Strona główna » Obyczajowe i romanse » Szpitalik w dżungli

Szpitalik w dżungli

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-3681-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Szpitalik w dżungli

Doktor Juliette Allen zrezygnowała z luksusowego życia u boku ojca w Indianapolis, znalazła pracę w stolicy Kostaryki, a weekendy spędzała jako wolontariuszka w szpitaliku w kostarykańskiej dżungli. Kierował nim Damien Caldwell, niegdyś chirurg w szpitalu klinicznym w Seattle. Juliette zastanawia się, dlaczego lekarz, który miał do dyspozycji sprzęt najwyższej klasy, zaszył się w prymitywnej, odległej od świata placówce. On z kolei usiłuje dociec, dlaczego piękna kobieta z bogatego domu ciężko pracuje w dżungli. Coraz bardziej go to intryguje, nie może doczekać się jej kolejnego przyjazdu...

Polecane książki

„Jak wygrać przetarg – poradnik dla małych i średnich firm” to bardzo praktyczne opracowanie, opisujące przystępnym językiem, „krok po kroku”, jak rozpocząć przygodę z przetargami publicznymi. Książka zawiera nie tylko porady dotyczące samej procedury zamówień publicznych. Z lektury wykonawca dowi...
Srebrzysko, nazwane przez jednego z recenzentów „thrillerem teologicznym”, łączy w sobie quasi-sensacyjną fabułę z problematyką filozoficzno-moralną, dając formę literacką, jakiej dzisiaj nikt z polskich pisarzy nie uprawia.. Srebrzysko jest tylko z pozoru realistyczne. To raczej opowieść symboliczn...
Często mamy do czynienia z przypadkiem, gdy do skonsolidowania musimy włączyć zagraniczną jednostkę, której waluta funkcjonalna lub prezentacji  są inne niż jednostki dominującej. W opracowaniu wyjaśniamy, jakie należy zastosować metody przeliczeń. Podpowiadamy, jak sporządzić poprawne skonsolidowan...
Mrówka to niezaprzeczenie jedno z najszlachetniejszych, najmiłosierniejszych, najbardziej oddanych, wspaniałomyślnych i altruistycznych wśród stworzeń, które bytują na naszej planecie. Mamy tu do czynienia z rzecząpospolitą wysoce idealną, której my ludzie — niest...
Wybrzeże Bałtyku  i pojezierza – kraina słonych i słodkich wód północnej Polski Północna Polska to kraina wód, lasów i złocistych plaż. Wybrzeże Bałtyku i pas pojezierzy należą do urlopowych celów numer jeden na turystycznej mapie naszego kraju. Wypoczynek nad wodą to jedna z ulubionych form spędzan...
Właśnie ledwo ledwo zdałem maturę. Moja siostra miała czternaście lat, słuchała Hôtel de la plage w wykonaniu Sheili i B. Devotion i, leżąc na łóżku, czytała w „Marie Claire” zwierzenia zdradzonej kobiety. Na ścianach wisiały plakaty z Richardem Gere’em i Thierry’m Lhermitte’em. Wierzyła w księcia z...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dianne Drake

Dianne DrakeSzpitalik w dżungli

Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po zmroku zapanowała absolutna cisza. Małpy przestały wrzeszczeć, ptaki ucichły. Chyba w pobliżu nie przekradała się nawet żadna pantera.

Damien poczuł się nieswojo. Był przyzwyczajony do nieustannego hałasu, szumu wielkiego miasta, najpierw w Seattle, potem w Chicago, Miami, Nowym Jorku, a na koniec do wrzawy w kostarykańskiej dżungli.

Hałas sprawiał, że czuł, że żyje, dawał mu poczucie bezpieczeństwa, pozwalał się skoncentrować na nowym rozdziale w życiu.

Na początku go zaskoczyło, że w dżungli panuje taki rejwach. Jak w wielkim mieście, ale trochę inny. Teraz w Kostaryce mógł wreszcie nacieszyć się samotnością. Jednak ta noc była inna… bo samotność nagle zaczęła mu dokuczać. Sam w wielkim mieście, sam w dżungli.

