Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Tajemnica Bogów

Tajemnica Bogów

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-317-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Tajemnica Bogów

"Zwieńczenie bestsellerowej „Trylogii bogów”, której akcja rozgrywa się w mieście Olimpia, na wyspie Aeden. Tam znajduje się niezwykła szkoła, w której rolę nauczycieli pełni dwunastu bogów greckiej mitologii. Ich zadaniem jest nauczanie sztuki kierowania ludźmi w taki sposób, aby mieli w sobie wolę przeżycia, chcieli budować miasta, tworzyć religie, podnosić poziom swojej świadomości. W tej niezwykłej sadze przygoda miesza się z suspensem i humorem."

Polecane książki

Ta niezwykła książka uczy wiary, daje nadzieję, otwiera przed człowiekiem inną rzeczywistość życia. Stanowi o wielkiej sile człowieka. Staszka –zwykła kobieta jak tysiące innych kobiet, prowadząca normalne życie, matka, żona, koleżanka –jest świadectwem życia na pograniczu śmierci.W 2002 r. lekarz s...
Jak nieskutecznie uciec przed problemami? Pakując się w jeszcze większe tarapaty! Poznaj najbardziej zwariowane komedie Agaty Przybyłek, pełne humoru i rodzinnych nieporozumień! Trzeci tom bestsellerowego cyklu „Miłość i inne szaleństwa” to przezabawna opowieść o tym, że uciekając przed problemami...
"Każdego ranka, po przebudzeniu, otrzymujemy kredyt w wysokości osiemdziesięciu sześciu tysięcy czterystu sekund życia na dany dzień. Kiedy wieczorem kładziemy się spać, niewykorzystana reszta sekund nie przejdzie na następny dzień; to, czego nie przeżyliśmy w ciągu dnia, jest na zawsze stracone, po...
Pierwszy tom trylogii. W tej wyrafinowanej powieści erotycznej, rozgrywającej się w Nowym Orleanie, młoda wdowa trafia do tajnego stowarzyszenia, które ma na celu pomóc kobietom realizować najskrytsze fantazje erotyczne i osiągnąć seksualne wyzwolenie. Mężczyźni są boscy, fantazje prowokujące, wszys...
Trędowata Heleny Mniszkówny to najsłynniejszy polski melodramat. Akcja powieści rozgrywa się na przełomie XIX i XX stulecia i opisuje tragiczne losy miłości niezamożnej szlachcianki Stefanii Rudeckiej oraz bogatego magnata Waldemara Michorowskiego.   Powieść Mniszkówny została zekranizowana aż 4 raz...
Wanda Jakubowska (1907-1998) – zwana „matką polskiego kina”, jest jednocześnie postacią niewygodną, wypartą i wciąż na nową lustrowana. Była jedną z pierwszych kobiet, które stanęły za kamerą; premiera jej debiutu fabularnego, adaptacji Nad Niemnem według Elizy Orzeszkowej, miała się odbyć 5 wrześni...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bernard Werber

Tytuł oryginału:

LE MYSTÈRE DES DIEUX

Copyright © Editions Albin Michel et Bernard Werber – Paris 2007

Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

Korekta: Małgorzata Kryszkowska, Mariusz Kulan

ISBN: 978-83-7999-317-8

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2015

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla wszystkich czytelników, którzy mimo atrakcyjności

telewizji,

Internetu,

rodzinnych kłótni,

gier wideo,

sportu,

nocnych lokali.

snu

znaleźli kilka godzin na nasze wspólne marzenia…

„Jestem tylko włóknem, którym związano kwiaty w bukiecie. Lecz to nie ja stworzyłem te kwiaty. Ani ich kształt, ni barwy, ni zapachy. Moją jedyną zasługą jest to, że je wybrałem i połączyłem, aby je wam zaprezentować w nowy sposób”.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej

„Nie narzekaj na ciemność. Stań się światełkiem”.

Li Van Pho

(chiński filozof z III w.)

Przeczytane. Wyryte cyrklem na licealnej ławce:

„Bóg umarł. Podpisano: Nietzsche”.

Zaraz pod spodem dodano flamastrem:

„Nietzsche umarł. Podpisano: Bóg”.

„Ludzka istota jest częścią całości, którą nazywamy »wszechświatem«. Częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadcza ona siebie, swoich myśli i uczuć, jako czegoś osobnego od reszty, swego rodzaju złudzenia optycznego swojej świadomości. Złudzenie to jest dla nas więzieniem, ograniczającym nas do naszych osobistych pragnień i uczuć, które żywimy do najbliższych nam osób. Naszym zadaniem jest uwolnić się z tego więzienia poprzez poszerzanie kręgu współczucia tak, aby objęło wszystkie żyjące stworzenia i całą naturę w jej wspaniałości”.

Albert Einstein

I. Dzieło w kolorze żółtym.Powrót do raju

1. Z GŁOWĄ W CHMURACH

Sen.

Śnię, że jestem człowiekiem i wiodę normalne życie.

Obudź się…

Leżę z zamkniętymi oczyma, chcąc pozostać w moim onirycznym świecie.

„No już, obudź się!”

Czy to sen, że ktoś każe mi się obudzić, czy też naprawdę ktoś do mnie mówi?

Zaciskam powieki, by ochronić się od tej rzeczywistości, której nie chcę już oglądać.

W moim śnie śpię sobie spokojnie w drewnianym łóżku, pod pościelą z białej bawełny, w pokoju o ścianach pomalowanych na niebiesko, na których zawieszono zdjęcia zachodów słońca.

Zza okna dobiega mnie dźwięk ruszających samochodów, warkot dieslowskich autobusów, nerwowe dźwięki klaksonów, gruchanie gołębi. Włącza się radiobudzik.

– Dalej, wstawaj!

Czy to w mojej głowie?

Potrząsa mną jakaś ręka.

– Michael, obudź się!

Poszczególne elementy mojego snu: samochody, autobusy, drzewa, zostają wyrwane i odpływają. Zaskoczeni ludzie na ulicy znikają w zasysającej ciszy. Następnie wessane zostają budynki, domy, asfaltowe drogi, chodniki, trawniki, lasy oraz powłoka gleby i piasku tworząca epidermę planety. Aż pozostaje sama kula ziemska, gładka jak kula bilardowa. Planeta się kurczy.

Daję szczupaka, by opuścić moją maleńką planetę, i płynę w gwiezdnej próżni motylkiem, chcąc jak najszybciej przesuwać się wśród gwiazd.

– Obudź się wreszcie!

Porzucam jedną rzeczywistość i dołączam do drugiej.

– Wstawaj, Michael! Musimy się spieszyć.

Różowe usta rozchylają się, ukazując tunel, w głębi którego dostrzegam podniebienie, język, lśniące zęby. Całkiem z tyłu wibruje głośnia.

– Proszę – mówią wyraźnie usta – nie zasypiaj już. Mamy mało czasu!

Otwieram szeroko oczy i widzę, do kogo należą usta. Kobiety o twarzy okrągłej i harmonijnej, długich splecionych włosach, żywym spojrzeniu.

Uśmiecha się do mnie, a ja uważam, że jest nadzwyczaj piękna.

Przecieram powieki.

Jestem w pokoju o ścianach z ciosanego kamienia i wysoko zawieszonym suficie. Srebrzystą pościel uszyto z jedwabiu. Przez szeroko otwarte okno dostrzegam górę, której szczyt tonie w chmurach. Panuje spokój. Świeże powietrze pachnie kwiatami i trawą mokrą od porannej rosy. Nie ma fotografii zachodów słońca, nie ma samochodów, nie ma radiobudzika.

W porządku, już sobie przypominam.

Nazywam się Michael Pinson.

Byłem śmiertelnikiem: lekarzem anestezjologiem, odpowiedzialnym za chorych, których leczyłem.

Byłem aniołem. Odpowiedzialnym za trzy dusze, które wspierałem podczas kolejnych istnień.

Zostałem bogiem (lub przynajmniej bogiem-uczniem). Odpowiedzialnym za cały lud, o którego jak najdłuższe przetrwanie się staram.

Jestem w Aedenie, szkole-planecie bogów, kosmicznym zakątku, gdzie staram się zostać najlepszym z rocznika 144 współzawodniczących ze sobą uczniów.

Wdycham głęboko powietrze. Wszystkie perypetie, które ostatnimi czasy mi się przydarzyły, tłoczą się w mojej głowie.

Przypominam sobie, że widziałem swój lud w wielkiej udręce, pamiętam, że uciekłem, wdrapałem się na górę, chcąc odkryć, co to za światło migocze przez mgłę z jej szczytu.

Ciągle ta chęć, by podnosić swą świadomość do rozmiarów, które ją przekraczają…

Naprzeciw mnie niezwykła kobieta zanurza swe spojrzenie w moim i dodaje:

– Michael, nie mamy ani sekundy do stracenia. Trzeba iść tam natychmiast!

Siadam, opierając się plecami o poduszki, i wreszcie udaje mi się wykrztusić:

– Co się dzieje?

– Dzieje się to, że minęło siedem dni od chwili, gdy wyszedłeś. Przez ten czas gra w boskość przebiegała bez ciebie. A za godzinę mamy Finał. Na koniec gry dowiemy się, który bóg-uczeń został ogłoszony zwycięzcą i uzyska przywilej wstąpienia na Pola Elizejskie, by tam spotkać się z samym Stwórcą. Oto, co się dzieje.

Dziś jest Finał gry w boskość? Nie, to niemożliwe!

Sen zamienia się w koszmar.

– Michael, rusz się! Jeśli nie będziesz gotów za kilka minut, wszystkie nasze wysiłki spełzną na niczym. Twój lud umrze, a ty przegrasz.

Dreszcz przebiega mi po plecach. Nagle w pełni odzyskuję świadomość tego, gdzie jestem, kim jestem i co mi pozostaje do zrobienia.

Boję się.

2. ENCYKLOPEDIA: 3 FAZY

Trajektoria ewolucji każdej duszy przebiega w trzech fazach:

1 – Strach.

2 – Pytanie.

3 – Miłość.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

3. ŚNIADANIE

Pocałunek.

Cudowna kobieta, którą mam przed sobą, obdarowuje mnie delikatnym pocałunkiem. Po nim drugim, mocniejszym. To Mata Hari, była francusko-niderlandzka tancerka, rzekomy szpieg, moja towarzyszka życia w Aedenie.

– Szybko! To już tylko kwestia sekund.

Rzuca mi ankh, boskie narzędzie, które pozwala nam tworzyć pioruny oraz obserwować śmiertelników. Zakładam tę biżuterię – insygnium naszej władzy – na szyję, a kiedy pospiesznie się ubieram, ona wyjaśnia:

– Dziś rano centaury przyniosły cię do łóżka. Wiele się wydarzyło przez te siedem dni twojej nieobecności.

Podaje mi skórzane sandały, które wsuwam z pośpiechem, chwytam torbę listonoszkę i wychodzimy, nawet nie zadając sobie trudu zamknięcia drzwi mojej willi.

Na dworze wieje wiatr. Chcę skierować się w stronę Bramy Wschodniej, gdzie leżą Pola Elizejskie oraz pałace bogów-mistrzów, którzy dotąd obarczeni byli naszą edukacją, ale Mata Hari powstrzymuje mnie.

– Zajęcia skończone. Finał jest przewidziany w Wielkim Amfiteatrze.

Pędzimy szerokimi alejami miasta Olimpia. Są puste. Nie ma bogów-uczniów, nie ma bogów-mistrzów, nie ma chimer, owadów, ptaków. Po drodze słyszymy tylko szum antycznych fontann oraz szelest liści. Znowu robi na mnie wrażenie majestat tego miejsca, przystrzyżone ogrody, ukwiecone aleje, rzeźbione sadzawki, sękate drzewa oliwne: tutaj wszystko jest baśniowe.

Niebo ma kolor antracytu, podczas gdy ziemia jest biała. Wysoko na niebie błyskawica znaczy zygzakiem ciemne chmury, ale nie pada. Mam dziwne uczucie.

Uczucie końca świata.

