Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Szpakowska. Outsiderka

Szpakowska. Outsiderka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63855-84-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Szpakowska. Outsiderka

Małgorzata Szpakowska w rozmowie z dawnymi doktorantkami, teraz bardziej przyjaciółkami, opowiada dzieje rodzinne i własne, gdzie w tle domowych anegdot i analiz relacji z matką pojawia się tajne szkolnictwo z końca dziewiętnastego wieku i Instytut Maryjski w Petersburgu, więzienie na Pawiaku i obóz w Starobielsku, powstanie warszawskie i stalinizm, październik i marzec, i sierpień. Opowiada przekornie, bez patosu, czasem z sarkazmem, niemal zawsze zachowując dystans. Który jednak słabnie, gdy rozmowa schodzi na konspirację po polsku, na kryteria stosowane w humanistyce albo na marginesy działania Solidarności.

Polecane książki

Książka pt."Pierwszy taniec" to pierwszy na rynku polskim poradnik tańca dla nowożeńców. Dedykowany przede wszystkim nowożeńcom, ale skierowany do par, czy singli, chcących rozpocząć swoją przygodę z tańcem. Książka krok po kroku poprowadzi przez wszystkie etapy przygotowań skupiając się na isto...
Zygmunt Freud uznał, że agresja jest jednym z ludzkich popędów i tym samym uczynił ją swego rodzaju mistyczną siłą. Konrad Lorenza widział w niej wyraz tak zwanego zła w ludzkiej naturze. Bez agresji ludzkość by nie przetrwała przyznaje autor Granicy bólu ale założenia Freuda i Lorenza są błędne. Ag...
Którędy do małżeństwa - kogo poślubić i czy warto czekać z seksem do ślubu? Dlaczego mam myśleć o małżeństwie gdy jestem jeszcze tak młody? Jak mam wybrać współmałżonka? Czy ON się zmieni po ślubie? Czy warto czekać ze współżyciem do ślubu? Jak przetrwać pokusę masturbacj...
  Warszawa, rok 1922. Młodziutka Bella Hertz po zaledwie dwóch latach małżeństwa postanawia rozstać się z mężem. Nie chce spędzić u jego boku reszty życia, chce poznawać niezwykłych ludzi, podróżować i romansować. Na początek Berlin! Ukochany tatuś wyraża zgodę i wysyła Bellę wraz z jej siostrą Elą ...
Poradnik do taktycznej strzelaniny „Brothers in Arms: Hell’s Highway” składa się z obszernego opisu kampanii dla pojedynczego gracza. Zawiera informacje na temat sposobu zaliczenia głównych celów oraz podaje dokładne lokalizacje bonusów. Brothers in Arms: Hell's Highway - poradnik do gry zawiera pos...
Employer branding to stosunkowo nowa, interesująca koncepcja w dziedzinie HR, obejmująca te działania podejmowane przez organizację, które mają na celu budowanie jej wizerunku jako atrakcyjnego pracodawcy, a także wspierają jej strategiczne cele biznesowe. Autor pokazuje, jak wiele firma może zyska...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agata Chałupnik i Iwona Kurz i Joanna Krakowska i Justyna Jaworska i Justyna Kowalska-Leder i Małgorzata Szpakowska

ONA

MAŁGO­RZA­TA SZPA­KOW­SKA

uro­dzo­na 18 maja 1940 roku w War­sza­wie, córka Ol­gier­da i Ja­dwi­gi z Gep­nerów. Ma­tu­ra w War­sza­wie w 1957, stu­dia naj­pierw na Po­li­tech­ni­ce War­szaw­skiej, po­tem, od 1959, na po­lo­ni­sty­ce i od 1961 na fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, ukończo­ne od­po­wied­nio w la­tach 1964 i 1966. Od 1966 dok­to­ran­tu­ra na fi­lo­zo­fii, prze­rwa­na aresz­to­wa­niem w końcu mar­ca 1969. W lu­tym 1970 roku ska­za­na w tak zwa­nym pro­ce­sie ta­ter­ników na trzy lata, wy­rok mocą amne­stii z 22 lip­ca 1969 zre­du­ko­wa­ny do półtora roku.

De­biut kry­tycz­ny w 1960 roku w „No­wej Kul­tu­rze”; po­tem współpra­ca z wie­lo­ma cza­so­pi­sma­mi, przede wszyst­kim z „Twórczością” i „Dia­lo­giem”, w ostat­nich la­tach także z „Przeglądem Po­li­tycz­nym”. Książki: Świa­to­pogląd Sta­nisława Igna­ce­go Wit­kie­wi­cza (1976), O kul­tu­rze i zna­cho­rach (1983), Dys­ku­sje z Sta­nisławem Le­mem (1996, 1997), Za­ko­rze­nie­ni, wy­ko­rze­nie­ni (1997), Chcieć i mieć. Sa­mo­wie­dza oby­cza­jo­wa w Pol­sce cza­su prze­mian (2003), Te­atr i bruk (2006), „Wia­do­mości Li­te­rac­kie” pra­wie dla wszyst­kich (2012).

Dok­to­rat w IBL PAN — 1975, ha­bi­li­ta­cja na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim — 1996, tytuł pro­fe­so­ra — 2004. Pra­ca: naj­pierw w Bi­blio­te­ce Na­ro­do­wej (1970 — 1972), po­tem przez trzy­dzieści lat w re­dak­cji „Dia­lo­gu”, z którym współpra­cu­je również te­raz. Równo­le­gle z pracą w „Dia­lo­gu”: w la­tach 1981 — 1985 kie­row­nik li­te­rac­ki Te­atru im. Ja­ra­cza w Łodzi; w la­tach 1985 — 1991 ad­iunkt w Państwo­wej Wyższej Szko­le Te­atral­nej w War­sza­wie; w la­tach 1991 — 2010 od ad­iunkta do pro­fe­so­ra zwy­czaj­ne­go w In­sty­tu­cie Kul­tu­ry Pol­skiej (daw­niej: Ka­te­drze) Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, gdzie nadal pro­wa­dzi se­mi­na­ria dla dok­to­rantów.

Pro­mo­tor­ka prac dok­tor­skich wszyst­kich po­zo­stałych.

ONE (w ko­lej­ności dok­to­ratów)

AGA­TA CHAŁUPNIK (2001)

pra­ca o ko­bie­cym doświad­cza­niu cie­le­sności w pi­smach Za­pol­skiej i Nałkow­skiej, wy­da­nie książkowe: Sztan­dar ze spódni­cy (2004);

IWO­NA KURZ (2002)

pra­ca o bo­ha­te­rach ma­so­wej wy­obraźni w Pol­sce lat pięćdzie­siątych i sześćdzie­siątych, wy­da­nie książkowe: Twa­rze w tłumie (2005);

JU­STY­NA JA­WOR­SKA (2005)

pra­ca o mi­sji oby­cza­jo­wej ty­go­dni­ka „Przekrój” za czasów Ma­ria­na Eile­go; wy­da­nie książkowe: Cy­wi­li­za­cja „Prze­kro­ju” (2008);

JU­STY­NA KO­WAL­SKA­LE­DER (2007)

pra­ca o dzie­ciach żydow­skich cza­su Zagłady; wy­da­nie książkowe: Doświad­cze­nie Zagłady z per­spek­ty­wy dziec­ka w pol­skiej li­te­ra­tu­rze do­ku­men­tu oso­bi­ste­go (2009);

JO­AN­NA KRA­KOW­SKA (2010)

pra­ca o lo­sach ar­ty­stycz­nych i oby­wa­tel­skich Ha­li­ny Mikołaj­skiej; wy­da­nie książkowe: Mikołaj­ska. Te­atr i PRL (2011).

Czte­ry pierw­sze są ad­iunk­ta­mi w In­sty­tu­cie Kul­tu­ry Pol­skiej Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go; piąta — ad­iunk­tem w In­sty­tu­cie Sztu­ki Pol­skiej Aka­de­mii Nauk i za­ra­zem zastępczy­nią re­dak­to­ra na­czel­ne­go „Dia­lo­gu”, w którym eta­to­wo pra­cu­je także trze­cia i z którym współpra­cują wszyst­kie po­zo­stałe. Z czte­re­ma pierw­szy­mi Małgo­rza­ta Szpa­kow­ska na­pi­sała lek­sy­kon Oby­cza­je pol­skie. Wiek XX w krótkich hasłach (2008) oraz wydała an­to­lo­gię An­tro­po­lo­gia ciała (2008).

roz­mo­wa 1

Kwe­stio­na­riusz Pro­usta — dom ko­biet — mały pro­te­stant i ka­to­lic­kie wy­cho­wa­nie — mo­dli­twa Di­de­ro­ta — kry­mi­nały i inne po­wieści — jak się po la­tach wra­ca na uczel­nię — ta przeklęta Ju­dith Bu­tler — co to jest kom­pe­ten­cja? — lęki daw­ne i nowe — pie­niądze — grzechów od­pusz­cze­nie — o za­an­gażowa­niu — hi­sto­ria ro­dzi­ny i Hi­sto­ria in­te­li­gen­cji — dom roz­bieżnych tra­dy­cji — „Dia­log”, li­sty pro­te­sta­cyj­ne i Kon­stan­ty Pu­zy­na.

IK  Kwe­stio­na­riusz Pro­usta roz­wiązuje nam pro­blem pierw­sze­go py­ta­nia.

