Strona główna » Poradniki » Sztuka odpuszczania. Jak zamieniłem panikę na starcie w sukces na mecie

Sztuka odpuszczania. Jak zamieniłem panikę na starcie w sukces na mecie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66117-39-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sztuka odpuszczania. Jak zamieniłem panikę na starcie w sukces na mecie

Inspirujące wspomnienia Pata Flynna, twórcy bloga Smart Passive Income i niekwestionowanego mistrza biznesów internetowych.

Kiedy z powodu kryzysu Pat zostaje zwolniony z pracy, musi ponownie przemyśleć swoją karierę zawodową. Paradoksalnie brak zajęcia sprawia, że dostrzega dla siebie zupełnie nową szansę. Droga do zawodowego sukcesu i finansowej stabilizacji nie jest łatwa. Co w niej pomaga? Odkrycie własnej pasji i jasno określony cel.

Pat Flynn szczerze dzieli się emocjami i wątpliwościami, jakie towarzyszyły mu podczas przemiany w jednego z najbardziej uwielbianych przedstawicieli świata biznesu internetowego, marketingu oraz przedsiębiorczości jako stylu życia.

Jeżeli podzielasz zamiłowanie Pata do podążania własną ścieżką, to zdecydowanie spodoba ci się ta książka. W końcu każdy z nas mierzy się w życiu z przezwyciężaniem trudności i odkrywaniem nowych możliwości.

Polecane książki

Fanfaron to powieść Michela Zévaco, francuskiego pisarza specjalizującego się w opowieściach „płaszcza i szpady”, okrzykniętego godnym następcą Aleksandra Dumasa. Historia była publikowana w odcinkach w dzienniku „Le Matin” od 1906 roku, zaś w wersji książkowej została wydana po raz pierwszy rok póź...
Przedmiotem badań w niniejszej monografii jest instytucja udziałów jednostek samorządu terytorialnego we wpływach z podatku dochodowego od osób fizycznych oraz podatku dochodowego od osób prawnych. Obecnie wszystkie jednostki samorządu terytorialnego partycypują zatem we wpływach z obu podatków doch...
„Kierowca w firmie” to miesięcznik szczególnie polecany firmom zatrudniającym kierowców. Eksperci na bieżąco informują o zmianach w prawie przewozowym oraz doradzają, jak unikać kar ITD i PIP. Krótkie i konkretne porady pisane są prostym językiem, pozbawionym prawniczego żargonu, ujęte w przystępny ...
Było to w tym czasie, kiedy niemieckie hordy zalewały Francję. Zdziesiątkowana armia młodej republiki odeszła za Ren na północ i za Loarę na południe. Od strony Renu w głąb kraju wdzierały się niepowstrzymane trzy fale uzbrojonych ludzi. Fale te oddalały się od siebie, to znowu zbliżały, mając na ce...
Poradnik do gry Shade: Wrath of Angels to przede wszystkim dokładny opis przejścia wszystkich poziomów, poprzedzony informacjami o samouczku dostępnym w grze, oraz rzeczach, których w przewodniku nie było, a wystąpią w grze później. Shade: Gniew Aniołów - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez gr...
  To kilkanaście portretów kobiet z okrutnej historii XX wieku. Decydowały się na najbardziej niebezpieczne zadania, w których granica miedzy życiem a śmiercią była tak niewidoczna jak pole minowe. Jedne szukały przygody lub łatwej drogi do fortuny. Inne uważały, że spełniają obowiązek wobec ojczyzn...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Pat Flynn

Niniejsza publikacja opowiada o prywatnej drodze autora i jej celem jest zaoferowanie czytelnikowi pozytywnych wartości edukacyjnych oraz motywacyjnych. Wyniki biznesowe, które osiągnął autor, są rezultatem przebytej przez niego drogi, a wybory, których dokonał, są jego własnymi. Ta książka nie daje czytelnikowi żadnej gwarancji sukcesu. Opisane w niej strategie i taktyki działają, ale efekty mogą się różnić ze względu na okoliczności, etykę pracy oraz gorliwość samego czytelnika.