Jakby miała nagle nastąpić jakaś katastrofa.

Wiatr się wzmaga. Robi się coraz zimniej. Zaczynają rozbrzmiewać dzwony. Mata Hari ciągnie mnie za rękę i pędzimy razem aż dech zapiera.

Przypominam sobie zimowe poranki w moim ostatnim śmiertelnym życiu. Mama też tak ciągnęła mnie za rękę do liceum, gdzie czekały końcowe egzaminy. Mówiła: „Bądź ambitny. Mierz jak najwyżej. Tym samym, nawet jeśli pokonasz tylko połowę drogi, twój poziom i tak już będzie bardzo wysoki”. Co pomyślałaby dzisiaj, widząc mnie w Olimpii w Finale boskiej gry?

Biegniemy przez Olimpię. Brązowe włosy Maty Hari powiewają przede mną szarpane gwałtownymi podmuchami wiatru. Jej drobna, lecz muskularna sylwetka wiedzie mnie uliczkami i alejami.

– Szybko Michael, właśnie zamykają drzwi!

Docieramy do Wielkiego Amfiteatru, monumentalnej budowli z ciosanego kamienia. Płaskorzeźby przedstawiają tytanów walczących z uzbrojonymi we włócznie i tarcze herosami. Dwa centaury, tym razem prawdziwe, stoją przy głównym wejściu. Trzymają skrzyżowane ręce, kopytami uderzają w ziemię, a kłęby pary z ich nozdrzy buchają na lodowate powietrze.

– Michael Pinson! – woła Dionizos. – Najwyraźniej jesteś wierny swojej legendzie, „ten, na którego czekamy”. Niektórzy już sobie wyobrażali, że przegapisz Finał.

Bóg złodziei wpuszcza nas i zamyka za nami grube odrzwia.

– Zaczęło się? – pyta zaniepokojona i zdyszana Mata Hari.

Dionizos przeczesuje palcami brodę i mruga do nas.

– Nie, nie. Drzwi miały zostać zamknięte, ale partia jeszcze się nie rozpoczęła. Macie nawet dobrą godzinę na zjedzenie śniadania. Powierzam was tej oto panience.

Pojawia się półbogini. To Hora Dike. Wiedzie nas marmurowymi korytarzami i brukowanymi dziedzińcami w stronę stołówki Amfiteatru. Po prawej stronie, ze stojących na kredensie dzbanków wydobywa się zapach kawy, herbaty, mleka, gorącej czekolady.

Wokół znajdującego się pośrodku dużego stołu dostrzegam pozostałych bogów-uczniów finalistów, którzy właśnie się posilają.

Na początku było nas stu czterdziestu czworo. Kiedy uciekłem, żeby zbadać wierzchołek góry, ponad połowa z nas została już wyeliminowana, nie mówiąc o tych, których zamordował bogobójca. Teraz jest nas tylko dwanaścioro.

Rozpoznaję:

Georges’a Mélièsa, boga ludzi-tygrysów.

Gustave’a Eiffela, boga ludzi-termitów.

Simone Signoret, boginię ludzi-czapli.

Brunona Ballarda, boga ludzi-sokołów.

François Rabelais’go, boga ludzi-świń.

Toulouse-Lautreca, boga ludzi-kóz.

Jeana de La Fontaine’a, boga ludzi-mew.

Édith Piaf, boginię ludzi-kogutów.

I jeszcze jednego chłopaka, którego nazwiska nie pamiętam, ponieważ nie należał do grona moich przyjaciół.

To otyły blondasek, którego Mata Hari zdaje się znać.

– To Xavier Dupuis – szepcze mi do ucha bóg ludzi-rekinów. – Początkowo jego królestwo było średniej wielkości, ale potem postanowił utworzyć uzbrojoną, wojskową arystokrację. Udało mu się zawiązać federację z sąsiednimi państwami i dziś znajduje się w stanie wielkiego przemysłowego rozkwitu. Musisz się go wystrzegać, tym bardziej że jego lud jest w okresie bardzo silnego wzrostu demograficznego.

Wszyscy nas witają.

Tymczasem nasi współzawodnicy pozostają skoncentrowani na nadchodzącej rozgrywce, jak sportowcy przed Olimpiadą.

W kąciku, w pewnym oddaleniu od reszty graczy, siedzi Raoul Razorback, bóg ludzi-orłów. Jego podłużna twarz przypominająca ostrze noża, posępne spojrzenie, łagodność są mi dobrze znane.

Popija kawę drobnymi łyczkami, lecz ujrzawszy mnie, natychmiast wstaje i dołącza do nas. Nie wypuszczając filiżanki z lewej ręki, podaje mi prawą. Patrzę na nią, lecz nie podaję swojej.

– Nie mów mi, Michael, że nadal masz do mnie pretensje.

– A jak mógłbym ci wybaczyć? Otrzymałeś od mojego proroka przesłanie tolerancji, a przekształciłeś je w przesłanie rasizmu i użyłeś przeciw mojemu ludowi!

Marszczy brwi. Ten, który zazwyczaj uchodzi za flegmatyka, wygląda na bardzo zdenerwowanego.

– Ciągle ta stara historia. Nie mów mi, że wziąłeś to na serio. Michael, to jest gra. To tylko śmiertelnicy! I jak wskazuje ich nazwa, „śmiertelnicy” przeznaczeni są do tego, by umrzeć. My jesteśmy bogami. Jesteśmy ponad. Oni są tylko pionkami na gigantycznej szachownicy. Czy żałuje się tych, które zabrał przeciwnik?

Macha lekceważąco dłonią i wyciąga do mnie rękę.

– Ty i ja byliśmy przyjaciółmi. Zostaniemy nimi na zawsze – oświadcza.

– Raoul, to nie są „pionki”. To żywe istoty, zdolne odczuwać cierpienie.

Razorback opuszcza rękę i przygląda mi się z ironią.

– Podchodzisz do tej gry zbyt emocjonalnie. Zawsze miałeś naiwny obraz boskiej roli. Chcesz być filmowym „dobrym charakterem”, Michael. To cię zgubi. Najważniejsze to wygrać, a nie pokazać, że jest się sympatycznym.

– Pozostaw mi prawo do tego, bym nie podzielał twojego punktu widzenia.

Razorback wzrusza ramionami, po czym wypija kawę jednym haustem.

– Cmentarze pełne są sympatycznych bohaterów, a panteony pękają w szwach od cynicznych łajdaków. Lecz koniec końców to tych ostatnich wybierają historycy, odpowiedzialni za przygotowanie oficjalnej wersji dla przyszłych pokoleń. I ci „cyniczni łajdacy” mogą odtąd, dzięki magii propagandystów, przekształcić się w jaśniejących bohaterów. Wiemy o tym doskonale, bowiem tutaj mamy obiektywny obraz wydarzeń.

– I tu się właśnie różnimy, Raoul. Ty zauważasz istnienie niesprawiedliwości, podczas gdy ja staram się z nią walczyć.

Mroczne spojrzenie mojego konkurenta do boskości się zmienia.

– Zapomniałeś, Michael, że to ja napełniłem cię pragnieniem wzniesienia się aż po Kontynent Umarłych? Zapomniałeś nasze hasło tanatonautów z czasów, gdy nasze dusze wychodziły z ciał, chcąc badać życie pozagrobowe?

– „Razem przeciwko głupcom”.

– Tak, ale także: „Naprzód, w stronę Nieznanego”. Taki jest sens naszej misji: odkrywać to, czego nie znamy. Nie osądzać: obserwować i rozumieć. Nie stawać po niczyjej stronie: iść w kierunku nieznanego. My poszukujemy rzeczywistości ukrytej za zasłoną pozorów. Nie zaś „uprzejmości”.

Ostatnie słowo wymawia z pogardą. Inni słuchają nas, ale nie ingerują.

– Zapomniałeś inne nasze hasło, którym żyliśmy w Imperium Aniołów? „Miłość zamiast szpady”. I to w imię miłości walczymy!

– Całe hasło brzmiało: „Miłość zamiast szpady i humor zamiast tarczy”. Humor to nasza zdolność do relatywizowania. Dobrze wiesz, że to w imię miłości, religii lub ojczyzny odbywały się najgorsze rzezie. I że często tylko dla kpiny ostatecznie ustają wojny, a tyrani zostają obaleni. Michael, gdzie podziało się twoje poczucie humoru?

Raoul Razorback idzie usiąść i bierze kawałek ciasta z kandyzowanymi owocami.

– Znikło, kiedy zobaczyłem, jak twoi ludzie-orły wykorzystują symbol cierpienia mojego proroka jako symbol zjednoczenia. Moim symbolem była ryba, nie wbity na pal człowiek!

Odpowiada mi, żując ciasto:

– Dokonałem tego wyboru, aby twoje przesłanie trwało nadal… Należało wpłynąć na umysły. Przyznaj, że przedstawienie narzędzia tortur jest bardziej znaczące niż rysunek ryby.

Podnoszę głos o jeden ton.

– Zamordowałeś mojego proroka! A także przejąłeś i zniekształciłeś moje przesłanie.

– Jesteś tylko cholernym głupkiem, Michael. Nic nie rozumiesz z Wielkiej Historii Świata.

Chwytam Raoula, przewracam na ziemię, po czym duszę, trzymając za gardło. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, nie broni się. Kiedy zaczyna kaszleć, interweniują Gustave Eiffel i Georges Méliès. Podnoszą nas i odsuwają od siebie.

– Ej! Mamy dzisiaj Finał! – krzyczy Bruno Ballard. – Jeśli chcecie się skrzywdzić, zróbcie to za pośrednictwem swoich ludów.

Édith Piaf dodaje:

– W każdym razie ta partia wyłoni jednego zwycięzcę, a pozostałych jedenastu zostanie wyeliminowanych.

– Jesteśmy jak gladiatorzy na kilka minut przed występem w cyrku – potwierdza Xavier Dupuis. – Nie zabijajmy się nawzajem przed sygnałem startu.

Mata Hari pomaga mi poprawić togę.

– Zjedz to – nakazuje, podając mi rogalik. – Będziesz potrzebował sił.

Biorę dolewkę kawy.

Wszyscy spoglądamy na siebie nieufnie. Jean de La Fontaine stara się rozładować atmosferę.

– Śmiertelnicy nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście, że… nie są bogami!

– I że nie znają światów, które przechodzą ich wyobrażenie – uzupełnia François Rabelais.

– Czasami wolałabym nie wiedzieć i nie posiadać takiej wielkiej mocy. Ci wszyscy ludzie oddający nam cześć… Jakaż to odpowiedzialność! – przyznaje Simone Signoret.

– Za kilka godzin wszystko będzie jasne – mamrocze Toulouse-Lautrec.

Wypijam jeszcze kilka filiżanek kawy, Mata Hari chwyta dzbanek i nie pozwala mi nalać kolejnej.

– Przestań, w przeciwnym razie będzie ci drżała ręka i źle pokierujesz swoim boskim piorunem.

Przytula się do mnie, czuję delikatność jej ciała, jej piersi ocierają się o mój tors.

– Chcę się z tobą kochać – szepcze mi do ucha.

– Tu i teraz?

– Tak, jeszcze przed rozpoczęciem partii. W każdym razie potem będzie za późno.

– Nie potrafię kochać się tak w pośpiechu.

Ciągnie mnie w kierunku bocznego korytarza.

– Nauczysz się. Jestem jak roślina: trzeba do mnie dużo mówić i dobrze mnie podlewać.

Mijamy kolejne pomalowane na czerwono korytarze.

Kiedy Mata Hari uznaje, że jesteśmy wystarczająco daleko od pozostałych, nie wypuszczając mojej ręki kładzie się na marmurowej posadzce i tam, jedno na drugim, zaczynamy się całować i pieścić.

Moja przyjaciółka przejmuje kontrolę nad figlami. Zostaje dyrygentem horyzontalnego walca, którego takt sama określa. Kiedy wreszcie opadamy, dysząc, jedno obok drugiego, podaje mi przedmiot, który miała schowany w swojej torbie listonoszce.

– Co to jest?

– Nasza pomoc.

