Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Tajemnica klejnotu Nefertiti

Tajemnica klejnotu Nefertiti

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7895-449-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Tajemnica klejnotu Nefertiti

Zaczęło się zupełnie niewinnie od artykułu w gazecie: w Egipcie odkryto nowy grobowiec. Dalej wypadki potoczyły się już lawinowo. Każdy, kto choć trochę interesuje się archeologią, rusza do Kairu. I oto zatłoczone uliczki miasta i bezkresne piaski pustyni, stają się świadkami szaleńczego wyścigu. Kto pozna legendę Nefertiti? Kto wyniósł sarkofag z grobowca? Kim jest tajemnicza Cressida Finch? Pytań coraz więcej, a czas upływa szybciej niż piasek w klepsydrze… No i najważniejsze – kto pierwszy dotrze do klejnotu? „Tajemnica klejnotu Nefertiti” to nie tylko zapierające dech w piersiach przygody piątki przyjaciół. To odkrywanie tajemnic, legend i zapomnianych historii, zaglądanie do zakurzonych ksiąg, tajemniczych komnat i nikomu nieznanych grobowców…Kroniki Archeo to wartka akcja, przygody na miarę Indiany Jones, bohaterowie, z którymi nie będziesz chciał się rozstawać i mnóstwo humoru! Oto książka, którą czyta się jednym tchem!"

Polecane książki

Nowela historyczna Antoniego Rollego z czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Antoni Józef Rolle (1830–1894) był lekarzem psychiatrą, a także historykiem amatorem i pisarzem historycznym, w twórczości literackiej używał pseudonimu Dr Antoni J. Ukończył Uniwersytet Kijowski. Przez większość ...
Julia stoi u progu wielkiej kariery w świecie mody. Zaprojektowała kolekcję ze złotych pajęczych nici, od której sukcesu zależy to, czy zdobędzie stanowisko, pieniądze i sławę. Tymczasem na miesiąc przed wielkim pokazem Paris Fashion Week ktoś włamuje się do jej pracowni i niszczy bezcenne st...
Komentarz zawiera systematyczną i wyczerpującą analizę przepisów ustawy o kredycie konsumenckim. Omówiono w nim m.in.: zasady i tryb zawierania umów o poszczególne rodzaje kredytów konsumenckich, zakres obowiązków kredytodawcy oraz pośrednika kredytowego, standardy dotyczące reklamy kredyt...
Ofiarowujemy czytelnikom sprawdzoną hard sf. Prezentowane opowiadania – ostre, znaczące i niezmiennie ciekawe – ukazywały się drukiem w Fantastyce, Nowej Fantastyce, Science Fiction, Fantasy and Horror oraz w osobnych wydaniach książkowych; wśród nich Mistrz – uznany za jedno ze stu najlepszych pol...
Każdy obywatel demokratycznego kraju powinien myśleć samodzielnie, kiedy podejmuje polityczne wybory. Powinien też rozumieć funkcjonowanie mediów, znać podstawowe zasady dyskusji, sposoby uzasadniania przekonań politycznych czy ekonomicznych i chwyty stosowane przez populistów. Niestety nie zawsze t...
Żyjemy w epoce absurdu, gdzie jednocześnie promowana jest rozwiązłość i wstrzemięźliwość, wolność religijna i odrzucenie religii, wolność słowa i autocenzura, czy wolność światopoglądowa i jednocześnie napiętnowanie różnych ideologii. To absurd, w którym się gubię, otumaniony wszechobecnym zgrzy...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Po­mysł se­rii: Agniesz­ka So­bich i Agniesz­ka Stel­ma­szyk.

Tekst: Agniesz­ka Stel­ma­szyk.

Ilu­stra­cje: Ja­cek Pa­ster­nak.

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka So­bich.

Ko­rek­ta: Agniesz­ka Skó­rzew­ska.

Pro­jekt gra­ficz­ny i DTP: Ber­nard Pta­szyń­ski.

© Co­py­ri­ght for text by Agniesz­ka Stel­ma­szyk

© Co­py­ri­ght for il­lu­stra­tions by Ja­cek Pa­ster­nak.

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o., War­sza­wa 2012

All ri­ghts re­se­rved.

ISBN 978-83-7623-889-0.

Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o.

00-807 War­sza­wa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 96

tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51

www.zie­lo­na­so­wa.pl

wy­daw­nic­two@zie­lo­na­so­wa.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla Krzy­sia, mo­je­go naj­cen­niej­sze­go skar­bu.

A. S.

– Już czas! – Ach­med dał znak. Jego czar­ne oczy bły­snę­ły zło­wro­go w krwa­wym bla­sku ogni­ska, przy któ­rym sie­dzia­ło kil­ku męż­czyzn po­dob­nych do Be­du­inów.

Była ciem­na, zim­na noc. Roz­cią­ga­ją­ca się wo­kół cmen­ta­rzy­ska pu­sty­nia – ci­cha i prze­ra­ża­ją­ca.

– Pa­mię­taj­cie, na ra­zie za­bie­ra­my tyl­ko sar­ko­fag – mó­wił da­lej Ach­med. – Niech nikt nie waży się do­tknąć in­nych kosz­tow­no­ści! – uprze­dził i wy­mow­nie oparł dłoń na klin­dze ostre­go szty­le­tu.

– Po resz­tę przyj­dzie­my póź­niej.

– Ach­me­dzie, a je­śli ktoś od­kry­je ten gro­bo­wiec i sprząt­nie nam wszyst­ko sprzed nosa? – za­py­tał prze­zor­nie Ali.

– Już moja w tym gło­wa, żeby nikt się tu nie szwen­dał – od­parł z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem Ach­med. – Bierz­cie się do ro­bo­ty! Bo na czczym ga­da­niu upły­nie cała noc. Nasz ku­piec już cze­ka! Jal­la! Chodź­my!

Sar­ko­fag: ka­mien­na trum­na, we­wnątrz któ­rej umiesz­cza­no drew­nia­ną skrzy­nię z mu­mią zmar­łe­go. Na sar­ko­fag było stać tyl­ko bar­dzo za­moż­nych Egip­cjan.

Każ­dy z męż­czyzn za­pa­lił w do­ga­sa­ją­cym ogni­sku po­chod­nię. Po­tem sta­ran­nie za­sy­pa­no żar pia­skiem.