Pat Flynn

Sztuka odpuszczania. Jak zamieniłem panikę na starcie w sukces na mecie

Tytuł oryginału: Let go: expanded edition. How to transform moments of panic into a life of profits and purpose

Copyrights © 2017 by Flynnspired Production

Copyrights for the Polish edition and translation © 2018 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Przekład: Edyta Masełko-Łaciok, Karol Łaciok

Redakcja i korekta: Kamila Wrzesińska

Ilustracje: iStockphoto, beakraus

ISBN 978-83-66117-39-6

Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

ul. Łowicka 25 lok. P-3

02-502 Warszawa

www.relacja.net

Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

MOJEJ ŻONIE APRIL, SYNOWI KEONIEMU I CÓRCE KAILANI

PRZEDMOWAOPOWIEŚĆ O SŁONIU

Rozwój osobisty to trudna sprawa. Wszystko dlatego, że podejmowanie ryzyka jest niewygodne.

Dyskomfort może przybierać wiele różnych form: od strachu przed nieznanym, przez myśl o byciu wyśmianym, aż po obawę przed potencjalnym rozczarowaniem. Sęk w tym, że zwykle sami generujemy ten rodzaj napięcia. Jak mówi Seth Godin: „Lęk to nic innego, jak przeżywanie porażki, zanim w ogóle do niej dojdzie”.

Jeśli chcemy wyswobodzić się z okowów ograniczeń, jakie na siebie nałożyliśmy, musimy zrealizować ryzykowny pomysł: odpuścić.

Jesteśmy trochę jak dorosły słoń, który w dzieciństwie został przykuty do niewielkiego kołka. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy ze swojego potencjału, ponieważ kurczowo trzyma się starych przekonań i tkwi w zakłamanej rzeczywistości. Prawda jest taka, że słoń bez trudu mógłby się uwolnić. Od dawna ma dość siły, by to zrobić, nauczono go jednak, że jest zupełnie inaczej. Gdy był mały, założono mu łańcuch, który skutecznie ograniczył jego swobodę. Mimo naturalnego instynktu do podążania własną ścieżką słoń nie potrafił się na to zdobyć. Wystawiony na nieustanne cierpienie, zaakceptował ograniczenia i w końcu pogodził się ze swoją sytuacją. Nawet kiedy wyrósł na dużego i silnego samca, nigdy nie podał w wątpliwość tego, czego go nauczono. Bał się, że każdy jego wysiłek, by coś zmienić, okaże się daremny i bolesny.

Wielu z nas ma podobne doświadczenia. Jeśli pragniemy uniknąć losu słonia, powinniśmy choćby częściowo zrezygnować z mądrości, którą nam wpojono. Dopiero wtedy zrozumiemy, ile mamy przed sobą możliwości.

Wiem, że ta droga może być trudna. Wiem też, jak wiele niesie ze sobą korzyści. Ja sam zmierzyłem się z niebezpieczną myślą, by odpuścić, w 2008 roku. Dla mojej narzeczonej i dla mnie to był naprawdę ciężki okres, jednak dzięki wierze i ciągłemu inwestowaniu w siebie udało mi się ostatecznie zbudować życie, o jakim zawsze marzyłem. Sztuka odpuszczania to zapiski z mojej podróży. Mam nadzieję, że ci się spodobają. Chciałbym, żeby posłużyły ci jako zachęta i dodały siły, dzięki której będziesz mógł wyrwać się z okowów ograniczeń i zacząć podążać własną ścieżką.

WSTĘP

Pod koniec 2012 roku dostałem maila od pewnego Polaka, Michała Szafrańskiego. W swojej wiadomości pisał o drastycznych zmianach, jakie zaszły ostatnio w jego życiu. Parę lat wcześniej podczas jazdy na snowboardzie złamał obie nogi. Potem nastąpił okres długiej i intensywnej rehabilitacji. Po czterech latach Michał zmagał się już nie tylko z powrotem do zdrowia, ale także z poczuciem klęski.

Wypadek był druzgocący – mój rozmówca wyskoczył z rampy i lądując, roztrzaskał kości w obu nogach. Co gorsza, uniemożliwiło mu to powrót do pracy. Ostatecznie Michał niemalże wpadł w depresję, którą wywołało poczucie, że nie potrafi być dłużej wsparciem dla swojej rodziny.

Pewnego dnia na początku 2012 roku Michał postanowił, że znajdzie jakiś podcast, aby wypełnić sobie czas. Właśnie wtedy odkrył moje nagrania The Smart Passive Income (SPI). Podcast, w którym dużo opowiadam o wyznaczaniu sobie celów. Gdy poruszam tę kwestię, często zdarza mi się mówić, że należy mierzyć wysoko i stawiać przed sobą cele, które wydają się prawie niemożliwe do zrealizowania. Moim zdaniem, nawet jeśli czujesz, że nie dasz rady czegoś zrobić, i tak powinieneś zmierzyć się z wyzwaniem.