Rozwijam ochronną tkaninę i rozpoznaję znajomą okładkę Encyklopedii Wiedzy Relatywnej i Absolutnej.

– Zajęłam się jej redakcją, żeby to dziedzictwo nie zostało zaprzepaszczone. Tyle wiedzy mogłoby zniknąć… Niektóre fragmenty przepisałam z pamięci. Nie zdziw się więc, gdy je ujrzysz znowu, choć już wielokrotnie je studiowałeś. Dzięki kilku odkryciom, jakich dokonano podczas twojej nieobecności, dodałam nowe.

Na pierwszej stronie odnajduję naukę, którą Edmond Wells uważał za najważniejszą. Z każdą naszą przygodą, zawsze nam ją powtarzał. Mata Hari z pewnością zmieniła jej brzmienie, lecz sens, odwieczny, pozostaje ten sam.

4. ENCYKLOPEDIA: SYMBOLIKA CYFR

Cyfry zawierają w swej symbolice historię ewolucji świadomości.

Wszystkie powieści, wszystkie dramaty być może mieszczą się w tych obrazach, które mamy nieustannie przed oczyma, lecz nigdy nie zadaliśmy sobie trudu, aby uważnie zbadać ich formę.

Aby je odszyfrować, musimy wiedzieć, że:

Linie poziome to znak przywiązania.

Krzywe są znakiem miłości.

Krzyże są znakiem rozdroża lub próby.

A zatem mamy:

1 – Minerał. Linia pionowa. Brak linii poziomej, a więc brak przywiązania. Brak krzywej. Więc brak miłości. Kamień nie jest przywiązany do niczego i niczego nie kocha. A zatem żadnego krzyża, żadnej próby. To początek przygody z materią. Tylko bezwładną materią.

2 – Roślina. Początek życia. Linia pozioma u dołu oznacza przywiązanie rośliny do ziemi. Nie może się poruszać, gdyż korzeń trzyma ją umocowaną w gruncie. Krzywa u góry oznacza miłość, jaką roślina obdarza niebo, słońce, światło. Kochając niebo, jest związana z ziemią.

3 – Zwierzę. Dwie krzywe. Kocha niebo, kocha ziemię, nie jest przywiązane ani do nieba, ani do ziemi. Słowem, zwierzę to usta, które całują, na ustach, które gryzą. Jest tylko czystą emocją. Żyje wyłącznie strachem i żądzą. Bez przywiązania.

4 – Człowiek. Skrzyżowanie. Połączenie zwierzęcej cyfry 3 i fazy wyższej, którą jest:

5 – Człowiek świadomy. To odwrotność 2. Górna kreska oznacza, że jest związany z niebem, linia krzywa u dołu wskazuje, że kocha ziemię. Wznosi się i z dystansem obserwuje ludzkość, chcąc ją zrozumieć i pokochać.

6 – Anioł. Krzywa miłości wznosząca się spiralnie ku niebu. Jest czystą duchowością.

7 – Bóg-uczeń. Krzyż. Jeszcze jedno skrzyżowanie. Odwrotność cyfry 4. Bóg-uczeń to skrzyżowanie anioła z wyższym poziomem.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

(ponowna transkrypcja z pamięci tomu III)

5. PRZYGOTOWANIA

– „Tom VI”?

Mata Hari przez skromność podpisała się nazwiskiem inicjatora projektu, Edmonda Wellsa.

– „Jesteśmy tylko włóknem, którym związane są kwiaty w bukiecie”… – przypomina.

Czytam fragment.

– „Ponowna transkrypcja z pamięci tomu III”?

– Zrobiłam, jak potrafiłam najlepiej. Najważniejsze to zachować ducha oraz ideę.

Zamykam cenne dzieło, uspokojony, że Mata czuwa nad tym, aby nasza wiedza nie zginęła.

– Która godzina?

Mata Hari spogląda na ekran swojego ankh.

– Został nam jeszcze dobry kwadrans.

Wyjmuje z torby paczkę papierosów i pudełko zapałek. Zapala jednego papierosa, a mnie podaje drugiego.

Kiedyś, jako śmiertelnik, byłem lekarzem i nienawidziłem tego rodzaju trucizny zanieczyszczającej płuca. Lecz okoliczności są wystarczająco nadzwyczajne, bym przeszedł nad tym do porządku dziennego.

– Ostatni papieros skazańca?

– Papieros po miłości – poprawia mnie.

Zaciągam się głęboko, co powoduje atak kaszlu.

– Straciłem wprawę.

Siada tuż przy mnie.

– Kocham cię – szepcze.

– Dlaczego?

Pociera swoim nosem o mój i mówi kpiąco:

– Może dlatego, że jesteś… miły. Jesteś najbardziej przestraszonym, najmniej charyzmatycznym facetem, jakiego spotkałam, facetem, który ma do siebie najmniej zaufania i jest mistrzem w popełnianiu niezręczności, ale przede wszystkim dlatego, że jesteś jedynym, który próbował wspiąć się na górę, by zobaczyć Zeusa. Odważyłeś się.

Zrywam się.

– Ależ ja nie tylko próbowałem, ja z nim naprawdę rozmawiałem.

Głaszcze mnie czule, jakbym był dzieckiem, które kłamie.

– Ach, to twoje marzycielskie usposobienie.

– Nie, to nie było tylko marzenie, rzeczywiście wspiąłem się aż na sam szczyt góry i zobaczyłem, co tam jest.

Chwytam ją za ramiona. Chcę, by patrzyła mi prosto w twarz.

– Uwierz mi!

– Oni nam powiedzieli, że…

– Nie należy słuchać tego, cooni mówią. Oni nami manipulują.

Nie wiem, od czego zacząć.

– A ty sądzisz, że co mi się przydarzyło?

– Ukradłeś uskrzydlonego rumaka Ateny i wzniosłeś się odrobinę ponad górę, po czym wierzchowiec cię zrzucił. A następnie zostałeś schwytany przez policję centaurów. Na tydzień zamknęli cię w więzieniu, aby w ten sposób ukarać cię za zuchwałość. Wypuścili cię dzisiaj, żebyś mógł wystartować w Finale.

– Nie, to nie tak.

Przygląda mi się z niedowierzaniem.

– A więc jaka jest twoja wersja?

– To nie jest moja wersja. To prawda. Naprawdę wszedłem na górę i nikt mnie nie zatrzymał. W każdym razie tam, dokąd dotarłem, żaden gryf ani centaur nie mają wstępu.

Zapalam kolejnego papierosa.

– Ile mamy czasu?

Siada mi na kolanach, twarzą do mnie.

– Dziesięć minut. Czyli trochę. Opowiedz twoją wersję.

Zamykam oczy, by sobie dobrze przypomnieć, co się wydarzyło.

– A więc…

Chciwie wdycham gryzący dym, czując jak wnika w moje ciało i rozprzestrzenia się, zanieczyszczając je.

– Kiedy unosiłem się z Pegazem w stronę szczytu, bardzo długo nabieraliśmy wysokości. To deszcz przeszkodził mi w lądowaniu. Ten okropny skrzydlaty koń boi się kropli deszczu i odczuwa strach przed burzą. Zatem sam kontynuowałem wspinaczkę. Na pierwszej równinie, porośniętej lasem, znalazłem chatkę, w której była Hera, bogini domowego ogniska. Zaklinała mnie, bym wrócił tą samą drogą, ale jej nie posłuchałem.

– Nie trać czasu na szczegóły.

– Dotarłem do Drugiej Równiny, pokrytej żółtą pustynią. Tam stanąłem oko w oko ze Sfinksem strzegącym skalistego przesmyku. Zadał mi zagadkę: „Co jest lepsze od Boga i gorsze od diabła…”

– Wiem, wielka zagadka, która uniemożliwia wszystkim zbliżenie się do szczytu.

Mata Hari przymyka oczy i recytuje z pamięci:

– „Co jest lepsze od Boga i gorsze od diabła? Mają to biedni, nie mają bogaci, jeśli zjesz, umrzesz”.

– Znalazłem odpowiedź.

– Co to jest?

– Nic.

Mata Hari marszczy brwi z dezaprobatą. Jakie to dziwne, że ludzie nie umieją słuchać prawdy. Jak to mawiał Edmond Wells: „Nie można podarować prezentu, dopóki nie przygotowało się ludzi do jego otrzymania. W przeciwnym razie, nie są zdolni go docenić”.

– Zapewniam cię, że odpowiedź to: „nic”.

– Dlaczego nie chcesz podać mi odpowiedzi? Jesteśmy ze sobą. Teraz nie powinieneś już niczego przede mną ukrywać.

– Odpowiedź brzmi: „nic”.

Edmond Wells mawiał także: „Słyszą, ale nie słuchają, widzą, ale nie patrzą, wiedzą, ale nie rozumieją”.

Zwykły problem uwagi.

„Nic” nie jest lepsze od Boga. „Nic” nie jest gorsze od diabła. Bogatym brakuje „niczego”. Biedni mają „nic”. A jeśli zjesz „nic”, umrzesz.

Mata Hari nie wygląda na przekonaną.

– I co to właściwie znaczy?

– Może to, że: jeśli Boga określimy jako „Wszystko”, owo „Wszystko” istnieje tylko poprzez swoje przeciwieństwo, czyli „Nic”.

Widzę, że nie rozumie. Więc mówię dalej:

– To, „czym nie jesteś” a contrario określa „czym jesteś”. Poznanie swojego przeciwieństwa jest najlepszym sposobem na to, by dowiedzieć się, kim jesteś. A przeciwieństwem Wszystkiego jest… Nic.

Mata Hari zmienia pozycję i siada po turecku, bezpośrednio na ziemi. Zajmuję miejsce naprzeciw niej.

– Naprawdę spotkałeś Wielkiego Zeusa?

Kiwam głową.

Jej spojrzenie uległo nieznacznej zmianie.

– Kłamiesz!

Zapomniałem, jaką moc ma powołanie się na Zeusa. Prawdą jest, że gdyby ktoś oznajmił mi, że udało mu się spotkać Zeusa, trudno byłoby mi w to uwierzyć.

Chwyta mnie za ramiona.

– Ty, Michael Pinson, miałbyś wejść na szczyt góry i stanąć z „Nim” twarzą w twarz?

– Potwierdzam.

– Masz jakieś dowody?

– Przykro mi, ale nie zszedłem z góry z Tablicami Prawa jak Mojżesz. Mojego ciała nie otacza świetlna aureola i nie leczę skrofulozy poprzez zwyczajne nałożenie rąk na chorego. Spotkanie z Zeusem w żaden sposób mnie nie zmieniło. A jednak przysięgam, że widziałem go, tak jak widzę ciebie.

– A ja mam uwierzyć tak po prostu, na podstawie twojego świadectwa?

Nigdy mi nie uwierzy.

– Nie zmuszam cię do tego.

Owija wokół palca kosmyk swych ciemnych włosów.

– No to opowiadaj, jaki „ON” jest?

– Wysoki. Bardzo wysoki. Robi wrażenie. Może mieć z pięć metrów wzrostu. W zasadzie jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażaliśmy. Ma siwą brodę. Togę ciężką jak grube story. Niski, silny głos. Trzyma w ręku piorun.

– Jesteś pewien, że ktoś inny nie przybrał jego postaci, aby z ciebie zażartować? Tutaj wiele osób posiada zdolność upodabniania się. Wystarczy włożyć białą togę i mówić głosem naśladującym baryton, aby zostać uznanym za króla Olimpu…

– Widziałem go w pałacu, otoczonego cyklopami…

– Twoje zmysły mogły cię zwieść.

Nadal mierzy mnie wzrokiem, po czym oznajmia ugodowo:

– To wielkie oko na niebie to on?

– Jest polimorficzny. Jest olbrzymim okiem, lecz także białym królikiem, białym łabędziem itp. Może zamienić się we wszystko.

– A widziałeś JEGO?

– Oczywiście.

– I rozmawiałeś z NIM?

Z wielkim szacunkiem wymawia JEGO oraz NIM.

– Najpierw nie byłem w stanie. Zbyt duże wzruszenie. Wystawił mnie na próbę i pokonałem…

– Potwora?