Ale na py­ta­nia, które wy­ma­gają au­to­cha­rak­te­ry­sty­ki, nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć. Ani na py­ta­nie o główną cechę mo­je­go cha­rak­te­ru, ani o cechę, ja­kiej szu­kam u mężczy­zny czy u ko­bie­ty. Ani o to, jaki ko­lor lubię naj­bar­dziej. Ostat­ni raz na ten ro­dzaj pytań od­po­wia­dałam w li­ceum. A poza tym nie wy­bie­ram lu­dzi ze względu na określone ce­chy. Na pew­no od każdego, łącznie z sobą, przede wszyst­kim ocze­kuję in­te­li­gen­cji, ale da­lej już za każdym ra­zem jest in­a­czej.

IK  Czy­li na pierw­sze trzy py­ta­nia kwe­stio­na­riu­sza od­po­wiedź jest taka sama. „Moja główna ce­cha” — in­te­li­gen­cja. „Ce­cha, której wy­ma­gam od ko­bie­ty” — in­te­li­gen­cja. „Ce­cha, której wy­ma­gam od mężczy­zny” — in­te­li­gen­cja.

ACh  „Moje ulu­bio­ne zajęcie” — roz­wiązy­wa­nie krzyżówek?

Tak, ale przede wszyst­kim czy­ta­nie kry­mi­nałów. Nie­odmien­ne. Na to tracę strasz­nie dużo cza­su.

IK  Kie­dy pani to robi?

Nie­ustan­nie. Je­stem czy­tel­nicz­ka pe­ry­pa­te­tycz­ka, czy­tam pod­czas spa­cerów. Wa­ka­cje nad mo­rzem i w górach spędzam na ogół chodząc, a jak chodzę, to czy­tam.

Co naj­bar­dziej cenię u przy­ja­ciół poza in­te­li­gencją? To strasz­nie trud­no po­wie­dzieć, jeśli mam od­po­wia­dać se­rio. Bo niewątpli­wie to, że mogę na nich li­czyć. Ale przy­jaźń, tak samo zresztą jak miłość, to coś, co wy­ma­ga pielęgno­wa­nia, wy­ma­ga wysiłku. W przy­jaźni ten wysiłek po­wi­nien być sy­me­trycz­ny. Więc chy­ba u przy­ja­ciół cenię ro­dzaj wza­jem­ności.

IK  Przy­jaźni się pani ra­czej z ko­bie­ta­mi czy z mężczy­zna­mi?

Tak dużo przy­jaźni nie mam. W ja­kimś sen­sie się po­wy­tra­cały. Do­ty­czy to zarówno mężczyzn, jak ko­biet. Te, które mam, są przy­jaźnia­mi tak długo­tr­wałymi, tak udep­ta­ny­mi, że kwe­stia płci w ogóle tu nie gra roli.

ACh  Kto miał na panią większy wpływ — mężczyźni czy ko­bie­ty?

Wy­cho­wałam się w domu, w którym były same ko­bie­ty. Było ich aż czte­ry: od za­wsze miesz­kałam z matką i jej matką, a kie­dy miałam piętnaście lat, zamiesz­kały z nami jesz­cze mat­ka mego ojca i jego sio­stra. Więc kształtowały mnie tyl­ko ko­bie­ty, co ma roz­ma­ite kon­se­kwen­cje. Na przykład taką, że wy­rosłam bez żad­nych wdru­ko­wa­nych wy­obrażeń na te­mat ról czy za­cho­wań męskich. I bez zin­ter­na­li­zo­wa­ne­go wy­obrażenia o tym, jak mogą wyglądać re­la­cje między mężczy­zna­mi i ko­bie­ta­mi.

Inna kon­se­kwen­cja, ubocz­na, jest taka, że nie je­stem w sta­nie zro­bić praw­dzi­wej awan­tu­ry. Nie wy­niosłam z domu wzo­ru kłótni. Owszem, wzo­ry roz­ma­itych kwasów, niechęci i pre­ten­sji. Łzy. Ale żad­nej wiel­kiej awan­tu­ry z rzu­ca­niem ta­le­rza­mi. Wiem oczy­wiście, że nie w każdym związku męsko­-dam­skim muszą latać ta­le­rze, ale ist­nie­je pe­wien ty­po­wo ko­bie­cy sposób roz­wiązy­wa­nia kon­fliktów i tym chy­ba nasiąkłam. Trud­no mi wy­krztu­sić, o co mi cho­dzi. Ra­czej usiłuję dać do zro­zu­mie­nia.

Na­to­miast in­te­lek­tu­al­nie ukształto­wa­li mnie aku­rat mężczyźni, przede wszyst­kim ci, których spo­tkałam pod­czas stu­diów. Fi­lo­zo­fo­wie Bro­nisław Bacz­ko i Krzysz­tof Po­mian. Moi na­uczy­cie­le, którym bar­dzo dużo za­wdzięczam. Na war­szaw­skim Wy­dzia­le Fi­lo­zo­fii za mo­ich czasów w ogóle pra­co­wało wie­lu świet­nych lu­dzi, zarówno uczo­nych, jak i uczących. Ale na przykład Le­szek Kołakow­ski bu­dził ra­czej po­dziw, niż wy­cho­wy­wał. Pod­czas gdy tam­ci dwaj, nie­za­leżnie od swo­jej zna­ko­mi­tości in­te­lek­tu­al­nej, do­rob­ku i kom­pe­ten­cji, byli rze­czy­wiście na­uczy­cie­la­mi. Wcho­dzi­li z nami w in­te­rak­cje, wska­zy­wa­li błędy, po­ma­ga­li szu­kać roz­wiązań. Wdzięczność moja za to trwa do dziś. Na­to­miast trud­no po­wie­dzieć, by kształto­wa­li mnie aku­rat jako mężczyźni.

IK  A na przykład Kon­stan­ty Pu­zy­na nie był dla pani na­uczy­cie­lem?

Nig­dy nie czułam się jego uczen­nicą, to była zupełnie inna re­la­cja. Bar­dzo dużo się od nie­go na­uczyłam, ale sto­sun­ki między nami nie były opar­te na nierówności. Z tam­ty­mi re­la­cje ewo­lu­owały od właśnie po­chyłych, uczniow­skich, do pew­ne­go wyrówna­nia, a z Ke­tem Pu­zyną od początku były to­wa­rzy­sko równo­praw­ne. Choć Pu­zyna za­fa­scy­no­wał mnie znacz­nie wcześniej, za­nim go po­znałam, w 1955 roku, kie­dy prze­czy­tałam jego ar­ty­kuł w pro­gra­mie do We­se­la.

JKL  Z tego, co pani mówi, wy­ni­ka, że ko­bie­ty nie umieją wprost wyrażać agre­sji, urządzać kłótni czy awan­tur…

Po­win­nam była po­wie­dzieć: „Po­nie­waż wy­cho­wały mnie właśnie te ko­bie­ty”.

JKL  Pani zda­niem ko­bie­ty mają pro­blem z wyrażaniem agre­sji?

Między sobą chy­ba mają kłopot. Z mężczy­zna­mi po­dob­no umieją się kłócić, ale tego mnie nie na­uczyły.

IK  Czy­li między ko­bie­ta­mi są kwa­sy, a do tłucze­nia ta­le­rzy do­cho­dzi tyl­ko między ko­bietą i mężczyzną?

To jest oczy­wiście pe­wien ste­reo­typ, ale tak so­bie tłumaczę własne de­fi­cy­ty.

JK  A mnie się wy­da­je, że sposób wyrażania czy nie­wy­rażania ne­ga­tyw­nych uczuć nie jest kwe­stią so­cja­li­za­cji, tyl­ko tem­pe­ra­men­tu.

IK  Czy pani rze­czy­wiście uzna­je, że agre­syw­ne za­cho­wa­nie w sy­tu­acji pu­blicz­nej jest właściwe, czy­li sto­sow­ne — czy ra­czej właściwe, czy­li sku­tecz­ne?

Bywa sku­tecz­ne, ale mnie za­wsze zdu­mie­wa coś in­ne­go. Że lu­dzie, którzy we­szli ze sobą w niesłycha­nie ostry kon­flikt, następne­go dnia po­tra­fią być w całko­wi­cie po­praw­nych sto­sun­kach i jakoś po nich to spływa. Po mnie nie spływa.

JJ  A długo w pani domu ko­biet trwały ci­che dni?

Ci­chych dni nie było. To wszyst­ko było dużo sub­tel­niej­sze. Bo to były oso­by na­prawdę bar­dzo do­brze wy­cho­wa­ne.

IK  Z tej per­spek­ty­wy nie sądzi pani, że to może być zdro­we raz na jakiś czas dać so­bie po py­sku i na dru­gi dzień pójść na piwo?

Nie wiem, wiem tyl­ko, że inni to umieją, a ja nie umiem.

IK  Ale czy pani ich nie ro­zu­mie, czy też nig­dy nie weszła pani w tego ro­dza­ju kon­flikt, po którym nie do pomyśle­nia było po­da­nie so­bie ręki na dru­gi dzień?

Znam sy­tu­acje, po których nie do pomyśle­nia było po­da­nie so­bie ręki. Ale to się działo w zupełnie in­nym świe­cie niż mój dom ro­dzin­ny. I ra­czej nie było wy­ni­kiem awan­tu­ry.