Ale wracając do tematu… Po wysłuchaniu odcinka, w którym daję właśnie taką radę, Michał zdecydował, że ponownie spróbuje przebiec maraton i zrealizuje nieprawdopodobny cel, który postawił sobie tuż po wypadku. Postanowił, że jeszcze tego samego roku pobiegnie w maratonie. W tamtym czasie podjął też inną decyzję i wystartował z blogiem, na łamach którego dzielił się z czytelnikami wskazówkami dotyczącymi zarządzania finansami. Jednocześnie nadal słuchał podcastu SPI i czytał moje wpisy. Dzięki nim miał nowe pomysły i zyskał inspirację, by rozwijać swojego bloga.

Michał robił niesamowite postępy, ale zaczęło do niego docierać, że maraton zbliża się wielkimi krokami. Zostało mu tylko kilka miesięcy, by wrócić do formy. Czuł się nieprzygotowany i coraz bardziej sfrustrowany. Zastanawiał się, czy cel, jaki przed sobą postawił, nie był przypadkiem zbyt ambitny. Tamten okres opisał w taki sposób:

Pamiętasz, co od kwietnia powtarzałem moim znajomym? Mówiłem, że we wrześniu przebiegnę maraton. Tymczasem zbliżał się koniec maja, a ja wciąż nie zacząłem treningów. Zdałem sobie sprawę, jak zrobiło się późno, i szukałem wymówek. Cały czas kombinowałem, jak wytłumaczę wszystkim, dlaczego w tym roku jednak nie wystartuję. Czułem się, jakbym już przegrał… i strasznie mnie to wkurzało.

Włączyłem wtedy twój podcast. Płynąca z niego pozytywna energia i motywujące przesłanie: „Pracuj ciężko dziś, a jutro zbierz żniwo sukcesu” kompletnie zmieniły moje nastawienie.

Michał opowiedział mi, jak audycje Smart Passive Income na nowo skłoniły go do tego, by wziąć udział w wyczerpującym biegu. Jednocześnie dotarło do niego, że czas, który jest mu potrzebny na treningi, może przeznaczyć na słuchanie podcastu. Wpadł więc na rewolucyjny pomysł i zrobił ze mnie swojego trenera personalnego. Gdy biegał, słuchał SPI na słuchawkach. Jak sam to ujął, „zoptymalizował” obie czynności.

Słuchanie cię, Pat, podczas 660 kilometrów, które przebiegłem w ramach treningu, było rewelacyjnym doświadczeniem. Czasami się śmiałem, czasami płakałem. Zapamiętałem też mnóstwo opowieści z twoich nagrań. Jedną z nich była historia chorego mężczyzny, który w kółko słuchał podcastu SPI. Ja robiłem to samo. Niepostrzeżenie stałeś się moim bliskim przyjacielem. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale taka jest prawda.

Przenieśmy się teraz do września 2012 roku. Michał wysłał mi wtedy długiego maila, w którym opisał, jak udało mu się ukończyć Maraton Warszawski w cztery godziny i dwadzieścia trzy minuty. Na samym końcu wiadomości zamieścił zdjęcie, na którym widać, jak przebiega linię mety, trzymając w rękach transpwarent z takim oto napisem:

„Dziękuję Ci, Boże 🙂 I Wam: Gabi, Szym, Ida, Rodzice, DCS & Pat Flynn”

W tym samym mailu wyznał, że kiedy przyjął mnie na stanowisko swojego prywatnego trenera, podjął dwie decyzje. Brzmiały one tak:

Chciałbym podążać za Twoimi radami i być tak pomocny i szczodry wobec innych, jak tylko zdołam.

Chciałbym zrobić coś dla Ciebie, Pat. Choćby jedną drobną rzecz w podziękowaniu za całe dobro, jakie od Ciebie otrzymałem.

Tą drobną rzeczą było umieszczenie mojego imienia na banerze, który Michał trzymał, gdy przekraczał linię mety. Tylko że z mojego punktu widzenia to wcale nie była drobnostka.