Ach­med z Alim od­sło­ni­li za­ma­sko­wa­ne wej­ście do wy­ku­te­go głę­bo­ko w ska­le gro­bow­ca. Uka­za­ły się stop­nie scho­dów i po chwi­li wszy­scy ze­szli do pod­ziem­ne­go tu­ne­lu.

Mi­nę­ła go­dzi­na nim po­ja­wi­li się zno­wu. Nie wra­ca­li jed­nak z próż­ny­mi rę­ka­mi.

Na ra­mio­nach nie­śli cięż­ki, szcze­ro­zło­ty sar­ko­fag…

– Prę­dzej! Prę­dzej! – po­pę­dzał Ach­med, idą­cy na prze­dzie ko­lum­ny z po­chod­nią w dło­ni. – Wy dwaj zo­stań­cie na stra­ży! – wska­zał dwóch uzbro­jo­nych to­wa­rzy­szy. – A je­śli przyj­dzie wam do gło­wy ja­kiś głu­pi po­mysł – spoj­rzał zna­czą­co na męż­czyzn – przy­się­gam, że wa­sze ko­ści po­chło­nie pu­sty­nia! – za­gro­ził.

Straż­ni­cy po­tul­nie ski­nę­li gło­wa­mi.

– Nie­dłu­go bę­dzie­my z po­wro­tem – po­wie­dział Ach­med. Od­wró­cił się i już po chwi­li znik­nął w mro­ku pu­sty­ni, wraz ca­łym po­cho­dem nio­są­cym zło­ty sar­ko­fag.

Sko­ro świt pan­na Ofe­lia Łycz­ko wpa­dła do po­ko­ju Ani i gwał­tow­nym ru­chem pod­nio­sła ro­le­ty.

– Pora wsta­wać, śnia­da­nie już daw­no na sto­le! Nie chcesz chy­ba moja dro­ga spóź­nić się do szko­ły? – ener­gicz­ny głos opie­kun­ki obu­dził dziew­czyn­kę.

– A cze­mu nie? – Ania po­my­śla­ła z prze­ko­rą, ale wo­la­ła tego nie mó­wić gło­śno, żeby nie na­ra­żać się na peł­ne obu­rze­nia gde­ra­nie pan­ny Ofe­lii, któ­ra już od ty­go­dnia nie­po­dziel­nie kró­lo­wa­ła w domu Ostrow­skich. Za­wsze, gdy ro­dzi­ce Ani gdzieś wy­jeż­dża­li, to wła­śnie ta drob­na, nie­sa­mo­wi­cie ener­gicz­na blon­dyn­ka pro­wa­dzi­ła dom i pil­no­wa­ła dzie­ci, a szcze­gól­nie tego, czy mają czy­ste uszy i od­ro­bio­ne lek­cje. Tym ra­zem było do­kład­nie tak samo: wciąż te uszy i lek­cje.

– Spójrz na nie­bo i po­wiedz, ja­kie chmu­ry dzi­siaj wi­dzisz! – po­le­ci­ła pan­na Ofe­lia. Ostat­nio prze­ra­bia­ła z Anią za­gad­nie­nia za­wią­za­ne z kli­ma­tem i po­go­dą. Stąd tak dziw­ne py­ta­nie o po­ran­ku.

Ania na­praw­dę nie mia­ła ocho­ty na ja­kąś chmu­ro­lo­gię od sa­me­go rana. Mia­ła na­dzie­ję, że za parę dni wró­cą ro­dzi­ce, któ­rzy prze­by­wa­li aku­rat w Pa­ry­żu na kon­fe­ren­cji na­uko­wej, i te po­ran­ne ka­tu­sze wkrót­ce się skoń­czą.

– Przyj­rzyj się do­kład­nie i po­wiedz, czy wi­dzisz cu­mu­lo­nim­bu­sy, cu­mu­lu­sy, cir­ru­sy czy może stra­tu­sy? – pan­na Ofe­lia za­py­ta­ła pod­chwy­tli­wie.

– Ze­ru­sy! – Ania od­par­ła bez na­my­słu, pa­trząc na czy­ste, błę­kit­ne nie­bo.

– Też coś! – Ofe­lia prych­nę­ła gło­śno i wzru­szy­ła ra­mio­na­mi jed­no­cze­śnie.

Po­mru­cza­ła coś jesz­cze pod no­sem i wy­szła do kuch­ni.

Ania za­czę­ła się ubie­rać. W jej po­ko­ju wiecz­nie pa­no­wał ba­ła­gan, więc jak zwy­kle mia­ła pro­blem z od­na­le­zie­niem pa­su­ją­cych do sie­bie skar­pe­tek. Naj­pierw spraw­dzi­ła, czy przy­pad­kiem nie wi­szą na roz­sta­wio­nych przy oknie szta­lu­gach. Tam ich nie było. Spoj­rza­ła więc na sto­lik, na któ­rym le­ża­ła pa­le­ta, tub­ki z far­ba­mi i pędz­le. Jed­nak ani tam, ani pod sto­sem po­roz­rzu­ca­nych kar­tek, nie zna­la­zła tego, cze­go szu­ka­ła. Cały jej po­kój wy­glą­dał jak wiel­ka pra­cow­nia ma­lar­ska. Ania, choć prze­uro­cza isto­ta, nie na­le­ża­ła do naj­po­rząd­niej­szych dziew­czy­nek i wszę­dzie zo­sta­wia­ła swo­je pra­ce na wierz­chu. Uwa­ża­ła, że sko­ro i tak ry­so­wa­ła w każ­dej wol­nej chwi­li, to po co w ogó­le cho­wać ma­te­ria­ły?

Kie­dy w koń­cu wła­ści­we skar­pet­ki zna­la­zły się na wła­ści­wych sto­pach, Ania ze­szła na śnia­da­nie.

Przy sto­le sie­dział jej star­szy brat Bar­tek i czy­tał ga­ze­tę.

– Cześć bzy­ku! – przy­wi­tał we­so­ło sio­strę. W prze­ci­wień­stwie do Ani try­skał do­brym hu­mo­rem.

– Nie mów do mnie bzy­ku! – Ania zło­ści­ła się. – Nie je­stem już małą dziew­czyn­ką!

