Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Syndrom Everetta. Tom 1. Ulysses

Syndrom Everetta. Tom 1. Ulysses

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64030-53-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Syndrom Everetta. Tom 1. Ulysses

Czterdzieści tysięcy lat temu starły się dwie kosmiczne cywilizacje, a każda z nich reprezentowała potęgę niewyobrażalną dla współczesnego człowieka. Nie była to zwyczajna wojna, w której jedna ze stron miała zwyciężyć – przeciwnik miał zostać doszczętnie zniszczony, a wszelkie ślady jego obecności w Galaktyce, wszelkie pozostałości po niej, czy to czysto materialne, czy też duchowe, wypalone gorącym żelazem.

Arnvallia została zatem obrócona w perzynę, a jej flota doszczętnie zniszczona już w dwunastym roku wojny. Imperialny okręt wojenny „Caelestis” wraz z niedobitkami floty stoczył swoją ostatnią walkę, ale nie było już nadziei na zwycięstwo. Pozostała tylko ucieczka i znalezienie schronienia.

Mały świat na peryferiach i z dala od szlaków komunikacyjnych dawał podwładnym komandora Aroaliona szanse na przeżycie. Jednak wrogowie nie poddali się. Ich psy gończe rozpoczęły przeczesywanie kosmosu, szukając śladów znienawidzonej Arnvallii i nieprawdopodobnie zaawansowanej technologii, która zniknęła wraz z ostatnimi okrętami Acheronty.

Ziemia dwudziestego drugiego wieku korzysta z dobrodziejstw taniego i ekologicznego paliwa, a zarazem nasza cywilizacja pogrąża się w dziwnej stagnacji. Zupełnie jakby ktoś lub coś starał się zahamować rozwój ludzkości, nie pozwolić jej rozwinąć skrzydeł, chciał zatrzymać w drodze do gwiazd...

 

Z pozoru przypadkowa katastrofa samolotowa jest pierwszym ogniwem w łańcuchu wydarzeń, które mogą prowadzić do ujawnienia straszliwej prawdy i odkrycia spisku przeciw ziemskiej cywilizacji. Kto za tym stoi? Kim jest Ulysses? Ile czasu pozostało ludziom, zanim nadejdzie ostateczna zagłada?

Polecane książki

Drogi Czytelniku, oddaję w Twoje ręce następną powieść. Poznasz tu losy przyjaciół, poznasz ich wzajemne relacje. I dowiesz się, czy  w chwili, kiedy los wystawi ich przyjaźń na ciężką próbę, wyjdą z niej zwycięsko. Znane jest stare porzekadło: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”…Żyjąc ju...
Wybór poezji wybitnego przedstawiciela angielskiego klasycyzmu. Choć Pope uosabiał wszystkie cechy angielskiego oświecenia, a więc epoki niejako przestarzałej w ujęciu rodzącego się romantyzmu, jego dzieła odegrały ważną rolę w twórczości takich poetów jak George Gordon Byron czy Adam Mickiewicz...
Książka jest jedyną, jak dotąd, w świecie antologią legend Mandżurów i innych ludów, związanych z historyczną Mandżurią. Autor, znany mandżurysta, wykonał ogromną pracę, gromadząc dziesiątki rozproszonych po różnych, zwykle trudno dostępnych źródłach tekstów, tłuma...
„Znany, ceniony i doświadczony badacz dziejów nowożytnych i najnowszych Niemiec prof. Tadeusz Kotłowski, związany z posiadającym piękne tradycje niemcoznawcze ośrodkiem poznańskim, podjął się opracowania jednego z najważniejszych fragmentów dziejów Niemiec, którego cezury wytaczają: przełom XIX ...
  The report is an attempt at a comprehensive analysis of economic and social considerations related to unconventional gas exploration and production in Poland and its individual regions. The report encompasses an impact assessment of the conventional gas production sector in Poland on local economi...
„Czas na biznes“ to seria mini-poradników dla rozważających założenie własnej działalności w konkretnej branży. Poznaj charakterystykę rynku i konkurencję w sektorze, który najbardziej Cię interesuje. Dowiedz się jakiej kadry potrzebujesz, w co musisz wyposażyć lokal, a co najważniejsze – ile to ws...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jarosław Ruszkiewicz

Jarosław Ruszkiewicz

SYNDROM
EVERETTA

ULYSSES

TOM 1

Warszawa 2015

Copyright © by Jarosław Ruszkiewicz, 2015

All rights reserved

Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.,

Warszawa 2015

Projekt okładki: Agencja Ilustratorsko-Reklamowa MOTOKO

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Ewa Jurecka

Wydawca:

Drageus Publishing House Sp. z o.o.

ul. Kopernika 5/L6

00-367 Warszawa

e-mail:drageus@drageus.com

www.drageus.com

ISBN ePub: 978-83-64030-53-6

ISBN mobi: 978-83-64030-54-3

Opracowanie wersji elektronicznej:

Karolina Kaiser

Hugh Everett III, amerykański fizyk urodzony 11 listopada 1930 r. w stanie Maryland, twórca teorii uniwersalnej funkcji falowej, zwanej teorią wielu światów. Formułuje ona mechanikę kwantową w terminach stanów względnych, a jej wieloświatowa interpretacja zakłada, że wszystko, co może się zdarzyć, zdarza się na pewno w którejś z odnóg rzeczywistości. Zgodnie z jej założeniami każdy stan superpozycji jest jednakowo realny, ale dokonuje się w innym, równoległym wszechświecie. W tej kwantowej nieskończoności co chwila powstają nowe uniwersa i za każdym razem, jeśli tylko zaistnieje wybór pomiędzy kilkoma drogami, powstają nowe wszechświaty. Różnią się one wieloma szczegółami, co wynika z powierzchownej przypadkowości zmiennych, ale zasadnicza linia zdarzeń, zależna od tych samych zasad i praw fizyki, pozostaje ta sama.

Przyszłość miała potwierdzić, że to nie jest tylko teoria.

Po co ci mury warowne, głupcze, kiedy bramy trzymasz otwarte.

1

Ramię Perseusza, 11 tysięcy lat świetlnych od Sagittariusa A 

Dwunasty rok wojny

Imperialny okręt wojenny Arnvallii INA „Caelestis” wraz z pozostałymi jednostkami od piętnastu minut wytracał prędkość, by bezpiecznie wyjść z bezkresnej pustki podprzestrzeni. W półmroku terminalu pomostu bojowego stał wysoki mężczyzna o siwych włosach, białej, krótkiej brodzie i szlachetnych rysach. W jego ciemnych źrenicach odbijały się świetliste punkciki gwiazd, które były wszędzie wokół, sprawiając wrażenie, jakby on sam trwał zawieszony w kosmicznej próżni. Jasny, akronowy kombinezon z nieaktywnymi fotonicznymi kryzami co jakiś czas zaciskał się na nim lekko, niczym oddychająca, żywa istota.

Od trzech okresów syderalnych komandor Aroalion był dowódcą Sto Siódmej Floty imperium. Ostatniej, która jeszcze istniała. Na samą myśl o tak żałosnym końcu potęgi odruchowo zmrużył oczy, wyostrzając obraz przed sobą, a główny komputer Monstro automatycznie przekazał mu fizyczną kontrolę nad okrętem. Stojąc teraz w interaktywnej strefie, czuł główne sekcje okrętu i jego przedziały, jakby to było jego własne ciało. Wiedział, że w części rufowej trwały naprawy poszycia, prowadzone przez zdziesiątkowany zespół robotów remontowych, a powstające tam drgania jego umysł, z nałożonym bioprogramem obrazów, odbierał niczym odległe ukłucia cieniutkich igieł. Jednocześnie gdzieś w tle odczuwał przykre doznania fizycznego głodu, sygnalizujące kłopoty z pozyskaniem zewnętrznej energii oraz z zapasami twardej amunicji. Jeszcze bardziej niepokojące były informacje o zbliżającej się pogoni.

Przed nim, nieco poniżej, w kokpicie zawieszonym w wirtualnej próżni, siedzieli dwaj piloci w czerwonych kombinezonach. Zatopieni w głębokich fotelach, otoczonych półpierścieniami błękitnych hologramów, wpatrywali się w obraz rzeczywistej przestrzeni, w której zamierzali się wynurzyć. Co jakiś czas wykonywali w skupieniu drobne ruchy korekcyjne sterami, realizując zalecenia Monstro.

Od siedmiu miesięcy czasu pokładowego usiłowali zgubić ścigające ich okręty Federacji. Jednak za każdym razem, kiedy wynurzali się z podprzestrzennej pustki, w ich podświadomości odzywały się sygnały ostrzegawcze, wysyłane z autonomicznego centrum dowodzenia INA „Logica”, a pokłady rozbrzmiewały wyciem syren, zmuszając ich do ponownego ukrycia się w bezpiecznej ciemności. Tam niemożliwe było dokładne określenie pozycji, gdyż absolutna pustka pozwalała na pokonywanie niewyobrażalnie wielkich odległości z prędkością wielokrotnie przekraczającą prędkość światła.

Mimo to nie udawało im się uwolnić od czujnego spojrzenia Federacji. Przy każdym wyjściu z podprzestrzeni wyładowanie antymaterii, otwierające przejście, widoczne było na radarach przeciwnika. Trzy i pół roku temu Rasy Zjednoczone zdołały częściowo opanować potrzebną do tego technologię Cuspis, po prostu kradnąc ją Arnvallii.

Aroalion wsparł się obiema rękami o poręcz, spoglądając w dół, pod nogi. Obraz we wnętrzu kuli pięciometrowej średnicy dawał wrażenie zawieszenia w bezkresnej czerni rzeczywistej przestrzeni, ze srebrnym pyłem gwiazd rozsianym wokół. By się tam naprawdę wynurzyć, musieli zredukować prędkość do połowy podświetlnej.

Co chwila jego myśli wracały do czasu, kiedy to wszystko należało do nich. Westchnął, słysząc w głowie aktualny czas pozostający do wyjścia, podawany przez komputer pokładowy „Caelestis”. Mimo stłumienia wspomnień czuł gorycz klęski, o którą obwiniał najwyższe dowództwo armii. To oni, nie doceniając wywiadu Federacji, dopuścili, aby Zjednoczeni wykradli im wiedzę, zdobywając potężniejszą broń.

Spojrzał w górę, ale nie patrzył w otaczające go gwiazdy. Nadal miał przed oczami Układ Eriolis, którego trzy duże planety – Retractus, Cribrum i Eos – były największymi fabrykami uzbrojenia w Galaktyce. Po ich orbitach krążyły dziesiątki gigantycznych stoczni okrętowych i doków remontowych. Tam montowano w całość elementy wykonane przez bezzałogowe sekcje produkcyjne, pracujące na powierzchni i pod nią. Miał jeszcze przed oczami widok Cribrum, gdy był tam po raz ostatni. Z wirującymi majestatycznie instalacjami montażowymi, wyglądała z daleka jak monstrualnych rozmiarów mechanizm, krążący wokół białego słońca. Orbitalne pierścienie, niczym gigantyczne koła zębate, wynurzały się powoli z mroku kosmosu, podążając za obracającą się szaro-niebieską kulą planety. To było nie do pomyślenia, ale ten całkowicie automatyczny wytwór ich cywilizacji wpadł w ręce wroga niemal nietknięty. Bitwa o jego odzyskanie kosztowała Arnvallię siły Drugiej i Trzeciej Floty, broniących dostępu do trzystu centralnych planet, i zakończyła się klęską. To był punkt zwrotny tej wojny. Wypchnięcie ze strategicznych rejonów Galaktyki stało się tylko kwestią czasu. Utrata kolejnych układów gwiezdnych osłabiała gospodarczo-przemysłowe zaplecze, niezbędne do prowadzenia wojny. Przegrywali z okrętami Federacji, napędzanymi silnikami jonowymi ich własnej konstrukcji, byli ostrzeliwani bronią, zbudowaną na bazie skradzionych planów, pancerze jednostek bojowych wroga stanowiły kopię arnvalliańskich, żołnierze Zjednoczonych lądowali na planetach imperium, wyposażeni w osprzęt osobisty stworzony na wzór ich własnych rozwiązań. Mało tego. Strategia i taktyka tamtych do złudzenia przypominała arnvalliańską. Na zdobytych terenach Rasy Zjednoczone przejmowały militarne struktury, natychmiast wdrażając przechwycone rozwiązania, aby rozpocząć produkcję na masową skalę. Wyniki pracy testowali bezpośrednio na froncie. Federacja całą gospodarkę przestawiła na wojenne tory i efekty tych działań od dłuższego czasu Arnvallianie odczuwali na własnej skórze.