Bez różnicy.

Ludzie tego nie rozumieli, nie chcieli zrozumieć, ale i on sam wolał się tym nie zajmować, by nie przesadzić, rekompensując to sobie, robiąc coś, czego normalnie by nie zrobił. Na przykład zaręczając się z osobą, na którą normalnie nie zwróciłby uwagi.

Tylko Daniel to rozumiał. Ale z Danielem łączyła go więź bliźniacza.

Damien i Daniel. Podobni do siebie jak dwie krople wody. Różniła ich jedynie długość włosów oraz broda. Daniel był tą gładko ogoloną wersją, ale obaj mieli po metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne oczy i dołeczki w policzkach, tak rozczulające dla kobiet. Poza wyglądem różniło ich wszystko.

Damien był niespokojnym duchem, Daniel uporządkowanym domatorem, czego brat bliźniak mu zazdrościł, przeczuwając, że nie jest mu pisana stabilizacja.

„Podejrzanie spokojna noc”, pisał w liście do Daniela. „Mam wrażenie, że mnie pochłania”.

Spotkali się kilka miesięcy temu na ślubie Daniela. Tym razem było to radosne spotkanie. Nie to co parę lat wcześniej, kiedy wezwano go do Stanów, by pomógł Danielowi po śmierci pierwszej żony. Ale Daniel się pozbierał i zaczął nowe życie. Ma rodzinę. Szczęściarz z niego.

„Przez większą część czasu mam pełne ręce roboty. Co u Ciebie? Czy udaje Ci się łączyć pracę z życiem rodzinnym?”.

Daniel wiódł sielankowe życie, ale Damien nie chciał nigdzie zapuszczać korzeni. Wolał robić, co chce i kiedy chce, przed nikim się nie tłumaczyć. Tutaj, w sercu dżungli, nareszcie znalazł upragnioną wolność.

W szpitaliku nie było żadnych udogodnień. Nawet nie zaglądali tam turyści.

Damienowi odpowiadała taka izolacja, mimo że nie miał natury samotnika. W poprzednim wcieleniu lubił szybkie auta, luksusowe apartamenty oraz piękne kobiety. To było jego życie, zanim od niego uciekł. Teraz została mu narzucona wstrzemięźliwość, nie tylko seksualna, ale też od spraw przyziemnych. Dopiero tutaj mógł się zastanowić, co dalej. Czy w ogóle jest jakieś dalej.

Nie żałował rozstania z dawnym stylem życia. W pewnym sensie nawet się nie spodziewał, że odnajdzie się w nowych okolicznościach.

„Pozdrów ode mnie Zoey, powiedz jej, że się cieszę, że weszła do naszej rodziny. I ucałuj Maddie od wujka Damiena”.

Podpisał się pod listem, włożył go do koperty i ją zaadresował. Być może w przyszłym tygodniu uda mu się pojechać do Cima de la Montaña po podstawowe zakupy i wysłać ten list. Może nawet zadzwoni do rodziców, jeśli znajdzie się bliżej przekaźnika. I w końcu trafi na tego cholernego hamburgera!

– Doktorze, jest pan potrzebny w szpitalu! – zawołała Alegria Diaz, zaglądając do niego przez okno.

Alegria to jedyna jego pielęgniarka, kobieta, która odważyła się opuścić dżunglę, by zdobyć wykształcenie. Tutaj to rzadkość.

– O co chodzi? – zapytał, wkładając buty.

– Ból brzucha. Nic poważnego. Ale on mnie nie słucha. Domaga się el médico.

Czyli jego. Lekarza, który ma do dyspozycji jedną wykwalifikowaną pielęgniarkę, jednego emerytowanego wypalonego chirurga plastycznego oraz garstkę chętnych, ale niewyszkolonych ochotników, a do tego wypożyczonego, bardzo kapryśnego pikapa.

– Już idę, tylko włożę koszulę i się uczeszę.

Dwudziestoczterogodzinna gotowość to nie najlepsze rozwiązanie, ale tak wyglądała jego codzienność. Na długo? Przynajmniej dopóki nie trafi się coś lepszego.

