Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Terroryzm. Krótkie Wprowadzenie 5

Terroryzm. Krótkie Wprowadzenie 5

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8088-627-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Terroryzm. Krótkie Wprowadzenie 5

> KRÓTKIE WPROWADZENIE

- książki, które zmieniają sposób myślenia!

Interdyscyplinarna seria KRÓTKIE WPROWADZENIE piórem uznanych ekspertów skupionych wokół Uniwersytetu Oksfordzkiego przybliża aktualną wiedzę na temat współczesnego świata i pomaga go zrozumieć. W atrakcyjny sposób prezentuje najważniejsze zagadnienia XXI w. - od kultury, religii, historii przez nauki przyrodnicze po technikę. To publikacje popularnonaukowe, które w formule przystępnej, dalekiej od akademickiego wykładu, prezentują wybrane kwestie.

Książki idealne zarówno jako wprowadzenie do nowych tematów, jak i uzupełnienie wiedzy o tym, co nas pasjonuje. Najnowsze fakty, analizy ekspertów, błyskotliwe interpretacje.

Opiekę merytoryczną nad polską edycją serii sprawują naukowcy z Uniwersytetu Łódzkiego: prof. Krystyna Kujawińska Courtney, prof. Ewa Gajewska, prof. Aneta Pawłowska, prof. Jerzy Gajdka, prof. Piotr Stalmaszczyk.

*

 

Terroryzm zawiera wyjaśnienie przyczyn dramatycznych zdarzeń, z którymi mierzy się współczesny człowiek. Czy terroryzm znaczy to samo co wojna? Dlaczego terroryści stosują eskalację przemocy? Jak terroryzm wpływa na kondycję państw demokratycznych i prawa człowieka? Po atakach na World Trade Center i powstaniu Państwa Islamskiego Terroryzm to lektura niezbędna do tego, by zrozumieć świat.

Polecane książki

Paul zostaje dyskretnie usunięty ze szkoły i wyjeżdża na naukę do innego kraju, gdy okazuje się, że jest „kolorowy". Martin, syn białego przemysłowca, zapuszcza się w głąb Soweto, by odwiedzić czarną kobietę, w której się zakochał; życzliwy policjant przestrzega go przed konsekwencjami przekroc...
Pochodzę z rodziny wojowników. Od zawsze myślałem, że podążę za ich cieniami, stając się niepowstrzymany na ringu. Zmieniło się to w dniu, kiedy uratowałem życie kobiecie, którą kochałem, ale której nigdy nie mógłbym mieć.   Brat okrzyknął mnie bohaterem, a moją na...
Sycylijski właściciel kasyn i klubów nocnych Francesco Calvetti jest twardym i bezwzględnym człowiekiem. Jednak Hannah Chapman, której pomógł, gdy uległa wypadkowi, dostrzega w nim dobro i wrażliwość. Francesco jednak wie, że należą do różnych światów i Hannah ...
Detektyw wydziału zabójstw, Taylor Jackson, wraca do zdrowia po ciężkim postrzale. Odzyskuje siły w starym szkockim zamku, u swojego dobrego przyjaciela Jamesa Highsmythe’a. Przeglądając z nudów papiery gospodarza, trafia na sprawę, która budzi jej wątpliwośc...
Ujednolicone wersje ustaw, m.in. o VAT, PIT, CIT, podatku akcyzowym, zryczałtowanym podatku dochodowym czy Ordynacji podatkowej. Uzupełnieniem są rozporządzenia wykonawcze do tych ustaw. Przed każdą ustawą, w której zaszły zmiany od 1 stycznia 2015 r. znajduje się omówienie nowości, na które trzeba ...
Utracony Świat to trzeci tom trylogii kryminalnej Ostatni policjant Bena H. Wintersa. Apokaliptyczny obraz świata tydzień przed spodziewaną zagładą przyprawia o dreszcze i sprawia wrażenie bardzo realistycznej wizji. Zagrożenie nieuniknioną katastrofą poprzez zderzenie  Ziemi z asteroidą wyzwal...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Charles Townshend

Tytuł oryginału: Terrorism: A Very Short Introduction

Rada Naukowa serii Krótkie Wprowadzenie

Jerzy Gajdka, Ewa Gajewska, Krystyna Kujawińska Courtney Aneta Pawłowska, Piotr Stalmaszczyk

Redaktorzy inicjujący seriiKrótkie Wprowadzenie

Urszula Dzieciątkowska, Agnieszka Kałowska

Tłumaczenie

Ryszard M. Machnikowski

Redakcja

Bogusława Kwiatkowska

Skład i łamanie

Munda – Maciej Torz

Projekt typograficzny serii

Tomasz Przybył

Terrorism: A Very Short Introduction was originally published in English in 2011. This translation is published by arrangement with Oxford University Press. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego is solely responsible for this translation from the original work and Oxford University Press shall have no liability for any errors, omissions, or inaccuracies or ambiguities in such translation or for any losses caused by reliance thereon

© Copyright by Charles Townshend 2011

© Copyright for this edition by Uniwersytet Łódzki, Łódź, 2017

© Copyright for Polish translation by Ryszard M. Machnikowski, Łódź 2017

Publikacja sfinansowana ze środków Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego

