Strona główna » Obyczajowe i romanse » Szlacheckie gniazdo

Szlacheckie gniazdo

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66201-59-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Szlacheckie gniazdo

Ostatniego dnia 1776 roku na Pogórzu Karpackim przychodzą na świat dwie dziewczynki. Leontyna rodzi się w dostatnim szlacheckim dworze, a Marysia w ubogiej chłopskiej zagrodzie. Są mlecznymi siostrami. Mąż mamki jest ekonomem na dworze podczaszego.
Pomimo różnic pochodzenia splot wydarzeń połączy panny ze sobą. Starszy brat Leontyny, dziedzic majątku, wyrusza w kilkuletnią podróż za granicę. Po powrocie do Pawłówki zakochuje się z wzajemnością w córce zarządcy, natomiast podczaszanka oddaje serce ubogiemu guwernerowi. Jednak złośliwy los rozdziela młodych. Jak mawia jeden z bohaterów powieści: „synogarlica nie dla wróbla, a magnackie córki nie dla drobnego szlachcica”.
Codzienne życie osiemnastowiecznej szlachty i chłopów pańszczyźnianych przeplata się z bolesną historią Polski. Majątek odwiedza Tadeusz Kościuszko. Zbliża się rok 1792.
W przygotowaniu część druga Szlacheckie gniazdo. Ogień buntu

Polecane książki

Na ciele ma blizny. Potrafi zabić jednym ciosem. Lecz wciąż pamięta smak niewinności. Niewinności, która umarła jak prawie wszystkie jej wspomnienia. Dziennikarka i mistrzyni sztuk walki Farah Hafiz zamknęła się w pancerzu, odgrodziła od przeszłości. Ale wszystko zmienia jedno słowo, które słyszy w ...
Książka prezentuje jasno sformułowane reguły, które pomogą utworzyć każdą formę czasownika. Przedstawia także najważniejsze regularne i nieregularne czasowniki w przejrzystych tabelach. W wyszukiwaniu czasownika pomaga alfabetyczna lista czasowników na końcu każdej książki. Dzięki tej książce można:...
Po inwazji Trytolian, Dorian i Tommy wrócili na Ziemię. Jednak wielu mieszkańców Układu Słonecznego zniknęło wraz z najeźdźcami. Tajne służby szykują się na kontratak, jednak trwa to bardzo długo. Gdzie aktualnie przebywa Zoe i mama? Co dzieje się ze Stordem? Jak ich odnaleźć? Chłopcy nie potrafi...
inFamous: Second Son – poradnik, opis przejścia, miasto to kompletny przewodnik po wirtualnym Seattle ukazywany zza pleców obdarzonego nadnaturalnymi mocami Delsina Rowe'a. Jego zdecydowanie najważniejszą część stanowi bardzo dokładny opis przejścia głównego wątku fabularnego gry. Zawiera on przede ...
Relacja Andreja Sannikowa – dyplomaty, polityka, działacza społecznego – o dzisiejszej Białorusi, zdominowanej przez reżim, który przed światem odgrywa pozory demokracji. Jest to książka bezcenna dla historii i z pewnością najlepsza rzecz o czasach Łukaszenki, jaka została u nas napisana. Najba...
Dwa lata temu Riley uciekła z miasta. Oskarżając Rhetta o gwałt, została uznana za kłamczuchę i nie miała innego wyboru niż wyjazd. Teraz wraca razem z córką, żeby pomóc w opiece nad chorą babcią. Jednak miasto wciąż nie zapomniało o swojej nienawiści, a ona pamięta, jak ją potraktowal...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Monika Rzepiela

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Radosław Maciejewski | stock.adobe.com

© Kathy | stock.adobe.com

Redakcja

Justyna Nosal-Bartniczuk

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Grzegorz Bociek

Korekta

Barbara Kaszubowska

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2019

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

biuro@szaragodzina.pl

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dystrybucja@dictum.pl

www.dictum.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2019

ISBN 978-83-66201-59-0

Moim Synom

Dramatis personae

Dom Pawłowskich

Gracjan Pawłowski – podczaszy biecki, dziedzic Pawłówki

Eleonora z Błędowskich Pawłowska – jego żona, podczaszyna

Leontyna Olga Pawłowska – podczaszanka

Łukasz Pawłowski – podczaszyc

Elwira Melania Pawłowska – młodsza siostra

Tekla – pokojówka

Pankracy – woźnica

Horacy – kredensowy

Kazimierski – ogrodnik

Dom Cisowskich

Dorota z Pawłowskich Cisowska – stryjeczna siostra Gracjana

Kajetan Cisowski – jej mąż, dziedzic Cisów

Klaudyna Cisowska – córka

Felicjan Cisowski – syn

Florentyna z Ostrowskich Cisowska – matka Kajetana

Greta – pokojówka

Rodzina Konopków

Błażej Konopka – ekonom

Hrystyna z Barszczów Konopka – jego żona

Józek Konopka – syn

Marysia Konopkówna – córka

Jagnieszka Konopkówna – młodsza córka

Albina Konopka – babka

Rodzina Robaków

Szymon Robak – szewc

Regina Robakowa – jego żona

Jacek Robak – syn

Rozalka Robakówna – córka

Pozostałe persony

Szlachta

Józefina Ludwika Morsztynowa – ciotka Eleonory

Aleksander Sokołowski – warszawiak

Marek Siciński – guwerner

Teodozja Bogucka – bona

Sabina Tchórzewska – guwernantka

Barbara Czajkowska – wdowa, druga żona Pawłowskiego

Teresa Janiszewska – pielęgniarka

Julita – służąca

Tadeusz Kościuszko – generał

Mikołaj Oryński – jego przyjaciel

Krzeszowski – pleban

Chłopi

Pyzicha – znachorka

Jędrzej Konopka – brat Błażeja

Jula – jego żona

Justyna Klimczukówna – młynarzówna

Hipolita z Jeziorków Ptaszkowa – sąsiadka

Bartoszowa – wdowa, druga żona Konopki

Gienek – parobek

Samuel – Żyd

Włodek Pietruszka, Stefan Niezguła, Staszek Bocian – chłopaki ze wsi

Rozdział 1. Dwie córki

Zagroda ekonoma stała na brzegu wsi zaraz za karczmą, którą prowadził Żyd Samuel. Składała się na nią chałupa, stodoła, chlew, obórka, kurnik i szopa. Koło tych zabudowań w grudniowy mroźny poranek kręciła się ciężarna niewiasta. Znać było, że wielce jest obrządkiem utrudzona, gdyż co chwilę przystawała i rąbkiem chusty ocierała pot z czoła.

Gdy gospodyni, grzęznąc w śniegu, z szopy do kurnika przeszła i tam kurom ziarna posypała, do chałupy wróciła. Jak co dnia musiała śniadanie mężowi przygotować, bo Błażej Konopka, ekonom, do dworu musiał iść, by panu służyć.