– Gorzej. Samego siebie.

Czuję u mojej przyjaciółki nawrót sceptycyzmu.

– Tak po prawdzie, stawiłem czoła żywemu odbiciu w lustrze.

Jak pilna uczennica słuchająca dziwnej lekcji klęka, opierając pośladki na piętach.

– A zatem kazał ci walczyć z samym sobą i…?

– Wygrałem. Potem zmusił mnie do gry przeciwko mojemu ludowi.

– Przeciw ludziom-delfinom?

– Chciał mnie doświadczyć, nim podaruje mi SWOJĄ prawdę. Chciał wiedzieć, czy jestem gotów poświęcić to, co jest mi najdroższe.

Tym razem zdaje się nieco bardziej wierzyć w moją opowieść.

– Przestań zagłębiać się w szczegóły. Więc czym jest ta JEGO prawda?

– Zeus podziwia śmiertelników, ponieważ tworzą dzieła, których on nawet sobie nie wyobrażał.

Naciska, bym mówił dalej.

– Pokazał mi swój pałac. Ma tam muzea, obserwuje i śledzi najpiękniejsze dzieła człowieka.

– To tym zajmuje się król Olimpu? Swego rodzaju… podglądactwem?

– Spotkanie z Zeusem, zamiast dać mi odpowiedzi na moje pytania, stworzyło olbrzymi zbiór kolejnych. Zwłaszcza wtedy, gdy odkryłem tajemnicę jego pałacu.

– Przestań bawić się w tajemnice.

– Otworzyłem okno z tyłu sali tronowej. I wtedy ujrzałem…

– Co?

– …Istnieje Druga Góra, jeszcze wyższa, dalej, ale zasłania ją ta pierwsza. I na jej szczycie jest światło.

– Takie samo jak na pierwszej?

– W zasadzie światło, które widzimy, nie pochodzi z pierwszej góry, lecz z tej, która jest z tyłu, nad nią.

Widać, że jest zaskoczona.

– Inna, wyższa góra?

– Tak, bardziej na wschód od Aedenu. Zeus w końcu przyznał, że jest coś ponad nim, jakaś istota potężniejsza od niego. Zeus nie wie, o kogo, czy też o co tak naprawdę chodzi. On także obserwuje światło na Drugiej Górze.

– Dlaczego nie wejdzie, żeby sprawdzić?

– Uważa, że wierzchołek otacza pole siłowe. Tylko zwycięzca Gry w boskość będzie mógł je przekroczyć.

Mata Hari nadal wyraża powątpiewanie.

– To ostatnia i największa Tajemnica – przyznaję.

– Na jakim poziomie świadomości można umieścić Zeusa?

– Określa siebie jako istotę na poziomie świadomości „8”, gdzie ósemka przedstawia kształt nieskończoności. Zresztą, musisz uzupełnić Encyklopedię. Po siódemce – bogu-uczniu – jest 8.

Nieskończony Bóg. Krzywa miłości, która ciągle się skręca, lecz ani nie idzie w górę, ani w dół, tylko obraca się wokół swojej osi.

Mata Hari waha się, po czym bierze Encyklopedię, długopis i notuje pod moje dyktando dalszy ciąg fragmentu tekstu.

– A jak nazywa on tę istotę, która go przewyższa?

– „9”.

Była niderlandzka kobieta-szpieg nieruchomieje z długopisem w ręku.

– Musisz mi uwierzyć. Nie mógłbym wymyślić takiego wspomnienia. Naprawdę tego doświadczyłem – zapewniam.

– Czym według ciebie jest „9”?

– To spirala, odwrotność szóstki, anioła. Miłość, która zamiast piąć się w górę, schodzi w dół. Z nieba ku ziemi. Spirala, która obraca się i wprawia wszystko w ruch.

– Dziewiątka…. – mówi, akcentując każdą sylabę, jakby próbowała przyswoić sobie tę nową nazwę.

– Dla mnie to Stwórca Wszechświata.

– Tak więc zwycięzca partii będzie miał możliwość spotkania ze słynną Dziewiątką?

– Nawet czegoś więcej. Według Zeusa ten rocznik będzie inny niż poprzednie… Sądzi on, że zwycięzca nie tylko wygra partię. Będzie mógł przejść na wyższy poziom i sam stać się nową Dziewiątką panującą nad wszystkimi światami.

Tym razem Mata Hari już mi zupełnie nie wierzy.

– A skąd on o tym wie?

– Z wiadomości, którą otrzymał z góry. Jednym zdaniem, Wielki Pan Bóg jest zmęczony i chciałby zrzec się władzy. To dlatego stawka partii, która rozpocznie się za kilka minut, ma tak olbrzymie znaczenie. Musimy wygrać, bo jeśli nie…

Mata Hari zagryza wargę.

– Nie powiedziałam ci wszystkiego. Podczas twoich wędrówek tutaj miały miejsce… incydenty – mówi.

– Mów.

– Twój lud, to znaczy lud delfinów, przeżył dramatyczne chwile. Dużo dramatycznych chwil. I teraz ma wielkie kłopoty.

– Mój lud musi ciągle żyć… inaczej by mnie tu nie było.

– Z pewnością. Przetrwał kolejne wieki jak tylko potrafił, ale jest mniejszy, rozproszony, porozrzucany. Georges Méliès i Gustave Eiffel przygarnęli kilku rozbitków z prób, jakich doświadczyli.

– Skoro są ci, którzy pozostali, rozegram partię tak, aby wygrać.

– To nie będzie łatwe. Twoi ludzie są tak przyzwyczajeni do prześladowań, że znalazłszy się u nowych, gościnnych ludów, woleli zasymilować się z nimi, aby lepiej wtopić się w lokalną społeczność. Zrezygnowali ze swojej religii na rzecz religii gospodarzy. Ja sama i Édith Piaf przyjęłyśmy i ochroniłyśmy sporą ich liczbę, ale i u nas ludzie-delfiny woleli porzucić swoją tradycję i odmienność.

Na pewno przesadza.

– Będę grał z tymi, którzy się całkiem nie zasymilowali.

– A widzisz, wielu z tych, którzy się jeszcze nie nawrócili, ma wrażenie, że… eee… no, że…

– Wyduś to wreszcie!

– Że ich bóg ich… opuścił!

Z areny Amfiteatru dobiega dźwięk trąbek.

Ruszamy spiesznie. Pamiętam, że kiedy opuszczałem arenę, Ziemia 18 wyglądała jak Ziemia 1 w epoce Antycznego Rzymu.

Cała ludzkość Ziemi 18, po okresie panowania Cesarstwa Orłów, stopniowo przesuwała się w kierunku barbarzyństwa. Minęło siedem dni, ciekawe, jaki czas mamy teraz i jacy są jego liderzy.

6. ENCYKLOPEDIA: NERON

Neron urodził się w 37 r. po Chrystusie jako syn Domicjusza Ahenobarbusa i Agrypiny.

Ta ostatnia, uwolniwszy się od ojca dziecka, zostaje czwartą żoną cesarza Klaudiusza. Wtedy udaje jej się przekonać nowego męża, by zaadoptował jej syna.

Co więcej: sprawia, że Neron poślubia córkę cesarza Klaudiusza, Oktawię.

W ten sposób, dzięki manipulacjom matki, Neron zostaje jednocześnie najbardziej wpływowym adopcyjnym synem i zięciem.

Nakłoniony przez Agrypinę, cesarz Klaudiusz mianuje następnie nowo adoptowanego syna jedynym następcą, ze szkodą dla swego rodzonego syna: Brytanika. W 54 roku, zaraz po mianowaniu Nerona, Klaudiusz ginie, zamordowany (prawdopodobnie otruty przez Agrypinę, która boi się, by cesarz nie zmienił zdania). Wtedy senat rzymski, dzięki zręcznym manewrom Agrypiny, zatwierdza ostatni wybór Klaudiusza i ze szkodą dla Brytanika ogłasza Nerona nowym cesarzem.

Początek panowania Nerona, będącego pod wpływem matki oraz swego nauczyciela, Seneki, to okres „rozsądny”. Cesarz podejmuje decyzje, które spotykają się z poparciem ludu, i rozważnie rządzi.

Ale to nie trwa długo. Obawiając się, że kiedy Brytanik dorośnie, zechce objąć tron, Neron każe go otruć.

Nieco później, znudzony ciągłą krytyką matki dotyczącą jego nowej kochanki, uroczej Poppei Sabiny, każe jej mieszkać poza pałacem. Podczas podróży statkiem Agrypina ledwo unika śmierci, kiedy obciążony ołowiem pułap kajuty spada na sofę, na której siedzi. Jedna z jej nieostrożnych przyjaciółek ginie, zmiażdżona. Szybko uporawszy się z emocjami, Agrypina postanawia spotkać się z synem.

Neron każe otoczyć ją swoim strażom, które wymierzają jej uderzenia kijem, a następnie sztyletują. Astrologowie przepowiedzieli Agrypinie, że jej syn zostanie cesarzem, lecz ją zabije. Na co miała odpowiedzieć: „Niech mnie zabije, oby tylko rządził”.

W tym momencie syn Agrypiny wkracza w okres rządów despotycznych. Uważając się za sportowca, prowadzi rydwany podczas wyścigów. Uważając się za poetę, uczestniczy w konkursach poezji. Systematycznie jest uznawany za zwycięzcę.

Wielbiciel orgii, wychodzi nocą przebrany za zwykłego obywatela, by uczestniczyć w wielkich zabawach, podczas których wszyscy udają, że go nie rozpoznali. Często na zakończenie libacji prowadzi jednego z biesiadników na bok, bije go i wrzuca do rynsztoka.

Dowiedziawszy się, że Seneka nie przestaje go krytykować, każe go zamordować.

W napadzie gniewu kopie ciężarną Poppeę Sabinę, a ta umiera.

Następnie poślubia Messalinę (wcześniej nakazuje stracić jej męża, aby ją uwolnić od małżeńskich obowiązków). W 64 roku, chcąc zrealizować swój wielki projekt renowacji niezdrowych dzielnic, rozkazuje spalić dwie trzecie Rzymu. Nawet komponuje poezję i muzykę, mające uczcić spektakl stolicy w płomieniach. Ponieważ mieszkańcy nie zostali uprzedzeni o owej „akcji mieszkaniowej”, giną tysiące ludzi. Gniew wśród Rzymian wzrasta. Wtedy Neron znajduje kozły ofiarne – ogłasza chrześcijan winnymi pożarów. Po masowych łapankach, każe ich torturować, aby przyznali się do winy, upokarza ich podczas wielkich widowisk, chcąc w ten sposób uspokoić opinię publiczną. Lecz źle rządzone cesarstwo przeżywa wewnętrzne napięcia. Głód, epidemie, bunty.

W końcu senat rzymski uznaje Nerona wrogiem publicznym i obwołuje konsula Galbę nowym cesarzem. 9 czerwca 68 roku, dowiedziawszy się o tym, że został skazany na śmierć, Neron przy pomocy niewolnika popełnia samobójstwo, płacząc i powtarzając aż do chwili śmierci: „Jakiegoż wielkiego artystę traci świat wraz ze mną!”.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

7. WIELKA CHWILA

– Nie chcę cię stracić.

Mata Hari mocno ściska moją dłoń.

I tak wspólnie dołączamy do pozostałych bogów-uczniów zgromadzonych w jadalni.

Ujrzawszy nasze włosy i stroje w nieładzie, konkurenci domyślają się, czym zajmowaliśmy się na boku.

Lecz pozostają skoncentrowani na nadchodzącej rozgrywce.

Chcąc zająć ich uwagę, Hory dostarczyły im księgi z Ziemi 1.

Bruno Ballard pochyla się nad księgą nowoczesnej historii, niejaki Xavier Dupuis interesuje się dziełem o chińskiej strategii wojskowej, Georges Méliès pochłania księgę dawnej magii, Gustave Eiffel o architekturze, Jean de La Fontaine z chemii, François Rabelais książkę kucharską, Toulouse-Lautrec dzieło o malarstwie, Raoul Razorback studiuje księgę o technologii. Simone Signoret siedzi z zamkniętymi oczyma. Édith Piaf odmawia modlitwę.