Wydane przez Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

Wydanie I. W.07679.16.0.M

Ark. wyd. 9,0; ark. druk. 12,625

Paperback ISBN Oxford University Press: 978-0-19-960394-7

ISBN978-83-8088-626-1

e-ISBN978-83-8088-627-8

Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

90-131 Łódź, ul. Lindleya 8

www.wydawnictwo.uni.lodz.pl

e-mail: ksiegarnia@uni.lodz.pl

tel. (42) 665 58 63

Spis ilustracji

11 września 2001 r., ataki na nowojorskie World Trade Center Bernd Obermann/CorbisZamach w Oklahoma City Popperfoto/ReutersPalestyńska kobieta zamachowca – samobójca Sipa Press/Rex FeaturesMęczennicy z Chicago Bettman/CorbisPorwany brytyjski samolot Hulton Archive/Getty ImagesFrancuskarewolucja – pierwsza egzekucja na gilotynie Bridgeman Giraudon/Lauros/Musee CarnavaletSamochód – pułapka, ul. South Leinster, Dublin The Irish TimesHans Martin Schleyer Hulton Archive/Getty ImagesEksplozja w Enniskillen Pacemaker Press InternationalKonferencja prasowa baskijskiej grupy ETA Sipa Press/Rex FeaturesEksplozja w Hotelu King David Illustrated London News/Mary Evans Picture LibraryZamach bombowy w autobusie, Jerozolima Popperfoto/ReutersHezbollah Sipa Press/Rex FeaturesZamach bombowy w pociągu, Madryt 2004 r. EL PAIS/Reuters/CorbisIzraelska akcja wojskowa w Gazie CamerapressWięźniowie AlKaidy w tzw. Obozie X-Ray, Guantanamo Bay, Cuba Sipa Press/Rex FeaturesJak kończą grupy terrorystyczne opublikowane za zgodą RAND Corporation

Współczesne oblicza terroryzmu Wstęp tłumacza

Bardzo dobrze się stało, że Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego zdecydowało się udostępnić polskiemu Czytelnikowi książkę Charlesa Townshenda pt. Terroryzm, wydaną przez Oxford University Press w ramach serii wydawniczej „Very Short Introduction”. W ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym pojawiło się całkiem sporo książek poświęconych terroryzmowi i działalności różnych ugrupowań terrorystycznych, od dwóch lat uwagę przyciąga przede wszystkim jedno z tych ugrupowań: Państwo Islamskie, co wydaje się całkiem oczywiste, gdyż jest to pierwsza organizacja terrorystyczna, która opanowała znaczne terytorium i ustanowiła na nim swoją administrację wyłącznie dzięki własnej akcji zbrojnej. Mimo to pracy takiej jak książka Townshenda wyraźnie u nas brakowało. Choć nazwa serii: „Krótkie Wprowadzenie” sugerowałaby, że jest to książka adresowana do laików w tej tematyce, to, moim zdaniem, krąg odbiorców można zakreślić szerzej. Oczywiście, książka ta może (i powinna) stać się lekturą także tych, którzy nie mają głębszej wiedzy na temat poruszanego zjawiska, gdyż dowiedzą się z niej wielu interesujących rzeczy. Ale warto również, by zajrzeli do niej nieco bardziej zorientowani w tematyce Czytelnicy, gdyż może ona im pomóc zrozumieć problem terroryzmu w szerszym kontekście i spojrzeć na istotę tego niebezpiecznego zjawiska. Townshend obala na kartach swej książki szereg niepotrzebnych, a wciąż pokutujących w świadomości, i to nie tylko laików, mitów na temat terroryzmu. Są one często, co należy z przykrością stwierdzić, rozpowszechniane przez licznych komentatorów przesiadujących w studiach telewizyjnych. Jego praca pozwala przyjrzeć się zjawisku niejako „od podszewki”, mimo iż pierwsze wydanie znalazło się na półkach księgarskich w 2002 r., a Czytelnik wersji polskiej ma do czynienia z wydaniem drugim, poprawionym i uzupełnionym, które ujrzało światło dzienne w 2011 r., a więc ponad 5 lat temu.

Autor rozpoczyna swoje dywagacje od zwrócenia uwagi na trudności występujące przy definiowaniu terroryzmu, kierując uwagę Czytelnika na dylemat znany szeroko pod określeniem one’s man freedom fighter, another’s man terrorist, czyli „kto dla jednych jest bojownikiem o wolność, dla innych jest terrorystą”. Słusznie zwraca on uwagę, że terroryzm jest taktyką stosowaną w walce politycznej, gdzie przemoc stanowi jedynie środek prowadzący do rzeczywistego celu, jakim jest dokonanie zmiany społeczno-polityczno-ideologicznej uznawanej za nieodzowną. Terroryzm jest zatem zjawiskiem niezwykle szerokim i prawdziwie „interdyscyplinarnym”, zatem nie powinien być utożsamiany wyłącznie z „aktem terrorystycznym”, czyli udanym lub nieudanym zamachem, który stanowi jego niewielką część. Dzięki relacjom mediów publiczność widzi tylko najdramatyczniejszą cząstkę aktywności terrorystycznej, gdy terroryści wychodzą na ulicę, by dokonać zamachu, a władze podejmują wysiłki, by zaradzić ich skutkom. Wszystkim, którzy postrzegają to zjawisko wyłącznie przez pryzmat relacjonowanych przez media zamachów terrorystycznych, warto przypomnieć, że kluczowym elementem opisywanego przez Townshenda „procesu terrorystycznego” jest osiągnięty przez terrorystów efekt, a nie sam sposób jego osiągnięcia. Dziennikarze i komentatorzy, a tym samym większość ludzi, zwykle skupia swoją uwagę na bezpośrednich sprawcach oraz formie dokonanego ataku (np. zamach bombowy, zamach samobójczy, strzelanina, wzięcie zakładników itp.), nie tracąc czasu na dywagację na temat całego zaplecza niezbędnego do przeprowadzania zamachu oraz na szerszy skutek, jaki udało się zamachem wywołać. Terroryści chcą poprzez zamach lub ich serię wzbudzić przekonanie, że państwo jest bezradne w obliczu działania terrorystów i nie może zapewnić bezpieczeństwa w każdym miejscu o każdej porze, a zatem każdy, potencjalnie, może być ofiarą aktu terroryzmu. Tym samym podkopują zaufanie do możliwości państwa i jego władz. Liczą, że dzięki temu zmuszą władze i społeczeństwo do spełnienia swoich żądań nawet wtedy, gdy w praktyce są one niespełnialne. Townshend słusznie zauważa, że głównym terrorystycznym mitem jest przekonanie, że przemoc może przyśpieszyć dokonanie transformacji politycznej. Celem terrorystów jest więc kształtowanie świadomości i pożądanych postaw społecznych, które pozwolą im na realizację własnych planów politycznych, a sam zamach, o czym zawsze warto pamiętać, jest jedynie środkiem prowadzącym do tego celu.