– Pani podczaszyna to pewnie wnet urodzi? – zapytała Hrystyna posilającego się męża. – Oby nie miała tak trudnego rozwiązania jak za pierwszym razem.

– A bo to ja się na tym znam? – mruknął wąsaty mężczyzna.

– Prawda, przecie ty chłop, to i na niewieścich sprawach się nie wyznajesz – zgodziła się z nim małżonka i zaraz za trzyletnim synkiem się rozejrzała.

Dziecko bawiło się na klepisku drewnianym konikiem, którego parobek Klemens z lipowego drewna wystrugał.

– Siadaj, Józiu, do stołu. Dziś zacierka z mlekiem – zachęcała matka. – Wy – zwróciła się do siedzącej pod oknem świekry – również się posilcie.

Babka przysiadła się do stołu i na brzuch synowej znacząco spojrzała.

– Jak się czujesz, Hrysiu? Bo do Trzech Króli już niedalieko…

– Ano tak, jak się można czuć z brzuchem – westchnęła młoda kobieta. – Taki to już los niewiasty od Boga otrzymały, że dusze na ten świat sprowadzać muszą. Pomożecie?

– Pewnikiem, że pomogę. Przeciem akuszerka – odparła stara Albina.

– Dziękuję za śniadanie – rzekł ekonom, wstając. – Idę do dworu. Bywaj, kochaneczko! – zwrócił się do żony.

Nie minął kwadrans od jego wyjścia, gdy nagle rozległo się gwałtowne kołatanie.

– Otwierać! Panią bóle chwyciły. Potrzebna pomoc!

Słysząc to, starsza niewiasta natychmiast wstała od stołu i zarzuciwszy na plecy okrycie, a głowę obwiązawszy wełnianą chustą, drzwi rozwarła i wyszła z chałupy. Tam zaś czekały już na nią sanie, które woźnica zaraz w stronę dworu skierował.

Majątek Pawłówką się zwał, gdyż Pawłowscy z dziada pradziada na nim siedzieli. Obecny dziedzic Gracjan poślubił przed pięcioma laty Eleonorę z Błędowskich, po matce pół-Francuzkę, i doczekawszy się dwa lata temu syna, którego Łukasz ochrzczono, teraz drugiego dziecka się spodziewał. Pani, drobna i delikatna, pierwszy poród niezwykle ciężko przebyła. Pozostawało mieć nadzieję, że za wtórnym razem lżej będzie jej przez niewieści obowiązek przejść.

Kiedy sanie zatrzymały się przed dworem, stara Albina, która pomimo wieku dość jeszcze krzepka była, zaraz weszła na ganek ocieniony dwiema kolumnami. Dwór był stary, z drewna, lecz podmurowany, pomalowany na biało, z niewielkimi oknami i kryty strzechą. Niedaleko od budynku rosła wysoka topola, a na niej znajdowało się bocianie gniazdo. Teraz puste, bo na zimę ptaki odleciały do ciepłych krajów.

Nikt nie wyszedł akuszerce naprzeciw, gdyż obyczaj witania gości na ganku nie odnosił się do chłopów. Albina zresztą nikogo nie wyglądała i sama udała się do pańskiej siedziby. Tam zaś w kredensie krzątała się czeladź i wnet Tekla, która była zaufaną pani, na pokoje akuszerkę poprowadziła.

W niewielkiej, wyklejonej różową tapetą alkowie leżała w łóżku położnica. Jej ogromny brzuch okrywała śnieżnobiała pościel. Kobieta rzucała po poduszce kruczoczarną głową, jęczała i straszliwie się pociła. Mimo iż w pomieszczeniu panował zaduch, nikt nie uchylił okna. Nie tylko z powodu zimy, lecz również z tej przyczyny, iż powszechnie wierzono, że przez otwarte okiennice wyleci dusza rodzącej.

Nie tracąc ani chwili, Albina ściągnęła pościel i panią zbadała. Stwierdziwszy, iż rozwarcie dopiero do połowy doszło, z powrotem cierpiącą okryła.

– Trzeba czekać – powiedziała bardziej do siebie niż do niewiasty.

Tymczasem do porodu wszystko już przygotowano. Na krześle obok łóżka leżały poskładane w kwadraty prześcieradła i ostre nożyce. Tuż obok stał cebrzyk z wrzątkiem, z którego para się unosiła. Albina, zadowolona, że o wszystkim pomyślano, na zydlu usiadła i jęła po komnacie się rozglądać. Musiała być to pańska sypialnia, gdyż pod oknem na kolorowym parawanie halki i szlafroki wisiały. W głębi pokoju stał wielki kufer, w którym odzienie składano. Tuż obok ustawiono niewielki sekretarzyk, a na nim lustro, by pani mogła się w nim przeglądać. W kącie tkwił klęcznik. Pawłowska do codziennej modlitwy go używała. Nie brakowało również kaflowego pieca, który teraz nadmiernie alkowę ogrzewał.

Po południu rozwarcie osiągnęło pełnię i w starczych dłoniach akuszerki spoczął noworodek.

– Co się urodziło? – wyszeptała niespokojnie Eleonora pobladłymi wargami.

– Córuchna – padła odpowiedź. – Jeno ja bym radziła po plebana posłać.

– Po plebana? – Młoda matka się przeraziła. – Po co?

– Dziecko na słabowite wygląda. Lepij szybko z grzechu jego duszę obmyć, niźli poniewczasie żałować.

Albina zdążyła już odciąć pępowinę, obmyć zakrwawione ciałko i w płótna dzieweczkę owinąć. Czyściutkiego noworodka zaraz przy matczynej piersi położyła i na łożysko cierpliwie czekała.

Nagle drzwi do alkowy się otworzyły i stanęła w nich Tekla.

– Krzyki ustały, to pomyślałam, że już po wszystkim – rzekła, patrząc na akuszerkę.

– A po wszystkim. Jeno po plebana ślijcie.

Pokojowa pobladła straszliwie, jednak nic nie powiedziała, tylko biegiem do kredensu się puściła. Tam wrzasku narobiła i posłała parobka po księdza.

Pawłowski powiadomiony, że małżonka dziecię powiła, z synem w ramionach do sypialni wszedł. Postawił Łukasza obok łóżka i pochyliwszy się nad niemowlęciem, ucałował córeczkę w czółko.

– Spójrz, smyku – zaczął jowialnie – bocian ci siostrzyczkę przyniósł.

– Bocian? – zapytało dziecko, ciekawie przyglądając się noworodkowi.

– Ano bocian – powtórzył ojciec.

Albina już zamierzała z komnaty wyjść, gdy niespodziewanie drzwi się otworzyły i duchowny z czerwoną twarzą i czarnym biretem na głowie do alkowy wpadł.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powitał państwa.