– Słyszeliśmy dźwięk trąbki. Czy to już czas? – pytam.

– Jeszcze nie – odpowiada Raoul Razorback. – Dionizos uprzedził nas, że trąbki zabrzmią tylko po to, aby sprawdzić akustykę w Wielkim Amfiteatrze.

– Wykorzystaj to do sprawdzenia, czy twój ankh jest dobrze naładowany – rzuca Georges Méliès. – Szkoda, gdyby popsuł się w środku gry.

Dziękuję mu, stwierdziwszy, że faktycznie narzędzie jest naładowane tylko do połowy.

Mata Hari oddaje się rozciągającej gimnastyce, która mocno przypomina mi taijiquan, które widywałem w paryskich ogrodach, kiedy byłem śmiertelnikiem.

Powolne ruchy pozwalają jej ponownie się skoncentrować, a porusza się tak, jakby płynęła w powietrzu.

Siadam obok Simone Signoret i tak jak ona zamykam oczy.

Po kilku minutach wiem, że dla mnie i moich śmiertelników nastanie zamęt rewolucji, wojen, kryzysów, żądzy i zdrady.

Domyślam się, że jedenastu przeciwników nie da mi forów. To ja muszę być wizjonerem. „Zaskoczyć”.

Oto słowo-klucz.

Nauczył mnie Edmond Wells: „Ten, kto wygrywa, niekoniecznie musi być najbardziej inteligentny, jednak musi umieć przewidywać, znajdować się tam, gdzie się go nie spodziewają, i działać w sposób nieprzewidywalny”.

Jeśli sprawy za bardzo wymkną się spod kontroli, przyślę nowego proroka.

Nie, muszę zrezygnować z tego pomysłu. Żadnych cudów, żadnego proroka. To uproszczone rozwiązania, przeznaczone dla boga, który nie darzy zaufaniem siebie ani nie wierzy w zaradność swoich wyznawców.

Dionizos wraca, aby nas powiadomić, że musimy jeszcze przez kilka minut uzbroić się w cierpliwość, zanim kierownictwo planu dobrze wszystko przygotuje.

Kierownictwo planu?

No to mamy znaczenie tej ostatniej partii: spektakl z kierownictwem planu, jak w przypadku sztuki teatralnej lub filmu.

Mam tremę. Inni także.

Przypominają mi się słowa Zeusa: „Stawką w każdej grze jest odnalezienie samego siebie. Znamy rozwiązania wszystkich problemów, ponieważ w naszych poprzednich życiach stawiliśmy im czoła. Naszą jedyną ułomnością jest zapominanie. Lub też rozkojarzenie na skutek manipulacji i kłamstw innych. Lecz jeśli wrócimy do istoty samego siebie, jeśli rzeczywiście pokochamy siebie za to, czym jesteśmy, a nie za postaci, które inni każą nam zagrać, wtedy znajdziemy się w prawdzie, a wszystko wokół nas w sposób naturalny znajdzie swoje rozwiązanie”.

Staram się dobrze zrozumieć znaczenie oraz wagę każdego z tych słów.

Zeus nie jest ostatecznym bogiem, ale jako Ósemka prawdopodobnie dał mi klucz.

Pamiętać o tym, kim naprawdę jestem.

Wrócić do istoty samego siebie.

Powiedział do mnie:

– MI-CHA-EL… twoje imię już samo w sobie jest informacją. Jesteś Michael. Co po hebrajsku oznacza: „Mi” – któż? „Cha” – jak i „El” – Bóg. Któż jest taki jak Bóg…

Kim jestem?

Do licha, kimże naprawdę jestem?

Dźwięczą mi w uszach straszne słowa Maty Hari: „Twój lud sądzi, że jego bóg go opuścił”.

Po tym wszystkim, co zrobiłem dla nich w przeszłości.

Jak sobie pomyślę, że kiedy podczas mego ziemskiego życia nieustannie kierowałem prośby, modlitwy, robiłem wyrzuty jakiemuś wyimaginowanemu bogu… to nie zdawałem sobie sprawy, że pytanie nie brzmi: „Co Bóg może dla mnie zrobić?”, ale raczej: „Co ja mogę zrobić dla Boga?”.

Moi śmiertelnicy z kolei mylą „świątynię” z „działem żądań”. Domagają się zdrowia, miłości, bogactwa, sławy, wiecznej młodości, nie mówiąc już o zniszczeniu ich wrogów. Nigdy nie są zadowoleni z życia. Zawsze chcą więcej. Wszyscy odnoszą wrażenie, że są ofiarami niesprawiedliwości, i męcząc się pomaganiem im, w zamian otrzymuję tylko skargi. A jeśli ich śmieszne pragnienia nie są spełniane natychmiast, dochodzi nawet do bluźnierstwa.

I tak to mój lud delfinów, który tak kocham i który beze mnie by nie istniał, zaczyna we mnie wątpić. Zmienia religie, asymiluje się, zapomina moje nauki. A wszystko przez to, że nie było mnie „tylko” przez tysiąc pięćset lat.

Jak szybko zapominają o tym, co dobre, zachowując w pamięci tylko to, co złe! Jacyż są niewdzięczni.

Pojawia się Dionizos.

– Jeszcze z pięć minut, bądźcie gotowi.

Mata Hari, zrobiwszy obrót wokół własnej osi, wraca do mnie i wtula się w moje ramiona.

– Musimy wygrać – mówi cicho.

Raoul Razorback przygląda mi się dziwnie, jakby zaraz po rozpoczęciu partii zamierzał osobiście dobrać mi się do skóry.

– Niech wygra najlepszy – cedzi wolno z oddali.

– Mam nadzieję, że to nie będziesz ty – odpowiadam równie sucho.

Jednak to prawda, że wszystko zaczęło się od naszego spotkania na cmentarzu Père-Lachaise w Paryżu, na Ziemi 1. Prawdopodobnie bez niego odebrałbym o wiele bardziej banalną lekcję życia. Był moim najlepszym przyjacielem, otworzył przede mną niezwykłe horyzonty, po czym mnie zawiódł.

Dla niego cel uświęca środki.

Nagle trąbki rozbrzmiewają unisono potężnym dźwiękiem. Znów pojawia się Dionizos.

Trąbki przechodzą w wysoki ton.

Mata Hari zbliża swoją twarz do mojej i głaszcze mnie po policzku.

– Pamiętaj, że jesteś bogiem.

Popycha mnie w stronę ściany i całuje. Czuję jej słodki zapach.

– Ej tam, zakochani, nie czas na gruchanie, wszystko gotowe – oznajmia Dionizos. – Możemy zaczynać!

Otwierają się ciężkie odrzwia, ukazując korytarz z czarnego marmuru.

Biorę głęboki wdech. Wszyscy zbliżamy się powoli. Jak kiedyś gladiatorzy zdążający ku swemu przeznaczeniu.

Mam wrażenie, że wszystko, co mi się przydarzy, zostało już zapisane.

Jedno z nas przeżyje i być może zostanie Mistrzem wszystkich światów.

Dwa skrzydła masywnych drzwi z brązu na końcu korytarza otwierają się powoli z metalicznym skrzypieniem.

Ogłusza nas wrzawa.

Stawiając ostrożnie kroki, wchodzimy na arenę.

Początkowo dostrzegam tylko olbrzymie niebo, ten jaskrawy błękit, który mnie oślepia, i stojący tłum, który klaszcze. Nigdy nie widziałem w Olimpii tylu ludzi. Gwar jest coraz większy.

Jedni gwiżdżą lub klaszczą, inni skandują nazwisko swego ulubionego kandydata.

Nawet zdaje mi się, że słyszę swoje. Niebo staje się jeszcze bardziej niebieskie.

8. ENCYKLOPEDIA: KOLOR NIEBIESKI

Kolor niebieski przez długi czas nie cieszył się uznaniem. Starożytni Grecy sądzili, że nie jest prawdziwym kolorem – takim jak biały, czarny, żółty i czerwony. Oprócz tego istniał techniczny problem z barwnikiem: garbarze i malarze nie potrafili utrwalić niebieskiej barwy.

Tylko Egipt epoki faraonów uznawał niebieski za kolor przypisany zaświatom. Egipcjanie uzyskiwali ową barwę na bazie miedzi. W starożytnym Rzymie niebieski był kolorem barbarzyńców. Może dlatego, że Germanowie malowali na szaro-niebiesko twarze, by nadać sobie upiorny wygląd. Wyraz „niebieski” nie jest dokładnie definiowany ani po łacinie, ani po grecku. Często łączy się go z szarym lub zielonym. Wyraz „niebieski” wywodzi się zatem od germańskiego „blau”. Dla Rzymian kobieta z niebieskimi oczyma była wulgarna, a mężczyzna brutalny i głupi.

W Biblii kolor niebieski pojawia się rzadko, lecz szafir, kamień szlachetny, uważany jest za najcenniejszy.

Na Zachodzie pogarda dla niebieskiego trwa aż do średniowiecza. Im żywsza jest czerwień, tym większą stanowi oznakę bogactwa. Zatem czerwień pojawia się na strojach kapłanów, a zwłaszcza papieża i kardynałów.

Odwrócenie tendencji: w XIII wieku, dzięki azurytowi, kobaltowi oraz indygo, artystom wreszcie udaje się utrwalić niebieską barwę. Niebieski staje się kolorem Matki Boskiej. Przedstawiana jest w niebieskim płaszczu lub sukni, bądź to dlatego, że mieszka w niebie, bądź też dlatego, że kolor ten jest uznawany za pochodną czerni, barwy żałoby.

W tamtej epoce niebiosa maluje się na niebiesko, podczas gdy wcześniej były czarne lub białe. Morze, które było zielone, przechodzi na grawiurach w niebieski.

Nagle niebieski staje się modnym kolorem arystokracji. Za modą podążają garbarze. Rywalizują ze sobą w sztuce sporządzania coraz to nowych odcieni tej barwy.

W Toskanii, Pikardii oraz w regionie tuluskim uprawia się urzet, roślinę wykorzystywaną do pozyskiwania niebieskiej farby. Całe prowincje świetnie prosperują dzięki produkcji niebieskiego barwnika. Katedra w Amiens została zbudowana dzięki datkom ofiarowanym przez handlarzy urzetem, podczas gdy handlarze marzanną barwierską, rośliną, która daje kolor czerwony, trudzili się przy finansowaniu katedry w Strasburgu. Zresztą witraże alzackich katedr systematycznie przedstawiają diabła na… niebiesko. Odtąd obserwuje się prawdziwą wojnę kulturową między regionami, które lubią niebieski, i tymi, które wolą czerwony.

W czasach reformacji Kalwin ogłasza, że są kolory „uczciwe”: czarny, brązowy, niebieski. Oraz kolory „nieuczciwe”: czerwony, pomarańczowy i żółty.

W 1720 roku berliński farmaceuta wynajduje błękit pruski, który pozwoli garbarzom jeszcze bardziej urozmaicić odcienie niebieskiego. Rozwój żeglugi pozwala wykorzystać indygo z Antyli oraz Ameryki Środkowej, którego siła barwienia jest większa niż w przypadku urzetu.

W sprawy miesza się polityka: we Francji niebieski staje się kolorem zbuntowanych republikanów, jako sprzeciw wobec bieli monarchistów oraz czerni partii katolickich.

Później republikański niebieski był przeciwstawiony socjalistycznej i komunistycznej czerwieni.

W 1850 roku po raz ostatni szlachetny charakter zostaje mu nadany przez odzież. Czyli jeans wynaleziony przez krawca z San Francisco Levi-Straussa.

Dziś we Francji większość osób zapytanych o ulubiony kolor wymienia niebieski. Jedynym europejskim krajem, który woli czerwień, jest Hiszpania.

Jedyną dziedziną, do której niebieski nie może się przebić, jest żywność. Jogurty w niebieskich kubeczkach sprzedają się gorzej niż w białych bądź czerwonych. Praktycznie nie ma żadnego produktu spożywczego w kolorze niebieskim.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

9. SYMFONIE

Lazur rozjaśnia się, pozwalając o jedenastej pojawić się lśniącej bieli słońca.