IK  Pod­no­siła pani głos w roz­mo­wie?

Pod­no­siłam.

IK  A ręko­czy­ny?

Żar­tu­jesz. Poza tym ja nie tyl­ko nie umiem się awan­tu­ro­wać, ale w do­dat­ku od razu płaczę. Płaczę w sposób nie­opa­no­wa­ny i to jest nieszczęście. Bo w sy­tu­acjach, w których po­win­nam być twar­da i po­win­nam za­re­ago­wać — szlo­cham. I zresztą na każde wzru­sze­nie od­po­wia­dam łzami. Tak samo jak na mróz i wiatr.

IK  Płacze pani w ki­nie?

Zda­rza się. Bar­dzo się wte­dy sama przed sobą wstydzę.

IK  Na do­brych fil­mach czy na złych?

Na złych oczy­wiście.

JK  Ale co in­ne­go wzru­sze­nia, a co in­ne­go ne­ga­tyw­ne uczu­cia.

Ne­ga­tyw­ne uczu­cia też się ob­ja­wiają łzami.

JK  To jest bez­sil­ność, praw­da?

Zde­cy­do­wa­nie. I wolałabym się wkur­wić i zacząć rzu­cać ta­le­rza­mi, niż popłaki­wać w kątku. W roz­gryw­ce oso­ba, której ciek­nie z nosa, jest za­wsze w gor­szej sy­tu­acji.

JJ  Czy dużo spraw w życiu pani prze­grała dla­te­go, że się pani nie po­sta­wiła i nie po­sta­wiła pani spra­wy na ostrzu noża?

Dużo. I dla­te­go w ogóle o tym po­wie­działam, że mi to bar­dzo prze­szka­dza.

JK  Czy­li mamy od­po­wiedź na py­ta­nie „moja główna wada?”.

IK  Jeśli przez wady ro­zu­mie­my ce­chy, które utrud­niają nam sku­tecz­ność w życiu społecz­nym.

JK  W łóżku pani czy­ta?

Czy­tam.

IK  Rano czy wie­czo­rem?

Wie­czo­rem. Rano nie, bo zwy­kle się wte­dy śpieszę.

IK  A w nie­dzielę albo w so­botę?

A jaka jest różnica między nie­dzielą albo so­botą a in­ny­mi dnia­mi?

JKL  Taka, że się nie trze­ba śpie­szyć.

JK  Dokąd się pani śpie­szy w nie­dzielę?

Do tego sa­me­go co za­wsze.

IK  To jest taki wewnętrzny pośpiech?

Chy­ba tak.

JJ  Ma pani w so­bie małego pro­te­stan­ta.

Oczy­wiście, że mam w so­bie małego pro­te­stan­ta. Od tego właści­wie należałoby zacząć. Od kom­pul­syw­ne­go po­czu­cia obo­wiązku.

IK  A ma pani w so­bie Małego Po­wstańca?

Broń Boże. Wyjątko­wo nie lubię tej fi­gu­ry.

ACh  Cze­go ko­bie­ty w pani domu panią uczyły? Czy to im za­wdzięcza pani tego małego pro­te­stan­ta?

Na pew­no za­wdzięczam go mo­jej mat­ce. Mat­ka była niesłycha­nie ka­to­lic­ka skądinąd, ale jej ka­to­li­cyzm był bar­dzo głęboki i bar­dzo du­cho­wy, taki z roz­myślań To­ma­sza à Kem­pis O naśla­do­wa­niu Chry­stu­sa. Po­zba­wio­ny aspek­tu obrzędo­we­go, uwewnętrznio­ny, więc siłą rze­czy trochę pro­te­stanc­ki. Połączo­ny z przeświad­cze­niem, że źródłem szczęścia jest po­czu­cie spełnio­ne­go obo­wiązku. Pod tym względem wy­cho­wa­nie na pew­no moc­no na mnie zaciążyło.

Wy­cho­wa­nie do­mo­we było, jak po­wie­działam, nie­co pro­te­stanc­kie. Ale równo­le­gle po­bie­rałam or­to­dok­syj­ne wy­cho­wa­nie ka­to­lic­kie. Miało ono zresztą aspekt ubocz­ny. W la­tach pięćdzie­siątych cho­dze­nie na lek­cje re­li­gii, które od­by­wały się w koście­le, było pew­ne­go ro­dza­ju de­mon­stracją po­li­tyczną, za­tem w moim i ro­dzi­ny mnie­ma­niu było właściwe i słuszne. Tym bar­dziej że moje li­ceum to była szkoła TPD. Kie­dyś na­wet za­cze­piła mnie w tej spra­wie wy­cho­waw­czy­ni, że jak ja to mogę go­dzić: TPD, ZMP i lek­cje re­li­gii1. Ktoś jej naj­wy­raźniej kazał ze mną po­roz­ma­wiać, czułam, że bar­dzo nie miała na to ocho­ty. Nie pamiętam, co jej od­po­wie­działam, a po­tem był 1956 rok i te­mat prze­stał ist­nieć.

Ale ówcze­sne lek­cje re­li­gii miały z ko­lei inny aspekt ubocz­ny. Coś po­dob­ne­go po la­tach od­na­lazłam w Mocy i chwa­le Gra­ha­ma Gre­ene’a. Nie wiem, czy ktoś jesz­cze czy­ta jego książki, kie­dyś był ogrom­nie po­pu­lar­ny. Ak­cja Mocy i chwały dzie­je się w Mek­sy­ku w la­tach trzy­dzie­stych, w okre­sie prześla­do­wa­nia Kościoła i księży. Gre­ene, sztan­da­ro­wy pi­sarz ka­to­lic­ki prze­cież, z całym sa­dy­zmem opi­sy­wał taj­ne ka­te­che­zy, a zwłasz­cza po­le­ca­ne uczniom łzawe książecz­ki o młodych męczen­ni­kach, którzy modlą się za swo­ich katów lub opie­rają roz­pust­ni­com. Otóż ja pamiętam z mo­ich lek­cji re­li­gii dokład­nie ta­kie same książecz­ki. I nie­ste­ty pamiętam również jałowość roz­ważań do­gma­tycz­nych i pu­stosłowie większości ka­te­chetów, z którymi miałam do czy­nie­nia. Już jako bez­czel­ny ba­chor zda­wałam so­bie sprawę, że to jest stra­ta cza­su.

Mama usiłowała mi tłuma­czyć, że brak roz­trop­ności księży jest czymś, co po­win­no się zno­sić z po­korą. Że to jest oka­zja, by ćwi­czyć jedną z cnót chrześcijańskich. Do pew­ne­go mo­men­tu ten ar­gu­ment działał, ale po­tem już nie. Po­wie­dze­nie księdza Ti­sch­ne­ra, które po­znałam znacz­nie później, o nie­szko­dli­wości Ma­rxa, a szko­dli­wości wie­lu pro­boszczów dla za­cho­wa­nia wia­ry, na moim przykładzie spraw­dziło się dokład­nie.

ACh  A po­tra­fi pani wska­zać mo­ment, kie­dy pani stra­ciła wiarę czy odeszła od Kościoła?

Za­pew­ne w związku z doj­rze­wa­niem sek­su­al­nym — to jest banał. Ale oczy­wiście nie tyl­ko dla­te­go. Chy­ba od za­wsze drażniły mnie ob­se­sje kościel­ne; to na przykład, że z oka­zji pierw­szej ko­mu­nii mo­je­go cio­tecz­ne­go bra­ta świętej pamięci bi­skup Cho­ro­mański miał dla dzie­więcio­latków wykład o zbrod­ni­czości prze­ry­wa­nia ciąży. Naj­sil­niej­szy związek z Kościołem in­sty­tu­cjo­nal­nym czułam, kie­dy w ra­mach lek­cji re­li­gii po­ma­ga­liśmy porządko­wać po re­mon­cie kościół Świętego Alek­san­dra zbu­rzo­ny w cza­sie woj­ny.

A poza tym prze­szka­dzało mi jesz­cze bar­dzo coś, co so­bie uświa­do­miłam z pew­nym opóźnie­niem: że Kościół ka­to­lic­ki to in­sty­tu­cja, która uważa mnie za gor­szy ro­dzaj człowie­ka.

ACh  Jako ko­bietę?

Jako ko­bietę. I chy­ba to było de­cy­dujące. Jeśli Kościół funk­cjo­nu­je jako ro­dzaj męskie­go klu­bu, to co ja właści­wie mam tu do ro­bo­ty?

JK  To było stop­nio­we od­cho­dze­nie?

Oczy­wiście, że stop­nio­we.

JK  Cho­dziła pani co­raz rza­dziej?

Bar­dzo bo­le­sna była w tym pre­sja ro­dzin­na. Bo nie była to pre­sja typu: „mu­sisz iść”, tyl­ko miałam świa­do­mość, że ceną jest czy­jeś cier­pie­nie.

IK  Pani za­da­wała cier­pie­nie?

Tak, to się brzyd­ko na­zy­wa szan­tażem emo­cjo­nal­nym, ale nie sądzę, żeby w przy­pad­ku mo­jej mat­ki czy bab­ki był to szan­taż świa­do­my. Ale ja w ogóle dużą część życia spędziłam pod­da­na szan­tażowi emo­cjo­nal­ne­mu. Nie tyl­ko w tej spra­wie.