– Och, prze­bacz o pani! Za­po­mnia­łem, że skoń­czy­łaś już prze­cież osiem lat! – Bar­tek wstał od sto­łu i zło­żył jej głę­bo­ki, ry­cer­ski ukłon. Po­tem na­lał sio­strze do mi­ski mle­ka i do­sy­pał garść jej ulu­bio­nych płat­ków. – Prze­czy­ta­łem wła­śnie coś bar­dzo cie­ka­we­go – zmie­nił te­mat i stuk­nął pal­cem w ga­ze­tę. – Je­stem cie­ka­wy, czy ro­dzi­ce o tym wie­dzą – mruk­nął w za­my­śle­niu.

– O czym? – Ania oży­wi­ła się na­gle.

– W Egip­cie od­kry­to nowy gro­bo­wiec! – po­wie­dział za­afe­ro­wa­ny; – Prze­czy­tam ci, po­słu­chaj:

Bar­tek skoń­czył czy­tać.

– My­ślisz, że w tym gro­bow­cu na­praw­dę były ja­kieś skar­by? – Ania za­py­ta­ła za­cie­ka­wio­na.

– Kto wie – od­parł fi­lo­zo­ficz­nie brat.

– Gdy­by­śmy tam byli, na pew­no roz­wią­za­li­by­śmy tę za­gad­kę – dziew­czyn­ka stwier­dzi­ła z prze­ko­na­niem. – Tak jak wte­dy, gdy z mu­zeum znikł ob­raz, albo gdy pan Wa­len­ty zna­lazł na polu sko­ru­py na­czyń i zu­peł­nie nie wie­dział, co z tym zro­bić.

– Ale nas nie ma w Egip­cie! Je­ste­śmy tu, w Za­le­siu Kró­lew­skim, a ro­dzi­ce są w Pa­ry­żu – wes­tchnął z ża­lem Bar­tek.

Zło­żył ga­ze­tę na pół i wstał od sto­łu.

– To na ra­zie bzy­ku! – rzu­cił czu­le do sio­stry na po­że­gna­nie. – Mu­szę wyjść wcze­śniej, bo idę jesz­cze przed lek­cja­mi na pły­wal­nię – uprze­dził, i już go nie było.

– Star­szy brat to ma do­brze – Ania po­my­śla­ła z za­zdro­ścią.

– Może cho­dzić sam na ba­sen, na­le­ży do Brac­twa Ry­cer­skie­go i po­je­dyn­ku­je się z in­ny­mi chło­pa­ka­mi ry­ce­rza­mi. – Też bym chcia­ła mieć dwa­na­ście lat! By­ła­bym wresz­cie wol­na! – mruk­nę­ła bun­tow­ni­czo.

W tej sa­mej chwi­li na pro­gu kuch­ni sta­nę­ła pan­na Łycz­ko.

– Aniu, mu­si­my już wy­cho­dzić! Kończ wresz­cie to śnia­da­nie, bo się spóź­ni­my! Czas się dla nas nie za­trzy­ma! – z su­ro­wą miną po­ka­za­ła ze­ga­rek.

Ania prze­łknę­ła szyb­ko ostat­nią łyż­kę płat­ków i burk­nę­ła pod no­sem:

– I bądź tu czło­wie­ku wol­nym!

Ar­te­fakt: przed­miot wy­two­rzo­ny lub uży­wa­ny przez czło­wie­ka, a na­stęp­nie od­kry­ty w trak­cie prac ar­che­olo­gicz­nych.

W uro­czym mia­stecz­ku New­bu­ry, w hrab­stwie Berk­shi­re w po­łu­dnio­wej An­glii, w prze­pięk­nym zam­ku Hi­ghc­le­re, lady Gi­ne­vra Car­nar­von ma­ły­mi łycz­ka­mi po­pi­ja­ła po­po­łu­dnio­wą her­ba­tę. Przed nią, na okrą­głym sto­li­ku, le­żał gru­by al­bum opra­wio­ny w skó­rę. Mu­siał być bar­dzo sta­ry, bo zło­co­ne zdo­bie­nia były w nie­któ­rych miej­scach wy­tar­te. Lady Gi­ne­vra bar­dzo lu­bi­ła go prze­glą­dać. W środ­ku były sta­ran­nie wkle­jo­ne zdję­cia jej sław­ne­go przod­ka – pią­te­go lor­da Geo­r­ge’a Car­nar­vo­na.

Geo­r­ge Edward Stan­ho­pe Mo­ly­neux Her­bert pią­ty lord Car­nar­von

uro­dził się 26 czerw­ca 1866 roku. Sły­nął z za­mi­ło­wa­nia do sa­mo­cho­dów i szyb­kiej jaz­dy. Pa­sja ta sta­ła się przy­czy­ną groź­ne­go wy­pad­ku, ja­kie­mu uległ w 1901 roku. Cu­dem unik­nął wów­czas śmier­ci, ale już nig­dy nie od­zy­skał peł­ni sił. Czę­sto cho­ro­wał na płu­ca, dla­te­go le­karz za­le­cił mu dla zdro­wia wy­jazd do Egip­tu. Cie­płe i su­che po­wie­trze mia­ło po­móc lor­do­wi w re­kon­wa­le­scen­cji. Sta­ro­żyt­ne za­byt­ki pań­stwa fa­ra­onów wy­war­ty na nim ogrom­ne wra­że­nie i na­tchnę­ły do no­wej pa­sji – ko­lek­cjo­no­wa­nia egip­skich an­ty­ków. Zo­stał ar­che­olo­giem ama­to­rem. Pro­wa­dził rów­nież wy­ko­pa­li­ska. Nie­ste­ty, bra­ko­wa­ło mu nie­zbęd­nej wie­dzy i do­świad­cze­nia. Za­trud­nił więc in­ne­go An­gli­ka, Ho­war­da Car­te­ra. Wkrót­ce ra­zem roz­po­czę­li wy­ko­pa­li­ska w Do­li­nie Kró­lów, któ­re za­owo­co­wa­ły wprost nie­zwy­kłym od­kry­ciem – od­na­le­zie­niem gro­bu Tu­tan­cha­mo­na. Car­nar­von zmarł 5 kwiet­nia 1923 roku.

Star­sza pani przy­glą­da­ła się czar­no-bia­łej fo­to­gra­fii, na któ­rej lord ra­zem z ar­che­olo­giem Ho­war­dem Car­te­rem uśmie­cha­ją się dum­nie przed wej­ściem do gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na. Na in­nym zdję­ciu wid­nia­ła słyn­na zło­ta ma­ska mło­dziut­kie­go fa­ra­ona, jego zło­ty tron i wie­le in­nych pięk­nych ar­te­fak­tów wy­do­by­tych z gro­bow­ca.

