Strona główna » Obyczajowe i romanse » Testerka szczęścia

Testerka szczęścia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66338-79-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Testerka szczęścia

Ciepła i pełna optymizmu opowieść o poszukiwaniu przepisu na szczęście

Agnieszka Piotrowska ma pracę, którą kocha: prowadzi blog, na którym testuje i recenzuje przepisy na szczęście. Gdy staje przed wyzwaniem znalezienia partnera na wesele siostry, poznaje Bartka, będącego w finansowych tarapatach. Agnieszka, prowadząca do tej pory bezproblemowe życie, postanawia mu pomóc, a to zapoczątkowuje gorącą, ale też burzliwą relację. Czy wyjazd w przepiękne Bieszczady i wspólnie spędzony czas pozwoli im odnaleźć prawdziwy przepis na szczęście?

__

O autorce

Anna Szczęsna – bibliotekarka i absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Obecnie szuka szczęścia na Pomorzu. Autorka książek "Myśl do przytulania" i "Trzykrotka". Całe życie jest związana z książkami. Wegetarianka, siostra czterech braci, miłośniczka dobrego filmu i literatury. W swoich tekstach lubi wracać do miejsc, z którymi jest związana. Początkowo romansowała z horrorem, z czasem fascynacja mrocznymi historiami osłabła, a swoje zainteresowanie skierowała na jaśniejszą stronę życia. Teraz pisze dla kobiet i o kobietach.

Polecane książki

„O zmierzchu” Barbary Wrzesińskiej to poezja o życiu codziennym, o jego trudach i radościach a nawet rozpaczy. Autorka w sowich wierszach patrzy na życie również krytycznym okiem. Próbuje brać w obronę słabszych ludzi i dręczone zwierzęta. Poetka, za sprawą swojego tomiku...
Poradnik do gry The Sims: Abrakadabra, w której simy mogą stać się prawdziwymi magikami poprzez rzucanie zaklęć oraz da im niesamowite moce, dzięki którym, będą mogli zmieniać obiekty lub ludzi. The Sims Abrakadabra - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Kody d...
Wznowienie bestsellera wydanego w 1972 roku w Londynie. Znakomicie, z nieprzeciętnym talentem literackim przedstawiony obraz rewolucji lutowej, przewrotu bolszewickiego i wojny domowej w Rosji rozpatrywany przez bezpośredniego uczestnika wydarzeń. Autor to bliski współpracownik Borysa Sawinkowa,...
Maximiliano Martinez kilka miesięcy po ślubie uświadamia sobie, że nigdy nie będzie szczęśliwy w małżeństwie. Nie chce oszukiwać Lisy przez całe życie, więc odchodzi od niej. Lisa wnosi o rozwód, dowiaduje się jednak, że jest w ciąży. Dla dobra dziecka postanawiają dać sobie jeszcze jedną sza...
„Chichot i rżenie, czyli choroba na śmiech” autorstwa  Stefana Szczygłowskiego  to książka z gatunku komedii.   Autor w bardzo krótki sposób opisuje swoje dzieło literackie mówiąc o nim, że książka  jest dziełem składającym się z kilku rozdzia...
Publikacja „Informator księgowego” to ponad 80 stron tabel, zestawień, wskaźników, które są prawdziwym dobrodziejstwem dla każdej księgowej. W tej publikacji zebraliśmy wszystkie najważniejsze wskaźniki i stawki potrzebne w pracy współczesnej księgowej. Zostały one przedstawione w wygodnej formie, u...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Szczęsna

Książkę dedykuję Zosi, Weronice, Ewie, Basi i Wojtkowi (KunaTravel – jesteście najlepsi). Dziękuję za niezapomnianą wyprawę.

Rozdział 1

Najlepszy sposób na życie

Mały biały domek skryty na końcu zielonej alei powoli wynurzał się z cienia. Wschodzące słońce ozłociło swoim blaskiem najpierw stojące w oddali wieżowce, by w końcu musnąć spadzisty dach pokryty czerwoną dachówką. To było bajkowe miejsce, wyróżniające się wśród bliźniaczo do siebie podobnych nowoczesnych willi. Relikt przeszłości, zadbany i wymuskany niczym najdroższa pamiątka. Zamiast trawnika rabatki z kwiatami znanymi z babcinych ogródków. Żadne tam tuje i magnolie. Zwykłe floksy, ostróżki, malwy, lwie paszcze, a pod płotem słoneczniki. Przy nieczynnej studni z zielonym włazem rosły kosmosy. Wzdłuż ścieżki wiodącej do czerwonych drzwi przycupnęły kwitnące jak szalone krzaczki poziomek, a do okien próbował się wspiąć pachnący groszek.

Mimo wczesnej pory ogród tętnił życiem. Pracowite pszczoły z podmiejskich pasiek wybrały się na wycieczkę do tego uroczego zakątka, a wraz z nimi trzmiele, motyle i rozmaite chrząszcze. Za domem w zadrzewionym zakątku przekomarzały się ptaki. Zapach wilgotnej ziemi i rześkie powietrze kusiły, by na chwilę przed nadchodzącym upałem przycupnąć na niskiej, trochę krzywej ławce, oprzeć plecy o ścianę i w spokoju wypić pierwszy kubek aromatycznej, gorącej kawy.

Tak też zrobiła Agnieszka, właścicielka tej małej oazy na skraju betonowej pustyni. Jeszcze nie przedmieścia, a już nie miasto. Atmosfera wsi połączona z bliskością metropolii wyróżniały to miejsce, w którym zakochiwał się każdy, kto choć raz je odwiedził. O jego charakter dbała Agnieszka, która mogła uchodzić za najszczęśliwszą osobę na ziemi. Jak nikt potrafiła się cieszyć drobiazgami. Być może ciężka praca nad sobą albo droga, jaką obrała, wpłynęły na jej podejście do życia i świata, a może po prostu była w czepku urodzona i od początku towarzyszyły jej odpowiednie osoby. Doceniała każdy dzień, każdą chwilę i potrafiła wydobyć z nich to, co najlepsze.

Nie bez znaczenia było, że wychowywana przez babcię, przejęła od niej cechy uniemożliwiające zbyt długie poddawanie się negatywnym nastrojom. Nie tylko to zawdzięczała seniorce rodu. Dom z ogrodem był również prezentem od tej wyjątkowej osoby. Starsza pani odeszła niedługo po wkroczeniu wnuczki w dorosłość. Po hucznych urodzinach Agnieszki cicho i skromnie zamknęła oczy, już na zawsze, pozostawiając najbliższych nieutulonych w żalu. Przed śmiercią babcia Agnieszki przezornie postanowiła osłodzić wszystkim nadchodzące gorzkie chwile i obdarowała ukochanych sprawiedliwie i adekwatnie. Agnieszce przypadł dom. Cóż więcej trzeba na początek dorosłego życia?

Dziewczyna chciała się odwdzięczyć babce. Postanowiła, że ta, obojętnie gdzie teraz jest, będzie z niej dumna. Agnieszka dzięki niespodziewanemu spadkowi dość szybko się usamodzielniła. Świadomość, że może mieszkać sama i sama o sobie decydować, była na tyle motywująca, że znalazła sposób na życie, który stał się jednocześnie źródłem utrzymania. Może nie zarabiała wielkich pieniędzy, ale była w stanie się utrzymać. Praca była jedną wielką przyjemnością. Agnieszka mówiła o sobie „testerka szczęścia”.

Zaczęła skromnie, od blogu, na którym recenzowała wszelkiego rodzaju poradniki mające wskazać ludziom drogę do pełniejszego, szczęśliwszego życia. Wiele z porad traktowała poważnie i wszystkie sprawdzała, potem pisała o swoich doświadczeniach. Wizje szczęścia wielu coachów fascynowały Agnieszkę i testowała na sobie ich wskazówki. Chciała wiedzieć, czy szczęście dla nich i dla niej oznacza to samo. W krótkim czasie stała się specjalistką od tego tematu. Oprócz poradników w Internecie zaczęły się pojawiać strony, filmy, podcasty i profile w mediach społecznościowych różnych trenerów życia, nauczycieli, psychologów, terapeutów i przewodników. Rozwój duchowy stał się bardzo popularny, każdy zainteresowany mógł znaleźć coś dla siebie, ale jak poruszać się w tym gąszczu? Takim drogowskazem był blog Agnieszki. Pomagała unikać hochsztaplerów, a wyłuskać naprawdę wartościowe źródła informacji. Jej blog nieustannie się rozwijał.

Po surfowaniu w internetowym świecie przyszedł czas na liczne wyjazdy w realu. Zaczęła dostawać zaproszenia na konferencje, szkolenia i warsztaty. Uwielbiała je. Bez przerwy poznawała nowych, inspirujących ludzi i czuła, że jej działania nabierają rozmachu. Pomysłów jej nie brakowało. To była najlepsza praca pod słońcem i chociaż wielu namawiało ją, by sama poprowadziła takie warsztaty i udzielała czytelnikom rad, jak żyć, to ona jednak wolała być tą, która odsyła do sprawdzonego źródła. Do czegoś, co sama przetestowała i uznawała za warte polecenia. Znalazła dla siebie niszę i miała mocną pozycję, cieszyła się zaufaniem, a wszystko to zawdzięczała ciężkiej pracy, solidności i szczerości. Przede wszystkim była szczera sama ze sobą i to przynosiło efekt. Dobrą energią i motywacją mogłaby obdzielić połowę miasta.

Wtorkowy poranek obiecywał piękny dzień. Agnieszka zbierała myśli po weekendowym wyjeździe. Czekało ją napisanie recenzji kolejnych warsztatów. Tym razem temat był jej obcy. Związki. Nie śpieszyło się jej do zmiany wygodnego życia singielki i zostania czyjąś partnerką. Oczywiście, nie wykluczała, że kiedyś się z kimś zwiąże, ale do tej pory na swojej drodze nie trafiła na nikogo interesującego i godnego zaufania. Mimo bujnego życia towarzyskiego i nieustannego poznawania nowych ludzi jej myśli były zajęte pracą, a nie miłosnymi uniesieniami. Wolała być w stu procentach panią swojego losu. Tego się nauczyła podczas wielu kursów: trzeba mieć priorytety, a rozmienianie się na drobne nie przyniesie jej satysfakcji. Jeśli już się podejmuje jakiegoś wyzwania, to należy iść na całość. Tyle dawała z siebie teraz i wszystko funkcjonowało jak należy. Agnieszka czuła się spełniona.

