Teraz jesteście Niemcami
- Wydawca:
- Wydawnictwo M Sp. z o. o.
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-8043-486-8
- Rok wydania:
- 2018
- Słowa kluczowe:
- cechy
- choćby
- jesteście
- niemcami
- panów
- prawdę
- przez
- robotnic
- teraz
- unesco
- wiele
- wszelkie
- zbrodnie
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Teraz jesteście Niemcami”
Książka jest zapisem losów polskich dzieci, które w czasie II wojny światowej padły ofiarą zaplanowanej już w 1938 roku przez Reichsführera-SS Heinricha Himmlera akcji rabunku i bezwzględnej germanizacji.
Uprowadzane przemocą i często z użyciem podstępu były kierowane na badania, a następnie do specjalnych ośrodków. Tam niszczono ich oryginalne metryki urodzenia i zastępowano je nowymi, zmieniano nazwiska na niemieckie, a także dokonywano wstępnej germanizacji.
Selekcji dokonywali niemieccy lekarze. Mierzyli rozstaw oczu i wielkość nosa, badali kształt czaszki. Sprawdzali, czy cechy fizyczne i osobowe kwalifikują je do „rasy panów”. Dzieci, które nie spełniały oczekiwań, były odsyłane lub „likwidowane”.
Zacierano wszelkie ślady pochodzenia. Nazistowscy urzędnicy czynili to tak skutecznie, że dziesiątki tysięcy ofiar zbrodniczej polityki nigdy nie odkryły swojej prawdziwej tożsamości.
Według szacunków, w czasie okupacji około 200 tys. polskich dzieci padło ofiarą tej akcji, uznanej przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodnię ludobójstwa. Z tej liczby udało się odnaleźć po wojnie zaledwie 30 tys. osób. Również konferencja UNESCO z 1948 w Szwajcarii uznała proceder rabunku i eksterminacji dzieci za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Dzieci, które przeżyły, opowiadają po latach swoje historie: jak odkrywały prawdę? jaki to miało wpływ na ich dorosłe życie? Czy odnalazły swoje rodziny? Książka porusza wiele nieznanych dotąd wątków, jak choćby losy zrabowanych dzieci polskich robotnic wywiezionych do Niemiec. Pozwala tez spojrzeć na poszczególne opowieści z perspektywy psychologicznej i historycznej.
Jaś ma pięć lat, gdy wybucha wojna. Zostaje uznany za „rasowego” i staje się Niemcem. Najpierw Johannem Dobermannem, potem Hansem Gluckiem.
(...)
Z Maksem w domu jest 60-70 dzieci. Wszystkie polskie. Ale nikt po polsku nie mówi. Jest zakaz. Chłopiec wierzy, że jest Niemcem. Mówi po niemiecku, chodzi do niemieckiej szkoły, śpiewa niemiecki hymn.
- fragmenty książki
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Praca Zbiorowa
TERAZ JESTESCIE NIEMCAMI
Wstrząsające losy zrabowanych polskich dzieci
Ewelina Karpińska-Morek, Agnieszka Waś-Turecka, Monika
Sieradzka, Artur Wróblewski, Tomasz Majta, Michał Drzonek
Teksty: Ewelina Karpińska-Morek,
Agnieszka Waś-Turecka,
Monika Sieradzka, Artur Wróblewski, Tomasz Majta,
Michał Drzonek
Redaktor
prowadzący: Wojciech
Olszówka
Projekt i
opracowanie graficzne:
Mariusz Dyduch
Projekt
okładki: Radosław
Krawczyk
Wybór zdjęć i
ilustracji: Mariusz
Dyduch, autorzy
© Copyright by Wydawnictwo „M”, Kraków, rok 2018
© Copyright by Interia.pl
© Copyright by Ewelina Karpińska Morek, Agnieszka
Waś-Turecka, Monika Sieradzka, Artur Wróblewski, Tomasz Majta, Michał
Drzonek
Zawartość tej książki stanowią publikacje powstałe w
ramach wspólnej akcji portalu Interia.pl oraz stacji Deutsche Welle
„Zrabowane dzieci/Geraubte Kinder”, rozpoczętej w 2017 r., zamieszczone w
wersji oryginalnej, jak również wzbogaconej i uzupełnionej, oraz reportaże
nigdy dotąd nie publikowane, powstałe wyłącznie w celu publikacji w tej
książce.
Wydawnictwo M
31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11
tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75
e-mail: biuro@wydawnictwom.pl
www.wydawnictwom.pl
Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75
e-mail: handel@wydawnictwom.pl
Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521
e-mail: bok@klubpdp.pl
www.klubpdp.pl
ISBN 978-83-8043-429-5
Publikację elektroniczną przygotował:
„Józiu, my już nie mamy rodziców”
Jasia ma siedem lat, Irka dwanaście. Uciekają z mamą.