Byli niedobitkami ostatniej imperialnej floty i tępiono ich z największą zaciekłością. Znienawidzeni niemal przez wszystkich, nie mogli pojawić się na orbicie żadnej z planet nadających się do uzupełnienia zapasów, by nie zostały zaalarmowane jednostki Zjednoczonych. Paradoksalnie, ginęli od własnej technologii i efektów pracy swoich umysłów.

Teraz zbieranina stu trzydziestu dwóch okrętów różnej klasy próbowała już tylko ukryć się, by przetrwać. Z tego zaledwie osiemdziesiąt siedem przedstawiało wartość bojową, zdolną stawić jakikolwiek opór. Tyle zostało z Acheronty, dumy Imperium Arnvallii. W tych warunkach przyjęcie bitwy oznaczało całkowitą zagładę.

Aroalion patrzył na otaczające go okręty i z trudem przychodziło mu na myśl określenie „flota”. Jeszcze nie tak dawno był wodzem niezwyciężonej potęgi, a teraz wymykał się pogoni, ratując życie własne oraz kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy i marynarzy. Na myśl o tym zmrużył oczy i zacisnął szczęki.

Większość okrętów była uszkodzona i wymagała pilnych remontów. Ich pokładowe roboty i automaty naprawcze zostały zdziesiątkowane i brakowało im energii. Załogom zaczynał dokuczać brak wody, żywności oraz silnie regenerujących lekarstw. Co jakiś czas Aroalion słyszał w głowie ich myśli, zdając sobie sprawę, że jeszcze nigdy od rozpoczęcia tej wojny morale nie było aż tak niskie. Wszyscy patrzyli na otaczającą ich marną rzeczywistość i tylko żelazna dyscyplina sprawiała, że nie dochodziło do otwartego buntu. Ostatnią zwycięską bitwę stoczyli dwa lata temu podczas lądowania na Oestry w Układzie Nigelis i była ona niewiele znaczącym starciem z pomocniczymi jednostkami stacjonującego tam garnizonu Zjednoczonych. Zdobyte wówczas zapasy paliwa i wody znajdowały się już na wyczerpaniu, a teraz zaczynało brakować nawet amunicji.

Poprzez Monstro czuł, jak generatory bojowe mocy defensywnej „Caelestis” były pospiesznie doprowadzane do stanu używalności, by odeprzeć kolejny atak. Jednak nawet gdyby im się to udało, to pozyskiwanie energii z całego okrętu do kompresji wymagało pełnej sprawności agregatów jonowych, a te działały zaledwie na trzydzieści procent. To mogło wystarczyć do manewru wycofania się, ale nie do walki.

Dwanaście godzin wcześniej zakończyła się narada dowódców piętnastu największych jednostek. Plan był prosty, ale wykonanie stawało się coraz trudniejsze. Od siedemdziesięciu dwóch godzin kluczyli wokół układu planetarnego gwiazdy Mi Aris G3, po której piątej orbicie krążyła planeta oznaczona jako YA 11751. Zimna, skalista, z atmosferą nienadającą się do oddychania. W głębokich schronach pod jej powierzchnią ukryto magazyny ze strategicznymi zapasami dla armii. To była jedna z kilkudziesięciu tajnych baz, zdolnych zaopatrzyć ich we wszystko, co niezbędne do prowadzenia wojny. Jej współrzędne zostały objęte całkowitą tajemnicą, a na orbicie powinny się znajdować przynajmniej trzy sprawne i w pełni zautomatyzowane doki remontowe, gotowe przyjąć jednostki średniej klasy. To im w zupełności wystarczało, bo większych i tak już nie mieli. Problem polegał na tym, by dostać się tam niepostrzeżenie. A czasu, którego potrzebowali jak powietrza, mieli coraz mniej i mniej.

Aroalion uniósł nieco głowę i spojrzał w lewy górny sektor, gdzie w realnej przestrzeni rubinowym blaskiem lśniła Mgławica Sztormów. Przez dłuższą chwilę nie odwracał od niej wzroku, wyraźnie dostrzegając ruch „Caelestis” względem niej. Cały czas zwalniali, jednak nadal mieli zbyt dużą prędkość do bezpiecznego wyjścia. Od siedemdziesięciu dwóch godzin bez przerwy krążyli, utrzymując ją w zasięgu wzroku, bo gdzieś tam czekał ich docelowy układ z planetą, która była dla nich ostatnią nadzieją.

W polu widzenia pojawiła się Logica, a zaraz potem w implancie usłyszał ciche piknięcie bezpieczeństwa, które wysyłała co minutę. Była autonomicznym centrum dowodzenia ze sztuczną inteligencją trzeciej generacji, stworzonym w eksperymentalnym systemie zmiennej technologii klasy Mutabile, ale nikt nie nazywał jej inaczej niż Logica lub Stróż.

Przyglądał się rozmytej sylwetce, powoli przesuwając przed sobą obraz radaru Cuspis. Dzięki niemu mógł dostrzec w podprzestrzeni zmieniające się płynnie amorficzne kształty maszyny, przypominającej zawieszoną w próżni rtęć. Mimo że widział to wiele razy, nadal fascynowały go niezwykłe możliwości Custos Vorago, dzięki którym zdołali przetrwać, działając jako całość.

Właściwie istnieli jeszcze tylko dlatego, że jej nie stracili.

Ciężki krążownik INA „Bellator”, najpotężniejszy spośród ich okrętów, cały czas był tuż obok niej po prawej. Po przeciwnej stronie sunął nieustępujący mu potęgą niszczyciel INA „Auxiliaris”, a fregata eskortowa INA „Circulator”, krążąc, stanowiła jednocześnie zbrojną szpicę i zabezpieczenie tyłów. W przypadku zagrożenia wszystkie razem tworzyły tarczę osłaniającą ją niczym królową.

Aroalion sprawdził współrzędne. Centralny system nawigacyjny Monstro, orientujący swoje położenie względem centrum Galaktyki, wskazywał teraz Sagittariusa A w dole za ich plecami. Unosząc głowę, komandor usłyszał cichy szum i zmrużył oczy. Zaraz potem błękitne, pastelowe światło windy zajaśniało obok i zgasło. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto przy nim stanął.

Nonna Se’Miramida, pierwszy oficer INA „Caelestis”, emanowała ledwie skrywaną agresją. Pamiętał, jak wiele trudu podczas narady kosztowało go hamowanie jej bojowych zapędów, a mimo to nadal ostre jak brzytwa myśli były dla niego zrozumiałe bez jakiegokolwiek wspomagania. Gdyby użyła wzmocnień, musiałby zamknąć się za osłoną mentalną, by pojedyncze słowa nie eksplodowały mu w głowie niczym granaty. Była doskonałą telepatką, słyszalną nawet przez zeroaktywnych. To, że mogła ich czytać, było odbierane jako zagrożenie, którego bez specjalnych urządzeń, a nawet mimo nich, nie dawało się uniknąć. Budziła powszechny lęk i dlatego w tak młodym wieku powierzono jej stanowisko oficera na krążowniku „Caelestis”. Niewątpliwie była inteligentna i chociaż brakowało jej doświadczenia bojowego, starała się to nadrabiać pewnością siebie.

– Znowu krążymy?

Pochyliła głowę, kręcąc nią jakby z niedowierzaniem. Kolor jej prostych, jasnych włosów sięgających ramion doskonale pasował do platynowych kryz na szyi i nadgarstkach. Wysoka i smukła, nawet wśród kobiet Acheronty wyróżniała się urodą. Być może sprawiała to ledwie dostrzegalna asymetria twarzy, która była niczym odrobina uśmiechu, podarowana jej przez naturę.

– Decyzja rady dowódców – odparł.

Zrobiła dwa kroki do przodu i nie odwracając się, stanęła przed nim.

– Większość nie zawsze ma rację.

Przekazując tę myśl, wzruszyła obojętnie ramionami.

Aroalion zacisnął zęby.

– Musimy przetrwać.

Wypuścił gwałtownie powietrze. Był wściekły, że musi po raz kolejny tłumaczyć jej coś tak oczywistego.

– Atak to najlepsza obrona… zawsze – rzuciła gniewnie.

Słyszał w głowie jej myśli wyraźniej, niż gdyby je wykrzyczała. Kiedyś na pewno by się z nią zgodził, ale teraz wszystko uległo zmianie.

– Nawet nie znamy ich wszystkich sił. To zbyt duże ryzyko.

W tle zabrzmiało echo jego myśli o przetrwaniu.

– Nie chcę dłużej uciekać. Nie chcę chować się przed tymi…

Potok jej myśli urwał się i czuł w niej tylko ogrom dumy i pogardy. W przekazach Nonny była niezwykła wola walki. Niezwykła, szczególnie jak na ostatnie dni przegranej wojny.

– Federacja właśnie tego chce. Marzą, aby nas dopaść.

Mimo wszystko dał się wciągnąć w wymianę myśli. Gdy to sobie uświadomił, uniósł dłoń do góry.

– Dosyć.

Wypowiedział to przez zaciśnięte zęby, zagęszczając przezornie osłonę osobistą. Wybuch emocji, który zaraz potem uderzył w jego mentalną barierę niczym taran, wprawił jej pierścienie w nieprzyjemne drgania.

– Wolę zginąć w walce – warknęła.

Nie miał wątpliwości, że tak właśnie myślała. Znał ją.

– Może lepiej żyć… i zwyciężać? – odparł krótko.

Jego spokój studził powoli jej gniew.

– Zwyciężać? Nawet nie pamiętam już takiego słowa.

Niestety, musiał się z nią zgodzić. Spoglądając w stronę rubinowej mgławicy, mruknął:

– Jeszcze nie wszystko stracone. Gdy dotrzemy do YA, wszystko się zmieni. Teraz jesteśmy zbyt słabi.

Sam głęboko w to wierzył, może dlatego, że nic oprócz wiary już mu nie pozostało.

Nonna zagryzła mocniej wargi.

– Trzy dni krążymy wokół tej mgławicy, tak że śni mi się już po nocach.

Aroalion znowu wbił wzrok w obłok przypominający zatrzymany w czasie wybuch materii i westchnął:

– Trochę cierpliwości.

Nadal nie odrywał spojrzenia od tonów czerwieni, układających się w niezwykłe kształty wypełnione srebrnym brokatem gwiazd.

– Myślisz o sondach? – prychnęła. – Szkoda tej resztki energii.

W obliczu żądzy czynu wypisanej na jej twarzy poczuł się zmęczony.

– To jedyna szansa, by ich wyprowadzić w pole – powtórzył. – Muszą myśleć, że jesteśmy zupełnie gdzie indziej.

– Musiałbyś załamać przestrzeń, a nie mamy już pocisków z głowicami Eris.

Przekrzywiła głowę, jakby wyczuwając, że coś jej umknęło.

– Niezupełnie – mruknął. – „Concordia” po ostatnim starciu miała uszkodzony program uzbrojenia. Po naprawie okazało się, że zostało im w magazynach pięć mobilnych min z takimi ładunkami.

– To mało – warknęła.

Przejechał dłonią po krótkiej siwej brodzie, wykrzywiając usta w tajemniczym uśmiechu.

– Wystarczy na lekkie wygięcie przestrzeni z właściwej strony.

– A z drugiej?

Uniosła głowę i wykonała ruch ręką, próbując wyobrazić sobie to, o czym mówił.

– Z drugiej pójdą sondy z ładunkami energetycznymi. Na ich radarach będą widoczne jako cała flota.

– Chcesz to zrobić jednocześnie?

Wyczuł jej wahanie. Była zapalczywa, ale nie głupia.

– Tak.

Znowu prychnęła, wypuszczając powietrze przez nos. Już wiedział, że nie udało mu się jej przekonać. Mimo to dokończył:

– Zasłonimy od czoła siedemdziesiąt procent ich lewego sektora obserwacyjnego. Przy takim kącie istnieje sporo trajektorii ucieczki. Jeżeli nie popełnimy błędu, powinno się udać.

Pokręciła niepewnie głową.

– Jak chcesz ustalić tak dokładnie ich pozycje?

Wyciągnął przed siebie rękę.

– Za godzinę wyjdziemy na krótko z podprzestrzeni. To powinno wystarczyć.

– Wszyscy wyjdziemy?

Powiało sceptycyzmem.

–Tak. Musimy wziąć średnią przynajmniej z kilkudziesięciu odczytów, by zyskać

pewność, gdzie są naprawdę. Bez wątpienia kryją się za kilkoma zbliżonymi projekcjami sygnałów.