Po wypiciu kawy przespacerowała się po ogrodzie, zieloną konewką podlała grządki i uznała, że właśnie wyczerpała limit aktywności fizycznej. Wróciła do domu i zjadła kromkę upieczonego przez siebie chleba z miodem, po czym spojrzała na wielką korkową tablicę zawieszoną na ścianie w kuchni. Od wielości kolorowych karteczek można było dostać zawrotu głowy, ale Agnieszka bardzo dobrze wiedziała, że ten kalejdoskop ma sens. Jeden kolor to sprawy związane z wyjazdami; drugi – to notatki dotyczące pisania; trzeci – sprawy prywatne: rodzina, urodziny, imieniny, planowane spotkania; czwarty to kwestie dotyczące domu: rachunki, naprawy, sprawy administracyjne, a nawet sprzątanie. Dzięki temu panowanie nad czasem było łatwiejsze i nie sposób było o czymś zapomnieć. Agnieszka lubiła kontrolować, chociaż wciąż wmawiała sobie, że tak nie jest. No cóż, każdy miał jakieś wady. Dopóki nie dzieliła z nikim codzienności, nie stanowiło to problemu. Schody zaczynały się, gdy spędzała więcej czasu ze swoją rodziną. Każde spotkanie okazywało się jednym wielkim chaosem.

Zerknęła na listę rzeczy do zrobienia w tym tygodniu i uświadomiła sobie, że ma zaproszenie od siostry na grilla. Ciężko westchnęła i skierowała myśli na przyjemniejszy tor. Mogła odhaczyć z listy kilka punktów, które już zrealizowała, i przez chwilę cieszyła się poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Już wiedziała, co napisze na temat minionego weekendu. Miała w głowie zarys recenzji. Uznała za niesamowite, że płacą jej za wyjazdy na warsztaty i nie musi wykładać pieniędzy z własnej kieszeni. Czasami jakaś firma chcąca wysłać swoich menedżerów na szkolenie wynajmowała ją, by wydała opinię na temat wartości zajęć, innym razem sami prowadzący, którym zależało na bezstronnej opinii, zapraszali ją do uczestnictwa. Zleceń jej nie brakowało. Do tego dochodziły reklamy na stronie. Oczywiście, jeśli już coś firmowała swoim nazwiskiem, czuła się zobligowana to sprawdzić.

Agnieszka usiadła przy odziedziczonym po babci biurku i włączyła laptopa. Czekając, aż system się załaduje, błądziła wzrokiem po drzewach za oknem. Świeża zieleń i słońce przedostające się przez zasłonę z liści działały na nią kojąco. Jeszcze niezmęczone upałem powietrze szerokim strumieniem wpływało do pokoju. Agnieszka nie zmieniła w nim dużo po śmierci babci. Zostawiła meble, stare podłogi. Jedynie odmalowała ściany i zamieniła makatki z przysłowiami na nowocześniejsze grafiki z motywującymi hasłami. Mimo modnej formy kolorami korespondowały z klimatycznymi wnętrzami. Niski sufit, drewniane podłogi, białe firanki w oknach, gliniane dzbanki, których używała jako wazony, oraz charakterystyczny zapach czystości i starego domu składały się na niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. Otoczenie sprzyjało pracy twórczej i utrzymaniu wewnętrznego spokoju. Cicha przystań dla zapracowanej, aktywnej kobiety.

Miarowe stukanie klawiatury przeplatało się z szumem drzew i śpiewem ptaków. Jakaś ciekawska sroka usiadła na zewnętrznym parapecie i bez cienia lęku przyglądała się pracy Agnieszki. Najwidoczniej wabiły ją błyszczące długie kolczyki kobiety. Ta tylko uśmiechnęła się znad ekranu. Nie lubiła się odrywać od pracy, szczególnie gdy dobrze jej szło. Nim dzwony na wieży pobliskiego kościoła oznajmiły południe, tekst był gotowy.

W kuchni czekało na nią zsiadłe mleko. Do tego ziemniaki z koperkiem zerwanym w ogrodzie i sadzone jajko od szczęśliwych kur. Nagroda za dobrze wykonaną pracę. Po weekendowym wyjeździe potrzebowała leniwego dnia w domowych pieleszach, żeby się zregenerować. Nagły hałas na ścieżce przerwał jednak błogie chwile samotności. Poderwała się, gdy do domu bez pytania wpakowała się liczna, kolorowa i rozszczebiotana gromadka.

– Tylko pamiętajcie, żeby grzecznie się zachowywać u cioci, nie jesteście u siebie. Ściągajcie buty. Daj mi sweterek. Michaś, nie rzucaj torebką mamy. No już, spokój. Cześć, kochana! Jak dobrze, że jesteś w domu. Plany mi się posypały. Ratuj, siostra!

Rozdział 2

Bachorzęta

Agnieszka musiała się powstrzymać, by nie jęknąć na widok swojej rodzinki. Przede wszystkim trzeba szukać pozytywów – przypomniała sobie. Wyglądało na to, że spędzi trochę czasu ze swoimi przyszywanymi i rodzonymi siostrzeńcami i siostrzenicami. To nie zdarzało się często i szczerze mówiąc, nagła i niespodziewana sytuacja wyprowadziła Agnieszkę z równowagi. Cztery nieokiełznane istoty ludzkie w formie larwalnej spoglądały na nią wyczekująco. Nie dała się zwieść. To była cisza przed burzą. Ze zdenerwowania przełknęła ślinę.

– Michaś urósł – stwierdziła w końcu, gdy siostra cmoknęła ją w policzek.

– Kochana, to naprawdę wyjątkowa okoliczność, nie mam kogo poprosić o pomoc. Kilka godzin, tylko o tyle proszę. Musimy pojeździć z Kacprem po urzędach. Jak się uda dzisiaj wszystko pozałatwiać, już nigdy nie poproszę cię o pomoc – zażartowała Asia. Nie wyglądała na swój wiek. Odkąd związała się z dużo młodszym Kacprem, odżyła. Do tej pory nie zawsze było różowo. Miała lepsze, a częściej gorsze momenty w swoim życiu uczuciowym. W spadku po pierwszym związku został jej Michaś. Syn byłego chłopaka, który pewnego pięknego dnia po prostu zniknął, zostawiając partnerce chłopca. Asia nie miała serca oddać małego do domu dziecka, a poszukiwania bliższej lub dalszej rodziny spełzły na niczym. Udało się wywalczyć tyle, że Asia została opiekunem prawnym rezolutnego sześciolatka.

Potem trafiła się szczęśliwa relacja, po której została urocza pamiątka z piegami na zadartym nosku i pomarańczowymi lokami. Niestety, tatuś tego ślicznego aniołka stwierdził, że ma w nosie rodzinę i wyjechał w Bieszczady, by tylko od czasu do czasu pojawiać się niespodziewanie i siać zamęt. Zosia, bo tak miała na imię pierwsza rodzona córka siostry Agnieszki, była nad wyraz grzeczna i dojrzała mimo dopiero co skończonych czterech lat. Czasami, gdy tak uparcie wpatrywała się w swoją ciocię, ta czuła, jak przechodzi ją dreszcz. Mimo niewinnej fizjonomii dziecko miało w sobie coś niepokojącego. Agnieszka w skrytości ducha podejrzewała, że ojciec małej był okultystą i bliżej niesprecyzowanym kontaktom z ciemnymi mocami przypisywała nieuchwytną, mroczną i niepokojącą aurę dziewczynki. Nigdy jednak nie przyznała się siostrze do swoich podejrzeń. Po pierwsze bała się, a po drugie nie chciała sprawić jej przykrości. To, że ona miała jakieś irracjonalne przypuszczenia, nie uprawniało jej do dzielenia się nimi z matką Zosi, szczególnie że Asia była wręcz zakochana w córeczce.

Siostra Agnieszki miała pod swoją opieką jeszcze Celę. Okrągłą i słodką niczym beza księżniczkę, córkę Kacpra. To był jego wkład w budowę ich niestandardowej rodziny. Rodzicielka owej osóbki mieszkała w Norwegii i dobrze się czuła w roli weekendowej mamy, co skutkowało tym, że Asia co jakiś czas przyjmowała byłą swojego partnera u siebie w domu, ale też korzystała z jej gościny. Raz do roku, gdy dni były najdłuższe, a pogoda w Norwegii najbardziej łaskawa, całą rodziną odwiedzali mamę Celi, która zwykle wtedy przebywała w drewnianym domku nad fiordem. Wysoka i piękna Ingrid nie była zagrożeniem dla Asi, bo zaraz po urodzeniu Celi odkryła, że jest zabójczo zakochana w swojej koleżance z pracy. O ile Agnieszka dostawała zawrotów głowy przy próbie rozeznania się w sytuacji osobistej swojej siostry, o tyle Asia zdawała się dobrze czuć w tym całym patchworkowym układzie. Starsza od Agnieszki, miała w sobie pokorę, spokój i morze miłości, którą obdzielała wszystkich wokół w sposób naturalny i bez żadnych pretensji. Nie oczekiwała niczego w zamian. Gościła u siebie w domu obcych, przypadkowo poznanych ludzi, zapraszała niezliczone grono przyjaciół dzieci z pobliskiej piaskownicy wraz z rodzicami, bez słowa skargi gotowała jak dla pułku żołnierzy, bo nigdy nie było wiadomo, kto wpadnie niezapowiedziany, a każdy był mile widziany. Wydawała się uosobieniem chrześcijańskiego miłosierdzia. Jej rozpuszczone długie do pasa włosy były przetykane od niedawna siwymi pasmami, nosiła kwieciste suknie do kostek, brzęczącą metalową biżuterię oraz nieodłączną torbę na ramieniu, z której właśnie wyjmowała na blat stołu w kuchni pieluchy, słoiczki z jedzeniem dla najmłodszej latorośli i zabawki.

– Gucia przewinęłam, więc na kilka godzin powinien być spokój. Przed wyjściem zrobił kupę. Jest najedzony. Zaraz uśnie jak aniołek. – Berbeć, który był owocem związku Asi i Kacpra, uśmiechał się, jakby wcale nie zamierzał zasnąć. Miał dopiero kilka miesięcy i wyglądał na wzorcowego bobasa, z tymi wszystkimi fałdkami i dołeczkami w policzkach. Z uwagą śledził poczynania starszej dziatwy i można się było spodziewać, że jak tylko zacznie chodzić, to on będzie wiódł prym w tej gromadce. Coś na kształt przywódczych samorodnych talentów kryło się w wyrazie jego twarzy. Potrafił jakimś szczególnym sposobem skupić na sobie uwagę starszych dzieci na dłużej, niż to było przewidziane w fachowej literaturze o rozwoju dzieci.

– I błagam cię, nie dawaj im słodyczy. Żadnych. Ewentualnie jakiś owoc. Tu masz banany. Dla Celi rozgnieć. Nie wiem, czemu boi się bananów w całości.