– Na wieki wieków. Amen – odpowiedzieli zgodnie.

– Podobno córkę trzeba ochrzcić… A gdzie chrzestni? – zapytał ksiądz, rozglądając się po sypialni.

– My jeszcze nie prosili chrzestnych – wyjaśnił nieco zmieszany podczaszy. – Akuszerka gadała, by po duchownego posłać, więc posłano.

– Bez nich nie udzielę świętego sakramentu – odparł pleban Krzeszowski.

Pawłowski zamyślił się, spojrzał na żonę, która ramieniem niemowlę otulała, i już wiedział, kogo zaprosi w kumy.

– Niech się ksiądz dobrodzij rozgości w Pawłówce – zwrócił się do plebana. – Ja tymczasem pojadę po kuzyna i wraz z jego małżonką do dworu go przywiozę.

– Pojedziesz po Cisowskich? – zdumiała się młoda rodzicielka. – Przecież od trzech lat z nimi nie rozmawiamy.

– Nie ma wyjścia. Chrzestnych potrzebujemy – odparł mąż i już go nie było.

Tekla zaraz poprowadziła duchownego do niedużej bawialni. Pleban natychmiast rozsiadł się wygodnie na otomanie i czekał na poczęstunek. Chwilę później podano mu w filiżance gorącą czekoladę, którą – dmuchając głośno – wypił z lubością.

Na starą Albinę nikt nie zwracał uwagi. Akuszerka pomyślała, że powinna już państwa opuścić, lecz z prostej ciekawości pozostała w alkowie. Pragnęła zobaczyć, kogo Pawłowski na chrzestnych sprowadzi. Wiedziała, że będzie miała o czym w chałupie opowiadać.

Dorota i Kajetan Cisowscy zjechali godzinę później. Po wyrazie twarzy niewiasty znać było, że nie w smak im ta wizyta, ale przecie dziecięciu się nie odmawia. Toteż niezbyt zadowoleni otoczyli księdza i na udzielenie sakramentu czekali. Jako że matka niemowlęcia leżała w łóżku, chrzestna je do sakramentu trzymała.

– Wodę święconą macie?

– Oto jest. – Pokojowa podsunęła.

– Jakie imię córka otrzyma? – zapytał pleban.

– Leontyna Olga – powiedział Pawłowski pospiesznie. – Po mojej świętej pamięci matce.

Ksiądz w powadze sakramentu udzielił, a potem o papier, kałamarz i pióro poprosił.

– Trzeba na miejscu spisać metrykę – rzekł, siadając za sekretarzykiem. – Dnia trzydziestego pierwszego grudnia roku Pańskiego tysiąc siedemset siedemdziesiątego szóstego udzieliłem chrztu Leontynie Oldze Pawłowskiej. – Zapisawszy datę i imiona, z pokoju wyszedł, a za nim podążyli chrzestni.

W alkowie pozostał Gracjan i kręcący się pod nogami synek państwa.

– Pokarm masz? – zwrócił się szlachcic do żony.

– Przecie nie będę karmiła – oburzyła się Eleonora. – Toż to wstyd! Co by ludzie powiedzieli?

– A tam wstyd. – Podczaszy machnął ręką. – Chłopki same dzieci karmią i to im nie uwłacza.

– Nie jestem chłopką, mój miły – powiedziała wytworna dama. – Moja matka była francuską arystokratką. Wyświadczyła ojcu zaszczyt, wychodząc za prostego szlachcica, jakim był.

– O tym nie musisz mi przypominać. Doskonale wiem, w jakie koligacje wszedłem.

– Trzeba poszukać mamki we wsi. Zrobiłabym to wcześniej, lecz spodziewałam się rozwiązania dopiero za dwa tygodnie.

– Zlecę ekonomowi, by się rozejrzał za odpowiednią. We wsi zawsze któraś niewiasta rodzi, więc nie powinno być z tym większego problemu.

Albina, która skryła się w kącie, dopiero teraz wyszła na środek alkowy. Na twarzach państwa malowało się wielkie zdumienie.

– To wy tu jeszcze jesteście? – zapytała dama. – Myślałam, żeście już dawno sobie poszli.

– Proszę o wybaczenie, jaśnie wielmożna pani, alem chciała polecić mamkę. Na Trzech Króli moja synowa się spodziwa. Ona mogłaby karmić dziecko.

– Rada dobra, tylko że do Trzech Króli córka umrze z głodu – orzekł szlachcic. – Dobrze by było, kobieto, żebyście już teraz jakąś znaleźli.

– Wiem o dwóch, które niedawno porodziły.

– Jedź do wsi, mężu, i przywieź obydwie – zarządziła żona. – Sama wybiorę.

Gracjan Pawłowski nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Energicznym krokiem wyszedł z alkowy, w kredensie narzucił sobolowe futro i kazał sanie zaprzęgać.

Tymczasem Albina, otulając się szczelnie przykryciem, dwór opuściła i w stronę wsi ruszyła. Nie uszła jednak nawet ćwierć wiorsty, gdy sanie się zatrzymały i szlachcic odezwał się w te słowa:

– Siadajcie do zaprzęgu. Szybciej do wsi przybędziecie i mamkę wskażecie.

Akuszerka polecenie wykonała, gdyż nie sposób było pana nie usłuchać. W kwadrans byli na miejscu. Pawłowski szybko się uwinął i do dworu z dwiema chłopkami powrócił.

Stara Albina w chałupie zaraz opowiadać zaczęła, co się w domu państwa działo.

– No i ochrzcili niemowlę, bo rady inszej nie było.

– Oby wielmożna pani szybko do zdrowia wróciła – powiedziała Hrystyna, kręcąc się koło pieca.

– No tak, zdrowia to im nikt nie żałuje.

Nagle młodsza niewiasta zatrzymała się w pół kroku i za brzuch się chwyciła.

– Czyżby to dziś? Jeszcze czas…

– Najlepiej zrobisz, kiej się do łóżka położysz – doradziła świekra. – Może i na ciebie zawczasu jak i na panią przyszło.

Hrystyna usłuchała matki męża i na posłaniu zległa. Kwadrans potem nawiedziła ją kolejna fala bólu.

– Nadszedł czas – rzekła starsza niewiasta. – Dobrze, że Błażeja nie ma w chałupie. Józia trza do Klimczuków zaprowadzić.

– Idźcie, świekro, z nim – jęknęła młoda gospodyni. – Tylko szybko wracajcie, bo wieczór się zbliża.

Hrystyna, czekając na pomoc, wargi zagryzała. Dobre miała relacje z matką Błażeja. Prawie nigdy się nie kłóciły, bo obie miały zgodne usposobienie. Obie wiedziały, że takie układy do rzadkości we wsi należą.

Rodzącej zdawało się, że wieki minęły, nim matka męża wróciła. A kiedy ponownie pojawiła się w chałupie, zaraz spośród gratów wyciągnęła krzesło porodowe i ustawiła je na środku izby.