– Oceniłeś… przybliżone straty? – zawahała się.

– Do trzech procent – odparł chłodno.

Nonna wydęła usta.

– To cztery okręty. Nie wierzę, że będą tak małe.

Wzruszył ramionami.

– Pojawimy się na nie więcej niż minutę. Nie zdążą się wstrzelać. Nawet jeżeli zaczną skuteczną kanonadę, stracimy najsłabsze jednostki. Pozostałe, nawet trafione, muszą wytrwać.

– I uszkodzone wejść w podprzestrzeń? – Znowu pokręciła głową. – Podejmujesz ogromne ryzyko. Jeżeli nie pozwolą się zaskoczyć, mogą stworzyć krąg i odciąć nam odwrót. Wtedy już na pewno nie zdołamy uciec.

– Wiem. Dlatego skoczymy wcześniej, nie czekając na osiągnięcie optymalnej prędkości. Zrobimy to w biegu. To da nam kilkanaście sekund przewagi.

– Mocno uszkodzone jednostki mogą tego nie wytrzymać. Eksplodują w czasie przejścia.

Skrzyżował ręce na piersiach.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

Spojrzała na niego spod opuszczonych powiek.

– Dlaczego aż trzy sondy?

Potarł dłonią zmęczoną twarz.

– Zapewnią nam potrzebną ilość sygnałów. Tamci muszą uwierzyć w to, co zobaczą. Dotąd przemieszczaliśmy się całą formacją. To ich upewni, że nic się nie zmieniło. Może też zmusić ich do podzielenia sił, co da nam więcej czasu na ucieczkę. Gdy oni będą koordynować czas i pozycje, my znikniemy na dobre.

Stała obok niego ze wzrokiem wbitym w wirtualną przestrzeń przed nimi.

– A co będzie, jeżeli zechcą sprawdzić te zniekształcone siedemdziesiąt procent lewego przedniego sektora?

W otaczającym ich półmroku pokręcił ledwie dostrzegalnie głową.

– Nie odważą się działać na ślepo. Ryzyko rozproszenia sił i utraty orientacji będzie zbyt duże. Musieliby znać nasz punkt docelowy, by za nami trafić i się nie pogubić.

Zamilkł, uaktywnił implant i nawiązał kontakt z Logicą. Monstro automatycznie pokazał mu jej obraz z radaru Cuspis, widziany w głębokiej ciemności podprzestrzeni. Po chwili usłyszał w głowie krótki raport:

– Powodzenie operacji siedemdziesiąt dziewięć procent. Zakładane straty do dziesięciu procent.

Poczuł ten charakterystyczny chłód myśli, jakiego nie doświadczał nigdy w kontakcie z żywą istotą. Szybko rozłączył się i przymykając oczy, wydał rozkaz:

– Przygotować się do wyjścia z podprzestrzeni.

Na czas przejścia pełnię władzy nad okrętem przejmowali on i Monstro, funkcjonując niczym jeden organizm. Zegar w jego głowie odmierzał sekundy do stanu gotowości. Słyszał w odległych zakamarkach umysłu setki dudniących kroków, rozchodzących się echem aż do poziomu podświadomości. Załogi okrętów szykowały się do przejścia i pokłady drżały pod ich ciężkimi butami. Marynarze sekcji bojowych sprawnie zajmowali miejsca w sześcioosobowych kapsułach bezpieczeństwa. Po korytarzach niósł się przejmujący wizg hydraulicznych siłowników, zamykających ciężkie, hermetyczne włazy. Sztywne fotele uginały się pod ciężarem wojowników w pancerzach z ceramezu i w pełnym rynsztunku bojowym. Z chrzęstem zachodzących na siebie ochronnych płyt naramienników zaciskały się amortyzujące klamry bezpieczeństwa. Automaty potwierdzały niskimi, buczącymi sygnałami sprawność systemów stabilizacyjnych i podtrzymujących życie. Wreszcie w myślach wszystkich dowódców pojawiło się zero.

– Teraz.

Jego rozkaz nałożył się na decyzję głównego komputera i w tym samym momencie usłyszał, jak jęknęły starlarowe wręgi i podłużnice. Okręt, wbijając się w powstający przed nim tunel, drżał i wibrował w powodzi niskich dźwięków, przepływających od dziobu aż po rufę. Zmuszany do ogromnego wysiłku, opierał się naprężeniom otaczającej go niestabilnej antymaterii, wyzwalającej siły starające się go zmiażdżyć, złamać i unicestwić, posyłając na zawsze w niebyt. Wreszcie z czarnej głębi kosmosu wychynęły w jasnym błysku eksplozji ciemnoszare wrzeciona okrętów zwiadowczych. Miały przyjąć na siebie pierwsze uderzenie przeciwnika i podać jego pozycję. Ten czas pozwalał reszcie otworzyć ogień natychmiast po wyjściu, ale nie wystarczał do pełnej lokalizacji całej armady. Komandor widział, jak w jasnych błyskach wokół szronowych pancerzy pojawiają się jeden po drugim lekkie krążowniki, ochraniające idące tuż za nimi transportowce. Potem wyszły w przestrzeń wszystkie jednostki pomocnicze z okrętem szpitalnym włącznie. Dalej wynurzyły się ciężkie krążowniki „Belua”, „Chorda” i „Colonus”. Na samym końcu Logica w towarzystwie „Bellatora”, „Auxiliarisa” i „Circulatora”. Gdy wydawało się, że to już wszystko, w rozbłyskach antymaterii pojawiły się pięćsetmetrowe niszczyciele „Contemplator”, „Crepusculum”, „Crudelitas”, „Crystallum” i wreszcie okręt flagowy „Caelestis”. Były niczym potworne, stalowoszare, spłaszczone igły, sprawiające wrażenie tak masywnych, jakby zostały wykute z jednego kawałka metalu. Na ich pancerzach nie było najmniejszych śladów łączeń. Były całością, monolitem, bez jednej wnęki, zagłębienia czy iluminatora. Ciemnografitowa, matowa powierzchnia pancerza z bliska miała strukturę chropowatą, pochłaniającą światło, którym żywił się okręt, a kojarzącą się ze szronem. Dzięki temu na tle czarnej przestrzeni maszyna była niemal niewidoczna dla oka i urządzeń namierzających. Jednak z bliższej odległości można było dostrzec miejsca odbijające światło. Mocarne osłony naznaczone zostały bliznami z niezliczonych bitew. Prowizorycznie nałożone łaty przypominały nieco liszaje. Automaty naprawcze, łączące elementy pancerza na poziomie subatomowym, uległy w większości uszkodzeniu lub zniszczeniu. Nawet do najpilniejszych napraw musiały teraz wystarczyć technologie awaryjne, wprawdzie mniej energochłonne, ale też dysponujące ograniczoną wydajnością.

Aroalion czekał w napięciu na sygnały potwierdzające namierzenie pozycji wroga, nie wydając rozkazu do opuszczenia kapsuł. Po trzydziestu pięciu sekundach nadeszły pierwsze meldunki. Główny komputer nanosił je na przestrzennej mapie sektora wraz z aktualnymi korektami. Jednak dłużej nie można było już ryzykować.

– Przygotować się do wejścia w podprzestrzeń.

W chwili gdy wydawał ten rozkaz, czerń po lewej zbielała jak mleko, tworząc kulę, w ułamku sekundy zapadającą się w sobie. Ogromna siła zassała ją do środka, a potem wyrzuciła na zewnątrz, tworząc mknące ku okrętom, rozszerzające się błyskawicznie niebieskie kręgi.

– Osłony z lewej burty.

Jego myśli zadziałały odruchowo, mimo automatycznej reakcji Monstro. Jednocześnie dotknął fotonicznej kryzy akronowego kombinezonu i jego ciało otoczyła ochronna poświata z miękkiego, spójnego światła. Pomarańczowozłote lśnienie przylgnęło płynnie do zewnętrznej, dielektrycznej warstwy skafandra głównego. Obok to samo zrobiła Nonna. Słoneczno złoty blask popłynął w górę, otaczając jej głowę, a potem w dół, łącząc się z pierścieniem pasa, nadgarstków i kostek. Teraz przy każdym ruchu w powietrzu pozostawały na ułamek sekundy ogniste smugi, dając złudzenie spowolnienia. Jej smukła postać w blasku płynnego światła wyglądała jak senny anioł. W niczym nie kojarzyła się z okrucieństwami Acheronty, której służyli, nie znając litości czy współczucia. Jedyne, co mieli w nadmiarze, to pogarda i nienawiść.

Aroalion i Nonna z chłodną obojętnością patrzyli na bezdźwięczną eksplozję, pochłaniającą mały okręt pomocniczy „Commilito” i wgniatającą burtę sąsiedniej fregaty INA „Concitator”. Zaraz potem oni również poczuli wstrząs. Stojąc na szeroko rozstawionych nogach, utrzymali bez trudu równowagę. Większość energii uderzeniowej pochłonęły sprężyste osłony zewnętrzne, a resztę zniwelowały stabilizatory pokładów.

Reakcja Monstro była natychmiastowa.

– Alarmowe wejście w podprzestrzeń. Czas T minus piętnaście sekund.

Aroalion, dostrzegając wrogie okręty w tylnej strefie projekcji Cuspis, potwierdził:

– Utrzymać szyk bojowy. Gotowość do salwy z dział rufowych.

Słyszał w myślach, jak Nonna przekazała to polecenie do załóg w przedziałach tylnej strefy obronnej. W chwilę potem wydał kolejny głosowy rozkaz:

– Ognia.

Na ułamek sekundy uchyliły się górne i dolne półkule bojowe tylnych lawet. W cel, którego nie można było dostrzec gołym okiem, pomknęły błękitne ładunki energii, zostawiając za sobą blednące, świetliste smugi. Prawie natychmiast komputer przekazał na mostek informację o trafieniu dwunastu okrętów wroga. Skuteczność ognia wynosiła dziewięćdziesiąt siedem procent, ale nawet gdyby jeszcze wzrosła, niewiele by to zmieniło. Przewaga liczebna wroga była miażdżąca.

W tym momencie zawyły syreny i pierwsze okręty zaczęły zanurzać się w nicości. Aroalion widział, jak jeden po drugim znikały, pozostawiając za sobą kurczący się powoli biały wir antymaterii. Jako ostatni skoczył „Caelestis”. Poczuł, jak przez pokłady przeszło drżenie, i po chwili eksplozje pocisków wroga raziły już tylko próżnię. Zaraz potem zapanowała cisza.

Wsłuchując się w raporty dowódców, patrzył w pozostawioną z tyłu czarną przestrzeń, usianą tysiącami gwiazd. Niektóre z nich były gasnącymi eksplozjami głowic Federacji.

– Odbój. Rozszczelnić kapsuły.

Monstro potwierdził rozkaz i pierścienie stalowych włazów zaczęły się odblokowywać z sykiem, wyrównując ciśnienie w kapsułach.

– Pozostać w gotowości aż do odwołania.

Wiedział, że to jeszcze nie koniec.

Nonna, odwracając się w stronę Aroaliona, wyłączyła fotoniczne kryształy kryzy, dotykając ich delikatnie dłonią. Bursztynowe smugi światła, tańczące wokół niej, przygasły i wreszcie znikły. Teraz mogła lepiej wyczuć niepokój załogi. Gdy stała wpatrzona w przestrzeń przed sobą, usłyszał wyraźnie jej myśli:

– To był słaby ostrzał. Myślę, że oni coś knują.

W jej jasnych włosach przeskakiwały jeszcze ostatnie ogniste iskierki.

– Może ich zaskoczyliśmy?

Sam w to nie wierzył.

– Może… ale wątpię.

Zeszła niżej i zatrzymała się przy fotelu pierwszego pilota.

– To mnie niepokoi. Wyczuwam coś złego.

Aroalion zmrużył oczy, tłumiąc własne niepokojące odczucia za mentalną osłoną. Dowódca nie powinien okazywać lęku. Zresztą nie mieli już odwrotu.

– Przygotować sondy do odpalenia – rozkazał.

Otwierając się na Monstro, odnalazł niemal pustą ładownię numer siedem na poziomie trzecim niszczyciela „Crystallum”. Widział, jak zwalniane są zamki bezpieczeństwa i ogromne bębny wykonują część obrotu, zabierając ze sobą sondy z ładunkami energetycznymi. Tkwiły teraz w zewnętrznych wyrzutniach, gotowe do odpalenia. Zaraz potem w głowie usłyszał słowa kapitan Se’Assane:

– Potwierdzam gotowość.