– Chciałam mu podać środek na niestrawność – powiedziała Alegria, gdy przekroczył próg El Hospital Bombacopsis w centrum wioski.

– Ale odmówił?

– Powiedział, że pomoże mu tylko resbaladera.

Napój z ryżu i jęczmienia.

– Tutaj tego nie serwujemy. Nigdy nie słyszałem o jej leczniczych właściwościach.

– Tobie też odmówi – ostrzegła go Alegria.

– Wczoraj, kiedy bolała go głowa, nie chciał aspiryny. To po co tu przychodzi?

– Señor Segura choruje dwa razy w roku, kiedy jego żona wyjeżdża do San José, do siostry.

– Ona wyjeżdża, on zaczyna się źle czuć, więc zgłasza się do szpitala?

– Jego Rosalita świetnie gotuje.

– Czyli dzisiaj za bardzo się objadł i dlatego boli go brzuch.

Alegria wzruszyła ramionami.

– Nie zna umiaru, jak zobaczy przed sobą talerz casado.

Damien też przepadał za casado, ale chyba nie do tego stopnia co pan Segura.

– Okej, zbadam go, a jak się okaże, że to zwyczajna niestrawność, zaaplikuję mu środek zobojętniający kwas i poproszę Rosalitę, żeby dawała mu mniejsze porcje.

– To mu się nie spodoba.

– A mnie się nie podoba pacjent, który nie słucha mojej pielęgniarki.

Alegria ruszyła do szafki po lek, a on do kłopotliwego pacjenta.

– Podobno nie chciał pan wziąć leku podanego przez pielęgniarkę.

– Bo nie pomaga na moją przypadłość – odparł Segura.

– A napój z ryżu i jęczmienia pomaga?

– Moja Rosalita zawsze mi go daje, jak się źle poczuję.

– Ale Rosalita jest teraz u siostry, więc to my musimy pana kurować. – Osłuchał pacjenta, obmacał brzuch, zajrzał do gardła. Wszystko w porządku. – Owszem, jest pan chory, ale tylko dlatego że za dużo pan zjadł. Pielęgniarka da panu kilka tabletek, które ma pan pogryźć.

– Tabletki są do niczego. Pomaga mi resbaladera. Rosalita zawsze mi ją podaje.

Damien westchnął. Wystarczą dwie tabletki, by pacjent poczuł ulgę, ale najpierw należy przemówić mu do rozumu.

– Nie mam pod ręką resbaladery i jej tu dla pana nie przygotujemy. – Nie mieli ani surowców, ani pieniędzy na takie zachcianki jednego pacjenta.

– No to będę chorował, aż wyzdrowieję. Albo umrę.

– A ja się nie zgadzam, żeby pan umarł, bo nie chciał pan zażyć lekarstwa.

Dyskusja utknęła w martwym punkcie. To się zdarzało, zwłaszcza gdy miejscowi upierali się przy tradycyjnych remediach. Damien nie lubił im ulegać, zwłaszcza gdy miał pewność, że jego lek jest skuteczniejszy. Jednak w tej sytuacji uznał, że odda pole przeciwnikowi.

– W porządku, decyzja należy do pana, ale proszę pamiętać, że ból brzucha może ustąpić dopiero jutro.

– Co z tego? – obruszył się Segura, po czym popatrzył na Alegrię. – Zostaw sobie te tabletki dla kogoś innego.

Pielęgniarka rzuciła Damienowi pytające spojrzenie.

– Odłóż je.

– Jak sobie życzysz.

Życzył sobie więcej miejsca, lepszego wyposażenia, więcej wykwalifikowanego personelu i leków najnowszej generacji. Miał jednak do dyspozycji barak z drewna, dziesięć łóżek oraz jedno pomieszczenie, w którym mieścił się gabinet zabiegowy. Żadnych wygód. Spartańskie warunki i bardzo ograniczone możliwości.

Sam dokonał takiego wyboru, rezygnując z lukratywnej posady w Seattle. Nie, nie żałował tego, ale wolałby mieć tu coś więcej.

Za jakiś czas, pomyślał, spoglądając na chwilowo jedyną hospitalizowaną pacjentkę, dziewczynkę, która złamała nogę.