– Panią nie jesteś, to i po pańsku rodzić nie będziesz. Wylegiwanie się w łóżku dobre dla dam. Chłopki rodzą na siedząco.

Nie musiała tego mówić, gdyż Hrystyna nie pierwszy raz dziecko na świat wydawała, więc wiedziała, co należy czynić. Z pomocą świekry zaczęła chodzić wokół stołu. Tymczasem ściemniło się zupełnie i świat opanowała noc. Gdy Błażej powrócił do chałupy, matka czym prędzej do Klimczuków go posłała, by tam na syna miał baczenie.

Tuż przed północą w ostatnim dniu roku po kilku godzinach potwornych boleści Hrystyna powiła córkę. Dopiero wtedy mogła położyć się do łóżka.

– Zdrowa, ładna dziewczynka – pochwaliła akuszerka, kładąc obmytego noworodka przy piersi matki. – Wiesz już, jakie imię jej nadasz?

– Maria… – wychrypiała położnica. – Jak moja matka…

– Maria to dobre imię. Krześcijańskie. Na pewno będzie miała dobryj żywot.

Gospodyni zapadła w sen. Dziecię również drzemało. Stara Albina czuwała, siedząc na zydlu obok łóżka. Wiedziała, że noworodki często na bezdech zapadają i bywa, że niejedno się od tego dusi.

Skoro świt Błażej z synem powrócił do chałupy.

– Córka – powiadomiła go matka. – Ładna dziewuszka.

– A Hrysia jak?

– Dobrze. Namęczyła się, ale którać się nie natrudzi? Teraz śpi nieboga. Dziecko obudziło się, to mu piersi dała, bo pokarmu ma dość.

– Mówicie, matko, że pokarmu ma dość? Poleciłbym ją na mamkę do dworu.

– Pan już wziął dwie.

– Może się nie nadadzą – rzekł syn. – Wiecie co? Pójdę tam i o mojej Hrysi powiem. Na pewno będą ją woleli niźli inszą.

Pawłowski ucieszył się, że ekonomowa urodziła, i jął namawiać małżonkę, która w łóżku wypoczywała, by się zgodziła Błażejową połowicę na mamkę wziąć. Podczaszyna z początku nie chciała na to przystać, ale gdy jedna z poleconych mamek dziecię do wymiotów doprowadziła, a druga nie potrafiła utulić w płaczu, przegnała obydwie i Hrystynę Konopkę zgodziła się przyjąć do służby.

Ponieważ chłopki nie leżały w połogu, gdyż każda musiała swoją robotą się zajmować, ekonomowa jeszcze przed śniadaniem była we dworze. Oczywiście zabrała własne dziecko, gdyż jedną z zalet karmienia szlacheckich niemowląt była możliwość trzymania przy piersi również swojego potomka.

Hrystyna karmiła Leontynę co trzy godziny. W przerwach biegła do chałupy, by tam ugotować, posprzątać i ogarnąć obejście. Teraz, gdy została mamką i co nieco grosza do węzełka skapnęło, nie robiła już obrządku w zagrodzie. Błażej najął do posługi dziewkę, która karmiła świnie, kurom rzucała i doiła dwie krowy.

Wszystko wskazywało na to, że niewiasta długo małą Pawłowską pokarmi, gdyż niemowlę ssało dużo i chętnie.

Ani się kto spostrzegł, a zima zamieniła się w wiosnę.

***

Ciężki był los chłopa, ale przecie należało wyprawić córce chrzciny.

– Idź do plebana i zapytaj, czy dobrodzij ochrzci naszą na Wielkanoc – doradziła Hrystyna, kręcąc się po piekarni. Tego dnia podczaszyna w przypływie dobrego humoru wcześniej ją do chałupy puściła, nakazawszy skoro świt stawić się we dworze.

– Jakże teraz iść, skoro wieczór zapada? Od rana do zmierzchu samiuśkiego na pańskich polach siedzę, to i czasu nie ma, by plebana odwiedzić.

– Pójdziesz w niedzielę po mszy – zdecydowała żona, kładąc Józia do łóżka. Marysia leżała już w swojej kołysce. – Przecie nie godzi się nieochrzczonego dziecka w chałupie trzymać.

Błażej jeno westchnął i ostatni łyk mleka wypił. Hrystyna szczerą prawdę gadała. Co z tego, że w sąsieku zboża było tyle, co w garści? Chrzciny należało wyprawić, a jeszcze co znaczniejszych kmieciów w kumy prosić. Chłop ponownie westchnął i położył się przy żonie, która zległa w łożu. Drugi rok dopiero był ekonomem we dworze, bo poprzedni na tajemniczą gorączkę pomarł. Wówczas podczaszy, zamiast daleko nowego zarządcy szukać, Błażeja Konopkę ekonomem uczynił. Obrotny był z niego człowiek, skoro pan wywnioskował, że na ekonoma się nada.

Zerkali ze złością chłopi na Konopkę, że taki urząd dostał. Cóż on? Niby lepszyj od innych? Takiż sam poddany, który pańską ziemię orał, obsiewał i plon z niej do dworskiej stodoły zbierał. Takiż sam! Za cóż więc podczaszy tak go w górę wyniósł? Lepij było za poprzedniego ekonoma, chociaż tamten batów na chłopskie grzbiety nie żałował. Oj, lepij! Przynajmniej do szlacheckiego stanu przynależał, a chłop to zawsze chłop.

Wiedział o tym Błażej Konopka i przykro mu było, że kmiecie kosym okiem na niego spoglądają. Cóż jednak mógł począć, skoro pan go wyznaczył? Przecie odmówić się nie godziło! Poza tym więcej grosza do sakwy spływało, a tym nikt nie pogardzi. Więc chociaż ciężko mu było, nie skarżył się nawet przed żoną. Hrystyna jednak domyślała się, co się w mężowym sercu dzieje.

– Nie troskaj się – mówiła. – O sobie myśl. Ci, którzy najwięcej gadają, ani chwili by się nie wahali, gdyby pan ich na twoje miejsce wziął.

Błażej kiwał głową, że się z żoną zgadza, i każdego dnia o świcie szedł na pańskie pola. Niemało go trudu utrzymanie chłopów w poddaństwie kosztowało, ale radził sobie niezgorzej.

W Niedzielę Palmową ubrał się w najlepszą sukmanę, przygładził tłuszczem włosy i do kościoła poszedł. Dzieci zostały w chałupie pod opieką babki, gdyż Hrystyna musiała z samego rana do dworu iść. Kiedy ksiądz mszę skończył, Błażej za nim na plebanię ruszył.