Ze wzrokiem wbitym w przestrzeń, skrywającą niewidocznego wroga, przesunął myśli do lawet śródokręcia krążownika „Concordia”. Patrzył, jak pociski z głowicami Eris automatycznie zwalniają blokady, oczekując w gniazdach wyrzutni. Myśli kapitan Se’Genny zabrzmiały niczym echo:

– Potwierdzam gotowość.

Aroalion, czując więź z resztą dowódców, wydał myślowy rozkaz:

– Rozpocząć namierzanie. Meldować, gdy będziecie gotowi.

Z dłońmi zaciśniętymi na relingu, odliczał mijające sekundy. Wreszcie usłyszał w głowie jedno krótkie słowo.

– Gotów.

To był sygnał do ataku.

– Wszystkie jednostki zwrot dziewięćdziesiąt stopni lewo na burt, w górę trzydzieści do zenitu. Przygotować się do wyjścia z podprzestrzeni w trybie alarmowym. Docelowy punkt YA 11751, w układzie planetarnym gwiazdy Mi Aris G3.

Niemal natychmiast na wszystkich pokładach rozległo się ostrzegawcze wycie syren. Widział poprzez Cuspis, jak wokół nich okręty powoli skręcają o dziewięćdziesiąt stopni w lewo, unosząc dzioby w górę. „Colonus” i „Crudelitas”, które miał do tej pory dokładnie przed sobą, zaczęły płynnie przesuwać się w kierunku prawego dolnego sektora. Wreszcie poczuł, że oni również zaczynają wykonywać zwrot.

Mijały długie minuty. Załogi wszystkich jednostek czekały w napięciu na rozkazy. Wreszcie zakończyli manewr. Byli gotowi. Wznowił komunikację werbalną:

– „Concordia” i „Crystallum”, zająć pozycje.

W chwilę potem nadeszło potwierdzenie.

– „Concordia”. Jest dwieście trzydzieści i sto dziewięćdziesiąt.

Aroalion skinął głową.

– Odpalić Eris.

Po sekundzie usłyszał jedno słowo:

– Poszły.

Teraz już bez chwili wahania rzucił:

– „Crystallum”?

Natychmiast nadeszła odpowiedź:

– Jest sto pięćdziesiąt i dwieście dziesięć.

Przymknął oczy.

– Odpalić sondy jeden… dwa… i trzy.

Znowu szybkie potwierdzenie:

– Poszły.

Z napięciem wpatrywał się w trajektorie wystrzelonych pocisków, wyświetlane na ekranie radaru Cuspis. Główny komputer pokładowy „Caelestis” beznamiętnym głosem odliczał sekundy.

– Czas do eksplozji: dziesięć… dziewięć… osiem…

Usiadł w fotelu dowódcy, nie odrywając wzroku od ekranu, a obok zajęła miejsce Nonna. Gdy pojawiło się zero, lewa przednia strefa floty Federacji pojaśniała na ekranach wszystkich radarów, wyginając się niczym przezroczyste tworzywo. Jednocześnie w przestrzeni pojawił się szereg lśniących punkcików, które wysypały się z sond energetycznych i aby zmylić wroga, pomknęły w przeciwnym kierunku niż grupa okrętów.

– Pełna moc silników podprzestrzennych. Utrzymać prędkość marszową przez pierwsze trzy minuty. Potem zerwać plomby z zabezpieczeń.

Na ekranie pomostu bojowego Monstro ukazywał widok z radaru Cuspis.

Widzieli zbliżające się w przestrzeni rubinowe światło gwiazd Mgławicy Sztormów i czuli amortyzowane przez systemy bezpieczeństwa przeciążenia. Nieograniczana prawami fizyki prędkość w podprzestrzeni zaczęła rosnąć i coraz wyraźniej dostrzegali pojedyncze słońca. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, aż wreszcie główny komputer monotonnym głosem powiedział:

– Okręt poza zasięgiem.

Aroalion rzucił krótko:

– Rozpocząć hamowanie. Przygotować się do przejścia.

Znowu poczuł łagodnie redukowane przeciążenie, a zegar w jego głowie zaczął odliczać czas do skoku. Tym razem nie wytracali prędkości do bezpiecznej. W końcu usłyszał:

– Trzydzieści sekund… dwadzieścia pięć… dwadzieścia…

– Nie zwalniać! – Ścisnął mocniej poręcze fotela.

W tym samym momencie poczuli drżenie, które zaczęło narastać, aż zmieniło się w niemal rozrywające okręt wstrząsy. Potem przez wszystkie pokłady przetoczyło się potężne szarpnięcie. Wnętrze kuli pomostu bojowego przed ich oczami zajaśniało oślepiającym blaskiem otwierającej im drogę antymaterii. Nadwyrężona konstrukcja trzeszczała niebezpiecznie, sprzeciwiając się wynurzaniu okrętu ze zbyt dużą prędkością. Zewnętrzny pancerz darł całą swoją powierzchnią o ogniste ściany tunelu, gwałtownie wytracając prędkość. Wibracje były tak silne, jakby okręt zaraz miał rozpaść się na kawałki. Temperatura gwałtownie wzrosła, a potem nagle się ustabilizowała. „Caelestis” zaczął wchłaniać nadmiar energii, uzupełniając swoje wygłodniałe baterie. Nagle pokład pod stopami przestał drżeć i wszystko ucichło. Znaleźli się po drugiej stronie.

Aroalion odrzucił klamry bezpieczeństwa i wstał. Potem powoli podszedł do relingów i opierając się o nie rękami, rozglądał się dookoła w napięciu. Nonna stanęła obok, wpatrując się w przestrzeń. Daleko przed nimi świeciła jasnym blaskiem centralna gwiazda układu docelowego. Poniżej, po prawej stronie, mieli ogromną, szarobrunatną planetę YA 11751, obracającą się powoli. Orbita wokół niej była teraz dla nich ostatnim bezpiecznym schronieniem. Z lewej, ponad nimi, gwałtownie wytracały prędkość pozostałe jednostki. Potrzebowali trochę czasu, by upewnić się, że manewr się udał. Załogi, wstrzymując oddech, wsłuchiwały się w zbawczą ciszę.

Aroalion z każdą sekundą czuł coraz większą ulgę.

I wtedy w umysłach wszystkich rozległ się sygnał ostrzegawczy. Przypominał śpiew wielorybów, niosący się zwielokrotnionym echem. Logica uprzedzała ich o niebezpieczeństwie częstotliwością zewnętrzną ultradźwięku, która wprawiała niechronione ośrodki układów nerwowych wrogów w paraliżujący strach.

Zawyły syreny, a wraz z nimi wlały się w mózgi potoki informacji. Potem szczęknęły odblokowywane włazy sześcioosobowych kapsuł bezpieczeństwa.

Żołnierze zerwali się ze swoich miejsc z chrzęstem ceramezowych pancerzy, w biegu aktywowali zewnętrzne akronowe osłony. Ich ciężkie, dudniące kroki niosły się metalicznym echem po wąskich korytarzach. Pośród przeraźliwego wycia alarmów i pulsujących w półmroku pomarańczowych świateł zajmowali miejsca w sekcjach bojowych.

Aroalion patrzył z pomostu bojowego na kanciaste sylwetki pancerników galaktycznych Federacji wyłaniające się zza YA. Najpierw dziesięć, potem w luźnej formacji piętnaście, a potem przestali już liczyć. Od strony gwiazdy centralnej Mi Aris pojawiały się kolejne. Wyładowania antymaterii wokół nich były ledwie widoczne w jasnym blasku białego słońca. Z podprzestrzeni wszędzie dookoła wychodziły dziesiątki, a potem już setki jednostek bojowych różnych klas.

Pochylił się mocno nad poręczą, z całych sił zaciskając na niej dłonie.

– To pułapka – syknął przez zęby.

Potem skupił myśli, wysyłając do wszystkich dowódców silny impuls:

– Prędkość bojowa!

Rozkaz dotarł, ale pozostałe informacje z trudem przebijały się przez panujący wokół zamęt. Setki poleceń niesionych mentalnymi strumieniami krzyżowały się w otaczającej ich przestrzeni. Każdy z okrętów wykonywał manewr, by zająć własne miejsce w tworzonej formacji obronnej. Logica na bieżąco przekazywała dane ich komputerom pokładowym, utrzymując jednostki we właściwych pozycjach. Nie zmieniając prędkości żadnego ze stu trzydziestu jeden elementów, formowała z nich ogromną kulę. Wszystkie pola siłowe powoli zaczęły zachodzić na siebie. Najpotężniejsi stanowili zewnętrzny pierścień, broniący dostępu do słabszych, umiejscowionych wewnątrz. W samym centrum tkwiła Logica, z wirującymi wokół niej synapsami. Każda była jej integralną częścią, którą w dowolnej chwili mogła w siebie wchłonąć. Teraz tworzyły zewnętrzną sieć informacyjną, stanowiąc jednocześnie jej osobistą straż.

– Znali nasz punkt docelowy – przekazał komandor Nonnie.

Zostali zdradzeni, ale to już była przeszłość. Teraz wszystkie pokłady „Caelestis” rozbrzmiewały przeraźliwym, pulsującym dźwiękiem syren. Załogi czekały na rozkaz otwarcia ognia, a automaty wypinały się ze swoich gniazd, przechodząc w tryb bojowy.

– To koniec…

Wstrząs implodującego pocisku grawitacyjnego przerwał mu w pół zdania. Fala uderzeniowa starła się z zewnętrznym polem ochronnym, powodując zakłócenia bioelektroniki. Osłona nie pochłonęła całej energii i potężna siła uderzyła w ich lewą burtę. Wstrząs był tak silny, że oboje upadli na kolana. Sygnał z pokładowego komputera, nie czekając na polecenie, zdalnie aktywował ich akronowe pola ochronne. Gdy się podnosili, nad ich głowami płonęły trzy okręty, trafione bezpośrednio zmasowanym ogniem nieprzyjaciela. W rufie „Contemplatora” ziała wyrwa wielkości hangaru. Z jej wnętrza wysypywały się płonące kawałki stalowego złomu i części rozerwanych robotów. W chwili gdy umysł komandora rejestrował tę scenę, w ognistą ranę trafiła rakieta, wymiatając podmuchem deszcz odłamków, które od wewnątrz wycinały w pancerzu dziury wielkości pięści.

Odwracając głowę, przez chwilę zatrzymał spojrzenie na awaryjnym systemie dowodzenia z interaktywnym fotelem synapsowym i szeregiem przestrzennych ekranów. Zaraz jednak wyprostował się, uzyskując potwierdzenie z implantu o wznowieniu łączności, i wydał rozkaz:

– Otworzyć lawety rufowe. Lokalizacja celów automatyczna. – Spojrzał na przestrzeń wokół nich, usianą wrogimi okrętami. – Ładunki kumulacyjne… Ognia.

Czuł całym sobą łagodny opór i posłuszną reakcję bojowych systemów ogromnej, wojennej maszyny. Tysiące ton stali, kierowane jego myślą, mknęło przez kosmos z zawrotną prędkością, gotując się do zadania ciosów. Z przenikliwym szczękiem puszczały rygle i blokady wszystkich dział. Z chrzęstem płyt unosiły się pancerne osłony. Potem zabrzmiała pierwsza salwa i pokład zadrżał.

– Ostrzał bez komendy.

Patrzył na powiększeniu, jak pierwsze pociski uderzyły w pola siłowe najbliższego z okrętów Federacji, tworząc na nich żółte, rozchodzące się koła. W następnej sekundzie trafiły w pancerz, wpadając do środka. Po chwili eksplozja pomarańczowego obłoku ognia rozerwała przednią część okrętu, powodując utratę jego sterowności i zderzenie z kardyjskim krążownikiem sunącym obok. Płonący wrak ze sterczącymi kawałkami konstrukcji wbił się w jego burtę, drąc stalowo-fibrynowe poszycie na długości kilkudziesięciu metrów. Pozostałe jednostki rozpoczęły gwałtowne manewry wymijające, próbując rozluźnić szyk.

Widząc zamieszanie i czując wzmagającą się panikę w szeregach wroga, Aroalion skupił wspomagany adrenaliną umysł na wyborze kolejnego celu. Jego twarz zmieniła się w pełną zawziętości, przerażającą maskę.

– Zakłócające!!! W sam środek!

Komandor nie przypominał już szlachetnego wodza o dumnym obliczu. Miał przekrwione oczy, a wykrzywione gniewem usta miotały przekleństwa, zagłuszane co chwila jękami wibrującego kadłuba. Całym sobą czuł starlarową konstrukcję „Caelestis”, szarpaną salwami ognia, wypluwanego bezustannie w kosmiczną przestrzeń, pulsującą płonącymi wrakami. W jego głowie pojawiała się i cichła jedna myśl, podsycana coraz większą furią.