Mama ma długie, ciemne warkocze. Z obejścia podpalonego gospodarstwa Sowów
strzelają do nich Niemcy.
Gienka, Józka i Piotrka Niemcy trzymają na podwórku.
Chłopcy widzą uciekającą mamę i siostry. Niemcy strzelają, ale nie mogą
trafić.
Zmasakrowany ojciec leży obok stodoły.
Gdyby było chłodniej, z kominka wentylacyjnego
ukrytego w polu — zaledwie kilkanaście metrów stąd — ulatywałaby para
wodna, zdradzająca obecność sześciorga osób, ukrywanych w podziemnym
bunkrze przez rodzinę Sowów. To ich szukają Niemcy. Jest 1 września 1943
roku.
***
— Kiedy ostatnio rozmawiał pan z siostrą Jasią?
— Pół godziny temu.
***
Jedziemy samochodem. Do dawnego domu Sowów prowadzi
długa szutrowa droga.
— Droga jest taka, jaką zostawił tata — mówi pan
Józef.
Słuchamy muzyki. Pan Józef włączył kasetę. Dostał ją
od szwagra Rolfa, męża Jasi. Niemieckie, ludowe piosenki.
Wierzchowisko. Tam, gdzie teraz stoją grób i krzyż,
znajdowało się gospodarstwo rodziny Sowów
Dojeżdżamy do Wierzchowiska pod Częstochową. Pan
Józef macha do sąsiadki, Lucyny Kalisz, która przejęła gospodarstwo po
zmarłych teściach. Na jej podwórku nadal znajduje się piwnica, w której
wtedy ukryły się mama z siostrami.
Stąd widać już dawne pole Sowów, dwanaście mórg.
Proso w tym roku nie wyszło. Ale wyszły bławatki. Całe połacie chabrowych
plam. Cud.
Pośrodku tego cudu miejsce, gdzie był dół z wapnem.
Przykrywa go teraz nagrobek. Do tego wapna Niemcy wrzucili mamę i tatę
Józefa oraz pięciu Żydów, których ukrywała rodzina Sowów. I partyzanta
Zyskowskiego.
— I tylko było słychać plusk, plusk. Wrzucali po
kolei. Jednego Żyda ocalili, żeby im pomagał wrzucać ciała.
— Przeżył wojnę?
— Nie. Skatowali go na Gestapo.
Dół przykryty jest dziś lastryko i marmurem. Na nim
tabliczka z napisem „Prosimy o westchnienie do Boga”. Obok stoi wysoki
drewniany krzyż. Co jakiś czas jest odmalowywany przez braci — Gienka i
Józefa. Naprawa krzyża nie jest prosta. Trzeba przywieźć długą drabinę,
wejść na samą górę.
Bracia zabierają tam dzieci i wnuki. Żeby pamiętały.
***
Stoimy pośrodku chabrowego dywanu. W oddali widać
gospodarstwa, las. Tam była kiedyś granica Rzeszy. Cisza, spokój.
Pan Józef ma przed oczyma swój dom. Zaprasza.
Chodzi po pustym polu. Liczy kroki. Pokazuje: tutaj
był dom, tam drzewa owocowe, które osłaniały budynek od wiatru. Dalej
obora, warsztat, stodoła. W oborze koń.
Pod żłobem był wykopany otwór. To tajne wejście
prowadziło do oddalonego od domu bunkra. Kilkanaście metrów dalej
znajdował się nie wyższy niż trzydzieści centymetrów kominek wentylacyjny.
Dół był na wysokość człowieka, może odrobinę trzeba się było schylić.
Prostokąt dwa metry na trzy.
— To było całe życie Żydów przez dwa lata.
Wieczorami wychodzili na spacery, żeby złapać trochę powietrza. Jedli to
samo co my. Zwykle zalewajkę na szczawiu. Czasem nawet lepiej, jakieś
kartofle.
To byli już nasi zaprzyjaźnieni Żydzi. Mieszkaliśmy
przecież razem, bawiliśmy się razem, opowiadaliśmy sobie różne historie.
Kiedy rodzice pracowali, oni tajniacko wychodzili z kryjówki i się nami
opiekowali.
***
— To było na jesieni 1941 roku. Wstajemy rano.
Na podwórku w słomie pochowali się ludzie. Ojciec był przerażony, noc
cicha, pies, co ciekawe, nie szczekał. Jakoś go obłaskawiali. Byli
zmarznięci, prosili o jedzenie i picie. Ojciec obudził mamę i mówi:
„Franiu, Franiu, chodź no, zobacz, na naszym podwórku są jacyś ludzie”.