Muszę przyznać, że ta historia naprawdę mnie poruszyła… Więcej! Po jej przeczytaniu byłem kompletnie rozbity, a łzy spływały mi po policzkach na klawiaturę. Wiadomość od Michała dotarła do mnie w krytycznym momencie, kiedy rozważałem porzucenie podcastu. Tymczasem nagle zrozumiałem, że moja praca to coś więcej niż tylko podziękowania, komentarze na blogu i pasywny przychód. Dotarło do mnie, że po drugiej stronie są ludzie, których życie może ulec zmianie dzięki temu, co robię. Michał nie tylko uratował istnienie audycji, był także żywym dowodem na to, że muszę iść naprzód, bo nigdy nie wiadomo, jaki wpływ moje słowa mogą wywrzeć na odbiorców.

Nawiasem mówiąc, Michał jest w Polsce prawdziwą gwiazdą, a jego blog, jakoszczedzacpieniadze.pl, to jeden z najbardziej znanych blogów finansowych w kraju. Mój znajomy samodzielnie wydał świetnie sprzedającą się książkę pt. Finansowy Ninja, wielokrotnie gościł także w polskich mediach. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat jego niesamowitej historii, możesz o niej przeczytać na moim blogu we wpisie pt: „October 2012 Income Report” (https://www.smartpassiveincome.com/income-reports/my-october-2012-monthly-income-report/).

Pierwszą wersję książki, którą właśnie trzymasz w ręku, napisałem w 2009 roku. Od tego czasu rozmawiałem z wieloma osobami, którym pomogłem osiągnąć zamierzone cele i pokonać przeciwności, jakie postawił przed nimi los albo biznes Nie każda z tych historii była równie monumentalna jak historia Michała. To byłoby niemożliwe. Ale jest jedna rzecz, której bez wątpienia nauczyłem się w ciągu tych dziewięciu lat: im bardziej staram się, by to, co robię, pomagało innym, tym większego sensu nabiera moja praca i tym większy wpływ ma ona na innych.

Sporo ludzi dostrzega mój sukces i mówi: „Pat ma wszystko. Pat jest wyjątkowy. Pat nie jest taki jak ja”. To nieprawda. Być może „na papierze” sprawiam wrażenie człowieka sukcesu, który ma wszystko doskonale przemyślane. Problem w tym, że… nie mam! Ciągle się uczę, popełniam błędy, ale nie przestaję się rozwijać. A co najważniejsze, wciąż wyznaczam sobie kolejne cele i testuję swoją wiedzę. Uczę się także, by niektóre rzeczy odpuszczać. Wierzę, że kosmos wystawia nas na próbę za każdym razem, gdy chcemy dokonać czegoś ważnego. Robi to po to, aby upewnić się, że damy sobie radę z konkretnym zadaniem. Odkąd pierwsze wydanie tej książki ujrzało światło dzienne w 2013 roku, wszechświat rzucił mi niejedno wyzwanie, przez które musiałem zweryfikować całe mnóstwo krępujących mnie przekonań.

Ramit Sethi, autor I Will Teach You To Be Rich, powiedział kiedyś: „To, co cię tu przywiodło, nie poprowadzi cię dalej” (więcej na ten temat w rozdziale poświęconym manii). Możesz zdecydować, że zostajesz tutaj, gdzie jesteś, jeśli ci to odpowiada. Jeśli jednak chcesz wejść na wyższy poziom, musisz dokonać pewnych zmian. Powinieneś krytycznie spojrzeć na wszystko, co dotychczas robiłeś i czemu ufałeś, a potem porzucić nawyki, które sprawiają, że stoisz w miejscu. To chyba najważniejsza lekcja, jaką dostałem w życiu, i właśnie o tym jest ta książka.

Dlaczego w ogóle powstało rozszerzone wydanie Sztuki odpuszczania? Czemu nie napisałem nowej książki? Pomyślałem, że może cię to zainteresować.

Poprzednie wydanie było moim pierwszym pozainternetowym projektem, efektem prawdziwej pasji. Napisałem książkę, ponieważ mnóstwo osób prosiło mnie, bym opowiedział im swoją historię. Chcieli lepiej zrozumieć, kim jestem, skąd pochodzę i jak udało mi się rozkręcić własny biznes.

Tamta publikacja dla wielu osób była rewolucyjna. Rozmawiałem z profesorami, którzy dzielili się nią ze swoimi studentami, chcąc przygotować ich na to, co może się wydarzyć, gdy skończą studia. Słyszałem o grupach kościelnych, które wykorzystywały moją książkę do budowania programów weekendowych wokół idei „odpuszczania”. To było prawdziwe błogosławieństwo – móc patrzeć, jak różni ludzie czerpią korzyści z tego, co mam im do powiedzenia.