Na to stwierdzenie Michaś zareagował złośliwym chichotem. „Nie trzeba być detektywem, by domyślać się źródła niespodziewanej fobii Celiny”, zauważyła w myślach Agnieszka. Nie miała pojęcia, co zrobił Michaś, ale na pewno w jakiś sposób przyczynił się do tego, że akurat ten owoc jawił się małej jako źródło wszelkiego zła.

– Nie rób takiej miny. Potraktuj to jak wyzwanie. Potem możesz opisać wrażenia na blogu. – Asia się roześmiała. – Ja daję radę, to ty też dasz.

– Ty masz powołanie, dar, talent… a ja? To nie moja działka – próbowała jeszcze rozpaczliwie się bronić Agnieszka, ale w końcu została ze śliniącym się Guciem na ręku, Celą uczepioną jej nogi i Michasiem szarpiącym Zosię za włosy, na co dziewczynka nie reagowała, a jedynie stała z zaciśniętymi piąstkami i zmarszczonym czołem.

Gdy tylko Agnieszka się odwróciła, żeby zamknąć za siostrą drzwi, za jej plecami rozegrał się dramat. Gdy zaskoczona spojrzała w stronę dzieciarni, Zosia stała jak gdyby nigdy nic z założonymi rękoma, a Michaś wysoko unosił głowę i zaciskał palcami nos, z którego sączyła się cienka strużka krwi.

– Spokojnie, ogarnę to, poradzę sobie, kto jak nie ja! – Drżącym głosem powtarzała sobie Agnieszka.

Usiłowała rozłożyć koc na podłodze i odłożyć Gucia, który jak na złość wczepił się w nią jak małpka i na próby odstawienia zareagował histerycznym płaczem. Chociaż serce jej się krajało, położyła go na stercie poduszek i poprosiła Celę, by zerkała na brata, sama zaś ruszyła na pomoc Michałkowi. Papierowy ręcznik okazał się nieoceniony. Nim jednak zatamowała krwotok, nie wiadomo jakim cudem Cela dobrała się do słoika z ciastkami. Na ten widok Agnieszka zamarła, wciąż w głowie rozbrzmiewały jej ostrzegawcze słowa siostry, ale w końcu uznała, że odrobina płatków owsianych z miodem i suszonymi owocami nie może dzieciom zaszkodzić. Porażona wręcz własnym geniuszem, zaczęła je częstować, pomijając oczywiście rozwrzeszczanego Gucia, słodkościami ze słoja.

– No to co, bachorzęta? Na co dzisiaj macie ochotę?

– Ciastko. – Chociaż Cela miała pełne usta, pokazała na napełnione do połowy naczynie pod pachą cioci.

– Dostaniesz ciastko, jeśli uda ci się uspokoić Gucia. – Kolejny genialny pomysł zelektryzował Agnieszkę.

Cela przez chwilę się wahała, by w końcu zbyt dorosłym jak na trzylatkę gestem wzruszyć ramionami i sięgnąć do bałaganu pozostawionego przez matkę na stole, wyłuskując z wielu przedmiotów ten jeden – klucz do ciastek. Triumfalnie uciszyła wymachującego wściekle wszystkimi kończynami brzdąca na podłodze, wsuwając mu w szeroko rozwartą buzię smoczek. Nastała upragniona cisza. Dopiero wtedy Agnieszka zdała sobie sprawę, jak bardzo jest spocona. Jedynie chrupanie Celi zakłócało ciszę tej błogiej chwili spokoju. Michaś wciąż grzecznie siedział przy stole, przyglądając się krwawej mozaice plam na koszulce. Na szczęście krwawienie ustało, Agnieszka nadal nie wiedziała, czy sam się uderzył, czy któraś z sióstr dała mu w nos, ale nie próbowała już tego dociec. Zosia milcząco lustrowała kuchnię, Gucio ssał zawzięcie smoczek, a ich ciocia gorączkowo szukała sposobu na zagospodarowanie tych kilku godzin do przyjścia Asi, na którą była zwyczajnie wściekła. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Z żalem spojrzała w stronę tablicy. Będzie musiała wszystko przeorganizować, a nie znosiła nagłych zmian. Pogrążona w myślach, zapomniała, że przy dzieciach trzeba mieć oczy dookoła głowy. O ile Gucio, uspokojony smoczkiem, zaczął przysypiać, o tyle reszta dzieciarni, zostawiona sama sobie, szybko znalazła zajęcia. Jak na złość, każde w innym pomieszczeniu. Rozpełzły się po domu, przyprawiając ciotkę o palpitacje. Nie wiedząc, czy raczej skupić się na Guciu, czy też lepiej sprawdzić, co knuje rodzeństwo, uznała, że jeśli zagna ich wszystkich do jednego pomieszczenia, łatwiej jej będzie nad wszystkim zapanować.

– Kto pierwszy wróci do kuchni, ten dostanie ciastko! – krzyknęła w akcie desperacji.

– Nie ma głupich, ciastka się skończyły – odpowiedział jej Michaś.

Uznała, że głos dochodzi z okolic gabinetu.

– Mój tekst! – jęknęła i pognała w kierunku pokoju, w którym spodziewała się znaleźć Michasia. Nie pomyliła się. Chłopiec siedział przy biurku i zapamiętale uderzał w klawiaturę. Podbiegła do niego, ale na ekranie zobaczyła niebieski samochód wyścigowy.

– Michaś, twoja mama nie mówiła, że możesz grać.

– Że nie mogę, też nie mówiła – odpowiedział rezolutnie, nie odrywając wzroku od pędzącego samochodu.

– A jak cię ładnie poproszę, pomożesz mi szukać sióstr? – zapytała przymilnie.

– A co mi za to dasz? – Chłopiec postanowił negocjować.

– Przeniosę ci laptopa do kuchni i będziesz grał do powrotu mamy. – Zrezygnowana Agnieszka skapitulowała.

– A jeśli nie pomogę?

– Schowam laptopa. – Uznała, że musi być twarda.

Chociaż w swoim CV miała też kilka kursów i warsztatów dla rodziców i nauczycieli, jakoś teraz wszystkie złote myśli, które pilnie na nich notowała, wydały się jej banalne, trywialne i oderwane od rzeczywistości. Od wychowywania dzieci miały rodziców, ona zamierzała je utrzymać przy życiu przez te kilka godzin. Kosztem napasienia ich niewyobrażalną ilością cukru, pozwolenia na nieograniczone oglądanie bajek i granie w gry komputerowe aż do bólu nadgarstków. Wszystko, byle nikt nie zrobił sobie krzywdy. Nim się obejrzała, Michaś przyprowadził siłą szarpiące się dziewczynki. Trzyletnia Cela i czteroletnia Zosia były z tego powodu bardzo niezadowolone. Agnieszka została zmuszona do podjęcia szybkiego działania, w przeciwnym razie groziło rozpętanie się trzeciej wojny światowej.

– Gdzie byłyście i co robiłyście? – zapytała naburmuszone dziewczynki.

– Pić – odpowiedziała, sapiąc z wysiłku, Cela.

Zosia mimo swojego wieku nie wypowiedziała jeszcze ani jednego słowa, co sprawiało, że milcząca laleczka wydawała się jeszcze bardziej niepokojąca. O dziwo, jakoś nie martwiło to jej opiekunów. Do pewnego momentu rodzice chodzili z dziewczynką do pedagoga, psychologa dziecięcego i do logopedy, ale póki co ich zabiegi nie przyniosły żadnych efektów. Uznali, że widocznie tak musi być, i cierpliwie czekali na samoistny przełom, wierząc w inteligencję dziewczynki i ufając, że w najbardziej odpowiednim dla niej momencie wreszcie wypowie pierwsze słowo. Na nieśmiałe sugestie Agnieszki, że może trzeba szukać innych specjalistów, Asia ze spokojem powoływała się na swoją intuicję, która mówiła jej, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– Tobie też chce się pić? – zapytała Agnieszka Zosię bez nadziei na odpowiedź. Dziewczynka jednym szarpnięciem wyrwała się bratu, z całej siły nadepnęła na jego stopę i pognała do kuchni, nie czekając na resztę. Agnieszka wzięła Celę za rękę i dołączyły do Zosi, która już czekała ze zdjętą z suszarki szklanką w dłoni. Gucio na szczęście nadal spał, od czasu do czasu prostując jedną nóżkę, jakby we śnie kopał piłkę. Ten widok rozczulił Agnieszkę na tyle, że przestała zwracać uwagę na otaczające ich pobojowisko. Pokruszone ciastka, porzucony słój, koc i poduchy rozrzucone wokół Gucia, zabawki na stole, a między nimi pampersy, butelki, słoiczki. Niech się dzieje, co chce.

– Dziewczynki, macie ochotę na bajki? Cela, naleję ci soczku do niekapka. Gdzie jest kubeczek? – Mała stanęła na palcach i znowu bezbłędnie ze sterty rzeczy wyłowiła kolorowy kubek.

Po chwili Agnieszka zadowolona oceniła, że sytuacja jest opanowana. Michaś siedział na sofie wraz z siostrami. On z laptopem na kolanach, one zgodnie wpatrzone w telewizor. Agnieszka nie była pewna, czy bajka jest dla nich odpowiednia, ale skoro obie nie zwracały na nic uwagi i były całkowicie pochłonięte tym, co się działo na ekranie, uznała, że nie musi zmieniać kanału. Nie bardzo też interesowała się tym, czy Michaś nadal kieruje wyścigówką, czy też morduje jakieś potwory. Najważniejsze, że mogła odetchnąć i pomyśleć o obiedzie dla trójki starszaków.

Idylla nie trwała długo. Już prawie podgrzała zupę, gdy Gucio otworzył oczy, rozejrzał się wokół zdziwiony, nabrał powietrza i zawył ze wszystkich sił. Żadne z dzieci nie zareagowało, ale Agnieszce na ten dźwięk włosy stanęły dęba. Rzuciła garnek do zlewu, robiąc przy tym jeszcze więcej hałasu i bałaganu, co na chwilę uspokoiło bobasa. Niestety, gdy do niego podbiegła i wyciągnęła ręce, płacz wrócił ze zdwojoną siłą.

Jałowe potyczki trwały do późnego popołudnia, chociaż Agnieszce wydawało się, że to cała wieczność. Gdy w końcu wróciła Asia, trudno było stwierdzić, kto bardziej cieszy się z jej powrotu, bachorzęta czy ich udręczona ciotka.

Agnieszka z ulgą zamknęła drzwi za gośćmi. Na widok bałaganu machnęła tylko ręką. Przechodząc przez przedpokój, zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Resztki chrupek w jej włosach były najmniejszym problemem. To na pewno nie było jej powołanie, uznała. Nalała sobie wielki kieliszek wina i na dłuższy czas zaległa w wannie pełnej gorącej wody i piany.