Townshend czyni ważne rozróżnienie między terroryzmem a wojną, która, jak wiemy od Clausewitza, również jest „polityką prowadzoną innymi środkami”, wskazując, że esencję terroryzmu stanowi użycie broni wobec bezbronnych. Trafnie zauważa, że w związku z tym zwykle mamy do czynienia z długotrwałym procesem, a nie serią niepowiązanych ze sobą aktów przemocy. Na proces ten składa się: przechwycenie uwagi mas (bez pomocy mediów byłoby to niemożliwe, stąd bierze się dość powszechne przekonanie, że jeśli akt terroryzmu jest specyficznym komunikatem, to media są wzmacniaczem tego komunikatu), dostarczenie im przekazu oraz last but not least, zmanipulowanie pożądanej przez terrorystów reakcji ze strony społeczeństwa i/lub władz państwowych. Taką reakcją może być zrealizowanie postulatów terrorystów (co zdarza się rzadko, niemniej jednak ma miejsce), ale równie dobrze może nią być podjęcie walki z terrorystami. Wciągnięcie państwa i społeczeństwa w wir działań mających na celu zwalczanie grup terrorystycznych może również prowadzić do pożądanych, z punktu widzenia terrorystów, efektów. Trudno tu o lepszy przykład niż reakcja USA, oraz innych państw, na atak z 11 września 2001 r. Osama Bin Laden i jego organizacja powszechnie znana jako Al Kaida była przecież zbyt słaba, by samodzielnie dokonać politycznej transformacji Bliskiego Wschodu. Tej transformacji dokonały same Stany Zjednoczone w reakcji na prowokację, jaką był wspomniany wyżej zamach. To zdestabilizowanie zastanego porządku politycznego i społecznego, umożliwiające dokonanie pożądanej zmiany, jest celem terrorystów. Jak dziś już dobrze wiemy, Al Kaidzie udało się taki cel osiągnąć, choć kosztem olbrzymich strat własnych, w tym śmierci swojego lidera. Townshend zwraca zatem uwagę, że terroryzm jest także szerszą strategią polityczną. Jest on formą oddziaływania psychologicznego na społeczeństwa, które w dzisiejszych czasach można dokonywać w skali globalnej. Wbrew potocznym określeniom, nie jest zatem dziełem „wariatów”, ludzi niespełna rozumu ani na poziomie organizatorów i planistów, ani nawet bezpośrednich wykonawców. W dodatku szczególną rolę, niemal od chwili jego zaistnienia, odgrywają w nim kobiety. Przewrotnie można stwierdzić, że terroryści niemal zawsze i wszędzie (Państwa Islamskiego nie wyłączając) byli w awangardzie rewolucji genderowej.

Townshend umieszcza polityczną strategię terroryzmu w jej historycznych kontekstach, wskazując na ewolucję tego zjawiska. Pozwala to także, co niezwykle ważne, na dostrzeżenie zarówno istotnych różnic, jak i uderzających podobieństw w zachowaniach terrorystów, mimo iż podejmują oni swoje działania w różnych miejscach i w różnym czasie, walcząc o różną „sprawę”. Powinno to pozwolić na uzyskanie właściwego dystansu niezbędnego do wyważonej oceny wydarzeń, które dziś dzieją się na naszych oczach. To, co widzimy dziś, jest niekiedy niezwykle podobne do wydarzeń, które miały miejsce przed ponad stuleciem. Należy wyrazić nadzieję, że zachęci to Czytelnika do dalszych szczegółowych studiów nad tą formą przemocy politycznej, jaką jest terroryzm, gdyż znajomość historii może ułatwić znalezienie właściwego klucza, który da się zastosować w przyszłości.

Dobrze też się stało, że Townshend zauważa, że prekursorem siania zorganizowanego strachu dla celów politycznych były struktury tworzącego się właśnie nowożytnego państwa. Przypomina on czasy Wielkiego Terroru Rewolucji Francuskiej, a następnie biały, czarny i wreszcie czerwony terror jakobinów, reżimu carskiego, a następnie faszystów i bolszewików, oraz zbrodnie popełniane jeszcze całkiem niedawno przez latynoamerykańskie autorytarne reżimy wojskowe. Niezwykle rzadko się zdarza, by autorzy prac o terroryzmie decydowali się na szerszą dyskusję na temat tzw. terroryzmu państwowego. Większość dyskusji skupia się na terroryzmiesponsorowanym przez państwo, co jest już jednak innym zjawiskiem. Znaczenie tego ostatniego autor niniejszej pracy dezawuuje, zapewne nie do końca słusznie. Państwa wspierające grupy terrorystyczne zwykle wypierają się tego, podobnie czynią wspierani przez te państwa terroryści, by móc nadal korzystać z tego wsparcia, zatem zebranie twardych „dowodów” na takie wsparcie w państwowych archiwach byłoby niezwykle trudne. O ile teza, że przyczyną terroryzmu są wyłącznie działania wrogich państw okazuje się fałszywa – to jednak są one w stanie bardzo pomóc w rozwijaniu zdolności bojowych terrorystów, podtrzymywać funkcjonowanie grup, zapewniając odpowiedni poziom finansowania czy wreszcie zapewniać im możliwość ukrycia się. Wsparcie państwa musi bazować na rzeczywistych konfliktach społecznych, które generują powstawanie grup czy sieci terrorystycznych. Znakomitym tego przykładem mogą być tu niemieckie grupy terrorystyczne o profilu skrajnie lewicowym, które bez wsparcia sowieckiego KGB i wschodnioniemieckiej Stasi nie byłyby w stanie tak długo i skutecznie funkcjonować. Ich działaczy, ukrywających się przed niemieckim wymiarem sprawiedliwości, odnajdywano na terenie dawnej NRD w latach 90. Trzeba jednak pamiętać, że ich utworzenie było związane z wewnętrznymi napięciami i konfliktami widocznymi nie tylko w RFN, ale szerzej w państwach zachodnich, w tym także z tzw. kontrkulturową rewolucją lat 60. Bez nich działania wschodnioeuropejskich służb specjalnych nie mogłyby być skuteczne.