Probostwo było nieduże, drewniane i kryte strzechą. Duchowny tu jeno z gospodynią mieszkał, a że był zapobiegliwy, to i domostwo stało chędogie. Nieraz musiał gosposię kijami wybić, by się w robocie nie ociągała. Nie przesadzał z tym jednak, więc niewiasta, uboga komornica, na nic się nie skarżyła. Ona to drzwi przed Błażejem otworzyła i zmierzywszy go niechętnym spojrzeniem, zapytała gburowato:

– Czegóż?

– Z dobrodziejem przyszedłem gadać – odparł ekonom.

– Zaczekajta – rzekła i zniknęła wewnątrz.

Po chwili w progu stanął duchowny. Błażej zdjął czapkę i mnąc ją nerwowo w spracowanych rękach, rzekł:

– Córka mi się porodziła. Czy ksiądz ochrzciłby ją Wielkiej Nocy?

– Ochrzcić ochrzczę, jeno wy mi cztery gęsi, dwa worki pszenicy i trzy kwarty bimbru za to przynieście.

Błażej skłonił się i do nóg plebanowi padł.

– Księże dobrodzieju, upraszam łaski, bo w sąsieku jeno cebrzyk zboża się ostał. Jakże ja wam dwa worki pszenicy mam dać?

Duchowny chrząknął niezadowolony.

– Ale gęsi macie?

– Ot, uchowały się dwie, które moja na Wielkanoc zatnie.

– Jednak wódki to już chyba wam nie brakuje! – zdenerwował się ksiądz.

– Ot, tyle mamy, by chrzciny wyprawić…

– Słuchajcie, człowieku! Ja wam córkę ochrzczę, bo nie godzi się odmawiać świętego sakramentu, ale wy mi w żniwa cztery worki pszenicy dacie, osiem gęsi i sześć kwart bimbru. Zrozumiano?

Chłop jeszcze niżej się pochylił i począł całować czerwone dłonie księdza.

– Bóg wam zapłać, dobrodzieju, Bóg wam zapłać – powtarzał.

Ksiądz nieco zniecierpliwiony wyrwał dłoń i chrząknąwszy coś niezrozumiale, wewnątrz plebanii zniknął. Błażejowi nie pozostało nic innego, jak wrócić do chałupy.

Śpiewało w nim serce, że do żniw na swoją zapłatę zgodził się czekać. Nie przejmował się nawet tym, iż ksiądz w dwójnasób kazał się wynagrodzić. Wszyscy wiedzieli, że w żniwa chłopska stodoła, jeśli był urodzaj, znacznie się w ziarno zaopatrzy, a i drobiu oraz wódki wówczas przybędzie.

Gdy Hrystyna wróciła ze dworu, zaraz powiadomił ją o życzeniu księdza.

– Chytryj jest – rzekła – ale rady inszej nie ma. Dziecię przecie musowo trzeba ochrzcić!

Nie dodała, że chrzciny na przednówku to ciężka sprawa, gdyż mąż doskonale o tym wiedział, tylko jeszcze tego samego dnia do Reginy Robakowej poszła rozpytać, czy by jej za parę groszy zboża sprzedała, tylko tyle, żeby dwa duże kołacze upiec. Jednocześnie zaprosiła chędogą gospodynię, która była żoną szewca, w kumy, a ta skwapliwie zapewniła, że przyjdą wraz z chłopem. Wiadomo, na chrzcinach człowiek to i gorzałki się napije, i na dziecko się napatrzy, i poplotkuje. A plotkować było o czym, ponieważ Hrystyna we dworze służyła i niejedno ciekawym kumom opowiedzieć mogła.

W Wielkanoc, jak stary zwyczaj nakazywał, rodzina Konopków na rezurekcję do kościoła poszła. Młoda matka trzymała dziecię w ramionach i choć ręce jej omdlewały, bo do świątyni było więcej niż trzy wiorsty, nie skarżyła się ani nie prosiła męża, by córkę od niej przejął. Było jeszcze ciemno, gdy z chałupy wyszli, więc nim dotarli do kościoła, rozwidniło się zupełnie.

Proboszcz ochrzcił ich dziecko i kilkoro innych jeszcze, pobłogosławił małej i życzył Konopkom wesołych świąt, a po skończonej mszy złączył się z Pawłowskimi, którzy również na rezurekcję przybyli, i wraz z nimi powozem odjechał do dworu.

Tymczasem Hrystyna, Błażej, Józio i Albina do chałupy powrócili, a wraz z nimi sąsiedzi, którzy w kumy zostali zaproszeni. Zaraz też gospodyni kołacze na stole postawiła i pieczoną gęś, gospodarz bimbrem poczęstował, a gdy języki się rozwiązały, to i przyśpiewywać zaczęto, i toasty wznoszono.

Takie to były chłopskie chrzciny: ubogie, lecz huczne. Weselono się niezgorzej niż we dworze, chociaż tam państwo przy suto zastawionym stole z proboszczem siedzieli i tak Wielkanoc świętowali. Chłopom wystarczyły kołacze i dobra gorzałka, by serca w nich rozpalić i ducha uradować. Gdy zapadł zmierzch, porozchodzono się do chałup, niejeden chwiejnym krokiem, ale każdy zadowolony. Tak był już świat ułożony, że pan z panem, a chłop z chłopem przystawał. Chłop nigdy panu nie dorówna, a pan nie spojrzy na chłopa. Wiedział o tym nawet mały Józio.

Rozdział 2. Moda

Przebywając w Pawłówce, Hrystyna napatrzyła się na obyczaje państwa. Jaśnie wielmożna pani podczaszyna opuszczała łóżko około południa, siadała w szlafroku przed lustrem i pozwalała pokojowej ułożyć sobie fryzurę. W tym czasie informowała ochmistrzynię, co tego dnia pragnie zjeść na obiad. Śniadań, w przeciwieństwie do pana, nie jadła, lecz lubiła sobie dogodzić po południu, spożywając desery i podwieczorki. Z tego powodu wymogła na mężu, by oprócz kucharza zatrudnił również cukiernika. Pawłowski, nie chcąc urazić żony, przystał na to, chociaż bardzo ucierpiała jego sakiewka. Eleonora pragnęła jeszcze mieć garderobianą i służącą, która zajmowałaby się jej kanarkiem w klatce, dwoma pieskami i białą myszą na uwięzi, lecz w tej kwestii mąż gwałtownie zaprotestował. Po obiedzie pani, klęcząc w swej alkowie, przez godzinę odmawiała łacińskie modlitwy z niewielkiej, oprawionej w czarną skórę książeczki o czerwonych kartkach. Potem, delektując się deserem, przeglądała kalendarz i czytała horoskopy. Zdarzało się, że cytowała Hrystynie słowa wróżbitów, których jednakże ekonomowa nie rozumiała. Razu pewnego zarzuciła mamkę informacjami na temat fizjonomii ludzkiej. I tak, chcąc nie chcąc, chłopka dowiedziała się, że Układ Słoneczny – co to było, nie znała – ma wpływ na ludzki charakter.