– Byłam u niej godzinę temu – odezwała się Alegria. – Smacznie śpi.

Uśmiechnął się. Wobec tego warto by było zamknąć się w gabinecie i zdrzemnąć na leżance. Tak, to lenistwo, bo jego własne łóżko znajduje się kilka kroków dalej. Ale gabinet jest bliżej, a on nagle poczuł, że pada z nóg.

– Od kilku tygodni ci powtarzam, że nie chcę być w zarządzie twojego szpitala. Nie chcę dzień w dzień ślęczeć nad budżetem, wynagrodzeniami i zamówieniami.

Juliette Allen usiadła w fotelu przed mahoniowym biurkiem, za którym siedział jej ojciec.

– Przede wszystkim nie chcę uczestniczyć w niczym, co pachnie nepotyzmem.

Postawiła się ojcu po raz pierwszy w życiu. Jednak gdy pewnego dnia obudziła się w tej samej od trzydziestu trzech lat sypialni, zjadła śniadanie przy tym samym stole, wyszła na dwór przez te same drzwi, poczuła, że się dusi. Że jej życie to kwintesencja rutyny.

– Juliette, to żaden nepotyzm – tłumaczył cierpliwie ojciec. – To jest awans. Jesteś osobą najlepiej przygotowaną na to stanowisko.

– Ale ja o nie nie występowałam! – Było jasne, że w ten sposób ojciec chce mieć nad nią kontrolę. – To bezczelność z twojej strony, że złożyłeś taki wniosek w moim imieniu.

– Juliette, uważam, że masz wszelkie kwalifikacje. Przed tobą obiecująca przyszłość.

– Kieruję przychodnią rodzinną. To też mi załatwiłeś.

– To najlepiej prowadzony oddział w tym szpitalu – stwierdził doktor Allen. – To dla ciebie ogromna szansa. Nie rozumiem, co masz przeciwko temu.

– Bo nie spłaciłam długu i brakuje mi doświadczenia potrzebnego do kierowania całym szpitalem.

Problem w tym, że zawsze ojcu ulegała. Jej matka zmarła przy porodzie, a ojciec nie ożenił się ponownie, więc zawsze byli we dwoje. W takim układzie łatwo mu było mieć nad nią władzę, wykorzystując jej poczucie winy z powodu śmierci matki.

Gdyby wyjechała, ojciec na pewno by sobie nie poradził, bo mimo wysokiej pozycji w świecie medycznym w życiu prywatnym nie czuł się pewnie.

Mimo wszystko go uwielbiała. Dbał, by niczego jej nie brakowało, więc się przyzwyczaiła do luksusowego stylu życia, dlatego teraz było jej tak trudno. Mało którą trzydziestotrzylatkę łączy taka więź z ojcem.

– Tato, zwyczajnie nie mogę. Mam nadzieję, że uszanujesz moje stanowisko.

– Dostałaś szansę awansu. Jak byłem w twoim wieku, zawsze jako pierwszy korzystałem z możliwości awansu.

– Ale sam mówiłeś, że twoją ambicją było robić to, co robisz teraz. Przyznawałeś, że nie jesteś stworzony do pracy z pacjentami.

– Nie zapominaj, że dzięki temu twoje życie jest usłane różami.

– Nie przeczę. Jestem ci bezgranicznie wdzięczna. Ale najwyższy czas, żebym sama pokierowała swoim życiem zawodowym. – Należało się na to zdecydować wraz z rozpoczęciem studiów medycznych, ale została w domu, na uczelni, na której wykładał ojciec, bo tak było dla niego łatwiej. Trzymał ją w szachu.

– Twoja matka umarła, dając ci życie, a ty nie chcesz zrozumieć, jak było mi ciężko. Opiekowałem się tobą, starałem się być dobrym ojcem…

Powoływał się na ten argument często, wpędzając ją w poczucie winy, gdy czuł, że może ją stracić. Ale nie tym razem. Już nie miała wątpliwości, że gdyby została, czekałoby ją życie takie samo jak jego.