Właśnie z tego powodu w moim sercu zawsze będzie szczególne miejsce dla pierwszego wydania Sztuki odpuszczania. Dzięki temu, że udało mi się wywrzeć tak duży wpływ na czytelników, zrozumiałem, że choć w książce opowiadam swoją historię, to nie ja jestem najważniejszy. Przez ostatnie lata wydarzyło się mnóstwo rzeczy i wiele się nauczyłem. Musiałem znaleźć jakiś sposób, by kontynuować swoją opowieść, a tym samym pomóc jeszcze większej grupie ludzi i dać im rady, które trafią w samo sedno. Stworzenie wydania rozszerzonego wydawało mi się idealnym rozwiązaniem.

Zdałem sobie sprawę, że przecież wcale nie muszę wymyślać nowej książki. W 2017 roku S.J. Scott, mój przyjaciel, wypuścił na rynek drugie wydanie Habit Stacking, które szybko stało się bestsellerem Wall Street Journal. Byłem kompletnie zaskoczony, że druga edycja książki, którą mój kolega wydał własnym sumptem, cieszy się taką popularnością.

Pomyślałem wtedy: „Dlaczego ze Sztuką odpuszczania nie miałoby być podobnie?”. Odświeżona publikacja Steve’a zyskała wielu nowych odbiorców. To mnie zainspirowało. Dotarło do mnie, że wcale nie muszę zaczynać od zera, jeśli chcę wpłynąć na ludzi. Mogłem budować na fundamentach, które już istniały, i stworzyć coś, co będzie miało o wiele większą wartość, niż gdy robiłem to za pierwszym razem.

Kiedy pisałem tę książkę, przyświecał mi jeden zasadniczy cel. Chciałem uświadomić ci, jak ogromny tkwi w tobie potencjał. Zależało mi, żebyś zyskał inspirację, ale również zrozumiał, jakie przeciwności i wyzwania mogą stanąć na twojej drodze, gdy będziesz rozwijał biznes i budował życie, o jakim marzysz. Chciałem, byś nauczył się jak najwięcej na moich błędach i skorzystał z tej wiedzy, kiedy napotkasz podobne trudności. Żebyś po przeczytaniu Sztuki odpuszczania był nieco lepiej przygotowany na to, co może się zdarzyć. Przez długi czas szedłem cudzą ścieżką i dopiero gdy mnie z niej zepchnięto, zrozumiałem, że sam mogę wybrać kierunek, w którym będę podążał. Jeśli dowiesz się, co cię ogranicza, będziesz mógł zrobić to samo. I to zanim ktokolwiek zdąży cię zwolnić.

Dla kogo więc jest poniższa książka? Z pewnością dla tych, którzy potrzebują przewodnika, kogoś, kto jest kilka kroków przed nimi i z chęcią pokaże im, co znajduje się za zakrętem. Dla ludzi mających poczucie, że się wypalili (nieważne, czy chodzi o inspiracje, czy o możliwości) i potrzebują kogoś, komu będą mogli zaufać. Wreszcie kieruję te słowa do osób, które już dawno powinny pozbyć się fragmentu swojego DNA, by stać się lepszymi wersjami samych siebie. To także książka dla tych, którzy jeszcze nie rozumieją, że aby się rozwinąć, muszą z niektórych rzeczy zrezygnować.

Trudno przewidzieć, co przyniesie przyszłość, a do tego niełatwo pozbyć się balastu, który nas spowalnia, zwłaszcza kiedy nawet nie wiemy, że go dźwigamy. Chciałbym wskazać ci, co podczas dążenia do celu możesz sobie odpuścić. Przy okazji nauczę cię, jak przygotować się na niespodziewane sytuacje, jakie z pewnością pojawią na twojej drodze. Dzięki temu nie zaskoczą cię żadne przeszkody, w dodatku odpowiednio na nie zareagujesz.

Pozbądź się złudzeń, sukces nie przyjdzie łatwo. Nie dostaniesz ode mnie gotowego planu działania. Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość i liczyć z tym, że w twoim życiu zdarzą się momenty, kiedy zechcesz rzucić wszystko w diabły. Doświadczyłem tego na własnej skórze, dlatego wiem, jak ważne jest, by podczas walki mieć w narożniku kogoś, kto potrafi skutecznie zmotywować do dalszego działania. Pamiętaj, że nie jesteś sam. Nawet ludzie, którzy osiągnęli ogromny sukces, też mieli kiedyś problemy.