– Jest siedem planet – powiedziała pani, przerzucając kartki kalendarza – i siedem typów ludzkich. Słuchaj! Saturnalista, czyli ten, kto się urodził pod radiacjami Saturna, nieprędko się zakochuje, ale gdy poczuje miłość, kocha bez miary. Jowialista, czyli urodzony pod wpływem Jowisza, jest wesoły, szczery i ugodowy. Marcjalista od Marsa jest gniewliwy i mściwy. Solista, czyli człowiek, który przyszedł na świat pod wpływem Słońca, jest poczciwy i mądry. Wenereista jest pożądliwy, ma upodobanie do strojów i wonności. Merkurialiści są zdolnymi poetami i filozofami. Natomiast luniści, czyli ci, którzy przyszli na świat pod wpływem Księżyca, nie potrafią się ustatkować, są lekkomyślni, przejawiają skłonność do gier w karty i kości. Czyż to nie ciekawe, moja droga?

– Bardzo ciekawe, jaśnie pani – przyznała Hrystyna, chociaż nie miała pojęcia, o czym Pawłowska mówi.

Pewnego dnia przy obiedzie, który z powodu znakomitego humoru Eleonory mamka spożyła wraz z państwem, szlachcianka tak rzekła do męża:

– Powinieneś, mój miły, podążać za modą. Radzę ci, obetnij te sarmackie wąsy, które są przykładem zacofania, i porzuć staromodny kontusz. Czyż nie wiesz, że dziś mężczyźni noszą się z francuska? Nawet król Stanisław ubiera się z cudzoziemska!

– Nie jestem fircykiem, bym miał podążać za francuszczyzną, której ty, moja droga, tak hołdujesz. Jestem Polakiem, sarmatą z dziada pradziada. Takim pozostanę. A Stanisław August może się ubierać, jak mu się podoba!

Pani, słysząc to, wydęła wargi i nic już nie rzekła. Gracjan, choć był jej powolny, w gruncie rzeczy posiadał również wrodzoną stanowczość, a tej przemóc nie potrafiła. Gdy obiad się skończył, wstała od stołu i do swej alkowy poszła.

Była piękna majowa pogoda roku Pańskiego tysiąc siedemset siedemdziesiątego siódmego. Szlachcianka zdecydowała, że dzieci powinny pobawić się na dworze, toteż ubrano Łukasza z francuska, Leontynie założono żółtą sukieneczkę i pani z córką w ramionach wyszła z domu. Hrystyna dowiedziała się od Pawłowskiej, że to dobrze, kiedy matka wychowuje potomstwo na łonie natury, gdyż tak zaleca pan Rousseau, autor poczytnych dzieł Emil, czyli o wychowaniu i Nowa Heloiza.

– Jaka to piękna powieść ta Heloiza! – zachwycała się Tekla, której zadaniem było czytanie pani książek.

– Istotnie, wspaniała – przyznała Eleonora. – Dziś jednak chciałabym usłyszeć Baśnie z tysiąca i jednej nocy. Teklo, przynieś książkę z biblioteczki!

Pokojowa wykonała polecenie. Tymczasem szlachcianka ubrana w modną poloneskę i pelerynkę usiadła na dywaniku pod topolą, przy której stała drabina. Na drzewie bocian urządził sobie gniazdo i teraz wychowywał młode. Nieco dalej rozciągała się pasieka, a za nią staw, w którym hodowano karpie. W tamte strony Eleonora nie zapuszczała się prawie nigdy, bo bardzo bała się pszczół. Synowi też do owadów chodzić nie pozwalała. Ponadto lękała się, że chłopiec utopi się w stawie.

Dzieci bawiły się na dywaniku. Leontyna próbowała już siadać, więc nie trzeba było trzymać jej stale w ramionach. Hrystyna również się przysiadła. Wiedziała, że jeszcze kilka miesięcy i przestanie być we dworze potrzebna, dlatego chciała smakować to pańskie życie, ile się dało.

Tekla czytała powieść, lecz chłopka nic z niej nie rozumiała. Obcy język, który słyszała, uświadomił jej, że musi to być owa francuszczyzna, o której wspominał dziedzic. Zamiast więc wsłuchiwać się w niezrozumiałe słowa, obserwowała otoczenie dworu.

Od zachodniej strony budynek okalał żywopłot. Tam też znajdowały się ogrody, których uprawą zajmował się January, stary kredensowy. Do jego zadań należała również opieka nad wozownią i lamusem. Od strony północnej w niewielkim oddaleniu od domu mieszkalnego stały spiżarnia i kuchnia, natomiast od południa rósł wieloowocowy sad.

Pawłowska, nieobciążona żadną pracą, siły i czas oddawała przyjemnościom. Czytała książki, huśtała się w sadzie, bawiła się białymi myszkami. Gdy się zmęczyła opieką nad dziećmi, syna powierzała pod skrzydła pokojowej. Córką zajmowała się Hrystyna. Doszło do tego, że mamka musiała nie tylko karmić niemowlę, ale zajmować się nim pod każdym względem. Ekonomowa o świcie wychodziła ze swej chałupy, a wracała późnym wieczorem, więc stara Albina musiała przejąć obowiązki synowej.

Leontyna była już na tyle duża, że w nocy nie jadła, a jeśli zdarzyło się, że zapłakała, zaraz odgrzewano kaszę na mleku i do ust jej srebrną łyżeczką wkładano.

Pod koniec lipca Pawłowski udał się na sejmik aż pod Lublin. Dawniej sejmikował na ziemi bieckiej, gdzie żył i z dziada pradziada urząd podczaszego sprawował, ale obszar ten od pięciu lat znajdował się w zaborze austriackim, więc tutejsza szlachta nie mogła zwoływać się na obrady. Toteż pożegnał żonę oraz dzieci i wyruszył w podróż. Już dwa tygodnie później okazało się, że pani zaszła w ciążę po raz trzeci.

Szlachcianka źle czuła się w błogosławionym stanie. Każdego ranka męczyły ją mdłości, ponadto nieustannie cierpiała na kobiece humory-wapory. Raz bywała nadmiernie wesoła i rozmowna, innym razem wpadała w czarną rozpacz. Zdarzało się, że męczyły ją silne migreny, a wówczas w ogóle nie wstawała z łóżka. Zaniedbała również higienę. Uważano, że częste mycie skraca życie, w ciąży zaś jest szczególnie niebezpieczne. Na tłuste kruczoczarne włosy nakładała białą perukę i tak się pokazywała ludziom. Pomimo przeróżnych dolegliwości nie zrezygnowała z wyprawiania uczt, na które zjeżdżali goście z Gorlic albo z Jasła.