– Spójrz Tot­me­si­ku, to było od­kry­cie wszech­cza­sów! – po­wie­dzia­ła lady Gi­ne­vra do swo­je­go uko­cha­ne­go ru­de­go per­skie­go kota, któ­ry sie­dział na sto­ją­cej obok puf­ce.

Tot­me­sik łyp­nął zie­lo­nym okiem na fo­to­gra­fię i miauk­nął, jak­by w zu­peł­no­ści zga­dzał się z tym stwier­dze­niem.

– W po­ran­nych wia­do­mo­ściach w ra­dio po­da­wa­li coś o od­kry­ciu ko­lej­ne­go gro­bow­ca w Amar­nie w Egip­cie – lady mó­wi­ła do Tot­me­si­ka. – Ale nie zna­le­zio­no w nim żad­nych skar­bów – wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – To od­kry­cie w ża­den spo­sób nie może się rów­nać z do­ko­na­niem Geo­r­ge’a! – prych­nę­ła, a kot zno­wu miauk­nął z apro­ba­tą.

Lady po­du­ma­ła jesz­cze chwil­kę, a po­tem za­mknę­ła al­bum. Wsta­ła i wol­nym kro­kiem uda­ła się do bi­blio­te­ki. Tot­me­sik ze­sko­czył mięk­ko z pufy i po­dą­żył za nią. Nie lu­bił roz­sta­wać się ze swo­ją pa­nią.

Ho­ward Car­ter

uro­dził się 9 maja 1874 roku w Bromp­ton w An­glii. Nie po­sia­dał grun­tow­ne­go wy­kształ­ce­nia, ale dzię­ki ogrom­nej de­ter­mi­na­cji, po­świę­ce­niu i nie­zwy­kłym zdol­no­ściom stał się ar­che­olo­giem zna­nym na ca­łym świe­cie. Swo­ją ka­rie­rę za­czy­nał od ko­pio­wa­nia in­skryp­cji i ma­lo­wi­deł w egip­skich gro­bow­cach.

W 1914 roku wraz z lor­dem Car­nar­vo­nem roz­po­czął pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we w Do­li­nie Kró­lów. 4 li­sto­pa­da 1922 roku pod zwa­ła­mi gru­zu ze­spół Car­te­ra na­tra­fił na pierw­szy sto­pień scho­dów pro­wa­dzą­cych do gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na. Znaj­do­wa­ły się w nim nie­tknię­te bez­cen­ne skar­by sprzed trzech ty­się­cy lat.

Resz­tę ży­cia Ho­ward Car­ter po­świe­cił na ba­da­nie, ilu­stro­wa­nie, kon­ser­wa­cję i ka­ta­lo­go­wa­nie wszyst­kich za­byt­ków z gro­bow­ca. Dzię­ki nie­mu prze­trwa­ły one do na­szych cza­sów i na­stęp­ne po­ko­le­nia mogą po­dzi­wiać ich kunszt oraz pięk­no. Car­ter zmarł 2 mar­ca 1939 roku.

Za­mek Hi­ghc­le­re, od po­ko­leń na­le­żą­cy do ro­dzi­ny lady Car­nar­von, mógł po­szczy­cić się wspa­nia­łą, li­czą­cą ty­sią­ce cen­nych wo­lu­mi­nów bi­blio­te­ką. Re­ga­ły i prze­szklo­ne wi­try­ny były wy­peł­nio­ne rów­niut­ko usta­wio­ny­mi książ­ka­mi.

Lady Gi­ne­vra wło­ży­ła na jed­ną z pół­ek al­bum ze zdję­cia­mi i już mia­ła odejść, gdy na­gle jej uwa­gę przy­ku­ła pew­na książ­ka. Był to dość gru­by tom. Ale cze­go? Na grzbie­cie książ­ki nie było ani na­zwi­ska au­to­ra, ani ty­tu­łu. Może wła­śnie dla­te­go lady nig­dy wcze­śniej nie zwró­ci­ła na nią uwa­gi. Od uro­dze­nia miesz­ka­ła w zam­ku Hi­ghc­le­re, ale ja­koś nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, aby ją czy­ta­ła.

Na­gle ogar­nę­ła ją wiel­ka cie­ka­wość.

Książ­ka znaj­do­wa­ła się dość wy­so­ko i star­sza pani mu­sia­ła przy­su­nąć so­bie do re­ga­łu roz­kła­da­ną dra­bin­kę. Tro­chę za­krę­ci­ło się jej w gło­wie, gdy sta­nę­ła na wyż­szym stop­niu, ale na szczę­ście uda­ło się jej zdjąć z pół­ki opa­słe to­mi­sko.

Lady usia­dła w fo­te­lu z ta­jem­ni­czą książ­ką w dło­niach.

Zdmuch­nę­ła z okład­ki kurz i z uwa­gą przyj­rza­ła się po­pę­ka­nej skó­rza­nej opra­wie.

Wresz­cie otwo­rzy­ła księ­gę.

– Co to?! – lady w naj­wyż­szym zdu­mie­niu wpa­try­wa­ła się w stro­nę ty­tu­ło­wą. Do­praw­dy, cze­goś ta­kie­go jesz­cze nie wi­dzia­ła!

Za­nie­po­ko­jo­ny Tot­me­sik wsko­czył na opar­cie fo­te­la i za­in­try­go­wa­ny pa­trzył na lady Gi­ne­vrę.

– Mój Boże! – wy­krzyk­nę­ła.

Cie­ka­wost­ki ze świa­ta.

Za­mek Hi­ghc­le­re…

Sie­dzi­ba lor­da Car­nar­vo­na okry­ta jest mgłą ta­jem­ni­cy i zwią­za­na jest z nie­zwy­kły­mi zda­rze­nia­mi. Wie­le lat po śmier­ci lor­da, ma­jor­do­mus Ro­bert Tay­lor do­ko­nał w zam­ku za­ska­ku­ją­ce­go od­kry­cia. W taj­nej skryt­ce od­na­lazł ko­lek­cję egip­skich za­byt­ków. Były to wazy, pie­czę­cie, na­szyj­ni­ki, pa­pi­ru­sy, fi­gur­ki uszeb­ti i wie­le in­nych bez­cen­nych przed­mio­tów. Ostat­ni za­by­tek z tej ko­lek­cji zna­le­zio­no w 1989 roku w spe­cjal­nej ko­mód­ce na pi­sto­le­ty. Ale czy na pew­no był to ostat­ni skarb?