Analizując motywacje grup terrorystycznych, Townshend zaczyna od tzw. terroryzmu rewolucyjnego, słusznie wskazując na doniosłość starego anarchistycznego hasła, że przemoc jest „propagandą poprzez czyny”. Jest to kolejny klucz do rozumienia tego zjawiska. Nagłośnienie „idei” poprzez przemoc jest istotnym motywem działania terrorystów. Jak widzimy to także dziś, przemoc skutecznie przyciąga uwagę mediów i tym samym globalnej publiczności, co pozwala terrorystom skuteczniej propagować własne ideologie i zwielokrotnić możliwości rekrutacyjne. To dziewiętnastowieczni terroryści-rewolucjoniści zauważyli także, że nasilenie represji ze strony struktur państwowych może im w istocie pomóc w pozyskiwaniu sympatii pewnej części ludności. A to właśnie wsparcie części populacji jest niezbędne, by móc utrzymywać terrorystyczne struktury. Terroryzm rewolucyjny doświadczył także, że zabójstwa głów państw i wysokich urzędników państwowych są daleko niewystarczające – nawet cara można zastąpić kolejnym. To właśnie te doświadczenia spowodowały, że terroryści nie tracą czasu na atakowanie oficjeli, uderzając w tzw. cele „miękkie”, czyli zwykłych ludzi, gdyż tylko w ten sposób można wzniecić psychozę strachu, a państwa demokratyczne zmusić do podjęcia wysiłków na rzecz zapewnienia atakowanemu społeczeństwu bezpieczeństwa. Nieprzemyślana reakcja władz może terrorystom pomóc osiągać kolejne cele. Widać to dziś bardzo wyraźnie nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale także w Europie Zachodniej.

Townshend uznaje także, że to terroryzm rewolucyjny jest odpowiedzialny za odrodzenie się tej formy przemocy politycznej po przerwie spowodowanej hekatombą dwóch wojen światowych oraz procesom narodowowyzwoleńczym towarzyszącym erze dekolonizacji, kiedy to działania terrorystyczne miały śladowe znaczenie. Ich podstawą były masowe ruchy społeczne prowadzące działalność partyzancką. To jednak latynoamerykańscy rewolucjoniści zaprowadzili partyzantkę do miast, tworząc i wypełniając treścią wpływowy koncept „miejskiej partyzantki”, który później był natchnieniem dla licznych grup terrorystycznych wywodzących się ze skrajnej lewicy w Europie. Ostatecznie lewaccy „euroterroryści” zostali pokonani przez struktury państw zachodnich i nie należy sądzić, że fakt, iż zbiegło się to w czasie z upadkiem systemu komunistycznego na wschodzie Europy był całkiem przypadkowy.

Inną motywacją dla grup o charakterze terrorystycznym jest ideologia nacjonalistyczna lub separatystyczna, choć sami terroryści często określają ją „narodowowyzwoleńczą” – w ich przypadku to nie „lud” (pracujący miast i wsi) podlega wyzwoleniu, lecz członkowie wspólnoty etnicznej. Townshend prezentuje „dokonania” irlandzkiej IRA, baskijskiejETA, terrorystów żydowskich o orientacji syjonistycznej oraz cypryjskiej EOKi i algierskiego FLN. Co udało się im osiągnąć? Irlandczycy ostatecznie porzucili metodę terrorystyczną (choć nie wszyscy), by przystąpić do „zwykłego” procesu politycznego, którego efektem było „porozumienie wielkopiątkowe”, Baskowie ponieśli klęskę, nie osiągając prawie nic (osiągnięcie autonomii przez Kraj Basków w ramach państwa hiszpańskiego nie było ich zasługą), Żydzi wywalczyli swoje państwo, wyganiając Anglików (a potem sporą liczbę Arabów), to samo udało się Cypryjczykom, a Algierczycy ostatecznie przepędzili Francuzów. Jak więc widać, terroryzm może być zatem choć częściowo skuteczny, choć nigdy, jak to słusznie zauważa Townshend, jako jedyna czy główna forma wyzwalania własnego narodu. Ostatecznie osiąga się go dzięki wynegocjowaniu porozumienia politycznego z kolonistą/okupantem. Zatem to terroryzm nacjonalistyczny ma największą szansę na sukces, co wynika także i z tego, że „gra na własnym boisku” i przed własną publicznością.