Trąbki nagle milkną. Tłum milknie także. Cisza, która zapada, jest jeszcze bardziej ogłuszająca niż zgiełk. Nie ma wiatru. Ptaki i owady nie wydają żadnych dźwięków.

Zapach piasku, kurzu, kamienia i potu.

Mój własny oddech tłumi wszystkie inne odgłosy.

Wszyscy, dwunastu bogów-uczniów, stoimy na środku areny.

Tłum siada i przygląda nam się w milczeniu. Widownię wypełniają półbogowie, półboginie, chimery, satyrowie, istoty małe i olbrzymy, wszelkiego rodzaju hybrydy oraz inne potwory z greckiej mitologii. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mieszkańcy Aedenu są tak liczni i różnorodni.

Atena, bogini sprawiedliwości, zasiada w centrum podium pokrytego czerwonym aksamitem. Miejsca obok niej zajmują nasi pozostali bogowie-mistrzowie: Kronos – bóg czasu, Hefajstos – bóg kowali, Ares – bóg wojny i jeszcze Hera, Apollon, Hermes, Dionizos, Artemida, Demeter…

Czuję utkwione we mnie z mocą szmaragdowe spojrzenie.

Afrodyta.

Czego ona jeszcze ode mnie chce?

Z boku dostrzegam jej syna, Hermafrodytę, który mruga do mnie i obscenicznie porusza językiem. Pamiętam, jak ledwo ledwo zdołałem mu umknąć, gdy chciał zamienić mnie w planetarnego tragarza.

Wstaje Ikar i z całych sił bije brawo. Tym samym daje znak publiczności, by poszła w jego ślady. Wszyscy od początku śledzili przygody nasze oraz naszych ludów. Dla nich musi to być tak samo wzruszające jak serial telewizyjny, którego akcja zostaje zawieszona, a następnie powraca. Tyle że zamiast kilku dziesiątek normalnych aktorów, tutaj są całe zastępy statystów, którzy od wielu dni kochają się i wzajemnie zabijają, by dostarczyć bogom widowiska.

Raoul dobrze to określił: „Ziemia 18 to gra w szachy z milionem żywych pionków”.

Zobaczywszy, jaką uwagą obdarza mnie Afrodyta, Mata Hari chwyta mnie za rękę, aby wyraźnie pokazać, że do niej należę i w żadnym razie nie ma zamiaru zrezygnować ze swoich praw.

Atena z sową na ramieniu wstaje i wymachuje włócznią, chcąc uciszyć tłum.

– Ogłaszam Finał 18. rocznika bogów-uczniów w Aedenie za otwarty.

Wyskakują centaury z zawieszonymi na paskach tamburynami i zaczynają uderzać w synkopowanym rytmie.

Chór zawodników i chór widzów odpowiadają zgodnie. Dłonie uderzają rytmicznie.

Zaprzężone w gryfy rydwany przywożą wielkie misy, z których wyskakują syreny, śpiewając wysokim głosem.

Polifoniczny chór młodych Charyt i Hor intonuje wesoły śpiew, który wzmaga się, budząc olbrzymie emocje.

Pieśń nabiera mocy wspomagana orkiestrą muz, którą dyryguje Apollon. Pośród ubranych w czerwone togi młodych dziewcząt rozpoznaję Carmen, przeobrażenie Marilyn Monroe, już wtedy gwiazdy kina, oraz Freddy’ego Meyera, który z kolei stał się muzą humoru. Zresztą przesyłają nam oni delikatny znak porozumienia, na który, ze względu na doniosłość chwili, nie śmiem odpowiedzieć.

Śpiewy nagle cichną, gdy pojawia się Orfeusz ze swoją dziewięciostrunową lirą. Rozpoczyna na swym instrumencie solówkę, a gra z niezwykłą zręcznością. Melodia wypełnia Amfiteatr i pozwala nam przez chwilę zapomnieć o spoczywającej na nas odpowiedzialności. Po ukończeniu ostatniej wariacji Orfeusz kłania się, zbierając gromkie brawa. Atena uderza w ziemię czubkiem włóczni i nagle niebo przysłania stado synogarlic. Śpiewy milkną. Teraz artyści zajmują miejsca na widowni.

Bogini sprawiedliwości jednym swym gestem zdobywa pełną szacunku ciszę.

– Panie i panowie, oto nadeszła od dawna oczekiwana chwila. Ostatni rozdział historii Ziemi 18. Świat się narodził, świat dojrzał, bądźmy świadkami jego apoteozy!

Tłum wiwatuje. Atena mówi dalej:

– Wszyscy drżeliśmy z emocji, obserwując pracę bogów nad tym światem. Po chaotycznym początku bogowie-uczniowie z tego rocznika poprawili się, aby zaoferować nam chwile wielkiego widowiska, co lubimy tu w Olimpii doceniać.

Dwunastu nauczycieli boskości przytakuje.

– Chciałabym podziękować mistrzom za ich cierpliwość podczas edukacji tych eksśmiertelników, której celem było wychować ich tak, aby zamienili się w odpowiedzialnych bogów. Wy, którzy byliście niewolnikami swojego losu, staliście się mistrzami tkającymi nie tylko nić przeznaczenia innych pojedynczych istot, lecz także całych cywilizacji. Pomimo surowości niektórych z nas, surowości niezbędnej w procesie waszego kształcenia, jesteśmy dumni, że uczyniliśmy z was… bogów godnych tego imienia.

Zdaje się, że Afrodyta chce mi coś powiedzieć. Jej usta kreślą sylaby, których nie rozumiem. Atena kończy wystąpienie:

– Nie czas na słowa, lecz na czyny. Bądźcie silni dla dusz swoich oraz tych wszystkich, za które jesteście odpowiedzialni.

– Co się z nami stanie, jeśli przegramy? – pyta Simone Signoret.

W obliczu tej wypowiedzi nie w porę Atena wzrusza ramionami.

– Podobnie jak my będziecie mieszkańcami tej wyspy, lecz w innej formie…

– A jeśli wygramy? – pyta Bruno Ballard.

– Wejdziecie na Pola Elizejskie.

Na znak bogini sprawiedliwości Apollon zaczyna dąć w barani róg. Otwierają się drzwi z prawej strony i centaury wnoszą marmurowy podest w kształcie olbrzymiego kieliszka do jaj. Wtedy pojawia się Atlas, niosąc na plecach szklaną kulę z Ziemią 18.

Zbliża się z trudnością, wykazując wszelkie objawy wycieńczenia, dysząc ciężko jak ciężarowiec, i z ogromnym wysiłkiem unosi świat na wyciągnięcie ramion.

Spoglądam na planetę, którą macha jak dziecięcym balonikiem.

Ziemia 18…

Wreszcie tytan kładzie tę kulę o średnicy trzech metrów na kieliszku do jajka, po czym delikatnie podłącza Kontynent Umarłych i lokalne Imperium Aniołów. Te dwa dodatki umożliwią recykling oraz zarządzanie reinkarnacją dusz autochtonów.

– Voilà, wszystko gotowe – oznajmia Atlas. – Jednak skorzystam z tej chwili, aby przypomnieć, że moje warunki pracy nie są zgodne z moim statusem…

– Milcz, tytanie! – ucina krótko Atena.

Atlas patrzy z wściekłością na bogów, po czym wyrzuca z siebie:

– Nie, dłużej tak nie będzie. Ja też jestem bogiem.

– Wykonujesz tę pracę, spłacając swój dług wobec Zeusa, którego zdradziłeś. Spadaj. Teraz proszę o podejście zawodników.

Wtedy tytan podnosi ziemię i udaje, że ją roztrzaska, jeśli Atena nie spełni jego żądania.

Lecz na bogini sprawiedliwości nie robi to żadnego wrażenia.

– Drogi Atlasie, zapomniałeś o jednej rzeczy. To jest tylko odbicie Ziemi 18. Jeżeli zbijesz tę kulę, zniszczysz tylko ekran, na którym działają uczniowie.

– Jeśli rzucę ten przedmiot w panią, to straty będą na pewno – odparowuje prowokator.

Rozumiem, że to powrót starej kłótni między związanymi z Zeusem bogami olimpijskimi, a związanymi z Kronosem tytanami.

Atlas waha się i w końcu odpuszcza, odkłada szklaną kulę i dołącza do siedzącej na trybunach grupy innych tytanów.

Na najwyższych trybunach centaury mocują wysokie maszty. Rozciągają brezent, który posłuży jako ekran. Następnie włączają się projektory.

W ten sposób, delikatnie poruszając głowami, widzowie mogą zobaczyć wszystkie dwanaście stolic należących do zawodników. Jest widok z góry, widok panoramiczny, plany ulic, zabytki, targi, świątynie. O ile dobrze spostrzegam, moja stolica ludzi-delfinów znajduje się pod obcą okupacją, ale kapłani i filozofowie podtrzymują tradycje, które nie zostały zapomniane. Spoglądam na pozostałe ekrany. Tym samym widzę globalny poziom ewolucji Ziemi 18.

Jest w pełnej fazie rozwoju industrialnego. Przez większość stolic przebiegają szerokie aleje, po których, wśród ciągnionych przez konie dorożek, jeżdżą już pierwsze hałaśliwe i dymiące automobile. Na niebie unosi się kilka statków powietrznych, dwupłatowców i napełnionych helem sterowców. Na Ziemi 1 bylibyśmy mniej więcej na początku XX stulecia.

Gryfy trzepoczą skrzydłami, instalując dla nas stołki i drabiny, które umożliwią nam usadowienie się naprzeciw powierzchni kuli, byśmy mogli rozegrać partię. Chwytam mocno ankh. Podchodzimy już, kiedy rozlega się głośne:

– Stójcie!

Nieruchomiejemy, zaskoczeni. Afrodyta szepnęła coś do ucha bogini sprawiedliwości i to ona przerwała naszą wędrówkę. Teraz woła Dionizosa, który wstaje, bardzo zdziwiony:

– Co tam znowu?

– Zapomniałeś o rytualnych kąpielach. Nie udawaj niewiniątka. Dobrze wiesz, że do Finału uczniowie muszą przystąpić oczyszczeni, aby byli gotowi na przyjęcie sakramentu.

– Ale przecież oni wszyscy są czyści – protestuje bóg zabawy. – Wszyscy po przebudzeniu wzięli prysznic.

– To nie wystarczy. Tradycyjne rytualne kąpiele są niezbędne przed ostatnią rozgrywką, zanim uczestnicy gry zaczną po raz ostatni oddziaływać na swoje ludy. Przypomnij sobie zdanie: „U tych, którzy nie zostali oczyszczeni, alchemiczne zaślubiny spowodują straty”. Widowisko zaczeka.

– Jestem przekonany – wtrąca Apollon – że mówię w imieniu licznie zebranych. Ateno, już tak długo czekamy na tę chwilę, że proponuję pominąć te formalności, bez względu na ich doniosłość. Gracze są gotowi i byłoby okrucieństwem zarówno wobec nich, jak i wobec nas, przedłużać te przygotowania. Wszystkim nam spieszno poznać zwycięzcę. Zaczynajmy więc rozgrywkę.

Atena mierzy wzrokiem natręta.

– Apollonie, słyszałam twoje żądanie i moja odpowiedź będzie krótka: nie mieszaj się do tego! Tradycja jest konieczna do kontynuowania boskiej gry. Bez rytuałów nasze nauczanie straciłoby sens. Bogowie-uczniowie, biegnijcie do łaźni.

Szmer niezadowolenia przebiega po zgromadzonych. Apollon spluwa na ziemię, waha się, czy sprzeciwić się bogini, po czym zdenerwowanym ruchem poprawia togę i siada, zrezygnowany.