IK  Ale mu­siał być taki mo­ment, że pani zdała so­bie sprawę, że to ko­niec.

Nie pamiętam ta­kie­go mo­men­tu, to się rozpływa.

IK  Nie było za­tem aktu ze­rwa­nia.

W ogóle nie znoszę wiel­kich gestów. I w tej spra­wie też nie miałam ocho­ty robić awan­tu­ry. De­mon­stro­wać, że się wy­pi­suję z Kościoła czy coś w tym ro­dza­ju. Ra­czej rosło we mnie zo­bojętnie­nie i po­czu­cie, że mam do czy­nie­nia z czymś, co mnie in­te­lek­tu­al­nie nie za­do­wa­la, że słucha­nie kazań nu­dzi mnie i zniechęca. Przez pe­wien czas cho­dziłam na mszę tak, żeby tra­fić na Sanc­tus, to zna­czy, żeby się zna­leźć na mszy wier­nych, po­mi­jając mszę ka­te­chu­menów. Czy­li właśnie ka­za­nie.

JKLNie zna­lazłaby pani w War­sza­wie ta­kie­go miej­sca, które spełniałoby wy­ma­ga­nia in­te­lek­tu­al­ne?

A to jest jed­na z ta­kich rze­czy, których nie­na­widzę, moja ko­cha­na. To jest coś, co ob­ser­wo­wałam przez lata osiem­dzie­siąte, kie­dy tłum mo­ich nie­wierzących zna­jo­mych rap­tem się od­na­lazł w Koście­le. I się zachłysnął, że ten Kościół jest taki światły, że do pier­si swo­jej ich tuli. Że prze­cież ten Kościół ni­cze­go od nich aku­rat nie wy­ma­ga, nie żąda, żeby oni nie spa­li ze sobą bez ślubu, żeby nie zmie­nia­li żon, żeby od­rzu­ci­li an­ty­kon­cepcję, bo to prze­cież nic ta­kie­go… A ja wie­działam, jaki jest Kościół, bo prze­cież ja się w tym Koście­le wy­cho­wałam. A szu­ka­nie od­po­wied­niej świątyni… Tu się kłania na­uka mo­jej mat­ki: jeśli spo­ty­kasz głupie­go księdza, to ćwicz po­korę, a nie szu­kaj in­te­lek­tu­ali­sty. Nie syć swo­jej py­chy.

IK  Tyl­ko pod wa­run­kiem, że uzna­my, że Kościół jest od umar­twia­nia się.

Ależ jest właśnie od tego. Masz to za­pi­sa­ne w Ewan­ge­lii. Z tym, że lek­tu­ra Ewan­ge­lii jest dla ka­to­lików nie­wska­za­na, bo Je­zus był an­ty­kle­ry­kal­ny. Był tak po­twor­nie an­ty­kle­ry­kal­ny jak nikt po nim.

ACh  A czy żałowała pani kie­dy­kol­wiek później, że nie jest już pani człon­ki­nią tej wspólno­ty? Jakaś tęskno­ta w ser­cu?

Nie. Po­czu­cia wspólno­ty w ogóle so­bie nie przy­po­mi­nam. Uczest­nic­twa w życiu pa­ra­fial­nym czy cze­goś w tym ro­dza­ju. A co do tęsknot… Ewan­ge­lia świętego Ma­te­usza ma taki bar­dzo ładny frag­ment. Kie­dy Je­zus uczy apo­stołów mo­dli­twy „Oj­cze nasz”, to po­tem mówi — w przekładzie Wuj­ka — „gdy się mo­dlić będziesz, wnijdź do ko­mo­ry swo­jej, a za­warłszy drzwi, módl się Ojcu twe­mu w skry­tości”. Jeśli miałabym tego ro­dza­ju tęskno­ty, to do tego nie jest mi po­trzeb­na ani in­sty­tu­cja, ani wspólno­ta.

JK  Bo my tu roz­ma­wia­my o dwóch różnych rze­czach, z jed­nej stro­ny o Koście­le, a z dru­giej o życiu wewnętrznym. Jeśli do­brze ro­zu­miem, to u pani kur­czyło się równo­le­gle?

No tak, jed­no rze­czy­wiście się skur­czyło. A co do dru­gie­go, to ja so­bie kie­dyś stra­we­sto­wałam na własny użytek mo­dlitwę Di­de­ro­ta. W mo­jej wer­sji brzmi ona mniej więcej tak: „Pa­nie Boże, jeżeli je­steś, modlę się do Cie­bie, jeżeli ja­kich­kol­wiek modłów po­trze­bu­jesz, aby Ci po­dziękować, że stwo­rzyłeś ten świat, jeżeli go rze­czy­wiście stwo­rzyłeś, ta­kim, że żad­ny­mi rozsądny­mi spo­so­ba­mi nie je­steśmy w sta­nie udo­wod­nić ani Twe­go ist­nie­nia, ani Twe­go nieist­nie­nia”.

IK  To dla­te­go lubi pani po­wieści sen­sa­cyj­ne?

Prawdę mówiąc, nie widzę związku. Ale po­wieści sen­sa­cyj­ne lubię rze­czy­wiście. Lubię je dla­te­go, że są to dzi­siaj ostat­nie po­wieści, które za­cho­wują struk­turę. Tak samo lubię po­wieści osiem­na­sto­wiecz­ne i dzie­więtna­sto­wiecz­ne, już nie­ko­niecz­nie sen­sa­cyj­ne. Ale moje ulu­bio­ne po­wieści sen­sa­cyj­ne to Bie­sy i Bra­cia Ka­ra­ma­zow.

IK  Czy przez struk­turę ro­zu­mie pani tyl­ko pewną kon­wencję nar­ra­cyjną?

Kie­dyś sza­le­nie mi się spodo­bało po­wie­dze­nie Ca­mu­sa, że po­wieść to jest los na zamówie­nie. Po­wieść dzie­więtna­sto­wiecz­na przed­sta­wiała życie ustruk­tu­ro­wa­ne. Na­wet Do­sto­jew­ski. W przed­sta­wianych lu­dzi i wy­da­rze­nia usiłowała wpi­sać sens. Po­wieść współcze­sna próbuje być po­dob­na do życia, to zna­czy wszyst­ko to, co po­ka­zu­je, jest bar­dziej lub mniej roz­pie­przo­ne. A ja lubię, żeby opo­wieść miała struk­turę i żeby doświad­cza­ne­mu prze­ze mnie mo­je­mu roz­pie­przo­nemu i nieskład­ne­mu życiu li­te­ra­tu­ra po­ma­gała nadać ład. Albo lu­dziom, których ob­ser­wuję i którzy też są roz­pie­prze­ni.

ACh  I Wier­cho­wieński pani w tym po­ma­ga?

I Wier­cho­wieński mi w tym po­ma­ga, a zwłasz­cza Dy­mitr Ka­ra­ma­zow.

IK  Po­dzie­lam pani sym­pa­tię do po­wieści sen­sa­cyj­nych. W nich jest pe­wien ro­dzaj myśle­nia me­ta­fi­zycz­ne­go. Nie mam na myśli Bra­ci Ka­ra­ma­zow, tyl­ko współcze­sne po­wieści. Jest w nich wia­ra bo­ha­terów, że ich gorz­ki trud dnia co­dzien­ne­go osta­tecz­nie ma sens, na­wet jak go nie ma, że jest jakiś Bóg, którego nie ma…

W kry­mi­nałach najczęściej mało ob­cho­dzi mnie sama za­gad­ka. Ani też do­mnie­ma­na me­ta­fi­zy­ka, pro­blem do­bra i zła. Po pro­stu by­wają to po­wieści do­brze skro­jo­ne. Mają wy­ra­zi­stych bo­ha­terów i jakąś w miarę lo­giczną akcję. Oczy­wiście nie wszyst­kie, tyl­ko te naj­lep­sze. Z tych, które czy­tam, mniej więcej połowa jest w ogóle do ni­cze­go. Po trzy­dzie­stu stro­nach od­pa­dam. A pamiętam nie­licz­ne, i najczęściej nie ze względu na in­trygę.

To są już ostat­nie po­wieści społecz­ne czy oby­cza­jo­we. Au­tor do­bre­go kry­mi­nału, żeby upraw­do­po­dob­nić opi­sy­waną hi­sto­rię, musi ją osa­dzić w ja­kiejś wia­ry­god­nej rze­czy­wi­stości. Naj­lep­sze książki Aga­thy Chri­stie opo­wia­dały o schyłku pro­win­cjo­nal­nej An­glii, An­glii dworów zie­miańskich i mia­ste­czek po­dob­nych do St. Mary Mead pan­ny Mar­ple. Ca­ro­li­ne Gra­ham lo­ku­je swe po­wieści w tym sa­mym śro­do­wi­sku, ak­cen­tując zmia­ny, ja­kie do­ko­nały się przez pół wie­ku. Ka­rie­ra kry­mi­nałów skan­dy­naw­skich ma w grun­cie rze­czy po­dob­ny cha­rak­ter; często są lo­kal­ne, moc­no osa­dzo­ne na swo­jej Go­tlan­dii czy w Ystad. Pierw­sze po­wieści Don­ny Leon też czy­tało się bar­dziej ze względu na ko­lo­ryt we­nec­ki niż na py­ta­nie, kto zabił.