Rozdział 3

Projekt „facet”

Sobotni poranek nie napawał optymizmem. Agnieszka miała w planach rodzinne spotkanie u siostry na grillu. Po ostatnim epizodzie opiekowania się dziećmi i wyczerpującej reszcie tygodnia najchętniej spędziłaby trochę czasu pod gruszą, regenerując siły. Niestety, już obiecała. Niechętnie spakowała niewielki plecak, ubrała się w dżinsy, T-shirt i bluzę, związała włosy. Ociągając się, dopiła wystygłą popołudniową kawę i, zapominając na chwilę o pozytywnym podejściu do tego, co zsyła życie, wsiadła do żółtego fiata. Droga minęła szybciej, niżby tego chciała, ale na końcu czekała na nią niespodzianka.

– Cześć, kochana. Jak dobrze, że jesteś. Mama z Kacprem już wojują przy karkówce.

– Hej, Asiu. Ładnie ci w tej sukience. Ja za mięso dziękuję. Wiesz, że nie przepadam za smakiem węgla.

– Kacper przygotuje dla ciebie malutki kawałek, zobaczysz, będzie idealny. Chyba że wolisz rybę, jak ja, albo jakiś wegetariański szaszłyk. Kacper na pewno się z tobą podzieli.

– Rzucę sobie na grill banana albo ananasa. Trzymaj, zrobiłam sałatkę. Coś lżejszego do tego całego tłuszczu.

– Ty i te twoje dziwactwa. – Asia się uśmiechnęła.

– I kto to mówi? Gdzie reszta twojej rodziny? – Agnieszka rozejrzała się po półdzikim ogrodzie, ale nigdzie nie widać było rozrabiających dzieciaków.

– Przyjechała Ingrid ze swoją partnerką i uwolniła nas na chwilę od tego słodkiego balastu.

– Sama się na to zdecydowała czy ją zmusiłaś? Jak ona sobie poradzi z całą czwórką?

– Ty sobie poradziłaś.

– Tak i do dzisiaj nie doszłam do siebie.

– Przesadzasz. Chodź do reszty, bo wygląda, jakbyśmy migały się od roboty.

Kamienny grill między drzewami był trochę koślawy, ale dobrze spełniał swoją funkcję. Dzieło Kacpra było jego największą dumą. Gdy tylko aura na to pozwalała, konsekwentnie zadymiał całą okolicę. Agnieszka nie była fanką spędzania wolnego czasu w ten sposób, ale tym razem obowiązek został jej osłodzony. Mogła usiąść na wiklinowym, ogrodowym krześle i cieszyć się towarzystwem dorosłych.

Dom Asi różnił się od wymuskanego ustronia Agnieszki. Usytuowany za miastem, na skraju lasu, na dużo większej działce, dwupiętrowy, urządzony przypadkowymi meblami, dobrze spełniał swoją funkcję. Otwarty dla wszystkich i dostosowany do potrzeb dzieci. Żadnych ostrych kantów i cennych bibelotów. Za to gałgankowe dywaniki na drewnianych wysłużonych podłogach i kolorowe zabawki, często własnoręcznie wykonane przez Asię. Własność dzieci zajmowała prawie całą przestrzeń. Pozostałe, jakimś cudem niezagospodarowane kąty należały do wesołej domowej menażerii. Dobre serce Asi nie pozwalało jej przejść obojętnie obok kociego czy psiego nieszczęścia i tym sposobem w ciągu kilku lat do rodziny dołączyli ślepa suczka Brosia, nazwana tak od niewielkiej białej plamki na piersi, i bezogoniasty kot Mruczek. W pokojach dzieci stały liczne terraria, klatki i akwaria, ale nieprzepadająca za gryzoniami, gadami i płazami Agnieszka przezornie wolała do nich nie zaglądać i nie próbowała zaprzyjaźniać się z ich mieszkańcami. Wychodziła z założenia, że pupile powinny mieć sierść, dać się pogłaskać i być większe od jej dłoni. Chociaż kilka razy Michaś próbował przekonać ją do wiecznie uśmiechniętego aksolotla, nie zmieniła zdania i zaczęła unikać odwiedzin w dziecięcym królestwie. Nikt nie był w stanie zagwarantować tego, że akurat jakaś zabłąkana jaszczurka albo pająk nie wybiorą się na spacer. Gdy mogła decydować, wolała mimo wszystko spotkania pod gołym niebem.

Działka była podzielona na dwie części. Ogród, w którym teraz grillowali, był przestronny, z przypadkowymi grządkami, gdzieniegdzie gołą ziemią, skalniakiem zaimprowizowanym na starej, dziurawej miednicy, huśtawką i oczkiem wodnym, które okazało się przystanią dla żab. Zaraz za nim zaczynał się sad ze starymi, wciąż owocującymi drzewami, które dawały cień w największą spiekotę. Powykręcane wiekowe gałęzie drzew wyglądały jak z baśni. Gęsty baldachim z liści miał w przyszłości stać się bazą dla domków na drzewach. Kacper już obiecał dzieciom, że każdy będzie miał swój, ale póki co jeszcze nie zabrał się do pracy.

– Kochanie, włosy ci urosły, nie zajrzysz do mnie, do salonu? Podetniemy. Może jakaś zmiana by się przydała, co powiesz na grzywkę? – Mama zakończyła swój dyżur przy ogniu i przyniosła do stołu ogromny talerz mięsa. – Częstujcie się.

– Może pod koniec przyszłego tygodnia. W poniedziałek jadę na Mazury.

– Znowu w rozjazdach? – Mama wydawała się zmartwiona. – Kiedy będziesz miała czas na swoje życie?

– Mamo, to jest moje życie.

– No, ale jak tak można, przecież to męczące, a kiedy zdecydujesz się na rodzinę?

– Proszę cię, daj spokój. Nalać ci lemoniady? I jak twój cholesterol? Sałatki byś lepiej zjadła.

– Jaka matka, taka córka. Zrzędzisz, Agnieszko, gorzej ode mnie. Co to będzie, jak będziesz miała tyle lat co ja?

– Dojdę do mistrzostwa w marudzeniu – zażartowała. – Wiesz co, mamuś? Podetniesz mi tylko końcówki, żadnej grzywki. Podoba mi się, jak jest.

– A może umówię cię z Wioletką? Paznokcie ci zrobi, brwi wyskubie.

– I będziemy wyglądać jak klony. Lubię ją, ale ona wszystko robi na jedno kopyto. Pozwolisz, mamuś, że swoimi brwiami zajmę się sama. A paznokci nie maluję. Za długo schną. Szkoda mi na to czasu.

– Gadanie, hybrydę by ci zrobiła.

– Nie, dziękuję, nie skorzystam. Niech zrobi Asi.

– Przecież Asia ma, nie zauważyłaś?

Agnieszka spojrzała bykiem na mamę. Zaczynała męczyć ją ta rozmowa. Ceniła sobie naturalność i wygodę, to się sprawdzało w podróży. Poza tym nigdy nie wiedziała, czy nie przyjdzie jej w celach zawodowych zmierzyć się z szukaniem szczęścia na obozie survivalowym albo spędzić wiele godzin w kąpieli czekoladowej. Wszelkiego rodzaju zabiegi poprawiające urodę uważała za zbędne i ograniczyła się do domowego spa. Balsam do ciała, dobry krem do twarzy, szampon, płyn do kąpieli. Depilacja co trzy dni i tusz na rzęsach od wielkiego dzwonu. Trudno było się pogodzić z takim stanem rzeczy matce, która prowadziła salon fryzjerski i wynajmowała jedno pomieszczenie swojej przyjaciółce, kosmetyczce. Sama mimo zaawansowanego wieku wyglądała świetnie, chociaż jej styl znacznie się różnił od praktycznego minimalizmu z nutą elegancji, któremu hołdowała Agnieszka, i od hipisowsko-romantycznej stylistyki, preferowanej przez starszą córkę. Teresa wprost uwielbiała zwierzęce motywy. Im więcej tygrysich cętek i pasów zebry, tym lepiej. Dodatkowo błyszczące buty na koturnach, korkach albo obcasach, szerokie paski podkreślające talię, obcisłe sweterki z dekoltami słusznych rozmiarów i kolczyki w stylu lat osiemdziesiątych. Krążyły legendy, że nikt nigdy nie widział jej bez makijażu. Krótkie ciemne włosy, zawsze starannie ułożone, i pomalowane paznokcie. Dzisiaj po ogrodzie paradowała w stylu swobodnym. Do obcisłych legginsów do połowy łydki wdziała białe sportowe buty ze srebrnymi sznurowadłami – drobne ustępstwo na rzecz czasu spędzonego w sposób nieformalny w gronie najbliższych. Aby jednak tradycji stało się zadość, na prawym nadgarstku grzechotały bransolety.

– No to jak, córciu? Na kiedy cię umówić?

– Zostaw, mamuś, komórkę, nic nie zapisuj w kalendarzu, dam ci znać. To tylko końcówki włosów, możesz mi nawet teraz podciąć.

– O nie, nałożymy jeszcze odżywkę. Przesuszone masz.

– Gdzie jest Kacper i Asia? – Agnieszka zauważyła nieobecność siostry i jej partnera, ale ci jak na zawołanie wyłonili się z domu. Asia niosła butelkę szampana.

– Słuchajcie, skoro jesteśmy tu razem i nie ma dzieciarni – zaczęła – mamy wam coś do zakomunikowania.

– Ja bym się bała puścić dzieci z tą Ingrid. Moim zdaniem jesteście nieodpowiedzialni – zaczęła swoją klasyczną tyradę matka. Nie ukrywała, że nie podoba się jej bliska obecność i uczestnictwo w wychowaniu dzieci „tej lesbijki”, jak nazywała byłą partnerkę Kacpra.

– Mamo, daj im skończyć – uciszyła rodzicielkę zaintrygowana Agnieszka.

Asia usiadła naprzeciwko niej i między sosami, sałatką i ledwie ruszoną zgrillowaną karkówką postawiła szampana. Kacper zadbał o kieliszki, które niespodziewanie wyjął z kieszeni swoich obszernych szarawarów.

– Co chcecie nam powiedzieć?

Asia wyciągnęła prawą dłoń, a na jej serdecznym palcu błysnął miedziany drucik zapętlony w fantazyjny sposób na kształt pierścionka.

– Postanowiliśmy uregulować prawnie naszą obecną sytuację i… zaręczyliśmy się!

– No wreszcie! Twój pierwszy ślub, kochanie! – wykrzyknęła mama.