We wnę­trzu książ­ki znaj­do­wa­ła się wiel­ka dziu­ra! Była sta­ran­nie wy­cię­ta we wszyst­kich stro­nach, przez całą gru­bość tomu! A w środ­ku, jak w szka­tuł­ce, spo­czy­wał odła­mek wa­pien­nej ska­ły. Lady wy­ję­ła go, a wów­czas pod spodem zo­ba­czy­ła zło­żo­ny w kwa­dra­cik ka­wa­łek pa­pie­ru.

Trzy­ma­ła te zna­le­zi­ska na ko­la­nach i zu­peł­nie nie wie­dzia­ła, co o tym wszyst­kim są­dzić.

W koń­cu ostroż­nie roz­ło­ży­ła po­żół­kłą kart­kę.

– To nie­moż­li­we! – mruk­nę­ła zszo­ko­wa­na.

Ser­ce za­bi­ło jej moc­niej.

Lady od razu roz­po­zna­ła cha­rak­ter pi­sma lor­da Car­nar­vo­na!

Na kar­te­lusz­ku skre­ślo­no drob­nym macz­kiem tyl­ko dwa zda­nia: Klej­not Ne­fer­ti­ti. Le­gen­da jest praw­dą.

– Co to wszyst­ko ma zna­czyć?! Nic nie ro­zu­miem! – Lady Gi­ne­vra mia­ła co­raz więk­szy za­męt w gło­wie. Do­brze wie­dzia­ła, że za­mek Hi­ghc­le­re krył nie­jed­ną ta­jem­ni­cę, ale nie spo­dzie­wa­ła się, że zu­peł­nie przy­pad­kiem tra­fi na trop jed­nej z nich!

– Cóż to za ka­mień? – lady ob­ró­ci­ła wa­pien­ny odła­mek.

Przyj­rza­ła mu się uważ­nie i już po chwi­li była pew­na! Tak!

To był sta­ro­żyt­ny egip­ski ostra­kon! Po­nie­waż pa­pi­rus był dro­gi, Egip­cja­nie czę­sto uży­wa­li ta­kich odłam­ków ska­ły lub gli­nia­nych ta­bli­czek do róż­nych za­pi­sków i no­ta­tek.

Na ostra­ko­nie wid­niał prze­dziw­ny, sta­ro­żyt­ny ry­su­nek.

– To mi przy­po­mi­na ja­kiś plan – lady Gi­ne­vra ob­ra­ca­ła ostra­kon na wszyst­kie stro­ny i przy­pa­try­wa­ła się ry­sun­ko­wi pod każ­dym moż­li­wym ką­tem. – Coś mi się wy­da­je, Tot­me­si­ku, że to plan gro­bow­ca! – zdu­mia­ła się lady Gi­ne­vra.

Uszeb­ti: fi­gur­ki słu­żą­cych, któ­re umiesz­cza­no w gro­bow­cu, w po­bli­żu sar­ko­fa­gu. Uszeb­ti mia­ły wy­rę­czać zmar­łe­go w pra­cach, do ja­kich w za­świa­tach mo­gli we­zwać go bo­go­wie.

Tak jak jej przo­dek, do­sko­na­le zna­ła się na sztu­ce egip­skiej.

– Zo­bacz Tot­me­si­ku! – po­ka­za­ła kotu swo­je zna­le­zi­sko.

Tot­me­sik ostroż­nie po­wą­chał ostra­kon i mruk­nął.

Lady za­my­śli­ła się głę­bo­ko.

W pierw­szej chwi­li po­my­śla­ła, że jest to szkic bądź plan gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na. Lord Car­nar­von i Ho­ward Car­ter szu­ka­li go prze­cież wie­le lat. Na dłu­go przed ich słyn­nym od­kry­ciem na­po­ty­ka­li w róż­nych in­nych miej­scach i gro­bow­cach przed­mio­ty z imie­niem mło­dziut­kie­go fa­ra­ona. To dla­te­go Ho­ward Car­ter, mimo wie­lu nie­po­wo­dzeń, tak upar­cie szu­kał miej­sca po­chów­ku Tu­tan­cha­mo­na. Miał prze­czu­cie, że musi się ono znaj­do­wać w Do­li­nie Kró­lów. Może więc ten ostra­kon to je­den z ta­kich zna­le­zio­nych wcze­śniej przed­mio­tów? – roz­wa­ża­ła lady Gi­ne­vra.

Po głęb­szym za­sta­no­wie­niu do­szła jed­nak do wnio­sku, że to nie­moż­li­we. Grób Tu­tan­cha­mo­na po­sia­dał prze­cież tyl­ko czte­ry po­miesz­cze­nia: przed­sio­nek, ko­mo­rę bocz­ną, skar­biec i ko­mo­rę gro­bo­wą. Jak na kró­la był to nie­wiel­ki gro­bo­wiec. Na do­da­tek wi­docz­ne było, że zo­stał przy­go­to­wa­ny w wiel­kim po­śpie­chu, i że pier­wot­nie prze­zna­czo­ny był dla ko­goś in­ne­go. Na­wet nie ozdo­bio­no od­po­wied­nio ścian, a ma­lo­wi­dła ry­tu­al­ne wy­ko­na­no je­dy­nie w ko­mo­rze, w któ­rej znaj­do­wał się sar­ko­fag. Praw­do­po­dob­nie ta na­gła śmierć Tu­tan­cha­mo­na wszyst­kich za­sko­czy­ła.

twa Fa­ra­ona?

Ry­su­nek wy­ko­na­ny na ostra­ko­nie, któ­ry trzy­ma­ła lady Gi­ne­vra, przed­sta­wiał o wie­le więk­szy gro­bo­wiec.

Kil­ka mie­się­cy po otwar­ciu gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na w Do­li­nie Kró­lów, świat ze­lek­try­zo­wa­ła emo­cjo­nu­ją­ca wia­do­mość o klą­twie rzu­co­nej przez mu­mię. Mło­dy fa­ra­on rze­ko­mo miał mścić się na tych, któ­rzy ośmie­li­li się za­kłó­cać jego wiecz­ny spo­czy­nek.