Hrystyna, przebywając we dworze, obserwowała to wszystko z podziwem i zarazem zdumieniem. Była chłopką, więc nie mogła prowadzić takiego stylu życia jak państwo. Z chałupy do dworu dalej niż do zamorskiej, dzikiej Hameryki, o której po raz pierwszy usłyszała z ust wykształconej i dumnej Pawłowskiej. Z początkiem listopada podczaszyna nagle poinformowała mamkę, że nie jest już potrzebna. Leontyna skończyła dziesięć miesięcy i nie potrzebowała dłużej ssać piersi.

Rozdział 3. Przednówek

Minęła złota jesień, przeszła sroga zima i znów nastał przednówek. Był to najtrudniejszy czas na wsi. W sąsiekach brakowało zboża, a przecież trzeba było karmić zwierzęta. Dlatego kmiecie nie jadali chleba z mąki, lecz szukali czegoś, czym można razówkę zastąpić.

Zaledwie przebrzmiało pianie koguta, Hrystyna wyskoczyła spod pierzyny i zarzuciwszy na siebie codzienny przyodziewek, który wisiał na żerdce, porwała stojący obok pieca cebrzyk i poszła do obory doić krowy. Teraz, na przednówku, doiła tylko jedną, gdyż druga była cielna i nie dawała mleka. Wszyscy cieszyli się, że im bydła przybędzie.

Skończywszy dojenie, gospodyni z powrotem poszła do chałupy. Tam rozpaliła w piecu i jęła przygotowywać domownikom śniadanie. Przelała zagotowane mleko do glinianej misy, wrzuciła w nie obazinę1, zamieszała drewnianą łyżką i postawiła na stole. Błażej zaraz zajął swoje miejsce, a za nim Albina, natomiast Józio i Marysia plątali się pomiędzy nogami. Hrystyna, sama posiorbując, raz wkładała łyżkę do buzi czteroletniemu synowi, raz rocznej córeczce.

1mąka z bazi leszczyny

– Niechta dzieci jedzą – rzekła Albina. – Mnie, starej, dużo nie trzeba. Ot, wypiję kwartę mlika i dość.

– Pożywiajcie się, matko, by wam zdrowia nie ubyło – rzekł Błażej, potarł wąsa i od stołu wstał. – Ano idę – westchnął. – Trza we dworze służyć, by w chałupie się darzyło. Odrabiania pańszczyzny pilnować. No, bywajcie!

– Bywaj – odrzekła żona, zabierając pustą misę ze stołu.

Zaraz też wzięła wiklinowy koszyk, zarzuciła okrycie i poleciwszy świekrze pilnować dzieci, udała się za szopę, gdzie uprawiała warzywnik. O tej porze roku wciąż pokrywała go gruda. Tam rozkopała motyką mokrą glebę, by perzu poszukać. Tego na szczęście nigdy nie brakowało. Gdy nazbierała pełen kosz, grzęznąc w błocie, do chaty wróciła. Zrzuciwszy w sieni zabrudzone kalosze, opłukała w cebrzyku korzenie i za piecem je położyła.

Chłopska chata na Pogórzu Karpackim składała się z trzech części: piekarni, izdebki oraz sieni. Pomiędzy piekarnią a izdebką, która była największym pomieszczeniem, znajdował się wbudowany w ścianę piec. Obok niego stała krótka ławka, na której układano naczynia kuchenne. W pobliżu pieca wisiała u powały żerdka, gdzie wieszano codzienne ubrania. Takie chałupy mieli jednak najbogatsi chłopi, czyli kmiecie. Uboższa ludność zwana zagrodnikami zarówno z rolą, jak i bez roli, mieszkała w kurnych chatach pospołu ze zwierzętami, które hodowała. Najbiedniejsi natomiast zwali się komornikami i siedząc kątem u kmieciów, służyli im w zamian za wikt.

Błażej Konopka również zatrudniał jednego czy dwóch. Parobek Klemens wyrzucał gnój od świń i ścielił słomę krowom, dbał o wołu, a mieszkał w szopie. Zdarzało się, że jakaś komornica plewiła wraz z Hrystyną grządki. Za wiele jednak nie korzystali z usług najbiedniejszych, gdyż woleli sami zjeść, niż karmić najemników.

Teraz, gdy nastał przednówek, gospodyni musiała tłuc w stępach perz i mielić go na mąkę chlebową, którą chłopi nazywali pachaną. Zdarzało się, że to samo robiła z korą lipy, brzozy lub z baziami leszczyny. Jedzono wszystko, co się dało zjeść, nikt nie narzekał na pożywienie, gdyż każdy zdawał sobie sprawę z tego, czym jest głód. Niejeden komornik nie doczekał nowych zbiorów, niejedna komornica umarła z głodu. Dziękowano więc Bogu za wszystko, co dał, i proszono Go o obfity urodzaj.

***

Zmierzchało, gdy Błażej wrócił do chałupy. Dwudziestoośmioletni mężczyzna był zmęczony i głodny, więc żona, młodsza od niego o cztery lata, misę z polewką z lebiody, którą chłopi zieleniną zwali, przed nim postawiła. Józio zaraz u ojca na kolanie usiadł, a Marysia, widząc to, wdrapała się na drugie. Nie było rady, zamiast samemu jeść, musiał na przemian pociechy karmić. Dopiero gdy sobie pojadły, zsunęły się z kolan i zaczęły się bawić drewnianymi klockami na klepisku.

Hrystyna wiedziała, że po innych chałupach panowały odmienne obyczaje. Dzieci musiały czekać na swoją kolej, jadły to, co pozostawili starsi, nadto stały przy stole, gdyż siedzieli tylko dorośli. Nieraz zdarzało się, że najmłodsi w rodzinie chodzili niedożywieni, gdyż brakowało dla nich strawy. O tym, jaką kto porcję otrzyma, decydował udział w pracy oraz wiek. Najstarszy w rodzinie zaczynał pierwszy się pożywiać i szybko opróżniał misę.

Ekonomowa nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie wykarmić najpierw dzieci. Zdarzało się, zwłaszcza na przednówku, że sama od ust sobie odejmowała, by dla pociech wystarczyło. Śmiertelność wśród chłopskich dzieci była ogromna, a jedną z przyczyn zapewne to, że najmłodsi nie dojadali. Sama wolałaby umrzeć, niż potomstwo do głodowej śmierci doprowadzić.

Kiedy mąż skończył się posilać, zapaliwszy fajkę z wikliny z długim cybuchem, bo we dworze pan go tytoniem częstował, westchnął:

– Nie ma rady, trza pańskie pola obrabiać. Nająłem troje czeladzi, by za mnie pańszczyznę odrabiali.

– Powinieneś być zwolniony ze świadczeń, skoroś ekonom – rzekła żona, zapalając jedyną w chacie gromnicę.

– Ha! Pan nie popuści. Zaraz by chłopi bokiem zaczęli stawać i nie miałby kto robić na folwarku.