– I ostatni! – uściślił zdecydowanie Kacper.

– Dzieci nie ma, możemy się wreszcie napić. – Asia sięgnęła po kieliszek.

– Ależ się cieszę! Macie już jakieś plany? Zaczęliście coś organizować? – Mamie podejrzanie błyszczały oczy. Była szczęśliwa i podekscytowana. Już wątpiła, że jej córki kiedykolwiek wypowiedzą sakramentalne „Tak”.

– Oczywiście, że zaczęliśmy. Kacper wyjął z szopy stary namiot ogrodowy i zaczął go cerować. Nie chcemy tradycyjnego wesela, tylko przyjęcie pod gołym niebem, u nas w ogrodzie.

– Ale jak to? – Rozczarowania matki nie można było nie zauważyć.

– Zwyczajnie, mamo. To będzie nasza uroczystość.

– Ale biała sukienka chyba będzie? – Matka próbowała się jeszcze targować.

– Na to chyba za późno – skwitowała kąśliwie Agnieszka.

Spodziewała się takiego obrotu sprawy. Kacper był najnormalniejszym z facetów Asi. Zajmował się domem i dziećmi, zarabiał, dbał o Asię i był w niej wręcz nieziemsko zakochany. Poza tym mieli podobny światopogląd i podejście do życia. To musiało tak się skończyć. Tym bardziej że dzieci rosły i pojawiało się coraz więcej komplikacji formalnych, które znacznie utrudniały skorzystanie z pomocy lekarza albo załatwienie czegoś w urzędzie. Każdorazowe tłumaczenie dość zawiłej sytuacji rodzinnej było uciążliwe i męczące.

Szampana rozlano do kieliszków, omówiono kwestię organizacji ślubu, a Agnieszka, trochę wbrew sobie, została zmuszona do sprzątania po przyjęciu.

– Zaczyna się robić chłodno. Aga, pomożesz ogarnąć ten bajzel? – Asia wyciągnęła siostrę do kuchni, gdzie mogły spokojnie porozmawiać.

Niespodziewająca się już żadnych rewelacji Agnieszka ochoczo stanęła przy zlewie. Tyle godzin bezczynności przy stole zmęczyło ją bardziej niż pielenie grządek. To drugie wprost uwielbiała. Praca, której efekty były natychmiast widoczne. Trudniej o skuteczniejszą motywację, chociaż Asia uważała to za syzyfową pracę. „Po co tak się męczysz, za kilka dni znowu wyrosną chwasty”, powtarzała za każdym razem, gdy zastała siostrę w kucki, wyrywającą jakieś niechciane rośliny. Poza tym z tych chwastów Asia potrafiła robić niezłe cuda. Okazywało się, że większość z nich była jadalna i świetnie komponowała się z różnego rodzaju sałatkami.

– Jak ci się podoba pomysł ślubu? – zapytała Asia, gdy wszystkie naczynia zostały wpakowane do zlewu. Przez otwarte okno słychać było, jak mama przekomarza się z Kacprem przy wygaszaniu grilla.

– Szczerze? Wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi. Bardzo się cieszę. Kacper to porządny facet.

– Lepszego nigdzie nie znajdę, uwielbiam go. – Asia usiadła na blacie i bawiła się pierścionkiem.

– Bardzo oryginalny. – Agnieszka wskazała palec siostry dłonią ozdobioną obłokiem piany z płynu do naczyń.

– Kacper sam go zrobił.

– Ma chłopak pomysły. – Agnieszka uśmiechnęła się bez cienia złośliwości. Lubiła Kacpra i cieszyła się, że już wkrótce będzie jej szwagrem. – Myśleliście, jakie byście chcieli dostać prezenty? Przy tylu dzieciach może warto zasugerować w zaproszeniach, że pieniądze mile widziane?

– Nie martw się o to. Ten temat cię nie dotyczy.

– Jak to, nie zaprosisz mnie?

– Jasne, że zaproszę, głuptasie. Ale mam prośbę. Oczywiście, możesz odmówić, do niczego cię nie zmuszę, ale jeśli zrobisz to, o co cię poproszę, będę uszczęśliwiona.

– Już się boję. Ty, Aśka, jak coś wymyślisz…

– Daj mi skończyć. Proszę cię, żebyś przyszła na ślub z facetem.

– Tylko to? Żaden problem.

– Nie rozumiesz, nie z kolegą i kimś przypadkowym. Z twoim facetem. Masz na to trzy miesiące.

– Oszalałaś.

– Nie. Mówię całkiem serio. Żyjesz sobie wygodnie w bezpiecznej bańce i omija cię to, co najlepsze.

– Ej, to niesprawiedliwe. Co ty wygadujesz? Każdy ma swoją drogę. Ty realizujesz się jako święta, a ja kocham to, co robię, i nie czuję się samotna. Mam was, to i tak nadto.

– Po prostu daj sobie szansę. Zrobisz to dla mnie?

– Nie, nie podoba mi się ten pomysł.

– W takim razie mój ślub nie będzie idealny.

– To szantaż.

– Zgadza się.

– Zdajesz sobie sprawę, że to głupie, irracjonalne, bezsensowne i że mnie zdenerwowałaś?

– Oczywiście, ale moim zdaniem jeszcze kiedyś mi za to podziękujesz.

– Czyli mam na zawołanie zakochać się z wzajemnością w ciągu trzech miesięcy?

– Nie jestem naiwna, wiem, że może nie wypalić. Po prostu obiecaj mi, że spróbujesz. I chcę relacji z twoich wysiłków.

– Niech ci będzie. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego się na to godzę.

– Bo jesteś najlepszą siostrą na świecie i mnie kochasz!

– Niestety, nic na to nie poradzę. A wszystkie warsztaty asertywności diabli wzięli.

– Uwielbiam cię, Aga!

Rozdział 4

To nie może być takie trudne

Wśród natłoku zajęć Agnieszka szybko zapomniała o złożonej obietnicy. Może to był błąd, bo akurat wzięła udział w pewnej konferencji, na której nie brakowało atrakcyjnych, interesujących, elokwentnych panów. Agnieszka nie miała okazji bliżej ich poznać, chociaż do domu wracała z plikiem wizytówek i pamięcią komórki wypełnioną po brzegi numerami telefonów i adresami e-mailowymi. Szykowały się kolejne wyjazdy, jej planer pękał w szwach. Cieszyła się, że jednak dała się namówić mamie na odwiedziny w salonie. Rewolucji nie było, ale wygładzone, odżywione włosy pięknie lśniły i nie musiała rano męczyć się nad ich ujarzmianiem. Dobrze się czuła sama ze sobą, a wyjazd na konferencję uznała za udany. Nieskromnie przyznała, że robi się coraz bardziej popularna. Jej blog był znany i wielu początkujących coachów zabiegało choćby o jakąś notkę na temat ich pracy. Agnieszka podchodziła do wszystkich zaproszeń i ofert w niezmienny sposób. Sumiennie notowała kontakt, szukała od razu wolnego terminu i niczego nie obiecywała oprócz tego, że przyjrzy się, co ma do zaoferowania dana osoba. Nie przyjmowała zaproszeń na obiad, kawę ani drinka. Z braku czasu nie interesowały jej mniej formalne spotkania. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny i każde odstępstwo od narzuconych sobie zasad wiązało się z opóźnieniem i przesunięciem planów. Agnieszka miała zagospodarowaną każdą minutę swojego życia. Spontaniczność była jej obca. Sprawowanie kontroli nad każdym aspektem pomagało jej wierzyć, że ma poukładane życie. W jej głowie nie było miejsca na czarne myśli. I tym sposobem sama dała się złapać w pułapkę złudnego szczęścia. Jedyne niedogodności codziennej egzystencji wiązały się z nieprzewidywalnością ukochanej rodzinki. Nauczyła się sobie z tym radzić. Odpoczynek w ciszy i spokoju był najlepszym lekarstwem na zawirowania, których źródłem były najczęściej bachorzęta. Nie udało się jej oduczyć siostry najazdów bez uprzedzenia.

Dzień zapowiadał się pięknie. Agnieszka usiadła na ławce przed domem i zagłębiła się w materiałach, które przywiozła z konferencji. Pochłonięta pracą nie zwróciła uwagi na samochód zatrzymujący się przed płotem. Dopiero odgłos kroków na ścieżce oderwał ją od lektury.

– Robiłaś coś z włosami? – usłyszała pytanie.

– Cześć, Asia, to pomysł mamy. Co tutaj robisz?

– Wpadłam na herbatę. Michaś w przedszkolu, reszta z Kacprem. Ma dzisiaj wolne, to i ja skorzystałam. Byłam u koleżanki, pomyślałam, że wpadnę. Przeszkadzam?

– Mam być szczera? – Agnieszka niechętnie zamknęła teczkę i odłożyła ją na stos papierów. Przeciągnęła się i odetchnęła głęboko. Nie była pewna, ile czasu już tu siedzi, ale ssanie w żołądku było doskonałym usprawiedliwieniem niezapowiedzianej przerwy.

– Wolałabym, żebyś poudawała, że cieszysz się na mój widok. – Asia odgarnęła rude pofalowane włosy z czoła. Mignęły perłoworóżowe paznokcie.

– Też odwiedziłaś mamę w salonie?

– Tak, rano. Pani Wioletka wzięła mnie w obroty. Nie wiem, dlaczego wciąż zdrabniamy jej imię. Dzisiaj była wyjątkowo okrutna. Niby pazurki, niby brewki, a jak złapała za wosk, to mi się przypomniały moje poprzednie życia.

– Ile ich miałaś? – Agnieszka się zaśmiała.

– Dziewięć, jak kot. W każdym razie nieprędko kolejny raz się zdecyduję na ten zabieg. Jestem cała obolała.

Zostawiły za sobą drgający od ciepła i ruchu skrzydeł pszczół, trzmieli i motyli ogród, by schronić się w chłodnym wnętrzu domu.

– Na co masz ochotę? Maślanka, kompot truskawkowy, herbata czy kawa?

– Masz jakąś zieloną?

– Z cytryną albo z granatem.

– Same aromatyzowane? – Asia się skrzywiła. Usiadła za stołem, pozwalając, by długa spódnica zamiotła podłogę.

– Już nie bądź taką purystką żywieniową.

– Przyznaj się, dawałaś dzieciom słodycze ostatnim razem?

– Dlaczego wciąż zmuszasz mnie do kłamania? Przestań zadawać niewygodne pytania, to nie będę musiała mieć wyrzutów sumienia.

– Ciekawa logika, ale wiesz, jak lubię się pastwić. To jak tam z twoją obietnicą, ruszyłaś do przodu?

– Z jaką obietnicą?

– Masz już kogoś na oku?