Samotne, zawodowe, ale nie prawdziwe.

– Tato, to nie kwestia zasiadania w zarządzie. – Teraz najtrudniejsze. Nie będzie łatwo. – To, o czym myślę, też ma związek z zarządzaniem.

– Czuję, że mi się to nie spodoba, mam rację?

Wyprostowała się w fotelu.

– Masz. I niełatwo mi o tym mówić. – Czekała na reakcję. – Tato, jutro zamierzam złożyć wymówienie. Umówiłam się z kadrami na rozmowę o zastępcy.

– Wyjeżdżasz – stwierdził. – Chcesz rzucić wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, i po prostu wyjechać.

– Być może wrócę, ale teraz sama muszę osiągnąć coś, czego nie dostałam od ciebie. Czy ci się to podoba, czy nie, każdy mój awans był prezentem. Nie zapracowałam na nie.

– Ale zawsze się sprawdzałaś.

– Wielu lekarzy to potrafi. Po prostu miałam szczęście, że mój ojciec był dyrektorem.

– I chcesz odejść, bo jestem dyrektorem?

– Nie, odchodzę, bo jestem córką dyrektora.

– Uważasz, że mam zbyt wygórowane oczekiwania? Jeśli tak, to mogę je zmodyfikować.

– Nie o to chodzi, ale o to, żeby sobie odpuścić. – Nie chciała go urazić, ale zależało jej, by zrozumiał, że nadszedł czas, by rozwinęła skrzydła, obrała inny kierunek. – Ja… oboje musimy się na to zdobyć. Najwyższy czas.

– Nie możesz sobie odpuścić i dalej tu pracować?

– Nie. – Zacisnęła powieki, zbierając się na odwagę. – Już przyjęłam pewną ofertę.

– W innym szpitalu? W Indianapolis nie ma lepszego szpitala niż nasz.

– To nie jest szpital, i nie w Indianapolis. – Kaszlnęła. – Wyjeżdżam do Kostaryki.

– Nawet o tym nie myśl! – ryknął doktor Allen. – Juliette, co ci strzeliło do głowy?!

Zdawała sobie sprawę, że trudno mu to przełknąć, tym bardziej że zwykł był słyszeć tylko to, co chciał usłyszeć.

– Wszystko już załatwiłam. Odchodzę za miesiąc.

– I co tam będziesz robiła?

– Będę szefową agencji rekrutacji medycznej. Będę ściągać do Kostaryki, a nawet Ameryki Środkowej, wykwalifikowany personel medyczny. Będę odpowiedzialna za rekrutację ludzi ze Stanów.

– Wiem, co to poszukiwanie pracowników – żachnął się ojciec. – Parę lat temu taka agencja podebrała mi świetnego radiologa. Wysłali go do Tajlandii.

– Czyli zdajesz sobie sprawę, jak ważni są najlepsi specjaliści w miejscach takich jak Kostaryka, gdzie można pomóc jak największej liczbie potrzebujących.

– Za to tacy jak ja są zmuszani szukać nowego doświadczonego radiologa albo transplantologa, w zależności od tego, jakiego specjalistę mi podbierzesz.

– Tobie łatwiej jest ich znaleźć. Masz dostęp do szkół medycznych, dziesiątki rezydentów oraz znajomości we wszystkich amerykańskich szpitalach. W Kostaryce jest inaczej, więc żeby zapewnić wszystkim opiekę medyczną, trzeba pozyskiwać lekarzy w inny sposób. Na przykład za moim pośrednictwem.

– Nie zdołam cię od tego odwieść? – zapytał tonem wskazującym, że nareszcie daje za wygraną.

– Nie ma takiego sposobu. Jestem pewna, że właśnie to chcę teraz robić.

– No cóż, na wszelki wypadek nie od razu zatrudnię kogoś na twoje miejsce, gdybyś jednak uznała, że nowa praca nie jest dla ciebie.

Miała cichą nadzieję, że gdy jej zabraknie i ojciec zostanie sam, będzie zmuszony wyjść do ludzi. Może nawet się ożeni. Albo będzie podróżował, albo popłynie w podróż dookoła świata. Z tego marzenia zwierzał się jej, gdy była mała.