Czy porozumienie można negocjować z fundamentalistami religijnymi, którzy uważają, że przemoc jest drogą prowadzącą do nawrócenia, a jeśli to nawrócenie (lub podporządkowanie) nie nastąpi, konieczna jest bezlitosna eksterminacja? Dotychczasowe doświadczenia z terrorystami motywowanymi religijnie wskazują, że nie. Townshend zwraca uwagę, że lata 90. XX w. przyniosły istotny przełom w postrzeganiu terroryzmu i zwróciły uwagę świata na działania tych grup fundamentalistów islamskich, które stosują przemoc (istnieją także „pokojowi” fundamentaliści), zwanych „dżihadystami”. Chcą oni postulowaną przez siebie „zmianę” społeczną, czyli poddanie ludności całego świata woli Allaha, przyśpieszyć poprzez prowadzenie walki zbrojnej, która niezwykle często przyjmuje formę ataków „terrorystycznych”. Przemoc stosowana wobec wroga, którym są zarówno „niewierni”, jak i „zdrajcy Proroka” odgrywa tu kluczową rolę – domniemany „terroryzm” staje się tu „strategią religijną” (i w naszym rozumieniu także „polityczną”, biorąc pod uwagę fakt, że na gruncie islamu takie zachodnie rozróżnienie nie jest prawomocne). Townshend stawia jednak ważne pytanie – czy w tym przypadku wciąż jeszcze mamy do czynienia z „terroryzmem”. Czy nie jest to już wojna prowadzona różnymi metodami, w tym także „metodą terrorystyczną”, obejmująca bezlitosną eksterminację wrogów? Jeśli „komunikatem” dżihadystów jest „nawróćcie się na jedyną prawdziwą interpretację jedynej prawdziwej wiary, albo was zabijemy”, to czy nie mamy w tym przypadku raczej do czynienia z wojną totalną, której jedynym ograniczeniem jest brak fizycznej możliwości zrealizowania wszędzie i natychmiast jej celu, jakim jest podporządkowanie wszystkich ludzi woli Allaha wyrażonej prawem koranicznym? Terroryzm nie jest już w takim przypadku niczym więcej niż jedną z taktyk, którą stosuje przeciwnik wtedy, gdy jest jeszcze zbyt słaby, by przystąpić do eksterminacji. Już ponaddwuletnie doświadczenie z funkcjonowaniem Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie wskazuje, że tak może być w istocie.

W ostatnim rozdziale swej książki Townshend omawia możliwe reakcje państwa na terrorystyczne zagrożenie, czyli problem kontrterroryzmu vel antyterroryzmu. Zwraca przy tym uwagę na dwie istotne kwestie. Po pierwsze, że lekarstwo bywa często gorsze od samej choroby, czyli że to właśnie reakcja państwa na terroryzm powoduje znaczną transformację tego państwa. Efektem jest zwykle ograniczanie praw i swobód obywatelskich, przyznawanie większych uprawnień represyjnych i inwigilacyjnych instytucjom państwa dla zapewnienia bezpieczeństwa. Same władze również dokonują aktów manipulacji strachem, w postaci zagrożenia terroryzmem, by realizować własne interesy polityczne, w tym także w skali międzynarodowej. Także i w tym wypadku trudno o lepszy przykład niż działania USA i sojuszników tego państwa pod szyldem ogłoszonej przez prezydenta Busha jr. tzw. „globalnej wojny z terrorem” (ang. GWOT – Global War on Terror). Co więcej, jeśli ta reakcja państwa jest nieprzemyślana, może tylko ułatwiać osiąganie kolejnych celów stawianych przez samych terrorystów. Townshend słusznie zauważa, że właściwa reakcja na terroryzm powinna mieć znamię proporcjonalności – zarówno w stosunku do poniesionych strat, jak i szkód, które może wyrządzić. Jeśli ta zasada nie zostanie zastosowana, konsekwencje mogą wykroczyć daleko poza poziom „akceptowalnych szkód”. I trudno tu również o lepszy przykład niż wspomniana chwilę wcześniej „wojna z terroryzmem”, która toczy się od już ponad 15 lat i której końca nie widać. W jej efekcie niewielkie środowiska fundamentalistów islamskich urosły do rangi głównego przeciwnika jedynego światowego supermocarstwa. Pomogło to rozpropagować ich „sprawę” na skalę globalną, co radykalnie zwiększyło ich zdolności rekrutacyjne, a tym samym siłę i możliwości działania. W efekcie dżihadystom udało się dwa lata temu zbudować „archipelag” państwa islamskiego, z Kalifatem ogłoszonym na ziemi syryjskiej i irackiej na czele. Na gruzach zniszczonego przez USA w ramach GWOT dawnego porządku na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej (ang. MENA – Middle East and North Africa) powstał polityczno-religijny „nowotwór”, który coraz śmielej dokonuje „przerzutów” także do Europy Zachodniej (oraz wzmacnia tam ogniska „lokalnych” struktur dżihadystycznych), co skutkuje wzrostem zagrożenia „terrorystycznego” w zachodniej części tego kontynentu na skalę do tej pory niespotykaną. Zatem bez wydatnego „wsparcia” zarówno państw „koalicji antyterrorystycznej”, jak i zachodnich globalnych mediów w ciągu minionych 15 lat, grupa kilkuset fanatyków religijnych kryjących się w afgańskich jaskiniach na przełomie XX i XXI w. nie mogłaby marzyć o podobnym sukcesie.

Jak więc słusznie zauważył Townshend, to „lekarstwo” kontrterroryzmu wydajnie przyczyniło się do dalszego rozwoju „choroby”, której miało zaradzić. Trzeba także zauważyć, że nie tylko obszar MENA, ale także i sam świat zachodni uległ daleko idącej transformacji – w kierunku ograniczenia liberalnych, a nawet wręcz łamania fundamentalnych, jak by się do niedawna wydawało, praw i wolności obywatelskich, co jest spowodowane wzmacnianiem instytucji bezpieczeństwa państwa. Ofiarą terrorystów stała się jednak (jeszcze?) nie tyle sama demokracja, jak słusznie zauważa Townshend, co raczej jej liberalny człon. Same procedury demokratyczne nie uległy przecież zasadniczej zmianie – dotknęła ona natomiast sferę wartości „liberalnych” stanowiących o charakterze tego systemu. Stało się to w wyniku poważnych zmian w świadomości społecznej ludzi Zachodu – wygląda na to, że w zamian za złudne poczucie bezpieczeństwa zgodzili się oni na ograniczenie swobód i wolności, z których Zachód jako wspólnota cywilizacyjna do niedawna był tak dumny. Trzeba bowiem zauważyć, że wraz ze wzmacnianiem uprawnień instytucji bezpieczeństwa państwa nie poszło w parze rzeczywiste wzmocnienie bezpieczeństwa społeczeństwa chronionego przez te instytucje. Można dziś nawet stwierdzić, że wręcz przeciwnie – dziś jesteśmy o wiele bardziej zagrożeni „terroryzmem” niż byliśmy przed 15 laty. Nadal nie wiemy też, które ze stosowanych kontrterrorystycznych technik i taktyk są skuteczne, a które nie, jak również, jaki jest ich rzeczywisty koszt. Sugeruje to wyraźnie, jaki jest bilans naszych współczesnych zmagań z „terroryzmem” – być może Autor oddawanej właśnie Czytelnikowi do rąk książki jest zbytnim optymistą, twierdząc, że także i tym razem „terrorystom” nie uda się dokonać dzieła zniszczenia zachodniej cywilizacji. Wystarczy, że uda im się skłonić Zachód do tego, by pokonał się sam.