– Nie rozumiem.

– Chłopak na wesele! Trzy miesiące! Obiecałaś!

Na hasła rzucone przez siostrę Agnieszka jęknęła w głębi duszy.

– A tak, jasne! Tylko się jeszcze nie zdecydowałam. Mam kilku kandydatów, same ciacha. – Odwróciła się plecami do siostry i skupiła na przygotowywaniu herbaty.

– Mówisz poważnie?

– Oj, Asia, nie miałam czasu. Byłam na konferencji.

– No właśnie, tam pewnie sami tacy jak ty. Idealne miejsce do połowu. Przegapiłaś szansę.

– Mam jeszcze czas. Poza tym świat się nie zawali, jak nikogo nie znajdę.

– Z taką motywacją to rzeczywiście lepiej sobie darujmy ten temat – skwitowała gorzko Asia, ale nie zamierzała odpuszczać. – Proszę cię o jedną rzecz, a ty co…

– To nie jest jakaś tam rzecz. Ty chcesz, żebym przewróciła swoje życie do góry nogami.

– Po prostu nie chcę, żebyś żałowała, gdy będziesz stara, niedołężna i otoczona kotami.

– Jakoś ta wizja mnie nie przeraża. Lubię koty.

– Agnieszka, tyle pięknych chwil cię omija.

– Czy ty na głowę upadłaś? Aśka, weź się opanuj.

– Dobra, już nie męczę. Ale zaczniesz się rozglądać?

– Wykończę się przez ciebie. Muszę zarabiać, a nie zajmować się spełnianiem twoich zachcianek, od tego masz Kacpra. Wiesz, że dużo podróżuję, często nie ma mnie w domu. Jak ty sobie wyobrażasz taki związek? To nie jest dobry moment!

– Wymówki. Masz już dwadzieścia osiem lat!

– Zaraz się zacznie: ja w twoim wieku już trójkę dzieci miałam.

– Nie przedrzeźniaj mnie.

– A ty nie wypominaj mi wieku. I co z tego, że mam tyle lat? Mam jakiś termin przydatności do spożycia czy co?

– Wygląda na to, że się nie dogadamy. Jesteś niesłowna, i tyle. Dzięki za herbatę.

– Nawet jej nie wypiłaś.

– Muszę lecieć, trzeba zrobić obiad.

– Asia, poczekaj. Pomyślę o tym, w porządku?

– Jasne, jak znajdziesz na to czas. – Wyszła bez pożegnania, zostawiając za sobą jedynie zapach paczuli. Nawet poranna wizyta w salonie piękności ich matki nie była w stanie przykryć intensywnej woni olejku, którą przesycone były ubrania Asi.

Agnieszka poczuła, jak cała energia z niej ulatuje. Głupio wyszło. Nie chciała zdenerwować siostry, ale jej wymagania wydawały się po prostu śmieszne. Agnieszka nie zamierzała się z nikim wiązać. Nie miała na to ochoty, czasu ani warunków, a już na pewno takiej potrzeby. Po namyśle doszła do wniosku, że nic się nie stanie, jak trochę wyreżyseruje swoje życie. Nie było to zbyt etycznie, ale czy szantaż Asi był? Po prostu spełni jej życzenie. I już. Znalezienie sympatycznego faceta, który zechce się zabawić i poudawać jej narzeczonego, nie powinno być takie trudne. W ostateczności kogoś zaangażuje. A potem, no cóż… ludzie teraz tak łatwo się rozstają. Pokrzepiona pomysłem i roboczym planem, mogła wrócić do tego, co naprawdę ją interesowało.

Rozdział 5

Pierwsze koty za płoty

Północ zastała Agnieszkę klęczącą nad wielkim kawałkiem brystolu i rozrysowującą w zapamiętaniu plan na najbliższe dni. Po podjęciu deyzji, że uszczęśliwi siostrę, podeszła do zagadnienia w swoim stylu. Całą sprawę wnikliwie przemyślała. Wyznaczyła wszystkie drogi prowadzące do celu, nawet te najbardziej nieprawdopodobne. Ustaliła kolejność działań, wypisała kolejne punkty zgodnie z kalendarzem i zadowolona napawała się chwilą. Zrobiła już pierwszy krok, ale wciąż miała przed sobą daleką drogę i tylko trzy niepełne miesiące na jej pokonanie. Nie mogła przy tym zapominać o swoich obowiązkach. Cieszyła się szczęściem siostry, ale jej wydumane życzenie znacznie komplikowało pozornie prostą sprawę.

Agnieszka mogła kupić ładną sukienkę, skorzystać z oferty mamy, wymyślić prezent doskonały dla Asi i Kacpra i po prostu dobrze się bawić na przyjęciu weselnym pod gołym niebem w ich ogrodzie, ciesząc się ich szczęściem. Zamiast tego podjęła się wyzwania, na które nie miała najmniejszej ochoty, jednak gdy już się zdecydowała, pozostało jej doprowadzić sprawę do końca. Nastawiona na sukces poszła spać.

Poranek okazał się mniej łaskawy. Obudziły ją miarowe uderzenia deszczu o parapet i ból głowy. Niechętnie otworzyła oczy. Zamiast optymistycznego słońca szarość deszczowego dnia. „Jak dobrze, że dzisiaj biorę udział w bezpłatnym webinarze”, pomyślała. Spotkanie online oznaczało, że nie musi nigdzie wychodzić. Może z czystym sumieniem popijać kawę i grzać się w poświacie monitora. Siedzenie do późna i planowanie uczuciowych podbojów sprawiło, że o poranku nie czuła się najlepiej. Przez kwadrans kręciła się po domu, nie mogąc zebrać myśli. Szybki prysznic i kubek gorącej kawy postawiły ją na nogi. Ubrała się i spojrzała na tablicę w kuchni. Powinna zasiąść przy laptopie o jedenastej. Miała jeszcze trochę czasu. Seminarium miało dotyczyć, o ironio, nawiązywania relacji. I nie chodziło o relacje biznesowe. Jakby cały wszechświat zamierzał przypominać jej bez końca o pochopnie złożonej obietnicy. Założyła luźne bawełniane spodnie i sportową bluzę, związała włosy, ustawiła kubek termiczny na biurku, przygotowała notes i zasiadła do pracy. Najpierw poczta, potem blog. Nim się obejrzała, rozpoczęło się spotkanie. Od pierwszych zdań prowadzącej wiedziała, że to nie dla niej. Ze znudzeniem słuchała banałów, powstrzymując ziewanie. Deszcz nie przestawał padać. Niebo nawet na chwilę się nie rozjaśniło. Miała wrażenie, że słucha urywków artykułów z kolorowych czasopism dla kobiet. Brakowało też odzewu osób biorących udział w webinarze. „Co za żenada”, pomyślała, słuchając niezręcznych mądrości w stylu: partnera nie zmienisz, ale wszystko się zmieni, gdy zmienisz siebie. Niestety, na takich spotkaniach z zasady trwała do końca. Po godzinie prawie zasnęła, ale wiedziała dokładnie, co napisze. Straciła czas, nie nauczyła się niczego nowego i wynudziła się niemiłosiernie. Najlepiej byłoby, gdyby nie wspomniała nawet słowem o tym nietrafionym eksperymencie. Trudno uwierzyć, że z tak bogatym CV można tak nieumiejętnie przekazywać wiedzę. Ponownie przejrzała osiągnięcia prowadzącej i postanowiła dać jej jeszcze jedną szansę. Tym razem ściągnęła darmowe e-booki, których było całkiem sporo.

Żeby całkiem nie poddać się zniechęceniu, postanowiła wdrożyć w życie swój plan. Punkt pierwszy przewidywał sięgnięcie do bogatego zasobu kontaktów. Wyjęła swoją kolekcję wizytówek i wysypała je na stole w kuchni. Nie lada wysiłku wymagało od niej skojarzenie nazwisk i adresów stron internetowych z twarzami osób poznanych na warsztatach, konferencjach i szkoleniach. Kiedy już miała się poddać, zmieniła kryterium. Ignorować wygląd, skupić się na tych, którzy wykonywali świetną pracę. Tym sposobem, zanim zaczęła przygotowywać obiad, miała pierwszą selekcję za sobą. Pięciu wybrańców czekało na jej krok. Pięć eleganckich wizytówek z niewiele mówiącymi nazwiskami. Teraz potrzebowała jedynie odrobiny dyplomacji, by się zorientować, czy któraś z tych osób chciałaby się z nią spotkać. Towarzysko, oczywiście.

Rozdział 6

Nawet lakier nie chce współpracować!

Mama nie mogła przestać się dziwić, co też skłoniło młodszą córkę do skorzystania z usług jej salonu piękności – i to w niemal pełnym zakresie. Była maseczka na twarz, depilacja, regulacja brwi, pedikiur i grzywka, o której wcześniej Agnieszka nie chciała słyszeć. Coraz bardziej obolała poddawała się, cicho pojękując, zabiegom mamy i pani Wioletki. Niska, korpulentna i niezwykle energiczna kobieta bez cienia litości rozprawiła się z niechcianym owłosieniem. Agnieszka prawie ją znienawidziła. W skrytości ducha przeklinała swoją starszą siostrę, a na wszystkie pytania matki odpowiadała półgębkiem. Nie chciała się chwalić, że planuje randkę, ale też broniła się przed kłamstwem. Uznała, że bezpieczniej będzie milczeć. Jakimś nadludzkim wysiłkiem poddawała się działaniom pani Wioletki, zagryzając usta i kątem oka rejestrując zmiany, jakie zaszły ostatnimi czasy w salonie.

Pamiętała wnętrza, gdy to babcia Anna była szefową tego salonu. Kiedy przychodziło jakieś dziecko, na kanciasty fotel nakładano zwykłą deskę. Sadzano delikwenta na takim podwyższeniu i strzyżono wszystkich jednakowo. Cała okolica miała fryzury jak bitelsi. Pod ścianą stał rząd suszarek, które wyglądały jak urządzenia ze statku kosmicznego, na podłodze były kafelki ułożone w szachownicę. Czarne i białe pola przeplatały się, doprowadzając do bólu głowy przy ich dłuższym studiowaniu. Na ścianach pomalowanych zwykłą olejną farbą wisiały zdjęcia powycinane z zagranicznych magazynów, na których modele i modelki prezentowali nastroszone, polakierowane fryzury.