— Rodzice ich nakarmili, ale oni już nie chcieli
odchodzić. A przecież było pełno szpicli, i zaraz by poskarżyli, że po
podwórku u Sowy chodzą Żydzi. Po naradzie z mamą, dziećmi — choć mama w
ogóle się nie zgadzała, ale ojciec mamę przekonał — pozwoliliśmy im zostać
na trzy miesiące. Spędzili u nas dwa lata.
W domu Sowów było pięcioro dzieci.
— Mama cały czas się martwiła, żeby żadne z nas
się nie wygadało, że przechowujemy Żydów. Bolał ją od tego brzuch. Od tego
zmartwienia.
***
— W okolicy działała grupa partyzantów, którzy
ubijali Niemców na posterunkach. Bo tam, jak widać te drzewa, była granica
Rzeszy. Pechowo wtedy, kiedy grasowali partyzanci, jeden z nich przyszedł
do nas na przechowanie. To było 1 września 1943 roku. Kawał draba. Tacy
wszyscy byli wyrośnięci w rodzinie Zyskowskich. To co ojciec miał zrobić?
Pozwolił mu wejść do bunkra, pozamykał wszystko i poszliśmy spać. Godzina
czwarta trzydzieści. Szum, szczekanie psów. Niemcy pomylili domy. Poszli
najpierw do sąsiada, do Sączka Jakuba. A później dotarli do nas.
Przyjechały cztery samochody. Psy wparowały na podwórko, następnie
karabiny niemieckie ustawiono w rogach.
— Dni były już chłodne, pojawiały się
przymrozki. Wyszliśmy na próg. Ojciec wyszedł pierwszy. Został zaraz
uderzony kolbą karabinu, drugi Niemiec kopnął go w twarz. Tata zalany
krwią padł na podwórku. Rzucili go pod stodołę. Mamę skopali.
— W pewnym momencie oprzytomniała i krzyczy do
ojca, ale on już przecież nie rozumiał, nie mówił, bo brzuch miał
skrwawiony, głowę roztrzaskaną: Józek, powiedz im, bo nas wszystkich
wymordują, rozstrzelają.
— Dzieci powyrzucali na podwórko. Przeszukiwali
cały dom, stodołę, piwnicę z ziemniakami. Kłuli szpicrutami, widłami w
snopy słomy. Zaglądali do studni. Sprawdzali, czy głęboka, czy płytka, czy
ma ujście, gdzie Żydzi mogliby się ukrywać.
Nic nie znaleźli.
Niemcy szaleli z wściekłości. Podpalali zabudowania.
Pan Józef pokazuje miejsce, w którym znajdowało się
wejście do bunkra. Tam jego rodzice ukrywali Żydów i partyzanta
— Wzięli najmłodszego Piotrusia za nogi, idą pod
mur, żeby go roztrzaskać i wrzucić do ognia. Do Gienka mówią: powiedz,
gdzie to jest. Gienek patrzy na mnie, ja na niego, trzymamy się za ręce.
Nic… Brat ukląkł na kolana przed szwabem i prosi go, żeby oddał mu
Piotrusia, żeby go nie palił.
Jak Niemcy dowiedzieli się, że na górze są króliki i
kury, kazali Józkowi wejść do płonącego domu, żeby im to wyniósł. Już mu
się portki zajęły ogniem. Zlitowali się.
— Porozbierali nas do połowy, trepki pościągali,
koszulki żeśmy pogubili. Zimno, chłód. Kazali nam się spowiadać, gdzie są
ludzie — polscy bandyci i Żydzi. Nikt z nas nie powiedział. Brat
najmłodszy został odebrany Gienkowi z rąk, rzucony na ziemię. Płakał, darł
się. Nogą go przydepnęli do ziemi. Ja zostałem skopany, pobity, kolbą
wyłechtany po żebrach — dla strachu, żebym powiedział, gdzie są Żydzi.
— Nikt z nas nie wydał, nikt nic nie powiedział.
Niemcy wzięli widły, weszli do obory.
— Niemiec kłuje, krzyczy, jest coś. Kamm hier,
chodźcie tutaj wszyscy! Odgarniają obornik, jest wejście do bunkra — do
pomieszczeń, gdzie przechowywani są Żydzi. Niemcy krzyczą „Alles raus!”.
— W bunkrze siedziało pięcioro naszych Żydów i
ten partyzant, który chwilę później się zastrzelił.
— Nagle gwałtowny wybuch, detonacja niesamowita.
Wszystko się pali, nas porozrzucało na bok. To któryś Niemiec rzucił
granaty do domu.