Ryszard M. Machnikowski

Rozdział 1

Problem z terroryzmem

Zamach na koronowaną głowę czy prezydenta jest w pewnej mierze sensacją, owszem, ale już nie taką jak kiedyś. Wszedł już do powszechnego wyobrażenia o życiu wszystkich szefów państw… A teraz weźmy zamach, powiedzmy, na kościół. Na pierwszy rzut oka okropny, niewątpliwie, ale nie tak skuteczny, jak mogłoby się zdawać komuś o pospolitym sposobie myślenia. Choćby taki zamach był nie wiem jak rewolucyjny i anarchistyczny w zamyśle, znaleźliby się głupcy, którzy nadaliby mu charakter demonstracji antyreligijnej. A to by osłabiło owo szczególne, zastraszające znaczenie, jakie my pragniemy nadać takiemu czynowi … Nie można liczyć na trwałość ich uczuć czy to litości czy to strachu. Żeby zamach bombowy wywarł jakiś wpływ na opinię publiczną w obecnej chwili musi wykraczać poza intencje zemsty czy terroru. Musi być czysto niszczycielski.

Joseph Conrad, The Secret Agent1

Terroryzm przygnębia i wystrasza ludzi. Dzieje się tak nieprzypadkowo. Na tym właśnie polega jego siła i dlatego zjawisko to przyciągnęło tak wiele uwagi we wczesnych latach XXI w. Brak bezpieczeństwa może przybierać wiele różnych form, ale żadna inna forma działalności zbrojnej tak mocno jak terroryzm nie wykorzystuje naszego poczucia własnej słabości i bezradności. Po zamachach z 11 września znaleźliśmy się w świecie permanentnego stanu wyjątkowego, którego końca nie widać, „wojny z terrorem”, której konsekwencje są tak samo nie do przewidzenia jak sam terroryzm. Zjawiska tego nie sposób łatwo wytłumaczyć, szczególnie w chwili po zamachu. Kiedy społeczeństwo jest w stanie zagrożenia, próba racjonalnej analizy może zostać odebrana jako sympatyzowanie lub wręcz poparcie dla wroga. Jednak bez takiej analizy walka z terroryzmem wydaje się daremnym pojedynkiem z nieodgadnionym przeciwnikiem. Choć terroryzm jest często racjonalny, zwykle wygląda jak coś będącego przeciwieństwem „zdrowego rozsądku” – wydaje się aktem nie tylko nie do uzasadnienia, ale wręcz czymś ohydnym, szaleńczym lub bezmyślnym.

W terroryzmie jest właśnie coś takiego, co znacząco zwiększa poczucie zagrożenia płynące z jego oddziaływania, wykraczając znacznie poza fizyczny zasięg i sposób jego wpływu na ludzi. Wizerunki terroryzmu na okładkach prasy czy całej masy książek na ten temat, które zostały niedawno wydane, zwykle ograniczają się do przedstawienia wielkich zniszczeń spowodowanych zastosowaną bronią. Większość autorów piszących o terroryzmie przed zamachami z 11 września wskazywało, że realne fizyczne zagrożenie, które niesie to zjawisko, jest zwykle mniejsze niż inne zagrożenia płynące z uczestnictwa w życiu codziennym. Ale nawet wówczas zarówno zwykli ludzie, jak i politycy nie starali się minimalizować tego zagrożenia ani nie tłumaczyli go, umieszczając w odpowiednim kontekście. Politycy, naciskani przez media, które tylko zwiększały poczucie zagrożenia, byli chętni i gotowi, by dyskutować o sposobach mających zapobiec jego konsekwencjom. Podejmowane kontrdziałania miały zwykle doraźny charakter i nie były spójne. Zamach z 11 września wymógł jednak zastosowanie czegoś więcej niż tylko doraźnych działań.

Terroryzm stał się więc priorytetem politycznym, od czasów tego zamachu trudno było już wątpić, że efekt psychologiczny terroryzmu znacząco wykracza poza rzeczywiste fizyczne zagrożenie, jakie to zjawisko ze sobą niesie. Nowy Jork doświadczył zniszczeń na skalę wojennych bombardowań. Choć szczęśliwie liczba ofiar szybko zmalała z potencjalnych 50 tys., jak szacowano na początku, do 4 tys., to wizja masowej destrukcji, zarezerwowana do tej pory dla tych rodzajów broni, które były w rękach przywódców nielicznych państw, podziałała na masową wyobraźnię. Atak okazał się być bardziej śmiertelny, gdy chodzi o dzienną liczbę ofiar, niż nawet najkrwawsze walki w czasie amerykańskiej wojny domowej. Jednak inaczej niż w przypadku wojny, zniszczenie, jakkolwiek przerażające, było przecież jednostkowe. Nie zwiastowało też pojawienia się najeźdźczej armii. Jeśli to miała być wojna, to znacząco różniła się od znanych dotychczas działań konwencjonalnych. Gdy kurz opadł nad Ground Zero, dosłownie i w przenośni, większość pytań związanych ze zjawiskiem terroryzmu wciąż pozostawała bez odpowiedzi. Nieograniczony charakter wypowiedzianej przez prezydenta Busha „wojny z terrorem” bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zwrócił uwagę, że termin ten wymaga definicji lub przynajmniej jakiegoś zaszufladkowania, gdyż nader często bywa on wykorzystywany do manipulacji.