Ga­ze­ty do­no­si­ły o ta­jem­ni­czych zgo­nach osób zwią­za­nych z pra­ca­mi ar­che­olo­gicz­ny­mi w gro­bow­cu. Pierw­szy zmarł sam lord Car­nar­von. Po­dob­no, w chwi­li gdy umarł, w ca­łym Ka­irze zga­sły świa­tła, a jego wier­ny pies, któ­ry po­zo­stał w Lon­dy­nie, za­czął prze­raź­li­wie wyć i za­raz po­tem sam padł mar­twy. Przy­czy­ną śmier­ci lor­da było uką­sze­nie owa­da. W ran­kę wda­ło się za­ka­że­nie, któ­re wy­wo­ła­ło in­fek­cję. Roz­wi­nę­ło się za­pa­le­nie płuc i lord Car­nar­von zmarł. Nie­któ­rzy wie­rzą  jed­nak, że klą­twa była praw­dzi­wa…

Skła­dał się on z wie­lu po­miesz­czeń i wie­lu po­zio­mów! Wy­glą­dał wręcz jak plan ja­kiejś świą­ty­ni!

„Czyż­by lord Car­nar­von i Ho­ward Car­ter byli na tro­pie na­stęp­ne­go skar­bu?

Skar­bu kró­lo­wej Ne­fer­ti­ti?” śmia­ła myśl prze­mknę­ła przez gło­wę lady Gi­ne­vry.

Lady do­sko­na­le pa­mię­ta­ła, że Ho­ward Car­ter za­czy­nał swo­ją przy­go­dę z ar­che­olo­gią mię­dzy in­ny­mi w Amar­nie, czy­li w sta­ro­żyt­nym Ache­ta­ton, gdzie miesz­ka­ła Ne­fer­ti­ti. Na te­re­nie ów­cze­sne­go mia­sta szki­co­wał plan dróg. Być może to wła­śnie tam zna­lazł ten ostra­kon? I może w wie­le lat póź­niej pla­no­wał z lor­dem Car­nar­vo­nem od­na­leźć klej­not, o któ­rym mówi zda­nie na kar­tecz­ce? Może nie zdą­ży­li do nie­go do­trzeć, bo lor­da do­się­gła klą­twa Tu­tan­cha­mo­na? – roz­my­śla­ła.

Star­sza pani wzdry­gnę­ła się. Do dziś le­gen­da o klą­twie przej­mo­wa­ła za­bo­bon­nym lę­kiem wszyst­kich człon­ków ro­dzi­ny. Mimo to, lady Gi­ne­vra pod­ję­ła od­waż­ną de­cy­zję:

– Tot­me­si­ku! Roz­wi­kła­my tę za­gad­kę! – ob­wie­ści­ła kotu.

Po lek­cjach po Anię jak zwy­kle mia­ła przyjść pan­na Ofe­lia, ale tym ra­zem sta­ło się in­a­czej. Przed bra­mą szko­ły stał wu­jek Ry­szard! Wła­ści­wie to sie­dział na ko­niu! Miał na so­bie kol­czu­gę i dłu­gie buty z cho­le­wa­mi, a z jego ra­mion spły­wał dłu­gi czer­wo­ny płaszcz z bia­łym or­łem w ko­ro­nie na pra­wym ra­mie­niu. Wi­dok był tak nie­co­dzien­ny, że przed bra­mą zgro­ma­dzi­li się nie­mal wszy­scy ucznio­wie.

– Wu­jek? – Ania prze­cie­ra­ła oczy ze zdu­mie­nia.

– Twój wu­jek jest od­jaz­do­wy! – pi­snę­ła z za­zdro­ścią Ja­go­da, ko­le­żan­ka Ani. – Też bym ta­kie­go chcia­ła!

– Nic z tego, to wer­sja li­mi­to­wa­na – ro­ze­śmiał się Bar­tek, któ­ry wła­śnie po­ja­wił się za ple­ca­mi dziew­czy­nek.

– Pew­nie miał waż­nych go­ści na zam­ku i nie zdą­żył się prze­brać – Ania do­my­śli­ła się skąd nie­co­dzien­ny strój wuj­ka, naj­więk­sze­go ory­gi­na­ła w mia­stecz­ku.

Wu­jek Ry­szard był dy­rek­to­rem Mu­zeum Re­gio­nal­ne­go, któ­re mie­ści­ło się w od­re­stau­ro­wa­nym śre­dnio­wiecz­nym zam­ku. Swo­ją nie­zwy­kłą pa­sją i za­mi­ło­wa­niem do epo­ki śre­dnio­wie­cza za­ra­żał mło­dzież w ca­łym Za­le­siu Kró­lew­skim. Za­ło­żył na­wet Brac­two Ry­cer­skie, do któ­re­go wstą­pił Bar­tek i wie­lu in­nych chłop­ców, a na­wet dziew­cząt. Kie­dyś na­zwa­no go Kasz­te­la­nem i tak już zo­sta­ło.

Ostat­nio wu­jek miał nie­wie­le cza­su dla Ani i Bart­ka po­nie­waż za­ję­ty był or­ga­ni­zo­wa­niem Mię­dzy­na­ro­do­we­go Tur­nie­ju Ry­cer­skie­go. Dla­te­go ro­dzeń­stwo tak bar­dzo zdzi­wi­ło się, wi­dząc Kasz­te­la­na przed szko­łą.

A Kasz­te­lan tego dnia wy­glą­dał na­praw­dę im­po­nu­ją­co. Do­stoj­nie sie­dział na si­wym ko­niu o imie­niu Lan­dor i z pod­nie­sio­ną przy­łbi­cą wy­pa­try­wał Ani i Bart­ka.

– Cie­ka­we, dla­cze­go przy­je­chał? Prze­cież mia­ła po mnie przyjść pan­na Ofe­lia! – Anię za­nie­po­ko­iła ta za­mia­na. – Mam na­dzie­ję, że nic się jej nie sta­ło. I ro­dzi­com też!

– Nie martw się, na pew­no wszyst­ko jest w po­rząd­ku – Bar­tek oto­czył sio­strę ra­mie­niem. Sam jed­nak po­czuł lek­ki nie­po­kój.

Ro­dzeń­stwo szyb­kim kro­kiem po­de­szło do ry­ce­rza.

– Przy­je­cha­łeś nas od­wie­dzić? – za­py­tał Bar­tek. Kasz­te­lan zsiadł z ko­nia i przy­trzy­mał jego uzdę.

– A co, nie wol­no mi ło­bu­zia­ki? – z uśmie­chem zwi­chrzył wło­sy bra­tan­ko­wi i cmok­nął w po­licz­ki Anię.