Ustalmy jeszcze, kto nie powinien sięgać po tę książkę. Na pewno nie osoby, którym wydaje się, że znają już odpowiedzi na wszystkie pytania. Jeśli ten opis dotyczy ciebie, to super! Wygląda na to, że udało ci się co nieco w życiu rozgryźć, więc masz powody do dumy.

Jeśli o mnie chodzi – nie tylko chcę ci pokazać, przez co sam przeszedłem, pragnę także, żebyś wyciągnął z mojej historii kilka wniosków. Sztuka odpuszczania to nie instrukcja krok po kroku, nie jest to także książka, która podpowie ci, co masz zrobić, by osiągnąć sukces w biznesie internetowym. Mam jednak nadzieję, że ta publikacja stanie się twoim przewodnikiem i wskaże ci właściwą ścieżkę. Liczę na to, że dzieląc się z tobą doświadczeniami, które zebrałem w ciągu ostatnich dziewięciu lat, będę w stanie choć trochę ci pomóc.

Tytuł Sztuka odpuszczania wymyśliłem krótko po tym, jak zostałem zwolniony z pracy w 2009 roku. Ale to nie był jedyny powód, dla którego się na niego zdecydowałem. Chodziło także o to, że musiałem odpuścić sobie ścieżkę, którą podążałem przez ostatnie lata, bo ktoś kazał mi to robić. Przez całe życie starałem się mieć świetne stopnie, dostać na dobre studia, a następnie piąć się po drabinie korporacji. Tylko po to, by nagle zabrano mi tę drabinę spod nóg.

Od tamtego czasu odpuszczanie ma dla mnie jeszcze większe znaczenie. Przecież tak naprawdę „Odpuść!” to wezwanie do działania. Okrzyk bojowy dla tych, którzy czują, że utknęli w miejscu, albo nie wiedzą, co dalej ze sobą zrobić. Jeśli chcesz pójść naprzód, powinieneś odłożyć na bok strach i krępujące cię przekonania. Musisz znaleźć w sobie odwagę, by podjąć decyzję i zerwać się z łańcucha, który cię ogranicza. Odwaga nie polega jednak tylko na odpuszczaniu sobie pewnych rzeczy. Chodzi przede wszystkim o to, by wznosić się coraz wyżej i stale szukać czegoś nowego.

Gdy mój syn był młodszy, bał się drabin. Któregoś razu pojechaliśmy razem do Disneylandu, a nasz pokój miał na wyposażeniu łóżko piętrowe. Keoni bardzo chciał wejść na górę, ale kiedy tylko postawił stopę na pierwszym szczebelku, momentalnie zamarł. Choć od podłogi dzieliło go zaledwie kilkanaście centymetrów i z łatwością złapałby się drabinki, gdyby stracił równowagę, to, że znalazł się w takim, a nie innym położeniu, sprawiło, że natychmiast ogarnął go strach.

Poradził z nim sobie dopiero wtedy, gdy zorientował się, że może wspinać się po drabinie, odrywając na przemian tylko jedną rękę albo tylko jedną nogę. Był w stanie na chwilę się puścić i nadal czuć się bezpiecznie. Zrozumiał, że nie musi cały czas kurczowo trzymać się drabiny, a wspinaczka wcale nie jest aktywnością z rodzaju „wszystko albo nic”. Wiadomo, że nie udałoby mu się jednym susem dotrzeć do celu, ale istniało także niewielkie prawdopodobieństwo, że spadnie na podłogę. Cały czas miał do dyspozycji trzy kończyny, na których mógł się podeprzeć. Pomagały mu zachować równowagę, gdy ręka lub noga sięgały wyżej. Kiedy zobaczyłem, jak mój syn chwyta ostatni szczebel drabiny, nagle mnie olśniło. W jednej chwili pojąłem, jak wielkie znaczenie ma moment „puszczenia się”. Jest konieczny, pod warunkiem, że wiemy, czego się złapać, żeby nie stracić równowagi. Oczywiście to wszystko wymaga nie lada wysiłku, siły i koordynacji – będziesz musiał wiele razy się puścić, aby chwytać kolejne szczebelki, ale dzięki temu znajdziesz się coraz wyżej.