Ale mówie­nie jed­nym tchem o kry­mi­nałach jako ta­kich wy­da­je mi się równie nie­traf­ne jak mówie­nie o po­wieściach w ogóle. O wy­ni­ku osta­tecz­nym de­cy­du­je styl, kon­wen­cja, po­mysłowość i co tam jesz­cze — a nie przy­na­leżność ga­tun­ko­wa. Co łączy na przykład Agathę Chri­stie z Wal­lan­de­rem? Może je­dy­nie za­ple­cze oby­cza­jo­we. Bo w grun­cie rze­czy i te po­wieści osiem­na­sto­wiecz­ne, i te dzie­więtna­sto­wiecz­ne, i współcze­sne po­wieści sen­sa­cyj­ne są to po­wieści o lu­dziach i wy­da­rze­niach. A ja sta­ro­mod­nie cenię so­bie in­for­ma­cyjną funkcję li­te­ra­tu­ry. Po­znawczą. Która ostała się już tyl­ko w kry­mi­nałach, i to nie wszyst­kich.

IK  Tak, ro­mans zwy­kle tego nie ma… Ma pani rację, że po­wieść sen­sa­cyj­na czy kry­mi­nal­na jest je­dyną współczesną po­wieścią oby­cza­jową z praw­dzi­we­go zda­rze­nia — żeby upraw­do­po­dob­nić zbrod­nię, trze­ba upraw­do­po­dob­nić oko­licz­ności jej popełnie­nia.

Oczy­wiście. A ja chy­ba po pro­stu lubię, żeby świat przed­sta­wio­ny był przed­sta­wio­ny.

ACh  A pani ulu­bio­ne po­wieści?

JK Ma pani taką jedną bez­dy­sku­syjną? Tę samą od lat?

Na pew­no nie jedną. Ale jed­na z tych naj­ważniej­szych jest niewątpli­wie au­tor­stwa tego od kwe­stio­na­riu­sza.

ACh  A który tom?

Całość. Z mo­men­ta­mi, których nie lubię, i ta­ki­mi, które lubię bar­dzo. Ja tego zresztą nig­dy nie prze­czy­tałam po ko­lei. To zna­czy czy­tałam ko­lej­ne tomy wy­da­wa­ne suk­ce­syw­nie od 1956 roku i po­tem wie­lo­krot­nie wra­całam do pew­nych scen, pew­nych frag­mentów. Kie­dyś niektóre nie­le­d­wie umiałam na pamięć.

ACh  Które?

Czy­tałam Pro­usta w grun­cie rze­czy jak Bal­za­ca. Naj­bar­dziej mnie cie­szyło, jak on zna­ko­mi­cie po­ka­zu­je re­la­cje między ludźmi, ludz­kie miny, ludz­kie słabości, am­bi­cje… Ktoś kie­dyś po­wie­dział o W po­szu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su, że to po­wieść w sied­miu to­mach i sied­miu obia­dach.

ACh  Czy­li Oria­na i jej mąż.

Tak. Poza tym sno­bi­zmy, te cu­dow­ne sno­bi­zmy, wal­ki między hra­bi­na­mi i między ak­tor­ka­mi. Wal­ki o pre­stiż, którego wy­miar w każdym śro­do­wi­sku jest inny; dość wspo­mnieć dy­stans, z ja­kim lew sa­lonów Swann był trak­to­wa­ny w ro­dzi­nie nar­ra­to­ra, dość wspo­mnieć po­zycję społeczną dok­to­ra Cot­tar­da… I tę Orianę z ostat­nie­go tomu, która cho­dzi na po­wy­krzy­wia­nych ob­ca­sach i nikt po­stron­ny nie domyśla się, jak ciągle jest wielką panią. Dużo mniej na­to­miast pociągały mnie te wszyst­kie roz­ważania o pamięci, które lubią być in­ter­pre­to­wa­ne przez roz­ma­itych mądrych lu­dzi, związki z Berg­so­nem i tak da­lej. Wątki ho­mo­sek­su­al­ne, muszę przy­znać, też za­wsze mnie dosyć nu­dziły, te wszyst­kie hi­sto­rie z Char­lu­sem i Mo­re­lem…

ACh  A miłosne? Gil­ber­ta, Al­ber­ty­na?

Mniej Gil­ber­ta, bar­dziej Al­ber­ty­na. Nie ma Al­ber­ty­ny rze­czy­wiście ze ściśniętym ser­cem czy­tałam, ale w całości tyl­ko raz.

JJ  A… i Ode­ta?

To jest bar­dzo sa­ty­rycz­ne w grun­cie rze­czy, ale też bal­za­kow­skie… „Stra­ciłem tyle cza­su dla ko­bie­ty, która mi się na­wet nie po­do­bała”. I opi­sy ubrań Ode­ty, łącznie z pod­szewką w ręka­wach żakie­tu. Ale ja tam również lubiłam ta­kie rze­czy jak ob­ra­zy pseu­do­-Giot­ta w koście­le w Com­bray, kwitnące głogi, te tak zwa­ne piękności… I cały wątek służącej Fran­cisz­ki. W po­szu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su lubię na różnych po­zio­mach, ale ra­czej nie na me­ta­fi­zycz­nym ani związa­nym z psy­cho­lo­gią pamięci, tyl­ko na po­zio­mie mądrości o lu­dziach.

IK  Wrócę do kwe­stio­na­riu­sza Pro­usta, bo boję się, że po­tem już nig­dy nie za­da­my pani py­ta­nia o „moje ma­rze­nie o szczęściu”?

Py­ta­nia do­tyczące ma­rzeń czy au­to­ry­tetów są niewątpli­wie ad­re­so­wa­ne do osób znacz­nie młod­szych.

JKL  O ma­rze­nia?

Oczy­wiście. Dzi­siaj moim naj­większym ma­rze­niem jest święty spokój.

JJ  Ale za­wsze tak było?

Nie, ale od­twa­rza­nie daw­nych ma­rzeń nie ma spe­cjal­ne­go sen­su.

WSZYST­KIEMa.

ACh  A ja­kie pani miała ma­rze­nia, kie­dy miała pani trzy­dzieści lat?

Jak miałam trzy­dzieści lat, to aku­rat sie­działam w więzie­niu. I rze­czy­wiście ma­rze­nia miałam prze­wi­dy­wal­ne.

JK  Ale co zna­czy ten „święty spokój”?

IK  Bo na przykład to, co tu upra­wia­my, to nie jest święty spokój…

Od­po­wiedź se­rio jest taka. Przy­pusz­czam, że od chwi­li, gdy roz­poczęłam stu­dia po­lo­ni­stycz­ne, chciałam być tym, kim w końcu się stałam. Ale zro­biłam dużo rze­czy po dro­dze, żeby to so­bie utrud­nić. I mogę po­wie­dzieć dwie rze­czy, całkiem sprzecz­ne ze sobą. Pierw­sza jest taka, że właści­wie zmar­no­wałam życie. A dru­ga jest taka, że osiągnęłam to, co chciałam osiągnąć.

ACh  A czy nie każdy może tak po­wie­dzieć o swo­im życiu?

Nie, nie każdy. Bo ja prze­cież zdaję so­bie sprawę, że gdy­by moja, prze­pra­szam za wyrażenie, ka­rie­ra prze­bie­gała w sposób stan­dar­do­wy, to bym robiła może coś in­ne­go i może na in­nym po­zio­mie. Bar­dzo mi bra­ku­je tych dwu­dzie­stu lat naj­większej wy­daj­ności in­te­lek­tu­al­nej i twórczej, które z ko­niecz­ności poświęciłam na re­da­go­wa­nie „Dia­lo­gu”, a nie na pracę ba­dawczą. Mogę się chwa­lić, że po pięćdzie­siątce nad­go­niłam stra­co­ny czas, nie­mniej zdaję so­bie sprawę, że wszyst­ko, co zro­biłam, nie jest ta­kiej jakości, jak bym chciała.

ACh  Ale wte­dy byłaby pani po­nurą pro­fe­so­rzycą na fi­lo­zo­fii…

Nie wiem, czym bym była. Może jed­nak nie po­nurą pro­fe­so­rzycą. Na­wet gdy­by mnie nie wsa­dzi­li, odejście od fi­lo­zo­fii byłoby i tak wy­mu­szo­ne przez sy­tu­ację po­li­tyczną. Mój Wy­dział Fi­lo­zo­fii prze­stał ist­nieć i nig­dy nie od­no­wił się w tym kształcie, w ja­kim był nie­zwy­kle atrak­cyj­ny, kie­dy w la­tach sześćdzie­siątych byłam stu­dentką, a po­tem dok­to­rantką. Więc pew­no i tak mu­siałabym so­bie szu­kać ja­kie­goś in­ne­go miej­sca. Prze­cież na­wet dok­to­rat obro­niłam osta­tecz­nie w In­sty­tu­cie Badań Li­te­rac­kich. Mój rze­czy­wi­sty pro­mo­tor, czy­li Krzysz­tof Po­mian, był już wte­dy w Paryżu; tę rolę wziął na sie­bie Mi­chał Głowiński, re­cen­zen­ta­mi byli Jan Błoński i Je­rzy Szac­ki, crême de la crême. Ale ni­ko­go z Fi­lo­zo­fii.

ACh  Ja­kie mogły być al­ter­na­tyw­ne dro­gi życio­we, gdy­by nie zo­stały prze­rwa­ne przez więzie­nie?