– My­śla­łam, że coś się sta­ło ro­dzi­com albo Ofe­lii – dziew­czyn­ka uważ­nie zaj­rza­ła wuj­ko­wi głę­bo­ko w oczy.

– Za­pew­niam, że wa­szym ro­dzi­com nic nie jest – Kasz­te­lan po­wie­dział uspo­ka­ja­ją­cym to­nem. – A pan­na Ofe­lia rów­nież ma się do­brze – do­dał i od­chrząk­nął nie­co za­kło­po­ta­ny.

– No do­brze już, ma­cie tro­chę ra­cji. Nie je­stem tu tyl­ko po to, żeby na was po­pa­trzeć… – rzekł za­gad­ko­wo.

Ania z Bart­kiem wy­mie­ni­li spoj­rze­nia.

Wu­jek ro­zej­rzał się ukrad­kiem kil­ka razy, jak­by spraw­dzał, czy nikt go nie śle­dzi, a po­tem na­chy­lił się do uszu dzie­ci i po­wie­dział szep­tem:

– Mam wam coś waż­ne­go do po­wie­dze­nia.

– Co ta­kie­go? – ro­dzeń­stwo za­py­ta­ło rów­no­cze­śnie.

– Rano dzwo­nił do mnie z Pa­ry­ża wasz oj­ciec…

– A dla­cze­go tata do nas nie za­dzwo­nił?! – Ania za­py­ta­ła z wy­rzu­tem.

– Na pew­no za­dzwo­ni – uspo­ko­ił wu­jek. – Po pro­stu by­li­ście jesz­cze w szko­le, a to bar­dzo pil­na spra­wa.

– Ojej, a co może być aż tak pil­ne­go? – Bar­tek za­sta­na­wiał się gło­śno.

– Pew­nie ro­dzi­ce mu­szą dłu­żej zo­stać i nie przy­ja­dą w so­bo­tę! – Ania zmar­twi­ła się.

– Zga­dłaś! – od­parł Kasz­te­lan, a Ania mo­men­tal­nie po­smut­nia­ła. Wu­jek po­ło­żył rękę na jej ra­mie­niui do­dał przy­ci­szo­nym gło­sem: – Mama i tata otrzy­ma­li nie­zwy­kłą wia­do­mość z Ka­iru i mu­szą na­tych­miast tam le­cieć. Pro­sto z Pa­ry­ża!

– O nie! – jęk­nę­ła Ania i łzy za­krę­ci­ły się jej w oczach. Mia­ła na­dzie­ję, że w ten week­end będą już wszy­scy ra­zem.

– Ale… – wu­jek za­czął mó­wić z we­so­łą miną – mam dla was coś na po­cie­sze­nie.

Ro­dzeń­stwo zno­wu spoj­rza­ło na sie­bie.

– Co ta­kie­go? – brat i sio­stra za­py­ta­li nie­mal rów­no­cze­śnie.

– Wy też le­ci­cie do Egip­tu! Spo­tka­cie się z ro­dzi­ca­mi w Ka­irze!

– Hur­ra! – Ania wy­krzyk­nę­ła gło­śno.

– Psst! – Kasz­te­lan gwał­tow­nym ge­stem po­ło­żył pa­lec na ustach i zno­wu ro­zej­rzał się z nie­po­ko­jem. – Chodź­my da­lej, tu wszy­scy na nas pa­trzą – rzekł, ru­chem gło­wy wska­zu­jąc wle­pio­ne w nich oczy in­nych uczniów. Po­cią­gnął Lan­do­ra za uzdę i ru­szył w stro­nę za­cisz­nej ulicz­ki.

Ania umil­kła i ze zdzi­wie­niem po­pa­trzy­ła na wuj­ka. A po­tem po­słusz­nie po­szła za nim.

– Coś jed­nak jest nie tak? – Bar­tek po­cią­gnął Kasz­te­la­na za połę płasz­cza. Za nic nie mógł roz­gryźć jego dzi­siej­sze­go, tro­chę dzi­wacz­ne­go, za­cho­wa­nia.

– Nie, nie – za­prze­czył ener­gicz­nie wu­jek.

– Nie mar­tw­cie się, cho­dzi po pro­stu o ja­kieś od­kry­cie w Egip­cie. Wasi ro­dzi­ce zo­sta­li na­gle we­zwa­ni do jego zba­da­nia.

Tyl­ko że… – na chwi­lę za­wie­sił głos, a po­tem do­dał kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem: – Wszyst­ko jest ści­śle taj­ne!

Ania po­czu­ła dresz­czyk emo­cji na ple­cach. Mia­ła wra­że­nie, że w jed­nej chwi­li w ca­łym Za­le­siu Kró­lew­skim za­pach­nia­ło wiel­ką przy­go­dą.

– Je­dziesz z nami, wuj­ku? – dla Ani było to oczy­wi­ste, sko­ro nie będą mo­gli po­dró­żo­wać z ro­dzi­ca­mi. W ta­kich przy­pad­kach Kasz­te­lan za­wsze to­wa­rzy­szył dzie­ciom. Zresz­tą wu­jek czę­sto po­dró­żo­wał z całą ro­dzi­ną i brał udział w róż­nych wy­pra­wach ar­che­olo­gicz­nych bra­ta i bra­to­wej, któ­rzy byli ar­che­olo­ga­mi. Przy­wo­ził z nich mnó­stwo cie­ka­wych eks­po­na­tów do swo­je­go mu­zeum w zam­ku.

– Nie tym ra­zem, skar­beń­ki. Po­je­dzie z wami pan­na Ofe­lia – uśmiech­nął się pod no­sem Kasz­te­lan. – Ja nie mogę. Trwa­ją przy­go­to­wa­nia do tur­nie­ju, przy­bę­dą go­ście z ca­łej Eu­ro­py, mu­szę wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wać. Wy­bacz­cie, ale nie mogę wam to­wa­rzy­szyć – roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

Ani ze­bra­ło się na płacz.

Bar­tek ro­ze­śmiał się, wi­dząc nie­szczę­śli­wą minę sio­stry.

– Spo­ko, nie bę­dzie tak źle! – po­kle­pał sio­strę po ple­cach.

– Aku­rat! – burk­nę­ła na­bur­mu­szo­na.