Problem z definicją terroryzmu

Wysiłki zarówno polityków, jak i przedstawicieli świata akademickiego w odniesieniu do problemu terroryzmu skupiają się na kwestii definicji, która odróżniłaby terroryzm od działania o naturze czysto kryminalnej czy też od akcji militarnej. Większość spośród tych, którzy piszą o terroryzmie, nie ma problemu z przytoczeniem definicji prawnych czy jakichkolwiek innych, których powstały już dziesiątki, i bez wahania dodają do tej listy własne. Jeden ze znanych przeglądów problematyki poświęca temu zagadnieniu cały rozdział, inny gromadzi ponad sto definicji, konkludując, że wciąż poszukiwana jest ta jedna właściwa. Skąd się bierze ta trudność w definiowaniu terroryzmu? Ano stąd, że pojęcie to ma charakter wyjątkowo pejoratywny: rzadko się zdarza, by ktoś dobrowolnie chciał być nazwany terrorystą. Tak jest się określanym przez świat zewnętrzny, przez innych ludzi lub grupy, a przede wszystkim przez rządy zaatakowanych państw. Państwa niezwykle chętnie sięgają po tę etykietę do określania tych, którzy atakują je z użyciem przemocy, aby wykazać nieludzki i przestępczy charakter takich działań, a przede wszystkim wskazać na brak poparcia politycznego dla ich sprawców. Państwa z niesłychaną łatwością tworzą kolejne definicje terroryzmu. W USA na przykład definiuje się terroryzm jako „zamierzoną przemoc lub groźbę jej użycia celem zastraszenia rządów lub społeczeństw”; w Wielkiej Brytanii uważa się terroryzm za „użycie lub groźbę użycia przemocy przeciwko osobie lub własności, aby doprowadzić do działania o charakterze politycznym, religijnym lub ideologicznym”.

Mimo to państwa mają trudność z dokładnym określeniem zachowania „terrorystycznego”; w kodeksie karnym niemal każdy typ zachowania związanego z terroryzmem jest uznawany za przestępstwo. Pewne organizacje są określane mianem terrorystycznych, aby przynależność do nich była karalna, ponadto tworzy się katalogi przestępstw o charakterze terrorystycznym, takich jak posiadanie materiałów wybuchowych czy branie zakładników. Wielka Brytania ma w swym katalogu przestępstwo pod nazwą „przygotowywanie aktu terroryzmu”, które jest echem prawa spiskowego z dawnych lat. A zatem terroryzm jest opisywany poprzez odwołanie się do motywów, a nie zachowań.

Problem, jaki się tu wyłania, polega na tym, że państwa chętnie przyjmują, że wszelka przemoc stosowana przez tzw. grupy „subnarodowe” (wg nomenklatury amerykańskiego Departamentu Stanu) ma być automatycznie nielegalna. Z punktu widzenia państwa tylko ono ma prawo do legalnego stosowania przemocy w swym działaniu, czyli jak to określają naukowcy, ma monopol na legitymizowane użycie przemocy. Ale wszyscy mają pełne prawo zastanawiać się, czemu użycie przemocy w pewnych przypadkach nie miałoby być uzasadnione, nawet jeśli określi się je formalnie jako nielegalne. Pionierzy rewolucyjnego terroryzmu, w nowoczesnym użyciu tego słowa, jak to zobaczymy w Rozdziale 4, wierzyli, że stosowanie przemocy wobec reżimu, w którym nie istniała wolność słowa i stowarzyszania się, jest całkowicie usprawiedliwione. I, co najważniejsze, wielu zagranicznych krytyków Rosji carskiej, w tym wiele rządów, w pełni się z nimi zgadzało. Ten casus pojawił się także wtedy, gdy władze Syrii publicznie odmówiły poparcia dla amerykańskiej i brytyjskiej tezy mówiącej, że arabskie akcje zbrojne przeciw Izraelowi również należy zaliczyć do zjawiska terroryzmu. Te różnice perspektyw sprawiają, że słynne powiedzenie „kto dla jednych jest terrorystą, dla innych jest bojownikiem o wolność” jest nieustannie poddawane pod dyskusję. To relatywizm zawarty w tym stwierdzeniu sprawia, że nie sposób zaproponować taką definicję terroryzmu, która byłaby do przyjęcia dla wszystkich.

1. Napastnicy z nowojorskiego World Trade Center z 11 września 2001 r. byli w stanie zaszokować wszystkich, jednak nie udało im się przedstawić swoich motywacji oraz intencji ofiarom

Niektórzy znawcy tematu sugerują, że zamiast kontynuować poszukiwania ogólnej definicji terroryzmu (jeden z nich nazwał terroryzm „pudełkiem iluzjonisty”), lepiej będzie stworzyć typologię działań, które są jako „terroryzm” postrzegane. Jest oczywiste, że pewien zestaw działań podejmowanych przez grupy terrorystyczne – takie jak zabójstwa, porwania, uprowadzenia – są rzadko stosowane w klasycznych konfliktach militarnych i rzeczywiście są niemal unikalne dla tego rodzaju przemocy, jaką jest terroryzm. Jednak duża część działań podejmowanych przez terrorystów jest bardzo podobna do działań militarnych lub zachowań przestępczych.