10. ENCYKLOPEDIA: APOLLON

Syn Zeusa i Latony, brat bliźniak Artemidy. Siostra przyjęła jako swój symbol Księżyc, dla niego zaś wybrała Słońce. Karmiony przez boginię Temidę nektarem i ambrozją, w ciągu kilku dni osiągnął wzrost dorosłego człowieka. Wysoki, przystojny, z długimi jasnymi włosami, staje się ulubionym dzieckiem w Olimpii. Wykazuje się również niespotykaną siłą, a ponadto jest uzdolniony muzycznie i posiada dar przepowiadania przyszłości.

Hefajstos, bóg kowali, daje mu w prezencie magiczne strzały. Tak wyposażony Apollon udaje się razem z siostrą do Delf, aby uwolnić je od smoka Pytona. Odtąd będzie nazywany Apollonem pytyjskim. Stąd wzięły się igrzyska pytyjskie – następujące po sobie zawody muzyczne oraz lekkoatletyczne. Imię Pytia nadano kapłance, która w świątyni w Delfach przepowiadała przyszłość.

Jak przystało na wielkiego uwodziciela, Apollon mnoży kochanki, zwłaszcza wśród nimf, od których wywodzą się jego sławne dzieci, Kaliope i Asklepios. Jedna kobieta oparła się jego urokowi: Dafne. Chcąc przed nim uciec, zamieniła się w drzewo laurowe, które odtąd jest jej poświęcone.

Apollon miał również przygody z młodymi mężczyznami: Hiacyntem i Cyprysem. Śmierć tych dwu kochanków dotknęła go w szczególny sposób, toteż pierwszego zamienił w kwiat – hiacynt, a drugiego w drzewo – cyprys. Jako bóg muzyki i opiekun muz tworzy instrument muzyczny – lutnię. Od swego przyrodniego brata Hermesa otrzymuje lirę w zamian za odzyskanie ukradzionej Hermesowi części stada. Podczas zawodów muzycznych walczy z satyrem Marsjaszem. Zwycięzca pojedynku będzie mógł potraktować pokonanego według swojej woli. Wirtuoz potrafiący grać na lirze dwoma rękoma obedrze nieszczęsnego Marsjasza żywcem ze skóry. A ponieważ ten wyzwał go na pojedynek, sam grając na flecie, bóg muzyki zabroni gry na tym instrumencie do czasu, aż jakiś muzyk wymyśli nową fujarkę, jemu poświęconą.

Z Apollonem kojarzone są różne zwierzęta: wilk, łabędź, kruk, sęp (obserwując loty tych drapieżników, wróżbici starali się odgadnąć wolę Apollona), a także gryf, lirogon, a później również delfin. Prawdopodobnie bóg Apollon ma azjatyckie pochodzenie, gdyż nie nosi greckich sandałów, lecz botki, charakterystyczne dla krajów Azji. Poza tym jest jedynym bogiem olimpijskim przyjętym przez Rzymian pod swoim greckim imieniem, podczas gdy sam Zeus stał się Jupiterem, a Afrodyta Wenus.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

11. RYTUALNE KĄPIELE

Opary.

Korytarze z białego marmuru z szarą żyłką.

Dionizos prowadzi nas nowym labiryntem Amfiteatru. Wszyscy kipimy z niecierpliwości, więc te rytualne kąpiele stanowią dla nas dodatkową próbę.

Na jednym z rozwidleń Dionizos każe mężczyznom skierować się na prawo, a kobietom na lewo. Charyty przejmują wtedy rolę boga zabaw. Prowadzą nas do hammamu, gdzie każą nam się rozebrać i dają ręczniki frotté do przewiązania w talii. Raoul Razorback, Bruno Ballard, Xavier Dupuis, Georges Méliès, Gustave Eiffel, Jean de La Fontaine, François Rabelais, Toulouse-Lautrec i ja zostajemy zaprowadzeni do rozległych, zaparowanych pomieszczeń o białych ścianach pokrytych mozaikami przedstawiającymi sceny z mitologii.

Wchodzimy do łaźni parowej, w której dołączają do nas Charyty, aby nas namydlić pełnymi piany gąbkami. Potem lodowaty prysznic. Najwyraźniej rytuał polega na naprzemiennym stosowaniu gorących kąpieli i zimnych strumieni wody. Charyty kończą swoją misję, szorując nas gałązkami wawrzynu.

Następnie zostajemy poproszeni o położenie się na wielkich marmurowych stołach, gdzie młode dziewczęta w cienkich tunikach z białej bawełny smarują nas delikatnym olejkiem migdałowym i masują nasze ciała. Leżę na brzuchu, a młoda dziewczyna o długich blond włosach masuje moje palce u rąk, podczas gdy druga naciąga mi po kolei palce u stóp. Następnie przesuwają się obie, jedna od strony rąk, a druga stóp, po czym spotykają się na wysokości zagłębienia moich lędźwi i masują tę strefę, która zawsze była u mnie trochę sztywna.

Pozostali zawodnicy traktowani są w taki sam sposób.

– Ostatecznie ten rytuał nie okazał się specjalnie nieprzyjemny – mówi półgłosem leżący obok mnie Georges Méliès. – Rozumiem, że Atenie zależało na tych kąpielach. Tak odprężeni, za chwilę będziemy skuteczniejsi w działaniu.

– To musi być starożytna tradycja – twierdzi Raoul. – Gladiatorzy przed wyjściem na arenę także mieli prawo do masażu.

– Maleńka rozkosz przed brutalnością – ironizuje François Rabelais.

– Ja wolałbym od razu przystąpić do gry – mówię. – Mam wrażenie, jakby przerwano mi w środku działania.

W głębi duszy przyznaję, że delikatne dłonie Charyt zaczynają mieć na mnie relaksujący wpływ. Ich palce szukają kolejnych miejsc na moich plecach i uciskają je, aż sztywność znika. Potem następna dziewczyna w tunice zaprasza nas do kontynuowania seansu i prowadzi w stronę zamkniętych pomieszczeń, w których system drążków na suficie pozwala działać mniejszym i lżejszym Charytom. Sam w swoim pokoiku do masażu widzę, jak jedna z nich zdejmuje mi ręcznik i wchodzi na plecy, aby ugniatać je swymi stopami. Pozostali bogowie-uczniowie pewnie korzystają z takiego samego zabiegu w sąsiednich komórkach. Wtedy do pomieszczenia wchodzi jakaś postać i daje znak masującej mnie Charycie, że przejmie jej zadanie.

Rozpoznaję jej zapach, jeszcze nim ją widzę.

– Michael, muszę z tobą porozmawiać, to ważne.

– Moja droga Afrodyto, czy to dobry moment?

Nie wchodzi mi na plecy, lecz zaczyna mnie nerwowo masować.

– Niektórzy twierdzą, że spotkałeś Sfinksa i przeżyłeś.

Jej głos jest zaskakująco niespokojny. Nigdy nie widziałem bogini miłości w takim stanie.

– To prawda.

– Zadał ci zagadkę?

– W rzeczy samej.

– Znalazłeś odpowiedź?

– Tak.

Nagle przestaje masować.

– I co jest rozwiązaniem?

– Nic.

Zatrzymuje się, myśli i wybucha śmiechem.

– Bardzo mocne.

Znowu zaczyna masaż, niemal z radością.

– A… mówił ci coś o mnie?

Odwracam się, siadam i patrzę jej w twarz.

Z bliska jej magia znowu zaczyna działać. To czysta rozkosz dla zmysłów. Migdałowe oczy w kolorze szmaragdu, złote loki, piersi ledwie zakryte tuniką z białego jedwabiu, długie kolczyki, diadem, przepaska wysadzana szlachetnymi kamieniami – wszystko to nadaje jej wygląd tego, czym jest: bogini miłości. Świadoma swojej władzy, robi do mnie czułą minę. Chce pogładzić mnie po policzku, ale ją odsuwam.

– Nie martw się, przeznaczyli na rytualne kąpiele godzinę, a tłum zabawiają żonglujące chimery. Możemy porozmawiać. Chcę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Chcę, żebyś to ty wygrał.

– Dlaczego?

– Reprezentujesz siłę A. Pozostali bogowie-uczniowie to macho, którzy w swych cywilizacjach dali wyraz mizoginii i pogardy dla kobiet.

– Są też Simone Signoret, Édith Piaf i Mata Hari.

Wygląda na zmieszaną.

– One nie mają twojej… kobiecości.

Znowu zbliża dłoń, chcąc mnie pogładzić po twarzy, i tym razem jej pozwalam. Przypominają mi się wszystkie straszne rzeczy, jakie o swojej matce opowiadał mi syn Hermesa i Afrodyty – Hermafrodyta.

Afrodyta, nim stała się boginią, była zwykłą śmiertelniczką jak my wszyscy. Jej ojciec opuścił ją i odszedł z inną kobietą. Natychmiast znienawidziła swego rodziciela i zdecydowała, że będzie mścić się na mężczyznach, oczarowując ich, manipulując i bawiąc się nimi. Pamiętam, jak podarowała mi żywe serce z nóżkami, chcąc w ten sposób przywiązać mnie do siebie. „Mówi tylko o miłości i rozkoszuje się tym słowem, bowiem jest jej najbardziej obce. Najwięcej mówi się o tym, czego się nie zna” – twierdził Hermafrodyta.

Bogini delikatnie muska moją szyję i podbródek.

– Michael, obiecałam ci coś. Jeśli rozwiążesz zagadkę, pójdę z tobą do łóżka.

– Teraz mam narzeczoną – odparłem. – Kocham ją i tylko ją.

– To mi nie przeszkadza. Nie jestem zazdrosna – odpowiada filuternie. – Obiecałam, że pójdę z tobą do łóżka, a nie, że cię poślubię. – Uśmiecha się kpiąco. – Wiedz, że kochać się z samą boginią miłości to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, nieporównywalne z żadnym innym, czy to pod względem intensywności czy różnorodności. Wszystko to, co przeżyłeś z innymi „samicami”, brzmi anegdotycznie. W zasadzie mężczyźni, którzy doznali tego idealnego doświadczenia mają wrażenie, że kochali się po raz pierwszy w życiu.

Zachęca mnie gestem.

– Teraz? Tutaj?

– Czemu nie.

Zbliża się powoli, następnie pochyla nade mną. Jej usta są w odległości kilku centymetrów od moich. Przybliża się bardziej. Pożera mnie oczyma, jakbym był jakimś smakołykiem. Jej zapach mnie ogarnia. Zastanawiam się, czy używa swojej magicznej przepaski, aby mnie oczarować. Tkwię nieruchomo, jak królik zafascynowany reflektorami samochodu, który go zaraz rozjedzie.

Jej wargi muskają moją twarz i czuję na skórze jej oddech. Na ustach rysuje się lekki uśmiech.

Zamykam oczy z poczuciem, że robię coś złego. Jednocześnie nadzwyczajny charakter chwili, wrażenie, że być może za kilka godzin umrę, popychają mnie do skorzystania z tego doświadczenia.

Nasze usta dzieli już tylko odległość oddechu,

Wtedy rozlega się krzyk przerażenia.

12. ENCYKLOPEDIA: TADŻ MAHAL

Saga Tadż Mahal rozpoczyna się w 1607 roku, kiedy to w ten jeden jedyny dzień każdego roku królewski targ zostaje otwarty dla ludu. Wydarzenie odgrywa rolę dorocznego karnawału, podczas którego dopuszczalne są wszelkie zachowania zwykle zabronione. Kobiety z królewskiego haremu mogą się pokazać, głośno rozmawiać oraz wmieszać się w tłum, aby kupić sobie perfumy, balsamy, biżuterię, stroje. Swobodnie konwersują z handlarzami i klientami. Każdy odzywa się do każdego, chociaż go nie zna. Młodzi książęta walczą ze sobą w poetyckich popisach, aby lepiej uwodzić dziewczęta.

Otóż w 1607 roku książę Khurram, syn cesarza Jahangira, kończy właśnie szesnaście lat. Piękny chłopak jest uważany za walecznego wojownika i uzdolnionego artystę. Przechadzając się z kilkoma przyjaciółmi pośród straganów na targu Meena, zauważa młodą dziewczynę, a jedno spojrzenia na nią sprawia, że staje skamieniały. Arjumand Banu Begam, lat piętnaście, jest księżniczką ze szlachetnego rodu. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nazajutrz książę Khurram prosi swego ojca o prawo poślubienia Arjumand.