Ale czy mówimy o tym, co byłoby ze mną w tej hi­sto­rii Pol­ski, która była, czy też w ja­kiejś al­ter­na­tyw­nej? Kie­dy ma­rzyłam o ka­rie­rze na­uko­wej, to nie wy­obrażałam so­bie, że tam­te re­la­tyw­ne swo­bo­dy aka­de­mic­kie szlag tra­fi. A aku­rat tra­fił.

IK  Jed­na rzecz to jest po­czu­cie, że gdy­by hi­sto­ria była inna, oko­licz­ności od­mien­ne, to moje życie wyglądałoby in­a­czej. Na tym po­zio­mie każdy może to po­wie­dzieć i wy­obra­zić so­bie lep­sze oko­licz­ności wzra­sta­nia i doj­rze­wa­nia. Na­to­miast pani po­wie­działa — jeżeli rze­czy­wiście tak jest — że ma pani głębo­kie po­czu­cie zmar­no­wa­nia dwu­dzie­stu lat życia.

Na­wet dwu­dzie­stu je­den. Ale nie głębo­kie.

IK  To oczy­wiście zależy od oko­licz­ności hi­sto­rycz­nych, ale na­wet w tych oko­licz­nościach jest mnóstwo osób, które zaj­mo­wały się tym sa­mym i które nie po­wiedzą o so­bie, że zmar­no­wały dwa­dzieścia je­den lat życia.

Mnie cho­dzi o coś in­ne­go. Nie o to, że zaj­mo­wałam się czymś, co nic nie było war­te. Bo nie było ta­kie, a przy­najm­niej chcę w to wie­rzyć. Ale o to, że za­brakło mi, i do dziś bra­ku­je, prze­czy­ta­nia przez tych dwa­dzieścia lat ogrom­nej licz­by książek śred­nich. Prze­czy­tałam z grub­sza te naj­ważniej­sze, które prze­czy­tać należało. Ale nie czy­tałam śred­nich i nie brałam udziału w życiu aka­de­mic­kim, w którym te książki się oma­wia. I w którym uczest­ni­czy się w nie­zli­czo­nych de­ba­tach i spo­tka­niach, kon­fe­ren­cjach i sym­po­zjach, na­wet kom­plet­nie bez­przed­mio­to­wych. Na to, kie­dy po la­tach wróciłam na uni­wer­sy­tet, nie miałam już ani cza­su, ani ener­gii. Za to wy­cho­wałam przy­najm­niej pięć (tyl­ko czy ja wy­cho­wałam Jo­annę?) tu obec­nych osób, co też jest nie­by­wałą frajdą.

IK  Z tego, co pani mówi, wy­ni­ka, że naj­ważniej­sza w pani życiu była ka­rie­ra na­uko­wa.

W ja­kimś sen­sie tak. I nie tyl­ko ze względu na pre­stiż.

ACh  Że tych dwa­dzieścia lat w „Dia­lo­gu” się nie li­czy.

„Dia­log” był dla mnie wy­ba­wie­niem, to była pra­ca naj­bliższa temu, co chciałam robić. Ale w ma­rze­niach miałam być bel­frem i w końcu nim zo­stałam.

JJ  Na Uni­wer­sy­te­cie bar­dziej się pani spełniała dy­dak­tycz­nie czy bi­blio­tecz­nie?

Mu­siałam szyb­ko zro­bić to, co zwy­kle jest rozłożone na lata, więc nie mogłam się za bar­dzo za­sta­na­wiać nad sobą. Wie­działam, że muszę na­pi­sać pewną liczbę książek, żeby po­ka­zać — świa­tu? rówieśni­kom? tkwiącemu we mnie małemu pro­te­stan­to­wi? — że jed­nak mogę. Że mi jed­nak nie złama­li życia. Ale zdaję so­bie sprawę, że wie­lu rze­czy do końca nie umiem i że gdy­by moje życie prze­bie­gało in­a­czej, to po pro­stu byłabym mądrzej­sza.

ACh  A cze­go w szczególności pani nie umie, a co umieją ci, którzy tych dwu­dzie­stu lat poza uni­wer­sy­te­tem nie spędzi­li?

Po­wta­rzam: nie prze­czy­tałam wie­lu śred­nich książek. I przede wszyst­kim nie na­uczyłam się funk­cjo­no­wać w struk­tu­rach aka­de­mic­kich. Je­stem w su­mie bar­dzo aspołecz­na.

IK  Zda­wało mi się, że pani nas uczy, że właśnie tych śred­nich nie war­to czy­tać.

ACh  Dla­cze­go tak się pani de­pre­cjo­nu­je? Nie może się pani na se­rio uważać za słabszą od na­szych ko­legów?!

Moja dro­ga, tu właśnie do­cho­dzi do głosu wy­cho­wa­nie praw­dzi­wej damy: Kali być wiel­ki świat, a Mea mieć tyl­ko obrączkę na no­dze. Żebym ja sama sie­bie po­chwa­liła, to byś mu­siała mnie ogniem przy­pa­lać. Wy je­steście od tego, żeby mnie chwa­lić, a ja je­stem od tego, żebym uda­wała skromną.

IK  Ale ja właśnie panią za­ata­kuję. Bo jest taka rzecz, która mnie za­wsze do­pro­wa­dzała do szału. Pani często po prze­czy­ta­niu ja­kie­goś tek­stu mówi: „ja nic z tego nie ro­zu­miem”, „ja się na tym nie znam”, „to nie jest w ogóle moja działka”, „nic o tym nie wiem”. To jest za­bieg, który sto­su­je pani na okrągło. I to nie jest żadna ko­kie­te­ria. Stąd moje py­ta­nie: co to zna­czy mieć kom­pe­ten­cje? Co to zna­czy być przy­go­to­wa­nym? Z jed­nej stro­ny, skraj­nej, można oczy­wiście uznać, że wie­my wszyst­ko, je­steśmy kom­pe­tent­ni we wszyst­kim dzięki temu, że opa­no­wa­liśmy jakąś dzie­dzinę, bo prze­czy­ta­liśmy sto­sow­ne podręczni­ki, tek­sty i tak da­lej.

Ale co to zna­czy przy­znać sa­me­mu so­bie kom­pe­ten­cje wy­star­czające, żeby się wy­po­wia­dać o ja­kichś tek­stach? To jest bar­dzo ważne. My z na­tu­ry rze­czy wy­po­wia­damy się o tek­stach, bo tak się oce­nia stu­dentów, ma­gi­strantów, dok­to­rantów, tak pani oce­niała na­sze tek­sty. Więc wska­za­nie tego pułapu — czy też za­kre­su — jest chy­ba dosyć ważne?

Nie prze­sa­dzaj. Czy rze­czy­wiście przystępując do oce­nia­nia wa­szych tekstów, mówiłam, że ich nie ro­zu­miem i że się na tym nie znam?

ACh  Nie, na­szych nie, ale jak pani czy­ta Luce Iri­ga­ray, to pani tak mówi.

IK  A i przy ma­gi­stran­tach to się pani zda­rza.

Jeżeli ktoś wy­bie­ra so­bie te­mat, w którym nie czuję się kom­pe­tent­na, to prze­pra­szam bar­dzo, czy mam temu za­prze­czać? A ja się dość często nie czuję kom­pe­tent­na i to jest być może ten brak aser­tyw­ności, który ze mnie w tej roz­mo­wie wy­do­by­wa­cie na roz­ma­itych po­zio­mach, ale też po­czu­cie pew­ne­go nie­do­ucze­nia.

IK  Wy­da­je mi się, że nie­kom­pe­ten­cja jest w ogóle wpi­sa­na w nasz zawód. Mamy po­czu­cie, że nie je­steśmy w sta­nie być kom­pe­tent­ne, bo co ty­dzień w sa­mym Li­brze2 uka­zu­je się mnóstwo książek, które po­win­ny in­te­re­so­wać kul­tu­ro­znawcę z IKP. Więc jak de­fi­nio­wać swoją nie­kom­pe­tencję? Jak pani wy­zna­cza ten pułap? Zaczęłam od tego, że mnie wku­rzało, kie­dy mówiła pani, że jest nie­kom­pe­tent­na. A prze­cież prze­czy­tała pani tyle tekstów, że na pew­nym po­zio­mie jest pani w sta­nie po­wie­dzieć, czy tekst jest mądry, ma sens, czy nie, bez względu na to, czy pani zna się na tym, co pani prze­czy­tała.

Naj­pierw od­po­wiem ci nie wprost. Mam ogrom­ne kom­plek­sy związane ze słabą zna­jo­mością języków ob­cych, co ma mnóstwo po­wodów, które są po­wodami obiek­tyw­ny­mi i które mnie uspra­wie­dli­wiają, ale też po­zo­sta­je fak­tem, że nie chciało mi się do tego porządnie przyłożyć. I równo­cześnie mam coś ta­kie­go jak po­trze­ba głębo­kie­go ro­zu­mie­nia tek­stu. Tek­stu jako całości, nie po­szczególnych frag­mentów. Czy­tając tek­sty ob­cojęzycz­ne, sta­le się boję, że może nie dość głęboko je ro­zu­miem. A po­nie­waż znaczną część życia spędziłam na po­pra­wia­niu cu­dzych przekładów, nie­raz po­zwa­lam so­bie na wrażenie, że moje pra­gnie­nie zro­zu­mie­nia ory­gi­nału znacz­nie prze­kra­cza pra­gnie­nie, które miał tłumacz. I coś po­dob­ne­go od­czu­wam cza­sem także w sto­sun­ku do tekstów, które nie wy­ma­gają przekładu z ob­ce­go języka. Ja nie ro­zu­miem, ale nie­kie­dy po­dej­rze­wam, że nie do końca ro­zu­mie au­tor.