Salon pod rządami babci Anny tętnił życiem. Zawsze pełno było w nim praktykantek i klientów. Rządziła trwała. Specyficzny chemiczny zapach unosił się nieprzerwanie w powietrzu. Agnieszka lubiła wracać myślą do tamtych lat, kiedy babcia była w pełni sił, radośnie oddawała się swojej pasji, nie zważając na nowe trendy we fryzjerstwie. Dopiero na rok przed śmiercią zrezygnowała z pracy i kto wie, czy to się nie przyczyniło do jej odejścia. Praca była całym jej życiem. Dom otrzymała Agnieszka, a salon piękności przeszedł na jej mamę. Niestety, nie zapowiadało się, żeby po niej ktoś przejął rodzinny interes. Cała nadzieja w Zosi albo Celi. Było jednak zdecydowanie za wcześnie, żeby prorokować takie zmiany w ich rodzinie.

Salon nadal działał prężnie, cieszył się dobrą opinią i nie było co dywagować nad niepewną przyszłością, tym bardziej że niedawno zrobiono tutaj remont. Założono lustro zajmujące całą ścianę, wnętrze zdominowały srebro i szarości, a kanapy wybrano w kolorze fuksji. W rogu pomieszczenia stała imponujących rozmiarów monstera, a pod oknem, w betonowych nowoczesnych donicach – jakaś dziwna odmiana wężownicy, która zaintrygowała Agnieszkę. Na zapleczu był ekspres do kawy, którą raczono wszystkie klientki. W salonie pracowała mama, jej koleżanka – kosmetyczka Wioletka, a także zahukana młoda kobieta, która rzadko się odzywała, a która pomagała przy sprzątaniu lub myciu włosów. Dbała też o wygodę klientek, gotowa zawsze przynieść filiżankę kawy czy herbaty. Agnieszka nie zdążyła jej jeszcze poznać.

Przed oczami tańczyły jej kolorowe plamki, zaciskała zęby z bólu i czuła każdy mięsień od naprężania. Zamiast relaksu i poczucia, że jest piękna, czuła się jak na randce z wielkim inkwizytorem. Pani Wioletka powinna się nazywać pani Tortura.

– Wioletka, kończysz? Wzięłabym teraz Agę na modelowanie włosów.

– Mamo, ja już muszę uciekać – broniła się dziewczyna. – Zobacz, wyglądam świetnie.

– Gdzie, jak uciekać? Mowy nie ma. Jeszcze hybryda. Ma być zwyczajnie czy uroczyście?

– Jak najbardziej neutralnie, pani Wioletko.

– A może jeszcze ozdobimy? Niedawno byłam na takim kursie. Tutaj są moje ostatnie prace.

Agnieszka z niedowierzaniem patrzyła na zdjęcia przedstawiające małe dzieła sztuki. Wśród malunków na paznokciach była nawet Dama z łasiczką na małym palcu u prawej dłoni. Na innych kolory przeplatały się, tańczyły, drobinki brokatu lśniły, niektóre zdobiły pióra, diamenciki i inne cudeńka. Ona takich szaleństw zdecydowanie nie chciała. Była już zmęczona wszystkimi zabiegami. Kraina czarów pełna bólu, do której trafiła, była dla niej niepojęta. Nie wiedziała, czego od niej chce pani Wioletka, proponując połowę zabiegów. Agnieszka nie rozumiała, czemu mają służyć, i uważała je za stratę czasu. Żałowała, że tutaj przyszła. Planowane spotkanie zdecydowanie nie było tego warte, ale rozanielona mina matki już tak. Chociaż raz Agnieszka zrobiła to, o co ją mama prosiła wiele razy.

– To co z tymi paznokciami? Kawy ci zrobić? – Pani Wioletka sprowadziła Agnieszkę na ziemię.

– Może być taki kolor jak ściany? – rzuciła na odczepnego Agnieszka.

– Gołębi? Może być. Będzie elegancko. – Pani Wioletka uznała pomysł za godny zaakceptowania.

Do salonu weszły trzy starsze panie, którymi zajęła się mama. Nie przeszkadzało im, że będą musiały poczekać. Zadowolone zajęły jakby z góry przypisane miejsca. Jedna z malującą się na twarzy błogością przygotowała się do mycia głowy. Druga od razu zażyczyła sobie filiżankę kawy, trzecia zajęła pół kanapy, rzucając torbę, szal i reklamówki z zakupami. Sięgnęła po kolorowy magazyn leżący na półeczce pod szklanym stolikiem. Wszystkie trzy nie przestawały mówić. Z zaplecza wychynęła bezszelestnie Lena, która pomagała w zakładzie, i zaczęła je obsługiwać niczym jakieś królowe, cierpliwie, z uśmiechem. Kiedy myła włosy jednej z klientek, widać było, że ma do tego dryg. Agnieszka zaczęła podejrzewać, że te panie wcale nie przyszły na strzyżenie i modelowanie, tylko na masaż głowy. Nim pomocnica skończyła, w salonie rozległo się donośne chrapanie. Pani Wioletka stłumiła śmiech. Psiapsiółki spojrzały na siebie znacząco, a właścicielka salonu energicznie rzuciła terminarz na podłogę.

– Co, co się stało? – Brutalnie obudzona kobieta podskoczyła, a jej obszerny biust zafalował histerycznie.

– Lenka, jak skończyłaś, zamieć tutaj, a ja proszę kolejną panią – poleciła Teresa.

– Do diaska, coś jest nie tak – zwróciła na siebie uwagę pani Wioletka.

Agnieszka pochyliła się nad jej dziełem.

– Miało być tylko zwykłe malowanie – zaczęła niepewnie, przyglądając się dziwnej formacji, która wykwitła na jej paznokciu. Zamiast gładkiej siwej powierzchni miała coś na kształt falbanki.

– Lakiery są w porządku, przecież cały czas ich używam – głośno myślała pani Wioletka. – Teresa, możesz pozwolić na chwilkę?

Teraz obie pochylały się nad dłonią Agnieszki, a ta czuła się coraz bardziej niezręcznie.

– Pofalowało się – skwitowała właścicielka salonu.

– No właśnie, a ja nie wiem, jakim cudem. – Pani Wioletka była pełna wątpliwości.

Agnieszka pomachała palcami. Nic to nie zmieniło.

– Ale to niemożliwe. Musiałaś źle odtłuścić. Córka, coś ty robiła tymi pazurami? – Mama uznała, że to wina Agnieszki, i wróciła do strzyżenia.

– No kurczę, zacznę jeszcze raz.

– A może już skończymy? Może damy tylko lakier bezbarwny? – Wymęczona Agnieszka próbowała się wymigać od dalszych prób poprawienia wyglądu jej paznokci.

– No coś ty, dziewczyno, jak ja już wszystko pod hybrydę przygotowałam, masz idealną płytkę paznokcia. Dawaj jeszcze raz. Teraz pod lampę. Czekaj. Cholercia, znowu… czary jakieś.

„Albo to mój organizm się zbuntował”, pomyślała coraz bardziej poirytowana Agnieszka. W końcu trzecia próba zakończyła się sukcesem. Wymęczona i rozdrażniona Agnieszka wstała, podziękowała i przejrzała się w lustrze. O mało się nie rozpłakała. To nie była ona. Zawsze puszyste włosy, teraz gładkie, zaczesane na bok, spływały na ramiona jak jedwab. Wydawały się jaśniejsze, chociaż zgodziła się tylko na nałożenie odżywki. Wyskubane brwi nadały jej twarzy lekko zdziwiony, rozmarzony wyraz. Skóra poddana magicznym zabiegom pani Wioletki udawała porcelanę, przypudrowana, straciła dobrze znane rysy i przypominała maskę.

Zrezygnowana Agnieszka zarzuciła włosy do tyłu i szczęśliwa, że to wszystko się już skończyło, czmychnęła do domu.

Rozdział 7

Facet jak marzenie

Agnieszka biegała bez ładu i składu. Nie mogła znaleźć rajstop, torebka też gdzieś się zapodziała. Do tego dziewczyna nie zdążyła niczego zjeść i teraz zamiast elegancko skubać sałatkę, będzie musiała zamówić porządny posiłek.

– A w duszy mam to wszystko! – krzyknęła w końcu. – Co ja się tak przejmuję? To marzenie Aśki, nie moje.

Uspokoiła się, przestała panikować i odwiedziła lodówkę w kuchni. Zrobiła sobie kanapkę ze wszystkim, zjadła ją, nie martwiąc się o okruszki na swojej ulubionej, wyjściowej sukience. Potem sięgnęła do szuflady po rajstopy i ruszyła na miłosny podbój. Tylko z nazwy. Zamierzała grać w otwarte karty. Miała nadzieję, że facet nie odbierze jej propozycji opacznie. Zadzwoniła do niego kilka dni temu, miło porozmawiali na Facebooku i zaproponowała spotkanie. Podświadomie czuła, że nie tędy droga, ale jednak pozytywne myślenie wygrało z przeczuciem. Cokolwiek by się stało, będzie dobrze, przekonywała sama siebie. Wybrała restaurację, którą lubiła i w której czuła się swobodnie, termin dla niej dogodny i właściwie postawiła potencjalnego kandydata przed faktem dokonanym. Albo się zgodzi na pseudorandkę, albo nie. Nie wysiliła się nawet, by sprawdzić, jak on traktuje to spotkanie. Właściwie rozmawiali wyłącznie o kwestiach zawodowych, więc liczyła, że na tym się skupią, a swoją prośbę przedstawi mu mimochodem.

Dojechała na czas. Po drodze udało się jej opanować emocje. Po porannej wizycie w salonie matki nadal czuła się obco we własnej skórze. Dłonie z pomalowanymi paznokciami jakby nie należały do niej. Sypkie włosy drażniły.

Siedział przy niewielkim stoliku w głębi sali. Jego sylwetka zdradzała pewność siebie. Postawny mężczyzna ledwie mieścił się w wąskiej przestrzeni między blatem a ścianą z czerwonej cegły.

– Hej, miło cię widzieć. Pięknie wyglądasz! Inaczej. – Jej wejście zrobiło na mężczyźnie wrażenie.

Musiała to przyznać z nieskrywaną satysfakcją. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na komplement. I nagle jego entuzjazm znacznie osłabł.

– Hmm, masz coś na zębach – wypalił.

– Przepraszam – wyszeptała zażenowana. Dłonią zasłoniła usta i pomknęła do łazienki.

– Spoko, luz – rzucił za nią, gdy kluczyła między stolikami gęsto obsadzonymi zakochanymi parami niezwracającymi uwagi na otoczenie.

Słaby początek, nie ma co. W intymnym azylu uśmiechnęła się do lustra w wymuszonym grymasie. No tak, gdyby dokładniej się przyjrzał, bez problemu mógłby zgadnąć, co jadła przed wyjściem z domu. Jak mogła zapomnieć o umyciu zębów? Robiła sobie wyrzuty, płucząc usta.

– Jak to szło? Głowa do góry, pierś do przodu i do roboty – zmotywowała się ulubionym zdaniem babci.