Gdy tyl­ko do­wie­dzia­ła się, że wy­jeż­dża­ją do Egip­tu, mia­ła na­dzie­ję, że będą to małe wa­ka­cje w trak­cie roku szkol­ne­go. Ale na wieść, że bę­dzie im to­wa­rzy­szyć pan­na Ofe­lia, Ania cał­kiem się za­sę­pi­ła. Wie­dzia­ła, że opie­kun­ka i ko­re­pe­ty­tor­ka w jed­nym nie od­pu­ści ani jej, ani Bart­ko­wi na­wet na pół se­kun­dy. Bę­dzie cią­gle spraw­dzać czy mają czy­ste uszy i prze­ro­bi z nimi cały za­le­gły ma­te­riał ze szko­ły, albo i jesz­cze wię­cej! Dziew­czyn­ka wy­obra­ża­ła już so­bie lot sa­mo­lo­tem i Ofe­lię, któ­ra wy­py­tu­je ją o ro­dza­je chmur! „W trak­cie kil­ku­go­dzin­ne­go lotu zro­bi chy­ba ze mnie spe­cja­list­kę od chmu­ro-lo­gii” – dziew­czyn­ka my­śla­ła z prze­ką­sem.

– Gdzie jest te­raz Ofe­lia, sko­ro nie mo­gła po nas przyjść? – za­in­te­re­so­wał się Bar­tek.

– Pa­ku­je się – od­parł Kasz­te­lan. – A wła­ści­wie to jest na za­ku­pach. Kie­dy wasi ro­dzi­ce po­wia­do­mi­li ją, że musi le­cieć z wami do Egip­tu, Ofe­lia od razu po­bie­gła na za­ku­py, bo stwier­dzi­ła, że nie ma w czym je­chać! Ach, te ko­bie­ty! – Kasz­te­lan po­krę­cił gło­wą. – Mó­wi­łem jej, że za­wsze wy­glą­da ład­nie, ale ona w ogó­le nie chcia­ła mnie słu­chać – wes­tchnął roz­ma­rzo­ny.

Bar­tek uśmiech­nął się pod no­sem. Już daw­no za­uwa­ży­li z Anią, że pan­na Ofe­lia bar­dzo się po­do­ba wuj­ko­wi, któ­ry cią­gle był jesz­cze ka­wa­le­rem.

– No, ale wy rów­nież po­win­ni­ście za­cząć się pa­ko­wać! – wu­jek zmie­nił te­mat.

Za­trzy­ma­li się wła­śnie przed furt­ką z ku­te­go że­la­za ozdo­bio­ną fi­ne­zyj­ny­mi esa­mi flo­re­sa­mi. Pro­wa­dzi­ła ona do sta­rej, pięk­nej wil­li, w któ­rej miesz­ka­li Ania i Bar­tek. Wil­lę ota­cza­ły drze­wa i tro­chę za­ro­śnię­ty, lecz nie­zwy­kle przez to ta­jem­ni­czy ogród. Ania ko­cha­ła to miej­sce, a dom na­zwa­ła Bursz­ty­no­wą Wil­lą.

– Mu­szę te­raz za­pro­wa­dzić Lan­do­ra do staj­ni – po­wie­dział Kasz­te­lan. – Po­tem przyj­dę po­móc wam przy pa­ko­wa­niu – pu­ścił do dzie­ci oko. – Och, tro­chę za­zdrosz­czę wam tego wy­jaz­du – wes­tchnął. – Zo­ba­czy­cie pi­ra­mi­dy i wszyst­kie te cu­dow­ne za­byt­ki! – po­krę­cił z uzna­niem gło­wą. – Oj! Był­bym za­po­mniał! – wu­jek klep­nął się w przy­łbi­cę. – W Ka­irze spo­tka­cie się z wa­szy­mi przy­ja­ciół­mi z An­glii!

– Z Mary Jane? Z Ji­mem i Mar­ti­nem? – Ania wy­mie­ni­ła wszyst­kich jed­nym tchem, żeby się upew­nić.

Z an­giel­ski­mi przy­ja­ciół­mi ostat­ni raz wi­dzia­ła się pra­wie rok temu! To ka­wał cza­su i bar­dzo się już za nimi stę­sk­ni­ła.

– Ge­nial­nie! – za­wo­łał Bar­tek.

– Wie­dzia­łem, że się ucie­szy­cie! – wu­jek Ry­szard uśmiech­nął się na wi­dok ich re­ak­cji. – Me­lin­dę i sir Ed­mun­da – Kasz­te­lan miał na my­śli ro­dzi­ców Mary Jane, Jima i Mar­ti­na – rów­nież we­zwa­no do Egip­tu. Za­no­si się więc na to, że spę­dzi­cie z Gard­ne­ra­mi kil­ka fan­ta­stycz­nych dni! Jak was znam, to prze­ży­je­cie mnó­stwo przy­gód! – mru­gnął zna­czą­co okiem.

– Mam na­dzie­ję! – Ania była tak pod­eks­cy­to­wa­na, że na jej po­licz­kach po­ja­wi­ły się czer­wo­ne ru­mień­ce.

– Tyl­ko pa­mię­taj­cie, żeby przy­wieźć ja­kąś pa­miąt­kę do na­sze­go Mu­zeum Re­gio­nal­ne­go! – przy­ka­zał Kasz­te­lan.

– Nie ma spra­wy wuj­ku, na pew­no coś przy­wie­zie­my z kra­ju fa­ra­onów! – obie­cał so­len­nie Bar­tek, a po­tem otwo­rzył furt­kę i ro­dzeń­stwo po­gna­ło w pod­sko­kach do domu.

Ania za­trzy­ma­ła się jesz­cze na gan­ku i po­ma­cha­ła stry­jo­wi na po­że­gna­nie. Sta­ła przez chwi­lę i pa­trzy­ła, jak Kasz­te­lan wsia­da na ko­nia i pręd­ko od­jeż­dża w stro­nę wzgó­rza, na któ­rym wzno­sił się ma­je­sta­tycz­ny za­mek. Czer­wo­ny płaszcz wuj­ka po­wie­wał za nim na wie­trze.

– Mu­szę ko­niecz­nie za­brać Kro­ni­kę Ar­cheo! – przy­po­mnia­ła so­bie Ania, po czym we­szła do domu i wbie­gła po scho­dach do swo­je­go po­ko­ju na pod­da­szu.

Zdy­sza­na sta­nę­ła przed ko­mo­dą, w któ­rej na dnie szu­fla­dy spo­czy­wa­ła cięż­ka księ­ga.