla­te­wi­czu wzbu­dza­ła li­tość i iry­ta­cję, dwa uczu­cia, któ­rych mie­szan­ka two­rzy­ła dziw­ny ro­dzaj mi­ło­ści. Jak do dziel­nej suki, któ­ra kie­dyś cią­gnę­ła cięż­kie san­ki ju­nio­ra.

– Cie­szysz się, że je­steś z po­wro­tem w domu, syn­ku?

– Oczy­wi­ście, mamo. Bar­dzo się cie­szę.

Jan Pla­te­wicz chrząk­nął zna­czą­co.

To­biasz był po­iry­to­wa­ny. Nie chciał tu zo­stać.

„Kurt­kę trze­ba zdjąć i po­wie­sić w sza­fie. Buty na pół­kę. Nie wol­no zmu­szać pani Fran­cisz­ki, żeby po nas sprzą­ta­ła. Na­le­ży sza­no­wać po­moc do­mo­wą. Pani Fra­nia i tak robi dużo, a do tego jest co raz star­sza…” – Pla­te­wicz na­śla­do­wał w du­chu pe­ro­ry ojca. „Pani Fran­cisz­ka. Pew­nie krad­nie po­ło­wę resz­ty z za­ku­pów. Cud, że jeź­dzi sa­mo­cho­dem. Sam pan na­uczył ją pro­wa­dzić. Babę, któ­ra nie od­róż­nia­ła kie­row­ni­cy od pe­da­łów! A jed­nak kie­dyś ją lu­bi­łem.”

– Ta­de­usz wró­ci dziś póź­niej z pra­cy – szep­nę­ła mat­ka. Wie­dzia­ła, że bra­cia nie prze­pa­da­ją za sobą.

„Ta­de­usz, świę­ty czło­wiek. Stu­dio­wał na po­li­bu­dzie, na tym sa­mym wy­dzia­le, co oj­ciec. Po­pro­wa­dzi fir­mę. Spło­dzi ba­cho­ry, w tym na­stęp­cę tro­nu. Ży­cie prze­le­ci mu mię­dzy pal­ca­mi i bie­da­czy­sko zdech­nie z po­czu­ciem do­brze speł­nio­nych obo­wiąz­ków”.

„Co za kosz­mar” – po­my­ślał To­biasz, sia­da­jąc do obia­do­we­go sto­łu. „Pań­stwo do­pu­ści­li pa­nią Fran­cisz­kę. Ona cię po­mo­gła wy­cho­wać, chłop­cze”.

Mło­dy Pla­te­wicz sztyw­no tkwił na swo­im krze­śle. Wszy­scy przy­glą­da­li mu się z tą pa­skud­ną, dys­kret­ną życz­li­wo­ścią, któ­rej tak nie­na­wi­dził. Czy po­chwa­li pie­czy­ste? Co są­dzi na te­mat żu­ra­win? Czy tę­sk­nił za praw­dzi­wym chle­bem? Czy nie na­pił­by się wina?

Gdy wy­jeż­dżał na stu­dia, był jesz­cze dziec­kiem, a wino nie jest dla dzie­ci. Oj­ciec nie uzna­wał peł­no­let­no­ści za do­ro­słość. Do­ro­słym na­le­ża­ło się stać. Już wte­dy To­biasz re­gu­lar­nie od­wie­dzał je­den z dwóch miej­skich bur­de­li. Ka­ri­na była dziew­czy­ną z za­sa­da­mi. Dla­te­go nie mógł się od niej od­cze­pić. Praw­dzi­wy wo­jow­nik nie omi­ja nie­zdo­by­tej twier­dzy. Dy­mał po ci­chu, za­gry­za­jąc war­gi, wście­kle, bez przy­jem­no­ści, za kie­szon­ko­we i pie­nią­dze na książ­ki. Śmiesz­ne były te pod­sta­rza­łe, pro­win­cjo­nal­ne kur­wy z mat­czy­ny­mi za­pę­da­mi. Bra­ły go na spyt­ki jak pe­da­gog w szko­le.

– Syn­ku, spró­buj sa­łat­ki, pani Fran­cisz­ka zro­bi­ła spe­cjal­nie dla cie­bie.