Wróciła do stolika, gdzie czekał na nią Artur. Przez chwilę miała wątpliwości, czy czasem nie ucieknie.

– Przepraszam. Już jestem.

– Spoko, luz, nic się nie stało. – Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie zepsuć mu humoru. To zrozumiałe, był jednym z bardziej wiarygodnych mówców motywacyjnych, jakich poznała. I nie chodziło o to, co mówił, lecz w jaki sposób. Przystojniak mogący uchodzić za hollywoodzką gwiazdę od razu wzbudził jej sympatię. Nie tyle ze względu na wygląd, ile dzięki umiejętności wytworzenia więzi z rozmówcą. Nie istniały żadne bariery. Po wymianie kilku zdań miało się wrażenie, jakby się go znało całe życie.

Agnieszka wierzyła, że łatwo będzie przy jego udziale spełnić życzenie siostry.

– Na co masz ochotę? – zapytała, sięgając po menu.

Bezpretensjonalna restauracja w wiejskim stylu kusiła ciepłą, intymną atmosferą i przytulnym wnętrzem, a także profesjonalną i dyskretną obsługą. Agnieszka lubiła drobiazgi zdobiące parapety i stoliki – te małe akcenty, które były tam od zawsze. Drewniane anioły, skrzynki z ziołami, kwiaty. Jedzenie serwowano tu proste i bardzo smaczne.

– Może coś zaproponujesz? Jestem tu pierwszy raz.

– A jak bardzo jesteś głodny?

– Zjadłbym konia z kopytami.

– Polędwica wołowa? – Wskazała pierwsze danie w ofercie.

– Spoko, luz. Brzmi pysznie.

Agnieszka nie mogła sobie przypomnieć, czy przy poprzednich spotkaniach też nadużywał tego powiedzonka.

– Ja poproszę pstrąga – zamówiła na chybił trafił danie, które wydawało się jej niezbyt ciężkie. Jakoś nie miała apetytu.

Kelnerka zaproponowała wino, na co Artur i Agnieszka chętnie przystali.

– Fajnie, że chciałaś się spotkać. Jesteś szychą w środowisku, wiesz?

– Co ty mówisz? – Agnieszka nie spodziewała się takiego stwierdzenia, a już na pewno nie z jego ust.

– Za dwa tygodnie prowadzę seminarium w Warszawie. Liczę, że przyjedziesz.

– Chętnie, tylko mam prośbę, abyś przesłał mi szczegóły w e-mailu.

– Spoko, luz.

Agnieszka uśmiechnęła się krzywo. Sukces jej planu rysował się mniej wyraźnie. Nie była pewna, czy akurat Artura ma ochotę przedstawić rodzinie. Zachowywał się zupełnie inaczej niż na scenie i podczas tych kilku krótkich i przypadkowych spotkań w hotelach, gdzie odbywały się ich wspólne konferencje.

– To oprócz seminarium jakie masz plany na najbliższy czas? – spróbowała zagaić rozmowę, smakując wino. Musiała przyznać, że lekko schłodzone bardzo jej przypasowało. Nie ma tego złego… uznała. Spotkanie mogło się okazać katastrofą, ale chociaż zje i wypije coś smacznego.

– Dużo się dzieje, nawet nie wiem, od czego zacząć. Kończę książkę i jestem w trakcie negocjacji, teraz uważaj, będzie bomba, z telewizją! Ha! Zaskoczona?

– Naprawdę? Gratuluję! – Kolejny łyk i bezwiednie zaczęła śledzić wzrokiem kelnerkę.

– Jest pomysł na siedem minut codziennie w telewizji śniadaniowej. Krótka gadka motywacyjna na początek każdego dnia.

– Brzmi naprawdę ciekawie. To będzie niezła reklama.

– Spoko, luz. To będzie hit! Wszyscy będą czekać na te kilka minut. Po co komu kawa, jak może mnie posłuchać? I to wszystko za darmo. Wystarczy, że włączą telewizor. Pokażę widzom, na co ich stać.

„Teraz to już jest zwykłe przechwalanie się”, uznała i z ulgą przyjęła pojawienie się kelnerki z zamówionymi daniami. Liczyła na chwilę normalnej konwersacji. Przyglądała się Arturowi trochę nieufnie. Był sporo od niej wyższy. Widać było, że regularnie odwiedza siłownię. Opalony, zadbany, wypachniony, krótko ostrzyżony. Na przedramieniu miał tatuaż, teraz widoczny, bo podwinął rękawy sportowej marynarki. T-shirty i jasne marynarki to był jego znak firmowy. Zawsze wyglądał tak samo. „Co ja tutaj robię?”, zapytała samą siebie Agnieszka i skupiła się na rybie, która wyglądała apetycznie.

– Cały czas mówię o sobie, a przecież nie jesteś w pracy. Nasze spotkanie nie będzie wstępem do jakiegoś wywiadu, prawda? – Na chwilę wstrzymał się ze swoim monologiem i zauważył, że przy stoliku nie jest sam. – Zaskoczyłaś mnie tym zaproszeniem, ale przyznam ci się, że po cichu od dawna na to liczyłem.

– Co masz na myśli? – Zaintrygowana uniosła głowę znad talerza.

– No wiesz, ty i ja… – Zabujał się w charakterystyczny sposób, który niby miał jej coś podpowiedzieć. Krzesło niebezpiecznie zaskrzypiało.

– To znaczy? – Nie dawała za wygraną. Gdzieś za jej plecami rozległ się brzdęk tłuczonego szkła. Nawet nie spojrzała w tamtą stronę, ważąc w myślach różne opcje. To był ten moment. Mogła zagrać w otwarte karty albo po prostu elegancko się wycofać.

– Pasujemy do siebie. Bierzemy życie, jakim jest, i robimy z nim to, co chcemy. My jesteśmy szefami. Spójrz na nas. Czy ta znajomość nie mogłaby przejść na wyższy poziom?

Nagle jego ręka zawędrowała pod obrus. Agnieszka podskoczyła, gdy poczuła ciepły ciężar na kolanie.

– To kuszące, ale tak od razu? – jęknęła, z trudem hamując chęć trzepnięcia go w pysk.

– Zmarnować taką szansę? Nigdy nie wiadomo, co będzie jutro. Trzeba łapać każdą chwilę. – Dłoń zaczęła mozolną wędrówkę w górę. Druga, jak gdyby nigdy nic, obsługiwała widelec. Artur jadł i puszczał do niej oczka, poruszał szczęką, jednocześnie się uśmiechając.

Pochyliła się w jego stronę, przymrużyła oczy i namiętnie wyszeptała:

– Teraz ty masz coś na zębach.

– Spoko, luz. – Roześmiał się głośno, nie bacząc, że głowy wszystkich wokół odwróciły się w ich stronę, ale plan zadziałał. – Zaraz wrócę.

Nie czekała. Rzuciła na stolik banknot, na serwetce zanotowała dwa zdania usprawiedliwienia, chwyciła torebkę i nie oglądając się za siebie, umknęła szlakiem bukietów z lawendy. Miała nadzieję, że jej wybaczy. Nie chciała go urazić, ale też nie darowałaby sobie, gdyby chociaż minutę dłużej spędziła w jego towarzystwie.

Rozdział 8

Sztuka uniku

Katastrofa. Tak Agnieszka określiła randkę. Wykreśliła pierwszy punkt na swojej liście rzeczy do zrobienia. Czarną grubą kreską. Mazała tak długo, aż nie został ślad po tym, że z własnej woli spotkała się z panem-nadmuchane-ego-Arturem. Wzdrygała się na każde wspomnienie jego dotyku. Następny dzień spędziła, nie opuszczając granic swojego ogródka. Nie skusiła jej do dalszej wyprawy ani piękna pogoda, ani namowy siostry. Asia wraz z rodziną wybrała się nad jezioro, ale Agnieszka nie miała ochoty na towarzystwo. Tym bardziej Aśki. To przez nią umówiła się z facetem, który okazał się nudnym, banalnym, zadufanym w sobie dupkiem liczącym na szybki numerek. Pewnie miał dużo podobnych okazji. Od teraz w każdym przedstawicielu płci męskiej będzie widziała potencjalnego drapieżcę, który wykorzystuje swoją pozycję, by ugrać dla siebie jak najwięcej. Naprawdę myślała, że w jej środowisku działają tylko ludzie z misją. W wielu przypadkach chodziło jednak o tak niskie pobudki, jak władza, popularność, pieniądze. Przecież nikt nie kontrolował internetowych gwiazd samodoskonalenia. Każdy, dosłownie każdy, mógł wciskać ludziom kit, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Uwodzić banałami o szczęściu było łatwo.

I tak pod wpływem jednego zdarzenia czarnowidztwo dopadło Agnieszkę niczym stado wściekłych psów. Świat zasnuł się przygnębiającą szarością, a ona przez jeden głupi incydent zaczęła wątpić w sens tego, co robiła. A może miała tylko gorszy dzień? Próbowała zwalić chwilową niedyspozycję na coś bardziej zrozumiałego, bo to dawało nadzieję, że zły nastrój minie. Szybko i bezboleśnie. Jednocześnie robiła wszystko, by tak się nie stało. Przejrzała plan nadchodzących wydarzeń pod kątem obecności Artura. Nie chciała się z nim więcej spotkać, nawet na neutralnym gruncie. Miała wyrzuty sumienia, że tak go potraktowała, i to tylko pogłębiało jej paskudne samopoczucie.

Nie pomogła długa kąpiel, dobra muzyka i miska czereśni. Snuła się w wymiętej sukience po domu. Boso, z byle jak zamotanymi na czubku głowy włosami. Próbowała pracować, ale nie miała weny. Próbowała czytać, ale nie mogła się skupić. W końcu uznała, że nie pozostało jej nic innego, jak wziąć się do sprzątania. Nic bardziej nie oczyszcza atmosfery niż sprzątanie. Odkurzała, wycierała, zmywała, pucowała. Po jakimś czasie do drzwi zaczął się ktoś dobijać.

– Mama? A co ty tutaj robisz? – zdziwiła się.

– Nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Od rana.

Nic dziwnego, Agnieszka zaraz po porannej propozycji od Asi wyłączyła komórkę. Obawiała się niewygodnych pytań od Artura. Póki co nie miała ochoty się tłumaczyć.

– Jestem zajęta, to dlatego.

– Rozchorowałaś się?

– Nie.

– Dobrze się czujesz?

– Mamo, o co ci chodzi?

– Dziwnie wyglądasz.

– Po prostu sprzątam. Jak mam wyglądać przy sprzątaniu?

– I po to byłaś wczoraj w salonie? Żeby się zrobić na bóstwo do sprzątania?