Na chwilę bezwiednie uniósł dłoń, by otrzeć białą brodę i wilgotne wargi, wypowiadające słowa niczym zaklęcie:

– Spotkamy się w piekle…

Ale jego oczy nie były oczami szaleńca. Były zimne, bezwzględne i bezlitosne.

– Otworzyć furty boczne i dziobowe. Ostrzał bez rozkazu.

Poczuł ciężko obracające się bębny wyrzutni i w kierunku armady pomknęły pociski z głowicami elektromagnetycznymi. Chaos wśród okrętów Federacji jeszcze się spotęgował. Gdzieś w tle, na sąsiednich jednostkach, słyszał myśli tysięcy swych towarzyszy walczących o przetrwanie. Śląc rozkaz za rozkazem, oddziałując przy tym na podświadomość podwładnych, powoli zaczynał zamieniać ich przerażenie w determinację, jednoczącą ich w jeden organizm – w bojową maszynę, zadającą ciosy w tym samym rytmie. Krok po kroku anarchię w ich umysłach zaczynał zastępować mściwy spokój.

– Automaty bojowe. Wysłać wszystkie.

Jego głos i jego myśli były tu prawem. Jedynym i niepodważalnym. Może ostatni raz… To już nie była tylko strategia i taktyka. To była żądza odwetu. Zdawał sobie sprawę, że Zjednoczeni wreszcie ich dopadli, i na ułamek sekundy zobaczył przed oczami twarz Nemezis. Może nadal na niego czekała…

Wrócił do rzeczywistości, z zaciśniętymi zębami wpatrując się w ciemność, rozjaśnianą błyskami eksplozji. Niczego w tej chwili nie pragnął bardziej, niż zadać przeciwnikowi możliwie największe straty. Zabrać ze sobą tylu, ilu się tylko da, zanim „Caelestis” przestanie istnieć.

Obaj piloci wykonywali ostry zwrot, zajmując dogodną pozycję do ataku. Okręt pochylił się i przeciążenie stało się zauważalne, aż nogi uginały się w kolanach. Jednak już po chwili zamortyzowała je ujemna grawitacja.

Aroalion podszedł do stanowiska pierwszego pilota, stanął za jego fotelem i obserwował przez chwilę obrazy z wnętrza trzech okrętów, zajmujących pozycje obok. „Concordia”, „Crudelitas” i „Auxiliaris” zaczęły przepompowywać powietrze z pokładów bojowych do zbiorników wyrównawczych. Odgłosy pracujących na najwyższych obrotach pomp mieszały się z ostrzegawczym wyciem syren. Dopiero gdy w ogromnych halach pozostała już tylko próżnia, drgnęły segmenty bocznych ramp. Potężne siłowniki opuszczały pancerne płyty, tworząc przestrzeń startową dla małych, kąśliwych robotów. Na osłaniających ich, zachodzących na siebie polach siłowych w niewielkich odstępach rozchodziły się błękitne i białe kręgi uderzającej w nie energii.

Wzmocnił sygnał Monstro i poczuł wyraźniej zmęczone mechanizmy swojego okrętu. Potem uniósł głowę i powiększając fragment interaktywnego ekranu pomostu bojowego, zajrzał do wnętrza przedziałów bojowych. Widział, jak technicy, spowici w szarosrebrne światło kombinezonów, sprawdzali myśliwce przed wysłaniem ich do walki. W zupełnej ciszy i przy zmniejszonej grawitacji przemykali pomiędzy nimi i automatami zabezpieczenia technicznego niczym duchy. Przed startem każdy myśliwiec przechodził szybką kalibrację silników manewrowych. Od nich zależała zwrotność i sprawność bojowa tych maszyn. Tuż za nimi, na wysokich szczudłowatych nogach, niby stalowe pająki, kroczyły automaty naprawcze. Z ramionami wyposażonymi w szeregi zmiennych końcówek, dokonywały bieżących napraw uszkodzonych mechanizmów i części okrętów. Ich bioelektroniczne, proste procesory molekularne były niezawodne i w zupełności wystarczające do wykonywania tego typu zadań. Na podrapanych stalowych korpusach znać było ślady wielokrotnych uszkodzeń. Różne kolory świadczyły o naprawach z wykorzystaniem elementów wymontowanych ze skasowanych egzemplarzy.

Aroalion spojrzał w głąb ogromnego hangaru, wypełnionego urządzeniami zabezpieczającymi i ratowniczymi, otoczonymi energochłonnymi ścianami. Tutaj oprócz załogi kręciły się tylko automaty zaopatrzeniowe. Niska grawitacja pozwalała na swobodną pracę z ciężkimi maszynami w granicach wyznaczonych żółtą linią. Dalej była już tylko niebezpieczna przestrzeń.

Uniósł wzrok, spoglądając w kosmiczną przestrzeń, błyskającą w ciemności ładunkami wystrzeliwanej energii. Z każdą chwilą było ich coraz więcej i coraz bardziej się zbliżały. Wrócił spojrzeniem do przedziałów bojowych i wysłał impuls polecenia. W chwilę potem zobaczył, jak w zupełnej ciszy wystartowały pierwsze bojowe roboty, niczym tłuste, kuliste trzmiele. Ich silniczki widoczne były jeszcze przez jakiś czas jako jasnobłękitne kropki, aż wreszcie zlały się z punkcikami gwiazd. Za nimi oderwały się od stalowych ramp większe automaty szturmowe. Były kanciaste, mocniej opancerzone i sprawiały wrażenie, jakby leciały w pozycji pionowej, mając po bokach działka pulsacyjne. Słyszał techniczny żargon, zanim nie przejęła ich kontrola głównego komputera, współpracującego z Logicą.

Skupił myśli i w chwilę potem znad i spod ramp błysnęły salwy nakładających się wyładowań dział osłonowych. Ich gniazda nadzorowane były przez obsługę techników uzbrojenia górnego i dolnego poziomu. Ci synchronizowali pojawiające się stroboskopowo szczeliny w polu ochronnym z ostrzałem celów.

Aroalion połączył się z Logicą, płynnie przechodząc do koordynowania działań całej floty. Potem spojrzał na pierwszą oficer.

– Okręt jest twój – przekazał.

Nonna patrzyła przed siebie z zaciśniętymi zębami. Miała skupioną twarz, łącząc się w trybie bojowym z Monstro. Widział, jak spokojnie wybiera cele i precyzyjnie prowadzi ogień. Manipulując osłonami, zaglądała co chwila do ładowni i przedziałów bojowych. Czuł, jak co jakiś czas uruchamia silniki manewrowe, zmieniając położenie okrętu. Piloci wprowadzali korekty, nie pozwalając im opuścić miejsca w formacji. Od czasu do czasu cięła ręką powietrze, pozostawiając w powietrzu akronowe złote smugi. Gdy pochylała się do przodu, oparta o reling bezpieczeństwa, jasne włosy przysłaniały jej twarz.

Oboje co chwila komunikowali się z Monstro, który wykonywał ostrzał, próbując koordynować go z Logicą. Jednak coraz częściej silne zakłócenia elektromagnetyczne wprowadzały chaos w jego działania na poziomie decyzyjnym. Czuli wzmagające się wstrząsy, których już nie pochłaniały ani osłony, ani stabilizatory pokładów. Bliskie eksplozje pocisków powodowały drżenie struktury okrętu i skutecznie ograniczały jego sprawność. Na korytarzach co chwila przygasało światło. Fale zakłócające obciążały bezprzewodowe systemy energetyczne, uruchamiając co kilka sekund sieć awaryjną.

Teraz ze wszystkich okrętów runęła w kierunku floty Federacji lawina ognia. Pierwsze szeregi mniejszych jednostek Zjednoczonych załamały się, tworząc zaporę z płonących, niestabilnych wraków. Z ich wnętrz raz po raz wystrzeliwały kapsuły ratunkowe, próbujące opuścić pole bitwy, które jaśniało niby supernowa.

Pokłady „Caelestis” drżały bezustannie. Lawety już nie chowały się do wewnątrz, nieprzerwanie wyrzucając w przestrzeń strumienie plazmy i antymaterii. Roje min opuszczały wyrzutnie, zapadając się w podprzestrzeni, by oczekiwać na bliskie sygnały wrogich okrętów. Automaty nie nadążały opróżniać ładowni z pocisków. Niemal każdy z nich był celny, ale to było i tak zbyt mało.

Aroalion i Nonna niemal jednocześnie zobaczyli starający się utrzymać pozycję, dryfujący ciężki krążownik „Belua”. W jego czarnych burtach ziały dymiące wyrwy po ładunkach kumulacyjnych. Jeden z głównych silników eksplodował teraz, tworząc białobłękitną kulę światła. W chwilę potem usłyszeli jego dowódcę:

– Wszystkie osłony padły… generatory energii zniszczone, reaktory jonowe silników się gotują…

Aroalion wyczuł żal i determinację.

– To był dla mnie zaszczyt, komandorze… – usłyszał odległą myśl.

W chwilę potem „Belua” ruszył całą mocą, jaka mu jeszcze pozostała. Od razu znalazł się w świetlistym stożku energii. Jednostki Federacji skupiły ostrzał na nim, ale było już za późno. Z wnętrza okrętu wystrzeliło kilkanaście pozostałych kapsuł ratunkowych i wtedy nastąpiła próba skoku. Uszkodzony krążownik w ułamku sekundy pochłonęła energia antymaterii. Wraz z nim w białej kuli światła zniknął największy hedoliański pancernik, usiłujący uniknąć kolizji. W ostatniej chwili odpalił silniki hamujące, ale otwarte przejście objęło jego pełne amunicji ładownie. Kilkanaście sąsiednich okrętów eksplodowało w fali uderzeniowej, która przeniosła ich fragmenty w podprzestrzeń. W zwartych szeregach powstała ogromna wyrwa.

Wtedy „Caelestis” otrzymał pierwsze trafienie. Aroalion i Nonna poczuli je jako krótki, przeszywający ból. Pocisk z głowicą dźwiękową przedarł się przez osłabione osłony siłowe i rozrywając szronowy pancerz, eksplodował w środku ładowni C dolnego pokładu. Chłód kosmicznej próżni wtargnął do środka, wypychając powietrze i rozmazując jego resztki białym lodem po stalowych ścianach. Fala ultradźwięku przemknęła przez górny pokład niczym tajfun. Nie zabiła nikogo tylko dlatego, że załogę osłoniły akronowe kombinezony. Jednak podmuch był tak potężny, że ludzie rozbijali się o ściany.

W bitewnym zgiełku komandor usłyszał rwące się myśli Nonny.

– Nie wrócimy już do domu…

W jego głowie rozbłysło krótkie wspomnienie i zgasło.

– Nie ma do czego wracać.

Zaledwie kilka sekund później w powstałą wyrwę trafił ładunek antymaterii, eksplodując na szczęście już na opuszczonym i zamkniętym poziomie. Pancerne burty wytrzymały, ale grodzie energetyczne wygięły się niczym mydlane bańki, nabierając purpurowej barwy. Gdyby puściły, okręt zostałby rozerwany.

Trzymając się kurczowo poręczy, komandor czekał, aż ustaną wstrząsy. Wraz z Nonną wpatrywali się w obrazy, które w ich głowach pokazywał Monstro.

Aroalion uniósł wzrok, patrząc, jak sąsiednie okręty, „Concordia” i „Auxiliaris”, trafiane raz po raz, odpowiadają coraz słabszym ogniem. Ładunek plazmowy rozdarł fregatę „Risor” na dwie części. Zanim eksplodowały w ogniu godnym małego słońca, z obu wystrzeliły kapsuły ratunkowe. Prawie natychmiast musiały chronić się unikami przed krzyżowym ogniem szybkich laserów impulsowych, gdyż większość pocisków dla zmylenia przeciwnika wysyłała sygnały ratunkowe.

Przez interaktywną przestrzeń wklęsłego ekranu przemknął obraz lazaretu. Komandor zobaczył rannych opatrywanych przez automaty medyczne. Jeden transportowany był do promu desantowego, by wysłać go do ostatniej pozostałej jednostki szpitalnej INA „Medeor”. Ale nawet w jej magazynach brakowało już biofarmakologicznych środków pomocniczych i kończyły się bioregeneratory przyspieszające metabolizm, dzięki którym wszyscy byli jeszcze w stanie funkcjonować. Mimo że nadawał sygnały informacyjne o medycznym przeznaczeniu, okręt szpitalny ostrzeliwany był tak samo jak pozostałe.