Zanim dotrzesz do końca książki, chciałbym, żebyś dowiedział się, co cię ogranicza. Byś zastanowił się, jakie przekonania powstrzymują cię przed chwyceniem kolejnego szczebla drabiny. Kiedy już ci się to uda, spróbuj odnaleźć w sobie odwagę potrzebną do pozbycia się tych ograniczeń i postaraj się wspiąć wyżej. Na pewno będzie ci towarzyszył strach, ale to nie szkodzi. W końcu na szczycie czekają na ciebie wspaniałe rzeczy. Ba! Możesz się ich spodziewać znacznie wcześniej.

W końcu dobrnęliśmy do momentu, w którym mogę ci zdradzić, jak skonstruowana jest ta książka. Sztuka odpuszczania oscyluje wokół kilku głównych tematów, które odpowiadają motywom przewodnim mojej podróży. Zaczynam od opowieści o konkretnym rodzaju mentalności, jaki jest potrzebny do tego, by osiągnąć sukces, potem przechodzę do manii przedsiębiorczości, a następnie wyjaśniam, na czym obecnie polega funkcjonowanie mojego biznesu i jak ewoluował.

Jeśli czytałeś pierwsze wydanie Sztuki odpuszczania, na pewno zauważysz, że niniejsza publikacja jest przedłużeniem myśli zawartych w tamtej książce. Jeżeli jednak nigdy nie miałeś jej w ręku albo od lektury minęło dużo czasu, zacznij od początku. Możliwe, że znasz fragmenty mojej historii, bo nieraz opowiadałem ją na scenie, w odcinkach podcastu albo na blogu, jednak z wydania rozszerzonego dowiesz się w szczegółach, skąd przyszedłem i w jaki sposób zaczęła się moja podróż.

Choć ostatecznie każdy z nas musi zostawić przeszłość za sobą, pamiętajmy, skąd przyszliśmy. Doceńmy drogę, którą przebyliśmy, i nigdy nie zapominajmy, jak wiele osiągnęliśmy.

CZĘŚĆ 1ODPUŚĆZE WZGLĘDUNA OKOLICZNOŚCILISTOPAD 2005

„Szczęście polega na tym, że jest się w odpowiednim

miejscu w odpowiednim czasie, ale zarówno na jedno,

jak i na drugie do pewnego stopnia mamy wpływ.”

Natasha Josefowitz

Pete rozmawiał już ze wszystkimi, którzy siedzieli przy stole. Przyszła kolej na mnie.

– A ty, Pat? Jakie studia kończysz?

– Architekturę.

– Naprawdę? Jaka branża cię interesuje? Budynki mieszkalne, przemysłowe?

– W sumie to myślałem o projektowaniu restauracji.

– Ciekawe… – Mój rozmówca przechylił głowę na bok.

Pete Osborne był właścicielem restauracji, w której tego wieczoru jedliśmy kolację. Lokal nazywał się Momo’s i znajdował się tuż przy boisku baseballowym SBC (dziś znanym jako boisko AT&T) w San Francisco. Jako absolwent Uniwersytetu Berkeley oraz były członek orkiestry Pete każdego roku zapraszał do swojej knajpki cały zespół marszowy. Chciał poznać nowe twarze i podtrzymać kontakt ze starymi znajomymi. Gospodarz spojrzał na mnie i uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Zadzwonię jutro do mojego kolegi, Johna McNulty’ego – rzucił. – Jest dyrektorem w MBH Architects w okręgu Alameda i także ukończył Cal. Bardzo mi pomógł przy projektowaniu Momo’s. Powiem mu, żeby się do ciebie odezwał.

W tym momencie przekonałem się, jak trudno powiedzieć „dziękuję”, kiedy ma się otwarte usta (sam spróbuj). Ale jakieś dźwięki na pewno się ze mnie wydobyły, ponieważ po chwili usłyszałem odpowiedź:

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Potem Pete zerknął w stronę kuchni.

– Wybaczcie na moment – przeprosił nas. – Potrzebują mnie na tyłach. Zaraz wrócę.