IK  Nie mam za­mia­ru ni­ko­go obrażać, ale to brzmi jak py­ta­nie z fil­mu, który dzi­siaj po­ka­zy­wałam stu­den­tom: „czy ty je­steś idio­ta, czy ty je­steś cwa­na gapa?”. Bo to jest właśnie ten po­ziom, kie­dy ktoś mówi: „no, ja nie mam żad­nych ta­kich spe­cjal­nych kom­pe­ten­cji, ale właści­wie co zna­czy to pojęcie, które tu się po­ja­wia, wokół którego jest zbu­do­wa­ny ten tekst. Bo wyjaśnie­nie się tu nie po­ja­wia, a jeśli się po­ja­wia, to wy­ni­ka z nie­go, że właści­wie nic nie zna­czy”. To jest z grub­sza to, co pani robi z na­szy­mi tek­sta­mi, kie­dy pani uda­je, że pani ich kom­plet­nie nie zro­zu­miała.

To zna­czy za­pew­ne, że ja to niewłaści­wie na­zy­wam.

IK  Ja nie mówię, czy to jest właściwe, czy niewłaściwe, ja tyl­ko mówię o pew­nym pro­ce­sie pra­cy z tek­stem i je­stem ­cie­ka­wa, jak to wygląda z pani per­spek­ty­wy à pro­pos mówie­nia o nie­kom­pe­ten­cji.

Nie od­ma­wiam sama so­bie kom­pe­ten­cji w dzie­dzi­nie in­ter­pre­to­wa­nia tekstów i lo­gicz­ne­go myśle­nia. Ale myślałam o ta­kich tek­stach, przy których czuję się bez­sil­na. A dosyć bez­sil­na czułam się na przykład — co może pamięta­cie, bo wszyst­kie prócz Jo­an­ny brałyście w tym udział — przy Ju­dith Bu­tler, którą prze­ra­białyśmy na se­mi­na­rium. Z jej tek­stu3 po długich i ciężkich cier­pie­niach zaczęły nam w końcu wy­cho­dzić same banały. Po mo­zol­nej ana­li­zie oka­zało się, że w niesłycha­nie skom­pli­ko­wa­ny sposób au­tor­ka za­warła tam kil­ka myśli w miarę dających się przyjąć, ale które mogłyby być wyjaśnio­ne dużo prościej i krócej. Że płeć kul­tu­ro­wa ma cha­rak­ter spek­ta­klu czy per­for­man­ce’u, że jest każdo­ra­zo­wo od­gry­wa­niem roli sto­sow­nie do wy­obrażenia, ja­kie w kon­kret­nej kul­tu­rze lub subkul­tu­rze prze­waża na te­mat płci bio­lo­gicz­nej. Otóż wysiłek, który włożyłam w dojście do tego wnio­sku, w porówna­niu z wysiłkiem, który w to wkładają inni, był, jak mi się wy­da­je, większy. Po pro­stu cza­sem wy­da­je mi się, że inni ro­zu­mieją z ta­kich wy­wodów więcej niż ja. Albo że po­tra­fią za­do­wo­lić się czymś mniej.

IK  Przykład Ju­dith Bu­tler jest aku­rat do­bry, bo każda z nas czy­ni ja­kieś próby jej uprosz­cze­nia na użytek zajęć, ale jest inne ważne py­ta­nie. Czy nie jest tak, że kon­fron­ta­cja z języ­kiem roz­ma­itych „skom­pli­ko­wa­nych” myśli­cie­li wy­ma­ga jed­no­cześnie umiejętności ich przekładu na inne, prost­sze języki, ale też posługi­wa­nia się ich własnym, właści­wym im języ­kiem? Dru­gie py­ta­nie, które ciągle tu krąży: co pani zda­niem po­wi­nien umieć hu­ma­ni­sta, żeby po­wie­dzieć o so­bie, że jest kom­pe­tent­ny? Co pani by dało te dwa­dzieścia lat? Wra­cając do pani nie­spełnio­nych ma­rzeń, co miałoby się stać, żeby pani po­wie­działa o so­bie, że to się udało?

Nie sądzę, żebym była w sta­nie w ogóle kie­dy­kol­wiek po­wie­dzieć, że to się udało, ale może byłabym trochę bar­dziej pew­na sie­bie. Ta­kie po­czu­cie, że się prze­czy­tało więcej książek, że się le­piej je pamięta… Do tego do­cho­dzi po­czu­cie wy­cie­kających kom­pe­ten­cji…

ACh  Do cze­go pani stra­ciła kom­pe­ten­cje?

Na przykład do in­ter­pre­to­wa­nia Clau­de’a Lévi­-Straus­sa. Moje stu­dia wy­padły w cza­sie wiel­kiej mody na struk­tu­ra­lizm i, jak mi się wy­da­je, jego pra­ce dość do­brze ro­zu­miałam w la­tach sześćdzie­siątych. Po czym miałam wie­le lat prze­rwy, a kie­dy do nie­go wróciłam, to się oka­zało, że bar­dzo wie­lu rze­czy w jego książkach nie je­stem już w sta­nie pojąć. I to jest po tro­sze od­po­wiedź na py­ta­nie o te dwa­dzieścia lat. To są nie tyl­ko lek­tu­ry, to jest współżycie z ludźmi, którzy posługują się tym sa­mym języ­kiem, roz­ma­wiają o tych sa­mych pro­ble­mach. Oczy­wiście, można też po­wie­dzieć, że z pew­ne­go punk­tu wi­dze­nia robią so­bie wodę z mózgu. Strze­lają do sie­bie tymi struk­tu­ra­mi Lévi­-Straus­so­wy­mi, tymi ho­mo­lo­gia­mi i wiązka­mi re­la­cji, i udając, że to wszyst­ko jest ja­sne, po­ro­zu­mie­wają się na po­zio­mie po­za­ra­cjo­nal­nym.

IK  De­fi­niując to w ten sposób, właśnie pani do­wiodła, że w ogóle do tego nie tęskni.

ACh  Pamiętam ta­kie dys­ku­sje o bar­dzo mądrych książkach na­szych ko­legów, którzy po wysłucha­niu pani ko­men­ta­rza do­cho­dzi­li do wnio­sku, że to, co mie­li do po­wie­dze­nia, można było jed­nak na­pi­sać o wie­le prościej.

IK  Ta nie­kom­pe­tent­na pani pro­fe­sor robi krzywdę nam wszyst­kim, bo człowiek się wypiął i wy­da­lił z sie­bie to dzieło, a po­tem pani pro­fe­sor je czy­ta i mówi w trzech zda­niach: teza, an­ty­te­za, syn­te­za, a w ogóle można to było na­pi­sać dużo prościej. Ale prze­cież pani pro­fe­sor jest nie­kom­pe­tent­na…

Z tego, co tu mówi­cie, wy­ni­ka, że nadużywam tego określe­nia i że robię to mi­no­de­ryj­nie. Cho­ciaż tyl­ko sta­ram się być szcze­ra.

IK  Ja prze­cież nie mówię, że pani kłamie albo że to jest kon­wen­cja to­wa­rzy­ska, tyl­ko za­sta­na­wiam się, co się pod tym kry­je, zwłasz­cza biorąc pod uwagę, że często za sprawą paru pro­stych pytań na­gle cała kon­struk­cja, która spra­wia wrażenie skom­pli­ko­wa­nej, się roz­pa­da. Więc po­wta­rzam jesz­cze raz py­ta­nie: co to zna­czy być kom­pe­tent­nym?

To, że możesz czuć się swo­bod­nie.

JKL  Prze­cież tyle czujących się swo­bod­nie osób jest w grun­cie rze­czy nie­kom­pe­tent­nych!

JK  Tyl­ko czy my tu mówimy o kom­pe­ten­cjach, czy o sa­mo­po­czu­ciu?

Ja przez cały czas mówię o sa­mo­po­czu­ciu, bo obiek­tyw­nie o kom­pe­ten­cjach po­wie­dzieć nic nie po­tra­fię. Do tego po­trzeb­ny jest ab­so­lut po­znaw­czy albo Pan Bóg.

JK  Czy­li roz­ma­wia­my o tym, jak się do­brze czuć wśród lu­dzi, którzy posługują się języ­kiem wy­ra­fi­no­wa­nym, który nam w głębi du­szy wy­da­je się jałowy albo pre­ten­sjo­nal­ny, a oni zupełnie nie­po­trzeb­nie tak się wy­si­lają i na­pi­nają. Pro­blem jed­nak w tym, że na ta­kim po­czu­ciu czy roz­po­zna­niu nie da się zbu­do­wać po­czu­cia wyższości tak do końca. Mimo że wie­my, że ten język jest nadęty, to wątpli­wości do­tyczące sa­mo­oce­ny po­zo­stają…

Zwłasz­cza że przez lata spędzo­ne poza śro­do­wi­skiem aka­de­mic­kim utra­ciłam nie tyl­ko zdol­ność swo­bod­ne­go mówie­nia o Lévi­-Straus­sie, ale prak­tycz­nie zdol­ność mówie­nia o fi­lo­zo­fii. Wy­padłam z tego języka, a w pew­nym mo­men­cie zaczęło mnie to śmier­tel­nie nu­dzić. I to też jest je­den z do­wodów mo­jej nie­kom­pe­ten­cji.