Czasami odnosiła wrażenie, że to ona go powstrzymuje. Mieszkała z nim, dotrzymywała mu towarzystwa, pracowała z nim. Tak było łatwiej, ale z drugiej strony wiązało im to ręce. Z powodu nawału obowiązków nader rzadko udzielała się towarzysko, nie spotykała się z mężczyznami i nigdy nie szukała pracy gdzie indziej.

Ale to się skończyło. Czas zacząć nowe życie.

– Jeżeli kiedyś wrócę do Indianapolis, to nie do Memorial Hospital, bo uważam, że nie powinniśmy pracować razem. Musimy przestać być nierozłączni, a dopóki tu pracuję, to niemożliwe.

– Juliette, czy to dlatego, że zrobiłem coś źle?

– Nie, tato, dlatego że nic nie osiągnęłam samodzielnie. – Gra szła też o jej przyszłość.

Miesiąc później nowa praca nadal ją cieszyła. Udało się jej przeprowadzić wywiady z szesnastoma kandydatami, w tym z siedmioma lekarzami, trzema pielęgniarkami, czterema terapeutami oraz dwoma technikami radiologami. Czekały ją spotkania z kolejną dziesiątką.

Co więcej, zdążyła już polubić Kostarykę. Ludzie byli tam mili, a jedzenie smaczne. Niestety, standard życia odbiegał od tego, do czego była przyzwyczajona. Zamiast lśniącym jaguarem przyszło jej jeździć zdezelowanym autkiem należącym do agencji. Mieszkanie… daleko było mu do luksusów w Indianapolis, ale stopniowo się przyzwyczajała do mniejszych i skromniejszych wnętrz. Jednak czuła, że daje sobie radę.

Najdotkliwiej dokuczał jej brak bezpośredniego kontaktu z pacjentami. Tego nie przewidziała, ale to pragnienie nie dawało jej spokoju.

– Jesteś absolutnie pewna? – zapytała Cynthia, dziewczyna, z którą przyszło jej pracować.

Cynthia rekrutowała medyków z krajów skandynawskich, skąd pochodzili jej przodkowie.

– Ta oferta, na którą trafiłam w internecie, zakładała elastyczny czas pracy, więc mogłabym tam jeździć na weekendy, wracać w niedzielę wieczorem albo w poniedziałek rano.

– Juliette, ale to jest w dżungli!

– To gwarancja kontaktu z pacjentami. Liczę, że to mi da satysfakcję.

– Rób, co chcesz, ale ja zostaję tutaj. Lubię udogodnienia.

San José to duże miasto jak wiele innych. Juliette nawet nie zdążyła go poznać, więc ta jej pierwsza wyprawa gdzie jak gdzie, ale do dżungli, wielu wydałaby się dziwna. Dla niej jednak była jedyną szansą pracy z pacjentami.

Ofertę przedstawił niejaki doktor Damien Caldwell, więc następnego dnia miała mu złożyć wizytę.

– Alegrio, poproś którąś z wolontariuszek, żeby zabrała do siebie pościel i ją uprała – zwrócił się do pielęgniarki. Cała szpitalna pościel pochodziła z darów od miejscowych. – Aha, i poinstruuj Rosalitę, jak ma przygotować posiłki dla Hectora, bo po wylewie ma problem z gryzieniem i przełykaniem.

W Seattle nie musiał troszczyć się o pranie czy posiłki, ale w Bombacopsis wszystko było na jego głowie.

Tego poranka, na przykład, podczas swojej jedynej przerwy, poprawiał poduszki i podawał wodę pięciu hospitalizowanym pacjentom. Nie miał nic przeciwko temu, bo to część jego pracy, ale zastanawiał się, czy drugi medyk, choćby pracujący dorywczo, cokolwiek mu ulży. To dlatego, gdy kilka dni wcześniej pojechał do Cima de la Montaña nadać list do Daniela, znalazł komputer i wrzucił do sieci ogłoszenie: „Wynagrodzenie niskie albo wcale. Fatalne godziny, ciężka praca. Sympatyczni pacjenci rozpaczliwie potrzebujący więcej lekarzy”.