Wibracja pokładów znacznie się zmniejszyła, co świadczyło o wyczerpywaniu się amunicji. Niespodziewanie Monstro powiększył obraz z radaru Cuspis. Pokazywał w podprzestrzeni coś, co zbliżało się do nich od dołu i z tyłu. Komputer nie sygnalizował wrogich jednostek, ale też nie potwierdzał ich jako własnych. Nie mógł ich po prostu rozpoznać.

Aroalion pomyślał, że pułapka właśnie się zamyka. Sygnał był rozległy i mógł pochodzić od kilku, a może nawet kilkunastu ciężkich okrętów.

– Niech was szlag – warknął komandor. – Ognia na moją komendę!

Stojąca obok Nonna, wpatrując się w radar, czekała, aż zaczną się wynurzać.

– A więc teraz to już naprawdę koniec – usłyszał jej myśl.

Uniosła do góry rękę i zamarła w bezruchu. Cuspis sygnalizował jeden obiekt. Musiał się mylić albo był uszkodzony. Nie istniało nic aż tak wielkiego.

Aroalion odwrócił głowę i spojrzał w jasne oczy pierwszej oficer. Oboje nagle poczuli, że ostrzał zaczyna słabnąć. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje. Tuż pod nimi z podprzestrzennej pustki zaczęło wynurzać się coś przerastającego rozmiarami wszystko, co kiedykolwiek widzieli. Wychodziło z podprzestrzeni, a mimo to nie byli w stanie niczego dostrzec. W miejscu, gdzie powinno dojść do otwarcia przejścia, nie powstał nawet ślad pierścienia antymaterii. Nagle światło gwiazd zaczęło drżeć, załamując się w czymś ogromnym i przejrzystym niczym w falującym, gorącym powietrzu. I choć niewidzialne i niewyczuwalne, to coś przepływało właśnie przed nimi.

W tym momencie w ich umysły wdarł się dźwięk podobny do śpiewu wielorybów. To była broń stosowana jedynie w jednostkach dowodzenia klasy Mutabile. Zaraz potem przestrzeń eksplodowała setkami błękitnych i białych ładunków energii, a mordercze ciosy spadły na okręty Federacji. Dopiero teraz radar wyświetlił zielony obrys czegoś, co zidentyfikował jako okręt i uznał go za swój. W chwilę potem obraz zgasł, a w zamian pojawiła się nazwa.

„Arnvallia”.

Aroalion stał nieruchomo, porażony ogromem tej potęgi. W ułamku sekundy dotarło do niego, co się stało i z czym miał do czynienia, chociaż nadal nie wiedział, jak mogło się to w ogóle pojawić. Nie miał bowiem pojęcia, jakim cudem prototyp ocalał i został ukończony. Trzy lata temu widział go w trakcie budowy na planecie Cribrum w Układzie Eriolis, jeszcze zanim wszystko wpadło w ręce wroga. Ale tamta, choć niedająca się objąć wzrokiem megakonstrukcja, była jak najbardziej materialna. To, co miał przed oczami teraz, nie dawało się z nią w żaden sposób porównać.

Przez myśl przemknęło mu wszystko, co o niej wiedział. To miał być pierwszy okręt wojenny wykonany w całości w zmiennej technologii Mutabile. Do tej pory stosowano ją jedynie w samodzielnych centrach dowodzenia, takich jak Logica.

Teraz trzykilometrowy kolos, największe dzieło imperium, nabierał prędkości, torując sobie drogę ogniem ze wszystkich dział. Dopóki pozostawał w trybie bojowym, mogli jedynie sobie wyobrażać, jak naprawdę wygląda. Na powierzchni czegoś, co strukturą przypominało meduzę, widoczne były tylko smugi wystrzeliwanych ładunków energii. Ledwie dostrzegalne, łagodne, jakby miękkie krawędzie, nadawały jej kształt gigantycznej płaszczki. Poruszając majestatycznie przezroczystymi skrzydłami, przez które widoczna była czerń kosmosu, konstrukcja przemierzała przestrzeń niczym duch apokalipsy. Jasne światła gwiazd wyglądały jak błyszczące cętki na jej niewidzialnym cielsku. Wyglądała, jakby pochodziła nie z tego świata, a tok jej ewolucji zaprzeczał wszelkim prawom rządzącym wszechświatem.

Przez chwilę widział smugę wystrzelonej w jej kierunku skumulowanej energii, która nie mogła nie trafić. Niespodziewanie w tym nierealnym bycie powstało błękitnawe koło, którego wnętrze po chwili wypełniło się próżnią na przestrzał. Rozszerzając się, pozwoliło swobodnie przemknąć wrogiemu pociskowi, jakby „Arnvallia” miała świadomość, że po drugiej stronie nie zagrozi on żadnemu z okrętów imperium. Kolejne ładunki przyjęła na siebie, wchłaniając ich energię. W miejscach trafienia na osłonach siłowych powstały ledwie widoczne, rozchodzące się kręgi białobłękitnych fal. Zaraz potem, płynnie zmieniając kształty, oddała energię z powrotem, prowadząc bez przerwy ostrzał przeciwnika. Sprawiała wrażenie żywej istoty, stojącej na wyższym, niemal astralnym poziomie rozwoju. Jej ochronne pola dopasowywały się do tych zmian, niczym elastyczny pancerz niepozwalający na zranienie organizmu. Na jego krawędziach można było dostrzec jedynie niewielkie zniekształcenia tła.

Aroalion z podziwem wpatrywał się w ten pokaz piękna i siły. Gdzieś w głębi duszy poczuł, że oprócz determinacji pojawiła się właśnie nadzieja.

– Trzydzieści stopni w górę. Ognia ze wszystkiego, co jeszcze mamy.

I wtedy usłyszał w myślach wyraźne słowa:

– „Arnvallia” do „Caelestis”.

To było jak najwspanialsza muzyka.

– Zgłasza się „Caelestis”.

Pochylony do przodu, chłonął wzrokiem obraz niewyobrażalnej potęgi. Nadzieja jednak trwała krótko.

– Rozproszyć się… wycofać. Osłonimy was… jak długo zdołamy.

Głos zawahał się, a potem przesłał wiadomość do końca:

– To rozkaz.

Ta myśl zabrzmiała w jego głowie niczym wystrzał. Kolejne słowa odbijały się niczym echo. Przestał słuchać. Zrozumiał, że to nie zwycięstwo, lecz ucieczka. Ratunek dla nich. Nawet tej klasy okręt musiał w końcu ulec niezliczonym okrętom Federacji. „Arnvallia” była potężna, ale niestety, tylko jedna. Aroalion zacisnął zęby.

– Wszystkie jednostki, raport o uszkodzeniach i stanie amunicji.

Zmusił się, by skupić myśli na wykonaniu być może ostatniego już rozkazu. Słuchał przekazów ustnych, przeplatanych z telepatycznymi, a Logica układała plan, decydując o sposobie i kolejności opuszczenia pola walki. Sam komandor zamierzał skoczyć jako ostatni.

Słyszał rozkazy ewakuacji i obserwował na przestrzennym ekranie uszkodzone jednostki, próbujące wymknąć się ze sfery utworzonej przez wroga. To była ich jedyna szansa, bo przejścia w podprzestrzeń by nie przetrwały.

– Nonna, dokładny raport o stanie „Caelestis” – rzucił krótko.

Nie przerywając prowadzenia ognia, zaczęła wyliczać:

– Uszkodzenia części rufowej. Dwa bezpośrednie trafienia lewej burty. Trzy silniki wyłączone. Z pozostałych trzech dwa pracują na pięćdziesiąt procent, jeden na siedemdziesiąt. Osłony siłowe sprawne w trzydziestu procentach. Lawety bojowe uszkodzone w osiemdziesięciu pięciu procentach. Generatory energii sprawne na dziesięć procent. Pozostała amunicja: dziesięć procent. Załoga…

– Wystarczy… zostajemy.

Wiedział już, że w każdej chwili „Caelestis” może przestać istnieć. Nabrał powietrza i przekazał pozostałym komunikat głosowy:

– Ewakuacja według własnej oceny. – Po czym dodał: – Zaszczytem było walczyć u waszego boku. Powodzenia.

Patrzył, jak małe jednostki, od dawna milczące z braku amunicji, przygotowują się do skoku. Manewrowały pośród otaczającego je złomu, by znaleźć trochę wolnej przestrzeni. Niektóre były tak blisko, że widział wyraźnie ich białe numery taktyczne. Mimo potężnej osłony ze strony „Arnvallii” ich szanse malały z każdą sekundą. Słyszał w głowie rozkazy dowódców, próbujących przebić się przez linie wroga za wszelką cenę. Te jednostki były tak mocno uszkodzone, że skok skazywał je na pewną zagładę. A nawet gdyby im się udało, pozostałyby już na zawsze w podprzestrzeni. Wyjście było zawsze trudniejsze niż wejście.

Osłaniając resztę, patrzył, jak INA „Contemplator”, tracąc sterowność, zbacza z kursu, zmierzając wprost na YA. Manewrując uszkodzonymi silnikami, na resztkach energii, próbował ustawić się tak, by nie spłonąć w atmosferze. Przy odrobinie szczęścia mogło mu się udać. Tej klasy jednostki były przystosowane do lądowania na planetach o średniej grawitacji.

Po przeciwnej stronie „Concordia” z prędkością manewrową wleciała w zamykającą się wyrwę pomiędzy fregatami Federacji. W obu jej burtach otwarte były wszystkie furty dział. Nie miała już osłon i każdy strzał z ariańskich fregat był dla niej miażdżący. Mimo to odpowiedziała ogniem, rozrywając na strzępy przeciwnika z lewej. Pędziła niczym w ognistym tunelu, wyrzucając resztki energii. Jakimś cudem przetrwała to piekło i zostawiając za sobą kilwater ognia i odłamków, mknęła dalej, nabierając prędkości. Już poza pierścieniem na jej drodze stanął weryjski dwukadłubowy transportowiec, przysposobiony do walki jako okręt wsparcia. Zaskoczony, rozpoczął prowadzenie chaotycznego ostrzału, jednak po pierwszej salwie w stronę „Concordii” nagle zapadł się w sobie. Trzy celne ładunki plazmy znikąd trafiły w jego przęsła. Zaraz potem rozłączone kadłuby transportowca zaczęły dryfować w różnych kierunkach, jarząc się czerwonym żarem w miejscach, gdzie spojenia wyrwało z burt. Dopiero wtedy niemal niewidoczne miotacze „Arnvallii” obróciły się w przeciwną stronę, gdzie w oddali, niczym latarnia morska, pulsował eksplozjami ogromny niszczyciel Hunów, wchodzący w skład prawego skrzydła floty Federacji. Jego główna wieża załamała się u podstawy, rozjaśniona blaskiem kilkunastu prawie jednoczesnych eksplozji. Ich żółtopomarańczowe światło co chwila wyłuskiwało z ciemności krążące wokół automaty ratownicze, próbujące za wszelką cenę ocalić kadłub. Przez dwanaście sekund ładunki „Arnvallii” dziurawiły tego kolosa jego własną energią, rozrywając raz za razem burty i główny pokład. Przestały dopiero, gdy konstrukcja wieży zapadła się do wewnątrz, powodując implozję amunicji w magazynach.

Nonna jak zahipnotyzowana przesuwała wzrok z okrętu na okręt, decydując wraz z Monstro o kolejności wysyłania ich do piekła. Znowu program zaciął się i niemal natychmiast zaskoczył bez kontynuacji poprzedniej sekwencji zdarzeń. Aroalion słyszał jej myśli, gdy wydawała rozkaz:

– Szczelina w polu sektora jeden jeden i trzy jeden prawej burty.

To był skutek odległych wyładowań pocisków powodujących czasowy i lokalny zanik pola osłonowego.

– Postawić blokadę elektromagnetyczną.

Zakłócenia były tak duże, że funkcje bojowe pamięci operacyjnej rwały się ustawicznie. Po ułamku sekundy komputer wracał do właściwych ustawień, jednak nie zawsze kontynuując podjętą uprzednio akcję. Dowódcy musieli bezpośrednio z mostka uzupełniać braki, wydając rozkazy korekcyjne.

Komandor ze skupioną twarzą rozglądał się za odpowiednim miejscem. Łącząc się co chwila z głównym komputerem, czuł całym sobą brak energii niezbędnej „Caelestis” do walki. Nadszedł najwyższy czas przygotować się do ucieczki. Trwali na stanowisku, osłaniając inne okręty, dopóki miało to sens. Teraz nie miał już czym strzelać. Ci, którzy nie mogli opuścić pola walki, musieli pozostać tu na zawsze.