Kiedy wyszedł, wszyscy goście, którzy byli obecni na sali, nachylili się w moim kierunku i zaczęli mi dyskretnie gratulować. Wydawali się tak samo zaskoczeni jak ja. Will, dyrygent, który siedział po mojej lewej stronie, mocno klepnął mnie w ramię. Solidne cztery na dziesięć w skali bólu. Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Nie chciałem jednak zanadto się ekscytować. Owszem, od kilku miesięcy szukałem pracy w różnych biurach architektonicznych, ale póki co nie odniosłem na tym polu żadnych sukcesów. Może właśnie dlatego nie spodziewałem się zbyt wiele. Poza tym nie wziąłem udziału w spotkaniu po to, aby dostać jakąkolwiek propozycję zawodową. Miałem reprezentować zespół i cieszyć się pyszną kolacją, zdecydowanie odbiegającą standardem od posiłków, które jadłem na co dzień. Zresztą… Ludzie ciągle składają sobie jakieś obietnice, ale tylko nielicznych faktycznie dotrzymują. Ostatecznie postanowiłem: „Jeżeli telefon zadzwoni, to super, ale jeśli nie, to nie będę się tym przejmował”.

Solidne cztery na dziesięć w skali bólu.

Pomijając mój sceptycyzm, reszta wieczoru upłynęła mi wyśmienicie. Gdy wrócił Pete, wszyscy zaczęli żartować i opowiadać sobie nawzajem różne zabawne historie. Spędziłem czas tak miło, że właściwie zapomniałem o propozycji, którą dostałem.

Nigdy dotąd żaden posiłek nie smakował mi tak bardzo.

Nazajutrz, koło piętnastej, otrzymałem telefon od Johna McNulty’ego, dyrektora MBH Architects. Dzień później poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną i z miejsca zostałem zatrudniony jako młodszy kreślarz w dziale restauracyjnym.

To było szaleństwo!

W końcu wszystko nabrało sensu: lata nauki, sumienne odrabianie zadań domowych, walka o dobre stopnie, nawet wymagające prace dodatkowe, których wielokrotnie podejmowałem się tylko po to, aby w przyszłości zaimponować rekruterom.

To niesamowite, jak niektóre rzeczy potrafią same się poukładać, gdy najmniej się tego spodziewamy. Pewnie powiecie, że po prostu znalazłem się we właściwym miejscu we właściwym czasie, jednak prawda jest taka, że każda decyzja, którą podjąłem (poczynając od wyboru uniwersytetu, przez wstąpienie do zespołu i aplikację na stanowisko przewodniczącego rady studenckiej, aż po pójście na spotkanie), przyczyniła się do tego, że ktoś postanowił wykonać w moim imieniu ważny telefon.

To nie był żaden łut szczęścia, tylko nagroda.

Ale najważniejsze, że nadal podążałem swoją ścieżką.

LUTY 2006 – MARZEC 2006

„Jeśli chcesz osiągnąć sukces,

musisz działać zdecydowanie.”

Tony Robbins

Kiedyś na zajęciach z architektury ustawiałem wewnątrz modeli kamerę, która fotografowała makiety od środka. Później zacząłem wykorzystywać w tym celu Photoshopa. Dzięki niemu mogłem umieścić na zdjęciach przechodniów spacerujących po przestrzeniach, które zaprojektowałem. W tamtym okresie marzyłem przede wszystkim o tym, by wprowadzać w życie koncepcje, które rodziły się w mojej głowie. Pragnąłem stworzyć coś, co ludzie zapamiętają.

Gdy zacząłem pracę w MBH Architects, starałem się ujmować w projektach własne sugestie, tak jak robiłem to na studiach. Niestety, szybko zorientowałem się, że jako młodszy kreślarz nie mam zbyt wiele do gadania. Moim zadaniem było tylko upewnienie się, że projekt innego pracownika został odpowiednio wprowadzony do AutoCAD-a. I tyle.

Na szczęście ograniczone możliwości nie ostudziły mojego zapału. Chciałem pokazać przełożonym, że pisane jest mi być kimś więcej niż tylko kreślarzem. Pracowałem w pocie czoła, czytałem książki, brałem udział w zajęciach dodatkowych i angażowałem się w różne rzeczy, których wcale ode mnie nie oczekiwano i które nie były wpisane w zakres moich obowiązków.

Pracowałem od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu godzin tygodniowo, a zdarzało się, że i sto, kiedy zbliżał się termin realizacji projektu. Ale nadal kochałem każdą minutę, którą spędzałem w biurze. Musiałem zrobić na przełożonych wrażenie, bo po roku dostałem awans na… starszego kreślarza.

No, cóż… Czyli wciąż byłem kreślarzem, ale… teraz przynajmniej starszym.