Ojciec zgadza się, lecz radzi mu, aby jeszcze trochę zaczekał. Rok później cesarz namawia syna, by poślubił perską księżniczkę. Muzułmański zwyczaj nie akceptuje monogamii, a mogolscy książęta muszą mieć kilka żon. Khurram musi zaczekać 5 lat, nie widząc tej, którą kocha, i nie mogąc z nią porozmawiać, aż nadworni astrologowie wyrażą zgodę, by ślub odbył się 27 marca 1612 roku. Stwierdziwszy, że synowa jest piękna i ma wiele uroku, ojciec księcia nadaje jej imię „Mumtaz Mahal”, co oznacza „Światło pałacu”. Małżonkowie nigdy się nie rozstają. Będą mieć czternaścioro dzieci, z których siedmioro przeżyje. W 1628 roku Khurram przystępuje do buntu przeciw swojemu ojcu. Usuwa go z urzędu i sam zostaje cesarzem. Wtedy przybiera imię Szahdżahan.

Odkrywa, że jego ojciec, wesoły hulaka i zły zarządca, zostawił wiele politycznych i gospodarczych problemów. Zamierza więc je rozwiązać. Musi wypowiedzieć wojnę wasalowi odstępcy. Podczas wojskowej kampanii towarzyszy mu żona, lecz w podróży nastaje czas narodzin ich czternastego potomka, córki. Sprawy toczą się źle. Szahdżahan czuwa przy będącej w agonii Mumtaz Mahal. Przed śmiercią, w 1631 roku, królowa wyjawia dwa życzenia: że małżonek nie będzie miał więcej dzieci z żadnymi innymi kobietami oraz że na jej pamiątkę zbuduje mauzoleum symbolizujące siłę ich miłości. Prace rozpoczną się w Agrze, stolicy państwa Mogołów, rok później. Do realizacji projektu Szahdżahan zaprasza najlepszych architektów i artystów z Indii, Turcji, także z Europy. Tadż Mahal jest budowany z białego marmuru, aby odbijał różowy blask jutrzenki, biel w południe oraz złoto o zachodzie słońca.

Jednak cesarz Szahdżahan staje się despotą i fundamentalistą. W 1657 roku jego własny syn Aurangzeb, jeszcze większy fundamentalista od niego, wykorzystując fakt, że ojciec jest osłabiony chorobą, każe go uwięzić, po czym angażuje się w wielką wojnę o nawrócenie się hinduskich prowincji.

Szahdżahan prosi syna tylko o jedną łaskę: aby otwór w murze jego więzienia pozwolił mu obserwować postęp prac nad pałacem ukochanej. Syn wyraża zgodę. Szahdżahan umiera w więzieniu w 1666 roku.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

13. BOGOBÓJCA

Nie owinąwszy nawet ręcznika wokół bioder, rzucam się nagi w kierunku damskiego hammamu.

Tylko nie to. Wszystko, tylko nie to!

Pędzę korytarzami z białego marmuru. Kiedy docieram wreszcie do pomieszczenia, zastaję już zbiegowisko. Gwałtownie przepycham się przed wszystkich i widzę ciało leżące w kałuży krwi.

Mata Hari.

Tulę ją do siebie.

– NIEEEE!!!

Potrząsam jej nieruchomym ciałem, po czym wstaję, krzycząc:

– TYLKO NIE ONA! WEŹ MNIE ZAMIAST NIEJ! ODDAM ZA NIĄ SWOJE ŻYCIE!

Unoszę pięść.

– Hej, Boże! Wielki Boże, Stwórco wszechświata czy ktokolwiek inny, kto decyduje. Jeśli mnie słyszysz, wiedz, że nie masz prawa tego robić! Daję ci jeszcze jedną szansę. Jeżeli wszystko możesz, to cofnij czas. Zmień. Zmień albo cię osądzę. I powiem ci, że jeśli jesteś bogiem, który pozwala zrobić coś takiego, to nie jesteś bogiem miłości, lecz bogiem śmierci. Radujesz się, widząc nasze nieszczęście! Dajesz coś tylko po to, aby ujrzeć nasz ból, kiedy to odbierasz. Nie miałeś prawa tego zrobić, nie miałeś prawa. Cofnij się. Cofnij się w czasie, raz jeszcze przeżyjmy tę historię. Wielki Boże, idę o zakład, że nie potrafisz cofnąć czasu do chwili, nim ta straszna rzecz się…

Przerywa mi jakiś słaby głos.

– Ucisz się!

To Mata Hari. Jest jeszcze świadoma. Z ust cieknie jej krew.

– Za późno. Nie można się cofnąć. Teraz, jeśli mnie kochasz…. ucisz się i wygraj. Wygraj dla mnie.

– Mata…

– Proszę, wygraj… Kocham cię, Michael. Wygraj dla mnie!

Po czym zamyka oczy.

Słyszę za sobą szept Charyt:

– To był mężczyzna w todze. Miał na twarzy maskę z greckiego teatru.

Zrywam się.

– Wtargnął tu, rozbijając szybę w oknie, strzelił z niewielkiej odległości, wszystko widziałem – mówi jakiś inny głos.

– Uciekł tędy.

– Którędy?

Wyrywam ankh z rąk Maty Hari i nawet się nie ubrawszy, pędzę długim szeregiem ciemnych korytarzy.

Szeroko otwarte masywne dębowe drzwi prowadzą poza Amfiteatr. Światło.

Wychodzę na szeroką aleję Olimpii. Pusto. Wiatr zerwał się znowu, ale nie czuję chłodu powietrza. Moje ciało kipi z nadmiaru adrenaliny i wściekłości.

Jakaś postać ucieka w zachodnią stronę.

Mam go.

Biegnie w kierunku bramy wejściowej do Olimpii.

Celuję z daleka i strzelam. Chybiłem. Krzyczę. Nawet nie wiem, co krzyczę. To tylko sposób wyrażenia gniewu.

Odwraca się, musi mnie widzieć, po czym wpada w zakręt, chcąc dotrzeć do niebieskiego lasu.

Zniknie wśród roślinności.

Staję, zdyszany. Obracam się wokół. Wtedy właśnie pojawia się motyl z ciałem miniaturowej kobiety. Ma rude włosy i zielone oczy.

Smarkaczka!

Cherubinka otwiera usta i wyciąga długi, przypominający taśmę język, którym wskazuje mi drogę.

Rzucam się do przodu.

Serce wali mi jak oszalałe. Pierwszy raz w życiu ogarnia mnie szał zabijania.

Cherubinka leci przede mną, pokazując, dokąd mam podążyć. Pokonuję gęste zarośla i docieram na polanę. Bogobójca tu jest, ale nie sam. Stoi przed nim ktoś inny, w takiej samej masce i postrzępionej todze.

Lecz nie odnoszą się do mnie wrogo. Stoją z ankh gotowymi do strzału.

Podnoszę broń i przenoszę ją z jednego na drugiego, nie mogąc się zdecydować.

– Michael, nie strzelaj, to ja – mówi zza maski ochrypnięty głos.

– Kto „ja”? – pytam.

– Ja, Edmond! – obwieszcza donośny, zachrypnięty głos.

– Edmond Wells nie żyje – odpowiadam, unosząc broń.

– To nie tak, wyjaśnię ci.

– Nie Michael, to ja ci wyjaśnię – odzywa się podobnym głosem ten stojący naprzeciwko. – To ja jestem Edmond Wells.

– Skoro tak, to mam pytanie do zmartwychwstałego Edmonda Wellsa: jaka była nasza dewiza?

Obydwaj milczą. Jeden kaszle. Drugi po chwili dołącza do niego z atakiem gwałtownego kaszlu.

– Jestem z tobą. Trzeba go zlikwidować – rzuca w końcu ten z lewej.

– Nie, to ja – odpowiada drugi głos.

– Zdejmijcie maski – mówię zdenerwowany. – Zobaczę wtedy, kto jest kim. Jeśli to ty, drogi Edmondzie Wellsie, to nie musisz się bać zdjęcia maski.

– Jeśli się ruszę, on strzeli – mówi jeden.

– Nie, to on strzeli – twierdzi drugi.

Głosy są do siebie podobne. Jeden wydaje się trochę bardziej zachrypnięty.

– Zabij go jak najszybciej – radzi ten z prawej.

Strzelam do tego, który się przed chwilą odezwał.

Pada do tyłu. W tej samej chwili drugi zdejmuje maskę.

To Edmond Wells. Ze swoją trójkątną twarzą i dużymi uszami trochę przypomina Kafkę. Jego oczy błyszczą, kaszle.

– Dlaczego nie podałeś mi dewizy?

– Której? Było ich tyle. „Z miłością do szpady, z humorem do tarczy”, „Naprzód, w stronę nieznanego”, czy najstarszej „Ty i ja przeciwko idiotom”?

Targają mną sprzeczne uczucia: ból z powodu utraty Maty, chęć zemsty i przyjemność z odnalezienia nauczyciela.

– Nie rozpoznałem twojego głosu – mówię.

– Zaziębiłem się, śpiąc w lesie. Chyba mam coś w rodzaju zapalenia gardła, ale to minie.

– Myślałem, że nie żyjesz…

Stary przywódca uśmiecha się do mnie.

– Udało mi się uciec z kryjówki Atlasa i zostałem w lesie, aby przypilnować i unieszkodliwić tamtego.

Parafrazując jeden z fragmentów Encyklopedii Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, mówię:

– „Dany system można zrozumieć tylko wtedy, gdy się z niego wyjdzie”.

Wzdycha.

– Przykro mi z powodu Maty Hari. Domyślałem się, że bogobójca przejdzie do działania przed Finałem, lecz zareagowałem zbyt późno.

Pochylam się i unoszę maskę na twarzy leżącego człowieka. Wreszcie się dowiem, kto był tym sławnym bogobójcą.

Ujrzawszy go, z zaskoczenia robię krok do tyłu.

Do licha, spodziewałem się każdego, ale nie jego.

Z daleka dociera już ścigający nas tłum.

Edmond Wells puszcza moją dłoń.

– Na razie wolę pozostać w ukryciu. Niebawem się spotkamy, najważniejsze, abyś zwyciężył. Michael, nie masz pojęcia, jakie to ważne. Wygraj!

Znika. Pozostali już tu są. Na czele tłumu bogini łowów, Artemida, dosiada centaura i mierzy do mnie z łuku.

Pochyla się nad ciałem bogobójcy, unosi maskę, patrzy z odrazą, a następnie ze zdziwieniem.

– A więc to był on…

14. ENCYKLOPEDIA: TRZY UPOKORZENIA

Ludzkość doświadczyła trzech upokorzeń.

Pierwsze to Mikołaj Kopernik, który wywnioskował na podstawie swoich obserwacji, że Ziemia nie stanowi centrum wszechświata.

Drugie to Karol Darwin, który stwierdził, że człowiek wywodzi się od naczelnych, a zatem jest takim samym zwierzęciem jak inne.

Trzecie to Zygmunt Freud, który oznajmił, że motywacją dla większości naszych politycznych lub artystycznych poczynań jest seksualność.

Edmond Wells,

Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom VI

15. BOGOBÓJCA

Artemida każe mi puścić broń i podnieść ręce. Otaczają mnie groźnie wyglądające centaury.

Nie przejmuję się nią i chwytam bogobójcę za rękę.

– Dlaczego? Dlaczego?

Moja ofiara krzywi się, spogląda na mnie, po czym mówi:

– Ta gra jest nikczemna. Mówiłem wam po wielokroć: nie możemy grać, nie „powinniśmy” grać z istotami słabszymi, które przez nas cierpią. To jest błąd całego tego okropnego systemu w Olimpii. Chciałem zabić wszystkich uczniów, aby nie było zwycięzcy. Przegrałem. Dopóki będą żywi uczniowie, gra będzie kontynuowana, a śmiertelnicy z Ziemi 18 będą cierpieć dla zabawy bogów. Przegrałem.

Artemida