Hrystyna nic nie rzekła, bo cóż można było powiedzieć? Od kolebki wszyscy wiedzieli, że państwo to państwo, a chłopi to chłopi, których przeznaczeniem jest służba u szlachty. Tak urządzono świat i próżno by go zmieniać.

– Trza spać – rzekła Albina. – Świecy szkoda.

Zaledwie przebrzmiały jej słowa, gdy rozległo się kołatanie do drzwi.

– Otwierać! Akuszerka we dworze potrzebna!

– Pani znowu w połogu leży – westchnęła starsza kobieta. – Ano daj, Hrysiu, tej gromnicy, bym sobie drogę oświetliła.

Zaraz też z chałupy wyszła i podążyła za parobkiem, który do dworu ją wzywał. Chłopak jednakże nic sobie ze starej nie robił, bo zamiast doprowadzić ją na miejsce, wziął nogi za pas i tyle go widziała. Szła więc w ciemnościach zupełnie sama, a że nie było księżyca, dobrze, że gromnicę wzięła.

Tymczasem we dworze panował ruch jak w ulu. Wrzaski położnicy słychać było, jeszcze zanim weszło się na ganek. Albina, choć przyzwyczajona do tego, przeżegnała się spiesznie. Ledwie weszła na schody, dębowe drzwi otworzyły się na oścież i czyjaś silna ręka porwała ją do środka.

– Nareszcie jesteście! – rzekła pokojowa, gdyż to ona pojawiła się na ganku. – Idźcie do niej prędko, prędko!

Albina przeżegnała się ponownie i sama nie wiedziała, kiedy znalazła się na pokojach. Tekla pozostawiła ją z rodzącą i zniknęła w głębi dworu, gdyż nie chciała oglądać porodu. Była osobą samotną, nie miała dzieci i nie była ciekawa, jak przychodzą na świat.

W alkowie paliły się świece, więc Albina nie miała problemów z poruszaniem się. Tak jak poprzednim razem wszystko przygotowano. O ile dwa rozwiązania szlachcianki przeciągały się i pani mocno się natrudziła, o tyle teraz wszystko poszło jak po maśle. Eleonora, zaciskając dłonie na poręczy łóżka, w ciągu godziny od pojawienia się akuszerki wydała na świat drugą córkę. I zapewne dlatego, że mniej się natrudziła niż ostatnim razem, zaraz gromkim, acz schrypniętym głosem męża do alkowy wezwała.

Gracjan Pawłowski, który czatował pod drzwiami, wpadł do żoninej komnaty jak burza.

– Święci pańscy, co się stało?! – wykrzyknął pewien, że małżonka ducha wyzionęła.

– To się stało, mój drogi, że mam dość, dość, dość! – odparła pani tak stanowczo, na ile siły jej pozwalały. – Odmawiam spełniania powinności małżeńskich! Jeśli zapragniesz mieć jeszcze jedno dziecko, sam będziesz musiał je urodzić!

– Rodzenie dzieci, moje serce, to twój jedyny obowiązek – rzekł pan.

– Pfe, moje serce! Koncept z kalendarza.

– Jest to obowiązek każdej niewiasty, nie tylko twój, Norciu – poprawił się Pawłowski. – Przed Panem Bogiem chcesz bokiem stawać?

– Suką nie jestem, bym miała co roku nowe szczenię na świat wydawać.

Temu szlachcic nie mógł zaprzeczyć, więc nic nie rzekł. Tymczasem pokojowa, która pojawiła się w alkowie, poprawiła swej pani poduszki, na których już leżała nowo narodzona, obmyta i owinięta w płótna dziewczynka.

– Jakie ładne dziecko! – zachwycała się Tekla.

– Dostanie imiona Elwira Melania. – Pani popatrzyła na męża. – Chyba nie masz nic przeciwko temu?

– Ależ skąd. Elwira to dobre imię, moje serce.

Tym razem pani nie wydęła pogardliwie warg, lecz gestem wskazała, że pragnie pozostać sama. Akuszerka, mąż i pokojowa czym prędzej opuścili alkowę.

Gdy Albina wróciła do chałupy, domownicy spali. Położyła się na swojej ławie w piekarni i nie wiedząc kiedy, zapadła w sen. O świcie, jeszcze gdy szarówka za oknem panowała, obudziła się i leżąc, krzątającą się synową obserwowała. Hrystyna kręciła się koło pieca, na którym w saganie mleko gotowała, podczas gdy jej mąż przy stole siedział, czekając na posiłek. Gospodyni postawiła przed nim misę z dymiącą zacierką i zerknąwszy na śpiące dzieci, ze skopkiem chałupę opuściła. Trzeba było wydoić krowy i nakarmić świnie. Dzień jak co dzień.

Gdy Hrystyna wróciła z pełnym naczyniem, świekra nie leżała już na ławie. Przy stole czekała, aż synowa poda jej śniadanie. Ta przelała świeżego mleka do blaszanego kubka i Albinie podsunęła. Stara wypiła do dna niemal jednym haustem.

– Nie będzie już więcej dzieci we dworze – zagaiła.

– A to czemu? – zapytała gospodyni, przygotowując pociechom posiłek.

– Pani się panu postawiła i zapowiedziała, że żadnego już nie urodzi, bo ma dość.

Hrystyna wzruszyła ramionami.

– Troje dzieci i dość? Niewiasty rodzą i po dziesięcioro.

– Ano rodzą. Ale pani to pani. Delikatna. Nie to, co twarda chłopka.

– Oni mają po prostu za dobrze i stąd fanaberie im w głowach. Napatrzyłam się z bliska na ich pański żywot.

– Tak to pan Bóg urządził, że na świecie i szlachta, i chłopi żyją. Pierwsi do zabawy, drudzy do roboty.

– Jeszcze gardłem im te zabawy wyjdą.

Albina mruknęła coś pod nosem, natomiast młoda gospodyni, posprzątawszy po dzieciach, w piekarni na zydlu usiadła, gdyż musiała mężową sukmanę podreperować.

– Józiu, weź Marysię na dwór – zwróciła się do synka. – Pokaż jej gąski. Tylko uważaj, by siostry nie podziobały.

Chłopiec pokiwał ochoczo głową i chwyciwszy siostrzyczkę za rączkę, wyprowadził ją z chałupy. Matka westchnęła z ulgą i nad swą robotą się pochyliła. Dzieci tymczasem po zagrodzie się kręciły. Marysia, której wszystko dziwne było, to za kurami, to za gęśmi dreptała. Gdy jednak gąsior napuszył się i wysunąwszy jęzor, zasyczał na dziewuszkę, z płaczem schowała się za plecami brata.

– Nie bój się, Marysiu – pocieszył ją braciszek. – On ci nic złego nie zrobi. – To mówiąc, sięgnął po leżący na ziemi kamień i w ptaka rzucił.

Gąsior uskoczył i natychmiast pomknął w inną stronę.