Ani słowa ponadto, jedynie informacja, gdzie można go znaleźć. „Brak telefonu. Przybywajcie osobiście”.

Hm, oferta niezbyt obiecująca. Za to szczera.

– Na zewnątrz czeka jakaś kobieta, która chce z tobą rozmawiać – wysapała Alegria, dźwigając naręcze świeżej pościeli.

– Nie ma wolontariuszki, żeby cię wyręczyć? – zapytał Damien. – Może doktor Perkins?

– Doktora wezwano do chorego, a dzisiaj mam tylko dwie pomocnice. Jedna myje podłogi, druga obiera ziemniaki na obiad, a ja muszę zmienić pościel. Tylko ty możesz z nią porozmawiać.

– Okej, dowiem się, czego chce. Tutejsza?

– Nie, taka jak ty.

– Jak to?

– Chyba ze Stanów. Albo z Kanady. Nie rozróżniam po akcencie.

Zatem składa mu wizytę jakaś Amerykanka. W pierwszej chwili pomyślał, że może to przedstawicielka jakiejś firmy farmaceutycznej, która zobaczyła tablicę z napisem „szpital” i zwęszyła klienta. Jakby stać go było na najnowsze i najdroższe leki! Nic z tego. Może to Nancy? Odszukała go, żeby namówić do porzucenia skromnego życia i powrotu do niej?

Już to ćwiczył. I okazało się, że nie toleruje snobów, a największym snobem okazała się była narzeczona.

– Juliette Allen – przedstawiła się nieznajoma.

– Damien Caldwell. – Podał jej rękę. – Byliśmy umówieni? – Kimkolwiek była, jej widok go ucieszył. Wysoka, rudowłosa, bujne kształty, ładne nogi… Wszystko ładne.

– W ogłoszeniu było napisane, żeby stawić się osobiście, więc się stawiam. Osobiście.

– W sprawie pracy?

Prawdę mówiąc, spodziewał się raczej kogoś jak George Perkins, wypalonego medyka w średnim wieku, który nie bardzo wie, co zrobić z resztą życia.

– Tylko w weekendy.

– Może być. Ale czym się zajmujesz? Mam zatrudnić pielęgniarkę, fizjoterapeutkę, kogo?

– Jestem lekarzem rodzinnym. W Indianie byłam dyrektorem szpitala.

– I chcesz, żebym cię tu przyjął do pracy?! Na dwa dni w tygodniu?

– Nie mam więcej wolnego, bo resztę tygodnia zabiera mi rekrutacja personelu medycznego dla placówek w Kostaryce.

Aha, wszystko zaczęło się układać w sensowną całość. Na co dzień wspiera najprężniej rozwijającą się gałąź gospodarki, a w wolnych chwilach chce być dobroczyńcą. No cóż, jeśli ma doświadczenie, skorzysta z jej pomocy przez dwa dni w tygodniu.

– Masz referencje? – Mało go interesowały, ale uznał, że warto o to zapytać.

– Co tylko zechcesz.

– Zdajesz sobie sprawę z tutejszych warunków? I tego, że nie zawsze będę w stanie ci zapłacić?

– Nie chodzi mi o pieniądze.

Ha! Chyba rzeczywiście chce uszczęśliwiać świat.

– Juliette, co chcesz tu robić?

– Pracować z pacjentami, bo tego mi brakuje. Można powiedzieć, że próbuję wrócić do początków.

Powód dobry jak każdy inny. Poza tym zrobiła na nim dobre wrażenie. Rzeczowa.

– Jeżeli zgodzę się cię przyjąć, to kiedy możesz zacząć?

– Dopiero w poniedziałek muszę wrócić do agencji. Jestem gotowa tu zostać. Od ciebie zależy, kiedy mam zacząć.

– Od zaraz. Trzeba zmienić pościel na łóżkach, a pielęgniarka, która teraz to robi, ma inne zadania. Potrafisz zmienić pościel?

Tytuł oryginału: Saved by Doctor Dreamy

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2017 by Dianne Despain

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-3681-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.