Kobiety pierwsze wychodziły z tego bunkra.
— Pamiętam jak dziś. To były nauczycielki z
gimnazjum żydowskiego w Częstochowie. Przystojne kobiety. Chwycili je za
włosy, wyciągnęli i wrzucili pod ogień, bo dom już się palił.
Zyskowskiego też rzucili, ale szybko wyciągnęli, bo im za bardzo
przeszkadzał smród palącego się ciała.
Później wychodzili mężczyźni — Stasiek, Heniek i
Leon.
— Momentalnie zostali pobici, skatowani. A
Niemcy bili ich, przepraszam za słowo, jakby młócili zboże: widłami,
cepami, haczkami od kopania ziemniaków. Ci już leżeli nieprzytomni, a oni
jeszcze po nich chodzili i tłukli.
— Mama złapała za rękę Irenę i Jasię. Zaczęły
uciekać w pole — wzdłuż skoszonego zboża, po kartoflisku. A Niemcy
strzelali non stop z karabinów.
— W pewnym momencie padła mama. Padła siostra
jedna, druga. A Gienek powiedział: Już, Józiu, nie żyją. One jednak
podniosły się i uciekały dalej. Niedaleko było do sąsiada Józefa Kalisza,
jakieś dwieście metrów od naszych zabudowań.
Wpadły do piwnicy z kartoflami. Tej, która do dziś
znajduje się na podwórku sąsiadów. Na pewno widziały stamtąd, jak dom
płonie, jak Niemcy katują Żydów. Sąsiedzi widzieli, co się działo.
Przerażeni opuszczali domy i biegli do lasu.
Piwnica na ziemniaki, w której schowały się uciekające
przed Niemcami mama i siostry Józefa Sowy.
— Mama powiedziała: uciekajcie, ja już nie mogę,
bo choruję na serce. Ja tu już umrę.
Irena i Jasia zdołały uciec do pobliskiego lasu. Dziś
to jest las, a wtedy tam były krzaki. Mamę odnalazły psy.
— Pamiętam, że miała długie, czarne warkocze.
Niemcy przeciągnęli ją za włosy po ściernisku. Ciągnęli jak nieboszczyka
do komory gazowej. Rzucili na ciała pozostałych osób. Mama była w ciąży.
Jak mówiła rodzina i sąsiedzi, przynajmniej gdzieś w szóstym, czy nawet
siódmym już miesiącu. Dostała widłami. Nie obuchem, nie drewnem, ale
widłami. Metal… wbił się w brzuch. W ten brzuch, który ją tak bolał ze
strachu o nas. Wtedy już przestała mówić.
Nikt nic nie powiedział.
***
— Niemcy nas pozbierali, zakuli w kajdany i
zaprowadzili do samochodu. Mocno przywiązali nas pasami do siedzeń
żołnierzy, żebyśmy z tego samochodu nie uciekali do rodziców. Ale tam już
przecież nie było do kogo uciekać, bo rodzice prawie że nie żyli…
Zaciągnęli ich do sadu. Zaczęli strzelać. Mama i tata
połamani, pogruchotani pod drzewem, dzieci w wozie. Chłopcy widzieli
wszystko przez małe okienko w samochodzie. Gienek powiedział: Józiu, nie
mamy już rodziców.
— Strzelali dwa razy. Drugi raz, żeby dobić.
Zapamiętaliśmy to z bratem. Jak już wszystkich zabili, to ten Żyd, Heniek
Cukrowski, który był zostawiony do pomocy, razem z Niemcami ciągnął ciała
po ziemi. Niemcom szkoda było wodę w studni brudzić, to przeszli
dwadzieścia metrów dalej i wrzucili zwłoki do wapna zlasowanego na budowę.
Rodzice chcieli postawić nowy dom, bo ten był pół
drewniany, pół murowany. Ojcu — stolarzowi kołodziejowi — się nie podobał.
I powiedział, że dla rodziny, dla dorastających dzieci musi być nowy. Nie
wybudował go, ale wapno zostało.
— Słychać było plusk, plusk i widać było tylko,
jak dymek szedł. Wiadomo, wapno pali momentalnie. Tym bardziej że niektóre
osoby były już porozbierane.
***
Pan Józef pokazuje zdjęcie.
— Tu jest najstarszy Eugeniusz, który po śmierci
rodziców był dla nas bratem i ojcem, tu ja, tu Irka, która zmarła w
zeszłym roku, tu ten najmłodszy Piotr i ta nasza Jasia. Ta zniemczona…
Józef Sowa z rodzeństwem (od
lewej: Eugeniusz, Józef, Irena, Janina, Piotr)
Koniec wersji demonstracyjnej.