A zatem to nie rodzaj podjętego działania charakteryzuje terroryzm, lecz raczej polityczna funkcja, jaką ma spełniać. „Terror jest po prostu taktyką, metodą aplikowania przypadkowej przemocy”, jak to zauważa politolog Sunil Khilnani, „tak samo chętnie używaną przez jednostki, jak i państwa. Natomiast terroryzm jest odrębną formą działalności politycznej, której celem jest podważanie zdolności państwa do zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom”, stąd wynika kwestia jego legitymizacji. Aby zbliżyć się do definicji terroryzmu, musimy przyjrzeć się jego logice politycznej. Rdzeń niemal każdej definicji terroryzmu – użycie przemocy w celach politycznych – zbytnio zbliża go do pojęcia wojny, aby był użyteczny.

Terroryzm a wojna

Z całą pewnością pojęcia wojny i terroryzmu są ze sobą połączone. Trudno wyobrazić sobie wojnę, która nie wzbudza krańcowego strachu u ludzi, i strach ten jest nie tylko produktem ubocznym przemocy – często jest jej głównym celem. Patrząc historycznie, plądrowanie podbitych miast z pewnością miało na celu zastraszenie mieszkańców innych ufortyfikowanych pozycji, zarówno uzbrojonych, jak i nie. Bliżej naszych czasów, rozwój strategicznych bombardowań, pomijając ich czysto militarny sens, oparty był na teorii psychologicznej zakładającej, że mogą one złamać morale atakowanej wrogiej populacji. Używając słów jednego z ojców założycieli tej koncepcji, Lorda Trencharda: „w pojedynku na bombardowania przeciwnik skrewi wcześniej niż my”. Wiara ta okazała się jeśli nie fałszywa, to przynajmniej znacznie przesadzona, więc skala destrukcji potrzebna, by to osiągnąć po 1940 r. musiała być znacznie większa niż kiedykolwiek to sobie wyobrażano (i było możliwe). W czasach wielkich rajdów powietrznych na Hamburg i Drezno relacje z operacji RAF-u określano jako bombardowania terrorystyczne. Termin ten nie był używany wyłącznie przez goebbelsowską propagandę – były to bez wątpienia ataki wymierzone w ludność nieuczestniczącą w walce. Nawet jednak wtedy marzenie apostołów wojny powietrznej – Wellsowski koszmar nie stał się rzeczywistością. Druga wojna światowa została wygrana, ale nie dzięki bombardowaniom. Bardzo trudno jest określić, jaką rolę odegrały w tym zwycięstwie – „decydującą” czy też nie – lecz ostatecznie były one pomocnicze w stosunku do tradycyjnych działań militarnych, których lotnicy tak nie lubią. I żadna kolejna wojna nie została wygrana tylko dzięki nalotom. W czasie wojny wzbudzany strach jest potężną bronią, ale jednak nieprzesądzającą o jej wyniku.

Jednym ze sposobów odróżnienia wojny od terroryzmu jest przyjęcie założenia, że to państwa toczą ze sobą wojny, a terroryzm jest środkiem stosowanym przez strony zbyt słabe, by wojnę wypowiedzieć. Ale nie uwzględnia się w tym przypadku tego, że słabi mogą przyjąć takie strategie oporu, które wcale nie wymagają siania terroru.

Walka partyzancka, jakkolwiek „niekonwencjonalna” z punktu widzenia wojskowych, kieruje się zwykłą logiką militarną. Partyzanci angażują siły zbrojne państwa, niezależnie od skali swoich działań, zarówno geograficznie, jak i biorąc pod uwagę czas trwania ich akcji, tym samym spełniają Clausewitzowski warunek wojny jako „zderzenia dwóch sił żywych”, a nie „działań siły żywej podejmowanych wobec bezwolnej masy”. Innymi słowy, procesem definiującym wojnę jest walka.

Istotą terroryzmu, dla odmiany, jest właśnie zaprzeczenie walki. Cele terrorystyczne są atakowane w sposób, który uniemożliwia im podjęcie jakiejkolwiek samoobrony. Tym, co wyznacza sens działania terrorystycznego w opinii publicznej, jest gotowość atakowania nie tyle wyselekcjonowanych, co przypadkowych celów; zaatakowanie ulicznego rynku, centrum handlowego czy baru oznacza zamierzone naruszenie międzynarodowego prawa wojennego oraz odrzucenie wiążących zasad moralnych, pozwalających odróżnić sprawców od osób neutralnych, jednostki walczące i niewalczące, legitymizowane cele i nielegitymizowane. Dlatego też tak istotnym elementem amerykańskiej definicji terroryzmu są cele niewalczące, wobec których dokonuje się aktów przemocy.

Nie musi to koniecznie oznaczać, że atakowani są „niewinni” – próba przeniesienia pojęcia „niewinnych cywilów” z międzynarodowego prawa wojennego do rozważań o terroryzmie nie udała się, ze względu na to, iż „niewinność” jest kolejną cechą względną i niedookreśloną. Dla osób walczących przeciwko Niemcom w czasie drugiej wojny światowej nie wydawało się możliwe uznanie, że większość niemieckich cywilów (pomijając oponentów reżimu pozamykanych w obozach koncentracyjnych) nie ponosiła żadnej odpowiedzialności za istnienie i działania reżimu nazistowskiego. Niemcy, nie tylko walczący, byli uważani za legitymizowane cele wszelkich działań (podobnie jak mieszkańcy Drugiej Rzeszy w czasie I wojny światowej). Czy zasługiwali oni na ochronę przed bezpośrednim atakiem, którą gwarantowało prawo międzynarodowe, jeśli nawet nie przed niebezpośrednimi skutkami zniszczeń wojennych? Nie, jeśli za Churchillem przyjmiemy, że „kto zasiał wiatr, powinien zebrać burzę”.

Ale oczywiście sami