Znowu ogarnęła go ta sama wewnętrzna pustka.

– Wypuścić szwindle.

To było potoczne określenie niewielkich sond holograficznych z aktywnym jądrem.

Małe srebrne kulki pomknęły w przestrzeń, natychmiast się aktywując. Na skanerach wroga dawały obraz i sygnał jak rzeczywisty okręt. Dopiero po kilku pewnych trafieniach bez reakcji komputery oznaczały go jako okręt widmo.

Powstało zamieszanie, gdy niczym z podprzestrzeni pojawiło się kilkanaście nowych jednostek. Dowódca niszczyciela INA „Crystallum”, kapitan Se’Pira, i dowódca krążownika INA „Bellator”, kapitan Se’Zaria, zrobiły dokładnie to samo. Pozostali albo nie mieli szwindli, albo nie byli w stanie już nic zrobić.

Aroalion i Nonna w milczeniu patrzyli na dogorywające okręty. To była klęska i koniec imperium. Wszystko, czym byli, właśnie przestawało istnieć. Tysiące lat cywilizacji obracało się w ruinę. Teraz musieli zrobić wszystko, by ci, którzy ocaleli, mogli przetrwać.

Uniósł głowę i dostrzegł, jak przez czerń przestrzeni przeszła fala, ukazując na ułamek sekundy zarysy „Arnvallii”. Potem jej kształt zaczął gwałtownie się zmieniać, odsłaniając fragmenty konstrukcji pancerza. Kolejna fala odkryła gigantyczną, wijącą się istotę o barwie mętnej wody. Jej odcień zmieniał się od kremowo białej, poprzez skrzącą się srebrem, aż po matową niczym lód. Zmiany były niekontrolowane i stawały się coraz częstsze. To były zakłócenia przemiany martenzytycznej w organicznej materii, z której była stworzona.

Na moment znikła zupełnie, by po sekundzie pojawić się w całej okazałości. Poruszała się niczym żywe stworzenie, próbujące unikać trafień, jednak coraz więcej pocisków przenikało przez jej słabnące osłony. Stało się jasne, że długo tak nie wytrzyma.

Na radarze Aroalion dostrzegł puste miejsce i wskazał je Nonnie. Ta jednak była wpatrzona w „Arnvallię” jak zahipnotyzowana. W mniejszym stopniu niż ona, ale również wyczuwał strach i poświęcenie nie jednej wielkiej istoty, lecz wielu mniejszych.

Wreszcie kobieta spojrzała na niego i pojął, że wcześniej nie wiedziała nawet o istnieniu tego okrętu, a teraz czuła go i rozumiała całą sobą. Przez jedną krótką chwilę przekazała mu to, co widziała pod przymkniętymi powiekami. Zobaczył jedenaście istnień, ukrytych w najbezpieczniejszych miejscach amorficznej konstrukcji. Ich ciała, zamknięte w kokonach i wprowadzone w letarg przypominający lekki sen, trwały w niemal zupełnym bezruchu. Umysły, uwolnione od ciał, były skupione i zjednoczone z okrętem. Każdy z nich pojawiał się w wielu miejscach naraz, spowalniając działania wrogich okrętów. Niczym duchy, wnikali w niezabezpieczone obwody bojowych biokomputerów, przewidując ich najbliższe posunięcia.

Oboje widzieli teraz wszystkie jedenaście postaci i szybkie ruchy ich gałek ocznych. Palce ich dłoni poruszały się niezwykle powoli, jakby dotykały czegoś nieznanego i niebezpiecznego. Istoty zanurzone były w czymś gęstym, co rejestrowało wszystkie funkcje życiowe. Czuł bijące od nich coraz większe napięcie i zdał sobie sprawę, że „Arnvallia” została uszkodzona w niemal dziesięciu procentach. Dalsze prowadzenie przez nią walki groziło katastrofą.

Znowu poczuł ogarniające Nonnę przykre doznania, związane ze zbliżającym się rozstaniem. Wiedział, że ciągle nie mogła dotknąć tego, co zdawało się być na wyciągnięcie ręki. Wreszcie sprecyzowała myśl, która od samego początku wizji krążyła nieuchwytna w jej podświadomości.

– Śpiący Rycerze.

Z przymkniętymi oczami powtórzyła kilkakrotnie szeptem te słowa, zanim Aroalion zrozumiał, co naprawdę znaczą. Tak nazywano załogę tego okrętu.

Zobaczył, jak po policzkach Nonny popłynęły łzy. Więź, jaką w tak krótkim czasie zdołała nawiązać, była tak głęboka i prawdziwa, że pozwoliła odebrać jej jeszcze niesprecyzowaną do końca myśl o przyszłości i konieczności przetrwania.

– Tam – powiedziała na głos, otwierając szeroko oczy.

Jednocześnie ręką wskazała miejsce, gdzie przestrzeń nagle rozjaśniła się kręgami błękitnych wybuchów. To miała być ich droga ucieczki. W tym miejscu, w prawym sektorze, potężna eksplozja rozerwała właśnie ceoryjski stawiacz min. Jego dryfujące fragmenty kolejno eksplodowały wszystkim, co miał w ładowniach. Trochę niżej, w dolnym rejonie kopuły mostka, jarzył się purpurą pokiereszowany kadłub „Contemplatora”, wchodzącego w coraz gęstsze warstwy atmosfery YA. Jego załoga wiedziała, że jeżeli nawet ten manewr im się uda, to i tak nigdy nie będą mogli opuścić tej skalistej planety. Ostatni działający silnik jonowy przegrzał się i zaraz potem eksplodował. Oczekując na potwierdzenie i wdrożenie procedur do skoku awaryjnego, słyszał w implantach chaotyczne myśli załogi, przepełnione emocjami i przeplatane krzykami z głośników.

– Napęd główny to już złom…

To był odległy głos kogoś z obsługi technicznej.

– Temperatura… wzrasta temperatura… Usmażymy się.

Ta myśl dotarła do niego wprost z mostka dowodzenia.

– Kapsuły zaspawane… nie ma…

Potem nie można było zrozumieć już słów, a tylko wyczuć strach.

– Odpalić przednie silniki manewrowe.

To był znowu mostek.

– To za mało.

Odpowiedź przyszła przez trzeszczący coraz bardziej, ale działający znowu interkom.

– Wbijemy się w YA…

To była myśl jednego z pilotów.

– Co z napędem głównym?

Dowódca „Contemplatora”, kapitan Ameon, powiedział to zachrypniętym od dymu głosem. Nie mógł mieć aktualnej wiedzy o stanie okrętu, bo łączność mentalna z komputerem pokładowym została już dawno zerwana. Informacje zbierano wszelkimi innymi dostępnymi sposobami. Próbowali do tego wykorzystać wszystko, co jeszcze działało. Jednak nie było żadnej pewności, że ta wiedza jest wciąż aktualna.

Aroalion, skupiając myśli, wskazał kurs swoim pilotom.

– Trzydzieści stopni w dół i dziewięćdziesiąt w prawo. Po stycznej do górnych warstw atmosfery YA.

Poczuli lekkie przeciążenie i w akompaniamencie jęków nadwyrężonej konstrukcji okręt zaczął powoli zmieniać kierunek lotu. Po chwili znaleźli się niemal na wprost płonącego „Contemplatora”. Znowu poczuli ich myśli i usłyszeli strzępy rozmów.

– Napęd sferyczny… sprawny. Wysoka temperatura… nie dotarła. Nie wiemy, co… bocznymi, ale… się stopiły.

Ekran pomostu bojowego pokazał na ułamek sekundy zbliżającą się, skalistą powierzchnię planety i zaraz się rozpłynął.

– …sześćdziesiąt procent mocy… – Znowu trzaski.

Aroalion, patrząc, jak wchodzą w atmosferę, nagle zrozumiał, że chodzi im o napęd podprzestrzenny. To był pierwszy z napędów podróżnych, który pozwolił im opuścić własny układ gwiezdny. Potem zastąpiony jonowym, stosowany był jedynie w podprzestrzeni. Tam, w absolutnej nicości, sprawdzał się doskonale.

Znowu Monstro na moment pokazał im zbliżenie „Contemplatora”. Nabierał coraz większej prędkości, bezwładnie mknąc ku powierzchni YA. Przebijając rzadkie, sine chmury, gubił po drodze płonące kawałki pancerza. Potem przez okręt przeszła seria potężnych drgań i wibracji.

– …jeszcze raz.

Zduszony głos kapitana utonął w powodzi trzasków uszkodzonego interkomu. Nagle zapadła cisza i wreszcie po kilkunastu nieskończenie długich sekundach usłyszeli:

– Zwalniamy… Jedna trzecia mocy… ostrożnie wstecz. Nie więcej, bo nas rozerwie. Odległość dwanaście tysięcy osiemset według wskazań Monstro. Temperatura poszycia siedemset i spada.

Aroalion co chwila spoglądał na boki, gdzie ponad trzydzieści okrętów szykowało się do skoku. W głębi przed nimi „Arnvallia” zaczynała zanurzać się w mroku podprzestrzeni. Widział jej szary pancerz pomiędzy krótkimi, gwałtownymi falami przebiegającymi po powierzchni maskujących osłon niczym dreszcze. Znikała bez żadnego błysku, tak jak się pojawiła. Nie używała ładunku antymaterii do otwierania przejścia ani w tę, ani w tamtą stronę.

Nagle nawałnica ognia skupiła się znowu na nich. Małe, żółte słońca plazmy eksplodowały tuż za rufą „Circulatora”, osłaniającego Logicę. Niemal w jednej chwili stracił wszystkie silniki, stając się łatwym celem dla niszczycieli Federacji. Przez moment większość ich dział skupiła na nim ogień. Mimo to jakimś cudem trafił jedną z ostatnich salw w rozszczelnione pole przedziału amunicyjnego wrogiego niszczyciela. Potężna kula ognia w jednej chwili pochłonęła trzy sąsiednie okręty. Fala wybuchu przetoczyła się przez przestrzeń seledynowym pierścieniem, a płonące kadłuby stały się śmiertelnym zagrożeniem dla pozostałych. Gwałtowne manewry antykolizyjne były mało skuteczne, wzmagając jeszcze bardziej panikę i zamieszanie. To był ich czas.

– Przygotować się do skoku.

Tym razem znaczyło to, żeby się modlić. Odliczanie było krótkie. Zaraz potem nagłe szarpnięcie i ciemność. Miażdżony potwornymi siłami uszkodzony kadłub „Caelestis”, zanurzając się, jęczał w starlarowych wiązaniach niczym potępieniec. Potem Cuspis na chwilę rozjaśnił obraz pomostu i zgasł. Wreszcie wszystko ucichło i drżenie pokładów ustało. Z trzydziestu okrętów skoczyło zaledwie dwanaście.

W ciszy i ciemności, które nagle zapadły, Aroalion zapytał:

– Jest Logica?

– Jeszcze nie wiem – odparła krótko Nonna.

Komandor w milczeniu wskazał palcem miejsce, gdzie powinien być przestrzenny obraz głównego komputera. Logica była im potrzebna do przetrwania jak powietrze.

– Bez niej zginiemy.

Zaraz potem poczuł, jak Nonna wzbudza mentalną falę, wysyłając ją we wszystkich kierunkach. Sam skupił się na stanie technicznym okrętu, starając się wyczuć, czy są wystarczająco mocni, żeby przetrwać.

– Nie mam zewnętrznego wspomagania – usłyszał w głowie pierwszą oficer.

Wpatrywała się tam, gdzie chwilę temu znajdowały się obrazy z Monstro i Cuspis. Teraz nie byli w stanie dostrzec czegokolwiek nawet w najbliższym otoczeniu.

– Musimy poczekać, aż główny komputer się odblokuje.

Uniosła rękę, jakby zamierzała uderzyć zaciśniętą dłonią w segment projekcyjny, i zamarła w bezruchu. Jej strach stał się od razu ostrzeżeniem dla całej załogi.

Aroalion odczuł to najsilniej. W czarnej pustce podprzestrzeni wokół nich pojawiło się coś jeszcze.

– Sprawdź, co to – rzucił krótko.

Wiedział, że była zdolna do wielu rzeczy niedostępnych dla innych.

– Spróbuję obudzić Monstro – mruknęła.

Wykonała gwałtowny ruch ręką, niechcący tworząc ognistą, fotoniczną smugę światła wokół siebie, i znowu poczuł wzbierającą falę.

– To…

Nie zdążyła dokończyć. Błękitne światło rozjaśniło mostek od wewnątrz.