IK  To na pew­no nie jest dowód nie­kom­pe­ten­cji. Ale dla nas jest ważne, jak pani de­fi­niu­je kom­pe­ten­cje w ogóle. Nie swo­je własne.

Moi mi­strzo­wie byli kom­pe­tent­ni. A inni?

IK  No ale chy­ba po­tra­fi pani po­wie­dzieć, czy jakaś oso­ba, która się wy­po­wia­da, jest kom­pe­tent­na czy nie?

Jeśli nie do­patrzę się u kogoś jaw­nych błędów, na przykład błędów rze­czo­wych, które mogłabym wska­zać pal­cem, to wte­dy się za­czy­na ama­tor­ska psy­cho­lo­gia. Patrzę, czy ktoś rozkłada swój pawi ogon i głównie się po­pi­su­je, czy też spra­wia wrażenie, że rze­czy­wiście ma coś do po­wie­dze­nia. Jeśli za­nad­to się na­pa­wa własnym pi­sa­niem bądź mówie­niem — to za­czy­nam wątpić. Ale za­uważcie, ja mówię tyl­ko o od­czu­ciach.

IK  Czy­li oso­ba kom­pe­tent­na to oso­ba, którą uważa pani za kom­pe­tentną na po­zio­mie swo­jej własnej nie­kom­pe­ten­cji.

JK  Od­noszę wrażenie, że roz­mo­wa o kom­pe­ten­cjach za­ciem­nia w grun­cie rze­czy sprawę dość prostą: że przez te dwa­dzieścia lat nie na­pi­sała pani kil­ku książek, które mogła pani w tym cza­sie na­pi­sać. A to zmie­niłoby pani dzi­siej­sze sa­mo­po­czu­cie, bo z tych kil­ku niena­pi­sanych książek zro­dziłaby się owa swo­bo­da, której pani bra­ku­je. Czy­li kom­pe­ten­cje bu­du­je po­czu­cie, że zro­biło się wszyst­ko, na co było człowie­ka stać. Pani nie ma tego po­czu­cia, czy tak?

IK  Ale zga­dza­my się z tym, że to jest uto­pia?

JK  To za­wsze jest uto­pia. A w tym wy­pad­ku jest to jesz­cze coś za coś. Mnie jest jakoś trud­no drążyć te­mat, dla­cze­go dwa­dzieścia lat prze­pra­co­wa­nych dla „Dia­lo­gu” to w pani życiu lata zmar­no­wa­ne. To by mnie mogło wpędzić w de­presję. Więc może za­py­tam o co in­ne­go: kie­dy wra­cała pani na uni­wer­sy­tet po dwu­dzie­stu la­tach, to jak pani de­fi­nio­wała tę swoją dzie­dzinę na nowo? Bo prze­cież nie podjęła pani pra­cy na­uko­wej w tym sa­mym miej­scu, w ja­kim ją po­rzu­ciła?

Pa­ra­dok­sal­nie, podjęłam ją w dość po­dob­nym miej­scu. Bar­dzo ład­nie na­zwała to Jo­an­na Pałach, kie­dy w 2003 roku robiła ze mną wy­wiad dla „No­wych Książek”. Po­wie­działa wte­dy, że je­stem zna­chorką. Trochę w związku z książką O kul­tu­rze i zna­cho­rach, ale też i ja zda­wałam so­bie sprawę, że nie je­stem praw­dziwą uczoną w ta­kim sen­sie, w ja­kim są nimi ucze­ni aka­de­mic­cy, którzy wszyst­ko prze­czy­ta­li i pu­bli­kują uczo­ne roz­pra­wy w pi­smach z li­sty fi­la­del­fij­skiej albo przy­najm­niej punk­to­wa­nych. Że mam pewną dozę zdro­we­go rozsądku i że dys­cy­pli­na, którą upra­wiam, nie jest na tyle ścisła, by wy­ma­gała ode mnie by­cia czym­kol­wiek in­nym niż zna­chorką — in­te­li­gentną czy­tel­niczką. I wróciłam na uni­wer­sy­tet z tymi kom­pe­ten­cja­mi zna­chorki.

JKL  Dwa­dzieścia je­den lat spędzo­nych w za­mrażarce spo­wo­do­wało, że była pani od­se­pa­ro­wa­na od życia in­te­lek­tu­al­ne­go…

Aka­de­mic­kie­go. Czy­li od pew­ne­go aspek­tu życia in­te­lek­tu­al­ne­go, które po­le­ga na tym, że się w pew­nym języku oma­wia pew­ne spra­wy, tracąc za­ra­zem dy­stans do tego języka. Ale kie­dy się przy­cho­dzi po długim okre­sie nie­obec­ności, wejść w ten język i w ten styl już się właści­wie nie uda­je. Kie­dy mówię o swo­jej nie­kom­pe­ten­cji, to mam na myśli to również, że nie mogę wsko­czyć w ten język.

JJ  To chy­ba całe szczęście.

Mówimy o po­czu­ciu kom­pe­ten­cji, po­czu­cie własnej war­tości skądinąd po­sia­dam.

JKL  Pani pa­trzy na życie aka­de­mic­kie i in­te­lek­tu­al­ne z podwójnej per­spek­ty­wy. Jest to spoj­rze­nie z wewnątrz, bo jed­nak weszła pani do środ­ka, ale też cały czas jest pani out­si­derką. To jest dys­po­zy­cja uni­kal­na i można po­wie­dzieć, że po­win­na pani po­dziękować za tych dwa­dzieścia je­den lat. Widzę w tym siłę, a nie słabość. Owszem, jest pani trud­no, ale są również z tego pew­ne fruk­ta.

Rze­czy­wiście brak mi spon­ta­nicz­nej umiejętności wcho­dze­nia w pe­wien typ roz­ważań aka­de­mic­kich. Mam po­czu­cie by­cia out­si­derką, co się wiąże również z tym, że mnie odstręczają wszyst­kie pro­ce­du­ry, że w grun­cie rze­czy zupełnie się nie na­daję do społecz­ne­go życia uni­wer­sy­tec­kie­go, które w znacz­nym stop­niu po­le­ga na ze­bra­niach, po­sie­dze­niach i in­nych kre­tyństwach. Ale jeśli się nie wcho­dzi w skład pew­nych ko­mi­sji i ko­mi­tetów, jeśli się nie wy­sia­du­je na ze­bra­niach, nie uczest­ni­czy w dys­ku­sjach, to po­zo­sta­je się poza społecz­nością. I ja tak po­zo­stałam zarówno z po­wodów cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych, jak i bio­gra­ficz­nych.

JK  A co panią skłoniło do zajęcia się ba­da­niem ciała i płci?

Per­so­nal­nie Ane­ta Górnic­ka­-Bo­ra­tyńska4. A poza tym za­sko­czyło mnie, że nasz pro­gram an­tro­po­lo­gii kul­tu­ry (to się chy­ba wte­dy jesz­cze na­zy­wało „wpro­wa­dze­nie do wie­dzy o kul­tu­rze”) w ogóle po­mi­ja wątek płci.

ACh  Może ko­biet nie ma?

W tym pro­gra­mie i w skryp­cie prze­zna­czo­nym dla stu­dentów w ogóle się nie po­ja­wiały. A tym sa­mym nie było i pro­ble­mu płci. Tekstów pi­sa­nych przez ko­bie­ty też nie było, ale to aku­rat jest tu mniej ważne. Jed­nak obec­ność te­ma­tu ciała bez po­dej­mo­wa­nia te­ma­tu płci była in­try­gująca. Widać było, że ten cały pro­gram przy­go­to­wa­li mężczyźni

ACh  Czy­li Ka­te­dra Kul­tu­ry Pol­skiej.

Fakt, tam pra­co­wa­li na początku pra­wie sami mężczyźni. A dla mężczyzn pro­ble­ma­ty­ka płci jest prze­zro­czy­sta.

JK  Po­czu­cie spra­wie­dli­wości panią ru­szyło.

Poza tym mnie to po pro­stu in­te­re­so­wało. Ko­bie­ta w kul­tu­rze i ciało ko­bie­ty w kon­tekście kul­tu­ro­wym. Ale obec­nie po­wstające tek­sty fe­mi­ni­stycz­ne w większości od­stają od tam­tych mo­ich zain­te­re­so­wań. Bo jed­nak za­wsze bar­dziej in­te­re­so­wał mnie wątek eman­cy­pa­cyj­ny.

JK  Pamiętam, że kie­dy na początku mo­jej współpra­cy z „Dia­lo­giem” pro­po­no­wałam zro­bie­nie fe­mi­ni­stycz­ne­go nu­me­ru, pani po­wie­działa: „Ale z cze­go? Ale z cze­go? One tak głupio piszą”.

Bo one głupio piszą. Albo ucze­nie. Nic na to nie po­radzę.

JK  To wróćmy do kwe­stio­na­riu­sza Pro­usta: „Co wzbu­dza we mnie ob­se­syj­ny lęk?”.

Chy­ba nie