– Mamy zasilanie, Monstro aktywny. Cuspis nadal zablokowany.

Nonna pospiesznie odczytywała najważniejsze dane z ekranu.

– Oberwaliśmy już w samym przejściu. To, co zaledwie wyczuwasz, to zniszczone osłony rufowe. Nie wiem, jak mocno… ale to był ten wstrząs.

Pokręcił w zamyśleniu głową.

– Dobra… O tym później. Musimy odskoczyć jak najdalej.

Oboje wyczuwali, jak rwie się łączność z okrętem.

– Napęd podprzestrzenny zbyt wolno wchodzi na obroty.

Jej myśli napierały coraz mocniej na wszystko wokół, usiłując wznowić połączenia neurosynaps. Dostrzegł słaniających się w fotelach pilotów, którzy nie potrafili postawić wystarczająco silnej osłony mentalnej.

– Monstro nadal się zawiesza – mruknął. A potem dodał: – Jeśli tylko odzyskasz wspomaganie, rozejrzyj się za Logicą. Ona jest najważniejsza…

Przerwała mu:

– Mamy szczątkowy zapis sygnału radarowego. To informacja o zagrożeniu.

W interaktywnej przestrzeni ekranu pomostu bojowego pulsowały jaskrawe, czerwone punkty zmierzające w ich stronę. Powoli zwalniały, otaczając sektor, w który się zanurzyli. Stopniowo zajmowały pozycje, utrzymując stałą łączność z pięcioma kardyjskimi niszczycielami, które je wypuściły.

– Torpedy przechwytujące.

Poczuł, jak Nonna wysyła dramatyczny rozkaz do wszystkich na pokładzie.

– Cisza… absolutna cisza, aż do odwołania.

Oboje zdawali sobie sprawę, że gdy tylko okręty wroga znalazły się po drugiej stronie, wystrzeliły boje graniczne, tworząc między sobą sieć promieni laserów dużej mocy.

Już wiedzieli, co pojawiło się wokół nich i co śmiertelnie przeraziło Nonnę.

– To jest ostrzeżenie. – Zacisnęła mocniej zęby. – Już za późno.

– Cała wstecz.

Na twarzy Aroaliona malowało się ogromne napięcie. Nie odrywał wzroku od czerwonych linii.

– Jesteśmy w klatce.

– Może…? – Nonna zawahała się.

– Nie. Silniki stop. To wchodzi w niechroniony osłonami siłowymi pancerz niczym nóż w masło. Jak nas zaczepią, nie wrócimy. Antymateria rozerwie okręt podczas przejścia.

– Jesteśmy za blisko.

Starała się przekazywać myśli spokojnie, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem.

– Wiem. – Wskazał palcem jaskrawe punkty. – Boje coraz bardziej zmniejszają dystans.

– Słyszałeś to?

Jednym dotknięciem kryzy wyłączyła akronowy kombinezon. Teraz mogła wyczuć lepiej to, co było na zewnątrz i czego się obawiała.

– Nie.

Zrobił to samo, nasłuchując.

– To było jak chrzęst cięcia.

Nagle ich oczy poraziła feeria barw i całkowicie odblokował się Cuspis. Kula znowu stała się przejrzysta i patrzyli na duży fragment dryfujący obok.

– Nasz? – zapytał.

– Nie. Już bym wiedziała, ale sieć się zaciska.

Odgarnęła jasne włosy z twarzy i wbiła wzrok w komandora.

– Czy… „Arnvallia” może nas stąd wyciągnąć… pociętych? Ona nie otwiera przejścia antymaterią.

Poczuł, jak myśli Nonny na ułamek sekundy pomknęły ku domowi. Zaraz jednak wróciły i znów była całkowicie opanowana.

– Możliwe, ale ma teraz własne kłopoty… – Urwał, a potem dodał: – Znowu strzelają. Spieszy im się.

Teraz za jasnomleczną barierą kuli widoczne były błyszczące punkty gwiazd i rój otaczających ich okrętów. Poniżej, tam, gdzie Cuspis pokazywał podprzestrzeń wokół, Monstro przybliżył im coś jeszcze. W ich stronę mknęły rosnące w oczach żółte kreseczki.

– To pociski zwrotne – warknął. – Wypchną nas z powrotem jak śnięte ryby.

Pierwsza oficer zacisnęła zęby.

– To też nam ukradli? Jak moglibyśmy wygrać tę wojnę?

Z szyderczym uśmiechem pokręciła głową.

Po chwili rakiety weszły w podprzestrzeń i w ciemności zbliżały się do nich z ogromną prędkością. Nie mieli dokąd uciec. Znaleźli się w pułapce.

Wpatrzeni w rosnące w oczach pociski, z napięciem czekali na wstrząs. Wiedzieli, że go nie przetrzymają. I wtedy niespodziewanie jedna z rakiet otarła się o pulsujące światło boi. W chwilę potem część laserowej sieci przygasła, a potem znikła.

Nonna zgrzytnęła zębami i gwałtownie wypuściła powietrze z płuc.

– Co to było? – spytała na głos.

Aroalion potarł dłonią brodę i wzruszył ramionami.

– Nie wiem. To coś nowego, ale padł jeden węzeł i jest szczelina w sieci.

Odwróciła w jego stronę twarz i spojrzała mu w oczy.

– Podstęp…?

Pokręcił głową.

– Nie. Myślę, że ci idioci po prostu trafili zwrotnym w swoją boję.

Nonna z nieruchomą twarzą zdawała się nasłuchiwać. Bała się wykonać najmniejszy ruch, jakby droga ucieczki mogła się przez to zamknąć.

Komandor powoli uniósł dłoń do góry. Jeszcze się wahał. Ciągle miał wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Jednak to mogła być ich jedyna szansa. Nie miał czasu na rozmyślania. Jego umysł znowu tworzył jedność z okrętem.

– Mała naprzód. Przekaż mentalnie pozostałym.

– Nie wiem, czy dam radę. Nadal nie mam podprzestrzennego wspomagania, ale… pospiesz się. System zaraz uaktualni sieć połączeń mimo brakującej boi.

– Wiem. Prawie jesteśmy.

W absolutnej ciszy mijały długie sekundy. Obraz pokazywał sieć jarzących się złowrogo linii już poza nimi, ale nadal nie odważyli się nawet drgnąć. Pierwsza odezwała się Nonna. W jej słowach słychać było tłumioną euforię.

– Jesteśmy za.

Przykucnęła i w przypływie emocji wykonała dłonią zaciśniętą w pięść obsceniczny gest, a potem energicznie przycisnęła ją do ust i głośno cmoknęła. Zaraz potem spoważniała, patrząc na ekran.

– Nie wiem, ilu przeszło. Cuspis nadal ma zakłócenia.

Aroalion skupił się, usiłując powiększyć obraz. Nagle wyświetlacz zajaśniał pełnym blaskiem i zobaczyli przed sobą wyraźnie zewnętrzną przestrzeń. Pośrodku kardyjskich niszczycieli, w błysku antymaterii, z nicości nagle wynurzyła się pięciometrowej średnicy boja. Nikt nie zdążył jej dostrzec, bo natychmiast po przejściu eksplodowała całym swoim zapasem energii. Trzy niszczyciele, bezbronne wobec własnej broni, którą ich komputery prawidłowo uznały za swoją, nie postawiły osłon siłowych i w ułamku sekundy lasery dużej mocy, niczym wirujące ostrza, wypatroszyły ich kadłuby od dziobów aż po rufy. Jak roje pszczół wylatywały z nich promy i kapsuły ratunkowe. W każdej chwili mogło dojść do wielkiej katastrofy. Pozostałe dwa okręty wroga, pokaleczone, z uszkodzonymi systemami nawigacyjnymi i obronnymi, pospiesznie oddalały się od epicentrum.

– Coś się dzieje? – zapytała cicho Nonna, nie odrywając wzroku od ekranu.

Twarz komandora wykrzywił grymas pogardy.

– Wynurzyli własną aktywną boję.

Nonna zmrużyła oczy.

– Chyba ukradli coś, co ich przerosło.

Nie kryjąc wściekłej satysfakcji, wyprostowała rękę, wskazując punkt na interaktywnym ekranie. Aroalion natychmiast przybliżył go i powiększył.

Z płonącego ciągle w tym sektorze wraku ceoryjskiego stawiacza min nadal wysypywały się ładunki z charakterystycznymi głowicami Eris. Były uzbrojone.

W napięciu mijały kolejne sekundy, ale nikt nie zmieniał kolizyjnego kursu.

I nagle świat oszalał. Błyski zlały się w jedno z przenikającymi się nawzajem krzywiznami przestrzeni. Gwiazdy w sekundzie zmieniły położenie. Wszystkie komputery nawigacyjne zwariowały i żaden z nich nie był już w stanie określić nawet własnej pozycji. Automatyczne systemy antykolizyjne przestały działać. Załogi były zmuszone przejść na orientację wzrokową, próbując uniknąć kolizji z innymi okrętami.

Komandor wyobrażał sobie wycie ich syren za każdym razem, gdy zostawała przekroczona granica bezpieczeństwa.

Z kamiennym wyrazem twarzy wyciągnął dłoń w kierunku ekranu, wskazując palcem jasny punkt na wyświetlonej mapie. Potem, odwracając się, wyprostował ramię i w otaczającym ich obrazie rzeczywistej przestrzeni generowanym przez Monstro odnalazł odpowiadające mu współrzędne.

– To jest miejsce, które wskazała nam „Arnvallia”. To przewidziana przez nią nasza droga ucieczki.

Oboje wpatrywali się w przestrzeń, która jaśniała i gięła się od wybuchów. Jednak chaos, na który patrzyli, nie mógł trwać wiecznie.

– Mamy wolną drogę. W tych warunkach nikt nie zlokalizuje naszego rzeczywistego położenia. Zjednoczeni nigdy nie zdołają określić współrzędnych wyładowań antymaterii, gdy będziemy wychodzić z podprzestrzeni. Musimy tylko wyznaczyć punkt docelowy.

Przez chwilę wpatrywał się w mapę wyświetlaną przez główny komputer.

– Tu. – Wbił palec w pustkę na samej krawędzi.

– To Ramię Oriona, gdzieś na obrzeżach Galaktyki. Co tam ma być?

Nonna w skupieniu przeszukiwała pamięć tego sektora.

– Nic, bezkresna pustka i jakaś zdatna do zamieszkania planeta. Tam nas nie będą szukać. Z dala od cywilizacji i szlaków komunikacyjnych.

Teraz przed ich oczami pojawiły się współrzędne i symbole układu gwiezdnego. Jedna z jego planet rzeczywiście miała atmosferę nadającą się do oddychania.

Monstro pokazał na ekranie przestrzenną symulację. Wokół było tak pusto i ciemno, że Aroalion przez chwilę sądził, że to nadal obraz podprzestrzeni. Dopiero po kilku sekundach dostrzegł nieliczne gwiazdy. Przed nimi świeciło słońce, ogrzewające planetę, która wkrótce miała stać się ich domem.

– Wystarczy.

Wiedział, że nie mieli już odwrotu. To było jak wygnanie.

– Przekaż wszystkim.

– Nadal nie mam wspomagania. Nie wiem, do ilu okrętów dotrą parametry przejścia.

Wprowadzała dane, czekając tylko na sygnały zaryglowania kapsuł. Musieli się spieszyć. Przestrzeń wkrótce zacznie powracać do poprzednich kształtów.

– Gotowe.

Zaciskając zęby, krótko skinęła głową.

– Co z Logicą?

Zanim odpowiedziała, już wiedział. Monstro pokazywał oprócz nich jeszcze sześć punktów. Same okręty.

– Przepadła. Straciliśmy ją.

Nonna w zamyśleniu obiema dłońmi mocno pocierała policzki. Z całej floty ocalało wraz z nimi zaledwie siedem jednostek. Aroalion z kamiennym wyrazem twarzy czytał ich nazwy:

– „Crystallum”, „Bellator”, „Colonus”, „Auxiliaris”, „Crepusculum”, „Crudelitas” i… „Caelestis”.

– Niektórym mogło się udać…

Lecz w ledwie słyszalnym głosie Nonny próżno by było szukać choćby śladu nadziei. Żeby przerwać ciszę, spytała:

– Tam gdzie lecimy… Co tam dokładnie jest?

– Nie wiem. Nikt nie wie. I niech tak pozostanie.

Potem wydał rozkaz:

– Napęd sferyczny… cała naprzód!

Ktoś, bardzo daleko od tego zapomnianego i ponurego świata głęboko westchnął. On wiedział.